Sypialnia
AutorWiadomość
Część sypialniana
OPIS
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
|przyszliśmy stąd
Westchnął głucho słysząc oczywistość z ust Nory. Miał świadomość i wiedział, ale bardziej uderzył go widok szlochającej wdowy w ciąży i spokój w spojrzeniu Prestona kiedy znikał pomiędzy falami godząc się ze swoim losem. Takich obrazów się nie zapomina. Nigdy. Patrząc w te jasnoniebieskie oczy zrozumiał, że obciążył ją szybko tymi wiadomościami, a nie powinien. Kolejny skręt wypalał się szybko, za szybko. Z jego ust poszedł kolejny dym i właśnie miał odchodzić kiedy dziewczyna zatrzymała go swoimi słowami. Zawahał się. Rozum mu podpowiadał, że powinien odmówić. Powinien pójść pić za pamięć Prestona w pubie, prosząc barmana by polewał kolejną kolejkę, a jednak odwrócił się powoli i kiwnął niemo głową gasząc skręta.
Ruszył za Norą do jej wozu, co jakiś czas zerkał na boki patrząc na otoczenie, w którym wcześniej nie przyszło mu być. Panowała wokół cisza, czasami z jakiegoś wozu dochodziły przytłumiona głosy. Wszedł powoli do wnętrza tego, który zajmowała Fletcher i znalazł miejsce, w którym usiadł pozwalając by tym razem to dziewczyna się krzątała wokół niego. Przyjął szklankę z alkoholem.
-Spokój twojej duszy, Preston. - Powiedział unosząc trunek w górę w geście salutu przypijając do nieżyjącego towarzysza. Alkohol palił w gardle, ale przynosiło to ukojenie. Ciemne oczy przeniosły się na Norę. -W porcie czekała jego żona… w ciąży. - Upił kolejny łyk. -Ich pierwsze dziecko, cieszył się jak szalony, że zostanie ojcem. Upił się w barze i śpiewał najgłośniej z nas wszystkich, a nienawidził śpiewać. - Ostatnie słowa wypowiedział z cieniem smutnego uśmiechu na ustach. -Na Merlina jak fałszował.
Nie wiedział czemu to jej mówił. Nie znała go przecież, nie musiała chcieć tego słuchać, ale słowa same płynęły, jakby puściła tama, na którą od dawna napierała wzbierająca woda. -Marynarz wachtowy. Otrzaskał się na wielu statkach, zaczynał młodo, od dzieciaka, tak jak ja. - Pokręcił szklanką, patrząc jak alkohol się odcina na jej ściankach, po czym wychylił ją do końca. Czując powoli jak trunek rozgrzewa członki, jak przyjemnie rozlewa się po ciele. Ledwo dwa tygodnie temu to Fletcher była u niego i to on ją częstował alkoholem, dziś role się odwróciły, a on jakoś się uspokoił, czując że znalazł się w bezpiecznym miejscu.
Westchnął głucho słysząc oczywistość z ust Nory. Miał świadomość i wiedział, ale bardziej uderzył go widok szlochającej wdowy w ciąży i spokój w spojrzeniu Prestona kiedy znikał pomiędzy falami godząc się ze swoim losem. Takich obrazów się nie zapomina. Nigdy. Patrząc w te jasnoniebieskie oczy zrozumiał, że obciążył ją szybko tymi wiadomościami, a nie powinien. Kolejny skręt wypalał się szybko, za szybko. Z jego ust poszedł kolejny dym i właśnie miał odchodzić kiedy dziewczyna zatrzymała go swoimi słowami. Zawahał się. Rozum mu podpowiadał, że powinien odmówić. Powinien pójść pić za pamięć Prestona w pubie, prosząc barmana by polewał kolejną kolejkę, a jednak odwrócił się powoli i kiwnął niemo głową gasząc skręta.
Ruszył za Norą do jej wozu, co jakiś czas zerkał na boki patrząc na otoczenie, w którym wcześniej nie przyszło mu być. Panowała wokół cisza, czasami z jakiegoś wozu dochodziły przytłumiona głosy. Wszedł powoli do wnętrza tego, który zajmowała Fletcher i znalazł miejsce, w którym usiadł pozwalając by tym razem to dziewczyna się krzątała wokół niego. Przyjął szklankę z alkoholem.
-Spokój twojej duszy, Preston. - Powiedział unosząc trunek w górę w geście salutu przypijając do nieżyjącego towarzysza. Alkohol palił w gardle, ale przynosiło to ukojenie. Ciemne oczy przeniosły się na Norę. -W porcie czekała jego żona… w ciąży. - Upił kolejny łyk. -Ich pierwsze dziecko, cieszył się jak szalony, że zostanie ojcem. Upił się w barze i śpiewał najgłośniej z nas wszystkich, a nienawidził śpiewać. - Ostatnie słowa wypowiedział z cieniem smutnego uśmiechu na ustach. -Na Merlina jak fałszował.
Nie wiedział czemu to jej mówił. Nie znała go przecież, nie musiała chcieć tego słuchać, ale słowa same płynęły, jakby puściła tama, na którą od dawna napierała wzbierająca woda. -Marynarz wachtowy. Otrzaskał się na wielu statkach, zaczynał młodo, od dzieciaka, tak jak ja. - Pokręcił szklanką, patrząc jak alkohol się odcina na jej ściankach, po czym wychylił ją do końca. Czując powoli jak trunek rozgrzewa członki, jak przyjemnie rozlewa się po ciele. Ledwo dwa tygodnie temu to Fletcher była u niego i to on ją częstował alkoholem, dziś role się odwróciły, a on jakoś się uspokoił, czując że znalazł się w bezpiecznym miejscu.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Całą drogę pokonali w milczeniu, które wbrew pozorom nie było tak przytłaczające, jak się spodziewała. Po drodze do wagonu numer dziesięć nie natrafili na szczęście na żadnego cyrkowca – tak jak podejrzewała, wszyscy zaszyli się w swoich mieszkaniach i nie zamierzali wyściubiać nosów na zimno, jakim raczył ich dzisiejszy wieczór. Nie było w tym nic dziwnego, chociaż nie kryła, że cieszyła się z takiego obrotu spraw: tym bardziej przestała martwić się ewentualnym ustalaniem dobrych wyjaśnień i plotkami, które mogłyby powstać, gdyby ktoś zobaczył ją w towarzystwie obcego, znikając wraz z nim w czeluściach swojej przyczepy. Byli rodziną, ale rodzina czasami potrafiła dać popalić gorzej, niż niejeden wróg.
Po przekroczeniu progu zrzuciła z siebie wierzchnie ubranie i buty, objęła spojrzeniem pomieszczenie tylko po to, aby upewnić się, czy na widoku nie znajduje się nic albo zaskakującego albo nietypowego i czy jest względny porządek. Już dawno powtarzała sobie, że jutro weźmie się za sprzątanie, przejrzy wszystkie zakamarki i pozbędzie się zbędnych rzeczy, w efekcie jutro przekładając z dnia na dzień od blisko miesiąca. Nie miała jednak do tego melodii a po całym dniu krzątania się po Arenie wracała na tyle zmęczona, że jedynym rozsądnym wyjściem było położenie się do spania. Później sięgnęła do swojej kryjówki, wyjmując z niej zachomikowaną jeszcze z grudnia butelkę zdobycznej whisky i niewiele myśląc rozlała bursztynowego trunku do dwóch szklaneczek, podając jedną z nich Kennethowi.
– Nie jestem najlepszą osobą, jeśli chodzi o pocieszanie i takie dyskusje – wtrąciła, nim Fernsby zdążył się w ogóle odezwać – jeśli tego potrzebujesz, to mów, dla równowagi jestem dobrym słuchaczem – nie była pewna dlaczego to powiedziała, chociaż idąc do wagonu doszła do wniosku, że lepiej było poinformować go zawczasu, niż wyjść na oschłą, bo tak jej zachowanie i milczenie mogło zostać odebrane. Mimo tego, że była człowiekiem dość empatycznym, nikt nigdy nie uczył jej rozmawiania na trudne tematy a ten do takowych z całą pewnością się zaliczał. Zwłaszcza po tym, czego dowiedziała się po chwili. Wieść o ciężarnej wdowie nieco zmieniała postać rzeczy, z całą pewnością wyjaśniała jego wzburzenie, ale nie potrafiła znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi. Nie zamierzała mówić, że tej kobiecie przydałaby się pomoc – co było dość oczywiste – ani że to oni jako załoga powinni teraz jej tę pomoc przynieść; nie wiedziała wszak jakie były losy takich rodzin, pomimo tego, że mogła się tylko domyślać. Upiła łyk trunku, po czym usiadła wygodnie na łóżku, ruchem dłoni wskazując na miejsce obok. Gdy tylko usiadł, podrzuciła mu jeden z kolorowych koców, sama zaś wsunęła nogi pod drugi.
– Każdy ma zapisany w gwiazdach swój los – stwierdziła – wielu próbowało go oszukać, ale to walka nie do wygrania... najwidoczniej tak się musiało stać, Kenneth, i nie możesz się obwiniać o jego śmierć. Pamiętaj, że zginął robiąc to, co kochał – nie spojrzała jednak na chłopaka, skupiając tęczówki na krawędzi trzymanego szkła. Tak było jej po prostu wygodniej. – Wybraliście ciężki zawód; z żywiołem nikt nie może się mierzyć i mówię to ja, osoba, która z morzem nie ma nic wspólnego – wzruszyła ramieniem, upijając kolejny łyk. – Nie myślałeś kiedyś o zmianie? – spytała niespodziewanie.
Po przekroczeniu progu zrzuciła z siebie wierzchnie ubranie i buty, objęła spojrzeniem pomieszczenie tylko po to, aby upewnić się, czy na widoku nie znajduje się nic albo zaskakującego albo nietypowego i czy jest względny porządek. Już dawno powtarzała sobie, że jutro weźmie się za sprzątanie, przejrzy wszystkie zakamarki i pozbędzie się zbędnych rzeczy, w efekcie jutro przekładając z dnia na dzień od blisko miesiąca. Nie miała jednak do tego melodii a po całym dniu krzątania się po Arenie wracała na tyle zmęczona, że jedynym rozsądnym wyjściem było położenie się do spania. Później sięgnęła do swojej kryjówki, wyjmując z niej zachomikowaną jeszcze z grudnia butelkę zdobycznej whisky i niewiele myśląc rozlała bursztynowego trunku do dwóch szklaneczek, podając jedną z nich Kennethowi.
– Nie jestem najlepszą osobą, jeśli chodzi o pocieszanie i takie dyskusje – wtrąciła, nim Fernsby zdążył się w ogóle odezwać – jeśli tego potrzebujesz, to mów, dla równowagi jestem dobrym słuchaczem – nie była pewna dlaczego to powiedziała, chociaż idąc do wagonu doszła do wniosku, że lepiej było poinformować go zawczasu, niż wyjść na oschłą, bo tak jej zachowanie i milczenie mogło zostać odebrane. Mimo tego, że była człowiekiem dość empatycznym, nikt nigdy nie uczył jej rozmawiania na trudne tematy a ten do takowych z całą pewnością się zaliczał. Zwłaszcza po tym, czego dowiedziała się po chwili. Wieść o ciężarnej wdowie nieco zmieniała postać rzeczy, z całą pewnością wyjaśniała jego wzburzenie, ale nie potrafiła znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi. Nie zamierzała mówić, że tej kobiecie przydałaby się pomoc – co było dość oczywiste – ani że to oni jako załoga powinni teraz jej tę pomoc przynieść; nie wiedziała wszak jakie były losy takich rodzin, pomimo tego, że mogła się tylko domyślać. Upiła łyk trunku, po czym usiadła wygodnie na łóżku, ruchem dłoni wskazując na miejsce obok. Gdy tylko usiadł, podrzuciła mu jeden z kolorowych koców, sama zaś wsunęła nogi pod drugi.
– Każdy ma zapisany w gwiazdach swój los – stwierdziła – wielu próbowało go oszukać, ale to walka nie do wygrania... najwidoczniej tak się musiało stać, Kenneth, i nie możesz się obwiniać o jego śmierć. Pamiętaj, że zginął robiąc to, co kochał – nie spojrzała jednak na chłopaka, skupiając tęczówki na krawędzi trzymanego szkła. Tak było jej po prostu wygodniej. – Wybraliście ciężki zawód; z żywiołem nikt nie może się mierzyć i mówię to ja, osoba, która z morzem nie ma nic wspólnego – wzruszyła ramieniem, upijając kolejny łyk. – Nie myślałeś kiedyś o zmianie? – spytała niespodziewanie.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Zapadł się w materacu, pod kolorowym kolcem w wielobarwnym wozie, którego wnętrze było tak odmienne od srogiej zimy jaka panowała na zewnątrz. Jakby znalazł się w zupełnie innej krainie. Wnętrze atakowało zmysły fakturami, wzorami i barwami a mimo wszystko pozostawało przytulne i tak bardzo pasowało do Fletcher. Kiedy na nią spojrzał to w tym otoczeniu wyglądała naturalnie, idealnie do niego przypisana.
Jego dom był surowy, niczym kamieniste wybrzeże, jej zaś kąt wyglądał jak wyjęty z ilustracji w książkach dla dzieci. Było w nim coś kojącego. Sięgnął po butelkę bursztynowego trunku i nalał sobie kolejną szklankę. Nie przeszkadzało mu to, ze nie potrafiła pocieszać. Mógłby z nią milczeć, o wiele to było przyjemniejsze niż siedzenie samemu w czterech ścianach. Nie zdawał sobie do tej pory sprawy jak bardzo potrzebował teraz odmiany. Upił łyk wpatrując się w profil dziewczyny.
-Wierzysz w przeznaczenie? - Zapytał po chwili. -W to, że nasz los jest zapisany i niezależnie co zrobisz, jaką podejmiesz decyzję to zawsze dążysz do nieuchronnego?
Zawsze chciał wierzyć, że jest panem własnego losu, że każda jego decyzja kieruje go do kolejnej, że nie jest skazany na podążanie z góry wytyczoną ścieżką. Jednak na pewne rzeczy nie miał wpływu, nie sterował pogodą ani morzem, mógł je tylko okiełznać, wiedzieć jak przetrwać. Preston wiedział, ale tym razem przegrał. Pierwszy przymknął na chwilę oczy wsłuchując się w ciszę jaka panowała na zewnątrz. Otworzył je ponownie kiedy usłyszał pytanie, które sam często sobie zadawał.
-Nic innego nie potrafię. - Przyznał otwarcie. -Od kiedy opuściłem Hogwart pływam. To jest moje życie, a morze… morze wzywa. Tego wezwania nie da się zignorować. Dlaczego pytasz? - Upił kolejny łyk whisky i potarł oczy. -Z żywiołem nikt nie wygra… - Powiedział głucho, a potem znów zapadła dłuższa cisza, która pozwalała mu zebrać myśli pomiędzy jednym, a drugim łykiem. -Każdy z nas, wypływając w każdy rejs, liczy się z tym, że może nie wrócić. Liczy na szybką śmierć, jeżeli już ma umrzeć. I nie była to niczyja wina. Morze upomniało się o kolejnego marynarza… co najbardziej trzepie to obraz tego jak twój towarzysz ginie wśród fal… ze spokojem w oczach. - Pogodzony ze swoim losem, świadom tego, że już więcej nie stanie na pokładzie statku, nie zobaczy żony i nigdy nie pozna swojego dziecka. Jednak załoga będzie robić wszystko aby dziecko Prestona poznało swojego ojca. Będą snuć opowieści z morskich wypraw, będą przybywać z rejsów z kolejnymi historiami, a dziecko, jeżeli będzie chłopcem, gdy dorośnie samo zaciągnie się na statek. Wdowa zaś będzie patrzeć na kolejnego mężczyznę w jej życiu, który oddaje swoje życie morzu. Taki był już los wilków morskich. Mieli to w genach. Gdy zaś będzie to dziewczynka, to pewnie poślubi marynarza i będzie wieść ten sam los co jej matka. Jeżeli im się poszczęści, to zestarzeją się razem, jeżeli nie to stanie się kolejną morską wdową. Właśnie przez to wielu z nich nigdy nie zakłada rodzin. Nie chcą skazywać na to kobiet. A jednak marzyli o tym, tęsknili za tym nawet jak się zarzekali, że jest inaczej. Nawet on, Kenneth Fernsby, Pierwszy na Brzasku, czasami zastanawiał się jakby to było gdyby miał rodzinę? Żonę, która na niego czeka, robi mu wyrzuty ale nadal otacza troską. Dom, w którym czułby się bezpiecznie.
Westchnął głucho i upił kolejny łyk. Zapewne właśnie wypijał uszczuplone zapasy Nory, będzie musiał pamięć aby się jej za to odwdzięczyć. Nie patrzyła na niego, ale on widział jej drobną postać przed sobą, grzywkę opadającą na duże, niebieskie oczy, które tak bardzo wbiły mu się w pamięć. Poruszył się powoli, ostrożnie jakby bał się, że ją spłoszy nagłym ruchem. Odstawił pustą szklankę na bok by przysunąć się do niej bliżej i bez słowa położyć głowę na jej kolanach.
Jego dom był surowy, niczym kamieniste wybrzeże, jej zaś kąt wyglądał jak wyjęty z ilustracji w książkach dla dzieci. Było w nim coś kojącego. Sięgnął po butelkę bursztynowego trunku i nalał sobie kolejną szklankę. Nie przeszkadzało mu to, ze nie potrafiła pocieszać. Mógłby z nią milczeć, o wiele to było przyjemniejsze niż siedzenie samemu w czterech ścianach. Nie zdawał sobie do tej pory sprawy jak bardzo potrzebował teraz odmiany. Upił łyk wpatrując się w profil dziewczyny.
-Wierzysz w przeznaczenie? - Zapytał po chwili. -W to, że nasz los jest zapisany i niezależnie co zrobisz, jaką podejmiesz decyzję to zawsze dążysz do nieuchronnego?
Zawsze chciał wierzyć, że jest panem własnego losu, że każda jego decyzja kieruje go do kolejnej, że nie jest skazany na podążanie z góry wytyczoną ścieżką. Jednak na pewne rzeczy nie miał wpływu, nie sterował pogodą ani morzem, mógł je tylko okiełznać, wiedzieć jak przetrwać. Preston wiedział, ale tym razem przegrał. Pierwszy przymknął na chwilę oczy wsłuchując się w ciszę jaka panowała na zewnątrz. Otworzył je ponownie kiedy usłyszał pytanie, które sam często sobie zadawał.
-Nic innego nie potrafię. - Przyznał otwarcie. -Od kiedy opuściłem Hogwart pływam. To jest moje życie, a morze… morze wzywa. Tego wezwania nie da się zignorować. Dlaczego pytasz? - Upił kolejny łyk whisky i potarł oczy. -Z żywiołem nikt nie wygra… - Powiedział głucho, a potem znów zapadła dłuższa cisza, która pozwalała mu zebrać myśli pomiędzy jednym, a drugim łykiem. -Każdy z nas, wypływając w każdy rejs, liczy się z tym, że może nie wrócić. Liczy na szybką śmierć, jeżeli już ma umrzeć. I nie była to niczyja wina. Morze upomniało się o kolejnego marynarza… co najbardziej trzepie to obraz tego jak twój towarzysz ginie wśród fal… ze spokojem w oczach. - Pogodzony ze swoim losem, świadom tego, że już więcej nie stanie na pokładzie statku, nie zobaczy żony i nigdy nie pozna swojego dziecka. Jednak załoga będzie robić wszystko aby dziecko Prestona poznało swojego ojca. Będą snuć opowieści z morskich wypraw, będą przybywać z rejsów z kolejnymi historiami, a dziecko, jeżeli będzie chłopcem, gdy dorośnie samo zaciągnie się na statek. Wdowa zaś będzie patrzeć na kolejnego mężczyznę w jej życiu, który oddaje swoje życie morzu. Taki był już los wilków morskich. Mieli to w genach. Gdy zaś będzie to dziewczynka, to pewnie poślubi marynarza i będzie wieść ten sam los co jej matka. Jeżeli im się poszczęści, to zestarzeją się razem, jeżeli nie to stanie się kolejną morską wdową. Właśnie przez to wielu z nich nigdy nie zakłada rodzin. Nie chcą skazywać na to kobiet. A jednak marzyli o tym, tęsknili za tym nawet jak się zarzekali, że jest inaczej. Nawet on, Kenneth Fernsby, Pierwszy na Brzasku, czasami zastanawiał się jakby to było gdyby miał rodzinę? Żonę, która na niego czeka, robi mu wyrzuty ale nadal otacza troską. Dom, w którym czułby się bezpiecznie.
Westchnął głucho i upił kolejny łyk. Zapewne właśnie wypijał uszczuplone zapasy Nory, będzie musiał pamięć aby się jej za to odwdzięczyć. Nie patrzyła na niego, ale on widział jej drobną postać przed sobą, grzywkę opadającą na duże, niebieskie oczy, które tak bardzo wbiły mu się w pamięć. Poruszył się powoli, ostrożnie jakby bał się, że ją spłoszy nagłym ruchem. Odstawił pustą szklankę na bok by przysunąć się do niej bliżej i bez słowa położyć głowę na jej kolanach.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zadał jej ciężkie pytanie, ale nie po raz pierwszy się z nim spotykała. Zauważyła, że ludzie w jej otoczeniu dzielili się na trzy grupy. Pierwsza z nich wierzyła w przeznaczenie i los, tak jak ona. Druga wszystkiemu zaprzeczała, twierdząc, że oni sami są panami swojego losu. Trzecia z nich miała po prostu to gdzieś i nie podejmowała zbędnej dyskusji. Niemniej, potrafiła zrozumieć każdą z tych grup, nie narzucała swojego poglądu a jeśli ktoś chciał porozmawiać, to zawsze była na to otwarta – w końcu jak inaczej mogła poszerzać horyzonty? Sama stała gdzieś po środku. Trochę to miała w nosie, trochę wierzyła w przeznaczenie, a trochę w ciąg przyczynowo–skutkowy.
– Ciężko stwierdzić, w co wierzę – wzruszyła mimowolnie drobnymi ramionami skrytymi pod grubą warstwą swetra – czasami mam wrażenie, że niezależnie od tego jak bardzo będziesz próbować oszukać swoje przeznaczenie, ono prędzej czy później cię odnajdzie i weźmie to, co trzeba... a podejmowane decyzje nie są przypadkiem; człowiek czasami się zastanawia co by było gdyby w jakieś sytuacji wybrał drugą drogę, a nie zastanawiało cię nigdy dlaczego jej nie wybiera, tylko idzie tą pierwszą? – kontynuowała, co jakiś czas tylko maczając usta w whisky. – Może i mamy pozornie wolną wolę, możliwość podejmowania samodzielnych decyzji, ale i tak pewnie każdy gdzieś z góry ma je zapisane podczas narodzin – nie wiedziała czy jej wyjaśnienia były przekonujące, ale nie była tu po to, by kogokolwiek przekonywać. Zapytał, odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Z drugiej strony sądzę, że nic nie dzieję się bez przyczyny i każda nasza decyzja ciągnie za sobą skutek a to, jak się zachowujemy i co robimy determinuje nasze wychowanie, klasa społeczna, świat, w którym żyjemy. A z trzeciej, po co się nad tym zastanawiać? Wszyscy i tak umrzemy – podsumowała może niezbyt optymistycznie i odpowiednio w zaistniałych okolicznościach, a brutalne, chociaż szczerze i prawdziwie. – Dlatego polecam od czasu do czasu odwiedziny u jasnowidzek, to pomaga – odstawiła pustą szklaneczkę na stolik obok łóżka; po drugą nie zamierzała póki co wstawać. Było jej na tyle ciepło i wygodnie pod kocem, że ostatnim czego teraz potrzebowała było wyjście ze strefy komfortu.
– Po prostu każdy czasami myśli o zmianie – nie znała nikogo, kto nie stałby czasem na rozdrożu, w obliczu podjęcia decyzji o przyszłości. Niewiele z tych osób faktycznie podejmowało decyzję o zmianie i zaczynało parać się zawodem, z którym wcześniej nie miało do czynienia a chciało. Większość raczej pozostawała przy tym co zna i nie podejmowała wysiłku, który musiałaby włożyć w tę zmianę. – Na pewno potrafisz, ale skoro mówisz, że morze cię wzywa, to chyba nie mamy po co ciągnąć tej dyskusji – westchnęła – zastanawiałam się, czy było coś innego, co chciałbyś albo chciałeś robić poza pływaniem – i przy okazji w ten sposób dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat, czegoś, czego jeszcze nie wiedziała, swoiste penny for your thoughts. Pomimo częstych spotkań w ostatnich miesiącach zauważyła, że niewiele rozmawiali na tematy z przeszłości, tematy gruntowne, dzięki którym wyrabiało się obraz człowieka. Co prawda poznawali siebie i swoje zachowania w różnych sytuacjach, ale z samych dyskusji nie wynikało nic konkretnego – tak przynajmniej w tym momencie czuła – i uznała, że może to była dobra okazja do zmienienia tego, skoro i tak na siebie wpadli, spędzali ze sobą ponownie wieczór i szczerze wątpiła, że Fernsby opuści Arenę w przeciągu nocy a prędzej nad ranem.
Nie zdołała jednak dodać nic więcej, kiedy niespodziewanie chłopak zadecydował położyć się na jej kolanach i spowodować, że dostała wewnętrznego paraliżu i małego ataku paniki jednocześnie, co dało się dostrzec po jej zdezorientowanej minie. W podobnych sytuacjach bywała tylko i wyłącznie z Finley, co z oczywistych względów nie wkraczało w jej strefę komfortu, tak jak teraz. Ale pomimo to nie zdecydowała się go zrzucić i wygonić; przez moment siedziała w bezruchu jakby bała się, że tym razem to ona zepsuje tę chwilę, aż w końcu chłodnymi palcami przeczesała męską czuprynę. Oparła się mocniej plecami o ścianę.
– A ty, Kenneth? W co wierzysz? – spytała, nawiązując do wcześniejszego tematu i przeniosła spojrzenie na chłopaka, obserwując go z góry, spod przymrużonych powiek.
– Ciężko stwierdzić, w co wierzę – wzruszyła mimowolnie drobnymi ramionami skrytymi pod grubą warstwą swetra – czasami mam wrażenie, że niezależnie od tego jak bardzo będziesz próbować oszukać swoje przeznaczenie, ono prędzej czy później cię odnajdzie i weźmie to, co trzeba... a podejmowane decyzje nie są przypadkiem; człowiek czasami się zastanawia co by było gdyby w jakieś sytuacji wybrał drugą drogę, a nie zastanawiało cię nigdy dlaczego jej nie wybiera, tylko idzie tą pierwszą? – kontynuowała, co jakiś czas tylko maczając usta w whisky. – Może i mamy pozornie wolną wolę, możliwość podejmowania samodzielnych decyzji, ale i tak pewnie każdy gdzieś z góry ma je zapisane podczas narodzin – nie wiedziała czy jej wyjaśnienia były przekonujące, ale nie była tu po to, by kogokolwiek przekonywać. Zapytał, odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Z drugiej strony sądzę, że nic nie dzieję się bez przyczyny i każda nasza decyzja ciągnie za sobą skutek a to, jak się zachowujemy i co robimy determinuje nasze wychowanie, klasa społeczna, świat, w którym żyjemy. A z trzeciej, po co się nad tym zastanawiać? Wszyscy i tak umrzemy – podsumowała może niezbyt optymistycznie i odpowiednio w zaistniałych okolicznościach, a brutalne, chociaż szczerze i prawdziwie. – Dlatego polecam od czasu do czasu odwiedziny u jasnowidzek, to pomaga – odstawiła pustą szklaneczkę na stolik obok łóżka; po drugą nie zamierzała póki co wstawać. Było jej na tyle ciepło i wygodnie pod kocem, że ostatnim czego teraz potrzebowała było wyjście ze strefy komfortu.
– Po prostu każdy czasami myśli o zmianie – nie znała nikogo, kto nie stałby czasem na rozdrożu, w obliczu podjęcia decyzji o przyszłości. Niewiele z tych osób faktycznie podejmowało decyzję o zmianie i zaczynało parać się zawodem, z którym wcześniej nie miało do czynienia a chciało. Większość raczej pozostawała przy tym co zna i nie podejmowała wysiłku, który musiałaby włożyć w tę zmianę. – Na pewno potrafisz, ale skoro mówisz, że morze cię wzywa, to chyba nie mamy po co ciągnąć tej dyskusji – westchnęła – zastanawiałam się, czy było coś innego, co chciałbyś albo chciałeś robić poza pływaniem – i przy okazji w ten sposób dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat, czegoś, czego jeszcze nie wiedziała, swoiste penny for your thoughts. Pomimo częstych spotkań w ostatnich miesiącach zauważyła, że niewiele rozmawiali na tematy z przeszłości, tematy gruntowne, dzięki którym wyrabiało się obraz człowieka. Co prawda poznawali siebie i swoje zachowania w różnych sytuacjach, ale z samych dyskusji nie wynikało nic konkretnego – tak przynajmniej w tym momencie czuła – i uznała, że może to była dobra okazja do zmienienia tego, skoro i tak na siebie wpadli, spędzali ze sobą ponownie wieczór i szczerze wątpiła, że Fernsby opuści Arenę w przeciągu nocy a prędzej nad ranem.
Nie zdołała jednak dodać nic więcej, kiedy niespodziewanie chłopak zadecydował położyć się na jej kolanach i spowodować, że dostała wewnętrznego paraliżu i małego ataku paniki jednocześnie, co dało się dostrzec po jej zdezorientowanej minie. W podobnych sytuacjach bywała tylko i wyłącznie z Finley, co z oczywistych względów nie wkraczało w jej strefę komfortu, tak jak teraz. Ale pomimo to nie zdecydowała się go zrzucić i wygonić; przez moment siedziała w bezruchu jakby bała się, że tym razem to ona zepsuje tę chwilę, aż w końcu chłodnymi palcami przeczesała męską czuprynę. Oparła się mocniej plecami o ścianę.
– A ty, Kenneth? W co wierzysz? – spytała, nawiązując do wcześniejszego tematu i przeniosła spojrzenie na chłopaka, obserwując go z góry, spod przymrużonych powiek.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Siedział i słuchał słów, które często przebiegały przez jego głowę. Nie wierzył w przeznaczenie, a przynajmniej tak sądził. Czasami jednak widział, że nie miał wpływu na swoje życie, niezależnie jakie decyzje podjął pewne rzeczy się zdarzały. Pytanie, czy były do przewidzenia, czy mógł się wcześniej zorientować, że nastaną i wtedy zmienić kolej rzeczy, bieg wydarzeń? Czy wystarczy jedna decyzja, jedno wydarzenie aby pociągnąć za sobą resztę?
-Nie wybrał, bo wtedy nie wydawała się słuszna, właściwa? - Odpowiedział, choć to raczej było retoryczne pytanie z jej strony. -Czyli jesteśmy skazani na przeżycie życia tak jak ktoś to napisał, nie mając wpływu na nic. Trochę to przygnębiające, świadomość, że jesteś marionetką siły wyższej. - Uśmiechnął się dość gorzko, bo to stało w sprzeczności z tym w co chciał wierzyć. -Rzeczywistość przestaje mieć znaczenie.
Jako marynarz wierzył w umiejętności, w wyszkolenie i chęć przetrwania. Pewne rzeczy się zdarzały i nie mieli na to wpływu, po prostu ale to była losowość, zwyczajnie złe miejsce i zły czas. Gdyby jego matka nie spotkała Rosiera, nigdy by jego nie było na świecie. Wystarczyło, że tego dnia i o tej godzinie nie byłoby jej w porcie. Nie zaspała rano, kiedy on by się pojawił, ona już dawno by była w drodze do domu. Czy to było przeznaczenie? Raczej przekleństwo. -Prawda, tego wszyscy możemy być pewni. - Kiwnął głową krótko. -Śmierć przyjdzie w końcu po nas wszystkich. Nie wiemy tylko kiedy i gdzie… - Przekręcił lekko głowę. -Jasnowidzenie może być dowodem na to, że nasze życie jest sterowane, czy może być przyczyną do zmiany? Czy poznanie przyszłości jest dobre? Wskazane? - Nad tym się parokrotnie zastanawiał. Nigdy sam nie skorzystał z usług jasnowidzenia i raczej się nie zapowiadało aby miało to ulec jakieś zmianie. Wolał jednak nie znać przyszłości, nie chciał aby jedna zaszczepiona myśl kierowała jego życiem. Sprawiała, że będzie determinować jego postępowanie i straci sprzed oczu to co ważniejsze.
-Spotkałem raz starego marynarza, wiesz, takiego wilka morskiego, zaprawionego w bojach, który na starość otworzył małą tawernę. Nic wielkiego, parę krzeseł, lada. Prowadził ją z córką. I całkiem nieźle mu się wiodło. - Spojrzał na Norę i uśmiechnął się kącikami ust. - Może kiedyś… czymś takim mógłbym się zajmować, kiedy już będę za stary na morze. Kiedy żeglowanie nie będzie już dla mnie. Nawet jeżeli kiedyś bym musiał zmienić dotychczasowe zajęcie to nie wiem czy potrafiłbym rozstać się całkowicie z morzem.
Czy potrafiłby je porzucić i stać się typowym szczurem lądowym? Chyba żaden żeglarz nigdy się nim do końca nie stawał.
To był odruch, wewnętrzny impuls, który sprawił, że przełamał kolejną granicę jaka między nimi była. Poczuł jak cała zesztywniała, usłyszał jak wstrzymała powietrze. Mogła go zrzucić, powiedzieć aby się wynosił, ale gdy poczuł chłodne palce muskające skórę odetchnął w myślach. Dotyk ten zaś przyprawiał o dreszcze ale jednocześnie niósł spokój. Poruszyła się ponownie ale ciało się rozluźniło.
-W co wierzę? - Powtórzył za nią pytanie, bo podobnie jak on wcześniej, teraz ona zadała ciężkie pytanie.-Wierze, że nie ma skutku bez przyczyny. Jeżeli jest jakaś siła wyższa, która kieruje tym światem, to zapewne jest całkowicie odmienna od tego jak my ją sobie wyobrażamy i nie jesteśmy w stanie jej zrozumieć. - Odpowiedział w końcu kiedy pozbierał wszystkie rozbite myśli. Dawno nie prowadził takich rozmów, które sięgały głębiej i zmuszały do refleksji. Śmierć Prestona, konieczność zatrzymania się i uświadomienia sobie pewnych zależności nieuchronnie kierowało ku przemyśleniom. Zrozumiał, że Nora próbuje poukładać wszystko, zebrać i rozważyć różne opcje. Kiedy on widział wiele w czasie rejsów i miał wątpliwości co do tego czy ktoś z góry ustalał ich los. -Ludziom przytrafia się to, co się przytrafia, a nie to na co zasługują. Czasami trzeba pogodzić się z faktem, że nic się nie da zrobić i żyć dalej. - Obrócił się lekko, aby móc spojrzeć na Norę. -Byłaś kiedyś u jasnowidza? To czego się dowiedziałaś pomogło czy wprowadziło większy zamęt?
-Nie wybrał, bo wtedy nie wydawała się słuszna, właściwa? - Odpowiedział, choć to raczej było retoryczne pytanie z jej strony. -Czyli jesteśmy skazani na przeżycie życia tak jak ktoś to napisał, nie mając wpływu na nic. Trochę to przygnębiające, świadomość, że jesteś marionetką siły wyższej. - Uśmiechnął się dość gorzko, bo to stało w sprzeczności z tym w co chciał wierzyć. -Rzeczywistość przestaje mieć znaczenie.
Jako marynarz wierzył w umiejętności, w wyszkolenie i chęć przetrwania. Pewne rzeczy się zdarzały i nie mieli na to wpływu, po prostu ale to była losowość, zwyczajnie złe miejsce i zły czas. Gdyby jego matka nie spotkała Rosiera, nigdy by jego nie było na świecie. Wystarczyło, że tego dnia i o tej godzinie nie byłoby jej w porcie. Nie zaspała rano, kiedy on by się pojawił, ona już dawno by była w drodze do domu. Czy to było przeznaczenie? Raczej przekleństwo. -Prawda, tego wszyscy możemy być pewni. - Kiwnął głową krótko. -Śmierć przyjdzie w końcu po nas wszystkich. Nie wiemy tylko kiedy i gdzie… - Przekręcił lekko głowę. -Jasnowidzenie może być dowodem na to, że nasze życie jest sterowane, czy może być przyczyną do zmiany? Czy poznanie przyszłości jest dobre? Wskazane? - Nad tym się parokrotnie zastanawiał. Nigdy sam nie skorzystał z usług jasnowidzenia i raczej się nie zapowiadało aby miało to ulec jakieś zmianie. Wolał jednak nie znać przyszłości, nie chciał aby jedna zaszczepiona myśl kierowała jego życiem. Sprawiała, że będzie determinować jego postępowanie i straci sprzed oczu to co ważniejsze.
-Spotkałem raz starego marynarza, wiesz, takiego wilka morskiego, zaprawionego w bojach, który na starość otworzył małą tawernę. Nic wielkiego, parę krzeseł, lada. Prowadził ją z córką. I całkiem nieźle mu się wiodło. - Spojrzał na Norę i uśmiechnął się kącikami ust. - Może kiedyś… czymś takim mógłbym się zajmować, kiedy już będę za stary na morze. Kiedy żeglowanie nie będzie już dla mnie. Nawet jeżeli kiedyś bym musiał zmienić dotychczasowe zajęcie to nie wiem czy potrafiłbym rozstać się całkowicie z morzem.
Czy potrafiłby je porzucić i stać się typowym szczurem lądowym? Chyba żaden żeglarz nigdy się nim do końca nie stawał.
To był odruch, wewnętrzny impuls, który sprawił, że przełamał kolejną granicę jaka między nimi była. Poczuł jak cała zesztywniała, usłyszał jak wstrzymała powietrze. Mogła go zrzucić, powiedzieć aby się wynosił, ale gdy poczuł chłodne palce muskające skórę odetchnął w myślach. Dotyk ten zaś przyprawiał o dreszcze ale jednocześnie niósł spokój. Poruszyła się ponownie ale ciało się rozluźniło.
-W co wierzę? - Powtórzył za nią pytanie, bo podobnie jak on wcześniej, teraz ona zadała ciężkie pytanie.-Wierze, że nie ma skutku bez przyczyny. Jeżeli jest jakaś siła wyższa, która kieruje tym światem, to zapewne jest całkowicie odmienna od tego jak my ją sobie wyobrażamy i nie jesteśmy w stanie jej zrozumieć. - Odpowiedział w końcu kiedy pozbierał wszystkie rozbite myśli. Dawno nie prowadził takich rozmów, które sięgały głębiej i zmuszały do refleksji. Śmierć Prestona, konieczność zatrzymania się i uświadomienia sobie pewnych zależności nieuchronnie kierowało ku przemyśleniom. Zrozumiał, że Nora próbuje poukładać wszystko, zebrać i rozważyć różne opcje. Kiedy on widział wiele w czasie rejsów i miał wątpliwości co do tego czy ktoś z góry ustalał ich los. -Ludziom przytrafia się to, co się przytrafia, a nie to na co zasługują. Czasami trzeba pogodzić się z faktem, że nic się nie da zrobić i żyć dalej. - Obrócił się lekko, aby móc spojrzeć na Norę. -Byłaś kiedyś u jasnowidza? To czego się dowiedziałaś pomogło czy wprowadziło większy zamęt?
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie skomentowała jego słów, uznając, że chyba wyczerpały się jej moce do przekonywującej dyskusji na temat przeznaczenia, zamiast tego westchnęła i powiodła wzrokiem po suficie przyczepy.
– Chyba najprościej jest żyć i się nie zastanawiać nad niczym, od razu człowiekowi lepiej na duszy, kiedy nie doszukuje się przeznaczenia, losu i innych znaków na ziemi i niebie – bycie lekkoduchem pozostawało tematem na zupełnie odrębną dyskusję, której raczej nie mieli przeprowadzać tego wieczoru; nie, patrząc na nastrój Kennetha, który w przeciągu paru minut spędzonych wspólnie mimo wszystko nieco się naprawił. Tak przynajmniej sądziła, ale z tym człowiekiem nigdy nic nie było ani do końca pewne ani do końca jasne. Ich relacja, choć całkiem normalna, pozostawała dlań zagadką, nad którą nie chciała się rozwodzić. Dopóki było dobrze, po co miała szukać przyczyny tego stanu? Z krótkotrwałego zamyślenia wyrwał ją ciąg dalszy dyskusji.
– Za stary na morze? Czy bycie żeglarzem ma termin przydatności? – uniosła brew tym samym dając mu do zrozumienia, że chyba przeczył sam sobie. – Z tego co wiem, to żeglarzem się jest do końca życia, na starość tylko gonisz takich młokosów do roboty a sam nie biegasz, żeby łajba płynęła... chyba, że wzięło cię na przemyślenia i jednak dostrzegasz, że ląd jest przyjemniejszą alternatywą – nie dodała już, że tutaj było więcej innych niebezpieczeństw, lepszych zajęć i była przede wszystkim ona, a nie gromada byle jakich panien w innych portach. – Poza aktualną sytuacją w kraju, to raczej nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś się zajął taką knajpką i odpuścił pływanie – stwierdziła ciszej, ale mimo to pewnie siebie, nie sądząc, że i tak weźmie jej radę do serca. To, co ich łączyło to upartość i fakt, że do niektórych rzeczy musieli dojrzeć sami, bez wpływów otoczenia i osób trzecich, tak jak teraz, gdy on zastanawiał się nad swoją karierą na łodzi a ona nad wyjazdem z kraju, tam, gdzie nie musiałaby się martwić o jedzenie, pracę i życie.
Na pytanie o wizycie u jasnowidza wzruszyła lekko ramionami, wszak jednego jasnowidza mieli tutaj – a przynajmniej tak mówiono, chociaż sama nie była pewna czy faktycznie to był dar, czy raczej dobre aktorstwo jak u wielu mieszkańców Areny – i rzeczywiście raz skorzystała z jego usług. Podobnie zresztą kiedy była w szkole i chadzała z matką na jej występy.
– Dwukrotnie – odparła spokojnie – z jednego razu niewiele pamiętam, powiedzmy, że nie poszłam tam do końca w pełni świadomie – a chyba po czyichś zakrapianych urodzinach – ale kiedyś zdarzyło mi się iść z matką do jej znajomej, przepowiedziała mi sukces, chociaż póki co nic z tego nie wynika – przepowiedziała jej również nagłą utratę kontaktu z bliskimi, co się akurat potwierdziło przed nieco ponad rokiem, i to, że stanie w obliczu trudnej decyzji, co jak sądziła już nadeszło. – Nie jestem fanką sięgania trzecim okiem w przyszłość, wolę nie wiedzieć, bo tak jest łatwiej i spokojniej – inną kwestią było to, że ona po prostu wierzyła w przepowiednie i była ostrożna o odczytywanie znaków, i przyjęta tego typu taktyka do tej pory się całkiem nieźle sprawdzała. – A ty? Byłeś, czy zastanawiasz się nad wizytą skoro mnie pytasz o wrażenia? – rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie i uśmiechnęła się nieco wyzywająco.
– Chyba najprościej jest żyć i się nie zastanawiać nad niczym, od razu człowiekowi lepiej na duszy, kiedy nie doszukuje się przeznaczenia, losu i innych znaków na ziemi i niebie – bycie lekkoduchem pozostawało tematem na zupełnie odrębną dyskusję, której raczej nie mieli przeprowadzać tego wieczoru; nie, patrząc na nastrój Kennetha, który w przeciągu paru minut spędzonych wspólnie mimo wszystko nieco się naprawił. Tak przynajmniej sądziła, ale z tym człowiekiem nigdy nic nie było ani do końca pewne ani do końca jasne. Ich relacja, choć całkiem normalna, pozostawała dlań zagadką, nad którą nie chciała się rozwodzić. Dopóki było dobrze, po co miała szukać przyczyny tego stanu? Z krótkotrwałego zamyślenia wyrwał ją ciąg dalszy dyskusji.
– Za stary na morze? Czy bycie żeglarzem ma termin przydatności? – uniosła brew tym samym dając mu do zrozumienia, że chyba przeczył sam sobie. – Z tego co wiem, to żeglarzem się jest do końca życia, na starość tylko gonisz takich młokosów do roboty a sam nie biegasz, żeby łajba płynęła... chyba, że wzięło cię na przemyślenia i jednak dostrzegasz, że ląd jest przyjemniejszą alternatywą – nie dodała już, że tutaj było więcej innych niebezpieczeństw, lepszych zajęć i była przede wszystkim ona, a nie gromada byle jakich panien w innych portach. – Poza aktualną sytuacją w kraju, to raczej nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś się zajął taką knajpką i odpuścił pływanie – stwierdziła ciszej, ale mimo to pewnie siebie, nie sądząc, że i tak weźmie jej radę do serca. To, co ich łączyło to upartość i fakt, że do niektórych rzeczy musieli dojrzeć sami, bez wpływów otoczenia i osób trzecich, tak jak teraz, gdy on zastanawiał się nad swoją karierą na łodzi a ona nad wyjazdem z kraju, tam, gdzie nie musiałaby się martwić o jedzenie, pracę i życie.
Na pytanie o wizycie u jasnowidza wzruszyła lekko ramionami, wszak jednego jasnowidza mieli tutaj – a przynajmniej tak mówiono, chociaż sama nie była pewna czy faktycznie to był dar, czy raczej dobre aktorstwo jak u wielu mieszkańców Areny – i rzeczywiście raz skorzystała z jego usług. Podobnie zresztą kiedy była w szkole i chadzała z matką na jej występy.
– Dwukrotnie – odparła spokojnie – z jednego razu niewiele pamiętam, powiedzmy, że nie poszłam tam do końca w pełni świadomie – a chyba po czyichś zakrapianych urodzinach – ale kiedyś zdarzyło mi się iść z matką do jej znajomej, przepowiedziała mi sukces, chociaż póki co nic z tego nie wynika – przepowiedziała jej również nagłą utratę kontaktu z bliskimi, co się akurat potwierdziło przed nieco ponad rokiem, i to, że stanie w obliczu trudnej decyzji, co jak sądziła już nadeszło. – Nie jestem fanką sięgania trzecim okiem w przyszłość, wolę nie wiedzieć, bo tak jest łatwiej i spokojniej – inną kwestią było to, że ona po prostu wierzyła w przepowiednie i była ostrożna o odczytywanie znaków, i przyjęta tego typu taktyka do tej pory się całkiem nieźle sprawdzała. – A ty? Byłeś, czy zastanawiasz się nad wizytą skoro mnie pytasz o wrażenia? – rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie i uśmiechnęła się nieco wyzywająco.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Kiedy nogi niosły go w rejony Areny nie wiedział czego się spodziewać. Nawet jego czasami dopadały momenty zwątpienia czy rozdarcia, które przechodziły po dobrze przespanej nocy. Przede wszystkim nie miał w zwyczaju rozczulać się nad sobą i płakać nad swoim losem. Sam wybrał takie życie i był z tego zadowolony. Nie miał powodów do narzekań. Uśmiechnął się pod nosem, nie widział jej twarzy ale słyszał niedowierzanie w jej głosie zmieszane z sarkazmem.
-Żeglarzem jest się całe życie. - Zgodził się z nią i następnie dodał po chwili. -Ganianie młokosów to jedno, ale jak masz rodzinę to nawet stary wyjadacz schodzi na ląd. W pewnym momencie morze pozwala na odpoczynek i emeryturę. - Zaśmiał się cicho bo jemu daleko było do tego stanu, ale snuć plany można było, choć były one bardzo kruche. W każdej chwili morska fala mogła je ukrócić zabierając Kennetha w swoje objęcia ściągając na samo dno morza. Przekręcił się na jej kolanach tak aby móc na nią spojrzeć uważniej kiedy wypowiadała ostatnie słowa. Powoli podniósł się do pozycji pół siedzącej sprawiając, że prawie stykali się nosami, tak blisko siedział. -Na pewno ląd ma jedną przewagę… - Powiedział równie cicho co ona, a zdawało się, że mówią bardzo głośno, że ściany wozu wręcz odbijają echem ich słowa. Nie wahając się ani sekundy sięgnął dłonią ku Norze i połączył ich usta w niespodziewanym pocałunku. Czy to ta rozmowa zmieszana z alkoholem, który pili sprawiła, że pozwolił sobie na takie zachowanie? Czy może jego natura jak zwykle wzięła górę? Nie zastanawiał się nad tym, bo działał impulsywnie i znał odpowiedź na to pytanie. Pogłębił na krótką chwilę pocałunek przysuwając się ciałem bliżej do dziewczyny i równie szybko przerwał czynność. Ujął ją za podbródek uśmiechając się pewnie siebie, ale z pewną dozą miękkości w oczach. -Gdybym poszedł do jasnowidza, wiedziałabym co się wydarzy po tym co właśnie zrobiłem, a szczerze to wolę pewnych rzeczy nie wiedzieć. - Pogładził opuszkiem palca jej brodę, zahaczając przelotnie o dolną wargę.
Zdecydowanie Kenneth Fernsby nie poszedłby aby poznać przyszłość czy usłyszeć odpowiedzi na pewne pytania. Nie chciał ciągle oglądać się przez ramię obawiając się, że przepowiednia się zmieni lub działać by do tego nie dopuścić. Wolał sam sterować statkiem. Tak jak czynił to teraz.
-Żeglarzem jest się całe życie. - Zgodził się z nią i następnie dodał po chwili. -Ganianie młokosów to jedno, ale jak masz rodzinę to nawet stary wyjadacz schodzi na ląd. W pewnym momencie morze pozwala na odpoczynek i emeryturę. - Zaśmiał się cicho bo jemu daleko było do tego stanu, ale snuć plany można było, choć były one bardzo kruche. W każdej chwili morska fala mogła je ukrócić zabierając Kennetha w swoje objęcia ściągając na samo dno morza. Przekręcił się na jej kolanach tak aby móc na nią spojrzeć uważniej kiedy wypowiadała ostatnie słowa. Powoli podniósł się do pozycji pół siedzącej sprawiając, że prawie stykali się nosami, tak blisko siedział. -Na pewno ląd ma jedną przewagę… - Powiedział równie cicho co ona, a zdawało się, że mówią bardzo głośno, że ściany wozu wręcz odbijają echem ich słowa. Nie wahając się ani sekundy sięgnął dłonią ku Norze i połączył ich usta w niespodziewanym pocałunku. Czy to ta rozmowa zmieszana z alkoholem, który pili sprawiła, że pozwolił sobie na takie zachowanie? Czy może jego natura jak zwykle wzięła górę? Nie zastanawiał się nad tym, bo działał impulsywnie i znał odpowiedź na to pytanie. Pogłębił na krótką chwilę pocałunek przysuwając się ciałem bliżej do dziewczyny i równie szybko przerwał czynność. Ujął ją za podbródek uśmiechając się pewnie siebie, ale z pewną dozą miękkości w oczach. -Gdybym poszedł do jasnowidza, wiedziałabym co się wydarzy po tym co właśnie zrobiłem, a szczerze to wolę pewnych rzeczy nie wiedzieć. - Pogładził opuszkiem palca jej brodę, zahaczając przelotnie o dolną wargę.
Zdecydowanie Kenneth Fernsby nie poszedłby aby poznać przyszłość czy usłyszeć odpowiedzi na pewne pytania. Nie chciał ciągle oglądać się przez ramię obawiając się, że przepowiednia się zmieni lub działać by do tego nie dopuścić. Wolał sam sterować statkiem. Tak jak czynił to teraz.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Sam fakt, że Kenneth leżał z głową na jej kolanach był dla Nory dziwny, choć powoli się z tym oswoiła, dlatego kiedy nagle podniósł się, niwelując dzielących ich niewielki dystans, ujął jej podbródek w ciepłą dłoń, by nagle złączyć ich usta w pocałunku, zamarła na długą sekundę jak spetryfikowana. Po pierwsze, nie spodziewała się tego w ogóle; gdyby ktoś powiedział jej w szkole, że znajdzie się z Kennethem w podobnych okolicznościach, to pewnie cynicznie stwierdziłaby, że prędzej smok zaklaska uszami. Po drugie, jej doświadczenia z mężczyznami ograniczały się właściwie do jednego dawno temu, szkolnej miłości, którą jakby nie było traktowała poważnie, niekoniecznie ze stuprocentową wzajemnością – mogłaby się pokusić nawet o stwierdzenie, że nie ma z nimi właściwie żadnego doświadczenia. Ale czy bardzo dziwił ją ten ciąg zdarzeń? W ostatnich dniach ich relacja zahaczała o dziwne zakamarki, zaskakiwała z każdym spotkaniem, i chociaż na początku nie traktowała go na poważnie – ot, zjawił się i zaraz zniknie, jak wszyscy – tak w miarę upływu czasu zmieniała swoje podejście. Odwzajemniła wreszcie pocałunek, kiedy tylko odzyskała władzę w szarych komórkach mózgu stłamszonych alkoholem, jednak ani on nie trwał długo, ani nie przypominał prawdziwego pocałunku, tylko coś leżącego bliżej przelotnego buziaka, więc kiedy się odsunęła, wcale nie kryła zażenowania swoją reakcją i ogromnej konsternacji, która odznaczyła się poprzeczną bruzdą na jej bladym czole. Najczęściej potrafiła obrócić takie momenty w żart, pokazując dystans do siebie, ale nie teraz; teraz nic zabawnego nie przychodziło jej do głowy, poza tym, że nagle zrobiła się senna.
– Jasnowidze raczej aż tak bardzo nie rozdrabniają się w swoich przepowiedniach – palnęła i zsunęła się na poduszki. Odetchnęła głęboko, spoglądając na Fernsby'ego spod wachlarza ciemnych rzęs. – Możesz tutaj dzisiaj zostać, jeśli chcesz – pogrążona w letargu arena dawała jej pewność, że nikt nie wpadnie z niezapowiedzianą wizytą – nie ma sensu, żebyś wracał w to zimno; na zewnątrz nie jest bezpiecznie – dodała, wiedząc, że on przecież najlepiej o tym wie, ale to nie miało teraz znaczenia. Ruchem ręki poklepała poduszkę obok i naciągnęła na siebie koc; nie minęła chwila, aż zasnęła a Kenneth wraz z nią.
zt x2
– Jasnowidze raczej aż tak bardzo nie rozdrabniają się w swoich przepowiedniach – palnęła i zsunęła się na poduszki. Odetchnęła głęboko, spoglądając na Fernsby'ego spod wachlarza ciemnych rzęs. – Możesz tutaj dzisiaj zostać, jeśli chcesz – pogrążona w letargu arena dawała jej pewność, że nikt nie wpadnie z niezapowiedzianą wizytą – nie ma sensu, żebyś wracał w to zimno; na zewnątrz nie jest bezpiecznie – dodała, wiedząc, że on przecież najlepiej o tym wie, ale to nie miało teraz znaczenia. Ruchem ręki poklepała poduszkę obok i naciągnęła na siebie koc; nie minęła chwila, aż zasnęła a Kenneth wraz z nią.
zt x2
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Sypialnia
Szybka odpowiedź