Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight
Szmaragdowe skały
AutorWiadomość
Szmaragdowe skały
Miejsce, które łatwo przeoczyć, choć prowadzi do niego prosta droga przez piaski plaży. Skalna formacja rozciągająca się na długość około dwóch kilometrów, pełna zaułków i niepozornych przejść prowadzących prosto do morza lub na piaszczyste części wybrzeża. Echo niesie się między ścianami, morska woda często podmywa te tereny podczas obfitych przypływów. Niecodzienne miejsce swoją nazwę zawdzięcza specyficznemu, zielonkawemu kolorowi skał. O jego istnieniu wiedzą nieliczni mieszkańcy.
02.11
Jeśli jeszcze dwa tygodnie temu myślałem, że mam dużo pracy, to zdecydowanie się przeliczyłem. Od spotkania Rycerzy Walpurgii miałem czas zaledwie na złapanie kilku godzin snu, a potem wracałem do roboty. Nie raz zdarzyło się, że zasnąłem w ciuchach. Wchodziłem do swojej sypialni i padałem na łóżko, niby na moment, mając zamiar za chwilę iść wziąć kąpiel, ale siła przyciągania łóżka była większa i zasypiałem zanim zdążyłem pomyśleć. Czułem powoli rosnące zmęczenie, ale poczucie misji i obowiązku było większe. Organizm przyzwyczaił się już do kofeiny i kawy nie dawały już takiego efektu jak kiedyś, ale nadal piłem jej hektolitry, co pewnie na dłuższą metę nie było specjalnie mądre. Nie przejmowałem się tym jednak, wiedziałem, że liczy na mnie wiele osób, a robota się sama nie zrobi. Odpocznę po wszystkim, ba, może nawet wybiorę się na jakieś wakacje.
Chociaż projekt nowej areny, na której miały się odbywać walki mugoli, nie był jeszcze gotowy, tego dnia postanowiłem wybrać się na wyspę Wight. Po pierwsze, zobligowałem się, że udzielę im pomocy przy odbudowie, nie tylko listownych wskazówek, ale też fizycznie, a po drugie, znałem siebie i wiedziałem, że kiedy na moment oderwę głowę od projektów i skupię myśli na czymś innym, to może przyjdą mi do głowy nowe pomysły. Chociaż to Surrey ucierpiało chyba najbardziej podczas kataklizmu sprzed trzech miesięcy, na razie nie byłem w stanie tam pomóc. Zmierzałem tam, gdzie poproszono mnie o pomoc, a i tak nie mogłem być we wszystkich miejscach naraz. Tam gdzie nie mogłem się udać, polecałem konstruktorów z Narodowego Stowarzyszenia Konstruktorów, którym ufałem i wiedziałem, że są w stanie sobie poradzić.
Wyspa Wight cierpiała nadal po powodzi i trzęsieniach ziemi, których doświadczyła po Nocy Spadających Gwiazd. Chociaż sprawa tamy była względnie opanowana, trolle całkiem nieźle się spisały podczas odbudowy, a czarodzieje, którzy przy tym pracowali, znali się na robocie, to skutki trzęsień ziem nadal były widoczne. Skupiłem się dzisiaj na tym. Mając do dyspozycji kilku ochotników, zabraliśmy się za porządkowanie gruzowiska, które kiedyś był ratuszem nadmorskiego miasteczka. Pracy było co niemiara i jedynym pozytywnym aspektem była chyba tylko pogoda. Nie padało, słońce lekko wychylało się zza chmur, a wiatr przyjemnie powiewał, co ułatwiało trochę pracę.
Praca trwała już cały poranek, dlatego w południe postanowiliśmy sobie zrobić przerwę. Ochotnicy udali się do swoich rodzin by spędzić z nimi chociaż dwie godziny, przed powrotem do pracy, a ja, trochę umorusany na twarzy i dłoniach kurzem i innym brudem, ruszyłem w kierunku morza. Chociaż plaże mieliśmy w zasadzie przy samym domu w Suffolk, to miałem wrażenie, że tutaj jest kompletnie inaczej. Uważając by nie poślizgnąć się na mokrych kamieniach, zszedłem po zboczu na plaże, po czym ciesząc się chwilą spokoju ruszyłem piaszczystą plażą przed siebie. Spacer nie trwał długo kiedy zatrzymałem się przy ciekawej konstrukcji skalnej. Natura była najwspanialszą artystką pośród nas i jej dzieła nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. Zanim zdążyłem dwa razy pomyśleć ruszyłem w kierunku skał, zagłębiając się w nich. Nie obawiałem się, że się zgubię, nawet jeśli by do tego doszło, wystarczyło się teleportować na powrót do miasta. Kilkuminutowy spacer zaprowadził mnie w końcu do małej, cichej plaży. To właśnie tam przysiadłem na głazie średnich rozmiarów i odpalając papierosa, zacząłem wpatrywać się w spokojne fale, które za nic miały w tym momencie tragedia i smutek, które miały miejsce na lądzie.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Późna jesień jest szczególnym czasem w życiu Evandry. Z fascynacją obserwuje zmieniający się świat, cichnący ptasi trel, zwiększoną częstotliwość burz, przyjemnie ogarniający ciało chłód. Jesień kojarzy się z Hogwartem, spotkaniami z przyjaciółmi, plotkami wśród podręczników. Pachnie jabłkami z cynamonem, wilgotną ziemią i pergaminem chłonącym tusz. Niestety zdobiący niegdyś półwilą twarz uśmiech ustępuje dziś smutkowi oraz nostalgii, nasuwając na myśl wyrzuty sumienia.
Pojawia się na Wyspie Wight dokładnie rok po śmierci Francisa. Przerażona twarz i wykrzywiające się w bólu ciało powracały do niej na jawie, jak i w snach. Jak zapomnieć widok rozrywanego przez magię ukochanego brata? Tragedia wciągnęła ją w pochmurność, odebrała źródła radości, wyprała z tego, co przynosiło nadzieję, póki nie uświadomiła sobie - póki Tristan nie wyjaśnił - że to, co się stało, było dobre. Nie chcąc szukać innych argumentów, które mogłyby wyłącznie pogorszyć sprawę, zaakceptowała przykre zmiany. Choć bardzo by tego chciała, tak nie może okazywać żałoby. W oczach świata Francis jest zdrajcą, skreślonym z rodowego drzewa, odsuniętym w zapomnienie. Dla Evandry jest solą w oku i kolcem w sercu, stałym przypomnieniem o popełnionych - przez nich oboje - błędach.
Plażą podąża niespiesznie, wylewając z siebie gorące łzy, za świadka swej rozpaczy mając wyłącznie fale. W ostatnim miesiącu niemal w ogóle nie opuszcza Pałacu Róż, jednak tego dnia musi zrobić wyjątek. Rezygnując z wszelkiego towarzystwa, chce pozostać w tym przejmującym smutku sama; kto inny zrozumie ją równie dobrze, co morze, w którego toń zanurzyły się prochy brata? Po godzinie ustał szloch, po dwóch także płacz. Oddychając już miarowo i odnalazłszy w sobie względny spokój, kroczy nadal plażą w kierunku szmaragdowych skał.
Wysoko wiązane trzewiki uniemożliwiają piaskowi sypanie się do butów, a wełniany, bordowy komplet sięgającej połowy łydek spódnicy i krótkiego płaszczyka zatrzymują chłód. Blada twarz nie nosi dziś żadnych śladów makijażu, a szpilka wepnięta w niski kok jest jedyną biżuterią. Transmutacyjne zaklęcie pozwala iść szybciej, z mniejszym wysiłkiem. W tak zaawansowanej ciąży nie powinna w ogóle wychodzić z domu, ale nie wyobraża sobie, by nie wspomnieć brata odpowiednio. Dociera do skał, gdzie przed powrotem do domu zamierza odpocząć moment w otoczeniu ich zachwycającej zieleni, ale naraz przystaje gwałtownie. Mieszający się z powietrzem zapach palonego tytoniu podpowiada, że w okolicy nie jest sama. Szczupła dłoń wsuwa się do kieszeni spódnicy, by zatrzymać się na rękojeści różdżki. Już kilkukrotnie dała się podejść, z każdym kolejnym razem ponosząc tego coraz większe konsekwencje. Skoro tym razem zdecydowała się wyjść z domu, musi być przygotowana. W szybkiej ucieczce ma jej pomóc otrzymana od szwagierki zawieszka. Ostrożnie stawia kilka kolejnych kroków i wychyla się zza skał. Mruga kilkukrotnie, szczerze zdumiona obecnością czarodzieja, którego przez ostatnie lata nie widziała w ogóle, teraz zaś spotyka każdego miesiąca. Zwalnia zaciskające się na różdżce palce i przestępuje kilka kolejnych kroków.
- Cieszy mnie, że zalecenia odpoczynku wziąłeś sobie do serca - odzywa się wreszcie, przystając przy kamieniu w pewnej odległości od Macnaira. Jej twarz nadal nosi cienie smutku, zaczerwienione oczy i ślad zaschniętej już strugi łez. Mówienie o powodach swego nieszczęścia nigdy nie jest czymś wygodnym i Evandra wolałaby uniknąć spotkania, nie ryzykując przykrych pytań, jednak coś w głębi duszy podpowiada, że Mitch nie jest kimś, przed kim powinna się usilnie ukrywać. Uśmiecha się lekko i przelotnie, jakby utrzymywanie pozorów radości, czy chociażby neutralności, stanowiło problem. - Postaram się nie mącić twojego spokoju - zaznacza od razu, przysiadając na pobliskiej skale, starając się jednocześnie nie osadzać wzroku na czarodzieju, a skupić spojrzenie na szumiących falach.
Pojawia się na Wyspie Wight dokładnie rok po śmierci Francisa. Przerażona twarz i wykrzywiające się w bólu ciało powracały do niej na jawie, jak i w snach. Jak zapomnieć widok rozrywanego przez magię ukochanego brata? Tragedia wciągnęła ją w pochmurność, odebrała źródła radości, wyprała z tego, co przynosiło nadzieję, póki nie uświadomiła sobie - póki Tristan nie wyjaśnił - że to, co się stało, było dobre. Nie chcąc szukać innych argumentów, które mogłyby wyłącznie pogorszyć sprawę, zaakceptowała przykre zmiany. Choć bardzo by tego chciała, tak nie może okazywać żałoby. W oczach świata Francis jest zdrajcą, skreślonym z rodowego drzewa, odsuniętym w zapomnienie. Dla Evandry jest solą w oku i kolcem w sercu, stałym przypomnieniem o popełnionych - przez nich oboje - błędach.
Plażą podąża niespiesznie, wylewając z siebie gorące łzy, za świadka swej rozpaczy mając wyłącznie fale. W ostatnim miesiącu niemal w ogóle nie opuszcza Pałacu Róż, jednak tego dnia musi zrobić wyjątek. Rezygnując z wszelkiego towarzystwa, chce pozostać w tym przejmującym smutku sama; kto inny zrozumie ją równie dobrze, co morze, w którego toń zanurzyły się prochy brata? Po godzinie ustał szloch, po dwóch także płacz. Oddychając już miarowo i odnalazłszy w sobie względny spokój, kroczy nadal plażą w kierunku szmaragdowych skał.
Wysoko wiązane trzewiki uniemożliwiają piaskowi sypanie się do butów, a wełniany, bordowy komplet sięgającej połowy łydek spódnicy i krótkiego płaszczyka zatrzymują chłód. Blada twarz nie nosi dziś żadnych śladów makijażu, a szpilka wepnięta w niski kok jest jedyną biżuterią. Transmutacyjne zaklęcie pozwala iść szybciej, z mniejszym wysiłkiem. W tak zaawansowanej ciąży nie powinna w ogóle wychodzić z domu, ale nie wyobraża sobie, by nie wspomnieć brata odpowiednio. Dociera do skał, gdzie przed powrotem do domu zamierza odpocząć moment w otoczeniu ich zachwycającej zieleni, ale naraz przystaje gwałtownie. Mieszający się z powietrzem zapach palonego tytoniu podpowiada, że w okolicy nie jest sama. Szczupła dłoń wsuwa się do kieszeni spódnicy, by zatrzymać się na rękojeści różdżki. Już kilkukrotnie dała się podejść, z każdym kolejnym razem ponosząc tego coraz większe konsekwencje. Skoro tym razem zdecydowała się wyjść z domu, musi być przygotowana. W szybkiej ucieczce ma jej pomóc otrzymana od szwagierki zawieszka. Ostrożnie stawia kilka kolejnych kroków i wychyla się zza skał. Mruga kilkukrotnie, szczerze zdumiona obecnością czarodzieja, którego przez ostatnie lata nie widziała w ogóle, teraz zaś spotyka każdego miesiąca. Zwalnia zaciskające się na różdżce palce i przestępuje kilka kolejnych kroków.
- Cieszy mnie, że zalecenia odpoczynku wziąłeś sobie do serca - odzywa się wreszcie, przystając przy kamieniu w pewnej odległości od Macnaira. Jej twarz nadal nosi cienie smutku, zaczerwienione oczy i ślad zaschniętej już strugi łez. Mówienie o powodach swego nieszczęścia nigdy nie jest czymś wygodnym i Evandra wolałaby uniknąć spotkania, nie ryzykując przykrych pytań, jednak coś w głębi duszy podpowiada, że Mitch nie jest kimś, przed kim powinna się usilnie ukrywać. Uśmiecha się lekko i przelotnie, jakby utrzymywanie pozorów radości, czy chociażby neutralności, stanowiło problem. - Postaram się nie mącić twojego spokoju - zaznacza od razu, przysiadając na pobliskiej skale, starając się jednocześnie nie osadzać wzroku na czarodzieju, a skupić spojrzenie na szumiących falach.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Słysząc czyjś głos wzdrygnąłem się. W tym miejscu wszelkie odgłosy kroków były tłumione przez fale, które odbijały się echem od skał. Z łatwością ktoś mógłby mnie tu podejść i bez większych problemów zaatakować. Nigdy nie byłem specem od pojedynków, do szkolnego klubu nigdy nie wstąpiłem, więc moje umiejętności zdecydowanie wymagały doszlifowania. Nadal miałem w pamięci pojedynek z rebeliantami w podziemiach British Museum. Byłem przekonany, że gdyby nie to, że towarzyszyła mi Madame Mericourt, a raczej to ja towarzyszyłem jej, nie wyszedłbym z tego pojedynku cało, o ile w ogóle bym wyszedł. Był to jeden z głównych powodów, dla których zgłosiłem się do niej z prośbą o udzielenie lekcji czarnej magii. Widziałem jak się nia posługuje, z jaką łatwością jej to przychodzi i zapragnąłem tego samego. Chciałem podobnie jak ona, jak mój kuzyn, władać czarną magią w tak zaawansowanym stopniu. Chociaż zdawałem sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji, to ambicja jakie się we mnie kotłowały, nie pozwalały się tym przejmować. Chciałem być lepszy, chciałem się doskonalić i uczyć nowych rzeczy. Wiedziałem, że mogę się przyłożyć do tworzenia nowej Anglii tym co potrafię teraz, konstruktorzy byli potrzebni, budynki same się nie odbudują. Ale chciałem więcej, chciałem posiąść wiedzę, której wielu się boi, a inni, ci odważniejsi opanowują i posługują się nią w celach walczenia o lepsze jutro dla czarodziejskiego społeczeństwa.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że znam głos osoby, która tak bezbłędnie mnie podeszła.
- Oczywiście, w końcu ci to obiecałem. - odezwałem się odwracając się do niej z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
Uśmiech ten jednak szybko zniknął, kiedy na nią spojrzałem. Nigdy nie widziałem jej w takim stanie i coś aż mnie zabolało. Smutek i rozpacz były wręcz wymalowane na jej twarzy, a stróżki zaschniętych łez były doskonale widoczne na jej policzkach. Wydawało się, że nasza znajomość odnowiła się po latach ciszy, nie mogłem się w żadnym wypadku teraz jej tak zostawić. Zawsze elegancka, z idealnie dobranymi dodatkami i makijażem, teraz wyglądająca jakby cierpienie przyprawiało ją o fizyczny ból. A może tak było? Zeskoczyłem z kamienia, jednocześnie wyrzucając niedopalonego papierosa w kierunku wody.
- Evandro, co się stało? Źle się czujesz? Czy mam szukać uzdrowiciela? - spytałem zmartwiony podchodząc do niej, była w końcu w ciąży, w zaawansowanej ciąży, a ja nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z brzemienną kobietą – Nie gadaj głupot, nie ma takiej rzeczy, którą mogłabyś zrobić aby mi przeszkadzać czy mącić spokój. - pokręciłem głową nie odrywając od niej wzroku nawet na moment, po chwili kucając przy niej by przyjrzeć jej się uważniej – Wiesz, że możesz mi powiedzieć, prawda? - uniosłem brew ku górze, kładąc dłoń na jej dłoni chcąc jej w ten sposób dodać otuchy.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że znam głos osoby, która tak bezbłędnie mnie podeszła.
- Oczywiście, w końcu ci to obiecałem. - odezwałem się odwracając się do niej z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
Uśmiech ten jednak szybko zniknął, kiedy na nią spojrzałem. Nigdy nie widziałem jej w takim stanie i coś aż mnie zabolało. Smutek i rozpacz były wręcz wymalowane na jej twarzy, a stróżki zaschniętych łez były doskonale widoczne na jej policzkach. Wydawało się, że nasza znajomość odnowiła się po latach ciszy, nie mogłem się w żadnym wypadku teraz jej tak zostawić. Zawsze elegancka, z idealnie dobranymi dodatkami i makijażem, teraz wyglądająca jakby cierpienie przyprawiało ją o fizyczny ból. A może tak było? Zeskoczyłem z kamienia, jednocześnie wyrzucając niedopalonego papierosa w kierunku wody.
- Evandro, co się stało? Źle się czujesz? Czy mam szukać uzdrowiciela? - spytałem zmartwiony podchodząc do niej, była w końcu w ciąży, w zaawansowanej ciąży, a ja nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z brzemienną kobietą – Nie gadaj głupot, nie ma takiej rzeczy, którą mogłabyś zrobić aby mi przeszkadzać czy mącić spokój. - pokręciłem głową nie odrywając od niej wzroku nawet na moment, po chwili kucając przy niej by przyjrzeć jej się uważniej – Wiesz, że możesz mi powiedzieć, prawda? - uniosłem brew ku górze, kładąc dłoń na jej dłoni chcąc jej w ten sposób dodać otuchy.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zaskakuje ją nagły ruch i prędkość, z jaką Macnair znajduje się u jej boku i zasypuje pytaniami. Dłoń czarodzieja pokrywa jej własną, co momentalnie wywołuje przebiegającą po ciele falę ciepła. Nie odsuwa się i nie oponuje, bo mimo iż nie miała z nim w ostatnich latach wiele kontaktu, tak zdaje się być jedną z nielicznych osób, którym mogłaby prawdziwie zaufać. Czy to błędne, naiwne myślenie? Teraz nie chce o tym myśleć.
Unosi wolną rękę, by dać mu znak, aby przestał dopytywać o stan jej zdrowia. Dopiero w tym momencie, dostrzegając przejęcie na twarzy Mitcha, orientuje się, że musi wyglądać fatalnie. Podążając plażą, zupełnie nie zwracała na to uwagi, będąc przekonana, że nikogo na swojej drodze nie spotka. Mało kto wiedział o szmaragdowych skałach i mało kto miał w sobie na tyle determinacji, by odnaleźć tę drogę. Sięga do kieszeni po śnieżnobiałą chusteczkę z haftowanymi inicjałami, by przetrzeć nią twarz i pozbyć się resztek zaschniętych na policzkach łez.
- Nic mi nie jest, naprawdę. Nikogo nie trzeba wzywać - chce go zapewnić, tylko przelotem zerkając na jego twarz, zaraz uciekając spojrzeniem na dłoń przykrywającą jej własną. Nie może spojrzeć mu prosto w oczy z obawy, że na powrót zaniesie się płaczem. - Po prostu… To miejsce wywołuje we mnie smutek. Nigdy nie sądziłam, że do rodzinnego domu powracać będę z żalem i swoistą niechęcią, obawą. - Przerywa, by nabrać więcej powietrza w płuca. Morska bryza ma tu inny zapach, niż w Kent. - Nie powinnam o tym nikomu mówić, ale… - Bierze kolejny oddech, korzystając z tego, że Macnair daje jej ku temu przestrzeń. - Ubiegłego roku pożegnałam tu brata. Tak naprawdę, to nie padły żadne słowa pożegnania, ale tu wziął ostatni dech. Żałobę nosiłam w sercu, nie mogąc pozwolić na to, by ktokolwiek o niej usłyszał. - Unosi na Mitcha smutne spojrzenie i mimo przejmującego żalu uśmiecha się blado. Błękitne oczy nie szklą się już łzami, zupełnie jakby zdążyła już wycisnąć je z siebie wszystkie. - Ale to przeszłość, do której trudno wracać, zwłaszcza gdy jest się w niej osamotnionym.
Nie chce mu opowiadać o gorzkich słowach, jakie tamtego dnia padły między nią a Francisem. Nie chce pamiętać o zarzutach, które mu stawiała, o urazie, jaką do niego żywiła za czyny, jakich się dopuścił. Postąpił źle, pozwolił sobą manipulować i jeszcze przez długi czas Evandra pluła sobie w brodę, że nie była w stanie pomóc bratu. Widziała przecież liczne niepokojące sygnały, wyraźnie wskazujące na słabość umysłu Francisa, a mimo to nic z tym nie zrobiła, nie zareagowała, nie uratowała. Czy powzięta kilka miesięcy później decyzja o tym, by obrać ścieżkę zemsty na zdrajcach krwi, jakkolwiek przybliżyła ją do oczyszczenia sumienia? Może i tu za mało się przykłada, za słabo angażuje, bagatelizując złożoną obietnicę?
- Wylałam już wiele łez i wiem, że nigdy ich nie będzie dość. Nie chcę jednak się w tym zatracać. On by tego nie chciał. - Kazałby jej uciekać, błagałby co sił, aby wzięła Evana i zostawiła męża, by znalazła lepsze, bezpieczniejsze miejsce. Tyle że jego zrozumienie rzeczywistości było wypaczone, wręcz nierealne - jak pertraktować z szaleńcem?
Unosi wolną rękę, by dać mu znak, aby przestał dopytywać o stan jej zdrowia. Dopiero w tym momencie, dostrzegając przejęcie na twarzy Mitcha, orientuje się, że musi wyglądać fatalnie. Podążając plażą, zupełnie nie zwracała na to uwagi, będąc przekonana, że nikogo na swojej drodze nie spotka. Mało kto wiedział o szmaragdowych skałach i mało kto miał w sobie na tyle determinacji, by odnaleźć tę drogę. Sięga do kieszeni po śnieżnobiałą chusteczkę z haftowanymi inicjałami, by przetrzeć nią twarz i pozbyć się resztek zaschniętych na policzkach łez.
- Nic mi nie jest, naprawdę. Nikogo nie trzeba wzywać - chce go zapewnić, tylko przelotem zerkając na jego twarz, zaraz uciekając spojrzeniem na dłoń przykrywającą jej własną. Nie może spojrzeć mu prosto w oczy z obawy, że na powrót zaniesie się płaczem. - Po prostu… To miejsce wywołuje we mnie smutek. Nigdy nie sądziłam, że do rodzinnego domu powracać będę z żalem i swoistą niechęcią, obawą. - Przerywa, by nabrać więcej powietrza w płuca. Morska bryza ma tu inny zapach, niż w Kent. - Nie powinnam o tym nikomu mówić, ale… - Bierze kolejny oddech, korzystając z tego, że Macnair daje jej ku temu przestrzeń. - Ubiegłego roku pożegnałam tu brata. Tak naprawdę, to nie padły żadne słowa pożegnania, ale tu wziął ostatni dech. Żałobę nosiłam w sercu, nie mogąc pozwolić na to, by ktokolwiek o niej usłyszał. - Unosi na Mitcha smutne spojrzenie i mimo przejmującego żalu uśmiecha się blado. Błękitne oczy nie szklą się już łzami, zupełnie jakby zdążyła już wycisnąć je z siebie wszystkie. - Ale to przeszłość, do której trudno wracać, zwłaszcza gdy jest się w niej osamotnionym.
Nie chce mu opowiadać o gorzkich słowach, jakie tamtego dnia padły między nią a Francisem. Nie chce pamiętać o zarzutach, które mu stawiała, o urazie, jaką do niego żywiła za czyny, jakich się dopuścił. Postąpił źle, pozwolił sobą manipulować i jeszcze przez długi czas Evandra pluła sobie w brodę, że nie była w stanie pomóc bratu. Widziała przecież liczne niepokojące sygnały, wyraźnie wskazujące na słabość umysłu Francisa, a mimo to nic z tym nie zrobiła, nie zareagowała, nie uratowała. Czy powzięta kilka miesięcy później decyzja o tym, by obrać ścieżkę zemsty na zdrajcach krwi, jakkolwiek przybliżyła ją do oczyszczenia sumienia? Może i tu za mało się przykłada, za słabo angażuje, bagatelizując złożoną obietnicę?
- Wylałam już wiele łez i wiem, że nigdy ich nie będzie dość. Nie chcę jednak się w tym zatracać. On by tego nie chciał. - Kazałby jej uciekać, błagałby co sił, aby wzięła Evana i zostawiła męża, by znalazła lepsze, bezpieczniejsze miejsce. Tyle że jego zrozumienie rzeczywistości było wypaczone, wręcz nierealne - jak pertraktować z szaleńcem?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Szmaragdowe skały
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight