Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Port Newquay
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Port Newquay
Newquay jest niewielkim miasteczkiem nadmorskim, wyróżnia je jednak to, że posiada największy w Kornwalii port morski. Całe hrabstwo zwykło korzystać z usług tego miejsca. Większość dostaw trafiała właśnie tutaj, w lepszych czasach port był ważnym punktem eksportu. Poza portem miasteczko posiada piękne, piaszczyste plaże, z których można korzystać w wolnym czasie, oraz sporo tradycyjnych pubów. W sezonie letnim przybywało tu sporo turystów, jednak od czasu odcięcia Półwyspu miasto opustoszało, a port znacznie podupadł.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The member 'Hazel Wilde' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Och, może i słowa Hazel były oschłe, ale niewystarczająco, aby złagodzić naturalny entuzjazm Iris. Stały wszakże po dwóch krańcach spektrum kobiecości — Hazel wyniosła, niedostępna, stanowić mogła obiekt niespełnionych marzeń, z kolei Iris — bliska przecież na wyciągnięcie ręki, która i tak do niej nie sięgała, w pewien sposób swojska i znajoma, była jej przeciwwagą. Uzupełniały się, tak jak uzupełniać się powinny podobne duety; i tak oto raz jedna wygrywała, raz górą była druga. Nigdy jednak nie rywalizowały ze sobą, zawsze gra toczyła się o coś. O informację, o zaufanie, o rzecz, dwie, cały ich kosz lub ładunek. Nie sądziła, żeby Hazel marzyła o podobnym życiu. Tak samo jak nie marzyła o tym Iris. Niemniej jednak stało się, to właśnie była ich rzeczywistość, czy tego chciały, czy nie.
W jednym Hazel miała rację — jakiekolwiek myśli nie drążyły jej umysłu, nie leżały u podstaw podejmowanych przez nią decyzji, Bell ich nie podzielała. Bo nawet nie mogła o nich wiedzieć, nie dopuszczała ich do siebie. Bo i nie miała jej przeżyć, przez wojnę (tak sobie tłumaczyła, nie chcąc przyznać się do swych problemów z zaufaniem) została już starą panną. Przyjemności cielesne nie były jej znane z własnej decyzji, własnego uporu, bo po prostu nie ufała mężczyznom, nie po tym, co uczynił jej jeden z nich. Owszem, z premedytacją wykorzystywała ich słabości przeciwko nim, korzystała z całego wachlarza damskich sztuczek, ale nigdy — dotychczas — nie stało za tym coś więcej. A to z kolei wystawiało ją na atak, przed którym, jako wdowa, mogła obronić się Hazel. Czasem jej tego zazdrościła.
Słowa Hazel trafiły w dziesiątkę. Mogła zobaczyć, jak postawa Matta Browna od razu nabiera pewności. Jak wyprostował plecy, wypiął klatkę piersiową do przodu, choć jednocześnie zerknął w bok, na Iris, która odpowiedziała mu szerokim uśmiechem i puszczeniem perskiego oczka.
— Niechże mi pan nawet nie sugeruje, że mogłabym o nim mówić coś innego niż superlatywy — rejestr głosu Iris opadł znacząco, ale nie stracił przy tym kobiecego czaru. Spojrzała na niego z dołu, sarnie oczy wpatrzone w marynarza jak w obrazek. Zauważyła, jak nerwowo przełknął ślinę, jak usta otworzyły się i zamknęły na przemian, rybka chwyciła haczyk. — Nigdy mnie pan nie zawiódł, a za to jestem szczególnie wdzięczna — kolejne pochlebstwo, jasna dłoń przytknięta do materiału koszuli na wysokości serca.
— Jakże tu zawodzić, gdy nad głową wisi widmo obrażenia panienki — Brown zaśmiał się donośnie, jak na marynarza przystało, tym samym ściągając na siebie jeszcze mocniej uwagę młodej matki, z którą rozmawiała do tej pory Hazel, a która dla skupionej tylko na wyciągnięciu informacji od mężczyzny Iris pozostawała tylko nieznaczącym punktem tła. — Blokady portów czy sztormy, takie z dwunastką w skali Beauforta, milsze są marynarzom niż złość kobiety — dobrze, że był w nastroju do żartów. To zdecydowanie ułatwi sprawę. — Dlatego nie bierzemy ich ze sobą na statki. Ale teraz, dla panienki, można zrobić wyjątek, bo nie jesteśmy na pełnym morzu — z pewnością zauważył, że Iris szykowała już się do spytania właśnie o ten przesąd; pozwoliła mu na moment wykazać się przewagą, zmarszczyła lekko brwi, choć wciąż obecny na ustach szeroki uśmiech nie pozwolił na cień wątpliwości — złościła się tylko dla żartu.
— A gdyby zdarzyła się taka konieczność? — spytała wprost, tym razem ściszając głos do szeptu, który miał dojść wyłącznie do uszu Browna. Skupione spojrzenie utkwiła w jego twarzy, pragnąc sczytać z niej każdą, nawet najmniejszą wskazówkę co do jego intencji. Chciała prawdziwych informacji, nie pokrytych cukrem bajeczek, którymi karmi się nazbyt emocjonalne żony, matki, córki i kochanki. Nie klasyfikowała się w żadnej kategorii, liczyła na jego szczerość. — Gdyby przewożony towar był nieco... Gadatliwy? Potrzebował snu, jedzenia, wody, opieki? — równie dobrze mogła mówić o zwierzętach, ale po minie Browna wiedziała, że zrozumiał aluzję. I prędko porzucił swój wcześniejszy uśmiech, gawędzenie graniczące z rozbawieniem.
Przystanęli przy burcie statku, przodem do portowego miasteczka. Spracowane dłonie marynarza oparły się o deski, a on sam zwiesił głowę, wzdychając ciężko.
— Prosi się panienka o kłopoty — przestrzegł ją, nim westchnął ciężko, jakby dla potwierdzenia swoich słów. Iris natomiast przestąpiła krok w lewo, zatrzymując się tak blisko, że stykali się ramionami. Przybrudzona, morska woda oddzielająca statek od brzegu falowała prawie spokojnie, choć niosła na sobie niezbyt czystą, zielonkawą pianę, w której zaplątały się glony.
— Nie pytam o kłopoty, pytam o szanse. Spadają, prawda? Zatrzymują was na kontrolę. Kiedy? Jak daleko od portu? W jakich miejscach najczęściej? — gradobicie pytań było niestety nieuniknione. Brown jeszcze mocniej zacisnął palce na drewnie, nim w jego oczach błysnęła jakaś iskra, której Iris nie potrafiła jeszcze rozszyfrować. Niemniej jednak odwrócił się tyłem do portu, spoglądając teraz w morze, z rękoma skrzyżowanymi na torsie.
— Spadają, bo spadać muszą. Woda długo była ziemią niczyją, ale wszystko kiedyś znajdzie swojego właściciela — ciężar słów był oczywisty, nie mogli od niego uciec. Tylko głupiec wierzył w swoje szczęście, nie mając ku temu podstaw. — Ale są tacy, którzy potrafią to obejść. Najgłupszą drogą jest droga do Francji. A zwłaszcza Londyn—Calais, ale wszyscy wiedzą, dlaczego. To najszybsza droga, więc najbardziej obstawiona. Na Wyspy Normandzkie niewielu pływa, bo to wciąż Anglia, ale dostanie się choćby na Guernsey to cud, nie mówiąc o Jersey. Ale z kolei stąd to nadkładanie drogi, lepiej wyruszyć z Weymouth, zrobić przystanek na St. Helier, a potem prosto do St. Maie, czy Mont St. Michel, byle na kontynent. — im dłużej mówił, tym robił to prędzej, jednak skupiona Iris starała się zapamiętać każde jego słowo, każdą lokację, aby później móc zwizualizować to sobie, przekreślić na mapy, które później trafią do dyspozycji Podziemnego Ministerstwa.
— A z Newquay? Zakładam, że wtedy głupia droga do Francji również odpada?
Tymczasem rozmówczyni Hazel spojrzała nerwowo w kierunku statku, swój wzrok skupiając na Brownie.
— Jejku, to już ta godzina... Proszę pani, ja muszę wracać na statek, ja tylko po zakupy... — i nim Wilde zdążyła cokolwiek powiedzieć, młoda dziewczyna ruszyła w kierunku desek prowadzących na statek, nakazując przy tym ciemnowłosej, aby podążyła za nią. — Niech pani idzie, jeszcze porozmawiamy, ale nie tutaj!
W jednym Hazel miała rację — jakiekolwiek myśli nie drążyły jej umysłu, nie leżały u podstaw podejmowanych przez nią decyzji, Bell ich nie podzielała. Bo nawet nie mogła o nich wiedzieć, nie dopuszczała ich do siebie. Bo i nie miała jej przeżyć, przez wojnę (tak sobie tłumaczyła, nie chcąc przyznać się do swych problemów z zaufaniem) została już starą panną. Przyjemności cielesne nie były jej znane z własnej decyzji, własnego uporu, bo po prostu nie ufała mężczyznom, nie po tym, co uczynił jej jeden z nich. Owszem, z premedytacją wykorzystywała ich słabości przeciwko nim, korzystała z całego wachlarza damskich sztuczek, ale nigdy — dotychczas — nie stało za tym coś więcej. A to z kolei wystawiało ją na atak, przed którym, jako wdowa, mogła obronić się Hazel. Czasem jej tego zazdrościła.
Słowa Hazel trafiły w dziesiątkę. Mogła zobaczyć, jak postawa Matta Browna od razu nabiera pewności. Jak wyprostował plecy, wypiął klatkę piersiową do przodu, choć jednocześnie zerknął w bok, na Iris, która odpowiedziała mu szerokim uśmiechem i puszczeniem perskiego oczka.
— Niechże mi pan nawet nie sugeruje, że mogłabym o nim mówić coś innego niż superlatywy — rejestr głosu Iris opadł znacząco, ale nie stracił przy tym kobiecego czaru. Spojrzała na niego z dołu, sarnie oczy wpatrzone w marynarza jak w obrazek. Zauważyła, jak nerwowo przełknął ślinę, jak usta otworzyły się i zamknęły na przemian, rybka chwyciła haczyk. — Nigdy mnie pan nie zawiódł, a za to jestem szczególnie wdzięczna — kolejne pochlebstwo, jasna dłoń przytknięta do materiału koszuli na wysokości serca.
— Jakże tu zawodzić, gdy nad głową wisi widmo obrażenia panienki — Brown zaśmiał się donośnie, jak na marynarza przystało, tym samym ściągając na siebie jeszcze mocniej uwagę młodej matki, z którą rozmawiała do tej pory Hazel, a która dla skupionej tylko na wyciągnięciu informacji od mężczyzny Iris pozostawała tylko nieznaczącym punktem tła. — Blokady portów czy sztormy, takie z dwunastką w skali Beauforta, milsze są marynarzom niż złość kobiety — dobrze, że był w nastroju do żartów. To zdecydowanie ułatwi sprawę. — Dlatego nie bierzemy ich ze sobą na statki. Ale teraz, dla panienki, można zrobić wyjątek, bo nie jesteśmy na pełnym morzu — z pewnością zauważył, że Iris szykowała już się do spytania właśnie o ten przesąd; pozwoliła mu na moment wykazać się przewagą, zmarszczyła lekko brwi, choć wciąż obecny na ustach szeroki uśmiech nie pozwolił na cień wątpliwości — złościła się tylko dla żartu.
— A gdyby zdarzyła się taka konieczność? — spytała wprost, tym razem ściszając głos do szeptu, który miał dojść wyłącznie do uszu Browna. Skupione spojrzenie utkwiła w jego twarzy, pragnąc sczytać z niej każdą, nawet najmniejszą wskazówkę co do jego intencji. Chciała prawdziwych informacji, nie pokrytych cukrem bajeczek, którymi karmi się nazbyt emocjonalne żony, matki, córki i kochanki. Nie klasyfikowała się w żadnej kategorii, liczyła na jego szczerość. — Gdyby przewożony towar był nieco... Gadatliwy? Potrzebował snu, jedzenia, wody, opieki? — równie dobrze mogła mówić o zwierzętach, ale po minie Browna wiedziała, że zrozumiał aluzję. I prędko porzucił swój wcześniejszy uśmiech, gawędzenie graniczące z rozbawieniem.
Przystanęli przy burcie statku, przodem do portowego miasteczka. Spracowane dłonie marynarza oparły się o deski, a on sam zwiesił głowę, wzdychając ciężko.
— Prosi się panienka o kłopoty — przestrzegł ją, nim westchnął ciężko, jakby dla potwierdzenia swoich słów. Iris natomiast przestąpiła krok w lewo, zatrzymując się tak blisko, że stykali się ramionami. Przybrudzona, morska woda oddzielająca statek od brzegu falowała prawie spokojnie, choć niosła na sobie niezbyt czystą, zielonkawą pianę, w której zaplątały się glony.
— Nie pytam o kłopoty, pytam o szanse. Spadają, prawda? Zatrzymują was na kontrolę. Kiedy? Jak daleko od portu? W jakich miejscach najczęściej? — gradobicie pytań było niestety nieuniknione. Brown jeszcze mocniej zacisnął palce na drewnie, nim w jego oczach błysnęła jakaś iskra, której Iris nie potrafiła jeszcze rozszyfrować. Niemniej jednak odwrócił się tyłem do portu, spoglądając teraz w morze, z rękoma skrzyżowanymi na torsie.
— Spadają, bo spadać muszą. Woda długo była ziemią niczyją, ale wszystko kiedyś znajdzie swojego właściciela — ciężar słów był oczywisty, nie mogli od niego uciec. Tylko głupiec wierzył w swoje szczęście, nie mając ku temu podstaw. — Ale są tacy, którzy potrafią to obejść. Najgłupszą drogą jest droga do Francji. A zwłaszcza Londyn—Calais, ale wszyscy wiedzą, dlaczego. To najszybsza droga, więc najbardziej obstawiona. Na Wyspy Normandzkie niewielu pływa, bo to wciąż Anglia, ale dostanie się choćby na Guernsey to cud, nie mówiąc o Jersey. Ale z kolei stąd to nadkładanie drogi, lepiej wyruszyć z Weymouth, zrobić przystanek na St. Helier, a potem prosto do St. Maie, czy Mont St. Michel, byle na kontynent. — im dłużej mówił, tym robił to prędzej, jednak skupiona Iris starała się zapamiętać każde jego słowo, każdą lokację, aby później móc zwizualizować to sobie, przekreślić na mapy, które później trafią do dyspozycji Podziemnego Ministerstwa.
— A z Newquay? Zakładam, że wtedy głupia droga do Francji również odpada?
Tymczasem rozmówczyni Hazel spojrzała nerwowo w kierunku statku, swój wzrok skupiając na Brownie.
— Jejku, to już ta godzina... Proszę pani, ja muszę wracać na statek, ja tylko po zakupy... — i nim Wilde zdążyła cokolwiek powiedzieć, młoda dziewczyna ruszyła w kierunku desek prowadzących na statek, nakazując przy tym ciemnowłosej, aby podążyła za nią. — Niech pani idzie, jeszcze porozmawiamy, ale nie tutaj!
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Status wdowy był bezpieczny, tym bardziej status wdowy-matki, fakt dwóch chłopców poczętych w jej łonie wybielał wiele grzechów, wiele wyjaśniał - na to nie mogła sobie pozwolić Iris, a to wymagało umiejętnego lawirowania pomiędzy czynami i słowami. Hazel natomiast, niemalże, nie pamiętała czasów, gdy nie byla zamężna; nie znała tych trudów w wykonaniu panny. Została mężatką ledwie po skończeniu Hogwartu, nie znała innego statusu niż bycie dorosłą panną. A mimo to, była w stanie zrozumieć pozycję Iris i oddać się krótkim konsternacjom nad tym wszystkim, co mogło ją spotywać. Nie tylko wśród wysoko urodzonych spoglądano na kobiety niezamężne negatywnie, Hazel wychowywała się w poczucu konieczności zostania matką i żoną, co zakorzeniło się w niej na tyle mocno, że przez długi czas nie potrafiła przez inny pryzmat oceniać kobiet. Swoista dojrzałość, znalezienie własnej wartości i podbudowanie jej nakazało jej wreszcie nowe rozwiązania.
Bez słowa ruszyła za kobietą, spoglądając na ledwie ułamek sekundy na Iris, by w przypływie brawury pochwycić nowo poznaną kobietę za dłoń i lekką blokadą, powstrzymać ją przed kolejnymi krokami. — Statek? Jesteś tam bezpieczna? — Pierwsze pytanie odkryło na kobiecej twarzy niepokój, zaś na sąsiedniej dziwne zmieszanie z rozczuleniem. Krótkie przytaknięcie nie było satysfakcjonujące, kobiety podjęły kroki dalej, zbliżając się w stronę rozmawiających Iris i marynarza. Wszystko staczało się do jednego, odkrywało nieoczywiste jeszcze karty korelacji.
Jestem bezpieczna. Wydawała się usłyszeć wreszcie Hazel, a jednak słowa nie opadły z ust kroczącej przed nią, młodej kobiety. - Będę w drodze, tam, gdzie bezpieczniej. - Podążała ślad w ślad, troska zalała spojrzenie mimowolnie - Hazzy nie lubiła się nią kierować, a jednak widziała w młodej kobiecie podłoże samej siebie. W trakcie wojny, o wiele bardziej niż w pokojowych, dawnych odmętach historii - kobiety winny pomagać sobie nawzajem, nie bazować na niestałości, jaką byli mężczyźni. Pojawiali się i znikalni, pozwalali na pierwotne instynkty posłani w szeregi walczących; była siostrą i matką przede wszystkich mężczyzn, ale widziała to, co się działo i nie miała zamiaru kryć opinii. Nader boga bała się mężczyzn, bała się ludzi - oni również mogli zaszkodzić kobiecie przed nią bardziej niż cokolwiek innego.
Wreszcie przystanęły, jak się okazało - obok Iris i Browna. Młoda kobieta spojrzała ze zdenerwowaniem na marynarza, ten jednak zdawał się posłać jej jedynie delikatny uśmiech. Skołowanie zawżało w głowie pani Wilde, spojrzenie ślizgało się pomiędzy całą trójką, aby wreszcie zdobyła się na próbę ratowania sytuacji.
- Więc, jakie plany na najbliższy czas? - Niby łagodnie, od niechcenia, a jednak wbiła szpileczkę spojrzenia w niedoszłej towarzyszce rozmowy. Włosy zafalowały na pojedynczym podniesieniu melodii wiatru, zadarty nos zmarszczył się w oczekiwaniu na odpowiedź. Czy Iris wiedziała więcej i była gotowa to zdradzić? Jaką kartą zagrać?
Bez słowa ruszyła za kobietą, spoglądając na ledwie ułamek sekundy na Iris, by w przypływie brawury pochwycić nowo poznaną kobietę za dłoń i lekką blokadą, powstrzymać ją przed kolejnymi krokami. — Statek? Jesteś tam bezpieczna? — Pierwsze pytanie odkryło na kobiecej twarzy niepokój, zaś na sąsiedniej dziwne zmieszanie z rozczuleniem. Krótkie przytaknięcie nie było satysfakcjonujące, kobiety podjęły kroki dalej, zbliżając się w stronę rozmawiających Iris i marynarza. Wszystko staczało się do jednego, odkrywało nieoczywiste jeszcze karty korelacji.
Jestem bezpieczna. Wydawała się usłyszeć wreszcie Hazel, a jednak słowa nie opadły z ust kroczącej przed nią, młodej kobiety. - Będę w drodze, tam, gdzie bezpieczniej. - Podążała ślad w ślad, troska zalała spojrzenie mimowolnie - Hazzy nie lubiła się nią kierować, a jednak widziała w młodej kobiecie podłoże samej siebie. W trakcie wojny, o wiele bardziej niż w pokojowych, dawnych odmętach historii - kobiety winny pomagać sobie nawzajem, nie bazować na niestałości, jaką byli mężczyźni. Pojawiali się i znikalni, pozwalali na pierwotne instynkty posłani w szeregi walczących; była siostrą i matką przede wszystkich mężczyzn, ale widziała to, co się działo i nie miała zamiaru kryć opinii. Nader boga bała się mężczyzn, bała się ludzi - oni również mogli zaszkodzić kobiecie przed nią bardziej niż cokolwiek innego.
Wreszcie przystanęły, jak się okazało - obok Iris i Browna. Młoda kobieta spojrzała ze zdenerwowaniem na marynarza, ten jednak zdawał się posłać jej jedynie delikatny uśmiech. Skołowanie zawżało w głowie pani Wilde, spojrzenie ślizgało się pomiędzy całą trójką, aby wreszcie zdobyła się na próbę ratowania sytuacji.
- Więc, jakie plany na najbliższy czas? - Niby łagodnie, od niechcenia, a jednak wbiła szpileczkę spojrzenia w niedoszłej towarzyszce rozmowy. Włosy zafalowały na pojedynczym podniesieniu melodii wiatru, zadarty nos zmarszczył się w oczekiwaniu na odpowiedź. Czy Iris wiedziała więcej i była gotowa to zdradzić? Jaką kartą zagrać?
poetry and anarchism
it’s survival of the fittest, rich against the poor. I’m not the only one who finds it hard to understand I’m not afraid of God, I am afraid of man
Hazel Wilde
Zawód : naukowczyni, botaniczka, głos propagandy podziemnego ministerstwa
Wiek : 32 lata rozczarowań
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowa
widzę wyraźnie
pełne rozczarowań twarze
a w oczach ból i gniew
uśpionych zdarzeń
pełne rozczarowań twarze
a w oczach ból i gniew
uśpionych zdarzeń
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Widziała, jak Brown mrużył brwi, jak uciekał od niej wzrokiem, bo nie chciał powiedzieć jej tego, co wreszcie powiedzieć musiał. Takie unikanie odpowiedzialności za odpowiedź potrafiło bardzo działać na nerwy kobiety, w szczególności, że przeprowadziła z tym człowiekiem więcej niż jedną rozmowę, a ich tematy dotykały często bardziej niebezpiecznych dla niego sytuacji. Ich relacja opierała się nie tylko o wzajemne zyski, przede wszystkim o wzajemne zaufanie. Podziemia w Plymouth widziały w nim na tyle istotnego gracza, że zdolne były przymknąć oczy na jego drobne wpadki. Zresztą, kto teraz mógł myśleć o bezpieczeństwie przewozu osób, gdy liczyło się przede wszystkim to, aby dotarli na miejsce żywi.
— Z Newquay trzeba odbić na zachód — odezwał się wreszcie Brown, z delikatną niechęcią, która kumulowała się w unoszących i na przemian opadających kącikach ust, nim splunął donośnie w wodę pod nimi. — Najłatwiej jest na południe Irlandii, ale to za blisko, panienka rozumie — Iris przytaknęła mężczyźnie, samej mrużąc oczy w rosnącym zamyśleniu. Zagryzła lekko dolną wargę, pod powiekami próbując przypomnieć sobie kształty Europy, póki co jeszcze tylko Europy, choć to na Wyspach Brytyjskich — i dalej tylko Islandii — musiała się ona kończyć. Chyba, że spojrzało się na południe. Mniej oczywisty wybór.
— Niech pan nie mówi, że Hiszpania — wydusiła z siebie z niedowierzaniem. Brown, zamiast odpowiedzieć na pytanie wprost, zaśmiał się za to donośnie, prędko ściągając na siebie wyraźnie urażone wejrzenie brązowych oczu.
— Hiszpania. Ale i Portugalia — zdążył odpowiedzieć, nim na pokładzie statku dołączyły do nich dwie kobiety — Hazel i młoda dziewczyna z dzieckiem w ramionach. Niemniej jednak finalna destynacja statku Browna wciąż była dla nich zagadką, nawet jeżeli Iris przed jej odkryciem dzieliło jedno, czy dwa pytania.
Pierwsze zostało zadane przez Hazel, a prym w reakcji poczęła wieść jej dotychczasowa towarzyszka. Nie zdając sobie sprawy z tego, że rozmawiała właśnie z kobietami zaangażowanymi w działalność Podziemnego Ministerstwa, słusznie poczuła się zagrożona. Iris tylko kątem oka — nie chciała wszak sprawiać wrażenia, że gapi się na młodą matkę — zauważyła, że kobieta zacisnęła mocno szczęki, a spojrzenie, niemalże błagalne w swoim wyrazie, utkwiła w Brownie. W Brownie, który podchwycił najwyraźniej grę pani Wilde, gdyż uśmiechnął się szeroko, szelmowsko niemalże, odpowiadając jakby od niechcenia.
— To, co zwykle. Długa podróż, ale zapowiadają dobrą pogodę, upał — na koniec, zaznaczając szczególnie słowo "upał", przesunął wzrokiem między Wilde a Bell, sugerując wyraźnie, że jeżeli ta pierwsza miała jeszcze jakieś wątpliwości, mogłaby zwrócić się do tej drugiej. Zacmoktał też kilkukrotnie, podchodząc do kobiety z dzieckiem i to na dziecku właśnie skupił swą uwagę, doprowadzając je do śmiechu.
— Myślę, że już wszystko jasne, pozostała jeszcze jedna kwestia — Iris odbiła się od krawędzi burty, podchodząc swobodnie do Hazel. Zatrzymała się dopiero u jej boku, posyłając jej uspokajające spojrzenie. Były na dobrej drodze. — Czy przywiezie pan nam jakieś pamiątki z tej wyprawy. Ostatnio bardzo tęsknię chociażby za francuskim serem, ale może zaskoczy mnie pan czymś jeszcze? — zaproponowała, przechylając głowę w bok. Z pozoru niewinna konwersacja dotyczyła przecież jedzenia, które mógł załadować na swój statek za granicą i przywieźć na powrót do kraju. Och, żywot i zawód marynarza był w tych czasach szczególnie istotny.
— Z Newquay trzeba odbić na zachód — odezwał się wreszcie Brown, z delikatną niechęcią, która kumulowała się w unoszących i na przemian opadających kącikach ust, nim splunął donośnie w wodę pod nimi. — Najłatwiej jest na południe Irlandii, ale to za blisko, panienka rozumie — Iris przytaknęła mężczyźnie, samej mrużąc oczy w rosnącym zamyśleniu. Zagryzła lekko dolną wargę, pod powiekami próbując przypomnieć sobie kształty Europy, póki co jeszcze tylko Europy, choć to na Wyspach Brytyjskich — i dalej tylko Islandii — musiała się ona kończyć. Chyba, że spojrzało się na południe. Mniej oczywisty wybór.
— Niech pan nie mówi, że Hiszpania — wydusiła z siebie z niedowierzaniem. Brown, zamiast odpowiedzieć na pytanie wprost, zaśmiał się za to donośnie, prędko ściągając na siebie wyraźnie urażone wejrzenie brązowych oczu.
— Hiszpania. Ale i Portugalia — zdążył odpowiedzieć, nim na pokładzie statku dołączyły do nich dwie kobiety — Hazel i młoda dziewczyna z dzieckiem w ramionach. Niemniej jednak finalna destynacja statku Browna wciąż była dla nich zagadką, nawet jeżeli Iris przed jej odkryciem dzieliło jedno, czy dwa pytania.
Pierwsze zostało zadane przez Hazel, a prym w reakcji poczęła wieść jej dotychczasowa towarzyszka. Nie zdając sobie sprawy z tego, że rozmawiała właśnie z kobietami zaangażowanymi w działalność Podziemnego Ministerstwa, słusznie poczuła się zagrożona. Iris tylko kątem oka — nie chciała wszak sprawiać wrażenia, że gapi się na młodą matkę — zauważyła, że kobieta zacisnęła mocno szczęki, a spojrzenie, niemalże błagalne w swoim wyrazie, utkwiła w Brownie. W Brownie, który podchwycił najwyraźniej grę pani Wilde, gdyż uśmiechnął się szeroko, szelmowsko niemalże, odpowiadając jakby od niechcenia.
— To, co zwykle. Długa podróż, ale zapowiadają dobrą pogodę, upał — na koniec, zaznaczając szczególnie słowo "upał", przesunął wzrokiem między Wilde a Bell, sugerując wyraźnie, że jeżeli ta pierwsza miała jeszcze jakieś wątpliwości, mogłaby zwrócić się do tej drugiej. Zacmoktał też kilkukrotnie, podchodząc do kobiety z dzieckiem i to na dziecku właśnie skupił swą uwagę, doprowadzając je do śmiechu.
— Myślę, że już wszystko jasne, pozostała jeszcze jedna kwestia — Iris odbiła się od krawędzi burty, podchodząc swobodnie do Hazel. Zatrzymała się dopiero u jej boku, posyłając jej uspokajające spojrzenie. Były na dobrej drodze. — Czy przywiezie pan nam jakieś pamiątki z tej wyprawy. Ostatnio bardzo tęsknię chociażby za francuskim serem, ale może zaskoczy mnie pan czymś jeszcze? — zaproponowała, przechylając głowę w bok. Z pozoru niewinna konwersacja dotyczyła przecież jedzenia, które mógł załadować na swój statek za granicą i przywieźć na powrót do kraju. Och, żywot i zawód marynarza był w tych czasach szczególnie istotny.
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wszystko zdawało się dziać poza nią, co doprowadzało Wilde do szewskiej pasji. Nie lubiła tej utraty świadomości, jednocześnie jednak nie karciła się za to, że poszła rozmawiać i pomóc kobiecie z dzieckiem — istotny był efekt. Mimo to zachowanie Browna i Iris ją uspokoiło, szczególnie właśnie kobiety, której spojrzenie wyrażało więcej, niż kiedykolwiek mogłaby sobie wyobrazić. To przekonanie w głosie, słowie, spojrzeniu; doprawdy jej ufała, na tyle jak dalece pani Wilde ufać mogła, tym samym obdarzając młodszą koleżankę ledwie szczątkową wiarą. Nie sądziła, że ją okłamuje, może raczej, że sama jest okłamywana. Nim jednak podjęłaby się dalszych dysput, spojrzała w stronę rysującego się przed nią obrazu i śmiech dziecka wywołał delikatny uśmiech na jej twarzy. Pamiętała scenerię ze swoich własnych doświadczeń, gdy nosząc jako młodziutka matka pierworodnego na rękach, wywoływała setki pozytywnych reakcji. Raanan był wyjątkowo urokliwym brzdącem, jego ciemne loczki kontrastowały z zielonymi oczami. Pamiętała, jak uśmiechał się pięknie do obcych ludzi, wyciągał rączki i bawił maminym warkoczem, kiedy jeszcze hodowała włosy do pasa.
- Mogą być też jakieś pocztówki... mogę podać adres. - Gdy odszedł z niej stres nad życiem młodej kobiety i jej dziecka, zaczęła współgrać z głównym zadaniem Iris. Po to się tu znalazły, ale to też był powód, dlaczego to właśnie informacja (nie mylić z propagandą) była dla niej głównym aspektem działań; umiała o wiele lepiej na poczekaniu wymyślać półsłówka i grać wypowiedzianymi słodko kłamstwami niż działać rzeczowo w kierunku jednego celu. Iris była natomiast świetna w tym, co robiła, a współdzielone cechy charakteru pozwalały jej uzyskać cele, które Hazel się nawet nie śniły. Zaopatrzenie było podstawą przetrwania, tym bardziej, gdy w skali niesionych strat w ludziach, śmierć głodowa nie była wskazana, a ograniczenia w dostawach stawały się diametralne. Połowa morskich granic była strzeżona przez popaprańców, promugolskie hrabstwa otoczone były polityką morderczej segregacji. Do czego doszło, co się stało z jej Anglią, że była teraz w takiej rozsypce?
Temat wojny był drażliwy, nie potrafiła podjąć się go bez zgrzytu wściekłości. Powrót na ojczyznę jawił się ujawnieniem swoich talentów szerzej, niosąc tym samym pomoc słusznemu, prawemu Ministerstwu, ale nadal nie potrafiła pogodzić się z falą niesprawiedliwości, która spłynęła na jej świat, jej rodzinę. Spojrzała jeszcze raz na kobietę z dzieckiem, czyżby zaczynało do niej docierać, dlaczego tutaj się zjawiła? Co było słuszniejszą decyzją — ucieczka czy walka? Jaką podjęła decyzję, czy wyjazd za granicę był doprawdy ucieczką? Nieświadomi ludzie powiedzieliby, że tak; Hazel zdawała się doskonale wiedzieć, że większa walka odbywa się na nieznanym terytorium, niosąc pragnienie ustatkowania i bezpieczeństwa.
- Mogą być też jakieś pocztówki... mogę podać adres. - Gdy odszedł z niej stres nad życiem młodej kobiety i jej dziecka, zaczęła współgrać z głównym zadaniem Iris. Po to się tu znalazły, ale to też był powód, dlaczego to właśnie informacja (nie mylić z propagandą) była dla niej głównym aspektem działań; umiała o wiele lepiej na poczekaniu wymyślać półsłówka i grać wypowiedzianymi słodko kłamstwami niż działać rzeczowo w kierunku jednego celu. Iris była natomiast świetna w tym, co robiła, a współdzielone cechy charakteru pozwalały jej uzyskać cele, które Hazel się nawet nie śniły. Zaopatrzenie było podstawą przetrwania, tym bardziej, gdy w skali niesionych strat w ludziach, śmierć głodowa nie była wskazana, a ograniczenia w dostawach stawały się diametralne. Połowa morskich granic była strzeżona przez popaprańców, promugolskie hrabstwa otoczone były polityką morderczej segregacji. Do czego doszło, co się stało z jej Anglią, że była teraz w takiej rozsypce?
Temat wojny był drażliwy, nie potrafiła podjąć się go bez zgrzytu wściekłości. Powrót na ojczyznę jawił się ujawnieniem swoich talentów szerzej, niosąc tym samym pomoc słusznemu, prawemu Ministerstwu, ale nadal nie potrafiła pogodzić się z falą niesprawiedliwości, która spłynęła na jej świat, jej rodzinę. Spojrzała jeszcze raz na kobietę z dzieckiem, czyżby zaczynało do niej docierać, dlaczego tutaj się zjawiła? Co było słuszniejszą decyzją — ucieczka czy walka? Jaką podjęła decyzję, czy wyjazd za granicę był doprawdy ucieczką? Nieświadomi ludzie powiedzieliby, że tak; Hazel zdawała się doskonale wiedzieć, że większa walka odbywa się na nieznanym terytorium, niosąc pragnienie ustatkowania i bezpieczeństwa.
poetry and anarchism
it’s survival of the fittest, rich against the poor. I’m not the only one who finds it hard to understand I’m not afraid of God, I am afraid of man
Hazel Wilde
Zawód : naukowczyni, botaniczka, głos propagandy podziemnego ministerstwa
Wiek : 32 lata rozczarowań
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowa
widzę wyraźnie
pełne rozczarowań twarze
a w oczach ból i gniew
uśpionych zdarzeń
pełne rozczarowań twarze
a w oczach ból i gniew
uśpionych zdarzeń
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
— Pocztówki... — powtórzył Brown za Hazel, z wyraźnym zastanowieniem. Potarł wierzchem dłoni swoją brodę, po czym niezbyt dyskretnie zerknął na Iris, jakby szukał w niej zgody. Ta ledwie wygrała z instynktem, który w szczycie męskiej głupoty — przecież przedstawiła mu Hazel osobiście, przyszła z nią, włączyła w krąg informacyjny, nie robiłaby tego, gdyby jej nie ufała — nakazywał jej wywrócić oczami, w dodatku dość teatralnie. Na całe szczęście udało jej się opanować, ograniczyć wyłącznie do przyzwalającego skinienia głową. — Niech tak będzie, proszę za mną, zapiszę sobie — powiedział wreszcie i nie czekając na żadną inną reakcję, odwrócił się natychmiast, swe kroki kierując w stronę kapitańskiej kajuty, w której spędzał większość swego czasu.
— Poczekam na lądzie — szepnęła natomiast Iris do pani Wilde, układając dłoń na jej ramieniu, w geście przepełnionym zaufaniem. Wiedziała, że Brown zdolny byłby przekazać jej informacje, język rozwiązywał mu się głównie wtedy, gdy czuł się pewnie — na swoim terenie, bez wielu gapiów. Nie można było mu się wiele dziwić, podobnie reagowali mężczyźni w ogóle, dopuszczając do informacji i "swoich miejsc" jedynie sprawdzonych, lub tych, którzy zostali im przyprowadzeni przez ludzi, którzy już owo zaufanie zdobyli.
Niemniej jednak gdy Bell pozostała sam na sam z młodą matką, nie chciała jej więcej denerwować. Dlatego skinęła jej głową na pożegnanie, kierując się w stronę zejścia na ląd. Ostrożnie stawiając kroki po pochyłej desce sztuka powrotu na ziemię udała jej się całkiem sprawnie, teraz tylko pozostało czekać na powrót drugiej z brunetek. Nie oczekiwała od niej, że podzieli się zgromadzonymi informacjami, ale sama miała taki zamiar. Przed tym jednak musiały upewnić się, że odejdą na tyle daleko od ludzkiego zbiegowiska, że zachowanie odpowiedniej, niewielkiej głośności rozmowy zagwarantuje im, że wszystko, co sobie przekażą, pozostanie między nimi. Oczywiście do czasu spisania odpowiednich raportów, ten z pracy terenowej Iris był zawsze niemalże równie istotny, co sam wypad poza siedzibę Niuchaczy w Plymouth.
— Brown wyczuł okazję, nie ma co mu się dziwić — zaczęła, nie wykazując przy tym żadnych personalnych sentymentów. Głos jej nie drżał, uśmiech zsunął się z twarzy, pozostawiając jej tylko tę minę, którą poznali już jej współpracownicy; za każdym razem, gdy nad czymś intensywnie myślała, gdy próbowała sobie coś zwizualizować, wyobrazić czy przypomnieć, wydawała się przybierać tę samą minę, co teraz. — Przewozi jedzenie i zwierzęta z zachodu i południa Europy, więc może się poruszać drogą morską. Odkąd droga do Calais, choć najkrótsza, jest najbardziej ryzykowna i niebezpieczna, kieruje się w inne miejsca — wreszcie zwróciła twarz ku Hazel, wydawać by się mogło, że w oczekiwaniu jakiejś reakcji, jednakże nawet jeżeli ta miałaby nie nadejść, kontynuowała. — Francja robi się zbyt popularnym kierunkiem, muszę cię nieco zmartwić — dopiero teraz w głosie pojawiła się nutka rozbawienia. Niewielka, bo w szerszym obrazie nie było tutaj miejsca na śmiech. To prawdziwe ludzkie tragedie. — Widziałaś tę dziewczynę z dzieckiem. Na południu będzie im lepiej niż tutaj — podsumowała, wreszcie pozwalając sobie na lekkie przygryzienie wnętrza policzka.
Wszędzie będzie lepiej niż tu.
— Wyciągnęłaś z niego coś dla siebie? Zazwyczaj pojawia się co miesiąc, gdy będę wracać po odbiór towarów, możesz zabrać się ze mną — zaproponowała, nim się rozstały. Brown był użytecznym kontaktem, który raz jeszcze przewinie się w raporcie spisanym jej ręką. Choćby wojna miała znów zacząć szaleć na angielskiej ziemi, terminy dostaw były nienegocjowalne.
| z/t
— Poczekam na lądzie — szepnęła natomiast Iris do pani Wilde, układając dłoń na jej ramieniu, w geście przepełnionym zaufaniem. Wiedziała, że Brown zdolny byłby przekazać jej informacje, język rozwiązywał mu się głównie wtedy, gdy czuł się pewnie — na swoim terenie, bez wielu gapiów. Nie można było mu się wiele dziwić, podobnie reagowali mężczyźni w ogóle, dopuszczając do informacji i "swoich miejsc" jedynie sprawdzonych, lub tych, którzy zostali im przyprowadzeni przez ludzi, którzy już owo zaufanie zdobyli.
Niemniej jednak gdy Bell pozostała sam na sam z młodą matką, nie chciała jej więcej denerwować. Dlatego skinęła jej głową na pożegnanie, kierując się w stronę zejścia na ląd. Ostrożnie stawiając kroki po pochyłej desce sztuka powrotu na ziemię udała jej się całkiem sprawnie, teraz tylko pozostało czekać na powrót drugiej z brunetek. Nie oczekiwała od niej, że podzieli się zgromadzonymi informacjami, ale sama miała taki zamiar. Przed tym jednak musiały upewnić się, że odejdą na tyle daleko od ludzkiego zbiegowiska, że zachowanie odpowiedniej, niewielkiej głośności rozmowy zagwarantuje im, że wszystko, co sobie przekażą, pozostanie między nimi. Oczywiście do czasu spisania odpowiednich raportów, ten z pracy terenowej Iris był zawsze niemalże równie istotny, co sam wypad poza siedzibę Niuchaczy w Plymouth.
— Brown wyczuł okazję, nie ma co mu się dziwić — zaczęła, nie wykazując przy tym żadnych personalnych sentymentów. Głos jej nie drżał, uśmiech zsunął się z twarzy, pozostawiając jej tylko tę minę, którą poznali już jej współpracownicy; za każdym razem, gdy nad czymś intensywnie myślała, gdy próbowała sobie coś zwizualizować, wyobrazić czy przypomnieć, wydawała się przybierać tę samą minę, co teraz. — Przewozi jedzenie i zwierzęta z zachodu i południa Europy, więc może się poruszać drogą morską. Odkąd droga do Calais, choć najkrótsza, jest najbardziej ryzykowna i niebezpieczna, kieruje się w inne miejsca — wreszcie zwróciła twarz ku Hazel, wydawać by się mogło, że w oczekiwaniu jakiejś reakcji, jednakże nawet jeżeli ta miałaby nie nadejść, kontynuowała. — Francja robi się zbyt popularnym kierunkiem, muszę cię nieco zmartwić — dopiero teraz w głosie pojawiła się nutka rozbawienia. Niewielka, bo w szerszym obrazie nie było tutaj miejsca na śmiech. To prawdziwe ludzkie tragedie. — Widziałaś tę dziewczynę z dzieckiem. Na południu będzie im lepiej niż tutaj — podsumowała, wreszcie pozwalając sobie na lekkie przygryzienie wnętrza policzka.
Wszędzie będzie lepiej niż tu.
— Wyciągnęłaś z niego coś dla siebie? Zazwyczaj pojawia się co miesiąc, gdy będę wracać po odbiór towarów, możesz zabrać się ze mną — zaproponowała, nim się rozstały. Brown był użytecznym kontaktem, który raz jeszcze przewinie się w raporcie spisanym jej ręką. Choćby wojna miała znów zacząć szaleć na angielskiej ziemi, terminy dostaw były nienegocjowalne.
| z/t
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Informacje przekazane przez Iris napełniły ją optymizmem. Wiedziała, że Bell jest pewna swoich poczynań i wyborów, teraz takie samo wrażenie miała Hazel. Znalazła genialny punkt zapalny, w Ministerstwie potrzeba było tak sprawnych osób, jak jej przyjaciółka. A mimo to wspomnienie młodej kobiety odbiło się na Hazel i napełniło ją obawami. Czy ucieczka na południe naprawdę była lepsza? Wątpiła, szczerze, a mimo to miała w głowie wspomnienie siebie i wyjazdu do Francji. To właśnie Paryż ją ukształtował, to Francja była bliskością jej dojrzewania, dorastania, stania się dorosłą. Kobietę spotka to samo, gdy ma się dziecko, nie ma miejsca na zabawę - myśli się tylko o tym, by dać mu bezpieczeństwo. Ale teraz, dla ludzi takich jak ona, bezpiecznie nie było nigdzie.
- Myślę, jak to ugryźć. Szykuję felieton o podejściu młodych do sytuacji na wojnie, o ich odbiorze i ucieczce. To daje mi kolejny pogląd, ale nic, czego sama bym nie wiedziała. Mimo wszystko, dziesięć lat to nie tak wiele. - Bo tyle mniej więcej je dzieliło. Sama doświadczyła trudów macierzyństwa w młodym wieku, porodu, karmienia, ząbkowania. Do teraz pamiętała płacz syna na rękach, domaganie się męża o obiad i skrzypienie łóżka, by spełnić jego potrzeby i jego wymagania. Drugi syn nie był jej wyborem, nie w pełni, bo starali się o potomstwo wręcz... bez namysłu. Na wsiach mawiano, że gdy bóg da na dziecko, da i dziecko, ale potem kobieta zostawała z dwójką potomstwa i mężem na wychowaniu. Usta zbiły się w cienką linię, przed oczyma mimo wszystko ujrzała Blaise'a i krótkie wspomnienie zakłócło ją w serce. Mogła go nie kochać, ale był nieodzownym elementem jej życia.
- Najważniejsze, że podjęła wybór a ten... Brown, wydaje się być rozsądnym. - Odpowiedziała, chwilę później podejmując. - Uciekamy? Masz informacje, możemy odstawić dokumentację i wrócić do mnie, mam jeszcze zapas francuskiego wina. - Za tym tęskniła najbardziej; francuską miłością i francuskim winem. Obie wersje smakowały swawolą, wolnością, byciem sobą. Była wolnym ptakiem, zawsze miała takim być - sama czy z nim, z dziećmi czy jako nastolatka. Hazel Summers jak kot, wybierała własne ścieżki.
zt x2
- Myślę, jak to ugryźć. Szykuję felieton o podejściu młodych do sytuacji na wojnie, o ich odbiorze i ucieczce. To daje mi kolejny pogląd, ale nic, czego sama bym nie wiedziała. Mimo wszystko, dziesięć lat to nie tak wiele. - Bo tyle mniej więcej je dzieliło. Sama doświadczyła trudów macierzyństwa w młodym wieku, porodu, karmienia, ząbkowania. Do teraz pamiętała płacz syna na rękach, domaganie się męża o obiad i skrzypienie łóżka, by spełnić jego potrzeby i jego wymagania. Drugi syn nie był jej wyborem, nie w pełni, bo starali się o potomstwo wręcz... bez namysłu. Na wsiach mawiano, że gdy bóg da na dziecko, da i dziecko, ale potem kobieta zostawała z dwójką potomstwa i mężem na wychowaniu. Usta zbiły się w cienką linię, przed oczyma mimo wszystko ujrzała Blaise'a i krótkie wspomnienie zakłócło ją w serce. Mogła go nie kochać, ale był nieodzownym elementem jej życia.
- Najważniejsze, że podjęła wybór a ten... Brown, wydaje się być rozsądnym. - Odpowiedziała, chwilę później podejmując. - Uciekamy? Masz informacje, możemy odstawić dokumentację i wrócić do mnie, mam jeszcze zapas francuskiego wina. - Za tym tęskniła najbardziej; francuską miłością i francuskim winem. Obie wersje smakowały swawolą, wolnością, byciem sobą. Była wolnym ptakiem, zawsze miała takim być - sama czy z nim, z dziećmi czy jako nastolatka. Hazel Summers jak kot, wybierała własne ścieżki.
zt x2
poetry and anarchism
it’s survival of the fittest, rich against the poor. I’m not the only one who finds it hard to understand I’m not afraid of God, I am afraid of man
Hazel Wilde
Zawód : naukowczyni, botaniczka, głos propagandy podziemnego ministerstwa
Wiek : 32 lata rozczarowań
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowa
widzę wyraźnie
pełne rozczarowań twarze
a w oczach ból i gniew
uśpionych zdarzeń
pełne rozczarowań twarze
a w oczach ból i gniew
uśpionych zdarzeń
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Port Newquay
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia