Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia
Niegdysiejszą kremową farbę na ścianach zastąpił przytłumiony, jakby wyblakły granat; ta barwa zmniejsza optycznie pomieszczenie, choć czyni go jednocześnie nieco bardziej przytulnym. Nie ma to jednak większego znaczenia, skoro Garry i tak niezbyt często odwiedza własną sypialnię - nie przeszkadzają mu też jasne panele ginące pod stertami książek, dokumentów i papierów. Stojący w rogu fotel coraz częściej tonie pod warstwą ubrań zbyt czystych, by je wyprać i zbyt brudnych, by włożyć je do szafy. Pod łóżko o sporej, zaskakująco ładnie wykonanej ramie z bukowego drewna zawsze wetknięta jest walizka, a w niej kolekcja kilku rzeczy, które powinien ze sobą wziąć, zarządzając natychmiastową ewakuację z Londynu. Zapomniał o niej już miesiące temu, więc tkwi tam i tkwić będzie do momentu (nierychłego) przemeblowania.
Za wielkim oknem rozciąga się widok zawiłych alejek - zarówno mugolskich, jak i tych czarodziejskich, kręcących się wspólnie w sieci ulicznych meandrów i labiryntów. A na parapecie stoją trzy białe donice, w których już wielokrotnie próbował zasadzić gardenie. Za każdym razem bezskutecznie.
Za wielkim oknem rozciąga się widok zawiłych alejek - zarówno mugolskich, jak i tych czarodziejskich, kręcących się wspólnie w sieci ulicznych meandrów i labiryntów. A na parapecie stoją trzy białe donice, w których już wielokrotnie próbował zasadzić gardenie. Za każdym razem bezskutecznie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Garrett Weasley dnia 12.06.16 1:18, w całości zmieniany 1 raz
| koniec października
Cóż za bezsens.
Zatrzasnął z głośnym hukiem książkę, ale tylko po to, by po krótkich sekundach wypełnionych ciężkim westchnieniem znów ją otworzyć - nie mógł pozwolić sobie na najmniejszą chwilę wytchnienia, cały wolny czas powinien spędzić na nauce. Leniwie powędrował spojrzeniem w stronę zdobiącego ścianę zegara. Pozostało mu kilka godzin całkowitej beztroski. Ale tym razem nie mógł jej zmarnotrawić; nie teraz, kiedy postawił sobie wyraźny cel.
Była niedziela. Całkiem słoneczna jak na targany chłodnymi wiatrami październik, ale nie miało to żadnego znaczenia.
Od rana praktycznie nie odrywał przemęczonego wzroku od kolejnych rzędów liter, niepewien, czy próbuje nauczyć się ich na pamięć, czy w jakiś czarodziejski sposób sprawić, żeby słowa wgryzły mu się w mózg i bezpowrotnie wsiąknęły w duszę. Wcześniej błogosławił fakt, że dzięki Fawley'owi bez większych starań zdobył tak wartościowe książki traktujące o oklumencji - teraz jednak już nie był pewien, czy nie było to przekleństwo. Nie mógł się skupić na czymkolwiek innym; kiedy zdrowy rozsądek podpowiadał, że czas wyjść z domu, rozprostować nogi, przejść się na Pokątną na krótkie zakupy albo nawet wybrać się do pobliskiego pubu ze znajomymi, których ostatnimi czasy nieco zaniedbywał, to wyrzuty sumienia szeptały mu do ucha, że musi się uczyć. Że musi ćwiczyć. Że nie może dać się zaskoczyć.
Nawet jeśli było to skrajnie bezsensowne - czuł, jakby próbował uchwycić dym w nagie dłonie, kiedy starał się zamknąć umysł przed nieistniejącym zagrożeniem. Podczas sesji z Mavis wszystko zdawało się prostsze, jednocześnie ciężkie, ale też wyraźne, nieskażone; teraz błądził jak we mgle, nie znajdując żadnych, najmniejszych nawet punktów oparcia. Próbował przywołać uczucie i ból, które kruszyły go na początku września, kiedy wraz z inkantacją zaklęcia legilimens jego myśli uniosły się w chaotyczny, taneczny wir, ale na daremno. Ćwiczenie bez pomocy legilimenty szturmem wbijającego się w umysł zakrawało o niemożliwe, ale nie miał zamiaru się poddać. Nie tak łatwo, nie tak szybko.
Przetarł dłonią twarz, ale zaraz skupiał się na nowo - wędrował spojrzeniem po kolejnych wersach księgi. Miał ochotę bezczelnie ominąć rozdział poświęcony sprecyzowaniu definicji, które, nawiasem mówiąc, zdążył już poznać aż za dobrze, ale bał się, że przegapi coś ważnego; dlatego męczył się dalej, zagłębiając się w słowa, ale żadne z nich nie mogło go zaskoczyć. Wbrew pozorom, w ciągu ostatnich miesięcy zdążył wiele się nauczyć.
Po pierwsze, zamknij umysł.
Łatwiej to napisać niż uczynić; błąkał się po własnych myślach, starając się je uciszyć, dokładnie tak, jak jakimś cudem osiągnął to podczas sesji z Mavis; wtedy jednak jedynym czynnikiem, który mógł wyprowadzić go z równowagi, był ból, a teraz odzywała się cała gama dźwięków, uczuć i obrazów, jakie drażniły jego zmysły. Sowa skrzeczała w sąsiednim pokoju, krzywo odłożona książka zsuwała się powoli ze stosu innych tomiszczów, w powietrzu wciąż unosił się zapach kawy, którą wypił kilka godzin wcześniej. Wszystko uparcie działało mu na nerwy, jakby cały świat przyjął sobie za cel wytrącenie go z równowagi.
Po drugie, pomaga medytacja.
Medytował i dumał nad tymi przeklętymi stronicami, psidwacza mać, już od poranka; uspokajał się na zmianę ze wzbudzaniem coraz większej irytacji, choć wiedział, że każda sekunda spędzona bez pełnego opanowania jest sekundą straconą.
Po trzecie, opanuj emocje, odetnij się od istnienia.
Wmawianie sobie, że wszystkie uczucia rozsadzające mu czaszkę są tylko wytworem jego wyobraźni, było w swojej abstrakcji jednocześnie zabawne i przerażające; definicja oklumencji, w którą z taką niechęcią się wczytywał, nagle nabrała sensu i stała się niemalże nieosiągalna. Nie był pewien, skąd czerpał pokłady ambicji i cierpliwości - z desperacji? - bo gdyby spróbował zabrać się za naukę zaledwie kilka miesięcy wcześniej, najpewniej zrezygnowałby po pierwszej poniesionej porażce. A teraz tkwił w tym dalej, wciąż próbując jak najszybciej posiąść umiejętność, pojęcie której potrafi zająć pół życia. Mierzył wysoko, ale jeszcze dotkliwsze byłyby straty, które poniósłby, zawodząc nie tylko siebie, ale też wszystkich bliskich wkoło, tych, których narażał na niebezpieczeństwo, wplątując ich w teatralną maskaradę, przedstawienie, w jakim dobro mieniło się złem i zło dobrem, a morał zaginął gdzieś, zatopiony w morzu poświęconych ofiar. Ofiar nie tylko tych w ludziach i ich życiach - niekiedy musiały legnąć też marzenia, plany, przekonania, wiara w innych i zaufanie.
Po czwarte, skupiaj się na jednym, niewiele znaczącym wspomnieniu - zbuduj z niego mur, wyprzyj świadomość, wyprzyj ból, wyprzyj rzeczywistość; stań się nim, oddychaj nim, niech w jego rytmie bije twoje serce.
Więc skupił się: po chwili był pewien, że na nowo lawiruje wśród ludzi gromadzących się tłumnie na ulicy Pokątnej; słońce praży, rozkwitając złotem na sierpniowym niebie, a on raźnym krokiem zmierza w kierunku Esów i Floresów. On - z pozoru ten sam, ale o barkach dźwigających ciężar mniejszy o dziesięć lat trosk i apatii, o niedawno zdruzgotanych marzeniach, które uparcie odbudowywał, wtedy nie wiedząc jeszcze, że kiedykolwiek je spełni. Nacisnął klamkę, niemal na nowo odczuwając jej chłód i właśnie wtedy uderzyła go błoga, tak znajoma woń nieskalanych ludzkim dotykiem książek. Miał ubiegać się o pracę, bo fundusze rodzinne krytycznie spadały poniżej poziom względnie przyzwoity, a on nie mógł pozwolić sobie na uczęszczanie na upragniony kurs aurorski. Ani na marnotrawienie czasu, który powinien spędzić na ciężkiej, wielogodzinnej i przynoszącej materialne korzyści pracy. Jeszcze raz czuł ten stres, ale też niejaką ekscytację, chęć poznania nowego, rozpoczęcia niezwykłej przygody. Znów miał tylko osiemnaście lat i dopiero z perspektywy czasu widział, jak mocno dławił się wtedy naiwnością; przez chwilę przeszłość mieszała się to z teraźniejszością, to z przeszłością, zacierając granice i sprawiając, że sam nie był już pewien, co działo się naprawdę.
A teraz wyprzyj to. Pozbądź się nawet wspomnienia, zniszcz emocje, odczuj pustkę i wreszcie uświadom sobie, że wszystko jest tylko ułudą, wytworem twojej wyobraźni. Zapanuj w pełni nad umysłem, kontrolując każdą przemykającą przez niego myśl, spraw, by te ucichły, budując bardziej tarczę, niż kumulując się i przysparzając kolejnych kłopotów.
Na początku wydawało mu się to niemożliwe - że zapisane w tomiszczu wyrazy są tylko drwiną bądź ćwiczeniem przeznaczonym dla osób bardziej doświadczonych, tych, które szkolą umysł od lat. Opanował już sztukę odrzucania aktualnych myśli i trosk, skupiania się na nieznaczącym nic wydarzeniu z przeszłości, ale wyrzucenie również jego, by ostatecznie pogrążyć się w bezpiecznej pustce, zdawało mu się awykonalne. I zarazem absurdalne; czy możliwe jest pozbycie się wszystkich obaw i przywołanie jałowej nicości, zamknięcie umysłu przed wszystkimi impulsami i odcięcie zmysłów?
Zamknął oczy. Starał się wypchnąć z głowy każde, nawet przywoływane przed chwilą wspomnienie, ale to wracało jak wciąż przywoływany nieprzemyślaną inkantacją bumerang. A kiedy wreszcie gwar na Pokątnej sprzed dekady wyciszał się, zastępowały go aktualne zmartwienia; walczył z nimi długo, skupiając się na ciszy, na własnym pulsie, chcąc pozwolić, żeby jego umysł wybijał rytm kolejnych wdechów i wydechów. Odrzucał zmartwienia i zgryzoty, odrzucał fakt, że pobolewała go głowa (choć trudno to porównać z męką towarzyszącą wbijaniu się w umysł przez sprawnego legilimentę), że żołądek przypominał się, że od śniadania nic nie przełknął, że coś dudniło - czy to w jego głowie, czy w sercu, czy może...
...czy może w pokoju obok?
Otworzył oczy. Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że wyciszone, odepchnięte na bok zmysły nagle odezwały się na nowo, powodując, że zmarszczył brwi z powodu nagłego uderzenia zbyt wielu bodźców. Teraz mógł rozpoznać ten dźwięk; sowa miarowo uderzała dziobem o szybę, prosząc o otwarcie okna. Chciał poćwiczyć jeszcze chwilę: zamknął ponownie oczy, mając nadzieję, że znowu zdoła odgrodzić się od świata zewnętrznego, ale mógł skupić się wyłącznie na tym przeklętym nieodebranym liście. Westchnął. Nie lubił tak niespodziewanie przerywać wykonywanych czynności.
Kiedy zaraz wrócił do sypialni i usiadł na łóżku, kolejny raz zacisnął powieki. Próbował od razu odizolować się od wszystkich myśli i emocji, ale nie potrafił; przeklął się w myśli za to, że będzie musiał zacząć ćwiczenia od samego początku.
Więc znowu skupił się na nieważnym wspomnieniu - tym razem zajmował kanapę w pokoju wspólnym Gryffindoru, skrobiąc gęsim piórem po powierzchni opartego o kolano pergaminu. Ciepły ogień buchający z kominka ogrzewał mu twarz; tylko ten gorąc miał znaczenie, tylko trzask płomieni gryzących drewno, tylko zapach papieru wdzierający się w nozdrza i szmer nieodlegle przeprowadzanych rozmów.
Odkąd nauczył się skupiać i budować mur wokół własnych myśli, teraźniejszość oraz wszystkie jej troski przy niewielkim wysiłku odchodziły na bok.
| zt
Cóż za bezsens.
Zatrzasnął z głośnym hukiem książkę, ale tylko po to, by po krótkich sekundach wypełnionych ciężkim westchnieniem znów ją otworzyć - nie mógł pozwolić sobie na najmniejszą chwilę wytchnienia, cały wolny czas powinien spędzić na nauce. Leniwie powędrował spojrzeniem w stronę zdobiącego ścianę zegara. Pozostało mu kilka godzin całkowitej beztroski. Ale tym razem nie mógł jej zmarnotrawić; nie teraz, kiedy postawił sobie wyraźny cel.
Była niedziela. Całkiem słoneczna jak na targany chłodnymi wiatrami październik, ale nie miało to żadnego znaczenia.
Od rana praktycznie nie odrywał przemęczonego wzroku od kolejnych rzędów liter, niepewien, czy próbuje nauczyć się ich na pamięć, czy w jakiś czarodziejski sposób sprawić, żeby słowa wgryzły mu się w mózg i bezpowrotnie wsiąknęły w duszę. Wcześniej błogosławił fakt, że dzięki Fawley'owi bez większych starań zdobył tak wartościowe książki traktujące o oklumencji - teraz jednak już nie był pewien, czy nie było to przekleństwo. Nie mógł się skupić na czymkolwiek innym; kiedy zdrowy rozsądek podpowiadał, że czas wyjść z domu, rozprostować nogi, przejść się na Pokątną na krótkie zakupy albo nawet wybrać się do pobliskiego pubu ze znajomymi, których ostatnimi czasy nieco zaniedbywał, to wyrzuty sumienia szeptały mu do ucha, że musi się uczyć. Że musi ćwiczyć. Że nie może dać się zaskoczyć.
Nawet jeśli było to skrajnie bezsensowne - czuł, jakby próbował uchwycić dym w nagie dłonie, kiedy starał się zamknąć umysł przed nieistniejącym zagrożeniem. Podczas sesji z Mavis wszystko zdawało się prostsze, jednocześnie ciężkie, ale też wyraźne, nieskażone; teraz błądził jak we mgle, nie znajdując żadnych, najmniejszych nawet punktów oparcia. Próbował przywołać uczucie i ból, które kruszyły go na początku września, kiedy wraz z inkantacją zaklęcia legilimens jego myśli uniosły się w chaotyczny, taneczny wir, ale na daremno. Ćwiczenie bez pomocy legilimenty szturmem wbijającego się w umysł zakrawało o niemożliwe, ale nie miał zamiaru się poddać. Nie tak łatwo, nie tak szybko.
Przetarł dłonią twarz, ale zaraz skupiał się na nowo - wędrował spojrzeniem po kolejnych wersach księgi. Miał ochotę bezczelnie ominąć rozdział poświęcony sprecyzowaniu definicji, które, nawiasem mówiąc, zdążył już poznać aż za dobrze, ale bał się, że przegapi coś ważnego; dlatego męczył się dalej, zagłębiając się w słowa, ale żadne z nich nie mogło go zaskoczyć. Wbrew pozorom, w ciągu ostatnich miesięcy zdążył wiele się nauczyć.
Po pierwsze, zamknij umysł.
Łatwiej to napisać niż uczynić; błąkał się po własnych myślach, starając się je uciszyć, dokładnie tak, jak jakimś cudem osiągnął to podczas sesji z Mavis; wtedy jednak jedynym czynnikiem, który mógł wyprowadzić go z równowagi, był ból, a teraz odzywała się cała gama dźwięków, uczuć i obrazów, jakie drażniły jego zmysły. Sowa skrzeczała w sąsiednim pokoju, krzywo odłożona książka zsuwała się powoli ze stosu innych tomiszczów, w powietrzu wciąż unosił się zapach kawy, którą wypił kilka godzin wcześniej. Wszystko uparcie działało mu na nerwy, jakby cały świat przyjął sobie za cel wytrącenie go z równowagi.
Po drugie, pomaga medytacja.
Medytował i dumał nad tymi przeklętymi stronicami, psidwacza mać, już od poranka; uspokajał się na zmianę ze wzbudzaniem coraz większej irytacji, choć wiedział, że każda sekunda spędzona bez pełnego opanowania jest sekundą straconą.
Po trzecie, opanuj emocje, odetnij się od istnienia.
Wmawianie sobie, że wszystkie uczucia rozsadzające mu czaszkę są tylko wytworem jego wyobraźni, było w swojej abstrakcji jednocześnie zabawne i przerażające; definicja oklumencji, w którą z taką niechęcią się wczytywał, nagle nabrała sensu i stała się niemalże nieosiągalna. Nie był pewien, skąd czerpał pokłady ambicji i cierpliwości - z desperacji? - bo gdyby spróbował zabrać się za naukę zaledwie kilka miesięcy wcześniej, najpewniej zrezygnowałby po pierwszej poniesionej porażce. A teraz tkwił w tym dalej, wciąż próbując jak najszybciej posiąść umiejętność, pojęcie której potrafi zająć pół życia. Mierzył wysoko, ale jeszcze dotkliwsze byłyby straty, które poniósłby, zawodząc nie tylko siebie, ale też wszystkich bliskich wkoło, tych, których narażał na niebezpieczeństwo, wplątując ich w teatralną maskaradę, przedstawienie, w jakim dobro mieniło się złem i zło dobrem, a morał zaginął gdzieś, zatopiony w morzu poświęconych ofiar. Ofiar nie tylko tych w ludziach i ich życiach - niekiedy musiały legnąć też marzenia, plany, przekonania, wiara w innych i zaufanie.
Po czwarte, skupiaj się na jednym, niewiele znaczącym wspomnieniu - zbuduj z niego mur, wyprzyj świadomość, wyprzyj ból, wyprzyj rzeczywistość; stań się nim, oddychaj nim, niech w jego rytmie bije twoje serce.
Więc skupił się: po chwili był pewien, że na nowo lawiruje wśród ludzi gromadzących się tłumnie na ulicy Pokątnej; słońce praży, rozkwitając złotem na sierpniowym niebie, a on raźnym krokiem zmierza w kierunku Esów i Floresów. On - z pozoru ten sam, ale o barkach dźwigających ciężar mniejszy o dziesięć lat trosk i apatii, o niedawno zdruzgotanych marzeniach, które uparcie odbudowywał, wtedy nie wiedząc jeszcze, że kiedykolwiek je spełni. Nacisnął klamkę, niemal na nowo odczuwając jej chłód i właśnie wtedy uderzyła go błoga, tak znajoma woń nieskalanych ludzkim dotykiem książek. Miał ubiegać się o pracę, bo fundusze rodzinne krytycznie spadały poniżej poziom względnie przyzwoity, a on nie mógł pozwolić sobie na uczęszczanie na upragniony kurs aurorski. Ani na marnotrawienie czasu, który powinien spędzić na ciężkiej, wielogodzinnej i przynoszącej materialne korzyści pracy. Jeszcze raz czuł ten stres, ale też niejaką ekscytację, chęć poznania nowego, rozpoczęcia niezwykłej przygody. Znów miał tylko osiemnaście lat i dopiero z perspektywy czasu widział, jak mocno dławił się wtedy naiwnością; przez chwilę przeszłość mieszała się to z teraźniejszością, to z przeszłością, zacierając granice i sprawiając, że sam nie był już pewien, co działo się naprawdę.
A teraz wyprzyj to. Pozbądź się nawet wspomnienia, zniszcz emocje, odczuj pustkę i wreszcie uświadom sobie, że wszystko jest tylko ułudą, wytworem twojej wyobraźni. Zapanuj w pełni nad umysłem, kontrolując każdą przemykającą przez niego myśl, spraw, by te ucichły, budując bardziej tarczę, niż kumulując się i przysparzając kolejnych kłopotów.
Na początku wydawało mu się to niemożliwe - że zapisane w tomiszczu wyrazy są tylko drwiną bądź ćwiczeniem przeznaczonym dla osób bardziej doświadczonych, tych, które szkolą umysł od lat. Opanował już sztukę odrzucania aktualnych myśli i trosk, skupiania się na nieznaczącym nic wydarzeniu z przeszłości, ale wyrzucenie również jego, by ostatecznie pogrążyć się w bezpiecznej pustce, zdawało mu się awykonalne. I zarazem absurdalne; czy możliwe jest pozbycie się wszystkich obaw i przywołanie jałowej nicości, zamknięcie umysłu przed wszystkimi impulsami i odcięcie zmysłów?
Zamknął oczy. Starał się wypchnąć z głowy każde, nawet przywoływane przed chwilą wspomnienie, ale to wracało jak wciąż przywoływany nieprzemyślaną inkantacją bumerang. A kiedy wreszcie gwar na Pokątnej sprzed dekady wyciszał się, zastępowały go aktualne zmartwienia; walczył z nimi długo, skupiając się na ciszy, na własnym pulsie, chcąc pozwolić, żeby jego umysł wybijał rytm kolejnych wdechów i wydechów. Odrzucał zmartwienia i zgryzoty, odrzucał fakt, że pobolewała go głowa (choć trudno to porównać z męką towarzyszącą wbijaniu się w umysł przez sprawnego legilimentę), że żołądek przypominał się, że od śniadania nic nie przełknął, że coś dudniło - czy to w jego głowie, czy w sercu, czy może...
...czy może w pokoju obok?
Otworzył oczy. Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że wyciszone, odepchnięte na bok zmysły nagle odezwały się na nowo, powodując, że zmarszczył brwi z powodu nagłego uderzenia zbyt wielu bodźców. Teraz mógł rozpoznać ten dźwięk; sowa miarowo uderzała dziobem o szybę, prosząc o otwarcie okna. Chciał poćwiczyć jeszcze chwilę: zamknął ponownie oczy, mając nadzieję, że znowu zdoła odgrodzić się od świata zewnętrznego, ale mógł skupić się wyłącznie na tym przeklętym nieodebranym liście. Westchnął. Nie lubił tak niespodziewanie przerywać wykonywanych czynności.
Kiedy zaraz wrócił do sypialni i usiadł na łóżku, kolejny raz zacisnął powieki. Próbował od razu odizolować się od wszystkich myśli i emocji, ale nie potrafił; przeklął się w myśli za to, że będzie musiał zacząć ćwiczenia od samego początku.
Więc znowu skupił się na nieważnym wspomnieniu - tym razem zajmował kanapę w pokoju wspólnym Gryffindoru, skrobiąc gęsim piórem po powierzchni opartego o kolano pergaminu. Ciepły ogień buchający z kominka ogrzewał mu twarz; tylko ten gorąc miał znaczenie, tylko trzask płomieni gryzących drewno, tylko zapach papieru wdzierający się w nozdrza i szmer nieodlegle przeprowadzanych rozmów.
Odkąd nauczył się skupiać i budować mur wokół własnych myśli, teraźniejszość oraz wszystkie jej troski przy niewielkim wysiłku odchodziły na bok.
| zt
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
| badania Zakonu - koniec marca
To był ciężki dzień.
Ministerstwo zdawało pogrążać się w chaosie; straszliwe zgłoszenia składające się w przerażającą całość - ci wszyscy mugole, te wszystkie jednorożce, ci martwi czarodzieje: to nie mogło być przypadkiem - wstrząsały całym piętrem, spędzając sen z powiek nie tylko aurorom. To zaczynało dotyczyć wszystkich: cywilów, służb specjalnych, osób o różnorodnej czystości krwi. Wojna zdawała się kwitnąć.
Dlatego musieli działać - czym prędzej, bez zawahań. A choć idealistyczne skupianie się na tworzeniu gazety (czy miało to jeszcze jakikolwiek sens przy całym ogromie katastrof, które nawiedzają magiczny świat?) zdawało się naiwne, trwał przy tym, jako przy rzeczy, nad którą miał jeszcze kontrolę. Gdy tylko powrócił z pracy po przedłużającym się patrolu, zabrał się do dalszych zmagań z niesforną magią; nie miał czasu na zmrużenie powiek, nie miał czasu na wypoczynek, nie miał czasu na oddanie się słodkiemu nicnierobieniu.
Usiadł na łóżku, wcześniej otaczając się niezliczonymi, starymi egzemplarzami Proroka Codziennego - potrzebował materiału do ćwiczeń, do popełniania błędów, do prób, do rozpaczliwych poszukiwań. Błądził; nie nazwałby się mistrzem numerologii, wręcz przeciwnie, wszak stawiał w niej dopiero pierwsze kroki. Do dalszych działań zmuszała go jednak ambicja. Ambicja, chęć naprawy świata i lęk o to, co przyniesie kolejny dzień.
Uniósł różdżkę, z początku próbując opierać swoją pracę na zaklęciach, które już znał - choć obrona przed czarną magią nie zawodziła go nigdy, dziś mogła okazać się zbyt słaba. Musiał improwizować. Jaki skutek przyniesie rzucenie na papier zaklęcia weneckiego szkła? Abspectus - rozbłysło krótkie światło, jednak nic nie uległo zmianie. Confundus - postacie na ruchomych zdjęciach zdawały się oszaleć, nagłówki migały, tekst w kolumnach szaleńczo skakał, ale wszystko szybko - zbyt szybko - wróciło do normy. Pluto - szlag, zniknęła cała gazeta, nie tylko spisane na niej litery; naprawił własny błąd pospiesznie, choć bezbłędnie rzuconym Finito. Butio - jego zdolności transmutacyjne na przestrzeni lat wyblakły, ale i tak udało mu się rzucić ten trudny urok. Litery rzeczywiście poczęły się przemieszczać, sylaby zmieniały kolejność, układały się w nową, acz chaotyczną całość: ważne jednak było to, że na horyzoncie zamajaczył pierwszy sukces.
Nieznaczny. Ale zawsze sukces.
Porzucił inkantacje - próbował nie używać znanych zaklęć, choć z góry założył porażkę; wiedział, że nie posiadał wystarczającego doświadczenia, by naginać magię do własnych potrzeb, by narzucać jej nowe zasady, by wskazywać wyjątki i odkrywać nieznane zastosowania czarów. Gubił się jak we mgle, ale nie był to pierwszy raz, kiedy nie miał pojęcia, jak osiągnąć zwycięstwo - a w niektórych przypadkach i tak cudem udawało mu się uchronić przed sromotną klęską.
Nie ukrywał, że dostrzegał coś pięknego w sporej dozie improwizacji.
Więc skupiał wszystkie swoje myśli na próbie trwałego przestawiania liter; łączył zaklęcia z transmutacją, radując się, gdy te wreszcie układały się w sensownej kolejności, budowały wyrazy, zdania, akapity.
Światło w ciemności, przez chwilę krzyczał jeden z nagłówków, ale gdy Garrett przestał podtrzymywać zaklęcie, znaki powróciły na swoje miejsce.
Bez zwątpienia czekało ich jeszcze dużo pracy.
| zt; +1 do rzutu za biegłość numerologii
To był ciężki dzień.
Ministerstwo zdawało pogrążać się w chaosie; straszliwe zgłoszenia składające się w przerażającą całość - ci wszyscy mugole, te wszystkie jednorożce, ci martwi czarodzieje: to nie mogło być przypadkiem - wstrząsały całym piętrem, spędzając sen z powiek nie tylko aurorom. To zaczynało dotyczyć wszystkich: cywilów, służb specjalnych, osób o różnorodnej czystości krwi. Wojna zdawała się kwitnąć.
Dlatego musieli działać - czym prędzej, bez zawahań. A choć idealistyczne skupianie się na tworzeniu gazety (czy miało to jeszcze jakikolwiek sens przy całym ogromie katastrof, które nawiedzają magiczny świat?) zdawało się naiwne, trwał przy tym, jako przy rzeczy, nad którą miał jeszcze kontrolę. Gdy tylko powrócił z pracy po przedłużającym się patrolu, zabrał się do dalszych zmagań z niesforną magią; nie miał czasu na zmrużenie powiek, nie miał czasu na wypoczynek, nie miał czasu na oddanie się słodkiemu nicnierobieniu.
Usiadł na łóżku, wcześniej otaczając się niezliczonymi, starymi egzemplarzami Proroka Codziennego - potrzebował materiału do ćwiczeń, do popełniania błędów, do prób, do rozpaczliwych poszukiwań. Błądził; nie nazwałby się mistrzem numerologii, wręcz przeciwnie, wszak stawiał w niej dopiero pierwsze kroki. Do dalszych działań zmuszała go jednak ambicja. Ambicja, chęć naprawy świata i lęk o to, co przyniesie kolejny dzień.
Uniósł różdżkę, z początku próbując opierać swoją pracę na zaklęciach, które już znał - choć obrona przed czarną magią nie zawodziła go nigdy, dziś mogła okazać się zbyt słaba. Musiał improwizować. Jaki skutek przyniesie rzucenie na papier zaklęcia weneckiego szkła? Abspectus - rozbłysło krótkie światło, jednak nic nie uległo zmianie. Confundus - postacie na ruchomych zdjęciach zdawały się oszaleć, nagłówki migały, tekst w kolumnach szaleńczo skakał, ale wszystko szybko - zbyt szybko - wróciło do normy. Pluto - szlag, zniknęła cała gazeta, nie tylko spisane na niej litery; naprawił własny błąd pospiesznie, choć bezbłędnie rzuconym Finito. Butio - jego zdolności transmutacyjne na przestrzeni lat wyblakły, ale i tak udało mu się rzucić ten trudny urok. Litery rzeczywiście poczęły się przemieszczać, sylaby zmieniały kolejność, układały się w nową, acz chaotyczną całość: ważne jednak było to, że na horyzoncie zamajaczył pierwszy sukces.
Nieznaczny. Ale zawsze sukces.
Porzucił inkantacje - próbował nie używać znanych zaklęć, choć z góry założył porażkę; wiedział, że nie posiadał wystarczającego doświadczenia, by naginać magię do własnych potrzeb, by narzucać jej nowe zasady, by wskazywać wyjątki i odkrywać nieznane zastosowania czarów. Gubił się jak we mgle, ale nie był to pierwszy raz, kiedy nie miał pojęcia, jak osiągnąć zwycięstwo - a w niektórych przypadkach i tak cudem udawało mu się uchronić przed sromotną klęską.
Nie ukrywał, że dostrzegał coś pięknego w sporej dozie improwizacji.
Więc skupiał wszystkie swoje myśli na próbie trwałego przestawiania liter; łączył zaklęcia z transmutacją, radując się, gdy te wreszcie układały się w sensownej kolejności, budowały wyrazy, zdania, akapity.
Światło w ciemności, przez chwilę krzyczał jeden z nagłówków, ale gdy Garrett przestał podtrzymywać zaklęcie, znaki powróciły na swoje miejsce.
Bez zwątpienia czekało ich jeszcze dużo pracy.
| zt; +1 do rzutu za biegłość numerologii
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
| badania Zakonu - kwiecień
Prace nad gazetą zdawały się kwitnąć; niemalże każdego dnia otrzymywał informacje od badaczy na temat ich godnych podziwu postępów. Skupiał się na tworzeniu nowych zaklęć o wiele bardziej niż powinien, odnajdując w tym ucieczkę od gehenny - nie analizował rozpierającego go bólu i żalu po śmierci najbliższych, nie myślał o obawach związanych z Próbą, gdy rozpaczliwie dotykał różdżką zamkniętą gazetę, próbując przywabić nową treść i zmusić litery do zatańczenia na jasnym arkuszu.
Znów siedział po turecku na twardym materacu łóżka, obracając w dłoni różdżkę; na którejś z poduszek rozkosznie rozłożył się mały (choć coraz większy!), bury kot, wyjątkowo nie przeszkadzając w skupianiu się nad zadaniem. Garrett muskał palcami stronice gazety, bacznie się im przypatrując.
- Rozświetlam mroki - powiedział całkiem beznadziejnie i bezsensownie, bo wiedział, że inkantacja nie zadziała; nagłówki wciąż wykrzykiwały mu w twarz te same, wątpliwie prawdziwe hasła. Znamy wyniki głosowania. Zmiany wcielone w życie. Referendum jako niezwykły sukces Wilhelminy Tuft.
Pokręcił głową, miał ochotę cisnąć Prorokiem w kominek.
Wycofał się z inkantacji; ujął w dłoń kartką ze spisanym przypadkowo tekstem, paroma słowami, które mógłby chcieć przenieść na powierzchnię papieru. Wbił w niego koniec różdżki, wypowiadając w myśli kolejne inkantacje: Pluto, a zaraz po tym Veritas Claro, Aperacjum. Litery przemykały, gubiły się, układały w nowe wyrazy - już to ćwiczył, lecz tym razem nadawał wyrazom specjalną kolejność.
- Finite Incantatem - rzucił zaraz, a zdania na powrót ułożyły się w treść propagandowego Proroka. I jeszcze raz; ćwiczył różne kombinacje zaklęć, nakładał je w innych kolejnościach, nie przestawał próbować. Ale nawet gdy przynosiło to efekty, nie odnajdował sił, by unieść kąciki ust w zadowolonym uśmiechu.
- Rozświetlam mroki - powiedział raz jeszcze, pewniej, po kilkugodzinnych próbach i lawirowaniu wśród błędów; zarywał noc, ale i tak nie potrafiłby zmrużyć w jej trakcie oka. Wyglądający jak zwykły egzemplarz Proroka na chwilę rozmył się i zaraz po arkuszu zaczęły wędrować znaki, układać się w nowe wyrażenia.
Wilhelmina oszalała - zdawał się krzyczeć nowy nagłówek.
Jednocześnie za oknem zaczęło jaśnieć, jako znak, że zbliżał się nowy dzień. Dzień wypełniony pracą. Przecierając opuchnięte od zmęczenia powieki, rzucił ostatni raz Finite, po czym odłożył gazetę i różdżkę na szafkę nocną. A potem ruszył w kierunku łazienki, łudząc się, że strumień chłodnej wody zdoła go wybudzić.
| zt, +1 do rzutu za biegłość numerologii
Prace nad gazetą zdawały się kwitnąć; niemalże każdego dnia otrzymywał informacje od badaczy na temat ich godnych podziwu postępów. Skupiał się na tworzeniu nowych zaklęć o wiele bardziej niż powinien, odnajdując w tym ucieczkę od gehenny - nie analizował rozpierającego go bólu i żalu po śmierci najbliższych, nie myślał o obawach związanych z Próbą, gdy rozpaczliwie dotykał różdżką zamkniętą gazetę, próbując przywabić nową treść i zmusić litery do zatańczenia na jasnym arkuszu.
Znów siedział po turecku na twardym materacu łóżka, obracając w dłoni różdżkę; na którejś z poduszek rozkosznie rozłożył się mały (choć coraz większy!), bury kot, wyjątkowo nie przeszkadzając w skupianiu się nad zadaniem. Garrett muskał palcami stronice gazety, bacznie się im przypatrując.
- Rozświetlam mroki - powiedział całkiem beznadziejnie i bezsensownie, bo wiedział, że inkantacja nie zadziała; nagłówki wciąż wykrzykiwały mu w twarz te same, wątpliwie prawdziwe hasła. Znamy wyniki głosowania. Zmiany wcielone w życie. Referendum jako niezwykły sukces Wilhelminy Tuft.
Pokręcił głową, miał ochotę cisnąć Prorokiem w kominek.
Wycofał się z inkantacji; ujął w dłoń kartką ze spisanym przypadkowo tekstem, paroma słowami, które mógłby chcieć przenieść na powierzchnię papieru. Wbił w niego koniec różdżki, wypowiadając w myśli kolejne inkantacje: Pluto, a zaraz po tym Veritas Claro, Aperacjum. Litery przemykały, gubiły się, układały w nowe wyrazy - już to ćwiczył, lecz tym razem nadawał wyrazom specjalną kolejność.
- Finite Incantatem - rzucił zaraz, a zdania na powrót ułożyły się w treść propagandowego Proroka. I jeszcze raz; ćwiczył różne kombinacje zaklęć, nakładał je w innych kolejnościach, nie przestawał próbować. Ale nawet gdy przynosiło to efekty, nie odnajdował sił, by unieść kąciki ust w zadowolonym uśmiechu.
- Rozświetlam mroki - powiedział raz jeszcze, pewniej, po kilkugodzinnych próbach i lawirowaniu wśród błędów; zarywał noc, ale i tak nie potrafiłby zmrużyć w jej trakcie oka. Wyglądający jak zwykły egzemplarz Proroka na chwilę rozmył się i zaraz po arkuszu zaczęły wędrować znaki, układać się w nowe wyrażenia.
Wilhelmina oszalała - zdawał się krzyczeć nowy nagłówek.
Jednocześnie za oknem zaczęło jaśnieć, jako znak, że zbliżał się nowy dzień. Dzień wypełniony pracą. Przecierając opuchnięte od zmęczenia powieki, rzucił ostatni raz Finite, po czym odłożył gazetę i różdżkę na szafkę nocną. A potem ruszył w kierunku łazienki, łudząc się, że strumień chłodnej wody zdoła go wybudzić.
| zt, +1 do rzutu za biegłość numerologii
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Sypialnia
Szybka odpowiedź