Pokój Wspólny
AutorWiadomość
Pokój Wspólny
Salon to jedno z najbardziej przytulnych pomieszczeń w zajeździe. Swą atmosferą przypomina nieco hogwardzkie Pokoje Wspólne, właśnie dlatego mieszkańcy Pod Gruszą tak zwykli to pomieszczenie nazywać. W jego centralnej części znajduje się kanapa, a na niej mnóstwo kolorowych poduszek, zaraz obok stoją fotele skierowane w stronę kominka, w którym gdy tylko robi się zimno trzaska ogień. Przy ścianach ustawiono skrzynie, które równie dobrze mogą służyć za ławki do siedzenia, a w ich wnętrzu znajdują się zapasy pościeli czy koce, które zimową porą są z dbałością rozkładane w całym pomieszczeniu, dzięki czemu ktokolwiek tylko sobie tego życzy może spędzić wieczór pod ciepłym nakryciem, z książką w dłoni zabraną z jednego z regałów stojących w kącie. Przy jednej ze ścian stoi również stare, nie do końca nastrojone pianino. Salon cieszy się dużą sympatią przyjezdnych i mieszkańców, dlatego bardzo rzadko pozostaje pusty.
I’ll just keep playing back
These fragments of time Everywhere I go, These moments will shine Familiar faces I’ve never seen Living the gold and the silver dream
Ostatnio zmieniony przez Henrietta Bartius dnia 19.11.21 16:47, w całości zmieniany 1 raz
[10.02.1958]
Gorąca herbata rozgrzewała zgrabiałe od mrozu dłonie. Henrietta siedziała na jednym z foteli, z nogami podkulonymi pod siebie wpatrując się w tańczący przed jej oczami ogień. Obserwowała drobne ogniki wędrujące w głąb gardzieli kominka, kuląc się pod rozgrzewającym ciało kocem. Tuż po powrocie do domu z codziennego spaceru naciągnęła na stopy grube skarpety, w których ostatnimi czasy nagminnie poruszała się po zajeździe. Wtulała twarz w zagłębienie błękitnego golfu, machinalnie chuchając do ciepłego kubka, zmieniając tym samym trajektorie unoszącej się z jego wnętrza pary. Lubiła takie spokojne, błogie wręcz popołudnia, gdy mogła po prostu zatopić się w przyjemnym cieple zajazdu i zasiać się w jednym z foteli. Nazwa nadana przez stałych mieszkańców gospody temu pomieszczeniu - Pokój Wspólny - wydawała jej się w stu procentach adekwatna. Rzeczywiście przywodził jej na myśl wspomnienia wieczorów spędzonych w głównym pomieszczeniu Krukonów, chociaż tutaj panował zdecydowanie mniejszy gwar. Tego popołudnia w rogu pomieszczenia, przy małym kwadratowym stole, siedziała jedynie dwójka mężczyzn grając w magiczne szachy.
Uśmiechnęła się pod nosem, na moment odstawiając herbatę na pobliski stolik, niechętnie podnosząc się z miejsca, żeby dorzucić do ognia kilka kawałków drewna, aby się upewnić, że płomień nagle nie zgaśnie. Usłyszała za sobą jakieś kroki, więc odwróciła się na moment, dostrzegając w progu sylwetkę Sebastiana.
- Miło cię widzieć, wujaszku - zagadała do niego dosyć swobodnym tonem, najwyraźniej właśnie w ten sposób zamierzała podkreślić towarzyszący jej tego dnia dobry humor. Zdała sobie sprawę, że jeszcze parę miesięcy temu daleko jej było do takiej poufałości. - Wracasz z polowania? - zapytała. Nie bardzo wiedziała, czy początek lutego był odpowiednią porą na łowy, chociaż podejrzewała, że jeśli potrafiło się szukać, zawsze można było trafić na jakąś zwierzynę. Zauważyła, że Sebastian regularnie przynosił do domu oporządzone mięso, co musiało oznaczać, że doskonale znał się na rzeczy.
Podniosła się z klęczek, zadowolona z efektu: ogień szybko rozprzestrzeniał się na kolejne drewniane szczapy. Ponownie usiadła na fotelu i wskazała mu ręką stojący nieopodal czajnik, na leżącej obok tacy można było dostrzec zawczasu przygotowane kubki. Nauczona doświadczeniem wiedziała, że o tej porze jakiś gość czy mieszkaniec zajazdu zawita w progu salonu.
- Napijesz się herbaty? Pewnie zmarzłeś? - zapytała.
I’ll just keep playing back
These fragments of time Everywhere I go, These moments will shine Familiar faces I’ve never seen Living the gold and the silver dream
Przekroczył próg pokoju wspólnego, unosząc jedną z brwi na widok klęczącej przed kominkiem ciotecznej bratanicy. Znał i szanował ojca Henrietty, nawet jeśli z biegiem lat ich kontakt stał się praktycznie znikomy. Przez to, że zginął podczas bombardowania Londynu nie byli już w stanie odnowić kontaktu. Zanotował w pamięci to, że będzie musiał dołożyć drewna na opał w pokoju wspólnym. Podczas tegorocznej zimy zejdzie im naprawdę sporo drewna. Wpływało to na zatrważającą ilość rutynowej pracy, którą również i on musiał wykonywać. A do wiosny było daleko.
— Henrietta... witaj — Powitał swoją cioteczną bratanicę, posyłając jej nikły uśmiech. Nie miał nic przeciwko jej towarzystwu. Byli wszak rodziną i to sprawiała, że była dla niego ważna. Ta rodzina była czymś, co starał się chronić. Nie mógł robić tego tak, jak należy z powodu obcych ludzi przebywających w tym domu. Przed wojną nie podchodził w ten sposób do tłumnie napływających gości.
— Tak. Upolowałem dwa zające i zaniosłem je Cynthii do oprawienia. Przyrządzi coś dobrego dla nas — Odrzekł z zadowoleniem odczuwanym nie z udanych łowów. Upolowane zające to nie tylko mięso, lecz również skóry. Po wygarbowaniu będą na sprzedaż. Wraz z nadejściem wiosny przyroda zacznie się odradzać. Zwierzęta, które przetrwają ten czas, wydadzą na świat potomstwo.
Wyczekiwał pierwszego wiosennego polowania. Pierwszej wędrówki po lesie i spania pod gołym niebem. A raczej pod drzewem.
— Wolałbym... piwo. Byłem ciepło ubrany — Pomrukiem niezadowolenia i ponurą miną wyraził swoją niechęć do oferowanej mu herbaty. Czasami pijał ten napar, chociaż nie należał on do jego ulubionych napojów. Usiadł z ciężkim westchnięciem w drugim fotelu, zaczynając obserwować Henriettę oraz wesoło tańczące płomienie w kominku. Ubierał się naprawdę ciepło jak na obecne warunki. — Czekamy jeszcze na kogoś? — Zapytał po chwili, dotykając dłonią potylicy. Nawet, jeżeli zajął drugi fotel, to było dosyć miejsca dla pozostałych członków rodziny czy gości zajazdu.
— Henrietta... witaj — Powitał swoją cioteczną bratanicę, posyłając jej nikły uśmiech. Nie miał nic przeciwko jej towarzystwu. Byli wszak rodziną i to sprawiała, że była dla niego ważna. Ta rodzina była czymś, co starał się chronić. Nie mógł robić tego tak, jak należy z powodu obcych ludzi przebywających w tym domu. Przed wojną nie podchodził w ten sposób do tłumnie napływających gości.
— Tak. Upolowałem dwa zające i zaniosłem je Cynthii do oprawienia. Przyrządzi coś dobrego dla nas — Odrzekł z zadowoleniem odczuwanym nie z udanych łowów. Upolowane zające to nie tylko mięso, lecz również skóry. Po wygarbowaniu będą na sprzedaż. Wraz z nadejściem wiosny przyroda zacznie się odradzać. Zwierzęta, które przetrwają ten czas, wydadzą na świat potomstwo.
Wyczekiwał pierwszego wiosennego polowania. Pierwszej wędrówki po lesie i spania pod gołym niebem. A raczej pod drzewem.
— Wolałbym... piwo. Byłem ciepło ubrany — Pomrukiem niezadowolenia i ponurą miną wyraził swoją niechęć do oferowanej mu herbaty. Czasami pijał ten napar, chociaż nie należał on do jego ulubionych napojów. Usiadł z ciężkim westchnięciem w drugim fotelu, zaczynając obserwować Henriettę oraz wesoło tańczące płomienie w kominku. Ubierał się naprawdę ciepło jak na obecne warunki. — Czekamy jeszcze na kogoś? — Zapytał po chwili, dotykając dłonią potylicy. Nawet, jeżeli zajął drugi fotel, to było dosyć miejsca dla pozostałych członków rodziny czy gości zajazdu.
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
07/05/1958
O tym, jak olbrzymie zagrożenie dla otoczenia stanowi Przeklęty, gdy noc skąpana jest blaskiem pełnej tarczy księżyca, miałem wątpliwą przyjemność przekonać się z początkiem czerwca — na własnym futrze. Nie umknęło mej uwadze, że lekkomyślnie naraziłem młodą, niewinną niewiastę i Merlin jeden wie, jak wielu nieostrożnych, których mogłem napotkać w tak ogólnodostępnym miejscu, jak las. Tym razem, dziełem wyjątkowego przypadku, ktoś nade mną czuwał, lecz nie zawsze będę mieć takie szczęście, co skłoniło mnie do głębszych rozważań nad projektem Tyneham — wilkołaczej wioski budowanej z polecenia Nestora rodu Prewett. Koncepcja bezpiecznego schronienia na pełnię, zabezpieczonego procedurami przed narażeniem przeklętych i przypadkowych ofiar, potrafiła mnie do siebie przekonać; do tego stopnia, że osobiście dołożyłem cegiełkę do jej realizacji. Pojawił się tylko jeden problem — choć uznawałem za słuszne, jako likantrop nie czułem zaufania, by z tego rozwiązania skorzystać. Doszedłem do wniosku, że porównanie poglądów z inną ofiarą klątwy byłoby w stanie rozwiać moje wątpliwości. — Sebastianie — przywitałem się z mężczyzną w pomieszczeniu określanym pokojem wspólnym, gdzie za dnia bywało tu nadzwyczaj tłoczno. Teraz jednak niemalże próżno tu szukać żywej duszy; niecodziennie opustoszały salon nawiedzony był wyłącznie sylwetką ojca Thalii, na co zapewne miała wpływ niemłoda godzina. — Napiłbym się. Też masz ochotę? — wyszedłem z założenia, że trunek nieco rozładuje napięcie i rozwiąże mu język. Oczywiście musieliśmy skorzystać z zapasów zajazdu, co za tym idzie — potrącić mi z rachunku za nocleg, lecz pozyskanie alkoholu nie stanowiło większego wyzwania. — Więc co piszczy w trawach pięknych lasów Lancashire? — podjąłem łagodnie, nawiązując pogawędkę od niezobowiązującego tematu.
Wkrótce przeszedłem do rzeczy, zachowując przy tym pewną delikatność, aby nie przeciągnąć struny; nie chciałem się z nim kłócić. — Liczyłem, że gdzieś Cię tu znajdę, bo nurtuje mnie pewien bliski Ci temat. Miałem nadzieję, że wygospodarujesz chwilę, aby o tym pogadać — obserwowałem z uwagą jego mimikę, by wyczytać z niej nastawienie do poważniejszej dyskusji. Nie zawsze było nam ze sobą po drodze, ale trochę liczyłem, że może mieć dziś lepszy dzień, bo pełniowe przesilenie powoli dobiegało końca, co przynajmniej w moim przypadku, pozytywniej wpływało na samopoczucie. — Klątwa, z którą się zmagasz... ludzie kierują się przykrym zwyczajem, by dyskryminować to, co nieznane; czego nie rozumieją. Przyznaję ze skruchą, że również poddaję się pokusie powierzchownej oceny, lecz nie jestem z tego dumny. Chciałbym to zmienić. Lepiej poznać zjawiska, których nie pojmuję — spróbowałem nastawić go do siebie przychylnie, już od początku dając do zrozumienia, że przyszedłem z pokojowych pobudek. Właściwie to nie skłamałem twierdzeniem, że nie rozumiem, przez co przechodzi. Po tylu latach obcowania z likantropią, perspektywa mogła drastycznie różnić się od mojej. — Nigdy nie mieliśmy okazji, by poruszyć ten temat. Intryguje mnie, w jaki sposób radzisz sobie w pełnię? — już po samym nastawieniu mogłem wysunąć wnioski, czy warto byłoby z nim poruszyć temat projektu Tyneham. Jeśli zdecydował się na wypicie ze mną alkoholu, od tej chwili między dialogiem regularnie popijałem piwo z kufla. — To dla mnie ważne — dodałem bez zastanowienia.
O tym, jak olbrzymie zagrożenie dla otoczenia stanowi Przeklęty, gdy noc skąpana jest blaskiem pełnej tarczy księżyca, miałem wątpliwą przyjemność przekonać się z początkiem czerwca — na własnym futrze. Nie umknęło mej uwadze, że lekkomyślnie naraziłem młodą, niewinną niewiastę i Merlin jeden wie, jak wielu nieostrożnych, których mogłem napotkać w tak ogólnodostępnym miejscu, jak las. Tym razem, dziełem wyjątkowego przypadku, ktoś nade mną czuwał, lecz nie zawsze będę mieć takie szczęście, co skłoniło mnie do głębszych rozważań nad projektem Tyneham — wilkołaczej wioski budowanej z polecenia Nestora rodu Prewett. Koncepcja bezpiecznego schronienia na pełnię, zabezpieczonego procedurami przed narażeniem przeklętych i przypadkowych ofiar, potrafiła mnie do siebie przekonać; do tego stopnia, że osobiście dołożyłem cegiełkę do jej realizacji. Pojawił się tylko jeden problem — choć uznawałem za słuszne, jako likantrop nie czułem zaufania, by z tego rozwiązania skorzystać. Doszedłem do wniosku, że porównanie poglądów z inną ofiarą klątwy byłoby w stanie rozwiać moje wątpliwości. — Sebastianie — przywitałem się z mężczyzną w pomieszczeniu określanym pokojem wspólnym, gdzie za dnia bywało tu nadzwyczaj tłoczno. Teraz jednak niemalże próżno tu szukać żywej duszy; niecodziennie opustoszały salon nawiedzony był wyłącznie sylwetką ojca Thalii, na co zapewne miała wpływ niemłoda godzina. — Napiłbym się. Też masz ochotę? — wyszedłem z założenia, że trunek nieco rozładuje napięcie i rozwiąże mu język. Oczywiście musieliśmy skorzystać z zapasów zajazdu, co za tym idzie — potrącić mi z rachunku za nocleg, lecz pozyskanie alkoholu nie stanowiło większego wyzwania. — Więc co piszczy w trawach pięknych lasów Lancashire? — podjąłem łagodnie, nawiązując pogawędkę od niezobowiązującego tematu.
Wkrótce przeszedłem do rzeczy, zachowując przy tym pewną delikatność, aby nie przeciągnąć struny; nie chciałem się z nim kłócić. — Liczyłem, że gdzieś Cię tu znajdę, bo nurtuje mnie pewien bliski Ci temat. Miałem nadzieję, że wygospodarujesz chwilę, aby o tym pogadać — obserwowałem z uwagą jego mimikę, by wyczytać z niej nastawienie do poważniejszej dyskusji. Nie zawsze było nam ze sobą po drodze, ale trochę liczyłem, że może mieć dziś lepszy dzień, bo pełniowe przesilenie powoli dobiegało końca, co przynajmniej w moim przypadku, pozytywniej wpływało na samopoczucie. — Klątwa, z którą się zmagasz... ludzie kierują się przykrym zwyczajem, by dyskryminować to, co nieznane; czego nie rozumieją. Przyznaję ze skruchą, że również poddaję się pokusie powierzchownej oceny, lecz nie jestem z tego dumny. Chciałbym to zmienić. Lepiej poznać zjawiska, których nie pojmuję — spróbowałem nastawić go do siebie przychylnie, już od początku dając do zrozumienia, że przyszedłem z pokojowych pobudek. Właściwie to nie skłamałem twierdzeniem, że nie rozumiem, przez co przechodzi. Po tylu latach obcowania z likantropią, perspektywa mogła drastycznie różnić się od mojej. — Nigdy nie mieliśmy okazji, by poruszyć ten temat. Intryguje mnie, w jaki sposób radzisz sobie w pełnię? — już po samym nastawieniu mogłem wysunąć wnioski, czy warto byłoby z nim poruszyć temat projektu Tyneham. Jeśli zdecydował się na wypicie ze mną alkoholu, od tej chwili między dialogiem regularnie popijałem piwo z kufla. — To dla mnie ważne — dodałem bez zastanowienia.
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Po trzeciomajowej pełni księżyca naprawdę chciał wypocząć. Zwłaszcza, że nie wrócił do domu tylko zmęczony po przemianie w wilkołaka, podróży ale także nieznacznie poraniony. Na podstawie plam krwi na swoim ciele oraz odniesionych obrażeń wydedukował to, że musiał zaatakować jakiegoś czarodzieja. Przeszedł nad tym do porządku dziennego, zgodnie ze swoim zapatrywaniem na temat likantropii i ataków na ludzi, którzy są niczym więcej jak zwierzyną. Wszak drapieżnik nie opłakuje każdej ze swoich ofiar. On też nie zamierzał tego robić. Świat zwierząt wiele go nauczył. Od każdej reguły są wyjątki. Rodzina. Ta dla niego była bardzo ważna. Swoich bliskich nie sposób porównywać do przypadkowej osoby, która przedkłada podczas każdej pełni księżyca pobyt na łonie natury nad wygodę i bezpieczeństwo charakteryzujące własne domostwo.
Wyznawane przez niego poglądy nie były powszechne wśród wilkołaków, którzy postrzegali siebie tak jak widziało ich społeczeństwo. Jako potwory. Rejestrację postrzegał jako podpisanie na siebie wyroku śmierci. Konieczność izolowania się, pętania się co miesiąc... ale zawsze kończy się tym, że znajdzie się ktoś, kto będzie chciał ich zlikwidować w majestacie prawa.
— Garfieldzie — Powitał go w ten sposób, nie zamierzając podnosić się z zajmowanego fotela. Wszak dochodził do siebie po przemianie. Tego dnia nie chodził już w pidżamie i szlafroku, tylko wyciągnął czyste ubrania z szafy. Chociaż niedługo będzie udawać się na spoczynek, gdyż w dniu jutrzejszym wyruszał do Londynu celem uzyskania pomocy medycznej.
— I przyszedłeś z pustymi rękoma? — Zapytał mrukliwie w odpowiedzi na tę sugestię, nie poczuwając się jednak do obowiązku gospodarza i zaoferowania czarodziejowi swoich skromnych zapasów alkoholu. Nie potraktował tego jako zamówienie trunku. Nie w tym przypadku. Z racji swoich planów jak rzadko powinien pozostać trzeźwy. Wszak miał zamiar wybrać się na pieprzony Śmiertelny Nokturn.
— Przyszedłeś rozmawiać ze mną o lokalnych lasach czy masz jakąś sprawę? — Postawił sprawę jasno, jak przystało na konkretnego człowieka. O tych lasach mógł powiedzieć naprawdę sporo, gdyby chciał. Przy nim należało mówić prosto z mostu. Na razie Weasley owijał w bawełnę, nie przedstawiając mu żadnych wartych uwagi szczegółów tej bliskiej jego sercu sprawy. Przez cechującą go dzisiaj obojętność przebiła się wzbierająca w nim irytacja. Zmarszczył gniewnie czoło, zaciskając palce na podłokietnikach fotela. Przyglądał mu się wnikliwie, nawet uporczywie. Starał się dostrzec różnice w wyglądzie tego czarodzieja, wyczytać z jego twarzy jakiś powód, który skłonił go do podjęcia tematu klątwy. Wreszcie doszedł do meritum.
— Nie obchodzi mnie zdanie większości ludzi na mój temat. Poznać to mogą wyłącznie przez znajomość z jakimś wilkołakiem albo poprzez zostać przeklętym. Do czego zmierzasz? — Wymruczał z dozą niezadowolenia. Czy on książkę pisał o tym i chciał zebrać przeprowadzone wywiady z wilkołakami? Doszukiwał się w tym drugiego dna.
— Co chcesz w tym momencie usłyszeć? To, że w każdą pełnię zamykam się w piwnicy i przykuwam się za kostkę srebrnym łańcuchem do ściany? Jeśli tak, to właśnie to robię co miesiąc — Zapytał wprost, odpowiadając po chwili dokładnie według domniemanego, oczekiwanego standardu. Mówił to, co mogło mu zagwarantować święty spokój.
— Jednak się napiję — Wymruczał. Bez kufla ciemnego piwa się jednak nie obędzie.
Zużywam dwie butelki Portera Starego Sue (0,5 l) z zapasów
Rzucam k100 na rozpoznanie likantropii u Garfielda Weasleya - ONMS (spostrzegawczość III, astronomia I, Wątek rozgrywający się 5 dni przed lub po pełni); bonusy: +10; +15
Wyznawane przez niego poglądy nie były powszechne wśród wilkołaków, którzy postrzegali siebie tak jak widziało ich społeczeństwo. Jako potwory. Rejestrację postrzegał jako podpisanie na siebie wyroku śmierci. Konieczność izolowania się, pętania się co miesiąc... ale zawsze kończy się tym, że znajdzie się ktoś, kto będzie chciał ich zlikwidować w majestacie prawa.
— Garfieldzie — Powitał go w ten sposób, nie zamierzając podnosić się z zajmowanego fotela. Wszak dochodził do siebie po przemianie. Tego dnia nie chodził już w pidżamie i szlafroku, tylko wyciągnął czyste ubrania z szafy. Chociaż niedługo będzie udawać się na spoczynek, gdyż w dniu jutrzejszym wyruszał do Londynu celem uzyskania pomocy medycznej.
— I przyszedłeś z pustymi rękoma? — Zapytał mrukliwie w odpowiedzi na tę sugestię, nie poczuwając się jednak do obowiązku gospodarza i zaoferowania czarodziejowi swoich skromnych zapasów alkoholu. Nie potraktował tego jako zamówienie trunku. Nie w tym przypadku. Z racji swoich planów jak rzadko powinien pozostać trzeźwy. Wszak miał zamiar wybrać się na pieprzony Śmiertelny Nokturn.
— Przyszedłeś rozmawiać ze mną o lokalnych lasach czy masz jakąś sprawę? — Postawił sprawę jasno, jak przystało na konkretnego człowieka. O tych lasach mógł powiedzieć naprawdę sporo, gdyby chciał. Przy nim należało mówić prosto z mostu. Na razie Weasley owijał w bawełnę, nie przedstawiając mu żadnych wartych uwagi szczegółów tej bliskiej jego sercu sprawy. Przez cechującą go dzisiaj obojętność przebiła się wzbierająca w nim irytacja. Zmarszczył gniewnie czoło, zaciskając palce na podłokietnikach fotela. Przyglądał mu się wnikliwie, nawet uporczywie. Starał się dostrzec różnice w wyglądzie tego czarodzieja, wyczytać z jego twarzy jakiś powód, który skłonił go do podjęcia tematu klątwy. Wreszcie doszedł do meritum.
— Nie obchodzi mnie zdanie większości ludzi na mój temat. Poznać to mogą wyłącznie przez znajomość z jakimś wilkołakiem albo poprzez zostać przeklętym. Do czego zmierzasz? — Wymruczał z dozą niezadowolenia. Czy on książkę pisał o tym i chciał zebrać przeprowadzone wywiady z wilkołakami? Doszukiwał się w tym drugiego dna.
— Co chcesz w tym momencie usłyszeć? To, że w każdą pełnię zamykam się w piwnicy i przykuwam się za kostkę srebrnym łańcuchem do ściany? Jeśli tak, to właśnie to robię co miesiąc — Zapytał wprost, odpowiadając po chwili dokładnie według domniemanego, oczekiwanego standardu. Mówił to, co mogło mu zagwarantować święty spokój.
— Jednak się napiję — Wymruczał. Bez kufla ciemnego piwa się jednak nie obędzie.
Zużywam dwie butelki Portera Starego Sue (0,5 l) z zapasów
Rzucam k100 na rozpoznanie likantropii u Garfielda Weasleya - ONMS (spostrzegawczość III, astronomia I, Wątek rozgrywający się 5 dni przed lub po pełni); bonusy: +10; +15
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Sebastian Bartius' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Pokój Wspólny
Szybka odpowiedź