Wydarzenia


Ekipa forum
Sypialnia Hectora
AutorWiadomość
Sypialnia Hectora [odnośnik]13.12.21 12:25
First topic message reminder :

Sypialnia Hectora


Większą sypialnię Hector odstąpił pani domu. W swojej, o wiele mniejszej i ulokowanej po zachodniej stronie domu, czuje się trochę samotnie, ale bezpiecznie. Łóżko pomieści dwie osoby, choć musiałyby spać bliżej niż w małżeńskim, a w pokoju zmieściła się jeszcze jedynie nieduża szafa. Do sypialni przylega niewielki gabinet (prywatne biuro Hectora).

Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihotsy, Somniamortem (na niezapowiedzianych gości)



Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihtosy, Somniamortem (wszystkie na niezapowiedzianych gości)


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.



Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 31.01.23 14:02, w całości zmieniany 4 razy
Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale

Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]05.01.23 19:05
Jest zbyt rozkojarzony, by połączyć ugięcie kolan z uległością Olivera - choć z nim jest inaczej, to nadal nie chciałby być traktowany jak kaleka, przez nikogo. Oliver troszczy się jednak o niego nienachalnie, tak, że Vale prawie tego nie zauważa. Tak, że czuje się bezpiecznie. Na tyle bezpiecznie, że otworzył przed Oliverem swój dom, swoją rodzinę - sygnet lśni na palcu, to więcej niż romans. Wreszcie otworzyli też sami siebie, dzieląc się sekretami, których nie mówili nikomu. Od tamtej pory, odkąd Hector zrzucił z siebie ciężar lęku o klątwę, jest jakoś lżej, o wiele lżej.
Nie tylko przy nim. Oliver znał go wcześniej bardzo krótko, ale czy widzi, że Hector patrzy na świat przytomniej, że nosi głowę wysoko, że ma więcej energii? Że uśmiecha się częściej, śmieje bez prób utemperowania własnego rozbawienia?
Przez całe życie się bał. Ojca, rówieśników, żony. Przyjemniej jest bać się o kogoś i nawet jeśli jakiś rodzaj lęku nigdy go nie opuści, to wreszcie odważył się żyć. Zburzył część własnych murów.
Widzisz to, Oliverze? Z jednej strony zmiana napawa Hectora pewną dumą, ale z drugiej - ucieszyłby się, gdyby Oliver nie pamiętał dawnego jego. Chce zostawić chłód i rezerwę gdzieś daleko za sobą.
Pytające spojrzenie - wciąż waha się dotykać jego koszuli, wciąż czeka na zaproszenie zanim ułoży dłonie na jego ramionach, zanim choćby przypadkiem muśnie dłonią lewy bark lub prawy bok - ale Oliver odkłada okulary i już jest jego, tylko jego.
Klatka piersiowa drży lekko z powstrzymywanego śmiechu, bo z jakiegoś powodu buchające gorącem policzki Olivera i jego urywany oddech są radośnie zabawne. Wesołość oszałamia, dawno nie był tak nieskrępowanie wesoły, nie pozwalał sobie na to.
Uspokaja oddech, słysząc strzępy nieśmiałych słów.
-Ja też nie. - szepcze, poważniejąc. Układa palce pod jego podbródkiem, podnosi lekko jego głowę, by zadarł brodę. Spójrz na mnie. -Ja też nigdy nie, Oliverze. - dodaje z lekkim naciskiem. Pamięta jak opowiadał mu mit o Hefajstosie, pamięta jego urzekającą niewinność i choć z jednej strony nie chce jej niszczyć - to Beatrice, powstanie Orestesa, zdają się cieniem, który Hector chciałby rozwiać.
Z nikim nie było tak, jak z tobą.
Wyszeptawszy wyznanie, znów rozciąga usta w uśmiechu. Przypomina coś sobie, znów jest rozbawiony.
-Wiesz że... - całuje go w czoło, przymyka oczy. -...na początku bałem się ciebie dotknąć? Bałem się, że... nie potrafię. Bałem się nawet na ciebie patrzeć. - mruczy, słowa dziwne jak na kogoś, kto przyglądał się wtedy Oliverowi z brutalną wręcz przenikliwością. -Bałem się, ale nie potrafiłem przestać. - wyjaśnia, zanim Oliver wytknie mu dziury w logice.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]06.01.23 19:31
Choć Hector drży z próby opanowania śmiechu — wciąż muszą być przecież cicho, niezależnie od tego, co robią i gdzie krążą ich myśli — w jego następnych słowach jest coś niemal przerażająco smutnego. Oliver nie stawia oporu. Gdy palce magipsychiatry trafiają pod jego podbródek, podnosząc go i zmuszając do skupienia spojrzenia w jego oczach, robi dokładnie to, czego się od niego wymaga. Choć lubi opierać gorący policzek o jego unoszącą się i opadającą miarowo w rytm oddechów klatkę piersiową, podskórnie czuje, że zaraz usłyszy coś ważnego. I chce słuchać, jakkolwiek nie będzie to dla Hectora trudne, bo przecież przysiągł mu całego siebie, całą uwagę, wszystkie wspólne chwile.
Nie wie, czy Hector domyśla się, że właśnie teraz role się odwracają i to on jest analizowany. Jedno jest jednak pewne — mądre, momentami przenikliwe spojrzenie Olivera rozmywa się jakby, a on sam na moment przestaje chyba słuchać. Zatopiony w swej pamięci próbuje odnaleźć pozostałe elementy układanki. Nie jest równie metodyczny, jak Hector, nie trzyma ich w jednym miejscu, nie zapisuje sobie w pamięci, jeżeli nie jest na przykład na akcji, ale jest w stanie sobie przypomnieć tak jak teraz. I wraca wreszcie do ich pierwszej, prawdziwie poważnej rozmowy, do nerwowych początków i mitu, który stanowił podwaliny ich relacji. Wreszcie przypomina mu się to, o czym wtedy mówili, zbyta w pierwszej chwili kwestia małżeńskiej unii i wtedy spojrzenie powraca do żywej ostrości, powieki opadają do połowy, skrywając pod sobą coraz to bardziej błękitne od smutku spojrzenie.
Dłoń szuka dłoni. Odnajduje tę drugą, którą Hector nie trzyma go za podbródek, splata ich palce razem, zaciska je nawet, tylko nie jest do końca pewien, dla kogo. Czy chce pocieszyć siebie, czy jego. Usta otwierają się, układają w niewielkie "o". Zrozumiał.
— Nawet wtedy? — pyta, ale nie jest to pytanie prowokacyjne. Nie jest pytaniem podszytym zazdrością o żonę—szczęśliwie—nieboszczkę, jest pytaniem o historię Hectora, o historię człowieka, którego kochał najbardziej pełną i niewinną miłością, jaką miał do zaoferowania. Miłością najbardziej gorącą, przewyższającą wszystkie, które do tej pory próbował z siebie wykrzesać i na pewno największą z wszystkich, które istnieć będą na tym świecie. Wznosi ich splecione dłonie do swych ust, składa pocałunki na każdym z jego palców. Czule, z niesłabnącym oddaniem, choć pod skórą, na wysokości serca, coś boli go niemiłosiernie, ukłucie za ukłuciem. Smutek i złość — czemu tak się stało — splatają się w węzeł, którego nigdy nie rozwiąże, to nie było możliwe. Hector uczył go przecież, że każdą emocję należało odpowiednio przeżyć, nie wolno było od niej uciekać. Nagromadzone mogły wybuchnąć jak pomieszane przez domorosłego alchemika eliksiry. Prosto w twarz.
A twarz Hectora jaśnieje w jakimś rozbawieniu i znów łapie serce Olivera w pułapkę nieprzygotowania. Przyjmuje pocałunek w czoło, sam przymyka oczy, są razem i są bezpieczni. Tylko tyle się liczy.
— Bałeś, a jednak zostawiłeś mi siniaka po pierwszej wizycie — postanowił trzymać to w tajemnicy po ich pierwszym spotkaniu, bo wydawało mu się, że było to coś zupełnie niemęskiego. Siniak zagoił się jednak od początku marca do maja, gdy pierwszy raz pozwolił sobie na zdjęcie koszuli. Oliver, jakby na potwierdzenie swych słów, przysunął palce Hectora pod swój obojczyk, w miejsce, w które przy ich pierwszym spotkaniu wbijał palce, tak zapamiętale. — O tutaj — cichy śmiech niesie się wreszcie po sypialni, złote loki opadają na biel krochmalonej poduszki tuż obok głowy Hectora. — Ale nie rozumiem... Co złego miało się stać, poza tym nieszczęsnym siniakiem, od dotyku? Spojrzenia nie rozumiem jeszcze bardziej — mruknął, nadymając lekko policzki. Wreszcie wypuścił jego dłoń ze swych objęć, układając swą na policzku ciemnowłosego. Obrócił jego twarz delikatnie w swoją stronę. — A nie lubię nie wiedzieć, więc proszę, żebyś mi wyjaśnił.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]06.01.23 22:01
Może nie powinien nic mówić...? Lubi, jak spojrzenie Olivera jest rozmarzone, lubi wywoływać ten stan przyjemnego znieczulenia dotykiem, a nie Ignominią, lubi gdy wspólnie odpoczywają. Nie chce burzyć tego odpoczynku, ale słowa popłynęły same i już za późno.
Spojrzenie Olivera wyostrza się, kocha w nim tą przenikliwość, ale trochę boi się tego, co kochanek zauważy teraz. Nie widzi emocji, nie widzi osądu, jest mu za to dozgonnie wdzięczny.
Na jego miejscu byłby zazdrosny, bo sam zwykle poddaje się gorącej zazdrości. Tłumionej w sercu, ale na tyle silnej, by ją rozpoznawał - Merlinie, bywa zazdrosny nawet o kwalifikacje innych uzdrowicieli, ilekroć krytykuje w myślach ich partactwo. Nie słyszy jednak nic, jedynie ciekawość, chyba jeszcze czułość - i tak zamiera na chwilę, próbując to zinterpretować. Oliver czuje chyba wahanie, podnosi jego usta, całuje palce, jak wtedy. Hectorowi robi się przyjemnie gorąco i odrobinę się odpręża.
Przymyka na moment oczy, samo wspomnienie jest... męczące.
-Kocham Orestesa. - zastrzega prędko, otwiera oczy, z dziwnym napięciem szuka jego wzroku. Grdyka drży lekko, możliwe, że nie byłoby mnie tu, z tobą, gdyby nie Orestes - ale tego mu nie powie, nie gdy Oliver niesie własne ciężary. Może kiedyś, za dwa lata, gdy będzie naprawdę dobrze i bezpiecznie. Spłata mocniej ich palce, może trzyma go za dłoń trochę za mocno, jakby bał się go puścić.
Jej sypialnia jest daleko, jej ducha tu nie ma i nigdy nie będzie - ale i tak robi się jakoś zimniej.
-Ale to był obowiązek, małżeński obowiązek. - szepcze, spoglądając mu w oczy, mięsień na policzku drży lekko, rozumiesz?
-Tak jest w aranżowanych małżeństwach. - tłumaczy, uświadamiając sobie, że może Oliver Meadowes tego nie wie. Mówił o mugolskim pochodzeniu, oni chyba... robią to jakoś inaczej. -Zawsze chciałem żeby miał rodzeństwo, ale- - nie jej kochanków -się nie udało. - wzrusza lekko ramionami, udając, że się z tym pogodził. Uśmiecha się smutno, próbuje rozładować sytuację, nieświadom, że lada moment wkroczy na pole minowe. Oliver dzieli tą radość, dzieli się nieistotnym dla siebie detalem i...
...Hector wciska się w poduszkę, otwiera szerzej oczy.
Siniaki kojarzą mu się z przegubami matki i z plecami prostytutek.
Nie z Oliverem, nigdy z Oliverem, to nie powinno mieć tutaj wstępu.
Myślał, że zostawił to za sobą, że nie jest... taki.
Nieobecnie pozwala Oliverowi wziąć się za dłoń, ale palce drżą. Cofa je w popłochu, wysuwa rękę, gdy tylko stykają się z obojczykiem.
Strach ściska mu serce.
-Nie... nie chciałem... - mamrocze, zniżając głos do szeptu, bo głos lekko mu się łamie - ale na sumieniu ciąży mu tamto wspomnienie. Nie wiedział, że mu to zrobi, ale pamięta jak zirytowało go pytanie o laskę i to szczere spojrzenie. Pamięta, że wtedy chciał.
Zaciska oczy, całym wysiłkiem woli nie podnosi dłoni do twarzy, nie chce alarmować Olivera, ale...
-...przepraszam. Nie wiedziałem... - pewnie już go zaalarmował. Pozwala mu się przytulić, ale uporczywie unika jego spojrzenia, a oczy ma szkliste.
-Właśnie tego się bałem. - wyrzuca w końcu z siebie, gorzko. -Braku wyczucia, że nie wiem jak... że sprawię ci ból. - każda sylaba dźwięczy smutno, jakby za tymi słowami czaiło się jakieś drugie dno, jakby wyjątkowo intymnie wiedział, czym jest ból.
-I tego, jak się czuję, gdy na ciebie patrzę. - szepnął jeszcze ciszej. -Tego, że nigdy nie wrócisz, a potem... zobaczyłem cię w Kumbrii i tak się ucieszyłem... - usta łagodnieją wreszcie, układając się w sentymentalnym uśmiechu, ale spojrzenie pozostaje poważne, zaniepokojone.
Co, jeśli nie zostawił tego za sobą?


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]07.01.23 0:26
Może byłby zazdrosny wtedy, gdyby Beatrice gdzieś tam jeszcze była. Gdyby żyła. Bycie zazdrosnym o trupa, o którym niewiele się wie, może trochę o śmierci (Oliver, gdy o niej myśli nie jest w stanie wyobrazić sobie zdrowej osoby; tylko rozerwane tkanki i splątane rude włosy z zeschniętą krwią) nie miało chyba większego sensu, tak przynajmniej chciał myśleć. Ale choć nie czuł o nią zazdrości, musiał kiedyś się przyznać — najpierw sam przed sobą, później powiedzieć to także Hectorowi, chyba chciałby wiedzieć — czuł wiele innych emocji. Przede wszystkim złość. Zimną, podłą złość, złość ostrą jak ostrze noża. Kilka innych, pomniejszych. Obrzydzenie, zawiść, niezrozumienie. Ale złość zawsze wychodziła na pierwszy plan.
— Wiem i w to nie wątpię — zastrzeżenie sprawia, że Oliver powraca do pełni zmysłów, został zaalarmowany. Widzi, jak szuka jego wzroku, jak grdyka drży, wreszcie układa obie dłonie na jego policzkach, w międzyczasie przesuwa się w górę łóżka na łokciach i tym razem on całuje go w czoło, spokojnie i cierpliwie. — Nigdy nie będę wątpił — dodaje cicho i ciepło, Hector był wspaniałym ojcem. Cierpliwym i uczynnym, przedkładającym dobro dziecka ponad wszystko inne. Nigdy nie odmówiłby mu tej rodzicielskiej miłości.
Hector mówi dalej. Jest zdenerwowany w taki sposób, który nie zdarza się często, a Oliver z każdym przełknięciem przełyka kolejne kamienie, głazy poczucia winy. Dłonie na policzkach drżą lekko, wzrok spada z jasnych oczu gdzieś na bok, przepraszam, nie chciałem. Nie rozumie też reszty słów, o obowiązku małżeńskim, o aranżowanych małżeństwach. Nagle robi mu się zupełnie głupio i fala gorąca uderza w twarz, krew niemal ucieka z nóg, które robią się zupełnie miękkie, jak wata.
— Ja... Ja myślałem, że wy... — próbuje zebrać jakieś słowa, ale jak raz te nie chcą przyjść. Jego rodzice — zarówno ci adopcyjni, jak i prawdziwi — pobrali się z miłości i do tego właśnie obrazu małżeństwa był przyzwyczajony. Sam pragnął pięknej ceremonii, sielankowego życia u boku kogoś, kogo kochał całym sercem. Nigdy nie zgodziłby się na aranżowane małżeństwo, a nawet jeżeli do tego by doszło... — Że Orestes... No wiesz... — nie może wykonać żadnego gestu naprowadzającego na tor swoich myśli, przytula więc głowę Hectora bliżej, do swej nagiej klatki piersiowej. Teraz nie liczą się już zaleczone blizny po oparzeniach, nie liczą się te, które lśnią na drobne, srebrne drobinki. Liczy się ciepło Hectora, to, że potrzebuje teraz bliskości, że oni jej potrzebują. Oliver nigdy nie był zgrabnym mówcą. — Przepraszam, nie będę już o to pytał, dobrze? — kolejny pocałunek, tym razem w czubek głowy. Już wszystko dobrze, jesteś bezpieczny.
I wydaje się, że wszystko powinno wrócić na swoje tory. Znów są weseli, żartują, ale jedno głupie wytknięcie Olivera sprawia, że Hector cofa się w sobie, zamyka, a sam Summers czuje się tak, jakby tracił grunt pod nogami.
Cała krew, która zalała mu wcześniej twarz w rumieńcu wstydu ucieka, pozostawiając go niemal trupiobladym. Zagryza nerwowo dolną wargę, z tej odległości nawet bez okularów jest w stanie rozpoznać szkliste oczy Hectora.
— Hej, najdroższy... — zaczyna powoli, cicho, chcąc raz jeszcze wznieść dłoń do jego policzka, przekonać się, że jest suchy. Wnętrzności palą z bólu, sprawiłeś mu przykrość, przez ciebie płacze. Chciałby zacisnąć dłoń w pięść, może poczuć półksiężyce paznokci wbijające się w jasną skórę, tak jak robił to k i e d y ś, gdy wyrzuty sumienia wydawały się górą nie do przejścia, zasłaniającą cały krajobraz.
Nie może do tego wrócić, nie może sobie na to pozwolić.
Przymyka powieki, próbuje nabrać większy oddech. Chce być tutaj, z nim, dla niego.
— Nic się przecież nie stało, to tylko siniak... — starał się kontynuować, dla zajęcia rąk zsunął je na ramiona swej miłości, kciukami pocierając wciąż rozgrzaną skórę. — A ja nawet czasem... lubię, gdy boli — dodaje jeszcze, składając kolejnego buziaka na jego twarzy, w kąciku ust. Nigdy o tym nie mówił, ale dla kogoś, kto zadawanie sobie bólu wybrał jako dobrą metodę radzenia sobie z demonami, dla kogoś, kto przeżywał niewyobrażalne katusze przynajmniej raz w miesiącu, byle siniak był niczym. Tylko pamiątką. — Opowiesz mi, jak się czułeś? — pyta, chyba nieroztropnie, bo zaraz karze się za to w myślach, ale słowa wypływają z niego prędzej, niż mógłby o nich pomyśleć. Wreszcie stara się uśmiechnąć, jakoś pokrzepiająco, znów go ucałować, w czoło, oba policzki, czubek nosa, powieki. — Tyle strachu o nic. Wróciłem i obiecałem ci, że będę wracał, prawda?


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]07.01.23 1:11
Zawsze zdumiewa go, że dotyk Olivera jest zdolny go uspokoić niczym Paxo, że czyjkolwiek dotyk może tak działać. Dotyk tylko dusił albo ranił, a jeśli pokrzepiał to umiarkowanie - nie w ten dziwny, ciepły sposób. Odruchowo podnosi dłonie, przytrzymuje ręce Olivera przy własnych policzkach, bierze głębszy wdech. Uśmiecha się łagodnie, kiwa głową.
-Nigdy nie wiedziałem, jak być dobrym rodzicem. - zwierza się cicho. Nie miał w domu dobrch wzorców, a Beatrice lubiła używać Orestesa do podkopywania jego samooceny.-Na szczęście on sam mnie tego uczy. - i odkąd zostali w dwójkę, było nieskończenie spokojniej.
Lubił tą samotność, choć początkowo martwił się o syna. Lubił udawać, że nigdy nie istniała - ale doskonale wiedział, że ucieka. Że lecząc blizny innych nie chce zrozumieć ani zaleczyć tych, które zadała mu w ciągu ośmiu długich lat małżeństwa. Teraz, powoli, dociera do niego, że ucieczką krzywdzi nie tylko siebie, ale i Olivera. Widzi i czuje jego reakcję na spięcie mięśni i wycofanie, wie jak kochanek przejmuje jego nastroje. Próbuje się uspokoić, jest mu to winien, ona nie może znowu wszystkiego zepsuć. Ten wieczór był - jest - przecież taki piękny...
Niespodziewanie, ratunek nadchodzi w speszeniu samego Olivera. Początkowo Hector próbuje zachować powagę i empatyzować z nagłą pruderią kochanka, ale potem Oliver przytula go do nagiego torsu, Vale trąca nosem jedną ze srebrzystych blizn, robi się ciepło, robi się dobrze. Robi się bezpiecznie, bo oto Oliver przygarnął go tak blisko, więc i on nie powinien się przed nim chować. Mgłę smutku rozwiewa nagłe rozbawienie, bo pomimo szczerych chęci blondyn mota się coraz bardziej.
Bywają chwile, kiedy Hector rozumie go bez słów i dzięki krukońskiej przenikliwości wyłapuje sens nawet w chaotycznych półsłówkach.
To nie jest taka chwila.
Wychował się w innym, nieczułym domu - nie rozumie wzorców, o które chce spytać Oliver. Ma wrażenie, że chodzi o intymność, o coś wstydliwego, ale jak... o co mu chodzi...?
Normalnie frustrowałaby go ta niewiedza, ale Oliver jest w swoim zagubieniu taki uroczy, że Hector wybucha śmiechem. Szczerym, dźwięcznym. Rzadko się tak śmieje, prawie do łez.
-Oliverze, o co chcesz mnie spytać? - składa prędki pocałunek na jego klatce piersiowej, podnosi głowę. -O lekcję anatomii? - kąciki ust drżą niepowstrzymanie. -Podczas naszego pierwszego spotkania zrozumiałeś definicję potencji, więc nie sądziłem, że jej potrzebujesz. - uśmiecha się szeroko, wznosi oczy do góry. Prędki pocałunek, przeprosiny, Hector przytrzymuje go za przegub.
-Nie, nie. - protestuje, szuka jego spojrzenia. Poważnieje, momentalnie, ale próbuje uśmiechnąć się pokrzepiająco.-Powinieneś pytać. Powinieneś wiedzieć. - nawet jeśli to trochę zaboli, to przecież to sobie obiecali, szczerość. Brak niedomówień, zaufanie. Oliver powierzył mu już najcięższy sekret.
Ale potem niepokój staje się jeszcze cięższy, siniak zupełnie wybija Hectora z rytmu. Olivera też, czuje jego zmartwienie, w tonie głosu i każdym geście, ale musi się uspokoić. Bierze kilka wdechów.
-Nie tylko, to nigdy nie jest tylko siniak... - protestuje cicho, mama też tak mówiła, totylkosiniak. Podnosi wzrok dopiero na dźwięk kolejnych słów. Przypominają mu, dlaczego to zrobił. Dlaczego wbił głębiej palce zamiast je cofnąć. Zakorzeniają w rzeczywistości.
-Wiem. - przypomina sobie, spojrzenie staje się przytomniejsze. -Ja... ja też, przy tobie. - usta wyginają się w bladym uśmiechu, zdaje sobie z tego sprawę z miłym zaskoczeniem. Ból zawsze był częścią życia, chroniczną i ciężką. Niekiedy upokarzającą. Dopiero z nim było... inaczej.
Odwzajemnia pocałunek - już nie w kącik ust, a w usta. Długo.
Odrywa się, bierze głębszy wdech, uspokojony. Dotyk naprawdę pomaga.
-Zagubiony. Zawsze mam w gabinecie kontrolę, ale nie chciałem... żebyśmy byli w gabinecie. - przechyla lekko głowę. -A nie jestem do końca ekspertem w zawieraniu nowych przyjaźni. - i dlatego nie byli przyjaciółmi, choć Oliver był mu bardziej bliski niż najbliżsi przyjaciele.
Unosi lekko brwi, bo Oliver nie obiecywał mu nic takiego - ale nie będzie kontrował jego słów, nie teraz. Uśmiecha się z dziwną powagą i kiwa powoli głową.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]08.01.23 17:58
— Też bym nie wiedział — wypala wreszcie, bo niewiele jest w stanie w tej chwili wymyślić, może za wyjątkiem tego, co podpowiada mu jego samoświadomość i serce. Gdyby teraz ktoś stanął w progu jego domu z noworodkiem i oznajmił, że w tej chwili staje się ojcem tego dziecka, pewnie wpadłby w panikę. Sytuacji nie pomogłoby nawet to, że miał w domu teoretycznie dwie kobiety, praktycznie chyba tylko jedną, której mógłby w jakimś mniejszym lub mniejszym stopniu próbować zaufać. Zresztą, odrzucił te myśli od siebie, zaciskając mocno powieki. Wrzosowa Przystań nie była miejscem dla małego dziecka. Zwłaszcza po tym, jak Justine sprowadziła na ich dom okrutną czarną magię. — Nikt się chyba nie rodzi rodzicem... — dodał wreszcie, na swoje usprawiedliwienie, ale także na usprawiedliwienie Hectora. Przygląda mu się z troską, na tyle, ile jest w stanie. Hector prędko odnajduje się w jego ramionach, nos tyka jedną ze srebrzystych blizn, skóra łaskotana jest ciepłym oddechem i nagle naprawdę wszystko jest zupełnie dobrze.
Znika gdzieś ten niepokój, który towarzyszył mu od zawsze od osiemnastego września. Hector jest ciekawym człowiekiem, to wiedział od samego początku, od pierwszego ich spotkania, tego zakończonego w panice i w nerwach, i Merlin sam wie, czym jeszcze. Ale takiego właśnie go potrzebuje, nietuzinkowego, opanowanego w powadze i zupełnie rozczulonego w czułości. I choć wydaje mu się, że zna go — może nie na wylot, może nie całego, ale w zdecydowanej większości — nie spodziewa się chyba tego, co nadeszło później. Rozbawienia.
Mruga kilkukrotnie, zupełnie już wybity z rytmu i musi mieć naprawdę głupiutką minę. Śmiech jednak nie wydaje mu się zupełnie dobroduszny, a to wystarczy, by odpalić lont dynamitu wybuchowej osobowości.
Pocałunek na klatce piersiowej jest miły, ale nie na tyle, by wygładzić zmarszczony nosek i rozprostować ściągnięte brwi.
— Nie, nie o lekcję! — protestuje gorąco, dopiero po ułamku sekundy przykładając sobie obie dłonie do ust. Zapomniał, że mieli być zupełnie cicho. Otworzył szeroko oczy, przez jakiś czas skupiając się przede wszystkim na nasłuchiwaniu. Wydawało się, że nic nie skrzypnęło ani nie pisnęło zza ściany, Orestes musiał faktycznie spać jak kamień. Czuł, jak serce podeszło mu do gardła, jak wyrwało się do biegu. Mięśnie spięły się w panice, ale chyba tym razem miał prawdziwe szczęście. Powoli opuścił uniesione ramiona, czerwień wstydu wybiła mu na policzki, a jego szarobłękitne spojrzenie zaogniskowało się w źrenicach Hectora. — Nie o lekcję — powtarza już ciszej, ale przez zaciśnięte zęby. Rozluźnia się dopiero, gdy Vale kończy swoje droczenie, gdy znów go całuje, odpowiada tym samym, ale chyba ze zirytowanym westchnieniem.
Jedna z dłoni podnosi się do góry, masuje kark. Drugą pozostawia w jego uścisku, nigdzie się nie rusza.
— Chodzi mi po prostu o to, że... Do tego trzeba się kochać — wydusił wreszcie z siebie cós na kształt myśli przewodniej, swoistej prawdy objawionej. Oczywiście, że do zrobienia dziecka trzeba było się kochać, do brzegu, Oliver! — Nie tylko fizycznie — uściśla więc za chwilę, czując, że zaczynają go boleć skronie, że pulsowanie zaczyna narastać. Idealnie, od próby wytłumaczenia się zdążył się nabawić bólu głowy. Tylko on bywał taki zdolny. Wreszcie spojrzał znów na Hectora, już bez złości, bez napięcia, znów z tą samą, słodką troską, na którą spoglądał na niego jeszcze przed chwilą. Wolną dłoń ułożył na jego ciepłym policzku, gładząc go kciukiem. — Z tego, co opowiadasz to... Może się mylę, ale nie wydaje mi się, żeby było jej tam... Dużo... — szepcze, stykając ich czoła ze sobą. Czasami potrzebuje tego dotyku znacznie bardziej, niż słów. Czasami lepiej było mu operować wokół drażliwych, wrażliwych tematów właśnie w tej fizycznej bliskości. Sekrety łatwiej było zdradzać szeptem, niż słuchać ich odbicia w echo wypełniającym pomieszczenie.
Jest przy nim, jest obok przez cały czas. Hector próbuje kontrować i zaprzeczać, ale przecież to naprawdę tylko siniak. Przeżywał już gorsze rzeczy, Hector opatrywał go przecież oparzonego, wtedy było czym się martwić. Ale jeden, drobny siniak?
Nie spodziewał się jednak, że Hector zdążył się domyślić, że czasami lubił ból. W najgorszych momentach uziemiał go, gruntował w rzeczywistości, ale dziś wydawało się, że te najgorsze momenty już minęły, że nigdy nie było miejsca na myśli o nich, gdy Vale był obok. Dopiero jego przyznanie się do tych samych upodobań sprawilo, że Oliver uśmiechnął się szerzej.
— Zauważyłem — wcześniej nachylił się do jego ucha i to właśnie w nie wyszeptał to spostrzezenie. Widział, jak Hector ożywiał się czasem przy bólu, w sposób doprawdy szczególny. Ale w wyznaniu tego było coś orzeźwiającego, coś, co znów na ich ramiona nakładało płaszcze spokoju i zaufania.
— A chciałeś być moim przyjacielem? — pyta wreszcie, unosząc zaczepnie jedną brew do góry. To on sam, Oliver, zaprotestował marcowej nocy, leżąc w tym samym łóżku, że nie chce, by ich relacja była przyjacielska. Przez moment zastanawia się, czy właśnie tego nie pragnął Hector, czy nie został przez niego popchnięty do czegoś, do czego nie był gotowy. Chyba nie. Mówił przecież, że kocha, udowadniał tyle razy... — Jeżeli nie, to mam dla ciebie złą wiadomość, zostałeś nim w tym samym momencie, w którym zostałeś miłością mojego życia — ucisza swe drobne wątpliwości, składając kolejnego buziaka na czubku jego nosa.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]09.01.23 16:06
Uśmiecha się blado, a przez myśl przemyka okrutne uzupełnienie słów Olivera: nikt nie rodzi się rodzicem, ale niektórzy nigdy nie powinni nimi być. Milczy jednak, nie chcąc obarczać złotowłosego tym ciężarem, jeszcze nie. Nie jest pewien, czy by zrozumiał. Czy nie zatroszczyłby się o istnienie Orestesa, albo i o istnienie samego Hectora.
Może innym razem, gdy odplącze temat ojców i synów od własnego syna.
Mógłby trwać dalej, wtulony w gorąc naznaczonej srebrem skóry, ale Oliver zadaje mu pytanie (a te Hector zawsze traktuje poważnie) - albo raczej usiłuje zadać pytanie. Przywykły do własnej pokerowej twarzy magipsychiatra z narastającym rozbawieniem obserwuje, jak dynamicznie zmienia się mimika Olivera (czasem mu tego zazdrości, zdolności do tej ekspresji - przy nim nie zakłada już masek, ale dławił panował nad własnymi emocjami całe życie i czasem nie umie już inaczej), jak kilku urwanym słowom towarzyszy kilkanaście różnych ekspresji. Oliver jest przejęty, to widać gołym okiem, ale Hector nadal nie rozumie jego pytania - pozostaje mu jedynie roześmiać się na widok skonfundowanego kochanka. Rozbawienie wzmaga jedynie świadomość tego, co robili przed chwilą i co robią teraz, a zmarszczony nosek Olivera już zupełnie rozbraja Vale'a. Zamiast uciszyć blondyna, samemu musi wcisnąć nos w poduszkę, targany spazmami śmiechu. Gdy wreszcie się opanowuje, ma łzy w oczach.
(Nigdy nie miał łez w oczach, ani ze smutku ani z rozbawienia. Nie płacz, bo ukarzę za to twoją matkę - groził ojciec, więc oduczył się płakać, całkowicie. Do pewnego marcowego popołudnia, gdy dementor na powrót zaszklił mu oczy).
Bierze go za rękę i poważnieje, słysząc kolejne słowa. Nadal się uśmiecha, ale już łagodnie i smutno.
Zaczyna mrugać, uświadamiając sobie, że to jeden z rzadkich momentów w życiu gdy nie wie co powiedzieć. Nie spodziewał się ani tej wątpliwości ani tego pytania ani niewinnego zdziwienia Olivera.
Wie, że każda odpowiedź go zmartwi. Albo skruszy.
Dopiero gdy ich czoła się stykają, wzdycha ciężko, a spojrzenie nieruchomieje. Jest mu winien prawdę. Jest sobie winien prawdę.
-Mylisz się podwójnie, Oliverze. - zaczyna, choć Oliver bardzo nie lubi się mylić.
A co dopiero podwójnie.
-Po pierwsze, z medycznego punktu widzenia - zaznacza, aby podkreślić, że Oliverowi wyjaśni to teraz doktor Vale -Nie trzeba. Wystarczą reakcje fizyczne, takie jak... - Merlinie, każdy inny mężczyzna wiedziałby o co chodzi i do niedawna Hector myślał, że każdy pacjent (poza tymi skazanymi na zupełną impotencję lub paraliż psychiczny) reaguje żywo na mniej lub bardziej specyficzny bodziec: piękną kobietę, pikantne fantazje, albo nawet marmurowy posąg. Speszenie Olivera podpowiada mu jednak, że blondyn albo jest szczególnie niewinny albo bardzo skutecznie wyparł pewne bodźce. (Fascynujące.) -...jak czasem rano, rozumiesz? - niezależnie od kontroli własnej świadomości, każdy mężczyzna bez problemów z potencją się tak czasem budzi. -I poczucie obowiązku. - dodaje ciszej, ze smutnym uśmiechem. -Ludzie nie wierzyliby w smutne mity gdyby zawsze było bajkowo, nieprawdaż? - powoli dociera do niego, że Oliver chyba nie w pełni zrozumiał tamten mit o Hefajstosie. Może źle go opowiedział, byli wtedy roztrzęsieni.
Marszczy lekko brwi, gdy Oliver mówi o miłości. Wzdryga się, niemalże fizycznie, a uśmiech znika. Nie było jej tam dużo - Oliver naprawdę się stara, ale to słowa, jakie Hector mógłby powiedzieć na samym początku małżeństwa, gdy jeszcze miał nikłą nadzieję, że wszystko się ułoży. Jakie może mógłby pomyśleć o Valerie.
-Po drugie, mylisz się, bo... - wolną dłonią chwyta jego podbródek, odsuwa czoło tak, by móc spoglądać mu prosto w oczy - ale nadal prawie stykają się nosami. -...miłości nie było tam wcale. - podkreśla, nie odrywając spojrzenia od jego tęczówek, bo bardzo zależy mu, by zrozumiał właśnie to, by jej cień nie błądził już w jego myślach. Zwłaszcza z powodu sposobu w jaki umarła.
Nie możesz wierzyć, że mi przykro, Oliverze. Sam próbowałem to sobie wmówić, przez wiele miesięcy, ale c i e s z ę s i ę, ale jeszcze nie przejdzie mi to przez gardło.
Wystarczająco wstydził się upodobania do bólu, by mówić o nie do końca wspaniałomyślnych uczuciach - ale Oliver uśmiecha się niespodziewanie, a Hector otwiera oczy szerzej. Nie widzi już go, czuje jego oddech przy uchu, więc instynktownie ześlizguje dłoń z podbródka, oplata palce wkoło smukłej szyi. Na razie delikatnie, ale zaciska je na tyle, by poczuć jego puls.
-To dobrze. - szepce, bo rozumie już, że niektórych rzeczy nie da się wyleczyć, że trzeba je w sobie zaakceptować. A przy Oliverze o to łatwiej.
-Chciałem być w twoim życiu. - odpowiada bez zastanowienia, choć zastanawiał się już co jakby mógł być w jego życiu tylko jako magipsychiatra.
Pewnie musiałby to ukrócić, rozplątać własne uczucia, uznać, że to wbrew etyce.
Pewnie by nie chciał, pewnie egoizm by wygrał.
Na szczęście, wszystko się ułożyło.
Oliver nazywa go nie tylko przyjacielem, ale i miłością, a Hector zsuwa dłoń na jego prawe ramię, uśmiecha się z niekrytym wzruszeniem, odwzajemnia pocałunek - tym razem w usta. -A ty moją. - szepcze w kącik jego warg.




We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]09.01.23 19:26
Oczywiście, że nie każdy powinien być rodzicem. Nadal nie widział w takiej roli na przykład siebie, choć wiele by dał, żeby móc trzymać w rękach swoje dziecko. Żeby poczuć to samo, co czuł Hector, gdy na świat przyszedł Orestes. Powoli przechodzi mu przez myśl, że może dlatego los sprowadził go w ramiona mężczyzny z dzieckiem właśnie, żeby umożliwić mu w jakiś sposób rodzicielstwo, ale nie to pełne, nie to, na które nie zasługiwał. Ale Orestes był mądrym chłopcem z pociągiem do wiedzy, a Hector bardzo cierpliwym ojcem i partnerem. Może... Może to wszystko naprawdę miało jakiś sens?
Nie wyczuwa nawet, że Hector przygląda mu się jeszcze bardziej intensywnie niż zwykle. Przywykł do czucia jego spojrzenia na sobie, toteż teraz nawet go nie rejestruje — przynajmniej nie mocniej niż zazwyczaj. Przez to jego mimika jest swobodna, a w swej swobodzie osiąga... wyżyny ekspresji. Zazwyczaj potrafi trzymać swoje miny na wodzy, tylko czasami, pod wpływem dużych emocji nie daje sobie z nimi rady, ale z Hectorem jest na tyle bezpieczny, że nie musi brać udziału w żadnego rodzaju teatrze. Może być sobą, zupełnie i do końca, ze zmarszczonym noskiem i dłońmi przyciśniętymi do ust w próbie zduszenia oburzenia, ze zmarszczonymi gniewnie brwiami i gromami ciskanymi w spojrzeniu na miłość życia, która ledwie jest w stanie oddychać, salwę śmiechu próbując zdusić w poduszce obok.
— To nie jest zabawne — rzucił karcącym tonem, nadymając policzki, już na przysłowiowy deser. Naprawdę uważał, że nie było w tym nic śmiesznego, po prostu szukał delikatnych słów, takich, które nie urażą go ani nie ubodą, a jednocześnie wytłumaczą jedną z bardziej konserwatywnych postaw, jakie prezentował i w które wierzył. I chociaż karci go dość otwarcie, to nie może powstrzymać się przed rozbrojonym uśmiechem, gdy jasne oczy, zeszklone od łez rozbawienia spotykają się z tymi jego. Gdy Hector łapie go za rękę i uśmiecha się z kłującą melancholią.
Z medycznego punktu widzenia spotyka się z teatralnym przewróceniem oczami, o tyle bardziej podkreślonym, że wciąż trzymają czoła blisko siebie. Z medycznego punktu widzenia wie, jakie reakcje zachodzą w organizmie człowieka na skutek podniecenia, ale nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak Hector mógł uważać niekochaną przez siebie kobietę za atrakcyjną. Było w tym coś zupełnie nagannego, coś, na myśl o czym Oliver poczuł nieprzyjemne kłucie w żołądku i musiał nabrać większy oddech, a później zacisnąć usta w wąską kreskę. Nie czuł się z tą myślą dobrze, lata opanowywania własnych reakcji, wyciszania się dzięki wychowaniu przynosiły wymierne skutki. A może nigdy wcześniej nie trafiał na kogoś, kto sprawiał, że czuł się tak, jak przy Hectorze?
— Nie o to mi chodzi — przerywa wreszcie, gdy docierają do tematu porannych reakcji ciała, to zupełnie nie tak. Ale zaraz twarz Hectora przeszywa ten smutny uśmiech i wie już, że nie może dalej kontynuować tematu, że musi się skupić na nim, być tu i teraz, dla niego. Obowiązek wreszcie uderza w niego jak kubeł z zimną wodą. Powoli głaszcze Hectora po włosach, odnajdując swoje ulubione, siwe pasmo tuż przy skroni. Łapie je między dwa palce, delikatnie. — To nieludzkie kazać komuś... — szepcze wreszcie, chyba znowu skrajnie naiwnie, przynajmniej w oczach Hectora. Nie rozumie istoty aranżowanego małżeństwa, nie rozumie, jak można kogoś zmuszać do życia z kimś, kogo nigdy się nie pokocha. To przecież tortura. W imię czego?
Jedno spojrzenie na jego twarz wystarczy, by wyczytać z niej wszystko, co sądzi o takich rozwiązaniach. W jednej chwili robi mu się niewymownie przykro, ręce same oplatają ciało Hectora, jeszcze mocniej i pewniej niż wcześniej. Nie zasługiwał na to wszystko. Nie na tyle długich lat cierpienia. To samo, przejmująco smutne spojrzenie oddaje magipsychiatrze także Oliver, którego podbródek został uniesiony do góry. Jest to jakoś łatwiej przełknąć, bo Hector jest obok, ale jednocześnie pod skórą krąży jakaś niespodziewana złość, bo to właśnie Hectora dotyczyła cała ta chora sytuacja.
Stara się chyba odciągnąć jego myśli od tego, co złe. Są teraz razem, otworzyli nowy rozdział, mieli do napisania jeszcze wiele stron ich przepięknej, wspólnej historii. Opowieści noszącej nadzieję na to, że po każdej burzy przychodziło słońce, że nawet w sytuacji beznadziejnej można odnaleźć kogoś, kto stanie się twoim słońcem. Szepcze mu więc do ucha słodkie słowa o zauważeniu jego upodobań, ale w tej samej chwili dłoń Hectora odnajduje się na jego szyi, zaciska do poczucia pulsu. Oliver otwiera szerzej oczy, z ust samo wydostaje się ciche, niespodziewane jęknięcie. Hector czuje, jak mięśnie blondyna napinają się w jednej chwili, jak ciało przeszywane jest dreszczem, ale wargi unoszą się w zadowolonym uśmiechu. Lubi, gdy to robi. Lubi czuć go na swojej szyi, w każdy możliwy sposób.
Puls pod opuszkami palców przyspiesza, policzki znów kolorują się na jasny róż.
Mógłby zrobić dla niego wszystko.
— I zostałeś jego nierozerwalną częścią — szepcze powoli, język przesuwa się po krawędzi zębów, jego końcówka wysuwa się spomiędzy pełnych warg na ułamek sekundy. — Powinienem ci pogratulować, czy inaczej celebrujesz sukcesy?
Chyba inaczej, bo zaraz czuje jego wargi na swoich, niemal natychmiast oddaje pocałunek. Zarzuca ręce na jego szyję, przyciągając go do siebie jeszcze mocniej, aż znów plecy nie zapadną się w bieli pościeli.
Pocałunek jest łapczywy, nieposkromiony, niemal głodny.
Tak jak oni — nawet po upływie czasu — byli wciąż głodni miłości.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]09.01.23 20:34
Z braku możliwości ponownego wciśnięcia głowy w poduszkę (wtedy musiałby odwrócić wzrok od Olivera, a nie chce), znów przygryza dolną wargę, krztusząc śmiech. Jakby za karę, dusi też własny oddech i wybucha krótkim, cichym, rozbawionym kaszlem. Ekspresja Olivera staje się zabawniejsza z każdą sekundą, a z wydętymi policzkami jest doprawdy przeuroczy.
-Oliverze, zabawne jest rozmawianie o... pszczółkach po tym, co my przed chwilą... - tym razem to jemu brakuje słów, ociera pośpiesznie kąciki oczu, dawno nie był tak rozbawiony - a zarazem wspomnienie tego, co przed chwilą sprowadza na jego policzki gorące rumieńce.
-Fizycznie to przecież to samo. - wzdycha w odpowiedzi na niezadowolony grymas. Orestes powstał zresztą prawdopodobnie o poranku, gdy miłe sny i ogólna senność złagodziły kompleksy i wieczorną krytykę.
Unosi wyżej brwi, gdy Oliver z przejęciem szepcze o nieludzkości takiego układu. Na twarzy nie widać już śladu rozbawienia, tylko smutną łagodność. Pogodzenie się z losem.
-...kazać komuś wziąć ślub? - kończy miłosiernie, by Oliver nie musiał myśleć o przymuszaniu kogoś do samego aktu płodzenia dzieci. Wzrusza lekko ramionami, układa dłoń na jego policzku. Przytomnie decyduje się nie wspominać o tym, że jako najstarszy mężczyzna z ich gałęzi Vale'ów, to on był w teorii odpowiedzialny za aranżowanie małżeństw rodzeństwa, a później syna. Wbrew etosowi rodziny, pozwolił siostrze wziąć ślub z miłości (choć gdzieś z tyłu głowy słyszał słowa ojca, to charłaczka, niech robi co chce), nie wtrącał się w życie reszty i uporczywie odsuwał myśli o przyszłości Orestesa. -Wbrew pozorom, małżeństwo z miłości to nowoczesny wynalazek, Oliverze. Myślisz, że jak wpływowe rodziny doszły do swojej pozycji, że jak wszyscy lordowie do dzisiaj zawierają małżeństwa? - chyba próbuje go uspokoić, nieświadom, że pomimo oczywistej niechęci do antymugolskiej koalicji, Oliver darzy Panów Doliny Godryka idealistycznie konserwatywnym szacunkiem. -Nie jesteśmy lordami, ale mój ojciec był - czoło przecina zmarszczka i Hector na moment traci rezon, Oliver nie widział jeszcze, by tak długo szukał jakichkolwiek słów. -ambitny. - kończy bardzo, bardzo cicho. Przełyka nerwowo ślinę. -A wypracowana pozycja chroni nas wszystkich. - dodaje jeszcze ciszej, świadom własnego przywileju. Przywileju, za który nie potrafi być niewdzięczny - Orestes ma czystą krew, jest bezpieczny podczas tej okrutnej wojny. Będzie bezpieczny, niezależnie od wszystkiego.
Siedem lat małżeństwa to chyba niewielka cena za ukochane dziecko. Widzi, że Oliver jest wstrząśnięty, widzi jak mu przykro, ale sam nie umie - albo boi się - odkopać podobne emocje. Zdławił je bardzo starannie jak Oliver własne popędy, by jakkolwiek przetrwać.
A teraz odnajduje jeszcze lepszy balsam na trudne tematy. Przyśpieszony puls, rumieniec. Oliver zawsze reaguje tak ekspresyjnie, że i krążenie Hectora przyśpiesza. Chłodne dłonie na powrót stają się cieplejsze, palce tkwią na szyi jeszcze chwilę.
-Pogratuluj mi. - prosi, unosząc kąciki ust i drocząc się z nim dalej - ale ciepłe spojrzenie zdradza, że te słowa są prawdziwym miodem na jego serce. Nierozerwalną częścią.
Przez całe życie tracił ważne relacje, po kolei, jedna po drugiej. Nie potrafił o nie walczyć, a teraz...
...teraz ma coś trwałego.
A Oliver nawet nie wie (a może czuje?) że to światło, ten śmiech i ta radość pozostają w Hectorze jeszcze długo po jego wyjściu, że promieniują na jego relacje z innymi, że dodają mu odwagi i zniechęcają do cynizmu.
Oliver ciągnie go w pościel, a Hector nie opiera się - zresztą by nie mógł, ramiona kochanka oplatają go ciasno. Czuje pod sobą jego tors, wreszcie nagi, wciąż zadziwia się jak swobodnie mu w tej nagości - i Oliverowi chyba też coraz swobodniej. Przygryza jego dolną wargę, najpierw lekko, a potem - pamiętając słowa o bólu - mocniej.




We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]09.01.23 21:14
— Nie mówię o żadnych pszczółkach... — znów próbuje zabrać głos, ale dalej ciąży na nim wrażenie, że jest przez Hectora zupełnie niezrozumiany. Zagryza przez to wnętrze policzka, wzrok — pobłyskujący spod zmarszczonych w rozeźleniu brwi — odbija gdzieś na bok, najchętniej skrzyżowałby jeszcze ręce na klatce piersiowej i westchnął głęboko, ale śmiech Hectora daje mu do zrozumienia, że im mocniej, energiczniej i wymowniej przeżywa swoje emocje, tym bardziej to wszystko go śmieszy. Jest jednak w stanie znieść tę lekką szyderę tylko dlatego, że rzadko kiedy jest w stanie dojrzeć Hectora aż tak rozbawionego, aż tak swobodnego. Niech tak będzie, niech chwila trwa, z trudem zgodził się nawet poświęcić, niech odbędzie się jego własnym kosztem.
— Nie, nie jest to samo. Nie byłbym w stanie pójść do łóżka z kimś, kogo nie kocham — choć początkowo wydawało się, że to kolejna kontra Olivera, następny akt tego przedziwnego spektaklu, dłonie Olivera zaciskają się na ramionach Hectora, dość mocno, a wzrok znów ogniskuje w jego jasnych źrenicach. Posłuchaj mnie uważnie i zapamiętaj, wydaje się prosić, choć wargi jeszcze przez chwilę pozostają nieruchome. Chce, żeby Hector zapamiętał te słowa, aby dotarło do niego to, jak ich fizyczna bliskość — w całym chaosie życia poza domem na Rhyl Coast Road — warunkowana była przez jego uczucia, jak wiele dla niego znaczyła. Nie mówił jeszcze chyba Hectorowi, że był jego pierwszym. Nie tylko pierwszym partnerem, mężczyzną, ale pierwszym w ogóle. — Więc nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem — wydusił z siebie wreszcie; rozlana na języku gorycz porażki nie poprawiała mu humoru, ale przecież to wszystko nie było o nim, nigdy nie było. Było o Hectorze, o jego historii, jego małżeństwie, jego bliznach, które to małżeństwo po sobie zostawiło. Chciał spytać, jaka była jego żona. Czy dobra, we wszystkim. Śliskie uczucie zazdrości znów zakręciło mu w żołądku, przełknął z trudem ślinę, nie będę zazdrosny o trupa.
— Może w Shropshire jest nowoczesne — wyrywa mu się chłodno, musi przywołać się do porządku. Ramiona wreszcie krzyżują się na piersi, na moment odwraca znowu wzrok od Hectora, odwraca całą głowę, przymyka powieki. Liczy w myślach do pięciu, tył głowy opiera się o zagłówek. — Moi opiekunowie wzięli ślub z miłości i mieli czystą krew — słowo opiekunowie jest dziwnie kwaśne, nigdy nie przyzwyczai się do jego brzmienia. Odkąd poznał matkę i ojca, tych prawdziwych, próbował nauczyć się nowej terminologii. — Ich córka urodziła się z miłości. Z miłości też mnie usynowili — nie wątpił, że między Idalią Sprout i Jane Summers istniała miłość. Siostrzana, jedna z najczystszych na świecie. — A świat nie jest czarno—biały i liczy się w nim więcej rzeczy niż tylko jakaś pieprzona pozycja, twój ojciec i ty powinniście o tym wiedzieć! — wysyczał wreszcie, jednocześnie rozplątując ręce z założonego wcześniej węzła, w samą porę, by zacisnąć palce na białej pościeli, mocno, z całej siły. Otworzył też oczy, przechylił głowę w kierunku magipsychiatry. Szaroniebieskie spojrzenie tliło się w gniewie, klatka piersiowa podnosiła i opadała bardzo szybko, aż wreszcie wypuścił spomiędzy ust długie, ciężkie westchnienie. — Czysta krew nie starcza... — dodaje chwilę później, znacznie bardziej łagodnie, ton ociera się o błaganie. — Już dawno przestała... — pochyla głowę w dół i niewiele myśląc, wyciąga przed siebie ramiona, znów chce zamknąć go w klatce swego uścisku. Obiecał mu, im, że nie pozwoli, by stała się im krzywda. Że będzie dbał o obu Vale, o Orestesa i o Hectora w równym stopniu, postawi cały świat na nogi.
— Kocham cię — szepcze, składając gorączkowe niemal pocałunki na jego twarzy. — Ale nie pozwolę ci być ślepym. Musimy... Musisz być świadomy... — nie starczy czysta krew, nie starczą dokumenty. Jeden krok w nieodpowiednim kierunku wystawiał każdego na strzał. Jeden donos życzliwego sąsiada potrafił zrujnować życie całej rodziny. Musieli być odpowiedzialni. Nosili w sobie zdecydowanie za dużo sekretów.
Momentami desperacja bywa wystarczającą motywacją. Oliver chce otrząsnąć się z tego, co przed chwilą przeżył. Zyskujące na cieple dłonie Hectora na skórze szyi, jego usta tak blisko, znów słodkie jak miód i miękkie, niewymownie miękkie. Chce go smakować tak, jakby świat miał się jutro skończyć, jakby to dzisiaj musiał pokazywać całą swoją miłość, bo innej okazji mieć nie będzie. Dłonie same odnajdują nagie plecy ukochanego, paznokcie wbijają się w alabastrową skórę dokładnie w momencie, w którym ten przygryza mu wargę. Gdy dłonie suną w dół, jego własne plecy wyginają się w łuk, klatka piersiowa do klatki piersiowej, chce być jeszcze bliżej, chce wyszeptać...
— Gratulacje, Hectorze...


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]09.01.23 21:59
-Pszczółkach i ptaszkach. - uzupełnia radośnie. Mógłby powiedzieć, że Orestes niedawno go o nie pytał - i otrzymał klarowne, naukowe wyjaśnienie odpowiednie dla siedmiolatka - ale ma w sobie odrobinę litości, nie chce naigrywać się z biednego Olivera aż tak. Nie chce w końcu szydzić, to wszystko jest po prostu dla pragmatycznego uzdrowiciela szalenie zabawne.
Ale potem nie jest już ciepło z rozbawienia, robi się lodowato. Nawet spojrzenie Olivera jest jakieś zimne, szron w jasnych tęczówkach - czy tylko mu się wydaje, czy to wspomnienia kładą się cieniem, czy to znowu j e j wina?
Zaciska mocniej usta, instynktownie cofa ramiona. Znów nie znajduje właściwych słów, każde wydaje się być ostre niczym sztylet.
Wiem i za to cię kocham - ale przecież nie tylko za to, niewinność Olivera jest rozbrajająca, ale czy to znaczy, że gdyby poszedł kochałby go mniej? Czy to znaczy, że -
Masz mi za złe, że ja byłem w stanie? - nie chce, boi się znać odpowiedzi.
-A ja byłem w stanie z kimś kogo nienawidziłem. - wyrywa mu się w gonitwie myśli, po raz pierwszy na głos, choć bardzo cicho. Otwiera szerzej oczy, nie chciał się do tego przyznawać, a potem prędko odwraca wzrok.
Wiedziałeś, Oliverze, że jestem zdolny do nienawiści? Że zawsze byłem, że na początku próbowałem ją usprawiedliwiać, ale potem mnie upokorzyła i nienawiść przyszła zgoła łatwiej niż miłość lub choćby szacunek?
-Nie doceniasz ludzkiej zdolności do dysocjacji. - dodaje głucho, z perspektywy magipsychiatry, bo perspektywa Hectora boli, bo w uszach wciąż dźwięczy mu j e j pogardliwy śmiech, bo chciałby schować się przed tamtym wspomnieniem w jego ramionach, ale nie może, bo Oliver nie rozumie i upiera się, że nigdy nie zrozumie. Nozdrza lekko drżą, przełyka nerwowo ślinę, to znowu j e j wina i nie powinien o niej mówić.
-Ale - szepcze łagodniej, bo sam docenia zdolność Olivera do uporczywej analizy. Niestety czasami błędnej lub idącej w niepokojących kierunkach (szkoda, że nie był w Ravenclaw, wtedy byłoby może prościej), w które skręcać nie powinienem. -bez miłości nigdy nie byłoby jak z nami. Jest różnica. - zobaczyłbyś ją, obiecuję, ale tego nie może dodawać, bo samemu poczułby irracjonalną zazdrość.
-W Shropshire wszystko jest nowoczesne. - przyznaje z nutą rozbawienia, nawet Vale'owie zdawali się tam trochę obcy. Na samo wspomnienie rodzinnego hrabstwa w głosie dźwięczy nuta smutku, ale usiłuje ją zdławić, dla niego. Przechyla głowę w jego stronę, uśmiecha się łagodniej i z nagłym ciepłem słucha o innym domu, domu, w którym wychował się ten złoty, niewinny chłopiec. Domu, w którym była miłość.
Chciałby słuchać dalej, ale kolejne słowa są jak kubeł zimnej wody.
Nie te o pieprzonej pozycji, te puszcza właściwie mimo uszu, bo zostają zagłuszone przez coś gorszego.
Coś, co już dawno powinien przepracować sam z sobą, ale nigdy nie miał odwagi. Nie potrafił zdiagnozować i uleczyć samego siebie, wiedział tylko, że tam w sercu jest jątrząca się rana i nieustanny lęk, a trzy słowa Olivera są niczym sól.
Ty i twój ojciec.
Odsuwa głową, samemu zaciska dłonie na pościeli, z całej siły.
-Nie jestem jak mój ojciec! - syczy, a krew odpływa mu z twarzy i nagle jest blady, równie blady jak przy dementorze, Oliver dawno go takiego nie widział, coś jest nie tak, ale mina Hectora jest nieprzenikniona. Rysy twarzy tężeją, tak jak w domu, a oczy są suche, tak jak kazał ojciec.
Nie jestem - - chciałby powtórzyć znowu, głośniej, ale nie jest w stanie, bo ma przecież lustro. Ma jego nos i jego krucze włosy i siwieje w podobny sposób i potrafi uśmiechać się z równą drwiną i cedzić słowa równie powoli. Nigdy przy Oliverze, ale nie waha się wślizgnąć w tamtą skórę, gdy desperacko potrzebuje posłuchu i autorytetu.
Ma jego ciężką rękę.
-Wiem, wiem. Widziałem. Znam ryzyko, Oliverze. - zapewnia mechanicznie, bo naprawdę zna, bo leczył w tym domu Teddy'ego i już wtedy bał się ich, bo wiedział, że kontakty z Archibaldem są ryzykowne, bo też widział tamtego dementora. Może i uciekał, próbował się dystansować, ale tak było do marca - już nie. Mógłby o tym zapewnić, ale myślami jest gdzieś daleko, myślami jest znowu w smutnym domu w Shropshire i nawet ramiona Olivera nie potrafią go ściągnąć do rzeczywistości. Patrzy gdzieś ponad jego ramieniem i dopiero pocałunki - czy Oliver zdążył się już zaniepokoić? - sprawiają, że wreszcie mruga. Jak ktoś wyrwany ze snu.
Przymyka oczy, uśmiecha się przepraszająco.
-Nie każdy dom jest jak twój i nie każda rodzina jest szczęśliwa. - wzdycha i choć próbuje tchnąć w te słowa obojętny optymizm, to jest ciężko. Może łatwiej byłoby wskrzesić szczęśliwe wspomnienia, gdyby te nieszczęśliwe nie kładły się cieniem na pokruszonych okruchach tamtej rodziny.
-Ale to nie szkodzi. - okłamuje sam siebie, bo musi coś zrobić z tamtą raną. -Bo jestem tu, z tobą. I ja ciebie też. - uśmiecha się łagodniej, cieplej, na policzki powraca wreszcie kolor. Przymyka oczy, by zatonąć w dotyku i w pocałunku, by zatonąć nawet w bólu na plecach, by zsunąć dłonie na jego biodra.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]10.01.23 17:30
Ledwo powstrzymał się od przewrócenia oczami. Już zdecydowanie za długo drążyli ten temat, dlatego odejście od niego z pewnością poprawiłoby mu humor (a Hectora odcięło od rozbawiającego go bodźca). Postanowił przenieść swoją uwagę gdzieś indziej, poświęcić się w całości temu, że Vale przeżywał teraz coś wielkiego, coś ważnego. Przechodził przez rów, w który wpadał raz za razem, od wielu lat, nie mogąc sobie poradzić z własną sytuacją.
Padają w końcu słowa prawdy. Oliver otwiera szerzej oczy, szuka spojrzeniem tego jego, pragnie natychmiast pochwycić go w ramiona, znów wtulić twarz w swoją klatkę piersiową i kołysać go w objęciu, powtarzając wciąż i wciąż, za każdym kolejnym ruchem, że wiem, wiem, jaki jesteś ale nie przeszkadza mi to, nie przeszkadza w najmniejszym nawet stopniu. W tym zdziwieniu nie ma ani grama oceny, nie byłby w stanie powiedzieć na temat Hectora niczego złego. Zna jego słabości, zna niedociągnięcia charakteru, ale przede wszystkim z każdym dniem kocha bardziej jego dobre strony, jego całego, przecież pokochał go z całym bagażem, nie mógłby zmienić w nim nawet najmniejszej jego części — bez tego chyba nie byłby w pełni jego Hectorem, mężczyzną z marzeń, które niezwykle prędko stały się rzeczywistością.
Brakuje mu słów.
Naprawdę nie może się odnaleźć w tej sytuacji i ma wrażenie, że to kara za to, że przed chwilą powiedział zdecydowanie za dużo. Widzi przecież, jak Hector odsuwa się dalej, a jego ręce wysuwają się same. Póki co dotyka — chyba nieśmiało, samymi opuszkami palców — jego ramion, nagiej skóry, spojrzenie pyta, czy może poruszyć się dalej. Wie, że ludzie różnie reagują na dotyk w takiej chwili (on sam chyba lubił się wyrywać, lubił się chować, przez to nie chce na niego naciskać, nie chce wymuszać nawet najmniejszej reakcji. To, że są razem, że dzielą ze sobą kolejny miesiąc, kolejne pieszczoty nie sprawia przecież, że może od niego czegokolwiek oczekiwać).
Pochyla głowę w dół, to prawda. Nie docenia tej zdolności, chociaż sam używa jej nieświadomie i zdecydowanie zbyt często, zbyt długo. Jeżeli Hector nie odmawia dotyku, przesuwa dłonie jeszcze wyżej, układa je miękko na ostrzach barków, ciepła skóra na ciepłej skórze, nie muszę rozumieć, ale jestem tu, gdybyś chciał mi to wytłumaczyć.
— Wiem, że z nami jest inaczej — szepcze wreszcie, słowa przemykają mu przez gardło niezwykle gładko, ale ton ma skruszony i ramiona uniesione do góry. Nie spodziewał się aż tak żywej reakcji, ale dociera do niego, że k a ż d a akcja kończy się reakcją. I tylko dlatego, że jego partner jest magipsychiatrą, nie powinien uznawać, że zawsze będzie reagował racjonalnie i nieemocjonalnie. Hector przy nim kwitł, przemieniał się w człowieka innego, niż ten bufon, którego poznał w jego gabinecie. I kochał go takiego, nie chciał, nie chciał zmieniać.
Jedyne, czego pragnął to to, by nigdy już się nie bał.
Ale nie udaje mu się do tego doprowadzić. Wręcz przeciwnie, własnoręcznie wbija nóż we wrażliwe tkanki, własnoręcznie zadaje ranę, a widok bladego Hectora zaciskającego ręce z całej siły na pościeli sprawia, że sam czuje obezwładniający chłód.
Tylko na ułamek sekundy.
Zaraz po nim podnosi się pewnie na kolana, palce same odnajdują te drugie, ciepłe dłonie na tych blednących od mocy uścisku.
— Hector... — znów szept, przejmująco ciepły, nie potrafi inaczej — Hector, spójrz na mnie — prosi, próbując wyprostować jego palce, spleść je na powrót z tymi swoimi, w uścisk, w którym powinny być od samego początku. — Przepraszam... — znów przemawia, z przejęciem i nie ma wątpliwości, że słowa płyną z głębi serca. Nie ma w nich ani grama fałszu, jest za to szczera skrucha i strach — strach o niego, ból — ból rozdartego w cierpieniu pokrewnej duszy serca. — Nie jesteś i nie będziesz — Oliver nie zna Anselma Vale, ale podskórnie jest zły na całą rodzinę. Aktorów tego chorego spektaklu. Perpetuatorów cyklu, którego żadne z nich nie mogło złamać, a jeżeli próbowało — kończyło się to życiem w cieniu. — Nie odwrócimy czasu, ale... Mamy wpływ na to, jak będzie kiedyś... — szepcze gorączkowo, jesteśmy kowalami własnego losu, Hectorze. Byli odpowiedzialni sami za siebie, Hector za Orestesa i Oliver wiedział, że nie uczyni z życia swego syna tego samego piekła, przez które musiał sam przejść.
— Może nie każdy, ale t e n może taki być... — naciska dalej, pocałunki nie zatrzymują się, zostań ze mną, Hectorze, nie uciekaj tam. Widzi, że Hector odpływa myślami gdzieś poza jego zasięg, ale nie chce mu pozwolić, nie, nie, nie, tam na pewno będzie jeszcze gorzej niż tutaj.
Zrobi wszystko, by przytrzymać go myślami przy sobie.
Wypchnięte w górę biodra to tylko początek.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]10.01.23 20:27
Oliver przewracał oczyma w szalenie zabawny sposób - co było fachową opinią kogoś, kto wznosił oczy do nieba przez całą młodość, pomimo niezrozumiałej agresji kolegów z Hogwartu - więc pewnie roztropnie powstrzymał się przed dalszym rozbawianiem Hectora. Mieli w końcu być cicho, choć śmiech przynosił swoiste katharsis. Dawno, bardzo dawno nie śmiał się tak serdecznie, do łez. Orestes lubił się śmiać, ale nie był ekspresyjnym dzieckiem ani dowcipnisiem.
Potem zderzają się spojrzenia rozszerzonych oczu - błękitnego, w cichej panice (nie płacz, nie krzycz, nie zwracaj na siebie uwagi - nigdy nie pozbył się tych mechanizmów obronnych) i szaroniebieskiego w bezbrzeżnym zdziwieniu. Opuszcza rzęsy, nie jest więc w stanie odpowiedzieć mu spojrzeniem - ale nie wzdryga się od dotyku. Ramiona drżą lekko, ale zdają się przyjmować ciepło Olivera z wdzięcznością, mięśnie spinają się nieco mniej w miejscach, po których blondyn przesuwa palcami.
-Próbowałem... - wzdycha, próbując to wytłumaczyć jemu, sobie. Próbował ją szanować, na samym początku małżeństwa. Gdy zaszła w ciążę, próbował nawet ją polubić. Kiedyś chciał wierzyć, że i ona próbowała - ale narosłe między nimi nieporozumienia, pyskówki i krzywdy okazały się silniejsze. Pozostały same przykre wspomnienia, srebrna klatka utkana z obowiązków i kłamstw, krwiste ślady po tłuczonych naczyniach. Rzęsy drżą i Hector zastanawia się, czy i Oliver próbował kiedyś bo wypadało, czy próbował skosztować normalności, czy nadal marzył o tradycyjnym, domowym ognisku. Żona - niekoniecznie kochana, ale wierna - i dwójka, może trójka dzieci, to by kiedyś Hectorowi wystarczyło. Ale potem nabrał prawdziwego lęku przed małżeństwem, przed dzieleniem z kimś życia z obowiązku - a potem przekonał się jak to jest kochać, chciwie i prawdziwie. I wie już, że nie ma powrotu do tamtych ukształtowanych przez freudowskie superego marzeń, bo znalazł coś własnego, coś stokrotnie lepszego.
Uśmiecha się słabo, z ulgą. To chciał usłyszeć, że Oliver w i e, że jest inaczej, że nie porównuje siebie z nią. Nigdy. Nienawiść bywa bliska miłości, ale nie w tym przypadku, nigdy z nią.
-Zupełnie inaczej. - szepcze cicho i ze zmęczeniem, jakby próba cofnięcia się do tamtych czasów zabrała mu resztkę sił.
A jednak wciąż ma siłę, siłę by zacisnąć palce na kołdrze tak mocno, że stają się prawie tak białe jak pościel. Ciepłe dłonie na tych lodowatych i Hector rozluźnia nieco uścisk, nie chce by Oliver widział - dotykał go - takiego.
Ciężkie spojrzenie i ciężka ręka.
Uparcie nie podnosi wzroku, ale pozwala wziąć się za rękę. Otrzeźwiają go dopiero przeprosiny - zerka na Olivera ze zdziwieniem, spina lekko barki.
-N...nie przepraszaj...! - protestuje, równie gorąco jak sam Oliver w łazience gabinetu, dawno temu.
Bierze głębszy wdech, choć płuca go palą. Nikt tu nikogo nie powinien przepraszać, a przeprosin od ojca nie usłyszy, nigdy. Śmierć starego Vale'a mogłaby go uwolnić, ale nadal tkwił w pułapce małżeństwa, a teraz w pułapce... właściwie czego? Ducha przeszłości? Kolejny głębszy wdech, musi się z niej wydostać, jakoś.
Zbyt długo zwlekał.
I wie, że nie tkwi w niej sam. Pięć figur na pieprzonej szachownicy ojca, pozostały cztery. Czasami nadal ma koszmary, siedzi w nich w siodle białej Melancholy na czarno-białym polu, król podnosi miecz na wierną klacz, a królowa nie żyje już od dawna.
Nigdy ich nie ochroniła, a on nie potrafił jej wyleczyć.
Błękit znów odnajduje niebieskawą szarość, już nie ucieka. Odruch każe mu uciekać, bo w jasnych oczach widać żal i smutek i jakiś atawistyczny strach, który nie odejdzie nigdy, nie po dzieciństwie spędzonym na szpilkach - i powinien ukryć te wszystkie uczucia, jak całe życie, odgrodzić je grubym murem; bo gdy nie powściągał smutku i strachu to ojciec się gniewał i było jeszcze gorzej, bo Beatrice potrafiła wykorzystywać wszystkie jego słabości. Ale ich już nie ma, nie żyją, los (przeznaczenie, tak musi o tym myśleć) podarował mu dwa prezenty. Nowy początek.
I teraz nie musi się ukrywać, jest przy kimś, z kim jest bezpiecznie.
Oby tylko Oliver miał siłę by zobaczyć jego słabość.
-Mamy. - przytakuje. -Jest... o wiele lepiej. - dzięki tobie. I może mogłoby być jeszcze lepiej, może część krzywd da się naprawić, smutek znika powoli z jasnych oczu, zastąpiony znanym Oliverowi namysłem.
Uśmiecha się w r e s z c i e, blado ale szczęśliwie.
Tak, ten dom może taki być. Uciekł tutaj z rodzinnego domu, chciał wziąć matkę w piękne miejsce. Potem cień nieszczęśliwego małżeństwa zmącił to miejsce, ale teraz było już cicho, było spokojnie, było radośnie.
-Oliverze... - unosi lekko brwi, uśmiech staje się bardziej figlarny - taki przeznaczony tylko dla niego. Przesuwa własne biodra, przyciąga go do siebie, mocno wpłata dłoń w jasne loki. Tonie, ale tym razem w przyjemny sposób.






We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]11.01.23 20:02
Każdy kolejny sygnał wycofania gorzeje na skórze policzków, jest po prostu wyraźnym wzorem wszystkich popełnionych przez niego błędów. Nie powinien naciskać, nie powinien mierzyć go swoją miarą. Nigdy nie był w podobnej sytuacji, jakże mógłby oceniać, co działo się w małżeństwie Hectora? Może reagował zbyt żywiołowo, bo sam pragnął ochronić siebie — i jego, przede wszystkim jego — z takiej okropnej sytuacji. Ale to tylko wymówka, to nie jest rozwiązanie, to nie jest usprawiedliwienie.
Oddycha powoli, ma wrażenie, że czas zwalnia okrutnie, ale jedyne, co trzyma go w rzeczywistości to wyczuwalne pod opuszkami palców rozluźnienie mięśni, w miejscach, które dotykał. Dzięki temu jest w stanie zmusić się do mrugania, do zagruntowania się w rzeczywistości, do przesuwania palców dalej, do próby oddania mu spokoju, przynajmniej tego fizycznego. Nie może chyba zrobić nic więcej — bo chciałby zrobić więcej, zdecydowanie więcej, ale nie jest w stanie przebić się przez mury Hectora, musi poczekać, aż znów wpuści go do środka.
Musi być cierpliwy.
— Wiem, że próbowałeś — szeptał powoli, z pełnym przekonaniem. Znał swojego Hectora, jego obowiązkowość i to, że niesprowokowany p r ó b o w a ł nie atakować pierwszy. Oliver wyobrażał sobie, że Beatrice była okropną kobietą — i gdy składał w głowie wszystkie puzzle, które darowywał mu po drodze Hector, coraz bardziej był w szoku, że nie zauważył tego wcześniej. Wszystko układało się w straszną opowieść o małżeńśtwie—pułapce, nie tylko dla niego, ale i dla niej. Nie mógł zmusić się do pociągnięcia tego scenariusza dalej, do pełnoletności Orestesa, do wypaczonego obrazu tego ciekawskiego chłopca, który stłamszony został pod butem apodyktycznej, krzywdzącej matki i wycofanego ojca. — Już nie musisz, już jesteś... wolny... — słowa wypływają z jego ust bez udziału umysłu. Nie spodziewa się, że wypowiedziane słowa mogą nieść za sobą tak mocny przekaz, być wyrazem czegoś tak fundamentalnie odmiennego od rzeczywistości, która miała być udziałem Vale'a, gdyby nie ta tragedia, gdyby nie wilkołak, który odebrał życie jego żonie.
Czy to nie ironiczne, że jeden wilkołak kończył życie żony, a drugi był znacznikiem nowego życia męża?
— Nie musisz już o tym myśleć, jeżeli nie chcesz — jego zmęczenie jest wyczuwalne, chyba tylko ślepy mógłby je pominąć. Ale Oliver nie jest ślepy, Oliver znów przytula go do siebie, chce mu oddać chociaż część swojej siły. Nie powinien przechodzić przez to sam. Obiecał mu być jego siłą, swego rodzaju tarczą i chciał słowa dotrzymać, nawet jeżeli Hector Vale nie słyszał tej obietnicy. Hector Vale był świadkiem jego skruszenia, ale Summers był teraz znacznie silniejszy, też dzięki niemu. I chciał się odpłacić swą siłą, chciał być obok, być silnym ramieniem, na którym mógł oprzeć się magipsychiatra, gdy tylko tego potrzebował. O każdej porze dnia i nocy, bez wyjątków.
— Powinienem — kontruje miękko, z uśmiechem. Nie chce, żeby Hector czuł się źle z tymi przeprosinami, bo wypływają one nie z obowiązku, ale z wewnętrznego poczucia. Oliver jest pewny swych przeprosin, będzie je powtarzał tak często, jak tylko będzie taka potrzeba, tak długo, żeby zapamiętał. — Kocham cię — dodaje po chwili, składając kolejne pocałunki na linii jego szczęki, na szyi, aż schodzi w dół, coraz niżej. Wargi spotykają się ze skórą mostka, tam całuje go jeszcze goręcej, jakby pragnął zetknąć wargi bezpośrednio z tkanką serca. Wciąż trzyma go za nadgarstek, to kolejny dowód na to, że jest obok, chciałby oddać mu naprawdę wszystko. Swój własny spokój, swoją własną przeszłość, nieskalaną małżeńskimi wyrzutami i ciężką atmosferą, swój dom, teraz tak obcy, a kiedyś będący całym wesołym, szczęśliwym światem kilkulatka. Zamieniłby się z nim na życia w ułamku sekundy, bo Hector nie zasługiwał, nie zasługiwał na to wszystko, był zbyt dobry...
— Możesz mi mówić wszystko, wiesz? Nigdy nie będę naciskał, nie jesteś do niczego zobowiązany. Ale jeżeli... Jeżeli chcesz, to jestem. I słucham. I nigdy, nigdy nie przestanę cię kochać — wyznania nie są szczególnie zgrabne, ale są szczere. Szczere i nieoszlifowane, jak Oliver w ich relacji, nabierający ogłady dopiero pod cierpliwymi dłońmi Hectora, dłońmi na biodrach, dłońmi w miodowych lokach, dłońmi na każdym milimetrze ciała.
— Hectorze...?


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]11.01.23 22:01
Czy Oliver wie, że teraz zderza się jedynie z cienkimi drzwiami, otwierającymi się przy lekkim dotyku? Czy wie, że tamte mury, te prawdziwe i niespenetrowane mury, zaczął burzyć gdy pierwszy raz się do niego uśmiechnął, gdy z przejęciem - zbytnim przejęciem - spytał o jego samopoczucie i nogę?
Nikt nigdy nie pytał w taki sposób, pozbawiony litości lub niezręczności.
Przypłacił to siniakiem, którego Hector tak teraz żałował. Chłodną złością, ciosem za cios. Bolało. Nie zapomni, z jakim trudem wznosił tamte mury i jak źle czuł się, gdy runęły - to pomoże mu burzyć bariery pacjentów.
To pomogło wysłuchać sekretu Olivera. Chwilowo nie jest świadom, że i blondyn uczy się od niego, że wycisza własne emocje aby dać przestrzeń tym Vale'a. A w wyciszeniu wreszcie przychodzi zrozumienie dla złotej klatki.
Wolny. Spogląda na Olivera przytomniej, bierze głębszy oddech.
Czy kiedykolwiek będzie naprawdę wolny? Z nim jest, przy nim zapomina - ale czy powinien, skoro temat i tak się między nich wkrada, pomiędzy nagość i pościel? Wyparcie to groźny mechanizm, a wypierane obrazy wracają same. Rozszarpane ciało na autopsji, dźwięk tłuczonych szklanek, dumny uśmiech ojca - wracają, wypierając serdeczny sposób w jaki odnosiła się do jego siostry lub prezenty, które kupowała dla Orestesa, aż nie zostało już nic poza goryczą. Goryczą, którą zaleczył czas, jak każdą ranę, która roztapiała się w słodyczy chwil spędzanych z kimś, kogo wybrał sam.
Wielokrotnie zastanawiał się, jakie ścieżki losu pchnęły Beatrice do tamtego lasu, na drogę tamtego wilkołaka. Głupota, okrutny przypadek, coś więcej?
Kiedyś śniły mu się koszmary, w których stał w lesie nad jej zwłokami i upewniał się, że nie żyje - koszmary, w których był sobą-i-nie-sobą, w których chciał, by wszystko poszło jak z płatka. Budził się z ciężkimi, dziwnymi podejrzeniami, ale minęło już tyle miesięcy i w klatce własnych myśli nigdy nie będzie wolny. Czas zostawić to za sobą, niezależnie od tego, czy powinien dziękować wilkołakowi, przypadkowi, czy przeznaczeniu.
-Jesteś...my wolni. - uśmiecha się blado, spotyka spojrzenie kochanka. Oliver nie niesie podobnego bagażu, ale w marcu równie mocno przytłoczył go ciężar własnych sekretów - i Hector czuje niesprawiedliwość, potrafi sobie wyobrazić jak czuje się człowiek z wyrokiem nad głową. Beatrice odeszła, raz na zawsze. Ojciec też. Póki trwa ta wojna, mugolska krew będzie wyrokiem nad głową Olivera, a likantropia - likantropia będzie z nim na zawsze i Hector zastanawia się już, analitycznie, czy choć to zagrożenie dałoby się trochę ograniczyć.
Rozchyla usta, zbierając słowa. Chciałby mu to powiedzieć, że rozumie więcej niż sądzi, chciałby mu opowiedzieć o lepkim poczuciu zagrożenia, które nigdy nie gaśnie - ale może nie musi, może Oliver już to wie? Zanim podejmuje decyzje, odwzajemnia pocałunek, słyszy wyznanie miłości - kiwa głową, szepcze ciche kocham i przyciąga go mocno do siebie, by ułożył głowę na jego torsie, jak przed chwilą.
Może mógłby powiedzieć mu o wszystkim, ale czasem utrzymywanie kontaktu wzrokowego i mówienie jest zbyt trudne, nie naraz.
Posłuchaj, Oliverze, moje serce już bije wolniej. Już lepiej.
-Jaki był twój dom...? - zaczyna cicho, owijając sobie jasny lok na palcu, delikatnie. -Mój, ja... - wbija wzrok w sufit. -...to nie tylko kwestia ambicji i poglądów. Nigdy nie sprzeciwiałem się ojcu bo wiem, jak reagował na sprzeciw. - opuszcza dłoń, układa ją na jego łopatkach. -Kiedyś trochę próbowałem, wydawało mi się, że może zauważyłem jego słaby punkt. - obserwował go zawsze, czujnie, próbując przewidzieć ruchy zarówno jego, jak i ich wszystkich. Matka, która mogłaby być na tej szachownicy królową, ale stała z boku niczym pionek, nigdy nie będąc w stanie ich obronić i gasnąc w oczach. Leta, pionek, którego zbito przedwcześnie. Druga z sióstr, niezachwiana wieża - pilnował, by zawsze stała w boku, w miarę możliwości, by nie słyszała. I on, mający energii za królową i wszystkie figury. Hector próbował wtedy ich rozdzielić, zauważył, że ojciec unika jak ognia jego laski - specjalnie wmieszał i ustawił się tak, aby znaleźć się na celu, upaść na lewy bok. -Ale on znał nasze słabe punkty lepiej. - mimo, że nie był magipsychiatrą. -I ostatecznie nic się nie zmieniło, ale za to zatłukł moją klacz, pod oknem mojego pokoju. Bo była chora i słaba, ale mógł po prostu użyć zaklęcia, bicz był po prostu bardziej obrazowy. - kojarzył się zarówno z laską, jak i z ojcowskim pasem.
Westchnął, słowa popłynęły łatwiej niż podejrzewał. Kontrolnie przesuwa dłonią po szyi Olivera, nie martw się, to było dawno temu.
-Już lepiej rozumiem te mechanizmy. - uspokaja, bo nie byłby sobą, gdyby nie próbował tego wszystkiego zanalizować. Lęk trochę minął, małżeństwo pozostało. -Każdy uciekał po swojemu, matki... matki nie potrafiłem wyleczyć. - jej śmierć zasiała w nim ziarno wątpliwości, czy k o g o k o l w i e k zdoła, ale potem pojawili się pacjenci i było nieco lżej. Opowiadał już o niej Oliverowi, wzrusza więc ramionami, nie chce go płoszyć.
-Cieszę się - przesuwa dłoń na jego biodro, nachyla się do ucha. -że już nie uciekam. - przed tym, co czuję, tak jak po raz pierwszy w gabinecie. I nawet przed tym, co boli. -I - cofa głowę, układa dłoń na jego policzku, podnosi lekko jego podbródek. Już może, już chce, już musi na niego patrzeć. -...też możesz mi mówić, o wszystkim. Nie wiem... wielu rzeczy - jak to jest mierzyć się z tym, co on, jak to jest być odważnym, jak to jest roznosić eliksiry po całej Anglii (mgliste podejrzenia nie mącą jeszcze obrazu tego wieczoru) -...ale wiem jak to jest, się bać.- szepcze.
Wiem, że potwory wyglądają inaczej niż spodziewają się ludzie ze słonecznych domów, że nie mają kłów i futra, a eleganckie garnitury. Że uśmiechają się uprzejmie, niemalże łagodnie, są z wyższej klasy średniej i z dumą chwalą się znajomym swoim zdolnym synem na wydaniu.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Sypialnia Hectora
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach