Jadalnia
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Jadalnia została umeblowana przez żonę i matkę Hectora i nosi ślady ich ścierających się gustów. Jest nieco za mała na reprezentacyjną jadalnię (Vale uparł się, by największym pomieszczeniem pozostała biblioteka) i zarazem nieco za duża jak na dwuosobową rodzinę, a Hector jada tu głównie z gośćmi. Z tyłu pomieszczenia znajduje się przejście do kuchni.
Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihotsy, Somniamortem (na niezapowiedzianych gości)
Jadalnia
Jadalnia została umeblowana przez żonę i matkę Hectora i nosi ślady ich ścierających się gustów. Jest nieco za mała na reprezentacyjną jadalnię (Vale uparł się, by największym pomieszczeniem pozostała biblioteka) i zarazem nieco za duża jak na dwuosobową rodzinę, a Hector jada tu głównie z gośćmi. Z tyłu pomieszczenia znajduje się przejście do kuchni.
Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihotsy, Somniamortem (na niezapowiedzianych gości)
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 30.09.22 18:41, w całości zmieniany 3 razy
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie przepraszał Hectora dlatego, że kiedykolwiek zrobił mu krzywdę - chociaż popełniał głupie błędy i zdarzało mu się grać profesorom na nosie, nigdy nie był szkolnym dręczycielem, nawet przypadkowo, nawet wtedy kiedy sam się bał. Inaczej go wychowano, miał też świetny przykład starszej siostry, która była troskliwa i poświęciła lwią część własnego życia na pomaganie innym. Przede wszystkim nie wyniósł okrucieństwa z domu, bo u dzieci to niemal zawsze o to chodziło.
Ale nie przeprosił też dla zasady, z poczucia obowiązku - mając wiedzę dorosłego mógł spojrzeć na ich przeszłość z dystansu i przyznać, że chociaż niewiele mógł zrobić, bezwiednie izolował się od nich dokładnie tak jak co podlejsi uczniowie próbowali ich odizolować. Wątpił, żeby kiedykolwiek zostali przyjaciółmi, byli (i pewnie są) zbyt różni, ale zawsze jest coś więcej co da się zrobić, prawda?
- Wiem, że tacy nie byliście. - Użył liczby mnogiej mimo że Hector samego siebie odciął od niewinności; Elric uznał to jednak za przejaw zrozumiałego męskiego wstydu, że nie był w stanie pomóc swojej przyjaciółce lepiej. Rolą mężczyzny było przecież chronić bliskie mu kobiety. - Dzieci rzadko są okrutne z natury... raczej powtarzają po swoich rodzicach. Rodzice... nie zawsze dają właściwy przykład - dodał jeszcze z westchnieniem znużenia, którego właściwie do końca nie rozumiał. Jego rodzice byli dobrzy, w kwestii wychowania nie miał im wiele do zarzucenia. Ale mimo zaledwie trzydziestu lat widział już przecież tak dużo; Merlinie, i on i Hector przeżyli dwie wojny. Trzy, jeśli liczyć mugolską. Chyba mieli prawo do zmęczenia.
Uniósł kubek w geście niemej zgody, gdy Vale potwierdził, że byli tylko dziećmi. Jeszcze nie miał w nim alkoholu, ale dopicie ostatnich łyków gorącej kawy nie sprawiło mu problemów. Zdecydował się nie wracać do tej przeszłości, przynajmniej nie dzisiaj; zauważył, że Hectora wprawia to chyba w jeszcze większy dyskomfort niż jego.
Zacisnął usta i uciekł spojrzeniem w bok, kiedy rozmawiali o uciążliwościach życia Celine, o podłych mężczyznach i jeszcze podlejszych kobietach. Merlinie, tej zazdrości nigdy nie był w stanie pojąć. Zdarzało mu się irytować, gdy konkurował dawniej z towarzyszami podróży o to kto jest bardziej doświadczony, wytrzymały i ambitny, ale nigdy nie zdarzyło mu się spojrzeć na innego faceta i zastanawiać się o ile jest od niego przystojniejszy. Był jeszcze wili urok, ale odnosił wrażenie, że kobiety, które zakładały, że Celine używa go na każdym kogo spotka były tymi samymi kobietami, które nie miałyby nic przeciw dolaniu komuś amortencji. Obrzydliwe.
- Uroda nie jest nawet ułamkiem zalet Ca... Celine - ugryzł się w język zanim zdążyłby ją nazwać Calineczką, bo starał się tego nie robić przy ludziach, żeby nie przyprawić jej wstydu. A nazywając ją tak teraz z pewnością przyprawiłby jej masę wstydu. Co miał jednak poradzić, że zetknięcie się z mężczyzną, który chciał ją zabrać, sprawiło, że nie mógł przestać myśleć o tym iż nie tak dawno temu łapał ją gdy skakała z huśtawki.
Skinął głową z przymkniętymi oczami, przyjmując tłumaczenia Hectora na temat gabinetu i Munga. Nie znał się na tym, nie mógł mieć wyrobionej opinii; co najwyżej obserwować Vale'a dalej bacznie i zaufać Celine, gdy mówiła, że nigdy nie spotkała jej tu najmniejsza nawet krzywda. Milczał przez większość czasu, gdy mężczyzna, uzdrowiciel, kolega opowiadał o byłej żonie, okazał tyle współczucia ile potrafił, nie wprawiając go przy tym w większy smutek, a potem gwizdnął cicho, gdy temat zszedł na siostrę Hectora.
- Czternaście... też był wdowcem? - Nie mógł się powstrzymać, od razu nasunęło mu się to pytanie, a potem zdał sobie sprawę jak cholernie nie na miejscu było i skarcił się w myślach. - Wybacz. Jestem tylko zdziwiony. Moja matka jest od ojca młodsza osiem lat i wydawało mi się, że to sporo. Wiem, że u dziadków te różnice były większe... ale dziadek był wdowcem. - Zastanowił się mimowolnie czy mógłby teraz wziąć za żonę dziewiętnastoletnią dziewczynę, która niedawno skończyła Hogwart, ale myśl ta zdała mu się tak dziwaczna, że szybko ją odpędził. Prędzej zaakceptowałby chyba żonę starszą od niego. - Kojarzę Evansów. To dobra rodzina. Wydaje mi się, że Jasper... - urwał i spochmurniał. Nie chciał przywoływać kolejnych pogrzebów i smutków, ale chociaż nigdy się z Evansami nie przyjaźnił był niemal pewny, że mężczyzna o tym imieniu był jedną z licznych ofiar tej wojny. Miał chęć dopytać, czy siostra Vale'a nadal mieszka w Somerset czy może wziął ją do siebie (jak powinien), ale nie chcąc drążyć czegoś co mogłoby znowu doprowadzić Hectora na skraj łez (to było cholernie niezręczne) ostał na lekkim uśmiechu, niezbyt szczerym, w odpowiedzi na żart. - Trochę tak. No dobra, to wyobraź sobie, że siostra przedstawia ci kogoś takiego... jak ty. Co byś powiedział swojemu sobowtórowi gdyby poprosił cię o rękę siostry? - zadał Hectorowi iście krukońskie pytanie, pozwalając myślom błądzić w filozoficzno-baśniowy sposób, który w tych rzadkich chwilach sprawiał, że nie trudno już było uwierzyć, że są z Celine rodzeństwem.
Znał Hectora Vale'a na tyle słabo (i miał na tyle mało czasu, żeby teraz go dobrze poznać), że naprawdę był ciekawy co facet powie o sobie samym.
Zaledwie uniósł brew, gdy czarodziejowi wymsknęło się, że zakochanie i miłość nie były tym samym. Miał rację, oczywiście, ale czy powinien teraz uznać, że Hector nie wierzy w to, że Celine jest z nim szczera? Elric nie potrafił sobie wyobrazić młodszej siostry wodzącej za nos nikogo, była na to zbyt prostolinijna i dobra, ale w przypadku półwili takie obawy pewnie nie musiały być niczym... niespotykanym. Ostatecznie, wujek Egerton ufał swojej żonie bezgranicznie i...
Nie, nie w tym kierunku.
Uniósł do ust szklankę już wypełnioną whisky, przyjmując z otwartymi ramionami rozlewające się po przełyku pieczenie. Normalnie nie był fanem picia, ale od czasu do czasu męskie rozmowy tego wymagały.
Zdecydował się po raz kolejny na oszczędne chrząknięcie i skinięcie głową. Wierzył w zapewnienia Hectora o tym, że kocha jego siostrę, że zależy mu na niej, że jej nie skrzywdzi - wierzył, zachowując rzecz jasna zdrowy rozsądek, bo wiedział, że dopóki nie będzie mógł być Vale'a pewien jako człowieka to na pewno mu nie zaufa.
Ale to nic złego; Hector widać też potrzebował czasu, żeby zaufać Celine.
Och, wprost nie mógł się doczekać, żeby się dowiedzieć co się teraz dzieje w tej rozmarzonej, srebrnej głowie.
- Częściowo. Miałem z dziesięć lat gdy umarła, ale pamiętam, że często ich odwiedzaliśmy. Nasi ojcowie... - urwał, wziął większy łyk whisky i nieco zbyt głośno przysunął sobie talerz. Cóż, ich ojcowie byli kiedyś najzgodniejszymi braćmi na świecie. Nierozłączni. - Miała piękny ogród - powiedział w końcu, odstawiając szklankę i nie krztusząc się ani przez moment. Może nie pijał na co dzień, ale cholernie dużo czasu spędził kiedyś na statku. - Piękny ogród i piękny głos. Szklarnie. Nie pamiętam do końca jak wyglądała, kiedy patrzę dzisiaj na jej zdjęcia wydaje mi się kropka w kropkę jak Celine, tylko trochę starsza - Wzruszył ramieniem i nałożył sobie część mięsa. Palce wokół widelca zaciskał do białości, ale odpowiedział na kolejne pytanie dopiero po chwili. - Nie. Lorcan nadal nie miał odwagi się z nią spotkać twarzą w twarz i prosić o wybaczenie... zachowuje się jakby się jej bał. - Idiota. - Nie będziemy go tu zapraszać, a Celine na pewno by nie chciała, żebyś go szukał za jej plecami - Postukał paznokciami po talerzu, z wyrazem rozgoryczenia na twarzy, na który nie pozwolił sobie dziś jeszcze ani razu. Ale przecież nadal był wściekły i smutny, że ojciec zrzucił to wszystko na niego, że to on musiał powiedzieć Celine, on musiał powiedzieć ich starszej siostrze, on musiał wciąż i wciąż podtrzymywać wszystkich na duchu... a nigdy żadnego z nich nie skrzywdził. I, cholera, to był jego ojciec, ojciec, którego przez lata uważał za wzór! Nie chciał przypominać sobie znów jak obrzydliwie fałszywy się stał.
Skinął głową, gdy Hector mu podziękował; gadanie o wdzięczności zbyt długo byłoby niezręczne, wciąż potrzebował zresztą czasu by pogodzić się z perspektywą ślubu Celine, ale patrząc przez stół na zestresowanego, ale szczęśliwego mężczyznę nie miał większych wątpliwości, że prędzej czy później będzie dobrze. Jeszcze tylko jedna czy dwie trudne rozmowy.
Jeszcze świat musiał nie zawalić im się na głowy.
- Jeśli to będzie to czego będzie chciała to oczywiście, że macie. Przecież bym jej do niczego nie zmusił - powiedział wreszcie, ciszej, a potem pokręcił głową. Nie miał więcej pytań, na razie.
No i to nie było ich ostatnie spotkanie.
Skurcz żołądka przypomniał mu jak bardzo jest głodny, więc zabrał się za obiad chętnie, nie od razu zwracając uwagę na to, że Vale nie je. Wsadził sobie właśnie do ust szósty albo siódmy kęs, kiedy jego spojrzenie padło na pusty talerz po drugiej stronie. Uniósł brew.
- Chyba nie jest zatrute, co? - rzucił żartem, znów sięgając po szklankę.
Merlinie, naprawdę był zmęczony.
Ale nie przeprosił też dla zasady, z poczucia obowiązku - mając wiedzę dorosłego mógł spojrzeć na ich przeszłość z dystansu i przyznać, że chociaż niewiele mógł zrobić, bezwiednie izolował się od nich dokładnie tak jak co podlejsi uczniowie próbowali ich odizolować. Wątpił, żeby kiedykolwiek zostali przyjaciółmi, byli (i pewnie są) zbyt różni, ale zawsze jest coś więcej co da się zrobić, prawda?
- Wiem, że tacy nie byliście. - Użył liczby mnogiej mimo że Hector samego siebie odciął od niewinności; Elric uznał to jednak za przejaw zrozumiałego męskiego wstydu, że nie był w stanie pomóc swojej przyjaciółce lepiej. Rolą mężczyzny było przecież chronić bliskie mu kobiety. - Dzieci rzadko są okrutne z natury... raczej powtarzają po swoich rodzicach. Rodzice... nie zawsze dają właściwy przykład - dodał jeszcze z westchnieniem znużenia, którego właściwie do końca nie rozumiał. Jego rodzice byli dobrzy, w kwestii wychowania nie miał im wiele do zarzucenia. Ale mimo zaledwie trzydziestu lat widział już przecież tak dużo; Merlinie, i on i Hector przeżyli dwie wojny. Trzy, jeśli liczyć mugolską. Chyba mieli prawo do zmęczenia.
Uniósł kubek w geście niemej zgody, gdy Vale potwierdził, że byli tylko dziećmi. Jeszcze nie miał w nim alkoholu, ale dopicie ostatnich łyków gorącej kawy nie sprawiło mu problemów. Zdecydował się nie wracać do tej przeszłości, przynajmniej nie dzisiaj; zauważył, że Hectora wprawia to chyba w jeszcze większy dyskomfort niż jego.
Zacisnął usta i uciekł spojrzeniem w bok, kiedy rozmawiali o uciążliwościach życia Celine, o podłych mężczyznach i jeszcze podlejszych kobietach. Merlinie, tej zazdrości nigdy nie był w stanie pojąć. Zdarzało mu się irytować, gdy konkurował dawniej z towarzyszami podróży o to kto jest bardziej doświadczony, wytrzymały i ambitny, ale nigdy nie zdarzyło mu się spojrzeć na innego faceta i zastanawiać się o ile jest od niego przystojniejszy. Był jeszcze wili urok, ale odnosił wrażenie, że kobiety, które zakładały, że Celine używa go na każdym kogo spotka były tymi samymi kobietami, które nie miałyby nic przeciw dolaniu komuś amortencji. Obrzydliwe.
- Uroda nie jest nawet ułamkiem zalet Ca... Celine - ugryzł się w język zanim zdążyłby ją nazwać Calineczką, bo starał się tego nie robić przy ludziach, żeby nie przyprawić jej wstydu. A nazywając ją tak teraz z pewnością przyprawiłby jej masę wstydu. Co miał jednak poradzić, że zetknięcie się z mężczyzną, który chciał ją zabrać, sprawiło, że nie mógł przestać myśleć o tym iż nie tak dawno temu łapał ją gdy skakała z huśtawki.
Skinął głową z przymkniętymi oczami, przyjmując tłumaczenia Hectora na temat gabinetu i Munga. Nie znał się na tym, nie mógł mieć wyrobionej opinii; co najwyżej obserwować Vale'a dalej bacznie i zaufać Celine, gdy mówiła, że nigdy nie spotkała jej tu najmniejsza nawet krzywda. Milczał przez większość czasu, gdy mężczyzna, uzdrowiciel, kolega opowiadał o byłej żonie, okazał tyle współczucia ile potrafił, nie wprawiając go przy tym w większy smutek, a potem gwizdnął cicho, gdy temat zszedł na siostrę Hectora.
- Czternaście... też był wdowcem? - Nie mógł się powstrzymać, od razu nasunęło mu się to pytanie, a potem zdał sobie sprawę jak cholernie nie na miejscu było i skarcił się w myślach. - Wybacz. Jestem tylko zdziwiony. Moja matka jest od ojca młodsza osiem lat i wydawało mi się, że to sporo. Wiem, że u dziadków te różnice były większe... ale dziadek był wdowcem. - Zastanowił się mimowolnie czy mógłby teraz wziąć za żonę dziewiętnastoletnią dziewczynę, która niedawno skończyła Hogwart, ale myśl ta zdała mu się tak dziwaczna, że szybko ją odpędził. Prędzej zaakceptowałby chyba żonę starszą od niego. - Kojarzę Evansów. To dobra rodzina. Wydaje mi się, że Jasper... - urwał i spochmurniał. Nie chciał przywoływać kolejnych pogrzebów i smutków, ale chociaż nigdy się z Evansami nie przyjaźnił był niemal pewny, że mężczyzna o tym imieniu był jedną z licznych ofiar tej wojny. Miał chęć dopytać, czy siostra Vale'a nadal mieszka w Somerset czy może wziął ją do siebie (jak powinien), ale nie chcąc drążyć czegoś co mogłoby znowu doprowadzić Hectora na skraj łez (to było cholernie niezręczne) ostał na lekkim uśmiechu, niezbyt szczerym, w odpowiedzi na żart. - Trochę tak. No dobra, to wyobraź sobie, że siostra przedstawia ci kogoś takiego... jak ty. Co byś powiedział swojemu sobowtórowi gdyby poprosił cię o rękę siostry? - zadał Hectorowi iście krukońskie pytanie, pozwalając myślom błądzić w filozoficzno-baśniowy sposób, który w tych rzadkich chwilach sprawiał, że nie trudno już było uwierzyć, że są z Celine rodzeństwem.
Znał Hectora Vale'a na tyle słabo (i miał na tyle mało czasu, żeby teraz go dobrze poznać), że naprawdę był ciekawy co facet powie o sobie samym.
Zaledwie uniósł brew, gdy czarodziejowi wymsknęło się, że zakochanie i miłość nie były tym samym. Miał rację, oczywiście, ale czy powinien teraz uznać, że Hector nie wierzy w to, że Celine jest z nim szczera? Elric nie potrafił sobie wyobrazić młodszej siostry wodzącej za nos nikogo, była na to zbyt prostolinijna i dobra, ale w przypadku półwili takie obawy pewnie nie musiały być niczym... niespotykanym. Ostatecznie, wujek Egerton ufał swojej żonie bezgranicznie i...
Nie, nie w tym kierunku.
Uniósł do ust szklankę już wypełnioną whisky, przyjmując z otwartymi ramionami rozlewające się po przełyku pieczenie. Normalnie nie był fanem picia, ale od czasu do czasu męskie rozmowy tego wymagały.
Zdecydował się po raz kolejny na oszczędne chrząknięcie i skinięcie głową. Wierzył w zapewnienia Hectora o tym, że kocha jego siostrę, że zależy mu na niej, że jej nie skrzywdzi - wierzył, zachowując rzecz jasna zdrowy rozsądek, bo wiedział, że dopóki nie będzie mógł być Vale'a pewien jako człowieka to na pewno mu nie zaufa.
Ale to nic złego; Hector widać też potrzebował czasu, żeby zaufać Celine.
Och, wprost nie mógł się doczekać, żeby się dowiedzieć co się teraz dzieje w tej rozmarzonej, srebrnej głowie.
- Częściowo. Miałem z dziesięć lat gdy umarła, ale pamiętam, że często ich odwiedzaliśmy. Nasi ojcowie... - urwał, wziął większy łyk whisky i nieco zbyt głośno przysunął sobie talerz. Cóż, ich ojcowie byli kiedyś najzgodniejszymi braćmi na świecie. Nierozłączni. - Miała piękny ogród - powiedział w końcu, odstawiając szklankę i nie krztusząc się ani przez moment. Może nie pijał na co dzień, ale cholernie dużo czasu spędził kiedyś na statku. - Piękny ogród i piękny głos. Szklarnie. Nie pamiętam do końca jak wyglądała, kiedy patrzę dzisiaj na jej zdjęcia wydaje mi się kropka w kropkę jak Celine, tylko trochę starsza - Wzruszył ramieniem i nałożył sobie część mięsa. Palce wokół widelca zaciskał do białości, ale odpowiedział na kolejne pytanie dopiero po chwili. - Nie. Lorcan nadal nie miał odwagi się z nią spotkać twarzą w twarz i prosić o wybaczenie... zachowuje się jakby się jej bał. - Idiota. - Nie będziemy go tu zapraszać, a Celine na pewno by nie chciała, żebyś go szukał za jej plecami - Postukał paznokciami po talerzu, z wyrazem rozgoryczenia na twarzy, na który nie pozwolił sobie dziś jeszcze ani razu. Ale przecież nadal był wściekły i smutny, że ojciec zrzucił to wszystko na niego, że to on musiał powiedzieć Celine, on musiał powiedzieć ich starszej siostrze, on musiał wciąż i wciąż podtrzymywać wszystkich na duchu... a nigdy żadnego z nich nie skrzywdził. I, cholera, to był jego ojciec, ojciec, którego przez lata uważał za wzór! Nie chciał przypominać sobie znów jak obrzydliwie fałszywy się stał.
Skinął głową, gdy Hector mu podziękował; gadanie o wdzięczności zbyt długo byłoby niezręczne, wciąż potrzebował zresztą czasu by pogodzić się z perspektywą ślubu Celine, ale patrząc przez stół na zestresowanego, ale szczęśliwego mężczyznę nie miał większych wątpliwości, że prędzej czy później będzie dobrze. Jeszcze tylko jedna czy dwie trudne rozmowy.
Jeszcze świat musiał nie zawalić im się na głowy.
- Jeśli to będzie to czego będzie chciała to oczywiście, że macie. Przecież bym jej do niczego nie zmusił - powiedział wreszcie, ciszej, a potem pokręcił głową. Nie miał więcej pytań, na razie.
No i to nie było ich ostatnie spotkanie.
Skurcz żołądka przypomniał mu jak bardzo jest głodny, więc zabrał się za obiad chętnie, nie od razu zwracając uwagę na to, że Vale nie je. Wsadził sobie właśnie do ust szósty albo siódmy kęs, kiedy jego spojrzenie padło na pusty talerz po drugiej stronie. Uniósł brew.
- Chyba nie jest zatrute, co? - rzucił żartem, znów sięgając po szklankę.
Merlinie, naprawdę był zmęczony.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uniósł lekko brwi, bo w innej sytuacji kurtuazyjnie odparłby, że rodzice Elrica musieli dawać mu właściwy przykład—skoro nie znęcał się nad innymi. Wiedział jednak zbyt wiele o jego ojcu, by nie pomyśleć o zgoła innym przykładzie. Obojętność wobec krzywdy własnej córki—czy dziwne było pokazanie dzieciom obojętności względem krzywdy innych? Nie, nie chciał antagonizować brata Celine. Prościej było wzruszyć ramionami i obalić jego tezę, ale bez obalania jej wprost.
-Dzieci nakręcają siebie nawzajem. - czy do zabijania mrówek nakręciło go okrucieństwo ojca, czy raczej własna frustracja i zazdrość o Victora? -Zresztą, w magipsychiatrii badanie bliźniąt może obalić tezę o przykładzie idącym od rodziców. - mruknął, choć nie trzeba było szukać odpowiedzi w nauce. On był ponury i niesympatyczny, Victor lubiany i serdeczny. W dorosłości role się odwróciły, a choć Hector powinien być bratu wdzięczny za to, że jego zniknięcie i dyskrecja w ciemnych interesach ochroniły jego własną reputację, to i tak tęsknił.
-Powiedziałem inna, a ty od razu założyłeś, że są zazdrosne o jej urodę. - zauważył, ale jego blady uśmiech złagodził te słowa. To naturalna... nie tyle pomyłka, co kolej rzeczy. -Tak, to jej... wyjątkowa uroda - wydawał się nieco speszony tym, że musi powiedzieć to na głos aby zbudować własny argument -katalizuje emocje innych, ale jakże nieskomplikowana jest nienawiść innych kobiet do próżnej i głupiej kobiety; jakże proste ma ujście. Zazdrość i intrygi są tym silniejsze, im bardziej zazdroszczą jej też tego, że widzi we wszystkich dobro, że w jej uśmiechu nie ma podstępu, a talent olśniewa czymś więcej niż fizyczne piękno. - zapalił się i rozgadał, może nadmiernie, ale (zapewne nieco próżnie) był przekonany o tym, że wiedział o czym mówi. Beatrice też była piękna, elegancka i nielubiana, ale antypatia koleżanek objawiała się względem niej w zupełnie inny sposób niż względem Cassandry i Celine. Im potulniej spuszczały głowę, tym bardziej jadowite wydawały się węże. Wszak jak bardzo trzeba zazdrościć, by wyżywać się na dziewczynie z pozycji praworządnej damy? Lady Abbott miała prawo zwalniać kogo chce, ale Hector widział rzewne łzy i rumieńce upokorzenia na twarzy baletnicy. Rozumiejąc, jak mocno mogą ranić słowa, łudził się, że można było przekazać wieści delikatniej.
Może w słowach o tym, że niektóre rody zgnuśniały, jest ziarno prawdy - przemknęło mu mściwie przez głowę, ale miał na tyle przytomności, by nie poruszać z Elrikiem tematów podejmowanych przez "Walczącego Maga". Może wygada się przy kawie komu innemu.
-Nie. - odpowiedział wymijająco na temat Jaspra. -Podobno czekał na tą jedyną. - całą siłę woli włożył w skupienie spojrzenia na kieliszku i nieprzewrócenie oczyma. Po prostu poświęcił się pieprzonej karierze pieprzonego aurora. - nie zamierzał mówić Elrikowi o tym, że został bezczelnie okłamany przez "zwykłego policjanta" i tego nie wychwycił. Ani o tym, że sporo starszy wdowiec zdołał skołować nie tylko Letę, ale i jej zagubionego po śmierci rodziców i zniknięciu bliźniaka brata. Na temat ślubu siostry Victor milczał jeszcze bardziej niż zwykle, a Hector był niedoświadczony i ujęty szczerym uczuciem Lety. Wobec czystokrwistej czarodziejki nie byłby aż tak... nowoczesny i nadal żałował tego, że charłactwo Lety zaćmiło jego osądem. Czy w głębi duszy uważał, że nie znajdzie nikogo lepszego niż Evans? Nie potrafił sobie tego wybaczyć, ale najwyraźniej charyzma Jaspra i jego rodziny odcisnęła się też na Elriku. A oni rozmawiali przecież z zupełnie innej pozycji niż on i Evans—rówieśników.
I Krukonów, o czym Lovegood natychmiast mu przypomniał, swoim zaskakująco przenikliwym pytaniem.
-Spytałbym, czy jej bezpieczeństwo będzie dla niego priorytetem. - odpowiedział bez namysłu. -Jestem na przegranej pozycji jeśli szukasz ochroniarza - spróbował zażartować, gorzko; orientując się jak brzmią te słowa w porównaniu z laską -ale Evans... był typem szwagra, który ocali życie dzieci z sąsiedztwa i pomoże staruszce nosić ciężkie wiadra, ale nie zadba o swój testament ani o nałożenie adekwatnych zabezpieczeń na dom. Leta bardzo go kochała, może nawet to w nim kochała, ale od jego śmierci zastanawiam się, czy dało się jej uniknąć. - starał się to ująć jak najdelikatniej, ale nie zdołał już zakryć żalu żywionego do szwagra. -Wiem, że to irracjonalne, mieć komuś za złe zbyt prędką śmierć, ale zastanawiam się czy... musiał się tak narażać. - wyjaśnił cicho. -Ja taki nie jestem. Mam syna, który ma tylko mnie. Celine ma rodzinę i ciebie - jak mi dobitnie przypomniałeś -ale to nie sprawia, że czułbym się za nią mniej odpowiedzialny. - jak mój bohaterski szwagier auror, zostawiający charłaczkę z bratem-kaleką i bratem-przestępcą.
Myślał, że mówienie o Evansie i Beatrice będzie trudne—ale rozmowa stawała się jeszcze trudniejsza, a on zostałzmuszony poproszony o opisanie uczuć, których dotychczas nie odważył się ująć w słowa. I pewnie przez długi czas się nie odważy. Świat musiałby się skończyć żeby wyznał miłość Celine bez odpowiedniego nastroju, brawury i oprawy. Przynajmniej Elric nie drążył i kulturalnie chrząknął, a po chwili to jego własna opowieść stała się ciężka—i to Hector słuchał, tak jak lubił. Z każdą chwilą jego mina zdawała się coraz smutniejsza, choć stalowo-błękitne spojrzenie wyrażało tłumiony gniew.
-Jakby się jej bał. - powtórzył z goryczą. -Przecież to tego ona się najbardziej boi, to musi ją ranić. - ze złością wbił nóż w pieczeń, wspominając to wszystko, czego nie mógł powiedzieć Elrikowi: jak czuła się brudna i niegodna, jak obwiniała się o śmierć Egertona, jak nawet zazdrosne zdystansowanie się Hectora wzięła za gest odrzucenia i pogardy. A paliwa do ognia dokładał jej własny, biologiczny ojciec! -Nie będę go szukał, a ona na pewno chciałaby usłyszeć - od ciebie -że jego tchórzostwo to nie jej wina. - uznał z troską. Zapamiętał słowa o ogrodzie—choć nie miał szczególnej ręki do roślin, to mógłby postarać się go urządzić dla Celine.
Prostota, z jaką Elric im pobłogosławił—bez pytania o finanse ani o testament ani o podział domu pomiędzy Orestesa i nową rodzinę—go zaskoczyła, ale nie zamierzał protestować.
-Dziękuję. - odpowiedział, maskując wzruszenie, ale i tak zdradził go pełen talerz. Pytanie Elrica uświadomiło mu, że żołądek miał tak ściśnięty, że w istocie nie przełknął jeszcze kęsa. Uśmiechnął się uprzejmie i zmusił się do jedzenia, by rozwiać obawy swojego gościa i przyszłego szwagra.
/zt x 2
-Dzieci nakręcają siebie nawzajem. - czy do zabijania mrówek nakręciło go okrucieństwo ojca, czy raczej własna frustracja i zazdrość o Victora? -Zresztą, w magipsychiatrii badanie bliźniąt może obalić tezę o przykładzie idącym od rodziców. - mruknął, choć nie trzeba było szukać odpowiedzi w nauce. On był ponury i niesympatyczny, Victor lubiany i serdeczny. W dorosłości role się odwróciły, a choć Hector powinien być bratu wdzięczny za to, że jego zniknięcie i dyskrecja w ciemnych interesach ochroniły jego własną reputację, to i tak tęsknił.
-Powiedziałem inna, a ty od razu założyłeś, że są zazdrosne o jej urodę. - zauważył, ale jego blady uśmiech złagodził te słowa. To naturalna... nie tyle pomyłka, co kolej rzeczy. -Tak, to jej... wyjątkowa uroda - wydawał się nieco speszony tym, że musi powiedzieć to na głos aby zbudować własny argument -katalizuje emocje innych, ale jakże nieskomplikowana jest nienawiść innych kobiet do próżnej i głupiej kobiety; jakże proste ma ujście. Zazdrość i intrygi są tym silniejsze, im bardziej zazdroszczą jej też tego, że widzi we wszystkich dobro, że w jej uśmiechu nie ma podstępu, a talent olśniewa czymś więcej niż fizyczne piękno. - zapalił się i rozgadał, może nadmiernie, ale (zapewne nieco próżnie) był przekonany o tym, że wiedział o czym mówi. Beatrice też była piękna, elegancka i nielubiana, ale antypatia koleżanek objawiała się względem niej w zupełnie inny sposób niż względem Cassandry i Celine. Im potulniej spuszczały głowę, tym bardziej jadowite wydawały się węże. Wszak jak bardzo trzeba zazdrościć, by wyżywać się na dziewczynie z pozycji praworządnej damy? Lady Abbott miała prawo zwalniać kogo chce, ale Hector widział rzewne łzy i rumieńce upokorzenia na twarzy baletnicy. Rozumiejąc, jak mocno mogą ranić słowa, łudził się, że można było przekazać wieści delikatniej.
Może w słowach o tym, że niektóre rody zgnuśniały, jest ziarno prawdy - przemknęło mu mściwie przez głowę, ale miał na tyle przytomności, by nie poruszać z Elrikiem tematów podejmowanych przez "Walczącego Maga". Może wygada się przy kawie komu innemu.
-Nie. - odpowiedział wymijająco na temat Jaspra. -Podobno czekał na tą jedyną. - całą siłę woli włożył w skupienie spojrzenia na kieliszku i nieprzewrócenie oczyma. Po prostu poświęcił się pieprzonej karierze pieprzonego aurora. - nie zamierzał mówić Elrikowi o tym, że został bezczelnie okłamany przez "zwykłego policjanta" i tego nie wychwycił. Ani o tym, że sporo starszy wdowiec zdołał skołować nie tylko Letę, ale i jej zagubionego po śmierci rodziców i zniknięciu bliźniaka brata. Na temat ślubu siostry Victor milczał jeszcze bardziej niż zwykle, a Hector był niedoświadczony i ujęty szczerym uczuciem Lety. Wobec czystokrwistej czarodziejki nie byłby aż tak... nowoczesny i nadal żałował tego, że charłactwo Lety zaćmiło jego osądem. Czy w głębi duszy uważał, że nie znajdzie nikogo lepszego niż Evans? Nie potrafił sobie tego wybaczyć, ale najwyraźniej charyzma Jaspra i jego rodziny odcisnęła się też na Elriku. A oni rozmawiali przecież z zupełnie innej pozycji niż on i Evans—rówieśników.
I Krukonów, o czym Lovegood natychmiast mu przypomniał, swoim zaskakująco przenikliwym pytaniem.
-Spytałbym, czy jej bezpieczeństwo będzie dla niego priorytetem. - odpowiedział bez namysłu. -Jestem na przegranej pozycji jeśli szukasz ochroniarza - spróbował zażartować, gorzko; orientując się jak brzmią te słowa w porównaniu z laską -ale Evans... był typem szwagra, który ocali życie dzieci z sąsiedztwa i pomoże staruszce nosić ciężkie wiadra, ale nie zadba o swój testament ani o nałożenie adekwatnych zabezpieczeń na dom. Leta bardzo go kochała, może nawet to w nim kochała, ale od jego śmierci zastanawiam się, czy dało się jej uniknąć. - starał się to ująć jak najdelikatniej, ale nie zdołał już zakryć żalu żywionego do szwagra. -Wiem, że to irracjonalne, mieć komuś za złe zbyt prędką śmierć, ale zastanawiam się czy... musiał się tak narażać. - wyjaśnił cicho. -Ja taki nie jestem. Mam syna, który ma tylko mnie. Celine ma rodzinę i ciebie - jak mi dobitnie przypomniałeś -ale to nie sprawia, że czułbym się za nią mniej odpowiedzialny. - jak mój bohaterski szwagier auror, zostawiający charłaczkę z bratem-kaleką i bratem-przestępcą.
Myślał, że mówienie o Evansie i Beatrice będzie trudne—ale rozmowa stawała się jeszcze trudniejsza, a on został
-Jakby się jej bał. - powtórzył z goryczą. -Przecież to tego ona się najbardziej boi, to musi ją ranić. - ze złością wbił nóż w pieczeń, wspominając to wszystko, czego nie mógł powiedzieć Elrikowi: jak czuła się brudna i niegodna, jak obwiniała się o śmierć Egertona, jak nawet zazdrosne zdystansowanie się Hectora wzięła za gest odrzucenia i pogardy. A paliwa do ognia dokładał jej własny, biologiczny ojciec! -Nie będę go szukał, a ona na pewno chciałaby usłyszeć - od ciebie -że jego tchórzostwo to nie jej wina. - uznał z troską. Zapamiętał słowa o ogrodzie—choć nie miał szczególnej ręki do roślin, to mógłby postarać się go urządzić dla Celine.
Prostota, z jaką Elric im pobłogosławił—bez pytania o finanse ani o testament ani o podział domu pomiędzy Orestesa i nową rodzinę—go zaskoczyła, ale nie zamierzał protestować.
-Dziękuję. - odpowiedział, maskując wzruszenie, ale i tak zdradził go pełen talerz. Pytanie Elrica uświadomiło mu, że żołądek miał tak ściśnięty, że w istocie nie przełknął jeszcze kęsa. Uśmiechnął się uprzejmie i zmusił się do jedzenia, by rozwiać obawy swojego gościa i przyszłego szwagra.
/zt x 2
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
25.08?
Słońce wisiało nisko na niebie, oświetlając pokoje w zachodniej części domu łagodnym, ciepłym blaskiem. Charon krzątał się gdzieś w pracowni, posprzątawszy już kuchnię i jadalnię po obiedzie, a z salonu widać było uchylone drzwi do pokoju dziecięcego. Chłopiec ucinał sobie poobiednią drzemkę, a jego dzisiejsze opiekunka mogła bezszelestnie wyślizgnąć się z jego sypialni i dyskretnie doglądać jego spokoju z kanapy w salonie—ustawionej tu tak, by Hector mógł czytać przy kominku i mieć oko na syna, bez zakłócania jego dziecięcej prywatności.
Wpadające przez okna promienie oświetlały unoszące się w powietrzu drobinki kurzu, pozwalając nawet ocenić, które z grzbietów książek były bardziej zakurzone od innych. Pozycje piętrzyły się na regałach, szeregi tomów o różnorakiej tematyce. Większość pozycji magipsychiatrycznych znajdowała się w gabinecie, ale i tutaj Hector ustawił podstawy tej dziedziny i pisma Freuda; pikantniejsza literatura znajdowała się w prywatnym biurze pana domu, ale w salonie można było znaleźć szeroki przekrój literatury pięknej, dziecięcych baśni, pozycji historycznych, a nawet Homera po angielsku i po grecku. Kilka drobin kurzu zatańczyło na sonetach Szekspira, a potem osiadło na ustawionych na najwyższym regale pozycjach o numerologii—wyglądały tak, jakby od lat nikt ich nie tykał. Tik-tok, zabębnił stary zegar, odliczając kolejną godzinę nieobecności pana domu. Dochodziła siedemnasta, a miał wrócić od pacjentów dopiero wieczorem...
...ale czy na pewno? Tylne drzwi kuchenne zdawały się szczelnie zamknięte, a Charon nigdy nie hałasował, ale nagle w kuchni coś gruchnęło i szczęknęło. Jak trzaskane talerze. Zza zamkniętych drzwi dobiegł głos Hectora, cichszy i bardziej bezbarwny niż zwykle. Nie dało się rozróżnić pojedynczych słów, wkrótce przytłoczył je zresztą cienki, skrzekliwy, kobiecy krzyk. Gdybyś był mężczyzną...!
Pohamuj się przy Orestesie - rozbrzmiało wyraźniej, lodowato, a potem drzwi otworzyły się na oścież, wpuszczając do środka podmuch zimnego wiatru. Celine mogła dostrzec w środku dwie sylwetki, zdające się bardziej rozmytymi cieniami niż ludźmi—plama płomiennych loków i atłasu sukni, skulony na podłodze mężczyzna ze zmiotką. Stali na posadzce, która wydawała się pokryta lodem—a szron pełzał dalej, od kuchni aż do salonu, osiadając na ścianach i skuwając zimnem całe pomieszczenie. To nie mogło dziać się naprawdę, ale wydawało się przerażająco realne; męska sylwetka rozmyła się we mgle, a lód pełzał dalej do pokoju dziecięcego. Za oknem zapadła ciemność, choć nie powinno tak być o tej porze, a na granatowym niebie widać było jasny księżyc w pełni. Barwna smuga, zdająca się kobietą, wyminęła Celine wraz z powiewem lodu i zatrzymała się przed lustrem w przedpokoju, jakby szykując się do wyjścia.
Słońce wisiało nisko na niebie, oświetlając pokoje w zachodniej części domu łagodnym, ciepłym blaskiem. Charon krzątał się gdzieś w pracowni, posprzątawszy już kuchnię i jadalnię po obiedzie, a z salonu widać było uchylone drzwi do pokoju dziecięcego. Chłopiec ucinał sobie poobiednią drzemkę, a jego dzisiejsze opiekunka mogła bezszelestnie wyślizgnąć się z jego sypialni i dyskretnie doglądać jego spokoju z kanapy w salonie—ustawionej tu tak, by Hector mógł czytać przy kominku i mieć oko na syna, bez zakłócania jego dziecięcej prywatności.
Wpadające przez okna promienie oświetlały unoszące się w powietrzu drobinki kurzu, pozwalając nawet ocenić, które z grzbietów książek były bardziej zakurzone od innych. Pozycje piętrzyły się na regałach, szeregi tomów o różnorakiej tematyce. Większość pozycji magipsychiatrycznych znajdowała się w gabinecie, ale i tutaj Hector ustawił podstawy tej dziedziny i pisma Freuda; pikantniejsza literatura znajdowała się w prywatnym biurze pana domu, ale w salonie można było znaleźć szeroki przekrój literatury pięknej, dziecięcych baśni, pozycji historycznych, a nawet Homera po angielsku i po grecku. Kilka drobin kurzu zatańczyło na sonetach Szekspira, a potem osiadło na ustawionych na najwyższym regale pozycjach o numerologii—wyglądały tak, jakby od lat nikt ich nie tykał. Tik-tok, zabębnił stary zegar, odliczając kolejną godzinę nieobecności pana domu. Dochodziła siedemnasta, a miał wrócić od pacjentów dopiero wieczorem...
...ale czy na pewno? Tylne drzwi kuchenne zdawały się szczelnie zamknięte, a Charon nigdy nie hałasował, ale nagle w kuchni coś gruchnęło i szczęknęło. Jak trzaskane talerze. Zza zamkniętych drzwi dobiegł głos Hectora, cichszy i bardziej bezbarwny niż zwykle. Nie dało się rozróżnić pojedynczych słów, wkrótce przytłoczył je zresztą cienki, skrzekliwy, kobiecy krzyk. Gdybyś był mężczyzną...!
Pohamuj się przy Orestesie - rozbrzmiało wyraźniej, lodowato, a potem drzwi otworzyły się na oścież, wpuszczając do środka podmuch zimnego wiatru. Celine mogła dostrzec w środku dwie sylwetki, zdające się bardziej rozmytymi cieniami niż ludźmi—plama płomiennych loków i atłasu sukni, skulony na podłodze mężczyzna ze zmiotką. Stali na posadzce, która wydawała się pokryta lodem—a szron pełzał dalej, od kuchni aż do salonu, osiadając na ścianach i skuwając zimnem całe pomieszczenie. To nie mogło dziać się naprawdę, ale wydawało się przerażająco realne; męska sylwetka rozmyła się we mgle, a lód pełzał dalej do pokoju dziecięcego. Za oknem zapadła ciemność, choć nie powinno tak być o tej porze, a na granatowym niebie widać było jasny księżyc w pełni. Barwna smuga, zdająca się kobietą, wyminęła Celine wraz z powiewem lodu i zatrzymała się przed lustrem w przedpokoju, jakby szykując się do wyjścia.
I show not your face but your heart's desire
Chętnie przebywała z Orestesem pod nieobecność Hectora. Nie tylko pomagała w ten sposób magipsychiatrze, odciążając go świadomością, że malec miał przy sobie zaufaną opiekę, ale także korzystała z każdej okazji, by bliżej go poznać i coraz bardziej zacieśniać ich przyjacielską relację. Fascynowała ją bogata wyobraźnia chłopca, łatwość, z jaką dopasowywał się do tkanych przez nią w zabawach scenariuszy, ekscytacja, kiedy opisywał jej bohaterów z ulubionych kart z czekoladowych żab; mimo to na dnie jego spojrzenia zawsze widziała niedopowiedziany smutek, lęk, którego nie potrafiła umiejscowić ani zidentyfikować. Czasem pozwalała mu na odpłynięcie w przygnębiające rozmyślania, jak na szpilkach oczekując, aż te przeminą, a czasem celowo odwracała jego uwagę, proponując inną zabawę albo porcję wspólnego dbania o ogród. Z początku nieswoja i niepewna, półwila zaczynała czuć się przy nim coraz swobodniej - mieli już kilka swoich tajemnic, zgodzili się co do najlepszego mitologicznego mitu i świadomość tego, że Orestes coraz bardziej ją do siebie dopuszczał, kruszyła jej własny lęk. Wyglądało na to, że obawa co do jego niechęci była bezpodstawna, a i ona szczerze polubiła tego cichego, aczkolwiek bardzo odważnego ośmiolatka o dużych oczach i miłym, melodyjnym głosie.
Tego dnia znów została z nim sama, po długiej zabawie i przesadzaniu roślin Orestesa zmorzyła drzemka. Widziała go przez szparę w uchylonych drzwiach; z początku wyglądał zupełnie błogo, więc Celine mogła się zrelaksować, czytając romans, na który natrafiła w punkcie wymiennym książek w Dolinie. Wcześniej zwróciła uwagę na lektury na regałach: tam, gdzie zalegał kurz, pozostawiała delikatne odbicia swoich opuszków. Chciała być częścią tej przestrzeni, jakoś zaznaczyć swoją obecność, nawet gdy jej tu nie będzie. Hector zapewne nie dostrzeże tych bladych śladów, ale wystarczyła jej pamięć o tym, że w ogóle tam były.
Wnet drgnęła jak oparzona, niemal podskakując na siedzeniu, gdy z kuchni dobiegły hałasy. Blade, rozlane sylwetki majaczyły w przejściu jak smugi rozmytej farby, ale to głosy docierały do niej wyraźnie - jeden z nich rozpoznała bez trudu, drugi, ostrzejszy, należał do kobiety, która musiała być jego żoną. Burza płomiennych włosów wyraźnie odznaczała się na tle ścian, przypominała ogień, który nie ocieplał, a parzył. Celine zastygła na kanapie, jej mięśnie stężały, dłonie zadrżały. Co to było? Jakiś majak? Uwolnione wspomnienie, zaklęte w którejś książce? Przysłuchiwała się scenie jak zamrożona, patrzyła na pochyloną postać Hectora zbierającego rozbitą porcelanę i poczuła ból za mostkiem. Beatrice niszczyła, a on po niej sprzątał. Tak właśnie wyglądała ich relacja? Osłupiała i zdezorientowana zwróciła wzrok na przechodzącą obok panią Vale, echo jej paskudnych słów wybrzmiewało w głowie Celine; poniżała męża, zarzucała mu słabość, której wcale w sobie nie miał, i miała ochotę wykrzyczeć jej to w twarz. Cokolwiek to było, wspomnienie czy wyobrażenie, wiedziała, że nienawidzi tej kobiety. Chętnie spopieliłaby nawet jej rude kudły, ale nie miała przed sobą ducha, tylko coś, co płynęło do pokoju Orestesa - lub, jak zrozumiała, z niego wypływało. Z sercem dudniącym w piersi podniosła się z posłania i na nogach jak z waty ruszyła szybko do jego królestwa, wymijając postać, przez którą przeszła bez trudu, nie już jak przez ducha, ale jak przez coś, co w ogóle nie istniało.
Twarz Orestesa wykrzywiał grymas strachu. Towarzyszące półwili zimno momentalnie zmieniło się w napięty ogień; co miała robić w takiej sytuacji? Wyglądało na to, że sen Orestesa wylał się na jawę, objawił, a ona nigdy wcześniej nie miała do czynienia - w dorosłym życiu - z magią dziecięcą; wydawało się jej, że jedynym wyjściem, by to ukrócić, było obudzenie chłopca. Zbliżyła się do jego łóżka i usiadła na brzegu, delikatnie przeczesując jego włosy, oczy obserwowały natomiast szybkie i zlęknione oddechy, które opuszczały zaciśniętą od obawy pierś.
- Hej - szepnęła łagodnie, nie chcąc zbyt gwałtownie wyszarpywać go z objęć koszmaru. Była jednak pewna, że musi to zakończyć - cierpiał, widziała to w każdym fragmencie jego małej osoby, a to, co zobaczyła w jego śnie... Jeśli była to prawda, jeśli to rzeczywiście się wydarzyło, myśl o tym poruszyła ją do głębi. - Obudź się, Ori, to tylko zły sen - przesunęła dłoń na jego ramię i pogładziła je lekko. Dotyk między nimi wciąż nie był naturalny, ale w tych okolicznościach był konieczny i Celine nie zastanawiała się nad tym, czy przekracza jakąś granicę: chciała po prostu, by niewidzialne szpony przestały go już dręczyć.
Tego dnia znów została z nim sama, po długiej zabawie i przesadzaniu roślin Orestesa zmorzyła drzemka. Widziała go przez szparę w uchylonych drzwiach; z początku wyglądał zupełnie błogo, więc Celine mogła się zrelaksować, czytając romans, na który natrafiła w punkcie wymiennym książek w Dolinie. Wcześniej zwróciła uwagę na lektury na regałach: tam, gdzie zalegał kurz, pozostawiała delikatne odbicia swoich opuszków. Chciała być częścią tej przestrzeni, jakoś zaznaczyć swoją obecność, nawet gdy jej tu nie będzie. Hector zapewne nie dostrzeże tych bladych śladów, ale wystarczyła jej pamięć o tym, że w ogóle tam były.
Wnet drgnęła jak oparzona, niemal podskakując na siedzeniu, gdy z kuchni dobiegły hałasy. Blade, rozlane sylwetki majaczyły w przejściu jak smugi rozmytej farby, ale to głosy docierały do niej wyraźnie - jeden z nich rozpoznała bez trudu, drugi, ostrzejszy, należał do kobiety, która musiała być jego żoną. Burza płomiennych włosów wyraźnie odznaczała się na tle ścian, przypominała ogień, który nie ocieplał, a parzył. Celine zastygła na kanapie, jej mięśnie stężały, dłonie zadrżały. Co to było? Jakiś majak? Uwolnione wspomnienie, zaklęte w którejś książce? Przysłuchiwała się scenie jak zamrożona, patrzyła na pochyloną postać Hectora zbierającego rozbitą porcelanę i poczuła ból za mostkiem. Beatrice niszczyła, a on po niej sprzątał. Tak właśnie wyglądała ich relacja? Osłupiała i zdezorientowana zwróciła wzrok na przechodzącą obok panią Vale, echo jej paskudnych słów wybrzmiewało w głowie Celine; poniżała męża, zarzucała mu słabość, której wcale w sobie nie miał, i miała ochotę wykrzyczeć jej to w twarz. Cokolwiek to było, wspomnienie czy wyobrażenie, wiedziała, że nienawidzi tej kobiety. Chętnie spopieliłaby nawet jej rude kudły, ale nie miała przed sobą ducha, tylko coś, co płynęło do pokoju Orestesa - lub, jak zrozumiała, z niego wypływało. Z sercem dudniącym w piersi podniosła się z posłania i na nogach jak z waty ruszyła szybko do jego królestwa, wymijając postać, przez którą przeszła bez trudu, nie już jak przez ducha, ale jak przez coś, co w ogóle nie istniało.
Twarz Orestesa wykrzywiał grymas strachu. Towarzyszące półwili zimno momentalnie zmieniło się w napięty ogień; co miała robić w takiej sytuacji? Wyglądało na to, że sen Orestesa wylał się na jawę, objawił, a ona nigdy wcześniej nie miała do czynienia - w dorosłym życiu - z magią dziecięcą; wydawało się jej, że jedynym wyjściem, by to ukrócić, było obudzenie chłopca. Zbliżyła się do jego łóżka i usiadła na brzegu, delikatnie przeczesując jego włosy, oczy obserwowały natomiast szybkie i zlęknione oddechy, które opuszczały zaciśniętą od obawy pierś.
- Hej - szepnęła łagodnie, nie chcąc zbyt gwałtownie wyszarpywać go z objęć koszmaru. Była jednak pewna, że musi to zakończyć - cierpiał, widziała to w każdym fragmencie jego małej osoby, a to, co zobaczyła w jego śnie... Jeśli była to prawda, jeśli to rzeczywiście się wydarzyło, myśl o tym poruszyła ją do głębi. - Obudź się, Ori, to tylko zły sen - przesunęła dłoń na jego ramię i pogładziła je lekko. Dotyk między nimi wciąż nie był naturalny, ale w tych okolicznościach był konieczny i Celine nie zastanawiała się nad tym, czy przekracza jakąś granicę: chciała po prostu, by niewidzialne szpony przestały go już dręczyć.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Łagodny zapach polnych kwiatów i wiśni splótł się z kłującym w nozdrza mrozem w dziecięcej sypialni, ale obecność Celine zdawała się zbyt subtelna by przełamać iluzję śpiącego chłopca. Niedawne miłe chwile zdawały się tonąć w kroplach przeszłości, pogrzebanej przed rokiem, ale wciąż powracającej w lękach i snach. Gdy dotknęła jego włosów, zmarszczył lekko nosek i wtulił policzek w poduszkę.
Nie wiem kiedy wrócę i nie mów tacie - rozbrzmiało z przedpokoju z jadowitą pretensją, a domem wstrząsnął grzmot. Księżyc za oknem zdawał się świecić jeszcze jaśniej, ale już nie tylko on rozświetlał nocne niebo. W ciemności zaczęły błyskać spadające gwiazdy, a płomienne wstęgi niosły za sobą lęk—odbity na twarzy chłopca i udzielający się również Celine, na którą emocje dziecka spływały wraz z jego snem. Mama nie wróciła i tata też nie wróci nie wróci nie wróci—
Nie słyszał jej słów, a dotyk zdawał się zbyt lekki, ale obudził się samemu—z krzykiem, w akompaniamencie kolejnego meteorytu.
Wszystko zniknęło, Hector najwyraźniej zadbał o to, by sny chłopca nie pojawiały się na jawie—ale uczucie dojmującej samotności pozostało, wisząc pomiędzy nimi i szkląc się w szeroko otwartych oczach chłopca.
Spojrzał na Celine z pewnym zaskoczeniem, które prędko zmieniło się w nutę rozczarowania (nie była tatą, ale przynajmniej nie była też mamą), a potem wtulił się w ścianę i podciągnął pod brodę kolana i kołdrę. Zmrużył oczy, gdy promienie słońca padły na jego twarz i potrząsnął lekko głową, a ciemne loki opadły niesfornie na jego czoło. Smutny i poważny, zdawał się teraz podobny do ojca.
-Moja magia cię obudziła? - podejrzewał, że wcale nie spała, ale mówienie o jej snach wydawało się wygodne. Marszczył lekko brwi, z dziecięcą frustracją, bo choć przywykł do więdnących roślin i lejącego się z sufitu deszczu—to przenikające do jawy sny były stosunkowo nowe i niezrozumiałe, a był już dużym chłopcem i nie lubił nie rozumieć. Coś, co zachwyciłoby jego kuzyna Orpheusa albo wcale nie obeszło brzdąca, dla ośmiolatka było już sporym problemem.
-Nic się nie stało, a sny są głupie. - obwieścił buntowniczo, ale podbródek lekko mu drżał, a oczy wciąż miał szkliste. -Gdzie jest tata? - pisnął cienko, odwracając wzrok w odruchu skrytości, którą też musiał przejąć od rodziców.
Nie wiem kiedy wrócę i nie mów tacie - rozbrzmiało z przedpokoju z jadowitą pretensją, a domem wstrząsnął grzmot. Księżyc za oknem zdawał się świecić jeszcze jaśniej, ale już nie tylko on rozświetlał nocne niebo. W ciemności zaczęły błyskać spadające gwiazdy, a płomienne wstęgi niosły za sobą lęk—odbity na twarzy chłopca i udzielający się również Celine, na którą emocje dziecka spływały wraz z jego snem. Mama nie wróciła i tata też nie wróci nie wróci nie wróci—
Nie słyszał jej słów, a dotyk zdawał się zbyt lekki, ale obudził się samemu—z krzykiem, w akompaniamencie kolejnego meteorytu.
Wszystko zniknęło, Hector najwyraźniej zadbał o to, by sny chłopca nie pojawiały się na jawie—ale uczucie dojmującej samotności pozostało, wisząc pomiędzy nimi i szkląc się w szeroko otwartych oczach chłopca.
Spojrzał na Celine z pewnym zaskoczeniem, które prędko zmieniło się w nutę rozczarowania (nie była tatą, ale przynajmniej nie była też mamą), a potem wtulił się w ścianę i podciągnął pod brodę kolana i kołdrę. Zmrużył oczy, gdy promienie słońca padły na jego twarz i potrząsnął lekko głową, a ciemne loki opadły niesfornie na jego czoło. Smutny i poważny, zdawał się teraz podobny do ojca.
-Moja magia cię obudziła? - podejrzewał, że wcale nie spała, ale mówienie o jej snach wydawało się wygodne. Marszczył lekko brwi, z dziecięcą frustracją, bo choć przywykł do więdnących roślin i lejącego się z sufitu deszczu—to przenikające do jawy sny były stosunkowo nowe i niezrozumiałe, a był już dużym chłopcem i nie lubił nie rozumieć. Coś, co zachwyciłoby jego kuzyna Orpheusa albo wcale nie obeszło brzdąca, dla ośmiolatka było już sporym problemem.
-Nic się nie stało, a sny są głupie. - obwieścił buntowniczo, ale podbródek lekko mu drżał, a oczy wciąż miał szkliste. -Gdzie jest tata? - pisnął cienko, odwracając wzrok w odruchu skrytości, którą też musiał przejąć od rodziców.
I show not your face but your heart's desire
Spór rodziców, plaga gwiazd - tyle strachu plątało się w jego snach i zakleszczało go w łańcuchach, z których nie mógł się wydostać, że serce w piersi Celine rozłupało się na nierówne połowy. W idealnym świecie znalazłaby rozwiązanie, żeby jak najszybciej odebrać z jego ramion ten ciężar, raz na zawsze, jednak w rzeczywistości, w której tkwili, jedno bardziej bezsilne od drugiego, mogła wyłącznie zbudzić go ze snu i wytrącić go z zachłannych łapsk koszmaru. Krzyk wydarty z jego gardła sprawił, że na moment zamarła, a jej mięśnie stężały. Orestes cierpiał i nic nie mogła na to poradzić, widziała dzikość jego spojrzenia, przerażenie odciśnięte na małym, wątłym ciele, powidok nocnych omamów klejących się do jego rzęs, ale choć zapragnęła go przytulić, jej ręce zamarły w połowie drogi. Zdobyła się tylko na to, by delikatnie przeczesać jego włosy. Gest był jednak na tyle ostrożny i kruchy, że gdyby zechciał, mógłby odsunąć się o kilka cali i pozbyć się niechcianego dotyku. Pozostawiała mu ten wybór świadomie, uważnie badając granice ich relacji.
- Nie spałam, czytałam książkę - zapewniła go aksamitną, cichą melodią, uśmiechnięta lekko. Był bystrym i spostrzegawczym chłopcem, więc obawiała się, że dostrzeże w ułożeniu jej ust zalążek smutku i zmartwienia, których nie potrafiła się pozbyć, zbyt świeżo skonfrontowana z ciężarem wspomnień zaklętych w tym małym chłopcu.
Nawet teraz, ledwie zbudzony, usiłował być odważny, przywodząc na myśl ojca. Kiedy rozszalały się gwiazdy, spadając na idylliczną, ospałą Dolinę, Hector również tłumił własny lęk, by doprowadzić ich do bezpieczeństwa; czy Orestes podświadomie czerpał z jego postawy, próbował go naśladować? Odetchnęła głęboko, mając wrażenie, że powoli opuszczające jej płuca powietrze oczyszcza ją z odrobiny zaniepokojenia i pozwala ukoić umysł.
- Bywają strasznie głupie - przytaknęła, niekoniecznie w duchu się z tym zgadzając, ale dla jego podbudowania mogła pociągnąć tę narrację. - Często mi się śni, że jestem na egzaminach końcowych w Beauxbatons i nie znam odpowiedzi na żadne pytanie, a potem budzę się zlana potem i wertująca w myślach szkolne wiadomości, chociaż wcale nie muszę tego robić. Już nie. Ale mózg myśli przez kilka sekund, że tak trzeba. Głupie - spróbowała się rozpromienić, składając dłonie na podołku. Wyobrażała sobie przy tym, że w chwili, gdy na jego głowie zostanie złożona obdarzona mądrością tiara, los poprowadzi go do domu kruka - domu mądrości, wiedzy i roztropności. Kojarzył się jej z opierzonym onyksowo pisklęciem, dorastającym do wybycia z gniazda na własnych skrzydłach, mającym wznieść się niebawem do szkockiego magicznego zamku, gdzie widziała go w granacie i brązie. Wysokie noty na hogwarckich egzaminach by do niego pasowały. - Jeszcze go nie ma. Miał dziś odwiedzić kilku pacjentów, ale myślę, że niedługo wróci. Chcesz przygotować ze mną dla niego kolację? - zaproponowała, próbując pochwycić jego spłoszone spojrzenie. Mógł zrobić to Charon, ale oboje przekonali się, że wspólne gotowanie może być bardzo przyjemne - i bardzo kreatywne. Nie wiedziała jednak, czy Orestes nie wolałby wrócić spać, nawet jeśli wydawał się rozbudzony, zbyt mocno znękany koszmarami.
- Nie spałam, czytałam książkę - zapewniła go aksamitną, cichą melodią, uśmiechnięta lekko. Był bystrym i spostrzegawczym chłopcem, więc obawiała się, że dostrzeże w ułożeniu jej ust zalążek smutku i zmartwienia, których nie potrafiła się pozbyć, zbyt świeżo skonfrontowana z ciężarem wspomnień zaklętych w tym małym chłopcu.
Nawet teraz, ledwie zbudzony, usiłował być odważny, przywodząc na myśl ojca. Kiedy rozszalały się gwiazdy, spadając na idylliczną, ospałą Dolinę, Hector również tłumił własny lęk, by doprowadzić ich do bezpieczeństwa; czy Orestes podświadomie czerpał z jego postawy, próbował go naśladować? Odetchnęła głęboko, mając wrażenie, że powoli opuszczające jej płuca powietrze oczyszcza ją z odrobiny zaniepokojenia i pozwala ukoić umysł.
- Bywają strasznie głupie - przytaknęła, niekoniecznie w duchu się z tym zgadzając, ale dla jego podbudowania mogła pociągnąć tę narrację. - Często mi się śni, że jestem na egzaminach końcowych w Beauxbatons i nie znam odpowiedzi na żadne pytanie, a potem budzę się zlana potem i wertująca w myślach szkolne wiadomości, chociaż wcale nie muszę tego robić. Już nie. Ale mózg myśli przez kilka sekund, że tak trzeba. Głupie - spróbowała się rozpromienić, składając dłonie na podołku. Wyobrażała sobie przy tym, że w chwili, gdy na jego głowie zostanie złożona obdarzona mądrością tiara, los poprowadzi go do domu kruka - domu mądrości, wiedzy i roztropności. Kojarzył się jej z opierzonym onyksowo pisklęciem, dorastającym do wybycia z gniazda na własnych skrzydłach, mającym wznieść się niebawem do szkockiego magicznego zamku, gdzie widziała go w granacie i brązie. Wysokie noty na hogwarckich egzaminach by do niego pasowały. - Jeszcze go nie ma. Miał dziś odwiedzić kilku pacjentów, ale myślę, że niedługo wróci. Chcesz przygotować ze mną dla niego kolację? - zaproponowała, próbując pochwycić jego spłoszone spojrzenie. Mógł zrobić to Charon, ale oboje przekonali się, że wspólne gotowanie może być bardzo przyjemne - i bardzo kreatywne. Nie wiedziała jednak, czy Orestes nie wolałby wrócić spać, nawet jeśli wydawał się rozbudzony, zbyt mocno znękany koszmarami.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Jadalnia
Szybka odpowiedź