Irena C. Cattermole z d. Wrońska
Nazwisko matki: Skeeter
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka, Somerset
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Twórczyni świstoklików, numerolog i początkująca badaczka
Wzrost: 163 centymetry
Waga: 52 kilogramów
Kolor włosów: Brązowe
Kolor oczu: Błękitne
Znaki szczególne: Pogłębiające się przy uśmiechu dołeczki w policzkach, wyrazisto zarysowane brwi
11 cali brezylka, jad pikującego licha
Ravenclaw, Hogwart
Łabędź
Zmasakrowane ciało Steffena w kałuży krwi
Świeżo rozwiniętym pergaminem, metalicznym posmakiem ingrediencji kosmicznych, konwaliami
Steffena i postacie kilku naszych dzieci na łące podczas zachodu słońca. Letni wieczór pełen spokoju.
Wróżbami wszelakimi, nauką i publicystyką
Póki co nikomu
Poznaję uroki życia wiejskiego, piszę, wróżę i spędzam czas ze Steffenem
Jazzu, rock&rolla i przygrywania gitary
Taylor Marie Hill
Patrz im na dłonie. Z nich wyczytasz prawdę. Te ojca były duże, szorstkie i spracowane. W palcach zawsze obracał monetę: talizman, który traktował z nabożną wręcz czcią. Pieniądze były w końcu najważniejsze. Do małej fortuny doszedł śladami dziada i ojca, parając się biznesem szemranym, często nielegalnym, ale w założeniu nastawionym na szybki, lukratywny zysk. Cyryl Wroński uosabiał człowieka skupionego na swych celach, o umyśle głuchym na ludzkie niesnaski. W swym życiu kochał tylko dwa razy: swojego księgowego, podczas wizyt w skrytce w Banku Gringotta, srebrzącej się tłustym dochodem i swoją żonę — Ritę Skeeter, kiedy odkrył, iż jest ona jasnowidzem.
Nie zdobył tej wiedzy od razu, jak wszystko w jego życiu, musiał ją wydrzeć przymusem
i podstępem, bowiem małżonka nie była skłonna do dzielenia się swą tajemnicą zbyt chętnie. Po matce Trelawney, Rita w oczach matriarchini Wrońskich stanowiła doskonale przeciętną kandydatkę na żonę jej syna. Irena przyszła na świat jako owoc związku praktycznie szarego, dwójki ludzi potrzebujących rodziny, każdy do innych celów. Cyryl miał się wreszcie ustatkować, zapewnić wspólnikom fasadę mężczyzny - głowy rodu, a krucha i chorowita pisarka baśni szukała tego rodzaju stabilizacji życiowej. Nieco rozkojarzona, z wiecznym uśmiechem na ustach i łagodną duszą tych, przemierzających wyobraźnią najdalsze krańce światów. Przyciągnął ją ten niepewny czar Wrońskiego, jego gwiazda świeciła mocno i stanowczo, gdy oświadczał się Ricie ledwo po dwóch miesiącach znajomości.
Chociaż domem rodzinnym ojca w głębi duszy, o ile takową posiadał, był polski Kraków, to tradycje rodzinne przewędrowały długą drogę poprzez drewniane cerkwie na Suwałkach, a wreszcie szerokie brzegi Norfolk. Tam też wychowywała się młoda Wrońska, pośród zimnych, pustych korytarzy domostwa przepełnionego jedynie rubasznym śmiechem biznesowych partnerów jej rodziciela. Odziedziczyła po nim bystry wzrok i zacięcie w rzekomo “pyskatych” odpowiedziach, które nie przystawały młodej damie z dobrego domu.
Nigdy nie zapomni, po raz pierwszy wymierzonego siarczystego policzka dyscypliny. Na przestrzeni lat stała się mistrzynią uników i uważnej obserwacji ojcowskiego oblicza. Na tamten moment jednak, piekła ją cała twarz, a usta wykrzywiał grymas złości. Słowa przeprosin za swoje zachowanie dla zebranego towarzystwa z trudem przechodziły przez ściśnięte gardło. Musiała uwierzyć, że tak powinno być, czyż nie? Musiała wierzyć, trzymać się tego co prawdziwe i na wyciągnięcie ręki, kiedy za uszami pęczniały obce głosy.
Kłamie. Bezduszny. Nie ojciec, nie on. Przyszłość. Bez ciebie, czy
z tobą. Jak przeżyjesz pisklaku.
Cisza! Musiała wykrzyczeć to na głos, kątem oka dostrzegając, jak szyby drżą w swych ramach, by wreszcie przyprószyć cały stół wykruszoną z dziecięcej magii frustracji. W młodym umyśle po raz pierwszy pojawiła się cicha nadzieja, że przy odrobinie sprzyjającej fortuny, może być inaczej.
Patrz im na dłonie. Bo dłonie nie kłamią. To z nich nauczyła się wróżyć. Poplamione atramentem palce matki, wertuje talię Tarota i rozkłada wybrane karty przed swoją młodą pociechą. Dawno już nie tworzy swych kolorowych książek, a seria, której Irene była okładkową bohaterką, grzeje się w ciemnym dnie szuflady biurka Rity. Teraz jest przykładną żoną i kimś, kogo na salonach zwą Prorokiem Imienia. Jej stan zdrowotny, pogarszał się wraz z kolejnymi latami, a ukrywanie wizji stawało się wręcz niemożliwe, szczególnie gdy i Irene naznaczona została darem. Zanim nadszedł moment powitania początków edukacji, dziewczynka znała nazwiska tych, którzy płacili najwięcej za przyszłe imię swojego dziedzica.
Była przy niezliczonych takich ceremoniach, jako mały pomocnik i obserwator, samej próbując przy tym zrozumieć swój dziwny talent. Bez wątpienia miał on związek z ludźmi. To ich głosy słyszała zza zasłony bytności, przewidując pośród własnego umysłu, który nigdy nie milknął, przyszłość istot ludzkich i ich największych tajemnic. Przerażona świadomością, że już nigdy nie będzie sama, traciła grunt pod nogami, co nie omieszkał wykorzystać Cyryl. Doskonale wiedział co czeka jego pociechę w Hogwarcie, zatem jak każdą dobrą inwestycję, pragnął przygotować ją do przyszłości.
Istotnie, przybycie do zamczyska ścięło Irene na kolana, ale za sprawą powiewu świeżości dalekiego od ponurego Norfolk. Wolna od jarzma rodzicielskiego, poczuła wreszcie, że oto los ofiarował jej szansę na rozwinięcie pisklęcych skrzydeł. Szare pióra nadziei nastroszyły się, gdy składała cichą modlitwę do wielkich męczenników. Dłoń biegła po stronnicach starego notesa podarowanego przez matkę, kreśląc po jego stronicach, wyciekające jak z przepełnionego kielicha myśli.
Gdy myślę o Ceremonii Przydziału, jestem niezwykle wdzięczna Tiarze, że dała mi szansę. Dom Kruka wygrał z Wężem tak jak moja pewność siebie, która rosła z każdą kolejną lekcją w murach Szkoły Magii. Kocham to miejsce każdą swą cząstką, nawet gdy z trudem przychodzą mi próby utrzymania się na miotle dłużej niż kilka minut. Brakuje mi siły, mimo zręcznych odruchów, a chociaż mam w sobie wiele chęci, wiem też, że własnego serca nie oszukam. Gdy tylko nachodzą mnie czarne myśli, przebiega dreszcz nadchodzącej wizji, lub surowy ton listu Ojca wracam do mej miłości. Jakże zakochałam się w liczbach.
Pośród ciała uczniowskiego Irena, chociaż z wyglądu objawiająca dość przeciętne, na wskróś Wrońskie cechy (niebieskie oczy, ciemne włosy i wyższy niż większość dziewczynek wzrost) ewidentnie nie pasowała do reszty średniozamożnej klasy wyższej swych rówieśników. Arystokraci
z pogardą patrzyli na fortunę Polaków, uważając ich pieniądze za brudne i niegodne uwagi. Nie pomagał też fakt, że sama Irene była w końcu półkrwi. Mieszańcem tak samo zbrukanym, jak przestępcza przeszłość i teraźniejszość ojca. Surowo pilnowała własnego interesu, nawet nieświadoma ile ze starego Wrońskiego przejęła do swego zachowania. Starannie dobierała wydatki oszczędności, dorabiając przez wakacje spędzane w kraju przodków, jako pomoc guwernantka dla dzieci. Wspomagał młodą czarownicę również fakt, że prócz ciętego języka, niezwykle ostry pozostawał jej umysł. Chociaż nie przejawiała talentu w eliksirach, czy runach, to już transmutacja przychodziła dziewczynie z ogromną łatwością, a podparta pilną nauką obrony przed czarna magią, zaowocowała uczestnictwem w Klubie Pojedynków.
W przerwach od nauki wciąż też towarzyszyła matce przy jej wróżbiarskich zleceniach, a gdy tamta cudem zaszła w drugą ciążę, Irene oficjalnie stała się główną gospodynią ich domostwa. Już wkrótce na świat przyszedł młodszy brat Wrońskiej, ten o którym głosy mówiły jeszcze dawno zanim twarz ojca wykrzywiło zniesmaczenie. Antoni, ukochany mały Antoni. Antoni, który nigdy nie umusiał doświadczyć ojcowych krzyków rozczarowania. Chłopiec był bowiem całkowicie niesłyszący. Zapytana o niego, bez wahani odparłaby, że brat był dla niej wszystkim. Ostatnim tchnieniom matki towarzyszyła obietnica Irene, że zaopiekuje się nim, a także nigdy nie pozwoli Ricie odejść w zapomnienie.
Pozostali na świecie sami dla siebie, a ratunkiem od strachu przed wizjami, pozostawała niezmiennie od pierwszego roku nauki — numerologia. Zakopana w książkach, Irene kochała liczby za ich prostotę. Te nie potrafiły kłamać, ani zdradzać, tak jak robił to jej ojciec, który niedługo po pogrzebie współmałżonki, prędko odnalazł kolejną kandydatkę. Nie trzeba było wiele czasu, by po Hogwarcie poczęły roznosić się plotki.
Tamci widzieli w niej interesujący przypadek dziwactwa natury, pryzmat jasnowidzenia górujący nad tym kim była sama jego właścicielka. Wygadana, stanowcza i zdecydowanie za grubo ciosana na delikatne charaktery co poniektórych uczniów. Nie wplątywała się w konflikty, ale też nie zamierzała unikać stawianiu czoła niesprawiedliwości, co zresztą skutkowało w objęciu najpierw funkcji prefekta Ravenclaw, a w ostatnich latach również i prefekta naczelnego. Budziła pewnego rodzaju nieznany strach, ale dla najbliższych i wiele sympatii. Lubiła żartować, gdy miała się z kim śmiać, czerpała przyjemność z pomocy innym, nie jednak w sposób wywyższający się, a czysto szczery. Powoli też wkraczała w wiek, gdy kształtujący się światopogląd począł odklejać się od fasady powrotów do rodzinnego domu. Nie rozumiała nienawiści do mugoli, na własne oczy widząc, iż nie różnili się niczym od jej własnych przodków, chełpiących się czystą jak łza krwią. Na swoje szczęście, kiełkujące wahania minęły się ledwo rokiem z obecnością Grindenwalda jako dyrektora Hogwartu, a po zdanych dobrze OWUTEM-ach, młoda badaczka pilnie rozpoczęła staż w Ministerstwie Magii w Departamencie Transportu Magicznego w Biurze Świstoklików.
Patrz im na dłonie. Jej własna, smukła i blada, zaciśnięta jest na różdżce, gdy cierpliwie tworzy z pomocą brezylkowego drewna kolejne świstokliki. Zmieniała się. Może zmieniały też Irene wydarzenia otaczającego ją świata, bowiem w Londynie nie działo się najlepiej. Ministerstwo zaciskało pętlę na szyi czarodziejów, a wprowadzane zmiany budziły niepokojące nastroje dla wielu z przyjaciół kobiety. Nie wspominała o nich przy rodzinnym stole, zamiast prawdy wybierając gładkie kłamstewka i ciekawostki z pracy, w której zatracała się coraz bardziej. Im głębiej zmysły raził czyhający za plecami dar, tym usilniej Irene poszukiwała kolejnych zajęć dla zapracowanego ducha. Opuściła Ministerstwo na rzecz prywatnej praktyki mistrza Bonnarda, gdzie zaimponowała nie tylko wiedzą ogólną, ale też zadowalającym poziomem wiedzy ekonomicznej. Za odpowiednią opłatą, a także pod nadzorem doświadczonego numerologa, Irene odkrywała tajniki wiedzy, o których nigdy nie śniła, powoli zakochując się w możliwościach numerologii na nowo. Tymczasem, chociaż Wrońska ręce miała pełne roboty, to umiłowana cisza nie nadchodziła. Wręcz przeciwnie. Rok 1956 przyniósł przerażający wybuch anomalii, który zastał czarownicę w pół oddechu. Przerywanego, pełnego strachu. Antoni. Łóżko zatrzęsło się u podstaw, szafki poczęły klekotać bez ładu i składu, a z szuflady starego biurka, tuż pod stopy drżącej Irene upadł plik znajomych, chociaż mocno zżółkniętych kartek. Baśń matki, a pośród jej stron pojedyncza karta tarota. Koło Fortuny. Jakaż ironia w ostatniej wiadomości, od tej, której zdanie Irene ceniła najbardziej. Co chcesz powiedzieć matko? Gdzie ta nadzieja, o której mówisz? Brat cudem przeżył, podobnie zresztą jak ona sama, a od własnego ojca nie otrzymała wiele więcej prócz zdawkowego listu.
Nowy początek oznaczał jednak też i ogromny chaos, a Wrońska nauczona własną zaradnością, postanowiła skorzystać na nim jak tylko mogła najlepiej.
Plecy przygarbione miała ciężarem własnych zmartwień, o Antoniego, odesłanego w “bezpieczne” zakątki Polski, ale też i o skrywany pod połami płaszcza rękopis matki. Swoje kroki kierowała ku redakcji “Czarownicy”, chociaż wiele pewniej czułaby się zaglądając w okno “Horyzontów Zaklęć”. Podobnie bowiem jak swoje własna rodzicielka, Irene odziedziczyła nie tylko trzecie oko, ale też pisarską smykałkę, dotychczas wykorzystywaną do pisania wylewnych listów dla przyjaciół, czy też badawczych raportów. Przyjęta została uprzejmie, ale z rezerwą obojętności. Kolejna marna pisarka, której ugoszczenia podjął się nie kto inny jak on. Powinna zrozumieć wcześniej, gdy po raz pierwszy wyraźny zarys twarzy przemknął w jednej z wizji. Tej wyjątkowo krwawej i przerażającej, tej o której chciała zapomnieć. Najpewniej by to zrobiła, ale daleko Wrońskiej było do zagubionej dziewczynki z lat dziecięcych. Nie przyjmowała odpowiedzi negatywnej, nawet gdy tamten jasno się wyraził, iż dzieło matki nie zostanie wydane. Budził w niej emocje. Emocje gniewne i żywe, a ona pragnęła krzyczeć, tak jak krzyczały głosy. Czy wiesz, że umrzesz. Umrzesz jak wszyscy nasi przyjaciele. Czy wiesz, czy chcesz, by ulice stolicy spłynęły karmazynem?
Patrz im na dłonie. Ich własne są splecione razem. To jego wina. Zakradł się cicho, podstępem porwał całą uwagę, a zaraz potem serce. Im mocniej się opierała, nogami i rękami, a także regularnymi sprzeczkami z błahych powodów, tym częściej ich drogi przecinały się przez jakże okrutny los. Jeśli wcześniej miewała miłostki, to teraz posiadła miłość. Zakochała się całkowicie nierozsądnie, żałośnie, ale prawdziwie. I to w środku wojny.
W pełni uświadomiła sobie to z końcem roku ‘57, gdy drżała ze strachu o jego życie, bardziej niż swoje własne. Nie mogła nic poradzić na to, że kiedy tylko był w jej obecności, szepty milknęły. Całe swoje życie, Irene musiała zachowywać czujność, a Steffen uosabiał poczucie bezpieczeństwa. Utwierdziło ją w tym przekonaniu, ostatnia, wręcz ostateczna rozmowa z własnym ojcem. Zasmakowała świata bez podziałów, ludzi niepragnących śmierci, ani zysku ponad wszystko inne
i dzięki temu zrozumiała, że jej miejsce jest gdzie indziej. Gdzieś daleko od Wrońskiego, gdzieś ze Steffenem. Propozycja zamieszkania razem, nie da się nazwać tego inaczej niż zwykłą ucieczką
z domu, była tak niedorzeczna, że przystała na nią praktycznie od razu. Dużo dłużej zajęło czarownicy natomiast dojrzenie do uczuć, wypowiedzianych w końcu tak jakby sama nie wierzyła
w to co mówi. Po czerwcowej akcji widziała Steffena blisko śmierci, powstrzymując siłą łzy cisnące się na policzki, szeptała mu do ucha z wahaniem.
Kocham cię? Kocham cię. Kocham go. I każdego dnia modli się, by nie nadeszła wizja zguby,
a przykrywka Steffena wystarczyła jeszcze ten jeden raz, a potem każdy kolejny następny. Rozsądnie zdawała sobie sprawę z zagrożeń, szczycąc się w końcu umysłem analitycznym, zdolnym do rachunku szans i sumienia. Te nie wyglądały na wielkie, niezależnie z jakiej strony podchodziła do ich liczenia. Mimo to w nie wierzyła, oferując swoje umiejętności jako sojuszniczka Zakonu. Dolina Godryka wkrótce stała się naturalnym domem, o którym myślała po powrocie z kolejnego zlecenia, tym razem wspomagając w badaniach hogwardzkiego profesora numerologii. Nie ustawała również w samodoskonaleniu własnych umiejętności, szkoląc się nie tylko pod okiem bardziej doświadczonego w walce narzeczonego, ale też co raz częściej zainteresowanie zwracając ku astronomii.
Dwudziesty trzeci stycznia 1958 nie mógł nadejść później. Nie spodziewała się go, siedząc przy oknie noc przed pamiętnym wydarzeniem. Z zimowego nieboskłonu zerkał na Irenę stały zestaw gwiazd Łabędzia, a za plecami kobieta, na wieszaku wisiała gotowa do ubrania suknia ślubna. Wołały ją, wciąż wołały. Czy cię na to stać? Czy podołasz, ptaszku. Wystarczy twojej odwagi? Pierwszy raz od lat, patrzyła na nie prosto, bez cienia zawahania, myśląc: Wystarczy.
Więc powiedz to i ucisz ciemność na zawsze.
Wystarczy, wyszeptała z majaczącym na ustach uśmiechem.
Czas rozwinąć skrzydła, bowiem był to dopiero początek jej historii.
Nić białej magii skrzy się pod naporem cichych podszeptów, by wreszcie ulec potędze dobra. Patronus wybucha pozytywną energią, a do lotu swe skrzydła rozkłada srebrzysty łabędź. Jeden z najbardziej wyrazistych gwiazdozbiorów, jest on nienaruszalnym wskaźnikiem dla północnej części Drogi Mlecznej, symbolizując doskonałe piękno, światło i wdzięk. Dla Irene ma on niezwykłe znaczenie również ze względu na przemianę od szarego pisklaka do dorosłej, dumnej formy, w której dostrzega własną ewolucję charakteru.
Gdy przywołuje patronusa, na myśl przychodzi jej moment wymienienia się obrączkami ze Steffenem i chwila, gdy spojrzała mu w oczy, wiedząc doskonale, że jest tym jedynym.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | 0 |
Uroki: | 5 | 5 (rożdżka) |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Magia lecznicza: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 20 | 0 |
Eliksiry: | 0 | 0 |
Sprawność: | 3 | 0 |
Zwinność: | 7 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
Angielski | II | 0 |
Polski | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Astronomia | I | 2 |
Historia Magii | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Numerologia | III | 25 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Ekonomia | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Zakon Feniksa | 0 | 0 |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (tworzenie prozy) | I | 0.5 |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Wróżbiarstwo | II | 7 |
Gotowanie | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Pływanie | I | 0.5 |
Taniec współczesny | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Jasnowidz | - | 12 (+38) |
Reszta: 0 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Sophie Cattermole dnia 27.12.21 23:52, w całości zmieniany 1 raz
Tutaj rozwój, tutaj zdjęcie do akcepta.
Tutaj (1,2) rozliczone wsiąkiewki, a w spoilerze opis wizji od razu.
- opis:
- Wizje skupiają się na szczegółach, niczym migawki zrobionego w ruchu zdjęcia z przybliżenia. Najczęściej wywołują je silne emocje, skojarzenia, a szczególnie nawiązanie kontaktu wzrokowego z drugą osobą.
W innych przypadkach, może chodzić o urywek konwersacji, dotkniętą powierzchnię, smak na języku, czy zapach. Oczy Irene zachodzą wówczas mgłą, jednak posłyszane wieści nigdy nie są pełnoprawnymi scenami, a prędzej zaledwie poszlakami szepniętymi na ucho jasnowidzki przez jej trzecie oko.
Poprosiłabym przy okazji o zmianę nicku na: Irene Cattermole