08.57 - Ain't no rest for the wicked
AutorWiadomość
Sierpień 1957
Pedantycznie odwiesił marynarkę do szafy w przedpokoju, a potem odwrócił się i wyciągnął wyczekująco rękę aby odebrać okrycie wierzchnie od Septimusa. W przeciwnym razie Vanity rzuci je na kanapę w salonie, w dodatku krzywo. W świecie, a przynajmniej w domu Corneliusa, wszystko musiało być uporządkowane. Chociaż chętnie towarzyszyłby Valerie Vanity dłużej w jej garderobie, pożegnał się prędko ze świeżo owdowiałą śpiewaczką i ruszył zrobić porządek z wiedzącymi nazbyt wiele mugolami.
Dopiero gdy znalazł się w salonie, przed okazałym gobelinem z drzewem genealogicznym (Septimus, o ile rozglądałby się uważniej, poznałby już wszystkie gałęzie na pamięć - bywał tu tak często, był tutaj gdy pijany Cornelius ze wściekłością wypalał szwagierkę z drzewa genealogicznego i nie mógł się zdobyć na magiczne doszycie daty śmierci starzego brata), opadł ciężko na kanapę. Cel został już osiągnięty, wszystko przebiegło pomyślnie jak z płatka. Dopiero teraz mógł sobie pozwolić na złapanie oddechu, a wraz z ulgą przyszło zmęczenie. Legilimencja nie była trywialną sztuką, pochłaniała ogromne ilości energii magicznej - tym więcej, im bardziej skomplikowana była, a całkowite wymazywać i trwale modyfikować cudze wspomnienia potrafili tylko najbardziej zaawansowani mistrzowie tej zakazanej umiejętności. Mugoli było aż trzech, nie chcieli ryzykować, że Krueger zdoła się obronić - nawet zaskoczony, był wprawnym przeciwnikiem. Cornelius najpierw skonfundował ich wszystkich, unieruchomił ofiary z pomocą Septimusa, a potem musiał każdemu wtargnąć do głowy. Trzykrotnie obejrzeć scenę śmierci Kruegera, trzykrotnie wymazać ją z ich pamięci, trzykrotnie dodać nowe i spójne detale tego, jak spędzili tą noc.
Teraz był jedynym świadkiem tamtej chwili, jedynym, który - ich oczyma - dokładnie dowiedział się, co zaszło. Ciężar tajemnicy dzielili Septimus i Valerie, nikt nigdy się nie dowie. Ciało znajdą dopiero rano.
Pani Sallow, biały i puchaty kuguchar Corneliusa, usadowiła się między Sallowem i miejscem dla Septimusa. Pogłaskał ją nieobecnie, wyraźnie zmęczony, a potem uniósł różdżkę i przywołał do siebie stoliczek z dwoma kieliszkami i butelką ognistej. Preferował wino, ale dzisiaj potrzebowali czegoś mocniejszego. Vanity, co prawda, wydawał się już lekko wstawiony, a Sallow nie rozumiał jak można upić się szampanem, ale nie zamierzał w to wnikać.
-Już naprawdę po wszystkim. - szepnął, odchylając głowę do tyłu.
Gdy przymykał oczy, widział pod powiekami ją - w karminowej sukni, z bladą blizną na szyi. Krew, która niegdyś z niej płynęła, musiała być równie karminowa. -Dlaczego w ogóle oddaliście ją temu padalcowi? - westchnął, kręcąc lekko głową. Gdyby samemu miał siostry, dbałby o nie lepiej - nigdy nie rozumiał decyzji, by wydać Valerie akurat za tego starca. Gdy wtargnął do głowy dziwki, z którą zadawał się Krueger i poznał bezmiar jego okrucieństwa, zaczął rozumieć jeszcze mniej.
-Ktoś się teraz powinien ją zająć. Wdowieństwo nie służy dobrze urodzonym damom ani artystkom, szczególnie z dziećmi, a żałoba szybko minie... - wygiął lekko kąciki ust, przekonany, że Valerie nie uroni ani jednej szczerej łzy po tamtym człowieku. Publiczny teatr odegra jednak z pewnością znakomicie. -Macie jakiegoś kandydata na jej kolejnego męża? - polityka wymagała gry pozorów i niedomówień, którą przenosił na życie codzienne. Z Septimusem mógł jednak rozmawiać bezpośrednio, a proste - zbyt proste - słowa dziwnie układały się na języku. Jakby znów miał dwadzieścia lat, jakby niewygodnie było mu mówić i oddychać bez maski kłamstw, która chyba na stałe już do niego przyrosła.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby nie wyciągnięta ku niemu dłoń, nawet nie zorientowałby się, że marynarkę powinien zdjąć i oddać. Po chwili jednak zrzucił ją z siebie ruchem żwawym, choć za razem niezwykle niepewnym, kierowanym w końcu drżącą ręką. Ten kawał i tak paskudnie parzącej szmaty, którą pewnie spali tylko po to by upewnić się, że nikt nie rozpozna jej po fantazyjnym szyciu przy kołnierzu, wylądował złożony na przedramieniu Sallowa, kiedy to Vanity począł już obmyślać wielka wędrówkę po jego mieszkaniu, mającą widocznie na celu ukojenie nerwów. Nerwów, których nie ukoiło do tej pory nawet wypicie praktycznie całej zawartości butelki podsuniętej im po występie. Nerwów, których pewnie nie ukoił by nawet eliksir uspokajający, którego nie powinien mieszać z szampanem, jeżeli nie miał ochoty na obserwację treści swojego żołądka na dywanie mieszkania Corneliusa.
Sallow pewnie podniósłby głos, stary pedant. A i Septimus w efekcie i tak pewnie musiałby klękać i szorować go metodami mniej wygodnymi od magii. W końcu tak skołowany jak po połączeniu dwóch otumaniających składników, nie byłby w stanie pochwycić różdżki w odpowiedni sposób.
Septimus nie odezwał się pierwszy – z rękami w kieszeniach, byle tylko ukryć powracające w stresujących momentach tiki, przemierzał połacie tak dobrze znanego pomieszczenia. Zatrzymał się na chwilę przy płachcie przedstawiającej drzewo rodowe Sallowów, obejrzał lukę, w której powinno znajdować się nazwisko jego nigdy nie posiadanej żony. Czy gdyby Cornelius posiadał żonę, wciąż mogliby się przyjaźnić? A może ta zawładnęłaby nim o tego stopnia, by odciąć go od „niekorzystnego wpływu” niedojrzałego kolegi? Wolał o tym nie myśleć.
Gdyby nie jego inicjatywa, Septimus pewnie nigdy nie podjąłby się próby oswobodzenia Valerie ze szponów Kruegera. Albo sam nadział się na jego szpony, próbując zrobić wszystko na własną, poryczą rękę.
- Nie tak szybko, oj uważaj – powiedział tylko, wyjmując ręce z kieszeni i obracając się ku stolikowi, na którym gościł już wysokoprocentowy alkohol. Patrząc przez chwilę na swoje dłonie, Septimus wiedział już, że nie będzie wstanie wlać go do szklanek bez rozlania. Zatem nie targnął się do polewania. – Po wszystkim, jasne – zakpił, bo tryb paniki widocznie zawładnął ciałem Vanity, gdy wykonywał typowy dla siebie marsz niepokoju. Dookoła, przed kanapą, za kanapą, aż wreszcie zatrzymał się z dłoniami zaciśniętymi na szczycie opacia, by móc spojrzeć w oczy przyjacielowi, kiedy ten tylko przekrzywił głowę do góry. - Wciąż boję się, że ktoś mnie z tym połączy. Dobrze – ty nie jesteś tak zagrożony, jasne? Ty nie pracowałeś z nim latami, nie uczyłeś jego syna, nie znasz wszystkich brudów które na niego mamy.
Spojrzenie znowu oparło się na flaszce. Gdy Cornelius myślał o miękkiej skórze szyi Valerie, Septimus rozmarzył się na temat zimnej, szklanej szyjki butelki, za którą chętnie pochwyciłby i wypił do dna. Nie mógł powstrzymać znerwicowanego ruchu nogą, który dało się posłyszeć pod postacią stukającego dźwięku, uciekającego od podbitego, eleganckiego buta i drewnianej, napotykającej go podłogi.
Dopiero po chwili Cornelius mógł domyślić się, że muzyk wypowiadając się w liczbie mnogiej nie mówi o nim i Valerie. Temat zastępczego przyjaciela zza morza wydawał się powracać ustawicznie niczym bumerang.
- To… To trochę przez Stefana – przyznał się bez bicia. Chociaż Krueager nie zasugerował mu ślubu siostry z wujem, wszystko było jakby wypadkową znajomości z nim i tego nikt się nie wyprze. By jednak nie wyjść na niewdzięcznego wobec wspomnienia dawnego przyjaciela, Septimus od razu obruszył się, jakby chcąc poprawić własne słowa. – Ale też trochę przeze mnie. Ja nie myślałem że to tak się skończy, uwierz mi, gdybym wiedział, nigdy bym tego nie robił. Z jego trybem życia, z jego zajęciem, myślałem że to wszystko szlag trafi w kilka lat.
Kłamał, jakby wstydził się powiedzieć Corneliusowi prawdy i tylko prawdy. Teraz już wyminął kanapę ponownie i usiadł zaraz obok. Obok Panny Sallow, oczywiście, bo ta wydawała się być murem postawionym między ich dwójką. Zarzucił nogę na nogę, chociaż jedna z nich wciąż bujała się chaotycznie, jakby był to jedyny sposób na upuszczenie gwałtownych emocji z jego ciała.
- Powinna wrócić do domu. Ma tam mnie i mamę, bezpieczeństwo i dach nad głową – zapewnił, przekrzywiając się na siedzisku w taki sposób, by patrzeć się w kierunku Sallowa. Nad jego ramieniem, wciąż wiedziony wstydem, co mowa ciała zdradzała niemal od razu. – Gdyby syn Franza próbował ją odnaleźć i stawiać bzdurne żądania, byłbym przy niej, może byłoby jej łatwiej. Jest przecież taka młoda i taka delikatna… – głos miał teraz już jakby nieobecny. – Ale co masz na myśli z tym kandydatem? Oszalałeś? Gdybym rozpuszczał wici jeszcze przed jego śmiercią, jeszcze narobiłbym podejrzeń. Poza tym… – obudził się jakby kierowany tym pytaniem i teraz już zebrał się w sobie, by wreszcie sięgnąć po butelkę. Odnalazł w końcu w głowie sposób, który sprawi, że nic się tutaj nie rozleje. Jedną dłonią rozpinając guziki kamizelki, przechylił karafkę ku swoim ustom, by napić się prosto z niej, ignorując fakt, że zachowanie takie mogło budzić oburzenie pedantycznego Sallowa. Gdy butelka na nowo spotkała się z blatem, Septimus poluzował również krawat.
- Może jego syn ucieszy się, że ojciec nie żyje? Franz nigdy nie był blisko ze swoją rodziną. Miał tylko syna i Stefana. Aż palce mnie świerzbią, żeby napisać list do zakładu – potem spojrzał w kierunku Corneliusa, byle tylko dać mu znać, że nie zrobiłby tego. Oczywiście, że nie. Skąd. – Ale niech ma niespodziankę. Za jakieś pół roku wyjdzie i pewnie się ucieszy.
Sallow pewnie podniósłby głos, stary pedant. A i Septimus w efekcie i tak pewnie musiałby klękać i szorować go metodami mniej wygodnymi od magii. W końcu tak skołowany jak po połączeniu dwóch otumaniających składników, nie byłby w stanie pochwycić różdżki w odpowiedni sposób.
Septimus nie odezwał się pierwszy – z rękami w kieszeniach, byle tylko ukryć powracające w stresujących momentach tiki, przemierzał połacie tak dobrze znanego pomieszczenia. Zatrzymał się na chwilę przy płachcie przedstawiającej drzewo rodowe Sallowów, obejrzał lukę, w której powinno znajdować się nazwisko jego nigdy nie posiadanej żony. Czy gdyby Cornelius posiadał żonę, wciąż mogliby się przyjaźnić? A może ta zawładnęłaby nim o tego stopnia, by odciąć go od „niekorzystnego wpływu” niedojrzałego kolegi? Wolał o tym nie myśleć.
Gdyby nie jego inicjatywa, Septimus pewnie nigdy nie podjąłby się próby oswobodzenia Valerie ze szponów Kruegera. Albo sam nadział się na jego szpony, próbując zrobić wszystko na własną, poryczą rękę.
- Nie tak szybko, oj uważaj – powiedział tylko, wyjmując ręce z kieszeni i obracając się ku stolikowi, na którym gościł już wysokoprocentowy alkohol. Patrząc przez chwilę na swoje dłonie, Septimus wiedział już, że nie będzie wstanie wlać go do szklanek bez rozlania. Zatem nie targnął się do polewania. – Po wszystkim, jasne – zakpił, bo tryb paniki widocznie zawładnął ciałem Vanity, gdy wykonywał typowy dla siebie marsz niepokoju. Dookoła, przed kanapą, za kanapą, aż wreszcie zatrzymał się z dłoniami zaciśniętymi na szczycie opacia, by móc spojrzeć w oczy przyjacielowi, kiedy ten tylko przekrzywił głowę do góry. - Wciąż boję się, że ktoś mnie z tym połączy. Dobrze – ty nie jesteś tak zagrożony, jasne? Ty nie pracowałeś z nim latami, nie uczyłeś jego syna, nie znasz wszystkich brudów które na niego mamy.
Spojrzenie znowu oparło się na flaszce. Gdy Cornelius myślał o miękkiej skórze szyi Valerie, Septimus rozmarzył się na temat zimnej, szklanej szyjki butelki, za którą chętnie pochwyciłby i wypił do dna. Nie mógł powstrzymać znerwicowanego ruchu nogą, który dało się posłyszeć pod postacią stukającego dźwięku, uciekającego od podbitego, eleganckiego buta i drewnianej, napotykającej go podłogi.
Dopiero po chwili Cornelius mógł domyślić się, że muzyk wypowiadając się w liczbie mnogiej nie mówi o nim i Valerie. Temat zastępczego przyjaciela zza morza wydawał się powracać ustawicznie niczym bumerang.
- To… To trochę przez Stefana – przyznał się bez bicia. Chociaż Krueager nie zasugerował mu ślubu siostry z wujem, wszystko było jakby wypadkową znajomości z nim i tego nikt się nie wyprze. By jednak nie wyjść na niewdzięcznego wobec wspomnienia dawnego przyjaciela, Septimus od razu obruszył się, jakby chcąc poprawić własne słowa. – Ale też trochę przeze mnie. Ja nie myślałem że to tak się skończy, uwierz mi, gdybym wiedział, nigdy bym tego nie robił. Z jego trybem życia, z jego zajęciem, myślałem że to wszystko szlag trafi w kilka lat.
Kłamał, jakby wstydził się powiedzieć Corneliusowi prawdy i tylko prawdy. Teraz już wyminął kanapę ponownie i usiadł zaraz obok. Obok Panny Sallow, oczywiście, bo ta wydawała się być murem postawionym między ich dwójką. Zarzucił nogę na nogę, chociaż jedna z nich wciąż bujała się chaotycznie, jakby był to jedyny sposób na upuszczenie gwałtownych emocji z jego ciała.
- Powinna wrócić do domu. Ma tam mnie i mamę, bezpieczeństwo i dach nad głową – zapewnił, przekrzywiając się na siedzisku w taki sposób, by patrzeć się w kierunku Sallowa. Nad jego ramieniem, wciąż wiedziony wstydem, co mowa ciała zdradzała niemal od razu. – Gdyby syn Franza próbował ją odnaleźć i stawiać bzdurne żądania, byłbym przy niej, może byłoby jej łatwiej. Jest przecież taka młoda i taka delikatna… – głos miał teraz już jakby nieobecny. – Ale co masz na myśli z tym kandydatem? Oszalałeś? Gdybym rozpuszczał wici jeszcze przed jego śmiercią, jeszcze narobiłbym podejrzeń. Poza tym… – obudził się jakby kierowany tym pytaniem i teraz już zebrał się w sobie, by wreszcie sięgnąć po butelkę. Odnalazł w końcu w głowie sposób, który sprawi, że nic się tutaj nie rozleje. Jedną dłonią rozpinając guziki kamizelki, przechylił karafkę ku swoim ustom, by napić się prosto z niej, ignorując fakt, że zachowanie takie mogło budzić oburzenie pedantycznego Sallowa. Gdy butelka na nowo spotkała się z blatem, Septimus poluzował również krawat.
- Może jego syn ucieszy się, że ojciec nie żyje? Franz nigdy nie był blisko ze swoją rodziną. Miał tylko syna i Stefana. Aż palce mnie świerzbią, żeby napisać list do zakładu – potem spojrzał w kierunku Corneliusa, byle tylko dać mu znać, że nie zrobiłby tego. Oczywiście, że nie. Skąd. – Ale niech ma niespodziankę. Za jakieś pół roku wyjdzie i pewnie się ucieszy.
Septimus był jedną z niewielu - jeśli nie jedyną - osobą, której emocji Cornelius nie sprawdzał z ciekawości ani z nudów. Nie musiał. Gdyby magię legilimencji można było ufizycznić, wyglądałaby pewnie jak Septimus Vanity w salonie Sallowa - zdradzający stres każdym słowem, krokiem, gestem. Cornelius nigdy w życiu nie spotkał nikogo tak... ekspresyjnego. W dzieciństwie Septimus wnosił powiew świeżości do ponurego domu w Shropshire, barwnie kontrastując z ojcem Sallowa. Tiberius wydawał się czasem żywym posągiem, a syn nigdy nie wiedział, co myśli. I nigdy się nie dowie, wada posiadania w rodzinie oklumenty. Gdyby mógł, zdelegalizowałby oklumencję, a nie legilimencję!
Na szczęście, emocje najbliższego przyjaciela były widoczne jak na dłoni, zawsze i wszędzie. Po tym, jak Sallow przywyknął do świata politycznych kłamstw i konieczności sprawdzania prawdomówności każdego (przez jakiś czas powstrzymywał się jedynie przed czytaniem emocji dawnej narzeczonej, aż okazało się, że zdradziła go z lordem Black), spotkania z Septimusem były niezmiernie relaksujące. Sallow znał jego grzechy - pijaństwo, nerwowość, chaos - i był przekonany, że najlepszy przyjaciel nie ma przed nim żadnych sekretów. Chociaż on.
Od niechcenia wodził wzrokiem za krążącym po pokoju Septimusem. Najlepiej dać mu rozchodzić nerwy. Pani Sallow nie była równie wyrozumiała - syknęła cicho, widząc jak ten znajomy intruz zajmuje jej przestrzeń. Cornelius pogłaskał ją uspokajająco, a potem wbił zielone tęczówki w rozbiegane oczy Septimusa. Przyjaciel był chyba jedyną osobą, której Sallow pozwalał po prostu nad sobą stać - bo przecież to on musiał być na górze, zawsze i wszędzie, nawet biurko w gabinecie miał na podwyższeniu.
-Dlaczego ktokolwiek miałby pomyśleć o tobie, skoro byliście w tak dobrej komitywie? - przewrócił oczami. -Skoro miałeś na niego brudy, to najpierw byś je wykorzystał, mordowanie to broń nieznajomych. - uśmiechnął się łagodnie, usiłując go uspokoić. Przecież sam też nigdy nie zlecił niczyjego zabójstwa, doskonale wiedział, co mówi. Wolał działać za pomocą sekretów i szantaży, jak każdy rozsądny człowiek. Septimus też by tak zadziałał, gdyby nie chodziło o Valerie. Tylko szaleniec przekupywałby mugoli. -Nikt nic nie pamięta, nikt nie wie, że potrafię modyfikować wspomnienia. - prawie nikt, ale grono było na tyle wąskie, by nie groziło niebezpieczeństwem. Za kilka miesięcy Cornelius przestanie ukrywać swój już-nie-tak-nielegalny talent, ale do tej pory przyznawał się jedynie najbliższym oraz wpływowym zleceniodawcom. A oni zatrudniali go do uporania się z sekretami jeszcze bardziej niebezpiecznymi niż legilimencja.
-Valerie też ma na niego brudy? - zmarszczył lekko brwi, brudy prywatne miała, rzecz jasna, ale nie sądził, że dopuszczali ją do interesów. Zacisnął z dezaprobatą usta dopiero, gdy padło imię drugiego przyjaciela Septimusa, a zatem to on miał te brudy, cholerny Stefan. Sallow najpierw słyszał o nim w listach i znielubił go już wtedy - choć nie miał siły ująć tych uczuć w słowa, był wtedy zajęty ząbkującym Marceliusem. Po odwiedzinach młodszego Kruegera w Londynie mógł już z całą pewnością stwierdzić, że go nie cierpi. Wspólna wizyta w British Museum była koszmarem, Septimus chyba sądził, że się polubią (niedoczekanie!), kilkukrotnie sprawdzone emocje Stefana pokazywały jedynie irytującą wesołość, a Cornelius był na zmianę fałszywie uprzejmy i surowo przypominający czarodziejom o tym, by nie afiszować się zbytnio przed mugolami. Wtedy jeszcze było ich pełno w stolicy.
-Wydałeś Valerie za Franza, bo... Stefan cię namówił? - wysyczał, z wrażenia nawet nie reprymendując Septimusa za picie prosto z butelki. Podejrzliwie zerknął na drgające kolano przyjaciela - przywykł do myśli, że Vanity nigdy nie okłamałby go w ważnej sprawie, ale drobne kłamstwa - te wynikające ze wstydu czy porywu chwili - zauważał i wybaczał. Mięsień na policzku drgnął lekko, gdy Septimus roztoczył przed Valerie jakże barwną przyszłość w szarym Shropshire. Stanowczym gestem wyrwał przyjacielowi butelkę i samemu upił łyka, również z gwinta. Chyba naprawdę był dzisiaj roztrzęsiony, choć się z tym nie afiszował. Nigdy nie zlecił w końcu morderstwa.
-To dla niej planujesz? Zamknąć ją w wieży w Shropshire, artystkę? Żeby wszyscy o niej zapomnieli, żeby nie ujrzała już sceny? Myślisz, że tego by chciała? Podoba się jej Londyn, rozmawiałem z nią. - ośmielony kilkoma łykami whiskey, wyrzucił z siebie prędko te pretensje, przyznając się zarazem, że rozmawiał z Valerie za plecami Septimusa. Już nie musiał tego ukrywać. Gardło paliło alkoholem, spojrzenie płonęło niepodobnym do Corneliusa ogniem.
-Ten syn, powinienem się nim martwić? Można go uciszyć? - zapytał praktycznie, próbując oszacować bilans zysk i strat zanim przedstawi swoją propozycję. -Zaraz ci powiem, do czego zmierzam. - dodał miłosiernie, oddając Septimusowi butelkę. Może powinni się jeszcze trochę napić zanim poprosi o rękę jego siostry, tak będzie bezpieczniej.
Te beztroskie plany wzięły w łeb, gdy Septimus znów wspomniał imię tamtego człowieka. Cornelius spiorunował go wzrokiem i uniósł lekko lewą brew.
-Ani mi się waż, Septimus. Nie potrafisz udawać aż tak dobrze - nie przy bliskich znajomych, bo niestety takim był ten Stefan. Cornelius nie podejrzewał, że Septimus potrafi udawać aż tak dobrze, że przez lata ukrywał przed najbliższym przyjacielem relację z tamtym gnojem. -Wyszłoby, że nienawidziłeś Franza. Będziesz milczał na jego temat, jak pogrążony w żałobie szwagier. - syknął ostrzegawczo. -Stefan i Stefan i Stefan - powtórzył z niecierpliwością, w zimny głos wkradła się szydercza nuta. -Zapomnij o nim wreszcie, niech gnije w tym więzieniu. Nie jesteś jego żoną, by do niego pisać ani o nim pamiętać. I jak to, wychodzi już za pół roku? Myślałem, że posiedzi dłużej. Tak czy siak, nie powinieneś się z nim kontaktować, to przestępca i... jeszcze raz, jak to on namówił cię do wydania Valerie za Franza, właściwie co mu to dało? Co za gnój. - wiedział, że Septimusem łatwo manipulować, ale żeby aż tak?!
Na szczęście, emocje najbliższego przyjaciela były widoczne jak na dłoni, zawsze i wszędzie. Po tym, jak Sallow przywyknął do świata politycznych kłamstw i konieczności sprawdzania prawdomówności każdego (przez jakiś czas powstrzymywał się jedynie przed czytaniem emocji dawnej narzeczonej, aż okazało się, że zdradziła go z lordem Black), spotkania z Septimusem były niezmiernie relaksujące. Sallow znał jego grzechy - pijaństwo, nerwowość, chaos - i był przekonany, że najlepszy przyjaciel nie ma przed nim żadnych sekretów. Chociaż on.
Od niechcenia wodził wzrokiem za krążącym po pokoju Septimusem. Najlepiej dać mu rozchodzić nerwy. Pani Sallow nie była równie wyrozumiała - syknęła cicho, widząc jak ten znajomy intruz zajmuje jej przestrzeń. Cornelius pogłaskał ją uspokajająco, a potem wbił zielone tęczówki w rozbiegane oczy Septimusa. Przyjaciel był chyba jedyną osobą, której Sallow pozwalał po prostu nad sobą stać - bo przecież to on musiał być na górze, zawsze i wszędzie, nawet biurko w gabinecie miał na podwyższeniu.
-Dlaczego ktokolwiek miałby pomyśleć o tobie, skoro byliście w tak dobrej komitywie? - przewrócił oczami. -Skoro miałeś na niego brudy, to najpierw byś je wykorzystał, mordowanie to broń nieznajomych. - uśmiechnął się łagodnie, usiłując go uspokoić. Przecież sam też nigdy nie zlecił niczyjego zabójstwa, doskonale wiedział, co mówi. Wolał działać za pomocą sekretów i szantaży, jak każdy rozsądny człowiek. Septimus też by tak zadziałał, gdyby nie chodziło o Valerie. Tylko szaleniec przekupywałby mugoli. -Nikt nic nie pamięta, nikt nie wie, że potrafię modyfikować wspomnienia. - prawie nikt, ale grono było na tyle wąskie, by nie groziło niebezpieczeństwem. Za kilka miesięcy Cornelius przestanie ukrywać swój już-nie-tak-nielegalny talent, ale do tej pory przyznawał się jedynie najbliższym oraz wpływowym zleceniodawcom. A oni zatrudniali go do uporania się z sekretami jeszcze bardziej niebezpiecznymi niż legilimencja.
-Valerie też ma na niego brudy? - zmarszczył lekko brwi, brudy prywatne miała, rzecz jasna, ale nie sądził, że dopuszczali ją do interesów. Zacisnął z dezaprobatą usta dopiero, gdy padło imię drugiego przyjaciela Septimusa, a zatem to on miał te brudy, cholerny Stefan. Sallow najpierw słyszał o nim w listach i znielubił go już wtedy - choć nie miał siły ująć tych uczuć w słowa, był wtedy zajęty ząbkującym Marceliusem. Po odwiedzinach młodszego Kruegera w Londynie mógł już z całą pewnością stwierdzić, że go nie cierpi. Wspólna wizyta w British Museum była koszmarem, Septimus chyba sądził, że się polubią (niedoczekanie!), kilkukrotnie sprawdzone emocje Stefana pokazywały jedynie irytującą wesołość, a Cornelius był na zmianę fałszywie uprzejmy i surowo przypominający czarodziejom o tym, by nie afiszować się zbytnio przed mugolami. Wtedy jeszcze było ich pełno w stolicy.
-Wydałeś Valerie za Franza, bo... Stefan cię namówił? - wysyczał, z wrażenia nawet nie reprymendując Septimusa za picie prosto z butelki. Podejrzliwie zerknął na drgające kolano przyjaciela - przywykł do myśli, że Vanity nigdy nie okłamałby go w ważnej sprawie, ale drobne kłamstwa - te wynikające ze wstydu czy porywu chwili - zauważał i wybaczał. Mięsień na policzku drgnął lekko, gdy Septimus roztoczył przed Valerie jakże barwną przyszłość w szarym Shropshire. Stanowczym gestem wyrwał przyjacielowi butelkę i samemu upił łyka, również z gwinta. Chyba naprawdę był dzisiaj roztrzęsiony, choć się z tym nie afiszował. Nigdy nie zlecił w końcu morderstwa.
-To dla niej planujesz? Zamknąć ją w wieży w Shropshire, artystkę? Żeby wszyscy o niej zapomnieli, żeby nie ujrzała już sceny? Myślisz, że tego by chciała? Podoba się jej Londyn, rozmawiałem z nią. - ośmielony kilkoma łykami whiskey, wyrzucił z siebie prędko te pretensje, przyznając się zarazem, że rozmawiał z Valerie za plecami Septimusa. Już nie musiał tego ukrywać. Gardło paliło alkoholem, spojrzenie płonęło niepodobnym do Corneliusa ogniem.
-Ten syn, powinienem się nim martwić? Można go uciszyć? - zapytał praktycznie, próbując oszacować bilans zysk i strat zanim przedstawi swoją propozycję. -Zaraz ci powiem, do czego zmierzam. - dodał miłosiernie, oddając Septimusowi butelkę. Może powinni się jeszcze trochę napić zanim poprosi o rękę jego siostry, tak będzie bezpieczniej.
Te beztroskie plany wzięły w łeb, gdy Septimus znów wspomniał imię tamtego człowieka. Cornelius spiorunował go wzrokiem i uniósł lekko lewą brew.
-Ani mi się waż, Septimus. Nie potrafisz udawać aż tak dobrze - nie przy bliskich znajomych, bo niestety takim był ten Stefan. Cornelius nie podejrzewał, że Septimus potrafi udawać aż tak dobrze, że przez lata ukrywał przed najbliższym przyjacielem relację z tamtym gnojem. -Wyszłoby, że nienawidziłeś Franza. Będziesz milczał na jego temat, jak pogrążony w żałobie szwagier. - syknął ostrzegawczo. -Stefan i Stefan i Stefan - powtórzył z niecierpliwością, w zimny głos wkradła się szydercza nuta. -Zapomnij o nim wreszcie, niech gnije w tym więzieniu. Nie jesteś jego żoną, by do niego pisać ani o nim pamiętać. I jak to, wychodzi już za pół roku? Myślałem, że posiedzi dłużej. Tak czy siak, nie powinieneś się z nim kontaktować, to przestępca i... jeszcze raz, jak to on namówił cię do wydania Valerie za Franza, właściwie co mu to dało? Co za gnój. - wiedział, że Septimusem łatwo manipulować, ale żeby aż tak?!
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Winny. Winny jak nigdy.
Wodzenie wzrokiem w kierunku Corneliusa nigdy nie było tak trudne, jak dnia dzisiejszego. Nie ze względu na to, że poznał się po raz kolejny na jego usposobieniu, uświadamiając sobie znowu, że dla celów wyższych takich jak przyjaźń czy idea byłby w stanie zabić człowieka. Nie, to wydawało się nie godzić w umysł muzyka aż tak, w końcu znając wojenne szlaki wręcz od podszewki, uodpornił się już na myśl, że niektórych najłatwiej szło się zwyczajnie pozbyć. Teraz wstydził się przed samym sobą przeszłości, w której dopuścił się połączenia Valerie i Franza w tym nieszczęsnym układzie, który miał zapewnić bezpieczeństwo i godny byt jego siostrze. I jemu samemu, w końcu szantaż na tle jego własnej, artystycznej reputacji był narzędziem na tyle silnym, by przekonał Septimusa zarówno do trzymania mordy na kłódkę, ale i opuszczenia Berlina, kiedy tylko Valerie zamieszkała ze swoim nowym mężem.
- To nie tak, Cornel, proszę – zaprzeczył wręcz wzruszonym głosem, kiedy posłyszał pierwsze oburzenie. Zarówno dotyczące udziału Stefana w tej całej farsie, jak i tego, że planował zamknąć siostrę w bezpiecznych murach Vanity Palace. Nim jednak zdążył usłyszeć uderzenie denka butelki o stoliczek, już sam przejął ją z dłoni Sallowa, byle tylko zająć czymś swoje coraz mocniej drżące ręce. – Corneliusie, proszę. Naprawdę nie chcę odbierać jej radości, chcę po prostu żeby była bezpieczna i sama wybrała sobie kogoś z kim będzie szczęśliwa. Jeżeli będzie chciała ostatecznie skończyć w Londynie, to przecież jej sprawa, na pewno uda nam się zgromadzić środki na lokum dla niej. Chciałbym wynagrodzić jej stracone lata, nie rozumiesz?
Widocznie w całej tej salwie nagłych emocji, zarówno swoich, jak i przyjaciela, nie zauważył stwierdzenia o „rozmawianiu z nią”. Być może nie wydało się mu to dziwne. Jeszcze nie teraz, kiedy ginął pod gradem nieporozumień, które sam właściwie zapoczątkował, wywlekając na wierzch zarówno temat syna Franza, nieśmiertelny temat Stefana jak i… Ponownie wspominając Stefana. Faktycznie, Septimus powinien zastanowić się nad swoim zachowaniem. I nad doborem tematów do rozmów, szczególnie, że nie pozostawał obojętny na oschły charakter relacji tej dwójki.
- Nie wiem jaki jest jego syn, Cornel, omijałem z Valerie temat Franza jak tylko mogłem, byle tylko nie zasugerować dosadniej czemu z Berlina swego czasu przesyłałem im tyle pieniędzy – uchylił niewielki łyk z butelki, a potem smętnym spojrzeniem przemknął po sylwetce wciąż zirytowanego propagandzisty. Pociągnął więcej, byle nabrać odwagi do patrzenia mu w oczy. I zbędnej odwagi, jeżeli chodzi o mówienie. – Kontakt z jego synem zakończył się jeszcze długo przed moim wyjazdem, kiedy odesłano go do Hogwardu. Dla mnie to zamknięty rozdział, ale jeżeli cokolwiek zostało mu z ojca – będzie problemem. Dla mnie, dla niej, dla… – urwał, bo słowa Corneliusa wcięły się w te jego. Stefan, Stefan, Stefan…. Septimus wykrzywił się w nieprzyjemnym grymasie i teraz wepchnął butelkę w ręce przyjaciela. Nie sądził, że ich dzisiejsza rozmowa poszybuje w takie kierunki, myślał raczej, że będzie mógł w stresie podziękować mu i upewnić się, że wszystko to pozostanie między nimi. Widocznie jednak Cornelius tego wieczora obudził się. I wybrał przemoc.
Septimus wstał, by ponownie rozpocząć wycieczkę po pokoju. I swoją gestykulacyjną pokazówkę, tak bardzo typową, a tak bardzo irytującą w momentach napięcia.
- Nie namówił mnie, dobra? Żeby było jasne – poinformował, stając za stolikiem i wskazując na Corneliusa palcem. Szczęka chodziła mu do tego stopnia, że po chwili pogładził się po niej, byle tylko przywołać ją do porządku. – O tobie też bym pamiętał, bo jesteś mi bliski. Nawet gdybyś trafił do więzienia czy nagle zaczął czołgać się po kanałach niczym szczur! – pragnął jeszcze zaznaczyć swoją sympatię wobec niego. Alkohol zatańczył w żyłach muzyka, a mózg na krótką chwilę wyłączył się, ustępując decyzyjności niepokornemu sercu. – Ty jesteś moim najlepszym przyjacielem od tylu lat, ale zrozum że z nim też łączyła mnie silna więź. Nie mogę go zapomnieć, był moim mentorem. Był mi drogi. Nie wiem o co jesteś zazdrosny i dlaczego. Nigdy! Ale to nigdy nie patrzyłem na ciebie pod tym kątem i nigdy nie będę. Nigdy nie czułem do ciebie czegoś, co czułem do niego. Tak! – wydobył z siebie, teraz już podnosząc głos i kierowany emocjami – gestykulując żywo dłonią, jakby chciał podkreślić, że wreszcie przedstawia światu prawdę objawioną. – Czułem coś do niego! To chciałeś usłyszeć? Czy wolisz myśleć, że to on czuł coś do mnie, żeby brzydzić się mnie mniej?!
Dopiero potem zrozumiał, że obruszył się nieco zbyt mocno, wysypując się z wszystkiego tego, co Cornelius mógł wiedzieć, gdyby tylko poruszył kiedykolwiek jego umysłem w typowy dla siebie sposób, zaglądając do środka. Muzyk był gotowy na każdą reakcję, przyjmując postawę zbitego, chociaż wciąż patrzącego mu głęboko w oczy psa. Zaplótł ramiona na piersi, jednak jedną dłonią od razu pomknął ku swojej własnej szyi, którą począł w stresie drapać do czerwoności.
- A Franz wiedział - dodał, jakby chcąc się wytłumaczyć.
Wodzenie wzrokiem w kierunku Corneliusa nigdy nie było tak trudne, jak dnia dzisiejszego. Nie ze względu na to, że poznał się po raz kolejny na jego usposobieniu, uświadamiając sobie znowu, że dla celów wyższych takich jak przyjaźń czy idea byłby w stanie zabić człowieka. Nie, to wydawało się nie godzić w umysł muzyka aż tak, w końcu znając wojenne szlaki wręcz od podszewki, uodpornił się już na myśl, że niektórych najłatwiej szło się zwyczajnie pozbyć. Teraz wstydził się przed samym sobą przeszłości, w której dopuścił się połączenia Valerie i Franza w tym nieszczęsnym układzie, który miał zapewnić bezpieczeństwo i godny byt jego siostrze. I jemu samemu, w końcu szantaż na tle jego własnej, artystycznej reputacji był narzędziem na tyle silnym, by przekonał Septimusa zarówno do trzymania mordy na kłódkę, ale i opuszczenia Berlina, kiedy tylko Valerie zamieszkała ze swoim nowym mężem.
- To nie tak, Cornel, proszę – zaprzeczył wręcz wzruszonym głosem, kiedy posłyszał pierwsze oburzenie. Zarówno dotyczące udziału Stefana w tej całej farsie, jak i tego, że planował zamknąć siostrę w bezpiecznych murach Vanity Palace. Nim jednak zdążył usłyszeć uderzenie denka butelki o stoliczek, już sam przejął ją z dłoni Sallowa, byle tylko zająć czymś swoje coraz mocniej drżące ręce. – Corneliusie, proszę. Naprawdę nie chcę odbierać jej radości, chcę po prostu żeby była bezpieczna i sama wybrała sobie kogoś z kim będzie szczęśliwa. Jeżeli będzie chciała ostatecznie skończyć w Londynie, to przecież jej sprawa, na pewno uda nam się zgromadzić środki na lokum dla niej. Chciałbym wynagrodzić jej stracone lata, nie rozumiesz?
Widocznie w całej tej salwie nagłych emocji, zarówno swoich, jak i przyjaciela, nie zauważył stwierdzenia o „rozmawianiu z nią”. Być może nie wydało się mu to dziwne. Jeszcze nie teraz, kiedy ginął pod gradem nieporozumień, które sam właściwie zapoczątkował, wywlekając na wierzch zarówno temat syna Franza, nieśmiertelny temat Stefana jak i… Ponownie wspominając Stefana. Faktycznie, Septimus powinien zastanowić się nad swoim zachowaniem. I nad doborem tematów do rozmów, szczególnie, że nie pozostawał obojętny na oschły charakter relacji tej dwójki.
- Nie wiem jaki jest jego syn, Cornel, omijałem z Valerie temat Franza jak tylko mogłem, byle tylko nie zasugerować dosadniej czemu z Berlina swego czasu przesyłałem im tyle pieniędzy – uchylił niewielki łyk z butelki, a potem smętnym spojrzeniem przemknął po sylwetce wciąż zirytowanego propagandzisty. Pociągnął więcej, byle nabrać odwagi do patrzenia mu w oczy. I zbędnej odwagi, jeżeli chodzi o mówienie. – Kontakt z jego synem zakończył się jeszcze długo przed moim wyjazdem, kiedy odesłano go do Hogwardu. Dla mnie to zamknięty rozdział, ale jeżeli cokolwiek zostało mu z ojca – będzie problemem. Dla mnie, dla niej, dla… – urwał, bo słowa Corneliusa wcięły się w te jego. Stefan, Stefan, Stefan…. Septimus wykrzywił się w nieprzyjemnym grymasie i teraz wepchnął butelkę w ręce przyjaciela. Nie sądził, że ich dzisiejsza rozmowa poszybuje w takie kierunki, myślał raczej, że będzie mógł w stresie podziękować mu i upewnić się, że wszystko to pozostanie między nimi. Widocznie jednak Cornelius tego wieczora obudził się. I wybrał przemoc.
Septimus wstał, by ponownie rozpocząć wycieczkę po pokoju. I swoją gestykulacyjną pokazówkę, tak bardzo typową, a tak bardzo irytującą w momentach napięcia.
- Nie namówił mnie, dobra? Żeby było jasne – poinformował, stając za stolikiem i wskazując na Corneliusa palcem. Szczęka chodziła mu do tego stopnia, że po chwili pogładził się po niej, byle tylko przywołać ją do porządku. – O tobie też bym pamiętał, bo jesteś mi bliski. Nawet gdybyś trafił do więzienia czy nagle zaczął czołgać się po kanałach niczym szczur! – pragnął jeszcze zaznaczyć swoją sympatię wobec niego. Alkohol zatańczył w żyłach muzyka, a mózg na krótką chwilę wyłączył się, ustępując decyzyjności niepokornemu sercu. – Ty jesteś moim najlepszym przyjacielem od tylu lat, ale zrozum że z nim też łączyła mnie silna więź. Nie mogę go zapomnieć, był moim mentorem. Był mi drogi. Nie wiem o co jesteś zazdrosny i dlaczego. Nigdy! Ale to nigdy nie patrzyłem na ciebie pod tym kątem i nigdy nie będę. Nigdy nie czułem do ciebie czegoś, co czułem do niego. Tak! – wydobył z siebie, teraz już podnosząc głos i kierowany emocjami – gestykulując żywo dłonią, jakby chciał podkreślić, że wreszcie przedstawia światu prawdę objawioną. – Czułem coś do niego! To chciałeś usłyszeć? Czy wolisz myśleć, że to on czuł coś do mnie, żeby brzydzić się mnie mniej?!
Dopiero potem zrozumiał, że obruszył się nieco zbyt mocno, wysypując się z wszystkiego tego, co Cornelius mógł wiedzieć, gdyby tylko poruszył kiedykolwiek jego umysłem w typowy dla siebie sposób, zaglądając do środka. Muzyk był gotowy na każdą reakcję, przyjmując postawę zbitego, chociaż wciąż patrzącego mu głęboko w oczy psa. Zaplótł ramiona na piersi, jednak jedną dłonią od razu pomknął ku swojej własnej szyi, którą począł w stresie drapać do czerwoności.
- A Franz wiedział - dodał, jakby chcąc się wytłumaczyć.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Septimus miał jeszcze bardziej rozbiegane spojrzenie niż zwykle, ale Cornelius tłumaczył to sobie czynem, którego dziś się dopuścili. Sallow przywykł do podejmowania bezwzględnych decyzji, był politykiem. A Vanity artystą, kimś o wiele wrażliwszym. Cornelius pamiętał, jak trudno było mu przywyknąć do myśli, że Layla - matka jego syna - pozostała w Londynie całkowicie sama, jak nieswojo czuł się w Bezksiężycową Noc. To naturalne, że Septimus to wszystko przeżywał. Trwali przy sobie od ponad trzydziestu lat, ale jeszcze nigdy nie zabili razem człowieka - co prawda, cudzymi rękami, ale skutecznie. Cornelius dziękował samemu sobie w duchu za to, że ułożył plan, który oszczędzał wrażliwość i żołądek Septimusa. Vanity nie negocjował z mugolami, nie widział śmierci Kruegera, nie widział nawet trupa - zakrwawione oblicze zidentyfikował Cornelius, przed umówionym wręczeniem mugolom zapłaty. Gdy Septimus odliczał pieniądze, Sallow potraktował ich Drętwotą.
Chociaż był człowiekiem opanowanym i dawkował sobie używki z umiarem, to teraz - gdy było już po wszystkim i czuł się całkowicie swobodnie we własnym domu przy najbliższym przyjacielu - celowo wziął kilka łyków whiskey zbyt szybko, świadom, że może zaszumieć mu w głowie. Potrzebował się zrelaksować. Oderwać od wyrwanych z mogolskich głów wspomnień krwi i flaków Kruegera, od wspomnień tamtej podduszanej prostytutki, od własnego wspomnienia blizny na szyi Valerie i wyobrażeń o sposobach, w jakie dyscyplinował ją mąż.
-Byłaby ze mną bezpieczna. - wyrwało mu się, może pod wpływem alkoholu a może wspomnień z przymierzalni. Jego dłoń na jej szyi, karminowa suknia, białe róże, opadające maski pozorów. Była piękna, była odważna, była silna. -W Londynie. Może... może nawet szczęśliwa. Mogliście pomyśleć o mnie wcześniej, wiesz? - był wtedy co prawda zaręczony z inną, ale gdyby trochę poczekali... związek z Deirdre rozpadł się przecież, może Cornelius opamiętałby się nawet wcześniej, wybrał córę Shropshire zamiast urzędniczki o zbyt cudzoziemskiej urodzie. Nachylił się w stronę Septimusa, uporczywie próbował podchwycić kontakt wzrokowy. -Nie od razu, ale za pół roku nie wzbudzi to niczyich podejrzeń. Ja też... nie mogę przeciągać starokawalerstwa, wszyscy byśmy skorzystali. - szeptał gorączkowo. Trudno było powiedzieć, czy zaplanował to wszystko już dawno, czy układał ten logiczny plan na bieżąco. Sam nie wiedział - może ułożył go dopiero w jej przymierzalni, a może myśl zakiełkowała w jego głowie już w Berlinie, gdy zapragnął jej po raz pierwszy.
-Dla mnie. - dokończył gorzko, gdy Septimus przedstawił mu enigmatyczną sylwetkę pasierba Valerie. Zacisnął lekko usta, myśląc sobie, że mógłby to przecież załatwić prościej. Wybrać sobie jakąś pokorną osiemnastolatkę z dobrej rodziny, bez przeszłości, bez dziecka, bez bagażu. -Załatwię to, jeśli będzie trzeba. - postanowił, wzruszając ramionami. Nie chciał nastolatki, chciał Valerie. Chyba za wszelką cenę - był wpływową politykiem, nie wahał się szantażować, legilimentować, ani zabijać. Wybrnął w życiu z gorszych sytuacji, mógł polegać na swoim ostrym jak brzytwa umyśle, w razie problemów wymyśli coś.
Septimus zerwał się z kanapy, na szczęście wciskając uprzednio Corneliusowi w ręce butelkę. Upił kolejne kilka łyków, wodząc za przyjacielem wzrokiem. Do czego on zmierzał?
-Nie trafiłbym do więzienia, bo nie jestem debilem. - wytknął łagodnym tonem, choć nie mógł powstrzymać zdegustowanej miny. Stefan Krueger był głupkowatym lalusiem i zdaniem Corneliusa zasłużył na wszystko, co go spotkało. Zjedz albo zostań zjedzony - Kruegerowie wybrali to drugie, nawet z pozoru sprytny Franz. Nie odmówił sobie przewrócenia oczami, słysząc o silnej więzi, o mentorze, bla, bla, bla. Nauczyciele byli od tego, by się z nimi pożegnał. Pewien mentor Corneliusa porównał legilimencję do gwałcenia kobiet, kim byłby dziś Sallow gdyby nie nabrał do niego dystansu?
Aż...
Czułem coś do niego.
-...co? - wyrwało mu się ze zdumieniem, w zielonych oczach po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru rozbłysnął strach.
Nie, nie, nic już nie mów, Septimus. Wiesz, że o niczym nie zapominam, nie mów co do niego czułeś, ani słowa więcej.
Ale Septimus mówił dalej. O wzajemności, o obrzydzeniu.
Butelka wypadła Corneliusowi z ręki. Nie rozbiła się, tylko potoczyła po miękkim arabskim dywanie otrzymanym w prezencie od matki, plamiąc cenną tkaninę rozlaną whiskey. Sallow wbił zaś w Septimusa oczy wielkie jak spodki i rozdziawił lekko usta, gdy dotarło do niego znaczenie zbyt pochopnie wypowiedzianych słów.
Tyle lat...
...tamto uczucie w muzeum, gdy Stefan patrzył na nagie posągi przywiezionych z Aten kariatyd. Oprócz wesołości, Cornelius wyczuł wtedy pożądanie - do pięknych rzeźb, tak myślał. Tyle, że obok rzeźb stał wtedy Septimus.
...tamte listy, tak dziwne i irytujące.
...dziwne próby brania Stefana w obronę, przy każdej okazji.
Nie jesteś przecież jego żoną...
...i kwestia ślubu Valerie, Valerie, Valerie.
Septimus Vanity miał jednak przed nim sekret - obrzydliwy i niewyobrażalny. Przed nim i przed kim jeszcze? Siostrą, ojcem?
A Franz wiedział.
-Sprzedałeś temu sadyście siostrę, bo wiedział o twoich... o tobie i...? - słowa ledwo przechodziły mu przez gardło. Pobladł śmiertelnie, oddychając coraz szybciej. Czuł się, jakby tonął albo płonął. Tak, jak wtedy, gdy dowiedział się o śmierci Solasa.
Poderwał się z kanapy, kolana lekko mu drżały, ale dłonie nie. Kilkoma krokami pokonał odległość, jaka dzieliła go od Septimusa - jedną ręką chwycił go za poły koszuli, a drugą wzniósł do policzka. Nigdy go nie uderzył, nigdy nie sądził, że jest w stanie kogokolwiek uderzyć, takie sprawy załatwiał magią - ale tym razem się do tego zniżył, chyba tylko po to, by nie zrobić czegoś jeszcze gorszego.
Opuścił rękę, ale nadal trzymał go za koszulę, z niedowierzaniem spoglądając w tak znajomą twarz. Nagle tak obcą.
-Niedobrze mi. - uświadomił sobie i wcale nie była to figura retoryczna. Osłabienie i emocje i stres wreszcie dotarły do trzymanego w ryzach ciała, podsycone szokiem i wypitym alkoholem.
Chociaż był człowiekiem opanowanym i dawkował sobie używki z umiarem, to teraz - gdy było już po wszystkim i czuł się całkowicie swobodnie we własnym domu przy najbliższym przyjacielu - celowo wziął kilka łyków whiskey zbyt szybko, świadom, że może zaszumieć mu w głowie. Potrzebował się zrelaksować. Oderwać od wyrwanych z mogolskich głów wspomnień krwi i flaków Kruegera, od wspomnień tamtej podduszanej prostytutki, od własnego wspomnienia blizny na szyi Valerie i wyobrażeń o sposobach, w jakie dyscyplinował ją mąż.
-Byłaby ze mną bezpieczna. - wyrwało mu się, może pod wpływem alkoholu a może wspomnień z przymierzalni. Jego dłoń na jej szyi, karminowa suknia, białe róże, opadające maski pozorów. Była piękna, była odważna, była silna. -W Londynie. Może... może nawet szczęśliwa. Mogliście pomyśleć o mnie wcześniej, wiesz? - był wtedy co prawda zaręczony z inną, ale gdyby trochę poczekali... związek z Deirdre rozpadł się przecież, może Cornelius opamiętałby się nawet wcześniej, wybrał córę Shropshire zamiast urzędniczki o zbyt cudzoziemskiej urodzie. Nachylił się w stronę Septimusa, uporczywie próbował podchwycić kontakt wzrokowy. -Nie od razu, ale za pół roku nie wzbudzi to niczyich podejrzeń. Ja też... nie mogę przeciągać starokawalerstwa, wszyscy byśmy skorzystali. - szeptał gorączkowo. Trudno było powiedzieć, czy zaplanował to wszystko już dawno, czy układał ten logiczny plan na bieżąco. Sam nie wiedział - może ułożył go dopiero w jej przymierzalni, a może myśl zakiełkowała w jego głowie już w Berlinie, gdy zapragnął jej po raz pierwszy.
-Dla mnie. - dokończył gorzko, gdy Septimus przedstawił mu enigmatyczną sylwetkę pasierba Valerie. Zacisnął lekko usta, myśląc sobie, że mógłby to przecież załatwić prościej. Wybrać sobie jakąś pokorną osiemnastolatkę z dobrej rodziny, bez przeszłości, bez dziecka, bez bagażu. -Załatwię to, jeśli będzie trzeba. - postanowił, wzruszając ramionami. Nie chciał nastolatki, chciał Valerie. Chyba za wszelką cenę - był wpływową politykiem, nie wahał się szantażować, legilimentować, ani zabijać. Wybrnął w życiu z gorszych sytuacji, mógł polegać na swoim ostrym jak brzytwa umyśle, w razie problemów wymyśli coś.
Septimus zerwał się z kanapy, na szczęście wciskając uprzednio Corneliusowi w ręce butelkę. Upił kolejne kilka łyków, wodząc za przyjacielem wzrokiem. Do czego on zmierzał?
-Nie trafiłbym do więzienia, bo nie jestem debilem. - wytknął łagodnym tonem, choć nie mógł powstrzymać zdegustowanej miny. Stefan Krueger był głupkowatym lalusiem i zdaniem Corneliusa zasłużył na wszystko, co go spotkało. Zjedz albo zostań zjedzony - Kruegerowie wybrali to drugie, nawet z pozoru sprytny Franz. Nie odmówił sobie przewrócenia oczami, słysząc o silnej więzi, o mentorze, bla, bla, bla. Nauczyciele byli od tego, by się z nimi pożegnał. Pewien mentor Corneliusa porównał legilimencję do gwałcenia kobiet, kim byłby dziś Sallow gdyby nie nabrał do niego dystansu?
Aż...
Czułem coś do niego.
-...co? - wyrwało mu się ze zdumieniem, w zielonych oczach po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru rozbłysnął strach.
Nie, nie, nic już nie mów, Septimus. Wiesz, że o niczym nie zapominam, nie mów co do niego czułeś, ani słowa więcej.
Ale Septimus mówił dalej. O wzajemności, o obrzydzeniu.
Butelka wypadła Corneliusowi z ręki. Nie rozbiła się, tylko potoczyła po miękkim arabskim dywanie otrzymanym w prezencie od matki, plamiąc cenną tkaninę rozlaną whiskey. Sallow wbił zaś w Septimusa oczy wielkie jak spodki i rozdziawił lekko usta, gdy dotarło do niego znaczenie zbyt pochopnie wypowiedzianych słów.
Tyle lat...
...tamto uczucie w muzeum, gdy Stefan patrzył na nagie posągi przywiezionych z Aten kariatyd. Oprócz wesołości, Cornelius wyczuł wtedy pożądanie - do pięknych rzeźb, tak myślał. Tyle, że obok rzeźb stał wtedy Septimus.
...tamte listy, tak dziwne i irytujące.
...dziwne próby brania Stefana w obronę, przy każdej okazji.
Nie jesteś przecież jego żoną...
...i kwestia ślubu Valerie, Valerie, Valerie.
Septimus Vanity miał jednak przed nim sekret - obrzydliwy i niewyobrażalny. Przed nim i przed kim jeszcze? Siostrą, ojcem?
A Franz wiedział.
-Sprzedałeś temu sadyście siostrę, bo wiedział o twoich... o tobie i...? - słowa ledwo przechodziły mu przez gardło. Pobladł śmiertelnie, oddychając coraz szybciej. Czuł się, jakby tonął albo płonął. Tak, jak wtedy, gdy dowiedział się o śmierci Solasa.
Poderwał się z kanapy, kolana lekko mu drżały, ale dłonie nie. Kilkoma krokami pokonał odległość, jaka dzieliła go od Septimusa - jedną ręką chwycił go za poły koszuli, a drugą wzniósł do policzka. Nigdy go nie uderzył, nigdy nie sądził, że jest w stanie kogokolwiek uderzyć, takie sprawy załatwiał magią - ale tym razem się do tego zniżył, chyba tylko po to, by nie zrobić czegoś jeszcze gorszego.
Opuścił rękę, ale nadal trzymał go za koszulę, z niedowierzaniem spoglądając w tak znajomą twarz. Nagle tak obcą.
-Niedobrze mi. - uświadomił sobie i wcale nie była to figura retoryczna. Osłabienie i emocje i stres wreszcie dotarły do trzymanego w ryzach ciała, podsycone szokiem i wypitym alkoholem.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dalej sprawy działy się szybko i samoistnie. Septimus nawet nie próbował wyszarpać się z palców Corneliusa, kiedy ten szarpnął go, a w dalszej kolejności miał zdzielić po policzku. Alkohol wsiąkający w dywan, patrząca w jego stronę Pani Sallow, zagubiona gdzieś między zgorszeniem a osłabieniem twarz przyjaciela… Wszystko to zacierało się, kiedy muzyk próbował poukładać sobie w głowie, co właściwie narobił. To, jak wszystko w fatalnej spirali zamykać się miało, jeżeli chodzi o sprawę doboru mężów dla Valerie. Franz wiedział – został nim więc nie tylko przez względy finansowe. Teraz wiedział o tym Cornelius, a w połączeniu z jego wcześniej rzuconą propozycją, obecnie zanikającą w emocjonalnym amoku… Biedna, biedna Valerie, cierpiąca przez Stefana i chore preferencje swojego brata.
Nie chciał odzywać się pierwszy, czując kłujące pod sercem upokorzenie. Wstyd. Stres. Niepewność, będącą elementem naturalnym po wyznaniu tego typu oświadczenia, po postawieniu ich całego, życiowego i wspólnego dorobku na ostrzu noża. Septimus nie myślał kiedykolwiek, że będzie musiał powiedzieć o tym wprost, ba - wolałby chyba, żeby Cornelius zajrzał mu do głowy i rozgrzebał wszystko to co poniekąd zatajone. Opuścił wzrok na odzienie urzędnika i próbując doszukać się w nim jakiegokolwiek szczegółu, który skupiłby jego obecnie nazbyt rozproszoną uwagę, posłyszał wyciągające z marazmu słowa.
- Cornel, przepraszam. Przepraszam, że wcześniej ci nie powiedziałem – zaczął od razu, kiedy uświadomił sobie, ze słowa dotyczące niedobrego samopoczucia z pewnością dotyczą informacji o nim samym. Chciał chwycić za jego dłoń, byle tylko zdjąć ją z materiału swojej koszuli, jednak w obecnej sytuacji nie miał w sobie wystarczającej siły woli, by pozwolić sobie na jakikolwiek ruch wbrew Sallowowi. – Gdybym powiedział, momentalnie wybiłbyś mi to z głowy, a tam nie miałem nikogo innego. Kontakt listowny nie załatwiał wszystkiego, ty sam również miałeś swoje sprawy, rzadko odpisywałeś… Wiesz jaki jestem, potrzebuję ludzi, inaczej więdnę. Cornel, przyjacielu… – odsunął się od niego nieco, a potem złożył ręce w błagalnym geście. Wysoka emocjonalność Septimusa, w połączeniu z żalem jaki w dziwy sposób odczuwał od Strony Sallowa tworzyła niebezpieczną mieszankę – idealna podwalinę do manipulacji nim, co swego czasu wykorzystał Franz. Vanity mógł jedynie modlić się, by nie paść ofiarą podobnego podstępu po raz kolejny w swoim przewrotnym, pełnym durnych namiętności życiu.
- Jesteś dla mnie jak starszy brat, nie zostawiaj mnie ze względu na moje chore preferencje. Przecież widzisz, że nie afiszuję się. Umiem zachować to w sekrecie, nie przyniosę ci wstydu… – nie płakał, chociaż pewnie gdyby sytuacja ta miała miejsce kilkanaście lat temu, kiedy wszystko to co między nim a Stefanem było aktualne, na pewno nie powstrzymałby emocji. Teraz miał jednak twardszy tyłek i inne priorytety. Teraz, kiedy już nie znajdował się pod skrzydłami protektora, musiał dojrzeć. Późno, ale lepiej późno niż wcale. – Bałem się, że wszystko to zagrozi karierze mojej, braci, Valerie i reputacji mojej rodziny. Myślałem, że po tym wszystkim co razem zrobiliśmy, co o nim wiedziałem… Że nie będzie traktował jej źle. Obydwoje mierzyliśmy do siebie z mugolskich pistoletów, a ja skupiłem się na tym na tyle, by nie zauważyć… Że ten drugą rękę zaciska na jej szyi.
Mówiąc to, posługiwał się oczywiście metaforą. Cornelius powinien wiedzieć, że Septimus potrzebował czasami silnego autorytetu – kogoś takiego jak charyzmatyczny Stefan, albo kogoś takiego jak on, beznamiętny urzędnik o przenikliwym umyśle. Wtedy, kiedy kogoś takiego zabrakło, nie mógł zbierać myśli a demony teoretycznie zażegnane na przestrzeni lat szkolnych, pod postacią wiecznej dekoncentracji, rozbiegania i zbyt wysokiej emocjonalności wzięły górę nad rozumem. Szczenięce spojrzenie znowu wycelował w nico niższego przyjaciela, a zmarszczki wokół oczu jakby się mu pogłębiły. Jeżeli będzie musiał, wyjdzie. Chociaż nic w tym świecie nie raczyło wiedzieć czy nie usiądzie wtem na klatce, nie wiedząc dokąd iść.
Nie chciał odzywać się pierwszy, czując kłujące pod sercem upokorzenie. Wstyd. Stres. Niepewność, będącą elementem naturalnym po wyznaniu tego typu oświadczenia, po postawieniu ich całego, życiowego i wspólnego dorobku na ostrzu noża. Septimus nie myślał kiedykolwiek, że będzie musiał powiedzieć o tym wprost, ba - wolałby chyba, żeby Cornelius zajrzał mu do głowy i rozgrzebał wszystko to co poniekąd zatajone. Opuścił wzrok na odzienie urzędnika i próbując doszukać się w nim jakiegokolwiek szczegółu, który skupiłby jego obecnie nazbyt rozproszoną uwagę, posłyszał wyciągające z marazmu słowa.
- Cornel, przepraszam. Przepraszam, że wcześniej ci nie powiedziałem – zaczął od razu, kiedy uświadomił sobie, ze słowa dotyczące niedobrego samopoczucia z pewnością dotyczą informacji o nim samym. Chciał chwycić za jego dłoń, byle tylko zdjąć ją z materiału swojej koszuli, jednak w obecnej sytuacji nie miał w sobie wystarczającej siły woli, by pozwolić sobie na jakikolwiek ruch wbrew Sallowowi. – Gdybym powiedział, momentalnie wybiłbyś mi to z głowy, a tam nie miałem nikogo innego. Kontakt listowny nie załatwiał wszystkiego, ty sam również miałeś swoje sprawy, rzadko odpisywałeś… Wiesz jaki jestem, potrzebuję ludzi, inaczej więdnę. Cornel, przyjacielu… – odsunął się od niego nieco, a potem złożył ręce w błagalnym geście. Wysoka emocjonalność Septimusa, w połączeniu z żalem jaki w dziwy sposób odczuwał od Strony Sallowa tworzyła niebezpieczną mieszankę – idealna podwalinę do manipulacji nim, co swego czasu wykorzystał Franz. Vanity mógł jedynie modlić się, by nie paść ofiarą podobnego podstępu po raz kolejny w swoim przewrotnym, pełnym durnych namiętności życiu.
- Jesteś dla mnie jak starszy brat, nie zostawiaj mnie ze względu na moje chore preferencje. Przecież widzisz, że nie afiszuję się. Umiem zachować to w sekrecie, nie przyniosę ci wstydu… – nie płakał, chociaż pewnie gdyby sytuacja ta miała miejsce kilkanaście lat temu, kiedy wszystko to co między nim a Stefanem było aktualne, na pewno nie powstrzymałby emocji. Teraz miał jednak twardszy tyłek i inne priorytety. Teraz, kiedy już nie znajdował się pod skrzydłami protektora, musiał dojrzeć. Późno, ale lepiej późno niż wcale. – Bałem się, że wszystko to zagrozi karierze mojej, braci, Valerie i reputacji mojej rodziny. Myślałem, że po tym wszystkim co razem zrobiliśmy, co o nim wiedziałem… Że nie będzie traktował jej źle. Obydwoje mierzyliśmy do siebie z mugolskich pistoletów, a ja skupiłem się na tym na tyle, by nie zauważyć… Że ten drugą rękę zaciska na jej szyi.
Mówiąc to, posługiwał się oczywiście metaforą. Cornelius powinien wiedzieć, że Septimus potrzebował czasami silnego autorytetu – kogoś takiego jak charyzmatyczny Stefan, albo kogoś takiego jak on, beznamiętny urzędnik o przenikliwym umyśle. Wtedy, kiedy kogoś takiego zabrakło, nie mógł zbierać myśli a demony teoretycznie zażegnane na przestrzeni lat szkolnych, pod postacią wiecznej dekoncentracji, rozbiegania i zbyt wysokiej emocjonalności wzięły górę nad rozumem. Szczenięce spojrzenie znowu wycelował w nico niższego przyjaciela, a zmarszczki wokół oczu jakby się mu pogłębiły. Jeżeli będzie musiał, wyjdzie. Chociaż nic w tym świecie nie raczyło wiedzieć czy nie usiądzie wtem na klatce, nie wiedząc dokąd iść.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Nie potrafił się bić i działał automatycznie, niesiony nagłym gniewem. Zrozumiał, co zrobił, dopiero gdy wnętrze dłoni zapiekło z impetu uderzenia (naprawdę nie potrafił się bić) a na twarzy Septimusa pojawił się czerwony wykwit. Wykwity, bo oprócz śladu po policzku Septimus rumienił się ze wstydu. Vanity nie bronił się, nie protestował, najpierw uciekł wzrokiem, a potem zaczął patrzeć na Corneliusa jak zbity szczeniak. Broń się, jak mężczyzna! - chciał wykrzyczeć, zaciskając dłoń w pięść i szarpiąc kołnierzem Septimusa i chyba nienawidził go w tej chwili za to, jak pokornie przyjmuje jego złość, za to że stał przed nim niczym połamana marionetka.
Marionetka cholernego Stefana Kruegera.
-Mnie za to obwiniasz? - wypalił ostro, gdy dyrygent zaczął się tłumaczyć. Tak, wiedział, że Septimus potrzebuje ludzi - i to chyba było najgorsze, to jak dobrze go znał. To, że wcześniej się nie domyślił, nie przewidział zagrożenia. Ale czym innym było pragnienie atencji i chęć zdobycia przyjaciół, a czym innym - zboczenie. -Ludzi, nie kochanków! - krzyknął mu prosto w twarz, podnosząc głos. Oddychał ciężko, wpatrując się w Septimusa szeroko otwartymi oczyma, nozdrza drżały mu ze złości. -Kiedy to się zaczęło? - syknął, uświadamiając sobie coś jeszcze. Był taki moment, gdy faktycznie rzadziej odpisywał na listy - gdy Layla była całym jego światem, a malutki Marcelius sprawiał, że obydwoje zarywali noce.
-To był jego pomysł? Namówił cię do tego...? - wychrypiał, Stefan Krueger nigdy mu się nie podobał, nigdy mu nie ufał, te jego blond włosy były nienaturalnie zadbane, artyści i cudzoziemcy mieli jakąś chorą moralność i lgnęli do kontrowersji, powinien był to przewidzieć, powinien był pilnować Septimusa... Wyrzuty sumienia spotęgowały falę mdłości, która podchodziła mu do gardła.
-Zaraz się zrzygam. - wymamrotał, cofając się o krok. Nie mógł zwymiotować na dywan od matki, rozejrzał się błędnie i dostrzegł donicę, przy której stał Septimus. Z dwojga złego, lepiej zabić orchideę niż dywan - nachylił się i wylał z siebie zawartość żołądka. Może to normalne, że ciało nie wytrzymało w końcu po dniu pełnym stresu - zleceniu zabójstwa, wyczerpującej legilimencji, podjęciu wiążącej decyzji odnośnie własnego stanu cywilnego i szokującym wyznaniu Septimusa. A może to po prostu obrzydzenie na myśl o tamtym niemieckim wymoczku i jego przybranym młodszym bracie, może to złamane serce na myśl o tym, że Septimus miał przed nim taką tajemnicę przez tyle lat. On, co prawda, ukrył przed przyjacielem mugolską kochankę i bękarciego syna, ale to co innego.
Wyprostował się powoli, akurat gdy Vanity nazywał go bratem. Twarz wykrzywiła się w niekontrolowanym grymasie, a spojrzenie pomknęło odruchowo ku drzewu genealogicznemu, ku dacie śmierci Solasa. Septimus trzymał dłoń na jego ramieniu, gdy ją doszywali, Septimus uchlał się z nim po pogrzebie, Septimus wspierał go po procesie Jade, gdy rodzice przestali się odzywać. Chcieli, by Cornelius zeznawał przeciw szwagierce - potrafił doskonale kłamać, mógłby doprowadzić do jej skazania za morderstwo - ale wiedział przecież, że śmierć Solasa była nieszczęśliwym wypadkiem, czuł ból Jade, wiedział, że Solas nie chciałby by spotkało ją cokolwiek złego. Nie stawił się więc w sądzie, nie potrafiąc zająć strony. Został w domu, z alkoholem i z Septimusem.
-MÓJ STARSZY BRAT NIE ŻYJE PRZEZ ZŁE WYBORY SERCOWE!!! - wrzasnął, powracając błędnym spojrzeniem do Septimusa. Nie żył przez Jade i przez tą cholerną wyprawę w poszukiwaniu artefaktów, a Septimus najwyraźniej też chciał skończyć w trumnie. Przez jakiegoś Szwaba. Vanity nie pamiętał, by Cornelius kiedykolwiek podnosił głos aż tak.
Co gorsza, od pogrzebu Solasa, nie widział też łez na twarzy przyjaciela. A te zebrały się teraz w kącikach oczu i zaczęły płynąć po policzkach, najpierw jedna, potem druga, potem już niekontrolowanie. Płakał ze wściekłości, ze strachu, ze smutku, a wymioty nie przyniosły ulgi - gardło ściskał tłumiony szloch.
-Cholera jasna! - tym razem walnął ręką w ścianę, obok ucha Septimusa. Zabolało.
-Preferencje? Afiszuję? - powtórzył z niedowierzaniem za przyjacielem. -Ty nadal...? - na moment aż odebrało mu dech, przez twarz znów przemknął grymas obrzydzenia. -Ten niemiecki skurwiel... tylko z nim, czy z kim jeszcze?! - podniósł głos, choć zabrzmiał nieco trzeźwiej, jakby usiłował szacować straty. -Potrzebujesz leczenia...? - podobno to się leczyło, kastracją i wyładowaniami elektrycznymi i...
...znowu zrobiło mu się niedobrze.
-Nie, medycy zagrożą waszej reputacji... - uświadomił sobie, pragnąc wierzyć, że kieruje nim pragmatyzm, a nie litość. Pieprzyć reputację Septimusa, ale zagroziłby także Valerie. Nie zasłużyła na to, nawet gdyby nie miała Corneliusa u swojego boku. Czy powinien ją mieć u swojego boku...? Oświadczyć się nawet teraz, po tym wszystkim? Gdy wiedział, kim jest jej brat i co robi?
-Przehandlowałeś siostrę by pieprzyć się ze szwabem. Gdybym to wiedział, zabiłbym nie tego Kruegera. -cofnął się chwiejnie i opadł z powrotem na kanapę, śmiejąc się histerycznie.
Ukrył twarz w dłoniach i rozpłakał się już na dobre.
Marionetka cholernego Stefana Kruegera.
-Mnie za to obwiniasz? - wypalił ostro, gdy dyrygent zaczął się tłumaczyć. Tak, wiedział, że Septimus potrzebuje ludzi - i to chyba było najgorsze, to jak dobrze go znał. To, że wcześniej się nie domyślił, nie przewidział zagrożenia. Ale czym innym było pragnienie atencji i chęć zdobycia przyjaciół, a czym innym - zboczenie. -Ludzi, nie kochanków! - krzyknął mu prosto w twarz, podnosząc głos. Oddychał ciężko, wpatrując się w Septimusa szeroko otwartymi oczyma, nozdrza drżały mu ze złości. -Kiedy to się zaczęło? - syknął, uświadamiając sobie coś jeszcze. Był taki moment, gdy faktycznie rzadziej odpisywał na listy - gdy Layla była całym jego światem, a malutki Marcelius sprawiał, że obydwoje zarywali noce.
-To był jego pomysł? Namówił cię do tego...? - wychrypiał, Stefan Krueger nigdy mu się nie podobał, nigdy mu nie ufał, te jego blond włosy były nienaturalnie zadbane, artyści i cudzoziemcy mieli jakąś chorą moralność i lgnęli do kontrowersji, powinien był to przewidzieć, powinien był pilnować Septimusa... Wyrzuty sumienia spotęgowały falę mdłości, która podchodziła mu do gardła.
-Zaraz się zrzygam. - wymamrotał, cofając się o krok. Nie mógł zwymiotować na dywan od matki, rozejrzał się błędnie i dostrzegł donicę, przy której stał Septimus. Z dwojga złego, lepiej zabić orchideę niż dywan - nachylił się i wylał z siebie zawartość żołądka. Może to normalne, że ciało nie wytrzymało w końcu po dniu pełnym stresu - zleceniu zabójstwa, wyczerpującej legilimencji, podjęciu wiążącej decyzji odnośnie własnego stanu cywilnego i szokującym wyznaniu Septimusa. A może to po prostu obrzydzenie na myśl o tamtym niemieckim wymoczku i jego przybranym młodszym bracie, może to złamane serce na myśl o tym, że Septimus miał przed nim taką tajemnicę przez tyle lat. On, co prawda, ukrył przed przyjacielem mugolską kochankę i bękarciego syna, ale to co innego.
Wyprostował się powoli, akurat gdy Vanity nazywał go bratem. Twarz wykrzywiła się w niekontrolowanym grymasie, a spojrzenie pomknęło odruchowo ku drzewu genealogicznemu, ku dacie śmierci Solasa. Septimus trzymał dłoń na jego ramieniu, gdy ją doszywali, Septimus uchlał się z nim po pogrzebie, Septimus wspierał go po procesie Jade, gdy rodzice przestali się odzywać. Chcieli, by Cornelius zeznawał przeciw szwagierce - potrafił doskonale kłamać, mógłby doprowadzić do jej skazania za morderstwo - ale wiedział przecież, że śmierć Solasa była nieszczęśliwym wypadkiem, czuł ból Jade, wiedział, że Solas nie chciałby by spotkało ją cokolwiek złego. Nie stawił się więc w sądzie, nie potrafiąc zająć strony. Został w domu, z alkoholem i z Septimusem.
-MÓJ STARSZY BRAT NIE ŻYJE PRZEZ ZŁE WYBORY SERCOWE!!! - wrzasnął, powracając błędnym spojrzeniem do Septimusa. Nie żył przez Jade i przez tą cholerną wyprawę w poszukiwaniu artefaktów, a Septimus najwyraźniej też chciał skończyć w trumnie. Przez jakiegoś Szwaba. Vanity nie pamiętał, by Cornelius kiedykolwiek podnosił głos aż tak.
Co gorsza, od pogrzebu Solasa, nie widział też łez na twarzy przyjaciela. A te zebrały się teraz w kącikach oczu i zaczęły płynąć po policzkach, najpierw jedna, potem druga, potem już niekontrolowanie. Płakał ze wściekłości, ze strachu, ze smutku, a wymioty nie przyniosły ulgi - gardło ściskał tłumiony szloch.
-Cholera jasna! - tym razem walnął ręką w ścianę, obok ucha Septimusa. Zabolało.
-Preferencje? Afiszuję? - powtórzył z niedowierzaniem za przyjacielem. -Ty nadal...? - na moment aż odebrało mu dech, przez twarz znów przemknął grymas obrzydzenia. -Ten niemiecki skurwiel... tylko z nim, czy z kim jeszcze?! - podniósł głos, choć zabrzmiał nieco trzeźwiej, jakby usiłował szacować straty. -Potrzebujesz leczenia...? - podobno to się leczyło, kastracją i wyładowaniami elektrycznymi i...
...znowu zrobiło mu się niedobrze.
-Nie, medycy zagrożą waszej reputacji... - uświadomił sobie, pragnąc wierzyć, że kieruje nim pragmatyzm, a nie litość. Pieprzyć reputację Septimusa, ale zagroziłby także Valerie. Nie zasłużyła na to, nawet gdyby nie miała Corneliusa u swojego boku. Czy powinien ją mieć u swojego boku...? Oświadczyć się nawet teraz, po tym wszystkim? Gdy wiedział, kim jest jej brat i co robi?
-Przehandlowałeś siostrę by pieprzyć się ze szwabem. Gdybym to wiedział, zabiłbym nie tego Kruegera. -cofnął się chwiejnie i opadł z powrotem na kanapę, śmiejąc się histerycznie.
Ukrył twarz w dłoniach i rozpłakał się już na dobre.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy oberwał faktem, jakoby to oskarżał Corneliusa o własne błędy – zjeżył się, ale po chwili ponownie opuścił ramiona do pasywnej pozycji. Nie powinien był tego mówić, teraz działał jednak machinalnie, dając emocjom przejąć władzę nad jego ciałem. Kochał Corneliusa, nie tak jak Stefana, nie było w tym w końcu za grosz namiętności i romantyczności, a zwyczajne braterskie przywiązanie. Widząc go w tym stanie, przejętym wszystkim co do niego mówił, czuł się tak upodlony, czuł się tak cholernie niewdzięczny – po tym wszystkim co Cornelius dziś dla niego zrobił, on sam odwdzięczył się tym. Całą prawdą i tylko prawdą. Bolesną, cholernie niesprawiedliwą prawdą. Dopiero gdy słowo kochanek zaczęło obijać się w głowie, na ten moment pozbawionej mózgu skorupie, Septimus przeraził się nie na żarty. Stefan zakazywał używania tego słowa – znacznie bardziej wolał przyjaciela, ucznia, mentora, starego znajomego, kolegę po fachu, mężczyznę z którym dzieliły go pasje… Nigdy kochanka, nigdy chłopaka, nigdy partnera, nigdy narzeczonego – żadne z określeń, które nie przystawały w towarzystwie i zdradzałyby ich zakazaną relację. Mieszkali ze sobą, ale w innych pomieszczeniach. Sypiali ze sobą, ale tylko w czterech ścianach mieszkania. Na przyjęcia nie przychodzili razem, a ze swoimi przyjaciółkami. To wszystko było pomysłem Stefana, ale czy można powiedzieć, że go do tego namówił? Czy właściwie musiał go do tego namawiać? W końcu po wszystkim Septimus czuł się wyzwolony w życiu, twórczości, miłości…
- Trochę dłużej niż dwadzieścia lat temu, ale trwało dobre kilka lat. Zaczęło się świeżo po Hogwarcie. Na początku był po prostu moim nauczycielem, przysięgam… – ostatnie wysyczał, będąc świadomym, jaką reakcję mógł wywołać w Corneliusie. Im wszystkim wkładano w końcu do głowy realia tego świata – realia, w których nie było miejsca na takich jak on – spaczonych, chorych dewiantów. Psychicznie zaburzonych, wiecznie niewpisujących się w schematy. Spodziewał się, że po tym wszystkim Cornelius będzie traktował go czujniej – jako zagrożenie, jako kogoś o zagrażających mu preferencjach. Teraz kiedy poczuł możliwość utraty jedynego, który w tym świecie był jego bezwarunkowym wsparciem (i vice versa), sam poczuł szum w uszach i widmo nadchodzących spazmów. Powolne drgania policzków, napięcie szyi i ramion, palce zaciśnięte w pięści, których nie dało się rozprostować… - To nie twoja wina, przepraszam… To moja wina, to całkowicie moja wina, nie Stefana, moja...
Mimowolne oparcie się plecami o ścianę i skierowanie spojrzenia ku Corneliusowi, gdy ten postanowił zwymiotować do doniczki. Pamiętał czasy, kiedy upijając się do nieprzytomności w młodości, pilnowali by ten znajdujący się akurat w gorszym stanie nie zapaskudził sobie butów, a jedynie londyński bruk. Pamiętał, że Cornelius kiedyś podtrzymywał jego przydługie w tamtym czasie włosy, kiedy siedzieli na tarasie domu w Shropshire, a kiedy świętowali zakończenie Hogwartu przez artystę, który objawił wtedy, że wyjazd do Berlina był jego ogromną szansą. Wspomnienie zacierało się przez alkohol i czas, który upłynął, ale w tym momencie wracało ze zdwojoną siłą – Berlin dzielił ich teraz. Berlin i ten, który go tam zabrał. Teraz zasłonił dłonią twarz, nie zwracając nawet uwagi na upodlającą czerwień kwitnącą mu na policzku. Kiedy Cornelius łkał z bezsilności, Septimus wydawał się ścierać płynące pomimo szczerych chęci łzy z własnych policzków. Byle tylko nie wyjść przed jego obliczem na jeszcze mniej wartościowego człowieka. Płakał nad wspólnymi wspomnieniami, które mogli teraz pogrzebać.
Które on mógł pogrzebać.
Które on pewnie pogrzebał, w tej chwili słabości.
To jednak, że Cornelius nie nakazał mu zwyczajnie wyjść i nigdy nie pokazywać się w jego mieszkaniu sprawiało, że zamiast cieszyć się i odetchnąć z ulgą, jeszcze mocniej walczyć musiał z chęcią ułożenia się na podłodze w pozycji embrionalnej i oddanie się maratonowi krzyków, jęków i nieposkromionego płaczu. Wbrew Sallowowi – Septimus płakał przed jego obliczem wiele razy – po edukacyjnych niepowodzeniach, po miłosnych niepowodzeniach, po śmierci ojca, po każdych odrzuconych przez Amelię zaręczynach. Był wysoce, zbyt wysoce emocjonalny, jak na kogoś pozornie tak dojrzałego. Na dorosłego. Jednak widocznie nie był tak męski jakby chciał. Głupi, głupi pederasta.
- Proszę, Cornel… Ni-ie tylko nie leczenie! – głos w gardle mu zadrżał. Wiedział jak wyglądało leczenie takich jak oni – Stefan powiedział mu o wszystkim. Nic tak bardzo nie trzymało języka na uwięzi jak groźba zagrożenia. Cholernie bolesnych terapii. Niektórzy uważali to za przestępstwo. Septimus miał jednak na sumieniu nieco więcej niż pieprzenie się ze szwabem. Nie łkał tak jak przyjaciel, jednak pociągnął nosem, chociażby pchany do tego przez obraz zrozpaczonego Sallowa. Vanity, jak przystało na empatycznego i emocjonalnego, nie wytrzymał tak długo. Po chwili wydał w końcu z siebie bezwiedny ryk, kiedy to kuląc się w sobie, zsunął się plecami po ścianie i opadł na podłogę. Umieszczając palce pomiędzy swoimi włosami i mierzwiąc je, pokręcił głową, pozwalając na to, by i jego łzy splamiły powierzchnię koszuli i spodni. – Po co chcesz to wiedzieć. Po co chcesz wiedzieć, że nikomu innemu w tej kwestii nie zaufałem ta-aa… – musiał zrobić pauzę, musiał nabrać oddech. Teraz siedzieli naprzeciwko siebie – jeden na kanapie, jeden na podłodze. Septimus na dole, Cornelius na górze – tak jak powinno być od zawsze. – Tak jak jemu… Z nikim innym, n-nie. Nic więcej poza jedną próbą, ale do ni-i-iczego nie doszło…
To jednak ostatnie słowa Sallowa zadziałały na niego niczym mołotow rzucony w kierunku plamy benzyny – przehandlowałeś siostrę by pieprzyć się ze szwabem. Ryk który wydobył z siebie łkający Septimus był jedyną werbalną odpowiedzią. W głowie kołatały się myśli, które nie opuszczały go od momentu rozpoczęcia edukacji – rozpuszczony, nadaktywny, nie do okiełznania, patologiczny kłamca, tłumok…
- Czy ja w ogóle myślę? – przebiło się przez pokryte słonym posmakiem łez usta. – Proszę, Cornel… Ułożę sobie życie z Amelie i wszystko będzie dobrze…. – prędzej czy później ta i tak się dowie, Stefan na pewno będzie go w końcu szukał… - Cornel, powiedz, że wszystko będzie dobrze. Że nikomu nie powiesz… To byłby…
Koniec.
Nie odszukał go wzrokiem, za bardzo się wstydził. Zamiast tego objął dłońmi swoje nogi zgięte w kolanach i przechylił się na bok, widocznie w stanie tym nie mając problemów z ułożeniem się na podłodze i nasączeniem swoimi łzami cyklinowanego parkietu. Drgawki zawładnęły jego ciałem. Wszystkie emocje dnia dzisiejszego buzowały w nim niczym w kotle alchemicznym.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Trochę dłużej niż dwadzieścia lat temu, ale trwało dobre kilka lat. Zaczęło się świeżo po Hogwarcie. Na początku był po prostu moim nauczycielem, przysięgam… – ostatnie wysyczał, będąc świadomym, jaką reakcję mógł wywołać w Corneliusie. Im wszystkim wkładano w końcu do głowy realia tego świata – realia, w których nie było miejsca na takich jak on – spaczonych, chorych dewiantów. Psychicznie zaburzonych, wiecznie niewpisujących się w schematy. Spodziewał się, że po tym wszystkim Cornelius będzie traktował go czujniej – jako zagrożenie, jako kogoś o zagrażających mu preferencjach. Teraz kiedy poczuł możliwość utraty jedynego, który w tym świecie był jego bezwarunkowym wsparciem (i vice versa), sam poczuł szum w uszach i widmo nadchodzących spazmów. Powolne drgania policzków, napięcie szyi i ramion, palce zaciśnięte w pięści, których nie dało się rozprostować… - To nie twoja wina, przepraszam… To moja wina, to całkowicie moja wina, nie Stefana, moja...
Mimowolne oparcie się plecami o ścianę i skierowanie spojrzenia ku Corneliusowi, gdy ten postanowił zwymiotować do doniczki. Pamiętał czasy, kiedy upijając się do nieprzytomności w młodości, pilnowali by ten znajdujący się akurat w gorszym stanie nie zapaskudził sobie butów, a jedynie londyński bruk. Pamiętał, że Cornelius kiedyś podtrzymywał jego przydługie w tamtym czasie włosy, kiedy siedzieli na tarasie domu w Shropshire, a kiedy świętowali zakończenie Hogwartu przez artystę, który objawił wtedy, że wyjazd do Berlina był jego ogromną szansą. Wspomnienie zacierało się przez alkohol i czas, który upłynął, ale w tym momencie wracało ze zdwojoną siłą – Berlin dzielił ich teraz. Berlin i ten, który go tam zabrał. Teraz zasłonił dłonią twarz, nie zwracając nawet uwagi na upodlającą czerwień kwitnącą mu na policzku. Kiedy Cornelius łkał z bezsilności, Septimus wydawał się ścierać płynące pomimo szczerych chęci łzy z własnych policzków. Byle tylko nie wyjść przed jego obliczem na jeszcze mniej wartościowego człowieka. Płakał nad wspólnymi wspomnieniami, które mogli teraz pogrzebać.
Które on mógł pogrzebać.
Które on pewnie pogrzebał, w tej chwili słabości.
To jednak, że Cornelius nie nakazał mu zwyczajnie wyjść i nigdy nie pokazywać się w jego mieszkaniu sprawiało, że zamiast cieszyć się i odetchnąć z ulgą, jeszcze mocniej walczyć musiał z chęcią ułożenia się na podłodze w pozycji embrionalnej i oddanie się maratonowi krzyków, jęków i nieposkromionego płaczu. Wbrew Sallowowi – Septimus płakał przed jego obliczem wiele razy – po edukacyjnych niepowodzeniach, po miłosnych niepowodzeniach, po śmierci ojca, po każdych odrzuconych przez Amelię zaręczynach. Był wysoce, zbyt wysoce emocjonalny, jak na kogoś pozornie tak dojrzałego. Na dorosłego. Jednak widocznie nie był tak męski jakby chciał. Głupi, głupi pederasta.
- Proszę, Cornel… Ni-ie tylko nie leczenie! – głos w gardle mu zadrżał. Wiedział jak wyglądało leczenie takich jak oni – Stefan powiedział mu o wszystkim. Nic tak bardzo nie trzymało języka na uwięzi jak groźba zagrożenia. Cholernie bolesnych terapii. Niektórzy uważali to za przestępstwo. Septimus miał jednak na sumieniu nieco więcej niż pieprzenie się ze szwabem. Nie łkał tak jak przyjaciel, jednak pociągnął nosem, chociażby pchany do tego przez obraz zrozpaczonego Sallowa. Vanity, jak przystało na empatycznego i emocjonalnego, nie wytrzymał tak długo. Po chwili wydał w końcu z siebie bezwiedny ryk, kiedy to kuląc się w sobie, zsunął się plecami po ścianie i opadł na podłogę. Umieszczając palce pomiędzy swoimi włosami i mierzwiąc je, pokręcił głową, pozwalając na to, by i jego łzy splamiły powierzchnię koszuli i spodni. – Po co chcesz to wiedzieć. Po co chcesz wiedzieć, że nikomu innemu w tej kwestii nie zaufałem ta-aa… – musiał zrobić pauzę, musiał nabrać oddech. Teraz siedzieli naprzeciwko siebie – jeden na kanapie, jeden na podłodze. Septimus na dole, Cornelius na górze – tak jak powinno być od zawsze. – Tak jak jemu… Z nikim innym, n-nie. Nic więcej poza jedną próbą, ale do ni-i-iczego nie doszło…
To jednak ostatnie słowa Sallowa zadziałały na niego niczym mołotow rzucony w kierunku plamy benzyny – przehandlowałeś siostrę by pieprzyć się ze szwabem. Ryk który wydobył z siebie łkający Septimus był jedyną werbalną odpowiedzią. W głowie kołatały się myśli, które nie opuszczały go od momentu rozpoczęcia edukacji – rozpuszczony, nadaktywny, nie do okiełznania, patologiczny kłamca, tłumok…
- Czy ja w ogóle myślę? – przebiło się przez pokryte słonym posmakiem łez usta. – Proszę, Cornel… Ułożę sobie życie z Amelie i wszystko będzie dobrze…. – prędzej czy później ta i tak się dowie, Stefan na pewno będzie go w końcu szukał… - Cornel, powiedz, że wszystko będzie dobrze. Że nikomu nie powiesz… To byłby…
Koniec.
Nie odszukał go wzrokiem, za bardzo się wstydził. Zamiast tego objął dłońmi swoje nogi zgięte w kolanach i przechylił się na bok, widocznie w stanie tym nie mając problemów z ułożeniem się na podłodze i nasączeniem swoimi łzami cyklinowanego parkietu. Drgawki zawładnęły jego ciałem. Wszystkie emocje dnia dzisiejszego buzowały w nim niczym w kotle alchemicznym.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Przytknął drżącą dłoń do ust, jakby chciał je otrzeć. Słuchał sekretów, których nigdy nie chciał usłyszeć i których nigdy nie będzie potrafił zapomnieć, a wyobraźnia podszeptywała mu najgorsze i ohydne scenariusze. Po raz pierwszy w życiu - nie miał słów. Dwadzieścia lat, dwadzieścia pieprzonych lat...
Odzyskał mowę dopiero, gdy Septimus zaczął brać winę na siebie.
-NIE BROŃ GO! - podniesiony głos drżał histerycznie, czy kiedykolwiek Vanity broniłby Corneliusa tak gorliwie, z takim oddaniem jak tego Szwaba? Pewnie tak, pewnie nawet bardziej, ale żal i zazdrość przesłoniły inne emocje. Znów wplótł w rozmowę Stefana, znów zdawał się brać jego stronę, Sallow nie mógł tego znieść. -Nie broń tego zwyrodnialca, on był twoim nauczycielem, a ty wciąż nastolatkiem, niemalże dzieckiem... - głos załamał się, gdy uświadomił sobie, że jego syn jest teraz w mniej więcej takim samym wieku. Co się z nim teraz działo? Cornelius wysłał mu niedawno pieniądze na wyjazd z kraju, oby ten bękart półkrwi był już na kontynencie, gdzieś we Francji albo może we Włoszech. Layla zawsze marzyła o morzu Śródziemnym. Wziął urywany wdech, spoglądając na upodlonego i upadłego przyjaciela - czy Septimus kiedykolwiek przestał być dzieckiem?
-To jego wina. - uświadomił sobie bezbarwnie, skronie mu pulsowały, cudze wspomnienia powróciły nagłą falą. Franz Krueger w kałuży krwi. To było... takie proste. Pierwsze morderstwo na zlecenie, udane, perfekcyjnie zorganizowane. Wziął głęboki wdech, postanawiając, że Stefan Krueger też musi umrzeć. Nie wiedział jeszcze jak, ani kiedy, ale był mściwym człowiekiem ze mściwej rodziny. Potrafił chować urazę naprawdę długo. Septimus powinien to wiedzieć, powinien pamiętać jak rodzice Corneliusa chcieli wtrącić do więzienia Jade tylko za to, że była świadkiem śmierci ich syna i swojego męża. Może myślał o Cornelu lepiej, poznał go w końcu jako dziecko. Sallow zmienił się jednak na przestrzeni lat, nie był już Corneliusem, którego poznał Septimus - ambitnym i ciekawym świata młodzieńcem o w gruncie rzeczy dobrym sercu. Na przestrzeni lat to serce skuło się lodem, a Cornelius pozwalał sobie na odtajenie lodu tylko przy Septimusie, a ostatnio przy Valerie. Chyba obydwoje - Cornelius i Septimus - myśleli, że Sallow przywdziewa na codzień różne maski i zdejmuje je tylko przy najbliższym przyjacielu. Ale może to nieprawda? Może już niedawno stał się własną maską, może to przy Septimusie udawał kogoś innego - poczciwszego?
Przygnieciony tą realizacją, wcisnął się w oparcie kanapy i załkał gorzko. Septimus też płakał, Cornelius nie musiał nawet podnosić głowy. Słyszał i potrafił sobie wyobrazić histerię przyjaciela, który błagał o to, by nie wysyłać go na leczenie - i zarazem przyznawał, że wcale nie był bezwolną ofiarą Stefana, że próbował uwieść kogoś jeszcze.
Zerwał się gwałtownie z kanapy, pozornie głuchy na prośby o milczenie.
Trzasnęły drzwi do łazienki, Septimus został sam pod ścianą, a Cornelius znikł w toalecie. Nachylił się nad muszlą klozetową i spróbował zwymiotować raz jeszcze, ale nie miał już czym, z gardła spłynął tylko przeźroczysty śluz, z nosa glut, z oczu łzy. Nadal było mu niedobrze, ale zrozumiał, że wymioty tego nie naprawią.
Czuł się zdradzony. Przez najbliższego przyjaciela, jedyną osobę, której ufał.
Wyprostował się chwiejnie i oparł ciężko o umywalkę. Skronie pulsowały mu ogniem. Najpierw przytknął do nich drżące palce, a potem wymierzył samemu sobie lekki policzek. Pomyśl, Corneliusie. Musiał ochłonąć, musiał doprowadzić się do porządku. Przepłukał gardło, przemył twarz lodowatą wodą, wziął kilka głębokich wdechów.
Gdy znów zerknął w lustro, już nie płakał, pozbył się nawet odoru wymiotów.
Własna twarz wydawała mu się obca i bezlitosna.
Mógłby po prostu wyprosić Septimusa, zerwać wszelkie więzi z rodziną Vanity. Z dyrygentem-pederastą, z wdową dla której zlecił zabójstwo. Uśmiechać się w towarzystwie, ale nie zbliżyć się do nich nigdy więcej, nie tak naprawdę. Byłby wtedy bezpieczny, zupełnie bezpieczny - od plotek i pogardy i złamanego serca. Był Rzecznikiem Ministra Magii, bez trudu znajdzie potulną żonę, osiemnastolatkę bez żadnej przeszłości, ze spokojnej rodziny, bez artystycznych ambicji. Septimus to zrozumie i nie piśnie ani słowa.
I wtedy nie pozostanie mu już nikt, zupełnie n i k t.
Zerwał z kobietą, którą kochał. Druga kobieta, którą kochał zerwała z nim, zdradziła go. On zdradził rodzinę, nie chcąc zniszczyć życia własnej szwagierce. Rodzice nie odzywali się od niego od dawna, ojciec miał już dla niego tylko zimną pogardę, a matka pisała listy tylko jeśli znalazła trochę chowanego przed nią pergaminu i tylko w chwilach pogłębiającego się szaleństwa - gdy myślała, że Solas żyje. Starszy brat, niedościgniony wzór i autorytet, nie żył.
Pozostał mu tylko młodszy, przybrany, w zupełnej rozsypce. Septimus, łkający Septimus. Valerie z blizną na szyi i pięknym uśmiechem, Valerie poruszająca w Corneliusie jakąś strunę, o której nie pamiętał od wielu lat.
Ukrył twarz w dłoniach, próbując zebrać myśli.
Nie chciał być s a m. Może gdyby miał już rodzinę, albo chociaż podtrzymywał znośny kontakt z rodzicami, albo gdyby Solas żył, wybór byłby stokroć prostszy. Cornelius Sallow mógł znieść wiele, każdy cios od losu, ale nie wiedział czy zniósłby życie, w którym nie może i nie chce mieć zupełnie nikogo.
Wziął głęboki wdech, zbierając myśli.
Naprawi to. Dla Septimusa. Jak zawsze.
Wyszedł z łazienki wyprostowany jak struna, jakby wcale nie wymiotował, policzki wytarł już ręcznikiem, a oczy były roziskrzone, ale suche.
Stanął nad roztrzęsionym Septimusem, łkająca kulką nerwów i wyciągnął do niego rękę.
-Wstawaj. - pomógł mu się podnieść, a potem wskazał na kanapę. -Siadaj.
Usiadł obok, na skraju. Jakby bał się go dotknąć.
-A teraz słuchaj. - wbił w niego ostre spojrzenie, usiłując podchwycić rozbiegany wzrok. -To było tak. - zawsze umiał wymyślać dobre i przekonujące historie, nawet na poczekaniu. Dlatego był Rzecznikiem. -Byłeś młodym i ambitnym muzykiem, a on zdolnym mentorem. Upił cię, wykorzystał - przemocą. Potem szantażował, że niczego już cię nie nauczy, że wszystkim rozpowie, że zniszczy twoją karierę. Pozostałeś przy nim dlatego i tylko dlatego. Brzydziłeś się sobą, poczułeś ulgę gdy trafił do więzienia, sprawa z Valerie i Franzem pozostała między nim i twoim ojcem. - położył dłoń na ramieniu Septimusa, mocno zacisnął palce. -Nigdy nie skontaktujesz się już ze Stefanem Kruegerem i powiesz mi, gdyby on próbował kontaktować się z tobą. Nigdy nie wspomnisz jego imienia, nigdy nikomu się nie przyznasz. Jeśli kiedykolwiek powstałaby jakaś plotka, będziesz trzymał się wersji wydarzeń, którą przed chwilą ci streściłem. Jeśli nie będziesz w stanie kłamać, zmienię twoje wspomnienia tak przekonująco, że sam przyjmiesz to za prawdę. Jeśli dowiem się, że spotkałeś się z Kruegerem, zabiję go - własnoręcznie - a tobie wymażę z pamięci całą waszą znajomość, powiem wszystko Valerie i zamkniemy cię w świętym Mungu. Zrobię to samo, jeśli w jakikolwiek sposób zagrozisz jej. - mówił beznamiętnie, lodowato i konkretnie. Tak, jak do innych ludzi - nigdy do Septimusa. Nie potrafiłby wymazać dwudziestu lat wspomnień, legilimencja nie działała w ten sposób, ale Vanity nie musi o tym wiedzieć, nigdy nie interesował się szczegółami talentu Corneliusa.
-Podasz mi nazwisko tego drugiego, tego z którym nic nie wyszło. Upewnię się, że cię nie pamięta. - złoży mu wizytę, włamie się do głowy. Nikt nie mógł wiedzieć. -Ten sekret nie wyjdzie poza mury tego salonu, poza naszą trójkę. - skrzywił się lekko na myśl, że musi dzielić tajemnicę z pieprzonym Stefenem Kruegerem.
-Valerie nigdy się nie dowie. Za pół roku poproszę ją o rękę i uszanuję jej decyzję. - już nie prosił Septimusa o zgodę, po prostu oznajmiał swoje plany.
Wziął głęboki wdech, zerknął na gobelin.
-Straciłem już jednego brata, Septimusie. Nie stracę drugiego. - tym razem nie będzie stał z boku z założonymi rękami i patrzył, jak bliski mu człowiek płonie i rozpada się w popiół. Tym razem to on będzie pociągał za sznurki i ugasi ten pożar.
Odzyskał mowę dopiero, gdy Septimus zaczął brać winę na siebie.
-NIE BROŃ GO! - podniesiony głos drżał histerycznie, czy kiedykolwiek Vanity broniłby Corneliusa tak gorliwie, z takim oddaniem jak tego Szwaba? Pewnie tak, pewnie nawet bardziej, ale żal i zazdrość przesłoniły inne emocje. Znów wplótł w rozmowę Stefana, znów zdawał się brać jego stronę, Sallow nie mógł tego znieść. -Nie broń tego zwyrodnialca, on był twoim nauczycielem, a ty wciąż nastolatkiem, niemalże dzieckiem... - głos załamał się, gdy uświadomił sobie, że jego syn jest teraz w mniej więcej takim samym wieku. Co się z nim teraz działo? Cornelius wysłał mu niedawno pieniądze na wyjazd z kraju, oby ten bękart półkrwi był już na kontynencie, gdzieś we Francji albo może we Włoszech. Layla zawsze marzyła o morzu Śródziemnym. Wziął urywany wdech, spoglądając na upodlonego i upadłego przyjaciela - czy Septimus kiedykolwiek przestał być dzieckiem?
-To jego wina. - uświadomił sobie bezbarwnie, skronie mu pulsowały, cudze wspomnienia powróciły nagłą falą. Franz Krueger w kałuży krwi. To było... takie proste. Pierwsze morderstwo na zlecenie, udane, perfekcyjnie zorganizowane. Wziął głęboki wdech, postanawiając, że Stefan Krueger też musi umrzeć. Nie wiedział jeszcze jak, ani kiedy, ale był mściwym człowiekiem ze mściwej rodziny. Potrafił chować urazę naprawdę długo. Septimus powinien to wiedzieć, powinien pamiętać jak rodzice Corneliusa chcieli wtrącić do więzienia Jade tylko za to, że była świadkiem śmierci ich syna i swojego męża. Może myślał o Cornelu lepiej, poznał go w końcu jako dziecko. Sallow zmienił się jednak na przestrzeni lat, nie był już Corneliusem, którego poznał Septimus - ambitnym i ciekawym świata młodzieńcem o w gruncie rzeczy dobrym sercu. Na przestrzeni lat to serce skuło się lodem, a Cornelius pozwalał sobie na odtajenie lodu tylko przy Septimusie, a ostatnio przy Valerie. Chyba obydwoje - Cornelius i Septimus - myśleli, że Sallow przywdziewa na codzień różne maski i zdejmuje je tylko przy najbliższym przyjacielu. Ale może to nieprawda? Może już niedawno stał się własną maską, może to przy Septimusie udawał kogoś innego - poczciwszego?
Przygnieciony tą realizacją, wcisnął się w oparcie kanapy i załkał gorzko. Septimus też płakał, Cornelius nie musiał nawet podnosić głowy. Słyszał i potrafił sobie wyobrazić histerię przyjaciela, który błagał o to, by nie wysyłać go na leczenie - i zarazem przyznawał, że wcale nie był bezwolną ofiarą Stefana, że próbował uwieść kogoś jeszcze.
Zerwał się gwałtownie z kanapy, pozornie głuchy na prośby o milczenie.
Trzasnęły drzwi do łazienki, Septimus został sam pod ścianą, a Cornelius znikł w toalecie. Nachylił się nad muszlą klozetową i spróbował zwymiotować raz jeszcze, ale nie miał już czym, z gardła spłynął tylko przeźroczysty śluz, z nosa glut, z oczu łzy. Nadal było mu niedobrze, ale zrozumiał, że wymioty tego nie naprawią.
Czuł się zdradzony. Przez najbliższego przyjaciela, jedyną osobę, której ufał.
Wyprostował się chwiejnie i oparł ciężko o umywalkę. Skronie pulsowały mu ogniem. Najpierw przytknął do nich drżące palce, a potem wymierzył samemu sobie lekki policzek. Pomyśl, Corneliusie. Musiał ochłonąć, musiał doprowadzić się do porządku. Przepłukał gardło, przemył twarz lodowatą wodą, wziął kilka głębokich wdechów.
Gdy znów zerknął w lustro, już nie płakał, pozbył się nawet odoru wymiotów.
Własna twarz wydawała mu się obca i bezlitosna.
Mógłby po prostu wyprosić Septimusa, zerwać wszelkie więzi z rodziną Vanity. Z dyrygentem-pederastą, z wdową dla której zlecił zabójstwo. Uśmiechać się w towarzystwie, ale nie zbliżyć się do nich nigdy więcej, nie tak naprawdę. Byłby wtedy bezpieczny, zupełnie bezpieczny - od plotek i pogardy i złamanego serca. Był Rzecznikiem Ministra Magii, bez trudu znajdzie potulną żonę, osiemnastolatkę bez żadnej przeszłości, ze spokojnej rodziny, bez artystycznych ambicji. Septimus to zrozumie i nie piśnie ani słowa.
I wtedy nie pozostanie mu już nikt, zupełnie n i k t.
Zerwał z kobietą, którą kochał. Druga kobieta, którą kochał zerwała z nim, zdradziła go. On zdradził rodzinę, nie chcąc zniszczyć życia własnej szwagierce. Rodzice nie odzywali się od niego od dawna, ojciec miał już dla niego tylko zimną pogardę, a matka pisała listy tylko jeśli znalazła trochę chowanego przed nią pergaminu i tylko w chwilach pogłębiającego się szaleństwa - gdy myślała, że Solas żyje. Starszy brat, niedościgniony wzór i autorytet, nie żył.
Pozostał mu tylko młodszy, przybrany, w zupełnej rozsypce. Septimus, łkający Septimus. Valerie z blizną na szyi i pięknym uśmiechem, Valerie poruszająca w Corneliusie jakąś strunę, o której nie pamiętał od wielu lat.
Ukrył twarz w dłoniach, próbując zebrać myśli.
Nie chciał być s a m. Może gdyby miał już rodzinę, albo chociaż podtrzymywał znośny kontakt z rodzicami, albo gdyby Solas żył, wybór byłby stokroć prostszy. Cornelius Sallow mógł znieść wiele, każdy cios od losu, ale nie wiedział czy zniósłby życie, w którym nie może i nie chce mieć zupełnie nikogo.
Wziął głęboki wdech, zbierając myśli.
Naprawi to. Dla Septimusa. Jak zawsze.
Wyszedł z łazienki wyprostowany jak struna, jakby wcale nie wymiotował, policzki wytarł już ręcznikiem, a oczy były roziskrzone, ale suche.
Stanął nad roztrzęsionym Septimusem, łkająca kulką nerwów i wyciągnął do niego rękę.
-Wstawaj. - pomógł mu się podnieść, a potem wskazał na kanapę. -Siadaj.
Usiadł obok, na skraju. Jakby bał się go dotknąć.
-A teraz słuchaj. - wbił w niego ostre spojrzenie, usiłując podchwycić rozbiegany wzrok. -To było tak. - zawsze umiał wymyślać dobre i przekonujące historie, nawet na poczekaniu. Dlatego był Rzecznikiem. -Byłeś młodym i ambitnym muzykiem, a on zdolnym mentorem. Upił cię, wykorzystał - przemocą. Potem szantażował, że niczego już cię nie nauczy, że wszystkim rozpowie, że zniszczy twoją karierę. Pozostałeś przy nim dlatego i tylko dlatego. Brzydziłeś się sobą, poczułeś ulgę gdy trafił do więzienia, sprawa z Valerie i Franzem pozostała między nim i twoim ojcem. - położył dłoń na ramieniu Septimusa, mocno zacisnął palce. -Nigdy nie skontaktujesz się już ze Stefanem Kruegerem i powiesz mi, gdyby on próbował kontaktować się z tobą. Nigdy nie wspomnisz jego imienia, nigdy nikomu się nie przyznasz. Jeśli kiedykolwiek powstałaby jakaś plotka, będziesz trzymał się wersji wydarzeń, którą przed chwilą ci streściłem. Jeśli nie będziesz w stanie kłamać, zmienię twoje wspomnienia tak przekonująco, że sam przyjmiesz to za prawdę. Jeśli dowiem się, że spotkałeś się z Kruegerem, zabiję go - własnoręcznie - a tobie wymażę z pamięci całą waszą znajomość, powiem wszystko Valerie i zamkniemy cię w świętym Mungu. Zrobię to samo, jeśli w jakikolwiek sposób zagrozisz jej. - mówił beznamiętnie, lodowato i konkretnie. Tak, jak do innych ludzi - nigdy do Septimusa. Nie potrafiłby wymazać dwudziestu lat wspomnień, legilimencja nie działała w ten sposób, ale Vanity nie musi o tym wiedzieć, nigdy nie interesował się szczegółami talentu Corneliusa.
-Podasz mi nazwisko tego drugiego, tego z którym nic nie wyszło. Upewnię się, że cię nie pamięta. - złoży mu wizytę, włamie się do głowy. Nikt nie mógł wiedzieć. -Ten sekret nie wyjdzie poza mury tego salonu, poza naszą trójkę. - skrzywił się lekko na myśl, że musi dzielić tajemnicę z pieprzonym Stefenem Kruegerem.
-Valerie nigdy się nie dowie. Za pół roku poproszę ją o rękę i uszanuję jej decyzję. - już nie prosił Septimusa o zgodę, po prostu oznajmiał swoje plany.
Wziął głęboki wdech, zerknął na gobelin.
-Straciłem już jednego brata, Septimusie. Nie stracę drugiego. - tym razem nie będzie stał z boku z założonymi rękami i patrzył, jak bliski mu człowiek płonie i rozpada się w popiół. Tym razem to on będzie pociągał za sznurki i ugasi ten pożar.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy drzwi trzasnęły, powieki zacisnęły się jeszcze mocniej.
To był czas, by zajrzeć do tego, co działo się w zwykle wypełnionej po brzegi głowie Septimusa, będącego obecnie emocjonalną bombą zegarową. Wierzył w słowa Corneliusa, wierzył, że ten wiedział lepiej. Nie mógł jednak uciec od wrażenia, tak bardzo głęboko zakorzenionego w jego głowie. Wrażenia, że to wszystko było winą głównie jego, mniej Stefana. Wierzył w to mniej, kiedy słuchał Corneliusa, będącego niezaprzeczalnym autorytetem i zwyczajnym głosem rozsądku, jednak wciąż nie mógł pozbyć się z głowy przeświadczenia, że sam zawini, pozwalając sobie na taką młodzieńczą swawolność, w której ukochał się niegdyś Krueger. Że gdyby nie był tak zatracony w przyjemności, jaką jego obecność gwarantowała, gdyby nie czuł tak chorej satysfakcji w jego towarzystwie, gdyby nie cieszył się z każdego miłego słowa skierowanego w swoim kierunku, opuściłby Berlin szybciej i nigdy nie poznał Franza. Nigdy nie skazałby Valerie na konieczność użerania się z czarnym wdowcem, tym samym oszczędzając i jego życie. To była jego wina – gdyby odmówił… Czy gdyby odmówił faktycznie wszystko byłoby tak dobrze między nim a Stefanem? Czy faktycznie mógłby liczyć na dalszy protektorat, dalsze nauki, przyjaźń, w którą wierzył? Czy może faktycznie była to relacja mająca na celu zdobycie zaufania młodego muzyka, a potem korzystania z niego do woli? Septimus nie czuł się wtedy źle, jednak sama świadomość, że rzadko myślał o innych mężczyznach w sposób romantyczny (a jeżeli już – zwykle przyrównując ich do Stefana), sprawiała, że Vanity wątpił w zdrowotne skutki tej relacji. Byli od siebie uzależnieni, może dlatego wciąż nie potrafił wybić go sobie z głowy. Czy miało to sens? Czy może próbował racjonalizować sobie swoje zboczenie? Swoje przestępcze nawyki?
Pewnie nie, pewnie nie było w tym sensu, ale wszystkie pytania które sobie zadał, były pytaniami, które chciałby zadać Corneliusowi – on musiał wiedzieć, zawsze wiedział. Przez kłębiące się myśli, te myśli sugerujące, że przezjego samego… Stefana wszystko to co razem zbudowali, przez długie, długie lata, miałby utracić w jednej chwili, rozklejał się. Dało się wyczuć, że rozklejający się coraz mocniej Septimus szarpnął za szafkę, na której ustawiono orchideę, chwilę temu traktowaną w tak niesprawiedliwy sposób. Emocje na szczęście pozbawiły go pary w rękach, bo palce ledwo co zacisnęły się je jej powierzchni, nie pozwalając widocznie na uczynienie w pomieszczeniu jeszcze większego rozgardiaszu. Na swoją bezradność zareagował kolejna salwą płaczu, teraz wiedząc po raz kolejny, uświadamiając sobie jakby dosadniej, że bez niczyjej pomocy nie podejmie żadnej, ważniejszej i co najistotniejsze – trafnej decyzji. Użalanie się płynęło mu we krwi. Widocznie jednak działało na niego uzdrawiająco, pozbawiając go objawiających się w stresie nazbyt energicznych nawyków.
Saptimus ledwo oddychał, przez co zamiast czerwienić się od łez – bladł jedynie, dłońmi nie zasłaniając już twarzy. Palcami przebiegał po krzywiźnie parkietu, byle tylko skupić głowę na czymś odrębnym od powtarzających się po sobie haseł – Stefan, Franz, ojciec, Valerie, Stefan, Franz, ojciec, Valerie… W tamtych czasach nie było Corneliusa, a kiedy był – był rzadko, istniejąc poza granicami zamieszkiwanego przez niego kraju. Pewnie gdyby był elementem tej układanki, sprawy mogłyby potoczyć się inaczej. Septimus nie znosił myśli, że to już koniec, a czas, w trakcie którego przyjaciel przebywał za ścianą dłużył się na tyle by uwierzył w nią ponownie.
Cholerny, cholerny niewdzięczny dyrygent. Zamiast cieszyć się z ich wspólnego sukcesu, zamiast być wdzięcznym za pomoc z codziennym oprawcą Valerie… Spuścił bombę. Przymykając oczy w pierwszej fali zmęczenia, którą powoli zastępowała wylane już sowicie łzy, ledwo posłyszał odrzwi otwierające się na powrót. Septimus podniósł się na łokciu, jakby w stresie, wiedziany myślą, że zaraz będzie zmuszony do opuszczenia lokalu. Tak nie było.
Cornelius, będący w znacznie lepszym stanie niż kilka chwil temu poskromił widocznie swoje emocje, za które nie dało się już obwinić Stefana – Septimus czuł się słabo, wiedząc, że pewnie pierwszy raz od czasu śmierci Solasa, zmusił urzędnika do płaczu. Teraz czuł się z tym fatalnie, a tylko przyszłość raczyła wiedzieć, jak często wspomnienie to wróci do niego i napełni poczuciem winy.
Przyjął rękę przyjeciela, chociaż nie wierzył w to co słyszał. Nie wierzył, że ten tak surowo i stanowczo postanowił przejść do rzeczy. Ocierający oczy o krawat Septimus, podążył za nim, niemalże niczym wykonując rozkazy. Zasiadł i chociaż mowa ciała krzyczała wręcz o poczuciu winy i chęci schowania się pod ziemię – słuchał wszystkiego tego, co miał mu do powiedzenia Cornelius z cierpliwością, nie wcinając się nawet słowem. Patrzył ku niemu czerwonymi od łkania oczami, widocznie nie wiedząc czego powinien spodziewać się na finale całego umyślonego przez rzecznika planu. Twarz nie drgnęła mu na wizję wrabiania Stefana w przemoc wobec niego – skoro był w stanie udawać prze lata absolutny brak emocji wobec niego, i to nie będzie problemem. Nigdy nie skontaktuje się ze Stefanem – ponowna zgoda, tym razem przyjęta nawet z kiwnięciem głową, chociaż jeszcze kilka chwil temu byłby w stanie cieszyć się z faktu, że za pół roku zobaczy jego reakcję na śmierć Franza. Śmierć Stefana i on znajdujący się w zakładzie specjalnym, jeżeli coś pójdzie nie tak, jeżeli coś ponownie zagrozi Valerie z jego winy – mięśnie twarzy zadrżały, a przez moment nie był pewien, czy znowu nie zanurzy się w kałuży płaczu, ale pociągając nosem pokiwał głową aprobująco i grzecznie, chociaż usta niemalże otworzyły się, kiedy swoją dłonią sięgnął ku tej Corneliusa i próbował powiedzieć coś, chyba już na temat tożsamości losowego mężczyzny z przeszłości. Potem jednak dotarło do niego coś jeszcze.
Dalsze słowa były niczym dziwny sen o powykrzywianych szczegółach. Nierealnych wizjach. Scenariuszach nie z tej planety. Dopiero teraz doszło do niego, że ten wcześniej już wspomniał, że byłby dobry dla Valerie. Tego samego wieczora rzucił to, chociaż wiadomość ta zaginęła pod ciężarem dalszych nieporozumień, a i tak pewnie zostałaby odebrana w pierwszej chwili jako niewinny żart. Sallow oprosi Valerie o rękę – uśmiech mimowolnie wykrzywił mu twarz. Podobno uszanuje jej decyzje. Czy Cornelius był do tego zdolny? Czy potrafił odepchnąć od siebie upokorzenie po odmowie, która przecież mogła się wydarzyć? Poprzedni mąż siostry szantażował Septimusa, poznając jego brudny sekret. Cornelius poznał go również, a wszystko wskazywało na to, że ponownie kartą łagodzącą jego grzechy i obiektem stanowiącym pieczęć zmowy milczenia miała zostać Valerie. Dziewczyna, o której dłużej nie chciał ani nie powinien decydować, chociażby dla jej zdrowia i szczęścia.
- Uratowałeś ją, chociaż nigdy nie powinna się o tym dowiedzieć. Jesteś dobrym, skorym do poświęceń człowiekiem – myślał to szczerze, nie jedynie kierowany chęcią odbudowania swojej opinii w jego oczach. Dopiero potem dotarło do niego jak mógł być odebrany, stąd postanowił wyjaśnić ten jeden drażniący wątek. - Cornel, zrobię wszystko żeby odbudować twoje zaufanie – przyrzekł, zdejmując palce z jego dłoni, o ile ta wciąż znajdowała się na jego ramieniu. Wpił spojrzenie w przyjaciela i oczekiwał jego dalszej reakcji. – Czy gdybym mógł cofnąć czas, wolałbyś, żebym ci… Tego nie mówił? Nie chcę mieć przed tobą żadnych tajemnic.
Wolał mieć jasność. Chociaż wczoraj i dziś zużył już chyba wszystkie łzy, nie będąc pewnym czy będzie w stanie uronić chociaż jedną na pogrzebie swojego szwagra. Oszukiwał się tak, wierząc, że nieszczere łzy uwolnionej spod buta Valerie nie wystarczą, by jej współczuł. Co za bzdura – widząc ją nawet w teatralnym stanie, będzie ocierał oczy chusteczką. Emocjonalny mięczak z nawracającymi tikami.
- Wybaczysz mi?
To był czas, by zajrzeć do tego, co działo się w zwykle wypełnionej po brzegi głowie Septimusa, będącego obecnie emocjonalną bombą zegarową. Wierzył w słowa Corneliusa, wierzył, że ten wiedział lepiej. Nie mógł jednak uciec od wrażenia, tak bardzo głęboko zakorzenionego w jego głowie. Wrażenia, że to wszystko było winą głównie jego, mniej Stefana. Wierzył w to mniej, kiedy słuchał Corneliusa, będącego niezaprzeczalnym autorytetem i zwyczajnym głosem rozsądku, jednak wciąż nie mógł pozbyć się z głowy przeświadczenia, że sam zawini, pozwalając sobie na taką młodzieńczą swawolność, w której ukochał się niegdyś Krueger. Że gdyby nie był tak zatracony w przyjemności, jaką jego obecność gwarantowała, gdyby nie czuł tak chorej satysfakcji w jego towarzystwie, gdyby nie cieszył się z każdego miłego słowa skierowanego w swoim kierunku, opuściłby Berlin szybciej i nigdy nie poznał Franza. Nigdy nie skazałby Valerie na konieczność użerania się z czarnym wdowcem, tym samym oszczędzając i jego życie. To była jego wina – gdyby odmówił… Czy gdyby odmówił faktycznie wszystko byłoby tak dobrze między nim a Stefanem? Czy faktycznie mógłby liczyć na dalszy protektorat, dalsze nauki, przyjaźń, w którą wierzył? Czy może faktycznie była to relacja mająca na celu zdobycie zaufania młodego muzyka, a potem korzystania z niego do woli? Septimus nie czuł się wtedy źle, jednak sama świadomość, że rzadko myślał o innych mężczyznach w sposób romantyczny (a jeżeli już – zwykle przyrównując ich do Stefana), sprawiała, że Vanity wątpił w zdrowotne skutki tej relacji. Byli od siebie uzależnieni, może dlatego wciąż nie potrafił wybić go sobie z głowy. Czy miało to sens? Czy może próbował racjonalizować sobie swoje zboczenie? Swoje przestępcze nawyki?
Pewnie nie, pewnie nie było w tym sensu, ale wszystkie pytania które sobie zadał, były pytaniami, które chciałby zadać Corneliusowi – on musiał wiedzieć, zawsze wiedział. Przez kłębiące się myśli, te myśli sugerujące, że przez
Saptimus ledwo oddychał, przez co zamiast czerwienić się od łez – bladł jedynie, dłońmi nie zasłaniając już twarzy. Palcami przebiegał po krzywiźnie parkietu, byle tylko skupić głowę na czymś odrębnym od powtarzających się po sobie haseł – Stefan, Franz, ojciec, Valerie, Stefan, Franz, ojciec, Valerie… W tamtych czasach nie było Corneliusa, a kiedy był – był rzadko, istniejąc poza granicami zamieszkiwanego przez niego kraju. Pewnie gdyby był elementem tej układanki, sprawy mogłyby potoczyć się inaczej. Septimus nie znosił myśli, że to już koniec, a czas, w trakcie którego przyjaciel przebywał za ścianą dłużył się na tyle by uwierzył w nią ponownie.
Cholerny, cholerny niewdzięczny dyrygent. Zamiast cieszyć się z ich wspólnego sukcesu, zamiast być wdzięcznym za pomoc z codziennym oprawcą Valerie… Spuścił bombę. Przymykając oczy w pierwszej fali zmęczenia, którą powoli zastępowała wylane już sowicie łzy, ledwo posłyszał odrzwi otwierające się na powrót. Septimus podniósł się na łokciu, jakby w stresie, wiedziany myślą, że zaraz będzie zmuszony do opuszczenia lokalu. Tak nie było.
Cornelius, będący w znacznie lepszym stanie niż kilka chwil temu poskromił widocznie swoje emocje, za które nie dało się już obwinić Stefana – Septimus czuł się słabo, wiedząc, że pewnie pierwszy raz od czasu śmierci Solasa, zmusił urzędnika do płaczu. Teraz czuł się z tym fatalnie, a tylko przyszłość raczyła wiedzieć, jak często wspomnienie to wróci do niego i napełni poczuciem winy.
Przyjął rękę przyjeciela, chociaż nie wierzył w to co słyszał. Nie wierzył, że ten tak surowo i stanowczo postanowił przejść do rzeczy. Ocierający oczy o krawat Septimus, podążył za nim, niemalże niczym wykonując rozkazy. Zasiadł i chociaż mowa ciała krzyczała wręcz o poczuciu winy i chęci schowania się pod ziemię – słuchał wszystkiego tego, co miał mu do powiedzenia Cornelius z cierpliwością, nie wcinając się nawet słowem. Patrzył ku niemu czerwonymi od łkania oczami, widocznie nie wiedząc czego powinien spodziewać się na finale całego umyślonego przez rzecznika planu. Twarz nie drgnęła mu na wizję wrabiania Stefana w przemoc wobec niego – skoro był w stanie udawać prze lata absolutny brak emocji wobec niego, i to nie będzie problemem. Nigdy nie skontaktuje się ze Stefanem – ponowna zgoda, tym razem przyjęta nawet z kiwnięciem głową, chociaż jeszcze kilka chwil temu byłby w stanie cieszyć się z faktu, że za pół roku zobaczy jego reakcję na śmierć Franza. Śmierć Stefana i on znajdujący się w zakładzie specjalnym, jeżeli coś pójdzie nie tak, jeżeli coś ponownie zagrozi Valerie z jego winy – mięśnie twarzy zadrżały, a przez moment nie był pewien, czy znowu nie zanurzy się w kałuży płaczu, ale pociągając nosem pokiwał głową aprobująco i grzecznie, chociaż usta niemalże otworzyły się, kiedy swoją dłonią sięgnął ku tej Corneliusa i próbował powiedzieć coś, chyba już na temat tożsamości losowego mężczyzny z przeszłości. Potem jednak dotarło do niego coś jeszcze.
Dalsze słowa były niczym dziwny sen o powykrzywianych szczegółach. Nierealnych wizjach. Scenariuszach nie z tej planety. Dopiero teraz doszło do niego, że ten wcześniej już wspomniał, że byłby dobry dla Valerie. Tego samego wieczora rzucił to, chociaż wiadomość ta zaginęła pod ciężarem dalszych nieporozumień, a i tak pewnie zostałaby odebrana w pierwszej chwili jako niewinny żart. Sallow oprosi Valerie o rękę – uśmiech mimowolnie wykrzywił mu twarz. Podobno uszanuje jej decyzje. Czy Cornelius był do tego zdolny? Czy potrafił odepchnąć od siebie upokorzenie po odmowie, która przecież mogła się wydarzyć? Poprzedni mąż siostry szantażował Septimusa, poznając jego brudny sekret. Cornelius poznał go również, a wszystko wskazywało na to, że ponownie kartą łagodzącą jego grzechy i obiektem stanowiącym pieczęć zmowy milczenia miała zostać Valerie. Dziewczyna, o której dłużej nie chciał ani nie powinien decydować, chociażby dla jej zdrowia i szczęścia.
- Uratowałeś ją, chociaż nigdy nie powinna się o tym dowiedzieć. Jesteś dobrym, skorym do poświęceń człowiekiem – myślał to szczerze, nie jedynie kierowany chęcią odbudowania swojej opinii w jego oczach. Dopiero potem dotarło do niego jak mógł być odebrany, stąd postanowił wyjaśnić ten jeden drażniący wątek. - Cornel, zrobię wszystko żeby odbudować twoje zaufanie – przyrzekł, zdejmując palce z jego dłoni, o ile ta wciąż znajdowała się na jego ramieniu. Wpił spojrzenie w przyjaciela i oczekiwał jego dalszej reakcji. – Czy gdybym mógł cofnąć czas, wolałbyś, żebym ci… Tego nie mówił? Nie chcę mieć przed tobą żadnych tajemnic.
Wolał mieć jasność. Chociaż wczoraj i dziś zużył już chyba wszystkie łzy, nie będąc pewnym czy będzie w stanie uronić chociaż jedną na pogrzebie swojego szwagra. Oszukiwał się tak, wierząc, że nieszczere łzy uwolnionej spod buta Valerie nie wystarczą, by jej współczuł. Co za bzdura – widząc ją nawet w teatralnym stanie, będzie ocierał oczy chusteczką. Emocjonalny mięczak z nawracającymi tikami.
- Wybaczysz mi?
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Uspokoił się trochę, gdy znaleźli się na kanapie, gdy znów miał czystą twarz i plan w głowie, gdy zobaczył jak pokornie Septimus poddaje się jego rozkazom instrukcjom, nawet tym najokrutniejszym.
Wiedział przecież, jak to jest - choć uporczywie odmawiał przyznania się przed samym sobą, że spanie z mugolką jest w jakikolwiek sposób porównywalne do romansu z mężczyzną. Layla była w końcu kobietą, a na myśl o niej Corneliusowi nie robiło się niedobrze. Tak czy siak, jako polityk nie mógł mieć na przeszłości takiej skazy - mugolskiej krwi. Pomimo niebezpieczeństwa, nigdy nie chciałby jednak o niej zapomnieć - ani wymazać wspólnych chwil. Miał zresztą taką możliwość. Włamał się Layli do głowy, gdy zrywali. Mógł usunąć stamtąd własną twarz, ale nie było w stanie.
To jednak co innego. Septimus wpakował się w gorsze kłopoty.
Mogli razem wyjść z najgorszego bagna, o ile Vanity będzie współpracował. Na szczęście, Septimus Vanity - jako jedyna ważna osoba w życiu Corneliusa - nie miał stalowego, silnego charakteru. W przeciwieństwie do rodziny Sallow oraz kobiet, w których Cornel głupio się durzył, Septimus łatwo poddawał się sugestiom, a w odpowiednio wprawnych rękach był jak plastyczna glina. Stefan Krueger z pewnością to wykorzystał, przyjaciel nie był przecież zawsze dewiantem ani zboczeńcem, nie mógł być. To Septimus, jego Septimus, człowiek znany od trzydziestu lat i bliski niczym brat.
Cornelius go ochroni. Jego, Valerie, siebie.
Wszystko będzie dobrze.
Zostaną szwagrami. Prawdziwymi braćmi.
Zamrugał, gdy Septimus uznał go za dobrego człowieka. Jego, Corneliusa Sallowa, który zlecił zabójstwo innego człowieka i z taką swobodą mówił o chęci zabicia innego, który potrafił wymazywać pamięć i modyfikować wspomnienia, który pozostawił na śmierć matkę swojego dziecka. O tym ostatnim Septimus na szczęście nie wiedział i nigdy się nie dowie, nie z jego zdolnością do trzymania tajemnic - pomimo całej pogardy dla Stefana Kruegera, Cornel musiał przyznać, że ten nauczył dyrygenta trzymać gębę na kłódkę całkiem skutecznie. Przez dwadzieścia lat. Tyle, że Septimus pękł przy pierwszej stresującej okazji.
Uśmiechnął się blado, za gardło chwyciło go coś na kształt wzruszenia. Był dobrym i skłonnym do poświęceń człowiekiem.
Poświęci się zatem, chroniąc sekret Septimusa. Nie tyle z dobroci, co z przenikliwej samotności, ale wszystko jedno.
-Valerie wie. - wtrącił łagodnie, nie było sensu tego ukrywać, a Vanity nie był w stanie, w którym mógłby się na niego złościć. -Zasługiwała na prawdę, poza tym chciałem udzielić jej paru wskazówek odnośnie publicznego przeżywania żałoby. Przedstawiłem to jako twoją inicjatywę, nie będzie czuła się wobec mnie sztucznie zobligowana, nie martw się. - zapewnił pośpiesznie, naginając odrobinę prawdę.
-O nią tez się nie martw. Uszanuję jej decyzję. Jestem mściwy, ale nie wobec niej, nie wobec was. - kochał Septimusa Vanity jak brata, może kiedyś odważy się kochać Valerie. Tak czy siak, będzie ją chronił i szanował. Lepiej niż jej krewni.
-Uspokój się. - poprosił łagodniej, spoglądając na czerwoną twarz przyjaciela. Wyglądał żałośnie. Cornelius przywołał różdżką kolejną butelkę whiskey i miłosiernie wręczył ją Septimusowi, niech pije nawet z gwinta. Samemu zastanawiał się, jak doczyścić dywan.
-Nie, Septimusie. Wiesz, że chcę wiedzieć wszystko, że nie chcę żadnych tajemnic. Tylko tak możemy siebie nawzajem chronić, hm? - odpowiedział mu bez namysłu. Wolałby, żeby dramat ze Stefanem nigdy się nie wydarzył, ale chciał wiedzieć.
-Widywałem w ludzkich wspomnieniach gorsze rzeczy. - westchnął, pocierając czoło dłonią. Może i widywał obrzydliwsze rzeczy, ale myśl o najlepszym przyjacielu z tamtym Szwabem i tak sprawiła, że zrzygał się do doniczki. No cóż.
Wybaczysz mi?
Podniósł na Septimusa smutny wzrok. Nagle wydał się starszy i przegrany, maska opadła. Zmusił kąciki ust do drgnięcia, palce mocniej zacisnął na jego ramieniu, pokrzepiająco.
-Wszyscy robimy błędy. - mój chodzi gdzieś po świecie i ma na imię Marcelius. Wybaczył - i zobaczył, jak spojrzenie Septimusa trochę pojaśniało, może na dźwięk tych słów, a może na widok alkoholu. Vanity zrzucił z siebie dzisiaj ogromny ciężar, a Cornelius zdał sobie z tego sprawę z pewną zazdrością. Sam nigdy nie podzieli się swoim sekretem, nie z własnej woli. Nigdy nie uzyska przebaczenia, nigdy nie zazna ulgi. Będzie się wstydził do końca życia, odkupując własne błędy sprzątaniem bałaganu po Septimusie.
Accusare nemo se debet, ale serce oskarżało go dzisiaj bardziej niż zwykle, jakby grzechy Septimusa w przedziwny sposób przebudziły jego własne.
/zt x 2
Wiedział przecież, jak to jest - choć uporczywie odmawiał przyznania się przed samym sobą, że spanie z mugolką jest w jakikolwiek sposób porównywalne do romansu z mężczyzną. Layla była w końcu kobietą, a na myśl o niej Corneliusowi nie robiło się niedobrze. Tak czy siak, jako polityk nie mógł mieć na przeszłości takiej skazy - mugolskiej krwi. Pomimo niebezpieczeństwa, nigdy nie chciałby jednak o niej zapomnieć - ani wymazać wspólnych chwil. Miał zresztą taką możliwość. Włamał się Layli do głowy, gdy zrywali. Mógł usunąć stamtąd własną twarz, ale nie było w stanie.
To jednak co innego. Septimus wpakował się w gorsze kłopoty.
Mogli razem wyjść z najgorszego bagna, o ile Vanity będzie współpracował. Na szczęście, Septimus Vanity - jako jedyna ważna osoba w życiu Corneliusa - nie miał stalowego, silnego charakteru. W przeciwieństwie do rodziny Sallow oraz kobiet, w których Cornel głupio się durzył, Septimus łatwo poddawał się sugestiom, a w odpowiednio wprawnych rękach był jak plastyczna glina. Stefan Krueger z pewnością to wykorzystał, przyjaciel nie był przecież zawsze dewiantem ani zboczeńcem, nie mógł być. To Septimus, jego Septimus, człowiek znany od trzydziestu lat i bliski niczym brat.
Cornelius go ochroni. Jego, Valerie, siebie.
Wszystko będzie dobrze.
Zostaną szwagrami. Prawdziwymi braćmi.
Zamrugał, gdy Septimus uznał go za dobrego człowieka. Jego, Corneliusa Sallowa, który zlecił zabójstwo innego człowieka i z taką swobodą mówił o chęci zabicia innego, który potrafił wymazywać pamięć i modyfikować wspomnienia, który pozostawił na śmierć matkę swojego dziecka. O tym ostatnim Septimus na szczęście nie wiedział i nigdy się nie dowie, nie z jego zdolnością do trzymania tajemnic - pomimo całej pogardy dla Stefana Kruegera, Cornel musiał przyznać, że ten nauczył dyrygenta trzymać gębę na kłódkę całkiem skutecznie. Przez dwadzieścia lat. Tyle, że Septimus pękł przy pierwszej stresującej okazji.
Uśmiechnął się blado, za gardło chwyciło go coś na kształt wzruszenia. Był dobrym i skłonnym do poświęceń człowiekiem.
Poświęci się zatem, chroniąc sekret Septimusa. Nie tyle z dobroci, co z przenikliwej samotności, ale wszystko jedno.
-Valerie wie. - wtrącił łagodnie, nie było sensu tego ukrywać, a Vanity nie był w stanie, w którym mógłby się na niego złościć. -Zasługiwała na prawdę, poza tym chciałem udzielić jej paru wskazówek odnośnie publicznego przeżywania żałoby. Przedstawiłem to jako twoją inicjatywę, nie będzie czuła się wobec mnie sztucznie zobligowana, nie martw się. - zapewnił pośpiesznie, naginając odrobinę prawdę.
-O nią tez się nie martw. Uszanuję jej decyzję. Jestem mściwy, ale nie wobec niej, nie wobec was. - kochał Septimusa Vanity jak brata, może kiedyś odważy się kochać Valerie. Tak czy siak, będzie ją chronił i szanował. Lepiej niż jej krewni.
-Uspokój się. - poprosił łagodniej, spoglądając na czerwoną twarz przyjaciela. Wyglądał żałośnie. Cornelius przywołał różdżką kolejną butelkę whiskey i miłosiernie wręczył ją Septimusowi, niech pije nawet z gwinta. Samemu zastanawiał się, jak doczyścić dywan.
-Nie, Septimusie. Wiesz, że chcę wiedzieć wszystko, że nie chcę żadnych tajemnic. Tylko tak możemy siebie nawzajem chronić, hm? - odpowiedział mu bez namysłu. Wolałby, żeby dramat ze Stefanem nigdy się nie wydarzył, ale chciał wiedzieć.
-Widywałem w ludzkich wspomnieniach gorsze rzeczy. - westchnął, pocierając czoło dłonią. Może i widywał obrzydliwsze rzeczy, ale myśl o najlepszym przyjacielu z tamtym Szwabem i tak sprawiła, że zrzygał się do doniczki. No cóż.
Wybaczysz mi?
Podniósł na Septimusa smutny wzrok. Nagle wydał się starszy i przegrany, maska opadła. Zmusił kąciki ust do drgnięcia, palce mocniej zacisnął na jego ramieniu, pokrzepiająco.
-Wszyscy robimy błędy. - mój chodzi gdzieś po świecie i ma na imię Marcelius. Wybaczył - i zobaczył, jak spojrzenie Septimusa trochę pojaśniało, może na dźwięk tych słów, a może na widok alkoholu. Vanity zrzucił z siebie dzisiaj ogromny ciężar, a Cornelius zdał sobie z tego sprawę z pewną zazdrością. Sam nigdy nie podzieli się swoim sekretem, nie z własnej woli. Nigdy nie uzyska przebaczenia, nigdy nie zazna ulgi. Będzie się wstydził do końca życia, odkupując własne błędy sprzątaniem bałaganu po Septimusie.
Accusare nemo se debet, ale serce oskarżało go dzisiaj bardziej niż zwykle, jakby grzechy Septimusa w przedziwny sposób przebudziły jego własne.
/zt x 2
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
08.57 - Ain't no rest for the wicked
Szybka odpowiedź