Różany ogród
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Różany ogród
Jedyne miejsce na terenie zamku Corbenic, wypełnione wonią inną, niż słona, morska bryza. Różany ogród, prezent ślubny, jaki otrzymała Melisande, niezależnie od pory roku wydaje się roztaczać ulotną woń rosnących w nim, cierniowych kwiatów. Przestrzeń wypełniona jest krętymi ścieżkami żywopłotów, które oddzielają od siebie rozmaite gatunki róż. W centrum, z magicznie chronioną i misternie zdobioną altaną, znajduje się serce ogrodu - kwitnące naturalnie Róże Rosierów, którymi troskliwą opieką otacza sama lady Travers.
To, że Evandra przyjaźniła się z Primrose nie było dla Melisande zaskakujące - podejrzewała to już wcześniej. Przyjaźń z Blackiem dla niej samej była - może nie tyle co wątpliwa, ale zbędna. Nie zyskał wiele w jej oczach podczas ich ostatniego spotkania a myśl, że sprawy mogłby obrać tory w których zostałaby jego żoną sprawiała że osobiście miała ochotę się wzdrygnąć. Co prawda z pewnością by sobie poradziła, ale miała wrażenie że Rigel nie podołałaby jej silnemu charakterowi. Milcząco jednak wsłuchiwała się we wstęp wyjaśnień padający z ust Evandry. Choć tylko mogło wystarczyć by pojąć dlaczego Rigel ujął się z lady Burke. Brwi Melisande uniosły się łagodnie słysząc, że kuzyn odbywał rozmowy z nestorem Burke’ów. Czyż nie świadczyło to więc o silnych i szczerych intencjach? Bez słów przyjmowała kolejne rewelacje - o tym, że chciał wyjeżdżać i że tak zaparcie poszukiwał żony nie miała okazji wcześniej usłyszeć. Oczy zmrużyły się, gdy historia docierała do swoistego rozwiązania. Zdecydował się zabawić? Szczerze wątpiła, by należał do takich. Trudno było jej całkowicie współczuć Primrose, zaangażowanie zbyt wielu uczuć, bez otrzymania w zamian nie tyle co obietnic a czynów bywało rozczarowujące i nierozsądne. Choć ona sama szczerze rozczarowała się Alphardem, kiedy po dobrze zapowiadających się rokowaniach, po słowie, okazał się zbyt słaby by przezwyciężyć śmierć. Skłamałaby mówiąc, że nie oczekiwała od swojego obecnego męża większej żywotności. Z rozmyślań wyciągnęło ją wspomnienie zasad. Spojrzała na piękny profil Evandry.
- Nie mówię tego, żeby stanąć w obronie mojego kuzyna bo podzielam twoje obawy, ale - któż powiedział, że w pojedynku o honor nie wolno sięgnąć po każdą formę magii którą się opanowało? - zapytała bratowej. - Oczywiście, moje pytanie staje się niepotrzebne, jeśli wcześniej powzięli wspólną zgodę co do tego by pojedynkować się wedle zasad choćby respektowanych w Klubie Pojedynków. Jeśli nie powzieli żadnych czy możliwym jest, że Rigel przedstawił w ten sposób sprawę, chcąc złagodzić marny obraz własnej porażki? Największą poszkodowaną w wyniku ich starcia nadal pozostaje Primrose. - postawiła pomiędzy nimi pytanie, nie próbowała nawet przychylniej spojrzeć na Blacka. Po wyznaniu Evandry jego obraz stawał się dla niej jeszcze bardziej marny. Z jednej strony potrafiła docenić fakt, że stanął w obronie honoru Primrose - z drugiej, większą przysługę zrobiłby jej tego nie robiąc, jeśli nie potrafił go obronić. - Może to być też szansa. - zauważała na słowa dotyczące Corinne nabierając na talerzyk odrobinę ciasta. - Jeśli jest młoda, może ją ułożyć pod siebie. Nawet, jeśli dostał ją w wyniku… kary. - kolejne słowa sprawiły, że na chwilę zamarła w zdziwieniu. Potępiać? Nawet przez chwilę nie przeszło jej to przez myśli. Pokręciła głową, by zaśmiać się odrzucając głowę. - Uważam twoje działania za zasadne moja droga - a może nawet i łagodne. - przyznała zgodnie z własnym sumieniem. - To wybór Mathieu czy postanowi cierpieć, czy wykorzystać to co dostał. - orzekła unosząc spojrzenie by skrzyżować tęczówki z Evandrą. - Nie jest mi go szczególnie żal, z tego co mówisz wynika, że jest w tym momencie przez wybory których dokonał a i mnie samej zaszedł za skórę ostatnimi czasy. - przyznała wypuszczając spomiędzy warg krótkie westchnienie.
Przprosiny, które wypadły uniosły jej wargi w krótkim odrobinę jedynie wykrzywionym uśmiechu, któremu towarzyszyło zerknięcie na twarz Evandry. Wysłuszała jej w milczeniu, by po słowach skinąć głową w krótkim geście zgody i akceptacji - w tej konkretnej sprawie, do powiedzenia nie miała nic więcej. Nie planowała też chować urazy - z Evandrą wyraźnie i dokładniej nie poznały się wcześniej. Była jednak na to otwarte teraz. Mogła wybaczyć to krótkie nieporozumienie.
- Będę wdzięczna. - krótkie słowa opuszczają wargi Melisande kiedy pochyliła głowę w krótkiej podzięce. Choć obecnie, szczerze wątpiła, by jej mąż miał dopuścić się zdrady. Robiła wszystko, by jego zainteresowanie i skupienie pozostawało przy niej. A i Manannan powinien rozumieć (albo przeczuwać przynajmniej) jaki stosunek miała do tego typu sprawy. Może przyjdzie dzień w którym wyjaśni mu to dogłębniej i dokładniej. Teraz wszystko jednak było zbyt świeże. Wędrowała ostrożnie, pilnując samej siebie, nie chcąc obnażyć się zbyt dogłębnie; doprowadzić do momentu z którego powrotu już nie będzie.
- Oh, oczywiście. - zgodziła się od razu. - To propozycja datowana na czas w którym będziesz mogła skorzystać z niego w całości nie wstrzymywana… ograniczeniami. - pochyliła lekko głowę. Od początku w swej propozycji zakładała datę po porodzie Evandry i jej dojściu do siebie. Zasiadła wygodniej na swoim miejscu odnajdując na nowo oparcie. - Pokażę ci moje ulubione miejsce. - zdecydowała spoglądając na widok rozpościerający się przed nimi. - Wygląda całkiem niepozornie, ale… - weszła od razu w historię sprzed lat plotąc ją przed nimi wielobarwnymi słowami umilając wspólną chwilę i pozwalając dowiedzieć się Evandrze o sobie trochę więcej. W końcu tym miało być ich dzisiejsze spotkanie. Możliwością - po które obie zdecydowały się sięgnąć.
| zt x2
- Nie mówię tego, żeby stanąć w obronie mojego kuzyna bo podzielam twoje obawy, ale - któż powiedział, że w pojedynku o honor nie wolno sięgnąć po każdą formę magii którą się opanowało? - zapytała bratowej. - Oczywiście, moje pytanie staje się niepotrzebne, jeśli wcześniej powzięli wspólną zgodę co do tego by pojedynkować się wedle zasad choćby respektowanych w Klubie Pojedynków. Jeśli nie powzieli żadnych czy możliwym jest, że Rigel przedstawił w ten sposób sprawę, chcąc złagodzić marny obraz własnej porażki? Największą poszkodowaną w wyniku ich starcia nadal pozostaje Primrose. - postawiła pomiędzy nimi pytanie, nie próbowała nawet przychylniej spojrzeć na Blacka. Po wyznaniu Evandry jego obraz stawał się dla niej jeszcze bardziej marny. Z jednej strony potrafiła docenić fakt, że stanął w obronie honoru Primrose - z drugiej, większą przysługę zrobiłby jej tego nie robiąc, jeśli nie potrafił go obronić. - Może to być też szansa. - zauważała na słowa dotyczące Corinne nabierając na talerzyk odrobinę ciasta. - Jeśli jest młoda, może ją ułożyć pod siebie. Nawet, jeśli dostał ją w wyniku… kary. - kolejne słowa sprawiły, że na chwilę zamarła w zdziwieniu. Potępiać? Nawet przez chwilę nie przeszło jej to przez myśli. Pokręciła głową, by zaśmiać się odrzucając głowę. - Uważam twoje działania za zasadne moja droga - a może nawet i łagodne. - przyznała zgodnie z własnym sumieniem. - To wybór Mathieu czy postanowi cierpieć, czy wykorzystać to co dostał. - orzekła unosząc spojrzenie by skrzyżować tęczówki z Evandrą. - Nie jest mi go szczególnie żal, z tego co mówisz wynika, że jest w tym momencie przez wybory których dokonał a i mnie samej zaszedł za skórę ostatnimi czasy. - przyznała wypuszczając spomiędzy warg krótkie westchnienie.
Przprosiny, które wypadły uniosły jej wargi w krótkim odrobinę jedynie wykrzywionym uśmiechu, któremu towarzyszyło zerknięcie na twarz Evandry. Wysłuszała jej w milczeniu, by po słowach skinąć głową w krótkim geście zgody i akceptacji - w tej konkretnej sprawie, do powiedzenia nie miała nic więcej. Nie planowała też chować urazy - z Evandrą wyraźnie i dokładniej nie poznały się wcześniej. Była jednak na to otwarte teraz. Mogła wybaczyć to krótkie nieporozumienie.
- Będę wdzięczna. - krótkie słowa opuszczają wargi Melisande kiedy pochyliła głowę w krótkiej podzięce. Choć obecnie, szczerze wątpiła, by jej mąż miał dopuścić się zdrady. Robiła wszystko, by jego zainteresowanie i skupienie pozostawało przy niej. A i Manannan powinien rozumieć (albo przeczuwać przynajmniej) jaki stosunek miała do tego typu sprawy. Może przyjdzie dzień w którym wyjaśni mu to dogłębniej i dokładniej. Teraz wszystko jednak było zbyt świeże. Wędrowała ostrożnie, pilnując samej siebie, nie chcąc obnażyć się zbyt dogłębnie; doprowadzić do momentu z którego powrotu już nie będzie.
- Oh, oczywiście. - zgodziła się od razu. - To propozycja datowana na czas w którym będziesz mogła skorzystać z niego w całości nie wstrzymywana… ograniczeniami. - pochyliła lekko głowę. Od początku w swej propozycji zakładała datę po porodzie Evandry i jej dojściu do siebie. Zasiadła wygodniej na swoim miejscu odnajdując na nowo oparcie. - Pokażę ci moje ulubione miejsce. - zdecydowała spoglądając na widok rozpościerający się przed nimi. - Wygląda całkiem niepozornie, ale… - weszła od razu w historię sprzed lat plotąc ją przed nimi wielobarwnymi słowami umilając wspólną chwilę i pozwalając dowiedzieć się Evandrze o sobie trochę więcej. W końcu tym miało być ich dzisiejsze spotkanie. Możliwością - po które obie zdecydowały się sięgnąć.
| zt x2
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
| 20.10
Corinne cieszyła się z okazji do wizyty w Corbenic Castle. Po Nocy Tysiąca Gwiazd jej życie towarzyskie przywiędło i dopiero próbowała je na nowo odbudować. W sierpniu nikt przecież nie myślał o przyjęciach czy innych towarzyskich spotkaniach, każdy przeżywał tragedię tamtej nocy na swój sposób. I Corinne także musiała ją przeżyć, dlatego reszta sierpnia była czasem lizania ran i rozmyślania nad tym, że nawet życie ich, dam z wysokich rodów, wcale nie jest tak stabilne, pewne i bezpieczne, jak się kiedyś wydawało… Fizycznie nic jej się nie stało, tamta noc była jednak dla niej koszmarem psychicznym; młódka nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś podobnego, chyba nawet wybuch anomalii był dla niej mniej traumatyczny.
W październiku dowiedziała się o ciąży, która wlała w jej serduszko radość. Pragnęła urodzić to dziecko i tym samym wypełnić obowiązek wobec rodu. Czekała na nie, choć wiedziała, że jej życie się zmieni, a także że za kilka miesięcy, gdy brzuch stanie się tak widoczny, że nie ukryje go żadna suknia, będzie musiała znowu zniknąć z widoku socjety i aż do rozwiązania pozostać w domowych pieleszach, oczekując narodzin potomka w dyskrecji. Matka zawsze powtarzała jej, że błogosławionym stanem nie należało epatować publicznie, kiedy było się kobietą konserwatywną, w dodatku, w razie gdyby coś poszło nie tak, przynajmniej oszczędzi sobie poczucia porażki i oceny ze strony innych. Liczyła jednak, że to tylko środki ostrożności, które nie okażą się potrzebne, bo przecież była zdrowa i na pewno da radę donosić ciążę, a po rozwiązaniu śmietanka towarzyska z pewnością usłyszy o nowym potomku Rosierów. Oby pierwszy był chłopiec…
Zależało jej na zbudowaniu relacji z rodziną męża. Mathieu nie miał rodzeństwa, ale żył blisko z kuzynostwem, więc Corinne chciała jak najlepiej poznać jego kuzynki. Może przy odrobinie szczęścia, dowie się czegoś i o tym, jak lepiej zadowolić oczekiwania męża? W końcu to kuzynki na pewno znały go najlepiej, dorastali wszyscy razem. Jednak przez to, że Melisande już nie mieszkała w Chateau Rose, ich kontakt nie należał do częstych i nie miały sposobności zbudować bliższej relacji, tym bardziej, że gdy poprzednim razem się spotkały, lady Travers towarzyszył jej mąż, więc żadne babskie pogaduszki nie wchodziły w grę.
- Melisande, wyglądasz naprawdę kwitnąco – pochwaliła jej wygląd, kiedy już się ujrzały. Lady Travers była naprawdę urodziwą kobietą, zresztą, żaden Rosier którego znała nie był brzydki. Oby dziecię, które nosiła w łonie, było w przyszłości równie ładne jak reszta Rosierów. Innej opcji nie było, tym bardziej że Corinne też przecież nie należała do brzydkich. Dziś też prezentowała się dobrze, miała na sobie długą, bordową suknię z długimi rękawami i gorsetem; korzystała z możliwości ich noszenia póki mogła. Na materiale lśniły subtelne różane hafty. – Masz tutaj własny ogród różany? Przepiękny! Z pewnością osładza tęsknotę za rodzinnym domem – pochwaliła wygląd ogrodu. Róże szybko stały jej się bliskie po przybraniu nowego miana, ale zawsze miała słabość do pięknych kwiatów. I też czasem tęskniła za domem rodzinnym, pewnie większość świeżo upieczonych mężatek tego doświadczała. – Chętnie zobaczę zakątki twego nowego domu. Mathieu jest zajęty, więc nie mógł wyprawić się tutaj ze mną, ale może to i lepiej… Zawsze chciałam porozmawiać z tobą sama, przy mężach ciężko poruszyć niektóre tematy.
Tak, nie żałowała, że Mathieu miał dzisiaj dużo zajęć. Wyprawiła się do Corbenic tylko ze służką, ale jako że w kobiecym towarzystwie nie potrzebowała przyzwoitki, służka czekała wewnątrz zamku. Podczas spaceru po ogrodzie Corinne nie potrzebowała jej asysty. Poza tym, jakby nie patrzeć, odwiedzała rodzinę swego męża, a podtrzymywanie relacji z rodziną było czymś jak najbardziej normalnym i stosownym.
Corinne cieszyła się z okazji do wizyty w Corbenic Castle. Po Nocy Tysiąca Gwiazd jej życie towarzyskie przywiędło i dopiero próbowała je na nowo odbudować. W sierpniu nikt przecież nie myślał o przyjęciach czy innych towarzyskich spotkaniach, każdy przeżywał tragedię tamtej nocy na swój sposób. I Corinne także musiała ją przeżyć, dlatego reszta sierpnia była czasem lizania ran i rozmyślania nad tym, że nawet życie ich, dam z wysokich rodów, wcale nie jest tak stabilne, pewne i bezpieczne, jak się kiedyś wydawało… Fizycznie nic jej się nie stało, tamta noc była jednak dla niej koszmarem psychicznym; młódka nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś podobnego, chyba nawet wybuch anomalii był dla niej mniej traumatyczny.
W październiku dowiedziała się o ciąży, która wlała w jej serduszko radość. Pragnęła urodzić to dziecko i tym samym wypełnić obowiązek wobec rodu. Czekała na nie, choć wiedziała, że jej życie się zmieni, a także że za kilka miesięcy, gdy brzuch stanie się tak widoczny, że nie ukryje go żadna suknia, będzie musiała znowu zniknąć z widoku socjety i aż do rozwiązania pozostać w domowych pieleszach, oczekując narodzin potomka w dyskrecji. Matka zawsze powtarzała jej, że błogosławionym stanem nie należało epatować publicznie, kiedy było się kobietą konserwatywną, w dodatku, w razie gdyby coś poszło nie tak, przynajmniej oszczędzi sobie poczucia porażki i oceny ze strony innych. Liczyła jednak, że to tylko środki ostrożności, które nie okażą się potrzebne, bo przecież była zdrowa i na pewno da radę donosić ciążę, a po rozwiązaniu śmietanka towarzyska z pewnością usłyszy o nowym potomku Rosierów. Oby pierwszy był chłopiec…
Zależało jej na zbudowaniu relacji z rodziną męża. Mathieu nie miał rodzeństwa, ale żył blisko z kuzynostwem, więc Corinne chciała jak najlepiej poznać jego kuzynki. Może przy odrobinie szczęścia, dowie się czegoś i o tym, jak lepiej zadowolić oczekiwania męża? W końcu to kuzynki na pewno znały go najlepiej, dorastali wszyscy razem. Jednak przez to, że Melisande już nie mieszkała w Chateau Rose, ich kontakt nie należał do częstych i nie miały sposobności zbudować bliższej relacji, tym bardziej, że gdy poprzednim razem się spotkały, lady Travers towarzyszył jej mąż, więc żadne babskie pogaduszki nie wchodziły w grę.
- Melisande, wyglądasz naprawdę kwitnąco – pochwaliła jej wygląd, kiedy już się ujrzały. Lady Travers była naprawdę urodziwą kobietą, zresztą, żaden Rosier którego znała nie był brzydki. Oby dziecię, które nosiła w łonie, było w przyszłości równie ładne jak reszta Rosierów. Innej opcji nie było, tym bardziej że Corinne też przecież nie należała do brzydkich. Dziś też prezentowała się dobrze, miała na sobie długą, bordową suknię z długimi rękawami i gorsetem; korzystała z możliwości ich noszenia póki mogła. Na materiale lśniły subtelne różane hafty. – Masz tutaj własny ogród różany? Przepiękny! Z pewnością osładza tęsknotę za rodzinnym domem – pochwaliła wygląd ogrodu. Róże szybko stały jej się bliskie po przybraniu nowego miana, ale zawsze miała słabość do pięknych kwiatów. I też czasem tęskniła za domem rodzinnym, pewnie większość świeżo upieczonych mężatek tego doświadczała. – Chętnie zobaczę zakątki twego nowego domu. Mathieu jest zajęty, więc nie mógł wyprawić się tutaj ze mną, ale może to i lepiej… Zawsze chciałam porozmawiać z tobą sama, przy mężach ciężko poruszyć niektóre tematy.
Tak, nie żałowała, że Mathieu miał dzisiaj dużo zajęć. Wyprawiła się do Corbenic tylko ze służką, ale jako że w kobiecym towarzystwie nie potrzebowała przyzwoitki, służka czekała wewnątrz zamku. Podczas spaceru po ogrodzie Corinne nie potrzebowała jej asysty. Poza tym, jakby nie patrzeć, odwiedzała rodzinę swego męża, a podtrzymywanie relacji z rodziną było czymś jak najbardziej normalnym i stosownym.
Nie miała na nie ochoty - spotkania towarzyskie które nijak nie mogły jej pomóc teraz. Złość wracała do niej niczym fala obijająca się o brzeg. Starała się pilnować emocji, odpychać je szybko, pozostawać w bezpiecznym nie czuciu niczego, ale to czego się dopuścił, zachwiało nią mocniej, niż chciałaby przyznać. Była nawina, niczym dziewczynka, nie kobieta wierząca, że może otrzymać od niego zarówno szacunek jak i miłość. Dziś nie chciała już niczego. Zbyt dumna, by o cokolwiek prosić.
Wizyta Corinne była bardziej konieczną do załatwienia sprwą, niźli sposobnością w jakikolwiek sposób. Co gorsza, kojarzyła jej się niezmiennie ze stanem, który towarzyszył jej ostatnim razem, wprawiając ją w irytację z której wyciągała się raz za razem. Suknie miała obleczoną w granacie, swobodną, bez gorsetu, która spływała elegancko po jej ciele. Włosy rozpuszczone opadające falami na plecy. Nie sięgnęła ani po ozdoby, ani makijaż - była w domu. Uniosła wargi w pięknym, wyćwiczonym geście powitania pochylając głowę.
- Dziękuję, Corinne. O tobie można powiedzieć coś równie pochlebnego. Piękne hafty. - zauważyła wewnętrznie wywracając oczami na obowiązkowe grzeczności i powitania, na które nie miała ochoty. Ale młódka nie zasłużyła sobie na jej gniew, to nie na nią wewnątrz wywracały się jej oczy a na tego kłamliwego pirata z którym miała dalej kroczyć. Wyciągnęła rękę wskazując jej drogę najpierw zamkowym obmurowaniem, które schodziło łagodnie przeradzając się w ogrody, poprowadziła ją wprost ku altanie. - Dostałam je w prezencie ślubnym od Manannana. - powtórzyła po raz któryś, choć innej jednostce w innej historii i innym dniu. To tylko przedstawienie, Melisande, część twojej pracy - skup się na niej, później dasz upust każdej emocji. Nakazywała sobie w duchu, wyciszając szumiące morze, spokoju na próżno poszukując w ostatnim czasie. - Tęsknota jest mało wydajna, moja droga. Ale bez wątpienia przypominają mi dom. - malinowe usta oblekane były promieniującym uśmiechem - piękna, lekka zadowolona, bo przecież czego mogłaby chcieć więcej. Miała wszystko. Prawie westchnęła kiedy Corinne wyraziła chęć obejrzenia zamku, ale podniosła wyżej kąciki ust, słuchając tego, co ma dalej do powiedzenia. - Ze mną? - powtórzyła po niej, unosząc w uprzejmym zaskoczeniu brwi do góry. - Cóż za tematy do poruszenia przyniosłaś ze sobą? Udało ci się odsiedzieć rezerwat razem z Mathieu? - zapytała choć nie spodziewała się wiele po tym, jak wyglądała ich ostatnia rozmowa. - Może zasiądziemy w jednym salonów jeśli to sprawy delikatnej wagi, lepiej omówić je w sposób, którego nie będzie słyszał każdy w mijanych mieszkańców zamku. - zaproponowała licząc że w ten sposób uniknie bezcelowego chodzenia korytarzami, żeby pokazać jedną za drugą komnatą wykonaną z surowego kamienia. - A jeśli po wszystkim zostanie nam trochę czasu z przyjemnością oprowadzę cię po zamku. - obiecała, bo nie mogła nie zareagować na padając życzenie z ust kobiety - byłoby to niegrzeczna i mogło pozostawić u niektórych niesmak.
Wizyta Corinne była bardziej konieczną do załatwienia sprwą, niźli sposobnością w jakikolwiek sposób. Co gorsza, kojarzyła jej się niezmiennie ze stanem, który towarzyszył jej ostatnim razem, wprawiając ją w irytację z której wyciągała się raz za razem. Suknie miała obleczoną w granacie, swobodną, bez gorsetu, która spływała elegancko po jej ciele. Włosy rozpuszczone opadające falami na plecy. Nie sięgnęła ani po ozdoby, ani makijaż - była w domu. Uniosła wargi w pięknym, wyćwiczonym geście powitania pochylając głowę.
- Dziękuję, Corinne. O tobie można powiedzieć coś równie pochlebnego. Piękne hafty. - zauważyła wewnętrznie wywracając oczami na obowiązkowe grzeczności i powitania, na które nie miała ochoty. Ale młódka nie zasłużyła sobie na jej gniew, to nie na nią wewnątrz wywracały się jej oczy a na tego kłamliwego pirata z którym miała dalej kroczyć. Wyciągnęła rękę wskazując jej drogę najpierw zamkowym obmurowaniem, które schodziło łagodnie przeradzając się w ogrody, poprowadziła ją wprost ku altanie. - Dostałam je w prezencie ślubnym od Manannana. - powtórzyła po raz któryś, choć innej jednostce w innej historii i innym dniu. To tylko przedstawienie, Melisande, część twojej pracy - skup się na niej, później dasz upust każdej emocji. Nakazywała sobie w duchu, wyciszając szumiące morze, spokoju na próżno poszukując w ostatnim czasie. - Tęsknota jest mało wydajna, moja droga. Ale bez wątpienia przypominają mi dom. - malinowe usta oblekane były promieniującym uśmiechem - piękna, lekka zadowolona, bo przecież czego mogłaby chcieć więcej. Miała wszystko. Prawie westchnęła kiedy Corinne wyraziła chęć obejrzenia zamku, ale podniosła wyżej kąciki ust, słuchając tego, co ma dalej do powiedzenia. - Ze mną? - powtórzyła po niej, unosząc w uprzejmym zaskoczeniu brwi do góry. - Cóż za tematy do poruszenia przyniosłaś ze sobą? Udało ci się odsiedzieć rezerwat razem z Mathieu? - zapytała choć nie spodziewała się wiele po tym, jak wyglądała ich ostatnia rozmowa. - Może zasiądziemy w jednym salonów jeśli to sprawy delikatnej wagi, lepiej omówić je w sposób, którego nie będzie słyszał każdy w mijanych mieszkańców zamku. - zaproponowała licząc że w ten sposób uniknie bezcelowego chodzenia korytarzami, żeby pokazać jedną za drugą komnatą wykonaną z surowego kamienia. - A jeśli po wszystkim zostanie nam trochę czasu z przyjemnością oprowadzę cię po zamku. - obiecała, bo nie mogła nie zareagować na padając życzenie z ust kobiety - byłoby to niegrzeczna i mogło pozostawić u niektórych niesmak.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie była świadoma trosk Melisande. Nie widywały się często, nie znały się dobrze, nie miały okazji zbudować bliskiej relacji, bo stały się rodziną dopiero w momencie, kiedy Corinne poślubiła Rosiera, a i wtedy Melisande już była mężatką i nie mieszkała wraz z nimi. Trochę się minęły, ale Corinne chciała ją poznać, tym bardziej, że dorastała obok jej męża i zapewne dobrze go znała. Poza tym wciąż oswajała się z nową rodziną, budowała relacje z nią, uczyła się, jak być częścią różanego krzewu.
- Dziękuję. Zawsze lubiłam czerwienie i borda, więc barwy Rosierów stale mi towarzyszą. – Były to też barwy jej panieńskiego rodu, więc nie musiała mocno zmieniać kolorystyki swej garderoby, zmieniła głównie symbolikę, chętnie otaczając się różaną, podkreślając swój nowy status mężatki, już nie panny. Cieszyła się też, że wżeniono ją w ród mający piękne barwy, bo gdyby miała zostać Blackiem i ubierać się ciągle na czarno, to byłoby to dla niej przygnębiające. – Była szyta u Parkinsonów, jak większość moich sukni. Kilka dni temu byłam w Domu Mody zamówić kolejną, przyda mi się coś na moją pierwszą jesień i zimę po ślubie. – Nie chodziło jednak tylko o chęć nabycia kolejnej sukni; skoro była w ciąży, potrzebowała czegoś, co odpowiednio zamaskuje jej stan, nowa suknia miała więc być czymś więcej niż ozdobą. – To wspaniale, że twój małżonek podarował ci przestrzeń nawiązującą do domu rodzinnego. – Corinne jednak odnalazła u Rosierów to, czego potrzebowała, czyli róże, instrumenty muzyczne, sztalugi oraz piękne przestrzenie do odpoczynku, więc nie miała wobec męża specjalnych życzeń odnośnie przestrzeni. Czasem tęskniła za rodzinnym domem, bratem i matką, ale z biegiem czasu coraz bardziej akceptowała, że Ludlow to przeszłość, a jej teraźniejszością i przyszłością jest Chateau Rose. To tam miała wypełniać obowiązki żony, a za kilka miesięcy wydać na świat pierwsze dziecko, zaś panieńską rodzinę mogła odwiedzać raz na jakiś czas.
Spojrzała uważniej na swoją rozmówczynię. Melisande niewątpliwie była piękną kobietą, zresztą jak dotąd Corinne jeszcze nie widziała brzydkiego Rosiera. Miała nadzieję, że uda im się odnaleźć nić porozumienia.
- Czasem brakuje mi kobiecego towarzystwa, które nie należy do pokolenia naszych matek – uśmiechnęła się; z matką męża rozmawiała dość często, ale to jednak nie to samo, co rozmowa z kimś bliższym wiekowo. Melisande była kilka lat starsza, ale jej małżeński staż nie był wiele dłuższy, więc w kwestii bycia młodymi żonami, były na podobnej stopie. – Evandra ma swoje obowiązki, w dodatku jest blisko rozwiązania, nie chcę więc jej nadmiernie obciążać. – Pewnie było kwestią niedługiego czasu jak urodzi, dlatego Corinne nie zawracała jej głowy. – Jeszcze w sierpniu byliśmy w rezerwacie. Przed… tamtą nocą. Ale Mathieu nie należy do najbardziej rozmownych na świecie, położył przede mną jakieś księgi, z których niewiele byłam w stanie zrozumieć, skoro o smokach wiem tylko tyle, ile zostało omówione w Hogwarcie. Nie byłam mu zatem zbyt pomocna w jego pracy, ty na pewno wiesz o smokach o wiele więcej i pomogłabyś mu bardziej.
Corinne nie należała do moli książkowych, nie była nawet szczególnie mądra, więc potrzebowała wyłożenia jej wiedzy w bardziej przystępny, zrozumiały sposób, by mogła to przyswoić. Zawiła naukowa terminologia mogła co najwyżej spłynąć po niej jak woda po kaczce, nie pozostawiając trwałego śladu w jej umyśle.
- Ale przynajmniej miałam okazję zobaczyć wasze dziedzictwo i w przyszłości również moich potencjalnych synów. – O córce, najlepiej urodzonej już po synu lub synach, też skrycie marzyła, ale rolą kobiet było zamążpójście. Tak czy inaczej, jeszcze nie wiedziała, jakiej płci będzie pierworodne dziecko, na rozważania nad jego przyszłością nadejdzie czas kiedy już będzie na świecie. Po chwili lekko ściszyła głos. – A jeśli chodzi o Mathieu… Ty zapewne znasz go znacznie lepiej niż ja, razem dorastaliście, dzieli was zaledwie parę lat. Chciałabym dowiedzieć się… czegoś więcej o tym, jak się z nim obchodzić. – Przybliżyła się do nurtującego ją tematu. Nikt nie znał Mathieu lepiej niż Tristan i Melisande, ale nestora z oczywistych powodów nie wypyta o porady, jak obchodzić się z Mathieu. Zostawała więc kuzynka najbliższa mu wiekiem. Dorastali razem, musieli się znać. A Corinne nie chciała zdobyć tej wiedzy żeby mu zaszkodzić, a po prostu chciała być dla niego dobrą żoną. – I jasne, możemy pomówić o tym w jakimś saloniku, wskaż odpowiednie miejsce, a podążę za tobą – zgodziła się; Melisande zapewne wiedziała lepiej, które miejsce jest odpowiednie do spokojnej rozmowy. Na zwiedzanie mogą znaleźć czas później.
- Dziękuję. Zawsze lubiłam czerwienie i borda, więc barwy Rosierów stale mi towarzyszą. – Były to też barwy jej panieńskiego rodu, więc nie musiała mocno zmieniać kolorystyki swej garderoby, zmieniła głównie symbolikę, chętnie otaczając się różaną, podkreślając swój nowy status mężatki, już nie panny. Cieszyła się też, że wżeniono ją w ród mający piękne barwy, bo gdyby miała zostać Blackiem i ubierać się ciągle na czarno, to byłoby to dla niej przygnębiające. – Była szyta u Parkinsonów, jak większość moich sukni. Kilka dni temu byłam w Domu Mody zamówić kolejną, przyda mi się coś na moją pierwszą jesień i zimę po ślubie. – Nie chodziło jednak tylko o chęć nabycia kolejnej sukni; skoro była w ciąży, potrzebowała czegoś, co odpowiednio zamaskuje jej stan, nowa suknia miała więc być czymś więcej niż ozdobą. – To wspaniale, że twój małżonek podarował ci przestrzeń nawiązującą do domu rodzinnego. – Corinne jednak odnalazła u Rosierów to, czego potrzebowała, czyli róże, instrumenty muzyczne, sztalugi oraz piękne przestrzenie do odpoczynku, więc nie miała wobec męża specjalnych życzeń odnośnie przestrzeni. Czasem tęskniła za rodzinnym domem, bratem i matką, ale z biegiem czasu coraz bardziej akceptowała, że Ludlow to przeszłość, a jej teraźniejszością i przyszłością jest Chateau Rose. To tam miała wypełniać obowiązki żony, a za kilka miesięcy wydać na świat pierwsze dziecko, zaś panieńską rodzinę mogła odwiedzać raz na jakiś czas.
Spojrzała uważniej na swoją rozmówczynię. Melisande niewątpliwie była piękną kobietą, zresztą jak dotąd Corinne jeszcze nie widziała brzydkiego Rosiera. Miała nadzieję, że uda im się odnaleźć nić porozumienia.
- Czasem brakuje mi kobiecego towarzystwa, które nie należy do pokolenia naszych matek – uśmiechnęła się; z matką męża rozmawiała dość często, ale to jednak nie to samo, co rozmowa z kimś bliższym wiekowo. Melisande była kilka lat starsza, ale jej małżeński staż nie był wiele dłuższy, więc w kwestii bycia młodymi żonami, były na podobnej stopie. – Evandra ma swoje obowiązki, w dodatku jest blisko rozwiązania, nie chcę więc jej nadmiernie obciążać. – Pewnie było kwestią niedługiego czasu jak urodzi, dlatego Corinne nie zawracała jej głowy. – Jeszcze w sierpniu byliśmy w rezerwacie. Przed… tamtą nocą. Ale Mathieu nie należy do najbardziej rozmownych na świecie, położył przede mną jakieś księgi, z których niewiele byłam w stanie zrozumieć, skoro o smokach wiem tylko tyle, ile zostało omówione w Hogwarcie. Nie byłam mu zatem zbyt pomocna w jego pracy, ty na pewno wiesz o smokach o wiele więcej i pomogłabyś mu bardziej.
Corinne nie należała do moli książkowych, nie była nawet szczególnie mądra, więc potrzebowała wyłożenia jej wiedzy w bardziej przystępny, zrozumiały sposób, by mogła to przyswoić. Zawiła naukowa terminologia mogła co najwyżej spłynąć po niej jak woda po kaczce, nie pozostawiając trwałego śladu w jej umyśle.
- Ale przynajmniej miałam okazję zobaczyć wasze dziedzictwo i w przyszłości również moich potencjalnych synów. – O córce, najlepiej urodzonej już po synu lub synach, też skrycie marzyła, ale rolą kobiet było zamążpójście. Tak czy inaczej, jeszcze nie wiedziała, jakiej płci będzie pierworodne dziecko, na rozważania nad jego przyszłością nadejdzie czas kiedy już będzie na świecie. Po chwili lekko ściszyła głos. – A jeśli chodzi o Mathieu… Ty zapewne znasz go znacznie lepiej niż ja, razem dorastaliście, dzieli was zaledwie parę lat. Chciałabym dowiedzieć się… czegoś więcej o tym, jak się z nim obchodzić. – Przybliżyła się do nurtującego ją tematu. Nikt nie znał Mathieu lepiej niż Tristan i Melisande, ale nestora z oczywistych powodów nie wypyta o porady, jak obchodzić się z Mathieu. Zostawała więc kuzynka najbliższa mu wiekiem. Dorastali razem, musieli się znać. A Corinne nie chciała zdobyć tej wiedzy żeby mu zaszkodzić, a po prostu chciała być dla niego dobrą żoną. – I jasne, możemy pomówić o tym w jakimś saloniku, wskaż odpowiednie miejsce, a podążę za tobą – zgodziła się; Melisande zapewne wiedziała lepiej, które miejsce jest odpowiednie do spokojnej rozmowy. Na zwiedzanie mogą znaleźć czas później.
- To wspaniale. - skomentowała z zadowoleniem, licząc, że w końcu zakończą temat kwitnięcia i kolorów. Nie miały żadnego głębszego sensu, należało po prostu prezentować ród do którego należało się godnie, bez znaczenia były w końcu kolorystyczne preferencje. Melisande nosiłaby i kanarkowy gdyby taką suknie złożono przed nią. W każdej wyglądałaby równie pięknie, przeważnie im samy poświęcej uwagi niewiele - pozwalając by te wybierała dla niej siostra, matka, albo Anitha. Samej jedynie przystając albo odrzucając wybór. Nie ten matki - jej przyjmowała z pokorą, bez mrugnięcie okiem. Niemal jęknęła wewnętrznie, kiedy od tematu barw, Corinne płynnie przeszła do tematów sukni. No tak, trudno nie było zmierzać dokładnie w tym kierunku. - Ah tak, z pewnością. - potwierdziła uprzejmie, zaciskając dłoń znajdującą się dalej od niej w pięść. Wzięła wdech, dla przywołania spokoju, ale wtedy trybiki w głowie połączyły się ze sobą, oczy zmrużyły odrobinę do własnych myśli. - Miałaś okazję pomówić z którymś konkretnym? - zapytała, może nieświadomie młódka mogła jej trochę pomóc - choć o tym nie musiała wcale wiedzieć. Dłonią wskazując jedną ze ścieżek prowadzących przez Różany Ogród. Polubiła to miejsce, tutaj pachniało niemal jak w domu. Trochę słabiej, bardziej surowo, ale kojarzyło jej się z bezpieczeństwem. Przynajmniej dopóki Corinne nie zachwaliła działań jej męża. Kształtne wargi wygięły się w urokliwym uśmiechu, myśli powędrowały do chęci oglądania jak leje się krew.
- Prawda? - zapytała figlarnie, nachylając się odrobinę w jej kierunku. - Kto by spodziewał się romantyzmu po człowieku o renomie awanturnika i wyglądzie bestii, czyż nie? - zapytała żartobliwie, prostując się z wiadomą tylko sobie satysfakcją, że jedyne co Manannan zrobił w sprawie samego ogrodu, to pokazanie jej gdzie on jest. Do dziś była pewna, że na pomysł wpadła jego matka, ale nie narzekała. Pojęła jednak jedno - jeśli chciała otrzymać wielki gest na oczach innych, musiała zaprojektować go odpowiednio sama.
- Obciążać? - powtórzyła po Corinne bez zrozumienia. - Rozmową? - dodała kolejne z pytań by unieść łagodnie kąciki ust. - Teraz bardziej niż wcześniej będzie miała na nie więcej czasu kiedy okoliczności zmuszą ją do pozostania w zamku. - orzekła bez wątpliwości. Wiedziała że Evandra niedługo przestanie pojawiać się w towarzystwie - w końcu, umówiły się już jakiś czas temu na jej wizytę w rodzinnym domu. Potrzebowała oddechu od tego miejsca - a co wazniejsze, oddechu od widoku własnego męża. Spojrzała przed siebie, gdyby nosiła zegarek na nadgarstku właśnie spoglądałaby na ilość upływającego czasu. Przerwałaby to jednak zwabiona słowami odnośnie rezerwatu. Ciemne tęczówki zawisły na Corinne. Uniosła brwi do góry.
- Po cóż, na Mahaut, miałby kłaść przed tobą księgi? - zapytała bez pozornego zrozumienia sytacji, właściwie nie rozumiała jej naprawdę za bardzo. Co Mathieu chciał osiągnąć kładąc księgi z których nie mogła zrozumieć wiele przed nią. Chciała tylko obejrzeć wraz z nim miejsce pracy - nie pojął tego. - Pomogłabym mu z czym? - podchwyciła przekrzywiając odrobinę głowę na bok. Chciał żeby ona - Corinne - niedoświadczona, niewykształcona w tym temacie, młoda żona mu pomogła. Od niej chciał pomocy - w czym, to było pytanie na które chciała teraz poznać odpowiedź ona.
- Rozczarował cię ten dzień? - zapytała, może zwyrokowała. Która młódka liczy na to, że zamiast wdzięcznie podziwiać widoki niedostępne dla wielu zasiądzie do ksiąg? Żadna. Cóż, Melisande niekoniecznie przeszkadzałaby ta prespektywa, ale Manannan nigdy nie posadził jej przed księgami, robiła to sama, by zyskać wiedzę zdolną mu się przydać. Jej. Jej przydać, on dostatnie tyle ile bedzie potrzebowała by osiągnąć każdy swój cel. Kolejne z pytań Corinne sprawiło, że spojrzała znów przed siebie.
- Chodźmy. - powiedziałam dłonią wskazując wejście do zamku, po drodze instruując Anithę który z salonów zajmą, by ruszyła już przygotować deser i herbaty. Weszła do zamku, Fallanis zeskoczył z jednego z okiennych parapetów odnajdując jej nogę. Wyciągnęła rękę pozwalając matagotowi otrzeć się o nią. W końcu nacisnęła na drzwi do niewielkiego salonu - nadal surowego, kamiennego, przeplatanego ozdobami w barwach błekitu. Zasiadła na obitym fotelu, matagot złożył głowę obok, Anitha była chwilę później.
- Mathieu ma teraz gorszy okres. - powiedziała w końcu wzdychając upijając trochę ciepłego napoju. - Niestety nie mam rady, Corinne. Nigdy się z nim nie obchodziłam w specjalny sposób. Jeśli chcesz by zwrócił na ciebie uwagę, musisz znaleźć sposób by przekonać go że warto spojrzeć w twoim kierunku. - mężczyźni tracą swoje zainteresowanie równie szybko co je znajdują - czyż nie? Próbowała utrzymać to należące do jej męża i utrzymała je ledwie dwa miesiące. A może po prostu, wystarczyło nagie ciało obojętnie kogo postawione przed jakimś. Tego jednak nie zamierzała mówić Corinne.
- Prawda? - zapytała figlarnie, nachylając się odrobinę w jej kierunku. - Kto by spodziewał się romantyzmu po człowieku o renomie awanturnika i wyglądzie bestii, czyż nie? - zapytała żartobliwie, prostując się z wiadomą tylko sobie satysfakcją, że jedyne co Manannan zrobił w sprawie samego ogrodu, to pokazanie jej gdzie on jest. Do dziś była pewna, że na pomysł wpadła jego matka, ale nie narzekała. Pojęła jednak jedno - jeśli chciała otrzymać wielki gest na oczach innych, musiała zaprojektować go odpowiednio sama.
- Obciążać? - powtórzyła po Corinne bez zrozumienia. - Rozmową? - dodała kolejne z pytań by unieść łagodnie kąciki ust. - Teraz bardziej niż wcześniej będzie miała na nie więcej czasu kiedy okoliczności zmuszą ją do pozostania w zamku. - orzekła bez wątpliwości. Wiedziała że Evandra niedługo przestanie pojawiać się w towarzystwie - w końcu, umówiły się już jakiś czas temu na jej wizytę w rodzinnym domu. Potrzebowała oddechu od tego miejsca - a co wazniejsze, oddechu od widoku własnego męża. Spojrzała przed siebie, gdyby nosiła zegarek na nadgarstku właśnie spoglądałaby na ilość upływającego czasu. Przerwałaby to jednak zwabiona słowami odnośnie rezerwatu. Ciemne tęczówki zawisły na Corinne. Uniosła brwi do góry.
- Po cóż, na Mahaut, miałby kłaść przed tobą księgi? - zapytała bez pozornego zrozumienia sytacji, właściwie nie rozumiała jej naprawdę za bardzo. Co Mathieu chciał osiągnąć kładąc księgi z których nie mogła zrozumieć wiele przed nią. Chciała tylko obejrzeć wraz z nim miejsce pracy - nie pojął tego. - Pomogłabym mu z czym? - podchwyciła przekrzywiając odrobinę głowę na bok. Chciał żeby ona - Corinne - niedoświadczona, niewykształcona w tym temacie, młoda żona mu pomogła. Od niej chciał pomocy - w czym, to było pytanie na które chciała teraz poznać odpowiedź ona.
- Rozczarował cię ten dzień? - zapytała, może zwyrokowała. Która młódka liczy na to, że zamiast wdzięcznie podziwiać widoki niedostępne dla wielu zasiądzie do ksiąg? Żadna. Cóż, Melisande niekoniecznie przeszkadzałaby ta prespektywa, ale Manannan nigdy nie posadził jej przed księgami, robiła to sama, by zyskać wiedzę zdolną mu się przydać. Jej. Jej przydać, on dostatnie tyle ile bedzie potrzebowała by osiągnąć każdy swój cel. Kolejne z pytań Corinne sprawiło, że spojrzała znów przed siebie.
- Chodźmy. - powiedziałam dłonią wskazując wejście do zamku, po drodze instruując Anithę który z salonów zajmą, by ruszyła już przygotować deser i herbaty. Weszła do zamku, Fallanis zeskoczył z jednego z okiennych parapetów odnajdując jej nogę. Wyciągnęła rękę pozwalając matagotowi otrzeć się o nią. W końcu nacisnęła na drzwi do niewielkiego salonu - nadal surowego, kamiennego, przeplatanego ozdobami w barwach błekitu. Zasiadła na obitym fotelu, matagot złożył głowę obok, Anitha była chwilę później.
- Mathieu ma teraz gorszy okres. - powiedziała w końcu wzdychając upijając trochę ciepłego napoju. - Niestety nie mam rady, Corinne. Nigdy się z nim nie obchodziłam w specjalny sposób. Jeśli chcesz by zwrócił na ciebie uwagę, musisz znaleźć sposób by przekonać go że warto spojrzeć w twoim kierunku. - mężczyźni tracą swoje zainteresowanie równie szybko co je znajdują - czyż nie? Próbowała utrzymać to należące do jej męża i utrzymała je ledwie dwa miesiące. A może po prostu, wystarczyło nagie ciało obojętnie kogo postawione przed jakimś. Tego jednak nie zamierzała mówić Corinne.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Corinne zawsze uwielbiała suknie, dobrze się czuła w tematach związanych z kreacjami, dodatkami czy towarzyskimi wydarzeniami, na których mogła się w owych sukniach zaprezentować. Była dość płytką osóbką, której życie zasadniczo polegało na tym, żeby być i wyglądać. Dbała więc o swoją prezencję, bo zawsze wmawiano jej, że to uroda i pochodzenie są jej największą wartością na rynku matrymonialnym. Nie musiała być mądra, ważne, żeby była atrakcyjna. I jako że była osóbką która rzadko sięgała dalej niż poza koniec własnego nosa, nawet nie zauważyła, że nudzi Melisande swoimi wywodami na temat kolorów i sukni.
- Rozmawiałam z lordem Bradfordem Parkinsonem, ledwie kilka dni temu. Wierzę, że będę zadowolona z końcowych rezultatów, dotychczas Dom Mody Parkinson mnie nie rozczarowywał. – Corinne ceniła ubrania z najwyższej półki, nie było więc mowy udawania się do podrzędnych miejsc, gdzie ubierać mógł się każdy, nawet ktoś dużo niższego statusu. Corinne Rosier musiała nosić to, co najlepsze i niedostępne dla byle mieszańców.
- To prawda, pozory czasem potrafią być mylące. Muszę przyznać, że prezencja twego męża nieco mnie… zaskoczyła, gdy ujrzałam go pierwszy raz. Wygląda groźnie – przyznała, ściszając głos, aby przypadkiem nikt ze służby nie dosłyszał jej wypowiedzi. Manannan Travers odbiegał od salonowych standardów, w niczym nie przypominał wymuskanych paniczyków z dworskich rodów. Wyglądał bardziej jak dziki wilk morski. Choć Avery, z których pochodziła, również nie słynęli z dworskości i subtelności, to jednak żaden nie nosił tatuaży i nie byłyby one mile widziane w jej bardzo konserwatywnej rodzinie, gdzie tolerancja dla odmienności była bardzo niska. Ale może Manannan jednak skrywał gdzieś głęboko jakąś wrażliwość, skoro pomyślał o tym, by podarować żonie miejsce przypominające jej o rodzinnym domu.
- Podejrzewam, że końcówka ciąży musi być ciężka. Zwłaszcza, kiedy Evandra bierze na swoje barki tak wiele i często zastanawiam się, skąd w niej tyle zapału i tyle empatii wobec prostego ludu. – Zawsze była zszokowana tym, że Evandrze chciało się tyle działać i angażować, podczas gdy Corinne wolała leżeć, pachnieć i się nie wysilać. Była lady Avery uwielbiała zajmować się sztuką i różami, ale w ogóle nie garnęła się do aktywnych działań na rzecz ludu. Po Nocy Tysiąca Gwiazd zaoferowała użyczenie części swych obrazów na aukcję dobroczynną, ale sama nie wychodziła do ludu tak jak robiła to w nieodległej przeszłości Evandra, bo trudno jej było wykrzesać z siebie autentyczne zainteresowanie i przejęcie ich losem. Obchodziło ją tylko tyle, żeby lud nigdy nie powstał i nie puścił ich posiadłości z dymem. Możni potrzebowali prostaczków, żeby na nich pracowali i im służyli, ale nie poświęcała im więcej swych myśli i czasu niż absolutnie niezbędne. Aktywizm nie leżał w naturze Averych, którzy przez wieki zmuszali swój lud do posłuszeństwa bardziej strachem niż dobrocią. A Corinne była po prostu damą, ładną ozdobą. – Jeśli jesteśmy w temacie ciąży… To i ja spodziewam się dziecka Mathieu – wyznała po chwili. Nie obnosiła się z tą wiadomością publicznie, póki co była zarezerwowana tylko dla rodziny. Ale Melisande była bliską krewną jej męża, więc mogła wiedzieć. – Powinno przyjść na świat wiosną. Nie umiem się doczekać, choć oczywiście, obawiam się ostatnich miesięcy ciąży oraz samego porodu. Między innymi po to potrzebuję nowych sukni, by ukryć mój brzemienny stan tak długo, jak będzie się dało, nim będę zmuszona zamknąć się w dworze.
Melisande była kobietą, powinna zrozumieć to lepiej niż Mathieu. Każdą z nich prędzej czy później to czekało. Po to wydawano je za mąż – by rodziły mężom dzieci. Evandra już powiła syna i wkrótce miała powitać drugie dziecko. Corinne miała jeszcze kilka miesięcy na przygotowanie się do tego momentu. Liczyła się z tym, że za kilka miesięcy, kiedy brzucha już nie będzie się dało ukryć, będzie musiała zrezygnować z wszelkich wyjść towarzyskich i do rozwiązania przeczekać w dworze.
- Sama nie wiem, czego oczekiwał. Wie, że nigdy nie uczyłam się o smokach poza tym co było w szkole. Mój panieński ród hoduje trolle, ale i do nich nigdy mnie nie dopuszczano. To mój brat był przyuczany do przejęcia tej spuścizny, ja miałam grać na instrumentach, malować, tańczyć, dygać i tak dalej. – Bo od Corinne oczekiwano wyłącznie dobrego zamążpójścia, więc musiała posiąść umiejętności odpowiednie dla damy. Dlatego też nie miała wiedzy mogącej przydać się jej mężowi, Melisande z pewnością pomogłaby mu dużo bardziej. – Poszukiwał informacji na temat wpływu komety na zachowania smoków, ale w obliczu tego, że runęła z nieba niewiele ponad tydzień po tamtej rozmowie, to nie wiem, czy jego dylematy są jeszcze aktualne. Ale później pokazał mi rezerwat, więc koniec końców zobaczyłam to, co chciałam i zrobiło to na mnie wrażenie. Smoki są naprawdę niesamowite, choć wolę podziwiać je z bezpiecznej odległości.
Bo smoki robiły wrażenie na każdym, nawet na kimś, kto się na nich nie znał. A rezerwat był świadectwem siły Rosierów. Może jeśli powije syna, pewnego dnia Mathieu zabierze go tam i będzie przyuczał do rodowej spuścizny.
Po obejściu ogrodu różanego podążyła za Melisande tam, dokąd ją poprowadziła. Odnosiła wrażenie, że zamek Traversów był dość surowym miejscem, ale przywykła do surowości dorastając w Ludlow, dlatego nie odrzucało jej to.
- Masz niezwykłego pupila. To chyba nie jest zwykły kot? – zapytała, przyglądając się osobliwemu zwierzęciu, które wydawało się z grubsza kotem, ale różniło się od zwykłych mruczków. Nie widziała jednak podobnego zwierzęcia na opiece nad magicznymi stworzeniami w Hogwarcie.
Zasiadły w saloniku. Corinne przysiadła w jednym z foteli, poprawiając materiał sukni na kolanach. Podjęła ponownie temat Mathieu dopiero, kiedy służka wyszła.
- Pewnie przejmuje się sprawami rezerwatu po tej tragicznej sierpniowej nocy? – zapytała; po Nocy Tysiąca Gwiazd jej mąż wydawał się spędzać w rezerwacie jeszcze więcej czasu niż wcześniej, oglądała go więc rzadko i większość czasu spędzała samotnie lub z innymi członkami rodziny męża. – Chciałabym po prostu, żeby poświęcał mi trochę więcej czasu. Rozumiem, jak ważny jest dla niego rezerwat i smoki, ale chciałabym czasem… wyjść z nim towarzysko, bo zawsze lubiłam bywać na salonach i chciałabym jeszcze się tym nacieszyć nim rosnący brzuch zamknie mnie w dworze. – I myślała, że poślubiając członka tak dworskiego rodu, będzie mogła dużo brylować na salonach, ale niestety, Mathieu był odludkiem podobnie jak spora część Averych. – W przyszłym roku urodzę mu dziecko. Jestem ciekawa, czy coś się zmieni, czy może jeszcze więcej będzie uciekał do rezerwatu. Chciałabym umieć go… uszczęśliwić, ale w chwili ślubu byliśmy sobie kompletnie obcy, więc wiem o nim wciąż mniej niż ty. Przez różnicę wieku i naukę w różnych szkołach całkowicie się minęliśmy, przed zaręczynami wiedziałam tylko, że ktoś taki istnieje, i to tyle.
Jednak ich relacje po pierwszym sierpnia i festiwalowym rytuale i tak wyglądały lepiej niż wcześniej, podczas deszczu meteorytów zadbał o jej bezpieczeństwo, ale później znowu zaczęli się od siebie odsuwać, kiedy on zajmował się sprawami rezerwatu. A chciała mieć jego obecności więcej w swoim życiu. Chciała czuć, że naprawdę jest żoną, tak prawdziwie, a nie tylko na papierku.
- Rozmawiałam z lordem Bradfordem Parkinsonem, ledwie kilka dni temu. Wierzę, że będę zadowolona z końcowych rezultatów, dotychczas Dom Mody Parkinson mnie nie rozczarowywał. – Corinne ceniła ubrania z najwyższej półki, nie było więc mowy udawania się do podrzędnych miejsc, gdzie ubierać mógł się każdy, nawet ktoś dużo niższego statusu. Corinne Rosier musiała nosić to, co najlepsze i niedostępne dla byle mieszańców.
- To prawda, pozory czasem potrafią być mylące. Muszę przyznać, że prezencja twego męża nieco mnie… zaskoczyła, gdy ujrzałam go pierwszy raz. Wygląda groźnie – przyznała, ściszając głos, aby przypadkiem nikt ze służby nie dosłyszał jej wypowiedzi. Manannan Travers odbiegał od salonowych standardów, w niczym nie przypominał wymuskanych paniczyków z dworskich rodów. Wyglądał bardziej jak dziki wilk morski. Choć Avery, z których pochodziła, również nie słynęli z dworskości i subtelności, to jednak żaden nie nosił tatuaży i nie byłyby one mile widziane w jej bardzo konserwatywnej rodzinie, gdzie tolerancja dla odmienności była bardzo niska. Ale może Manannan jednak skrywał gdzieś głęboko jakąś wrażliwość, skoro pomyślał o tym, by podarować żonie miejsce przypominające jej o rodzinnym domu.
- Podejrzewam, że końcówka ciąży musi być ciężka. Zwłaszcza, kiedy Evandra bierze na swoje barki tak wiele i często zastanawiam się, skąd w niej tyle zapału i tyle empatii wobec prostego ludu. – Zawsze była zszokowana tym, że Evandrze chciało się tyle działać i angażować, podczas gdy Corinne wolała leżeć, pachnieć i się nie wysilać. Była lady Avery uwielbiała zajmować się sztuką i różami, ale w ogóle nie garnęła się do aktywnych działań na rzecz ludu. Po Nocy Tysiąca Gwiazd zaoferowała użyczenie części swych obrazów na aukcję dobroczynną, ale sama nie wychodziła do ludu tak jak robiła to w nieodległej przeszłości Evandra, bo trudno jej było wykrzesać z siebie autentyczne zainteresowanie i przejęcie ich losem. Obchodziło ją tylko tyle, żeby lud nigdy nie powstał i nie puścił ich posiadłości z dymem. Możni potrzebowali prostaczków, żeby na nich pracowali i im służyli, ale nie poświęcała im więcej swych myśli i czasu niż absolutnie niezbędne. Aktywizm nie leżał w naturze Averych, którzy przez wieki zmuszali swój lud do posłuszeństwa bardziej strachem niż dobrocią. A Corinne była po prostu damą, ładną ozdobą. – Jeśli jesteśmy w temacie ciąży… To i ja spodziewam się dziecka Mathieu – wyznała po chwili. Nie obnosiła się z tą wiadomością publicznie, póki co była zarezerwowana tylko dla rodziny. Ale Melisande była bliską krewną jej męża, więc mogła wiedzieć. – Powinno przyjść na świat wiosną. Nie umiem się doczekać, choć oczywiście, obawiam się ostatnich miesięcy ciąży oraz samego porodu. Między innymi po to potrzebuję nowych sukni, by ukryć mój brzemienny stan tak długo, jak będzie się dało, nim będę zmuszona zamknąć się w dworze.
Melisande była kobietą, powinna zrozumieć to lepiej niż Mathieu. Każdą z nich prędzej czy później to czekało. Po to wydawano je za mąż – by rodziły mężom dzieci. Evandra już powiła syna i wkrótce miała powitać drugie dziecko. Corinne miała jeszcze kilka miesięcy na przygotowanie się do tego momentu. Liczyła się z tym, że za kilka miesięcy, kiedy brzucha już nie będzie się dało ukryć, będzie musiała zrezygnować z wszelkich wyjść towarzyskich i do rozwiązania przeczekać w dworze.
- Sama nie wiem, czego oczekiwał. Wie, że nigdy nie uczyłam się o smokach poza tym co było w szkole. Mój panieński ród hoduje trolle, ale i do nich nigdy mnie nie dopuszczano. To mój brat był przyuczany do przejęcia tej spuścizny, ja miałam grać na instrumentach, malować, tańczyć, dygać i tak dalej. – Bo od Corinne oczekiwano wyłącznie dobrego zamążpójścia, więc musiała posiąść umiejętności odpowiednie dla damy. Dlatego też nie miała wiedzy mogącej przydać się jej mężowi, Melisande z pewnością pomogłaby mu dużo bardziej. – Poszukiwał informacji na temat wpływu komety na zachowania smoków, ale w obliczu tego, że runęła z nieba niewiele ponad tydzień po tamtej rozmowie, to nie wiem, czy jego dylematy są jeszcze aktualne. Ale później pokazał mi rezerwat, więc koniec końców zobaczyłam to, co chciałam i zrobiło to na mnie wrażenie. Smoki są naprawdę niesamowite, choć wolę podziwiać je z bezpiecznej odległości.
Bo smoki robiły wrażenie na każdym, nawet na kimś, kto się na nich nie znał. A rezerwat był świadectwem siły Rosierów. Może jeśli powije syna, pewnego dnia Mathieu zabierze go tam i będzie przyuczał do rodowej spuścizny.
Po obejściu ogrodu różanego podążyła za Melisande tam, dokąd ją poprowadziła. Odnosiła wrażenie, że zamek Traversów był dość surowym miejscem, ale przywykła do surowości dorastając w Ludlow, dlatego nie odrzucało jej to.
- Masz niezwykłego pupila. To chyba nie jest zwykły kot? – zapytała, przyglądając się osobliwemu zwierzęciu, które wydawało się z grubsza kotem, ale różniło się od zwykłych mruczków. Nie widziała jednak podobnego zwierzęcia na opiece nad magicznymi stworzeniami w Hogwarcie.
Zasiadły w saloniku. Corinne przysiadła w jednym z foteli, poprawiając materiał sukni na kolanach. Podjęła ponownie temat Mathieu dopiero, kiedy służka wyszła.
- Pewnie przejmuje się sprawami rezerwatu po tej tragicznej sierpniowej nocy? – zapytała; po Nocy Tysiąca Gwiazd jej mąż wydawał się spędzać w rezerwacie jeszcze więcej czasu niż wcześniej, oglądała go więc rzadko i większość czasu spędzała samotnie lub z innymi członkami rodziny męża. – Chciałabym po prostu, żeby poświęcał mi trochę więcej czasu. Rozumiem, jak ważny jest dla niego rezerwat i smoki, ale chciałabym czasem… wyjść z nim towarzysko, bo zawsze lubiłam bywać na salonach i chciałabym jeszcze się tym nacieszyć nim rosnący brzuch zamknie mnie w dworze. – I myślała, że poślubiając członka tak dworskiego rodu, będzie mogła dużo brylować na salonach, ale niestety, Mathieu był odludkiem podobnie jak spora część Averych. – W przyszłym roku urodzę mu dziecko. Jestem ciekawa, czy coś się zmieni, czy może jeszcze więcej będzie uciekał do rezerwatu. Chciałabym umieć go… uszczęśliwić, ale w chwili ślubu byliśmy sobie kompletnie obcy, więc wiem o nim wciąż mniej niż ty. Przez różnicę wieku i naukę w różnych szkołach całkowicie się minęliśmy, przed zaręczynami wiedziałam tylko, że ktoś taki istnieje, i to tyle.
Jednak ich relacje po pierwszym sierpnia i festiwalowym rytuale i tak wyglądały lepiej niż wcześniej, podczas deszczu meteorytów zadbał o jej bezpieczeństwo, ale później znowu zaczęli się od siebie odsuwać, kiedy on zajmował się sprawami rezerwatu. A chciała mieć jego obecności więcej w swoim życiu. Chciała czuć, że naprawdę jest żoną, tak prawdziwie, a nie tylko na papierku.
Trafiony zatopiony. Bradford Parkinson, mężczyzna o którym zdobywała informacje - może bardziej plotki - od kilku tygodni wyznaczając swoje własne plany. Po raz pierwszy skupiając mocniej uwagę na plecionych przez Corinne słowach.
- Polubiłaś go? - zapytała mrużąc oczy. Skoro wypowiadała głośno nadzieję dotyczące zadowolenia zdawało się, że Bradford istotnie potrafił z kobietami rozmawiać. Cóż, trudno było spodziewać się czegoś innego, skoro obcował z nimi w ramach własnej kariery. To tylko potwierdzało jej przypuszczenia coraz mocniej. - grzecznych, poprawnych wypowiedzi z podręczników etykiety miał w nadmiarze. Jeśli chciała by zwrócił ku niej uwagę, musiała być inną od wszystkich które spotykał by nie zginąć w tłumie.
- Oh, jest groźny. - potwierdziła ze spokojem. Wygląd Manannana to było jedno, posiadał siłę potwierdzającą wszystko to co osiągnął. - Ale nie martw się, nie skieruje ku tobie swojej złości. - wrzuciła żartobliwym tonem, chociaż samo jego wspomnienie nadal wlewało w nią irytację. Oczywiście, że umiał. Zwłaszcza jeśli szło o ochronę godności kobiety z którą ją zdradził, czyż nie? W tej kwestii postanowił uparcie milczeć. I jak sądziła - właściwie zapomnieć o słowach, które wypowiedziała ku niemu. Zdradził ją on, zdradziło własne ciało. Tego, że wyniósł kogoś ponad nią, nie zamierzała mu wybaczyć, sprawę zamierzając doprowadzić do końca.
- Możesz ją o to zapytać. - poradziła uprzejmie nie zamierzając wchodzić ponownie w rozmowę o prostym ludzie z Corinne. Ostatnim razem zdążyła już pojąć, że młoda żona Mathieu nie ma pojęcia jak prowadzić właściwą grę. Nie musiała mieć, jej zadaniem było urodzić mu syna. Choć dzisiaj nie wiedziała któremu z tej dwójki współczuje bardziej. Zatopiona we własnej myśli zareagowała z sekundowym opóźnieniem na przekazane rewelacje. Uniosła brwi w zaskoczeniu, zaraz przybierając na twarz promienny uśmiech. - Przyjmij moje gratulacje, Corinne. To wspaniała wiadomość. - ciąża, choć to drugie… - No tak, oczywiście. - potaknęła z uśmiechem. Po to były suknie, a jakże. Ale teraz zaczynała już rozumieć, czemu Corinne zdecydowała się spotkać właśnie z nią. Informacja o tym, że sama jest przy nadziei zdążyła już wybrzmieć w Corbenic Castle, ale przekazała ją też dalej, do Domu Róż - Tristan musiał wiedzieć, a co za tym szło i reszta rodziny. - Nie ma sensu martwić się na zapas, moja droga. W razie wątpliwości zawsze możesz pomówić z moją matką, albo matką Mathieu. - w końcu wydała na świat czwórkę dzieci. A jeśli młoda lady Rosier liczyła na wspólne zatopienie się nad troskami i problemami młodych matek, to trudno było poszukiwać choć grama wątpliwości, czy strachu w obliczu Melisande. Na razie skupionej na czymś innym, kiedy do rozwiązania pozostały jej jeszcze miesiące. Temat Mathieu - a przynajmniej wizyty Corinne w Rezerwacie okazał się bardziej interesujący niż przypuszczała.
Miałaś, czy nigdy nie wykazałaś chęci robienia więcej? Zastanawiała się we własnej głowie Melisande. Oto miała przed sobą, idealny przykład dla Harlanda - kobiety, która nie poradziłaby sobie z wolnością o której tak gorąco mówił wcześniej. Była o tym przekonana. Informacji na temat wpływu komety na smoki. Jej głowa przechyliła się a na wargach pojawił uśmiech. Co za skończony głupiec, chciał ją zastąpić? Czy duma i własne ego osiadły na nim na tyle, by wypchnąć je ponad dobro smoków i możliwe odnalezienie rozwiązań z nią raczej. Oczywistym było, że Corinne mu nie pomoże. Abstrakcyjna myśl. Działanie desperacji, czy zaklinania rzeczywistości. Nie była pewna już całkiem.
- Rozsądne podejście moja droga. - zgodziła się pochylając lekko głowę. - Lepiej nie stanąć na przeciw żadnego. Ostatecznie, to bestie. - orzekła na temat tego, co próbował uczynić Mathieu zamierzając pomówić z nim samym - choć może po drodze powinna jeszcze zwrócić się do brata. Zamyśliła się, prowadząc je w stronę wejścia do zamku, przekraczając jego próg. Drgnęła spoglądając na idącego obok niej pupila.
- Nie, to Matagot. - powiedziała niemal automatycznie. - Manannan przywiózł mi go jakiś czas temu. - wyznała wyciągając rękę, pozwalając by zwierzę otarło się o nią. - Korzystają z nich we francuskim Ministerstwie. - dodała jako ciekawostkę, dłonią wskazując wejście do pomieszczenia Corinne.
- Rezerwat z pewnością jest jedną z rzeczy zaprzątających jego głowę. - przyznała, ale ich problemy zaczęły się przecież jeszcze wcześniej. Nie dostrzegała tego? Czy nie chciała widzieć? - Nie potrzebujesz go, żeby gdzieś wyjść. - przypomniała; Tristan, czy Manannan przecież nie pojawiali się wszędzie. Mieli ważniejsze sprawy niż nie wnoszące niczego spotkania, na których dobrze było mieć po prostu kogoś, kto reprezentował ród. - Jeśli chcesz więcej jego czasu, to musisz znaleźć sposób na to, by przekonać go do tego, że jesteś go warta, Corinne. - wytknęła jej wprost. - Siedząc i biernie czekając nie skupisz na sobie jego wzroku. - powiedziała unosząc brodę ku górze. - Uwiedź go, albo zainteresuj czymś. Jak znajdziesz jego brzękadło, to znajdziesz sposób na to, czego chcesz. - dorzuciła sięgając po postawioną przed nią kawę. Mężczyźni ostatecznie nie byli aż tak skomplikowani. Jej jeszcze rozebranie się przed mężem nie zawiodło. Choć szczerze wątpiła, że gdyby przytakiwała mu na każdym kroku grzecznie potakując, to zostałby z nią na dłużej, niźli na noc.
- Polubiłaś go? - zapytała mrużąc oczy. Skoro wypowiadała głośno nadzieję dotyczące zadowolenia zdawało się, że Bradford istotnie potrafił z kobietami rozmawiać. Cóż, trudno było spodziewać się czegoś innego, skoro obcował z nimi w ramach własnej kariery. To tylko potwierdzało jej przypuszczenia coraz mocniej. - grzecznych, poprawnych wypowiedzi z podręczników etykiety miał w nadmiarze. Jeśli chciała by zwrócił ku niej uwagę, musiała być inną od wszystkich które spotykał by nie zginąć w tłumie.
- Oh, jest groźny. - potwierdziła ze spokojem. Wygląd Manannana to było jedno, posiadał siłę potwierdzającą wszystko to co osiągnął. - Ale nie martw się, nie skieruje ku tobie swojej złości. - wrzuciła żartobliwym tonem, chociaż samo jego wspomnienie nadal wlewało w nią irytację. Oczywiście, że umiał. Zwłaszcza jeśli szło o ochronę godności kobiety z którą ją zdradził, czyż nie? W tej kwestii postanowił uparcie milczeć. I jak sądziła - właściwie zapomnieć o słowach, które wypowiedziała ku niemu. Zdradził ją on, zdradziło własne ciało. Tego, że wyniósł kogoś ponad nią, nie zamierzała mu wybaczyć, sprawę zamierzając doprowadzić do końca.
- Możesz ją o to zapytać. - poradziła uprzejmie nie zamierzając wchodzić ponownie w rozmowę o prostym ludzie z Corinne. Ostatnim razem zdążyła już pojąć, że młoda żona Mathieu nie ma pojęcia jak prowadzić właściwą grę. Nie musiała mieć, jej zadaniem było urodzić mu syna. Choć dzisiaj nie wiedziała któremu z tej dwójki współczuje bardziej. Zatopiona we własnej myśli zareagowała z sekundowym opóźnieniem na przekazane rewelacje. Uniosła brwi w zaskoczeniu, zaraz przybierając na twarz promienny uśmiech. - Przyjmij moje gratulacje, Corinne. To wspaniała wiadomość. - ciąża, choć to drugie… - No tak, oczywiście. - potaknęła z uśmiechem. Po to były suknie, a jakże. Ale teraz zaczynała już rozumieć, czemu Corinne zdecydowała się spotkać właśnie z nią. Informacja o tym, że sama jest przy nadziei zdążyła już wybrzmieć w Corbenic Castle, ale przekazała ją też dalej, do Domu Róż - Tristan musiał wiedzieć, a co za tym szło i reszta rodziny. - Nie ma sensu martwić się na zapas, moja droga. W razie wątpliwości zawsze możesz pomówić z moją matką, albo matką Mathieu. - w końcu wydała na świat czwórkę dzieci. A jeśli młoda lady Rosier liczyła na wspólne zatopienie się nad troskami i problemami młodych matek, to trudno było poszukiwać choć grama wątpliwości, czy strachu w obliczu Melisande. Na razie skupionej na czymś innym, kiedy do rozwiązania pozostały jej jeszcze miesiące. Temat Mathieu - a przynajmniej wizyty Corinne w Rezerwacie okazał się bardziej interesujący niż przypuszczała.
Miałaś, czy nigdy nie wykazałaś chęci robienia więcej? Zastanawiała się we własnej głowie Melisande. Oto miała przed sobą, idealny przykład dla Harlanda - kobiety, która nie poradziłaby sobie z wolnością o której tak gorąco mówił wcześniej. Była o tym przekonana. Informacji na temat wpływu komety na smoki. Jej głowa przechyliła się a na wargach pojawił uśmiech. Co za skończony głupiec, chciał ją zastąpić? Czy duma i własne ego osiadły na nim na tyle, by wypchnąć je ponad dobro smoków i możliwe odnalezienie rozwiązań z nią raczej. Oczywistym było, że Corinne mu nie pomoże. Abstrakcyjna myśl. Działanie desperacji, czy zaklinania rzeczywistości. Nie była pewna już całkiem.
- Rozsądne podejście moja droga. - zgodziła się pochylając lekko głowę. - Lepiej nie stanąć na przeciw żadnego. Ostatecznie, to bestie. - orzekła na temat tego, co próbował uczynić Mathieu zamierzając pomówić z nim samym - choć może po drodze powinna jeszcze zwrócić się do brata. Zamyśliła się, prowadząc je w stronę wejścia do zamku, przekraczając jego próg. Drgnęła spoglądając na idącego obok niej pupila.
- Nie, to Matagot. - powiedziała niemal automatycznie. - Manannan przywiózł mi go jakiś czas temu. - wyznała wyciągając rękę, pozwalając by zwierzę otarło się o nią. - Korzystają z nich we francuskim Ministerstwie. - dodała jako ciekawostkę, dłonią wskazując wejście do pomieszczenia Corinne.
- Rezerwat z pewnością jest jedną z rzeczy zaprzątających jego głowę. - przyznała, ale ich problemy zaczęły się przecież jeszcze wcześniej. Nie dostrzegała tego? Czy nie chciała widzieć? - Nie potrzebujesz go, żeby gdzieś wyjść. - przypomniała; Tristan, czy Manannan przecież nie pojawiali się wszędzie. Mieli ważniejsze sprawy niż nie wnoszące niczego spotkania, na których dobrze było mieć po prostu kogoś, kto reprezentował ród. - Jeśli chcesz więcej jego czasu, to musisz znaleźć sposób na to, by przekonać go do tego, że jesteś go warta, Corinne. - wytknęła jej wprost. - Siedząc i biernie czekając nie skupisz na sobie jego wzroku. - powiedziała unosząc brodę ku górze. - Uwiedź go, albo zainteresuj czymś. Jak znajdziesz jego brzękadło, to znajdziesz sposób na to, czego chcesz. - dorzuciła sięgając po postawioną przed nią kawę. Mężczyźni ostatecznie nie byli aż tak skomplikowani. Jej jeszcze rozebranie się przed mężem nie zawiodło. Choć szczerze wątpiła, że gdyby przytakiwała mu na każdym kroku grzecznie potakując, to zostałby z nią na dłużej, niźli na noc.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Wydawał się profesjonalny i znający się na swoim fachu – rzekła; nie znała go jednak zbyt dobrze na gruncie prywatnym, dzieliła ich zbyt duża różnica wieku, jej bliżej było wiekiem do jego córek. Od wizyty w Domu Mody oczekiwała po prostu zapewnienia jej odpowiednich sukni, w których będzie mogła się prezentować na salonach.
- To dobrze – pokiwała głową. – Porozmawiam z nią więc. – Jakby nie patrzeć, Evandra pozostawała jej bliższa wiekiem niż matka Mathieu, i pomimo różnic, które je dzieliły, Corinne wolała żyć z nią w dobrych stosunkach. Ich dzieci pewnego dnia będą dorastać razem, a przynajmniej na to liczyła była lady Avery. Dorastanie wśród Averych miało jednak bardzo silny wpływ na jej poglądy i podejście do wielu spraw. Wciąż wychodziło z niej to na każdym kroku. Choć tak młoda, konserwatyzmem nie ustępowała damom z pokolenia ich matek i babć.
- Dziękuję. Również bardzo się ucieszyłam, kiedy się dowiedziałam. Matka zawsze powtarzała mi, że najważniejszym obowiązkiem kobiety po ślubie jest dać mężowi syna, i mam nadzieję, że wypełnię tę powinność wobec Mathieu. – Nie wiedziała jeszcze, jakiej płci było dziecko, ale liczyła na to, że pierwszy będzie syn. Tak byłoby najlepiej i dla rodu, i dla niej samej, choć skrycie marzyła też o tym, by kiedyś powitać na świecie i córkę, którą mogłaby stroić i planować dla niej piękną przyszłość. – Słyszałam pogłoski, że i ty spodziewasz się potomka, choć pragnęłam zapytać cię sama – dodała po chwili; w końcu pogłoski były pogłoskami, najlepiej było sprawdzić je u źródła. Jeśli tak było, to tym lepiej, jej dziecko zyska kolejnego krewnego w podobnym wieku. Melisande jednak wciąż wyglądała szczupło, więc nie mogła zajść w ciążę długo przed nią.
Corinne była kobietą stworzoną do życia w złotej klatce, była w niej szczęśliwa i nigdy nawet przez chwilę nie pożądała wolności i świata poza prętami klatki. Kochała wygody, życie damy całkowicie jej odpowiadało. Nigdy nie buntowała się wobec zasad panieńskiego rodu, nie korciło jej wychodzenie poza schemat. Akceptowała to, że oczekiwano od niej czegoś innego niż od jej starszego brata. On miał być mężczyzną, nadzieją rodu i kontynuatorem jego spuścizny, zaś ona miała wyjść za mąż, zamieszkać przy innym rodzie i rodzić dzieci. Kobiety i mężczyźni byli przeznaczeni do innych rzeczy, pojęła to już jako dziecko. Jej pan ojciec bardzo starannie przestrzegał tego, by Corinne nie interesowała się męskimi sprawami, i w dzieciństwie, kiedy jeszcze nie była tak dobrze uformowana jak teraz, gasił w niej wszelkie iskry zainteresowania tym, co robił jej brat. Ale brat i tak często pokazywał jej zakamarki dworu, opowiadał historie o wrogach rodu zmienionych w kamień, czy zabierał ją na konne przejażdżki.
Nie zdawała sobie sprawy z jakichś rozgrywek pomiędzy Mathieu a Melisande w rezerwacie, jej mąż od początku był skryty i niechętnie wtajemniczał ją w swoje sprawy, na samą wizytę w rezerwacie musiała poczekać półtora miesiąca od momentu ślubu, i w dodatku Mathieu mylnie uznał, że nieznająca się na smokach Corinne może mu pomóc.
- Mężczyźni z rodu Rosier zapewne od dziecka uczą się, jak się z nimi obchodzić. Jeśli rzeczywiście powiję syna, to pewnie przyjdzie mi drżeć z niepokoju o niego, ilekroć Mathieu zabierze go do rezerwatu – zastanowiła się. Mathieu i jego starszy kuzyn byli opiekunami smoków, ich zajęcie nie polegało tylko na studiowaniu ksiąg. Musieli pewnie czasem zbliżyć się do smoków i umieć je obłaskawiać. Trudno było jej sobie jednak wyobrazić Melisande stojącą oko w oko ze smokiem, choć Corinne nie wątpiła, że posiadała ona dużą wiedzę. I na pewno byłaby zdolna świetnie pomóc Mathieu przy każdym problemie, jaki by miał odnośnie smoków. Dlaczego tego nie zrobił wtedy, pozostawało dla niej zagadką. Jej przejście do innego rodu było na pewno stratą dla rezerwatu, ale nieuchronną koleją rzeczy, tym bardziej, że miała już swoje lata. Corinne czasem zastanawiała się, jakim cudem kobieta o takiej urodzie i nazwisku tak długo była sama, ale niezbadane były wyroki nestorów. Być może po prostu wcześniej nie trafił się dość dobry kandydat, z którego rodem Rosierowie chcieliby nawiązać sojusz?
- Więc to kolejny wspaniały prezent od męża? – zapytała odnośnie kota. Problemów z mężem Melisande też nie była świadoma. – Chyba muszę dać Mathieu do zrozumienia, że również chciałabym otrzymać kota, który swą obecnością umilałby mi wieczory w mych komnatach.
Nie musiał to być matagot ani żaden inny niezwykły stwór, wystarczyłby jej normalny, choć najlepiej rasowy kot. Kuguchar też byłby dobrą opcją.
Zasiadła w saloniku, zastanawiając się nad tym, co też kłębiło się w głowie Mathieu. Był chodzącą zagadką, trudno było jej określić, czego właściwie oczekiwał. Do gadatliwych nie należał.
- Wiem, ale kiedy zbyt często będę pojawiać się samotnie, zaczną się pytania i niewygodne plotki na temat naszego małżeństwa. – A bardzo by nie chciała by ktoś z zewnątrz pomyślał, że działo się między nimi źle. Wszelkie problemy małżeńskie musiały być ukrywane przed towarzystwem, należało dbać o podtrzymywanie fasady idealności. Tym bardziej, że zazwyczaj to kobieta była obwiniana przez świat o to, że coś szło źle. Na podwieczorki z innymi damami mogła chodzić sama i tak robiła, ale na jakieś sabaty, bale czy wesela już niekoniecznie. – Poza tym, do tańca trzeba dwojga, prawda? Na wszelkich przyjęciach i balach dobrze mieć u swego boku męża, przeżywać je jak na mężatkę przystało, skoro porzuciłam już panieński wianek. – Corinne bardzo tęskniła za tym, żeby móc się bawić i tańczyć na jakimś wydarzeniu, po ostatnich trudnych tygodniach naprawdę tego potrzebowała. A kiedy ciąża będzie widoczna, nie będzie już mogła pokazywać się w towarzystwie. Musiała korzystać teraz. A jako mężatce nie za bardzo wypadało jej tańczyć z kimś obcym. To też zrodziłoby plotki i powątpiewanie w jej bycie dobrą żoną.
Jej matka zawsze biernie czekała na ojca, Flora Avery była kobietą o bardzo uległej naturze, w swoim małżeństwie nigdy nie wykazywała inicjatywy, a swoje niespełnione uczucia przelewała na dzieci, jednak Corinne mimo swojego konserwatyzmu, niekoniecznie chciała całe życie tylko czekać na Mathieu i zdawać się na jego humorki, choć matka uczyła ją, że kobieta ma czekać. A Corinne czasem szukała go sama, bywała namolna w niektórych momentach, ale nie zawsze miał dla niej czas. Może Melisande miała rację, musiała mocniej drążyć, by „odnaleźć jego brzękadło” i odkryć, co takiego poruszało go na tyle, by skupił na niej więcej uwagi.
- Zapewne masz rację. Mam jednak wrażenie, że dla Mathieu nie ma większej namiętności niż smoki i że nie interesuje go nic, co nie ma skrzydeł i łusek i co nie zieje ogniem. – A przecież Corinne nie wyhoduje sobie nagle skrzydeł i łusek, prawda? Jak miała konkurować z jego ukochanymi smokami? – A jeśli chodzi o kobiety, wydaje mi się, że ceni… nieco inny typ niż ja. Słyszałam niedawno plotki, choć nie wiem, na ile są one prawdą… że kiedyś interesował się lady Burke. – Tą, która ponoć czasem nosiła spodnie. I miała zupełnie inny charakter niż Corinne. Może właśnie o takiej kobiecie marzył, silnej, niezależnej i łamiącej schematy, a dostała mu się ultrakonserwatywna Corinne wtedy jeszcze Avery, która była piękną ozdobą i zdolną artystką, ale nic poza tym? Lady Burke nie była wielką pięknością, a raczej typem kobiety która interesuje się niezbyt kobiecymi sprawami i woli książki od balów i sukni. Lecz czy to, że po rytuale Mathieu niemal się na nią rzucił i spędzili ze sobą pełną namiętności noc, było jednorazowym zdarzeniem? Czy istniała szansa na powtórkę, kiedy już upora się z problemami w rezerwacie po deszczu meteorytów? Nie zamierzała iść w ślady lady Burke, pozostawała wierna swoim przekonaniom, i chciała poszukać takiej drogi do Mathieu, która pozostanie w zgodzie z konserwatywnymi wartościami, ale jednocześnie zapewni jej większą uwagę męża. Zawsze uważała swoją urodę i konserwatyzm za atuty. Atrakcyjności jej nie brakowało, od początku swej bytności na salonach, zawsze miała sporo adoratorów, nigdy nie podpierała ścian na balach. Ale Mathieu był trudnym orzechem do zgryzienia, bo sama uroda Corinne najwyraźniej mu nie wystarczała. – Może powinnam rzeczywiście mocniej zainteresować się smokami? – zastanowiła się, upijając łyk herbaty. Gdyby wiedziała o nich więcej, mogłaby wykazać więcej zainteresowania jego pracą, a wtedy może spojrzałby na nią przychylniej.
- To dobrze – pokiwała głową. – Porozmawiam z nią więc. – Jakby nie patrzeć, Evandra pozostawała jej bliższa wiekiem niż matka Mathieu, i pomimo różnic, które je dzieliły, Corinne wolała żyć z nią w dobrych stosunkach. Ich dzieci pewnego dnia będą dorastać razem, a przynajmniej na to liczyła była lady Avery. Dorastanie wśród Averych miało jednak bardzo silny wpływ na jej poglądy i podejście do wielu spraw. Wciąż wychodziło z niej to na każdym kroku. Choć tak młoda, konserwatyzmem nie ustępowała damom z pokolenia ich matek i babć.
- Dziękuję. Również bardzo się ucieszyłam, kiedy się dowiedziałam. Matka zawsze powtarzała mi, że najważniejszym obowiązkiem kobiety po ślubie jest dać mężowi syna, i mam nadzieję, że wypełnię tę powinność wobec Mathieu. – Nie wiedziała jeszcze, jakiej płci było dziecko, ale liczyła na to, że pierwszy będzie syn. Tak byłoby najlepiej i dla rodu, i dla niej samej, choć skrycie marzyła też o tym, by kiedyś powitać na świecie i córkę, którą mogłaby stroić i planować dla niej piękną przyszłość. – Słyszałam pogłoski, że i ty spodziewasz się potomka, choć pragnęłam zapytać cię sama – dodała po chwili; w końcu pogłoski były pogłoskami, najlepiej było sprawdzić je u źródła. Jeśli tak było, to tym lepiej, jej dziecko zyska kolejnego krewnego w podobnym wieku. Melisande jednak wciąż wyglądała szczupło, więc nie mogła zajść w ciążę długo przed nią.
Corinne była kobietą stworzoną do życia w złotej klatce, była w niej szczęśliwa i nigdy nawet przez chwilę nie pożądała wolności i świata poza prętami klatki. Kochała wygody, życie damy całkowicie jej odpowiadało. Nigdy nie buntowała się wobec zasad panieńskiego rodu, nie korciło jej wychodzenie poza schemat. Akceptowała to, że oczekiwano od niej czegoś innego niż od jej starszego brata. On miał być mężczyzną, nadzieją rodu i kontynuatorem jego spuścizny, zaś ona miała wyjść za mąż, zamieszkać przy innym rodzie i rodzić dzieci. Kobiety i mężczyźni byli przeznaczeni do innych rzeczy, pojęła to już jako dziecko. Jej pan ojciec bardzo starannie przestrzegał tego, by Corinne nie interesowała się męskimi sprawami, i w dzieciństwie, kiedy jeszcze nie była tak dobrze uformowana jak teraz, gasił w niej wszelkie iskry zainteresowania tym, co robił jej brat. Ale brat i tak często pokazywał jej zakamarki dworu, opowiadał historie o wrogach rodu zmienionych w kamień, czy zabierał ją na konne przejażdżki.
Nie zdawała sobie sprawy z jakichś rozgrywek pomiędzy Mathieu a Melisande w rezerwacie, jej mąż od początku był skryty i niechętnie wtajemniczał ją w swoje sprawy, na samą wizytę w rezerwacie musiała poczekać półtora miesiąca od momentu ślubu, i w dodatku Mathieu mylnie uznał, że nieznająca się na smokach Corinne może mu pomóc.
- Mężczyźni z rodu Rosier zapewne od dziecka uczą się, jak się z nimi obchodzić. Jeśli rzeczywiście powiję syna, to pewnie przyjdzie mi drżeć z niepokoju o niego, ilekroć Mathieu zabierze go do rezerwatu – zastanowiła się. Mathieu i jego starszy kuzyn byli opiekunami smoków, ich zajęcie nie polegało tylko na studiowaniu ksiąg. Musieli pewnie czasem zbliżyć się do smoków i umieć je obłaskawiać. Trudno było jej sobie jednak wyobrazić Melisande stojącą oko w oko ze smokiem, choć Corinne nie wątpiła, że posiadała ona dużą wiedzę. I na pewno byłaby zdolna świetnie pomóc Mathieu przy każdym problemie, jaki by miał odnośnie smoków. Dlaczego tego nie zrobił wtedy, pozostawało dla niej zagadką. Jej przejście do innego rodu było na pewno stratą dla rezerwatu, ale nieuchronną koleją rzeczy, tym bardziej, że miała już swoje lata. Corinne czasem zastanawiała się, jakim cudem kobieta o takiej urodzie i nazwisku tak długo była sama, ale niezbadane były wyroki nestorów. Być może po prostu wcześniej nie trafił się dość dobry kandydat, z którego rodem Rosierowie chcieliby nawiązać sojusz?
- Więc to kolejny wspaniały prezent od męża? – zapytała odnośnie kota. Problemów z mężem Melisande też nie była świadoma. – Chyba muszę dać Mathieu do zrozumienia, że również chciałabym otrzymać kota, który swą obecnością umilałby mi wieczory w mych komnatach.
Nie musiał to być matagot ani żaden inny niezwykły stwór, wystarczyłby jej normalny, choć najlepiej rasowy kot. Kuguchar też byłby dobrą opcją.
Zasiadła w saloniku, zastanawiając się nad tym, co też kłębiło się w głowie Mathieu. Był chodzącą zagadką, trudno było jej określić, czego właściwie oczekiwał. Do gadatliwych nie należał.
- Wiem, ale kiedy zbyt często będę pojawiać się samotnie, zaczną się pytania i niewygodne plotki na temat naszego małżeństwa. – A bardzo by nie chciała by ktoś z zewnątrz pomyślał, że działo się między nimi źle. Wszelkie problemy małżeńskie musiały być ukrywane przed towarzystwem, należało dbać o podtrzymywanie fasady idealności. Tym bardziej, że zazwyczaj to kobieta była obwiniana przez świat o to, że coś szło źle. Na podwieczorki z innymi damami mogła chodzić sama i tak robiła, ale na jakieś sabaty, bale czy wesela już niekoniecznie. – Poza tym, do tańca trzeba dwojga, prawda? Na wszelkich przyjęciach i balach dobrze mieć u swego boku męża, przeżywać je jak na mężatkę przystało, skoro porzuciłam już panieński wianek. – Corinne bardzo tęskniła za tym, żeby móc się bawić i tańczyć na jakimś wydarzeniu, po ostatnich trudnych tygodniach naprawdę tego potrzebowała. A kiedy ciąża będzie widoczna, nie będzie już mogła pokazywać się w towarzystwie. Musiała korzystać teraz. A jako mężatce nie za bardzo wypadało jej tańczyć z kimś obcym. To też zrodziłoby plotki i powątpiewanie w jej bycie dobrą żoną.
Jej matka zawsze biernie czekała na ojca, Flora Avery była kobietą o bardzo uległej naturze, w swoim małżeństwie nigdy nie wykazywała inicjatywy, a swoje niespełnione uczucia przelewała na dzieci, jednak Corinne mimo swojego konserwatyzmu, niekoniecznie chciała całe życie tylko czekać na Mathieu i zdawać się na jego humorki, choć matka uczyła ją, że kobieta ma czekać. A Corinne czasem szukała go sama, bywała namolna w niektórych momentach, ale nie zawsze miał dla niej czas. Może Melisande miała rację, musiała mocniej drążyć, by „odnaleźć jego brzękadło” i odkryć, co takiego poruszało go na tyle, by skupił na niej więcej uwagi.
- Zapewne masz rację. Mam jednak wrażenie, że dla Mathieu nie ma większej namiętności niż smoki i że nie interesuje go nic, co nie ma skrzydeł i łusek i co nie zieje ogniem. – A przecież Corinne nie wyhoduje sobie nagle skrzydeł i łusek, prawda? Jak miała konkurować z jego ukochanymi smokami? – A jeśli chodzi o kobiety, wydaje mi się, że ceni… nieco inny typ niż ja. Słyszałam niedawno plotki, choć nie wiem, na ile są one prawdą… że kiedyś interesował się lady Burke. – Tą, która ponoć czasem nosiła spodnie. I miała zupełnie inny charakter niż Corinne. Może właśnie o takiej kobiecie marzył, silnej, niezależnej i łamiącej schematy, a dostała mu się ultrakonserwatywna Corinne wtedy jeszcze Avery, która była piękną ozdobą i zdolną artystką, ale nic poza tym? Lady Burke nie była wielką pięknością, a raczej typem kobiety która interesuje się niezbyt kobiecymi sprawami i woli książki od balów i sukni. Lecz czy to, że po rytuale Mathieu niemal się na nią rzucił i spędzili ze sobą pełną namiętności noc, było jednorazowym zdarzeniem? Czy istniała szansa na powtórkę, kiedy już upora się z problemami w rezerwacie po deszczu meteorytów? Nie zamierzała iść w ślady lady Burke, pozostawała wierna swoim przekonaniom, i chciała poszukać takiej drogi do Mathieu, która pozostanie w zgodzie z konserwatywnymi wartościami, ale jednocześnie zapewni jej większą uwagę męża. Zawsze uważała swoją urodę i konserwatyzm za atuty. Atrakcyjności jej nie brakowało, od początku swej bytności na salonach, zawsze miała sporo adoratorów, nigdy nie podpierała ścian na balach. Ale Mathieu był trudnym orzechem do zgryzienia, bo sama uroda Corinne najwyraźniej mu nie wystarczała. – Może powinnam rzeczywiście mocniej zainteresować się smokami? – zastanowiła się, upijając łyk herbaty. Gdyby wiedziała o nich więcej, mogłaby wykazać więcej zainteresowania jego pracą, a wtedy może spojrzałby na nią przychylniej.
Ciemne spojrzenie pozostawało uważnie zawieszone na Corinne. Chciała informacji - czy jakiekolwiek mogła jej dostarczyć? Oczywiście, pod pierzynką z niezobowiązującej rozmowy. Nie dała jej wiele. Chociaż profesjonalny i znający się na swoim fachu świadczyć miało, że Bradford nie spoufalał się z klientkami zachowując w interesach dystans. Jej kącik warg drgnął, jeśli więc chciała go zaskoczyć, przyciągnąć do siebie spojrzenie winna nie pozwolić, by postawił ją w tym samym miejscu co inne dane. Musiała być inna - w jaki sposób? To pytanie pozostawało nadal otwarte.
Potaknęła krótko głową, kiedy Corinne zgodziła się pomówić z Evandrą, nie widziała sensu w prowadzeniu tej samej rozmowy drugi raz. Nie zwykła tego robić, jeśli nie istniały nowe fakty, czy zmiana poglądu na nią. Ostatecznie, nie jej rolą było kształcenie Corinne w tym zakresie. Jeśli chciała usłyszeć o tym ponownie powinna skierować swoje kroki ku tej, która prowadziła ich dom.
Uśmiechnęła się lekko, urokliwe - choć wyćwiczenie, czego młoda lady nie mogła rozróżnić - kiedy podziękowała za jej gratulacje. Kolejna formułka, prowadząca tą rozmowę dalej. Nic więcej nic mniej.
- Pogłoski? - zapytała wydymając wargi odrobinę. Cóż za okropnie nieodpowiedni dobór słów. W domu wszyscy powinni mieć już pewność i nie musieć opierać się na pogłoskach. Zaraz jednak uśmiechnęła się ponownie. - Spodziewam. - przyznała w końcu krótko pilnując mimiki, nie chcąc by twarz przeciął cień na wspomnienie dnia w którym się dowiedziała który przyszedł do niej samoistnie - mimowolnie. Sięgnęła po filiżankę unosząc ją do kształtnych warg, wysłuchując kolejnych słów dziewczyny.
- Nie sądzę byś musiała drżeć z niepokoju, nikt nie narazi go na niebezpieczeństwo. - odpowiedziała jej nie potrafiąc zrozumieć natury jej problemu. Nie obawiała się o żadnego ze swoich krewnych, nie obawiała się o siebie wiedząc, że dostaje najlepszą opiekę przebywając w rezerwacie. Przecież nie dopuszczali do nich kogoś, kto nie wiedział jak się z nimi obchodzić. Na chwilę zamyśliła się nad tym, dlatego na kolejne słowa zareagowała z opóźnieniem.
- Oh, tak. - przytaknęła w końcu wyciągając rękę. Fallanis znalazł się pod nią, mimo wszystko był kotem, lubił jej dotyk. - Możesz zakomunikować mu to wprost. - zaproponowała. Nie widziała sensu w chodzeniu dookoła. Dzisiaj będąc już pewną, że jeśli czegoś zapragnie, najzwyczajniej sobie tego zażyczy. Nie musiała udawać skromnej - skromną zresztą nie była. - Do towarzystwa lepsze są psy. Koty przeważnie wybierają własne ścieżki, czasem niezależne od właściciela. Jeśli chcesz go dla obecności, ten wybór może cię rozczarować. - wyrzekła ze spokojem, trochę rozczarowana tym, jak nieważne tematy przyszło im podejmować - czego nie dała po sobie w ogóle poznać. Padające zdania bolały ją w każdym brzmieniu głosek. Jak na mężatkę przystało? Czyli jak dokładnie? Uwieszona ramienia męża? Pewnie tak - taki wniosek wysnuła Melisande.
- Plotki pojawią się mimo wszystko. Znudzone, mniej urodziwe, skażone zazdrością damy znajdą sobie temat by obmówić cię gdy nie bedziesz obok. Do tańca ktoś pewnie cię poprosi - wcześniej chyba nie podpierałaś ścian? - zapytała unosząc jedną z brwi do góry. - Ostatecznie, wybór należy do ciebie i tego, czego pragniesz bardziej. - podsumowała. Było jej wszystko jedno. Chociaż trochę zirytował ją teraz nawet Mathieu - powinien zająć się żoną. Powstrzymała westchnienie. A potem drugie. Uniosła rękę, przesuwając palcem wskazując przesuwając ponad brwiami kilka razy. Czego nie rozumiała?
- Odnajdź w sobie trochę pewności, Corinne i sięgnij po to, co należy do ciebie, jesteś teraz Rosierem. - powiedziała jej, unosząc odrobinę wymownie brwi. Skromność nigdy nie wyglądała dobrze z ognistą czerwienią i złotem które nosili. Kiedy wspomniała o Primrose westchnęła. - Ty jesteś jego żoną, nie ona. - przypomniała jej, nie zająkując się słowem na temat sytuacji z Primrose. - Zawłaszcz swoje miejsce bo należy do ciebie. - poradziła, sięgając po widelczyk żeby zająć się jedzeniem ciasta. Zamilkła na dłuższą chwilę. A kiedy Corinne się odezwała ponownie, miała ochotę po raz pierwszy od dawna skryć twarz w dłoniach. Słuchała jej w ogóle? Nie była pewna. Przez chwilę mierzyła ją ciemnym spojrzeniem, by potem posłać jej przepiękny uśmiech.
- Tak, może powinnaś. - zgodziła się, nie opuszczając kącików ust. Nie widziała sensu w próbowaniu wytłumaczenia jej jeszcze raz wszystkiego. Powiedziała jej, co uważała że powinna zrobić. Jeśli Corinne mimo wszystko kierowała się w stronę smoków - nie wiadomo po co, nikt od niej tego nie oczekiwał - to nie widziała powodów by nie pozwolić jej spróbować i samej się przekonać.
Potaknęła krótko głową, kiedy Corinne zgodziła się pomówić z Evandrą, nie widziała sensu w prowadzeniu tej samej rozmowy drugi raz. Nie zwykła tego robić, jeśli nie istniały nowe fakty, czy zmiana poglądu na nią. Ostatecznie, nie jej rolą było kształcenie Corinne w tym zakresie. Jeśli chciała usłyszeć o tym ponownie powinna skierować swoje kroki ku tej, która prowadziła ich dom.
Uśmiechnęła się lekko, urokliwe - choć wyćwiczenie, czego młoda lady nie mogła rozróżnić - kiedy podziękowała za jej gratulacje. Kolejna formułka, prowadząca tą rozmowę dalej. Nic więcej nic mniej.
- Pogłoski? - zapytała wydymając wargi odrobinę. Cóż za okropnie nieodpowiedni dobór słów. W domu wszyscy powinni mieć już pewność i nie musieć opierać się na pogłoskach. Zaraz jednak uśmiechnęła się ponownie. - Spodziewam. - przyznała w końcu krótko pilnując mimiki, nie chcąc by twarz przeciął cień na wspomnienie dnia w którym się dowiedziała który przyszedł do niej samoistnie - mimowolnie. Sięgnęła po filiżankę unosząc ją do kształtnych warg, wysłuchując kolejnych słów dziewczyny.
- Nie sądzę byś musiała drżeć z niepokoju, nikt nie narazi go na niebezpieczeństwo. - odpowiedziała jej nie potrafiąc zrozumieć natury jej problemu. Nie obawiała się o żadnego ze swoich krewnych, nie obawiała się o siebie wiedząc, że dostaje najlepszą opiekę przebywając w rezerwacie. Przecież nie dopuszczali do nich kogoś, kto nie wiedział jak się z nimi obchodzić. Na chwilę zamyśliła się nad tym, dlatego na kolejne słowa zareagowała z opóźnieniem.
- Oh, tak. - przytaknęła w końcu wyciągając rękę. Fallanis znalazł się pod nią, mimo wszystko był kotem, lubił jej dotyk. - Możesz zakomunikować mu to wprost. - zaproponowała. Nie widziała sensu w chodzeniu dookoła. Dzisiaj będąc już pewną, że jeśli czegoś zapragnie, najzwyczajniej sobie tego zażyczy. Nie musiała udawać skromnej - skromną zresztą nie była. - Do towarzystwa lepsze są psy. Koty przeważnie wybierają własne ścieżki, czasem niezależne od właściciela. Jeśli chcesz go dla obecności, ten wybór może cię rozczarować. - wyrzekła ze spokojem, trochę rozczarowana tym, jak nieważne tematy przyszło im podejmować - czego nie dała po sobie w ogóle poznać. Padające zdania bolały ją w każdym brzmieniu głosek. Jak na mężatkę przystało? Czyli jak dokładnie? Uwieszona ramienia męża? Pewnie tak - taki wniosek wysnuła Melisande.
- Plotki pojawią się mimo wszystko. Znudzone, mniej urodziwe, skażone zazdrością damy znajdą sobie temat by obmówić cię gdy nie bedziesz obok. Do tańca ktoś pewnie cię poprosi - wcześniej chyba nie podpierałaś ścian? - zapytała unosząc jedną z brwi do góry. - Ostatecznie, wybór należy do ciebie i tego, czego pragniesz bardziej. - podsumowała. Było jej wszystko jedno. Chociaż trochę zirytował ją teraz nawet Mathieu - powinien zająć się żoną. Powstrzymała westchnienie. A potem drugie. Uniosła rękę, przesuwając palcem wskazując przesuwając ponad brwiami kilka razy. Czego nie rozumiała?
- Odnajdź w sobie trochę pewności, Corinne i sięgnij po to, co należy do ciebie, jesteś teraz Rosierem. - powiedziała jej, unosząc odrobinę wymownie brwi. Skromność nigdy nie wyglądała dobrze z ognistą czerwienią i złotem które nosili. Kiedy wspomniała o Primrose westchnęła. - Ty jesteś jego żoną, nie ona. - przypomniała jej, nie zająkując się słowem na temat sytuacji z Primrose. - Zawłaszcz swoje miejsce bo należy do ciebie. - poradziła, sięgając po widelczyk żeby zająć się jedzeniem ciasta. Zamilkła na dłuższą chwilę. A kiedy Corinne się odezwała ponownie, miała ochotę po raz pierwszy od dawna skryć twarz w dłoniach. Słuchała jej w ogóle? Nie była pewna. Przez chwilę mierzyła ją ciemnym spojrzeniem, by potem posłać jej przepiękny uśmiech.
- Tak, może powinnaś. - zgodziła się, nie opuszczając kącików ust. Nie widziała sensu w próbowaniu wytłumaczenia jej jeszcze raz wszystkiego. Powiedziała jej, co uważała że powinna zrobić. Jeśli Corinne mimo wszystko kierowała się w stronę smoków - nie wiadomo po co, nikt od niej tego nie oczekiwał - to nie widziała powodów by nie pozwolić jej spróbować i samej się przekonać.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Niestety Corinne nie wiedziała o Bradfordzie na tyle wiele, by podzielić się jakimiś znakomitymi kąskami. Ich rozmowa w Domu Mody miała charakter zawodowy, Corinne przyszła zamówić suknie, a Bradford wysłuchał jej oczekiwań i udzielił rad. Żadne nie przyszło tam na ploteczki, tym bardziej, że dzieliła ich spora różnica wieku i między innymi z tego powodu nie znajdowali się na koleżeńskiej stopie.
- To naprawdę wspaniała wiadomość. Nasze dzieci będą w podobnym wieku, będą rodziną, więc byłoby wspaniale, gdyby w przyszłości udało im się nawiązać relacje. – Z tego co było jej wiadomo, Mathieu oprócz bycia Rosierem miał w sobie krew Traversów po matce. A Corinne zależało na tym, by jej przyszłe dzieci od najwcześniejszych lat nawiązywały więź z kuzynostwem, zarówno z dziećmi Evandry, jak i przyszłymi dziećmi Melisande, Colette, czy też brata Corinne.
- Ale sam fakt, że to smoki, stworzenia bardzo niebezpieczne… Wiem, że Mathieu i inni na pewno będą czuwać, ale i tak pewnie trudno będzie mi się zupełnie nie martwić. – W końcu która matka by się nie martwiła, gdyby jej dziecko przebywało wśród niebezpiecznych stworzeń? Jej matka też często martwiła się o swojego pierworodnego, kiedy ojciec zabierał go do trolli. Corinne nie zabierał, więc pozostawała pod pieczą matki, ucząc się typowo kobiecych spraw. – Na ten moment trudno jest w ogóle go złapać, żeby cokolwiek mu zakomunikować. – Parsknęła nieco nerwowym śmiechem, ale w rzeczywistości martwiło ją to, że był tak mało obecny i od dawna nie mieli okazji do dłuższej rozmowy, nie mówiąc o jakimś wspólnym wyjściu. Może nie chodziło tylko o jego wielką miłość do smoków, ale też zwyczajnie wystraszyła go perspektywa rychłego zostania ojcem? – Zwierzę nie musi być przy mnie całą dobę, wystarczy, że będzie choć trochę. Zawsze bardziej lubiłam koty od psów, wydawały mi się bardziej eleganckie, dostojne, spokojne i cichsze. – Nie chciałaby mieć zwierzęcia, które ciągle piskliwie szczeka drażniąc jej wrażliwy słuch, ślini się i gryzie jej pantofelki, zdecydowanie nie. W dodatku kot, jako zwierzę niezależne, sam dbałby o swoje potrzeby i nie musiałaby się kłopotać regularnym wyprowadzaniem go na zewnątrz. Dlatego podobała jej się myśl o kocie, może kiedyś uda się wcielić ją w życie.
Zawsze marzyła o byciu żoną, o byciu wspaniałą ozdobą swego męża na salonach, o wspólnym uczestnictwie w balach, przyjęciach i innych wydarzeniach towarzyskich. Czekała na to, a tymczasem jej mąż póki co nigdzie jej nie zabierał, przez co nie czuła się mężatką w pełnym tego słowa znaczeniu. Bo niby miała męża, nosiła jego dziecko, ale większość czasu spędzali osobno, co pozostawiało w niej niedosyt, bo nie tak sobie wyobrażała początki małżeństwa.
- To prawda, nigdy nie podpierałam ścian, już od pierwszego sabatu mogłam przebierać w adoratorach i chętnych do tańca. Ale jako panna mogłam tańczyć z różnymi mężczyznami, jako mężatce już niekoniecznie mi to przystoi, tym bardziej, jeśli mąż pozostaje nieobecny na wydarzeniu – przyznała, nieco nerwowym ruchem poprawiając zbłąkany kosmyk włosów, który wymknął się z uczesania. – Nie chciałabym być postrzegana jako niewierna żona, która za plecami męża tańcuje z innymi, a plotki zapewne poszłyby jeszcze dalej i dopisałyby zupełnie niestworzone, za to godzące w reputację moją i naszej rodziny historie. – Bo na szali nie stała tylko jej reputacja, ale też rodziny. Dlatego musiała bardzo uważać na to, co robi w towarzystwie, beztroskie tańce z innymi mężczyznami nie uchodziły mężatce, nie była już panną na wydaniu, a przynależała do jednego mężczyzny. Bardzo jej zależało na dbaniu o swoją reputację, chciała być postrzegana jako dama idealna, nie zaś jako kobieta, która pod nieobecność męża lgnie do innych mężczyzn. Nie chciała być obiektem nieprzychylnych plotek. Nagle zaczęła z sentymentem i tęsknotą wspominać ten rok, który spędziła na salonach jako panna, pomiędzy opuszczeniem Hogwartu a ślubem. Wtedy mogła swobodnie tańczyć z kawalerami, być przez nich adorowana i komplementowana, a teraz to się skończyło.
- Wiem, że ja, ale może lady Burke wciąż jest obecna w jego sercu. Może wciąż za nią tęskni. Muszę z nim o tym porozmawiać gdy nadarzy się okazja. Ale nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę lady Burke, Mathieu musi to w końcu zaakceptować i zapomnieć o tym, co było i o kobietach, które kochał zanim poślubił mnie. – Corinne nigdy nie będzie tak mądra jak Primrose ani tak niezależna jak ona. Była płytką lalką, która poza urodą, pochodzeniem i talentami artystycznymi nie miała zbyt wiele do zaoferowania światu. Mathieu zapewne nie tego pragnął, ale żadne z nich nie miało prawa do samodzielnego wyboru małżonka, decydowano ponad ich głowami. – Zawsze też bliżej mi było do świata kwiatów niż zwierząt, ale muszę to przyznać, że smoki wydają się naprawdę… interesujące. Lecz nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek była w stanie dorównać jemu lub tobie, nawet gdybym spędziła długie godziny wśród ksiąg – zawahała się na moment, ale po chwili zdecydowała się na szczerość. – Nigdy… nie ciągnęło mnie do nauki. W Hogwarcie raczej omijałam bibliotekę bardzo szerokim łukiem i tylko widmo rychłych egzaminów mogło mnie zmusić do znalezienia się tam, co by pan ojciec nie złościł się, że czegoś nie zdałam. Uczone księgi pełne trudnych pojęć budziły we mnie niechęć i przerażenie. Kiedy uczniowie niższego pochodzenia walczyli tam o swoją przyszłość, ja wolałam plotkować z innymi młodymi lady w pokoju wspólnym naszego domu i zastanawiać się jakie suknie założymy na debiutancki sabat. – Bo w końcu Corinne nie musiała walczyć o przyszłość czy brudzić rąk pracą, jej przyszłość była z góry ustalona, więc przejście przez szkołę było tylko formalnością do odhaczenia, co też zrobiła idąc po linii najmniejszego oporu. Zgarniała oceny zadowalające, czyli minimalne potrzebne do zaliczenia, więcej nie było jej potrzebne, więcej nikt od niej nie oczekiwał. Byle zaliczyć i mieć z głowy, i skupić się na tym co najważniejsze, czyli na odbieranych w rodzinnym domu naukach tego, jak być dobrą lady i dobrym materiałem na żonę. Bycie dobrą damą było dla niej ważniejsze niż bycie utalentowaną czarownicą. Szkołę pozostawiła za sobą z ulgą i radością, nie tęskniła ani trochę. Ale teraz czuła, że gdyby włożyła odrobinę wysiłku w dowiedzenie się choć trochę na temat smoków, Mathieu powinien być zadowolony i może wtedy dopuściłby ją do siebie bliżej?
- To naprawdę wspaniała wiadomość. Nasze dzieci będą w podobnym wieku, będą rodziną, więc byłoby wspaniale, gdyby w przyszłości udało im się nawiązać relacje. – Z tego co było jej wiadomo, Mathieu oprócz bycia Rosierem miał w sobie krew Traversów po matce. A Corinne zależało na tym, by jej przyszłe dzieci od najwcześniejszych lat nawiązywały więź z kuzynostwem, zarówno z dziećmi Evandry, jak i przyszłymi dziećmi Melisande, Colette, czy też brata Corinne.
- Ale sam fakt, że to smoki, stworzenia bardzo niebezpieczne… Wiem, że Mathieu i inni na pewno będą czuwać, ale i tak pewnie trudno będzie mi się zupełnie nie martwić. – W końcu która matka by się nie martwiła, gdyby jej dziecko przebywało wśród niebezpiecznych stworzeń? Jej matka też często martwiła się o swojego pierworodnego, kiedy ojciec zabierał go do trolli. Corinne nie zabierał, więc pozostawała pod pieczą matki, ucząc się typowo kobiecych spraw. – Na ten moment trudno jest w ogóle go złapać, żeby cokolwiek mu zakomunikować. – Parsknęła nieco nerwowym śmiechem, ale w rzeczywistości martwiło ją to, że był tak mało obecny i od dawna nie mieli okazji do dłuższej rozmowy, nie mówiąc o jakimś wspólnym wyjściu. Może nie chodziło tylko o jego wielką miłość do smoków, ale też zwyczajnie wystraszyła go perspektywa rychłego zostania ojcem? – Zwierzę nie musi być przy mnie całą dobę, wystarczy, że będzie choć trochę. Zawsze bardziej lubiłam koty od psów, wydawały mi się bardziej eleganckie, dostojne, spokojne i cichsze. – Nie chciałaby mieć zwierzęcia, które ciągle piskliwie szczeka drażniąc jej wrażliwy słuch, ślini się i gryzie jej pantofelki, zdecydowanie nie. W dodatku kot, jako zwierzę niezależne, sam dbałby o swoje potrzeby i nie musiałaby się kłopotać regularnym wyprowadzaniem go na zewnątrz. Dlatego podobała jej się myśl o kocie, może kiedyś uda się wcielić ją w życie.
Zawsze marzyła o byciu żoną, o byciu wspaniałą ozdobą swego męża na salonach, o wspólnym uczestnictwie w balach, przyjęciach i innych wydarzeniach towarzyskich. Czekała na to, a tymczasem jej mąż póki co nigdzie jej nie zabierał, przez co nie czuła się mężatką w pełnym tego słowa znaczeniu. Bo niby miała męża, nosiła jego dziecko, ale większość czasu spędzali osobno, co pozostawiało w niej niedosyt, bo nie tak sobie wyobrażała początki małżeństwa.
- To prawda, nigdy nie podpierałam ścian, już od pierwszego sabatu mogłam przebierać w adoratorach i chętnych do tańca. Ale jako panna mogłam tańczyć z różnymi mężczyznami, jako mężatce już niekoniecznie mi to przystoi, tym bardziej, jeśli mąż pozostaje nieobecny na wydarzeniu – przyznała, nieco nerwowym ruchem poprawiając zbłąkany kosmyk włosów, który wymknął się z uczesania. – Nie chciałabym być postrzegana jako niewierna żona, która za plecami męża tańcuje z innymi, a plotki zapewne poszłyby jeszcze dalej i dopisałyby zupełnie niestworzone, za to godzące w reputację moją i naszej rodziny historie. – Bo na szali nie stała tylko jej reputacja, ale też rodziny. Dlatego musiała bardzo uważać na to, co robi w towarzystwie, beztroskie tańce z innymi mężczyznami nie uchodziły mężatce, nie była już panną na wydaniu, a przynależała do jednego mężczyzny. Bardzo jej zależało na dbaniu o swoją reputację, chciała być postrzegana jako dama idealna, nie zaś jako kobieta, która pod nieobecność męża lgnie do innych mężczyzn. Nie chciała być obiektem nieprzychylnych plotek. Nagle zaczęła z sentymentem i tęsknotą wspominać ten rok, który spędziła na salonach jako panna, pomiędzy opuszczeniem Hogwartu a ślubem. Wtedy mogła swobodnie tańczyć z kawalerami, być przez nich adorowana i komplementowana, a teraz to się skończyło.
- Wiem, że ja, ale może lady Burke wciąż jest obecna w jego sercu. Może wciąż za nią tęskni. Muszę z nim o tym porozmawiać gdy nadarzy się okazja. Ale nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę lady Burke, Mathieu musi to w końcu zaakceptować i zapomnieć o tym, co było i o kobietach, które kochał zanim poślubił mnie. – Corinne nigdy nie będzie tak mądra jak Primrose ani tak niezależna jak ona. Była płytką lalką, która poza urodą, pochodzeniem i talentami artystycznymi nie miała zbyt wiele do zaoferowania światu. Mathieu zapewne nie tego pragnął, ale żadne z nich nie miało prawa do samodzielnego wyboru małżonka, decydowano ponad ich głowami. – Zawsze też bliżej mi było do świata kwiatów niż zwierząt, ale muszę to przyznać, że smoki wydają się naprawdę… interesujące. Lecz nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek była w stanie dorównać jemu lub tobie, nawet gdybym spędziła długie godziny wśród ksiąg – zawahała się na moment, ale po chwili zdecydowała się na szczerość. – Nigdy… nie ciągnęło mnie do nauki. W Hogwarcie raczej omijałam bibliotekę bardzo szerokim łukiem i tylko widmo rychłych egzaminów mogło mnie zmusić do znalezienia się tam, co by pan ojciec nie złościł się, że czegoś nie zdałam. Uczone księgi pełne trudnych pojęć budziły we mnie niechęć i przerażenie. Kiedy uczniowie niższego pochodzenia walczyli tam o swoją przyszłość, ja wolałam plotkować z innymi młodymi lady w pokoju wspólnym naszego domu i zastanawiać się jakie suknie założymy na debiutancki sabat. – Bo w końcu Corinne nie musiała walczyć o przyszłość czy brudzić rąk pracą, jej przyszłość była z góry ustalona, więc przejście przez szkołę było tylko formalnością do odhaczenia, co też zrobiła idąc po linii najmniejszego oporu. Zgarniała oceny zadowalające, czyli minimalne potrzebne do zaliczenia, więcej nie było jej potrzebne, więcej nikt od niej nie oczekiwał. Byle zaliczyć i mieć z głowy, i skupić się na tym co najważniejsze, czyli na odbieranych w rodzinnym domu naukach tego, jak być dobrą lady i dobrym materiałem na żonę. Bycie dobrą damą było dla niej ważniejsze niż bycie utalentowaną czarownicą. Szkołę pozostawiła za sobą z ulgą i radością, nie tęskniła ani trochę. Ale teraz czuła, że gdyby włożyła odrobinę wysiłku w dowiedzenie się choć trochę na temat smoków, Mathieu powinien być zadowolony i może wtedy dopuściłby ją do siebie bliżej?
Strona 2 z 2 • 1, 2
Różany ogród
Szybka odpowiedź