Łazienka
AutorWiadomość
Łazienka
Łazienka umieszczona na parterze budynku odnajdywała większe zastosowanie w momencie, kiedy dom ten zamieszkiwała większa ilość ludzi. Obecnie nieużywana zbyt często, stanowi raczej rupieciarnie niż pomieszczenie o pierwotnej funkcji.
Ściany pokryte kafelkami ze zdobieniami o motywach rustykalnych, to pozostałość jeszcze po dawnych właścicielach budynku. Ze względu na ich dobry stan i unikatowy charakter, nikt nie zdecydował się na ich skucie.
W pomieszczeniu znajduje się wanna, umywalka, jednak brak w nim muszli klozetowej, którą odnaleźć można w toalecie, pomieszczeniu umieszczonym drzwi dalej.
Ściany pokryte kafelkami ze zdobieniami o motywach rustykalnych, to pozostałość jeszcze po dawnych właścicielach budynku. Ze względu na ich dobry stan i unikatowy charakter, nikt nie zdecydował się na ich skucie.
W pomieszczeniu znajduje się wanna, umywalka, jednak brak w nim muszli klozetowej, którą odnaleźć można w toalecie, pomieszczeniu umieszczonym drzwi dalej.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
trzynasta
Trzynaście prób przygotowania posiłku. Tyle zajęło Valerie przygotowanie czegoś, co przynajmniej odrobinę przypominało lina w sosie grzybowym. Była to jedyna potrawa, która zapadła Valerie w pamięć z okresu niemieckiego. Jeszcze na początku gehenny, niemal dekadę wcześniej, Franz zabrał ją nad jedno z okolicznych jezior, do miejsca, które — to jego słowa — szczyciło się najlepszym linem w całych północnych Niemczech. Małżonek lubił otaczać się tym, co piękne i drogie, a Valerie w pewien przewrotny sposób zaliczała się do obu kategorii. Z jedzeniem było podobnie. Trzymała wspomnienie tamtego obiadu w swej pamięci, odtwarzała je z pewną manią za każdym razem, gdy mówiła sobie, że już dłużej nie wytrzyma. Zawsze jednak wytrzymywała, trwała na obcej ziemi tak długo, aż sprytny, pozbawiony wad plan najstarszego braci i jego przyjaciela nie doprowadził do jej cudownego uwolnienia.
Dlaczego więc wciąż tęskniła za linem z grzybami? Czyżby przypadkowo stał się on symbolem nadziei, pewnej niezrozumiałej wytrwałości i chęci życia pomimo tego, że nóż przysuwał się coraz bliżej łabędziej szyi, że wreszcie naruszył jej integralność, upuścił rubinowej krwi? Nie znała odpowiedzi na to pytanie, zupełnie tak samo jak na szereg innych. Faktem jednak było, że za trzynastym razem ryba smakowała przynajmniej podobnie, w pewien pokrętny sposób zaspokajając głód za tym, co w przeszłości. Dziwna to była pora, składający się do snu styczeń, ostatnie tygodnie oficjalnej żałoby. Poza tęsknotą za dawno próbowanymi potrawami Valerie tęskniła też za miejscami i ludźmi. A tęsknota ta pognała ją w towarzystwie córki do Caynham, do rodzinnego domu Vanity.
Do matki i braci.
Gdy odpoczywali w salonie muzycznym po obiedzie, ona i Septimus — młodsi z braci rozpierzchli się do swych obowiązków, matka zaś porwała swą wnuczkę, spragniona jej towarzystwa — Valerie poczuła, że coś musiało jej zaszkodzić. Na pewno nie to, co zjadła przed chwilą, czas reakcji był po prostu zbyt krótki. Niemniej jednak pobladła wzniosła się z zajmowanego miejsca.
— Przepraszam, braciszku, źle się czuję... — szepnęła słabo, przykładając drżącą rękę do ust. Musiała prędko dostać się do najbliższej łazienki. Pech chciał, że ta od lat stanowiła raczej rupieciarnię, do której Vanity nie zaglądali zbyt często. Trudno. Osoba w pozycji blondynki nie powinna bowiem wybrzydzać, zwłaszcza gdy sytuacja była równie poważna, jak teraz.
Trzaśnięcie drzwiami oznajmiło, że pomieszczenie zostało zajęte, a gdy tylko poczuła się odcięta od spojrzeń kogokolwiek innego, szarpnęła mocno za drzwi ubikacji. Te ustąpiły, całe szczęście, a ona mogła wreszcie zapanować nad treścią żołądka i własnym stanem.
Działo się z nią coś przeraźliwie złego i nic nie mogła na to poradzić.
Gdy wydawało się, że sytuacja wracała pod kontrolę — gdy zimne poty ustąpiły, a drobne ciało przestało się trząść — Valerie chwyciła za klamkę łazienki. Zamiast znajomego szczęknięcia i otworzenia zamka napotkała jednak na opór. Odruchowo sięgnęła w kierunku zamaskowanej w sukni kieszeni, pragnąc dobyć swą różdżkę. I tu napotkała ją kolejna niespodzianka — w nagłości opuszczenia salonu Vanity pozostawiła swą różdżkę na stoliku obok zajmowanego przez nią fotela.
Tylko, że zamknięte drzwi i brak różdżki nie były głównym powodem do obaw.
Coś zaczęło szumieć. I to szumieć niebezpiecznie, z każdą mijającą sekundą coraz głośniej. Obróciwszy głowę w kierunku źródła dźwięku, zauważyła, że woda zgromadzona w sedesie zaczyna nie tylko wzbierać, ale także się przelewać. Po chwili do tegoż samego szumu doszło kolejne, tym razem zza jej pleców. Wanna również poczęła wypełniać się wodą, Valerie dopadła do kurków, próbując kręcić nimi na wszystkie strony, niestety bezskutecznie. Woda lała się tak czy siak. Taka sama sytuacja spotkała również umywalkę, już w momencie, w którym mokra plama na podłodze zaczęła podchodzić do jej stóp.
Wzięła głębszy oddech, próbując nie panikować.
Ale jak tu zachować zdrowy rozsądek, gdy groziło jej utonięcie w rodzinnej łazience?!
Że też zapomniała tej różdżki.
Dopadła do drzwi, raz jeszcze próbując szarpać za klamkę. Ta jednak postanowiła odpuścić sobie całkiem. Zwisała teraz smętnie, dopełniając obrazu grozy i rozpaczy.
Nie było czasu do stracenia. Woda poczynała sięgać kostek.
— Septimusie! — krzyknęła więc, otwartą dłonią uderzając kilkukrotnie w drzwi. — Septimusie, pomocy!
Oby był blisko... Oby usłyszał...
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dzieci były… Problematyczne. Oczywiście, Septimus uwielbiał je, bardzo chętnie spędzał z nimi czas, rozpieszczał swoją siostrzenicę, jednak po pewnym czasie czuł się zwyczajnie… Wycieńczony. Tak – Septimus, ten postrzelony facet biegający niekiedy po pomieszczeniach niczym kot z pęcherzem, z energią bez limitów, dał się pokonać dziecku. Grzecznemu dziecku, bo nawet pomimo cholernych genów Franza hulających gdzieś w jej krwi, zwykle w towarzystwie wujków i babci nie postanawiała ich ukazywać… Chociaż, teraz, kiedy siedząc tuż obok siostry i zajmując się niezobowiązującą rozmową z nią, rozważał w głowie możliwe podobieństwa Kruegera do dziecka. Pierwsze i najważniejsze co różniło Franza od córki, a raczej córkę od Franza to fakt, że ona wciąż żyła. Wielkie to szczęście, w końcu była radością ich wszystkich. Gdyby jednak pomyśleć o charakterze typowego dziecka, ciągle wymagającego uwagi, często wielu poświęceń, obrażającego się za każdy dzień, w którym nie posiadało się dla niego czasu albo za każde, możliwie nieszczerze wypowiedziane słowo, manipulujące emocjami przy każdej możliwej okazji… Czy wtedy nie dochodziło się do wniosku, że właściwie Franz i gówniarz mieli wiele wspólnego, co do jednego?
Myśli krążyły w niepokojące strony, a powróciły do głowy Septimusa dopiero wtedy, kiedy przejechawszy dłonią po szczęce, obrócił wzrok ku Valerie. Tylko na moment zwrócił uwagę na jej niewyraźną minę, w pierwszej chwili nie odbierając tego za nic dziwnego, dopiero gdy ta zerwała się z siedziska niczym oparzona, Vanity wyprostował się i przestał zabawiać wąsami.
- Poproszę mamę, żeby przygotowała ci łóżko, położysz się… – urwał, bo siostra znajdowała się już za progiem i pędziła do toalety, która pozostając zapomnianym dla lokalnej ludności miejscem, skrywać mogła wiele tajemnic, o których zresztą… Przekonać miała się za moment. Septimus podniósł się z kanapy i nawet nie zwróciwszy uwagi na to, że różdżka Valerie pozostawała wciąż umieszczona na stoliczku obok fotela. Sam sięgnął po swoją, umieszczoną gdzieś w pobliżu steatytu na nuty. Kiedy Septimus zajmował się poprawianiem koszuli na swoim ciele i podwijaniem jej rękawów, z jego gardła uciekł nieco uniżony w swym wydźwięku głosik. Słodki głosik niepasujący tak do wysokiej sylwetki dyrygenta. – Mamusiu… Mamusiu mogę ci na chwilę trochę czasu skraść? Tylko chwilka, to dla Valerie… – mówił, kiedy wkładając różdżkę do kieszeni spodni, postanowił przemieścić się w kierunku kuchni, w której mała razem z babcią obierały mandarynki. Matula wyprostowała się, widząc sylwetkę syna pojawiającą się w progu, a poinformowana o tym, że Valerie wyjątkowo gorzej się poczuła i że… - Powinna się położyć, pewnie jest zmęczona podróżą… Albo wiem. Może przygotuj jej kąpiel na górze, a ja zajmę się małą.
Zasugerował uprzejmie, na co mama momentalnie otarła wilgotne od soku dłonie o ścierkę i wymijając go w progu, zasugerowała, by być może wyręczył ją w kilku obowiązkach, skoro zasadniczo i tak nie ma nic do zrobienia. Septimus przyzwyczajony do wiecznego zawodzenia oczekiwań nawet nie drgnął na jej słowa, a zwyczajnie podszedł do dziewczynki i nachylając się ku niej, odebrał pomarańczowe skórki.
- Mamusia będzie musiała trochę odpocząć, ale my możemy pobawić się razem… Babcia nie patrzy, możemy ponaciskać trochę klawiszy w fortepianie i nikt nie nakaże nam być cicho, co ty na to? – zaproponował i ucieszył się na to, że dziewczynka również ochoczo pokiwała głową. – Ale najpierw skończymy jeść, żeby nie umorusać wszystkiego…
Widocznie wszystko w tym świecie chciało, by Valerie na ten moment pozostała nieusłyszana. Przez matkę, która przygotowywała kąpiel na górze domu, przez Septimusa zajętego pogawędka z siostrzenicą, ani przez samą dziewczynkę. A miało być tylko gorzej, o zgrozo, strach pomyśleć co będzie, kiedy tylko dorwą się do fortepianie, obydwoje tak cholernie nieudolni….
Myśli krążyły w niepokojące strony, a powróciły do głowy Septimusa dopiero wtedy, kiedy przejechawszy dłonią po szczęce, obrócił wzrok ku Valerie. Tylko na moment zwrócił uwagę na jej niewyraźną minę, w pierwszej chwili nie odbierając tego za nic dziwnego, dopiero gdy ta zerwała się z siedziska niczym oparzona, Vanity wyprostował się i przestał zabawiać wąsami.
- Poproszę mamę, żeby przygotowała ci łóżko, położysz się… – urwał, bo siostra znajdowała się już za progiem i pędziła do toalety, która pozostając zapomnianym dla lokalnej ludności miejscem, skrywać mogła wiele tajemnic, o których zresztą… Przekonać miała się za moment. Septimus podniósł się z kanapy i nawet nie zwróciwszy uwagi na to, że różdżka Valerie pozostawała wciąż umieszczona na stoliczku obok fotela. Sam sięgnął po swoją, umieszczoną gdzieś w pobliżu steatytu na nuty. Kiedy Septimus zajmował się poprawianiem koszuli na swoim ciele i podwijaniem jej rękawów, z jego gardła uciekł nieco uniżony w swym wydźwięku głosik. Słodki głosik niepasujący tak do wysokiej sylwetki dyrygenta. – Mamusiu… Mamusiu mogę ci na chwilę trochę czasu skraść? Tylko chwilka, to dla Valerie… – mówił, kiedy wkładając różdżkę do kieszeni spodni, postanowił przemieścić się w kierunku kuchni, w której mała razem z babcią obierały mandarynki. Matula wyprostowała się, widząc sylwetkę syna pojawiającą się w progu, a poinformowana o tym, że Valerie wyjątkowo gorzej się poczuła i że… - Powinna się położyć, pewnie jest zmęczona podróżą… Albo wiem. Może przygotuj jej kąpiel na górze, a ja zajmę się małą.
Zasugerował uprzejmie, na co mama momentalnie otarła wilgotne od soku dłonie o ścierkę i wymijając go w progu, zasugerowała, by być może wyręczył ją w kilku obowiązkach, skoro zasadniczo i tak nie ma nic do zrobienia. Septimus przyzwyczajony do wiecznego zawodzenia oczekiwań nawet nie drgnął na jej słowa, a zwyczajnie podszedł do dziewczynki i nachylając się ku niej, odebrał pomarańczowe skórki.
- Mamusia będzie musiała trochę odpocząć, ale my możemy pobawić się razem… Babcia nie patrzy, możemy ponaciskać trochę klawiszy w fortepianie i nikt nie nakaże nam być cicho, co ty na to? – zaproponował i ucieszył się na to, że dziewczynka również ochoczo pokiwała głową. – Ale najpierw skończymy jeść, żeby nie umorusać wszystkiego…
Widocznie wszystko w tym świecie chciało, by Valerie na ten moment pozostała nieusłyszana. Przez matkę, która przygotowywała kąpiel na górze domu, przez Septimusa zajętego pogawędka z siostrzenicą, ani przez samą dziewczynkę. A miało być tylko gorzej, o zgrozo, strach pomyśleć co będzie, kiedy tylko dorwą się do fortepianie, obydwoje tak cholernie nieudolni….
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Była przekonana, że Septimus bardzo często dziękował losowi, że nikt nie potrafił słyszeć jego myśli. Powinien być szczęśliwy właśnie w tej chwili, gdy analizował podobieństwo swej siostrzenicy do jej niefortunnego ojca. Valerie, zazwyczaj słodka dla swego najstarszego brata, w chwili usłyszenia podobnych rewelacji zapewne zapłonęłaby żywym gniewem, który pielęgnowała w sobie od lat, ale którego nie mogła z siebie wypuścić ze względu na różne koleje losu. Chciała — chyba dla własnego spokoju ducha i bezpieczeństwa brata — myśleć tylko o tym, że jej najdroższy Septimus szczerze cieszył się z odwiedzin jej i małej. Te w ostatnich latach nie zdarzały się przecież szczególnie często, ale... podobno wszystko miało iść ku lepszemu.
Jak będzie? O tym przekonają się niedługo.
— Dziękuję... — wydusiła słabym głosem, póki jeszcze mogła. Niedługo później zniknęła jednak za felernymi drzwiami felernego pokoju, nie mogąc być świadkiem dość specyficznej rozmowy syna i matki. Było coś ujmującego w tym, jak dorosły, ponad czterdziestoletni mężczyzna wciąż zwracał się do starej matki per mamusiu. Jakiś szczególny rodzaj miłości rodzica i dziecka, okoliczność niemal prosząca się o ujęcie jej w piosence, może obok motywu wojennego poświęcenia. W końcu mamusia żegna syna, mamusia martwi się o niego, gdy ten przesuwa się wraz z frontem... Nigdy nie rozmawiała o tym z ich matką, ale wydawało jej się, że Gladys Vanity czuła podobny strach o losy najstarszego z synów już niemal dwadzieścia lat temu, w trakcie mugolskich wojen w Niemczech.
Takimi rozważaniami zajęłaby się zdecydowanie chętniej niż tym, z czym musiała zmierzyć się w tej chwili. Zmysły podrażnione niefortunnie przygotowanymi (albo po prostu obdarzonymi specjalnymi właściwościami) grzybami nie zamierzały ściszać swych zwodniczych podszeptów. Szarpnięta jeszcze kilkukrotnie klamka nie zamierzała powrócić do wcześniejszej, prawidłowej pozycji. Wciąż zwisała smętnie, ku rosnącej rozpaczy Valerie, którą od uderzeń w gładką powierzchnię drzwi zaczynała boleć dłoń. Oderwała ją więc od drzwi, palcami lewej ręki próbując rozmasować pulsującą część. Na moment wydawało się, że właśnie to nieprzyjemne wrażenie pochłonęło jej uwagę bez reszty. Że kilka chwil gorące, nieprzyjemne prądy płynące od jej dłoni w górę ręki, aż do łokcia, zdawały się ważniejsze niż...
Poruszyła się niespokojnie, chciała cofnąć się od drzwi.
Pluśniecie, które towarzyszyło zmianie położenia w pomieszczeniu, przywołało jej zmysły do rzeczywistości.
Woda sięgała już do połowy łydek. Jak mogła wzbierać tak szybko? Valerie zacisnęła dłonie w pięści, próbując skupić się na tym, by paznokcie wbijające się w delikatną skórę wyrządziły jej jak najwięcej bólu; przecież jeszcze przed chwilą to właśnie on pozwalał jej odciągnąć myśli od wciąż próbującego przylepić się do niej wrażenia, że jeszcze tylko chwila, i...
Utonie. Na pewno utonie.
Panika zaczynała rozlewać się po jej ciele prędzej, niż woda po łazience. Oddychała szybko i nierówno, prędko porzuciła też próby ulżenia sobie bólem; to nigdy nie zdawało egzaminu na dłuższą metę, zresztą, była osobą na tyle wygodnicką, że nie uznawała go za stosowne, długoterminowe wyjście. Od pamiętnego sierpniowego wieczoru, gdy obiecała sobie, że już nigdy nie da wyrządzić sobie krzywdy, unikała negatywnych wrażeń nerwowych.
Dalsze uderzanie w drzwi ręką nie stanowiło więc możliwego rozwiązania. Postanowiła podjąć więc kolejną próbę.
— SEPTIMUS!! — wrzasnęła więc, z całej siły, którą miała w swoich dość pojemnych przez lata śpiewu płucach. Zazwyczaj nie posuwała się do równie dramatycznych kroków; jej struny głosowe były instrumentem, o który musiała dbać, którego dobrodziejstwem nie szastała lekkomyślnie. — SEPTIMUSIE VANITY, JEŻELI ZARAZ TU NIE PRZYJDZIESZ ,TO TWOJA NAJUKOCHAŃSZA SIOSTRA UMRZE, NIE POZWÓL MI UTONĄĆ W MĘCZARNIACH!! — kontynuowała ze stosowną dla sytuacji dramaturgią. Byli w domu artystów, na Merlina! Dlatego też postanowiła posunąć się do kolejnego drastycznego ruchu. Chwyciła suknie w dłonie, unosząc je mniej—więcej do wysokości kolan. Materiał przesiąkł już częściowo wodą, która zaczęła nie tylko kapać, ale spływać po jasnych nogach. Nogach, z których jedna uniosła się wysoko i wymierzyła drzwiom kilka kopnięć.
Czy w tym domu naprawdę wszyscy byli głusi na jej cierpienie?!
Jak będzie? O tym przekonają się niedługo.
— Dziękuję... — wydusiła słabym głosem, póki jeszcze mogła. Niedługo później zniknęła jednak za felernymi drzwiami felernego pokoju, nie mogąc być świadkiem dość specyficznej rozmowy syna i matki. Było coś ujmującego w tym, jak dorosły, ponad czterdziestoletni mężczyzna wciąż zwracał się do starej matki per mamusiu. Jakiś szczególny rodzaj miłości rodzica i dziecka, okoliczność niemal prosząca się o ujęcie jej w piosence, może obok motywu wojennego poświęcenia. W końcu mamusia żegna syna, mamusia martwi się o niego, gdy ten przesuwa się wraz z frontem... Nigdy nie rozmawiała o tym z ich matką, ale wydawało jej się, że Gladys Vanity czuła podobny strach o losy najstarszego z synów już niemal dwadzieścia lat temu, w trakcie mugolskich wojen w Niemczech.
Takimi rozważaniami zajęłaby się zdecydowanie chętniej niż tym, z czym musiała zmierzyć się w tej chwili. Zmysły podrażnione niefortunnie przygotowanymi (albo po prostu obdarzonymi specjalnymi właściwościami) grzybami nie zamierzały ściszać swych zwodniczych podszeptów. Szarpnięta jeszcze kilkukrotnie klamka nie zamierzała powrócić do wcześniejszej, prawidłowej pozycji. Wciąż zwisała smętnie, ku rosnącej rozpaczy Valerie, którą od uderzeń w gładką powierzchnię drzwi zaczynała boleć dłoń. Oderwała ją więc od drzwi, palcami lewej ręki próbując rozmasować pulsującą część. Na moment wydawało się, że właśnie to nieprzyjemne wrażenie pochłonęło jej uwagę bez reszty. Że kilka chwil gorące, nieprzyjemne prądy płynące od jej dłoni w górę ręki, aż do łokcia, zdawały się ważniejsze niż...
Poruszyła się niespokojnie, chciała cofnąć się od drzwi.
Pluśniecie, które towarzyszyło zmianie położenia w pomieszczeniu, przywołało jej zmysły do rzeczywistości.
Woda sięgała już do połowy łydek. Jak mogła wzbierać tak szybko? Valerie zacisnęła dłonie w pięści, próbując skupić się na tym, by paznokcie wbijające się w delikatną skórę wyrządziły jej jak najwięcej bólu; przecież jeszcze przed chwilą to właśnie on pozwalał jej odciągnąć myśli od wciąż próbującego przylepić się do niej wrażenia, że jeszcze tylko chwila, i...
Utonie. Na pewno utonie.
Panika zaczynała rozlewać się po jej ciele prędzej, niż woda po łazience. Oddychała szybko i nierówno, prędko porzuciła też próby ulżenia sobie bólem; to nigdy nie zdawało egzaminu na dłuższą metę, zresztą, była osobą na tyle wygodnicką, że nie uznawała go za stosowne, długoterminowe wyjście. Od pamiętnego sierpniowego wieczoru, gdy obiecała sobie, że już nigdy nie da wyrządzić sobie krzywdy, unikała negatywnych wrażeń nerwowych.
Dalsze uderzanie w drzwi ręką nie stanowiło więc możliwego rozwiązania. Postanowiła podjąć więc kolejną próbę.
— SEPTIMUS!! — wrzasnęła więc, z całej siły, którą miała w swoich dość pojemnych przez lata śpiewu płucach. Zazwyczaj nie posuwała się do równie dramatycznych kroków; jej struny głosowe były instrumentem, o który musiała dbać, którego dobrodziejstwem nie szastała lekkomyślnie. — SEPTIMUSIE VANITY, JEŻELI ZARAZ TU NIE PRZYJDZIESZ ,TO TWOJA NAJUKOCHAŃSZA SIOSTRA UMRZE, NIE POZWÓL MI UTONĄĆ W MĘCZARNIACH!! — kontynuowała ze stosowną dla sytuacji dramaturgią. Byli w domu artystów, na Merlina! Dlatego też postanowiła posunąć się do kolejnego drastycznego ruchu. Chwyciła suknie w dłonie, unosząc je mniej—więcej do wysokości kolan. Materiał przesiąkł już częściowo wodą, która zaczęła nie tylko kapać, ale spływać po jasnych nogach. Nogach, z których jedna uniosła się wysoko i wymierzyła drzwiom kilka kopnięć.
Czy w tym domu naprawdę wszyscy byli głusi na jej cierpienie?!
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Młoda córeczka Valerie zrzuciła skórki mandarynki na podłogę zupełnie niechcący – zresztą, nawet gdyby zrobiła to specjalnie, Septimus nie miałby serca jej strofować. Małe, kochane dziecko o wielkich, typowych dla szkrabów oczach pewnie mogłoby manipulować nim jak chciało, gdyby tylko chciało, póki co jednak dziewczyna rozczuliła go jedynie ściskaniem w swoich drobnych dłoniach owoców, które planowała przenieść do pokoju obok. Vanity pokręcił tylko głową – mówił przecież, że nie chcieli zalać niczego sokiem, tłumaczył dziewczynce, że ten był lepki i z całą pewnością poirytowałby wujka, kiedy ten chciałby przećwiczyć jakieś partie na fortepianie. Dziewczynka posłusznie odłożyła owoce na blat, chociaż minę miała niemrawą, a potem podążyła w kierunku wyjścia z kuchni, a potem, przez korytarz do salonu.
Nie sięgnęła jednak celu, zatrzymując się przy drzwiach do łazienki, rzadko zamkniętych drzwiach do łazienki. Łazienki, która w tym momencie była użytkowana przez Valerie w powiewie słabości. Vanity nie sądził, że drzwi od niej były w stanie w ogóle ulec zamknięciu na kluczyk czy zasuwkę – ta była użytkowana tylko w momencie, gdy większa ilość synów matki szykowała się na koncert tego samego wieczora. Wszyscy lubili być ufryzowani, pachnący i ładnie ubrani – ściany łazienek miały w sobie coś prywatnego, a ktoś mógłby powiedzieć, że z psychologicznego punktu widzenia – tylko one widziały nas zupełnie szczerymi, bez masek.
Drewniane, nieszczelne przy podłodze drzwi ograniczały niewiele dźwięków. Kiedy Dziewczynka biegła do salonu, mimo woli wyłapała nawet żałosne krzyki swojej matki, ewidentnie grożącej bratu w nikczemnej wizji – śmierć siostry. Przerażające, ale w tych warunkach – zabawne, wręcz komediowe. Córeczka Valerie zatrzymała się przed drzwiami i patrząc w kierunku idącego kilka kroków za nią wujka, powiedziała tylko bezradne:
- Mamo?
Nie posłyszał dokładnie sensu zawodzenia Valerie, jednak zmarszczywszy brwi, zerknął ku młodej Krueger. Ta podeszła do drzwi, by pociągnąć za klamkę i pomóc swojej mamie, jednak gdy to zrobiła, rączka ta pozostała w jej dłoni, odsłaniając beznadziejny otwór, przez który Vanity mógł zauważyć nieskoordynowane ruchy panikującej siostry pod postacia jedynie wędrujących cieni. Zatrzasnęła się, na brodę Merlina… Tylko czemu aż tak się tym przejmowała? Dawna trauma? Och wszystko co święte czy wszystko co ludzkie, byle tylko nie okazało się, że Franz trzymał ją w zamkniętym, niewielkim pomieszczeniu, przez co ta musiała teraz wspominać gorsze czasy! Septimus ułożył w głowie własny scenariusz, który zmusił go do sprężenia swoich pięknych pośladków.
- Valerie! Już, tylko chwila… – drzwi zamykały się na zewnątrz, w kierunku korytarza. Nie mógł próbować wyważyć zamka z tej pozycji – wiedział to, nie był w końcu a ż t a k głupi. Wyciągając z kieszeni spodni schowana chwilę temu różdżkę, postanowił, że zaufa magii. Teleportacja, raptem dwa metry dalej, za drzwiami. W miejsce, które odtworzył w pamięci, byle tylko nie rozproszyć się i nie wylądować piętro wyżej, w swojej zupełnej nieopatrzności.
Zdematerializował się w miejscu, w którym w tym momencie stała wciąż nieco zestresowana siostrzenica, by pojawić się raptem metr za Valerie, skierowany zaraz w jej stronę. Kiedy tylko zorientował się w swoim położeniu, momentalnie dopadł do siostry, byle wesprzeć ją dłonią opartą na plecach…
- Nie przejmuj się, wyważymy to… – obiecywał.
Nie sięgnęła jednak celu, zatrzymując się przy drzwiach do łazienki, rzadko zamkniętych drzwiach do łazienki. Łazienki, która w tym momencie była użytkowana przez Valerie w powiewie słabości. Vanity nie sądził, że drzwi od niej były w stanie w ogóle ulec zamknięciu na kluczyk czy zasuwkę – ta była użytkowana tylko w momencie, gdy większa ilość synów matki szykowała się na koncert tego samego wieczora. Wszyscy lubili być ufryzowani, pachnący i ładnie ubrani – ściany łazienek miały w sobie coś prywatnego, a ktoś mógłby powiedzieć, że z psychologicznego punktu widzenia – tylko one widziały nas zupełnie szczerymi, bez masek.
Drewniane, nieszczelne przy podłodze drzwi ograniczały niewiele dźwięków. Kiedy Dziewczynka biegła do salonu, mimo woli wyłapała nawet żałosne krzyki swojej matki, ewidentnie grożącej bratu w nikczemnej wizji – śmierć siostry. Przerażające, ale w tych warunkach – zabawne, wręcz komediowe. Córeczka Valerie zatrzymała się przed drzwiami i patrząc w kierunku idącego kilka kroków za nią wujka, powiedziała tylko bezradne:
- Mamo?
Nie posłyszał dokładnie sensu zawodzenia Valerie, jednak zmarszczywszy brwi, zerknął ku młodej Krueger. Ta podeszła do drzwi, by pociągnąć za klamkę i pomóc swojej mamie, jednak gdy to zrobiła, rączka ta pozostała w jej dłoni, odsłaniając beznadziejny otwór, przez który Vanity mógł zauważyć nieskoordynowane ruchy panikującej siostry pod postacia jedynie wędrujących cieni. Zatrzasnęła się, na brodę Merlina… Tylko czemu aż tak się tym przejmowała? Dawna trauma? Och wszystko co święte czy wszystko co ludzkie, byle tylko nie okazało się, że Franz trzymał ją w zamkniętym, niewielkim pomieszczeniu, przez co ta musiała teraz wspominać gorsze czasy! Septimus ułożył w głowie własny scenariusz, który zmusił go do sprężenia swoich pięknych pośladków.
- Valerie! Już, tylko chwila… – drzwi zamykały się na zewnątrz, w kierunku korytarza. Nie mógł próbować wyważyć zamka z tej pozycji – wiedział to, nie był w końcu a ż t a k głupi. Wyciągając z kieszeni spodni schowana chwilę temu różdżkę, postanowił, że zaufa magii. Teleportacja, raptem dwa metry dalej, za drzwiami. W miejsce, które odtworzył w pamięci, byle tylko nie rozproszyć się i nie wylądować piętro wyżej, w swojej zupełnej nieopatrzności.
Zdematerializował się w miejscu, w którym w tym momencie stała wciąż nieco zestresowana siostrzenica, by pojawić się raptem metr za Valerie, skierowany zaraz w jej stronę. Kiedy tylko zorientował się w swoim położeniu, momentalnie dopadł do siostry, byle wesprzeć ją dłonią opartą na plecach…
- Nie przejmuj się, wyważymy to… – obiecywał.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Gdyby trzeci z braci Vanity, niewiele tylko starszy od samej Valerie zdecydował się chwilę poćwiczyć na swym flagowym instrumencie tylko po to, by dostrzec, że klawisze lepią się niemiłosiernie od cytrusowego soku, Septimus mógł być pewien, że to na jego głowę spadłyby wszystkie wyrazy niezadowolenia. Żaden z wujków małej panienki Krueger nie potrafił jeszcze patrzeć na nią surowym, wymagającym okiem, prawdopodobnie przyjmując manieryzm babci dziewczynki, a matki rodzeństwa Vanity. Najstarszy z synów wykazał się więc zdrowym rozsądkiem, przynajmniej w kontakcie z dzieckiem, nie ulegając dużym, jasnym oczom siostrzenicy. I dobrze, zapewne sama Valerie pochwaliłaby takie podejście. Z jednej strony chciała przychylić swej córce nieba, z drugiej strony obawiała się, że zbyt duża pobłażliwość mogłaby pokutować w przyszłości niemożliwym do zatrzymania rozpuszczeniem i wychowawczymi problemami.
A Valerie mogłaby myśleć o przyszłości, o tym, jaką osobą będzie jej córka w dorosłych latach, może za dekadę. Mogłaby, gdyby nie to, że woda wzniosła się już do ud, mokra suknia przylegała dokładnie do szczupłych nóg, utrudniając dalsze poruszanie się. Głos córki dobiegający zza drzwi stanowił jednak swego rodzaju otrzeźwienie, napowietrzone westchnienie uciekło spomiędzy warg śpiewaczki, która z wyraźnym pluskiem (wyraźnym oczywiście tylko w jej głowie), spróbowała raz jeszcze dotrzeć do drzwi.
— Kwiatuszku, nie martw się, mamusia zaraz wyjdzie... — zmiana tonu głosu była konieczna. Septimus oczywiście nie odpędzi się od widma roztrzęsionej siostry, jednak córce mogła oszczędzić podobnego stresu. — Zawołaj tylko, proszę, wujka Septimusa, dobrze? On pomoże mamusi, a potem pójdziemy razem na spacer, dobrze? — na całe szczęście dziurka od klucza znajdowała się powyżej poziomu wody, dlatego też Vanity mogła przytknąć do nich usta i próbować liczyć na to, że jej głos przebije się przez taflę drzwi choć odrobinę bardziej wyraźnie.
A później nastąpiła kolejna katastrofa. Mała Krueger pociągnęła za klamkę, klamka została w jej dłoni, a Valerie — przepełniona paniką, tonąca Valerie, załkała tylko w głos, chowając twarz w dłoniach.
Znikąd ratunku!
A może to był właśnie początek ratunku? Głośne chlupnięcie za jej plecami zwiastowało pojawienie się kogoś jeszcze. To oraz dotyk — ciepła, duża dłoń na jej drżących w płaczu plecach. Wciąż chowając twarz we dłoniach blondynka odwróciła się — tak szybko, jak tylko pozwalała jej wzbierająca woda. Ostrożnie rozsunęła palce, lśniące od łez oczy otworzyły się wreszcie, a gdy tylko to zrobiły, gdy tylko do jej uszu dotarł znajomy tembr głosu brata...
— Och, Septimusie! — jęknęła, odrywając dłonie od twarzy wyłącznie po to, by zarzucić ręce na braterską szyję, wspięła się nawet na palce, może w naiwnym marzeniu o zawiśnięciu nad powierzchnią wody, gdzieś w powietrzu. — Proszę, pospiesz się, przecież my tu utoniemy...! — zapał, z jakim mówiła, mógłby wystarczyć do przekonania starszego brata, że naprawdę znajdowali się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Problem w tym, że woda, wzbierająca z każdą sekundą woda była tylko wytworem poddanego działaniu grzybów umysłu śpiewaczki. Septimus, będąc w pełni siły umysłowych, widział przecież, że żadnej wody nie było; wszystkie krany pozostały zakręcone, w łazience — poza stukotem butów Valerie — nie było słychać żadnego innego dźwięku. A jednak lęk wybijający się nie tylko w głosie, ale i całej ekspresji siostry był jak najbardziej realny. I trzeba było jak najszybciej wydostać ją z tego miejsca, choć kobieta nie ułatwiała prób wyważenia drzwi, wisząc tak na nim, zupełnie jakby od tej bliskości zależało całe jej życie.
A Valerie mogłaby myśleć o przyszłości, o tym, jaką osobą będzie jej córka w dorosłych latach, może za dekadę. Mogłaby, gdyby nie to, że woda wzniosła się już do ud, mokra suknia przylegała dokładnie do szczupłych nóg, utrudniając dalsze poruszanie się. Głos córki dobiegający zza drzwi stanowił jednak swego rodzaju otrzeźwienie, napowietrzone westchnienie uciekło spomiędzy warg śpiewaczki, która z wyraźnym pluskiem (wyraźnym oczywiście tylko w jej głowie), spróbowała raz jeszcze dotrzeć do drzwi.
— Kwiatuszku, nie martw się, mamusia zaraz wyjdzie... — zmiana tonu głosu była konieczna. Septimus oczywiście nie odpędzi się od widma roztrzęsionej siostry, jednak córce mogła oszczędzić podobnego stresu. — Zawołaj tylko, proszę, wujka Septimusa, dobrze? On pomoże mamusi, a potem pójdziemy razem na spacer, dobrze? — na całe szczęście dziurka od klucza znajdowała się powyżej poziomu wody, dlatego też Vanity mogła przytknąć do nich usta i próbować liczyć na to, że jej głos przebije się przez taflę drzwi choć odrobinę bardziej wyraźnie.
A później nastąpiła kolejna katastrofa. Mała Krueger pociągnęła za klamkę, klamka została w jej dłoni, a Valerie — przepełniona paniką, tonąca Valerie, załkała tylko w głos, chowając twarz w dłoniach.
Znikąd ratunku!
A może to był właśnie początek ratunku? Głośne chlupnięcie za jej plecami zwiastowało pojawienie się kogoś jeszcze. To oraz dotyk — ciepła, duża dłoń na jej drżących w płaczu plecach. Wciąż chowając twarz we dłoniach blondynka odwróciła się — tak szybko, jak tylko pozwalała jej wzbierająca woda. Ostrożnie rozsunęła palce, lśniące od łez oczy otworzyły się wreszcie, a gdy tylko to zrobiły, gdy tylko do jej uszu dotarł znajomy tembr głosu brata...
— Och, Septimusie! — jęknęła, odrywając dłonie od twarzy wyłącznie po to, by zarzucić ręce na braterską szyję, wspięła się nawet na palce, może w naiwnym marzeniu o zawiśnięciu nad powierzchnią wody, gdzieś w powietrzu. — Proszę, pospiesz się, przecież my tu utoniemy...! — zapał, z jakim mówiła, mógłby wystarczyć do przekonania starszego brata, że naprawdę znajdowali się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Problem w tym, że woda, wzbierająca z każdą sekundą woda była tylko wytworem poddanego działaniu grzybów umysłu śpiewaczki. Septimus, będąc w pełni siły umysłowych, widział przecież, że żadnej wody nie było; wszystkie krany pozostały zakręcone, w łazience — poza stukotem butów Valerie — nie było słychać żadnego innego dźwięku. A jednak lęk wybijający się nie tylko w głosie, ale i całej ekspresji siostry był jak najbardziej realny. I trzeba było jak najszybciej wydostać ją z tego miejsca, choć kobieta nie ułatwiała prób wyważenia drzwi, wisząc tak na nim, zupełnie jakby od tej bliskości zależało całe jej życie.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Spojrzenie rozbiegane niczym u myszy zagonionej w kierunku pułapki, pozwoliło rozpoznać otoczenie szybko. Pchana przez nie do głowy myśl rezonowała po umyśle, gdy brwi Septimusa opuściły się w niezrozumieniu. Czy Valerie miała podstawy by tak bać się zamknięcia? Było to niepokojące, a komuś bardziej dociekliwemu mogłoby pchać do głowy równie niepokojące myśli. Pech chciał, że dyrygent aktualnie był chyba zbyt zmieszany chaotycznym zachowaniem siostry, by rozważać możliwe przyczyny znajdujące się poza pomieszczeniem łazienki.
- O czym ty mówisz… – powiedział wyjątkowo skonfundowany, kiedy siostra uwiesiła się na jego szyi, poruszając się tak, jakby woda faktycznie stawiała jej ciału należyty opór. Jak jednak, skoro jej tu nie było? Nie utoną, nie było takiej możliwości. Klątwa? Nieopatrznie rzucony czar skierowany w jej stronę? Może pierwsze przebudzenie magii w dziewczynce?
Zaciskając dłoń na szczupłym ciele siostry, docisnął ją do siebie mocniej. Wiedział, że tylko faktyczny nacisk, faktycznie ciepło działało kojąco na niemowlęta, które chciały czuć zbawienną obecność rodzica. Chociaż Vanity pamiętał swoją siostrę jako drobne zawiniątko, pamiętał jak rodzice podali mu ją na ręce po raz pierwszy, martwiąc się jedynie, by ten swoimi niespokojnymi rękoma nie upuścił jej i nie przyczynił się do rychłej krzywdy… Ta już dawno nie była dzieckiem. Wspomnienie nie mogło ukoić myśli Valerie – ta była za mała, by pamiętać tak wylewne czułości brata. Z wiekiem ten oddalił się przecież – uciekając za granicę, uciekając od rodziny. Miała wtedy pięć, może sześć lat. Kiedy pisał do nich pierwsze listy, młoda Vanity nie umiała pewnie nawet czytać.
- Valerie, tu nie ma żadnej wody. Co widzisz, Valerie? – dopytywał, chociaż ton był nieco niecierpliwy. Pospiesznie, za jej plecami, przekazał sobie różdżkę do odpowiedniej, wolnej ręki, by faktycznie dopełnić swojej obietnicy. Miał otworzyć drzwi, mógł je nawet wywarzyć – musiał pamiętać jednak, że dom ten należał do niego, a za każdą niesforność przyjdzie mu przecież zapłacić z własnej kieszeni. Pieniądze były chyba z wyuczenia jedyna rzeczą, która powstrzymywała Septimusa przed całkowitą beztroską. Wyrwana klamka, niedziałający, zatrzaśnięty zamek… Zamówią nowe drzwi, to pewne, nawet pomimo ogólnego kryzysu, a kiedy wynagrodzenie z Opery zostanie mu wypłacone, być może zdoła nawet wyremontować pomieszczenie to. Niektóre elementy wystroju były tu w końcu w opłakanym stanie… Mógł zatem pozbyć się zamka. – Sezam Materio – zaklęcie pomknęło z różdżki, ku drzwiom. Zamek rozpadł się, gdy śruby go trzymające uderzyły o podłogę. Valerie nie słyszała tego pewnie, w końcu gdzieś w jej głowie, woda znajdowała się już ponad oczkiem od klucza.
Lekkie ciało siostry było łatwe do uniesienia, a asekuracja jej ręką pozwoliła przemieścić się z nią ku drzwiom. Teraz mógł naprzeć na nie ciałem i zmusić je do otwarcia bez najmniejszego problemu. Za drzwiami tymi czekała już na nich młoda Krueager. Z klamką w ręku.
- Mamusia nie lubi ciasnych pomieszczeń – wyjaśnił Septimus, widocznie nie chcąc pozwolić na to, by dziewczynka odebrała stan matki jako coś poważniejszego. Takie wydarzenia zapisywały się w umyśle dzieci – sam fakt, że Vanity przeżył już ponad trzydzieści pięć lat myśląc o jedynym ciosie smyczkiem, jaki wymierzyła mu nauczycielka, świadczył o tym, jak bardzo dzieciństwo kształtowało ich dalsze zachowania. – Pójdziesz do babci i powiesz, żeby przyszłą tu do nas? Jest na górze… – zasugerował. Miał nadzieję, że dziecko nie stawi oporu. Valerie powinna pobyć teraz sama albo chociaż z kimś, kto w przeciwieństwie do małoletnich, nie będzie zadawał jej tak wielu, możliwie uciążliwych pytań.
- O czym ty mówisz… – powiedział wyjątkowo skonfundowany, kiedy siostra uwiesiła się na jego szyi, poruszając się tak, jakby woda faktycznie stawiała jej ciału należyty opór. Jak jednak, skoro jej tu nie było? Nie utoną, nie było takiej możliwości. Klątwa? Nieopatrznie rzucony czar skierowany w jej stronę? Może pierwsze przebudzenie magii w dziewczynce?
Zaciskając dłoń na szczupłym ciele siostry, docisnął ją do siebie mocniej. Wiedział, że tylko faktyczny nacisk, faktycznie ciepło działało kojąco na niemowlęta, które chciały czuć zbawienną obecność rodzica. Chociaż Vanity pamiętał swoją siostrę jako drobne zawiniątko, pamiętał jak rodzice podali mu ją na ręce po raz pierwszy, martwiąc się jedynie, by ten swoimi niespokojnymi rękoma nie upuścił jej i nie przyczynił się do rychłej krzywdy… Ta już dawno nie była dzieckiem. Wspomnienie nie mogło ukoić myśli Valerie – ta była za mała, by pamiętać tak wylewne czułości brata. Z wiekiem ten oddalił się przecież – uciekając za granicę, uciekając od rodziny. Miała wtedy pięć, może sześć lat. Kiedy pisał do nich pierwsze listy, młoda Vanity nie umiała pewnie nawet czytać.
- Valerie, tu nie ma żadnej wody. Co widzisz, Valerie? – dopytywał, chociaż ton był nieco niecierpliwy. Pospiesznie, za jej plecami, przekazał sobie różdżkę do odpowiedniej, wolnej ręki, by faktycznie dopełnić swojej obietnicy. Miał otworzyć drzwi, mógł je nawet wywarzyć – musiał pamiętać jednak, że dom ten należał do niego, a za każdą niesforność przyjdzie mu przecież zapłacić z własnej kieszeni. Pieniądze były chyba z wyuczenia jedyna rzeczą, która powstrzymywała Septimusa przed całkowitą beztroską. Wyrwana klamka, niedziałający, zatrzaśnięty zamek… Zamówią nowe drzwi, to pewne, nawet pomimo ogólnego kryzysu, a kiedy wynagrodzenie z Opery zostanie mu wypłacone, być może zdoła nawet wyremontować pomieszczenie to. Niektóre elementy wystroju były tu w końcu w opłakanym stanie… Mógł zatem pozbyć się zamka. – Sezam Materio – zaklęcie pomknęło z różdżki, ku drzwiom. Zamek rozpadł się, gdy śruby go trzymające uderzyły o podłogę. Valerie nie słyszała tego pewnie, w końcu gdzieś w jej głowie, woda znajdowała się już ponad oczkiem od klucza.
Lekkie ciało siostry było łatwe do uniesienia, a asekuracja jej ręką pozwoliła przemieścić się z nią ku drzwiom. Teraz mógł naprzeć na nie ciałem i zmusić je do otwarcia bez najmniejszego problemu. Za drzwiami tymi czekała już na nich młoda Krueager. Z klamką w ręku.
- Mamusia nie lubi ciasnych pomieszczeń – wyjaśnił Septimus, widocznie nie chcąc pozwolić na to, by dziewczynka odebrała stan matki jako coś poważniejszego. Takie wydarzenia zapisywały się w umyśle dzieci – sam fakt, że Vanity przeżył już ponad trzydzieści pięć lat myśląc o jedynym ciosie smyczkiem, jaki wymierzyła mu nauczycielka, świadczył o tym, jak bardzo dzieciństwo kształtowało ich dalsze zachowania. – Pójdziesz do babci i powiesz, żeby przyszłą tu do nas? Jest na górze… – zasugerował. Miał nadzieję, że dziecko nie stawi oporu. Valerie powinna pobyć teraz sama albo chociaż z kimś, kto w przeciwieństwie do małoletnich, nie będzie zadawał jej tak wielu, możliwie uciążliwych pytań.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Nigdy nie znała się na psychologii i psychiatrii. Owszem, miała w pamięci czasy, gdy zdarzało jej się odwiedzać rodzinną bibliotekę Vale'ów w smutnym domu na wzgórzu, gdy przesiadywała godzinami w ciszy, gdy Hector zaczytywał się w coraz to kolejnych pozycjach mających tłumaczyć niezrozumiane i poplątane namiętności, które pchać miały ludzi do przodu, tłumaczyć ich chaotycznie podejmowane decyzje w toku prędkiego żywota. Gdyby jednak miała w sobie trochę więcej łatwości do chwytania wiedzy, albo gdyby skupiła się na tym co mawiał smutny Hector miast jak to robił, dowiedziałaby się, że w stanach wysokiego stresu emocjonalnego, kontakt fizyczny — ciepło i pewność wynikająca z dotyku i obecności drugiego człowieka — działała na obiekt uspokajająco. Dzięki takiej naturalnej skłonności organizmu Valerie mogła wreszcie nabrać głębokiego oddechu, pomimo wciąż drżącego z przestrachu ciała. Gdy Septimus był obok, nie musiała w samotności nosić całego ciężaru własnych emocji. Odrobinę z nich przejął bowiem starszy brat, angażując się bezpośrednio w pomoc spanikowanej siostrze.
— Przecież jest... — odpowiedziała, wciąż przejęta, gdy prawą ręką trzymała się brata mocniej tylko po to, aby lewą wykonać szeroki ruch obejmujący podłogę od ubikacji aż do drzwi. Jest, nie widzisz tego, braciszku? Zdawały się pytać jej oczy, rozedrgane w trawiącej ją nerwowości. Przecież sam musisz widzieć, już ci spodnie zmokły, musimy się wydostać, katastrofa..., kontynuowała w swej głowie, zagryzając z nerwów dolną wargę. Na całe szczęście Septimus zachował zimną krew i — co szczególnie zaskakujące dla każdego, kto nosił nazwisko Vanity — zdrowy rozsądek, za pomocą zaklęcia umożliwiając im opuszczenie tej przeklętej łazienki.
Nie stawiała oporu, gdy chciał ją wziąć na ręce. Co więcej, poprawiła uścisk na jego karku, intuicyjnie układając się w jego ramionach tak, by przenoszenie jej sprawiło mu jak najmniej wysiłku i problemów. Wciąż wydawało jej się, że słyszy złowrogie pluskanie, nawet gdy — według zasad logiki — woda powinna wypłynąć przez otwarte drzwi. Zamiast tego miała wrażenie, jakby woda zatrzymała się tylko w granicach wyznaczanych przez łazienkę i nie zamierzała się nigdzie poruszyć. Nie chcąc myśleć o ani tym bardziej widzieć miejsca, w którym spędziła najokropniejsze kilkanaście minut od powrotu do rodzinnej Anglii, zacisnęła mocno powieki. Otworzyła je, dopiero gdy wydostali się na korytarz i gdy Septimus pozwolił jej znów stanąć na własne nogi.
W tym czasie mała córeczka Valerie poderwała głowę do góry, ledwo panując nad chęcią przytulenia się zarówno do wujka, jak i do mamy. Spoglądała tylko to na jedno, to na drugie swymi dużymi oczami, w których malowało się wyraźne niezrozumienie sytuacji, jednakże — będąc dzieckiem przede wszystkim grzecznym — ostatecznie nie zadała żadnego pytania. Miast tego skinęła energicznie głową, a niedługo po tym rodzeństwo mogło przysłuchiwać się stukotowi jej kroków, gdy biegła na górę powiadomić babcię o tym nietypowym przypadku.
— Ja... Ja nie wiem, co się ze mną stało, braciszku... — słaby szept Valerie wybrzmiał wreszcie, gdy oparła się plecami o zimną ścianę korytarza, a drżącą dłoń przytknęła sobie najpierw do czoła, by ostatecznie przysłonić nią swe oczy. Oddychała ciężko, wyraźnie pobladła i na pewno była wymęczona ostatnimi wrażeniami. — Wydawało mi się, że cały czas wzbiera tam woda... I że jak szybko mnie nie odnajdziecie, to utonę w niej... — szeptała dalej, poświęcając całą swoją energię na jak najklarowniejsze wytłumaczenie sytuacji, w której się znalazła, ale także uspokojenie się. Już po wszystkim.
Nim córka powróciła ze swą babcią, Vanity udało się wreszcie dojść do przynajmniej minimalnego ładu ze sobą. Wciąż nieco niepewnie, drżąc w posadach z każdym krokiem, podeszła do brata, raz jeszcze go obejmując, tym razem w pasie, po czym przytuliła się do niego ufnie, zupełnie tak, jak robiła to, jeszcze będąc dzieckiem, gdy powracał z niedookreślonego daleka i miał dla niej trochę czasu.
— Dziękuję, Septi... — pozwoliła sobie nawet na użycie zdrobnienia jego imienia, co od czasów jej własnej dorosłości nie zdarzało się często. Ale była mu dziś niezwykle wręcz wdzięczna. W końcu... uratował jej życie. Kolejny raz.
— Przecież jest... — odpowiedziała, wciąż przejęta, gdy prawą ręką trzymała się brata mocniej tylko po to, aby lewą wykonać szeroki ruch obejmujący podłogę od ubikacji aż do drzwi. Jest, nie widzisz tego, braciszku? Zdawały się pytać jej oczy, rozedrgane w trawiącej ją nerwowości. Przecież sam musisz widzieć, już ci spodnie zmokły, musimy się wydostać, katastrofa..., kontynuowała w swej głowie, zagryzając z nerwów dolną wargę. Na całe szczęście Septimus zachował zimną krew i — co szczególnie zaskakujące dla każdego, kto nosił nazwisko Vanity — zdrowy rozsądek, za pomocą zaklęcia umożliwiając im opuszczenie tej przeklętej łazienki.
Nie stawiała oporu, gdy chciał ją wziąć na ręce. Co więcej, poprawiła uścisk na jego karku, intuicyjnie układając się w jego ramionach tak, by przenoszenie jej sprawiło mu jak najmniej wysiłku i problemów. Wciąż wydawało jej się, że słyszy złowrogie pluskanie, nawet gdy — według zasad logiki — woda powinna wypłynąć przez otwarte drzwi. Zamiast tego miała wrażenie, jakby woda zatrzymała się tylko w granicach wyznaczanych przez łazienkę i nie zamierzała się nigdzie poruszyć. Nie chcąc myśleć o ani tym bardziej widzieć miejsca, w którym spędziła najokropniejsze kilkanaście minut od powrotu do rodzinnej Anglii, zacisnęła mocno powieki. Otworzyła je, dopiero gdy wydostali się na korytarz i gdy Septimus pozwolił jej znów stanąć na własne nogi.
W tym czasie mała córeczka Valerie poderwała głowę do góry, ledwo panując nad chęcią przytulenia się zarówno do wujka, jak i do mamy. Spoglądała tylko to na jedno, to na drugie swymi dużymi oczami, w których malowało się wyraźne niezrozumienie sytuacji, jednakże — będąc dzieckiem przede wszystkim grzecznym — ostatecznie nie zadała żadnego pytania. Miast tego skinęła energicznie głową, a niedługo po tym rodzeństwo mogło przysłuchiwać się stukotowi jej kroków, gdy biegła na górę powiadomić babcię o tym nietypowym przypadku.
— Ja... Ja nie wiem, co się ze mną stało, braciszku... — słaby szept Valerie wybrzmiał wreszcie, gdy oparła się plecami o zimną ścianę korytarza, a drżącą dłoń przytknęła sobie najpierw do czoła, by ostatecznie przysłonić nią swe oczy. Oddychała ciężko, wyraźnie pobladła i na pewno była wymęczona ostatnimi wrażeniami. — Wydawało mi się, że cały czas wzbiera tam woda... I że jak szybko mnie nie odnajdziecie, to utonę w niej... — szeptała dalej, poświęcając całą swoją energię na jak najklarowniejsze wytłumaczenie sytuacji, w której się znalazła, ale także uspokojenie się. Już po wszystkim.
Nim córka powróciła ze swą babcią, Vanity udało się wreszcie dojść do przynajmniej minimalnego ładu ze sobą. Wciąż nieco niepewnie, drżąc w posadach z każdym krokiem, podeszła do brata, raz jeszcze go obejmując, tym razem w pasie, po czym przytuliła się do niego ufnie, zupełnie tak, jak robiła to, jeszcze będąc dzieckiem, gdy powracał z niedookreślonego daleka i miał dla niej trochę czasu.
— Dziękuję, Septi... — pozwoliła sobie nawet na użycie zdrobnienia jego imienia, co od czasów jej własnej dorosłości nie zdarzało się często. Ale była mu dziś niezwykle wręcz wdzięczna. W końcu... uratował jej życie. Kolejny raz.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Babciu! - głos dziewczynki, wysoki i dźwięczny niósł się po korytarzu rodzinnego domu Vanitych w Caynham wraz z tupotem jeszcze niewielkich, obutych w domowe butki stóp. Mała córka Valerie, jasnowłosy aniołek, nie mogła przecież odmówić prośbie swego ulubionego wujka, który jeszcze kilka minut wcześniej raczył ją wspólnym jedzeniem cytrusów i w dodatku zaproponował wspólną grę na postawionym w reprezentacyjnym miejscu salonu fortepianie. Nie mogła odmówić także pomocy mamie, wyraźnie przestraszonej, zamkniętej za drzwiami bez klamki, którą panienka Krueger wciąż trzymała w swojej dłoni, wspinając się po schodach bardzo nieostrożnie, ale na całe szczęście wciąż utrzymując się w pionie.
Dziewczynka sapnęła cicho, rozglądając się w boki, na obie strony korytarza. Gdzie mogła być babcia? Chyba w swojej sypialni. Dziewczynka znała już trochę rozkład domu, bywała tam kilkukrotnie, ale wciąż nie miała okazji odwiedzić wszystkich pokoi. Pozostali wujowie zamykali swoje sypialnie przed małą siostrzenicą, przede wszystkim na prośbę jej matki, ale babcia nigdy tego nie robiła. Babcia zawsze wyciągała do niej ręce i spędzała długie godziny na samym głaskaniu jej po włosach i śpiewaniu piosenek, których słów nie do końca rozumiała, a które śpiewała jej również mama. I choć czasami panienka Krueger miała w sobie za dużo energii, by usiedzieć tak w spokoju, dla babci i mamy zawsze znajdowała trochę uprzejmości i cierpliwości. Lubiła, gdy się uśmiechały.
Babcia uśmiechnęła się, gdy wpadła do jej sypialni.
- Babciu! Wujek Septimus mówi, żebyś do nas przyszła na dół! - oznajmiła mała rezolutnie, gdy babcia dźwignęła się na łokciach, podnosząc się z łóżka, na którym odpoczywała. Przez twarz kobiety przemknął wyraz niepokoju i pewnego niezrozumienia. Choć kochała swego pierworodnego równie mocno, co pozostałe pociechy, przyzwyczaiła się, że pierwszy z trójki synów miewał momentami pomysły, delikatnie mówiąc, nieortodoksyjne. Na co wpadł tym razem? - Chodź, babciu, chodź! Mamusia się źle czuje, a z drzwi odpadło to! - pomachała energicznie trzymaną w ręku klamką, szukając odpowiedniego słowa po angielsku. - Der Griff.
- Klamka, kochanie - odezwała się babcia, zsuwając się ostrożnie z łóżka. Podeszła do drzwi i wyciągnęła rękę w kierunku wnuczki, zapraszając ją, by zeszły na dół razem. Starsza pani niedługo musiała tkwić w niepewności do tego, cóż najlepszego znów wymyśliły jej dzieci. Widok zapłakanej córki i obejmującego ją syna sprawił, że westchnęła cicho, obróciła wnuczkę plecami do całej sceny, po czym lekko popchnęła w kierunku kuchni. - Pójdziesz z wujkiem Septimusem i zrobicie mamusi herbaty. Mama musi odpocząć - oznajmiła ciepło, choć Septimus mógł wiedzieć, że jego matka nie znosiła sprzeciwu, nie w trakich sprawach. Gdy dyrygent i jego siostrzenica zniknęli w kuchni, matka Valerie zbliżyła się do niej, głaszcząc ją lekko po policzku, ścierając jednocześnie resztki łez. - Nie płacz już, nie płacz. Wszystko dobrze, obiecuję. Nikt cię już nie skrzywdzi...
Dziewczynka sapnęła cicho, rozglądając się w boki, na obie strony korytarza. Gdzie mogła być babcia? Chyba w swojej sypialni. Dziewczynka znała już trochę rozkład domu, bywała tam kilkukrotnie, ale wciąż nie miała okazji odwiedzić wszystkich pokoi. Pozostali wujowie zamykali swoje sypialnie przed małą siostrzenicą, przede wszystkim na prośbę jej matki, ale babcia nigdy tego nie robiła. Babcia zawsze wyciągała do niej ręce i spędzała długie godziny na samym głaskaniu jej po włosach i śpiewaniu piosenek, których słów nie do końca rozumiała, a które śpiewała jej również mama. I choć czasami panienka Krueger miała w sobie za dużo energii, by usiedzieć tak w spokoju, dla babci i mamy zawsze znajdowała trochę uprzejmości i cierpliwości. Lubiła, gdy się uśmiechały.
Babcia uśmiechnęła się, gdy wpadła do jej sypialni.
- Babciu! Wujek Septimus mówi, żebyś do nas przyszła na dół! - oznajmiła mała rezolutnie, gdy babcia dźwignęła się na łokciach, podnosząc się z łóżka, na którym odpoczywała. Przez twarz kobiety przemknął wyraz niepokoju i pewnego niezrozumienia. Choć kochała swego pierworodnego równie mocno, co pozostałe pociechy, przyzwyczaiła się, że pierwszy z trójki synów miewał momentami pomysły, delikatnie mówiąc, nieortodoksyjne. Na co wpadł tym razem? - Chodź, babciu, chodź! Mamusia się źle czuje, a z drzwi odpadło to! - pomachała energicznie trzymaną w ręku klamką, szukając odpowiedniego słowa po angielsku. - Der Griff.
- Klamka, kochanie - odezwała się babcia, zsuwając się ostrożnie z łóżka. Podeszła do drzwi i wyciągnęła rękę w kierunku wnuczki, zapraszając ją, by zeszły na dół razem. Starsza pani niedługo musiała tkwić w niepewności do tego, cóż najlepszego znów wymyśliły jej dzieci. Widok zapłakanej córki i obejmującego ją syna sprawił, że westchnęła cicho, obróciła wnuczkę plecami do całej sceny, po czym lekko popchnęła w kierunku kuchni. - Pójdziesz z wujkiem Septimusem i zrobicie mamusi herbaty. Mama musi odpocząć - oznajmiła ciepło, choć Septimus mógł wiedzieć, że jego matka nie znosiła sprzeciwu, nie w trakich sprawach. Gdy dyrygent i jego siostrzenica zniknęli w kuchni, matka Valerie zbliżyła się do niej, głaszcząc ją lekko po policzku, ścierając jednocześnie resztki łez. - Nie płacz już, nie płacz. Wszystko dobrze, obiecuję. Nikt cię już nie skrzywdzi...
I show not your face but your heart's desire
Powinna zebrać się w garść zdecydowanie szybciej. Przecież całe dorosłe życie przybierała maskę za maską, do tego stopnia, że gdyby nie Cornelius, gdyby nie stępione oparami opium zmysły, pewnie nikt nie dowiedziałby się o koszmarze, który przeżywała za zamkniętymi drzwiami berlińskiej rezydencji Kruegerów. A może to właśnie przez to, przez parzącą konieczność udawania nie mogła już wykrzesać z siebie dalszej energii do gry? Może dzisiejsze zatrucie grzybami stępiło jej zdrowy rozsądek, szarpnęło wrażliwymi strunami duszy, wyciągnęło z podświadomości najgorsze strachy i skruszyło wszystkie filary bezpieczeństwa?
Powracała do siebie powoli. Potrzebowała przecież przede wszystkim ciepła i czasu, by nabrać pierwszy, nierozedrgany od emocji oddech. Dłonie powoli zsuwała z szyi brata, pragnąc przede wszystkim odzyskania nad sobą kontroli. Może i była kobietą, może była puchem marnym, ale tak jak wszelkie dzieci Shropshire, była przede wszystkim dumna. A nic na całym, szerokim świecie nie boli tak mocno, tak dotkliwie, jak naruszona duma.
Otworzyła oczy, słysząc nadchodzące kroki. Powoli wychyliła się do tyłu, spoglądając w kierunku, z którego nadchodził dźwięk. Jej córka, prowadzona za rękę przez matkę. Jeżeli nie dla siebie, musiała być silna dla nich. Matka nie wiedziała, co miało miejsce, nie sądziła, by mała dała radę wytłumaczyć jej wszystko w tak krótkim czasie. Pociągnęła cicho nosem, bowiem nie miała pod ręką żadnej chusteczki, w którą mogłaby wydmuchać nos, po czym zwiesiła głowę w dół, palcami bawiąc się kosmykiem jasnych, kręconych włosów. Wszystko, byleby tylko mieć jakiekolwiek zajęcie, dać ujście energii w inny sposób, niż płaczem. Była dorosłą kobietą, powinna panować nad emocjami. Ale z drugiej strony wywodziła się z długiej linii Vanitych, Vanitych prowadzonych przez życie właśnie przez emocjonalność, która wytaczała wszystkie koleje ich losu. Wzloty i upadki, nieszczęścia i szczęścia.
— Mamo? — dopytała, jeszcze niepewnie, jakby bała się, że to wciąż tylko iluzja. Skoro mogło jej się wydawać, że zaraz utonie, równie dobrze mogło jej się wydawać, że widzi i słyszy matkę, której tutaj nie ma. Dopiero gdy dłoń kobiety, ciepła i znajoma, dotknęła jej policzka, a Valerie uniosła skropione łzami rzęsy, gdy obraz się nie rozwiał się niczym papierosowy dym... Uwierzyła. Naprawdę uwierzyła, że to ona. Jej mama. Objęła ją mocno, wtulając nos w zagłębienie szyi matki. Tama pękła, ale była bezpieczna. Tak.
Już nikt mnie nie skrzywdzi.
— Nic mi nie jest, naprawdę... — szepnęła, próbując zmusić się do uśmiechu. Choć teraz najchętniej położyłaby się w swym jeszcze panieńskim pokoju, wtuliła w miękką pościel i obudziła się dopiero następnego dnia. Bo to musiał być przecież tylko zły sen... Następnego dnia wyda się jej czymś zupełnie absurdalnym, przypadkiem, który powinien wypaść z pamięci wszystkich mieszkańców Caynham jeszcze prędzej, niż się w nim pojawił.
Póki co pozwoliła jednak zaprowadzić się do salonu, gdzie spoczęła na przygotowanej przez matkę, starej leżance. Nim zdołała doczekać na przyniesienie jej ciepłego napoju, nerwy i zmęczenie wzięły nad nią górę. Przymknięte powieki wystarczyły, by odpłynęła w sen. Lekki i płochliwy, ale przynajmniej spokojny.
| z/t Val i Lusterko
Powracała do siebie powoli. Potrzebowała przecież przede wszystkim ciepła i czasu, by nabrać pierwszy, nierozedrgany od emocji oddech. Dłonie powoli zsuwała z szyi brata, pragnąc przede wszystkim odzyskania nad sobą kontroli. Może i była kobietą, może była puchem marnym, ale tak jak wszelkie dzieci Shropshire, była przede wszystkim dumna. A nic na całym, szerokim świecie nie boli tak mocno, tak dotkliwie, jak naruszona duma.
Otworzyła oczy, słysząc nadchodzące kroki. Powoli wychyliła się do tyłu, spoglądając w kierunku, z którego nadchodził dźwięk. Jej córka, prowadzona za rękę przez matkę. Jeżeli nie dla siebie, musiała być silna dla nich. Matka nie wiedziała, co miało miejsce, nie sądziła, by mała dała radę wytłumaczyć jej wszystko w tak krótkim czasie. Pociągnęła cicho nosem, bowiem nie miała pod ręką żadnej chusteczki, w którą mogłaby wydmuchać nos, po czym zwiesiła głowę w dół, palcami bawiąc się kosmykiem jasnych, kręconych włosów. Wszystko, byleby tylko mieć jakiekolwiek zajęcie, dać ujście energii w inny sposób, niż płaczem. Była dorosłą kobietą, powinna panować nad emocjami. Ale z drugiej strony wywodziła się z długiej linii Vanitych, Vanitych prowadzonych przez życie właśnie przez emocjonalność, która wytaczała wszystkie koleje ich losu. Wzloty i upadki, nieszczęścia i szczęścia.
— Mamo? — dopytała, jeszcze niepewnie, jakby bała się, że to wciąż tylko iluzja. Skoro mogło jej się wydawać, że zaraz utonie, równie dobrze mogło jej się wydawać, że widzi i słyszy matkę, której tutaj nie ma. Dopiero gdy dłoń kobiety, ciepła i znajoma, dotknęła jej policzka, a Valerie uniosła skropione łzami rzęsy, gdy obraz się nie rozwiał się niczym papierosowy dym... Uwierzyła. Naprawdę uwierzyła, że to ona. Jej mama. Objęła ją mocno, wtulając nos w zagłębienie szyi matki. Tama pękła, ale była bezpieczna. Tak.
Już nikt mnie nie skrzywdzi.
— Nic mi nie jest, naprawdę... — szepnęła, próbując zmusić się do uśmiechu. Choć teraz najchętniej położyłaby się w swym jeszcze panieńskim pokoju, wtuliła w miękką pościel i obudziła się dopiero następnego dnia. Bo to musiał być przecież tylko zły sen... Następnego dnia wyda się jej czymś zupełnie absurdalnym, przypadkiem, który powinien wypaść z pamięci wszystkich mieszkańców Caynham jeszcze prędzej, niż się w nim pojawił.
Póki co pozwoliła jednak zaprowadzić się do salonu, gdzie spoczęła na przygotowanej przez matkę, starej leżance. Nim zdołała doczekać na przyniesienie jej ciepłego napoju, nerwy i zmęczenie wzięły nad nią górę. Przymknięte powieki wystarczyły, by odpłynęła w sen. Lekki i płochliwy, ale przynajmniej spokojny.
| z/t Val i Lusterko
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Łazienka
Szybka odpowiedź