1945 - Wanna see a magic trick?
AutorWiadomość
-Do Wenus, zapraszam! - nalegał Cornelius, uściskawszy serdecznie Septimusa na King’s Cross. Bagaże przyjaciela pojechały prosto do rodzinnego Shropshire, ale Sallow nakłonił (bez szczególnego nakłaniania) dyrygenta na kilkudniowy urlop w Londynie. W rodzinie Corneliusa podobna niesubordynacja by nie przeszła, ale on i Solas byli oczkami w głowie pani matki. Państwo Vanity mieli więcej dzieci, chyba nie będą mieli synowi za złe chwilowej rozrywki w stolicy?
Sallow kroczył po ulicy energicznie, jak człowiek, który nie obawiał się wojny. Okropnie irytujące naloty przeszły już zresztą do historii i całe szczęście. Nie musiał się już obawiać, czy zabezpieczenia nałożone na dom dawnej kochanki są wystarczające.
Trzydziestoletni Cornelius Sallow wydawał się nieco innym człowiekiem niż przyjaciel, którego Septimus pozostawił w Londynie. Przede wszystkim, nie rumienił się już na dźwięk słowa „Wenus” - ba, wymawiał nazwę restauracji z namaszczeniem stałego bywalca. Ubierał się modniej, długie włosy powiewały na wietrze niemalże swobodnie, ale Septimus znał przyjaciela na tyle, by wiedzieć, że fryzura jest pedantycznie ułożona. Ilekroć mijali jakąś dziewczynę, na ustach Corneliusa błąkał się wesoły uśmiech, nietypowy dla nieśmiałego niegdyś w ich obecności Krukona. Mina zrzedła tylko, gdy pod nogi Sallowa zaplątało się jakieś jasnowłose dziecko - ale na szczęście matka, zupełnie obca, szybko je odciągnęła.
Wreszcie, oczy miał chłodniejsze niż kilka lat wcześniej, ale gdy przechodzili przez park, zamigotał w nich jakiś dziwny płomień.
-Czekaj… - chwycił przyjaciela za ramię, dając mu sygnał by zwolnili kroku. Wsunął lewą rekę do kieszeni czarnego płaszcza. Podbródkiem wskazał porozumiewawczo na idącą z naprzeciwka blondyneczkę, filigranową, samotną i elegancko ubraną. Usta miała karminowe, nosek zadarty, a oczy równie zielone, jak te Corneliusa. Miał nadzieję, że jest w typie przyjaciela.
-Uśmiechnij się do niej, niedwuznacznie, tak jak potrafisz. Spójrz jej w oczy, gdy będzie nas mijać, a ja… ja pokażę ci sztuczkę. - ściszony głos drżał ze szczeniackiej ekscytacji. Choć Septimus wiedział, że jego przyjaciel podjął się przeszło dekadę temu trudnej i nielegalnej nauki, to Cornelius nie miał okazji pochwalić się mistrzostwem, jakie powoli osiągał w swojej niezwykłej umiejętności. W pierwszej chwili Vanity mógł nie skojarzyć, o co chodzi Sallowowi - widział tylko, że ten wprost nie mógł się czegoś doczekać, a oczy świeciły mu się jak samemu Septimusowi na widok dobrego alkoholu.
Sallow kroczył po ulicy energicznie, jak człowiek, który nie obawiał się wojny. Okropnie irytujące naloty przeszły już zresztą do historii i całe szczęście. Nie musiał się już obawiać, czy zabezpieczenia nałożone na dom dawnej kochanki są wystarczające.
Trzydziestoletni Cornelius Sallow wydawał się nieco innym człowiekiem niż przyjaciel, którego Septimus pozostawił w Londynie. Przede wszystkim, nie rumienił się już na dźwięk słowa „Wenus” - ba, wymawiał nazwę restauracji z namaszczeniem stałego bywalca. Ubierał się modniej, długie włosy powiewały na wietrze niemalże swobodnie, ale Septimus znał przyjaciela na tyle, by wiedzieć, że fryzura jest pedantycznie ułożona. Ilekroć mijali jakąś dziewczynę, na ustach Corneliusa błąkał się wesoły uśmiech, nietypowy dla nieśmiałego niegdyś w ich obecności Krukona. Mina zrzedła tylko, gdy pod nogi Sallowa zaplątało się jakieś jasnowłose dziecko - ale na szczęście matka, zupełnie obca, szybko je odciągnęła.
Wreszcie, oczy miał chłodniejsze niż kilka lat wcześniej, ale gdy przechodzili przez park, zamigotał w nich jakiś dziwny płomień.
-Czekaj… - chwycił przyjaciela za ramię, dając mu sygnał by zwolnili kroku. Wsunął lewą rekę do kieszeni czarnego płaszcza. Podbródkiem wskazał porozumiewawczo na idącą z naprzeciwka blondyneczkę, filigranową, samotną i elegancko ubraną. Usta miała karminowe, nosek zadarty, a oczy równie zielone, jak te Corneliusa. Miał nadzieję, że jest w typie przyjaciela.
-Uśmiechnij się do niej, niedwuznacznie, tak jak potrafisz. Spójrz jej w oczy, gdy będzie nas mijać, a ja… ja pokażę ci sztuczkę. - ściszony głos drżał ze szczeniackiej ekscytacji. Choć Septimus wiedział, że jego przyjaciel podjął się przeszło dekadę temu trudnej i nielegalnej nauki, to Cornelius nie miał okazji pochwalić się mistrzostwem, jakie powoli osiągał w swojej niezwykłej umiejętności. W pierwszej chwili Vanity mógł nie skojarzyć, o co chodzi Sallowowi - widział tylko, że ten wprost nie mógł się czegoś doczekać, a oczy świeciły mu się jak samemu Septimusowi na widok dobrego alkoholu.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Berlińskie psy szczekały inaczej. Doszedł do tego wniosku od razu po tym, jak kundle powitały go na peronie kolejowym, jeszcze nim ujrzał twarz swojego wypełnionego tęsknotą przyjaciela. Ile to lat? Nie wiedział, jednak w trakcie mugolskiej wojny w Niemczech widywali się na tyle rzadko, by w ogóle nie mógł się nim nacieszyć. Miał inne priorytety, co tu kryć – już od jakiegoś czasu przebywanie w stolicy Rzeszy Niemieckiej nie sprawiało mu takiej przyjemności jak kiedyś – wciąż sercem przebywał przy Stefanie, cieszył się z jego obecności jednak z niczego więcej – praca była w końcu eksploatująca, nie ograniczająca się jedynie do dawania upustu artystycznym zapędom. Temperowała psychiczne, ale i kształtowała fizycznie – obie te rzeczy potrafił jednak ukryć czy zapomnieć na moment, kiedy szerokim uśmiechem powitał przyjaciela, nie wahając się przed szczerym objęciem i pochwyceniem za ramiona, byle przyjrzeć się lepiej jego twarzy. Odmienionej, ale i promiennej. Wyglądowi jak zwykle nienagannemu.
Septimus sam nosił się dobrze, za dobrze jak na kogoś kto przez wojnę powinien biedować i żyć o chlebie i wodzie. Długie włosy opadały na ramiona, odzienie pozostawało rozprostowane zaklęciami, paznokcie równo przycięte, a perfumy którymi oblał się – ciężkie i nietanie. Ktoś mógłby nawet zarzucić mu, że na wojnie powodziło się i pewnie nie minąłby się z prawdą. Szkoda tylko, że przez wszystko to, co napełniało mu kieszenie krwawymi pieniędzmi, wydawał się jakby uwiązany do Berlina, nawet jeżeli chciał opuścić jego granice na dłużej, osadziwszy się w Londynie lub na powrót – w rodzinnych stronach. Stefan oponował. Stefan był więc kimś, o kim próbował nieskutecznie zapomnieć. Ciche dni. Tygodnie. Miesiące. Na pewno nie ciche lata – Septimus nie był zdolny do aż takiej samodzielności decyzji. Zresztą – Stefan też chyba nie wyobrażał sobie życia bez niego.
A ręce trzęsły się, kiedy blond mentor nie znajdował się nigdzie obok.
- Do Wenus? Poszalałeś… – powiedział, chociaż w głosie tańczyły mu radosne iskierki. Za przyjacielem, w którego wpatrywał się teraz jak w obrazek, poszedłby chyba nawet do najgłębszych czeluści piekieł, nie zważając nawet na to, czy rozwiązanie te okazałoby się zgubne dla ich obojga. Wciąż opierał spojrzenie na połyskujących oczach Corneliusa i na jego misternie ułożonej, aż wyglądającej naturalnie fryzurze. Czy obecnie podobał się kobietom? Nie był już takim molem książkowym, pewnie więc bardziej niż kiedyś, chociaż w szkole też liczyć mógł na przychylne spojrzenia. Wiedział to, był w końcu tym głupim przyjacielem inteligenta, którego sympatię łatwiej było zdobyć. – Ja nie wiem czy to… – nie miał humoru na oglądanie roznegliżowanych kelnerek, na pokazy żeńskiego ciała, na konieczność posyłania uprzejmych spojrzeń ku wszystkim tym, którzy spróbowaliby wyciągnąć z jego kieszeni kilka galeonów za obejrzenie występów… Wolałby spędzić czas z Corneliusem, flaszką szkockiej i szklankami…
Nim jednak dokończył zdanie, Cornelius wciął się w nie i postanowił nakazać mu zwolnić. Młody dyrygent puścił wzrok na twarz przyjaciela i marszcząc brwi, przemknął wzrokiem w tym kierunku, w którym i on posłał swój, jakby rozbawiony i podekscytowany. Blondynka, piękna blondynka o zielonym błysku w oku – mogłaby być genetycznym połączeniem ich dwójki w żeńskiej formie. Septimus nie musiał pytać - złapał w lot, co powinien zrobić. Działało tyle razy, zadziała i teraz. Idąc ramię w ramię z Sallowem, splątał dłonie za plecami i kroki zaczął stawiać jakby inaczej – w teatralnej manierze prawdziwego amanta, której nauczył się już wręcz do perfekcji, oblatując kolejne bankiety, kiedy to adorował kolejne kobiety wybitnie na pokaz. Nie musiał martwić się o to, że dziewczyna odwróci wzrok, ba – oczekiwał, aż ta oprze na nim swoje spojrzenie, niby przelotnie, niby na chwile… A wtedy pojmie ją w uściski nieśmiałego uśmiechu, tego niewinnego, posyłanego córkom, nie matkom. Kiedy odsuną się od siebie na odpowiednia odległość, Septimus obejrzy się, a to co zobaczy będzie ostatecznym werdyktem – działał czy nie działał. Miał nadzieję jednak, że działał jak w zegarku.
Septimus sam nosił się dobrze, za dobrze jak na kogoś kto przez wojnę powinien biedować i żyć o chlebie i wodzie. Długie włosy opadały na ramiona, odzienie pozostawało rozprostowane zaklęciami, paznokcie równo przycięte, a perfumy którymi oblał się – ciężkie i nietanie. Ktoś mógłby nawet zarzucić mu, że na wojnie powodziło się i pewnie nie minąłby się z prawdą. Szkoda tylko, że przez wszystko to, co napełniało mu kieszenie krwawymi pieniędzmi, wydawał się jakby uwiązany do Berlina, nawet jeżeli chciał opuścić jego granice na dłużej, osadziwszy się w Londynie lub na powrót – w rodzinnych stronach. Stefan oponował. Stefan był więc kimś, o kim próbował nieskutecznie zapomnieć. Ciche dni. Tygodnie. Miesiące. Na pewno nie ciche lata – Septimus nie był zdolny do aż takiej samodzielności decyzji. Zresztą – Stefan też chyba nie wyobrażał sobie życia bez niego.
A ręce trzęsły się, kiedy blond mentor nie znajdował się nigdzie obok.
- Do Wenus? Poszalałeś… – powiedział, chociaż w głosie tańczyły mu radosne iskierki. Za przyjacielem, w którego wpatrywał się teraz jak w obrazek, poszedłby chyba nawet do najgłębszych czeluści piekieł, nie zważając nawet na to, czy rozwiązanie te okazałoby się zgubne dla ich obojga. Wciąż opierał spojrzenie na połyskujących oczach Corneliusa i na jego misternie ułożonej, aż wyglądającej naturalnie fryzurze. Czy obecnie podobał się kobietom? Nie był już takim molem książkowym, pewnie więc bardziej niż kiedyś, chociaż w szkole też liczyć mógł na przychylne spojrzenia. Wiedział to, był w końcu tym głupim przyjacielem inteligenta, którego sympatię łatwiej było zdobyć. – Ja nie wiem czy to… – nie miał humoru na oglądanie roznegliżowanych kelnerek, na pokazy żeńskiego ciała, na konieczność posyłania uprzejmych spojrzeń ku wszystkim tym, którzy spróbowaliby wyciągnąć z jego kieszeni kilka galeonów za obejrzenie występów… Wolałby spędzić czas z Corneliusem, flaszką szkockiej i szklankami…
Nim jednak dokończył zdanie, Cornelius wciął się w nie i postanowił nakazać mu zwolnić. Młody dyrygent puścił wzrok na twarz przyjaciela i marszcząc brwi, przemknął wzrokiem w tym kierunku, w którym i on posłał swój, jakby rozbawiony i podekscytowany. Blondynka, piękna blondynka o zielonym błysku w oku – mogłaby być genetycznym połączeniem ich dwójki w żeńskiej formie. Septimus nie musiał pytać - złapał w lot, co powinien zrobić. Działało tyle razy, zadziała i teraz. Idąc ramię w ramię z Sallowem, splątał dłonie za plecami i kroki zaczął stawiać jakby inaczej – w teatralnej manierze prawdziwego amanta, której nauczył się już wręcz do perfekcji, oblatując kolejne bankiety, kiedy to adorował kolejne kobiety wybitnie na pokaz. Nie musiał martwić się o to, że dziewczyna odwróci wzrok, ba – oczekiwał, aż ta oprze na nim swoje spojrzenie, niby przelotnie, niby na chwile… A wtedy pojmie ją w uściski nieśmiałego uśmiechu, tego niewinnego, posyłanego córkom, nie matkom. Kiedy odsuną się od siebie na odpowiednia odległość, Septimus obejrzy się, a to co zobaczy będzie ostatecznym werdyktem – działał czy nie działał. Miał nadzieję jednak, że działał jak w zegarku.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
1945 - Wanna see a magic trick?
Szybka odpowiedź