Sypialnia Septimusa
AutorWiadomość
Sypialnia Septimusa
Ciężko jest pościelić łóżko. Całe trzy sekundy, jedno zaklęcie i gotowe.
Widocznie jednak te kilka dekad na karku niczego go nie nauczyło, bo w sypialni łóżko zwykle jest rozbebeszone. Pomieszczenie służy głównie jako sypialnia, rzadko gości w swoich ścianach kogoś poza właścicielem i właściwie posiada niewielką wartość sentymentalną - nie zmieniająca się od najmłodszych lat pod względem wystroju, długie lata stała pusta, by teraz nie być nawet ulubionym pomieszczeniem Septimusa w całym domu. Posiada wewnątrz łóżko o fantazyjnej ramie, dwa fotele, stoliczek kawowy, szafę z niepoukładanymi ubraniami, wielkie lustro na przeciwko łóżka i całe sterty zeszytów nutowych poukładanych pod ścianami i na dywanie.
Widok z okien jest ograniczony, ze względu na położenie pomieszczenia na poddaszu.
Widocznie jednak te kilka dekad na karku niczego go nie nauczyło, bo w sypialni łóżko zwykle jest rozbebeszone. Pomieszczenie służy głównie jako sypialnia, rzadko gości w swoich ścianach kogoś poza właścicielem i właściwie posiada niewielką wartość sentymentalną - nie zmieniająca się od najmłodszych lat pod względem wystroju, długie lata stała pusta, by teraz nie być nawet ulubionym pomieszczeniem Septimusa w całym domu. Posiada wewnątrz łóżko o fantazyjnej ramie, dwa fotele, stoliczek kawowy, szafę z niepoukładanymi ubraniami, wielkie lustro na przeciwko łóżka i całe sterty zeszytów nutowych poukładanych pod ścianami i na dywanie.
Widok z okien jest ograniczony, ze względu na położenie pomieszczenia na poddaszu.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
| 22 lutego '58, tuż po północy
Gdyby nie zdumiewająca stanowczość Septimusa, nie wróciłaby dzisiaj do domu Vanity - nie na dłużej niż raptem kilka minut potrzebnych do zebrania swoich rzeczy. Jednak błysk w jego oku na stromych skarpach Wenlock Edge, współgrający z konfrontacyjną personą uwydatnioną w walce i późniejszym obejściu się z Carterem, wypędziły z gardła Amelii ideę zaprzeczenia, stwierdzenia, że wolała zagłuszyć stresujące doświadczeniem wieczorem nad jedną ze swoich publikacji, najświeższą, wciąż spisywaną na kartach pergaminu, zamiast tego zmuszając ją do lekkiego, choć dumnego skinięcia głową w przyjęciu jego - propozycji? Nie, nie proponował, a stawiał ją przed faktem dokonanym. Oznajmiał w jaki sposób przebiegnie reszta dnia, w dyrygenckiej manierze zarządzania orkiestrą, gdzie każdy jeden szczegół musiał zgrywać się z drugim pod jego batutą; ale nie uległa mu w pełni tak łatwo, jak mógł oczekiwać. Właściwie gdy tylko przekroczyli próg rodzinnej posiadłości mężczyzny, zrozumiała, że nie miała ochoty na rozmowę. Że w pierwszej kolejności powinna przetrawić to, do czego doszło podczas spaceru, przypomnieć sobie każdy zatracony w adrenalinie element, żeby rozróżnić emocje kotłujące się w głowie, a tych było multum, sprzecznych, chaotycznych i złośliwie niepoukładanych.
Przy obiedzie unikała spojrzenia Septimusa, była milcząca, wyłącznie zadowolona z faktu, że tym razem nie towarzyszyła im jego rodzina. Nie chciała martwić jego matki. Sugerować, że coś między nimi skwaśniało, zepsuło się jak mleko zbyt długo pozostawione na słońcu. Wieczór także spędziła zatem samotnie. Zamknięta w pokoju gościnnym Amelia skorzystała z przylegającej do niego niedużej łazienki i dopiero gorąca woda wypełniająca wannę pozwoliła jej na moment zapomnieć o boleśnie spiętych mięśniach, odgłosach duszącego się w agonii mężczyzny, a potem bulgotaniu krwi w ustach jego towarzysza osuwającego się na ziemię, by na niej wydać ostatni oddech. Powinna obwiniać Septimusa? Za to, że okłamał Cartera, chociaż obiecywał mu łagodne potraktowanie? Za to, że nie odezwał się słowem na temat stabilności własnej duszy, która, jak zakładała, była już zajęta nadżerką przez czarnomagiczną korozję? Co jeśli skrywał w sobie więcej sekretów? I co jeśli te miały pewnego dnia wypełznąć na światło dzienne, gdyby zaangażowała się zbyt mocno? Gdzie była złość rozczarowanej kobiety, skoro nie w jej piersi, zastąpiona niewypowiedzianą na głos - fanaberią, burzą?
Zegar wiszący na ścianie wybił w końcu północ. Rozpoczęła się następna doba, druga już od czasu jak zawitała w domu na ziemi Shropshire i o ile poprzedniej nocy wyspała się za cały nowy rok, tym razem zasnąć nie mogła wcale, żałośnie przewracająca się z boku na bok. Musimy porozmawiać. Miał rację, w końcu oboje byli dorośli, dojrzali, świadomi siebie na tyle, by dojść do jakiegoś konsensusu, poza tym nie zamierzała i nawet nie chciała unikać go w nieskończoność. Amelia ostatni raz obróciła się na łóżku, po czym podniosła się z wygodnego materaca i sięgnęła po lekki szlafrok, w rytmie kroków prowadzących ku poddaszu zawiązująca jego pasek. Materiał przysłaniał błękitną koszulę nocną ściągniętą w talii, kapciami w ogóle nie zawracała sobie głowy, jak najciszej wspinając się na najwyższą kondygnację posiadłości, by wreszcie dotrzeć do jego drzwi. Było późno, niewykluczone, że Vanity okazał się silniejszy niż podejrzewała i znalazł w sobie pokłady harmonii układającej go do spokojnego wypoczynku.
Może nie powinna mu przeszkadzać - może sama powinna o tym wszystkim po prostu zapomnieć, udać, że nic się nie stało... Nie, miał rację, musieli porozmawiać. Akurat teraz.
Amelia w końcu zapukała cicho do jego drzwi, ale zanim ze środka dobiegłby jakikolwiek dźwięk, już sięgnęła do klamki i nacisnęła na chłodny materiał, z pewną ulgą czując brak oporu zamka. Im krócej przebywała na korytarzu w niewygłuszonej zaklęciem przestrzeni, tym bardziej ryzykowała zburzeniem spokoju jego pogrążonych w sennej regeneracji krewnych.
- Septimusie? - zwróciła się do niego szeptem, a choć naruszyła już jego przestrzeń osobistą, nie wparowała do pokoju, zamiast tego zatrzymując się w uchylonym przejściu, jedynie jedną stopą w środku. - Śpisz już, czy mogę wejść? - Nawet jeśli spał, zapewne go obudziła, nieważne jak ostrożnie cichym było jej zjawienie się tutaj.
Gdyby nie zdumiewająca stanowczość Septimusa, nie wróciłaby dzisiaj do domu Vanity - nie na dłużej niż raptem kilka minut potrzebnych do zebrania swoich rzeczy. Jednak błysk w jego oku na stromych skarpach Wenlock Edge, współgrający z konfrontacyjną personą uwydatnioną w walce i późniejszym obejściu się z Carterem, wypędziły z gardła Amelii ideę zaprzeczenia, stwierdzenia, że wolała zagłuszyć stresujące doświadczeniem wieczorem nad jedną ze swoich publikacji, najświeższą, wciąż spisywaną na kartach pergaminu, zamiast tego zmuszając ją do lekkiego, choć dumnego skinięcia głową w przyjęciu jego - propozycji? Nie, nie proponował, a stawiał ją przed faktem dokonanym. Oznajmiał w jaki sposób przebiegnie reszta dnia, w dyrygenckiej manierze zarządzania orkiestrą, gdzie każdy jeden szczegół musiał zgrywać się z drugim pod jego batutą; ale nie uległa mu w pełni tak łatwo, jak mógł oczekiwać. Właściwie gdy tylko przekroczyli próg rodzinnej posiadłości mężczyzny, zrozumiała, że nie miała ochoty na rozmowę. Że w pierwszej kolejności powinna przetrawić to, do czego doszło podczas spaceru, przypomnieć sobie każdy zatracony w adrenalinie element, żeby rozróżnić emocje kotłujące się w głowie, a tych było multum, sprzecznych, chaotycznych i złośliwie niepoukładanych.
Przy obiedzie unikała spojrzenia Septimusa, była milcząca, wyłącznie zadowolona z faktu, że tym razem nie towarzyszyła im jego rodzina. Nie chciała martwić jego matki. Sugerować, że coś między nimi skwaśniało, zepsuło się jak mleko zbyt długo pozostawione na słońcu. Wieczór także spędziła zatem samotnie. Zamknięta w pokoju gościnnym Amelia skorzystała z przylegającej do niego niedużej łazienki i dopiero gorąca woda wypełniająca wannę pozwoliła jej na moment zapomnieć o boleśnie spiętych mięśniach, odgłosach duszącego się w agonii mężczyzny, a potem bulgotaniu krwi w ustach jego towarzysza osuwającego się na ziemię, by na niej wydać ostatni oddech. Powinna obwiniać Septimusa? Za to, że okłamał Cartera, chociaż obiecywał mu łagodne potraktowanie? Za to, że nie odezwał się słowem na temat stabilności własnej duszy, która, jak zakładała, była już zajęta nadżerką przez czarnomagiczną korozję? Co jeśli skrywał w sobie więcej sekretów? I co jeśli te miały pewnego dnia wypełznąć na światło dzienne, gdyby zaangażowała się zbyt mocno? Gdzie była złość rozczarowanej kobiety, skoro nie w jej piersi, zastąpiona niewypowiedzianą na głos - fanaberią, burzą?
Zegar wiszący na ścianie wybił w końcu północ. Rozpoczęła się następna doba, druga już od czasu jak zawitała w domu na ziemi Shropshire i o ile poprzedniej nocy wyspała się za cały nowy rok, tym razem zasnąć nie mogła wcale, żałośnie przewracająca się z boku na bok. Musimy porozmawiać. Miał rację, w końcu oboje byli dorośli, dojrzali, świadomi siebie na tyle, by dojść do jakiegoś konsensusu, poza tym nie zamierzała i nawet nie chciała unikać go w nieskończoność. Amelia ostatni raz obróciła się na łóżku, po czym podniosła się z wygodnego materaca i sięgnęła po lekki szlafrok, w rytmie kroków prowadzących ku poddaszu zawiązująca jego pasek. Materiał przysłaniał błękitną koszulę nocną ściągniętą w talii, kapciami w ogóle nie zawracała sobie głowy, jak najciszej wspinając się na najwyższą kondygnację posiadłości, by wreszcie dotrzeć do jego drzwi. Było późno, niewykluczone, że Vanity okazał się silniejszy niż podejrzewała i znalazł w sobie pokłady harmonii układającej go do spokojnego wypoczynku.
Może nie powinna mu przeszkadzać - może sama powinna o tym wszystkim po prostu zapomnieć, udać, że nic się nie stało... Nie, miał rację, musieli porozmawiać. Akurat teraz.
Amelia w końcu zapukała cicho do jego drzwi, ale zanim ze środka dobiegłby jakikolwiek dźwięk, już sięgnęła do klamki i nacisnęła na chłodny materiał, z pewną ulgą czując brak oporu zamka. Im krócej przebywała na korytarzu w niewygłuszonej zaklęciem przestrzeni, tym bardziej ryzykowała zburzeniem spokoju jego pogrążonych w sennej regeneracji krewnych.
- Septimusie? - zwróciła się do niego szeptem, a choć naruszyła już jego przestrzeń osobistą, nie wparowała do pokoju, zamiast tego zatrzymując się w uchylonym przejściu, jedynie jedną stopą w środku. - Śpisz już, czy mogę wejść? - Nawet jeśli spał, zapewne go obudziła, nieważne jak ostrożnie cichym było jej zjawienie się tutaj.
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Znosił to właściwie całkiem nieźle, w końcu napoił się jednym z eliksirów uspokajających, które trzymał na okazje, które wymagały od niego trzeźwości umysłu. Pozostawał nieco otumaniony, o spojrzeniu nie świdrującym już tak zajadle jak zwykle, nie wcinał się nikomu w słowo, nie próbował za wszelką cenę zagadywać przy obiedzie do każdego ze spożywających razem z nimi, a już na pewno nie do Amelii, którą traktował z uprzejmością, ale też swoistym chłodem, którego raczej nie zdarzyło jej się jeszcze poznać – jakby próbował unikać cieplejszych reakcji na jej słowa, jakby próbował dawkować uśmiechy, urzekające gesty, wszystko to, co było nieodłącznym elementem ich znajomości, tylko po to, by nie ujawnić się przed rodziną z wątpliwościami, jakie kiełkowały mu w głowie.
Nie chciała rozmawiać z nim od razu po powrocie, ale została. Chciała skatować go na śmierć? Wabić swoją obecnością, jednak nie pozwalać się do siebie zbliżać? Kazać jemu, temu zagubionemu szczeniakowi po czterdziestce, domyślać się jej intencji? Czy naprawdę myślała, że Septimus domyśli się odpowiedniego momentu na rozmowę, którą sam zaproponował? Oczywiście, że nie mogła tak myśleć, chociaż jego wcześniejsze zdecydowanie mogło sugerować jakąś zmianę. Był jednak wciąż tym samym dyrygentem-idiotą, zakochanym w niej i wspomnieniach z nią związanych. Niepoprawnie wpatrzony w jej czarujący obrazek, podkolorowany nieco wedle własnego uznania. Kiedy Amelia odeszła od stołu i zamknęła się we własnym pokoju, Septimus zmuszony był do tłumaczenia się przed matką z jej chęci do przebywania samemu. Od małego wymyślał znakomite bajeczki, a chociaż mamusia i tatuś doskonale wiedzieli już, że większość opowiastek dziecięcej wersji syna była wyssanym iż palca łgarstwami, wszyscy przekonani byli, że syn wyrósł już ze zmyślania.
Jak wielka była ich pomyłka.
Amelia szykowała się do wydania nowej publikacji, zajęta była układaniem wszystkiego w głowie.
Potrzebowała czasu, potrzebowała ciszy, potrzebowała spokoju.
W Londynie tego nie ma.
Zauważając jak matka próbuje zachowywać się ciszej i nakłania brata jego do zachowania podobnego, Septimus odetchnął z ulgą. Nie chciała by nagle wszyscy zaczęli sądzić, że nie układa się nim tak, jak układało się dzień wcześniej. Vanity próbował, za wszelką cene próbował dbać o swoje dobre imię – niekiedy lepiej, niekiedy gorzej, jednak nie chciał po raz kolejny spalić się w oczach matki. Ojciec wybaczyłby mu, matka pozostawała bardziej nastawiona na ostateczny ożenek. Wiedziała, że syn nie byłby zdolny związać się z nikim bez emocjonalnej więzi, wiedziała jednak, że w razie potrzeby nauczy go tej cennej tendencji, byle tylko ratować reputację rodziny, którą mógł podburzyć.
Sam czuł wyjątkową inspirację, pomimo braku typowego wzburzenia – otumaniony specyfikiem siedział w pokoju muzycznym, zapisując drobne nutki na strumieniach pięciolinii. Dźwięki płynęły powoli, tak jak powoli płynął wczorajszy poranek. Dźwięki, które wydobywały się w wyobrażeniach przywodziły na myśl opady śniegu. Powolne, leniwe, beztroskie i pomimo mrozu im towarzyszącego – pozytywne. Zapisy pod pięciolinią sugerowały odniesienie do odrębnych partii na instrumentach perkusyjnych, a rytm zmieniający się na przestrzeni utworu sugerował zmiany. Śnieżycę, podsycaną wiatrem. Gdy dotarł do tego etapu, wciskając nerwowo kolejne klawisze fortepianu w poszukiwaniu odpowiedniego dźwięku, na ramieniu poczuł czyjąś dłoń. Odchyliwszy głowę do góry z uśmiechem, liczył na to, że do czynienia miał z Eberhart, wreszcie zdecydowanej n kontakt w cztery oczy. Przemknął palcami ku jej ciepłym palcom… Okazującym się palcami brata pianisty. Tamten zaśmiał się, ale uprzejmie przegonił Septimusa od instrumentu. Musiał przygotować się do jutrzejszego występu, jeszcze nim matka zamknie swe oczęta.
W ten sposób Septimus wylądował w łóżku z kałamarzem – widok który mroził krew w żyłach każdego perfekcjonisty stał się prawdą. Muzyk kreślił kolejne nuty po kołdrą, z ubraniami niedbale zrzuconymi na podłogę zaraz obok, jakby w ogóle nie miał czasu do zmarnowania na czynności tak prozaiczne jak odłożenie przedmiotów na swoje miejsce. Co jakiś czas smyrgając się piórem po własnej głowie, jakby pobudzając ją do myślenia, nie miał już w sobie spokoju wywołanego miksturą – teraz był po prostu klasyczna wersja siebie, kreślącego zbyt wiele niewłaściwie zapisanych dźwięków, działającego niekiedy bezmyślnie, acz z większym zdecydowanie polotem. Partie perkusyjne odłożone na później – odłożył już na bok, uznając za najłatwiejsze i wręcz – najnudniejsze.
Nudnym nie wydawał się jednak dźwięk uchylanych z cichym skrzypnięciem drzwi. Spojrzenie muzyka pomknęło ku Amelii, której zdecydowanie się tu nie spodziewał, a zeszyt z nutami plasnął o podłogę, kiedy to zrzucał go ze swoich nakrytych pierzyną kolan, jakby próbując ukryć to, że wciąż nie znajdował się pogrążony we śnie. Dłoń sięgnęła ku różdżce, by za jej sprawą krótkim zaklęciem posłać kałamarz na stoliczek kawowy obok foteli ustawionych w cholernie nierówny sposób.
Dobrze, że pokój ogarnięty był półmrokiem, inaczej wstydziłby się nieporządku.
- Śpię, możesz wejść – próbował silić się na humor i zataić fakt, że fala gorąca przebiegła mu przez ciało, niosąc za sobą zimny pot nagle gromadzący się na dłoniach, które zacisnął na pościeli, byle tylko nie obnażyć typowych tików, które Amelia w rzeczywistości doskonale już znała. – Chodź, zamknij drzwi i usiądź obok… – zaproponował, odchylając jej kołdrę. Nie wiedział co powiedzieć – pierwszy raz od jakiegoś czasu. Zwykle był w końcu gadatliwym i autentycznie wygadanym, elokwentnym gościem. Teraz nie chciał zaczynać tematu. Nie wiedział na jakiej stopie w końcu powinien to rozpatrywać.
Chociaż sama sugestia, by Amelia usiadła na łóżku obok niego mogła sugerować, że jak zwykle – był uparty jak osioł. Przynajmniej w kwestii zabiegania o jej względy.
Nie chciała rozmawiać z nim od razu po powrocie, ale została. Chciała skatować go na śmierć? Wabić swoją obecnością, jednak nie pozwalać się do siebie zbliżać? Kazać jemu, temu zagubionemu szczeniakowi po czterdziestce, domyślać się jej intencji? Czy naprawdę myślała, że Septimus domyśli się odpowiedniego momentu na rozmowę, którą sam zaproponował? Oczywiście, że nie mogła tak myśleć, chociaż jego wcześniejsze zdecydowanie mogło sugerować jakąś zmianę. Był jednak wciąż tym samym dyrygentem-idiotą, zakochanym w niej i wspomnieniach z nią związanych. Niepoprawnie wpatrzony w jej czarujący obrazek, podkolorowany nieco wedle własnego uznania. Kiedy Amelia odeszła od stołu i zamknęła się we własnym pokoju, Septimus zmuszony był do tłumaczenia się przed matką z jej chęci do przebywania samemu. Od małego wymyślał znakomite bajeczki, a chociaż mamusia i tatuś doskonale wiedzieli już, że większość opowiastek dziecięcej wersji syna była wyssanym iż palca łgarstwami, wszyscy przekonani byli, że syn wyrósł już ze zmyślania.
Jak wielka była ich pomyłka.
Amelia szykowała się do wydania nowej publikacji, zajęta była układaniem wszystkiego w głowie.
Potrzebowała czasu, potrzebowała ciszy, potrzebowała spokoju.
W Londynie tego nie ma.
Zauważając jak matka próbuje zachowywać się ciszej i nakłania brata jego do zachowania podobnego, Septimus odetchnął z ulgą. Nie chciała by nagle wszyscy zaczęli sądzić, że nie układa się nim tak, jak układało się dzień wcześniej. Vanity próbował, za wszelką cene próbował dbać o swoje dobre imię – niekiedy lepiej, niekiedy gorzej, jednak nie chciał po raz kolejny spalić się w oczach matki. Ojciec wybaczyłby mu, matka pozostawała bardziej nastawiona na ostateczny ożenek. Wiedziała, że syn nie byłby zdolny związać się z nikim bez emocjonalnej więzi, wiedziała jednak, że w razie potrzeby nauczy go tej cennej tendencji, byle tylko ratować reputację rodziny, którą mógł podburzyć.
Sam czuł wyjątkową inspirację, pomimo braku typowego wzburzenia – otumaniony specyfikiem siedział w pokoju muzycznym, zapisując drobne nutki na strumieniach pięciolinii. Dźwięki płynęły powoli, tak jak powoli płynął wczorajszy poranek. Dźwięki, które wydobywały się w wyobrażeniach przywodziły na myśl opady śniegu. Powolne, leniwe, beztroskie i pomimo mrozu im towarzyszącego – pozytywne. Zapisy pod pięciolinią sugerowały odniesienie do odrębnych partii na instrumentach perkusyjnych, a rytm zmieniający się na przestrzeni utworu sugerował zmiany. Śnieżycę, podsycaną wiatrem. Gdy dotarł do tego etapu, wciskając nerwowo kolejne klawisze fortepianu w poszukiwaniu odpowiedniego dźwięku, na ramieniu poczuł czyjąś dłoń. Odchyliwszy głowę do góry z uśmiechem, liczył na to, że do czynienia miał z Eberhart, wreszcie zdecydowanej n kontakt w cztery oczy. Przemknął palcami ku jej ciepłym palcom… Okazującym się palcami brata pianisty. Tamten zaśmiał się, ale uprzejmie przegonił Septimusa od instrumentu. Musiał przygotować się do jutrzejszego występu, jeszcze nim matka zamknie swe oczęta.
W ten sposób Septimus wylądował w łóżku z kałamarzem – widok który mroził krew w żyłach każdego perfekcjonisty stał się prawdą. Muzyk kreślił kolejne nuty po kołdrą, z ubraniami niedbale zrzuconymi na podłogę zaraz obok, jakby w ogóle nie miał czasu do zmarnowania na czynności tak prozaiczne jak odłożenie przedmiotów na swoje miejsce. Co jakiś czas smyrgając się piórem po własnej głowie, jakby pobudzając ją do myślenia, nie miał już w sobie spokoju wywołanego miksturą – teraz był po prostu klasyczna wersja siebie, kreślącego zbyt wiele niewłaściwie zapisanych dźwięków, działającego niekiedy bezmyślnie, acz z większym zdecydowanie polotem. Partie perkusyjne odłożone na później – odłożył już na bok, uznając za najłatwiejsze i wręcz – najnudniejsze.
Nudnym nie wydawał się jednak dźwięk uchylanych z cichym skrzypnięciem drzwi. Spojrzenie muzyka pomknęło ku Amelii, której zdecydowanie się tu nie spodziewał, a zeszyt z nutami plasnął o podłogę, kiedy to zrzucał go ze swoich nakrytych pierzyną kolan, jakby próbując ukryć to, że wciąż nie znajdował się pogrążony we śnie. Dłoń sięgnęła ku różdżce, by za jej sprawą krótkim zaklęciem posłać kałamarz na stoliczek kawowy obok foteli ustawionych w cholernie nierówny sposób.
Dobrze, że pokój ogarnięty był półmrokiem, inaczej wstydziłby się nieporządku.
- Śpię, możesz wejść – próbował silić się na humor i zataić fakt, że fala gorąca przebiegła mu przez ciało, niosąc za sobą zimny pot nagle gromadzący się na dłoniach, które zacisnął na pościeli, byle tylko nie obnażyć typowych tików, które Amelia w rzeczywistości doskonale już znała. – Chodź, zamknij drzwi i usiądź obok… – zaproponował, odchylając jej kołdrę. Nie wiedział co powiedzieć – pierwszy raz od jakiegoś czasu. Zwykle był w końcu gadatliwym i autentycznie wygadanym, elokwentnym gościem. Teraz nie chciał zaczynać tematu. Nie wiedział na jakiej stopie w końcu powinien to rozpatrywać.
Chociaż sama sugestia, by Amelia usiadła na łóżku obok niego mogła sugerować, że jak zwykle – był uparty jak osioł. Przynajmniej w kwestii zabiegania o jej względy.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Wciąż był na nogach. Zgodnie z zaproszeniem Amelia weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi, tylko przez moment rozważając, czy na pewno w niewłaściwości takiego położenia - sam na sam w jego sypialni, w domu pełnym drzemiących krewnych - właściwą była decyzja zmierzenia się z demonami jeszcze tej samej nocy. Tyle godzin rozmyślań, a dalej było jej mało. Stopnie prowadzące po schodach na poddasze pozwoliły na ostatni moment refleksji, krótki, zbyt krótki, jednak gdy tylko stanęła na ich szczycie, wiedziała, że nie było odwrotu; nie mogli pozwolić, by niedopowiedzenia jednego incydentu zaważyły na całej przyszłości spędzonej w romantyzmie - często absurdalnym, teatralnym, przerysowanym - czy przyjaźni, dlatego kiedy wkradła się wreszcie w objęcia słabo oświetlonego pomieszczenia należącego do Septimusa od lat, była już zdecydowana. Albo przynajmniej sądziła, że jest.
Rozkład wnętrza był jej znany na tyle, by nie musiała poświęcać dodatkowej chwili na absorbowanie widoku przed sobą; wczorajszego dnia pierwszy raz postawiła tu stopę przy wspólnym zwiedzaniu domu rodziny Vanity, już wtedy mlasnąwszy z dezaprobatą na widok niedbale ustawionych mebli, choć miała wrażenie, że za dnia pokój mimo wszystko wyglądał inaczej. Czyściej. Czyżby sam dyrygent, albo, o zgrozo, jego matka, postarali się o sprawienie dobrego wrażenia uładzeniem chaotycznych tendencji? Niektórzy nazywali to artystycznym nieładem. Bałagan mógł przywodzić na myśl chaos pomagający rozkwitnąć inwencji, rwący cyklon, z którego rodziło się w bólach coś wspaniałego, jak kolejna kompozycja spisywana atramentem na pięcioliniach, którą zapełniał sobie czas przeznaczony na odpoczynek.
W pierwszym odruchu miała zamiar zająć miejsce na kanapie, jednak zatrzymała się w kontemplacji, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego punktu, aż wciąż dyskretnym krokiem zbliżyła się do szerokiego łóżka, obok którego natknęła się na stertę niedbale porzuconych ubrań. Słodka Roweno, jak nastolatek. Pewne nawyki w mężczyznach pozostawały niezmienne niezależnie od wieku, mogła na nie pomstować, oczywiście, że mogła, ale ostatecznie niewiele by to zmieniło; Amelia posłała mu karcące spojrzenie i - chyba wbrew wszelkim oczekiwaniom - schyliła się zwinnie po tkaniny, podnosząc je z podłogi. Brak różdżki doskwierał właśnie w takich sytuacjach. Do tego była jej potrzebna magia, nie do pojedynków. Do rzucenia prostego zaklęcia, które złożyłoby odzienie i umieściło w szafie, odkrywając kolejną tajemnicę braku harmonii w jego garderobie, ale teraz musiała radzić sobie bez użytkowych czarów, z przeciągłym, szorstkim westchnieniem odkładająca rzeczy Septimusa na pobliski fotel.
- Nie mogłam zasnąć - stwierdziła oczywistość, tym samym usprawiedliwiając późną wizytę. Odgłosy agonii wciąż były jej bliskie, nękały echem drastycznego realizmu, jednak od czasu kąpieli powracały rzadziej, sporadycznie wdzierając się do głowy przez solidną barierę mechanizmów obronnych. Za coś płaciła przecież Hectorowi Vale. Gdyby jego metody okazały się bezużyteczne, zapewne domagałaby się od mężczyzny zwrotu całej sumy za terapię trwającą już - ile? Dwa lata, trzy? - Posłuchaj - siląca się na rzeczowy ton głosu Amelia usiadła na samym krańcu łóżka, pomiędzy odchyloną kołdrą a niezaanektowaną poduszką, oparłszy dłonie na swoich kolanach, zwrócona plecami do Septimusa. - Ci ludzie byli bandytami, nie było w nich niewinności. Gdyby nie my, ktoś w Shropshire kładłby się dzisiaj do snu głodny - przekonywała siebie czy jego? Nieważne, liczyło się wyłącznie to, że przekazywała skądinąd proste, jednoznaczne wnioski, do jakich doszła podczas kilku godzin samotni, rozdarta między współczuciem a poczuciem spełnionego obowiązku. Złodzieje. Mordercy. Dwójka za dwójkę, furmanom nikt przecież nie zwróciłby życia. Eberhart obróciła głowę do boku i spojrzała na niego przez ramię. - Nie mam do ciebie pretensji, zastanawiam się tylko... Nie ufasz mi? Dlaczego musiałam dowiedzieć się o tobie czegoś tak ważnego w takich okolicznościach, Septimusie? To ciężar, jak sądzę. Kryć w sobie coś takiego. Dlaczego nigdy nie opowiedziałeś mi o tej magii? - o dziwo nie brzmiała wściekle, nie brzmiała też krytycznie, Amelia uważała siebie za kobietę będącą ponad tak dziecinnymi emocjami i na taką też się kreowała (z różnym skutkiem), lecz w tym przypadku jej stonowanie wydawało się autentyczne. Gorzkie. Bose stopy przesunęły się leniwie po drewnianej powierzchni podłogi, jakby poszukując rozproszenia innym doznaniem. W rzeczywistości nie chciała rozczarować się ponownie - tym razem reakcją czarodzieja na jej pytania, nim samym. Nie masz prawa tego ode mnie wymagać. To nie twój interes, nie twój problem. Kocham cię, ale nawet ta miłość ma swoje granice. Istniało tyle potencjalnych scenariuszy jak źle mogła potoczyć się ta rozmowa, to dlatego odkładała ją do późnej godziny, aż poczuła w ciele, że dłużej sama nie zdoła wytrzymać, nękana kolejną porcją poddenerwowania. - Nie oceniałabym cię, teraz też nie zamierzam - zapewniła. Chociaż przeraził ją swoją dzikością gorącą na tyle, by niemalże topić śnieg, obruszył sposobem, w jaki wykończył dwóch terrorystów, bezlitosnym pragnieniem rozdarcia ich na strzępy, wciąż przesunęła dłoń w jego kierunku, mknąc palcami po miękkim prześcieradle, wabiona jego ciepłem, może i tęsknotą.
Ale nie sięgnęła po niego, zatrzymała się w pewnej odległości.
Rozkład wnętrza był jej znany na tyle, by nie musiała poświęcać dodatkowej chwili na absorbowanie widoku przed sobą; wczorajszego dnia pierwszy raz postawiła tu stopę przy wspólnym zwiedzaniu domu rodziny Vanity, już wtedy mlasnąwszy z dezaprobatą na widok niedbale ustawionych mebli, choć miała wrażenie, że za dnia pokój mimo wszystko wyglądał inaczej. Czyściej. Czyżby sam dyrygent, albo, o zgrozo, jego matka, postarali się o sprawienie dobrego wrażenia uładzeniem chaotycznych tendencji? Niektórzy nazywali to artystycznym nieładem. Bałagan mógł przywodzić na myśl chaos pomagający rozkwitnąć inwencji, rwący cyklon, z którego rodziło się w bólach coś wspaniałego, jak kolejna kompozycja spisywana atramentem na pięcioliniach, którą zapełniał sobie czas przeznaczony na odpoczynek.
W pierwszym odruchu miała zamiar zająć miejsce na kanapie, jednak zatrzymała się w kontemplacji, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego punktu, aż wciąż dyskretnym krokiem zbliżyła się do szerokiego łóżka, obok którego natknęła się na stertę niedbale porzuconych ubrań. Słodka Roweno, jak nastolatek. Pewne nawyki w mężczyznach pozostawały niezmienne niezależnie od wieku, mogła na nie pomstować, oczywiście, że mogła, ale ostatecznie niewiele by to zmieniło; Amelia posłała mu karcące spojrzenie i - chyba wbrew wszelkim oczekiwaniom - schyliła się zwinnie po tkaniny, podnosząc je z podłogi. Brak różdżki doskwierał właśnie w takich sytuacjach. Do tego była jej potrzebna magia, nie do pojedynków. Do rzucenia prostego zaklęcia, które złożyłoby odzienie i umieściło w szafie, odkrywając kolejną tajemnicę braku harmonii w jego garderobie, ale teraz musiała radzić sobie bez użytkowych czarów, z przeciągłym, szorstkim westchnieniem odkładająca rzeczy Septimusa na pobliski fotel.
- Nie mogłam zasnąć - stwierdziła oczywistość, tym samym usprawiedliwiając późną wizytę. Odgłosy agonii wciąż były jej bliskie, nękały echem drastycznego realizmu, jednak od czasu kąpieli powracały rzadziej, sporadycznie wdzierając się do głowy przez solidną barierę mechanizmów obronnych. Za coś płaciła przecież Hectorowi Vale. Gdyby jego metody okazały się bezużyteczne, zapewne domagałaby się od mężczyzny zwrotu całej sumy za terapię trwającą już - ile? Dwa lata, trzy? - Posłuchaj - siląca się na rzeczowy ton głosu Amelia usiadła na samym krańcu łóżka, pomiędzy odchyloną kołdrą a niezaanektowaną poduszką, oparłszy dłonie na swoich kolanach, zwrócona plecami do Septimusa. - Ci ludzie byli bandytami, nie było w nich niewinności. Gdyby nie my, ktoś w Shropshire kładłby się dzisiaj do snu głodny - przekonywała siebie czy jego? Nieważne, liczyło się wyłącznie to, że przekazywała skądinąd proste, jednoznaczne wnioski, do jakich doszła podczas kilku godzin samotni, rozdarta między współczuciem a poczuciem spełnionego obowiązku. Złodzieje. Mordercy. Dwójka za dwójkę, furmanom nikt przecież nie zwróciłby życia. Eberhart obróciła głowę do boku i spojrzała na niego przez ramię. - Nie mam do ciebie pretensji, zastanawiam się tylko... Nie ufasz mi? Dlaczego musiałam dowiedzieć się o tobie czegoś tak ważnego w takich okolicznościach, Septimusie? To ciężar, jak sądzę. Kryć w sobie coś takiego. Dlaczego nigdy nie opowiedziałeś mi o tej magii? - o dziwo nie brzmiała wściekle, nie brzmiała też krytycznie, Amelia uważała siebie za kobietę będącą ponad tak dziecinnymi emocjami i na taką też się kreowała (z różnym skutkiem), lecz w tym przypadku jej stonowanie wydawało się autentyczne. Gorzkie. Bose stopy przesunęły się leniwie po drewnianej powierzchni podłogi, jakby poszukując rozproszenia innym doznaniem. W rzeczywistości nie chciała rozczarować się ponownie - tym razem reakcją czarodzieja na jej pytania, nim samym. Nie masz prawa tego ode mnie wymagać. To nie twój interes, nie twój problem. Kocham cię, ale nawet ta miłość ma swoje granice. Istniało tyle potencjalnych scenariuszy jak źle mogła potoczyć się ta rozmowa, to dlatego odkładała ją do późnej godziny, aż poczuła w ciele, że dłużej sama nie zdoła wytrzymać, nękana kolejną porcją poddenerwowania. - Nie oceniałabym cię, teraz też nie zamierzam - zapewniła. Chociaż przeraził ją swoją dzikością gorącą na tyle, by niemalże topić śnieg, obruszył sposobem, w jaki wykończył dwóch terrorystów, bezlitosnym pragnieniem rozdarcia ich na strzępy, wciąż przesunęła dłoń w jego kierunku, mknąc palcami po miękkim prześcieradle, wabiona jego ciepłem, może i tęsknotą.
Ale nie sięgnęła po niego, zatrzymała się w pewnej odległości.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W obliczu tego zdarzenia, Septimus czuł absolutny brak wstydu – nie wstydził się tego, że Amelia przebywała w jego pokoju po północy, że zapraszał ją do swojego łóżka, że mogli przesiedzieć tu i przegadać praktycznie całą noc. Co było w tym dziwnego? Vanity wiedział, że na takie spoufalanie mógł pozwolić sobie chociaż we własnym domu – matka dawno już spała, bracia mieli gdzieś moralność Septimusa, a właściwie – gdyby tylko dowiedzieli się o jego chorych preferencjach zza morza, pewnie cieszyliby się nawet, że Amelia nie wstydziła się spędzać z nim czasu i była gotowa możliwie „uzdrowić” go naturalnymi sposobami. Cornelius też byłby zadowolony. Jego wiercenie dziury w brzuchu i wchodzenie na głowę powoli dawało o sobie znać, a chociaż dyrygent nie był raczej człowiekiem gniewnym, tak zdecydowanie posiadał skłonności do rozgrzebywania niektórych problemów tutaj, głęboko w głowie, przyczyniając się do sztucznego zawyżania ich rangi.
Kiedy Amelia podniosła jego ubrania z westchnieniem, nawet nie zareagował, widocznie nie odbierając tego nawet jako przejawu dobrej woli czy chęci okiełznania nieporządku jaki tu panował. Sam uznawał to wszystko za niepotrzebny wysiłek, więc nie pochwalił jej ani nie podziękował – skoro chciała marnować czas na takie rzeczy, a i nie wieszała na nim psów za to, że sam tego nie robił – po cóż miał się uniżać? Wolał zająć się obserwacją jej ruchów w sposób czujny, ale i niecierpliwy – chciał by zajęła już siedzące miejsce i to najlepiej te, które jej wskazał. Czemu nie mogła zrobić tego od razu?
Czemu poczuł drobną irytację na coś, co było jego własną skłonnością? Przechylił się na łóżku i oparł na łokciu w pozycji leżącej, kiedy ta wreszcie zadecydowała o zajęciu miejsca. Usiadła tyłem, przez co emocje mógł spijać jedynie z jej słów, a nie mimiki twarzy. Neutralny ton tak typowy dla Amelii wprawiał go w niepokój – chociaż sama jej obecność tu była obiecująca (w końcu zamiast przybyć do jego pokoju, mogła teleportować się do Londynu…), tak czuł się nieco jak przed recenzją jego występu, niczym wezwany do gabinetu uczniak, oskarżany o coś, czego nie zrobił… Ale czy na pewno nie zrobił?
- Skarbie, ci ludzie nie głodowaliby i nie musieliby tego robić, gdyby działali zgodnie z zaleceniami władzy… – podchwycił, tak samo jak pochwycił w swoje zimne palce jej dłoń, gdy ta zaczęła wędrować ku niemu w pewnej niepewności. On nie miał w sobie zawahania, w klasycznej hardości decydując się na pokonanie fizycznej odległości. Pogłaskał kciukiem śródręcze i uniósł spojrzenie ku niej. – Wtedy te jedzenie jechałby do nich. To musieli być cholerny mugolacy, samo to sprawia, że mi ich nie szkoda.
Próbował wyminąć nieco kwestię zaufania. Samo pytanie to było dla niego niezwykle… Otrzeźwiające. Uznała to za ważne – nic dziwnego, on sam też miał tę kwestię za istotną, dlatego też tak godną ukrycia. Nie każdy był wyrozumiały, większość wykreowałaby sobie w głowie wizerunek jego jako zagrożenia, zresztą – słusznie. Czy jednak nie lepiej było posiadać zagrożenie tego typu po swojej stronie?
Tego nie powiedział. Nie był aż tak głupi.
- Jak najlepiej byłoby powiedzieć o tym komuś, na kim ci zależy? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Nie rozmawiali nigdy o podejściu do czarnej magii, a gdyby tylko wypuścił na świat temat – od razu wydałby się podejrzany. – Jak wyobrażasz sobie naturalna rozmowę o tym? To nic czym należałoby się chwalić. Czy gdybym nie ufał ci, użyłbym jej przy tobie? Amelia, proszę… - mówiąc to już podniósł jej dłoń do siebie i nakłonił do ułożenia się na łóżku lekkim pociągnięciem ku sobie. Mogła stawiać opór, ale Septimus ubrał na twarz jeden ze swoich najbardziej uroczych uśmiechów. Nieśmiały i zachęcający, nienachalnie kokieteryjny. – Gdybym nie musiał, nie uczyłbym się jej.
Skłamał i ponownie wyminął lekko temat. Nie wyjaśnił czemu się jej uczył, a i też nie wydawał się szczery w braku chęci. Uznawał magię tą za użyteczną w konkretnych warunkach. Ona też musiała czuć tak samo… A przynajmniej miał taką nadzieję.
Kiedy Amelia podniosła jego ubrania z westchnieniem, nawet nie zareagował, widocznie nie odbierając tego nawet jako przejawu dobrej woli czy chęci okiełznania nieporządku jaki tu panował. Sam uznawał to wszystko za niepotrzebny wysiłek, więc nie pochwalił jej ani nie podziękował – skoro chciała marnować czas na takie rzeczy, a i nie wieszała na nim psów za to, że sam tego nie robił – po cóż miał się uniżać? Wolał zająć się obserwacją jej ruchów w sposób czujny, ale i niecierpliwy – chciał by zajęła już siedzące miejsce i to najlepiej te, które jej wskazał. Czemu nie mogła zrobić tego od razu?
Czemu poczuł drobną irytację na coś, co było jego własną skłonnością? Przechylił się na łóżku i oparł na łokciu w pozycji leżącej, kiedy ta wreszcie zadecydowała o zajęciu miejsca. Usiadła tyłem, przez co emocje mógł spijać jedynie z jej słów, a nie mimiki twarzy. Neutralny ton tak typowy dla Amelii wprawiał go w niepokój – chociaż sama jej obecność tu była obiecująca (w końcu zamiast przybyć do jego pokoju, mogła teleportować się do Londynu…), tak czuł się nieco jak przed recenzją jego występu, niczym wezwany do gabinetu uczniak, oskarżany o coś, czego nie zrobił… Ale czy na pewno nie zrobił?
- Skarbie, ci ludzie nie głodowaliby i nie musieliby tego robić, gdyby działali zgodnie z zaleceniami władzy… – podchwycił, tak samo jak pochwycił w swoje zimne palce jej dłoń, gdy ta zaczęła wędrować ku niemu w pewnej niepewności. On nie miał w sobie zawahania, w klasycznej hardości decydując się na pokonanie fizycznej odległości. Pogłaskał kciukiem śródręcze i uniósł spojrzenie ku niej. – Wtedy te jedzenie jechałby do nich. To musieli być cholerny mugolacy, samo to sprawia, że mi ich nie szkoda.
Próbował wyminąć nieco kwestię zaufania. Samo pytanie to było dla niego niezwykle… Otrzeźwiające. Uznała to za ważne – nic dziwnego, on sam też miał tę kwestię za istotną, dlatego też tak godną ukrycia. Nie każdy był wyrozumiały, większość wykreowałaby sobie w głowie wizerunek jego jako zagrożenia, zresztą – słusznie. Czy jednak nie lepiej było posiadać zagrożenie tego typu po swojej stronie?
Tego nie powiedział. Nie był aż tak głupi.
- Jak najlepiej byłoby powiedzieć o tym komuś, na kim ci zależy? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Nie rozmawiali nigdy o podejściu do czarnej magii, a gdyby tylko wypuścił na świat temat – od razu wydałby się podejrzany. – Jak wyobrażasz sobie naturalna rozmowę o tym? To nic czym należałoby się chwalić. Czy gdybym nie ufał ci, użyłbym jej przy tobie? Amelia, proszę… - mówiąc to już podniósł jej dłoń do siebie i nakłonił do ułożenia się na łóżku lekkim pociągnięciem ku sobie. Mogła stawiać opór, ale Septimus ubrał na twarz jeden ze swoich najbardziej uroczych uśmiechów. Nieśmiały i zachęcający, nienachalnie kokieteryjny. – Gdybym nie musiał, nie uczyłbym się jej.
Skłamał i ponownie wyminął lekko temat. Nie wyjaśnił czemu się jej uczył, a i też nie wydawał się szczery w braku chęci. Uznawał magię tą za użyteczną w konkretnych warunkach. Ona też musiała czuć tak samo… A przynajmniej miał taką nadzieję.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Miał rację, nie mogła, ba, nawet nie chciała sprzeciwiać się logice podążającej za słowami Septimusa. Ludzie niedziałający w zgodzie z nowym ustrojem, z dyrektywami Ministra Magii i ideałami Czarnego Pana - byli przeciwko nim, stawali się niebezpiecznym wrogiem, chwastem w pięknym ogrodzie, jaki należało wyplenić zanim jego korzenie wypuściłyby więcej pędów. Czym innym jednak było głośne opowiadanie się za tak radykalnym podejściem, a czymś zupełnie innym obserwowanie powolnej erozji tych istnień. Gdyby tylko umarli w ciszy, gdyby mogła obrócić się do nich plecami i udawać, że to jej nie dotyczyło... Ale tym razem Amelia nie miała tego komfortu, musiała więc wszystko poukładać w swojej głowie do odpowiednich szuflad, nie chciała wybuchnąć w pobliżu Vanity i obarczyć go winą za coś, co równie dobrze mogło być chwalebnym aktem obrony Shropshire. Po Grecji - długo była zimna. Obojętna na krzywdę. Zgodna z przelewem krwi i skrajną bezkompromisowością. Ale każdy dzień spędzany w Anglii leczył ją z tamtej zimnicy, przywracał do normalności, aż wreszcie rozmiękczył skórę na tyle, by widoki takie jak dzisiaj znosiła z trudem.
- Jeden z nich, Sackville - zaczęła tuż po tym, jak prawie niedostrzegalnie skinęła głową w potwierdzeniu słów Septimusa; oboje wydawali się na co dzień oderwanymi od rzeczywistości, ale specjalne okoliczności sprowadzały ich na ziemię, manifestując dojrzałą mądrość, życzyła sobie tak myśleć, - nosił takie samo nazwisko jak dziewczyna, którą dwa dni temu znalazłam z Corneliusem w opuszczonym gospodarstwie. Zgwałconą i zamordowaną, wyjątkowo brutalnie - wyjawiła niespiesznie, całą swoją wewnętrzną siłą zmuszając głos do bezbarwnej stabilności. W jej pamięci wciąż kołatały się wspomnienia dwójki szmalcowników miniętej po drodze, ich lubieżnych, zadowolonych uśmiechów wykrzywiających ostre rysy, obrzydzali ją, jako pierwsi nakazujący zastanowić się nad sensownością prowadzonej wojny. W porównaniu do trójki napastników, tamta nastolatka mogła być niewinna. Złapana w pajęczą sieć nieszczęścia sprowadzonego przez szkodniki. - To już za dużo wrażeń - powieki poddały się pod ciężarem zmuszającym je do opadnięcia, zamknąwszy ją w bańce spokojnej czerni; nie wiedziała co w niwelowaniu emocji pomagało mocniej, chwila spędzona w samotności swojego umysłu, czy może dotyk dłoni Septimusa porywającej jej palce w swoje opiekuńcze ujęcie. Nieważne jak często usiłowała postawić między nimi ścianę przykładnej stosowności, dyrygent miał w zwyczaju przekraczanie tych granic - granic, których przestrzegania w głębi ducha nawet nie oczekiwała, lecz nigdy nie przyznałaby przed samą sobą, że lubiła, kiedy nacierał na nią swoim ciepłem, gotów w każdej chwili zatopić się w bliskości. Był inny - od niej, od Mathiasa, od Dirka, inny, lepszy. Chyba.
Otworzyła oczy dopiero kiedy przyciągnął ją ku sobie, łagodnym ruchem nakazując, by położyła się obok - i Amelia właśnie to zrobiła, obróciwszy się lekko na łóżku, żeby móc wsunąć się pod kołdrę, ramieniem przylegająca do Septimusa, z blond kosmykami rozlanymi na alabastrowej poduszce. To odbierało powagi rozmowie o czarnej magii, zdecydował się więc na ten ruch celowo? Żeby uśpić jej potencjalne kwaśne rozczarowania, jeszcze niewypowiedziane wyrzuty?
- Najlepiej wprost - wymruczała i nieznacznie zmrużyła oczy. Jej gorycz wynikała z trwającej zbyt długo niewiedzy, nie z faktu, że posługiwał się czarną magią - chociaż to mierziło, nakazywało zastanawiać się nad okolicznościami, w jakich poznał tę technikę. Co takiego wydarzyło się w życiu sławnego artysty, by musiał plamić swoją duszę taką zarazą? Amelia podniosła jedną dłoń do jego ramienia, musnąwszy opuszkami palców ciepłą skórę, przypominała sobie jej fakturę, chociaż robiła to nienachalnie, bez wyraźnej intencji, jakby gest miał za zadanie zogniskować uwagę jej wzroku na czymś innym niż jego oczy. - Opowiesz mi dzisiaj? Nie musisz, jeśli nie chcesz, ale skoro już wiem - wzruszyła jednym ramieniem, a potem kolejny raz zmieniła pozycję, kładąc się na boku, przodem do mężczyzny, podpierająca głowę na drugiej ręce. - Zasłabłeś podczas walki, przy którymś zaklęciu, nie pamiętam jego nazwy. Co się wtedy stało? Ona... żywi się tobą? - głos Amelii zadrżał enigmatycznie przy ostatnim pytaniu. Świat fauny znał niezliczoną ilość pasożytów karmiących się swoim gospodarzem, czy z zakazaną magią było tak samo? Wysysała siły energetyczne w zamian za użyczenie swojej siły? Nikt nigdy nie tłumaczył tego Eberhart, w założeniach poruszała się zatem na ślepo, zaniepokojona wpływem magii na organizm Vanity, choć ten wyglądał teraz na zdrowego, wypoczętego - jakkolwiek wypoczętym można było być po dniu pełnym turbulentnych emocji i nieprzesypianej nocy. - Miałeś ogień w oczach - zauważyła - znowu - niesprecyzowaną melodią głosu i, zwabiona wspomnieniem, znów przeniosła wzrok na ciemne tęczówki dyrygenta, unikająca zarejestrowania jego półnegliżu. Zawsze taki sam. Męskie piżamy były mu nie w smak, podobno zbyt przebrzmiałe, niedostatecznie estetyczne.
- Jeden z nich, Sackville - zaczęła tuż po tym, jak prawie niedostrzegalnie skinęła głową w potwierdzeniu słów Septimusa; oboje wydawali się na co dzień oderwanymi od rzeczywistości, ale specjalne okoliczności sprowadzały ich na ziemię, manifestując dojrzałą mądrość, życzyła sobie tak myśleć, - nosił takie samo nazwisko jak dziewczyna, którą dwa dni temu znalazłam z Corneliusem w opuszczonym gospodarstwie. Zgwałconą i zamordowaną, wyjątkowo brutalnie - wyjawiła niespiesznie, całą swoją wewnętrzną siłą zmuszając głos do bezbarwnej stabilności. W jej pamięci wciąż kołatały się wspomnienia dwójki szmalcowników miniętej po drodze, ich lubieżnych, zadowolonych uśmiechów wykrzywiających ostre rysy, obrzydzali ją, jako pierwsi nakazujący zastanowić się nad sensownością prowadzonej wojny. W porównaniu do trójki napastników, tamta nastolatka mogła być niewinna. Złapana w pajęczą sieć nieszczęścia sprowadzonego przez szkodniki. - To już za dużo wrażeń - powieki poddały się pod ciężarem zmuszającym je do opadnięcia, zamknąwszy ją w bańce spokojnej czerni; nie wiedziała co w niwelowaniu emocji pomagało mocniej, chwila spędzona w samotności swojego umysłu, czy może dotyk dłoni Septimusa porywającej jej palce w swoje opiekuńcze ujęcie. Nieważne jak często usiłowała postawić między nimi ścianę przykładnej stosowności, dyrygent miał w zwyczaju przekraczanie tych granic - granic, których przestrzegania w głębi ducha nawet nie oczekiwała, lecz nigdy nie przyznałaby przed samą sobą, że lubiła, kiedy nacierał na nią swoim ciepłem, gotów w każdej chwili zatopić się w bliskości. Był inny - od niej, od Mathiasa, od Dirka, inny, lepszy. Chyba.
Otworzyła oczy dopiero kiedy przyciągnął ją ku sobie, łagodnym ruchem nakazując, by położyła się obok - i Amelia właśnie to zrobiła, obróciwszy się lekko na łóżku, żeby móc wsunąć się pod kołdrę, ramieniem przylegająca do Septimusa, z blond kosmykami rozlanymi na alabastrowej poduszce. To odbierało powagi rozmowie o czarnej magii, zdecydował się więc na ten ruch celowo? Żeby uśpić jej potencjalne kwaśne rozczarowania, jeszcze niewypowiedziane wyrzuty?
- Najlepiej wprost - wymruczała i nieznacznie zmrużyła oczy. Jej gorycz wynikała z trwającej zbyt długo niewiedzy, nie z faktu, że posługiwał się czarną magią - chociaż to mierziło, nakazywało zastanawiać się nad okolicznościami, w jakich poznał tę technikę. Co takiego wydarzyło się w życiu sławnego artysty, by musiał plamić swoją duszę taką zarazą? Amelia podniosła jedną dłoń do jego ramienia, musnąwszy opuszkami palców ciepłą skórę, przypominała sobie jej fakturę, chociaż robiła to nienachalnie, bez wyraźnej intencji, jakby gest miał za zadanie zogniskować uwagę jej wzroku na czymś innym niż jego oczy. - Opowiesz mi dzisiaj? Nie musisz, jeśli nie chcesz, ale skoro już wiem - wzruszyła jednym ramieniem, a potem kolejny raz zmieniła pozycję, kładąc się na boku, przodem do mężczyzny, podpierająca głowę na drugiej ręce. - Zasłabłeś podczas walki, przy którymś zaklęciu, nie pamiętam jego nazwy. Co się wtedy stało? Ona... żywi się tobą? - głos Amelii zadrżał enigmatycznie przy ostatnim pytaniu. Świat fauny znał niezliczoną ilość pasożytów karmiących się swoim gospodarzem, czy z zakazaną magią było tak samo? Wysysała siły energetyczne w zamian za użyczenie swojej siły? Nikt nigdy nie tłumaczył tego Eberhart, w założeniach poruszała się zatem na ślepo, zaniepokojona wpływem magii na organizm Vanity, choć ten wyglądał teraz na zdrowego, wypoczętego - jakkolwiek wypoczętym można było być po dniu pełnym turbulentnych emocji i nieprzesypianej nocy. - Miałeś ogień w oczach - zauważyła - znowu - niesprecyzowaną melodią głosu i, zwabiona wspomnieniem, znów przeniosła wzrok na ciemne tęczówki dyrygenta, unikająca zarejestrowania jego półnegliżu. Zawsze taki sam. Męskie piżamy były mu nie w smak, podobno zbyt przebrzmiałe, niedostatecznie estetyczne.
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wysłuchał jej wspomnień, chociaż kiedy zdecydowała się na wypowiedzenie imienia Corneliusa, ponownie poczuł dziwne ukłucie zazdrości. Nie miał nic przeciwko spotkaniom przyjaciela z jego wybranką, jednak świadomość tego, że nie mógł znać tematów ich rozmów i możliwych intencji (nie było sekretem, że Sallow za wszelką cenę chciał załatwić sprawę jago ożenku), przyprawiała go o niepokój. Mięśnie twarzy zadrżały zwyczajnie, pchane do tego nagłą, gnieżdżącą się emocją, chociaż Amelia na pewno mogła wziąć to za zwyczajne poruszenie sprawą. Mord. Gwałt. Brutalny czyn, na który nie znajdował wytłumaczenia. Szlama, mogła być szlamą, ale przez kogo? Bandytów, szmalcowników? Jeżeli przez tych drugich, to niebo mu świadkiem – nie od tego tu byli. Nie powinni dopuszczać się takiego zbezczeszczenia ludzkiej godności. Berlińskie psy były takie same, swoimi szlachetnymi intencjami wobec władzy usprawiedliwiali każdy lewy uczynek. Septimus wydawał się faktycznie niezadowolony.
- Wiem, że to nie wygląda najlepiej – powiedział, chociaż słowa wydawały się być w tym momencie nietaktowne i nie na miejscu. Przemknął spojrzeniem po całym jej ciele, jakby chcąc się upewnić, że pozostawała w nienaruszonym wciąż stanie, że opowieść ta skończyła się dla niej pomyślnie. Wcześniej, wczoraj czy dzisiaj rano, nie widział jej w takim wydaniu, wręcz skąpym w porównaniu do ciepłych płaszczy, futer… Nie wiedział kiedy nawet zaczął odpływać myślami do murów londyńskiego mieszkania Amelii, w którym czułymi objęciami okalał jej ciało, rzucając słodkie słówka pieczętowane gradem pocałunków. Rozmowy o gwałcie i czarnej magii, mieszające się ze zdrożnymi myślami, których nie wypuści na światło dzienne dzisiejszej nocy. – Ale jeżeli będziesz trzymać się blisko mnie, zadbam o to byś nie czuła tu żadnego zagrożenia. Obiecuję. Cornelius też nigdy nie pozwoli zrobić ci krzywdy, wie jak wiele dla mnie znaczysz.
Zasadniczo – wszyscy wiedzieli. Niewiele było osób z jego bliskiego towarzystwa, które pozostawały nieświadome jego obiektów czułości. Właściwie, cała widownia opery dowiedziała się pewnego razu o jego zamiarach, bezdusznie zgaszonych przez Amelię niczym gasi się pet w popielnicy. Takie uniżenie, jakim mógł pochwalić się człowiek odrzucony widocznie było mu w smak i do twarzy, skoro wciąż z uporem maniaka próbował i owijał swoje pałce wokół jej dłoni.
Kiedy obróciła się ku niemu, nie napastował jej jednak dłużej, sam opadł po prostu policzkiem na swoją poduszkę i przyglądał się jej gdy mówiła. Pamiętał gdy toczył podobne rozmowy. On i Stefan, chociaż w tamtym czasie on pełnił rolę Amelii – był niepewnym gnojem, który widząc nieczyste zagrywki swojego chłopaka chciał po prostu wiedzieć. Wiedza skończyła się na nauce, a nauka doprowadziła do wcielenia magii w życie. On jednak mógł zrobić z tego faktyczny użytek, będąc w tamtym czasie osobą brudzącą sobie ręce. Amelia powinna być chroniona i trzymana z daleka od takich praktyk.
- Razem ze świętej pamięci mężem Valerie zajmowaliśmy się w Berlinie… Różnymi rzeczami – zaczął, układając dłoń pod policzkiem, by nie zdradzić jej mimowolnego drżenia. Nie chciał mówić o berlińskich wątkach, ciężko było w nich bowiem nie uwzględniać Stefana, o którym wciąż mógł rzucić o jedno słowo za dużo. – Między innymi dlatego ja wyjechałem, a mój dawny nauczyciel fachu skończył na ciupie. Chcesz słuchać dalej czy wolisz… Wciąż myśleć o mnie inaczej? – zawahał się, a po raz pierwszy od rana – zaczął odczuwać kolejne, niepohamowane tiki. Skurcz pojedynczego mięśnia w brzuchu, drażniący i bolesny, dreszcz niepokoju podążający wzdłuż kręgosłupa, zaciśnięta szczęka. Wszystko to kazało sądzić, że Septimus nie zataja przed Eberhart rzeczy dla swojego interesu, a ze strachu, wstydu… - To magia żywiąca się negatywnymi emocjami, nie jestem specem od czarowania, nigdy nie uważałem na zajęciach, ha. – Przyznał, przybliżając się nieco ku niej, jakby bał się, że ktokolwiek w tym domu posłyszy jego słowa, dodatkowo w tym momencie – płynnie przeszedł na język niemiecki. Głos zadrżał. – Ale chyba nie trzyma się ludzi o dobrych zamiarach, odmawia posłuszeństwa… Czasami umysł nie wytrzymuje, mam wrażenie że wtedy, kiedy odczuwam zawahanie, ale nie jestem pewny. Uczono mnie, że muszę skupić się na bólu, lęku, chęci wyrządzenia krzywdy, gniewnie… Kiedy nie jestem wystarczająco zdeterminowany, nie mogę liczyć ani na powodzenie, ani na wyjście z tego bez szwanku… – wyjawił. Czy to wyjaśniało ogień w jego oczach? Patrzył prosto w oczy Amelii – bał się jej reakcji, jednak chciał śledzić emocje budzące się w jej na te słowa. Czy odwróci się, wstanie i wyjdzie z pomieszczenia? Obecnie nawet nie był gotowy złapać jej za ramię i zatrzymać – przecież miała prawo się nim brzydzić, nawet jeżeli to co powiedział to tylko wierzchołek góry lodowej.
- Wiem, że to nie wygląda najlepiej – powiedział, chociaż słowa wydawały się być w tym momencie nietaktowne i nie na miejscu. Przemknął spojrzeniem po całym jej ciele, jakby chcąc się upewnić, że pozostawała w nienaruszonym wciąż stanie, że opowieść ta skończyła się dla niej pomyślnie. Wcześniej, wczoraj czy dzisiaj rano, nie widział jej w takim wydaniu, wręcz skąpym w porównaniu do ciepłych płaszczy, futer… Nie wiedział kiedy nawet zaczął odpływać myślami do murów londyńskiego mieszkania Amelii, w którym czułymi objęciami okalał jej ciało, rzucając słodkie słówka pieczętowane gradem pocałunków. Rozmowy o gwałcie i czarnej magii, mieszające się ze zdrożnymi myślami, których nie wypuści na światło dzienne dzisiejszej nocy. – Ale jeżeli będziesz trzymać się blisko mnie, zadbam o to byś nie czuła tu żadnego zagrożenia. Obiecuję. Cornelius też nigdy nie pozwoli zrobić ci krzywdy, wie jak wiele dla mnie znaczysz.
Zasadniczo – wszyscy wiedzieli. Niewiele było osób z jego bliskiego towarzystwa, które pozostawały nieświadome jego obiektów czułości. Właściwie, cała widownia opery dowiedziała się pewnego razu o jego zamiarach, bezdusznie zgaszonych przez Amelię niczym gasi się pet w popielnicy. Takie uniżenie, jakim mógł pochwalić się człowiek odrzucony widocznie było mu w smak i do twarzy, skoro wciąż z uporem maniaka próbował i owijał swoje pałce wokół jej dłoni.
Kiedy obróciła się ku niemu, nie napastował jej jednak dłużej, sam opadł po prostu policzkiem na swoją poduszkę i przyglądał się jej gdy mówiła. Pamiętał gdy toczył podobne rozmowy. On i Stefan, chociaż w tamtym czasie on pełnił rolę Amelii – był niepewnym gnojem, który widząc nieczyste zagrywki swojego chłopaka chciał po prostu wiedzieć. Wiedza skończyła się na nauce, a nauka doprowadziła do wcielenia magii w życie. On jednak mógł zrobić z tego faktyczny użytek, będąc w tamtym czasie osobą brudzącą sobie ręce. Amelia powinna być chroniona i trzymana z daleka od takich praktyk.
- Razem ze świętej pamięci mężem Valerie zajmowaliśmy się w Berlinie… Różnymi rzeczami – zaczął, układając dłoń pod policzkiem, by nie zdradzić jej mimowolnego drżenia. Nie chciał mówić o berlińskich wątkach, ciężko było w nich bowiem nie uwzględniać Stefana, o którym wciąż mógł rzucić o jedno słowo za dużo. – Między innymi dlatego ja wyjechałem, a mój dawny nauczyciel fachu skończył na ciupie. Chcesz słuchać dalej czy wolisz… Wciąż myśleć o mnie inaczej? – zawahał się, a po raz pierwszy od rana – zaczął odczuwać kolejne, niepohamowane tiki. Skurcz pojedynczego mięśnia w brzuchu, drażniący i bolesny, dreszcz niepokoju podążający wzdłuż kręgosłupa, zaciśnięta szczęka. Wszystko to kazało sądzić, że Septimus nie zataja przed Eberhart rzeczy dla swojego interesu, a ze strachu, wstydu… - To magia żywiąca się negatywnymi emocjami, nie jestem specem od czarowania, nigdy nie uważałem na zajęciach, ha. – Przyznał, przybliżając się nieco ku niej, jakby bał się, że ktokolwiek w tym domu posłyszy jego słowa, dodatkowo w tym momencie – płynnie przeszedł na język niemiecki. Głos zadrżał. – Ale chyba nie trzyma się ludzi o dobrych zamiarach, odmawia posłuszeństwa… Czasami umysł nie wytrzymuje, mam wrażenie że wtedy, kiedy odczuwam zawahanie, ale nie jestem pewny. Uczono mnie, że muszę skupić się na bólu, lęku, chęci wyrządzenia krzywdy, gniewnie… Kiedy nie jestem wystarczająco zdeterminowany, nie mogę liczyć ani na powodzenie, ani na wyjście z tego bez szwanku… – wyjawił. Czy to wyjaśniało ogień w jego oczach? Patrzył prosto w oczy Amelii – bał się jej reakcji, jednak chciał śledzić emocje budzące się w jej na te słowa. Czy odwróci się, wstanie i wyjdzie z pomieszczenia? Obecnie nawet nie był gotowy złapać jej za ramię i zatrzymać – przecież miała prawo się nim brzydzić, nawet jeżeli to co powiedział to tylko wierzchołek góry lodowej.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
- Mówiłam ci, że nie potrzebuję żadnej niańki - fuknęła urażona chęcią roztoczenia nad sobą opieki przez niego, przez Sallowa, przez kogokolwiek, kto wątpił w jej samowystarczalność, a wątpliwości - na wojennym froncie - były przecież wysoce uzasadnione. Konstruktywne. Tylko rozproszenie uwagi trzech oponentów sprawiło, że poradziła sobie w potyczce bez draśnięcia.
Ludzie o dobrych zamiarach. Nie trzyma się ich. Odmawia posłuszeństwa.
Septimus przekuwał własny strach w słowa, zdobywał się na szczerość w temacie, z jakim być może wcale nie chciał się konfrontować, ale jeśli oczekiwał prędkiej reakcji i zapewnienia, że nie spotkało się to z choćby śladowym obrzydzeniem - kogo? partnerki? przyjaciółki, kochanki? -, również musiał obejść się smakiem. Nie odpowiedziała od razu. Nie skomentowała jego opowieści, skinąwszy lekko głową, gdy zapytał, czy dalej zamierzała przysłuchiwać się wyjawianej prawdzie, oprócz tego zamrożona w bezruchu i bezdźwięku, kocio zmrużonymi oczyma studiująca mięśnie drgające na jego twarzy. Współgrały z mową, ale wyrażały coś jeszcze. Ekspresyjny artysta, szczególnie tutaj, szczególnie teraz, nie był dla niej enigmą; czytała z niego jak z otwartej księgi, wydrapując z pergaminu skryte za atramentem prawdy, wgryzająca się w sens zdań własnymi zębami, byle zrozumieć to wszystko lepiej, dogłębniej, nie zaprzątać głowy domysłem marnującym energię - skoro odpowiedź leżała tak blisko, dosłownie. Magia żywiąca się negatywnymi emocjami, miał ich w sobie wiele? Dotychczas patrzyła na niego jak na uosobienie nieskoordynowanej radości, nawet kiedy w chłodnej manierze odmawiała przyjęcia jego oświadczyn, on wciąż przywodził na myśl ten niemożliwie irytujący promień słońca po burzliwej jesieni i jeszcze sroższej zimie; skąd brały się ta agresja i chęć niesienia innym krzywdy? Amelia analizowała to w swojej głowie długo - zbyt długo -, przez kilka najbliższych minut torturująca go ciszą. Nieumyślnie, rzecz jasna, choć dostrzegła wcześniej drżenie dłoni w charakterystycznej stylistyce, sugerujące zefir niepewności przetaczający się przez ciało dyrygenta. Lecz gdyby zareagowała od razu, wręcz mechanicznie, byłaby nieszczera. Logiczny, naukowy mózg musiał przebadać wszechrzecz, żeby dojść do wniosków, które faktycznie były jej; a kiedy to już się stało, Amelia uniosła się na łokciu i połowicznie zawisła nad Vanity, wskazującym palcem wolnej dłoni napierając na jego podbródek, by obrócić jego głowę mocniej w swoim kierunku.
- Ludzie jak Sackville i tak uważają nas za zbrodniarzy, za czarnoksiężników i morderców, za grających nieczysto oprawców, zdrajców. Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób, ale może czas pokazać, że to ich łatki tworzą nas takimi? Że mają rację, dostają to na co liczyli - snuła cicho, płynnie przechodząc do swego ojczystego języka, niemieckiego, wydawał się cięższy, ostrzejszy, pasujący do jej komentarza o wiele bardziej niż łagodna angielszczyzna. Rozjuszonego zwierzęcia, które raz poczuło zew krwi, nie sposób było tak łatwo obłaskawić; gryzło, wierzgało i drapało do wyczerpania wszelkich sił, nieuważne na błagania przestraszonej ofiary - bo nieodwracalnym zmianom uległ jego genotyp. Czy w ich przypadku było tak samo, w przypadku ludzi podobnych Septimusowi i mocy, jakimi władali? - Ta magia brzmi jak potężna broń. Przerażająca, okrutna... i, niestety, użyteczna. Używasz jej rozsądnie? Nie gaś ognia, który w tobie wznieca, ale nie pozwól mu siebie spopielić - poleciła, zdumiona tym, że uwierzyła tej nocy w sens takiego komunikatu. Dźwięki duszności i zadławienia oddalały się gdzieś daleko, zastąpione kalkulacją wniosków, rozważeniem do jakich postulatów w istocie było jej bliżej sercem. Czy warto było opłakiwać ludzi, którzy jako pierwsi dopuścili się dziś mordu, czy na ich rzecz warto było porzucać lata głoszonych przez Ministerstwo wartości, jakim zawierzyła, niejako przystosowana do niekwestionowania ekspertyzy mądrzejszych od siebie. - Jeśli już musisz, płoń w niej bezpiecznie - to chcę powiedzieć. W zimnym ogniu, ten gorący zostaw dla wrogów twoich i Shropshire. Płoń, Septimusie - dopiero teraz na powrót położyła się obok niego, układając dłoń pod swoją głową, wraz z długim oddechem oczyszczającym płuca z toksyny wcześniejszych zagubionych rozważań. - Tylko nie zapominaj, że nie jesteś żołnierzem - dodała, to było przecież ważne, tak ważne, by nie zatracił w sobie artystycznej nuty na rzecz codziennego przelewu krwi, tropienia wrogów nowego porządku i oczyszczania hrabstwa z niegodnych go mieszańców. Prymitywnie dziki, rzucający się do gardła mugolaczego mąciciela, gotów własną dłonią rozszarpać go do krwi; z perspektywy czasy wydało jej się to przedziwnie inspirujące. Silne. - Pokładasz we mnie mało wiary, Septimusie: każdy z nas ma sekrety, ja też. Teraz znam twój, wiem co potrafisz. I nie uważam, żebym myślała o tobie gorzej niż przedtem. Może... Wręcz przeciwnie? - westchnęła, podczas gdy kąciki ust zadrżały w nieuformowanym, niesprecyzowanym uśmiechu; znów posługiwała się językiem angielskim, patrząca na niego - spokojniej? - spod wachlarza ciemnobrązowych rzęs, w duchu decydująca się w pełni zawierzyć własnym słowom, wnioskom. Nie mogła kwestionować porządku nowego świata, którego była częścią. Nie mogła współczuć mężczyznom padającym na wojnie jak muchy. Nie mogła odpowiedzieć odrazą na to, jak mocno dziś się przed nią obnażył. Dłoń wcześniej przyłożona do ramienia Vanity przesunęła się do zagłębienia jego szyi, ciesząc opuszki palców ciepłem nagiej skóry; niepewność jej reakcji mogła wcześniej mrozić go od środka, ale teraz to minęło, była z nim szczera, rozsądna do bólu. - To niczego nie zmienia - stwierdziła nagle przytomniej, chociaż nie poruszyła się, ułożona obok, pod jego pościelą, w jego łóżku, ukontentowana jego ciepłem; musiał jednak zrozumieć, że nie przyjęła jego oświadczyn. Że wizyta w jego rodzinnym domu była tylko tym - wizytą. - Nad ranem wracam do Londynu - jedną ręką oferująca słodycz wyrozumiałości, drugą wciskająca głęboko do gardła gorycz swojej codzienności, torturująca rozkosznym zimnem przypominającym fragment lodu sunącego po rozgrzanej skórze. Zbyt długo tu zabawiłam.
Ludzie o dobrych zamiarach. Nie trzyma się ich. Odmawia posłuszeństwa.
Septimus przekuwał własny strach w słowa, zdobywał się na szczerość w temacie, z jakim być może wcale nie chciał się konfrontować, ale jeśli oczekiwał prędkiej reakcji i zapewnienia, że nie spotkało się to z choćby śladowym obrzydzeniem - kogo? partnerki? przyjaciółki, kochanki? -, również musiał obejść się smakiem. Nie odpowiedziała od razu. Nie skomentowała jego opowieści, skinąwszy lekko głową, gdy zapytał, czy dalej zamierzała przysłuchiwać się wyjawianej prawdzie, oprócz tego zamrożona w bezruchu i bezdźwięku, kocio zmrużonymi oczyma studiująca mięśnie drgające na jego twarzy. Współgrały z mową, ale wyrażały coś jeszcze. Ekspresyjny artysta, szczególnie tutaj, szczególnie teraz, nie był dla niej enigmą; czytała z niego jak z otwartej księgi, wydrapując z pergaminu skryte za atramentem prawdy, wgryzająca się w sens zdań własnymi zębami, byle zrozumieć to wszystko lepiej, dogłębniej, nie zaprzątać głowy domysłem marnującym energię - skoro odpowiedź leżała tak blisko, dosłownie. Magia żywiąca się negatywnymi emocjami, miał ich w sobie wiele? Dotychczas patrzyła na niego jak na uosobienie nieskoordynowanej radości, nawet kiedy w chłodnej manierze odmawiała przyjęcia jego oświadczyn, on wciąż przywodził na myśl ten niemożliwie irytujący promień słońca po burzliwej jesieni i jeszcze sroższej zimie; skąd brały się ta agresja i chęć niesienia innym krzywdy? Amelia analizowała to w swojej głowie długo - zbyt długo -, przez kilka najbliższych minut torturująca go ciszą. Nieumyślnie, rzecz jasna, choć dostrzegła wcześniej drżenie dłoni w charakterystycznej stylistyce, sugerujące zefir niepewności przetaczający się przez ciało dyrygenta. Lecz gdyby zareagowała od razu, wręcz mechanicznie, byłaby nieszczera. Logiczny, naukowy mózg musiał przebadać wszechrzecz, żeby dojść do wniosków, które faktycznie były jej; a kiedy to już się stało, Amelia uniosła się na łokciu i połowicznie zawisła nad Vanity, wskazującym palcem wolnej dłoni napierając na jego podbródek, by obrócić jego głowę mocniej w swoim kierunku.
- Ludzie jak Sackville i tak uważają nas za zbrodniarzy, za czarnoksiężników i morderców, za grających nieczysto oprawców, zdrajców. Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób, ale może czas pokazać, że to ich łatki tworzą nas takimi? Że mają rację, dostają to na co liczyli - snuła cicho, płynnie przechodząc do swego ojczystego języka, niemieckiego, wydawał się cięższy, ostrzejszy, pasujący do jej komentarza o wiele bardziej niż łagodna angielszczyzna. Rozjuszonego zwierzęcia, które raz poczuło zew krwi, nie sposób było tak łatwo obłaskawić; gryzło, wierzgało i drapało do wyczerpania wszelkich sił, nieuważne na błagania przestraszonej ofiary - bo nieodwracalnym zmianom uległ jego genotyp. Czy w ich przypadku było tak samo, w przypadku ludzi podobnych Septimusowi i mocy, jakimi władali? - Ta magia brzmi jak potężna broń. Przerażająca, okrutna... i, niestety, użyteczna. Używasz jej rozsądnie? Nie gaś ognia, który w tobie wznieca, ale nie pozwól mu siebie spopielić - poleciła, zdumiona tym, że uwierzyła tej nocy w sens takiego komunikatu. Dźwięki duszności i zadławienia oddalały się gdzieś daleko, zastąpione kalkulacją wniosków, rozważeniem do jakich postulatów w istocie było jej bliżej sercem. Czy warto było opłakiwać ludzi, którzy jako pierwsi dopuścili się dziś mordu, czy na ich rzecz warto było porzucać lata głoszonych przez Ministerstwo wartości, jakim zawierzyła, niejako przystosowana do niekwestionowania ekspertyzy mądrzejszych od siebie. - Jeśli już musisz, płoń w niej bezpiecznie - to chcę powiedzieć. W zimnym ogniu, ten gorący zostaw dla wrogów twoich i Shropshire. Płoń, Septimusie - dopiero teraz na powrót położyła się obok niego, układając dłoń pod swoją głową, wraz z długim oddechem oczyszczającym płuca z toksyny wcześniejszych zagubionych rozważań. - Tylko nie zapominaj, że nie jesteś żołnierzem - dodała, to było przecież ważne, tak ważne, by nie zatracił w sobie artystycznej nuty na rzecz codziennego przelewu krwi, tropienia wrogów nowego porządku i oczyszczania hrabstwa z niegodnych go mieszańców. Prymitywnie dziki, rzucający się do gardła mugolaczego mąciciela, gotów własną dłonią rozszarpać go do krwi; z perspektywy czasy wydało jej się to przedziwnie inspirujące. Silne. - Pokładasz we mnie mało wiary, Septimusie: każdy z nas ma sekrety, ja też. Teraz znam twój, wiem co potrafisz. I nie uważam, żebym myślała o tobie gorzej niż przedtem. Może... Wręcz przeciwnie? - westchnęła, podczas gdy kąciki ust zadrżały w nieuformowanym, niesprecyzowanym uśmiechu; znów posługiwała się językiem angielskim, patrząca na niego - spokojniej? - spod wachlarza ciemnobrązowych rzęs, w duchu decydująca się w pełni zawierzyć własnym słowom, wnioskom. Nie mogła kwestionować porządku nowego świata, którego była częścią. Nie mogła współczuć mężczyznom padającym na wojnie jak muchy. Nie mogła odpowiedzieć odrazą na to, jak mocno dziś się przed nią obnażył. Dłoń wcześniej przyłożona do ramienia Vanity przesunęła się do zagłębienia jego szyi, ciesząc opuszki palców ciepłem nagiej skóry; niepewność jej reakcji mogła wcześniej mrozić go od środka, ale teraz to minęło, była z nim szczera, rozsądna do bólu. - To niczego nie zmienia - stwierdziła nagle przytomniej, chociaż nie poruszyła się, ułożona obok, pod jego pościelą, w jego łóżku, ukontentowana jego ciepłem; musiał jednak zrozumieć, że nie przyjęła jego oświadczyn. Że wizyta w jego rodzinnym domu była tylko tym - wizytą. - Nad ranem wracam do Londynu - jedną ręką oferująca słodycz wyrozumiałości, drugą wciskająca głęboko do gardła gorycz swojej codzienności, torturująca rozkosznym zimnem przypominającym fragment lodu sunącego po rozgrzanej skórze. Zbyt długo tu zabawiłam.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Milczenie było najmniej ulubioną czynnością Septimusa. Oczywiście, kiedy Amelia topiła się w nim, on sam w głowie przewałkował już wszystkie możliwe scenariusze – myślała co mu powiedzieć, by jak najmniej zabolało? Próbowała pomyśleć o tym komu donieść o tej informacji by sprowadzić na niego nieszczęście? Albo lepiej – bała się go. Bała się o siebie, swoich bliskich, jakichkolwiek miała. Powie Valerie, na pewno powie Valerie o wszystkim, utwierdzając ją pewno tylko w przekonaniu, że Berlin odmienił jej brata. Brata, którego mogła pamiętać jako mała dziewczynka, którego w tamtym czasie znała głównie z listów i rzadkich odwiedzin. Cały ten ciąg zdarzeń sprowadził nieszczęście również na siostrę, a chociaż pół roku temu podjął próbę wybielenia się przed jej obliczem – miał nadzieję, że wszystko to nie weźmie nagle w łeb, tylko przez to, że jej brat ponownie odważył się poczuć swobodnie przy kimś, kogo dobrze już znał.
Ale wreszcie przemówiła, królowa jego życia, pieprzona Niemka. Vanity chyba miał określony gust – niemiecki blond.
Mogłaby mówić cokolwiek, byle po swojemu, a on i tak czułby to samo. Nie ważne ile ofensywnych słów przyszło mu na wojnie posłyszeć w tym języku, nieważne jak często próbował odcinać się od berlińskich epizodów, od Franza, Stefana, lokalnej śmietanki towarzyskiej, zbrodni jakie przetaczały się po ulicach niczym tornado – nigdzie nie stworzył tak wiele i nie nauczyła się tak wiele jak w Rzeszy. Same zgłoski tak charakterystyczne dla szwabskiej maniery mówienia były dla Vanity… Wyzwalające. Niepoprawnie pobudzające. Używanie mrocznej sztuki też było – dlatego pierwszy raz od dłuższego czasu udało mu się dorwać do pięciolinii, dlatego nawet pod wpływem tego, co niegdyś uznawał za otumaniające, nadal był w stanie stworzyć coś… Być prawdopodobnie słuchalnego? Miał już ponad cztery dekady na karku, a wciąż potrafił odkrywać sztukę na nowo. Amelia szarpała struny duszy niemal zapomniane, chociaż swoimi dźwiękami tak blisko znajome. Spod gruzów berlińskich domostw, zburzonych często na skutek agresywnej polityki Grindelwalda, wydobywał inspirację. Przegniłe od smutku melodie ze światełkiem na krańcu długiego tunelu. Mrok, ale i rodząca się gdzieś nadzieja.
- Nie, nie mów tak… – powiedział, jakby próbując bronić się przed łatką czarnoksiężnika. Zasady które wpajano im od małego sugerowały, by sięgać po własne cele bez względu na środki – mówili to rodzice, ale mówiła to też dewiza ich domu w Hogwarcie – Septimus czasami czuł się jednak zrażony, nieczysty tym co robił kilkanaście lat temu. Niepogodzony z tym, jaki los spotkał Stefana. Poprawił się na łóżku, unosząc się nieco w kierunku Amelii. – Masz rację, nie jestem żołnierzem. Masz cholerna rację. Długie lata myślałem jednak, że dość już mam tego wszystkiego – smrodu palonych włosów, zasłaniania ust zapłakanych żon, byle tylko zachować ciszę, uśmiechania się na wspomnienie nazwiska mężczyzny, któremu wyrwaliśmy złote zęby, a który kilka dni temu zniknął z domu… – gdyby prowadził tę rozmowę z innym mężczyzną – płakałby, przy Amelii próbował wysupłać chociaż trochę tego oczekiwanego od niego męstwa. Zamiast tego podniósł się już zupełnie, chociaż nie sparzony jej dotykiem, a po prostu postawiony w stan gotowości swoimi wspomnieniami. Słodka ekscytacja ze względu na możliwość osłuchania się z prawdziwym niemieckim, mieszająca się z mrocznymi wyznaniami. Nie wiedział czy wolałby widzieć ją nagą, czy może gdzieś za drzwiami. – Ale dopiero teraz, po tym wszystkim, po raz pierwszy od miesiąca stworzyłem coś nowego. Rozumiesz? Wróciłem do domu, nie zmyłem z siebie nawet symbolicznie grzechu, smrodu śmierci, a nakreśliłem nową kompozycję… – jego niemiecki nie był tak piękny, nosił znamiona akcentu Shropshire, jednak nie porzucał go. Wszystkie te czynniki – Amelia, Berlin, śmierć – mieszały się i wpływały na niego widocznie korzystnie, chociaż do wniosku tego dochodził jakby przez duchowe łzy. Zrezygnował dopiero, gdy i ona zarzuciła próby. – Dlaczego wiedząc to myślisz o mnie lepiej? Ja… Nic nie rozumiem.
Wiedział, że nie miał ochoty dalej ciągnąć tej rozmowy, była dziwna i nie na miejscu, prowadzona w murach domu nienawykłego do wysłuchiwania podobnych wyznań. Nie wyznań w obliczu kobiety, którą kochał. Spojrzał ku Amelii, kiedy ta oznajmiła chęć wyjazdu. I tak została tu dłużej niż deklarowała, nie powinien jej winić. Oparty o wezgłowie Septimus rozplatał ramiona, wcześniej zaplecione na piersi i pomknął dłoni ku swoim zmierzwionym włosom. Przeczesał je, by może w tym półmroku wyglądać lepiej.
- Zostań jeszcze chwilę. I tak nie zasnę.
Ale wreszcie przemówiła, królowa jego życia, pieprzona Niemka. Vanity chyba miał określony gust – niemiecki blond.
Mogłaby mówić cokolwiek, byle po swojemu, a on i tak czułby to samo. Nie ważne ile ofensywnych słów przyszło mu na wojnie posłyszeć w tym języku, nieważne jak często próbował odcinać się od berlińskich epizodów, od Franza, Stefana, lokalnej śmietanki towarzyskiej, zbrodni jakie przetaczały się po ulicach niczym tornado – nigdzie nie stworzył tak wiele i nie nauczyła się tak wiele jak w Rzeszy. Same zgłoski tak charakterystyczne dla szwabskiej maniery mówienia były dla Vanity… Wyzwalające. Niepoprawnie pobudzające. Używanie mrocznej sztuki też było – dlatego pierwszy raz od dłuższego czasu udało mu się dorwać do pięciolinii, dlatego nawet pod wpływem tego, co niegdyś uznawał za otumaniające, nadal był w stanie stworzyć coś… Być prawdopodobnie słuchalnego? Miał już ponad cztery dekady na karku, a wciąż potrafił odkrywać sztukę na nowo. Amelia szarpała struny duszy niemal zapomniane, chociaż swoimi dźwiękami tak blisko znajome. Spod gruzów berlińskich domostw, zburzonych często na skutek agresywnej polityki Grindelwalda, wydobywał inspirację. Przegniłe od smutku melodie ze światełkiem na krańcu długiego tunelu. Mrok, ale i rodząca się gdzieś nadzieja.
- Nie, nie mów tak… – powiedział, jakby próbując bronić się przed łatką czarnoksiężnika. Zasady które wpajano im od małego sugerowały, by sięgać po własne cele bez względu na środki – mówili to rodzice, ale mówiła to też dewiza ich domu w Hogwarcie – Septimus czasami czuł się jednak zrażony, nieczysty tym co robił kilkanaście lat temu. Niepogodzony z tym, jaki los spotkał Stefana. Poprawił się na łóżku, unosząc się nieco w kierunku Amelii. – Masz rację, nie jestem żołnierzem. Masz cholerna rację. Długie lata myślałem jednak, że dość już mam tego wszystkiego – smrodu palonych włosów, zasłaniania ust zapłakanych żon, byle tylko zachować ciszę, uśmiechania się na wspomnienie nazwiska mężczyzny, któremu wyrwaliśmy złote zęby, a który kilka dni temu zniknął z domu… – gdyby prowadził tę rozmowę z innym mężczyzną – płakałby, przy Amelii próbował wysupłać chociaż trochę tego oczekiwanego od niego męstwa. Zamiast tego podniósł się już zupełnie, chociaż nie sparzony jej dotykiem, a po prostu postawiony w stan gotowości swoimi wspomnieniami. Słodka ekscytacja ze względu na możliwość osłuchania się z prawdziwym niemieckim, mieszająca się z mrocznymi wyznaniami. Nie wiedział czy wolałby widzieć ją nagą, czy może gdzieś za drzwiami. – Ale dopiero teraz, po tym wszystkim, po raz pierwszy od miesiąca stworzyłem coś nowego. Rozumiesz? Wróciłem do domu, nie zmyłem z siebie nawet symbolicznie grzechu, smrodu śmierci, a nakreśliłem nową kompozycję… – jego niemiecki nie był tak piękny, nosił znamiona akcentu Shropshire, jednak nie porzucał go. Wszystkie te czynniki – Amelia, Berlin, śmierć – mieszały się i wpływały na niego widocznie korzystnie, chociaż do wniosku tego dochodził jakby przez duchowe łzy. Zrezygnował dopiero, gdy i ona zarzuciła próby. – Dlaczego wiedząc to myślisz o mnie lepiej? Ja… Nic nie rozumiem.
Wiedział, że nie miał ochoty dalej ciągnąć tej rozmowy, była dziwna i nie na miejscu, prowadzona w murach domu nienawykłego do wysłuchiwania podobnych wyznań. Nie wyznań w obliczu kobiety, którą kochał. Spojrzał ku Amelii, kiedy ta oznajmiła chęć wyjazdu. I tak została tu dłużej niż deklarowała, nie powinien jej winić. Oparty o wezgłowie Septimus rozplatał ramiona, wcześniej zaplecione na piersi i pomknął dłoni ku swoim zmierzwionym włosom. Przeczesał je, by może w tym półmroku wyglądać lepiej.
- Zostań jeszcze chwilę. I tak nie zasnę.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Mięśnie drgnęły pod skórą z zamiarem uniesienia ręki, sięgnięcia do jego twarzy, gdy metaforycznie krwawił kolejnymi porcjami prawdy kojarzonej z berlińskimi dziejami, ale zdążyła jedynie cofnąć się na łóżku, żeby stworzyć więcej przestrzeni dla podnoszącego się do siadu Septimusa. Nie chodziło już tylko o czarną magię, a o jej gnijącą gangrenę, ohydną naturę, jakby kwestia jednego zaklęcia miała zaprzeczyć... wszystkiemu. Amelia zmarszczyła brwi, nie tak pochmurnie jak zwykle, lżej, ale wciąż z konsternacją.
- To cię nie definiuje - zauważyła, wchodząc mu w słowo, bez łagodności w tonie nasączonym germańską naleciałością, od zawsze - i na zawsze - wybrakowana w kwestiach fałszywej uprzejmości. Nie otrzymałby pocieszenia tam, gdzie na to nie zasługiwał; głupotę karała szpilą wbijaną w rozedrgane od emocji mięso. Wychowanie Eberhartów było surowe, a stało się surowsze, gdy Bones złamała Eberhartowi serce. Może bez tego incydentu stworzono by ją w innym obrazie, innym tonie, lecz na dywagacje było za późno. - Nie musisz być dumny z tego, co robiłeś, Septimusie, ale naprawdę wolisz rozrzedzać energię na wspominanie i plucie sobie w brodę? Jaki w tym sens? - racjonalnością Amelia usiłowała przywrócić go z powrotem z odmętów przeszłości, której najwyraźniej nie chciał dać odejść, choć powinien - tak jak zrobiła to i ona. - Dzisiaj nie jesteśmy w Rzeszy, a ty jesteś innym człowiekiem, reszta nie ma znaczenia - wciąż lekko ściągnięte brwi uniosła ku górze, spoglądając na niego z dołu. Podniósł się, ale nie podążyła za nim, podpierająca brodę na rozłożonej dłoni. Czuła buzujący w nim wicher, widziała jak ten kłębił się w splotach tkanek, jak dygotał w oddechu i ćmił spojrzenie, odciągając Vanity daleko w otchłań niepragmatycznej pamięci. Był zagubiony, znowu. Męski i stateczny, ale zagubiony. Podobnie czuła się zaraz po Grecji, kiedy w ciszy posiadłości pod Berlinem dławiła się rozmyślaniem o tym, co by było gdyby, w efekcie posyłając swoje myśli w próżnię.
Ja nie wiem o Berlinie, ty o Grecji, kiedy to wszystko wyjdzie na jaw?
Uniosła się powoli i przesunęła nad niego, by zwinnie usiąść na Septimusie, jego nogi biorąc między własne; powinna zagrzewać go do walki, domagać się logiki zamiast szumu uczuć - lęku? wstydu? -, ale równie dobrze mogła zwyczajnie zakleszczyć jego ramiona w swoich dłoniach i przyciągnąć go bliżej. Ten jeden raz. Nie była przecież ślepa w swoich obserwacjach, to, że przez większość czasu przemawiała przez nią wyższość rozsądku nad emocją nie sprawiało, że już samo istnienie ludzkiej wrażliwości zamierzała pogrzebać sto metrów pod ziemią. - Potrzebowałeś bodźców, to nic złego - w innym wypadku grzech będzie należeć również do mnie, wymruczała, gdy wspomniał o nowej kompozycji. Czy to tym był notatnik porzucony na ziemi niedaleko rozgrzebanych w nieładzie ubrań? Nie myślała o nim wiele, lecz teraz jej wzrok pomknął w jego kierunku wręcz samoistnie, z zaciekawieniem, gdy pozwalała mężczyźnie do siebie przylgnąć, objąć, odetchnąć. - Nie jesteś też pierwszym, który uległ wojennej inspiracji, odnalazł w niej coś więcej niż tylko walkę dla walki. Słyszysz? Nie pozwolę ci skąpać tego utworu w poczuciu niestosowności czy grzechu, który nie miał miejsca - aureole tęczówek w barwie chłodnego błękitu zamigotały krótkotrwałą ostrością, ostrzeżeniem; jeśli ty nie weźmiesz odpowiedzialności za własne dzieło, ja to zrobię. Jeśli ty nie będziesz dość silny, by sprostać jego brzemieniu, ja to zrobię.
Rozkładające się w słońcu truchło prędzej czy później przeradzało się w tchnienie nowego życia, jak starzec prowadzący za rękę wnuka ku lepszej przyszłości; Amelia naparła na niego nieco mocniej, by odsunąć w tył głowę dyrygenta, a potem nachyliła się do jego ucha, wbrew wcześniejszym zamierzeniom na nowo korzystająca z dobrobytu języka, który dla niego był dobrem importowanym, dla niej - ojczystym. - Przez wielowarstwowość - przyznała, ubierając w słowa naturę własnego zapatrywania się na to wszystko. Na to, co stało się nad ranem w hrabstwie, na nową wiedzę o czarnej magii, na niego całego. - Już w tamtym pociągu miałeś w sobie coś... Innego niż w szkole - rozum? - Tajemnicę. Dojrzałą historię, więcej niż jedną, ale wszystkich nie chcę poznawać tej samej nocy. Zaskoczyłeś mnie: to już nie tylko muzyka i uśmiech - ale też cień, gniew i ambicja; szeptała te słowa do niego z przyjemnością, niezmuszona do kontrolowania własnej mimiki w pozycji, w której nie mógł jej dostrzec, mylnie zinterpretować, przypisać sobie więcej zasług, niż powinien. Zostań jeszcze chwilę. Nie zrozumiał, że zamierzała odejść dopiero nad ranem, zarówno ze Shropshire, jak i z jego łóżka, ale Amelia tym razem nie wyprowadzała Septimusa błędu. Pozwoliła mu trwać w zawiesinie niepewności - wyjdę teraz, za dziesięć minut czy o wschodzie słońca? -, jednocześnie nachylając się do drugiego z jego uszu, by owiać je ciepłym, spokojnym oddechem. - Opisz mi ją - poleciła. - Twoją nową kompozycję. Jaka jest? - co czułeś, kiedy spisywałeś jej nuty, co czujesz, kiedy mówisz mi o niej teraz?
- To cię nie definiuje - zauważyła, wchodząc mu w słowo, bez łagodności w tonie nasączonym germańską naleciałością, od zawsze - i na zawsze - wybrakowana w kwestiach fałszywej uprzejmości. Nie otrzymałby pocieszenia tam, gdzie na to nie zasługiwał; głupotę karała szpilą wbijaną w rozedrgane od emocji mięso. Wychowanie Eberhartów było surowe, a stało się surowsze, gdy Bones złamała Eberhartowi serce. Może bez tego incydentu stworzono by ją w innym obrazie, innym tonie, lecz na dywagacje było za późno. - Nie musisz być dumny z tego, co robiłeś, Septimusie, ale naprawdę wolisz rozrzedzać energię na wspominanie i plucie sobie w brodę? Jaki w tym sens? - racjonalnością Amelia usiłowała przywrócić go z powrotem z odmętów przeszłości, której najwyraźniej nie chciał dać odejść, choć powinien - tak jak zrobiła to i ona. - Dzisiaj nie jesteśmy w Rzeszy, a ty jesteś innym człowiekiem, reszta nie ma znaczenia - wciąż lekko ściągnięte brwi uniosła ku górze, spoglądając na niego z dołu. Podniósł się, ale nie podążyła za nim, podpierająca brodę na rozłożonej dłoni. Czuła buzujący w nim wicher, widziała jak ten kłębił się w splotach tkanek, jak dygotał w oddechu i ćmił spojrzenie, odciągając Vanity daleko w otchłań niepragmatycznej pamięci. Był zagubiony, znowu. Męski i stateczny, ale zagubiony. Podobnie czuła się zaraz po Grecji, kiedy w ciszy posiadłości pod Berlinem dławiła się rozmyślaniem o tym, co by było gdyby, w efekcie posyłając swoje myśli w próżnię.
Ja nie wiem o Berlinie, ty o Grecji, kiedy to wszystko wyjdzie na jaw?
Uniosła się powoli i przesunęła nad niego, by zwinnie usiąść na Septimusie, jego nogi biorąc między własne; powinna zagrzewać go do walki, domagać się logiki zamiast szumu uczuć - lęku? wstydu? -, ale równie dobrze mogła zwyczajnie zakleszczyć jego ramiona w swoich dłoniach i przyciągnąć go bliżej. Ten jeden raz. Nie była przecież ślepa w swoich obserwacjach, to, że przez większość czasu przemawiała przez nią wyższość rozsądku nad emocją nie sprawiało, że już samo istnienie ludzkiej wrażliwości zamierzała pogrzebać sto metrów pod ziemią. - Potrzebowałeś bodźców, to nic złego - w innym wypadku grzech będzie należeć również do mnie, wymruczała, gdy wspomniał o nowej kompozycji. Czy to tym był notatnik porzucony na ziemi niedaleko rozgrzebanych w nieładzie ubrań? Nie myślała o nim wiele, lecz teraz jej wzrok pomknął w jego kierunku wręcz samoistnie, z zaciekawieniem, gdy pozwalała mężczyźnie do siebie przylgnąć, objąć, odetchnąć. - Nie jesteś też pierwszym, który uległ wojennej inspiracji, odnalazł w niej coś więcej niż tylko walkę dla walki. Słyszysz? Nie pozwolę ci skąpać tego utworu w poczuciu niestosowności czy grzechu, który nie miał miejsca - aureole tęczówek w barwie chłodnego błękitu zamigotały krótkotrwałą ostrością, ostrzeżeniem; jeśli ty nie weźmiesz odpowiedzialności za własne dzieło, ja to zrobię. Jeśli ty nie będziesz dość silny, by sprostać jego brzemieniu, ja to zrobię.
Rozkładające się w słońcu truchło prędzej czy później przeradzało się w tchnienie nowego życia, jak starzec prowadzący za rękę wnuka ku lepszej przyszłości; Amelia naparła na niego nieco mocniej, by odsunąć w tył głowę dyrygenta, a potem nachyliła się do jego ucha, wbrew wcześniejszym zamierzeniom na nowo korzystająca z dobrobytu języka, który dla niego był dobrem importowanym, dla niej - ojczystym. - Przez wielowarstwowość - przyznała, ubierając w słowa naturę własnego zapatrywania się na to wszystko. Na to, co stało się nad ranem w hrabstwie, na nową wiedzę o czarnej magii, na niego całego. - Już w tamtym pociągu miałeś w sobie coś... Innego niż w szkole - rozum? - Tajemnicę. Dojrzałą historię, więcej niż jedną, ale wszystkich nie chcę poznawać tej samej nocy. Zaskoczyłeś mnie: to już nie tylko muzyka i uśmiech - ale też cień, gniew i ambicja; szeptała te słowa do niego z przyjemnością, niezmuszona do kontrolowania własnej mimiki w pozycji, w której nie mógł jej dostrzec, mylnie zinterpretować, przypisać sobie więcej zasług, niż powinien. Zostań jeszcze chwilę. Nie zrozumiał, że zamierzała odejść dopiero nad ranem, zarówno ze Shropshire, jak i z jego łóżka, ale Amelia tym razem nie wyprowadzała Septimusa błędu. Pozwoliła mu trwać w zawiesinie niepewności - wyjdę teraz, za dziesięć minut czy o wschodzie słońca? -, jednocześnie nachylając się do drugiego z jego uszu, by owiać je ciepłym, spokojnym oddechem. - Opisz mi ją - poleciła. - Twoją nową kompozycję. Jaka jest? - co czułeś, kiedy spisywałeś jej nuty, co czujesz, kiedy mówisz mi o niej teraz?
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ale był głupi, gdy myślał, że był już chyba za stary na to, by głupieć przy pięknej kobiecie leżącej w jego łóżku, o ile kiedykolwiek przy innej kobiecie czuł się tak jak przy Eberhart – w ogóle szczerze zainteresowany, a nie jednie próbujący innych możliwości. Spoglądał tylko na nią, kiedy wykonywała ruchy na łóżku i kiedy zwracała się do niego wciąż tym poruszającym tonem – kiedy nie porzucała rozsądku, byle tylko poprawić mu nastrój, kiedy kazała mu zaprzestać użalania się nad sobą… Psia mać, aż uśmiechnął się do siebie, opierając dłonie na karku. Czy Amelia wciąż, przez tyle długich lat pozostawała wolna bo ludzie nie mogli znieść jej emocjonalnego chłodu? Była w końcu tak racjonalna, tak różna od chaotycznego Vanity, który poddawał się porywom emocji niczym nastolatek.
Kiedy jej uda oplotły jego nogi, od razu niemal uśmiechnął się szeroko i nieprzyzwoicie, w końcu był tylko głupim człowiekiem, dodatkowo mężczyzną, którego każda kobieta była w stanie wsadzić do szufladki z zakładką „myślący tylko o jednym”. Właściwie – zasadniczo były momenty, kiedy nie myślał o niczym innym, musiał przyznać się do tego bez bicia, jednak w takich okolicznościach szczególnie nie powinien się chyba hamować? Teraz bardziej niż kiedykolwiek zasłużyłby chyba na łatkę chorego pederasty. Dłonie opadły na pas Amelii, a potem przesunęły się na jej plecy, by spleść się palcami. Cmoknąłby ją w siedemnaście różnych miejsc, ignorując absolutnie wszystkie słowa, które teraz wypowiadała, jednak zamiast tego – rzeczywiście ignorował jej słowa, pomrukując po prostu tępo w odpowiedzi. Włosy które opadały mu na policzek, kiedy tylko przechylała się ku jego uchu, blokowały mu jednak możliwość chociażby muśnięcia jej ustami. Próbował jedną dłonią przesunąć wzdłuż jej kręgosłupa, by po chwili sięgnąć ku jej włosom i podjąć beznadziejne próby odgarnięcia ich z jej szyi bądź chociaż z ramion, nie mógł dalej słuchać tego czczego pierdolenia, smutek odszedł w niepamięć na skutek powrotu typowo szybkich, chaotycznych nieco myśli Septimusa. Słowa Amelii zlewały się w jedno.
- Opowiem ci, ale masz już siedzieć cicho, bo jeszcze chwila i… – pociągnął ją za tył ubrania, by zmusić do odchylenia się od niego i powiększenia dzielącej ich odległości. Ręce były zimne, ale nic dziwnego – zabrał się w końcu na zabójczą wycieczkę pomiędzy mrocznymi wspomnieniami, a ciepłem wspomnień związanych z Amelią. O czym właściwie miał opowiedzieć? – teraz myśl ta zakołatała się w głowie i sprawiła, że poczuł dreszczyk niepokoju, rozchodzący się po ramionach niczym impuls elektryczny. Zmiana tematu? Właściwie, wchodziła w grę, ale co jeżeli zmieni temat na taki, który Amelia akurat chciała poruszyć?
Może po prostu powinien zgasić światło?
Chciałby, by ktoś powiedział mu co teraz powinien zrobić.
Mocniej złapał Amelię i ponownie dociskając ją do siebie, podniósł się lekko, by przerzucając się na bok, po chwili ułożyć ją na plecach. Przerzucił obie jej nogi na jedną stronę, byle nie utknąć nagle w niezręcznej pozycji. Sam uklęknął nad nią, co wcale nie czyniło pozycji mniej zręczną, jednak by dodać całości jeszcze więcej artyzmu, Septimsus w tych swoich gaciach, niczym więcej, postanowił podrażnić się z nią czy może nawet samym sobą, sprawdzając swoją wytrzymałość, cierpliwość…
- A ta mała ciuciubabka… – zaśmiał się, siadając już na piętach, jedną dłonią opierając się tuż obok jej ramienia, a palcami drugiej ręki wędrując wzdłuż jej łydki. Palcami, zachowującymi się niczym nogi małego żołnierzyka, odmierzającego rytm rymowanki w swoim marszu. – Czujne oczko… – puścił jej oko niczym ten niedojrzały idiota. – Czujna łapka… – Wędrujący żołnierzyk zamienił się na powrót w dyrygencką dłoń, która zacisnęła się na jej udzie. Uśmiechnął się szeroko i mocniej nachylił się ku Amelii, nie czując już żadnego oporu albo nie potrafiąc dłużej go stawiać. – Po omacku chodzi, czujną łapką wodzi… – Podrzucił jej koszulkę nocną ku górze, by ta dalej nie stanowiła dla niego bariery i wspinając się wyżej, ku jej biodrom, położył się niej już całym ciężarem swojego ciała, byle tylko ukradkiem sięgnąć wolną już, nie podtrzymującą go ręką, sięgnąć porzuconej obok kołdry.- A gdy się zagapię… Zaraz mnie złapie! – Amelia ponownie pojmana w pasie nie zauważyła pewnie nawet kiedy Septimus złapał za krawędź pościeli i przetaczając się z nią po łóżku, owinął ich dwójkę w ją niczym w naleśnik, sprawiając, że obydwoje okryci już ugrzęźli w dogodnej pozycji. Ona leżąca na jego piersi, a on rozbawiony swoim wyjątkowo udanym zagraniem. Zaśmiał się szczerze i dopiero teraz też, zdobył się na wyjątkową szczerość. – Wyłączyłem się na nie musisz być dumny… Przepraszam – nie czuł absolutnie żadnej skruchy, jednak w geście niewinności wydostał dłonie z pościeli i uniósł na wysokość uszu, byle tylko trzymać je na widoku.
Kiedy jej uda oplotły jego nogi, od razu niemal uśmiechnął się szeroko i nieprzyzwoicie, w końcu był tylko głupim człowiekiem, dodatkowo mężczyzną, którego każda kobieta była w stanie wsadzić do szufladki z zakładką „myślący tylko o jednym”. Właściwie – zasadniczo były momenty, kiedy nie myślał o niczym innym, musiał przyznać się do tego bez bicia, jednak w takich okolicznościach szczególnie nie powinien się chyba hamować? Teraz bardziej niż kiedykolwiek zasłużyłby chyba na łatkę chorego pederasty. Dłonie opadły na pas Amelii, a potem przesunęły się na jej plecy, by spleść się palcami. Cmoknąłby ją w siedemnaście różnych miejsc, ignorując absolutnie wszystkie słowa, które teraz wypowiadała, jednak zamiast tego – rzeczywiście ignorował jej słowa, pomrukując po prostu tępo w odpowiedzi. Włosy które opadały mu na policzek, kiedy tylko przechylała się ku jego uchu, blokowały mu jednak możliwość chociażby muśnięcia jej ustami. Próbował jedną dłonią przesunąć wzdłuż jej kręgosłupa, by po chwili sięgnąć ku jej włosom i podjąć beznadziejne próby odgarnięcia ich z jej szyi bądź chociaż z ramion, nie mógł dalej słuchać tego czczego pierdolenia, smutek odszedł w niepamięć na skutek powrotu typowo szybkich, chaotycznych nieco myśli Septimusa. Słowa Amelii zlewały się w jedno.
- Opowiem ci, ale masz już siedzieć cicho, bo jeszcze chwila i… – pociągnął ją za tył ubrania, by zmusić do odchylenia się od niego i powiększenia dzielącej ich odległości. Ręce były zimne, ale nic dziwnego – zabrał się w końcu na zabójczą wycieczkę pomiędzy mrocznymi wspomnieniami, a ciepłem wspomnień związanych z Amelią. O czym właściwie miał opowiedzieć? – teraz myśl ta zakołatała się w głowie i sprawiła, że poczuł dreszczyk niepokoju, rozchodzący się po ramionach niczym impuls elektryczny. Zmiana tematu? Właściwie, wchodziła w grę, ale co jeżeli zmieni temat na taki, który Amelia akurat chciała poruszyć?
Może po prostu powinien zgasić światło?
Chciałby, by ktoś powiedział mu co teraz powinien zrobić.
Mocniej złapał Amelię i ponownie dociskając ją do siebie, podniósł się lekko, by przerzucając się na bok, po chwili ułożyć ją na plecach. Przerzucił obie jej nogi na jedną stronę, byle nie utknąć nagle w niezręcznej pozycji. Sam uklęknął nad nią, co wcale nie czyniło pozycji mniej zręczną, jednak by dodać całości jeszcze więcej artyzmu, Septimsus w tych swoich gaciach, niczym więcej, postanowił podrażnić się z nią czy może nawet samym sobą, sprawdzając swoją wytrzymałość, cierpliwość…
- A ta mała ciuciubabka… – zaśmiał się, siadając już na piętach, jedną dłonią opierając się tuż obok jej ramienia, a palcami drugiej ręki wędrując wzdłuż jej łydki. Palcami, zachowującymi się niczym nogi małego żołnierzyka, odmierzającego rytm rymowanki w swoim marszu. – Czujne oczko… – puścił jej oko niczym ten niedojrzały idiota. – Czujna łapka… – Wędrujący żołnierzyk zamienił się na powrót w dyrygencką dłoń, która zacisnęła się na jej udzie. Uśmiechnął się szeroko i mocniej nachylił się ku Amelii, nie czując już żadnego oporu albo nie potrafiąc dłużej go stawiać. – Po omacku chodzi, czujną łapką wodzi… – Podrzucił jej koszulkę nocną ku górze, by ta dalej nie stanowiła dla niego bariery i wspinając się wyżej, ku jej biodrom, położył się niej już całym ciężarem swojego ciała, byle tylko ukradkiem sięgnąć wolną już, nie podtrzymującą go ręką, sięgnąć porzuconej obok kołdry.- A gdy się zagapię… Zaraz mnie złapie! – Amelia ponownie pojmana w pasie nie zauważyła pewnie nawet kiedy Septimus złapał za krawędź pościeli i przetaczając się z nią po łóżku, owinął ich dwójkę w ją niczym w naleśnik, sprawiając, że obydwoje okryci już ugrzęźli w dogodnej pozycji. Ona leżąca na jego piersi, a on rozbawiony swoim wyjątkowo udanym zagraniem. Zaśmiał się szczerze i dopiero teraz też, zdobył się na wyjątkową szczerość. – Wyłączyłem się na nie musisz być dumny… Przepraszam – nie czuł absolutnie żadnej skruchy, jednak w geście niewinności wydostał dłonie z pościeli i uniósł na wysokość uszu, byle tylko trzymać je na widoku.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Nie słuchał. Jak zwykle nie słuchał, zamiast rozpocząć opowieść na temat symfonii, jaką wydobył z czeluści własnej kreatywności, zamiast zawisnąć nad nią w rozkosznym gorącu pobudzanym przez obrazowość podobną poezji, za wszelki rozsądek odpłacił się - dziecięcą wyliczanką? Kiedy obracał ją na plecy, nie tego się spodziewała; właściwie przeszedł wszelkie jej oczekiwania, jedynie bijącą od przystojnych rysów radością - nie jesteś tylko uśmiechem i muzyką - zamrażając w jej gardle niewybredny, ostry komentarz o nieposzanowaniu jej czasu, o tym, jak to nigdy nie zwracał uwagi na kwestie naprawdę istotne, jak nigdy nie porozmawiał z nią o dniu spędzonym w pracy, tylko wiecznie domagał się przyjmowania swoich absurdalnych oświadczyn. Może to i dobrze, że w efekcie nie wydusiła nawet słowa. Bulgocząca pod skórą zmęczona irytacja eskalowałaby do lawy, do wymierzonej w niego złości przypominającej grot strzały wypuszczonej ze świstem przez nurt powietrza, ciągnącej do wgryzienia się w ciało - on natomiast zapomniałby o jej wzburzeniu wraz z wzejściem pierwszych promieni słonecznych, na co to wszystko?
A jednak dłonie Septimusa błądzące po ciele pomagały zapomnieć. Ukoić. Głęboki oddech oddalał od niej widmo gniewnej eksplozji, zachęcał, by zawierzyła opuszkom znajomych palców błąkających się po miękkiej skórze w rytmie wierszyka i choć z całych sił zmuszała ciało do obojętności, tylko po to, by dać mu nauczkę, nie mogła nie przyglądać mu się z ciepłą uwagą, współistniejącą do zbyt oczywistej irytacji. Był taki... dziwnie piękny, kiedy był szczęśliwy. Roześmiany jak młodzieniaszek, przepełniony energią, rozczulający jak szczeniak, którego można było odprawiać w naganie, a ten i tak wracałby niosąc taką samą miłość.
- Jesteś obłąkany - wtrąciła w trakcie wyliczanki, nawet nie usiłując ocenić, czy dominującą arię w jej głosie odegrało zdziwienie, czy może zażenowane rozbawienie, kiedy, wpatrzona w jego oczy, pozwalała odgrywającym teatr palcom maszerować po ścieżkach chętnie witającej go skóry. Najpierw łydka, potem kolano, wyżej, do uda, a gdy dotarł i tam, dłoń Amelii uniosła się do twarzy dyrygenta, paznokciami hacząc o jego dolną wargę; jakim cudem zawsze wystawiał na szwank jej skutą w lodzie personę? Przedzierał się przez membrany dojrzałości zdrowego rozsądku i rozczulał, poddając w wątpliwość jej własną poczytalność? Czarownica zdążyła tylko pisnąć, kiedy oplótł ją rękoma i obrócił ich na łóżku, kryjąc ich przed oczyma Merlina, tyle dobrego, powłoką kołdry. Kołdry ciasno scalającej ich ze sobą w skręceniu materiału, osłaniającej podburzony materiał szlafroka i koszuli nocnej niebezpiecznie podsuwającej się ku górze, by w pełni odsłoniętą skórą nagiego uda muskać nogę dyrygenta. - Obłąkany i nieodpowiedzialny, wszyscy śpią. Chcesz żeby zaraz weszła tu twoja matka upewnić się, że nic nam nie jest? Albo któryś z braci? - przypomniała mu z niestrudzoną surowością, blond lokami łaskocząc męski nos, zanim założyła je za ucho. Nad ranem wrócę do Londynu, ale dziś, dziś możemy udawać, ze przyjęłam te zaręczyny.
Nawet przyznanie się do winy nie było już w stanie zatrzymać budzącego się w podbrzuszu ciepła, nie kiedy wplotła smukłe palce w chaotyczne kosmyki włosów Vanity, nie kiedy leżąc na jego piersi mogła wsłuchać się w rytm bijącego tam serca, powoli obracająca głowę, by obrzucić go wciąż oburzonym spojrzeniem. Zupełnie jak jej stażyści, lecz oni nie słuchali jej przynajmniej w warunkach bardziej kontrolowanych, w Ministerstwie, gdzie nierozkochanym w biurokracji urzędnikom głowy chyliły się do instynktownej drzemki. Ale on? Powinien zapisywać sobie jej monologi, uczyć się ich na pamięć, może coś by z nich wyniósł - coś więcej niż wspomnienie ust przyciśniętych lekko do jego żuchwy, coś więcej niż dotyk dłoni błądzącej leniwie po jego torsie.
- Wycisz pokój - nakazała, ale nie ułatwiła mu dostępu do różdżki; jeśli tylko spróbował wysupłać rękę spod ich pierzynowego kokonu i sięgnąć nią po magiczne drewno - zgodnie zresztą z jej poleceniem, zamierzała zacisnąć palce na męskim nadgarstku, prowokacyjnie, w formie pewnego wyzwania, którego mógł, acz nie musiał się podejmować. Nie jeśli chciał tej nocy obejść się smakiem. - Na co czekasz, Septimusie? - igrała, dłonią wcześniej muskającą jego włosy sięgnąwszy teraz do drugiej dłoni mężczyzny, by wszystko mu utrudnić, to za karę, za to, że mnie nie słuchałeś. Podrażniła paznokciami kości wystające spod skóry, momentalnie przytłoczona własną satysfakcją. Przyjemnością, nie tyle psychiczną, co i fizyczną. Chyba właśnie tego oczekiwała po wcześniejszym spektaklu w Wenlock Edge, gdzie odkrył przed nią swój niebezpieczny potencjał, tej bliskości, intymności; Amelia nie bez powodu zawsze lgnęła do trudnych gatunków. - Czy może powinnam mówić do ciebie w ten sposób? - w oczach roziskrzyła się rozbawiona filuteria gdy w sypialni znów rozbrzmiał inny język, jej ojczysty, ten, który na Vanity działał w tak jasno określony sposób.
A jednak dłonie Septimusa błądzące po ciele pomagały zapomnieć. Ukoić. Głęboki oddech oddalał od niej widmo gniewnej eksplozji, zachęcał, by zawierzyła opuszkom znajomych palców błąkających się po miękkiej skórze w rytmie wierszyka i choć z całych sił zmuszała ciało do obojętności, tylko po to, by dać mu nauczkę, nie mogła nie przyglądać mu się z ciepłą uwagą, współistniejącą do zbyt oczywistej irytacji. Był taki... dziwnie piękny, kiedy był szczęśliwy. Roześmiany jak młodzieniaszek, przepełniony energią, rozczulający jak szczeniak, którego można było odprawiać w naganie, a ten i tak wracałby niosąc taką samą miłość.
- Jesteś obłąkany - wtrąciła w trakcie wyliczanki, nawet nie usiłując ocenić, czy dominującą arię w jej głosie odegrało zdziwienie, czy może zażenowane rozbawienie, kiedy, wpatrzona w jego oczy, pozwalała odgrywającym teatr palcom maszerować po ścieżkach chętnie witającej go skóry. Najpierw łydka, potem kolano, wyżej, do uda, a gdy dotarł i tam, dłoń Amelii uniosła się do twarzy dyrygenta, paznokciami hacząc o jego dolną wargę; jakim cudem zawsze wystawiał na szwank jej skutą w lodzie personę? Przedzierał się przez membrany dojrzałości zdrowego rozsądku i rozczulał, poddając w wątpliwość jej własną poczytalność? Czarownica zdążyła tylko pisnąć, kiedy oplótł ją rękoma i obrócił ich na łóżku, kryjąc ich przed oczyma Merlina, tyle dobrego, powłoką kołdry. Kołdry ciasno scalającej ich ze sobą w skręceniu materiału, osłaniającej podburzony materiał szlafroka i koszuli nocnej niebezpiecznie podsuwającej się ku górze, by w pełni odsłoniętą skórą nagiego uda muskać nogę dyrygenta. - Obłąkany i nieodpowiedzialny, wszyscy śpią. Chcesz żeby zaraz weszła tu twoja matka upewnić się, że nic nam nie jest? Albo któryś z braci? - przypomniała mu z niestrudzoną surowością, blond lokami łaskocząc męski nos, zanim założyła je za ucho. Nad ranem wrócę do Londynu, ale dziś, dziś możemy udawać, ze przyjęłam te zaręczyny.
Nawet przyznanie się do winy nie było już w stanie zatrzymać budzącego się w podbrzuszu ciepła, nie kiedy wplotła smukłe palce w chaotyczne kosmyki włosów Vanity, nie kiedy leżąc na jego piersi mogła wsłuchać się w rytm bijącego tam serca, powoli obracająca głowę, by obrzucić go wciąż oburzonym spojrzeniem. Zupełnie jak jej stażyści, lecz oni nie słuchali jej przynajmniej w warunkach bardziej kontrolowanych, w Ministerstwie, gdzie nierozkochanym w biurokracji urzędnikom głowy chyliły się do instynktownej drzemki. Ale on? Powinien zapisywać sobie jej monologi, uczyć się ich na pamięć, może coś by z nich wyniósł - coś więcej niż wspomnienie ust przyciśniętych lekko do jego żuchwy, coś więcej niż dotyk dłoni błądzącej leniwie po jego torsie.
- Wycisz pokój - nakazała, ale nie ułatwiła mu dostępu do różdżki; jeśli tylko spróbował wysupłać rękę spod ich pierzynowego kokonu i sięgnąć nią po magiczne drewno - zgodnie zresztą z jej poleceniem, zamierzała zacisnąć palce na męskim nadgarstku, prowokacyjnie, w formie pewnego wyzwania, którego mógł, acz nie musiał się podejmować. Nie jeśli chciał tej nocy obejść się smakiem. - Na co czekasz, Septimusie? - igrała, dłonią wcześniej muskającą jego włosy sięgnąwszy teraz do drugiej dłoni mężczyzny, by wszystko mu utrudnić, to za karę, za to, że mnie nie słuchałeś. Podrażniła paznokciami kości wystające spod skóry, momentalnie przytłoczona własną satysfakcją. Przyjemnością, nie tyle psychiczną, co i fizyczną. Chyba właśnie tego oczekiwała po wcześniejszym spektaklu w Wenlock Edge, gdzie odkrył przed nią swój niebezpieczny potencjał, tej bliskości, intymności; Amelia nie bez powodu zawsze lgnęła do trudnych gatunków. - Czy może powinnam mówić do ciebie w ten sposób? - w oczach roziskrzyła się rozbawiona filuteria gdy w sypialni znów rozbrzmiał inny język, jej ojczysty, ten, który na Vanity działał w tak jasno określony sposób.
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Groźba przybycia tu matki powinna na niego zadziałać? Dobre sobie. Zaśmiałby się, gdyby nie fakt, ze nie chciał pluć jej śmiechem prosto w twarz.
Co z tego, że weszłaby tutaj i nakryła ich w oczywistej pozycji czy nawet w jeszcze gorszej, nie pozostawiającej ani milimetra na domysły? Co miałoby się wtedy wydarzyć? Miałaby dojść do wniosku, że jej czterdziestoletni syn nie był prawiczkiem? Też dobre, przecież na pewno musiała to wiedzieć, nawet nie pytając. Nie każdy w tym świecie był tak czysty i bez skazy, jak by tego chciano, a Septimus, który chociaż wychowany w rodzinie przywiązanej do tradycji, był kawalerem chyba już zbyt długo, by dalej mamić własne domostwo co do swojego idealnego poukładania. Opinia o Amelii mogła się zepsuć, to prawda, jednak sama też nie pozostawała młódką, nikogo nie powinno chyba dziwić, że z niejednego pieca chleb jadła. Było to nieprzyzwoite, ale też wiarygodne bardziej od wiecznej cnoty.
- Skoro śpią, to niech śpią sobie dalej i pozwolą nam nie spać… – Septimus nie potrafił już powiedzieć sobie nie, właściwie – rzadko kiedy potrafił oprzeć się po prostu swoim zachciankom. Chciał napić się szampana na bankiecie po występie? Pił go, to proste. Ktoś częstował go papieroskiem, na którego akurat w powiewie dziwnych i nietypowych sobie preferencji miał ochotę? Brał i spalał. Jakiś ładnie ubrany pan sugerował mu, by wybrali się razem do baru? Opór, cholerny opór i twarz Corneliusa pojawiająca się przed oczami, rozganiająca chmury zachcianek z obłąkanego umysłu Vanity. Teraz Septimus nie myślał o takich rzeczach jednak, właściwie – niewiele myślał, po prostu pozwalając chwili trwać. – Bracia na pewno nie śpią, mamy chory nawyk zasypiania o zmierzchu… – zdradził, pozwalając niewolić swoje dłonie. Kiedy kazała wyciszyć pomieszczenie, uniósł tylko brwi ku górze i uśmiechnął się wyzywająco. Rozkazy i jednoczesne uwiązanie, później mieszające się z na nowo przywołanym, drażniącym nerwy językiem. Jeżeli Amelia chciała doprowadzić Septimusa do obsesji, prawdopodobnie była na dobrej drodze. O ile już dawno nie wpędziła go w pułapkę, w końcu pozostawał… Nieustępliwy. A ona wydawała się doskonale rozumieć, że dyrygentowi potrzeba było silnej ręki i pewnego rodzaju emocjonalnego i cielesnego zniewolenia. Gdyby chciał momentalnie wykręciłby się z jej uścisków, wykorzystując typowo męską siłę mięśni, jednak widocznie pozycja ta odpowiadała mu bardziej niż jakakolwiek inna. – Wykonam każdy Pani rozkaz, Wachtmeisterin, jeżeli nakaże mi pani zamknąć jadaczkę, nawet dziobem nie kłapnę… – powiedział mrukliwie, z nieco komediową manierą, udając jedynie, że próbuje stawiać opór na jej palce, dłonie, tą władczą aurę, w której się zatapiał. – Pozwól mi, proszę, sięgnąć po różdżkę… – powiedział, próbując podnieść się na łóżku, pomimo swoich widocznie ograniczonych ruchów, byle tylko wyrazić ostatni zew odegranego zwinnie buntu – chęć zerknięcia się z nią czubkiem nosa, by jakby naturalnym przyciąganiem skusić ją do złożenia pocałunku na jego ustach, nic więcej. Dzisiejszej nocy wystarczyło mu już chwilowej rozrywki, chwilowego przejęcia sterów w zabawnym geście. Chciał być absolutnie uległy. Był gotowy złożyć swój los w jej dłoniach. A gdyby tego chciała – pozostałby absolutnie cicho nawet bez żadnych, bzdurnych zaklęć.
2x zt
Co z tego, że weszłaby tutaj i nakryła ich w oczywistej pozycji czy nawet w jeszcze gorszej, nie pozostawiającej ani milimetra na domysły? Co miałoby się wtedy wydarzyć? Miałaby dojść do wniosku, że jej czterdziestoletni syn nie był prawiczkiem? Też dobre, przecież na pewno musiała to wiedzieć, nawet nie pytając. Nie każdy w tym świecie był tak czysty i bez skazy, jak by tego chciano, a Septimus, który chociaż wychowany w rodzinie przywiązanej do tradycji, był kawalerem chyba już zbyt długo, by dalej mamić własne domostwo co do swojego idealnego poukładania. Opinia o Amelii mogła się zepsuć, to prawda, jednak sama też nie pozostawała młódką, nikogo nie powinno chyba dziwić, że z niejednego pieca chleb jadła. Było to nieprzyzwoite, ale też wiarygodne bardziej od wiecznej cnoty.
- Skoro śpią, to niech śpią sobie dalej i pozwolą nam nie spać… – Septimus nie potrafił już powiedzieć sobie nie, właściwie – rzadko kiedy potrafił oprzeć się po prostu swoim zachciankom. Chciał napić się szampana na bankiecie po występie? Pił go, to proste. Ktoś częstował go papieroskiem, na którego akurat w powiewie dziwnych i nietypowych sobie preferencji miał ochotę? Brał i spalał. Jakiś ładnie ubrany pan sugerował mu, by wybrali się razem do baru? Opór, cholerny opór i twarz Corneliusa pojawiająca się przed oczami, rozganiająca chmury zachcianek z obłąkanego umysłu Vanity. Teraz Septimus nie myślał o takich rzeczach jednak, właściwie – niewiele myślał, po prostu pozwalając chwili trwać. – Bracia na pewno nie śpią, mamy chory nawyk zasypiania o zmierzchu… – zdradził, pozwalając niewolić swoje dłonie. Kiedy kazała wyciszyć pomieszczenie, uniósł tylko brwi ku górze i uśmiechnął się wyzywająco. Rozkazy i jednoczesne uwiązanie, później mieszające się z na nowo przywołanym, drażniącym nerwy językiem. Jeżeli Amelia chciała doprowadzić Septimusa do obsesji, prawdopodobnie była na dobrej drodze. O ile już dawno nie wpędziła go w pułapkę, w końcu pozostawał… Nieustępliwy. A ona wydawała się doskonale rozumieć, że dyrygentowi potrzeba było silnej ręki i pewnego rodzaju emocjonalnego i cielesnego zniewolenia. Gdyby chciał momentalnie wykręciłby się z jej uścisków, wykorzystując typowo męską siłę mięśni, jednak widocznie pozycja ta odpowiadała mu bardziej niż jakakolwiek inna. – Wykonam każdy Pani rozkaz, Wachtmeisterin, jeżeli nakaże mi pani zamknąć jadaczkę, nawet dziobem nie kłapnę… – powiedział mrukliwie, z nieco komediową manierą, udając jedynie, że próbuje stawiać opór na jej palce, dłonie, tą władczą aurę, w której się zatapiał. – Pozwól mi, proszę, sięgnąć po różdżkę… – powiedział, próbując podnieść się na łóżku, pomimo swoich widocznie ograniczonych ruchów, byle tylko wyrazić ostatni zew odegranego zwinnie buntu – chęć zerknięcia się z nią czubkiem nosa, by jakby naturalnym przyciąganiem skusić ją do złożenia pocałunku na jego ustach, nic więcej. Dzisiejszej nocy wystarczyło mu już chwilowej rozrywki, chwilowego przejęcia sterów w zabawnym geście. Chciał być absolutnie uległy. Był gotowy złożyć swój los w jej dłoniach. A gdyby tego chciała – pozostałby absolutnie cicho nawet bez żadnych, bzdurnych zaklęć.
2x zt
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Sypialnia Septimusa
Szybka odpowiedź