Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
"Bursztynowy Świerzop"
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
Cave Inimicum (cały budynek i wszystkie pomieszczenia, donosi Castorowi i Steffenowi), Czaroszpieg (w formie obrazu Nicholasa Flamela, który ma oko na cały sklep, donosi mieszkańcom Wrzosowej Przystani), Lepkie Ręce (na drzwiach dzielących przejście publiczne od prywatnego), Zawierucha (dwie pracownie, gabinet i zaplecze), Contramortem (główna część sklepu) [bylobrzydkobedzieladnie]
Sklep alchemiczny "Bursztynowy Świerzop"
Sklep alchemiczny mieści się we wschodniej części Doliny Godryka, około dziesięciu minut marszem od Placu Głównego. "Bursztynowy Świerzop" jest miejscem szczególnym, bowiem właśnie tam przyjmowane i realizowane są zamówienia na wszelkiego rodzaju talizmany. W asortymencie sklepu zgodnie z nazwą łączącą w sobie elementy tworzenia talizmanów i warzenia mikstur znajduje się również szereg eliksirów — przede wszystkim codziennego użytku i leczniczych, jednakże właściciel nie odmawia podejmowania się warzenia na zlecenie. Na wejściu klientów wita kilka półek, które tworzą specjalnie przygotowane regały. Talizmany znajdują się zamknięte bezpiecznie w szklanych gablotkach, eliksiry wystawione są na widok na drewnianych wystawkach. Właściciel najczęściej wyczekuje klientów za kontuarem z ciemnego drewna, na którym ustawiona jest staromodna, magiczna kasa. Co do zasady klienci nie mają wstępu na zaplecze, lecz w specjalnie odgrodzonej części znajdują się trzy mniejsze pokoje — dwie pracownie oraz niewielki gabinet.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:42, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Oliver Summers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
| 18 lipca
Z dłońmi w kieszeniach, Roger przemierzał ulicę spokojnym krokiem, uważnie rozglądając się wokół. Dolina Godryka jak zawsze nie była zbyt przeludniona. Pojedyncze osoby zmierzały ku swoim celom. Gdzieś w oddali słuchać było rozmowy nastolatków cieszących się wakacjami i zawieszeniem broni. Roger nie zwracał jednak uwagi na ludzi, a bardziej na samą przestrzeń Znał tę ulicę sprzed lat, jednak przed ostatnią dekadę trochę się zmieniła. Większość sklepów wymieniła swoje szyldy. Część lokali miała zupełnie nowe nazwy, niektóre były po prostu nowe. Kilka z nich zabito deskami, a parę budynków uległo mniejszej lub większej przebudowie. Zmiana, tak samo jak śmierć i podatki, była nieunikniona.
W końcu Bennet znalazł się przed sklepem, do którego zmierzał. Przyjrzał się szyldowi, po czym nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Na sklepowych półkach roiło się wręcz od eliksirów. Rogerowi przeszło przez myśl, że musiałby uzupełnić zapasy. Nigdy nie był dobry w ich warzeniu, a zadania domowe często rozwiązywała za niego Prima, ale te lecznicze warto było mieć w swojej kolekcji.
Nie miał jednak czasu, aby dłużej się nad tym zastanawiać. Od razu skierował swój krok w stronę lady, kiwając głową w stronę stojącego tam młodego mężczyzny.
— Dzień dobry. Roger Bennett. — Wyciągnął rękę. — Wymienialiśmy ostatnio sowy na temat zaginionych talizmanów — doprecyzował, choć był niemal przekonany, że Summer go oczekiwał.
Krewny chłopaka poinformował go, że ten ostatnio szuka pomocy w związku z incydentem w sklepie. Roger co prawda liczył na znalezienie stałej pracy, ale w tej chwili jeszcze takowej nie posiadał, a takie zlecenia pomagały mu podreperować budżet i zdobyć potrzebne znajomości. W końcu po jedenastu latach musiał ponownie dać poznać się społeczności i zdobyć jej zaufanie, czego nauczyło go spotkanie po latach z Tonksem.
Z tego powodu Bennett miał szczerą nadzieję, że uda mu się chłopakowi pomóc. Nie znał szczegółów sprawy, ale dobra opinia na pewno mu nie zaszkodzi. Nie dało się jednak ukryć, że w jego branży odpowiednie znajomości i wtyki zawsze były niezmiernie przydatne, a jego możliwości na tę chwilę były dość ograniczone. To utrudniało robotę w znacznym stopniu. Siedzenie i gapienie się w ścianę nie mogło jednak tego stanu rzeczy zmienić.
Z dłońmi w kieszeniach, Roger przemierzał ulicę spokojnym krokiem, uważnie rozglądając się wokół. Dolina Godryka jak zawsze nie była zbyt przeludniona. Pojedyncze osoby zmierzały ku swoim celom. Gdzieś w oddali słuchać było rozmowy nastolatków cieszących się wakacjami i zawieszeniem broni. Roger nie zwracał jednak uwagi na ludzi, a bardziej na samą przestrzeń Znał tę ulicę sprzed lat, jednak przed ostatnią dekadę trochę się zmieniła. Większość sklepów wymieniła swoje szyldy. Część lokali miała zupełnie nowe nazwy, niektóre były po prostu nowe. Kilka z nich zabito deskami, a parę budynków uległo mniejszej lub większej przebudowie. Zmiana, tak samo jak śmierć i podatki, była nieunikniona.
W końcu Bennet znalazł się przed sklepem, do którego zmierzał. Przyjrzał się szyldowi, po czym nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Na sklepowych półkach roiło się wręcz od eliksirów. Rogerowi przeszło przez myśl, że musiałby uzupełnić zapasy. Nigdy nie był dobry w ich warzeniu, a zadania domowe często rozwiązywała za niego Prima, ale te lecznicze warto było mieć w swojej kolekcji.
Nie miał jednak czasu, aby dłużej się nad tym zastanawiać. Od razu skierował swój krok w stronę lady, kiwając głową w stronę stojącego tam młodego mężczyzny.
— Dzień dobry. Roger Bennett. — Wyciągnął rękę. — Wymienialiśmy ostatnio sowy na temat zaginionych talizmanów — doprecyzował, choć był niemal przekonany, że Summer go oczekiwał.
Krewny chłopaka poinformował go, że ten ostatnio szuka pomocy w związku z incydentem w sklepie. Roger co prawda liczył na znalezienie stałej pracy, ale w tej chwili jeszcze takowej nie posiadał, a takie zlecenia pomagały mu podreperować budżet i zdobyć potrzebne znajomości. W końcu po jedenastu latach musiał ponownie dać poznać się społeczności i zdobyć jej zaufanie, czego nauczyło go spotkanie po latach z Tonksem.
Z tego powodu Bennett miał szczerą nadzieję, że uda mu się chłopakowi pomóc. Nie znał szczegółów sprawy, ale dobra opinia na pewno mu nie zaszkodzi. Nie dało się jednak ukryć, że w jego branży odpowiednie znajomości i wtyki zawsze były niezmiernie przydatne, a jego możliwości na tę chwilę były dość ograniczone. To utrudniało robotę w znacznym stopniu. Siedzenie i gapienie się w ścianę nie mogło jednak tego stanu rzeczy zmienić.
Serenely splendid heron,
staring into river,
wind that blows your feathers
staring into river,
wind that blows your feathers
Roger Bennett
Zawód : szukam tropów i rozwiązuje sprawy
Wiek : 35 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I will write peace on your wings and you will fly all over the world.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wydarzenia trzeciego lipca dalej pozostawały nierozwiązane. O ile udało mu się przynajmniej jakoś zaradzić na problem wybuchających ryb i mazi zbierającej się w studni, o tyle wciąż otwarta była sprawa pękającego szkła gablotowego oraz kilku talizmanów, które tajemniczo zniknęły, gdy powrócił do sklepu po — jak mu się wydawało — udanej interwencji przy plumpkowej studni.
Po części rozumiał i był przekonany, że to była jego wina. W pośpiechu nie zamknął przecież sklepu, zostawił drzwi otwarte, ale nie spodziewał się, że akurat tego samego dnia ktoś postanowi to wykorzystać. Ludzie z Doliny Godryka doskonale go znali i wiedzieli, czym się zajmuje. Sam Bursztynowy Świerzop jako sklep prezentował się wcale nienajgorzej, nawet pomimo magicznej kasy, która zacinała się uporczywie w momentach największego ruchu, wystawiając cierpliwość młodego sklepikarza na próbę. Więc gdy tylko dostrzegł, że zniknęły talizmany, był święcie przekonany, że zniknął też utarg ze sklepowej kasy.
Och, jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy pieniądze pozostawały nietknięte. Zmalało dopiero wtedy, gdy przypomniał sobie o złośliwej naturze tegoż przedmiotu i wyobraził sobie złodzieja, próbującego dostać się do jej zawartości, fuczącego w narastającej wraz z upływającym czasem frustracji. Dobrze mu tak.
O zbrodni (bo musiała być to zbrodnia, przynajmniej w jego oczach) opowiedział starszemu bratu, a starszy brat z kolei nakierował go na pewnego powracającego do kraju człowieka. Nazwisko Bennett nie mówiło mu za dużo (już bardziej Beckett, ale brat zrzucił to na karb młodego wieku Summersa), lecz czy miał inne opcje? Skoro brat za niego poświadczył, mógł chociaż spróbować mu zaufać. I po wymianie sowiej korespondencji zaprosić na miejsce zbrodni. Może był od niego mądrzejszy i uda mu się zauważyć coś, co Oliver pominął.
Akurat — znów — walczył z kasą, gdy dzwonek zawieszony nad drzwiami wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, a drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka spodziewanego gościa. Oliver oderwał się od pracy, tym samym dając maszynie przynajmniej kilka chwil na przemyślenie swojego postępowania (zazwyczaj to starczało na namówienie jej do współpracy), aby uśmiechnąć się szeroko do mężczyzny i unieść rękę w geście powitania.
Otrzepał ręce, wycierając je w roboczy fartuch, który w trakcie pracy w sklepie miał na sobie niemal zawsze. Dopiero po tym obszedł okrągłą ladę, wychodząc mężczyźnie naprzeciw. Powinni zresztą przywitać się tak, jak należało, stąd wyciągnięta, choć koścista dłoń.
— Oliver Summers, niezwykle się cieszę, że mogę liczyć na pana pomoc — choć w tej chwili znajdowali się w sklepie sami i tak ściszył głos, dla ostrożności. Kto wie, może ci złoczyńcy znaleźli jakiś sposób na to, by go podsłuchiwać? — Napije się pan czegoś? Obawiam się, że nie mam za dużo do zaproponowania, ale woda, herbata, kawa zbożowa? Nim przejdziemy do konkretów?
Po części rozumiał i był przekonany, że to była jego wina. W pośpiechu nie zamknął przecież sklepu, zostawił drzwi otwarte, ale nie spodziewał się, że akurat tego samego dnia ktoś postanowi to wykorzystać. Ludzie z Doliny Godryka doskonale go znali i wiedzieli, czym się zajmuje. Sam Bursztynowy Świerzop jako sklep prezentował się wcale nienajgorzej, nawet pomimo magicznej kasy, która zacinała się uporczywie w momentach największego ruchu, wystawiając cierpliwość młodego sklepikarza na próbę. Więc gdy tylko dostrzegł, że zniknęły talizmany, był święcie przekonany, że zniknął też utarg ze sklepowej kasy.
Och, jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy pieniądze pozostawały nietknięte. Zmalało dopiero wtedy, gdy przypomniał sobie o złośliwej naturze tegoż przedmiotu i wyobraził sobie złodzieja, próbującego dostać się do jej zawartości, fuczącego w narastającej wraz z upływającym czasem frustracji. Dobrze mu tak.
O zbrodni (bo musiała być to zbrodnia, przynajmniej w jego oczach) opowiedział starszemu bratu, a starszy brat z kolei nakierował go na pewnego powracającego do kraju człowieka. Nazwisko Bennett nie mówiło mu za dużo (już bardziej Beckett, ale brat zrzucił to na karb młodego wieku Summersa), lecz czy miał inne opcje? Skoro brat za niego poświadczył, mógł chociaż spróbować mu zaufać. I po wymianie sowiej korespondencji zaprosić na miejsce zbrodni. Może był od niego mądrzejszy i uda mu się zauważyć coś, co Oliver pominął.
Akurat — znów — walczył z kasą, gdy dzwonek zawieszony nad drzwiami wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, a drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka spodziewanego gościa. Oliver oderwał się od pracy, tym samym dając maszynie przynajmniej kilka chwil na przemyślenie swojego postępowania (zazwyczaj to starczało na namówienie jej do współpracy), aby uśmiechnąć się szeroko do mężczyzny i unieść rękę w geście powitania.
Otrzepał ręce, wycierając je w roboczy fartuch, który w trakcie pracy w sklepie miał na sobie niemal zawsze. Dopiero po tym obszedł okrągłą ladę, wychodząc mężczyźnie naprzeciw. Powinni zresztą przywitać się tak, jak należało, stąd wyciągnięta, choć koścista dłoń.
— Oliver Summers, niezwykle się cieszę, że mogę liczyć na pana pomoc — choć w tej chwili znajdowali się w sklepie sami i tak ściszył głos, dla ostrożności. Kto wie, może ci złoczyńcy znaleźli jakiś sposób na to, by go podsłuchiwać? — Napije się pan czegoś? Obawiam się, że nie mam za dużo do zaproponowania, ale woda, herbata, kawa zbożowa? Nim przejdziemy do konkretów?
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Widząc, jak młody kasjer walczy z kasą, uniósł brew, ale nie skomentował. U jego ojca w sklepie, gdy jeszcze tam pomagał, nie było takich rewelacji i Bennett nie miał bladego pojęcia, jak urządzenie obsłużyć, czy chłopakowi pomóc.
Po chwili pewność Rogera co do tego, że to właśnie ten Summers go opuściła. Chłopak był jednak dość młody jak na właściciela takiego lokalu. Skąd wziął na to fundusze? Mógł wprawdzie odłożyć albo dostać od rodziców, ale jednak zwykle osoby będące właścicielami tego typu miejsc były trochę starsze; najwyżej pracowały albo pomagały rodzinie. Szybko jednak okazało się, że faktycznie trafił na odpowiednią osobę.
– Oczywiście, mam nadzieję, że uda mi się rozwiązać sprawę albo chociaż rzucić na nią świeże światło. – Uścisnął rękę chłopaka.
Niestety, nie zawsze udawało się rozwiązywać sprawy. Co prawda większość złodziejaszków, czy nawet morderców nie była szczególnie elokwentna; raczej wydawało im się, że są wybitni i utalentowani, niż tacy byli. Jednakże czasem po prostu brakowało śladów lub dowodów, a po takim czasie, jaki minął od napadu na sklep… cóż, większość poszlak mogła już się zatrzeć. Gdyby został wezwany wcześniej… Ale jednocześnie Roger jak najbardziej rozumiał, że Summers mógł nie wiedzieć, do kogo od razu napisać i znalezienie kontaktów mogło trochę zająć.
– Woda wystarczy. – Herbata i kawa były zbędne, zwłaszcza w tych czasach i w tym miejscu. – Wolałbym jak najszybciej przejść do rzeczy. Co dokładnie się wydarzyło? Nakreślił pan sprawę listownie, ale chciałbym to jeszcze raz usłyszeć od pana, jeśli jest taka możliwość.
Listy listami, ale mowa ciała właściciela tego miejsca mogła mu dużo zdradzić. Na razie widział, że złodziejaszek nie miałby większych problemów z ukradzeniem pomniejszych fiolek z eliksirami, jednak talizmany nie były widoczne na pierwszy rzut oka. Złodziej więc musiałby mieć albo szczęście i od razu je znaleźć, albo wiedzieć, po co przychodzi. To drugie nie było zresztą bardzo nieprawdopodobne. Często odwiedzali miejsce przed popełnieniem przestępstwa, a potem obserwowali lokal w dogodnych dla siebie godzinach, czekając na okazję.
Można by rzec, że tak czynić mogą tylko osoby ze złą duszą, jednak Roger poznał wystarczająco takich osób, aby wiedzieć, że zwykle nie jest to prawda. Często to łagodni ludzie, których życie postawiło pod ścianą. Albo kradniesz, albo nie masz co jeść. Ewentualnie myślisz, że nie masz, bo i takich nie brakowało. Przynajmniej w Stanach. W wojennej rzeczywistości sprawa mogła wyglądać odwrotnie i naprawdę wiele osób mogło kraść z konieczności. W końcu jak tu wyżyć, gdy kraj spływa krwią, a na część twojej rodziny prawdopodobnie polują?
Po chwili pewność Rogera co do tego, że to właśnie ten Summers go opuściła. Chłopak był jednak dość młody jak na właściciela takiego lokalu. Skąd wziął na to fundusze? Mógł wprawdzie odłożyć albo dostać od rodziców, ale jednak zwykle osoby będące właścicielami tego typu miejsc były trochę starsze; najwyżej pracowały albo pomagały rodzinie. Szybko jednak okazało się, że faktycznie trafił na odpowiednią osobę.
– Oczywiście, mam nadzieję, że uda mi się rozwiązać sprawę albo chociaż rzucić na nią świeże światło. – Uścisnął rękę chłopaka.
Niestety, nie zawsze udawało się rozwiązywać sprawy. Co prawda większość złodziejaszków, czy nawet morderców nie była szczególnie elokwentna; raczej wydawało im się, że są wybitni i utalentowani, niż tacy byli. Jednakże czasem po prostu brakowało śladów lub dowodów, a po takim czasie, jaki minął od napadu na sklep… cóż, większość poszlak mogła już się zatrzeć. Gdyby został wezwany wcześniej… Ale jednocześnie Roger jak najbardziej rozumiał, że Summers mógł nie wiedzieć, do kogo od razu napisać i znalezienie kontaktów mogło trochę zająć.
– Woda wystarczy. – Herbata i kawa były zbędne, zwłaszcza w tych czasach i w tym miejscu. – Wolałbym jak najszybciej przejść do rzeczy. Co dokładnie się wydarzyło? Nakreślił pan sprawę listownie, ale chciałbym to jeszcze raz usłyszeć od pana, jeśli jest taka możliwość.
Listy listami, ale mowa ciała właściciela tego miejsca mogła mu dużo zdradzić. Na razie widział, że złodziejaszek nie miałby większych problemów z ukradzeniem pomniejszych fiolek z eliksirami, jednak talizmany nie były widoczne na pierwszy rzut oka. Złodziej więc musiałby mieć albo szczęście i od razu je znaleźć, albo wiedzieć, po co przychodzi. To drugie nie było zresztą bardzo nieprawdopodobne. Często odwiedzali miejsce przed popełnieniem przestępstwa, a potem obserwowali lokal w dogodnych dla siebie godzinach, czekając na okazję.
Można by rzec, że tak czynić mogą tylko osoby ze złą duszą, jednak Roger poznał wystarczająco takich osób, aby wiedzieć, że zwykle nie jest to prawda. Często to łagodni ludzie, których życie postawiło pod ścianą. Albo kradniesz, albo nie masz co jeść. Ewentualnie myślisz, że nie masz, bo i takich nie brakowało. Przynajmniej w Stanach. W wojennej rzeczywistości sprawa mogła wyglądać odwrotnie i naprawdę wiele osób mogło kraść z konieczności. W końcu jak tu wyżyć, gdy kraj spływa krwią, a na część twojej rodziny prawdopodobnie polują?
Serenely splendid heron,
staring into river,
wind that blows your feathers
staring into river,
wind that blows your feathers
Roger Bennett
Zawód : szukam tropów i rozwiązuje sprawy
Wiek : 35 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I will write peace on your wings and you will fly all over the world.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ekscesy kasy nie były niczym nowym, dlatego nie przykładał nawet wielkiej wagi do tego, jak może być to postrzegane przez osoby trzecie. Tak samo przestał zastanawiać się nad tym, jak ludzie postrzegają jego jako właściciela owego przybytku. Po prawdzie przyzwyczaił się już do zaskoczenia, które malowało się na twarzach tych, którzy widzieli i poznawali go pierwszy raz. Był wszak człowiekiem zbliżającym się nieuchronnie do dwudziestego piątego roku życia, lecz o aparycji odejmującej mu lat, w szczególności w połączeniu z lichą posturą. Niemniej jednak wszelkie wątpliwości, które pojawiały się przy pierwszym wrażeniu, potrafił rozwiać dość prędko swym profesjonalnym podejściem.
Uścisnął dłoń mężczyzny dość energicznie, a gdy ten zdecydował się na wodę, pozostawił mężczyznę samego, przynajmniej na kilka chwil, aby wrócić później z dwoma kubkami wody — niepasującymi do siebie, chociaż oba były ceramiczne. Ten wyszczerbiony zatrzymał w swoich dłoniach, drugi, wyjściowy, z czerwoną rączką postawił na kontuarze, aby mężczyzna mógł po niego sięgnąć samodzielnie.
— Zginęło kilka talizmanów — rozpoczął, mrużąc lekko oczy, gdy mężczyzna poprosił go o ponowne streszczenie sprawy. Podobnie ściągnął brwi w zamyśleniu, próbując przypomnieć sobie wszystkie detale tamtego wydarzenia. — To stało się w dzień, w którym pojawiła się kometa, trzeciego lipca — dodał, podnosząc wreszcie wzrok na mężczyznę, chociaż nie zmieniał tonu głosu. Odbił się wreszcie od kontuaru, podchodząc bliżej jednej ze szklanych gablot, teraz charakterystycznie pustych. — W ogóle cały ten dzień był jakiś dziwny, przywitała mnie rozbita szyba w gablocie, jak zerknie pan z tyłu, to zobaczy, że nie zdążyłem jeszcze wstawić zamiennika — dodał, po czym zmarszczył lekko nos, przechodząc do kolejnej z gabloty. — Tutaj akurat szyby były w całości, przynajmniej w momencie, w którym dotarłem do sklepu. Ostatni z talizmanów znajdował się tam — zakończył, pokazując na ostatnią z gablot, ulokowaną najbliżej przejścia na zaplecze. Wreszcie obrócił się przodem do Rogera, poprawił opuszczone na skraj nosa okulary i westchnął głośno, z wyraźną boleścią.
— Nie zdążyłem nawet pozbierać wszystkiego, co ta cholerna kometa, znaczy się superbolid popsuł, a już musiałem wybiec ze sklepu. No i to mój błąd, bo w pośpiechu nie zamknąłem drzwi. A gdy wróciłem, po jakiejś godzinie, nawet dwóch, talizmanów już nie było — nim dokończył zdanie, ruszył na powrót na zaplecze. Przez moment zostawił Rogera zupełnie samego, po części dlatego, że wciąż niczego nie nauczył się z tej złodziejskiej historii, a po części dlatego, że po prostu mu ufał. Miał być w końcu kimś, kto miał głowę na karku i zdolność do rozwiązywania zagadek.
— Niech pan podejdzie — sapnął, kładąc wyjątkowo grube tomiszcze na kontuarze. Od razu zabrał się za przeglądanie księgi, wyraźnie szukając czegoś na stronicach pokrytych drobnym pismem i okazjonalnie ozdobionymi rycinami. — Zaraz znajdę i pokażę panu, jak one wyglądały...
Uścisnął dłoń mężczyzny dość energicznie, a gdy ten zdecydował się na wodę, pozostawił mężczyznę samego, przynajmniej na kilka chwil, aby wrócić później z dwoma kubkami wody — niepasującymi do siebie, chociaż oba były ceramiczne. Ten wyszczerbiony zatrzymał w swoich dłoniach, drugi, wyjściowy, z czerwoną rączką postawił na kontuarze, aby mężczyzna mógł po niego sięgnąć samodzielnie.
— Zginęło kilka talizmanów — rozpoczął, mrużąc lekko oczy, gdy mężczyzna poprosił go o ponowne streszczenie sprawy. Podobnie ściągnął brwi w zamyśleniu, próbując przypomnieć sobie wszystkie detale tamtego wydarzenia. — To stało się w dzień, w którym pojawiła się kometa, trzeciego lipca — dodał, podnosząc wreszcie wzrok na mężczyznę, chociaż nie zmieniał tonu głosu. Odbił się wreszcie od kontuaru, podchodząc bliżej jednej ze szklanych gablot, teraz charakterystycznie pustych. — W ogóle cały ten dzień był jakiś dziwny, przywitała mnie rozbita szyba w gablocie, jak zerknie pan z tyłu, to zobaczy, że nie zdążyłem jeszcze wstawić zamiennika — dodał, po czym zmarszczył lekko nos, przechodząc do kolejnej z gabloty. — Tutaj akurat szyby były w całości, przynajmniej w momencie, w którym dotarłem do sklepu. Ostatni z talizmanów znajdował się tam — zakończył, pokazując na ostatnią z gablot, ulokowaną najbliżej przejścia na zaplecze. Wreszcie obrócił się przodem do Rogera, poprawił opuszczone na skraj nosa okulary i westchnął głośno, z wyraźną boleścią.
— Nie zdążyłem nawet pozbierać wszystkiego, co ta cholerna kometa, znaczy się superbolid popsuł, a już musiałem wybiec ze sklepu. No i to mój błąd, bo w pośpiechu nie zamknąłem drzwi. A gdy wróciłem, po jakiejś godzinie, nawet dwóch, talizmanów już nie było — nim dokończył zdanie, ruszył na powrót na zaplecze. Przez moment zostawił Rogera zupełnie samego, po części dlatego, że wciąż niczego nie nauczył się z tej złodziejskiej historii, a po części dlatego, że po prostu mu ufał. Miał być w końcu kimś, kto miał głowę na karku i zdolność do rozwiązywania zagadek.
— Niech pan podejdzie — sapnął, kładąc wyjątkowo grube tomiszcze na kontuarze. Od razu zabrał się za przeglądanie księgi, wyraźnie szukając czegoś na stronicach pokrytych drobnym pismem i okazjonalnie ozdobionymi rycinami. — Zaraz znajdę i pokażę panu, jak one wyglądały...
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Uścisk Oliviera był silny i pewny. Summers szybko jednak go puścił, idąc najwyraźniej po wodę. W tym czasie Roger zaczął rozglądać się po sklepie, zwracając szczególną uwagę na to, jak stworzone są zamki przy drzwiach i oknach. Dostanie się do sklepu nie powinno być szczególnie trudne, chyba że był jakoś dodatkowo zabezpieczony…
W końcu właściciel sklepu powrócił, a Roger chwycił kubek za ucho. Woda w tak upalny dzień była co najmniej zbawcza. Poczuł, jak jej chłód skuteczne gasi pragnienie.
Wysłuchał słów Oliviera, pozwalając mu opowiedzieć o zajściu trzeciego lipca, kiwając głową na jego słowa. Faktycznie ten dzień, trzeciego lipca, był jakiś taki… dziwny. Do uszu Rogera dotarły zaś wieści na temat dziwnych zdarzeń związanych z kometą. Co prawda, sam jak na razie nic takiego nie doświadczył, ale wystarczyło słuchać ludzi na mieście, by wiedzieć, że coś z nią było nie tak. Trudno było mu jednak wyrokować cokolwiek więcej, zważając na to, że nie miał bladego pojęcia na temat astronomii. W szkole nieszczególnie przykładał się do tych zajęć, zdawał je często tylko dzięki pomocy Primy, a teraz, po latach, szczątkowa wiedza już dawno wyparowała z jego głowy.
– To były jakieś szczególne talizmany? Jakiś konkretny rodzaj, cenne, mniej cenne? Musi mnie pan wprowadzić, nie znam się na nich zbyt dobrze.
Podszedł, aby Olivier mógł pokazać mu talizmany. Czekał cierpliwie, aż mężczyzna odnajdzie księgi, a w tym czasie postanowił zadać mu kolejne pytania, starając się w głowie stworzyć jakiś obraz całej sytuacji.
– Czy poza zaginionymi talizmanami zauważył pan coś jeszcze? Znalazł pan może coś nietypowego? Glina z butów na podłodze, zniszczone zabezpieczenia, cokolwiek takiego? – zaczął zadawać kolejne pytania. – Czy jak opuszczał pan sklep, zauważył pan kogoś na zewnątrz? A może jakiś miejscowy alkoholik, lub ktoś taki próbował ostatnio namówić pana na oddanie jakichś talizmanów? – Odłożył kubek na kontuar.
Kluczowe mogło okazać się samo zabezpieczenie talizmanów. Jeśli to właśnie one były szczególnie cenne, na pewno Summers nakładał na nie jakieś czary, przynajmniej podstawowe. Jeśli jednak nie… cóż, sprawa mogła się trochę bardziej skomplikować. Bez poszlak nawet najlepszy detektyw na niewiele się zda, a faktycznie w takie dni, jak ten trzeciego lipca, działo się dużo różnych rzeczy; panujący wokół chaos sprzyjał drobnym kradzieżom.
W końcu właściciel sklepu powrócił, a Roger chwycił kubek za ucho. Woda w tak upalny dzień była co najmniej zbawcza. Poczuł, jak jej chłód skuteczne gasi pragnienie.
Wysłuchał słów Oliviera, pozwalając mu opowiedzieć o zajściu trzeciego lipca, kiwając głową na jego słowa. Faktycznie ten dzień, trzeciego lipca, był jakiś taki… dziwny. Do uszu Rogera dotarły zaś wieści na temat dziwnych zdarzeń związanych z kometą. Co prawda, sam jak na razie nic takiego nie doświadczył, ale wystarczyło słuchać ludzi na mieście, by wiedzieć, że coś z nią było nie tak. Trudno było mu jednak wyrokować cokolwiek więcej, zważając na to, że nie miał bladego pojęcia na temat astronomii. W szkole nieszczególnie przykładał się do tych zajęć, zdawał je często tylko dzięki pomocy Primy, a teraz, po latach, szczątkowa wiedza już dawno wyparowała z jego głowy.
– To były jakieś szczególne talizmany? Jakiś konkretny rodzaj, cenne, mniej cenne? Musi mnie pan wprowadzić, nie znam się na nich zbyt dobrze.
Podszedł, aby Olivier mógł pokazać mu talizmany. Czekał cierpliwie, aż mężczyzna odnajdzie księgi, a w tym czasie postanowił zadać mu kolejne pytania, starając się w głowie stworzyć jakiś obraz całej sytuacji.
– Czy poza zaginionymi talizmanami zauważył pan coś jeszcze? Znalazł pan może coś nietypowego? Glina z butów na podłodze, zniszczone zabezpieczenia, cokolwiek takiego? – zaczął zadawać kolejne pytania. – Czy jak opuszczał pan sklep, zauważył pan kogoś na zewnątrz? A może jakiś miejscowy alkoholik, lub ktoś taki próbował ostatnio namówić pana na oddanie jakichś talizmanów? – Odłożył kubek na kontuar.
Kluczowe mogło okazać się samo zabezpieczenie talizmanów. Jeśli to właśnie one były szczególnie cenne, na pewno Summers nakładał na nie jakieś czary, przynajmniej podstawowe. Jeśli jednak nie… cóż, sprawa mogła się trochę bardziej skomplikować. Bez poszlak nawet najlepszy detektyw na niewiele się zda, a faktycznie w takie dni, jak ten trzeciego lipca, działo się dużo różnych rzeczy; panujący wokół chaos sprzyjał drobnym kradzieżom.
Serenely splendid heron,
staring into river,
wind that blows your feathers
staring into river,
wind that blows your feathers
Roger Bennett
Zawód : szukam tropów i rozwiązuje sprawy
Wiek : 35 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I will write peace on your wings and you will fly all over the world.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
21–27 X 1958
Po powrocie po spotkaniu Zakonu w Króliczej Łapce Oliver nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. Wiedział, że musi zacząć przygotowania, a jak lepiej przygotuje się alchemik, niż zapewniając swojej drużynie odpowiednie zapasy mikstur? Uparcie przeglądał kolejne receptury mikstur, zaznaczał te, które powinny przydać się w Zakazanym Lesie, a na koniec jeszcze ślęczał nad mapami nieba, prowadząc swoje obliczenia, aby upewnić się, że wszystkie z mikstur przyniosą zamierzony efekt. Czasu pozostało niewiele, dlatego też czym prędzej zabrał się do pracy. Sklep musiał na siebie zarabiać, a Oliver nie mógł zawieść pokładanych w nim nadziei. Zakon był jego życiem, poświęcił się jego sprawie już kilka miesięcy temu, tak na śmierć i życie właśnie. Nie było więc innego środka — a i on uważał, że odpoczynek nie wchodził w grę — jak tylko pogrążyć się w zadaniach, które po wykonaniu skreślał ze swojej listy. Nie chciał niczego przegapić.
Pies gończy był pierwszą miksturą, której uwarzenia się podjął. Tajemnicza choroba, która miała toczyć centaury, nie zostanie poznana nawet objawowo, póki nie znajdzie się z Tedem i Elricem na miejscu. Ostrożnie założył, że mogła ona także oznaczać krwawienie, a dotarcie do rannych centaurów zostanie znacznie ułatwione właśnie przez ten eliksir. Przeczytał zresztą, że ślady krwi można nim wykryć nawet do sześciu miesięcy po ich pojawieniu się, może cienie dostały się również w okolicę Hogwartu? Nie czekając na nic, rozgrzał kociołek, do którego trafiła posiekana kora drzewa wiggen, imbir pokrojony w paski, a także żywe pijawki, kolce jeżozwierza, trochę świeżej pajęczyny zmiętej w kulkę oraz pióra memortka. Na sam koniec, gdy wywar już bulgotał, dodał do wszystkiego mirry i zamieszał energicznie zawartość, pozwalając ingrediencjom przesiąknąć się wzajemnie. Na koniec porównał wywar z opisem, który zamieszczony był w jednej z posiadanych przez niego ksiąg. Wyglądało na to, że wszystko poszło zgodnie z planem, dlatego eliksir został przelany z kociołka do odpowiedniej fiolki.
Próbując przejrzeć posiadane zapasy pod kątem przydatności w Zakazanym Lesie, natknął się na kilka fiolek z antidotum podstawowym. Brak antidotum na niepowszechne trucizny sprawił, że zagryzł mocno dolną wargę, niemalże od razu zabierając się za tworzenie takowegoż. Tym razem najpierw posiekał czterolistną koniczynę oraz wijołapkę, w czasie gdy kociołek nabierał odpowiedniej temperatury. Później zalał go olejem arganowym, na który wysypał połamane kolce jeżozwierza, a następnie dodał czterolistną koniczynę i wijołapkę. Na sam koniec do roztworu trafił bezoar — Oliver dokładnie obliczał mijający czas, aby być pewien, że nie doda go ani za szybko, ani za późno, inaczej wywar mógłby się nie udać. Z napięciem oczekiwał rezultatów swego warzenia, z radością przyjmując, że uwarzył antidotum bezbłędnie. W związku z tym przystąpił od razu do przygotowywania składników na eliksir oczyszczający z toksyn. Tym razem w kociołku znalazła się jako pierwsza ślina węża eskulapa, płynąca powolnym strumieniem z odkorkowanej przed momentem niewielkiej buteleczki. Powinna z powodzeniem wystarczyć na jedną porcję. Ślina została podlana sokami wyciśniętymi własnoręcznie przez Olivera z mięty i pokrzywy, które również trafiły do środka. Następnie przyszła kolej na bezoar oraz białe kwiatki krwawnika kichawca. Eliksir wydawał się mieć odpowiednią barwę, ale zapach był chyba zbyt słaby. Może dla pełnej mocy eliksiru powinien... Znów dodać bezoar na końcu? Kiedyś przetestuje tę teorię.
Starał się stworzyć jak najwięcej przedmiotów przed pełnią księżyca. Właściwie to ucieszył się nawet na wieść, że akcja miała mieć miejsce w Noc Duchów, to dawało mu kilka dodatkowych dni na regenerację i przemyślenie, czy na pewno ma wszystko, czego będzie mógł potrzebować. Eliksir ochrony miał jeden, ale wspominał o jego możliwościach na spotkaniu. Warto było się zaopatrzyć w jeszcze jeden, na wszelki wypadek. Ta myśl wystarczyła, aby znów porwać go w rytm alchemicznej pracy. Gdy kociołek się rozgrzewał, on rozcierał róg dwurożca na drobny proszek, który razem z makiem wpadł do naczynia jako pierwszy. Dolał krew jagnięcą, a także posiekaną na małe kawałki mątwę. Całość posypał jeszcze pyłem ze skrzydeł ćmy, a gdy cały wywar był gotowy, porównał go z posiadaną już przez siebie próbką. Wyszedł idealnie, na całe szczęście. Nie byłby jednak spokojny w stu procentach, gdyby nie przygotował czegoś jeszcze, w szczególności z myślą o swoich kompanach. Po doświadczeniach z Wrzosowej Przystani czuł się nieco bardziej pewny siebie, tego, że poradzi sobie jeszcze raz, gdy cienie zaczną manipulować ich ciałami i myślami. Nie był pewien, czy Elric mógł również liczyć na taką pewność, Ted raczej na pewno nie. Dlatego przyda im się czuwający strażnik. Nawet trochę było mu żal pozbywać się ozdobnych fragmentów karapaksu ognistego kraba. Poza byciem składnikiem alchemicznym stanowił bowiem naprawdę ciekawą ozdobę. Niemniej jednak karapaks znalazł się w kociołku, oblany krwią reema. Później przyszedł czas na elementy bieli. Począwszy od potencjalnie koszmarnych oczu myszy, przez pióra białego gołębia, na miękkich bazich kotkach kończąc.
W międzyczasie eliksiralnych podbojów miał jeszcze do przygotowania dwa talizmany, oba z runą kwitnącego życia. Nie przygotowywał ich jednakże równocześnie. Oba posiadały co prawda tę samą bazę w postaci smoczej kości i ołowiu, które po roztopieniu miały zostać zalane odpowiednim odczynnikiem. W pierwszym przypadku była to żywica cisu, w drugim zaś — wyciąg z asfodelusa. Oba odczynniki uczyniły swoją powinność, rozpuszczając bazy tak, że mogły zostać przelane do odpowiednich form. W pierwszym przypadku był to wisior w kształcie otwartej książki. Drugi z kolei był prostym pierścionkiem na grubej obrączce. W wisiorze ostrożnie umieszczone zostały serca talizmanu. Na jednej ze "stron" serpentynit, na drugiej zaś rodonit. Na obrączce pierścienia umieszczone zostały natomiast opal i karneol. Pierwszy talizman uzyskał swą moc dzięki nałożeniu nań run Uruz i Wunjo, drugi — Eiwaz i Algiz.
Rankiem, dwudziestego siódmego, miał jeszcze sporo pracy. Zapakował drugi z talizmanów w szary papier, który razem z listem odesłał Vincentowi. Po wszystkim zaszedł jeszcze do znajomego już domu w Dolinie Godryka, przekazując niewielką paczuszkę do Cecila jego domownikom.
|
pies gończy udany
antidotum na niepowszechne trucizny udane
eliksir oczyszczający z toksyn połowicznie udany
eliksir ochrony udany
czuwający strażnik udany
runa kwitnącego życia (Cecilowa) udana
runa kwitnącego życia (Vincentowa) udana
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
"Bursztynowy Świerzop"
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka