Gwendolyn Aoede Lupin
Nazwisko matki: Skamander
Miejsce zamieszkania: Devon
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: były członek wiedźmiej straży
Wzrost: 175 cm
Waga: 69 kg
Kolor włosów: Blond
Kolor oczu: Głęboki brąz
Znaki szczególne: Uważne spojrzenie, często zmieniany kolor włosów, kwiatowe perfumy, drobne blizny na wewnętrznych częściach dłoni, drobna blizna w okolicach nosa, długa blizna w okolicy łopatki
16 cali Cedr Łuska widłowęża
Hufflepuff
Ona jako morderca
kwitnące drzewa, piwo kremowe, czekolada, whisky
Pokój w kraju
fotografia, rysunek, gotowanie
Harpie z Holyhead
latanie na miotle, pływanie, walka wręcz
blues
Jodie Comer
Moja historia zaczyna się od głupoty dwójki nastolatków, którzy zaraz po zakończeniu szkoły, zamiast rzucić się w otwarte ramiona rodziców, postanowili uciec by móc być razem bez względu na wszystko. Zniknęli w odmętach Londynu, dając się wciągnąć przez kolorowy i tajemniczy świat bohemy. Prawdopodobnie nie mieli ślubu, ale skoro wybrali taki tryb życia czy naprawdę to kogoś dziwi? Zresztą ta radosna przygłupia sielanka nie mogła trwać wiecznie skoro zdecydowanie zbyt szybko, urodziłam się ja. Pół roku później moja matka zmarła, a ja pojawiłam się pod drzwiami małego domku usytuowanego nad jedną z plaż w hrabstwie Devon. Moi dziadkowie nigdy nie wybaczyli ojcu tchórzostwa, do jakiego się posunął podrzucając mnie bez słowa wyjaśnienia. Nawet gdy po kilku latach doszła do nich informacja, że zmarł nie byli w stanie uronić nad nim choć jednej łzy. Zniszczył, życie ich córki, ale dzięki niemu mieli przecież mnie. Może właśnie dzięki temu pozwolili mi zachować jego nazwisko. Pozwoliliby choć jedna dobra rzecz pozostała po nim na tym świecie. Przy okazji uchronili mnie przed stigmą bękarta, którym najprawdopodobniej jestem.
Oczywiście historia mojego pochodzenia bardzo szybko rozniosła się wśród okolicznych domów. Miałam sześć lat gdy po raz pierwszy musiałam bronić swojego honoru, nazwano mnie bękartem. To właśnie wtedy złamano mi nos. Nawet nie zwróciłam uwagi na plamy krwi plamiące niebieską sukienkę. Liczyło się tylko to, że rozwaliłam głupkowi łuk brwiowy. Brzmi to dość drastycznie, ale wiejskie dzieciaki potrafią być...bitne. Zresztą czego opiekunowie nie widzieli, temu nie mogli przeciwdziałać. Byliśmy całkiem honorowymi dzieciaki, pomimo że szybko podzieliśmy się na grupy to nigdy nie zdradzaliśmy kto dokładnie jest autorem kolejnych siniaków. Oczywiście dostawałam potężne lanie za o ironio wdawanie się w bójkę. Jednak wówczas jeszcze tak bardzo nie przejmowano się moim zachowaniem. Zostałam wepchniętą w rubrykę "chłopczyc", a z tego jeszcze można było wyrosnąć. W ciągu kolejnych trzech lat mojego krótkiego życia zrozumiałam, że słowa mają zdecydowanie większą siłę przebicia niż zaciśnięte pięści. Wyciągnie na światło dzienne wszystkich brudów, jakie udało mi się zdobyć na członków przeciwnej bandy stało się jedną z moich ulubionych rozrywek. Przyznaje bez bicia, że byłam małym potworem. W dużej mierze ratowało mnie to, że była ładnym dzieckiem. Dzięki czemu dość często udawało mi się czmychnąć przed konsekwencjami mojej własnej głupoty. Co zaś się tyczy tego całego zbierania informacji to były na to dość proste sposoby. Wystarczyło wyostrzyć słuch gdy z konkretnych domów dobiegały krzyki czy gdy ktoś wymawiał danej imię gdzieś w miasteczku, sklepie, plaży czy podwórku. Zresztą znałam te dzieciaki tak dobrze, że wystarczył mi jeden rzut oka, by móc wyśmiać, chociażby to jak wyglądają. Miałam zdecydowanie za długie uszy, a co gorsze jeszcze dłuższy język. Choć patrzenie jak moi dziecięcy oponenci czerwienią się ze wstydu sprawiało wiele radość mnie i moim przyjaciołom to ucieczka w obawie o własne życie już taka zabawna nie była. Zachowywałam się jak chłopiec, więc musiałam ponosić tego konsekwencje.
Uspokoiłam się kilka tygodni przed wyjazdem do Hogwartu. Pierwsza miesiączka przyszła zdecydowanie za wcześnie i w zbyt brutalny sposób. Choć babcia przeprowadziła ze mną odpowiednią rozmowę to dziadek nastraszył mnie, że jeśli dalej będę się zachowywać jak dzika małpa miesiączka będzie przychodziła znacznie częściej niż raz na miesiąc. Dziadek był bardziej przekonywający. Sam list ze szkoły był czymś oczywistym. Magii użyłam po raz pierwszy w wieku pięciu lat gdy morskie fale próbowały zabrać moją ukochaną lalkę. Przyciągnęłam zabawkę do siebie, nie mogłam bez niej spać, nie mogłam pozwolić, by tak po prostu odpłynęła.
Nie pamiętam zbyt wiele z samych przygotowań. Wierzyłam, że całe siedem lat spędzę w towarzystwie przyjaciół i to było dla mnie najważniejsze. Jeszcze przed ceremonią twierdziłam, że nie ma znacznie, do jakiego domu trafię, ale od zawsze przecież liczył się tylko Gryffindor. Gdy okazało się, że jako jedyna z mojej paczki trafiłam do Hufflepuffu byłam pewna, że popełniono tragiczny błąd. Ja miałam być pokojowo nastawiona, pracowita, cierpliwa czy uprzejma? Pierwsze pół roku nauki było prawdziwą katorgą. Obrażona na cały świat wybrałam samotność. Ukrywałam się po kontach zamku próbując za wszelką cenę zrozumieć jak działa ekosystem, do którego siłą mnie wepchnięto. Byciem drobnym dzieckiem z długimi uszami trochę pomagała. Ukrywając się w każdej dziurze, w jaką udało mi się wcisnąć, krok po kroku poznawałam sekrety uczniowskiego życia. Oczywiście nie raz musiałam uciekać ile sił w nogach czy słuchać gróźb skierowanych pod moim adresem. Nie ważne ile łez przez to wypłakałam. Nawet jeśli coraz pewniej czułam się w zamku to na swój sposób przywykłam do samotności. Pod koniec pierwszego semestru byłam niemym świadkiem przygotowań grupki gryfonów do żartów, które miały im pomóc zemścić się na ślizgonach. Jeden z nich złapał moje spojrzenie gdy siedziałam wciśnięta pod jedną z dawno nieużywanych ławek. Już miałam uciekać gdy nagle padło moje imię. Okazało się, że wśród nich znalazł się starszy chłopak, którego znałam jeszcze z domu. To on po raz pierwszy zrobił ze mnie czujkę dla ich głupich pomysłów. Atak zakończył się sukcesem, a ja chociaż przez chwilę poczułam się tak jakby nic się nie zmieniło i znów biegałam po plażach Devon. Do końca roku wykorzystywali mnie jeszcze kilka razy. Skoro się nie bałam, wiedziałam co robię, a przy okazji chętnie odpłacałam ślizgonom pięknym za nadobne to dlaczego nie? Zresztą dzięki temu zyskałam sobie kilku kolegów nie tylko wśród gryfonów, ale i w moim własnym domu. Parę razy udało mi się nawet wydobyć ich z kłopotów kierując podejrzenia nauczycieli w zupełnie inną stronę. Będąc dość nijaka nie zapdałam ludzią w pamięć więc czemu mieliby mi nie wierzyć? Drugi i trzeci rok również upłynął pod hasłem bycia niemym świadkiem wojny podjazdowej pomiędzy zwaśnionymi domami. Ja wciąż strzygłam uszami gdy mnie o to poproszono i choć znów miałam przyjaciół pozostawałam wyklęta przez grupę, do której coraz bardziej chciałam należeć, czyli dziewcząt.
W sumie to zaczęło się od złamanego serca. Pod koniec trzeciego roku, wciąż ukryta w jednym z kątów usłyszałam jak miłość mojego młodzieńczego życia wymienia czułostki ze swoją nową dziewczyną. Najgorsze było to, że to była jedna z tych idealnych, pięknych, grzecznych i mądrych. Ja ze swoją nadpobudliwością, nijaką urodą i wiecznym kombinatorstwem nie miałam najmniejszych szans. Wróciłam do domu tylko po to, by cała swoją frustrację wrzucić na dno morza codziennymi ćwiczeniami. Dwa miesiące spędzone na nieustającym wysiłku nieco wyrzeźbiły moją wciąż zbyt dziecięcą sylwetkę. Dodatkowo babcia, by zmusić mój mózg na skupieniu się na konkretach, a nie na złamanym sercu zaczęła zdradzać mi pewne informacje o moich rodzicach. Okazało się, że moje mamie udało się zostać animagiem. To miał być mój nowy cel. Chciałam móc się zmieniać w piękne majestatyczne zwierzę, a tym samym nico zbliżyć się do wyidealizowanego obrazu mojej matki. Studiowanie ksiąg poświęconych transmutacji zaczęłam już podczas wakacji głęboko wierząc w powodzenie nowej misji. Pierwszej prawdziwiej przemiany dokonałam dopiero podczas szkolenia na strażnika. Całe lata słuchałam o tym bym przekierowała swoje aspiracje w inną stronę, bo najwyraźniej nie miałam talentu do tej dziedziny magii. Byłam uparta, wyjątkowo uparta nawet jak na mnie. Przecież nikt nie miał prawa mi mówić, w czym jestem dobra, a w czym nie. Lata spędzone na wykańczających fizycznie i psychicznie próbach w końcu przyniosły efekty. Okazało się, że moją zwierzęcą formą jest słowik. Nie ukrywam, że ta słabowita i delikatna forma nieco mnie rozczarowała. W pierwszym momencie dostrzegłam w tym dowód na to, że czas najwyższy się poddać, przecież był to dowód na to, że jestem zbyt delikatna, by pracować jako szpieg. Długo zajęło mi zrozumienie, że ta niepozorność to mój atut. Mogłam wzbić się wysoko w niebo na własnych skrzydłach, nikt nie spodziewał się niebezpieczeństwa i podstępu od kogoś tak kruchego, a słowa padające z moich ust miały być melodią trafiającą do ucha każdego, kto stanie na mojej drodze.
Po powrocie do Hogwartu porzuciłam swoją rolę czujki i coraz więcej czasu spędzałam w bibliotece. Fakt, że poświęciłam się na nauce i zaczęłam przestrzegać zasad społecznych obowiązujących dorastającą młodzież sprawił, że zyskałam zaufanie kilku dziewcząt z mojego domu. Nagle miałam przyjaciółki. Tak bardzo chciałam się im przypodobać, że zaczęłam naśladować ich styl mówienia, poruszania się, po prostu bycia. Udawałam idealną młodą panienkę, a że robiłam to wystarczająco długo to w końcu się nią stałam. Większość z nich twierdziła, że zadają się ze mną ze względu na to, że jestem lojalna, uczucia i zwyczajnie dobra dla tych, którzy tego potrzebują. Wszystko wskazywało na to, że nareszcie ujawniłam cechy typowe dla większości puchonów. Okazało się, że mogę być pracowita i cierpliwa, na co wskazywały moje wyniki w nauce. Największy problem stanowiło dla mnie zielarstwo. Kilkukrotnie o mało nie wyleciałam z ze szklarni, trzęsąc się jak galareta. Tego ile razy śniło mi się, że zjada mnie jakiś przerośnięty kaktus nawet nie zlicze. Chęć walki w imię sprawiedliwości zmieniłam w głęboką wiarę w zasady moralne oraz obowiązujące prawo. Przecież tylko to trzymało jeszcze świat w ryzach. Jedynie popchnięta na skraj wytrzymałości ujawniałam swój prawdziwy temperament. Mogłam całkiem nieźle udawać idealną panienkę, ale przecież nigdy nie twierdziłam, że jestem święta.
Chęć zostania strażnikiem nie była kaprysem, choć wielu tak uważało. Zdecydowanie bliżej byłoby mu do spełnienia dziecięcego marzenia. Chciałam być szpiegiem, bo skusiły mnie romantyczne wizje takiego życia, od których aż się roiło w książkach. Byli przecież jeszcze bohaterowie wojenni, wielcy szpiedzy, którzy swoim poświęceniem na zawsze zapisali się w historii naszego świata. Dlaczego nie mogłabym być jedną z nich? Dlaczego nie mogłabym być bohaterką działającą w cieniu? Tak, na szkolenie zwabiła mnie romantyczna wizja. Zostałam, bo ja się nie poddaje. Nawet jeśli historia, w której miałam zostać jednym z wojowników ukrytych w cieniach skończyła się jednym wielkim koszmarem. Na początku wszystko szło dobrze, moja szczęśliwa gwiazda wciąż czuwała w pogotowiu. Szkoliłam się w tym jak pozostawać niezauważona, jak trzymać się cieni, jak czytać ludzkie twarze tak by powiedziały mi więcej niż słowa. Grałam rolę drobnego kieszonkowca, świeżo upieczone matki, barmanki w spelunie czy dobrze wychowanej młodej damy. Byłam tym, kim kazano mi być nawet jeśli powoli cierpiała na tym moja moralność. Nie miała siły rosłego mężczyzny, ale byłam kobietą i dla dobra sprawy należało wykorzystywać to czym obdarzyła mnie natura. Siedem długich lat spędzonych na ciągłych torturach, nauce wszystkiego, co mogło być potrzebne języków, mugoloznastwa czy nawet savoir-vivre. To co inni nazwaliby torturami psychicznymi, dla mnie stało się zwykłym treningiem, który miał mnie wzmocnić na tyle bym była gotowa na wszystko. W końcu miałam być gotowa.
Jedną z pierwszych misji zakończyłam miesięcznym pobytem na szpitalnym oddziale. Połamane żebra, wstrząs mózgu, cała masa siniaków, a jako wisienka na przeklętym torcie próba gwałtu. Skoczyło się na próbie tylko dlatego, że miałam partnera, który w porę mnie uratował. Z nikim na ten temat nie rozmawiałam, lekarzom wmówiłam, że nie pamiętać nic co działo się po uderzeniu w głowę. Zresztą, jakie to ma znaczenie skoro później było tylko gorzej? Zaraz po opuszczeniu świętego Munga zaczęłam trenować walkę wręcz. Setki godzin poświęcone na przepływanie kolejnych kilometrów okazały się niewystarczające. Musiałam wzmocnić swoje ciało na tyle by podobne sytuacje już nigdy się nie powtórzyły. To miała być moja ostatnia deska ratunku, gdy zawiedzie różdżka czy animagia. Miałam być bezpieczniejsza i może nawet trochę byłam. Czemu nie odeszłam? Bo byłam głupia i uparta. Wierzyłam, że moje działania przyczyniają się do czegoś dobrego, że jestem trybikiem w maszynie, która zapewnia bezpieczeństwo całemu krajowi. Zapomniałam dodać, że wciąż zdarza mi sie być przeraźliwie naiwną.
Przyszła wojna, a ja wciąż tkwiłam na swoim stanowisku. Nie znalazłam innego życia, a póki moim przełożeni uznawali mnie za użyteczną mogłam czuć się względnie bezpieczna. Na początku wciąż wierzyłam, że postępuje słusznie i nawet nie zauważyłam gdy nagle moje zasady moralne zaczęły robić się dziwnie giętkie, by w końcu zniknąć bezpowrotnie. Uparcie udawałam, że nie widzę dobrze znanych mi twarzy na listach gończych rozwieszonych po całym mieście. Robiłam rzeczy, do których nigdy nie mogłabym się przyznać, przymykałam oczy na najgorsze okropieństwa, by w końcu stać się cieniem własnej siebie. Tyle że wciąż uparcie stałam na swoim stanowisku. Czułam, że jeśli zacznę wątpić w moje postępowanie całkiem już oszaleje. Pod koniec zeszłego roku przyszła wiadomość o złym stanie zdrowia mojego dziadka. To był impuls, którego potrzebowałam. Zniknęłam z Londynu, by znów pojawić się w Devon. Wstyd nie pozwolił mi spojrzeć w oczy ludziom, którzy przecież znali mnie najlepiej. Schowałam się za potężnym murem, a whisky, rum czy wódka skuteczne zagłuszają wyrzuty sumienia.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 15 | 0 |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 20 | 5 (rożdżka) |
Alchemia: | 0 | 0 |
Sprawność: | 4 | 0 |
Zwinność: | 6 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
francuski | I | 1 |
rosyjski | I | 1 |
hiszpański | I | 1 |
niemiecki | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Kłamstwo | II | 10 |
Kokieteria | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | III | 25 |
Skradanie | II | 10 |
Zręczne ręce | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznawstwo | I | 2 |
Wytrzymałość Psychiczna | I | 5 |
Szczęście | I | 5 |
Savoir-vivre | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Walka wręcz | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 0 |
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Lupin dnia 12.02.22 14:29, w całości zmieniany 6 razy