Salonik muzyczny
AutorWiadomość
Salonik muzyczny
Ulubione pomieszczenie pani domu, w którym zwykła przyjmować szczególnie ulubionych gości oraz urządzać ćwiczenia wokalne z zaprzyjaźnionymi instrumentalistami. W centralnym miejscu saloniku znajduje się niewielki stolik z ciemnego drewna, obok którego ustawiono parę obitych jasną skórą krzeseł. Na północnej ścianie znajduje się ozdobny wykusz z dużym oknem, przy którym ustawiono dodatkowo miękką kanapę i dwa fotele do kompletu. Po lewej stronie od kanapy znajduje się wysoka komoda zrobiona z tego samego drewna co stolik, na której ustawiono pamiątki z rodzinnego domu Vanity w Shropshire. Największą atrakcją przeciwległego końca pokoju jest fortepian, przy którym Valerie pozwala zasiadać wyłącznie członkom swej rodziny, muzykom orkiestralnym oraz własnej córce w trakcie nauki.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
23.01
Istniały granice upokorzenia, które kiedyś - przed wieloma laty, podczas zdarzeń, które czas zdołał rozmyć i zmiękczyć - poprzysięgła sobie nigdy nie przekroczyć. Była wtedy uzdrowicielką, dumną ze swojej pozycji i świetlanej kariery rozpościerającej się na horyzoncie, kobietą naiwnie przekonaną, że przed nikim nie ugnie kolana ani nie schyli karku. Jak wiele razy życie zweryfikowało już jej dziecinne przekonania? Udowodniło, że pozycja w ukłonie mogła stać się pozycją pełną mocy i że upokorzenie przychodziło nagle i wtedy, gdy chwila była najmniej sprzyjająca? Przekroczyła niejedną granicę, niejednemu czarodziejowi zalazła za skórę i z wielu ulic wracała wieczorem obracając się przez ramię i dzierżąc różdżkę w zaciśniętej pięści. Mordowała, torturowała, gardziła. Utraciła rękę, potem poczytalność. Zabiła dziecko. Straciła cnotę, resztkę niewinności. Poznała miłość, o którą nigdy by się nie posądzała, a która ostatecznie spopieliła pozostałości jej serca, pozostawiając pustkę, najrozkoszniej tętniącą w żyłach ciemność.
I to wszystko, te wszystkie wypowiedziane słowa pozbawione skrupułów, wszystkie zbrodnie i pomyłki, wszystkie przesuwane granice...
Wszystko po to, aby w końcu przesadziła.
Gdyby mogła cofnąć czas i wypić o jeden kieliszek mniej, wyjść godzinę wcześniej, zrobiłaby to. Nienawiść, która narastała w niej wraz z cierpieniem i zgorzknieniem znalazła najgorsze możliwe ujście. Był moment, gdy siedziała wieczorem pierwszego stycznia w skotłowanej pościeli, w samej bieliźnie na poduszce splamionej łzami i tuszem, gdy pewna była, że umrze. A jednak Rosier, ten straszny, arogancki, potężny, przystojny i paskudny Rosier okazał się bardziej opanowany niż posądzałaby go o to po słyszanych historiach.
Żyła, będzie żyć, zachowała pozycję i nie liczyło się nic więcej. Smak upokorzenia z powodu przydzielonej guwernantki - jak dziecku i to rozwydrzonemu - był niczym w perspektywie utraty życia. To nie tak, że jakiekolwiek lekcje mogły jej zaszkodzić, jeśli coś z nich wyniesie. Nie martwiło ją nawet to, że Vanity może pretensjonalnością wytrącić ją z równowagi. Chyba było jej wszystko jedno - była tak cholernie zmęczona błędami popełnianymi raz za razem. Niedawno skończyła dwadzieścia dziewięć lat, a czuła się jakby dopiero co wkroczyła w dorosłość, zapoznając się ze wszystkimi przeszkodami.
Jakoś łatwiej żyło się, gdy opinia i kontakt z drugim człowiekiem nie miały żadnego znaczenia. Gdy dzielić można ich było wyłącznie na pacjentów i nie-pacjentów, gdy wolne godziny spędzała sama.
Tylko co to było za życie?
Nie potrafiłaby już do tego wrócić; uzależnienie od adrenaliny i ciemnych mocy okazało się silniejsze od uzależnienia od alkoholu i swobody. Chciała iść dalej, piąć się wyżej, walczyć.
Przybyła pod drzwi mieszkania Valerie Vanity dokładnie o wyznaczonej porze, ubrana prosto, schludnie w granatową spódnicę falującą wokół sznurowadeł wysokich butów i białą sztywną koszulę z czarną kamizelką ze skóry. Włosy związała w warkocz, ale nie malowała się, nie próbowała nawet maskować szarych cieni niedospania i ponurego skrzywienia ust.
- Witam, pani Vanity - powiedziała po wejściu, odwieszając czarny płaszcz i niby od niechcenia opierając dłoń na różdżce wsuniętej do pokrowca przy pasie. - Wydaje mi się, że miałyśmy przyjemność się poznać. - Uniosła brew, zaskoczona, szybko jednak nabierając dystansu. - Bez znaczenia. Pozwoliłam sobie nie spisywać pytań, mam dobrą pamięć. Zabierzmy się do tego konkretnie; od czego powinnam zacząć? - Nie zamierzała niczego kobiecie utrudniać, tak jak nie zamierzała udawać podekscytowanej uczennicy. Była na to za stara. Chciała nauczyć się tego czego miała się nauczyć i szybko zakończyć dziwaczny cykl zajęć.
With her sweetened breath, and her tongue so mean
She's the angel of small death and the codeine scene
She's the angel of small death and the codeine scene
Istniały granice upokorzenia, które kiedyś - przed wieloma laty, podczas zdarzeń, które czas zdołał rozmyć i zmiękczyć - poprzysięgła sobie nigdy nie przekroczyć. Była wtedy uzdrowicielką, dumną ze swojej pozycji i świetlanej kariery rozpościerającej się na horyzoncie, kobietą naiwnie przekonaną, że przed nikim nie ugnie kolana ani nie schyli karku. Jak wiele razy życie zweryfikowało już jej dziecinne przekonania? Udowodniło, że pozycja w ukłonie mogła stać się pozycją pełną mocy i że upokorzenie przychodziło nagle i wtedy, gdy chwila była najmniej sprzyjająca? Przekroczyła niejedną granicę, niejednemu czarodziejowi zalazła za skórę i z wielu ulic wracała wieczorem obracając się przez ramię i dzierżąc różdżkę w zaciśniętej pięści. Mordowała, torturowała, gardziła. Utraciła rękę, potem poczytalność. Zabiła dziecko. Straciła cnotę, resztkę niewinności. Poznała miłość, o którą nigdy by się nie posądzała, a która ostatecznie spopieliła pozostałości jej serca, pozostawiając pustkę, najrozkoszniej tętniącą w żyłach ciemność.
I to wszystko, te wszystkie wypowiedziane słowa pozbawione skrupułów, wszystkie zbrodnie i pomyłki, wszystkie przesuwane granice...
Wszystko po to, aby w końcu przesadziła.
Gdyby mogła cofnąć czas i wypić o jeden kieliszek mniej, wyjść godzinę wcześniej, zrobiłaby to. Nienawiść, która narastała w niej wraz z cierpieniem i zgorzknieniem znalazła najgorsze możliwe ujście. Był moment, gdy siedziała wieczorem pierwszego stycznia w skotłowanej pościeli, w samej bieliźnie na poduszce splamionej łzami i tuszem, gdy pewna była, że umrze. A jednak Rosier, ten straszny, arogancki, potężny, przystojny i paskudny Rosier okazał się bardziej opanowany niż posądzałaby go o to po słyszanych historiach.
Żyła, będzie żyć, zachowała pozycję i nie liczyło się nic więcej. Smak upokorzenia z powodu przydzielonej guwernantki - jak dziecku i to rozwydrzonemu - był niczym w perspektywie utraty życia. To nie tak, że jakiekolwiek lekcje mogły jej zaszkodzić, jeśli coś z nich wyniesie. Nie martwiło ją nawet to, że Vanity może pretensjonalnością wytrącić ją z równowagi. Chyba było jej wszystko jedno - była tak cholernie zmęczona błędami popełnianymi raz za razem. Niedawno skończyła dwadzieścia dziewięć lat, a czuła się jakby dopiero co wkroczyła w dorosłość, zapoznając się ze wszystkimi przeszkodami.
Jakoś łatwiej żyło się, gdy opinia i kontakt z drugim człowiekiem nie miały żadnego znaczenia. Gdy dzielić można ich było wyłącznie na pacjentów i nie-pacjentów, gdy wolne godziny spędzała sama.
Tylko co to było za życie?
Nie potrafiłaby już do tego wrócić; uzależnienie od adrenaliny i ciemnych mocy okazało się silniejsze od uzależnienia od alkoholu i swobody. Chciała iść dalej, piąć się wyżej, walczyć.
Przybyła pod drzwi mieszkania Valerie Vanity dokładnie o wyznaczonej porze, ubrana prosto, schludnie w granatową spódnicę falującą wokół sznurowadeł wysokich butów i białą sztywną koszulę z czarną kamizelką ze skóry. Włosy związała w warkocz, ale nie malowała się, nie próbowała nawet maskować szarych cieni niedospania i ponurego skrzywienia ust.
- Witam, pani Vanity - powiedziała po wejściu, odwieszając czarny płaszcz i niby od niechcenia opierając dłoń na różdżce wsuniętej do pokrowca przy pasie. - Wydaje mi się, że miałyśmy przyjemność się poznać. - Uniosła brew, zaskoczona, szybko jednak nabierając dystansu. - Bez znaczenia. Pozwoliłam sobie nie spisywać pytań, mam dobrą pamięć. Zabierzmy się do tego konkretnie; od czego powinnam zacząć? - Nie zamierzała niczego kobiecie utrudniać, tak jak nie zamierzała udawać podekscytowanej uczennicy. Była na to za stara. Chciała nauczyć się tego czego miała się nauczyć i szybko zakończyć dziwaczny cykl zajęć.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Upokorzenie nie było jednolite. Miało wiele odcieni, smaków i fraktur. Upokorzenie było szczypiącym od ognia uderzenia policzkiem, który wcześniej całowany był przez kochanka, z którym nie można było związać się na zawsze. Upokorzenie ćmiło w skroniach na wspomnienie gorzkich słów ojca, upokorzenie było śliskie od rozczarowań, jak śliska potrafi być wypolerowana podłoga długich korytarzy operowych, gdy biegło się za kulisy, bo zamek sukni się zaciął, bo sekundy mijają zbyt prędko, przesypują się przez palce jak ziarenka piasku. Upokorzenie smakowało jak obiad w drogiej restauracji, ale jedzony samotnie, bo mąż zniknął gdzieś z kolejnym dziewczęciem, na którym zawiesił swój wzrok. Upokorzenie było rozdarciem od środka wbrew swej woli, podłóg woli człowieka wciskającego na palec złotą obrączkę.
I jeżeli wśród wielu punktów wspólnych Elvira Elisabeth Multon i Valerie Gladys Vanity miały wybrać jeden, który rozumiały obie, w największym stopniu, dziś wybiorą upokorzenie.
Podnieść może się bowiem wyłącznie ten, który upada.
List otrzymany od Śmierciożercy, lorda Kentu, lorda nestora Rosier stanowił niespodziewaną okoliczność i nagły zaszczyt, opatrzony jednak odrobiną niedogodności, jaką była konieczność wzięcia pod skrzydła wyjątkowo specyficznej uczennicy. Tak bowiem zdołała Valerie zapamiętać ze wspólnych czasów szkolnych pannę Multon. Pannę, podkreślał sir Tristan Rosier, pannę, przypominała sobie z delikatnym ukłuciem niespodziewanej satysfakcji, bowiem nie dzieliła ich szczególna przepaść wieku — ot jeden rok różnicy, niemalże nic w kontekście sześciu lat dorastania w tym samym domu — przez co zdążyła zapamiętać ekscentryczną blondynkę i zaspokoić tą jedną informacją przynajmniej część swej ciekawości. Pełna odpowiedź na pytanie co wyrosło z Elviry Multon zostanie udzielona, miejmy nadzieję, już całkiem niedługo.
Zbliżała się umówiona godzina siedemnasta, a na stole w saloniku muzycznym znalazły się talerze z przygotowanym wcześniej poczęstunkiem. W kryształowej salaterce, pamiątce rodzinnej z domu Vanitych w Caynham Valerie umieściła przygotowane wcześniej plastry pomarańczy do połowy zanurzone w czekoladzie. Obok znajdowała się karafka z wodą, w której pływało również kilka plasterków cytryny, a także stołowa zastawa przystosowana do potrzeb podjęcia gościa. Poczęstunek nie był na tyle wystawny, na ile chciałaby tego Valerie — podobno w Londynie wiodło się naprawdę dobrze, w innych częściach kraju trudno było nawet o podstawowe produkty, a pomarańcze potrafiły stanowić towar poza zasięgiem. Wciąż bolał ją niedobór herbaty, lecz może w przyszłości uda jej się dostać nawet nią. Jeżeli Cornelius dotrzyma słowa i spotka się z nią za mniej niż miesiąc... kto wie, co mogło się wydarzyć? Może na którymś z następnych spotkań na Harley Gardens 10 wreszcie będą miały okazję na popołudniową herbatę z prawdziwego zdarzenia?
Faktycznie w punkt, zwróciła uwagę w myślach, gdy spoglądała na zegar, a do drzwi dobiegało pukanie. Otworzyła je dość szybko i szeroko, zapraszając swego gościa do środka. Sama na tę okazję wybrała długą do ziemi suknię popołudniową w kolorze zgaszonej zieleni, o prostej spódnicy i zabudowanej górze z długimi rękawami. Od pasa w górę i na krańcach rękawów materiał został ozdobiony aplikacjami ze srebrnej nici układającymi się w motywy pnących roślin. Jasne włosy zostały upięte wysoko, poza dwoma puszczonymi wolno kosmykami okalającymi twarz po każdej stronie. Makijaż wybrała lekki i świeży: zaróżowione policzki i ledwo pociągnięte szminką usta w zestawie z poczerniałymi od tuszu rzęsami. Nic więcej.
— Niezwykle miło mi gościć pannę w mym domu, panno Multon. Zapraszam do środka — i choć wzrokiem (również mimochodem) przesunęła po subtelnie wyeksponowanej przez czarownicę różdżkę, przyjemny dla oka uśmiech nie został starty z jej twarzy. Ot, ledwie tania prowokacja. Sama Valerie również miała różdżkę przy sobie, ukrytą w jednej ze specjalnie wszytych w suknię kieszeni. Poprowadziła kobietę do środka, do saloniku muzycznego, w którym miały odbyć swe dzisiejsze spotkanie. Zaskakująca była jednak chęć wysokiej blondynki do przejścia do konkretów. Nie wydawała się być przytłoczona sytuacją, nowym otoczeniem, bardziej zmęczona niż buńczuczna, choć prędko zamierzała pokazać swój charakter.
Nawet lepiej. Prędko dowiedzą się, z kim mają do czynienia.
— Od zajęcia miejsca, panno Multon — Valerie wskazała otwartą dłonią na jeden z foteli, gdy sama pokonała dzielący ją od drugiego dystans i starannie zbierając materiał sukni spod nóg zasiadła na nim, nie odrywając spojrzenia od swej rozmówczyni. — Ale ma panna rację, miałyśmy okazję się poznać. Teraz zrobimy to raz jeszcze, jak dorosłe kobiety, nie jedenastoletnie podlotki — Vanity celowo bowiem wychodziła z założenia, że się nie znały. Znały swe wcześniejsze wersje, niewykształcone i niedoświadczone życiowo. Żadna z nich nie nosiła już zielono—srebrnego krawatu pod szyją, należało zacząć od zera.
— Proszę się częstować — kilka ruchów różdżką później talerzyki ułożyły się na stole naprzeciw nich, a szklanki napełniły się aromatyzowaną wodą. — A przechodząc do sedna naszego spotkania, chciałabym rozpocząć od wysłuchania historii tego, co sprawiło, iż sam lord Tristan Rosier zainteresował się kwestią panny manier. Proszę nie pomijać żadnych detali i zacząć od początku początków. Mamy czas — jej głos brzmiał ciepło i miękko, w charakterystycznej dla śpiewaczki manierze. Jednakże Elvira mogła czuć na sobie skupione spojrzenie Valerie, która oczekiwała, że jej nowa podopieczna będzie z nią zupełnie szczera.
I jeżeli wśród wielu punktów wspólnych Elvira Elisabeth Multon i Valerie Gladys Vanity miały wybrać jeden, który rozumiały obie, w największym stopniu, dziś wybiorą upokorzenie.
Podnieść może się bowiem wyłącznie ten, który upada.
List otrzymany od Śmierciożercy, lorda Kentu, lorda nestora Rosier stanowił niespodziewaną okoliczność i nagły zaszczyt, opatrzony jednak odrobiną niedogodności, jaką była konieczność wzięcia pod skrzydła wyjątkowo specyficznej uczennicy. Tak bowiem zdołała Valerie zapamiętać ze wspólnych czasów szkolnych pannę Multon. Pannę, podkreślał sir Tristan Rosier, pannę, przypominała sobie z delikatnym ukłuciem niespodziewanej satysfakcji, bowiem nie dzieliła ich szczególna przepaść wieku — ot jeden rok różnicy, niemalże nic w kontekście sześciu lat dorastania w tym samym domu — przez co zdążyła zapamiętać ekscentryczną blondynkę i zaspokoić tą jedną informacją przynajmniej część swej ciekawości. Pełna odpowiedź na pytanie co wyrosło z Elviry Multon zostanie udzielona, miejmy nadzieję, już całkiem niedługo.
Zbliżała się umówiona godzina siedemnasta, a na stole w saloniku muzycznym znalazły się talerze z przygotowanym wcześniej poczęstunkiem. W kryształowej salaterce, pamiątce rodzinnej z domu Vanitych w Caynham Valerie umieściła przygotowane wcześniej plastry pomarańczy do połowy zanurzone w czekoladzie. Obok znajdowała się karafka z wodą, w której pływało również kilka plasterków cytryny, a także stołowa zastawa przystosowana do potrzeb podjęcia gościa. Poczęstunek nie był na tyle wystawny, na ile chciałaby tego Valerie — podobno w Londynie wiodło się naprawdę dobrze, w innych częściach kraju trudno było nawet o podstawowe produkty, a pomarańcze potrafiły stanowić towar poza zasięgiem. Wciąż bolał ją niedobór herbaty, lecz może w przyszłości uda jej się dostać nawet nią. Jeżeli Cornelius dotrzyma słowa i spotka się z nią za mniej niż miesiąc... kto wie, co mogło się wydarzyć? Może na którymś z następnych spotkań na Harley Gardens 10 wreszcie będą miały okazję na popołudniową herbatę z prawdziwego zdarzenia?
Faktycznie w punkt, zwróciła uwagę w myślach, gdy spoglądała na zegar, a do drzwi dobiegało pukanie. Otworzyła je dość szybko i szeroko, zapraszając swego gościa do środka. Sama na tę okazję wybrała długą do ziemi suknię popołudniową w kolorze zgaszonej zieleni, o prostej spódnicy i zabudowanej górze z długimi rękawami. Od pasa w górę i na krańcach rękawów materiał został ozdobiony aplikacjami ze srebrnej nici układającymi się w motywy pnących roślin. Jasne włosy zostały upięte wysoko, poza dwoma puszczonymi wolno kosmykami okalającymi twarz po każdej stronie. Makijaż wybrała lekki i świeży: zaróżowione policzki i ledwo pociągnięte szminką usta w zestawie z poczerniałymi od tuszu rzęsami. Nic więcej.
— Niezwykle miło mi gościć pannę w mym domu, panno Multon. Zapraszam do środka — i choć wzrokiem (również mimochodem) przesunęła po subtelnie wyeksponowanej przez czarownicę różdżkę, przyjemny dla oka uśmiech nie został starty z jej twarzy. Ot, ledwie tania prowokacja. Sama Valerie również miała różdżkę przy sobie, ukrytą w jednej ze specjalnie wszytych w suknię kieszeni. Poprowadziła kobietę do środka, do saloniku muzycznego, w którym miały odbyć swe dzisiejsze spotkanie. Zaskakująca była jednak chęć wysokiej blondynki do przejścia do konkretów. Nie wydawała się być przytłoczona sytuacją, nowym otoczeniem, bardziej zmęczona niż buńczuczna, choć prędko zamierzała pokazać swój charakter.
Nawet lepiej. Prędko dowiedzą się, z kim mają do czynienia.
— Od zajęcia miejsca, panno Multon — Valerie wskazała otwartą dłonią na jeden z foteli, gdy sama pokonała dzielący ją od drugiego dystans i starannie zbierając materiał sukni spod nóg zasiadła na nim, nie odrywając spojrzenia od swej rozmówczyni. — Ale ma panna rację, miałyśmy okazję się poznać. Teraz zrobimy to raz jeszcze, jak dorosłe kobiety, nie jedenastoletnie podlotki — Vanity celowo bowiem wychodziła z założenia, że się nie znały. Znały swe wcześniejsze wersje, niewykształcone i niedoświadczone życiowo. Żadna z nich nie nosiła już zielono—srebrnego krawatu pod szyją, należało zacząć od zera.
— Proszę się częstować — kilka ruchów różdżką później talerzyki ułożyły się na stole naprzeciw nich, a szklanki napełniły się aromatyzowaną wodą. — A przechodząc do sedna naszego spotkania, chciałabym rozpocząć od wysłuchania historii tego, co sprawiło, iż sam lord Tristan Rosier zainteresował się kwestią panny manier. Proszę nie pomijać żadnych detali i zacząć od początku początków. Mamy czas — jej głos brzmiał ciepło i miękko, w charakterystycznej dla śpiewaczki manierze. Jednakże Elvira mogła czuć na sobie skupione spojrzenie Valerie, która oczekiwała, że jej nowa podopieczna będzie z nią zupełnie szczera.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie zamierzała onieśmielić przytroczoną do paska spódnicy różdżką - przynajmniej nie świadomie, choć kto wie, może to już zwierzęcy instynkt nakazywał jej wzbudzać ostrożność wszędzie tam, gdzie się znalazła. Valerie była jej wszak obca, na tyle, na ile mogła być jako mgliste wspomnienie irytującej uczennicy Slytherinu. Elvira nie mogłaby już nawet odpowiedzieć co takiego było w niej wtedy irytującego: za czasów szkolnych potrafiła znaleźć odrzucającą cechę u każdego i być może wciąż nosiła to przyzwyczajenie głęboko w podświadomości.
Zanim tu przyszła zdobyła niewielką ilość informacji, które mogły wprowadzić ją w tę niewygodną dla nich obu (miała nadzieję) relację. Valerie nie miała na nazwisko Vanity, tylko Krueger, choć Merlin jeden wiedział, dlaczego w liście przedstawiła się panieńskim; wstydziła się? Niesnaski jej małżeństwa niewiele Elvirę obchodziły, a przy tym w pełni ich nie poznała. Wiedziała za to, że jest śpiewaczką, że wybrała estradę. Może nie powinno jej to dziwić; ktoś, kto wie jak porwać tłum, pewnie wie też jak korzystać z wizyt na salonach...
Kogo ona oszukiwała, wcale jej to nie ciekawiło. Chciała tylko, aby te zawstydzające lekcje przebiegły spokojnie i z efektem, chciała mieć to za sobą.
Wciąż przecież nie opuściły ją ani strach ani stres ani żal.
Na pierwszy rzut oka Valerie przedstawiała sobą dokładnie taki obraz jaki Elvira mogła wyobrazić sobie przed przyjściem. Luźne blond kosmyki wokół twarzy niczym odmierzone od linijki, pozbawione spontaniczności, ale nie drętwe, gdzieś pomiędzy dopracowaniem a przypadkowością, choć mogła podejrzewać, że kobieta ta nie ma tak naprawdę nic z przypadkowości. Starała się nie krzywić, gdy w nos uderzył ją zapach perfum, których nie lubiła - sama jak zwykle lekko skropiła się olejkami lawendowymi; tym jednym kwiatem, który lubiła wystarczająco, by inni mogli ją po nim rozpoznać.
- Niezwykle miło mi... przyjąć zaproszenie. - Słowa brzmiały cierpko na języku, ale starała się włożyć w nie tyle powagi ile zdołała. Burczeniem bez przekonania nikogo nie przekonałaby, że naprawdę się stara naprawić wszystko co zaszło.
Uśmiechnęła się z najwyższym trudem, kiedy Valerie skontrowała jej ofertę wskazaniem miejsc w saloniku. I może tylko przez najkrótszą z chwil pokazała zęby, perfekcyjnie białe kły perfekcyjnej wiedźmy. Obserwowała sposób, w jaki kobieta zajęła miejsce na fotelu i próbowała ją naśladować, ale ostentacyjne chwytanie za spódnicę wydawało jej się mijać z celem. Specjalnie wybierała takie materiały, które nie ograniczały jej ruchów, w najbliższym czasie nie zamierzała zmieniać ich na obfitsze suknie. Usiadła więc zwyczajnie, skrzyżowała nogi po kobiecemu w kolanach i złożyła szczupłe dłonie na jednej z nóg. Valerie musiała dostrzec, że siedzi wyprostowana jak struna, obserwując ją z uwagą i natarczywością kota przyczajonego do skoku.
Skinęła głową, nie zmieniając pozbawionego emocji wyrazu twarzy, gdy potwierdziła, że się znają.
- Dziękuję - powiedziała też od razu, ale nie sięgnęła po poczęstunek ani nie opuściła wzroku. Nie była głodna.
A potem kąciki jej warg zadrgały, brwi na kilka sekund zmarszczyły się z oburzeniem, gdy Valerie zażądała od niej wyjaśnień. Jakie miała prawo wiedzieć co wydarzyło się między nią a Tristanem? Jeszcze pół roku temu odpowiedziałaby pewnie "Nie twoja pieprzona sprawa", ale teraz milczała długo, zastanawiając się i ważąc słowa. Ile tak naprawdę mogła zdradzić, ile chciała zdradzić? Na okryte koszuliną ramiona już wstąpiła gęsia skórka, wspomnienie wzroku najpotężniejszego ze śmierciożerców, w pamięci Elviry rozmyte za mgłą alkoholu, wywoływało niechciany ścisk w gardle.
Ty podła suko.
Nie wypowiedziała jednak żadnej ze złośliwych myśli, przełykając przekleństwa i taktownie opuszczając wzrok. Od początku początków, tak?
- Przyszłam na Sabat dobrze przygotowana. Moja kuzynka, lady Parkinson, powiedziała mi, czego mam się spodziewać, otrzymałam też od niej suknię. Chciałam... - Chciałam dobrze brzmiałoby zbyt dziecinnie, była ponad to. - ...wywrzeć pozytywne wrażenie. Ale do północy zdążyły wydarzyć się rzeczy, które mną wstrząsnęły. - Zapomnij, że ci o nich opowiem. - Powinnam wrócić wtedy do domu, ale zamiast tego wybrałam stół w kącie i wino. Lord Rosier się do mnie dosiadł, gdy byłam już bardzo pijana. Powiedziałam parę rzeczy. - Powstrzymała odruch wzruszenia ramionami. Byłaby to żałosna próba zbycia tego, co naprawdę zrobiła tej nocy, tracąc wszelkie opanowanie i szacunek. Nie pozwolił jej na to strach, jakby ciągle była obserwowana. Pewnie była. - Złych rzeczy. Bezmyślnych rzeczy. A potem poszłam do domu. Nie wydarzyło się nic więcej wartego uwagi. - Nikogo wszak nie zaczepiała, nie chodziła pijana po sali dopóki Rosier nie wyciągnął jej z cienia.
Na próby usprawiedliwiania się było już jednak zdecydowanie zbyt późno.
Zanim tu przyszła zdobyła niewielką ilość informacji, które mogły wprowadzić ją w tę niewygodną dla nich obu (miała nadzieję) relację. Valerie nie miała na nazwisko Vanity, tylko Krueger, choć Merlin jeden wiedział, dlaczego w liście przedstawiła się panieńskim; wstydziła się? Niesnaski jej małżeństwa niewiele Elvirę obchodziły, a przy tym w pełni ich nie poznała. Wiedziała za to, że jest śpiewaczką, że wybrała estradę. Może nie powinno jej to dziwić; ktoś, kto wie jak porwać tłum, pewnie wie też jak korzystać z wizyt na salonach...
Kogo ona oszukiwała, wcale jej to nie ciekawiło. Chciała tylko, aby te zawstydzające lekcje przebiegły spokojnie i z efektem, chciała mieć to za sobą.
Wciąż przecież nie opuściły ją ani strach ani stres ani żal.
Na pierwszy rzut oka Valerie przedstawiała sobą dokładnie taki obraz jaki Elvira mogła wyobrazić sobie przed przyjściem. Luźne blond kosmyki wokół twarzy niczym odmierzone od linijki, pozbawione spontaniczności, ale nie drętwe, gdzieś pomiędzy dopracowaniem a przypadkowością, choć mogła podejrzewać, że kobieta ta nie ma tak naprawdę nic z przypadkowości. Starała się nie krzywić, gdy w nos uderzył ją zapach perfum, których nie lubiła - sama jak zwykle lekko skropiła się olejkami lawendowymi; tym jednym kwiatem, który lubiła wystarczająco, by inni mogli ją po nim rozpoznać.
- Niezwykle miło mi... przyjąć zaproszenie. - Słowa brzmiały cierpko na języku, ale starała się włożyć w nie tyle powagi ile zdołała. Burczeniem bez przekonania nikogo nie przekonałaby, że naprawdę się stara naprawić wszystko co zaszło.
Uśmiechnęła się z najwyższym trudem, kiedy Valerie skontrowała jej ofertę wskazaniem miejsc w saloniku. I może tylko przez najkrótszą z chwil pokazała zęby, perfekcyjnie białe kły perfekcyjnej wiedźmy. Obserwowała sposób, w jaki kobieta zajęła miejsce na fotelu i próbowała ją naśladować, ale ostentacyjne chwytanie za spódnicę wydawało jej się mijać z celem. Specjalnie wybierała takie materiały, które nie ograniczały jej ruchów, w najbliższym czasie nie zamierzała zmieniać ich na obfitsze suknie. Usiadła więc zwyczajnie, skrzyżowała nogi po kobiecemu w kolanach i złożyła szczupłe dłonie na jednej z nóg. Valerie musiała dostrzec, że siedzi wyprostowana jak struna, obserwując ją z uwagą i natarczywością kota przyczajonego do skoku.
Skinęła głową, nie zmieniając pozbawionego emocji wyrazu twarzy, gdy potwierdziła, że się znają.
- Dziękuję - powiedziała też od razu, ale nie sięgnęła po poczęstunek ani nie opuściła wzroku. Nie była głodna.
A potem kąciki jej warg zadrgały, brwi na kilka sekund zmarszczyły się z oburzeniem, gdy Valerie zażądała od niej wyjaśnień. Jakie miała prawo wiedzieć co wydarzyło się między nią a Tristanem? Jeszcze pół roku temu odpowiedziałaby pewnie "Nie twoja pieprzona sprawa", ale teraz milczała długo, zastanawiając się i ważąc słowa. Ile tak naprawdę mogła zdradzić, ile chciała zdradzić? Na okryte koszuliną ramiona już wstąpiła gęsia skórka, wspomnienie wzroku najpotężniejszego ze śmierciożerców, w pamięci Elviry rozmyte za mgłą alkoholu, wywoływało niechciany ścisk w gardle.
Ty podła suko.
Nie wypowiedziała jednak żadnej ze złośliwych myśli, przełykając przekleństwa i taktownie opuszczając wzrok. Od początku początków, tak?
- Przyszłam na Sabat dobrze przygotowana. Moja kuzynka, lady Parkinson, powiedziała mi, czego mam się spodziewać, otrzymałam też od niej suknię. Chciałam... - Chciałam dobrze brzmiałoby zbyt dziecinnie, była ponad to. - ...wywrzeć pozytywne wrażenie. Ale do północy zdążyły wydarzyć się rzeczy, które mną wstrząsnęły. - Zapomnij, że ci o nich opowiem. - Powinnam wrócić wtedy do domu, ale zamiast tego wybrałam stół w kącie i wino. Lord Rosier się do mnie dosiadł, gdy byłam już bardzo pijana. Powiedziałam parę rzeczy. - Powstrzymała odruch wzruszenia ramionami. Byłaby to żałosna próba zbycia tego, co naprawdę zrobiła tej nocy, tracąc wszelkie opanowanie i szacunek. Nie pozwolił jej na to strach, jakby ciągle była obserwowana. Pewnie była. - Złych rzeczy. Bezmyślnych rzeczy. A potem poszłam do domu. Nie wydarzyło się nic więcej wartego uwagi. - Nikogo wszak nie zaczepiała, nie chodziła pijana po sali dopóki Rosier nie wyciągnął jej z cienia.
Na próby usprawiedliwiania się było już jednak zdecydowanie zbyt późno.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Pierwsza, nieśmiała i niekoniecznie szczera próba mimo wszystko stanowiła jasny punkt na ciemnym firmamencie ich przyszłych planów. Valerie opuściła na moment wzrok, układając dłonie na wysokości swego brzucha, a w tym samym momencie jej usta ułożyły się w kolejnym, przyjemnym dla oka uśmiechu. Pozytywne nastrojenie to podstawa — gdyby Valerie wyczuła w swej uczennicy wrogie intencje, prawdopodobnie przyjęłaby bardziej ostry ton, jednakże nigdy jej na tym nie zależało. Pomimo dość infantylnego przedstawienia sylwetki Elviry w liście kreślonym przez lorda Rosier, pamiętała, że wcale nie dzieli ich wielka różnica lat. A nic nie bolało dumy kobiety w ich wieku niż infantylizacja. Dlatego też była tak idealnym środkiem karnym.
Gdy wzniosła wzrok, jej oczom ukazał się uśmiech czarownicy. Wypielęgnowane, proste, białe zęby stanowiły w wielu kręgach symbol statusu. O ile wierzyć plotkom zasłyszanym gdzieś na szkolnych korytarzach (za około miesiąc dotrą do Valerie także plotki świeższe, potwierdzające tę teorię), miała szlachetne korzenie, można było się tego spodziewać. Można było wyłącznie wznosić ręce do nieba, zadawać pytanie, czemu poza dbałością o wygląd (przyszła ubrana skromnie, choć schludnie i to również uradowało panią Krueger, dając jej nadzieję na postawienie fundamentów pod nowy wizerunek panny Multon) nie zadbano odpowiednio również o maniery. Może i ten temat uda im się kiedyś poruszyć.
Postawa poprawna, choć wizualnie wymuszona, ale to znacznie lepiej, niż jakby trzeba było ją zmuszać do siedzenia prosto. Sposób siedzenia przy tych butach jeszcze akceptowalny, ale gdy przyjdzie wiosna i na to trzeba zwrócić uwagę.
Walka na spojrzenia trwała, choć Valerie wkładała wiele uwagi w to, by spojrzenia obu blondynek nie skrzyżowały się, przynajmniej jeszcze nie teraz. Obie się oceniały, to naturalne. Co więcej, nawyk ten również nie był zupełnie niepożądany; należało po prostu zadbać o odpowiednie intencje. Jeżeli Multon zajmie się taką oceną po to, by zebrać materiał do celów dalszego rozwoju — niechże robi to dalej. Byle dyskretnie, byle skryta za woalem kurtuazji, której tajemnice prędzej czy później przekaże jej śpiewaczka.
Potem zaczęła mówić.
Valerie, dla zajęcia swych rąk sięgnęła po jeden z plastrów pomarańczy do połowy zanurzony w czekoladzie. Zdążyła przysunąć plasterek do ust, lecz nie wgryzła się jeszcze w owoc. I bardzo dobrze, kto wie, czy nie stanąłby jej w zaciśniętym nagle gardle, doprowadzając do niechybnej śmierci z uduszenia.
— Zatem... — klatka piersiowa kobiety wzniosła się w głębokim oddechu, a przyciemnione za pomocą tuszu rzęsy zatrzepotały kilkukrotnie, muskając przy tym policzki. Dopiero po tym, gdy napięta linia ramion opadła — Valerie nie zamierzała ukrywać emocji, które wywołane zostały przez to niespodziewane, niecodzienne wyznanie; wizualna reprezentacja negatywnej reakcji podobno zostawiała ślad w pamięci — wgryzła się w owoc, poświęciła jeszcze kilkanaście dłużących się do minut sekund, nim przełknęła, odłożyła resztę poczęstunku na swój talerzyk i ponownie utkwiła spojrzenie w niebieskich tęczówkach Elviry. — Podsumujmy. Została panna zaproszona na Sabat organizowany przez lady Nott, wydarzenie kulturalne zarezerwowane do tej pory wyłącznie dla arystokracji. Nie wnikam, z jakiego powodu otrzymała panna zaproszenie, to w chwili obecnej nieistotne. Istotne jest to, że miast wycofać się w momencie, gdy panny uczucia zostały naruszone — znów — niekoniecznie obchodzi mnie powód, pomyślała, choć nie powiedziała tego głośno. Zamiast tego wysunęła delikatnie tułów do przodu, jakby pragnęła jeszcze b a r d z i e j zajrzeć w oczy Elviry, może w nadziei na dojrzenie skrywanych przez nią sekretów, a może po to, by czuła na sobie ciężar jej spojrzenia. Zaraz jednak sięgnęła po stojącą na stoliku szklankę z wodą, z której upiła jeden łyk. — Postanowiła panna zatopić smutki w alkoholu i ośmieszyła przed lordem Kent. Los jednak pannie sprzyja, gdyby postąpiła panna podobnie względem innego, mniej wyrozumiałego gościa mogłybyśmy nie mieć okazji ponownie się spotkać.
W głosie Valerie bardzo prosto było wyczuć smutek, nawet żal. Gdy odłożyła szklankę na stół, zawiesiła na niej wzrok przez następne kilka chwil, wyraźnie pogrążając się w swoich przemyśleniach. Sytuacja nie była prosta, ale według tego, co opowiadała Elvira nie była nie do naprawienia. Gdyby zrobiła coś niewybaczalnego, załatwiono by to w bardziej tradycyjny sposób.
— Ale to już za nami. Przeszłości nie naprawimy, choćbyśmy chciały. Chciałabym się jednak dowiedzieć, czy na kanwie tego, co już wiemy, co zdarzyło się tamtej nocy... Czy ma pani jakiś, nawet intuicyjny, pomysł na to, co powinna pana zrobić inaczej? Załóżmy, że jest panna na Sabacie, ale inny lord chce z panną spędzić czas. Na przykład lord Nott lub Bulstrode — przechyliła głowę w bok, zwracając policzek w kierunku prawego ramienia. — Co wtedy?
Gdy wzniosła wzrok, jej oczom ukazał się uśmiech czarownicy. Wypielęgnowane, proste, białe zęby stanowiły w wielu kręgach symbol statusu. O ile wierzyć plotkom zasłyszanym gdzieś na szkolnych korytarzach (za około miesiąc dotrą do Valerie także plotki świeższe, potwierdzające tę teorię), miała szlachetne korzenie, można było się tego spodziewać. Można było wyłącznie wznosić ręce do nieba, zadawać pytanie, czemu poza dbałością o wygląd (przyszła ubrana skromnie, choć schludnie i to również uradowało panią Krueger, dając jej nadzieję na postawienie fundamentów pod nowy wizerunek panny Multon) nie zadbano odpowiednio również o maniery. Może i ten temat uda im się kiedyś poruszyć.
Postawa poprawna, choć wizualnie wymuszona, ale to znacznie lepiej, niż jakby trzeba było ją zmuszać do siedzenia prosto. Sposób siedzenia przy tych butach jeszcze akceptowalny, ale gdy przyjdzie wiosna i na to trzeba zwrócić uwagę.
Walka na spojrzenia trwała, choć Valerie wkładała wiele uwagi w to, by spojrzenia obu blondynek nie skrzyżowały się, przynajmniej jeszcze nie teraz. Obie się oceniały, to naturalne. Co więcej, nawyk ten również nie był zupełnie niepożądany; należało po prostu zadbać o odpowiednie intencje. Jeżeli Multon zajmie się taką oceną po to, by zebrać materiał do celów dalszego rozwoju — niechże robi to dalej. Byle dyskretnie, byle skryta za woalem kurtuazji, której tajemnice prędzej czy później przekaże jej śpiewaczka.
Potem zaczęła mówić.
Valerie, dla zajęcia swych rąk sięgnęła po jeden z plastrów pomarańczy do połowy zanurzony w czekoladzie. Zdążyła przysunąć plasterek do ust, lecz nie wgryzła się jeszcze w owoc. I bardzo dobrze, kto wie, czy nie stanąłby jej w zaciśniętym nagle gardle, doprowadzając do niechybnej śmierci z uduszenia.
— Zatem... — klatka piersiowa kobiety wzniosła się w głębokim oddechu, a przyciemnione za pomocą tuszu rzęsy zatrzepotały kilkukrotnie, muskając przy tym policzki. Dopiero po tym, gdy napięta linia ramion opadła — Valerie nie zamierzała ukrywać emocji, które wywołane zostały przez to niespodziewane, niecodzienne wyznanie; wizualna reprezentacja negatywnej reakcji podobno zostawiała ślad w pamięci — wgryzła się w owoc, poświęciła jeszcze kilkanaście dłużących się do minut sekund, nim przełknęła, odłożyła resztę poczęstunku na swój talerzyk i ponownie utkwiła spojrzenie w niebieskich tęczówkach Elviry. — Podsumujmy. Została panna zaproszona na Sabat organizowany przez lady Nott, wydarzenie kulturalne zarezerwowane do tej pory wyłącznie dla arystokracji. Nie wnikam, z jakiego powodu otrzymała panna zaproszenie, to w chwili obecnej nieistotne. Istotne jest to, że miast wycofać się w momencie, gdy panny uczucia zostały naruszone — znów — niekoniecznie obchodzi mnie powód, pomyślała, choć nie powiedziała tego głośno. Zamiast tego wysunęła delikatnie tułów do przodu, jakby pragnęła jeszcze b a r d z i e j zajrzeć w oczy Elviry, może w nadziei na dojrzenie skrywanych przez nią sekretów, a może po to, by czuła na sobie ciężar jej spojrzenia. Zaraz jednak sięgnęła po stojącą na stoliku szklankę z wodą, z której upiła jeden łyk. — Postanowiła panna zatopić smutki w alkoholu i ośmieszyła przed lordem Kent. Los jednak pannie sprzyja, gdyby postąpiła panna podobnie względem innego, mniej wyrozumiałego gościa mogłybyśmy nie mieć okazji ponownie się spotkać.
W głosie Valerie bardzo prosto było wyczuć smutek, nawet żal. Gdy odłożyła szklankę na stół, zawiesiła na niej wzrok przez następne kilka chwil, wyraźnie pogrążając się w swoich przemyśleniach. Sytuacja nie była prosta, ale według tego, co opowiadała Elvira nie była nie do naprawienia. Gdyby zrobiła coś niewybaczalnego, załatwiono by to w bardziej tradycyjny sposób.
— Ale to już za nami. Przeszłości nie naprawimy, choćbyśmy chciały. Chciałabym się jednak dowiedzieć, czy na kanwie tego, co już wiemy, co zdarzyło się tamtej nocy... Czy ma pani jakiś, nawet intuicyjny, pomysł na to, co powinna pana zrobić inaczej? Załóżmy, że jest panna na Sabacie, ale inny lord chce z panną spędzić czas. Na przykład lord Nott lub Bulstrode — przechyliła głowę w bok, zwracając policzek w kierunku prawego ramienia. — Co wtedy?
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Elvira nie wiedziała, co myśleć ma o tym, że Valerie Vanity nie chciała podjąć się próby spojrzenia jej wprost w oczy. Było w tym coś upajającego, w myśli, że kobieta jest być może kierowana strachem, pamięcią tego, co usłyszeć na jej temat mogła od tych z Rycerzy, którzy znali jej władanie czarną magią i plugawe czyny, jakich podejmowała się podczas misji. Nie upajała się jednak długo, gdyż wkrótce potem nadeszła kolejna myśl, mniej przyjemna - że rzeczy, jakie mogła słyszeć na temat wyklętej uzdrowicielki kobieta taka jak Vanity raczej nie należały do tych, które Elvira by sobie życzyła.
I że niczym najgłębsza desperatka dopatruje się w drobnych gestach sugestywnej władzy. Władzy, do której wszak nie mogła jak na razie rościć sobie prawa.
Przynajmniej emocje, jakie pojawiły się na twarzy Valerie po wyznaniu, które z Elviry wydusiła, nie sprawiały żadnych trudności w interpretacji. Vanity zaczerwieniła się, wstrzymała oddech, zamarła z przerażeniem, a Elvira po raz kolejny odczuła w ustach niesmak. Jakie tak właściwie kobieta miała prawo reagować jakby ubodło ją to osobiście? To nie ona będzie ponosić konsekwencje i to nie ona pozwoliła sobie na zniewagę.
Dała jej czas wyzbyć się żałosnego roztrzęsienia; w tym czasie z obojętnością przyglądała się owocom w czekoladzie, słodkiej wodzie, po którą może i by sięgnęła, gdyby nie była przekonana, że zostanie osądzona za każdy kęs i ruch. Nie poczuła się jednak przytłoczona, gdy Valerie podkreśliła wagę Sabatu i nachyliła się do niej, jakby chciała osaczyć ją całą sobą. Nie podziałało, wyprostowana postawa i chłodne błękitne oczy Elviry sugerowały bez słów, że żadne z jej oskarżeń nie jest jej obce.
- Dokładnie tak było - potwierdziła cicho, nie w złośliwości, a jedynie dla porządku. Usłyszenie z obcych ust opisu tamtejszych zdarzeń uderzało mocniej i silniej wciskało w dumę szpile, ale nie stała na pozycji, w której byłaby w stanie się o to spierać. Musiała się postarać, musiała odpracować, niezależnie od tego, jak zdawało się to obecnie trudne. Z wysiłkiem powstrzymała przewrócenie oczami, gdy Valerie zasugerowała zabawę w inscenizacje, ale przygryzła policzek zanim wyrwałyby się z jej ust słowa instynktowne i z napiętym uśmiechem wyraziła to, co obecnie wydawało się najbardziej rozsądne. - Powiedziałabym grzecznie i kurtuazyjnie, że nie mam ochoty spędzać z nikim tego czasu. Gdybym miała się cofnąć i raz jeszcze przeżyć tę noc, opuściłabym Sabat znacznie wcześniej i w ogóle niczego nie piła. Wtedy problem lordów rozwiązałby się samoistnie. Nie umiem tańczyć, tylko bym się upokorzyła. - Zmrużyła oczy i opuściła głowę na krótki moment, mocno wpijając kościste palce w materiał własnej spódnicy. - Żałuję, że przyjęłam to zaproszenie. Są ludzie bardziej przystosowani do takiego świata, którzy czuliby się w Hampton Court lepiej. Na przykład pani - Odrobina fałszywej słodyczy zwykle nie szkodziła; była ciekawa, czy w przypadku Valerie zadziała podobnie.
I że niczym najgłębsza desperatka dopatruje się w drobnych gestach sugestywnej władzy. Władzy, do której wszak nie mogła jak na razie rościć sobie prawa.
Przynajmniej emocje, jakie pojawiły się na twarzy Valerie po wyznaniu, które z Elviry wydusiła, nie sprawiały żadnych trudności w interpretacji. Vanity zaczerwieniła się, wstrzymała oddech, zamarła z przerażeniem, a Elvira po raz kolejny odczuła w ustach niesmak. Jakie tak właściwie kobieta miała prawo reagować jakby ubodło ją to osobiście? To nie ona będzie ponosić konsekwencje i to nie ona pozwoliła sobie na zniewagę.
Dała jej czas wyzbyć się żałosnego roztrzęsienia; w tym czasie z obojętnością przyglądała się owocom w czekoladzie, słodkiej wodzie, po którą może i by sięgnęła, gdyby nie była przekonana, że zostanie osądzona za każdy kęs i ruch. Nie poczuła się jednak przytłoczona, gdy Valerie podkreśliła wagę Sabatu i nachyliła się do niej, jakby chciała osaczyć ją całą sobą. Nie podziałało, wyprostowana postawa i chłodne błękitne oczy Elviry sugerowały bez słów, że żadne z jej oskarżeń nie jest jej obce.
- Dokładnie tak było - potwierdziła cicho, nie w złośliwości, a jedynie dla porządku. Usłyszenie z obcych ust opisu tamtejszych zdarzeń uderzało mocniej i silniej wciskało w dumę szpile, ale nie stała na pozycji, w której byłaby w stanie się o to spierać. Musiała się postarać, musiała odpracować, niezależnie od tego, jak zdawało się to obecnie trudne. Z wysiłkiem powstrzymała przewrócenie oczami, gdy Valerie zasugerowała zabawę w inscenizacje, ale przygryzła policzek zanim wyrwałyby się z jej ust słowa instynktowne i z napiętym uśmiechem wyraziła to, co obecnie wydawało się najbardziej rozsądne. - Powiedziałabym grzecznie i kurtuazyjnie, że nie mam ochoty spędzać z nikim tego czasu. Gdybym miała się cofnąć i raz jeszcze przeżyć tę noc, opuściłabym Sabat znacznie wcześniej i w ogóle niczego nie piła. Wtedy problem lordów rozwiązałby się samoistnie. Nie umiem tańczyć, tylko bym się upokorzyła. - Zmrużyła oczy i opuściła głowę na krótki moment, mocno wpijając kościste palce w materiał własnej spódnicy. - Żałuję, że przyjęłam to zaproszenie. Są ludzie bardziej przystosowani do takiego świata, którzy czuliby się w Hampton Court lepiej. Na przykład pani - Odrobina fałszywej słodyczy zwykle nie szkodziła; była ciekawa, czy w przypadku Valerie zadziała podobnie.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Gdyby Valerie miała wgląd w myśli Elviry, zapewne uznałaby, że głównym problemem tej kobiety było to, że władzę rozumiała w sposób zupełnie męski. Oczywiście, takie rozumienie było najprostsze — manifestowało się je prosto, siłą, nagłością, bólem, gorącem rozlewającym się szczypiącymi falami po ciele. Jednakże sprzymierzeńcem kobiet nie była siła. Wśród męskiego rozumienia władzy, najbliżej było im do furii. Furii, która mogła być równie ognista, co męska siła, ale przede wszystkim oddawała pola chłodu. Ustom zaciśniętym w wąską kreskę tak, by żadne słowo z nich nie uciekło, bowiem rozmówca nie był ich nawet godzien. Oczom zmatowiałym od wrażeń, od których należy się odciąć, bo emocje nigdy nie były dlań dobrymi doradcami i gdy tylko luzowało się ich smycze, zgromadzeni wokół mężczyźni brali je za histerię. Furia wreszcie dojrzewała zimnem bezpośrednio pod cienką skórą, przez lata upokorzeń i zduszanych w sobie słów krytyki. Czekała, by odnalazła się siła, w którą można było ją przelać i pokazać wszystkim, jak mocno się mylili. Vanity chciała tę siłę zaprezentować uzdrowicielce, wskazać inną, bardziej odpowiednią drogę. Drogę, na której — wierzyła w to szczerze — przy odrobinie dobrych chęci mogła odnaleźć się Elvira.
Elvira, która przyznała jej rację i która odpowiadała na pytanie. Z płynących słów oraz mowy ciała Valerie wyciągnęła wniosek, że nie była wolna od autorefleksji. To dobrze. Analiza własnego zachowania pomagała wyłapać błędy i nauczyć się na przykładach. Oczywiście, wielką szkodą było, gdy uczono się na przykładach własnych, lecz dziś nie miały innych materiałów dydaktycznych, radzić musiały sobie z tym, co miały do dyspozycji.
— Podziękowałaby panna za propozycję, lecz wskazała, że nie czuje się najlepiej i musi wyjść przynajmniej na balkon — co prawda sens wypowiedzi Elviry był trafny i sprowadzał się do poprawnego rozwiązania, lecz był zbyt... bezpośredni. I chyba ta bezpośredniość była głównym problemem, nad którym musiały się pochylić. — Lord pewnie przejąłby się panny stanem i zaproponował eskortę, którejś z jego podwładnych. W pani stanie cywilnym powrót późną porą z obcym mężczyzną byłby kolejnym powodem do plotek — dodała po chwili, na moment przerywając, by wziąć kolejnego łyka wody. Po chwili jednak uśmiechnęła się. Delikatnie, patrząc prosto w jasne oczy swej rozmówczyni. — Ale poza detalami muszę pannę pochwalić, gdyż widać, że przemyślała panna swe wcześniejsze zachowanie. Od dziś będziemy spotykać się co tydzień, tutaj. Gdy uznam, że jest panna gotowa na wystąpienie w przestrzeń publiczną, poinformuję o tym lorda Rosier, a on zdecyduje, czy tak się stanie. Do tego czasu będziemy pracować nad prawidłowymi postawami. Odstawienie alkoholu i... — tutaj Valerie ściszyła swój głos, lecz jej spojrzenie wręcz wwiercało się w twarz Elviry. Miały bowiem jeszcze jeden temat do poruszenia. — ... środków narkotycznych... — oczywiście, że wiedziała. Plotki roznosiły się zbyt prędko, by do niej nie dotarły. — Na pewno wpłynie na pannę korzystnie. Na naukę tańca przyjdzie czas.
Oczy zsunęły się w dół, na kościste palce zaciśnięte na materiale spódnicy. Niemal zrobiło jej się jej żal.
— Niech panna pamięta, że nie musi iść wszędzie, gdzie dostanie zaproszenie. Czasem grzeczna odmowa może uratować przed upokorzeniem. Nie warto wciskać palców w futrynę zamykających się drzwi — ani pod opadającą klapę fortepianu. Drobny dreszcz przeszył również Valerie, trzask odbił się od jasnych ścian czaszki. Pomimo upływu lat metafora zawsze przywracała tamto mrowiące wrażenie w palcach i rozbite marzenia o zostaniu virtuosą pianina. — To bardzo miłe, że myśli o mnie panna tak dobrze — ton Valerie wyraźnie złagodniał, a krótki, perlisty śmiech wypełnił pokój, w którym się znajdowały. Nawet jeżeli to tylko nieszczere pochlebstwa — Ale nawet gdybym chciała, nie miałabym okazji. Przeprowadziłam się tutaj już po Sabacie. Szczerze wierzę, że będziemy miały okazję spotkać się na wydarzeniu podobnego formatu. Dobrze słyszałam, że ukończyła panna kurs uzdrowicielski? Jeżeli to prawda, musi mieć panna bystry umysł, a to niewątpliwie ogromny atut w procesie nauki.
Elvira, która przyznała jej rację i która odpowiadała na pytanie. Z płynących słów oraz mowy ciała Valerie wyciągnęła wniosek, że nie była wolna od autorefleksji. To dobrze. Analiza własnego zachowania pomagała wyłapać błędy i nauczyć się na przykładach. Oczywiście, wielką szkodą było, gdy uczono się na przykładach własnych, lecz dziś nie miały innych materiałów dydaktycznych, radzić musiały sobie z tym, co miały do dyspozycji.
— Podziękowałaby panna za propozycję, lecz wskazała, że nie czuje się najlepiej i musi wyjść przynajmniej na balkon — co prawda sens wypowiedzi Elviry był trafny i sprowadzał się do poprawnego rozwiązania, lecz był zbyt... bezpośredni. I chyba ta bezpośredniość była głównym problemem, nad którym musiały się pochylić. — Lord pewnie przejąłby się panny stanem i zaproponował eskortę, którejś z jego podwładnych. W pani stanie cywilnym powrót późną porą z obcym mężczyzną byłby kolejnym powodem do plotek — dodała po chwili, na moment przerywając, by wziąć kolejnego łyka wody. Po chwili jednak uśmiechnęła się. Delikatnie, patrząc prosto w jasne oczy swej rozmówczyni. — Ale poza detalami muszę pannę pochwalić, gdyż widać, że przemyślała panna swe wcześniejsze zachowanie. Od dziś będziemy spotykać się co tydzień, tutaj. Gdy uznam, że jest panna gotowa na wystąpienie w przestrzeń publiczną, poinformuję o tym lorda Rosier, a on zdecyduje, czy tak się stanie. Do tego czasu będziemy pracować nad prawidłowymi postawami. Odstawienie alkoholu i... — tutaj Valerie ściszyła swój głos, lecz jej spojrzenie wręcz wwiercało się w twarz Elviry. Miały bowiem jeszcze jeden temat do poruszenia. — ... środków narkotycznych... — oczywiście, że wiedziała. Plotki roznosiły się zbyt prędko, by do niej nie dotarły. — Na pewno wpłynie na pannę korzystnie. Na naukę tańca przyjdzie czas.
Oczy zsunęły się w dół, na kościste palce zaciśnięte na materiale spódnicy. Niemal zrobiło jej się jej żal.
— Niech panna pamięta, że nie musi iść wszędzie, gdzie dostanie zaproszenie. Czasem grzeczna odmowa może uratować przed upokorzeniem. Nie warto wciskać palców w futrynę zamykających się drzwi — ani pod opadającą klapę fortepianu. Drobny dreszcz przeszył również Valerie, trzask odbił się od jasnych ścian czaszki. Pomimo upływu lat metafora zawsze przywracała tamto mrowiące wrażenie w palcach i rozbite marzenia o zostaniu virtuosą pianina. — To bardzo miłe, że myśli o mnie panna tak dobrze — ton Valerie wyraźnie złagodniał, a krótki, perlisty śmiech wypełnił pokój, w którym się znajdowały. Nawet jeżeli to tylko nieszczere pochlebstwa — Ale nawet gdybym chciała, nie miałabym okazji. Przeprowadziłam się tutaj już po Sabacie. Szczerze wierzę, że będziemy miały okazję spotkać się na wydarzeniu podobnego formatu. Dobrze słyszałam, że ukończyła panna kurs uzdrowicielski? Jeżeli to prawda, musi mieć panna bystry umysł, a to niewątpliwie ogromny atut w procesie nauki.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Elvira dorastała jako mizoandryczka i ta mizoandria powracała do niej jak najbardziej upierdliwy ogrodowy gnom nawet wówczas, gdy dojrzała i pracująca w ciągłej współpracy z mężczyznami starała się maskować zawiść, zazdrość i bezsilny gniew. Nigdy nie żałowała tego, że urodziła się kobietą, zawsze dostrzegała w swojej płci siebie samą, dar, siłę i okazję do wielkości. Im trudniej było jej posuwać się naprzód w świecie zdominowanym patriarchatem, tym wyżej ceniła sobie wszelkie zasługi i sukcesy. Jak jednak miałaby nie pałać wściekłością, gdy każda jej przywara i potknięcie oceniane były surowiej tylko ze względu na płeć? W oczach mężczyzn była dziwaczką, histeryczką, buntowniczą zdzirą próbującą sięgać po to, co nie jest jej dane. Stara panna, bezdzietna, bez wartości. Na samą tylko myśl miała ochotę wbić szpony w gardło nieszczęsnego mężczyzny, który zechciałby stanąć jej na drodze, wbić je głęboko i sztychem zaostrzonych pazurów rozorać przełyk, by wyrwać serce przez usta. Rozedrzeć je, włókno po włóknie, splamić się krwią.
Taka właśnie była jej wściekłość i Valerie miałaby rację stwierdzając, że brakowało jej ogłady. Słaba, upokorzona przez rodzinę matka nigdy nie nauczyła Elviry jak być królową śniegu i czerpać garściami z własnego wdzięku. Elvira bardziej niż ktokolwiek była zdolna obrócić własne piękno, ten cielesny potencjał, w proch i popiół, spalając się płomieniem nienawiści.
Bo to właśnie nienawiść była jej najsilniejszą emocją, której dorównywać mogła tylko obłąkańcza, zepsuta miłość. Nie umiała być damą, nie umiała być księżniczką, umiała tylko kąsać z cienia. Jakże trudno miało przyjść bestii nauczyć się jak działać w świetle słońca. Musiała to jednak zrobić, jeżeli chciała stanąć równo z bestiami potężniejszymi od samej siebie. Żeby im dorównać, nie mogła być tylko równie zdolna - musiała być lepsza. Magia, siła i spryt okazywały się niczym, gdy było się kobietą pozbawioną powabu, kultury i pokory.
Czy naprawdę nie było za późno na odwrócenie lat złych wzorców i struktur?
- Gdyby jaśnie lord wiedział, że pojedynkowałam się już nocą z najbardziej poszukiwanymi przestępcami w kraju, zrozumiałby, że nie jest mi potrzebna żadna eskorta - powiedziała cicho, prawie ze smutkiem, jakby chciała prosić Valerie o to by zrozumiała. Im więcej sensu miały słowa kobiety, tym ciężej Elvirze było przełknąć te nauki. - Potrafię sobie radzić sama. Byłam sama przez większość życia - dodała sucho. Nie rozpaczała nad swoim losem, nie przeszło jej nawet przez myśl, że taka deklaracja mogłaby wzbudzać litość, żal i zaskoczenie. Na kim miałaby polegać, jeżeli nie na sobie? - Oczywiście, niech tak będzie - przyznała i skinęła głową, przyjmując warunki Vanity bez najmniejszego sprzeciwu. Nie mogła stawiać oporu. Nigdy więcej nie mogła, nie w tej sprawie.
Sięgnęła wreszcie po filiżankę, otoczyła ją szczupłymi, bladymi palcami i przyglądała się przez chwilę czystej powierzchni wody zanim wypiła mały, ostrożny łyk. Napój smakował słodko, mdlił, czuła się tak, jakby piła perfumy. Może tak właśnie winno smakować życie.
Rzuciła Valerie przeciągłe spojrzenie, gdy kobieta postawiła akcent na narkotyczne środki. Lekko uniesiona brew stanowiła wyzwanie do tego, by zarzuciła jej jaśniej to, co zarzucić chciała. Równocześnie ślad uśmiechu w kącikach różowych ust wskazywać miał naiwną niewinność.
- Oczywiście - zgodziła się z przyzwyczajenia, a potem zamilkła w zastanowieniu. - Co rozumiesz przez odstawienie alkoholu? - zapytała powoli. - Mam nie pić zupełnie? Nie pić samotnie? Pić z umiarem? Mogę to zrobić. - Coś kąsało ją w tej myśli niczym złośliwa bahanka, ale czymże miały być te spotkania, jeżeli nie wyzwaniem? Milczącym skinieniem zgodziła się z refleksją na temat odbierania zaproszeń. Jak na razie nie wyszło jej na dobre ani zaproszenie na pogrzeb Blacka ani to na Sabat. Uparcie chciała udowadniać, że jest dość godna i gotowa do tego, by stawać na podium razem z arystokratami, w rzeczywistości jednak brakowało jej wiedzy, przyzwyczajeń. Norm. - Pracowałam jako uzdrowiciel przez blisko pięć lat - Zmiana tematu ożywiła ją, kobiece oblicze pojaśniało dumą. - Kiedy zakończyłam współpracę z Mungiem, byłam w trakcie specjalizacji chorób genetycznych. Skończyłabym ją, bardzo dobrze się w tym temacie czułam. - Uśmiechnęła się kątem ust, zasłaniając usta brzegiem filiżanki. - Obecnie przyjmuję zlecenia prywatne. Jakiś czas pracowałam w pałacu Selwynów. A teraz poza uzdrawianiem zajmuję się głównie anatomią stosowaną. To jest, pracuję w prosektorium. Badam zwłoki, nie tylko na życzenie.
Taka właśnie była jej wściekłość i Valerie miałaby rację stwierdzając, że brakowało jej ogłady. Słaba, upokorzona przez rodzinę matka nigdy nie nauczyła Elviry jak być królową śniegu i czerpać garściami z własnego wdzięku. Elvira bardziej niż ktokolwiek była zdolna obrócić własne piękno, ten cielesny potencjał, w proch i popiół, spalając się płomieniem nienawiści.
Bo to właśnie nienawiść była jej najsilniejszą emocją, której dorównywać mogła tylko obłąkańcza, zepsuta miłość. Nie umiała być damą, nie umiała być księżniczką, umiała tylko kąsać z cienia. Jakże trudno miało przyjść bestii nauczyć się jak działać w świetle słońca. Musiała to jednak zrobić, jeżeli chciała stanąć równo z bestiami potężniejszymi od samej siebie. Żeby im dorównać, nie mogła być tylko równie zdolna - musiała być lepsza. Magia, siła i spryt okazywały się niczym, gdy było się kobietą pozbawioną powabu, kultury i pokory.
Czy naprawdę nie było za późno na odwrócenie lat złych wzorców i struktur?
- Gdyby jaśnie lord wiedział, że pojedynkowałam się już nocą z najbardziej poszukiwanymi przestępcami w kraju, zrozumiałby, że nie jest mi potrzebna żadna eskorta - powiedziała cicho, prawie ze smutkiem, jakby chciała prosić Valerie o to by zrozumiała. Im więcej sensu miały słowa kobiety, tym ciężej Elvirze było przełknąć te nauki. - Potrafię sobie radzić sama. Byłam sama przez większość życia - dodała sucho. Nie rozpaczała nad swoim losem, nie przeszło jej nawet przez myśl, że taka deklaracja mogłaby wzbudzać litość, żal i zaskoczenie. Na kim miałaby polegać, jeżeli nie na sobie? - Oczywiście, niech tak będzie - przyznała i skinęła głową, przyjmując warunki Vanity bez najmniejszego sprzeciwu. Nie mogła stawiać oporu. Nigdy więcej nie mogła, nie w tej sprawie.
Sięgnęła wreszcie po filiżankę, otoczyła ją szczupłymi, bladymi palcami i przyglądała się przez chwilę czystej powierzchni wody zanim wypiła mały, ostrożny łyk. Napój smakował słodko, mdlił, czuła się tak, jakby piła perfumy. Może tak właśnie winno smakować życie.
Rzuciła Valerie przeciągłe spojrzenie, gdy kobieta postawiła akcent na narkotyczne środki. Lekko uniesiona brew stanowiła wyzwanie do tego, by zarzuciła jej jaśniej to, co zarzucić chciała. Równocześnie ślad uśmiechu w kącikach różowych ust wskazywać miał naiwną niewinność.
- Oczywiście - zgodziła się z przyzwyczajenia, a potem zamilkła w zastanowieniu. - Co rozumiesz przez odstawienie alkoholu? - zapytała powoli. - Mam nie pić zupełnie? Nie pić samotnie? Pić z umiarem? Mogę to zrobić. - Coś kąsało ją w tej myśli niczym złośliwa bahanka, ale czymże miały być te spotkania, jeżeli nie wyzwaniem? Milczącym skinieniem zgodziła się z refleksją na temat odbierania zaproszeń. Jak na razie nie wyszło jej na dobre ani zaproszenie na pogrzeb Blacka ani to na Sabat. Uparcie chciała udowadniać, że jest dość godna i gotowa do tego, by stawać na podium razem z arystokratami, w rzeczywistości jednak brakowało jej wiedzy, przyzwyczajeń. Norm. - Pracowałam jako uzdrowiciel przez blisko pięć lat - Zmiana tematu ożywiła ją, kobiece oblicze pojaśniało dumą. - Kiedy zakończyłam współpracę z Mungiem, byłam w trakcie specjalizacji chorób genetycznych. Skończyłabym ją, bardzo dobrze się w tym temacie czułam. - Uśmiechnęła się kątem ust, zasłaniając usta brzegiem filiżanki. - Obecnie przyjmuję zlecenia prywatne. Jakiś czas pracowałam w pałacu Selwynów. A teraz poza uzdrawianiem zajmuję się głównie anatomią stosowaną. To jest, pracuję w prosektorium. Badam zwłoki, nie tylko na życzenie.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Na kilka chwil spojrzenie pani Vanity zsunęło się z postaci siedzącej przed nią kobiety. Pomknęło w prawo, w kierunku komody, na której — pośród kilku ozdóbek, które pewnie wywołałyby w Elvirze tylko nieprzyjemne skojarzenia z jej rodzinnym domem — znajdowała się oprawiona w zieloną skórę książka. Na jej grzbiecie, złote litery układały się w tytuł jednej z komedii autorstwa nikogo innego niż Williama Shakespeare'a.
Poskromienie złośnicy, przywołało na usta Valerie cień uśmiechu. Czy panna Multon nie była w tym momencie Katarzyną u startu tej historii? Dumna, głośno (zbyt głośno) wyrażająca swoje zdanie, wciąż niezamężna. Myśli pomknęły momentalnie w kierunku pana Multona, ojca Elviry. Czy już nie żył, dlatego nie dał rady wydać swej córki za mąż? A może miał tylko ją jedną i przez to w pewien niezrozumiały dla Valerie sposób próbował utrzymać ją przy sobie, rozpieszczając do granic możliwości i wstrzymując prawidłowy rozwój? Może Elvira nie miała ślicznej młodszej siostry, która zmotywowałaby ojca do poszukiwania chętnego do jej ręki za wszelką cenę — w końcu starsza siostra winna zostać żoną wcześniej od starszej. Cokolwiek to było, w dramacie zostało pokonane. Petruchio poskromił złośnicę, uczynił z niej całkowicie uległą i posłuszną żonę. Był jednak mężczyzną, desperacko potrzebującym pieniędzy, a przez to cholernie ambitnym i zdeterminowanym do osiągnięcia sukcesu. Śpiewaczka nie mogła pozwolić sobie na podobny rozmach, nie chciała jej tego czynić, nie gdy sama poczynała oddychać, bez zaciśniętych na bladej szyi rąk despotycznego, spoczywającego sześć stóp pod niemiecką ziemią męża.
— Nie wątpię w panny samowystarczalność, żebyśmy dobrze się zrozumiały — bowiem samowystarczalność była niewątpliwie olbrzymią zaletą. Samowystarczalność w aranżowanych małżeństwach potrafiła ratować życie i była też cechą, którą prędko musiała nabyć sama Valerie, ku swemu niezadowoleniu. Ton, z którym wypowiadała te słowa, był delikatnie naznaczony pewnym przedziwnym rodzajem melancholii, mającej swe źródło w głębokim zamyśleniu. — Jednakże chcę, by z tego spotkania zapamiętała panna kilka rzeczy. Pierwszą z nich jest to, że wśród wysokiej socjety nikogo nie interesuje to, czego pana potrzebuje — gorzki posmak prawdy rozlał się na języku tak mocno, że Valerie sięgnęła raz jeszcze po talerzyk, na którym odpoczywał napoczęty plaster pomarańczy w czekoladzie, by dokończyć konsumpcję. Kilka chwil później na talerzyk odłożyła samą tylko pomarańczową skórkę, którą po wyjściu Elviry ususzy do późniejszego wykorzystania albo tylko dla walorów zapachowych. — Z propozycjami z kolei nie zwykło się dyskutować. Eskorta zapewne będzie żeńska, z panny pozycją jest panna w stanie przekonać towarzyszącą służkę do powrotu do pracy, gdy tylko znajdziecie się poza wzrokiem tego czy owego dżentelmena. To nie tak, że zakazuję pannie odmawiać wszystkiego. Skupimy się na tym, jak robić to w taki sposób, by nikt nie miał wątpliwości co do panny dobrych intencji.
Specjalnie ominęła część o pojedynkowaniu się. Uznała ją za zbyt oczywiście nieprzystającą do obrazu dobrze wychowanej kobiety, choć sama posiadała odrobinę zdolności bojowych, nabytych jeszcze w trakcie nauki w Hogwarcie. Kiedyś pewnie była lepsza, teraz — przez wzgląd na pracę oraz pozycję — jej umiejętności zaśniedziały się znacząco, choć w obronie siebie i przede wszystkim córki, była w stanie wykrzesać z siebie maksymalny potencjał. Choć ten pewnie nie dorównywał Elvirze, wprawionej w boju z najbardziej poszukiwanymi przestępcami w kraju.
Naprawdę ciepły i zupełnie szczery uśmiech wystąpił na jej wargi, gdy Elvira wyraziła zgodę co do proponowanej formuły ich przyszłych spotkań. Napięta linia ramion rozluźniła się niemal niezauważalnie, a radość wzmogła się wraz z pierwszym istotnym przełamaniem jej protegowanej. Podniesienie filiżanki do ust to już mały sukces, nawet jeżeli zmącony późniejszą ekspresją mimiczną i zaproszeniem do tłumaczeń, do których Valerie przeszła dość chętnie.
— Wieści o panny zachowaniu na zimowym jarmarku roznoszą się prędzej, niż można byłoby się spodziewać. Mam nadzieję, że i w tym przypadku jest panna zdolna do samorefleksji i nie muszę wypunktowywać, co w tej sytuacji było nieodpowiednie.
Znacznie prędzej przyszłoby wymienić elementy odpowiednie.
Chwilę później sama sięgnęła po filiżankę, upijając jeden łyk wody infuzowanej cytryną.
— Nie pić zupełnie — krótkie, klarowne polecenie. Nawet puściła mimo uszu przejście na ty, tym zajmą się później. — Do odwołania. Przynajmniej do kwietnia. Jest panna w stanie? — tym razem to jasne brwi śpiewaczki uniosły się do góry, a w połączeniu z wyczekującym, pewnym spojrzeniem zawieszonym w oczach byłej pracowniczki największego szpitala magicznego w Wielkiej Brytanii, stanowiły wyzwanie, które — Valerie miała nadzieje — zostanie podjęte. Jeżeli nie z powodu jego łatwości, to po to, by panna Multon zdolna była wykazać się, poczuć słodki smak zwycięstwa, satysfakcję z własnej wytrwałości. Kolejnego przesuwania granic. Skoro pracowała w kostnicy, przesunęła ich wystarczająco dużo, by nie bać się pchnąć kolejnej.
— Och — szczęknięcie odstawianej filiżanki zgrało się idealnie z momentem intencjonalnie nieskrywanego zaskoczenia. — Z ostrożności poproszę, by nie chwaliła się panna swoim nowym miejscem pracy z nieznajomymi. Nie wszyscy i nie zawsze mają humor do rozpraw o kostnicy, to chyba oczywiste nawet w czasie wojny... Jednakże winszuję błyskotliwej kariery, jest się czym chwalić. Zna się panna na czymś jeszcze? Ma jakieś pasje? Szeroko pojęta sztuka, literatura, muzyka? Może uprawia panna jakiś sport? Gimnastyka, balet? Proszę wybaczyć mi to dopytywanie, im więcej będę wiedzieć na temat panny predyspozycji, tym lepiej odnajdę się w nawigowaniu panny postępem.
Poskromienie złośnicy, przywołało na usta Valerie cień uśmiechu. Czy panna Multon nie była w tym momencie Katarzyną u startu tej historii? Dumna, głośno (zbyt głośno) wyrażająca swoje zdanie, wciąż niezamężna. Myśli pomknęły momentalnie w kierunku pana Multona, ojca Elviry. Czy już nie żył, dlatego nie dał rady wydać swej córki za mąż? A może miał tylko ją jedną i przez to w pewien niezrozumiały dla Valerie sposób próbował utrzymać ją przy sobie, rozpieszczając do granic możliwości i wstrzymując prawidłowy rozwój? Może Elvira nie miała ślicznej młodszej siostry, która zmotywowałaby ojca do poszukiwania chętnego do jej ręki za wszelką cenę — w końcu starsza siostra winna zostać żoną wcześniej od starszej. Cokolwiek to było, w dramacie zostało pokonane. Petruchio poskromił złośnicę, uczynił z niej całkowicie uległą i posłuszną żonę. Był jednak mężczyzną, desperacko potrzebującym pieniędzy, a przez to cholernie ambitnym i zdeterminowanym do osiągnięcia sukcesu. Śpiewaczka nie mogła pozwolić sobie na podobny rozmach, nie chciała jej tego czynić, nie gdy sama poczynała oddychać, bez zaciśniętych na bladej szyi rąk despotycznego, spoczywającego sześć stóp pod niemiecką ziemią męża.
— Nie wątpię w panny samowystarczalność, żebyśmy dobrze się zrozumiały — bowiem samowystarczalność była niewątpliwie olbrzymią zaletą. Samowystarczalność w aranżowanych małżeństwach potrafiła ratować życie i była też cechą, którą prędko musiała nabyć sama Valerie, ku swemu niezadowoleniu. Ton, z którym wypowiadała te słowa, był delikatnie naznaczony pewnym przedziwnym rodzajem melancholii, mającej swe źródło w głębokim zamyśleniu. — Jednakże chcę, by z tego spotkania zapamiętała panna kilka rzeczy. Pierwszą z nich jest to, że wśród wysokiej socjety nikogo nie interesuje to, czego pana potrzebuje — gorzki posmak prawdy rozlał się na języku tak mocno, że Valerie sięgnęła raz jeszcze po talerzyk, na którym odpoczywał napoczęty plaster pomarańczy w czekoladzie, by dokończyć konsumpcję. Kilka chwil później na talerzyk odłożyła samą tylko pomarańczową skórkę, którą po wyjściu Elviry ususzy do późniejszego wykorzystania albo tylko dla walorów zapachowych. — Z propozycjami z kolei nie zwykło się dyskutować. Eskorta zapewne będzie żeńska, z panny pozycją jest panna w stanie przekonać towarzyszącą służkę do powrotu do pracy, gdy tylko znajdziecie się poza wzrokiem tego czy owego dżentelmena. To nie tak, że zakazuję pannie odmawiać wszystkiego. Skupimy się na tym, jak robić to w taki sposób, by nikt nie miał wątpliwości co do panny dobrych intencji.
Specjalnie ominęła część o pojedynkowaniu się. Uznała ją za zbyt oczywiście nieprzystającą do obrazu dobrze wychowanej kobiety, choć sama posiadała odrobinę zdolności bojowych, nabytych jeszcze w trakcie nauki w Hogwarcie. Kiedyś pewnie była lepsza, teraz — przez wzgląd na pracę oraz pozycję — jej umiejętności zaśniedziały się znacząco, choć w obronie siebie i przede wszystkim córki, była w stanie wykrzesać z siebie maksymalny potencjał. Choć ten pewnie nie dorównywał Elvirze, wprawionej w boju z najbardziej poszukiwanymi przestępcami w kraju.
Naprawdę ciepły i zupełnie szczery uśmiech wystąpił na jej wargi, gdy Elvira wyraziła zgodę co do proponowanej formuły ich przyszłych spotkań. Napięta linia ramion rozluźniła się niemal niezauważalnie, a radość wzmogła się wraz z pierwszym istotnym przełamaniem jej protegowanej. Podniesienie filiżanki do ust to już mały sukces, nawet jeżeli zmącony późniejszą ekspresją mimiczną i zaproszeniem do tłumaczeń, do których Valerie przeszła dość chętnie.
— Wieści o panny zachowaniu na zimowym jarmarku roznoszą się prędzej, niż można byłoby się spodziewać. Mam nadzieję, że i w tym przypadku jest panna zdolna do samorefleksji i nie muszę wypunktowywać, co w tej sytuacji było nieodpowiednie.
Znacznie prędzej przyszłoby wymienić elementy odpowiednie.
Chwilę później sama sięgnęła po filiżankę, upijając jeden łyk wody infuzowanej cytryną.
— Nie pić zupełnie — krótkie, klarowne polecenie. Nawet puściła mimo uszu przejście na ty, tym zajmą się później. — Do odwołania. Przynajmniej do kwietnia. Jest panna w stanie? — tym razem to jasne brwi śpiewaczki uniosły się do góry, a w połączeniu z wyczekującym, pewnym spojrzeniem zawieszonym w oczach byłej pracowniczki największego szpitala magicznego w Wielkiej Brytanii, stanowiły wyzwanie, które — Valerie miała nadzieje — zostanie podjęte. Jeżeli nie z powodu jego łatwości, to po to, by panna Multon zdolna była wykazać się, poczuć słodki smak zwycięstwa, satysfakcję z własnej wytrwałości. Kolejnego przesuwania granic. Skoro pracowała w kostnicy, przesunęła ich wystarczająco dużo, by nie bać się pchnąć kolejnej.
— Och — szczęknięcie odstawianej filiżanki zgrało się idealnie z momentem intencjonalnie nieskrywanego zaskoczenia. — Z ostrożności poproszę, by nie chwaliła się panna swoim nowym miejscem pracy z nieznajomymi. Nie wszyscy i nie zawsze mają humor do rozpraw o kostnicy, to chyba oczywiste nawet w czasie wojny... Jednakże winszuję błyskotliwej kariery, jest się czym chwalić. Zna się panna na czymś jeszcze? Ma jakieś pasje? Szeroko pojęta sztuka, literatura, muzyka? Może uprawia panna jakiś sport? Gimnastyka, balet? Proszę wybaczyć mi to dopytywanie, im więcej będę wiedzieć na temat panny predyspozycji, tym lepiej odnajdę się w nawigowaniu panny postępem.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Choć rodzice Elviry nigdy nie wyrażali zadowolenia specyficznymi ścieżkami zawodowymi, które obrała, nigdy też nie próbowali wyrzec się jej siłą i słowem. Była ich długo wyczekiwaną jedyną córeczką, małą księżniczką po wsze czasy, a to, czego tak bardzo nie mogła u nich zdzierżyć, czyniło ją też nadzwyczaj samodzielną w podejmowanych decyzjach. Matka nie dyszała jej za uchem o zamążpójściu, bo choćby chciała, dystans jaki Elvira im narzuciła skutecznie to udaremniał. Ojciec prawdopodobnie nadal nie myślał o niej w kategoriach dojrzałej kobiety, zbyt skupiony na sobie i swoim małym raju w Worcestershire, by zrozumieć upływ czasu.
Wbrew pozorom naciski dotyczące ustatkowania się przychodziły do Elviry z wielu stron, choćby w znaczących spojrzeniach Odetty, kpinach na salonach, szeptach i namolnych pytaniach. Nie mając jednak nigdy przykładu innego niż matka - wzbudzająca politowanie stara panna, która odnalazła miłość w wieku trzydziestu pięciu lat - nie miała podstaw przyznawać racji komukolwiek poza sobą. Matka mówiła często, gdy wciąż jeszcze z nimi mieszkała, że powinna oczekiwać miłości, miłość musiała do niej przyjść i tylko ona była podstawą dobrego małżeństwa. Ktoś, kto zaprzepaścił szlachectwo na swoich rozlicznych wadach zapewne nie mógł sądzić inaczej.
Elvira jednak nie chciała szukać miłości (ta znalazła ją sama, choć zła, toksyczna i skazana na porażkę), nie zdzierżyłaby też małżeństwa z rozsądku. Tyle już lat mieszkała sama, tyle lat troszczyła się tylko o siebie. Wiedziała zawsze, że prędzej czy później skończy z tą samą łatką co matka, ale chciała wykorzystać ją lepiej - wzbudzać respekt samotnym życiem, piąć się na wyżyny kariery. A nie poddawać wtedy, gdy nacisk stanie się zbyt duży i ostawać na wiejskiej chałupie gdzieś pod najmniejszą z możliwych wiosek.
Jak dotąd nie udawało jej się to, nie mogła przekonać już nawet siebie samej, że jest inaczej. Wspięła się wysoko na drabinę, owszem, dlatego też upadek na dno zabolał wyjątkowo mocno.
Zacisnęła usta, gdy Valerie bez skrupułów, bez choćby cienia refleksji przyznała jak niewiele znaczą jednostki na salonach. Siedziała cicho, popijając słodką, drażniącą zmysły wodę i udając, że wcale nie oburza jej każde wypowiadane słowo. Spojrzeniem wodziła za pomarańczową skórką pozostawioną przez Valerie na talerzu. Lubiła czekoladę i lubiła owoce, czuła jednak najdziwniejszego rodzaju zawiść z powodu przepychu w domu Vanity i nie od razu zamierzała sięgnąć po przysmak. Dopiero wówczas, gdy wyda się to naturalne, pozbawione najmniejszych znamion zaborczości.
Zaborczość od dawna była jej olbrzymim problemem.
- Jeśli dobrze zrozumiałam, zechcesz nauczyć mnie jak stawiać na swoim w taki sposób, by druga osoba sądziła, że wszystko poszło po jej myśli? - ubrała propozycję Valerie w najdziwniejsze możliwe szaty, jednakowoż w kącikach różowych ust czaił się już zadziorny, przyjemniejszy uśmiech. - Podoba mi się kierunek, w którym zmierzamy, droga Valerie. Wygląda na to, że współpraca będzie istotnie udana.
Sięgnęła wreszcie po przeklętą pomarańczę, delikatnie ściskając palcami skórkę i zatapiając bielutkie zęby w czekoladzie. Z jakiegoś powodu ucieszyło ją, że Vanity nie miała problemów z odczytaniem jej niemego sygnału. Wywleczenie błędów na wierzch mogłoby być uwłaczające, gdyby sama się o to wcześniej nie prosiła.
- Wiem, nie zachowałam się odpowiednio - przyznała, przechylając się lekko w stronę kobiety i pozwalając, by jasne, splecione włosy gładko opadły jej na ramię. - Jednak między nami, moja droga, opium w kadzidle było od początku i nie należało do mnie, zostawili je tam organizatorzy jarmarku. A klękać przed sobą kazał mi pan Mulciber. Musisz rozumieć, że nie znajduję się w pozycji do odmawiania rozkazom śmierciożercy, zwłaszcza w obecnej sytuacji - Na krótką chwilę zacisnęła zęby, ale potem, wraz z głębszym oddechem, wróciła do delektowania się resztkami pomarańczy. Skórkę odłożyła na talerzyk, dokładnie tak jak Valerie. - Powinnam jednak odejść zanim zdarzenie eskalowało, to fakt. Dostrzegam w tym pewien wzór. - Pokręciła głową, a potem spoważniała. Mimo niedawnej słodyczy, odczuła w gardle coś niebywale gorzkiego, gdy wyobraziła sobie najbliższe ciężkie miesiące bez ani jednej otrzeźwiającej szklanki whisky. - Stawiasz mi wyjątkowo trudne wyzwanie, podejmę się go jednak, bo taki jest mój obowiązek - wyrecytowała głucho, a potem zmrużyła powieki, jakby w zastanowieniu. - Jeżeli zdarzy mi się, a chcę wierzyć, że nie, sytuacja, w której przysięga ulegnie złamaniu, napiszę o tym do ciebie. Powinnyśmy być ze sobą szczere. - Podkreślenie ostatniego słowa sugerowało obustronność.
Wiedziała, że nie będzie to możliwe teraz, mimo tego jednak liczyła, że przyjdzie moment, w którym Valerie zdecyduje się wyznać jej, co na jej temat przekazuje Tristanowi.
Westchnęła lekko, gdy usłyszała - wcale nie zaskakujące - zalecenie, by nie chwalić się ulubioną pracą wśród obcych. Zwykle preferowała unikać osobistych rozmów z obcymi, nie mogło to więc okazać się trudne, skinęła też głową, udobruchana, gdy później pogratulowano jej kariery. Choć zakończona przedwcześnie, nie była ani łatwa ani powszechna.
Dopiero na wspomnienie sztuki nie zdążyła w porę ukryć grymasu; może dlatego właśnie, że się go spodziewała, że oczekiwała tego pytania jak oczekuje się ukąszenia żmii i to oczekiwanie pochłonęło całe skupienie, jakie powinna poświęcić na panowanie nad skrzywieniem warg.
- Nie jestem zainteresowana sztuką - wyznała w końcu szeptem, szczerze. - Pani jednak zawodowo śpiewa, więc rozumiem zamiłowanie. - Nie rozumiała, ale prawda nie zawsze nadawała się do tego, by wywlec ją na wierzch. - Poza anatomią patomorfologiczną pasjonuje mnie sprawa wspólnego ładu, walka o czystość i pokój w kraju, tajniki potężnych arkanów magii... - wysoki eufemizm mrocznych mocy - ...również transmutacja. - Zapatrzyła się w swoją filiżankę. - Zwykłam dużo czytać i często odwiedzać Bibliotekę Londyńską. Poza tym... - Westchnęła przez nos, zeźlona. Wiedziała, że nie tego oczekiwała Valerie zadając to pytanie, Elvira jednak nigdy nie miała pragnienia marnować czasu na to, co nie wydawało jej się prawdziwe i znaczące. - ...mówię w łacinie. Lubiłam ten przedmiot na kursie uzdrowicielskim.
Wbrew pozorom naciski dotyczące ustatkowania się przychodziły do Elviry z wielu stron, choćby w znaczących spojrzeniach Odetty, kpinach na salonach, szeptach i namolnych pytaniach. Nie mając jednak nigdy przykładu innego niż matka - wzbudzająca politowanie stara panna, która odnalazła miłość w wieku trzydziestu pięciu lat - nie miała podstaw przyznawać racji komukolwiek poza sobą. Matka mówiła często, gdy wciąż jeszcze z nimi mieszkała, że powinna oczekiwać miłości, miłość musiała do niej przyjść i tylko ona była podstawą dobrego małżeństwa. Ktoś, kto zaprzepaścił szlachectwo na swoich rozlicznych wadach zapewne nie mógł sądzić inaczej.
Elvira jednak nie chciała szukać miłości (ta znalazła ją sama, choć zła, toksyczna i skazana na porażkę), nie zdzierżyłaby też małżeństwa z rozsądku. Tyle już lat mieszkała sama, tyle lat troszczyła się tylko o siebie. Wiedziała zawsze, że prędzej czy później skończy z tą samą łatką co matka, ale chciała wykorzystać ją lepiej - wzbudzać respekt samotnym życiem, piąć się na wyżyny kariery. A nie poddawać wtedy, gdy nacisk stanie się zbyt duży i ostawać na wiejskiej chałupie gdzieś pod najmniejszą z możliwych wiosek.
Jak dotąd nie udawało jej się to, nie mogła przekonać już nawet siebie samej, że jest inaczej. Wspięła się wysoko na drabinę, owszem, dlatego też upadek na dno zabolał wyjątkowo mocno.
Zacisnęła usta, gdy Valerie bez skrupułów, bez choćby cienia refleksji przyznała jak niewiele znaczą jednostki na salonach. Siedziała cicho, popijając słodką, drażniącą zmysły wodę i udając, że wcale nie oburza jej każde wypowiadane słowo. Spojrzeniem wodziła za pomarańczową skórką pozostawioną przez Valerie na talerzu. Lubiła czekoladę i lubiła owoce, czuła jednak najdziwniejszego rodzaju zawiść z powodu przepychu w domu Vanity i nie od razu zamierzała sięgnąć po przysmak. Dopiero wówczas, gdy wyda się to naturalne, pozbawione najmniejszych znamion zaborczości.
Zaborczość od dawna była jej olbrzymim problemem.
- Jeśli dobrze zrozumiałam, zechcesz nauczyć mnie jak stawiać na swoim w taki sposób, by druga osoba sądziła, że wszystko poszło po jej myśli? - ubrała propozycję Valerie w najdziwniejsze możliwe szaty, jednakowoż w kącikach różowych ust czaił się już zadziorny, przyjemniejszy uśmiech. - Podoba mi się kierunek, w którym zmierzamy, droga Valerie. Wygląda na to, że współpraca będzie istotnie udana.
Sięgnęła wreszcie po przeklętą pomarańczę, delikatnie ściskając palcami skórkę i zatapiając bielutkie zęby w czekoladzie. Z jakiegoś powodu ucieszyło ją, że Vanity nie miała problemów z odczytaniem jej niemego sygnału. Wywleczenie błędów na wierzch mogłoby być uwłaczające, gdyby sama się o to wcześniej nie prosiła.
- Wiem, nie zachowałam się odpowiednio - przyznała, przechylając się lekko w stronę kobiety i pozwalając, by jasne, splecione włosy gładko opadły jej na ramię. - Jednak między nami, moja droga, opium w kadzidle było od początku i nie należało do mnie, zostawili je tam organizatorzy jarmarku. A klękać przed sobą kazał mi pan Mulciber. Musisz rozumieć, że nie znajduję się w pozycji do odmawiania rozkazom śmierciożercy, zwłaszcza w obecnej sytuacji - Na krótką chwilę zacisnęła zęby, ale potem, wraz z głębszym oddechem, wróciła do delektowania się resztkami pomarańczy. Skórkę odłożyła na talerzyk, dokładnie tak jak Valerie. - Powinnam jednak odejść zanim zdarzenie eskalowało, to fakt. Dostrzegam w tym pewien wzór. - Pokręciła głową, a potem spoważniała. Mimo niedawnej słodyczy, odczuła w gardle coś niebywale gorzkiego, gdy wyobraziła sobie najbliższe ciężkie miesiące bez ani jednej otrzeźwiającej szklanki whisky. - Stawiasz mi wyjątkowo trudne wyzwanie, podejmę się go jednak, bo taki jest mój obowiązek - wyrecytowała głucho, a potem zmrużyła powieki, jakby w zastanowieniu. - Jeżeli zdarzy mi się, a chcę wierzyć, że nie, sytuacja, w której przysięga ulegnie złamaniu, napiszę o tym do ciebie. Powinnyśmy być ze sobą szczere. - Podkreślenie ostatniego słowa sugerowało obustronność.
Wiedziała, że nie będzie to możliwe teraz, mimo tego jednak liczyła, że przyjdzie moment, w którym Valerie zdecyduje się wyznać jej, co na jej temat przekazuje Tristanowi.
Westchnęła lekko, gdy usłyszała - wcale nie zaskakujące - zalecenie, by nie chwalić się ulubioną pracą wśród obcych. Zwykle preferowała unikać osobistych rozmów z obcymi, nie mogło to więc okazać się trudne, skinęła też głową, udobruchana, gdy później pogratulowano jej kariery. Choć zakończona przedwcześnie, nie była ani łatwa ani powszechna.
Dopiero na wspomnienie sztuki nie zdążyła w porę ukryć grymasu; może dlatego właśnie, że się go spodziewała, że oczekiwała tego pytania jak oczekuje się ukąszenia żmii i to oczekiwanie pochłonęło całe skupienie, jakie powinna poświęcić na panowanie nad skrzywieniem warg.
- Nie jestem zainteresowana sztuką - wyznała w końcu szeptem, szczerze. - Pani jednak zawodowo śpiewa, więc rozumiem zamiłowanie. - Nie rozumiała, ale prawda nie zawsze nadawała się do tego, by wywlec ją na wierzch. - Poza anatomią patomorfologiczną pasjonuje mnie sprawa wspólnego ładu, walka o czystość i pokój w kraju, tajniki potężnych arkanów magii... - wysoki eufemizm mrocznych mocy - ...również transmutacja. - Zapatrzyła się w swoją filiżankę. - Zwykłam dużo czytać i często odwiedzać Bibliotekę Londyńską. Poza tym... - Westchnęła przez nos, zeźlona. Wiedziała, że nie tego oczekiwała Valerie zadając to pytanie, Elvira jednak nigdy nie miała pragnienia marnować czasu na to, co nie wydawało jej się prawdziwe i znaczące. - ...mówię w łacinie. Lubiłam ten przedmiot na kursie uzdrowicielskim.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie było powodów, dla których miała okłamywać Elvirę. Pomimo tego, że dopiero ostrożnie stawiały fundamenty swych przyszłych relacji, Valerie zależało przede wszystkim na tym, by panna Multon nie stworzyła sobie w głowie obrazu, w którym stała się jej wrogiem. Nauka kogokolwiek, kto uważał odbieranie wiedzy za przymus oraz coś, co zostało mu nałożone za karę, nigdy nie była przyjemna i nie przynosiła odpowiednich rezultatów. Ostatecznie, skoro miały teraz widywać się w formule cotygodniowej, lepiej będzie, gdy każde spotkanie przyjdzie im kończyć na pozytywnym akcencie. Nie sądziła, że blondynka prędko jej zaufa — nie po tym, co pamiętała po jej szkolnych eskapadach, nie po tym, co słyszała w szeptanych na ulicach Londynu plotkach i nie po tym, jak zaprezentowała się na samym początku ich spotkania. A jednak było w tym, w jaki sposób się zachowywała coś, co zaciekawiło panią Vanity na tyle, by kontynuować swe starania, by uważnie przyglądać się swej protegowanej tak, aby pod żadnym pozorem nie przegapić żadnej iskierki wskazującej na dobre chęci. Może to przez swoistą solidarność kobiet w ciężkim położeniu, solidarność kobiet mniej lub bardziej, prywatnie lub publicznie upodlonych wierzyła, że była w stanie jej... p o m ó c? Coś, co stało się koniecznością — ochrona dobrego imienia Rycerzy Walpurgii, ich wizerunku w oczach szeroko pojętej publiki — mogło przecież wyjść także poza te ramy. Oczywiście, cel był jeden: upewnienie się, że krnąbrna jednostka nie zaszkodzi w dalszym postrzeganiu formacji jako zgromadzenia osób wyjątkowych, potężnych i przez to także potrafiących wzbudzać konieczny szacunek i respekt. Ale jeżeli efektem ubocznym będzie wyciągnięcie pomocnej ręki do czarownicy, która zdawała jej się potrzebować (choć nigdy przez gardło nie przejdzie jej ta prośba), Valerie będzie więcej niż ucieszona.
— Etykieta to gra pozorów — odpowiedziała na jej domysły, potwierdzając jednakże ich słuszność, choć nie wprost. Delikatny uśmiech, który przywdziewała śpiewaczka w takich sytuacjach miał teraz nieco inne zabarwienie. Nie był już wyłącznie uprzejmy, w połączeniu z iskierkami tańczącymi w turkusowych tęczówkach stawał się wręcz zadziorny, może odrobinę prowokujący. Do wyciągania dalszych wniosków. Pójścia ścieżką, którą wyznaczały wzajemne niedopowiedzenia, te, których cisza krzyczała o wiele głośniej niż jakiekolwiek słowa. — Jest jednakże grą subtelną i podejrzewam, że właśnie ta subtelność będzie naszym najtrudniejszym wrogiem. Nie będę cię jednak uczyć manipulacji, bo nie o to tu chodzi. Chcę, żebyś wiedziała, że masz wolność myśli i z nich nie będę cię rozliczać. Zachowanie jednak to coś zupełnie innego. To, co na zewnątrz podlega nieustannej ocenie, a moją rolą jest sprawić, byś uzyskiwała tylko te najlepsze — mówiła z pełnią powagi, odrobinę wolniej niż wcześniej. Tak, aby Elvira miała czas na przyswojenie sobie wszystkich tych słów i informacji w nich zawartych. Żeby zrozumiała je i wzięła do serca. Nie bawiły się w kotka i myszkę, sprawa była o wiele zbyt poważna, by wprowadzać w ich spotkania nastrój zabawy.
Przymknęła na moment powieki, gdy Elvira wreszcie przełamała się i sięgnęła po owoc. Nie chciała jej peszyć swą uwagą, a póki co — przynajmniej jeżeli chodzi o kwestię jedzenia — panna Multon nie popełniała karygodnych błędów. Może faktycznie za tym drobnym sukcesem stał fakt, że pojawiła się dziś w Kensington trzeźwa?
— Mulciber. Śmierciożerca — powtórzyła po niej, wreszcie wznosząc wzrok ponad stolik, powracając do krzyżowania spojrzeń. Że też Ramsey upodobał sobie proszenie kobiet o klękanie przed sobą w miejscu publicznym, to do niego zupełnie niepodobne. Może miała zwidy i nie pamięta wszystkiego dokładnie? — myśli Valerie podążyły swym własnym torem, ale postanowiła, że pewnych tematów nie należy drążyć, znacznie lepiej będzie pozostawić je za zasłoną milczenia. Uśmiechnęła się jednak — szeroko, z dumą — słysząc kolejne słowa Elviry. Zauważyła. — To pierwszy krok. Nie spoczywaj więc na laurach. Samo zauważenie pewnej zależności nic nie zmieni. To ty jesteś zmianą i jesteś odpowiedzialna za zmianę. Skup się więc na tych impulsach. Tym, co czujesz tuż przed tym, jak twe kolana spotykają się z ziemią, tuż przed tym, gdy otwierasz usta, by powiedzieć o słowo za dużo. I gdy to poczujesz, przeproś. Weź głęboki wdech i tak grzecznie, jak tylko jesteś w stanie, przeproś za swoją niedyspozycję — to ważne, Elviro zdawała się mówić cała jej mowa ciała, gdyż w tamtym jednym momencie dłonie dotychczas spoczywające spokojnie na podłokietnikach fotela, zacisnęły na nich palce, a tułów Valerie wychylił się do przodu, zbliżając się do siedzącej naprzeciw blondynki. Także ton głosu opadł, słowa wybrzmiewały ciszej, jakby sakralny szept miał połączyć je obie w tej wiedzy, na zawsze i na wieczność. — To będzie znacznie trudniejsze niż odstawienie alkoholu, a porażki po stokroć bardziej gorzkie, ale chcę, byś wiedziała, że nie będę ich tolerować. Gramy o zbyt wysoką stawkę, Elviro. Jeżeli jesteś w stanie zapewnić mnie o szczerości nie tylko swych raportów, ale i zamiarów, odwdzięczę się tym samym.
W innym przypadku to nie ma sensu.
Dopiero po tym rozluźniła zacisk swych palców na miękkim obiciu fotela i na powrót oparła plecy o mebel. Słuchała tego, co miała jej do powiedzenia czarownica. Anatomia patomorfologiczna... Samo to sformułowanie brzmiało na zbyt dalece skomplikowane, by umysł Valerie mógł pojąć przynajmniej cząstkę wiedzy z tej dziedziny. Dalej było już nieco prościej — ideały, polityka, coś, czym interesowali się przede wszystkim jej bracia. Z transmutacją nie było jej po drodze, ale była to z pewnością ceniona sztuka, która również angażowała talenta i rozum. Ciężko było sprostać jej arkanom bez odpowiedniego zrozumienia istoty magii. Potem przyszło czytanie, twarz Valerie pojaśniała na myśl o wspólnym punkcie. Prawdziwą gratką okazała się być jednak łacina, tego — może lekko krótkowzrocznie — się nie spodziewała.
— Zaskoczyłaś mnie, to szeroki wachlarz zainteresowań — przyznała, wplatając w głoski nawet nutę podziwu, Elvira nie była przecież byle głupią trzpiotką bez prawdziwej wartości umysłowej. Szkoda tylko, że mężczyźni o wiele bardziej cenili sobie panny wychowane i miękkie w dostosowaniu pod potrzeby tego czy owego pana, niż te o ukształtowanej osobowości i pasjach. Ale i z tym sobie poradzą. — Wiesz już pewnie, że o polityka, podobnie jak praca w... takim miejscu pracy, jak twoje, stanowi drażliwy temat. Co do zasady najłatwiej uniknąć nieporozumień, gdy nie odzywa się na tematy, na których się nie ma pojęcia. Nie o wszystkim musisz mieć wyrobione zdanie. Gdyby jednak jakiś mężczyzna nalegał, lepiej jest się z nim zgodzić, chyba że jesteś pewna, że robi to tylko po to, by z ciebie zakpić. Ale nawet wtedy lepiej jest nie odpowiadać, uprzejmość jest zbroją kobiety.
Mówiąc to, wzniosła się z gracją z miejsca i obchodząc fotel Elviry z prawej strony, zatrzymała się przy komodzie, z której ściągnęła egzemplarz Poskromienia złośnicy, który wcześniej przykuł jej uwagę.
— Na dziś to wszystko, panno Multon — po odrobinie poufałości pora była powrócić do form i grzecznościowych konwenansów. — Żeby miała panna co robić do naszego następnego spotkania i przez wzgląd na panny zainteresowanie literaturą, pozwolę sobie darować tę książkę. Przeczyta ją panna w wolnym czasie i zrozumie nieco problem kobiecego wychowania z perspektywy mężczyzny. Choć to komedia, uważny czytelnik odbierze stosowną lekcję.
Po wręczeniu książki odprowadziła Elvirę do drzwi. Tam pożegnały się ze sobą, a gdy Valerie znów została w domu sama, złączyła palce obu dłoni w koszyczek, po czym wzniosła je do swych ust, wypuszczając jednocześnie głębokie westchnienie z ust.
To niebezpieczna, choć satysfakcjonująca gra.
| z/t x2
— Etykieta to gra pozorów — odpowiedziała na jej domysły, potwierdzając jednakże ich słuszność, choć nie wprost. Delikatny uśmiech, który przywdziewała śpiewaczka w takich sytuacjach miał teraz nieco inne zabarwienie. Nie był już wyłącznie uprzejmy, w połączeniu z iskierkami tańczącymi w turkusowych tęczówkach stawał się wręcz zadziorny, może odrobinę prowokujący. Do wyciągania dalszych wniosków. Pójścia ścieżką, którą wyznaczały wzajemne niedopowiedzenia, te, których cisza krzyczała o wiele głośniej niż jakiekolwiek słowa. — Jest jednakże grą subtelną i podejrzewam, że właśnie ta subtelność będzie naszym najtrudniejszym wrogiem. Nie będę cię jednak uczyć manipulacji, bo nie o to tu chodzi. Chcę, żebyś wiedziała, że masz wolność myśli i z nich nie będę cię rozliczać. Zachowanie jednak to coś zupełnie innego. To, co na zewnątrz podlega nieustannej ocenie, a moją rolą jest sprawić, byś uzyskiwała tylko te najlepsze — mówiła z pełnią powagi, odrobinę wolniej niż wcześniej. Tak, aby Elvira miała czas na przyswojenie sobie wszystkich tych słów i informacji w nich zawartych. Żeby zrozumiała je i wzięła do serca. Nie bawiły się w kotka i myszkę, sprawa była o wiele zbyt poważna, by wprowadzać w ich spotkania nastrój zabawy.
Przymknęła na moment powieki, gdy Elvira wreszcie przełamała się i sięgnęła po owoc. Nie chciała jej peszyć swą uwagą, a póki co — przynajmniej jeżeli chodzi o kwestię jedzenia — panna Multon nie popełniała karygodnych błędów. Może faktycznie za tym drobnym sukcesem stał fakt, że pojawiła się dziś w Kensington trzeźwa?
— Mulciber. Śmierciożerca — powtórzyła po niej, wreszcie wznosząc wzrok ponad stolik, powracając do krzyżowania spojrzeń. Że też Ramsey upodobał sobie proszenie kobiet o klękanie przed sobą w miejscu publicznym, to do niego zupełnie niepodobne. Może miała zwidy i nie pamięta wszystkiego dokładnie? — myśli Valerie podążyły swym własnym torem, ale postanowiła, że pewnych tematów nie należy drążyć, znacznie lepiej będzie pozostawić je za zasłoną milczenia. Uśmiechnęła się jednak — szeroko, z dumą — słysząc kolejne słowa Elviry. Zauważyła. — To pierwszy krok. Nie spoczywaj więc na laurach. Samo zauważenie pewnej zależności nic nie zmieni. To ty jesteś zmianą i jesteś odpowiedzialna za zmianę. Skup się więc na tych impulsach. Tym, co czujesz tuż przed tym, jak twe kolana spotykają się z ziemią, tuż przed tym, gdy otwierasz usta, by powiedzieć o słowo za dużo. I gdy to poczujesz, przeproś. Weź głęboki wdech i tak grzecznie, jak tylko jesteś w stanie, przeproś za swoją niedyspozycję — to ważne, Elviro zdawała się mówić cała jej mowa ciała, gdyż w tamtym jednym momencie dłonie dotychczas spoczywające spokojnie na podłokietnikach fotela, zacisnęły na nich palce, a tułów Valerie wychylił się do przodu, zbliżając się do siedzącej naprzeciw blondynki. Także ton głosu opadł, słowa wybrzmiewały ciszej, jakby sakralny szept miał połączyć je obie w tej wiedzy, na zawsze i na wieczność. — To będzie znacznie trudniejsze niż odstawienie alkoholu, a porażki po stokroć bardziej gorzkie, ale chcę, byś wiedziała, że nie będę ich tolerować. Gramy o zbyt wysoką stawkę, Elviro. Jeżeli jesteś w stanie zapewnić mnie o szczerości nie tylko swych raportów, ale i zamiarów, odwdzięczę się tym samym.
W innym przypadku to nie ma sensu.
Dopiero po tym rozluźniła zacisk swych palców na miękkim obiciu fotela i na powrót oparła plecy o mebel. Słuchała tego, co miała jej do powiedzenia czarownica. Anatomia patomorfologiczna... Samo to sformułowanie brzmiało na zbyt dalece skomplikowane, by umysł Valerie mógł pojąć przynajmniej cząstkę wiedzy z tej dziedziny. Dalej było już nieco prościej — ideały, polityka, coś, czym interesowali się przede wszystkim jej bracia. Z transmutacją nie było jej po drodze, ale była to z pewnością ceniona sztuka, która również angażowała talenta i rozum. Ciężko było sprostać jej arkanom bez odpowiedniego zrozumienia istoty magii. Potem przyszło czytanie, twarz Valerie pojaśniała na myśl o wspólnym punkcie. Prawdziwą gratką okazała się być jednak łacina, tego — może lekko krótkowzrocznie — się nie spodziewała.
— Zaskoczyłaś mnie, to szeroki wachlarz zainteresowań — przyznała, wplatając w głoski nawet nutę podziwu, Elvira nie była przecież byle głupią trzpiotką bez prawdziwej wartości umysłowej. Szkoda tylko, że mężczyźni o wiele bardziej cenili sobie panny wychowane i miękkie w dostosowaniu pod potrzeby tego czy owego pana, niż te o ukształtowanej osobowości i pasjach. Ale i z tym sobie poradzą. — Wiesz już pewnie, że o polityka, podobnie jak praca w... takim miejscu pracy, jak twoje, stanowi drażliwy temat. Co do zasady najłatwiej uniknąć nieporozumień, gdy nie odzywa się na tematy, na których się nie ma pojęcia. Nie o wszystkim musisz mieć wyrobione zdanie. Gdyby jednak jakiś mężczyzna nalegał, lepiej jest się z nim zgodzić, chyba że jesteś pewna, że robi to tylko po to, by z ciebie zakpić. Ale nawet wtedy lepiej jest nie odpowiadać, uprzejmość jest zbroją kobiety.
Mówiąc to, wzniosła się z gracją z miejsca i obchodząc fotel Elviry z prawej strony, zatrzymała się przy komodzie, z której ściągnęła egzemplarz Poskromienia złośnicy, który wcześniej przykuł jej uwagę.
— Na dziś to wszystko, panno Multon — po odrobinie poufałości pora była powrócić do form i grzecznościowych konwenansów. — Żeby miała panna co robić do naszego następnego spotkania i przez wzgląd na panny zainteresowanie literaturą, pozwolę sobie darować tę książkę. Przeczyta ją panna w wolnym czasie i zrozumie nieco problem kobiecego wychowania z perspektywy mężczyzny. Choć to komedia, uważny czytelnik odbierze stosowną lekcję.
Po wręczeniu książki odprowadziła Elvirę do drzwi. Tam pożegnały się ze sobą, a gdy Valerie znów została w domu sama, złączyła palce obu dłoni w koszyczek, po czym wzniosła je do swych ust, wypuszczając jednocześnie głębokie westchnienie z ust.
To niebezpieczna, choć satysfakcjonująca gra.
| z/t x2
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Salonik muzyczny
Szybka odpowiedź