Jack John Russell
Nazwisko matki: Smith
Miejsce zamieszkania: Londyn, Dzielnica Portowa
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Ubogi
Zawód: Hazardzista, kieszonkowiec
Wzrost: 175
Waga: 68
Kolor włosów: Ciemnobrązowe
Kolor oczu: Zielone
Znaki szczególne: Blada cera, parę blizn na ciele rozsianych wokół obojczyków, pustawy wzrok.
9 cali Cedr Jad widłowęża
Hogwart (Ravenclaw)
Lis
Pocałunek dementora
Cytryna, stara książka i wiśnia.
Pustka
Tresura sów i gołębi pocztowych.
Jastrzębie z Falmouth
Blackjack Czarodziejów, Kości, Magiczny Dart.
Wszelakiej
Aneurin Barnard
Pastor John Russell podpisując papiery adopcyjne trzyletniego chłopca sprawiającego mu problemy wychowawcze od samego początku, wierzył, że kiedyś wyjdzie na ludzi pod jego opieką. Jego wiara w Boga była na tyle silna, że prosząc o jego wstawiennictwo, prosił także o drogowskazy, gdy zdarzy się młodemu człowiekowi zbłądzić. Wierzył, że nazwany przez niego chłopiec o imieniu Jack nie będzie miał mu za złe, że kiedyś go zabraknie i będzie musiał radzić sobie sam. Pastor był pierwszym kamieniem milowym i wyraźną nadzieją dla chłopca, że pomimo braku prawdziwej rodziny - wyjdzie on na dobrego człowieka. Nic nie mogło być bardziej mylne.
Dzieciństwo Jacka nie było nigdy przesiąknięte luksusem, ani wszelkiego rodzaju przerostem dobrobytu. Wraz z pastorem żyli w dość skromnych warunkach, a i starania mężczyzny były na tyle wielkie, że bardzo dobrze zastępował braki materialne. Jakiekolwiek zganienie chłopca było tak samo słuszne jak chwalenie go w momencie osiągnięcia dobrego uczynku. Nikt nie mógł zastąpić mu pastora, bo w sumie nie miał takiej drugiej osoby jak on. Rodziców nie znał. Według opinii sierocińca w którym wychowywał się do momentu wzięcia przez księdza opieki nad nim, matka była prostytutką zmarłą na złośliwą chorobę bez możliwości opłaty w leczeniu. A ojciec? Najwłaściwiej można było ustalić, że był jednym z klientów, który tak samo jak wsadził kutasa, tak samo założył na powrót spodnie i zniknął z jej życia pozostawiając pod jej sercem dzieło pracy własnych lędźwi. Wychodziło na to, że nawet jeśli zgrywałby aniołka o cherubinkowych policzkach i lekko bledszej skórze to niestety - wyrzekli się go wszyscy z więzami krwi, zrzucając wychowanie na barki porządnego anglikanina. Z tego względu w Russellu juniorze nie wykształciło się coś takiego jak zbyt łatwa, dziecięca ufność do innych ludzi, którzy nie byli pastorem, nie wyglądali jak pastor i nie zachowywali się jak pastor. Każdego traktował jak wroga, który mógłby odebrać mu “ojca”. Nie lubił, kiedy nawet pomagając po mszy musiał oglądać kobiety, które “smaliły do niego cholewki”. Fakt, Bóg stworzył Johna przystojnym mężczyzną na swe własne podobieństwo, a niektórzy zastanawiali się dlaczego ze swoim głosem i dykcją nie pracował w innej branży. Dla Jacka jednak nie miało to istotnego znaczenia, kiedy widział, że ktoś chciał zabrać mu ojca. Wraz z jego epizodami złości zaczęły się dziać coś… dziwne rzeczy. Pamiętliwą sytuacją był moment, gdy któregoś razu jakaś kobieta zbyt mocno spoufalała się według niego do opiekuna i nie zdawał sobie z tego sprawy Jack, gdy w przepływie towarzyszących mu emocji szybujący na wietrze ptak dosłownie zdefektował się na jej twarz, gdy ta ze swym uśmiechem na twarzy starała się chwycić Johna pod ramię. Głośne było rozbawienie chłopca, który podbiegł i wtulił się w pastora prosząc go o to czy mogą stąd pójść, gdyż martwi się o zostanie kolejną ofiarą przeklętych ptaszydeł. Innym, dość ciekawym zdarzeniem było, kiedy w nocy jego rozmyślenia zamknęły się na temacie jego prawdziwej rodziny. John nigdy nie okłamywał pod względem tego kim była prawdziwa rodzina Russella, lecz zawsze ta historia była na tyle ugrzeczniona, że większość nieprzyjemnych detali nie dotarło do jego głowy. Wtedy też kątem oka zauważył cień kobiecej sylwetki, która unosiła się przy jego łóżku. Niezrozumiałe zdarzenie sprawiło, że krzyk Jacka obudził pastora, który przybiegł zaraz do jego pokoju i wrzeszczał coś o duchach w jego pokoju. Ten jednak uspokajał go wciskając jego głowę we własną szyję, że był to tylko sen i nie wszystkie marzenia mogą stać się rzeczywiste.
Jack nigdy nie grymasił jeśli chodziło o jedzenie. Oboje z pastorem znali widmo głodu, kiedy musieli zadbać o swoje przetrwanie. Bardzo często zdarzały się sytuacje, gdy Jack pomagał sprzedawać biblie ludziom w rodzinnym mieście Exeter. Pracując w kościele zdarzało mu się czasem podbierać z tacy i kupował za te pieniądze jabłka, okłamując rodziciela, że AKURAT te nie były kupione za pieniądze z tacy. Wiedząc jednak o sposobach Jacka, pastor stawał się wtedy przeważnie bardzo niemiły, jednak czasy w jakich żyli były wystarczającym argumentem za zelżenie z gniewem na chłopca, który uśmiechając się zaraz przytulał się do księdza, eliminując wszelki gniew. A sobie samemu przysięgał tylko to, że zamierza robić to zdecydowanie bardziej skrycie i bez przyłapania, zresztą wyciągając z każdej sytuacji jakąś naukę.
Aż ostatecznie nie zdawał sobie sprawy, że do plebanii w której żył wraz z pastorem przybędzie kobieta, która przedstawiła się jako urzędniczka pewnej instytucji państwowej, tłumacząc dopiero za jakiś czas kim tak naprawdę jest Jack i wypytując zresztą czy zdarzyło mu się być świadkiem dziwnych rzeczy. Nieufny z początku Russell nie chciał niczego powiedzieć, kryjąc się za plecami pastora do momentu, gdy ten wytłumaczył o przezornej ostrożności chłopca i poprosił, aby ten odpowiedział grzecznie na pytanie pani. Powiedział jej o widzianym przy jego łóżku duchu czy ptaszku, który oddał kupę na twarz jednej z parafianek, która chciała ukraść mu opiekuna. Wtedy dopiero wytłumaczone zostało zarówno jemu jak i słudze bożemu o istnieniu świata magicznego, czym jest Hogwart i czemu musiał koniecznie pójść do tej szkoły. Za każdym kolejnym słowem urzędniczki oczy chłopca stawały się coraz bardziej szkliste, a szloch coraz częstszy, zdradzając prawdopodobieństwo nadejścia czegoś złego. I faktycznie tak się stało. Płacz sprawił, że podniosła się fala dźwiękowa, która wybiła witraże w całym kościele. Dopiero po uspokojeniu udało się urzędniczce zapewnić chłopca, że będzie mógł przyjeżdżać do Johna na każde święta i wakacje i nic nie będzie stało temu na przeszkodzie. Po dłuższych próbach przekonywania, dopiero pastor sprawił, że uspokojony Jack zgodził się na obietnicę, że będzie mógł wracać do Exeteru na wcześniej wspomniane wakacje i wszystkie święta. I tak się mieć stało, gdy jedenastego września wsiadał pierwszy raz do pociągu Hogwart Express.
Przez pierwsze dwa lata w Hogwarcie miał wszystko. Możliwości, wyboru i miejsce do którego mógł wracać. Bycie wychowankiem domu Roweny Ravenclaw sprawiało, że samemu aż chciało się uczyć. Zniechęcony przez brak obecności w świecie magicznym od początku sprawiło, że Jack niechętny był przez pierwsze dwa miesiące do brania udziału w jakichkolwiek zajęciach. Wycofany, wyobcowany Russell płakał po nocach, wtulony w poduszkę, starając się nie robić tego za głośno. Po jednym z listów pastora do którego napisał opiekun domu Kruka, Jack postanowił faktycznie spróbować poznać świat magii i wychodziło na to, że kiedy już faktycznie zatopił się w niego, odnalazł w końcu swój konik jakim była transmutacja, której zresztą uczył się bardzo dzielnie i nawet po godzinach zdarzało mu się przesiadywać w bibliotekach, poznając to nowe meandry tajemniczej i ciekawej dyscypliny magicznej. Aha, obrona przed czarną magią też mu jakoś szła, ale raczej nie wiązał z nią jakichś wielkich ambicji. Niezliczone były razy, kiedy wykradał się z krukońskiego dormitorium w kierunku biblioteki i czytał ciekawe książki. Pisał co miesiąc do Johna i mówił o tym czego się nauczył w Hogwarcie. Między innymi o tym, że jeśli będzie to możliwe to za rok wystartuje w zapisach do drużyny Quidditcha, tłumacząc czym jest owy sport i śmiejąc się, że przypomina on historie o których kiedyś mu mówił. Czytał też podsyłaną mugolską literaturę. Poezję. Shakespeare, Pound, Byron… Było ich wielu. Jej pisanie było ciężkie, głównie wypełnione obecnymi emocjami i dość brutalistycznym podejściem do stylu. Balansował między światem czarodziejów i mugoli, by w pewnym momencie na zawsze utopić się w tym pierwszym po usłyszeniu niepokojącej wiadomości. Pastor John Russell zmarł w wyniku bombardowania na Exeter dwudziestego trzeciego kwietnia, dwa dni po urodzinach Jacka. Jeszcze trzymał wtedy w dłoniach list życząc mu powodzenia na sprawdzianach do drużyny i spełnienia wszelkich marzeń wraz z modlitwą do Boga. Ale gdzie był wtedy Bóg, kiedy bomba zniszczyła kościół? Między innymi powód dla którego odrzucił świat mugoli. Magia by księdza obroniła. Ale był on tylko mugolem. Jego ukochanym mugolem. Ówczesny dyrektor Hogwartu złożył mu tylko kondolencje i przekazał informacje, że kolejne lata będzie spędzał w mugolskim sierocińcu aż do ukończenia edukacji i siedemnastego roku życia. Od tego momentu zmieniło się podejście Jacka do życia, gdy ponownie nie wiedział co miał ze sobą zrobić i bał się co z nim się dalej stanie.
W następnych latach Jack po prostu “utożsamił się” ze swoim nowym losem, nie mówiąc w sierocińcu nic o swoim życiu, gubiąc jakikolwiek sens tłumaczenia się z tego i gdzie wybywa pod każdy koniec lata. Zaczął po prostu nienawidzić otoczenia osób, które nic nie wiedziały o tym drugim świecie. Kłamał, zakradał się do szkolnej biblioteki, aby wykraść w nocy różnego rodzaju książki o transmutacji dla bardziej zaawansowanych. W głębi jego duszy kryły się jednak niecniejsze zamiary. Szpiegowanie czy zdobywanie informacji na temat formy zawodników quidditcha tylko po to, aby móc lepiej obstawiać wyniki przez innych uczniów i wyciągać galeony z ich właścicieli. Być “cwaną” bestią. Jednak jego nadmierna ciekawość przysporzyła mu także wrogów, którzy nie do końca wiedzieli skąd wiedział tak dużo, jednak to właśnie dzięki takim “spotkaniom z losem” Russell w jakiś sposób uczył się coraz lepiej bić, aby wygrywać pojedynki na które… inni też stawiali. W połowie szóstego roku doszło do incydentu po którym Russell został wydalony ze szkoły. Użycie zaklęcia Duna na grupce uczniów, którzy wyjątkowo działali mu na nerwach sprawiło, że gdyby nie opamiętał się w porę i gdyby nie pojawiający się z powodu hałasów nauczyciel - uczniowie utopiliby się w piaskach i być może nie przeżyli.
Życie na ulicach Londynu nie było trudne, zwłaszcza kiedy miało się trochę wiedzy na temat namiaru, który miał zejść w dzień ukończenia przez Jacka siedemnastych urodzin. Nie przeszkadzało to jednak młodocianemu recydywiście na swojej drodze do “świetności ulicznej”, kiedy lądując na Pokątnej musiał w jakiś sposób zarabiać i uczyć nowych umiejętności. Nie ukończył szkoły, nie mógł z tego powodu robić żadnych kursów lub staży, co przekreśliło ambitniejsze, bardziej szanowane możliwości zawodu. Bo jedyny do którego się nadawał na ten moment to tego związanego z zawodem dla społeczeństwa. Zaczynał od sprzątania i zmywania w Dziurawym Kotle po inne prace, ot choćby z pomocą w sklepie z sowami, których towarzystwo jakoś lepiej mu odpowiadało niż ludzie. Jedna z najprzyjemniejszych prac do jakich mógł się garnąć, ale młodość ma swoje zasady i będąc ze środowiska do którego wylądował Jack - nie mogło z tego wyjść nic dobrego. Chciał więcej pieniędzy na nowe rozdanie bukmacherskie spotkań Quidditcha, a jedynym jego sposobem na to okazała się kradzież od ludzi na ulicach. Przypominając sobie momenty swojego dzieciństwa, czasem uśmiechał się do siebie na samą myśl o tej sielance, gdy kradzież była “tak prosta”. Nie spodziewał się jednak, że spotka na swojej drodze ofiarę, która zamiast ozłocić jego portfel w cudowne galeony, wzbogaci jego serce. A serce nie sługa. Kobieta, którą okradł spodobała mu się. Zwracając skradziony medalion nie spodziewał się też tego, że w pewnym momencie i spędzeniu czasu wylądują razem w pościeli, a następnego dnia obudzi się w jej objęciach. Nie wiedział też przedtem, że była od niego starsza o jakieś dwa lata. Ale czy to mu przeszkadzało w tamtym momencie? Nie. Przeszkoda zaczęła się pojawiać, gdy dowiedział się o ciąży. Miałby zostać ojcem? Jeszcze w wieku, gdzie nie był do końca pełnoletni? Nie. Musiał uciec z jej oczu. Nie zamierzał zostać niczyim ojcem na moment, kiedy w swoim życiu mógł osiągnąć jeszcze tak wiele. Ponownie wrócił na ulice Londynu, gdzie okradał niczego nieświadomych mugoli z ich rzeczy, które opchnął za galeony w lombardach. Na galeony, które pozwalały mu na zaspokojenie uzależnienia od hazardu. Jeśli trafiała się jakaś praca z kategorii nielegalnych, Jack brał w tym udział. Brał zlecenia na kradzieże w grupie, wymuszeniach na ludziach, którzy nie chcieli płacić czynszu czy ostatecznie do jednego z podlejszych czynów jakim było okradanie grobów majętniejszych ludzi mugolskiego jak i czarodziejskiego pochodzenia. Robił to wszystko tylko po to, aby możliwe było zaspokojenie własnych potrzeb jak i nałogu, który się pogłębiał.
Stagnacja Jacka trwała aż do roku 1955, kiedy nastroje w Wielkiej Brytanii zaczęły nabierać większych odcieni szarości. Mówiło się o przybyciu “Sami-Wiecie-Kogo”, chociaż Jack nie interesował się tym na tyle, ile na możliwościach spieniężenia swoich zdolności dla większego zysku. Balansował między dwoma światami - mugolskim i czarodziejskim, przyodziewając różne tożsamości. Zabierał coś z jednego świata, aby dać coś drugiemu, chociaż ani trochę nie był Robinem z Loxley. Odkładana w okresie stagnacji mała fortuna pozwoliła mu na zaplanowanie większej, zorganizowanej akcji napadu.
Zamiarem Jacka był magazyn jednego z większych przedsiębiorców działających w jubilerstwie, którego właścicielem był jakiś czystokrwisty, działający od wielu lat w branży, czarodziej. Nie przeszkadzało to jednak Jackowi, który rozcinał już z ludźmi łańcuchy i wciskał wytrychy, aby dostać się do środka. Im bliżej byli swojej zdobyczy, tym bardziej sądził, że coś było nie tak. Kiedy dostali się do pomieszczenia z biżuterią, jego wcześniejsze obawy były jak najbardziej słuszne, gdy okazało się, że cała akcja była zaplanowana i monitorowana przez zdających sobie sprawę z działalności Jacka funkcjonariuszy czarodziejskiej policji. Wynikła z tego bitwa, która sprawiła, że różdżka złodzieja została zniszczona. Cała sytuacja zakończyła się rozprawą w Wizengamocie na której Russell został skazany na więzienie w Tower na okres półtora roku.
Przebywając w więzieniu, Jack dowiadywał się od strażników, których podsłuchiwał o tym co się działo na świecie. O działalności Czarnego Pana, o tym, że szlachiury były wybijane za swoje poglądy pochlebne mugolom, że Grindelwald gdzieś grasował poza Hogwartem czy też innego rodzaju plotki, że niby zniknął i czasem się pokazywał. Nigdy jednak nie sądził, że tragedia jednych, będzie dla niego plusem całej sytuacji.
Anomalie nawiedzające świat były dla niego okazją, kiedy leżąc na pryczy poczuł nagle zbierającą się w nim magię i następnie teleportację w miejsce oddalone setki kilometrów od Londynu. Ropoznawał jednak miejsce do którego się dostał - Exeter. Anomalia magiczna przygnała go na tereny, gdzie od dłuższego czasu podmuch świeżego wiatru na twarzy powodował w nim jakąś dziwną radość. Zaszywając się jakiś czas w świecie mugoli, udało mu się przetrwać na tyle, aby móc okraść innych i zarazem zbierać informacje o tym co działo się “na froncie” zbliżającej się wojny. Żył od jednego miasta do drugiego.
Kiedy wojna się finalnie zaczęła, mógł zacząć ponownie zarabiać z okradania martwych ciał i sprzedawania ich magomedykom dla dodatkowego spieniężenia. Pozwoliło mu to na ponownie kupno różdżki, która przywróciła sto procent jego możliwości działania. Solidna szkoła przetrwania sprawiła, że ostrożny Jack stał się jeszcze ostrożniejszy, chociaż i same ambicje ponownie zaczęły się odzywać. Przez pewien czas przekazywał także nowemu ministerstwu magii anonimowe informacje tylko po to, aby w pewnym momencie sam podał się niechcący na tacy człowiekowi, który zamiast go zabić czy zgłosić policji, zaoferował inną opcję - pomoc w słusznej sprawie. Miał być uszami i oczami wśród największych mętów na Nokturnie i Pokątnej, gdzie dzięki swoim zdolnościom mógł po prostu dowiedzieć się więcej.
Ostatecznie Jack Russell, kieszonkowiec i hazardzista miał już tylko jedną ambicję - wznieść się ponad swój własny stan.
Najlepsze wspomnienie to chyba te w momencie, gdy udało mu się uratować sowę, która miała zostać poćwiartowana zaklęciem, gdyby nie jego ratunek. Chyba jedyny obecnie przejaw naprawdę ludzkiej troski i szacunku do zwierząt u mężczyzny.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | 1 (rożdżka) |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 19 | 4 (rożdżka) |
Alchemia: | 0 | 0 |
Sprawność: | 15 | 0 |
Zwinność: | 11 | 0 |
Reszta: 4 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Kłamstwo | II | 10 |
Perswazja | II | 10 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Skradanie | II | 10 |
Zastraszanie | II | 10 |
Zręczne ręce | II | 10 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznawstwo | I | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (tworzenie poezji) | I | 0.5 |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Quidditch | I | 0.5 |
Pływanie | I | 0.5 |
Szermierka | I | 0.5 |
Walka wręcz | II | 7 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 0 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Jack Russell dnia 08.04.22 20:42, w całości zmieniany 6 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: William Moore