Kuchnia II
AutorWiadomość
Kuchnia
Przestronne pomieszczenie, które przez długie lata utrzymywane było w miarę w eleganckim porządku – wszystkie sprzęty noszą ślady zużycia, ale wciąż są zadbane, pochowane w dębowych szafkach z klamkami z mosiądzu. Centrum kuchni stanowi zlew oraz piekarnik z ciężkiego żeliwa. Pod sufitem Yvette rozwiesiła nieco ziół do ususzenia, co nadaje nie tylko klimatu, ale również przyczynia się do przyjemnego zapachu po całym pomieszczeniu i okolicach. Z kuchni można przejść do małej spiżarki, gdzie racjonowane są produkty, a po środku pomieszczenia znaleźć można drewniany, szeroki stół, przy którym może usiąść parę osób.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
2 kwietnia 1958
Nie żyję.
Jednocześnie czuję się bardziej żywy niż przez ostatnie miesiące. Długo nie mogłem zasnąć, co i rusz zerkając na najnowsze wydanie Walczącego Maga. Za każdym razem chciałem się upewnić, że faktycznie widnieje tam moje imię i nazwisko. Na początku nie zastanawiałem się co to oznacza, ale list Herberta we wszystkim mnie uświadomił. Nie żyję, a więc nie istnieję. Nie istnieję, a więc nikt mnie nie szuka. Już nie jestem wart pięciu tysięcy galeonów. Dla Ministerstwa nic nie jestem wart – i chyba nie mogłem dostać lepszego prezentu na nadchodzącą wiosnę. Z lekkością w sercu ubieram długie ciemne spodnie i jasnobrązowy sweter, pod który nakładam białą koszulkę. To wciąż nie są moje ekscentryczne ubrania w kolorach tęczy z Pokątnej, ale mimo wszystko czuję się w nich lepiej. Możliwe, że to też dzięki bardzo długiej kąpieli, podczas której o mało nie zamarzłem, ale czułem potrzebę kategorycznego zmycia z siebie rybiego odoru, który towarzyszył mi od kilku dni – a może ten zapach tylko zagnieździł się w moim nosie przez długie godziny pracy. Stanąłem przed lustrem, żeby ogarnąć swoje włosy (o kilka centymetrów za długie, ale ciągle nie mogłem się zebrać do podcięcia), i dopiero wtedy zauważyłem, że schudłem. Kości policzkowe miałem jakby wydatniejsze, a spodnie nie opinały mnie w pasie tak mocno jak zazwyczaj. Pogładziłem się po brodzie, czując pod palcami zaczątki zarostu. Nie dało się ukryć, że ciągły stres i kiepska dieta nie sprzyjały zdrowemu stylowi życia. Westchnąłem cicho – na to na razie nie mogłem nic poradzić. Czułem jednak, że od dzisiaj będzie tylko lepiej. Narzuciłem na plecy kurtkę-pilotkę z ciemnobrązowym futrzanym kołnierzem, wsadziłem do kieszeni różdżkę ze świstoklikiem, a także miniaturowy pantofelek, który dorwałem kiedyś na Festiwalu Lata. Omiotłem spojrzeniem chatę, pożegnałem się z psem, i czym prędzej opuściłem Oazę.
Nie jestem niewdzięczny. Cieszę się, że istnieje takie miejsce jak Oaza. Mam szczęście, że mogłem się tam skryć i wieść w miarę spokojną egzystencję. Z tym że egzystencja to już dla mnie za mało. Musiałem umrzeć, żeby w końcu to zrozumieć i postanowić coś z tym zrobić. Niech wizyta u Thalii będzie pierwszym krokiem ku powrotowi do normalności.
Docieram pod wskazany adres bez większych problemów. Pogoda jest dzisiaj ładna, ale w powietrzu wciąż czuć chłód. Nie od razu podchodzę do drzwi. Najpierw rozglądam się po okolicy, nie mogąc wyjść z wrażenia jak tu jest... pięknie. Jestem pod wrażeniem, nie spodziewałem się tutaj takich widoków. Stoję przez chwilę plecami do drewnianego domu, spoglądając na pagórek otoczony wodą. Zamykam na chwilę oczy i biorę głęboki wdech. Dawno nie oddychałem pełną piersią. Uśmiecham się pod nosem – ale jestem głupi. Naprawdę z dnia na dzień uwierzyłem, że w tym szaleństwie jest metoda. Podświadomie czuję, że się mylę, ale nie mam już siły być realistą. Bertie na pewno kazałby mi się ogarnąć. On zawsze patrzył na świat optymistycznie, choćby nie wiem jak było źle. Muszę wziąć z niego przykład, bo jeszcze zacznie mnie nachodzić we śnie. Wkładam dłoń do kieszeni i łapię za miniaturowy pantofelek; niewinne oszustwo, ale dzisiaj chcę się poczuć normalniej, bardziej jak Florian sprzed roku.
W końcu podchodzę do drzwi wejściowych i wystukuję na nich skoczny rytm. Cieszę się, że miesiąc wcześniej los znowu rzucił mi Thalię pod nogi, a nasza znajomość wydaje się tak samo bliska jak przed laty, choć przecież nie widzieliśmy się tak długo.
– Dzień dobry, Florean Fortescue – przedstawiam się, kiedy drzwi stają otworem. – Przechodziłem obok i pomyślałem, że zajdę – dodaję w żartach, kłaniając się lekko.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Potrzebowała chociaż jednego dnia na odpoczynek. Jedno dnia, w którym wystarczyło jej próbowanie dojścia do siebie. Nie musiało to być długo, po prostu jedna chwila gdzie mogła się schować. Potrzebowała własnego miejsca, takiego, w którym nikt nie zamierzał ją obrazić, zjeść, warknąć, zrobić jej krzywdę, po prostu mogła odpocząć. Jej przestrzeń, której w sumie nigdy nie miała, a teraz mogła się nią nacieszyć. Na chwilę chociaż, bo współdzieliła ją z Yvette i nie mogła mówić o tym, aby jakikolwiek fragment domu był jej własnym osobistym, zwłaszcza jeżeli mowa była o mieszkaniu z kotem (mieszkanie zawsze było kota, nie na odwrót!). Kiedy Florean zechciał wpaść, zaproponowała mu ten właśnie dzień, chociaż musiała przyznać – całkowicie zapomniała o tym, jak szybko mijał czas od porannej porcji wrzątku.
Siedziała w ogrodzie, nie przejmując się nawet siąpiącym deszczem ani tym, że brudziła właśnie dłonie przegrzebywaniem w doniczkach. Nawet nie miała pojęcia, czemu uznała że to byłby dobry dzień na przygotowywanie miejsca pod sadzenie ziół, ale nawet praca w chłodnych warunkach nie przeszkadzała jej. Uśmiechnęła się jeszcze do kota, który wpatrywał się z niezadowoleniem w pogodę na zewnątrz, niezbyt szczęśliwy ponurym kwietniowym dniem, ale z drugiej strony, chyba też cieszył się że nie musi znosić tego z gromadą kotów a w odosobnieniu, gdzie jedzenie miał pod nosem i drapania wystarczająco dużo.
Pukanie zwróciło uwagę Thalii – nawet nie zdawała sobie sprawy, ze to już ta godzina, dlatego czym prędzej przebiegła przez tylne drzwi, gorączkowo przenosząc się z miejsca na miejsce aby ostatecznie złapać jakąś przygotowaną wcześniej szmatkę aby jakkolwiek wytrzeć swoją twarz. Westchnęła cicho, pędząc w stronę drzwi i otwierając je z uśmiechem, wcale nie przejmując się jeżeli jakieś resztki ziemi zostały na jej palcach i policzkach, które brudziła specjalnie tylko po to, aby kot spojrzał na nią z zaciekawieniem. Spoglądał raczej z rozczarowaniem, więc niespecjalnie mogła powiedzieć aby plan się jednak udał, za to teraz mogła spoglądać na Floreana – z zaciekawieniem, uprzejmością, i ani trochę z żalem ani przeprosinami w radosnym spojrzeniu.
- Dotarłeś. – Westchnęła cicho, przekraczając płynnie próg tylko po to, aby przytrzymać mocno Fortescue w swoich objęciach. Może nawet dłużej niż by wypadało, ale przynajmniej mogła nacieszyć się że żyje, i nikt nie zrobił mu krzywdy. Wierzyła w jego umiejętności, ale wszystkie bledły przy przewadze liczebnej.
- Flo, wejdź, wejdź! Widzę, że nie tylko ja zaszalałam przy siedzeniu na zewnątrz! Potrzebujesz może ręcznika? Albo może nawet herbaty, też się znajdzie. – Westchnęła lekko, wciskając Floreana do środka i uśmiechając się, zrobiła co w jej mocy aby jednak ugościć nowego towarzysza w domu. Pangur od razu zainteresował się gościem, machając białym ogonem aby z zaciekawieniem obwąchać nowego przybysza.
- Częstuj się czym tam chcesz ze spiżarki. Mam nadzieję, że wszystko w porządku poza tą twoją śmiercią. – Może byłoby to dla niej zabawniejsze gdyby nie widziała duchów przez każdą sekundę swojego życia. Poprawiła jeszcze kolorowy islandzki sweter, a zaraz po nim spinki we włosach które przytrzymywały jej burzę rudych loków. – W sumie jeżeli chcesz coś przygotować to spiżarka stoi otworem.
Siedziała w ogrodzie, nie przejmując się nawet siąpiącym deszczem ani tym, że brudziła właśnie dłonie przegrzebywaniem w doniczkach. Nawet nie miała pojęcia, czemu uznała że to byłby dobry dzień na przygotowywanie miejsca pod sadzenie ziół, ale nawet praca w chłodnych warunkach nie przeszkadzała jej. Uśmiechnęła się jeszcze do kota, który wpatrywał się z niezadowoleniem w pogodę na zewnątrz, niezbyt szczęśliwy ponurym kwietniowym dniem, ale z drugiej strony, chyba też cieszył się że nie musi znosić tego z gromadą kotów a w odosobnieniu, gdzie jedzenie miał pod nosem i drapania wystarczająco dużo.
Pukanie zwróciło uwagę Thalii – nawet nie zdawała sobie sprawy, ze to już ta godzina, dlatego czym prędzej przebiegła przez tylne drzwi, gorączkowo przenosząc się z miejsca na miejsce aby ostatecznie złapać jakąś przygotowaną wcześniej szmatkę aby jakkolwiek wytrzeć swoją twarz. Westchnęła cicho, pędząc w stronę drzwi i otwierając je z uśmiechem, wcale nie przejmując się jeżeli jakieś resztki ziemi zostały na jej palcach i policzkach, które brudziła specjalnie tylko po to, aby kot spojrzał na nią z zaciekawieniem. Spoglądał raczej z rozczarowaniem, więc niespecjalnie mogła powiedzieć aby plan się jednak udał, za to teraz mogła spoglądać na Floreana – z zaciekawieniem, uprzejmością, i ani trochę z żalem ani przeprosinami w radosnym spojrzeniu.
- Dotarłeś. – Westchnęła cicho, przekraczając płynnie próg tylko po to, aby przytrzymać mocno Fortescue w swoich objęciach. Może nawet dłużej niż by wypadało, ale przynajmniej mogła nacieszyć się że żyje, i nikt nie zrobił mu krzywdy. Wierzyła w jego umiejętności, ale wszystkie bledły przy przewadze liczebnej.
- Flo, wejdź, wejdź! Widzę, że nie tylko ja zaszalałam przy siedzeniu na zewnątrz! Potrzebujesz może ręcznika? Albo może nawet herbaty, też się znajdzie. – Westchnęła lekko, wciskając Floreana do środka i uśmiechając się, zrobiła co w jej mocy aby jednak ugościć nowego towarzysza w domu. Pangur od razu zainteresował się gościem, machając białym ogonem aby z zaciekawieniem obwąchać nowego przybysza.
- Częstuj się czym tam chcesz ze spiżarki. Mam nadzieję, że wszystko w porządku poza tą twoją śmiercią. – Może byłoby to dla niej zabawniejsze gdyby nie widziała duchów przez każdą sekundę swojego życia. Poprawiła jeszcze kolorowy islandzki sweter, a zaraz po nim spinki we włosach które przytrzymywały jej burzę rudych loków. – W sumie jeżeli chcesz coś przygotować to spiżarka stoi otworem.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Obudziłem się z poczuciem ogromnej ulgi, jakby spadły ze mnie wszelkie ciężary, dotychczas boleśnie przygniatające mnie do ziemi. Dawno nie czułem się tak lekki, dlatego nieszczególnie przejąłem się deszczem, który nieprzyjemnie siąpił w całym kraju. Kurtka nieco mi nasiąkła wodą, a włosy przykleiły się do czoła, ale nawet nie było mi szczególnie zimno. Mógłbym tak stać jeszcze długo, ale mimo wszystko ucieszyłem się, widząc naprzeciwko Thalię. Objąłem ją równie mocno, ciesząc się, że nic jej nie jest – a już wkrótce, choć jeszcze o tym nie wiedziała, miało jej być jeszcze lepiej. Przyjemnie odgrywało się rolę posłańca dobrych wiadomości i mogłem mieć tylko nadzieję, że takich miłych chwil będzie w naszym życiu coraz więcej.
Wszedłem do środka (czy też zostałem wepchnięty przez Thalię) i od razu zdjąłem z siebie mokrą kurtkę, odkładając ją na wolny wieszak. Poprawiłem biały podkoszulek pod jasnobrązowym swetrem, który niesfornie wyszedł mi z jednej strony ze spodni. – Nie, nie kłopocz się, wysuszę się zaklęciem – odparłem, po czym wyciągnąłem z kieszeni swój wierny kawałek platana (wierny nieprzypadkowo, bo noszący w środku sierść psidwaka) i szybko przeleciałem nim po głowie. Włosy wyschły dość szybko, choć trochę sterczały każdy w swoją stronę – cóż, coś za coś. – A to...? – Zapytałem, wskazując na białe stworzenie, które wpatrywało się we mnie niepokojącym spojrzeniem. Wyciągnąłem rękę, żeby go pogłaskać po głowie, ale kot odruchowo jakby się skrócił, żebym go nie dosięgnął. Westchnąłem cicho. Może czuł ode mnie Norvela? Swoją drogą, miałem nadzieję, że zje potrawkę z kaszy gryczanej, którą mu ugotowałem przed wyjściem – nieszczególnie wyszukane i bardzo wegetariańskie danie, ale w tej chwili nie miałem dla niego nic innego.
– Wiesz co, nie chcę zapeszać, ale naprawdę jest w porządku – odparłem zgodnie z prawdą. Niby wciąż nie miałem normalnej pracy ani porządnego dachu nad głową, ale miałem nadzieję, nową, jakby silniejszą, wiarę w to, że wkrótce będzie lepiej, a przede wszystkim siłę, by coś zmienić. – I mam dla ciebie dobrą nowinę – dodałem enigmatycznie, unosząc zawadiacko brwi. Nie chciało mi się wierzyć, że Thalia tak długo zmaga się z klątwą, i to właśnie taką. Krótkie wytłumaczenie Steffena mi wystarczyło, bym się przeraził, a ona przechodziła przez to każdego dnia. Czy widziała kogoś teraz, w tej chwili? Obok mnie? Zamiast mnie? Nie chciałem dać po sobie poznać tych przemyśleń, dlatego szybko odwróciłem wzrok w stronę spiżarni. – Oddajesz zapasy w dobre ręce – zaśmiałem się, zerkając co ma w środku. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ryby i omal nie dostałem mdłości – już nie mogłem na nie patrzeć. Miała też jednak dorodny kawałek mięsa, trochę warzyw, kaszę, pieczywo... Dało się z tego zrobić porządny obiad. – Hmm – zamyśliłem się, ważąc w dłoni kawał brokułu. Zagryzłem usta, myśląc intensywnie nad jakimś smacznym przepisem, choć, umówmy się, nawet najlepsze danie smakowało nijak przez powszechny brak przypraw. Tego brakowało mi najbardziej. Soli. Pieprzu. Liścia laurowego. – Mogę ci zaproponować bitki wieprzowe z kaszą i brokułami – odparłem, nabierając autentycznej ochoty na gotowanie: dawno nie miałem do dyspozycji takich produktów. – W ramach uczczenia mojej śmierci – dodałem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Chyba niewiele osób uważało to za dobry żart, ale ja bawiłem się świetnie.
Kasza dla psa
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wszedłem do środka (czy też zostałem wepchnięty przez Thalię) i od razu zdjąłem z siebie mokrą kurtkę, odkładając ją na wolny wieszak. Poprawiłem biały podkoszulek pod jasnobrązowym swetrem, który niesfornie wyszedł mi z jednej strony ze spodni. – Nie, nie kłopocz się, wysuszę się zaklęciem – odparłem, po czym wyciągnąłem z kieszeni swój wierny kawałek platana (wierny nieprzypadkowo, bo noszący w środku sierść psidwaka) i szybko przeleciałem nim po głowie. Włosy wyschły dość szybko, choć trochę sterczały każdy w swoją stronę – cóż, coś za coś. – A to...? – Zapytałem, wskazując na białe stworzenie, które wpatrywało się we mnie niepokojącym spojrzeniem. Wyciągnąłem rękę, żeby go pogłaskać po głowie, ale kot odruchowo jakby się skrócił, żebym go nie dosięgnął. Westchnąłem cicho. Może czuł ode mnie Norvela? Swoją drogą, miałem nadzieję, że zje potrawkę z kaszy gryczanej, którą mu ugotowałem przed wyjściem – nieszczególnie wyszukane i bardzo wegetariańskie danie, ale w tej chwili nie miałem dla niego nic innego.
– Wiesz co, nie chcę zapeszać, ale naprawdę jest w porządku – odparłem zgodnie z prawdą. Niby wciąż nie miałem normalnej pracy ani porządnego dachu nad głową, ale miałem nadzieję, nową, jakby silniejszą, wiarę w to, że wkrótce będzie lepiej, a przede wszystkim siłę, by coś zmienić. – I mam dla ciebie dobrą nowinę – dodałem enigmatycznie, unosząc zawadiacko brwi. Nie chciało mi się wierzyć, że Thalia tak długo zmaga się z klątwą, i to właśnie taką. Krótkie wytłumaczenie Steffena mi wystarczyło, bym się przeraził, a ona przechodziła przez to każdego dnia. Czy widziała kogoś teraz, w tej chwili? Obok mnie? Zamiast mnie? Nie chciałem dać po sobie poznać tych przemyśleń, dlatego szybko odwróciłem wzrok w stronę spiżarni. – Oddajesz zapasy w dobre ręce – zaśmiałem się, zerkając co ma w środku. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ryby i omal nie dostałem mdłości – już nie mogłem na nie patrzeć. Miała też jednak dorodny kawałek mięsa, trochę warzyw, kaszę, pieczywo... Dało się z tego zrobić porządny obiad. – Hmm – zamyśliłem się, ważąc w dłoni kawał brokułu. Zagryzłem usta, myśląc intensywnie nad jakimś smacznym przepisem, choć, umówmy się, nawet najlepsze danie smakowało nijak przez powszechny brak przypraw. Tego brakowało mi najbardziej. Soli. Pieprzu. Liścia laurowego. – Mogę ci zaproponować bitki wieprzowe z kaszą i brokułami – odparłem, nabierając autentycznej ochoty na gotowanie: dawno nie miałem do dyspozycji takich produktów. – W ramach uczczenia mojej śmierci – dodałem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Chyba niewiele osób uważało to za dobry żart, ale ja bawiłem się świetnie.
Kasza dla psa
[bylobrzydkobedzieladnie]
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Ostatnio zmieniony przez Florean Fortescue dnia 14.05.22 10:11, w całości zmieniany 1 raz
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gotowa była na śmierć w każdym momencie, jakkolwiek groteskowo to brzmieć nie mogło. Nie chodziło tutaj o bohaterskie męczeństwo ani o poświęcenie sprawie, raczej o fakt, że w jej fachu bezpieczeństwo tematem było bardzo oględnym. Gdy woda zmywała cię z pokładu, nikt nie tęsknił ani nie wzdychał przesadnie, robiąc wszystko aby nie podzielić twojego losu. Od kiedy jednak nieustanie towarzyszyły jej zjawy, w tym wszystkie którymi upamiętniła piórami na naszyjniku, a tym bardziej ona, nie czuła się pewnie. Nie czuła się komfortowo. Nie czuła się dobrze wiedząc, co straciła, każdego dnia, przed jej oczyma. Żarty o śmierci wydawały się ciężkie, słowa nie spływały tak gładko. Wszystko wydawało się ciążyć, niczym kotwica sunąca po dnie ciągnąć za sobą. Nie mogła zabraniać Floreanowi jego poczucia humoru, ale nie mogła go jednocześnie go podzielić. Może kiedyś, ale nie dziś.
- Wiesz, że jeżeli chodzi o ciebie to żaden kłopot. – Machnęła ręką, nigdy nie widząc jakiegoś wielkiego problemu w pracy, którą wykonać miała dla przyjaciela. Brak opieki we własnym życiu sprawiał, że wszelką dobroć w drobnych bądź sporych gestach przelewała na innych, bo w tych czasach tym bardziej było to potrzebne. Z lekkim rozbawieniem przyjrzała się, jak zainteresowany nowym towarzystwem Pangur spoglądał na Floreana, ocierając się dla wyznaczenia sobie nowego człowieka, cofając się jednak przed dotykiem.
- A to Pangur, domownik ze schroniska. Nie lubi jak się go podnosi i będzie próbował zjeść wszystko, co skórzane, więc zalecam obrotne unikanie kota. I tak się będzie próbował ślinić o każdą kromkę i każdy drobny widok jedzenia. Spokojnie, karmimy go. – Uniosła dłonie, jakby zaraz miały tutaj paść oskarżenia, uśmiech jednak zdradzał, że takowych się po Floreanie nie spodziewała. Przesuwając się z jednej części domu do kuchni sprawdziła jeszcze, czy wszystko jest w porządku, a przynajmniej dopóki nie dotarła do spiżarki którą mogła otworzyć przed panem Fortescue.
- Doprawdy? – spojrzała na niego, gdy wspomniał, że wszystko jest dobrze, przez chwilę wahając się zanim nie wyciągnęła dłoni aby ścisnąć ją mocniej na jego ramieniu. Kiedy wspomniał o niej samej, brwi powędrowały w górę z zaciekawieniem, chociaż jeszcze do końca nie wiedziała co miał na myśli. Ich ostatnio omawianą sprawę, wątpliwości, coś jeszcze? Spokojnie czekała na dalsze informacje, na informację o menu kłaniając się uniżenie, z teatralnie poważną miną na przecinanej dwoma bliznami twarzy.
- Monsieur, kuchnia jest do pańskiej dyspozycji. – Pierwsze słowo naznaczyła okropnym francuskim akcentem, za co pewnie Yv sprałaby ją łyżką, musiała więc cieszyć się, że obecnie jej tu nie ma. Pewnie już wypytałaby biednego Floreana jakie ma plany na przyszłość i kiedy oświadczy się Thalii. – Brzmi przepysznie, bierz co ci pasuje. Znaczy może nie wszystko, ale skoro chcesz uczcić swoją śmierć, to mam coś specjalnego… - Podniosła się, dodając sobie kilka centymetrów metamorfomagią aby sięgnąć do szafki i wyjmując z niej parę czerwonych owoców. – Co powiesz na pośmiertne truskawki?
- Wiesz, że jeżeli chodzi o ciebie to żaden kłopot. – Machnęła ręką, nigdy nie widząc jakiegoś wielkiego problemu w pracy, którą wykonać miała dla przyjaciela. Brak opieki we własnym życiu sprawiał, że wszelką dobroć w drobnych bądź sporych gestach przelewała na innych, bo w tych czasach tym bardziej było to potrzebne. Z lekkim rozbawieniem przyjrzała się, jak zainteresowany nowym towarzystwem Pangur spoglądał na Floreana, ocierając się dla wyznaczenia sobie nowego człowieka, cofając się jednak przed dotykiem.
- A to Pangur, domownik ze schroniska. Nie lubi jak się go podnosi i będzie próbował zjeść wszystko, co skórzane, więc zalecam obrotne unikanie kota. I tak się będzie próbował ślinić o każdą kromkę i każdy drobny widok jedzenia. Spokojnie, karmimy go. – Uniosła dłonie, jakby zaraz miały tutaj paść oskarżenia, uśmiech jednak zdradzał, że takowych się po Floreanie nie spodziewała. Przesuwając się z jednej części domu do kuchni sprawdziła jeszcze, czy wszystko jest w porządku, a przynajmniej dopóki nie dotarła do spiżarki którą mogła otworzyć przed panem Fortescue.
- Doprawdy? – spojrzała na niego, gdy wspomniał, że wszystko jest dobrze, przez chwilę wahając się zanim nie wyciągnęła dłoni aby ścisnąć ją mocniej na jego ramieniu. Kiedy wspomniał o niej samej, brwi powędrowały w górę z zaciekawieniem, chociaż jeszcze do końca nie wiedziała co miał na myśli. Ich ostatnio omawianą sprawę, wątpliwości, coś jeszcze? Spokojnie czekała na dalsze informacje, na informację o menu kłaniając się uniżenie, z teatralnie poważną miną na przecinanej dwoma bliznami twarzy.
- Monsieur, kuchnia jest do pańskiej dyspozycji. – Pierwsze słowo naznaczyła okropnym francuskim akcentem, za co pewnie Yv sprałaby ją łyżką, musiała więc cieszyć się, że obecnie jej tu nie ma. Pewnie już wypytałaby biednego Floreana jakie ma plany na przyszłość i kiedy oświadczy się Thalii. – Brzmi przepysznie, bierz co ci pasuje. Znaczy może nie wszystko, ale skoro chcesz uczcić swoją śmierć, to mam coś specjalnego… - Podniosła się, dodając sobie kilka centymetrów metamorfomagią aby sięgnąć do szafki i wyjmując z niej parę czerwonych owoców. – Co powiesz na pośmiertne truskawki?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zaciekawiony rozglądałem się po wnętrzach, chcąc wyciągnąć z nich jak najwięcej wiedzy o Thalii na lądzie. Jeszcze w Hogwarcie miałem okazję dobrze poznać Lavinię, a potem nasłuchać się opowieści (czasem pewnie wyssanych z palca!) o Thalii-marynarzu. Zastanawiałem się jak bardzo się zmieniła przez ten czas – i czy w ogóle się zmieniła, bo na razie sprawiała wrażenie tej samej ciepłej osoby, choć może trochę porywczej. Zaśmiałem się krótko, obserwując jak Pangur dalej siedzi w bezpiecznej odległości ode mnie, przyglądając mi się uważnie. Wytrzymałem jego wzrok przez jakieś pół minuty, jakbym chciał z nim wygrać jakiś konkurs o dominację, ale jego kocie spojrzenie było nie do przebicia. – Mój pies też jest wiecznie głodny – rozumiałem te problemy właścicieli zwierząt. A choć Norvel nie mieszkał ze mną jakoś szczególnie długo, już nie potrafiłem sobie wyobrazić, żeby miało go nie być.
– Tak ciężko w to uwierzyć...? – Zapytałem, widząc wątpliwości na jej twarzy. Wiem, że z boku moje słowa mogły wydawać się szaleństwem, bo przez ostatni rok straciłem w zasadzie wszystko na co pracowałem, ale naprawdę zaczynałem czuć się lepiej. Materialnie wciąż miałem tyle co nic, ale przynajmniej psychicznie zacząłem widzieć światło w tunelu. – Wiem, że... wciąż jest ciężko, ale... – wzruszyłem ramionami, nie do końca wiedząc jak ubrać swoje myśli w słowa. – Nie wiem, może to naiwne, ale mam wrażenie, że będzie lepiej – odparłem, uśmiechając się co prawda niemrawo, ale Thalia musiała zauważyć tę nadzieję w moich oczach. Trochę optymizmu w tych poplątanych czasach.
– Cała kuchnia? Spokojnie, trafiła w dobre ręce – odparłem, zostawiając te wszystkie przykre tematy za sobą. Podwinąłem rękawy swetra, od razu zabierając się do pracy. Zacząłem wyjmować wszystkie potrzebne składniki i odkładać je na pusty blat nieopodal. Wtedy dostrzegłem jak Thalia dodaje sobie kilka centymetrów, ot tak, jak gdyby nigdy nic. – Niesamowite – powiedziałem oczarowany, a kilka ziemniaków w międzyczasie sturlało mi się z blatu. – O! – Szybko się schyliłem, żeby je podnieść, zanim jakiś inny stwór niż Pangur postanowi je zjeść. A Thalia w międzyczasie wyczarowała truskawki. Truskawki! Kiedyś jadłem je codziennie, przygotowując popularne lody truskawkowe, a teraz nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miałem ten smak w ustach. – Jeżeli chcesz zużyć tak cenny owoc na to wątpliwej renomy wydarzenie... To kimże jestem, żeby się temu sprzeciwiać? – Odparłem, kłaniając się równie elegancko, co Thalia chwilę temu. – Może upchnęłaś tam jeszcze szampana? – Zażartowałem, wyjmując ze spiżarni brokuł i zacząłem się rządzić w kuchni, sięgając po kilka garnków i patelnię. Oparłem się wygodnie pośladkami o zlew i zabrałem się za obieranie ziemniaków.
– Pamiętasz jak rozmawialiśmy ostatnio o duchach? – Ostatnio wyczułem, że to nie jest dla niej wygodny temat, ale teraz byliśmy sami, więc miałem nadzieję, że uda mi się od niej więcej wyciągnąć. – I to o czym mi powiedziałaś... chociaż nie powiedziałaś za wiele – dodałem szybko, niejako się na nią skarżąc. – ...nie pasowało mi do takich normalnych duchów – przyznałem, wrzucając przekrojonego ziemniaka do garnka. Szło mi to całkiem sprawnie, ale obrałem już tyle ziemniaków w swoim życiu, że chyba mógłbym to robić nawet z zamkniętymi oczami. – Skontaktowałem się z moim przyjacielem, który zna się na klątwach i doszliśmy do wniosku, że najprawdopodobniej ciąży na tobie Klątwa Oka – przerwałem na moment pracę, chcąc przyjrzeć się jej reakcji. Ja chyba poczułbym na jej miejscu ulgę, że w końcu wiem co mi dolega, ale Thalia mogła zareagować zgoła inaczej. Klątwa brzmiała poważnie.
– Tak ciężko w to uwierzyć...? – Zapytałem, widząc wątpliwości na jej twarzy. Wiem, że z boku moje słowa mogły wydawać się szaleństwem, bo przez ostatni rok straciłem w zasadzie wszystko na co pracowałem, ale naprawdę zaczynałem czuć się lepiej. Materialnie wciąż miałem tyle co nic, ale przynajmniej psychicznie zacząłem widzieć światło w tunelu. – Wiem, że... wciąż jest ciężko, ale... – wzruszyłem ramionami, nie do końca wiedząc jak ubrać swoje myśli w słowa. – Nie wiem, może to naiwne, ale mam wrażenie, że będzie lepiej – odparłem, uśmiechając się co prawda niemrawo, ale Thalia musiała zauważyć tę nadzieję w moich oczach. Trochę optymizmu w tych poplątanych czasach.
– Cała kuchnia? Spokojnie, trafiła w dobre ręce – odparłem, zostawiając te wszystkie przykre tematy za sobą. Podwinąłem rękawy swetra, od razu zabierając się do pracy. Zacząłem wyjmować wszystkie potrzebne składniki i odkładać je na pusty blat nieopodal. Wtedy dostrzegłem jak Thalia dodaje sobie kilka centymetrów, ot tak, jak gdyby nigdy nic. – Niesamowite – powiedziałem oczarowany, a kilka ziemniaków w międzyczasie sturlało mi się z blatu. – O! – Szybko się schyliłem, żeby je podnieść, zanim jakiś inny stwór niż Pangur postanowi je zjeść. A Thalia w międzyczasie wyczarowała truskawki. Truskawki! Kiedyś jadłem je codziennie, przygotowując popularne lody truskawkowe, a teraz nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miałem ten smak w ustach. – Jeżeli chcesz zużyć tak cenny owoc na to wątpliwej renomy wydarzenie... To kimże jestem, żeby się temu sprzeciwiać? – Odparłem, kłaniając się równie elegancko, co Thalia chwilę temu. – Może upchnęłaś tam jeszcze szampana? – Zażartowałem, wyjmując ze spiżarni brokuł i zacząłem się rządzić w kuchni, sięgając po kilka garnków i patelnię. Oparłem się wygodnie pośladkami o zlew i zabrałem się za obieranie ziemniaków.
– Pamiętasz jak rozmawialiśmy ostatnio o duchach? – Ostatnio wyczułem, że to nie jest dla niej wygodny temat, ale teraz byliśmy sami, więc miałem nadzieję, że uda mi się od niej więcej wyciągnąć. – I to o czym mi powiedziałaś... chociaż nie powiedziałaś za wiele – dodałem szybko, niejako się na nią skarżąc. – ...nie pasowało mi do takich normalnych duchów – przyznałem, wrzucając przekrojonego ziemniaka do garnka. Szło mi to całkiem sprawnie, ale obrałem już tyle ziemniaków w swoim życiu, że chyba mógłbym to robić nawet z zamkniętymi oczami. – Skontaktowałem się z moim przyjacielem, który zna się na klątwach i doszliśmy do wniosku, że najprawdopodobniej ciąży na tobie Klątwa Oka – przerwałem na moment pracę, chcąc przyjrzeć się jej reakcji. Ja chyba poczułbym na jej miejscu ulgę, że w końcu wiem co mi dolega, ale Thalia mogła zareagować zgoła inaczej. Klątwa brzmiała poważnie.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czym miał być dom, jak nie przedstawieniem tego, co dana osoba nosiła ze sobą i mogła w końcu pozostawić na miejscu? Ewentualnie jakimś przedstawieniem duszy, ale nie wydawało się, aby to było prawdą, przynajmniej w wypadku Thalii – a mimo to, pomieszczenie wydawało się urządzone całkiem przyjemnie, nie tylko dlatego, że widać w nim było cudzą rękę, ale również przez wzgląd na poświęcenie uwagi otoczeniu przez pannę Wellers. Dostrzec mógł więc Florek gdzieniegdzie porozwieszane dzwonki z muszelek i drobnych bursztynów, drobne figurki wyrzeźbione z drewna, znajdujące się na jednej półce, tłoczące się dookoła jakby chciały przytulić się nawzajem. Kolorwa pozytywka, nosząca wyraźne ślady malowania we wzory, które zdecydowanie nie należały do angielskich tradycji. Mała budka dla ptaków wywieszona za oknem, ręcznie pomalowania niezbyt udolnie w kolorowe wzory, ale ktoś zdecydowanie zadawał sobie trudu aby poświęcić nad nią czas. Dużo drobnych rzeczy, które nie składały się w całość z domem, ale patrzono osobno dawały pewien obraz.
- Pangur przyzwyczai się do ciebie bardzo szybko. Przygarnęłam go tak w połowie lutego, jeszcze uczy się przebywania z ludźmi. No i robi czasem się dramatyczny, ale zobaczysz, za jakiś czas będzie siedzieć na kolanach i łasić się do ciebie o głaskanie. – Parsknęła cicho, wyciągając dłoń aby poczochrać kota za uszami, mierzwiąc mu futro co spotkało się z bardzo niezadowolonym miauknięciem. Zaśmiała się cicho, przechodząc tymczasem wraz z Floreanem do dalszej części domu, mrugając w zastanowieniu kiedy zadał swoje pytanie.
- Tak i nie. Wróciłam wczoraj z Islandii i wiesz, znalazłam tam dwie osoby których spotkać się nie spodziewałam, ale które przywiozłam do domu. A które uznano za zaginione albo martwe. Po prawdzie, czułam się jak taki przewoźnik, ale zamiast zmarłych to przywożę zmarłych do żywych? Wiesz co mam na myśli, prawda? – Podrapała się po głowie, szukając jakiegoś odniesienia, które Florean mógłby kojarzyć. – Trochę jak walkirie! One nie były smętne, tylko dawały radę przewozić wojowników i jeszcze potrafiły walczyć! Myślisz, że pasowałabym na jedną? – W tonie głosu rozbrzmiewało rozbawienie, miała więc nadzieję, że Fortescue nie popsuje jej tych myśli. Zaraz jednak łagodniej uśmiechnęła się, szturchając go lekko dłonią w ramię.
- Ale cieszę się, że u ciebie lepiej. Naprawdę. – Chciała go widzieć częściej takiego – z dawnym zapałem, uśmiechniętego, mającego wiele pomysłów. Może jeszcze w bardziej kolorowych ubraniach, za którymi szczerze tęskniła, ale nie zamierzała na nie nalegać. Ostatnia była do mówienia komuś co ma nosić albo jak dobierać ubrania. Zaśmiała się jeszcze na truskawki, chociaż cicho i krótko, zaraz kładąc dłonie na biodra.
- Przyjmuj albo nie, nie ma narzekania. – Uniosła brwi na jego dalsze słowa, przenosząc się jeszcze w pobliże stolika na którym znajdowały się przygotowywane produkty. Przesunęła jeszcze dłonią po mięsie, zastanawiając się, czy specjalna okazja oznaczała, że teraz będą świętować tylko takie. Miała wrażenie, że jej urodziny minęły gorzej niż te, które spędzała w sierocińcu. Tam przynajmniej niektóre dzieci zmawiały się i budowały jej z piasku torty – wtykali wtedy patyki pionowo, udając, że to świeczki i bawiąc się w ich zdmuchiwanie.
- Wiem, że żartujesz, ale jakbyś potrzebował szampana, na pewno byłabym go w stanie zdobyć. Nie byłby tani, ale wiadomo, że to zawsze coś. – Poruszała znacząco brwiami. Życie bywało łatwiejsze kiedy można było myśleć o sobie jako o przemytniku. Niezbyt bezpieczna praca, ale w tym czasie zapewniająca dziwaczną stabilność jakiej wielu nie miało.
Skrzywiła się lekko, kiedy zaczął temat jej problemów. Naprawdę nie wiedziała, czemu tak szybko przeszli do rozmowy na ten temat, a gdy tylko zaczął mówić o szczegółach, dłonią przejechała po skórze, paznokciami zaczepiając o ramiona jakby temat powodował dyskomfort na polu fizycznym jak i psychicznym.
- Nie opowiadam o tym na lewo i prawo – burknęła na jego zastrzeżenia co do jej opowieści. Jakby jemu było łatwo opowiadać o czymś takim, a co dopiero w momencie kiedy po latach bez kontaktu, jedyne co robiła na ten moment to dopraszała się o pomoc. Kiedy zaś wspomniał o konkretnej klątwie, zwiesiła głowę, przygryzając palce i mając ochotę przez chwilę nie odpowiadać. Albo dłużej, niż chwilę.
- Pangur przyzwyczai się do ciebie bardzo szybko. Przygarnęłam go tak w połowie lutego, jeszcze uczy się przebywania z ludźmi. No i robi czasem się dramatyczny, ale zobaczysz, za jakiś czas będzie siedzieć na kolanach i łasić się do ciebie o głaskanie. – Parsknęła cicho, wyciągając dłoń aby poczochrać kota za uszami, mierzwiąc mu futro co spotkało się z bardzo niezadowolonym miauknięciem. Zaśmiała się cicho, przechodząc tymczasem wraz z Floreanem do dalszej części domu, mrugając w zastanowieniu kiedy zadał swoje pytanie.
- Tak i nie. Wróciłam wczoraj z Islandii i wiesz, znalazłam tam dwie osoby których spotkać się nie spodziewałam, ale które przywiozłam do domu. A które uznano za zaginione albo martwe. Po prawdzie, czułam się jak taki przewoźnik, ale zamiast zmarłych to przywożę zmarłych do żywych? Wiesz co mam na myśli, prawda? – Podrapała się po głowie, szukając jakiegoś odniesienia, które Florean mógłby kojarzyć. – Trochę jak walkirie! One nie były smętne, tylko dawały radę przewozić wojowników i jeszcze potrafiły walczyć! Myślisz, że pasowałabym na jedną? – W tonie głosu rozbrzmiewało rozbawienie, miała więc nadzieję, że Fortescue nie popsuje jej tych myśli. Zaraz jednak łagodniej uśmiechnęła się, szturchając go lekko dłonią w ramię.
- Ale cieszę się, że u ciebie lepiej. Naprawdę. – Chciała go widzieć częściej takiego – z dawnym zapałem, uśmiechniętego, mającego wiele pomysłów. Może jeszcze w bardziej kolorowych ubraniach, za którymi szczerze tęskniła, ale nie zamierzała na nie nalegać. Ostatnia była do mówienia komuś co ma nosić albo jak dobierać ubrania. Zaśmiała się jeszcze na truskawki, chociaż cicho i krótko, zaraz kładąc dłonie na biodra.
- Przyjmuj albo nie, nie ma narzekania. – Uniosła brwi na jego dalsze słowa, przenosząc się jeszcze w pobliże stolika na którym znajdowały się przygotowywane produkty. Przesunęła jeszcze dłonią po mięsie, zastanawiając się, czy specjalna okazja oznaczała, że teraz będą świętować tylko takie. Miała wrażenie, że jej urodziny minęły gorzej niż te, które spędzała w sierocińcu. Tam przynajmniej niektóre dzieci zmawiały się i budowały jej z piasku torty – wtykali wtedy patyki pionowo, udając, że to świeczki i bawiąc się w ich zdmuchiwanie.
- Wiem, że żartujesz, ale jakbyś potrzebował szampana, na pewno byłabym go w stanie zdobyć. Nie byłby tani, ale wiadomo, że to zawsze coś. – Poruszała znacząco brwiami. Życie bywało łatwiejsze kiedy można było myśleć o sobie jako o przemytniku. Niezbyt bezpieczna praca, ale w tym czasie zapewniająca dziwaczną stabilność jakiej wielu nie miało.
Skrzywiła się lekko, kiedy zaczął temat jej problemów. Naprawdę nie wiedziała, czemu tak szybko przeszli do rozmowy na ten temat, a gdy tylko zaczął mówić o szczegółach, dłonią przejechała po skórze, paznokciami zaczepiając o ramiona jakby temat powodował dyskomfort na polu fizycznym jak i psychicznym.
- Nie opowiadam o tym na lewo i prawo – burknęła na jego zastrzeżenia co do jej opowieści. Jakby jemu było łatwo opowiadać o czymś takim, a co dopiero w momencie kiedy po latach bez kontaktu, jedyne co robiła na ten moment to dopraszała się o pomoc. Kiedy zaś wspomniał o konkretnej klątwie, zwiesiła głowę, przygryzając palce i mając ochotę przez chwilę nie odpowiadać. Albo dłużej, niż chwilę.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Gotowanie stawało się dla mnie naturalną czynnością. Jeszcze kilka lat temu ledwie potrafiłem upiec jakiekolwiek ciasto, a teraz czułem się w kuchni jak ryba w wodzie. Ostatnio coraz częściej o tym myślałem, tak jak o Bertiem, który z pewnością chciałby to zobaczyć i podzielić się ze mną jakimś niestworzonym pomysłem. Z naszej dwójki to on zdecydowanie miał większą wyobraźnię i odwagę, zresztą nie tylko w kuchni, ale też poza nią. Być może ta odwaga ostatecznie stała się jego zgubą. Zmarkotniałem na chwilę, ale krótką, bo przecież nie można być smutnym, myśląc o Bertiem – jeżeli istnieje życie pośmiertne, to na pewno na nas wszystkich patrzy i wywraca oczami na każdą łzę spływającą po policzku. Wrzuciłem kolejnego ziemniaka do garnka, uśmiechając się pod nosem.
– Islandii? Wczoraj?! – Zapytałem z niedowierzaniem, przerywając na chwilę pracę. – I dopiero teraz o tym mówisz? – Wzniosłem ręce do nieba, nie mogąc uwierzyć, że wspomina o tym z takim spokojem. Islandia! Na długo zapamiętałbym taką wyprawę, ale dla mnie podróże nie były chlebem powszednim, tak jak dla Thalii. Choć wydawało mi się, że do każdego wyjazdu podchodziłbym z tą samą ekscytacją – być może przeceniałem swoje możliwości. – Znalazłaś… co? – Zreflektowałem się po chwili o czym Thalia mówi i poczułem się całkiem zmieszany. – Zaraz, zaraz – Przerwałem jej, unosząc dłoń, kiedy zaczęła mówić o jakichś Walkiriach. – Dwie znajome osoby na Islandii, tak po prostu? Jaka jest na to szansa! – Znikoma! W moich kategoriach myślenia znikoma, być może ludzie morza podchodzili do tych kwestii inaczej. Dla nich świat był mniejszy. Chciałem pytać dalej kim były te osoby, co tam robiły i skąd Thalia je znała, ale w ostatniej chwili powstrzymałem swoją ciekawość. W Zakonie nie każdy musi wiedzieć wszystko o wszystkim. – Na Walkirię? Pewnie – zaśmiałem się, szybko licząc ile już obrałem ziemniaków. No, to może jeszcze kilka, żeby zostały na jutro.
– Dobrze wiedzieć, że masz takie magiczne zdolności – skwitowałem, kiedy wspomniała o szampanie. – Ale powiem ci, że ta cała sytuacja spowodowała, że przewartościowałem parę rzeczy, i wiesz za czym najbardziej tęsknię? Za przyprawami. Za tym niepozornym kolorowym proszkiem albo liściem – wytłumaczyłem, dość żywo przy tym gestykulując. Bez tego wszystko smakowało podobnie, choćbym wspiął się na wyżyny sztuki kulinarnej. Westchnąłem, zalewając garnek wodą. Przynajmniej tego nikomu nie brakowało.
Chwyciłem za drewnianą deskę, która stała w rogu oparta o ścianę, i zacząłem kroić mięso. Nie mogę powiedzieć, że nie spodziewałem się takiej reakcji. Zamilkłem razem z nią, czekając aż w końcu postanowi się odezwać. Nie wiem ile minęło czasu: minuta, dwie, pięć? Zdążyłem pokroić całe mięso na mniejsze kawałki i delikatnie rozbić je tłuczkiem, uważając na to, żeby się nie rozpadły. W końcu odłożyłem wszystko na bok i wytarłem dłonie o leżącą nieopodal ścierkę. Zrozumiałem, że jeżeli ja dalej nie pociągnę tego tematu, to równie dobrze możemy wrócić do rozmowy o truskawkach.
– Ale mi powiedziałaś – zauważyłem. – Przeszkadza ci to, inaczej byś tego nie zrobiła – Dodałem, choć nie można było się dziwić, że jest zmęczona. Wystarczył krótki opis klątwy, który dostałem od Steffena, żeby się tym przerazić. – Thalia, daj sobie pomóc. Mogę cię umówić z tym przyjacielem, nawet nie musisz tam przychodzić ze swoją prawdziwą twarzą – nie potrafiłem zrozumieć dlaczego tak się zapiera skoro chciałem dobrze, a ona wyraźnie potrzebowała pomocy. – Nie wyjdę stąd dopóki się nie zgodzisz – dodałem, łamiąc brokuł na mniejsze kawałki.
– Islandii? Wczoraj?! – Zapytałem z niedowierzaniem, przerywając na chwilę pracę. – I dopiero teraz o tym mówisz? – Wzniosłem ręce do nieba, nie mogąc uwierzyć, że wspomina o tym z takim spokojem. Islandia! Na długo zapamiętałbym taką wyprawę, ale dla mnie podróże nie były chlebem powszednim, tak jak dla Thalii. Choć wydawało mi się, że do każdego wyjazdu podchodziłbym z tą samą ekscytacją – być może przeceniałem swoje możliwości. – Znalazłaś… co? – Zreflektowałem się po chwili o czym Thalia mówi i poczułem się całkiem zmieszany. – Zaraz, zaraz – Przerwałem jej, unosząc dłoń, kiedy zaczęła mówić o jakichś Walkiriach. – Dwie znajome osoby na Islandii, tak po prostu? Jaka jest na to szansa! – Znikoma! W moich kategoriach myślenia znikoma, być może ludzie morza podchodzili do tych kwestii inaczej. Dla nich świat był mniejszy. Chciałem pytać dalej kim były te osoby, co tam robiły i skąd Thalia je znała, ale w ostatniej chwili powstrzymałem swoją ciekawość. W Zakonie nie każdy musi wiedzieć wszystko o wszystkim. – Na Walkirię? Pewnie – zaśmiałem się, szybko licząc ile już obrałem ziemniaków. No, to może jeszcze kilka, żeby zostały na jutro.
– Dobrze wiedzieć, że masz takie magiczne zdolności – skwitowałem, kiedy wspomniała o szampanie. – Ale powiem ci, że ta cała sytuacja spowodowała, że przewartościowałem parę rzeczy, i wiesz za czym najbardziej tęsknię? Za przyprawami. Za tym niepozornym kolorowym proszkiem albo liściem – wytłumaczyłem, dość żywo przy tym gestykulując. Bez tego wszystko smakowało podobnie, choćbym wspiął się na wyżyny sztuki kulinarnej. Westchnąłem, zalewając garnek wodą. Przynajmniej tego nikomu nie brakowało.
Chwyciłem za drewnianą deskę, która stała w rogu oparta o ścianę, i zacząłem kroić mięso. Nie mogę powiedzieć, że nie spodziewałem się takiej reakcji. Zamilkłem razem z nią, czekając aż w końcu postanowi się odezwać. Nie wiem ile minęło czasu: minuta, dwie, pięć? Zdążyłem pokroić całe mięso na mniejsze kawałki i delikatnie rozbić je tłuczkiem, uważając na to, żeby się nie rozpadły. W końcu odłożyłem wszystko na bok i wytarłem dłonie o leżącą nieopodal ścierkę. Zrozumiałem, że jeżeli ja dalej nie pociągnę tego tematu, to równie dobrze możemy wrócić do rozmowy o truskawkach.
– Ale mi powiedziałaś – zauważyłem. – Przeszkadza ci to, inaczej byś tego nie zrobiła – Dodałem, choć nie można było się dziwić, że jest zmęczona. Wystarczył krótki opis klątwy, który dostałem od Steffena, żeby się tym przerazić. – Thalia, daj sobie pomóc. Mogę cię umówić z tym przyjacielem, nawet nie musisz tam przychodzić ze swoją prawdziwą twarzą – nie potrafiłem zrozumieć dlaczego tak się zapiera skoro chciałem dobrze, a ona wyraźnie potrzebowała pomocy. – Nie wyjdę stąd dopóki się nie zgodzisz – dodałem, łamiąc brokuł na mniejsze kawałki.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gotowała oszczędnie, wcześniej po prostu służąc na statku w kuchni gdzie każdy miał swoje obowiązki i każdy miał swoje dni, gdzie musiał zajmować się jedzeniem. Nie miała gustu, lubiła wszystko co jadła, bo przez wiele lat po prostu nie mogła spodziewać się nawet odrobiny dobrej kuchni. Jedzenie w sierocińcu przypominało często papki i po tylu latach było już jej wszystko jedno, gdy w końcu trafiła do Hogwartu. A potem po prostu jadła co tylko mogła złapać, nawet nie narzekając ani nie mówiąc nic złego, nawet jeżeli miała żebrać o resztki. Wizyty w lodziarni Floreana były jasnym punktem, gdzie mogła siedzieć i po prostu próbować. I czuć się jak dziecko, którym nie była nigdy. I czuć, że nikt jej nie ocenia i nie widzi ją jako gorszą.
- Jak chcesz się zabrać, to powiedz tak następnym razem, będę mogła porwać cię i może zostaniesz piratem. Chociaż jeżeli będziesz rozważać, gdzie chciałbyś się wybrać, musisz dać mi znać. – Podniosła się ze swojego miejsca, przechodząc w część domu gdzie przez moment jej nie widział a jedynym śladem jej bytności było szuranie po szafkach. Dopiero kiedy wróciła do pomieszczenia, wyciągnęła w jego stronę pudełko, uśmiechając się lekko. – Ale jeżeli chcesz, możesz przyjąć też prezent z Islandii. Mam nadzieję, że ci się spodobają. – Nie była pewna, czy dobrze zgadła, co mógłby konkretnie chcieć, ale jeżeli nie, to pewnie wystarczyło że otworzy okno i wskoczy do wody. Przynajmniej gdyby się utopiła to nie musiałaby znosić wstydu, prawda?
- Nie wiem, jaka to szansa, ale naprawdę, nie wiem nawet co się dzieje. Mam wrażenie, że co wpadam na ludzi, to nagle coś się pojawia, jakaś szansa dla nich, coś, co mogło okazać się okazją, ale nawet nie wiem czemu. Trochę jakby pech chodził za mną i bym ściągała to wszystko, ale przy okazji dawała innym szczęście. Wiem, naciągane, ale tak jakoś się dzieje… - Potarła dłonią czoło, nie wiedząc nawet, co mogła powiedzieć o wirze wydarzeń, ale absolutnie czuła się jakby nurty wodne nie były jedynymi, które rzucały ją na lewo i prawo.
- Dobrze, będę pamiętać że w razie czego nadaję się na walkirię. – Uśmiechnęła się lekko, przechodząc w stronę truskawek. Wsypała parę na dłonie, podkładając je pod wodę i odkładając je, ostrożnie łapiąc jedną z nich i otrząsając parę kropel. Przechodząc bliżej, uśmiechnęła się, podtykając owoc pod usta Floreana, który obecnie zajmował się jedzeniem.
- No dalej, powiedz aaaaa – uśmiechnęła się, czekając na to jak zareaguje, uśmiechając się jeszcze kiedy wspomniał temat przypraw. – Powiedz mi, czego ci brakuje, albo najlepiej zrób listę. Postaram się załatwić ci jakieś przyprawy, abyś mógł jednak gotować. Chyba, że też pasowałby ci cukier, bo powinnam dostać go w przyszłym miesiącu. – Może to by mu nie wystarczało, może wolałby coś innego, ale przynajmniej wiedziała czym mogłaby dysponować. Zostawiła go jednak dalej ku gotowaniu, nie chcąc mu przeszkadzać…dopóki temat nie zszedł na bardziej problematyczne tory.
Schylając głowę, przez chwilę zakryła oczy dłońmi. Słyszała co się działo dookoła, starając się nie reagować, ale Florean dalej do niej mówił. Najgorsze jest to, że miał rację, ale jak miała wytłumaczyć coś, co wydawało się nielogiczne? Strach nie był racjonalny, strach był jak oplatające się dookoła ciebie winoroślą, gotowe zadusić cię tak, jak robiły to z innymi roślinami.
- Bo się po prostu boję! – Podniosła głos, nie krzycząc jeszcze, ale spoglądając na Fortescue z tym wszystkim – przestrachem, obawą, niepewnością. – Nie to, że nie chcę, ale…nie wiem co się dzieje, nie rozumiem nic, pomagasz mi ale poza tym nikt nie przechodzi tego co ja, nie mam punktu odniesienia, Błagam, powiedz, że pójdziesz tam ze mną i nie zostanę sama… - Nie wiedziała, co to za znajomy, ale chciała być bezpieczna. Chociaż minimalnie.
- Jak chcesz się zabrać, to powiedz tak następnym razem, będę mogła porwać cię i może zostaniesz piratem. Chociaż jeżeli będziesz rozważać, gdzie chciałbyś się wybrać, musisz dać mi znać. – Podniosła się ze swojego miejsca, przechodząc w część domu gdzie przez moment jej nie widział a jedynym śladem jej bytności było szuranie po szafkach. Dopiero kiedy wróciła do pomieszczenia, wyciągnęła w jego stronę pudełko, uśmiechając się lekko. – Ale jeżeli chcesz, możesz przyjąć też prezent z Islandii. Mam nadzieję, że ci się spodobają. – Nie była pewna, czy dobrze zgadła, co mógłby konkretnie chcieć, ale jeżeli nie, to pewnie wystarczyło że otworzy okno i wskoczy do wody. Przynajmniej gdyby się utopiła to nie musiałaby znosić wstydu, prawda?
- Nie wiem, jaka to szansa, ale naprawdę, nie wiem nawet co się dzieje. Mam wrażenie, że co wpadam na ludzi, to nagle coś się pojawia, jakaś szansa dla nich, coś, co mogło okazać się okazją, ale nawet nie wiem czemu. Trochę jakby pech chodził za mną i bym ściągała to wszystko, ale przy okazji dawała innym szczęście. Wiem, naciągane, ale tak jakoś się dzieje… - Potarła dłonią czoło, nie wiedząc nawet, co mogła powiedzieć o wirze wydarzeń, ale absolutnie czuła się jakby nurty wodne nie były jedynymi, które rzucały ją na lewo i prawo.
- Dobrze, będę pamiętać że w razie czego nadaję się na walkirię. – Uśmiechnęła się lekko, przechodząc w stronę truskawek. Wsypała parę na dłonie, podkładając je pod wodę i odkładając je, ostrożnie łapiąc jedną z nich i otrząsając parę kropel. Przechodząc bliżej, uśmiechnęła się, podtykając owoc pod usta Floreana, który obecnie zajmował się jedzeniem.
- No dalej, powiedz aaaaa – uśmiechnęła się, czekając na to jak zareaguje, uśmiechając się jeszcze kiedy wspomniał temat przypraw. – Powiedz mi, czego ci brakuje, albo najlepiej zrób listę. Postaram się załatwić ci jakieś przyprawy, abyś mógł jednak gotować. Chyba, że też pasowałby ci cukier, bo powinnam dostać go w przyszłym miesiącu. – Może to by mu nie wystarczało, może wolałby coś innego, ale przynajmniej wiedziała czym mogłaby dysponować. Zostawiła go jednak dalej ku gotowaniu, nie chcąc mu przeszkadzać…dopóki temat nie zszedł na bardziej problematyczne tory.
Schylając głowę, przez chwilę zakryła oczy dłońmi. Słyszała co się działo dookoła, starając się nie reagować, ale Florean dalej do niej mówił. Najgorsze jest to, że miał rację, ale jak miała wytłumaczyć coś, co wydawało się nielogiczne? Strach nie był racjonalny, strach był jak oplatające się dookoła ciebie winoroślą, gotowe zadusić cię tak, jak robiły to z innymi roślinami.
- Bo się po prostu boję! – Podniosła głos, nie krzycząc jeszcze, ale spoglądając na Fortescue z tym wszystkim – przestrachem, obawą, niepewnością. – Nie to, że nie chcę, ale…nie wiem co się dzieje, nie rozumiem nic, pomagasz mi ale poza tym nikt nie przechodzi tego co ja, nie mam punktu odniesienia, Błagam, powiedz, że pójdziesz tam ze mną i nie zostanę sama… - Nie wiedziała, co to za znajomy, ale chciała być bezpieczna. Chociaż minimalnie.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Woda na ziemniaki zaczęła się intensywnie gotować, dlatego uchyliłem pokrywkę, pozwalając, by para buchnęła nad kuchenkę. – Doceniam tę propozycję, ale po ostatnim doszedłem do wniosku, że chyba mam chorobę morską – zaśmiałem się, magicznie podgrzewając wodę na brokuły, żeby trochę to wszystko przyspieszyć, bo już robiłem się głodny. Nawet nie zauważyłem, że Thalia na chwilę wyszła z kuchni, dlatego spojrzałem na nią zdziwiony, kiedy znalazła się nagle za mną z prezentem w dłoni. – Prezent? Zawstydzam się... – krygowałem się w żartach, odbierając od niej pudełko. Oczy mi się zaświeciły z ciekawości, bo już dawno nie dostałem od nikogo żadnego prezentu, tym bardziej zza granicy. Szybko wytarłem dłonie o spodnie i delikatnie uchyliłem wieczko, sam nie wiedząc, czego się spodziewać. Moim oczom ukazały się przepiękne rzeźbione drewniane łyżki. Wyciągnąłem jedną z nich, z wizerunkiem dwóch ryb na rączce. – Są piękne, dziękuję – powiedziałem całkiem szczerze, podnosząc wzrok na Thalię. Nietrudno było mnie zadowolić, zawsze byłem bardzo wdzięcznym człowiekiem, doceniającym każdy gest ze strony najbliższych. Ale sprezentowane przez nią rękodzieło było naprawdę ładne i czułem w nim historię. Rękę nieznajomego mi Islandczyka, który siedział przed swoim drewnianym domem na wprost wygasłego wulkanu i rzeźbił te nieduże arcydzieła, które teraz znalazły się w moim posiadaniu, po przepłynięciu kilkuset mil morskich. – To miłe, że o mnie tam pomyślałaś – odparłem, odkładając w końcu pudełko na bok, ale nie zamknąłem go, żeby dalej cieszyło oczy.
– Tylko trochę naciągane – stwierdziłem, krzątając się obok niej. – Ale to chyba dobrze? Przyciągać do siebie dobrych ludzi. Mogło być gorzej – odparłem, kładąc pierwsze kawałki mięsa na rozgrzanej patelni. Tłuszcz zaskwierczał, strzelając na prawo i lewo, więc odskoczyłem nieznacznie, żeby się nie poparzyć.
– Mmm – mruknąłem zadowolony, zjadając truskawkę. Była pyszna. Trochę kwaśna, pewnie rok temu bym się na nią skrzywił, ale w tym momencie wydawała mi się najsmaczniejszą truskawką jaką jadłem. – Daj jeszcze jedną – rzuciłem, mieszając coś drewnianą łopatką. – Nie no, jakoś daję radę, nie musisz – zacząłem się wycofywać ze swoich wcześniejszych zachwytów nad przyprawami, nie chcąc się narzucać. I tak wiele jej zawdzięczałem odkąd znowu się spotkaliśmy. Wniosła trochę normalności w moje szare wojenne życie. Chociaż chętnie przytuliłbym taki worek cukru i upiekł dobre ciasto. Moje kubki smakowe zaczynały zapominać czym są smaczne węglowodany, żywiąc się głównie kaszą i rybim mięsem.
Skupiłem się dalej na gotowaniu, czekając aż Thalia będzie gotowa powiedzieć coś więcej odnośnie klątwy jaka na niej ciążyła. Nie żartowałem: byłem w stanie tutaj siedzieć do białego rana i biadolić jej nad głową, że musi skorzystać z mojej pomocy i pozbyć się tego dziadostwa raz na zawsze. Akurat w tej kwestii wiedziałem, że mam rację. Wrzuciłem połamany brokuł do gotującej się wody, kontrolując czy nic się nie rozgotowuje ani nie przypala. I wtedy Thalia wreszcie się odezwała, ale nie tak, jak mogłem się spodziewać. Cierpliwie jej wysłuchałem, nie dając się ponieść emocjom. – Jasne, pójdę – zapewniłem ze spokojem, siadając obok niej. – To dobra decyzja, Thals – dodałem. – Gwarantuję, że znalazłem ci najlepszego specjalistę. Wiesz, że kiedyś okradliśmy razem Gringotta? – Ściszyłem głos do szeptu, jakby miał nas zaraz podsłuchać jakiś goblin. – Może kiedyś ci o tym opowiem – westchnąłem, podnosząc się z krzesła. Wbiłem widelec w ziemniaki, brokuły i mięso, dochodząc do wniosku, że wszystko już jest gotowe. Pozaglądałem do szafek (chyba czułem się tutaj zbyt swobodnie), wyjmując kilka naczyń. – Gotowe, madame – odparłem, machnąwszy różdżką, dzięki czemu talerze, sztućce i parujące od ciepła półmiski powędrowały na stół.
– Tylko trochę naciągane – stwierdziłem, krzątając się obok niej. – Ale to chyba dobrze? Przyciągać do siebie dobrych ludzi. Mogło być gorzej – odparłem, kładąc pierwsze kawałki mięsa na rozgrzanej patelni. Tłuszcz zaskwierczał, strzelając na prawo i lewo, więc odskoczyłem nieznacznie, żeby się nie poparzyć.
– Mmm – mruknąłem zadowolony, zjadając truskawkę. Była pyszna. Trochę kwaśna, pewnie rok temu bym się na nią skrzywił, ale w tym momencie wydawała mi się najsmaczniejszą truskawką jaką jadłem. – Daj jeszcze jedną – rzuciłem, mieszając coś drewnianą łopatką. – Nie no, jakoś daję radę, nie musisz – zacząłem się wycofywać ze swoich wcześniejszych zachwytów nad przyprawami, nie chcąc się narzucać. I tak wiele jej zawdzięczałem odkąd znowu się spotkaliśmy. Wniosła trochę normalności w moje szare wojenne życie. Chociaż chętnie przytuliłbym taki worek cukru i upiekł dobre ciasto. Moje kubki smakowe zaczynały zapominać czym są smaczne węglowodany, żywiąc się głównie kaszą i rybim mięsem.
Skupiłem się dalej na gotowaniu, czekając aż Thalia będzie gotowa powiedzieć coś więcej odnośnie klątwy jaka na niej ciążyła. Nie żartowałem: byłem w stanie tutaj siedzieć do białego rana i biadolić jej nad głową, że musi skorzystać z mojej pomocy i pozbyć się tego dziadostwa raz na zawsze. Akurat w tej kwestii wiedziałem, że mam rację. Wrzuciłem połamany brokuł do gotującej się wody, kontrolując czy nic się nie rozgotowuje ani nie przypala. I wtedy Thalia wreszcie się odezwała, ale nie tak, jak mogłem się spodziewać. Cierpliwie jej wysłuchałem, nie dając się ponieść emocjom. – Jasne, pójdę – zapewniłem ze spokojem, siadając obok niej. – To dobra decyzja, Thals – dodałem. – Gwarantuję, że znalazłem ci najlepszego specjalistę. Wiesz, że kiedyś okradliśmy razem Gringotta? – Ściszyłem głos do szeptu, jakby miał nas zaraz podsłuchać jakiś goblin. – Może kiedyś ci o tym opowiem – westchnąłem, podnosząc się z krzesła. Wbiłem widelec w ziemniaki, brokuły i mięso, dochodząc do wniosku, że wszystko już jest gotowe. Pozaglądałem do szafek (chyba czułem się tutaj zbyt swobodnie), wyjmując kilka naczyń. – Gotowe, madame – odparłem, machnąwszy różdżką, dzięki czemu talerze, sztućce i parujące od ciepła półmiski powędrowały na stół.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przesunęła jeszcze dłonią nad parą z ziemniaków, cofając ją zaraz kiedy okazała się jednak za gorąca jak na jej gust. Rzuciła jeszcze spojrzenie pełne pretensji w stronę garnka, ale zaraz tez parsknęła kiedy Florean wspomniał o chorobie morskiej. Poklepała go po ramieniu, widząc że nawet jeżeli dla marynarzy było to zabawne, bywało to jednak uciążliwym i poważnym problemem.
- Nie mów mi, że aż tak się źle ze mną pływało, co? – Ułożyła dłonie na bokach, unosząc również brwi jakby czekała, aż jej podskoczy, mimo wszystko jednak szybko powracając do swojej rozbawionej maniery. Potarła jeszcze oczy, czując że mimo wszystko zmęczenie z wczoraj powoli ją dopada, ale wiedziała że nie zamierza tutaj zasnąć. To na szczęście to nie był jeszcze ten etap, gdzie miałaby zasnąć tutaj na ramieniu Florka, wciskając się pod kocem. Nie, dopóki nie spróbuje znakomitego dania w wydaniu Fortescue. Szkoda było, że wojna nie sprzyjała prowadzeniu interesów, bo z pewnością czekałaby aż Flo otworzyłby jakiś lokal poza ulicą Pokątną. Chociaż gdyby nie wojna, to z tej ulicy by nawet nie musiał uciekać.
- Nie ma za co! – Uśmiechnęła się lekko, nie czując się wcale niezręcznie. Spojrzała jeszcze na Floreana i jego lekkie zmieszanie, zaraz też uśmiechając się kiedy zamiast tego pojawił się zachwyt. Nie wiedziała nawet, czemu na widok rzeźbionych rybek uśmiechała się lekko, myśląc o Flo, ale podejrzewała że po prostu pamiętając cały styl ubierania się, szaloną modę czy niezwykłe pomysły coś nietuzinkowego oraz coś, co było bardzo funkcjonalne ale równie piękne. Kupując to miała jedynie nadzieję, że będzie to ładnie zdobiło jego kuchnię.
- Czemu miałabym nie pamiętać? Aż tak źle o mnie myślisz? – Wydęła lekko policzki, ale nawet się nie obraziła. Mimo wszystko wciąż nie była zła, ale doprawdy, czemu miałaby o kimś nie pamiętać? Sama, w swoim zdziwieniu, przyłapywała się na tym, że tęskniła. I jednocześnie chyba tym bardziej bała się powrotu. Starała się być dobrą osobą, pomagać bliskim, ale też jednocześnie starała się jak mogła, aby nikogo nie zawodzić. Ale wiedziała, że tak będzie za każdym razem i za każdym razem ktoś będzie niezadowolony, więc tym bardziej chciała uciekać.
- Widzisz, polecam się, jak będziesz mieć problemy to po prostu wpadnij na mnie, to jakoś rozwiążemy sytuację. – Uśmiechnęła się, teraz raczej w przestrzeń i odsunęła się z drogi, pozwalając sobie na nie przeszkadzanie artyście przy pracy…no może poza kolejną truskawką, którą również zaraz podsunęła Floreanowi, zanim ostatecznie nie usiadła przy stole. – Dobra, już nie narzekaj na nic, tylko po prostu odezwij się w przyszłym miesiącu. – Spojrzała na niego, wiedząc, że mimo wszystkiego, należało się każdemu trochę przyjemności w życiu. Zwłaszcza jeżeli mogła ją zdobyć, tak jak cukier…
Spoglądała przez chwilę przez okno, nie wiedząc nawet, co odpowiedzieć, zanim nie zwrócił się w jej kierunku. Absolutnie nie wiedziała nawet, czemu wcale nie pocieszały ją te kradzieże od goblinów, chociaż normalnie potrząsałaby teraz Florkiem aby wydał jej więcej informacji. No bo jak to tak, zacząć i w ogóle nie dojść do końcowego wyniku? Co się stało? I co dokładnie ukradli? Zamiast tego jedynie wyciągnęła dłoń w kierunku Floreana i uścisnęła jego dłoń delikatnie.
- Dziękuję. – W sumie tylko tyle mogła powiedzieć na całkowitą pewność, zanim nie wróciła do jedzenia które miała przed sobą. – Mam nadzieję, że nie policzysz mnie za to przygotowanie obiadu, bo będę się zachwycać teraz przez najbliższy czas wybitnym jedzeniem… - Ostrożnie sięgnęła po sztućce i ukroiła kawałek i spróbowała…nie mogąc się nie zachwycać.
- Nie mów mi, że aż tak się źle ze mną pływało, co? – Ułożyła dłonie na bokach, unosząc również brwi jakby czekała, aż jej podskoczy, mimo wszystko jednak szybko powracając do swojej rozbawionej maniery. Potarła jeszcze oczy, czując że mimo wszystko zmęczenie z wczoraj powoli ją dopada, ale wiedziała że nie zamierza tutaj zasnąć. To na szczęście to nie był jeszcze ten etap, gdzie miałaby zasnąć tutaj na ramieniu Florka, wciskając się pod kocem. Nie, dopóki nie spróbuje znakomitego dania w wydaniu Fortescue. Szkoda było, że wojna nie sprzyjała prowadzeniu interesów, bo z pewnością czekałaby aż Flo otworzyłby jakiś lokal poza ulicą Pokątną. Chociaż gdyby nie wojna, to z tej ulicy by nawet nie musiał uciekać.
- Nie ma za co! – Uśmiechnęła się lekko, nie czując się wcale niezręcznie. Spojrzała jeszcze na Floreana i jego lekkie zmieszanie, zaraz też uśmiechając się kiedy zamiast tego pojawił się zachwyt. Nie wiedziała nawet, czemu na widok rzeźbionych rybek uśmiechała się lekko, myśląc o Flo, ale podejrzewała że po prostu pamiętając cały styl ubierania się, szaloną modę czy niezwykłe pomysły coś nietuzinkowego oraz coś, co było bardzo funkcjonalne ale równie piękne. Kupując to miała jedynie nadzieję, że będzie to ładnie zdobiło jego kuchnię.
- Czemu miałabym nie pamiętać? Aż tak źle o mnie myślisz? – Wydęła lekko policzki, ale nawet się nie obraziła. Mimo wszystko wciąż nie była zła, ale doprawdy, czemu miałaby o kimś nie pamiętać? Sama, w swoim zdziwieniu, przyłapywała się na tym, że tęskniła. I jednocześnie chyba tym bardziej bała się powrotu. Starała się być dobrą osobą, pomagać bliskim, ale też jednocześnie starała się jak mogła, aby nikogo nie zawodzić. Ale wiedziała, że tak będzie za każdym razem i za każdym razem ktoś będzie niezadowolony, więc tym bardziej chciała uciekać.
- Widzisz, polecam się, jak będziesz mieć problemy to po prostu wpadnij na mnie, to jakoś rozwiążemy sytuację. – Uśmiechnęła się, teraz raczej w przestrzeń i odsunęła się z drogi, pozwalając sobie na nie przeszkadzanie artyście przy pracy…no może poza kolejną truskawką, którą również zaraz podsunęła Floreanowi, zanim ostatecznie nie usiadła przy stole. – Dobra, już nie narzekaj na nic, tylko po prostu odezwij się w przyszłym miesiącu. – Spojrzała na niego, wiedząc, że mimo wszystkiego, należało się każdemu trochę przyjemności w życiu. Zwłaszcza jeżeli mogła ją zdobyć, tak jak cukier…
Spoglądała przez chwilę przez okno, nie wiedząc nawet, co odpowiedzieć, zanim nie zwrócił się w jej kierunku. Absolutnie nie wiedziała nawet, czemu wcale nie pocieszały ją te kradzieże od goblinów, chociaż normalnie potrząsałaby teraz Florkiem aby wydał jej więcej informacji. No bo jak to tak, zacząć i w ogóle nie dojść do końcowego wyniku? Co się stało? I co dokładnie ukradli? Zamiast tego jedynie wyciągnęła dłoń w kierunku Floreana i uścisnęła jego dłoń delikatnie.
- Dziękuję. – W sumie tylko tyle mogła powiedzieć na całkowitą pewność, zanim nie wróciła do jedzenia które miała przed sobą. – Mam nadzieję, że nie policzysz mnie za to przygotowanie obiadu, bo będę się zachwycać teraz przez najbliższy czas wybitnym jedzeniem… - Ostrożnie sięgnęła po sztućce i ukroiła kawałek i spróbowała…nie mogąc się nie zachwycać.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Miło było usiąść do syto zastawionego stołu, nawet jeżeli przygotowany przeze mnie posiłek nie należał do szczególnie wystawnych. Całe to moje gotowanie ograniczało się teraz tylko do tego, żeby coś zjeść, a nie żeby zjeść coś specjalnego. Na początku obiecałem sobie, że deficyt produktów może pobudzić moją kreatywność, i faktycznie tak było, ale teraz zaczynałem już być tym zmęczony. Tęskniłem za wygodą posiadania pełnej lodówki i sklepu pod nosem, za wymyślaniem oryginalnych deserów i częstowaniem nimi klientów, za udziałem w gastronomicznych eksperymentach i projektowaniem czegoś, czego jeszcze nikt nie widział, za żartami z Bertiem i wymianą naszych kulinarnych spostrzeżeń. Coraz bardziej tęskniłem za dawną normalnością, jednocześnie boleśnie sobie uświadamiając, że prawdopodobnie już nigdy nie wróci. Tym usilniej nakazywałem sobie cieszyć się z takich chwil jak ta, żeby całkiem nie zdziczeć i nie oszaleć.
– Wydawało mi się, że na Islandii znajdziesz lepsze tematy do rozmyślań niż moja skromna osoba, ale skoro tak mówisz – odpowiadam, posyłając jej rozbawione spojrzenie. Nigdy nie ciągnęło mnie do zwiedzania świata, ale gdy tak słuchałem opowieści Thalii, zaczynałem dochodzić do wniosku, że postawienie stopy na obcym lądzie musi być ekscytujące. Może kiedyś postanowię schować się gdzieś pod pokładem na jednej z takich wypraw, na razie miałem bardziej przyziemne oczekiwania odnośnie swojej przyszłości. Normalny dom i praca: chyba nie było sensu dłużej czekać na uspokojenie się sytuacji w Londynie, chyba powinienem odpuścić tamto miejsce i zadomowić się w nowym, choć nie było to proste. Chociaż jeżeli Thalii to się udało, pomimo morskiego zewu w jej krwi, to mi chyba też się uda.
– Nie wiem czy byłabyś w stanie się wypłacić, wszak gotował ci sam mistrz – wzruszyłem ramionami, odpuszczając już trudny temat klątwy opętania, bo sytuacja przy stole znowu zaczynała się robić napięta. Grunt, że Thalia zgodziła się sobie pomóc – teraz miałem zielone światło, żeby dalej truć jej głowę wszelkimi spotkaniami w tej sprawie.
Posiłkowi brakowało trochę soli, dorzuciłbym też kilka bardziej orientalnych przypraw, ale i tak było całkiem smaczne. Szczególnie brokuł: warzywa zdecydowanie były czymś, czego brakowało mi ostatnio w diecie. Jeszcze pół roku temu nie zwracałbym tak na to uwagi. – Będę się już zbierał, Thals – odparłem, zerkając na swój wysłużony zegarek, kiedy już skończyłem jeść. Za oknem robiło się ciemno, a droga do Oazy była dość długa, nawet ze świstoklikiem. – Odezwę się jeszcze do ciebie w... no, wiesz w jakiej sprawie – westchnąłem, wstając od stołu. – O, zapomniałbym! – Dobrze, że w porę moje spojrzenie padło na niewielki upominek, bo byłbym go tutaj zostawił. Chociaż nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, przecież trzeba gdzieś coś zostawić, żeby później móc po to wrócić. – Ładnie tu. Cieszę się, że w końcu masz prawdziwy dom – nie wiem czemu nagle zebrało mi się na wspominki, ale po tylu latach domu dziecka, dormitorium i kołyszących się statków, Thalia zdecydowanie zasłużyła na swoje miejsce. – Blisko wody, gdybyś jednak postanowiła uciec – zauważyłem. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby kiedyś tak zrobiła. – Sprytne – Zaśmiałem się, pomału kierując kroki w stronę drzwi, gdzie zostawiłem swój płaszcz. – Ale jesteś pewna, że nie ma tam żadnych trytonów? – Mogłem od tego pytania zacząć zanim kilka godzin wcześniej wpatrywałem się w tę wodę jak urzeczony. Jeszcze raz upewniłem się, że mam w kieszeni świstoklik i różdżkę zanim pożegnałem się z Thalią krótkim uściskiem i wyszedłem na zewnątrz.
– Wydawało mi się, że na Islandii znajdziesz lepsze tematy do rozmyślań niż moja skromna osoba, ale skoro tak mówisz – odpowiadam, posyłając jej rozbawione spojrzenie. Nigdy nie ciągnęło mnie do zwiedzania świata, ale gdy tak słuchałem opowieści Thalii, zaczynałem dochodzić do wniosku, że postawienie stopy na obcym lądzie musi być ekscytujące. Może kiedyś postanowię schować się gdzieś pod pokładem na jednej z takich wypraw, na razie miałem bardziej przyziemne oczekiwania odnośnie swojej przyszłości. Normalny dom i praca: chyba nie było sensu dłużej czekać na uspokojenie się sytuacji w Londynie, chyba powinienem odpuścić tamto miejsce i zadomowić się w nowym, choć nie było to proste. Chociaż jeżeli Thalii to się udało, pomimo morskiego zewu w jej krwi, to mi chyba też się uda.
– Nie wiem czy byłabyś w stanie się wypłacić, wszak gotował ci sam mistrz – wzruszyłem ramionami, odpuszczając już trudny temat klątwy opętania, bo sytuacja przy stole znowu zaczynała się robić napięta. Grunt, że Thalia zgodziła się sobie pomóc – teraz miałem zielone światło, żeby dalej truć jej głowę wszelkimi spotkaniami w tej sprawie.
Posiłkowi brakowało trochę soli, dorzuciłbym też kilka bardziej orientalnych przypraw, ale i tak było całkiem smaczne. Szczególnie brokuł: warzywa zdecydowanie były czymś, czego brakowało mi ostatnio w diecie. Jeszcze pół roku temu nie zwracałbym tak na to uwagi. – Będę się już zbierał, Thals – odparłem, zerkając na swój wysłużony zegarek, kiedy już skończyłem jeść. Za oknem robiło się ciemno, a droga do Oazy była dość długa, nawet ze świstoklikiem. – Odezwę się jeszcze do ciebie w... no, wiesz w jakiej sprawie – westchnąłem, wstając od stołu. – O, zapomniałbym! – Dobrze, że w porę moje spojrzenie padło na niewielki upominek, bo byłbym go tutaj zostawił. Chociaż nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, przecież trzeba gdzieś coś zostawić, żeby później móc po to wrócić. – Ładnie tu. Cieszę się, że w końcu masz prawdziwy dom – nie wiem czemu nagle zebrało mi się na wspominki, ale po tylu latach domu dziecka, dormitorium i kołyszących się statków, Thalia zdecydowanie zasłużyła na swoje miejsce. – Blisko wody, gdybyś jednak postanowiła uciec – zauważyłem. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby kiedyś tak zrobiła. – Sprytne – Zaśmiałem się, pomału kierując kroki w stronę drzwi, gdzie zostawiłem swój płaszcz. – Ale jesteś pewna, że nie ma tam żadnych trytonów? – Mogłem od tego pytania zacząć zanim kilka godzin wcześniej wpatrywałem się w tę wodę jak urzeczony. Jeszcze raz upewniłem się, że mam w kieszeni świstoklik i różdżkę zanim pożegnałem się z Thalią krótkim uściskiem i wyszedłem na zewnątrz.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie dbała o to, czy posiłek był mniej bądź bardziej wystawny – nigdy nie zależało jej przecież na ucztach a na towarzystwie. Oczywiście, zawsze było miło od czasu do czasu zjeść porządniejszy, nieco bardziej syty posiłek, a i w jej wspomnieniach parne dni, w których zamykała się za szybami lodziarni Fortescue, wysępiając od Floreana co raz to nowsze smaki do spróbowania (dzielnie nazywając się „testerem”, bo jak nie ona to kto?) też należały do tych milszych, które wypływały częściej w jej pamięci na powierzchnię. Również tęskniła za czasami, w których wojny nie było, paradoksalnie jednak powodziło jej się lepiej niż wcześniej i lepiej, niż przyjaciołom, z których wiele zaczynało z o wiele wyższego statusu niż ona. Czyżby nielegalna praca była jednak dobrym wyborem, niezależnie od rządu.
- Wszędzie dobrze jest wspominać tych, na których nam zależy! – Szturchnęła jeszcze Floreana między żebra w swojej typowej odpowiedzi przemocą (no dobrze, nie aż tak źle, mogło być rzeczywiście gorzej), ale musiała przyznać, że jedzenie za bardzo kusiło aby się od niego odrywać na zbyt długo. Wzięła jeszcze głęboki wdech, starając się jak najbardziej docenić smaki, które teraz znalazła…i może rzeczywiście powinna zainwestować czas aby znaleźć jakieś przyprawy dla Fortescue. W końcu robił tak wiele dla niej, należało mu się też jakieś podziękowanie. Nawet jeżeli do samego tematu klątwy wracać teraz nie chciała.
- No to muszę ci zapłacić jakoś inaczej. – Mrugnęła w jego kierunku, zaraz też kończąc swój posiłek, bo chociaż był wybitnie dobry, nauczyła się jeść szybko, tak jakby zaraz ktoś miał jej sprzątnąć jedzenie sprzed nosa. Dopiero kiedy skończyła posiłek, mało elegancko wylizała talerz, zaraz potem przecierając policzki i kąciki ust dłonią, aby upewnić się, że na nich nie zostało.
- Szkoda. – Wydawała się całkiem rozczarowana, że Florean już musiał się zbierać, ale musiała zaakceptować to, że potrzebował się zbierać. Sama podniosła się, ściskając go mocno i uśmiechając się tak samo, jak on, kiedy wspomniał o tym miejscu. – Bardzo dobrze się tutaj czuję. A wiele trytonów jest lepszym towarzystwem niż ludzie. A ty…trzymaj się, Flo. I dziękuję za wszystko.
ztx2
- Wszędzie dobrze jest wspominać tych, na których nam zależy! – Szturchnęła jeszcze Floreana między żebra w swojej typowej odpowiedzi przemocą (no dobrze, nie aż tak źle, mogło być rzeczywiście gorzej), ale musiała przyznać, że jedzenie za bardzo kusiło aby się od niego odrywać na zbyt długo. Wzięła jeszcze głęboki wdech, starając się jak najbardziej docenić smaki, które teraz znalazła…i może rzeczywiście powinna zainwestować czas aby znaleźć jakieś przyprawy dla Fortescue. W końcu robił tak wiele dla niej, należało mu się też jakieś podziękowanie. Nawet jeżeli do samego tematu klątwy wracać teraz nie chciała.
- No to muszę ci zapłacić jakoś inaczej. – Mrugnęła w jego kierunku, zaraz też kończąc swój posiłek, bo chociaż był wybitnie dobry, nauczyła się jeść szybko, tak jakby zaraz ktoś miał jej sprzątnąć jedzenie sprzed nosa. Dopiero kiedy skończyła posiłek, mało elegancko wylizała talerz, zaraz potem przecierając policzki i kąciki ust dłonią, aby upewnić się, że na nich nie zostało.
- Szkoda. – Wydawała się całkiem rozczarowana, że Florean już musiał się zbierać, ale musiała zaakceptować to, że potrzebował się zbierać. Sama podniosła się, ściskając go mocno i uśmiechając się tak samo, jak on, kiedy wspomniał o tym miejscu. – Bardzo dobrze się tutaj czuję. A wiele trytonów jest lepszym towarzystwem niż ludzie. A ty…trzymaj się, Flo. I dziękuję za wszystko.
ztx2
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kuchnia II
Szybka odpowiedź