Wydarzenia


Ekipa forum
Oyvind Borgin
AutorWiadomość
Oyvind Borgin [odnośnik]11.04.22 17:27

Øyvind Borgin

Data urodzenia: 15 stycznia 1929
Nazwisko matki: Blythe
Miejsce zamieszkania: Londyn, Ulica śmiertelnego Nokturna 10
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Pracownik Borgin and Burkes, badacz run skandynawskich
Wzrost: 181 cm
Waga: 78
Kolor włosów: rudy blond
Kolor oczu: Niebieskie
Znaki szczególne: Intensywne, niebieskie i jasne oczy oraz ogromna ilość piegów na całym ciele.


W przeciwieństwie do mojego rodzeństwa, moje imię nie wywodzi się z mitologii nordyckiej - Øyvind zostało nadanym przez moich rodziców pod wpływem emocji i nadziei po trudnych dla nich latach, kiedy starali się o swoje potomstwo. Byłem ich pierwszym synem, który żywy przyszedł na świat. Mój starszy brat, kiedy się urodził, nigdy nie otworzył oczu - nawet nie zapłakał. Był martwy.
Po kilku latach, dołączyła do mnie siostra oraz najmłodszy brat - choć żadne z nas nie wydawało się odznaczać solidnym zdrowiem. Byliśmy chorowitymi dziećmi, znacznie bardziej zaangażowani w czytanie książek i rozwój w dziedzinach praktykowanych przez naszych rodziców niż w poznawanie empiryczne świata nas otaczającego - choć nie, żeby dorastając na ulicy Śmiertelnego Nokturna, dostawaliśmy wiele swobodnych sytuacji do badania i eksploracji.
Nasz ojciec był zaklinaczem - nie tylko specjalizował się w nakładaniu potężnych klątw, ale i z łatwością przychodziło mu ich zdejmowanie. Nasza matka zajmowała się tworzeniem talizmanów - a spoglądając w przeszłość, staje się dla mnie jaśniejsze, dlaczego wraz z rodzeństwem mieliśmy takie problemy ze zdrowiem. Nasza matka, tak jak żadna kobieta, nie powinna nigdy zajmować się zawodowo magią, aby móc urodzić zdrowe dzieci. Był to błąd ich niewiedzy, za który przyszło płacić mi i mojemu rodzeństwu dzisiaj.
Nasz dziadek pracujący w Borgin and Burkes, zasugerował że wyprawy w nasze rodzinne strony do Norwegii mogą odnieść pozytywny wpływ na nasze zdrowie - i w taki sposób właśnie wkrótce pierw ja, a później i moje rodzeństwo, zaczęliśmy przebywać przez kilka miesięcy w roku w malowniczej Norwegii, ucząc się również kultury jak i języka naszych przodków. Przebywaliśmy w gościnie u zaprzyjaźnionej z naszym dziadkiem czystokrwistej rodziny, która przedstawiała nam historię i sztukę, która była naszym dziedzictwem - a do której prawdopodobnie już nigdy nie przyjdzie nam powrócić.
Poznawaliśmy rośliny górzystych terenów, kamienie ofiarowane przez ziemię, ale przede wszystkim mitologię - i coś, co było bliskie tak wielu Borginom przed nami, runy powiązane z ludami skandynawskimi. Norwegia zdawała się pochłaniać nas w całości - dawała nam wiarę w coś wyższego, dumę z własnych korzeni i pewność siebie, o której nawet nigdy wcześniej nie myśleliśmy, że będzie nam potrzebna. Mogliśmy być dumni, wiedząc że wywodzimy się z Królestwa Norweskiego, co było zauważalne jeszcze dokładniej z każdym razem powrotem do tłocznego od mugoli Londynu.
Coraz rzadziej chciałem przebywać wśród szlam i tych, którzy w pełni byli pozbawieni magicznego daru. Wybór szkoły, do której miałem się udać nie podpadał ani przez moment pod wątpliwość - tak jak mój ojciec, jak i dziadek i nasz pradziadek, miałem zostać wysłany wraz z rodzeństwem do Durmstrangu, nawet pomimo problemów z moją tężyzną fizyczną.

W okresie, w którym znajdywałem się w Londynie - a zazwyczaj było to w tych chłodniejszych, zimowych miesiącach - rodzice zdawali się bardziej poświęcać uwagę swojej pracy niż mi i rodzeństwu. Niczego nam nie brakowało, niektórzy mogliby powiedzieć, że byliśmy niezwykle rozpieszczeni, jednak to nie było prawdą. Nie dostawaliśmy każdej zabawki, o którą poprosiliśmy czy każdego ciastka, ani tym bardziej uwagi naszych rodziców. Byliśmy zadbani, i choć dzieliliśmy pokój to każdy z nas miał swoje własne ubrania, zabawki czy książki. Musieliśmy potrafić się dobrze wysławiać i zachowywać, w szczególności kiedy przy niektórych okazjach odwiedzaliśmy naszego dziadka w sklepie prowadzonym wspólnie z lordami Durrham. Nasz dziadek dbał o to, aby nasza etykieta była nienaganna, wiedząc że może się ona nam przydać w przyszłości. Przekazywał nam również historie, dlaczego i w jaki sposób znaleźliśmy się tutaj w Anglii - opowiadał nam, dlaczego to czystość krwi jest dla nas tak istotna, i dlaczego w przyszłości również i my powinniśmy o niej pomyśleć; o tym, jak mugole niszczą wszystko dla własnego kaprysu, jak przelewają bezmyślnie krew innych czarodziejów przez zwykły strach. Nie podobało mi się to jeszcze bardziej, z każdą historią na temat mugoli, coraz bardziej nienawidziłem, że znajdują się tutaj w naszym mieście. Nie chciałem ich tutaj - nie chciałem ich w Anglii, ani w Norwegii. Przynosili jedynie szkody dla świata, dla natury i dla czarodziejów.
Dzięki wizytom w sklepie Borgin and Burkes, ale również i przez pracę rodziców, nauczyłem się ostrożności w obchodzeniu z przedmiotami, których pochodzenia nie znałem. Składniki alchemiczne, metale czy przeklęta biżuteria i inne przedmioty domowego użytku nigdy nie były pozostawione poza zasięgiem naszych oczu czy rąk - wręcz przeciwnie. Szybko jednak wynosiliśmy naukę, aby nie dotykać rzeczy bez potrzeby, kiedy coś w kociołku mamy wybuchało czy kiedy raz nasza młodsza siostra miała na sobie klątwę, którą ojciec musiał zdejmować. Nie szczędzono nam reprymend i kar cielesnych, kiedy popełnialiśmy błąd czy łamaliśmy jedną z zasad. Mieliśmy wiedzieć jak się zachowywać - jak odpowiednio reprezentować nasze nazwisko, na którego renomę w Anglii przecież nasi przodkowie pracowali długimi latami.

Byłem Anglikiem, jednak znajdując się w Durmstrangu, znając i praktykując norweski jeszcze przed wyjazdem do szkoły, nie czułem się wykluczony z grupy studentów.  To właśnie z nimi odnalazłem wspólny język i nić porozumienia na podłożu podobnych poglądów. Czułem, że posiadałem dwa domy - Norwegię, do której już nigdy nie będę zdolny powrócić na stałe - ale i Anglię. Nie byłem jednak rozdarty, czułem się w odpowiednim miejscu, niezależnie od tego czy byłem w Skandynawii, czy na Wyspach Brytyjskich.
Rozłąkę z rodzinę znosiłem wręcz zaskakująco dobrze - pisałem regularnie co dwa tygodnie list ze zdaniem czegoś na wzór raportu z wydarzeń w szkole do moich domu, skupiając się jednak przez lara nauki na nauce, do której miałem dostęp.
Byłem niezwykle uzdolniony w naukach magicznych - numerologia i starożytne runy przychodziły mi z łatwością, szczególnie że to właśnie tymi ostatnimi za sprawą mojego ojca, interesowałem się już od małego brzdąca. Sztuki alchemiczne nigdy nie były moimi zainteresowaniami ponad przygotowywanie baz do podstawowych klątw - moją miłością w kwestii magii najlepiej opisywała transmutacja. Możliwość tworzenia, przekształcania otwierała przede mną wrota, na których myśl odczuwałem gęsią skórkę ekscytacji. Jeszcze w wolnym czasie zaczytywałem się w książkach odnoszących się właśnie na tematy powiązane ze świstoklikami, z transmutacją żywych organizmów w nieożywione przedmioty, wyobrażając sobie w jaki sposób podobne zaklęcia można było wykorzystać do walki, która okazywała się być moją największą piętą achillesową podczas nauki w Durmstrangu.
Zgłębiałem z przyjemnością teoretyczną stronę magii - podejmując się czasem śmielszych, a czasem mniej, prób stworzenia czegoś samemu. Przed każdym podejściem do uwarzenia eliksiru czy rzucenia nowego zaklęcia, stresowałem się na myśl, że coś mogłoby mi się nie powieść - bo nie mogło. Tylko czarodzieje leniwi i nisko urodzeni nie radzili sobie z magią i nauką, a stanowczo mi było do takiego niezwykle daleko. Właśnie dlatego przed podejściem do rzucenia nowego zaklęcia, starałem się uzupełnić w pierwszej kolejności wiedzę - pochodzenie zaklęcia, etymologię, wiązania magiczne i zażyłości, jak i kolizje, które mogły zajść, gdybym nieumyślnie popełnił błąd w wymowie czy ruchu nadgarstka. Moja ciekawość i chęć poznania, jak i zrozumienia działania magii kierowała mnie w kierunku numerologii. Chciałem lepiej zrozumieć dar, z którym się urodziłem.
Byłem zawsze osobą staranną, nie nazwałbym siebie perfekcjonistą, choć może często dążyłem do tego, aby rzeczy były zrobione jak najlepiej. Jeśli już brałem się za coś, starałem się zrobić to najlepiej jak tylko mogłem - spełnić i przewyższyć wszystkie oczekiwania, wyznaczyć sobie samemu cele, które były dla mnie poza zasięgiem tylko po to, aby wystawiać swoje umiejętności na próby i rozwijać się w ten sposób. Nie działało to tylko w jednym aspekcie mojego życia - zawsze brakowało mi tężyzny fizycznej czy kondycji. Nawet lata spędzone w Durmstrangu nie potrafiły tego dla mnie naprawić, a ja czułem się największą porażką za każdym razem, kiedy przychodził moment testów sprawnościowych i ćwiczeń. Zawsze byłem poniżej przeciętnych - poniżej średniej, a bardzo często na szarym końcu. Nie byłem wojownikiem, nie potrafiłem walczyć mieczem tak dobrze jak inni studenci. Byłem często niezdarny, z moich dłoni łatwo było wytrącić różdżkę - mój refleks i siła pozostawiały wiele do życzenia, choć w pojedynkach magicznych nadrabiałem kreatywnością. Zaklęcia zarówno czarnomagiczne jak i transmutacyjne pomagały mi przy niektórych okazjach odnieść zwycięstwo, często będąc zmuszonym w ostateczności do sięgania po białą magię w ramach obrony.
To również Durmstrang obudził we mnie zainteresowanie czarną magią - w szczególności klątwami. Studiowałem pochodzenia i znaczenia run, intencje które niosły i jak można było te intencje wypaczyć. Po każdej odniesionej porażce z zakresu fizycznych ćwiczeń, parłem jeszcze mocniej w świat nauki i książek, chcąc w pewnym stopniu zrekompensować sobie moje braki. Jeszcze na trzecim roku odkryłem, właśnie dzięki licznym lekturom w szkolnej bibliotece, że studiowanie anatomii człowieka mogło mi dać znaczącą przewagę podczas walki i pojedynków - a jako student pilny, prędko zacząłem czerpać wiedzę, która okazała się również przydatna przy poprawnym rzucaniu klątw. Ludzka anatomia, choć pozornie potrzebna wyłącznie medykom, z czasem okazała się moim ogromnym sojusznikiem. Mimo nie najlepszego refleksu i braku przewagi w starciach czołowych, wiedziałem jak obezwładnić przeciwnika tak długo jak zachowywałem z nim odpowiedni dystans - póki grałem z nim w moją własną grę, wyciągając wszystkie skumulowane brudne sztuczki z własnego rękawa, co też nie zawsze było pochlebiane przez profesorów.

Nauka w Durmstrangu jednak nie mogła trwać wiecznie. Po ukończeniu ostatniego roku - po zdaniu na odpowiednim poziomie wszystkich egzaminów, wróciłem do rodzinnego Londynu. Czułem wtedy pewnego rodzaju nostalgię, kiedy znalazłem się na ulicach angielskiego miasta - jakbym rzeczywiście tęsknił za magicznymi uliczkami , ale nawet i tymi mugolskimi. Czułem dziwny spokój na myśl o podjęciu pracy u boku ojca w jego działalności zawodowej bazującej na runach i czarnej magii - w końcu był zaklinaczem, a ja u jego boku chciałem rozwinąć i swoje skrzydła, jak i wesprzeć go w pracy.
Około roku po moim powrocie jednak otrzymałem informację od dziadka, że podjął kroki w kwestii mojego ożenku. Ta wiadomość spadła na mnie dość nagle, jednak nie byłem osobą podważającą decyzje autorytetów - zawsze słuchałem się starszych, profesorów czy doświadczonych czarodziejów i szanowałem ich zdanie, a dowiadując się więcej na temat mojej przyszłej małżonki, pochodzącej z czystokrwistej rodziny, u której spędzałem czas jeszcze przed uczęszczaniem do szkoły, sprawiła że mój umysł był o wiele spokojniejszy.
Była piękna, była artystką zupełnie zagubioną na ulicach Londynu, ale zdawała się cieszyć najdrobniejszymi elementami, których ja sam dotychczas nie dostrzegałem. Tym jak spomiędzy kostki brukowej kwitły kwiaty - tym jak natura, mimo wszystkich prób mugolskich, nie poddawała się i walczyła o przetrwanie w tym miejscu. Drażniło mnie to jeszcze bardziej, kiedy darząc coraz większą sympatią moją żonę, uświadamiałem sobie jak mugole swoimi akcjami dewastowali świat i piękno, które dla niej było tak istotne.
W przeciągu dwóch lat stanęła przy moim boku jako pani Borgin. Dokładałem w tym czasie wszelkich starań, aby zapewnić nam byt, pomagając ojcu prowadzić rachunki przedsiębiorstwa i samemu spędzając godziny na przygotowywaniu odpowiednich baz pod klątwy, kontaktu z klientami i powolnej nauki sztuki handlu, jak i rozmowy. Chciałem zapewnić mojej żonie i naszym przyszłym dzieciom dobrobyt, wspierając jednocześnie jej pasje do malowania, która powoli zaczynała przynosić dodatkowe dochody do naszego domowego budżetu. Tworzyła obrazy piękne i wielobarwne, nie zniechęcała się mimo mieszanych opinii na ich temat. Nie do końca pojmowałem jej wizję, chociaż dla mnie najpiękniejszym widokiem było to jak nad nimi pracowała. Mimo mojego słabego zdrowia fizycznego, podejmowałem się pomocy dla niej przy ucieraniu pigmentów i tworzeniu farb. Nie rozumiałem jej radości w pełni, kiedy mogła malować farbami, które sporządziłem dla niej osobiście - widziałem, że nie były idealne porównując do tych kupowanych od odpowiednich wytwórców, ale w ten sposób mogliśmy również nieco zaoszczędzić na jej wydatkach - i spędzić wspólnie czas, kiedy pomagała mi mieszać pigmenty.
To przez nią zacząłem malować i interesować się głębiej sztuką - ona pokazywała mi piękno i brzydotę uwiecznioną na obrazach czy uchwyconą poprzez muzykę. Czarodziejski świat w niej opływał, a ten niemagiczny - wydawało mi się, że odstawał poziomem, odrażając mnie tym. Ale ona zdawała się być nim zachwycona - już wtedy powinno mnie to zaniepokoić, ale nie dostrzegałem wtedy, będąc jeszcze zbyt zauroczonym jej uśmiechem. Radosny i delikatny, zdawała się posiadać w sobie niezwykłą dziecięcą radość, która jednocześnie mnie fascynowała i obrzydzała. Zachowywała się nieidealnie, często umazana farbą i zapominalska. Nie prowadziła dobrze domu, a jej kuchnia pozostawiała wiele do życzenia - i kiedy w tych kwestiach wybuchała we mnie złość na nią, niedługo po tym za każdym razem się godziliśmy. Właśnie przez ten delikatny uśmiech, który jednak po śmierci mojego dziadka zaczął coraz bardziej blednąć - jakby z lęku i strachu. Dopiero teraz zaczynałem rozumieć, dlaczego nigdy nie chciała przebywać w otoczeniu człowieka, który wpoił mi wszystkie wyznawane do dzisiaj przeze mnie wartości.
Śmierć członka rodziny była początkiem trzech zmian, które zaszły w moim życiu - przede wszystkim podjąłem się pracy na jego stanowisku w Borgin and Burkes, będąc zaznajomiony z działalnością sklepu i obowiązkami dziadka. Praca w sklepie była stabilnym zarobkiem - takim, który pozwolił mi myśleć bardziej przyszłościowo o założeniu rodziny, bo choć działalność przy boku ojca była pracą rozwojową, wiedziałem że bliska współpraca z rodziną krwi szlachetnej mogła być w przyszłości o wiele bardziej zaszczytna.
Drugą rzeczą, która zmieniła się w moim życiu było otrzymanie w spadku mieszkania - do którego wraz z moją żoną, postanowiłem się wprowadzić, pomimo jej niechęci i oporów. Mieliśmy kilka kłótni na ten temat, jednak dusiłem te wybryki nieposłuszeństwa w zarodku - nie mogłem przecież pozwolić, aby to kobieta podejmowała podobne decyzje czy nie zgadzała się z moją wolą.
Trzecią rzeczą było coś, czego wtedy nie dostrzegałem tak wyraźnie. W mojej żonie obudził się dziwny lęk w związku z moją pracą, ale i abstrakcyjna sympatia do mugoli przejawiająca się w drobnych codziennych rzeczach. Podsuwanie sugestii udania się na spektakl w niemagicznej części Londynu czy odwiedziny mugolskiej galerii sztuki - wszystkie te pomysły zbywałem, ignorując te pierwsze sygnały ostrzegawcze, że coś złego miało miejsce.

Nabierałem coraz lepszych manier - pracowałem nad moim słowem, nad ich dobieraniem i dykcją, ale i nad podejściem do klientów odwiedzających progi niepokojącego dla niektórych sklepu. Zawsze prezentowałem się elegancko i profesjonalnie, delektując się spokojem, który gwarantowała mi stabilna praca. Szukałem tej wygody - nie chciałem dźwigać na swoich barkach ciężaru i odpowiedzialności całego świata, rola w cieniu wielkich stanowczo mi odpowiadała.
Jedyną rzeczą, która nie dawała mi spokoju byli mugole znajdujący się na ulicach Londynu. Nie zjawiali się u moich drzwi - a jednak świadomość, że znajdują się gdzieś nieopodal, działała mi na nerwy. Byli gorsi od nas, a jednak to my musieliśmy się przed nimi wszystkimi chować. Nie rozumiałem tego stanu rzeczy ani przed rozpoczęciem nauki w Durmstrangu, ani jako już mężczyzna pracujący na swój byt i szkolący się w sztukach magicznych. To oni byli gorsi - a nie my. To czarodzieje powinni dyktować warunki dobre dla nas, a nie pozwolić, aby gorszy sort dyktował, jak mamy się zachowywać. Dzieliłem się moją niechęcią z żoną - a ona zdawała się coraz bardziej nie być skora do popierania moich opinii. Unikała tematu, czasem próbując podważać to, co przecież było oczywistym faktem - że mugole byli gorsi od nas.
Wydawała się czegoś szukać w mieszkaniu, czasem była niemalże przerażona na mój widok, zupełnie jakbym przyłapał ją na czymś złym - ale nie miałem pojęcia nawet, czym to coś mogłoby być. Pozornie wszystko było w jak najlepszym porządku, choć coraz częściej w naszym mieszkaniu pojawiał się temat wyprowadzenia z Londynu, który naturalnie zbywałem. Nie chciałem opuszczać miasta, które było tak bliskie memu sercu. Wiedziałem, że miało to związek z nastrojami w mieście - moja żona uważała, że byłoby bezpieczniej dla nas, gdybyśmy żyli gdzieś bardziej na wsi i daleko od Londynu; sugerowała że powinien również rozważyć zmianę pracy, przez poglądy rodziny Burke. Ukrócałem podobne słowa, sugerujące że coś było nie w porządku z poglądami antymugolskimi, które przecież były bliskie i mojemu sercu.
Wtedy wyjawiła mi, przypuszczam że w ostatniej próbie zmiany mojego zdania, że nie była czarownicą czystej krwi.

Zacząłem tworzyć iluzje, kiedy informacja o jej mugolskim ojcu mnie uderzyła. Kłamałem na co dzień w pracy - ta umiejętność była przydatna w kontakcie z klientami - jednocześnie kłamiąc w domu i zwodząc ją, że przystałem na jej słowa. Moje serce biło się z rozumiem, kiedy spoglądałem na nią i w głowie rozbrzmiewały jej słowa. Mogła mnie okłamać? Mogła ukrywać coś innego, coś dodatkowego? Jeśli rzeczywiście już jedną rzecz ukryła przede mną - czasem zdawała się być tajemnicza w innych sprawach. Możliwe, że nie był to pierwszy ślad jej oszustw - nie mogłem pozwolić na robienie z mojej osoby idioty. Nie mogła mnie oszukiwać.
Jednak zwodziłem ją wciąż, że za kilka dni - że za tydzień, czasem że za miesiąc - wyjdziemy z Londynu, a może nawet i z Anglii, aby móc wieść spokojne życie we dwoje tak, aby nikt nie mógł się dowiedzieć o jej sekrecie. Wizja ta jednocześnie kusząc, była czymś, czego nie mógłbym przełknąć; nie mógłbym odwrócić się od wszystkiego co dobre i właściwe, nawet dla niej.
Została moją pierwszą ofiarą. Wtedy, kiedy przekazała mi tę nowinę - że podejrzewa stan brzemienny u siebie, nie mogłem pozwolić, aby moje dzieci posiadały dziadka mugola. Skąd mogłem wiedzieć czy to nie zakłóci ich talentów magicznych? Skąd mogłem wiedzieć, że wszystko będzie w porządku? Skąd mogłem wiedzieć, że to kim był jej ojciec nie było winą jej matki? Że ona nie była do niej podobna? W końcu była kobietą - nie tylko były mniej zdolne od czarodziejów w kwestii magii, ale wykazywały się i mniejszym rozsądkiem.
Przywdziałem czerń żałoby. Inni nie wiedzieli, że było to wszystko morderstwem - oficjalną informacją, podaną dla zaproszonych na pogrzeb był nieszczęśliwy wypadek. Odgrywałem swoją rolę mężczyzny, który utracił ukochaną, choć w moich myślach wciąż biły się dwie przeciwne strony. Kochałem ją i to jaka była, jednocześnie nienawidząc faktu, kim nie była. Oszukała mnie, okłamała i próbowała doprowadzić do upadku mojej rodziny - chciała, aby dzieci Borginów stały się plugastwem, którym przez pokolenia gardziliśmy.

Między pracą, a powrotami do pustego domu i badaniami nad magicznymi pigmentami, w moim życiu pojawił się również nowy obowiązek - względem Czarnego Pana i Rycerzy Walpurgii. Nigdy nie byłem żołnierzem, jednak nie miałem oporów przed wsparciem ich działań swoją ekspertyzą czy znajomością czarnomagicznych zaklęć, a nawet stając do bezpośredniej walki kiedy nadchodziła taka potrzeba. Nie mogłem nie poprzeć działań, które nie tylko popierała rodzina Burke - ale i które były tak zgodne z poglądami mojej rodziny.
Coraz silniej zatracałem się w pracy i księgach, studiując teoretyczną stronę magii. Nie przerywałem pracy w sklepie współprowadzonym przez Borginów i Burków, oddając się w pełni zadaniom i temu, co mogłem osiągnąć. Działałem w imię czegoś większego - pomagałem bezpośrednio w eksterminacji mugoli, której efektem było oczyszczenie z odpadów mojego ukochanego Londynu. Stał się piękny, idealny. A jednak to wciąż moja pierwsza ofiara powraca do mnie w myślach - moje myśli wciąż wracają do mojej żony. Nie żałowałem i nie żałuję tego, co zrobiłem - żałuję, że to ona nie mogła być idealna.


Patronus:

Statystyki
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 70
Uroki:00
Czarna magia:16+3 (rożdżka)
Uzdrawianie:00
Transmutacja:9+2 (rożdżka)
Alchemia:00
Sprawność:80
Zwinność:20
Reszta: -2
Biegłości
JęzykWartośćWydane punkty
AngielskiII0
NorweskiII2
StaronordyckiI1
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AnatomiaII10
AstronomiaI2
Historia MagiiI2
KłamstwoI2
NumerologiaII10
PerswazjaII10
Starożytne RunyII10
ZastraszanieI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
EkonomiaI5
Wytrzymałość PsychicznaI5
Savoir-vivreI2
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Rycerze Walpurgii00
RozpoznawalnośćI-
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Sztuka (Malarstwo)I0.5
Sztuka (wiedza)I0.5
Wytwórstwo magicznych pigmentówI0.5
AktywnośćWartośćWydane punkty
SzermierkaI0.5
Lekkoatletyka (rzuty)I0.5
Taniec balowyI0.5
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 4
Oyvind Borgin
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11114-oyvind-borgin#342285 https://www.morsmordre.net/t11189-frode https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f419-smiertelny-nokturn-10 https://www.morsmordre.net/t11191-skrytka-bankowa-nr-2433#344452 https://www.morsmordre.net/t11190-oyvind-borgin#344451
Re: Oyvind Borgin [odnośnik]19.05.22 22:22

Witamy wśród Morsów

twoja karta została zaakceptowana
Kartę sprawdzał: William Moore
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 24.11.23 21:24, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Oyvind Borgin Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Oyvind Borgin [odnośnik]19.05.22 22:23


KOMPONENTYksiężycowy pył x2;
krew x4, gałka oczna x2

[20.05.22] Kwiecień/czerwiec

BIEGŁOŚCIbiegłości

HISTORIA ROZWOJU[19.05.22] Karta postaci; -360 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Oyvind Borgin Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Oyvind Borgin
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach