Ignotus Mulciber
Nazwisko matki: Karkarow
Miejsce zamieszkania: Nokturn
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Ubogi
Zawód: pośrednik w nielegalnych transakcjach
Wzrost: 186 cm
Waga: 65 kg
Kolor włosów: oszroniony blond (siwieją po prostu)
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: tatuaże na knykciach i jeszcze w kilku innych miejscach ciała, bardzo chudy z wystającymi kośćmi, ziemista cera, nieco zapadnięte oczy, zdeformowana noga na wysokości lewej kostki, która boli przy zmianie pogody, mniejsze i większe blizny, anemia
dość sztywna, 17 cali, cis, jad bazyliszka
Slytherin
BRAK
Ramseya po pocałunku dementora
Zapach morza, koszonej trawy, kwitnących kwiatów
mugole poddani czarodziejom
czarną magią, klątwami, muzyką
ta, która aktualnie wygrywa
obserwacja nocnego nieba, gra na klawesynie, czytanie książek, oglądanie ich, spacery, pływanie
tylko klasycznej, ewentualnie tej własnego autorstwa
Maddsa Mikkelsena
Urodziłem się w 1905 roku w Londynie. Mojemu przyjściu na świat nie towarzyszyły dziwne zjawiska, znaki, które mogłyby świadczyć o przyszłości jaka mnie czeka. Data też nie była wyjątkowa, 17 kwietnia, godzina 18. Nic nadzwyczajnego. Moja rodzina również była normalna, jak na tamte czasy. Ojciec, pracownik rezerwatu smoków w Kent. Matka, kura domowa. Wydaje mi się, że się kochali. On ją szanował. Tak przynajmniej zawsze twierdziła. Kiedy po drugim i ostatnim porodzie uzdrowiciel zmuszony był usunąć jej kobiece narządy z powodu choroby, którą dziś leczy się eliksirem, tato nie rozwiódł się, nie znalazł kochanki, nie znieważył jej. Chodził na dziwki, by ulżyć swym naturalnym potrzebom. Przynajmniej tak wmawiali mi rodzice. Dzisiaj myślę, że to bzdura. Ale wtedy wierzyłem.
Wychowywałem się szczęśliwy i głupiutki jak każde dziecko. Miałem sporo zabawek, dziecięcą miotełkę, patyk, który nazywałem różdżką i brata. Średnio raz w miesiącu ojciec zabierał nas na wycieczkę do rezerwatu, by pokazać nam smoki i odbyć męskie rozmowy. Uczył nas szacunku do czystej krwi i arystokracji jako jej najlepszych strażników, a także pogardy dla mugoli i szlam. Mucliber, to nazwisko coś znaczyło. Znałem historię mojego rodu. Do dziś nie wiem, na ile jest ona prawdziwa. Ale nie obchodzi mnie to w najmniejszym stopniu. W Rosji byliśmy arystokratami. Dumnymi i wpływowymi. Posiadaliśmy Syberię, a także ziemie wokół Moskwy. Pech chciał, że mój przodek postanowił sam zostać carem. Przy pomocy zaklęć zmienił wygląd i podał się za Dymitra, syna Iwana Groźnego. Opozycja go zmiażdżyła. Straciliśmy wtedy Kreml, nasze najcenniejsze dominium. Przez kolejne lata próbowaliśmy odbudować swoją pozycję. Stworzyliśmy więzienie na Syberii, do którego wysyłano czarodziejskich przestępców z całego Imperium. Za czasów cara Piotra wróciliśmy do łask. Trwaliśmy. Aż nadeszły ciężkie wojny. Trzydziestoletnia, północne. Próbowaliśmy zachować neutralność odrobinę za długo. Car uznał nas za zdrajców. Rosja nigdy nie była Anglią. Tam car władał całym światem, również magicznym. Najwyższym zaszczytem dla rodu było obranie jego członka na stanowisko doradcy. Dziedziczne stanowisko. Fakt, że w tamtym czasie należało do rodu Dołohovów, który pałał do nas odwzajemnioną nienawiścią nie pomagał. Straciliśmy szlachectwo, żeby ratować życia przodkowie musieli uciekać i rozjechali się po Europie. Jedna z gałęzi wylądowała w Anglii. Tu nie uzyskaliśmy nigdy tytułu szlacheckiego. Ale żyliśmy przeszłością, a naszym mottem było 'zawsze wstajemy'. Po co ta cała historia? Po pierwsze idealnie obrazuje moje życie, po drugie to jedyna rzecz, jaka mi pozostała, duma z przodków.
Wychowywany w przekonaniu o wyższości krwi czystej nad nic niewartą mugolską musiałem trafić do Slytherinu. I tak też było. Nie poszedłem do Durmstrangu, bo to była szkoła pełna śladów naszego upadku. Byłem cichym, spokojnym uczniem. Zdolnym, ale nie wybijałem się w tłumie rówieśników. Kolejne lata upływały mi w spokoju na poznawaniu dziedzin magii i męczeniu się na szlabanach za dopiekanie gryfonom i szlamom. Byliśmy w końcu lepsi, wszyscy musieliśmy naszą wyższość pokazać. Ja też, nie miałem wątpliwości. Nie zrozumcie mnie źle, ja nie szedłem za tłumem, wiedziałem, że tak trzeba. Quidditch nigdy mi nie szedł, byłem raczej chuderlawy. Poza tym, nasza drużyna składała się z arystokratów. Gdzie mi do nich? Pamiętałem o naukach ojca. Szybko zaskarbiłem sobie sympatię Blacków, Malfoyów, Parkinsonów i przede wszystkim - Rosierów. Żyjąc na obrzeżach rezerwatu w Kent razem z bratem siłą rzeczy poznaliśmy dziedziców rodu róż. Po powrocie ze szkoły pochwaliłem się ojcu, że wcieliłem jego nauki w życie. Uśmiechnął się, ale nie odezwał się słowem. Dopiero po trzeciej klasie wziął mnie na spacer, podczas którego zabronił mi lizać buty arystokratom. Miałem być równie dobry jak oni. Muszę przyznać, że to mi bardziej odpowiadało. Gwoli ścisłości, ojciec był dla mnie autorytetem, niekwestionowaną wyrocznią. Co powiedział, tak miało być. A ja byłem bardzo posłusznym dzieciakiem, niemalże bez własnego zdania, zamiast swoich opinii miałem nauki ojca. Zmieniło się to dopiero po piątym roku. Powoli dorastała we mnie duma z tego, kim jestem. Wyzbyłem się pogardy dla mugoli i szlam. Nie są jej warci. To zwierzęta. Nie gardzi się owcą za to, czym jest, nie chełpi wyższą inteligencją. Zabija się je na mięso, hoduje, testuje eliksiry, żeby nie szkodzić czarodziejom. Nie gardziłem osobami półkrwi, współczułem im, że w połowie byli zwierzętami. Z drugiej strony mieli możliwość wyboru, od nich zależało, która strona ich natury wygra. Nie głosiłem moich poglądów, ale przestałem znęcać się nad szlamami. Wolałem je upokarzać w uczciwych pojedynkach, udowadniać, że nie nadają się do magii. Nie cieszyłem się ze zwycięstw. Co to za radość pokonać owcę w szachy? Arystokracja dalej mnie lubiła. Traktowała jak jednego ze swoich, przynajmniej w szkole. Mozolnie wypracowałem sobie reputację wyważonego i inteligentnego ucznia, która ustawiła mnie w wielce dogodnej pozycji. Szkolne przedmioty niezbyt mnie interesowały. Uczyłem się, miałem dobre stopnie, lepsze niż szlamy, bo upokarzające jest bycie głupszym niż byle owca z dostępem do książek, ale nie odnajdywałem w tym przyjemności. Nauczyciele mnie raczej lubili, nie sprawiałem problemów, nie wyróżniałem ani negatywnie, ani pozytywnie.
Kiedy byłem w szóstej klasie zginęli moi rodzice. Spadł na nich samolot. Mugole po wojnie postanowili robić jakieś testy. Nie wiem, o co chodzi, tylko tyle, ile wyczytałem z raportów, ile powiedziały mi służby. Ponoć nie widzieli mojego domu, nie wiedzieli, że ktokolwiek w okolicy mieszkał. I ich maszyna, poroniony pomysł, zabił moją matkę. I mojego ojca. Pogrzeb był skromny, ale przyszło na niego sporo przedstawicieli arystokracji. Dziękowałem im, wysoki, w odświętnie szacie i płowych włosach, z lekkim zarostem. Nie byłem już chuderlawy, wyglądałem dumnie, godnie. Wróżono mi świetlaną przyszłość. Rosła we mnie złość i żal z powodu śmierci ojca. Co to za świat, w którym ludzie muszą obawiać się owiec? Obok mnie stał brat. Wyglądaliśmy jak bliźniacy, niemalże identyczni z nieprzeniknionymi twarzami, brązowymi oczami o bladych twarzach.
Jeśli chodzi o brata, był tylko epizodem w mojej historii, dawno przebrzmiałej młodości. Nigdy nie zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Żyliśmy pod jednym dachem, jadaliśmy przy tym samym stole i mieliśmy to samo nazwisko. Byliśmy jednak zbyt różni, by wytworzyła się pomiędzy nami nić porozumienia. Kiedy ja zawsze i we wszystkim ślepo słuchałem ojca, on od początku miał własne zdanie. Oboje uczęszczaliśmy do Slytherinu i w szatach domu węża wyglądaliśmy jak bliźniacy, ale to, co kryło się w naszych sercach było zupełnie inne. Myślę, że teraz, gdy przeżyłem wiele i nurzałem się w najciemniejszych rodzajach magii, zdołałem wreszcie osiągnąć ten sam mrok, który zdawał się zawsze bić z duszy każdego Mulcibera, a który był w moim bracie znacznie wcześniej. Śmierć rodziców wcale nas nie zbliżyła. Pokłóciliśmy się, padło wiele nieprzyjemnych słów, których dzisiaj już nawet nie pamiętam. On z zimną wściekłością i nienawiścią w oczach zabrał wszystko, co mu zostało i udał się do dalekiej Rosji, na ziemie naszych przodków. Nie chciałem iść z nim, moim domem była Anglia, zawsze tak przynajmniej uważałem. Syberia wówczas zadawała mi się równie odległa, co księżyc. Zabawne, że zaledwie kilka lat później poczułem tęsknotę za rodowym dziedzictwem, za którym zawsze oglądał się mój brat. Może to nie było przywiązanie do nazwiska i jego historii, może to tylko tęsknota za bliskimi, których nagle straciłem. Bez względu jednak na powody, poczułem się z przeszłością rodu związany dopiero wówczas, gdy zostałem z niego zupełnie sam. Nie wiedziałem, co działo się z moim bratem, po nieprzyjemnym pożegnaniu nie zobaczyłem go nigdy więcej, nie wymieniliśmy nawet jednego listu. Zniknął, a ja w późniejszych latach czasem zastanawiałem się czy w ogóle istniał. O ile jeszcze o nim pamiętałem.
Skończyłem szkołę w wakacje mieszkając w domku na terenie rezerwatu smoków. Pracowałem tam, robiłem mało ważne rzeczy, w zamian miałem dach nad głową i co włożyć do ust. Sporo pracowników znało mojego ojca, wpadali na szklankę ognistej. Czułem się wtedy dorosły. Pewnego wieczoru po kilku głębszych jeden z mężczyzn opowiedział mi o czarnej magii. Tak, to było to. Zacząłem się jej uczyć. Był tam też pewien Rosier, bezdzietny wdowiec. Był najmłodszym synem najmłodszego syna, jego twarz pokrywała blizna po smoczym ogniu. Dlatego nie znaleźli mu nowej żony i pozwolili zaszyć się w Kent. Zastąpił mi ojca. Czasem żartował, że mnie adoptuje, bo za stary jest, żeby niańczyć bachory, a zawsze chciał syna. Ty, Ignaś, zwykł mówić, jesteś w idealnym wieku. Uczył mnie czarnej magii, bo co to za sztuka umieć to, co wszyscy. Czułem się ważny mając jego protekcję. Szacunek, którym darzyłem ojca przelałem na Rosiera. Dlatego, kiedy powiedział, że powinienem zostać amnezjatorem, nie kłóciłem się.
Odkąd zacząłem się uczyć czarnej magii, interesowały mnie też inne dziedziny. Poszedłem na kurs, mój protektor zadbał, bym mógł się utrzymać. Obiecał, że znajdzie mi żonę, arystokratkę albo jakąś inną ładną pannę i jeśli będzie miała syna, który nie zostanie charłakiem, adoptuje go, przekaże nazwisko i majątek, jaki posiadał na własność. Znalazłem więc żonę. Muszę przyznać, z pewną pomocą. Rowle, arystokratka, delikatna kobieta, całkiem nawet ładna, ale nikt jej nie chciał. Miłosna afera, której była przyczyną przekreśliła jej szanse na dobry ożenek. Ja wcale nie byłem w tym wypadku najgorszą partią. Miałem 21 lat, kiedy urodził się nasz syn. I wtedy zrozumiałem, że nie chcę go nikomu oddawać. Był mój i miał nosić moje nazwisko. Nikt go nie dostanie, to ja byłem jego ojcem. Nie powiedziałem tego nikomu, ale wiedziałem, że się nie zgodzę na propozycję Rosiera. Starałem się go wychowywać tak jak mój ojciec mnie. Brałem Grahama na wycieczki, czytałem bajki. I miałem nadzieję, że mój protektor zapomni o złożonej mi obietnicy, że żartował, całe życie żartował sobie z biednego, głupiego Ignotusa. Powoli zaczynałem go nienawidzić. Nie wiedziałem wtedy jeszcze dlaczego. Wiem teraz. Narodziny syna zmusiły mnie do zostania dorosłym. Nie mogłem być już chłopcem, który ślepo podąża za radami swojego ojca. Mierziło mnie, że inni kierują moim życiem. Nie potrafiłem tego jeszcze nazwać. Ale pogłębiające się uczucie nieokreślonej nienawiści doprowadziło do późniejszych wydarzeń.
Żony nigdy nie kochałem, ale była matką mojego syna. Szanowałem ją. Zarabiałem pieniądze, całkiem dobre. Niczego nam nie brakowało. Potrafiłem utrzymać moją rodzinę. Żona jednak nie chciała pogodzić się z rolą zwykłej gospodyni. Była kobietą, tym się więc powinna zająć. To było jej miejsce. Powinna ładnie dla mnie wyglądać, wychowywać dziecko i zapewnić mi odpoczynek po pracy. Ale to jej chyba nie wystarczało. Spokoju szukałem więc w burdelach. Od dziwek nie wymagałem niczego specjalnego, miały być tylko ładne i dobre w tym, co robią. Kupowałem je i przez godzinę byłem ich panem. Nigdy nie pytałem się o krew, o historię, o poglądy, powody dla których pracują tu, a nie gdzieś indziej. Nie obchodziło mnie to, nie zniżałem się do takich dociekań.
Praca amnezjatora była całkowitym przeciwieństwem moich marzeń. Musiałem utrzymywać owce w przekonaniu, że drapieżniki nie istnieją i to potulne baranki są panami świata. Zgorzknienie, ukrytą nienawiść, złość, nieudane małżeństwo. To wszystko odbijałem sobie na mugolach. Czarną magię też na nich ćwiczyłem. A potem obliviatte i niczego nie pamiętali. Wkładałem im do głów najróżniejsze wspomnienia, które miały na celu zniszczyć ich poczucie własnej wartości. Niech wiedzą, że ich życia nie mają znaczenia. Nie liczą się. Ktoś musiał na mnie donieść, podejrzewam żonę, która miała mnie dość. Zaczęli mnie sprawdzać. Dowiedzieli się, że torturuję mugoli. Zamiast modyfikować im pamięć, łamię Kodeks Tajności, którego przecież miałem strzec. Używałem czarnej magii. Przyszli po mnie. W ostatnim, rozpaczliwym odruchu zdołałem złamać swoją różdżkę. Drewno pękło z trzaskiem, rdzeń został przerwany. To był odgłos, który towarzyszył moim ponownym narodzinom. Stałem się kimś innym.
Bez różdżki, z której można odczytać rzucane zaklęcia nie potrafili udowodnić mi używania czarnej magii. To, co mieli wystarczyło jednak, by wysłać mnie na 27 lat więzienia. W Tower of London miałem stracić swoją młodość, urodę i najlepiej – życie.
Pod ziemią, z kulą przyczepioną do lewej nogi nie wiedziałem, ile dni spędziłem za kratkami. Cały mój pobyt w więzieniu zlał się w jedną wielką, śmierdzącą masę beznadziei. A przynajmniej tak było na początku. Noga bolała od niewygodnego łańcucha, zdzierała skórę do żywego mięsa. Aż w ranę wdało się zakażenie. Uzdrowiciele ledwo wyrwali mnie śmierci. Muszę przyznać, byłem zdziwiony i raczej pewny, że pozwolą mi umrzeć. A oni przenieśli mnie do lecznicy, gdzie leżałem na prawdziwym łóżku, dostawałem ciepłe posiłki i nie musiałem uważać, żeby przez sen szczury nie pogryzły mnie w palce u stóp. Niestety nie mogłem zostać tam za długo. Wróciłem do celi. Najbardziej brakowało mi w niej koca, którym mógłbym się przykryć, żeby tak nie marznąć. Jak wyglądało moje życie w więzieniu? A jak mogło wyglądać? Zamknęli mnie w klatce, na której przejście potrzebowałem pięciu kroków wzdłuż i dwóch wszerz. Spałem na zgniłej słomie, zamiast wiaderka na nieczystości musiałem używać dziury w podłodze zasłoniętej kartką, a do jedzenia miałem pajdę chleba dziennie i to o ile strażnicy mieli dobry dzień. Łapałem więc szczury, których mięso ratowało mnie przed śmiercią z głodu. Do tego przy nodze miałem uczepioną kulę, którą musiałem ciągnąć za sobą gdziekolwiek szedłem. Na szczęście nie chodziłem za dużo. Średnio raz na dwa tygodnie miało miejsce tak zwane mycie. Ustawialiśmy się wtedy tyłem do wejścia, strażnik otwierał drzwi, dwóch innych celowało we mnie różdżkami a czwarty raczył mnie strumieniem lodowatej wody, która spływała po ciele wbijając w nie stalowe szpilki bólu. Wolałem być brudny. Co gorsza, woda sprawiała, że słoma, na której spałem spływała do kratki. A uzupełniali ją tylko na święta, jako prezent. Trzeba więc było zagradzać odpływ albo na czas upchnąć łóżko w zagłębienia i dziury w ścianach. Nauka jednak przyszła z czasem. Czy choć przez chwilę żałowałem? Nie, tego, co zrobiłem nigdy. Tylko tego, że dałem się złapać i tego, że przyszło mi żyć w tak parszywym i chorym świecie.
Pięć miesięcy. Tyle czekałem na moją pierwszą i jedyną wiadomość. Od mojej kochanej żony, oczywiście. Podejrzewam, że nie pozwoliła pisać synowi do mnie. Bardzo chciałem i dalej chcę w to wierzyć. Krótki list, pełen wściekłości, która musiała się w niej gotować. "Jedna z Twoich licznych dziwek urodziła dziecko. Nie zamierzam wychowywać bękarta. Wizegamont zgodził się unieważnić małżeństwo, nie masz żony." Wpadłem w szał. Wyłem, kląłem, podnosiłem moją kulę i uderzałem nią o ściany. Aż strażnicy poczęstowali mnie zaklęciem unieruchamiającym. Petrificus Totalus. I leżąc na zimnej posadzce nie mogłem dać upustu swojej wściekłości. Mój syn oddany do sierocińca! Nie znałem płci dziecka, ale myślałem o nim jak o chłopcu. Kobiety były słabe i niewierne. Moja żona zamiast czekać na mój powrót znalazła jakiegoś sukinsyna, który będzie wychowywał mojego pierworodnego! Niedoczekanie! Życzyłem jej wtedy najgorzej, jak tylko mogłem. A po jakimś czasie zrozumiałem, że to wszystko przez to, że dałem kierować swoim życiem. Robiłem to, co inni uznawali dla mnie za najlepsze. Najpierw ojciec, potem Rosier. Nienawiść, która paliła mnie od tak dawna wreszcie ukazała mi swoje źródło. Nigdy więcej nie pozwolę, by ktoś decydował za mnie o moim życiu. Zrozumiałem to za późno. Czekało mnie dwadzieścia siedem lat bez pięciu miesięcy więzienia. Na złość wszystkim, Wizegamontowi, mojej byłej żonie, Rosierowi, zmarłemu ojcu, dziwce, która urodziła mi dziecko, postanowiłem udowodnić, że więzienie mnie nie zniszczy. Wyjdę stąd szybciej niż się wam wydaje. I wszyscy pożałujecie wchodzenia mi w drogę. Wtedy po raz pierwszy i jedyny w trakcie całego pobytu w Tower pomyślałem o bracie i jego triumfującym uśmiechu, jakim by mnie obdarzył. Wizja ta została ze mną przez kilka dni, by wreszcie rozmyć się i nigdy więcej w ciągu dwudziestu siedmiu lat już nie powrócić. Tak jak on zostawił mnie na zgnicie w lochu, ja zostawiłem go na zapomnienie.
W więzieniu niewiele działo się ciekawego. Nauczyłem się liczyć czas, jaki tam siedzę i jaki został mi do końca wyroku. Dni w tej ciągłej ciemności zlewały się w jedno. Strażnicy dawali nam jeść, kiedy uznali za słuszne. A kąpiel następowała, gdy za bardzo w ich odczuciu śmierdziało. Rutyna nie istniała, nie pozwalała liczyć dni. Zamiast tego dowiadywałem się od nowych, którego dnia, miesiąca, roku zostali zesłani. Wiedziałem, kiedy wychodzą i kością upolowanego szczura zapisywałem wszystko na ścianie.
Niewiele zawierałem znajomości, nie było to łatwe. Rozmawiałem głównie z ludźmi z celi obok. Zmieniali się. Tylko ja trwałem w więzieniu stając się niemal jego integralną częścią. Nikt się mnie nawet nie pytał, ile zostało mi do końca ani ile już siedzę. Raz tylko zawarłem korzystną znajomość, zaraz na początku. Dzięki niej zdobyłem dwa koce. A nawet papierosy, które paliłem tylko po to, by czuć zapach dymu. Uwierz mi, wszystko jest lepsze niż smród tego przeklętego miejsca. Wiesz jak się tu przekazuje rzeczy? Trzeba mieć sznurek. Najczęściej z ubrania się go splata. Mój zrobiłem sobie z bandaża, który udało mi się ukraść jak leżałem w malignie z chorą nogą. Przytomność umysłu to podstawa przeżycia. Łapiesz szczura, przywiązujesz do niego sznurek. I wypuszczasz zwierzaka. Skurczybyk kanałami wychodzi do innej celi. Tam, jak trafisz na kogoś rozsądnego, przywiąże sznurek. Co jakiś czas musisz sprawdzać czy da się go przeciągnąć. Kiedy idzie, oznacza to, że go odwiązali. Często dołączał do niego swój, żeby był dłuższy, w ten sposób, jak przeciągnąłeś do siebie wiadomość, mogłeś mu odpowiedzieć. Wiadomości pisało się na wszystkim, co udało się znaleźć, a za atrament robiła szczurza krew. Treść najczęściej była jedna: Mam informacje. Zamienię na papierosy albo żarcie. Papierosów miałem zazwyczaj sporo. Za tłumaczenie nowym zasad życia w więzieniu pobierałem sowite opłaty. A skąd oni je brali? Byłem jednym z nielicznych, o których świat postanowił zapomnieć. Tylko ja dla świata nie żyłem, oni mieli rodziny, znajomych, tych, którzy się jakoś troszczyli. Strażnicy przymykali oko na papierosy. Dym odstraszał pchły, wszy i pluskwy, mieli mniej roboty.
I tak sobie żyłem w ciemności, pielęgnując nienawiść. Pod dwoma kocami udało mi się zasypiać, nawet wtedy, gdy robiło się niemiłosiernie zimno. Wtedy spałem najlepiej. Nie marzłem, a szczurom było za zimno, żeby przychodzić i mnie podgryzać. Zapadałem w śpiączkę, im dłuższa, tym lepsza. Chowałem tylko chleb pod koc, podjadałem po trochu, gdy się budziłem, a ssanie w żołądku dawało o sobie znać wyjątkowo mocno. Prawie jak sen zimowy. Ludzie wokół się zmieniali, nawet strażnicy odchodzili, tylko ja trwałem. Na przekór i ku zdumieniu wszystkiego, nawet szczurów, żyłem. Przybrałem też nazwisko matki. Karkarow. Z nim czułem się lepiej, bardziej anonimowo, bezpieczniej. Niewielu było tych, którzy pamiętali moje prawdziwe nazwisko, więc spokojnie mogłem je zmienić. I tak nazywali mnie Szczurem. Bo były tylko dwie rzeczy, których obecności można było być pewnym w więzieniu. To były szczury i ja.
Tak, był raz ktoś… Chłopak. W celi obok, wpadł za przemyt. Moje dwadzieścia siedem lat w więzieniu robiły na nim spore wrażenie. Kiedy przyszedł siedziałem tam ponad ćwierć wieku, tyle, ile on żył. Opowiadałem mu o życiu w tym miejscu, o nienawiści do mugoli. Można powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy. Od niego dowiadywałem się o tym, jak wygląda świat obecnie. O wojnie, śmierci Dumbledore’a, triumfie Grindelwalda. Sporo się pozmieniało. A ja trwałem w tym cholernym więzieniu oderwanym od czasu i świata. Już niedługo, powtarzałem sobie. A on powtarzał, żebym się do niego zgłosił jak wyjdę. Pomogę ci – mówił. Opowiadał o Rycerzach Walpurgii, a ja wiedziałem, że chcę do nich należeć. Tylko najpierw, najpierw musiałem zdobyć różdżkę. Po wyjściu stało się to moim priorytetem.
Tak, nawet dwadzieścia siedem lat więzienia kiedyś minie. Wypuścili mnie wychudzonego, brudnego, bez pieniędzy, bez perspektyw, z zapadniętymi policzkami, anemią, szkorbutem i więziennymi tatuażami pokrywającymi ciało. Sam je sobie zrobiłem, na szczęście zawsze miałem zdolności, jeśli chodzi o rysowanie. Tak, byłem zdolnym i niezwykle wszechstronnym artystą, grałem na klawesynie. Dlaczego się dziwisz? Lubiłem to, ale ojciec uznawał, że nie wypadało, więc ćwiczyłem w tajemnicy. Tak, trafiłem na Nokturn, bo gdzie jeszcze miałbym się podziać? Mam małe mieszkanie, raczej klitkę, na poddaszu w jednej z paskudnych kamienic. Ale jest cudowne, nie ma tu szczurów, przynajmniej nie tak wiele, jak w Tower. Okna wychodzą na uliczkę i można przez nie obserwować gwiazdy. I Ciebie, stary druhu. Tak, brakowało mi Twojego widoku. Teraz mogę siedzieć i godzinami oglądać srebrną tarczę księżyca, opowiadać Ci moją historię, czuć wiatr na twarzy i słuchać ludzkich kłótni, huku zaklęć. Patrzę na świat i cieszę się, że mogę go wreszcie oglądać. Pomału walczę o bycie jego częścią. Potrzebuję różdżki, muszę sobie wszystko przypomnieć – jak się teleportować, jak rzucać zaklęcia. Zbieram pieniądze, to w Paliczkach, to u Borgina i Burke’a. Wiem jak rozmawiać z ludźmi, jak ich podejść, co robić, żeby mnie nie złapali. Nikt też nie chce ryzykować własną skórą. Łatwiej kazać odbierać czyjeś zwłoki lub nielegalne przedmioty Karkarowowi. Zarabiam w ten sposób, żeby pójść do Ollivandera i kupić sobie różdżkę. Lepszą niż mój stary patyczek, który pewnie dawno wyrzucono. Byłem na jednym spotkaniu Rycerzy Walpurgii. Przyjęli mnie oschle, ale co mnie to obchodzi? Liczy się tylko Tom Riddle. Podziwiam go i nienawidzę. Gdybym potrafił być tak niezależny jak on, już dawno zmusiłbym mugoli do uległości. Jest ode mnie sporo młodszy, ale o wiele mądrzejszy. Ja dorosłem późno, a całe moje życie na wolności podążałem za czyimiś głupimi nakazami i ideami. Riddle nie jest moim mentorem, ale popieram jego poglądy. Wierzę w to, co mówi, wierzę w niego. Mam niewiele celów w życiu. Poza odnalezieniem synów i zdobyciem różdżki jeszcze jeden, sprawienie, że idee Riddle’a staną się rzeczywistością. Spędziłem dwadzieścia siedem lat w więzieniu tylko dlatego że nikt nie wprowadził ich w życie przed nim. Nie pozwolę, żeby całe moje życie nie znaczyło nic. Wystarczy, że zmarnowałem je już dwa razy, trzeci raz nie popełnię podobnego błędu.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 15 | +1 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 15 | +1 (różdżka) |
Czarna magia: | 30 | +3 (różdżka) |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 2 | Brak |
Zwinność: | 3 | Brak |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: rosyjski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Historia magii | I | 2 |
Kłamstwo | II | 10 |
ONMS | I | 2 |
Spostrzegawczość | III | 25 |
Starożytne runy | I | 2 |
Ukrywanie się | I | 2 |
Zastraszenie | II | 10 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Odporność magiczna | I | 5 (29,5) |
Wytrzymałość psychiczna | II | 10 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rycerze Walpurgii | III | 22 |
Rozpoznawalność | I | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Rysunek (tworzenie) | I | ½ |
Muzyka (klawesyn) | I | ½ |
Muzyka (wiedza) | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Pływanie | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Reszta: 0.5 |
Ostatnio zmieniony przez Ignotus Mulciber dnia 22.07.19 23:47, w całości zmieniany 11 razy
And my name on the lips of the dead
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzała: Adriana Tonks
[10.09.17] Ingrediencje (maj)
[10.09.17] Oddano Deirdre Tsagairt: skrzeloziele, ogniste nasiona x2
[14.05.18] zdobycie eliksirów: 1 porcja: wielosokowy, wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu, grozy, kociego wzroku, wzmacniający krew, smoczy, ochrony, smoczej łzy, mopsusa, veritaserum, niezłomności, maść z wodnej gwiazdy, uspokajający; 2 porcje: gacka, memento; 3 porcje: czuwający strażnik; 4 porcje: garota
[02.11.17] +1 PB do puli (nagroda za szybką zmianę)
[03.03.18] Wsiąkiewka (maj/czerwiec), +2 PB
[13.05.18] Podsumowanie napraw anomalii (maj/czerwiec): +1 PB organizacji
[10.01.23] Powrót po okresie nieaktywności: -1 PB organizacji
[29.11.15] Festiwal Lata +40 PD
[12.03.16] Zawód wrz/list +50 PD
[12.03.16] Różdżka (2 zaklęć, 3 czarnej magii) - 100 PD
[3.06.16] Event rycerzy +150 PD
[18.07.16] +1 do czarnej magii; biegłość Rycerzy Walpurgii
[16.08.16] Spotkanie Rycerzy +25PD, 1 pkt biegłości Rycerzy
[8.11.16] Osiągnięcia: Weteran, Genealog, Mroczny Znak I +190 pkt
[2.12.16] + 100 PD, + 3 do czarnej magii - Próba Rycerza
[13.01.17] - Artykuł do Horyzontów Zaklęć +40PD
[15.01.17] Klub pojedynków (marzec i kwiecień) +30
[15.01.17] Zakup statystyk (5 do zaklęć) -600
[26.01.17] Zwrot PD; +80 PD
[26.03.17] Za zasłoną cienia - udział w evencie; +100 PD
[27.05.17] Spotkanie Rycerzy +40 PD
[16.06.17] - Zwrot +100 PD
[17.06.17] Otrzymanie krwawej pieczęci
[17.06.17] Stworzenie opisu postaci NPC +5 PD
[17.06.17] Wykonywanie zawodu: kwiecień +50 PD
[18.06.17] Zakupy (pająk, różdżka), -30 PD
[20.06.17] Dodatkowe punkty statystyk (+5 do CM)
[1.08.17] Zdobycie osiągnięcia: Złoty myśliciel; +30PD;
[10.08.17] Misja Rycerzy: (nie)zapowiedziane wizyty; +3PB organizacji, +1CM(II poziom Rycerzy Walpurgii)
[10.09.17] Wsiąkiewka (kwiecień) +2PB, 90PD
[23.10.17] Osiągnięcia: Weteran, Recydywista, Ślepy los; +160 PD
[11.11.17] Zwrot za statystyki, +100 PD
[18.11.17] Zakup 10 punktów statystyk -800 PD
[21.11.17] Wykonywanie zawodu (maj), +50 PD
[29.11.17] Spotkanie Rycerzy, +5 PD
[26.12.17] [G] Wykupienie świstoklika do ZSRR dla dwóch osób, -100 PM
[06.01.2018] Zakup 1 punkta statystyk -80 PD
[20.01.2018] Zakup sowy: -50PD
[28.02.18] Konkurs na parszywki, +8 PD
[03.03.18] Wsiąkiewka (maj/czerwiec), +90 PD, +2 PB
[05.05.18] Klub pojedynków (maj i czerwiec), +30 PD
[13.05.18] Podsumowanie napraw anomalii (maj/czerwiec): +50 PD, +1 PB organizacji
[14.05.18] Wydarzenie: Nie kraty tworzą więzienie, +150 PD, +3 PB organizacji
[14.05.18] III poziom Rycerzy Walpurgii, +1 CM
[14.05.18] Rozwój Postaci: +4CM; -320PD;
[15.05.18] Zdobycie osiągnięć: Partia nigdy cię nie zdradzi, Mroczny Znak II, Specjalista w czarnej magii, Nieugięty, Ostrożny sprzymierzeniec, +240 PD
[22.05.18] +4 do OPCM, -320 PD
[06.06.18] Spotkanie Rycerzy Walpurgii, +10 PD
[27.07.18] Udział w wydarzeniu Odbudowa Białej Wywerny: +10 PD, +1 PB organizacji
[14.03.19] Podsumowanie napraw anomalii (wrzesień/październik): +30 PD, +1PB organizacji
[06.07.19] Przywrócenie koloru
[31.07.19] Wykonywanie zawodu: listopad/grudzień +50 PD
[26.08.19] Klub pojedynków (styczeń-marzec), +10 PD
[18.09.19] Zdobycie osiągnięcia: Złoty myśliciel; +30PD
[11.01.23] Wykonywanie zawodu (kwiecień-czerwiec); +15 PD
[10.09.24] Przywrócenie rangi po okresie nieaktywności