Wydarzenia


Ekipa forum
Gruzja, Tbilisi (30.09.1956)
AutorWiadomość
Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) [odnośnik]14.04.22 23:11
Gruzja, Tbilisi
30.09.1956


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) [odnośnik]14.04.22 23:13
Raczej nie była typem człowieka, który zgadza się na wszystko bez zastanowienia. Analizowała wszelkie za i przeciw i dopiero wtedy dochodziła do wniosku czy to się jej w ogóle opłaca. Trochę inaczej się sprawa miała w momencie gdy w grę wchodziły poszukiwania artefaktów. Tak działały legendy i podania. Pobudzały wyobraźnie, uruchamiały szare komórki, zmuszały do podjęcia decyzji i najczęściej ta decyzja była jedna. Nikt nie chciał być frajerem, który zostaje z niczym. Jeżeli był szansa na kolejne odkrycie, poznanie kawałka magicznej historii, a przede wszystkim zgarnięcie kolejnej nagrody, to tak naprawdę nie było nad czym się zastanawiać. Wszystko co zagubione w tym świecie chce być odnalezione, a ona przyzwyczaiła się do sukcesów na tej płaszczyźnie. Tylko na tej tak dla jasności.
Kiedy Drew opowiedział jej o legendzie dotyczącej skarbu rodu Romanowów Lucinda była zaskoczona. Właściwie to z dwóch przyczyn. Po pierwsze, że w ogóle się do niej z tym zwrócił. W końcu nie miał w zwyczaju się dzielić… wolał przygarniać rzeczy należące do innych niż rozdawać swoje. Po drugie, że nigdy wcześniej o tej legendzie nie słyszała. A przecież Rosja nie była wcale jej taka obca. Spędziła tam kilka miesięcy goniąc własny ogon, śpiąc po obskurnych norach i zmagając się z pijackim trybem życia tego nieszczęsnego narodu. Słowiańskie podania należały do jej ulubionych. Było w nich tyle magii, a to niezwykłe w świecie przepełnionym właśnie magią. Widocznie legenda ta była ukrywana, przekazywana z pokolenia na pokolenie jedynie w ograniczonym kręgu i Drew miał szczęście, że udało mu się do niej dotrzeć. Zgodziła się nie tylko ze względu na samą historię choć ta była przecież niezwykła. Zgodziła się też dlatego, że potrzebowała odskoczni. Chwili spokoju. Pewnie niejedna osoba zarzuciłaby jej dezercję. Nie zostawia się swoich na polu bitwy, ale Selwyn wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, to nie będzie w stanie nic więcej zrobić. Jej przynależność do organizacji stanie pod znakiem zapytania. Czuła ciężar tego całego cierpienia. Merlin jej świadkiem, że nigdy wcześniej tak się nie czuła.
Udało im się zebrać wiele materiałów jeszcze w Londynie. Była zdziwiona jak ludzie wiedzą wszystko o wszystkich. Natrafili na trop, którego nie mogli już zweryfikować siedząc na fotelu w mieszkaniu. Podróż do Gruzji okazała się być o wiele ciekawsza niż się spodziewała i zaczęła się od popełnionych niefortunnie błędów. Blondynka razem z Macnairem natrafili na ślad przodka tego rodu. Po przybyciu do obcego kraju od razu skierowali się w miejsce, w którym mogli się na niego natknąć lub znaleźć coś co ich do niego zbliży. Niestety nie wszystko poszło po ich myśli….
- Jesteś… - nie skończyła nie chcąc dolewać oliwy do ognia. Teleportowali się do miejsca, które upatrzyli na pierwszy nocleg. Na szczęście w Gruzji było wiele miejsc, w których rozbicie namiotu nie wzbudzało niczyich podejrzeń. – Ty myślałeś, że on nas przyjmie z otwartymi ramionami i podziękuje za zainteresowanie się jego rodziną? – zapytała całkowicie poważnie w końcu się zatrzymując i spoglądając na niego pytającym wzrokiem. – Trzeba było mu coś dać, zmanipulować… – mówiąc to zaczęła żywo gestykulować - … powinien poczuć, że to on nas potrzebuje a nie my go. No na pewno nie trzeba było go obrażać – dodała wywracając oczami. Sama też się nie spodziewała, że na wstępie spotkają się z taką ścianą. – Teraz lepiej coś wymyśl, bo raczej nie będzie chętny do współpracy – pożałowała tych słów od razu jak wypowiedziała. Podejrzewała, że Drew zna sposoby na to by zmusić kogoś do działania. Nie chciała ich jednak poznać, nie chciała zmienić o nim zdania skoro zaszli już tak daleko. Westchnęła i spojrzała w niebo. – Czarujący jak zawsze – dodała sama do siebie. Była zirytowana jego sposobem działania, ale wiedziała też, że każdy działa w inny sposób i niekoniecznie musi się ze wszystkim zgadzać. A mówią, że gdzie diabeł nie może tam babę pośle. Przy nim zaczęła wątpić w to powiedzenie.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) [odnośnik]14.04.22 23:55
Ród Romanów od zawsze zaprzątał moją głowę, choć po powrocie do Londynu miałem o wiele mniej czasu, aby poświęcić im równie wielką uwagę co w Tarze. Czytając legendy, chłonąc każdy fragment ich historii, analizując najmniejszy szczegół oraz wartościową wzmiankę wyobrażałem sobie jak dobieram się do ich bogactw, łapczywie obracam w palcach każdą pozostałość, ślad ich istnienia oraz wielkości. Opuszczając w pośpiechu wschodnie ziemie pozostawiłem za sobą wiele wskazówek, których nie byłem w stanie pomieścić w niewielkim bagażu, aczkolwiek liczyłem że zapiski w notesie będą wystarczające, egoistyczne bezbłędne i zdolne doprowadzić mnie do kolejnej wskazówki. Cholernego tropu ukazującego nowe horyzonty, swego rodzaju śledztwa, który poprowadzę niczym po nitce do kłębka. Był to mój cel, wyzwanie jakiego nie wyobrażałem sobie porzucić na rzecz niczego innego. Życie pokazało, iż byłem w błędzie, zboczyłem z drogi i udałem się szlakiem Rycerzy Walpurgii, ich zasięgów oraz potęgi, która była równie pociągająca, co spełnianie własnych marzeń. Czyżbym zatracił się w tym nader bardzo? Ramsey miał rację? Pochłonęło mnie to na dobre? Być może, albowiem w tym wszystkim zapomniałem o sobie, co wcześniej było dla mnie nie do pomyślenia. Egocentryzm i egoizm zżerał mnie od środka, był moją codziennością, mantrą, śniadaniem i kolacją, jaką jadałem z największą przyjemnością.
Czy lubiłem robić na przekór? Owszem. Na przekór sobie? Już mniej, a jednak stało się. Lucinda, kobieta, której nie dałbym do przypilnowania psidwaka okazała się o wiele bardziej pojętna, niżeli troll strzegący opuszczoną chatę. Początkowo ignorowałem jej wiedzę, podobnie jak analityczny umysł, albowiem pozwoliła mi wyprzedzić siebie o krok i skompromitować niczym małe dziecko. Ukraść artefakt na oczach drugiego poszukiwacza było największą ujmą, hańbą tak wielką, że ego równało się z poziomem mugoli – czyli zerowym i powiedzmy sobie wprost, po prostu żadnym. Jednak z czasem udowodniła, iż był to jedynie wypadek przy pracy, niewielki błąd spowodowany zapewne moim onieśmielającym uśmiechem. Moment zawahania i już nie było czego zbierać.
Wbrew wszelkim przeciwnościom czułem, że zaangażowanie jej pomoże mi osiągnąć cel, upragnione marzenie, które wydawało się być na wyciągnięcie dłoni. Nie musiałem mówić jej wszystkiego i tak też uczyniłem, kiedy słońce zbudziło nas wczesnym rankiem. Potrzebowała czasu, co nieszczególnie mnie zdziwiło wszak od początku dała mi się poznać jako kobieta szczególnie ostrożna i zapobiegawcza. Nieustannie wspominam polowanie na mnie ze świecznikiem, które notabene wyszło jej świetnie, podobnie jak guz piekący mnie przez kilka dni.
-Kretynem?- rzuciłem zerkając na nią dość obojętnie. Wiedziałem, że nie nigdy mi tego nie zapomni. Cóż mogłem poradzić, że gość był wyjątkowo oporny na wszelkie korzyści płynące z ugody? Kilka informacji za fortunę, a i tak kazał mi szukać Merlina w czarnej dupie. -Nestor nie słyszy, możesz powiedzieć co myślisz. Wykorzystam to dopiero wtedy, gdy zdobędziemy skarb, aby wtrącić cię do lochu- zaśmiałem się pod nosem. -Nie musisz się obawiać, żaden rycerz cię nie uratuje, a już na pewno nie na białym koniu.
Pokaźnych rozmiarów namiot pozwolił nam nie tylko porządnie się wyspać, ale i przygotować posiłek w czym nie byłem najlepszy. Przywykłem jadać w barach, ale wówczas nie miałem takiej możliwości. -Może zamiast zrzędzić przyrządziłabyś coś do jedzenia? Od tego ględzenia zrobiłem się głodny- westchnąłem przeciągle, choć była to typowo teatralna zagrywka.  -Mogłaś go złapać za kolano, zatań- przerwałem momentalnie i pomachałem rękoma w geście protestu. -Nie, tego nie rób, bo jeszcze wziąłby nas za cyrkowców. Niby ci się podoba i bijesz brawo, ale nie do końca wiesz z jakiego powodu- pokiwałem głową, po czym sięgnąłem po butelkę i odkorowałem ją. Na niewielkim, drewnianym stoliku rozstawiłem dwie szklanki i zacząłem je uzupełniać. -Ty kurwisynie to obelga? Daj spokój, chyba na wschodzie nie byłaś- wzruszyłem ramionami. Gruzini byli naprawdę wrażliwi. -Może ty rusz tą blond czupryną, bo póki co to tylko narzekasz. Jakbym chciał wziąć na wyprawę kogoś od plotek, to zaprosiłbym naczelnika Czarownicy- uniosłem na nią wzrok i wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie. Jeśli miała jakiś pomysłem byłem gotów go wysłuchać, a może nawet przemyśleć. Nie mniej jednak miała rację – schrzaniłem i musieliśmy znaleźć inny sposób, aby wyciągnąć od niego informację. Miałem nawet pewien pomysł, ale pewnie nie do końca by jej się spodobał. -Pijesz, czy mogę wypić za ciebie?- spytałem wznosząc szklaneczkę.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) [odnośnik]15.04.22 0:39
Na pewno mieli inne sposoby działania. W końcu wynikały one przede wszystkim z rodzaju doświadczeń. Mało było kobiet w jej fachu, jeszcze mniej szlachcianek. Właściwie… kto wie, może była jedyną z tego jakże zacnego grona. Lubiła działać dynamicznie, ale przemyślanie. Czasami zdarzały się niespodzianki, sytuacje, których nie można przecież przewidzieć, ale wtedy nie miała przynajmniej wyrzutów sumienia, że coś jawnie spartoliła. Za błędy nikogo się nie karało. Trzeba było umieć je naprawiać i przede wszystkim się na nich uczyć. Jego jednak mogła karać za wszystkie. W końcu wydawał się być idealny. Według niego nie popełniał błędów, a wybory, które podejmował były najlepsze z możliwych. Lucinda w to nie wierzyła. Nawet egoiści i narcyzmy nie posuwali się do nieomylności. Blondynka miała wrażenie, że to pewnego rodzaju maska. On cały był zagadką i może właśnie dlatego tak bardzo dążyła do poznania go. Im bliżej jednak rozwiązania była tym bardziej chciała się wycofać. Absurd, paranoja, cała ona.
Weszli do namiotu, który pod wpływem zaklęcia przypominał dość spore mieszkanie. Za to naprawdę kochała magię. Nie była typem osoby, która poszukiwała wygód, ale jednak o wiele lepiej się czuła na większych przestrzeniach, nieograniczona, wolna. Dziwne i zaskakujące jak życie w złotej klatce potrafi człowieka wewnętrznie zniszczyć.
Lucinda zastanawiała się nad tym co znajdą na samym końcu wyprawy. Często podczas podróży rozmyślała nad tym co będzie jak wróci do domu. Wtedy łatwiej było jej się skupić na rozwiązaniu zagadki. Nie chciała wrócić z pustymi rękami. Pytała już Drew o to czego się spodziewać, ale mężczyzna chyba sam do końca nie wiedział co ich tam spotka. Opowiadał o wielkim skarbie, wspaniałych artefaktach, wielkiej magii, ale chyba były to słowa wyjęte prosto z legendy. Miała nadzieje, że jej cierpliwość zostanie nagrodzona. Na Merlina musiała zostać nagrodzona.
Blondynka uśmiechnęła się pod nosem, gdy Drew dokończył za nią zdanie. – Jak widać nie muszę za dużo mówić, bo sam znasz siebie najlepiej – dodała ze wzruszeniem ramion. Mówiąc pokrętnie sam się spalił na wstępie. Czasami miała wrażenie, że jest masochistą. Tylko czasami… między momentami, w których napastował innych. Cały on. – Ależ ja się nie boje nestora. Bardziej nie jestem przyzwyczajona do obrażania gospodarza – dodała rozglądając się po ich gniazdku – Chociaż tak właściwie to noc pod gwiazdami nie wydaje mi się już taka straszna. – dodała podchodząc do fotela znajdującego się tuż przy stole.
Kiedy mężczyzna wspomniał o jedzeniu zdała sobie sprawę z tego, że sama też jest głodna. Odkąd tu dotarli nie mieli chwili na to by nawet pomyśleć o rzeczach tak człowieczych jak jedzenie. Dodatkowo jeżeli myślał, że ona jest zdolna do tego, żeby cokolwiek ugotować to się grubo mylił. Materiałem na żonę była żadnym. Jadła zwykle poza domem, a odkąd zaczęła się wojna to i tak nie miała zbyt dużego apetytu. Oczywiście potrafiła zrobić sobie coś prostego z góra trzech składników, bo inaczej już dawno umarłaby z głodu, ale no cóż… byli tutaj na tych samych warunkach, a ona na pewno nie miała zamiaru spełniać się jako gospodyni domowa. Przypomniało jej się jednak, że wzięła ze sobą coś co mogłoby zabić ten pierwszy głód. Selwyn sięgnęła do plecaka i wyciągnęła paczkę z suszoną wołowiną, bułki maślane i winogron. Wszystko przesunęła w stronę Drew i uśmiechnęła się szeroko. – Proszę kochanie… przygotowałam kolacje – dodała i sama urwała sobie kiść winogrona.
Nie chciała analizować jego słów. Wiedziała, że jest złośliwy tylko dlatego, że wie iż nawalił. Przyznanie się do błędu zawsze było trudne. Na jego słowa o rycerzu pomyślała, że nigdy by sobie tego nie życzyła. Jakoś słowo rycerz jakoś nie kojarzyło jej się dobrze.
Lucinda miała swoje sposoby na wydobycie z ludzi informacji i nigdy nie musiała się posuwać do gładzenia kogoś po kolanie czy tańczenia. Wywróciła jedynie oczami na te słowa. – No tak… ty się nie popisałeś, to ja też powinnam zrobić z siebie idiotkę? W parze raźniej? – zapytała dogryzając mu ponownie. Musieli teraz zaplanować tok działania. Zrobić coś by przodek rodu Romanowów ponownie chciał z nimi rozmawiać. – Nie wiem czy dla ciebie to obelga, Drew. Myślę, że nikt nie lubi jak się wyzywa mu matkę. Zresztą… nieważne już. Było minęło. – dodała i machnęła ręką na znak, że nie będzie się z nim sprzeczać. To i tak było bez sensu. Na jej jedno słowo on miał dziesięć z czego pięć było całkowicie bez sensu.
Zaczęła się zastanawiać nad tym co mogą teraz zrobić. Pomyślała, że przede wszystkim muszą się dowiedzieć czy przodek rodu może wiedzieć cokolwiek. – Nie możemy się narzucać – zaczęła ignorując jego pytanie o alkohol. – Jeśli będziemy się rzucać zbytnio w oczy to zacznie coś podejrzewać, a nasza wyprawa bardzo szybko się skończy. Nikt nie lubi dzielić się skarbem. Najpierw musimy się dowiedzieć czy on cokolwiek na ten temat wie. Ten dom to siedziba rodu? Oni tu mieszkali? – zapytała mając na myśli miejsce, w którym dzisiaj spotkali się z mężczyzną. – Nie patrz tak. Dam ci chwile.... no pomyśl… - dodała, a kącik jej ust uniósł się w uśmiechu. – Całkiem miły widok, chyba jeszcze tego u ciebie nie widziałam – dodała widząc, że mężczyzna próbuje iść za jej tokiem rozumowania. To było dziwne uczucie. Współpraca. Biorąc jednak pod uwagę ich ostanie spotkanie to wszystko było dziwne.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) [odnośnik]19.04.22 20:15
Pamiętam moment, kiedy dowiedziałem się, że w żyłach poznanej poszukiwaczki płynęła błękitna krew. Czy byłem zdziwiony? To mało powiedziane, albowiem szlachcianka na szlaku to było ostatnie, czego mogłem się spodziewać i zakładać w zwykle szerokim oraz przemyślanym planie. Przeważnie podobnym zawodem trudzili się mężczyźni, a jeśli już kobiety, to te wychowane w zupełnie innej rzeczywistości; pozbawione dopływu niezliczonej ilości galeonów oraz mniej pokaźnej garderobie. Sądziłem, że nestorowie rodu nie chcą, aby w ich rodzinie damy brudziły sobie ręce, spędzały noce poza dworkiem oraz musiały prowadzić rozmowy ze śliniącymi się do nich mężczyznami byle tylko wyciągnąć informacje. Każdy kto spędził nad artefaktami choć jeden dzień zdawał sobie sprawę, że to właśnie zasłyszane legendy, plotki oraz wieści zapewniały nowe cele. Bez polegania na takowych czas pracy znacznie się wydłużał, a więc wszyscy, którzy cenili sobie minuty znali ogromną wartość rozmowy, dyskusji, nierzadko nawet pijackiej przepychanki. Nie bez powodu w Tarze zaciągnąłem się do pracy w barze – miejscowi licznie zjawiali się w jego czterech ścianach i tym samym sami podsuwali mi nowe tematy pod nos. Węszyłem i czy robiłem to umiejętnie, czy też nie mogły zweryfikować jedynie wyniki pracy, a te jak na moje oko były całkiem zadowalające. Nigdy nie trafiło mi się unikatowe znalezisko, za które mógłbym zażądać fortunę, ale kilkanaście wartościowszych przedmiotów zdobiło już półki mych zleceniodawców.
Oczywiście, że popełniałem błędy. Były ich setki, jak nie tysiące, lecz po prostu unikałem przyznawania się do takowych. Jeśli Lucinda poznałaby moje słabe punkty, to wtem zyskałaby przewagę, a na to nie mogłem i nie chciałem sobie pozwolić. Z resztą w ostatnim czasie i tak mogła zrozumieć, doświadczyć i ujrzeć o wiele więcej, niżeli początkowo zakładałem. Nie sądziłem, iż nasza znajomość się rozwinie, że po tej niewinnej kradzieży pewnego dnia obudzimy się tuż obok siebie. Czy to w co brnąłem było jednym ze wspomnianych błędów? Zapewne wielu nie wahałoby się z twierdzącą odpowiedzią, zaś ja po prostu płynąłem, szedłem z wiatrem i czekałem na to, co przyniesie przyszłość. Smutek? Radość? Złość? Uśmiech? Gniew? Wszystko to było jedną niewiadomą, ona też nią była i to działało na mnie niczym cholerny magnes.
-Pewnie jest dumny, że znalazłaś sobie takiego kompana- zaśmiałem się pod nosem, po czym wskazałem palcem jedyne łóżko w pokaźnym namiocie. -Chwaliłaś się też tym, że będziesz z nim spać pod jedną pierzyną?- uniosłem brew i zacisnąłem wargi byle tylko spróbować zachować powagę. Rzecz jasna nieszczególnie dobrze mi to wyszło. -Przestronny, niczego w nim nie brakuje. Lepiej jak w domu- stwierdziłem zgodnie z prawdą. -Skoro podróżujesz w takich warunkach, to nie dziwi mnie już fakt nietypowego, rzecz jasna jak dla kobiety, hobby dodałem. Sam mogłem jedynie pomarzyć o podobnym wyposażeniu i komforcie, dlatego nawet nie żałowałem, że wziąłem ją ze sobą. Tutaj naprawdę, aż chciało się wyspać.
Zmierzyłem ją wzrokiem od stóp do głów, po czym westchnąłem pod nosem. -Sądziłem, że pokażesz mi jakieś kuchenne sztuczki- wzruszyłem ramionami i chwyciłem winogrono, które oderwałem. Obróciłem je wolno w palcach i finalnie wsunąłem do ust. Jeśli mieliśmy przez najbliższy czas żyć tylko na sucharach i przypadkowo zdobytym jedzeniu, to warto było ustalić sobie jakieś racje. -Czy masz inne plany, kochanie?- dopytałem wyginając wargi w szelmowskim wyrazie. Moje słowa zabrzmiały dwuznacznie, ale dokładnie na takim tonie mi zależało.
Słuchałem jej słów z należytą uwagą i w ciszy, która nie była do mnie podobna. Byłem jednak ciekaw, co miała do powiedzenia zważywszy, że za owym zdaniem kryło się niemałe doświadczenie. Nie była przypadkowym laikiem, dlatego ignorowanie jej sposobu działania i pomysłów byłoby co najmniej nieodpowiedzialne.
-Prawdopodobnie. Wszystkie informacje na to wskazują- pokiwałem głową, po czym sięgnąłem dłonią po notatnik i otworzyłem go. -Patrz- zasugerowałem i obróciłem w jej stronę pergamin, aby mogła dokładniej przyjrzeć się zapisanym wskazówkom. -Możemy spróbować się tam włamać, znaleźć na niego jakiegoś haka i po prostu szantażować tudzież kto wie, może znajdziemy odpowiedzi na mnożące się pytania?- zamyśliłem się nad pomysłem, ale po chwili skupiłem wzrok na Lucindzie. Czułem, że jej się nie spodoba.
-Lubię słuchać mądrych kobiet. Uznaj to jako komplement i nie czekaj na następne do gwiazdki- puściłem jej oczko i uniosłem nieznacznie szklaneczkę w geście toastu. Wbrew pozorom mieliśmy co świętować – jeszcze się nie pozabijaliśmy.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) [odnośnik]20.04.22 8:20
Zadziwiał ją fakt, że w świecie pełnym magii ludzie nadal legendy i mity traktowali jako coś niemożliwego. Ona podchodziła do nich z wielką dozą respektu. Uważała, że we wszystkim można znaleźć ziarno prawdy, ale pod warunkiem, że potrafi się go dobrze szukać. Ludzie ukrywali swoje bogactwa z wielu przyczyn. Czasami pchnięci pychą nie myśleli o tym by się dzielić, czasami czynniki zewnętrzne, całkowicie niezależne od nich zmuszały ich do podjęciach takich właśnie decyzji. Prawdą był też fakt, że skarby, artefakty, magiczne przedmioty lubiły ukrywać się same. Lucinda kierowała się jednak twierdzeniem, że wszystko co zgubione pragnie być odnalezione i potrafiła dosłownie stanąć na głowie by to pragnienie spełnić. Blondynka na swojej drodze spotykała wielu poszukiwaczy. To był dość specyficzny zawód, dla ludzi o szczególnie mocnych nerwach, albo nie do końca zdrowych głowach. Każdy miał własne sposoby działania, bo tak naprawdę nie istniały żadne granice. Oczywiście prócz tych wewnętrznych, własnych. Ona była dumna. Nie znosiła porażek, uważała, że ma na tyle dużo własnych zasobów by takowych nie ponosić. A jednak i te jej się zdarzały i Drew był przyczyną kilku z nich.
Sama nie spodziewała się, że ta znajomość zajdzie tak daleko. Niestety z uczuciami było tak, że potrafią szybko ewoluować. Nawet jeśli wcześniej wszystko co ich łączyło to posmak goryczy i nieudane poszukiwania tak teraz… sama nie wiedziała jak to nazwać. Pozwalała sobie na wiele w jego obecności, na więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Bywała dla niego złośliwa, dobierała słowa tak by uszczypnąć go delikatnie i zostawić ślad, ale to był sposób prowadzenia przez nich rozmowy i tak było zawsze. Wbrew rozsądkowi i niepewnościom zaufała mu i wierzyła w jego dobre intencje. Przynajmniej wobec niej, bo znała go na tyle dobrze by wiedzieć, że niektórych rzeczy nie da się zmienić. Na chwile obecną była gotowa nosić ten ciężar chociaż jeszcze nie wiedziała jak przygniatający on będzie.
Słysząc słowa mężczyzny blondynka uniosła nieznacznie brew. – To jakiś mechanizm obronny? – zapytała naprawdę ciekawa jego odpowiedzi. – Zawsze widzisz w sobie najgorszą z opcji. – dodała. Nie zaprzeczyła ani nie potwierdziła jego przepuszczeń, bo tak naprawdę nie obchodziło ją to co myśli o niej nestor. Już dawno postawili na niej krzyżyk, gdyby było im to na rękę prawdopodobnie już dawno wykreśliliby jej nazwisko z drzewa genealogicznego, a ona lubiła przekraczać granice i sprawdzać jak daleko może się posunąć. Idąc za jego słowami spojrzała na łóżko. Nie mogła i wcale nie chciała zapomnieć o tym co się wydarzyło poprzedniego dnia. Wbrew wszystkiemu to było dobre uczucie. Mieć go obok siebie. Chociaż nie powiedziałaby tego głośno. – Przynajmniej dziś widzisz łóżko – dodała, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. Jeżeli miała mu kiedyś wypomnieć wczorajszą ślepotę to to był najlepszy moment.
- Może gdybyś nie przepijał wszystkiego co zarobisz to też byś sobie taki sprawił – zaczęła z przekąsem. – Zresztą… spanie pod gołym niebem było jedną z najlepszych części wyprawy. No może dopóki nie przyszła starość i ból pleców. – dodała przewracając oczami. On był jeszcze starszy. – Właściwie miałam się ciebie nawet zapytać… pamiętasz mnie z Hogwartu? Byłam przekonana, że nasze pierwsze spotkanie było wtedy w Rosji, ale później zdałam sobie sprawę z tego, że to niemożliwe, bo chodziliśmy do jednej szkoły. – zapytała szczerze ciekawa. Ona żyła w swoim świecie, chodziła swoimi ścieżkami. Patrząc na jego naturę ich ścieżki już wtedy powinny się jakoś przeciąć, ale ona tego nie pamięta. Nie było w tym też nic dziwnego zważywszy na jej zainteresowanie szkołą w tamtym okresie.
No cóż.. kucharka była z niej żadna. Jednak nie miała zamiaru przez całą wyprawę głodować. – Jutro – odparła gdy stwierdził, że powinna zaprezentować mu jakieś kuchenne sztuczki. Dziś no cóż… myślała, że ten dzień potoczy się inaczej. Musieli zmienić strategię działania, zaplanować kolejne. Doskonale zrozumiała też dwuznaczność słów mężczyzny i w odpowiedzi potraktowała go pojedynczym winogronem. – Mam wiele planów. Nie wiem tylko czy cię w nich uwzględnię. – dodała, a na jej ustach pojawił się szeroki i dość kpiarski uśmiech. Blondynka westchnęła rozbawiona. Musieli się skupić.
Blondynka również była zdania, że najlepsze co mogą teraz zrobić to zaznajomić się z tym jaką wiedzę dziedzic w ogóle posiada. Nie była zwolennikiem wkradania się innym do domów, ale dobry rekonesans jeszcze nikomu nie zaszkodził. – Szantażować? – zapytała, bo nie spodobał jej się dźwięk tego słowa. – Może obejdzie się bez szantażu jeżeli uda nam się tam cokolwiek przydanego znaleźć. – dodała zatrzymując spojrzenie na pergaminie, który jej pokazał. – Pójdziemy tam rano. Skoro dziś zastaliśmy go w miejscu pracy, to pewnie jutro też tam będzie. Co ty na to? – zapytała. Ufała, że uda im się to zrobić w taki sposób by nikt nie ucierpiał. W życiu chodzi głównie o to by wybierać mniejsze zło. Ona wierzyła, że w tym przypadku lepiej będzie się tam włamać i zyskać informacje niż dopuścić by dziedzic dzień za dniem grał na nerwach jej towarzyszowi. Mogłoby się nie skończyć na wyzwiskach.
Słysząc komplement z jego ust zaśmiała się. Nie z samego komplementu, bo to było miłe, ale z dalszej części zdania. – Ostatnio często ci się zdarza kierować takie w moją stronę. Albo zacząłeś doceniać moją wspaniałą osobę, albo czegoś po prostu chcesz… - odparła wstając po szklankę i nalewając sobie do niej wina. Musiała przecież trzeźwo myśleć. Nim wróciła na miejsce stuknęła szkłem o szkło. To, że się nie zabili to chyba całkiem dobry wyczyn.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) [odnośnik]20.04.22 23:25
Niewątpliwie początkowo zapisałem się w jej pamięci niczym zwykły oprych, cholerny złodziej, który sprzątnął jej cenny artefakt sprzed nosa, lecz czy właśnie poszukiwania nie stanowiły swego rodzaju wyścigu? Informacje mógł zdobyć każdy, tą samą drogą mogło podążyć wielu i niestety los chciał, że padło na nas. Nie miałem pojęcia, że polowała na identyczny przedmiot co ja i zaledwie chwila sprawiła, że wyprzedziłem ją o krok. Jeden, niewinny ruch uczynił mnie zwycięzcą, a ją przegraną, czego nigdy nie przyszło mi żałować wszak chodziło o galeony i satysfakcje. Taka była, nawet jeśli okraszona jej niezadowoloną, acz słodką miną. Mapy, które zabrałem z nawiązką, grzecznie oddałem, więc nie miała za co się gniewać nawet jeśli zreflektowałem się po dłuższym czasie.
Obecnie wiele się zmieniło i choć gdzieś w pamięci pozostał niesmak, to obracaliśmy go o wiele częściej w żart, niżeli powód do kłótni. Była złośliwa, podatna na mój czarny humor, jaki często przekraczał granice przyzwoitości, ale może właśnie dzięki temu tak dobrze zaczęliśmy się dogadywać. Zgrabnie omijaliśmy irracjonalne tematy tabu poddając się temu, czego prawdopodobnie obydwoje nie potrafiliśmy zdefiniować. Pytania bez odpowiedzi namnażały się, podobnie jak myśli o słuszności wyborów, ale mimo tego nie potrafiłem powiedzieć stop. Wycofać się, zaufać instynktowi. Czy mogliśmy być, aż tak różni? Nie chciałem w to wierzyć, odsuwałem to wrażenie, jakoby było umorusane w cholernej truciźnie. Nawet jeśli miała wątpliwości, to wciąż istniała szansa, że porzuci je na rzecz normlanego funkcjonowania, właściwej historii i przyszłości, jaka zbliżała się wielkimi krokami. Nigdy nie chciałem, aby zrobiła to dla mnie, a dla siebie. Była zbyt mądra i utalentowana, żeby podążyć drogą wprost do ciemności, do upadku i zatracenia fundamentalnych wartości.
-Bo dla twojej rodziny jestem najgorszą z opcji- stwierdziłem pewnym tonem. Akurat, co do tego miałem stuprocentową pewność. -Już woleliby, żebyś migdaliła się z własnym kuzynem, a nie czarodziejem, w którego żyłach nie płynie błękitna krew. Pod tym kątem jesteście nienormlani- zaśmiałem się pod nosem i wyciągnąłem nogi na drewniany stołek znajdujący się tuż przede mną. Splotłem dłonie na brzuchu i skupiłem wzrok na jej twarzy. Musiała dostrzec rozbawienie, albowiem mimo chęci nie mogłem się powstrzymać przed kpiącym uśmiechem.
-Co nie zmienia faktu, że z chęcią bym był świadkiem rozmowy, podczas której mówisz nestorowi o swoich przygodach z gościem mieszkającym na Śmiertelnym Nokturnie- pokiwałem wolno głową niby w zastanowieniu. -Moglibyśmy zrobić zakłady kto z większym hukiem wyleciałby przez frontowe drzwi- uniosłem dłoń, po czym oparłem ją o brodę i wolno przesunąłem wzdłuż niej palcami. -Stawiam dychę na tego lokaja, czy tam innego podaj-przynieś-pozamiataj, że on, bo w ogóle wpuścił do środka takie pospólstwo- zacisnąłem wargi, ale na nic się to zdało. Zaśmiałem się głośniej na samego wyobrażenie podobnego incydentu. Rodzinny pożar w domu Selwynów, ot co – uczta dla mych oczu. Gotów byłbym nawet zarobić w twarz, byle tylko móc to zobaczyć.
Machnąłem lekceważąco dłonią na jej słowa o łóżku, podobnie jak na wspomnienie rzekomego pijaństwa. Czy fakt, że wolę kupić dobrą ognistą niżeli wynająć droższy pokój czynił mnie kimś gorszym? Każdy miał swoje zasady i grunt, aby się ich trzymał, a nie tylko o nich ględził, bo w istocie nikogo takowe nie obchodziły. Nawet jeśli sprawiali takie pozory, to byli po prostu uprzejmi – ja nie należałem do tej grupy. -To sugestia, że dzisiaj też zamierzasz spać pod gołym niebem? W końcu ja jestem starszy i mi w pierwszej kolejności należy się wygoda- uniosłem pytająco brew, po czym sięgnąłem dłonią po uzupełnione trunkiem szkło.
Zadane pytanie nieco zbiło mnie z pantałyku. Potrzebowałem chwili, bowiem za cholerę nie mogłem przypomnieć sobie jakiegokolwiek spotkania na szkolnych korytarzach. Prawdopodobnie niejednokrotnie minęliśmy się na dziedzińcu tudzież w wielkiej sali, ale nie potrafiłem przywołać z pamięci żadnego konkretnego obrazu. Zamierzchłe czasy. -Najwyraźniej nie miałaś w sobie nic, co mogłoby przykuć moją uwagę- wzruszyłem ramionami. -Ale teraz to się zmieniło- dodałem prędko widząc jak zrzędnie jej mina. Riposta wisiała w powietrzu.
Chwyciłem w palce kolejne winogrono i przewróciłem oczami na wieść, że gotowanie odłoży na jutro. Byłem wręcz przekonany, iż kolejnego wieczora usłyszę to samo. Dopiero kiedy dodała wątpliwość, co do uwzględnienia mnie w planach uniosłem na nią morderczy wzrok. -Chytrym planem jest zaproszenie tu dziedzica, a mnie zagłodzenie na śmierć?- spytałem próbując zachować ostry ton, po czym bez zastanowienia rzuciłem w nią owocem. -Zapomnij, że ci na to pozwolę- dodałem już z ironicznym uśmiechem, albowiem winogrono odbiło się od jej piersi.
Byłem ciekaw jak zareaguje na moją propozycję i nim usłyszałem odpowiedź już układałem sobie wszystkie za oraz przeciw. Włamanie, szantaż – to nie był jej styl działania i musiałem wznieść się na wyżyny swojej perswazji, aby przekonać ją, co do słuszności założeń. Inaczej mogliśmy krążyć niczym dzieci we mgle i wzbudzić zbędną uwagę, która z pewnością szybko zakończyłaby eskapadę. Kiedy jednak nie zawetowała propozycji przeszukania domostwa uniosłem wysoko brwi i posłałem jej szelmowski uśmiech. -No, no. Wyrabiasz się. Jeszcze trochę czasu i będziesz informację wyciągać siłą. Podoba mi się- puściłem jej oczko, a następnie upiłem trunku. -To najlepsze rozwiązanie na ten moment. Póki nic nie mamy nie możemy wykonywać nerwowych ruchów. Jak sama wspomniałaś jeden zły krok może sprawić, że szybciej powrócimy do Londynu niżeli w ogóle tutaj trafiliśmy- zgodziłem się i tak biorąc pod uwagę kwestię szantażu. Nie musiała z wszystkim godzić się od razu.
-Jeszcze chwila, a przez twoje ego nie zmieścimy się w tym namiocie- mruknąłem wzdychając cicho pod nosem. -Wczoraj w nocy prawiłaś mi same komplementy, więc nie chciałem abyś czuła się gorsza- skwitowałem nie mogąc powstrzymać drobnej uszczypliwości.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) [odnośnik]21.04.22 22:19
Tak naprawdę nie miała mu za złe, że zwinął jej artefakt sprzed nosa. Nikt nie lubił przegrywać, nie lubił marnować czasu. Ona na tę konkretną misję zmarnowała bardzo dużo, ale było to ryzyko ich zawodu. Była zła na siebie za to, że tak łatwo dała się wpuścić w maliny, sprzątnąć sprzed nosa to co w jej mniemaniu należało do niej. Łatwiej było jednak wyżyć się na nim i wbrew pozorom wyszło jej to nawet na dobre. W końcu odzyskała nawet małą część tego co wtedy przepuściła przez palce. Nigdy by mu też tego nie powiedziała, ale przecież temat nie przysparzał im już zmartwień. Właściwie było to całkiem zabawne. Nie pamiętali się z czasów gdy mieli okazje się poznać, a poznali się na końcu świata.
Blondynka nie chciała myśleć o tym jaką opinię mają o niej jej najbliżsi. Pocieszał ją fakt, że ona też nie miała najlepszej o nich. Jeszcze na początku ich znajomości dostawała listy od zaniepokojonych ciotek, które twierdziły, że otaczanie się nieodpowiednimi ludźmi sprawia, że ona też staje się nieodpowiednia. Brała to do siebie, bo zawsze była czarną owcą w tej rodzinie i chyba dostarczanie kolejnych powodów do myślenia o niej w taki sposób nie było najlepszym wyjściem. W końcu doszła do wniosku, że to nie jej ciotki decydują o tym kto jest odpowiedni i dla kogo. Tak jakby jej ciotki były dla kogokolwiek autorytetem. Chociaż… dla większości szlachcianek były. Na szczęście nie dla Lucindy. – Historia nas takimi uczyniła – wyrecytowała to co słyszała latami i uśmiechnęła się pod nosem. – Wiesz… jakby się uprzeć to szlachta to jedna wielka rodzina. – zaśmiała się chcąc dodać mu jeszcze trochę do wyobraźni. To wcale nie był żart, ale ludzie o tym po prostu zapomnieli, bo i tak… błękitna krew była ważniejsza niż moralności. O nią należało dbać najbardziej. – Chciałbyś, żebym przedstawiła cię tatusiowi? – zażartowała unosząc brew w pytającym geście. – Sam namawiałeś mnie do tego, żeby się od nich uwolnić, a teraz interesuje cię starcie tytanów? Myślę, że byś jeszcze na tym zarobił – dodała bo jakoś nie wyobrażała sobie ojca stającego w jej obronie. On zawsze był bezstronny. Uważał, że człowiek sam podejmuje własne wybory i ponosi konsekwencje. – Po powrocie zaproszę cię na herbatkę do cioci Adelaidy, myślę, że by cię polubiła… bardziej niż sam byś tego chciał. – była to bardzo wpływowa kobieta i wielu mężczyzn miała na skinięcie palcem. W jej słowach była cała prawda, ale też chciała zobaczyć jego minę. Zaśmiała się głośno.
To było dziwne. Rozmawiali o całkowicie bezsensowych rzeczach, kłócili się o bzdury omijając całkowicie poważne tematy, które chyba najbardziej ich nurtowały. Nie mieli odwagi by rozmawiać na poważnie, bo oboje wiedzieli, że ich charaktery po prostu by się nie zgrały. Dopóki była w tym beztroska dopóty byli bezpieczni. Oboje o tym wiedzieli i chyba im to zwyczajnie pasowało. Blondynka uniosła kącik ust w delikatnym uśmiechu i spuściła wzrok. – Jeżeli moja nieobecność będzie dla ciebie wygodą – skwitowała.
Skoro on też jej nie pamiętał z Hogwartu to chyba musieli się mijać całkowicie bezkontaktowo. Jakoś nie chciało jej się w to wierzyć, ale w pewnym stopniu zaspokoiło to jej ciekawość. Nie wiedział kim była gdy się poznali, nic o niej nie wiedział. Prychnęła słysząc, że nie miała w sobie nic co mogłoby przykuć jego uwagę. – Teraz to się zmieniło? – zapytała wytrzeszczając oczy w udawanym zdziwieniu. – Na stu tańczących chochlików kornwalijskich! Czym ja sobie zasłużyłam na ten zaszczyć Panie Macnair? – dodała upijając łyk wina. Było cierpkie, mocno wytrwane. Przez co czuła na języku wszystkie pojedyncze nuty.
Drew miał w zwyczaju mówić to co myśli. Był szczery, ale przy tym nie miał też żadnych hamulców. Czasami sam podsuwał jej pomysły do ciętych odpowiedzi, sam zaczynał spór, z którego później przez miesiąc potrafiła się śmiać. Wbrew wszystkiemu miała nadzieje, że tego w sobie nie zatraci. To była jedna z jej ulubionych cech. Westchnęła. – I po co to powiedziałeś? Teraz będę musiała to zrobić żebyś nie czuł się rozczarowany. No trudno – dodała ze wzruszeniem ramionami. Gdy oberwała winogronem pokręciła głową i westchnęła głośno. – Co mnie podkusiło… - zastanowiła się głośno.
Lucinda nie urodziła się wczoraj. W tym zawodzie tkwiła już kilka lat i miała sporo doświadczenia. Skłamałaby mówiąc, że wszystko co robiła było całkowicie legalne. Ba! Szukanie artefaktów nie było w ogóle legalne. Często musiała wkradać się na posesje prywatne, przeszukiwać miejsca należące do innych i zabierać rzeczy, które fizycznie były własnością kogoś innego. Wybierała mniejsze zło. Liczyła na to, że w domu dziedzica znajdą coś co będzie przydane, tak naprawdę może nawet nie będą musieli tego zabierać. O szantażu nawet nie myślała chociaż po ich dzisiejszej wizycie mogła spodziewać się wszystkiego. Przewróciła oczami na jego słowa. – Czyli to wszystko twoja zasługa? – uniosła brew w pytającym geście. – Sprowadzasz mnie na złą drogę? - wróciła myślami do zadania, które mieli wykonać jutrzejszego dnia. – Może powinniśmy wypić eliksir kameleona? Będzie nam łatwiej wtopić się w tłum. Przejrzyjmy jeszcze te notatki, żeby wiedzieć czego właściwie szukać. – dodała sięgając po pergamin, który przed chwilą jej pokazywał.
Na kolejną uwagę mężczyzny westchnęła przeciągle i uśmiechnęła się pod nosem. – Zdarza mi się mówić przez sen – dodała przewracając oczami i podniosła się z fotela upijając łyk wina ze szklanki. – Masz coś jeszcze mądrego do dodania, bo idę wziąć kąpiel i zmazać z siebie tę masę obelg, którą dziś usłyszałam… - zapytała spoglądając na niego pytająco.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) [odnośnik]22.04.22 1:05
Odkąd pamiętam Lucinda nie wypowiadała żadnych pochlebstw na temat własnej rodziny, a tym bardziej żadnego innego szlacheckiego rodu. Z jej zachowania oraz słów nietrudno było wywnioskować, iż nie popierała podobnego stylu życia i przede wszystkim animozji związanych z codziennością pospolitej szlachcianki. Pragnęła czegoś więcej; móc mówić to co myśli, robić to co kocha, spełniać pasje i wyznaczone sobie cele, nawet jeśli wszyscy dookoła uznawali to za szczyt szaleństwa oraz pogardy wobec tradycji. Poniekąd właśnie to sprawiło, że zwróciła moją uwagę, zdumiała uporem i chęcią wyjścia poza granice strefy komfortu, która dla wielu kobiet była po prostu wygodą. Nudnym, acz prostym sposobem na spełnienie.
Negatywne komentarze nie sprawiały jej przykrości, ale motywowały do dalszej pracy, do ziszczenia marzeń i wyjścia naprzeciw wszystkim niedowiarkom. Była inna, na swój sposób wyjątkowa. Nie znałem wielu panienek, w których płynęła błękitna krew, ale dałbym sobie rękę obciąć, że żadna nie miała w sobie równie wielkich pokładów samozaparcia.
Uniosłem brew na jej słowa, ale nim cokolwiek powiedziałem musiałem napić się trunku.
-Czyżbyś właśnie obnażyła prawdę?- zaśmiałem się pod nosem nie spuszczając wzroku z jej twarzy. -Czyli te wszystkie waśnie- przeciągnąłem dość celowo ostatnie słowo, aby dobrać kolejne -prowadzą do tego, że co w rodzinie to nie zginie? Wszystko na to wskazywało. Nie wnikałem w rodowe struktury, historia oraz hierarchia zupełnie mnie nie interesowały, albowiem od najmłodszych lat miałem ich za zwykłych buców. Wciąż żywe, choć już nieco zatarte wspomnienia wyższości oraz panoszenia przyprawiały mnie o mdłości. Właściwie sama myśl o matce, która na siłę starała się ukazać nasz fałszywy status budziły we mnie najgorsze odruchy. Nie rozumiałem po co były te gry i oszustwa wszak każdy znał prawdę. Zatracanie się w odmiennej rzeczywistości zawsze prowadziło do upadku i właśnie tam skończyła – w nokturnowskiej dziurze z wiecznie pijanym i zakłamanym ojcem na ramieniu. -O niczym innym nie marzę- burknąłem przewracając oczami. -Bo powinnaś, zdania nie zmieniłem- skwitowałem pewnym tonem, który zdawał się nie znosić sprzeciwu. -Póki jednak tak się nie stało, to nie omieszkam się kontynuować tej żenującej tyrady- rozłożyłem ręce w geście bezsilności. Poniekąd tak było, nie umiałem powstrzymać się przed złośliwościami, taka była moja natura i najwyraźniej zdążyła już do tego przywyknąć.
-Jednak podziękuję, życie jest mi miłe. Słyszałem, iż konanie po truciźnie jest długie i niezwykle bolesne, a tego wolałbym uniknąć- wymyśliłem to na poczekaniu, ale nie musiała o tym wiedzieć. Z mojej wiedzy wynikało, że miała podobne pojęcie o eliksirach co ja, dlatego pozwoliłem jej wierzyć w te brednie. Choć może było w nich ziarnko prawdy? Znaleźć coś przypadkiem w kielichu i dowiedzieć się po fakcie, kiedy było już za późno…
-Nie udawaj, że jest ci przykro- aktorką była niezłą, to musiałem przyznać. -Ale skoro już ustaliliśmy kto śpi w wygodzie, to masz dwie możliwości. Dopasujesz się lub faktycznie sprawdzisz swoje plecy na mokrej trawie- wymowny uśmiech pojawił się na mojej twarzy, bo z pewnością zrozumiała aluzję. Wydawać by się mogło, iż poprzednia noc wszystko skomplikuje, ale tak naprawdę nie zmieniło się nic, co na dobrą sprawę było ważnym i dobrym sygnałem. Przekroczyliśmy pewne granice, a szczególnie zrobiła to dziewczyna i mimo to przyjęliśmy ten fakt do porządku dziennego. Może jednak gdyby spojrzeć z drugiej strony to po prostu omijaliśmy niewygodny temat? Trudno było znaleźć właściwą odpowiedź, ale nie zamierzałem robić tego na siłę. Czas płynął – mogliśmy stanąć w miejscu lub iść do przodu.
-Zrozumiałem, że- przerwałem i wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie. -Naprawdę jest na co popatrzeć- dodałem bezwstydnie wodząc wzrokiem po jej ciele.  Po chwili odwróciłem wzrok i upiłem trunku nie mogąc przestać się uśmiechać. Złośliwie, czy z lekkim rozmarzeniem – to już pozostawiłem jej opinii.
Machnąłem ręką na jej odpowiedź, po czym splotłem dłonie na brzuchu i przymknąłem powieki. -Tylko tak mówisz. Lubisz sobie tak poględzić najwyraźniej próbując wzbudzić moją zazdrość. Powodzenia moja droga, dużo jeszcze przed tobą, więc zabieraj się do roboty- rzuciłem. Byłem pewien, że tylko żartowała, choć wizja trzeciej osoby w tym namiocie kompletnie mi nie odpowiadała. Mogłem tylko oddać się wyobrażeniom, jak szybko załatwię tego gagatka i poślę go dokładnie tam, gdzie było jego miejsce. Na zimne, acz nie wschodnie ziemie. -Oczywiście- odwróciłem głowę w jej kierunku. -Liczę, że w końcu zaniechasz tej swojej dobroci i zaczniesz działać jak prawdziwy poszukiwacz. Bez skrupułów, po trupach do celu. Z pewnością wiele już widziałaś i skłamałabyś nie przyznając mi racji, iż w tym zawodzie ktokolwiek ma sumienie. Jeśli chcesz coś osiągnąć musisz do tego dążyć bez względu na wszystko, bo tu nikt nie ogląda się za siebie. Nie liczy się ile zawrzesz sojuszy, ale co zdobędziesz- wypowiedziałem na głos, to co siedziało mi w głowie od wielu lat. Wiele razy słyszałem o pomocnych dłoniach, o ludziach pragnących zaprowadzić do celu, a finalnie uciszających na dobre. -Gwoli ścisłości tym razem nie zamierzam cię oszukać i tak, eliksir to dobry pomysł- po raz kolejny się z nią zgodziłem, ale w końcu mieliśmy działać razem. Rozwiązać tę zagadkę wspólnie, co było dla mnie kompletną nowością, dlatego prawdopodobnie niejednokrotnie wyjdzie ze mnie typowy indywidualista. Musiała to przełknąć, jeśli zamierzała wytrwać w podróży. -Wypijemy kameleona i po prostu go dopadniemy, kiedy będzie sam. Przebijesz jego serce sztyletem, a ja zajmę się poszukiwaniem wskazówek. Pasuje?- spytałem drwiącym tonem. Nie zrobiłaby tego, miałem tego świadomość – jeszcze nie teraz.
-Samotną?- uniosłem brew pytająco. -Mam nadzieję, że nie wyskoczy tu zaraz ten twój lokaj i nie zacznie pytać, czy umyć panience plecy- zaśmiałem się pod nosem, po czym nie czekając na odpowiedź podniosłem z krzesła. -Może podać ręcznik? Woda nie za gorąca? Należy zwolnić służbę za brak płatków róż- celowo starałem się zmienić ton głosu na nieco bardziej skrzeczący, zestresowany i przepełniony poczuciem winy, bo właśnie tak wyobrażałem sobie osoby pracujące na rzecz usługiwania szlachcie. -Tak właściwie, gdzie ty chcesz się kąpać? W strugach deszczu?- dopytałem nie znając zakamarków jej namiotu. -Czy powiększysz sobie popielniczkę?




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) [odnośnik]22.04.22 14:07
Selwyn była typem osoby, która wysłucha, wesprze, podzieli się swoimi przemyśleniami, może nawet da jakieś rady, ale sama takowych raczej nie słuchała. Chyba dlatego, że ludzie nie znając całego kontekstu sytuacji lubią wydawać osądy. Zrób tak, zachowują się tak, bądź taka i taka. Ona sama popełniała masę błędów, myliła się w wielu kwestiach i czasem ciężko było jej się do tego przyznać, ale nie była typem człowieka, który wydaje osądy. Irytowało ją to, że ludziom tak łatwo jest o czymś mówić, w świecie wyobraźni wszystko było przecież na wyciągnięcie ręki. Chyba właśnie dlatego tak bardzo na początku irytowały ją uwagi Drew na temat jej rodziny. Wydawało mu się, że wystarczy się zaprzeć i powiedzieć nie gdy wszyscy inni mówią tak. Myślał, że szlachta to jedynie państwo z kartonów, które po dotknięciu rozsypie się jak domek z kart. Wcale nie uważała, że nie miał racji w wielu kwestiach, ale w jego ustach brzmiało to wszystko tak łatwo, bezproblemowo. Ona doświadczała tego każdego dnia i choć nie zależało jej na tytułach, majątku i nieruchomościach, to jednak nikt w rodzinie nie chce uchodzić za czarną owcę, albo najgorszą z najgorszych. Na początku odpowiadała mu sporą niechęcią, wręcz kłóciła się z nim w tej kwestii. W końcu odpuściła, bo nikt kto nie jest w jej sytuacji nie będzie w stanie jej zrozumieć. Jego słowa też w pewnym sensie dały jej jakąś podporę by się tak wszystkim nie przejmować. Pewnie gdyby nie wkładane jej do głowy frazesy to wszystko między nimi nie miałoby miejsca. Nie była święta, ba! Jeszcze kilka lat wcześniej wyobrażała sobie życie z żonatym mężczyzną. Teraz nabrała trochę pokory, a może… jedynie jej się tak wydawało. Może tak naprawdę nadal chciała im wszystkim utrzeć nosa pokazując, że może być kim chce i żyć z kim chce.
Na jego pytanie wzruszyła delikatnie ramionami. Tak naprawdę nie wiedziała nawet co mu na to odpowiedzieć. – Wojny były, są i będą. Ludzie myślą, że po kłótni przychodzi czas na świeży start, a tak naprawdę przecież to dopiero historia nas wszystkich osądzi. – czarodzieje żyli długo, ale w końcu każdego żywot dobiega końca. Szczerze była ciekawa jak finalnie zostanie potraktowane to co aktualnie dzieje się w ich świecie. Była właśnie ciekawa jaka historia ich wszystkich osądzi.
Blondynka westchnęła słysząc odpowiedź z jego ust. – Śmiej się ile chcesz. Już się przyzwyczaiłam, że dzień bez choć jednej wzmianki o moim szalonym pochodzeniu jest dniem straconym – dodała uśmiechając się do mężczyzny delikatnie. Tym samym chyba jasno dała mu znać, że tak naprawdę nie obchodzi ją to co o nich wszystkich myśli chociaż… ona myślała podobnie. Machnęła dłonią na słowa o truciźnie w herbatce. – Sama by tego nie zrobiła, szlachcianki nie brudzą sobie dłoni – dodała i mimowolnie spojrzała na swoje. Drobne przecięcia na delikatnej skórze nadgarstków nadawały jej dłoniom iście nieszlacheckiego wyglądu. Nie obchodziło ją to. Dla niej każda z blizn na ciele była punktem na mapie. Mapie całkiem przyjemnego życia, życia, które sama sobie wybrała.
Parsknęła śmiechem gdy stwierdził, że ma się do niego dostosować. – Prowokujesz mnie do tego, żeby wybrać drugą, a tak naprawdę to zaproponować tobie tą drugą… także… za dużo też sobie nie wyobrażaj – dodała rozbawiona jego postawionym warunkiem. Tak naprawdę sama zastanawiała się jak bardzo zmieni się jej nastawienie po wczorajszej nocy. Nie unikała tego tematu, ale nie widziała też powodu, dla którego mieliby to omawiać. Skłamałaby mówiąc, że nie było to dla niej ważne. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego ile musiał tak naprawdę dla niej znaczyć skoro się na to zdecydowała. Jednak nie musiała mówić tego głośno, nie musieli tego rozpamiętywać. Dla niej chyba nawet ważniejsze było to, że potrafili nadal być po prostu starymi sobą. Nie wymagała od niego przecież kwiatków, słodkich słówek i obietnicy miłości na całe życie. Chciała skupić się na tym co jest tu i teraz. Taka właśnie była.
Na kolejne słowa mężczyzny przewróciła jedynie oczami. – No tak… otumaniłam cię dziurawą łydką i wiadrem krwi, co? – odparła unosząc brew w pytającym geście. Wróciła do momentu, w którym pierwszy raz tak naprawdę poczuła się w jego obecności niebezpiecznie. I nie dlatego, że wcześniej zachowywał się wzorowo, ale dlatego, że wtedy w jakimś stopniu zaczynała mu ufać. Oczywiście nie przypomniała tego z przekąsem, ale myśl nasunęła jej się sama. Przeszli przez ten czas tyle ile niejedni w ciągu całego życia.
Bawił ją swoim sposobem analizowania rzeczywistości. To trochę tak jak ze starszymi ludźmi – zadadzą ci pytanie, sami na nie odpowiedzą, a potem z ów odpowiedzią się nie zgodzą. Z nim było podobnie. – Ja tylko powiedziałam, że może nie uwzględnię cię w planach, a ty zdążyłeś już stwierdzić, że mam zamiar zaprosić tu dziedzica, ciebie zagłodzić i jeszcze to wszystko by wzbudzić w tobie zazdrość. Ja się nie dziwię, że nienawidzisz ludzi… bo wszyscy twoich oczach muszą uchodzić za skończonych… - nie skończyła. On najlepiej wie jakie ma mniemanie o otaczającej ich społeczności. Uśmiechnęła się pod nosem upijając ze szklanki. – Jakbym chciała żebyś był zazdrosny, to znalazłabym na to inny i o wiele mniej inwazyjny sposób – dodała kręcąc głową z rezygnacją.
Prawdziwy poszukiwacz. Tak naprawdę każdy miał inną definicję tego słowa. Według wielu nie była prawdziwym poszukiwaczem bo nie była mężczyzną. Dla niej łatki nie miały znaczenia i oboje są tego świetnym przykładem. – Może zamiast iść po trupach wolę po prostu trochę pomyśleć? Przecież w kodeksie poszukiwaczy nie jest zapisane, że każdy prawdziwy poszukiwacz musi bez skrupułów iść do celu i nie posiadać sumienia. Ja swoje mam i jestem z niego całkiem dumna… - odparła trochę niepotrzebnie wchodząc w polemikę na temat dobra i zła. W ich przypadku były to dwie różne definicje.
Na wspomnienie wbijania komuś sztyletu w serce jedynie westchnęła. Nie miała na to żadnego komentarza. Nie wyobrażała sobie jak do własnych celów można było kogoś zabić, skrzywdzić, świadomie sprawić mu cierpienie. Nie odpowiedziała więc na te słowa wiedząc, że pod tym żartem kryją się prawdziwe założenia. Wolała to zbyć jedynie westchnięciem i machnięciem dłoni. – Ale dziękuje, że tym razem nie chcesz mnie okraść – dodała. Nigdy nic jednak nie wiadomo. Zawsze należało być ostrożnym, a ona miała jednak z tym spory problem.
Nie przestawał ją zadziwiać. Czasem miała wrażenie, że w jego głowie siedzi jakiś chochlik, który nakręca te trybiki po to by mógł mówić, mówić i mówić. Żart o lokaju przypomniał jej inny, który miał miejsce miesiące temu. – Już ci mówiłam, że posada lokaja jest wolna. Jeżeli jesteś chętny… - zaczęła, ale nie dane było jej skończyć, bo mężczyzna mówił dalej. W końcu zrezygnowana tym potokiem słów położyła otwartą dłoń na jego ustach chcąc na chwile zatrzymać lawinę liter. – Na Merlina jak ty paplasz! – skomentowała kręcąc głową. – Ja jedno słowo, a ty dwadzieścia. Nie będzie nikomu potrzebny sztylet, bo zwyczajnie zagadasz go na śmierć – dodała uśmiechając się szeroko.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) [odnośnik]27.04.22 0:05
Zawsze najprościej było oceniać i wypowiadać własne zdanie na tematy, o których tak naprawdę nie mieliśmy większego lub żadnego pojęcia. Pozory stanowiły fundament podejścia, podobnie jak wykreowany obraz, jaki zwykle mijał się z rzeczywistością. Nigdy nie byłem na jej miejscu, ani w jej skórze i choć nieustannie kusiłem się na komentarz, to były to tylko puste frazesy. Nic nie wiedziałem o jej codzienności w dworku, niewiele o relacjach z rodziną i zasadach tam panujących, a zatem mogłem się powoływać tylko i wyłącznie na własne postrzeganie tamtego świata. Był on zgoła inny od mojego, pozbawiony konieczności gonienia za swoim i nieustanną walką o przyziemny, może czasem nawet lepszy byt. Szlachta zdawała się mieć wszystko; wpływy, galeony i otwartą drogę do kariery, zaś inni czarodzieje, nawet mimo czystości swej krwi, musieli sięgać po marzenia własną pracą, nie pochodzeniem.
Podobnie dziewczyna mogła tylko i wyłącznie próbować zrozumieć moją stronę. Beztroskie życie pozbawione zakazów, nakazów i czujnego oraz surowego oka krewnych mogło wydawać się rozwiązaniem na wszelkie bolączki, ale była to złudna wizja. Wprawdzie nie musiałem nikogo słuchać, być zależnym i pozbawionym pewnych możliwości, ale miało to tyle samo złych stron, co i dobrych. O każdy element musiałem zadbać sam, dlatego czasem jedno potknięcie było powodem tygodni bardzo skromnej egzystencji – bo życiem ciężko było to nazwać. Lubiłem jednak tą wolność, nauczyłem się funkcjonować z dnia na dzień, bez zbyt przyszłościowego planowania i przywiązywania do jednego miejsca. Być może właśnie to było powodem wykształcenia się silnego poczucia indywidualności i niechęci pracy z innymi. Wówczas miało się to nieco zmieniać, świat otwierał przede mną nowe horyzonty, ale z pewnością niektóre przyzwyczajenia nigdy nie zostaną wykorzenione.
-Problemem historii jest to, że piszą ją zwycięzcy- uniosłem nieznacznie brew i posłałem jej szelmowski uśmiech. Czy wygrana strona pozwoliłaby komukolwiek pisać i mówić o niej źle? Akceptować teksty i osoby wystawiające negatywne świadectwa? Byłem przekonany, że podobnych ścigało się dniami i nocami, bowiem stawiając rysę na autorytecie rujnowało się cały jego obraz. O wiele łatwiej było stracić zaufanie, obudzić wątpliwości oraz napędzić teorie spiskowe, niżeli zdobyć poklask i uznanie. Bohaterzy, nawet jeśli niesłusznie mianowani tym tytułem, mieli nieść przyszłym pokoleniom wiarę, siłę i pewność, że przodkowie obrali dobrą drogę, podjęli słuszne decyzje nawet jeśli splamione były dużą ilością krwi.
-Właśnie zaczyna mi się to nudzić, bo już przestało cię to irytować- westchnąłem przeciągle i teatralnie posmutniałem. Nie wadziło mi to zupełnie, zdawałem sobie sprawę, iż z czasem utrwala się odporność na te same zgryźliwości. -Ty jak widać lubisz- dodałem w kwestii trucizny. Przyjrzałem jej się z wyraźną ciekawością, kiedy to zerknęła na swoje dłonie. Już wcześniej widziałem tam kilka blizn, ale nie sądziłem, iż w ogóle o nich pamiętała. -Pamiętasz każdą z nich?- spytałem, a zaraz po tym upiłem trunku. Nigdy nie naciskałem na odpowiedzi – jeśli nie chciała o nich opowiadać, to nie musiała.
-Czyli jednak wybierasz pierwszą, ale obawiasz się powiedzieć tego głośno- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie i przeniosłem dość wymowne spojrzenie na łóżko. -Jest niewielkie, ale jakoś się zmieścimy- dodałem przekonaniem w głosie. Wbrew pozorom nie potrzebowałem dużo miejsca, gdyż i tak byłem przyzwyczajony do o wiele gorszych, właściwie to prowizorycznych warunków w trakcie wypraw.
Kiedy padły kolejne słowa nie odpowiedziałem od razu. Tamten dzień był błędem, podobnie jak decyzje, które podjąłem. Nie potrafiłem się do tego przyznać, zasłaniałem za pretekstem konieczności, aczkolwiek wiedziałem, iż moja reakcja, a konkretniej zaklęcie było głupotą. Nie wiedziałem o jej chorobie, ale nawet i bez niej mogłem wyrządzić jej ogromną krzywdę.
Odstawiłem szkło, a następnie wstałem z fotela i bez słowa zbliżyłem się do dziewczyny. Kucnąłem tuż przy jej nogach i wolnym ruchem podciągnąłem materiał sukni do wysokości kolana, aby móc przyjrzeć się starej ranie, której byłem autorem. Przesunąłem kciukiem wzdłuż zabliźnionych krańców mając przed oczami tamto wspomnienie, cholerną, dantejską scenę. Krew, Cassandra, złość. Wszystko zdawało się na moment powrócić. Nachyliłem się i musnąłem wargami fragment blizny, po czym w końcu spojrzałem na jej twarz, a konkretniej w zielone tęczówki. -Nie, nie dlatego- mruknąłem jedynie i pokręciłem głową nie mogąc wydusić z siebie przeprosin. Nie pamiętałem, czy kiedykolwiek użyłem tego słowa.
Odsunąłem się, ale już nie wróciłem na swoje miejsce. Usiadłem wygodnie na ziemi i oparłem się plecami o stolik, z którego chwyciłem szklaneczkę. -Jaki na przykład?- uniosłem pytająco brew i wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie, choć ewidentnie podupadłem na nastroju. Zapewne miało to potrwać niedługą chwilę, jednakże przywołanie tamtego wspomnienia musiało mieć coś na rzeczy. Bolało ją to? Nadal miała do mnie o to żal?
Uśmiechnąłem się, gdy wspomniała o swym kodeksie moralnym oraz sumieniu. Nie mogłem jej tego odmówić, lecz pozostało pytanie ile jeszcze będzie w stanie działać zgodnie z nim? Początkowo też nie zakładałem, że będę parł przed siebie nie zważając na nic, ani nikogo, lecz z czasem życie zweryfikowało plany. -Jeszcze kilka podróży ze mną i zmienisz zdanie- zaśmiałem się pod nosem i uniosłem lekko szkło. -To za wspólny, pierwszy raz?- zabrzmiało dwuznacznie, może i taki był cel?
Słyszałem westchnięcie, ale nie skomentowałem tego. Zdawałem sobie sprawę, że dla niej było to wyzwanie, jakiego z pewnością by się nie podjęła. Miała zbyt dobre serce. -Podziękujesz w naturze- odparłem kpiąco. Nie mogłem się powstrzymać. -Hej, bez przesady- ściągnąłem brwi i wbiłem w nią wzrok. -Jakoś dużo gadałem dzisiaj i nic z tego nie wyszło, gość dalej żyje i ma się dobrze- przewróciłem oczami, po czym trąciłem lekko jej nogę kolanem. -Z resztą ty też- jeśli miałbym kogoś zagadać na śmierć, to byłaby na pierwszej linii ognia. W końcu był to dopiero pierwszy, wspólny wieczór długiej podróży.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) [odnośnik]29.04.22 14:55
Czarownica wcale nie uważała, że jego życie jest łatwe. Właściwie nawet nie chciała tego oceniać w taki sposób. Wciąż wiedziała o jego życiu niewiele i trochę żałowała, że nie chce przy niej bardziej otworzyć. Nie naciskała, bo nie widziała powodu. Niektórzy ludzie latami budują przed sobą mur, który z czasem może lekko się wykruszyć. Inni tkwią osłonięci tym murem nie chcąc by ktokolwiek się przez niego przedarł. Mogła jedynie liczyć w duchu, że przyjdzie taki dzień, w którym mężczyzna zechce podzielić się z nią kawałkiem swojego życia. Teraz mogła jedynie ogólnikowo zastanawiać się nad tą jakże trudną kwestią. Mianowicie nigdy nie patrzyła na ludzi przez pryzmat pieniędzy i uważała, że to całkiem przykre iż urodzenie determinuje sposób wychowania, wpływa na wszystkie dziedziny życia. Nie było mu łatwo, ale nie potrzebował współczucia. Blondynka miała czasem wrażenie, że próbuje przytulić cały świat nie pytając czy tego potrzebuje. Macnair był jedną z tych osób, które wiedziały jak radzić sobie z życiem. Nie chciała wiedzieć jak wiele go to kosztowało. Miała jednak świadomość, że w życiu nigdy nie jest lekko, bez względu na to po której stronie brzegu stoisz.
Blondynka pokręciła głową. Nie zgadzała się z tym stwierdzeniem. Historia była oceniania po wielu latach. Tak naprawdę nikt kto ją pamiętał nie będzie już żył, bo czasy i ludzie się zmieniają. Dopiero po wielu latach ludzie nie skażeni wpływem idei będą wstanie racjonalnie ocenić ich działania. Szlachty, ale i słuszności całej wojny. Lucinda nie chciała jednak wchodzić już w polemikę na ten temat. Wiedziała, że pewnie na samym końcu i tak nie uda im się zgodzić. To była piękna sztuka unikania tematu, zderzenia z rzeczywistością.
Lucinda uśmiechnęła się ukradkiem, gdy mężczyzna stwierdził, że przestało ją to irytować. – Tak działa przyzwyczajenie, mój drogi. Zwykle wieje po prostu nudą – nasłuchała się wiele o związkach pełnych pasji, namiętności i wszelakiej ciekawości. To wszystko mijało z czasem. Ona nie miała zbytniego doświadczenia w tych kwestiach. Jej wszystkie romantyczne relacje kończyły się na namiętności i nie miała okazji doświadczyć czegoś takiego jak przyzwyczajenie. A jednak miała ukształtowane zdanie na ten temat. Wszystko przecież przechodzi w nicość kiedy się o to nie dba. Blondynka na chwile wróciła spojrzeniem do blizn na dłoniach. Wzruszyła ramionami w odpowiedzi na jego pytanie. – Jedne pamiętam, a inne nie. Te znaczone porażką pamiętam doskonale. – odparła unosząc spojrzenie i uśmiechając się do mężczyzny delikatnie widząc jego zaciekawiony wzrok. Ludziom o wiele łatwiej przychodziło pamiętanie tego złe. O wiele cięższe były porażki niżeli triumfy.
Parsknęła śmiechem gdy już podjął za nią decyzję. Nie wstydziła się go, właściwie nawet nie zastanawiała się nad konfiguracją w jakiej spędzą noc. Mogłaby się tym stresować wcześniej, ale po tym co przeszli ostatniej nocy raczej udawanie szlachcianki z krwi i kości było bezsensowe. – A może to ty się mnie obawiasz i na siłę chcesz mnie wypchnąć na dwór? – zapytała unosząc brew. I tak wiedziała, że finalnie ich przekomarzanie się nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Lubiła to jednak. Bardzo. Zawsze miała cięty język, ale nauczyła się go kontrolować, a przy nim nie musiała. Miała wrażenie, że go to buduje, że świetnie się tym bawi. Ona oczywiście też.
Pokrętnie już dawno mu to wybaczyła. Ta sytuacja była tak absurdalna, tak niewiarygodna, że czasem sama się zastanawiała czy aby na pewno miała miejsce. Wtedy otarła się o włos od śmierci, a teraz doskonale znała to uczucie. To oczywiście nie oznaczało, że chciała tego doświadczać codziennie. Próbowała jakoś racjonalnie wytłumaczyć jego zachowanie, ale nie potrafiła. Działał impulsywnie, szedł za swoimi przekonaniami, kierowały nim często emocje. Lucinda nie chciała usprawiedliwiać tego głupiego występku, wiedziała, że ta impulsywność może ją zabić pewnego dnia. Czuła jednak, że mężczyzna tego żałuje, że nie jest w stanie wypowiedzieć głośno prawdziwych uczuć, ale żałuje. Była w cholernym syndromie Sztokholmskim. Kiedy mężczyzna usiadł na podłodze Lucinda delikatnie zmarszczyła brwi. Nie wiedziała co ten zamierza. Delikatnie uniósł jej suknie by ponownie spojrzeć na zagojoną już ranę. Blizna zawsze miała przypominać jej o tym co się stało, ale była przecież jedną z wielu, które nosiła. Lucinda zadrżała czując jego dłoń na swojej skórze, a krew zaczęła wrzeć w jej żyłach, gdy nachylił się by musnąć wargami kraniec blizny. To było intymne, wypełnione nieznanym jej uczuciem. Utkwiła w nim zaskoczone spojrzenie, a gdy odpowiedział skinęła głową. Czuła, że delikatny rumieniec pojawia jej się na skórze. Po chwili mężczyzna odsunął się, a ona odwróciła wzrok i odchrząknęła chcąc wrócić do dawnego biegu rozmowy, ale też zamartwiając się o ton głosu.
Prychnęła teatralnie słysząc jego pytanie. Miała w głowie białą plamę i nie do końca wiedziała co na to odpowiedzieć. Pamiętała jego wczorajszą reakcje, gdy zaczęli rozmawiać o innych mężczyznach. Wiedziała, że jest typem wszystko albo nic. Co by tak naprawdę nie zrobiła, to prawdopodobnie wywołałoby podobną reakcję. Drew z nikim się nie dzielił. Nie wiedziała czy ich znajomość jednak zaszła na tyle daleko by mówić o zazdrości. Czy ona byłaby zazdrosna o niego? Pewnie na początku tak, ale finalnie skończyłoby się na smutku. – Nie mogę ci tego zdradzić – zaczęła z lekkim uśmiechem – Wykorzystywałbyś to celowo, albo byś się na to przygotował. Lubię czasem zaskakiwać. – dodała i zdała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę już go zaskakuje. Każdego dnia. Tym kim jest.
Nie wątpiła, że jest świetny w naginaniu rzeczywistości do własnych celów. Potrafił czarować i Lucinda nie miała tu na myśli różdżki. Dodatkowo prawdopodobnie był dobrym manipulatorem chociaż chyba tego nigdy nie odczuła. Może po kilku takich podróżach ugięła by się pod jego niektórymi sposobami, ale nigdy nie złamałaby własnych przekonań. W trzymaniu się ich była mistrzem. W końcu gdyby nie to to teraz siedziałaby z filiżanką herbaty i gawędziła o najnowszej paryskiej modzie. Nawet on nie był w stanie złamać w niej tego oporu. Bez względu na to jak dobry w tym był. Blondynka uśmiechnęła się szeroko i uniosła szklankę, a po namiocie rozległ się brzęk szkła. – Za pierwszy, ale nie ostatni raz – taką miała nadzieje, a jak widać nadzieja jest matka głupich.
Żeby zakryć mu dłonią usta musiała również usiąść na podłodze. Magia zrobiła swoje i nawet podłoga w ich namiocie była całkiem wygodna. Macnair próbował wydusić z siebie zaprzeczenia, a blondynka pokręciła głową i parsknęła śmiechem. No gdzież on mógłby przestać mówić. To było niemożliwe. – Skąd wiesz, że żyje? – zapytała otwierając szerzej oczy. – Może już dawno umarłam w środku – dodała starając się zachować powagę.
Czarownica odsunęła rękę i spojrzała na niego z naprawdę bliskiej odległości. Oczy mu się świeciły i podejrzewała, że ognista w jego dłoni przyczyniła się do tego faktu. Zastanawiała się czy taki właśnie jest codziennie. Czy niektóre z tych rzeczy są zarezerwowane tylko dla niej. Nie poruszyła tego tematu, ale uniosła kącik ust w delikatnym uśmiechu. – Cieszę się, że tu jestem – zaczęła nie odrywając od niego wzroku. – I mam wrażenie… - machnęła dłonią. -… nieważne – dodała i nachyliła się do niego by pocałować go w kącik ust. Po chwili wstała i ruszyła w stronę łazienki tak jak planowała wcześniej. Miała wrażenie, że mur pękał.



z.t x2


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Gruzja, Tbilisi (30.09.1956) Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Gruzja, Tbilisi (30.09.1956)
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach