sen - zły ojciec
AutorWiadomość
W pierwszej chwili nawet nie podniósł wzroku znad książki, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Dopiero po sekundzie przypomniał sobie, że sprowokuje to nieproszone pytania, przeciągnie grzecznościową rozmowę i niezręczne spotkanie z rodzicami Beatrice. Niezręczne dla nich - on sam nie czuł już podświadomego stresu, który towarzyszył ich rozmowom od jej śmierci. Nie czuł też radości z powrotu Deimosa do domu, ani ulgi, że nie był świadkiem wczorajszego… nastroju. Od zmiany w zachowaniu Vale'a minęła już doba, a choć żądza wyeliminowania z domu intruzów opuściła już Hectora, to jej miejsca nie zajęło żadne inne pragnienie.
Pustka.
Wybicie go z lektury nie wzbudziło nawet rozdrażnienia ani irytacji, a książka nie wzbudzała zwyczajowej ekscytacji. Sięgnął po nowe tłumaczenie Freuda pragmatycznie, świadom, że pozwoli mu to wykonywać lepiej swoją pracę. Potrzebował pracy, żeby mieć co jeść.
Tak jak myszy, które znalazł i wytłukł wczoraj na strychu. Poza przetrwaniem, życie nie miało w końcu żadnego głębszego sensu - nie teraz, gdy w środku czuł wszechogarniającą pustkę.
Nie, żeby ten bezsens go przytłaczał, nie. Kogoś uczuciowego taka realizacja by przytłoczyła - ludzie, którzy uznawali, że życie nie ma żadnego celu, że są podobni do zwierząt, zazwyczaj byli zrozpaczeni taką realizacją i niejednokrotnie sobie to życie odbierali. Tak gdzieś przeczytał, ale obecnie nie mógł się z tym utożsamić ani nawet poczuć empatii względem podobnych nieszczęśników.
Przechylił lekko głowę, spoglądając na drzwi. Szkoda tracić czasu na rodzinę, musiał coś wymyślić.
-Przepraszam, mam okropną migrenę. Dziękuję za opiekę nad Deimosem. - rzucił, otwierając drzwi magią i licząc, że pani Potter zrozumie to (mało) subtelne wyproszenie z domu i teleportuje się z powrotem do domu. Starał się zabrzmieć przekonująco, wiedząc, że nie powinien stanąć z nią twarzą w twarz, że nie zdoła zmusić ust do uśmiechu. W normalnej sytuacji zaoferowałby babci herbatę, ale nawet o tym nie pomyślał.
Miękki głos, żegnający się z synem i trzask teleportacji w przedpokoju oznaczały, że fortel zadziałał. Zabawne, ludzie to proste istoty.
Nie, nie zabawne - nic go już nie bawiło.
Na pewno nie pomysły ani zabawy syna, więc - nie odrywając wzroku od kartek - przeanalizował szybko, czy powinien zrobić coś jeszcze żeby zapewnić sobie spokój, zanim wróci do pracy.
Ach tak, w rutynie był podwieczorek.
-Na stole jest chleb, zjedz coś. - rzucił do Deimosa krótko i mechanicznie, nawet nie spoglądając w jego stronę. Twarz miał zupełnie bezbarwną. Był rozparty wygodnie w fotelu, z chorą nogą wygodnie przewieszoną przez oparcie - normalnie nie pozwalał sobie na tak nonszalanckie gesty, zapomniał dlaczego. Przecież w życiu liczyły się przetrwanie i wygoda i rutyna.
Pustka.
Wybicie go z lektury nie wzbudziło nawet rozdrażnienia ani irytacji, a książka nie wzbudzała zwyczajowej ekscytacji. Sięgnął po nowe tłumaczenie Freuda pragmatycznie, świadom, że pozwoli mu to wykonywać lepiej swoją pracę. Potrzebował pracy, żeby mieć co jeść.
Tak jak myszy, które znalazł i wytłukł wczoraj na strychu. Poza przetrwaniem, życie nie miało w końcu żadnego głębszego sensu - nie teraz, gdy w środku czuł wszechogarniającą pustkę.
Nie, żeby ten bezsens go przytłaczał, nie. Kogoś uczuciowego taka realizacja by przytłoczyła - ludzie, którzy uznawali, że życie nie ma żadnego celu, że są podobni do zwierząt, zazwyczaj byli zrozpaczeni taką realizacją i niejednokrotnie sobie to życie odbierali. Tak gdzieś przeczytał, ale obecnie nie mógł się z tym utożsamić ani nawet poczuć empatii względem podobnych nieszczęśników.
Przechylił lekko głowę, spoglądając na drzwi. Szkoda tracić czasu na rodzinę, musiał coś wymyślić.
-Przepraszam, mam okropną migrenę. Dziękuję za opiekę nad Deimosem. - rzucił, otwierając drzwi magią i licząc, że pani Potter zrozumie to (mało) subtelne wyproszenie z domu i teleportuje się z powrotem do domu. Starał się zabrzmieć przekonująco, wiedząc, że nie powinien stanąć z nią twarzą w twarz, że nie zdoła zmusić ust do uśmiechu. W normalnej sytuacji zaoferowałby babci herbatę, ale nawet o tym nie pomyślał.
Miękki głos, żegnający się z synem i trzask teleportacji w przedpokoju oznaczały, że fortel zadziałał. Zabawne, ludzie to proste istoty.
Nie, nie zabawne - nic go już nie bawiło.
Na pewno nie pomysły ani zabawy syna, więc - nie odrywając wzroku od kartek - przeanalizował szybko, czy powinien zrobić coś jeszcze żeby zapewnić sobie spokój, zanim wróci do pracy.
Ach tak, w rutynie był podwieczorek.
-Na stole jest chleb, zjedz coś. - rzucił do Deimosa krótko i mechanicznie, nawet nie spoglądając w jego stronę. Twarz miał zupełnie bezbarwną. Był rozparty wygodnie w fotelu, z chorą nogą wygodnie przewieszoną przez oparcie - normalnie nie pozwalał sobie na tak nonszalanckie gesty, zapomniał dlaczego. Przecież w życiu liczyły się przetrwanie i wygoda i rutyna.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 15.04.22 1:01, w całości zmieniany 3 razy
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Deimos nawet cieszył się z powrotu do domu.
Lubił spędzać czas u dziadków, zwiedzać sobie Dolinę i jej okolice, bawić się w spokoju bez niepotrzebnych zakazów i nakazów. Tęsknił jednak do swojego pokoju, zabawek, farb, sypialni mamy, w której mógł się zaszyć, no i do szalonej ferajny dzikich poltergeistów. Pewnie młody Vale nie przyznałby się do tego przed sobą, ale do swojego ojca również tęsknił. Ostatnio częściej bywali w różnych miejscach, razem się bawili, tak że zapowiadało się, że może w końcu będzie dobrze. Normalnie. Że ojciec nareszcie przestanie traktować swojego syna jak coś, co zawadza mu w tej całej Bardzo Ważnej Pracy.
Babcia teleportowała się razem z chłopcem na próg domu, po czym zapukała do drzwi. Te otworzyły się, ale ojca za nimi nie było. Tylko dało się usłyszeć jego słowa, dobiegające gdzieś z głębi budynku.
Ojciec zawsze jest taki powolny i chorowity... - pomyślał Deimos, przewracając oczami, a następnie zerknął na babcie. W jej spojrzeniu było coś, czego chłopiec nie mógł określić, ale kiedy kobieta poczuła na sobie wzrok wnuka, tylko promiennie i ciepło się do niego uśmiechnęła, mocno przytuliła, przez co Deimos zaczął się dusić przez jej ciężkie perfumy, i teleportowała się z powrotem do domu.
Chłopiec, kiedy pozostał sam, wtarabanił się przez próg, brudząc przy okazji miękki, jasny chodnik, przyklejonym do butów śniegiem. Brak przywitania przez ojca niósł ze sobą jeszcze jeden problem - wygodne ściągnięcie warstwy ubrań i umieszczenie je na wysokim, drewnianym wieszaku.
Babcia mówiła, że nie można się teleportować bezpośrednio z domu, bo jest on specjalnie zaczarowany, tak że trzeba było to robić z ogrodu. A to oznaczało tylko jedno - ubieranie się. Dziadkowie nawet nie chcieli słuchać, że przecież to chwila i nic się nie stanie, jak przez minutę będzie bez czapki. Oczywiście, przekonywanie na nic się nie zdało.
Ostatecznie Deimos zrzucił płaszcz, szalik i czapkę na podłogę, obok również zrzucając buty, po czym poszedł do kuchni. Wgramolił się na krzesło przy stole i machając nogami, czekał, aż zjawi się ojciec, żeby razem napić się herbaty i zjeść jabłka. Chłopiec nie mógł się doczekać, aż opowie przy posiłku, co go spotkało. Miał prawdziwe przygody! Razem ze swoim kolegą zrobili prawdziwą śnieżną fortecę i odbyli niesamowitą walkę z lodowymi stworami, które to stworzył dziadek. Chodził też z babcią do lasu - nie na polowanie, niestety, ale i tak było fajnie, bo zbierali jakieś rzeczy do mikstur… i widzieli duże ślady czegoś! Babcia mówiła, że to dzik, ale Deimos był przekonany, że na pewno było to coś o wiele większego. Może centaur?
Myśli o przeżytych przygodach trochę rozwiały nudę, ale tylko na chwilę. Ojciec nadal się nie pojawiał. Może zapomniał, że mieli spędzić razem czas przy stole?
Chłopiec westchnął, zsunął się z krzesła i poszedł po kolei sprawdzać, w którym z pokoi schował się starszy Vale. Po drodze zahaczył też o swój pokój, żeby wziąć kawałek pergaminu i ołówek - niektóre przygody wymagały specjalnej wizualizacji oprócz samej opowieści. W końcu znalazł ojca rozwalonego w fotelu w salonie. Ten wcale nie wyglądał na chorego, tylko patrzył w jakąś głupią książkę. I siedział jakoś tak dziwnie...
-Tato, chodź do kuchni, ile można na ciebie czekać? - zmarszczył brwi. - Mam ci tyle do opowiedzenia!
Powiedział, przedłużając dźwięcznie “y”.
-Dziadek stworzył całą armię lodowych potworów! Miały wielkie zęby i pazury! Ale ja i mój giermek pokonaliśmy je, dzięki ognistym strzałom! To była wielka bitwa! Zaraz ci narysuję, jak to było, ale musisz patrzeć!
Podszedł bliżej do ojca i pociągnął za książkę, którą trzymał w rękach, bo ta wyraźnie go rozpraszała.
Lubił spędzać czas u dziadków, zwiedzać sobie Dolinę i jej okolice, bawić się w spokoju bez niepotrzebnych zakazów i nakazów. Tęsknił jednak do swojego pokoju, zabawek, farb, sypialni mamy, w której mógł się zaszyć, no i do szalonej ferajny dzikich poltergeistów. Pewnie młody Vale nie przyznałby się do tego przed sobą, ale do swojego ojca również tęsknił. Ostatnio częściej bywali w różnych miejscach, razem się bawili, tak że zapowiadało się, że może w końcu będzie dobrze. Normalnie. Że ojciec nareszcie przestanie traktować swojego syna jak coś, co zawadza mu w tej całej Bardzo Ważnej Pracy.
Babcia teleportowała się razem z chłopcem na próg domu, po czym zapukała do drzwi. Te otworzyły się, ale ojca za nimi nie było. Tylko dało się usłyszeć jego słowa, dobiegające gdzieś z głębi budynku.
Ojciec zawsze jest taki powolny i chorowity... - pomyślał Deimos, przewracając oczami, a następnie zerknął na babcie. W jej spojrzeniu było coś, czego chłopiec nie mógł określić, ale kiedy kobieta poczuła na sobie wzrok wnuka, tylko promiennie i ciepło się do niego uśmiechnęła, mocno przytuliła, przez co Deimos zaczął się dusić przez jej ciężkie perfumy, i teleportowała się z powrotem do domu.
Chłopiec, kiedy pozostał sam, wtarabanił się przez próg, brudząc przy okazji miękki, jasny chodnik, przyklejonym do butów śniegiem. Brak przywitania przez ojca niósł ze sobą jeszcze jeden problem - wygodne ściągnięcie warstwy ubrań i umieszczenie je na wysokim, drewnianym wieszaku.
Babcia mówiła, że nie można się teleportować bezpośrednio z domu, bo jest on specjalnie zaczarowany, tak że trzeba było to robić z ogrodu. A to oznaczało tylko jedno - ubieranie się. Dziadkowie nawet nie chcieli słuchać, że przecież to chwila i nic się nie stanie, jak przez minutę będzie bez czapki. Oczywiście, przekonywanie na nic się nie zdało.
Ostatecznie Deimos zrzucił płaszcz, szalik i czapkę na podłogę, obok również zrzucając buty, po czym poszedł do kuchni. Wgramolił się na krzesło przy stole i machając nogami, czekał, aż zjawi się ojciec, żeby razem napić się herbaty i zjeść jabłka. Chłopiec nie mógł się doczekać, aż opowie przy posiłku, co go spotkało. Miał prawdziwe przygody! Razem ze swoim kolegą zrobili prawdziwą śnieżną fortecę i odbyli niesamowitą walkę z lodowymi stworami, które to stworzył dziadek. Chodził też z babcią do lasu - nie na polowanie, niestety, ale i tak było fajnie, bo zbierali jakieś rzeczy do mikstur… i widzieli duże ślady czegoś! Babcia mówiła, że to dzik, ale Deimos był przekonany, że na pewno było to coś o wiele większego. Może centaur?
Myśli o przeżytych przygodach trochę rozwiały nudę, ale tylko na chwilę. Ojciec nadal się nie pojawiał. Może zapomniał, że mieli spędzić razem czas przy stole?
Chłopiec westchnął, zsunął się z krzesła i poszedł po kolei sprawdzać, w którym z pokoi schował się starszy Vale. Po drodze zahaczył też o swój pokój, żeby wziąć kawałek pergaminu i ołówek - niektóre przygody wymagały specjalnej wizualizacji oprócz samej opowieści. W końcu znalazł ojca rozwalonego w fotelu w salonie. Ten wcale nie wyglądał na chorego, tylko patrzył w jakąś głupią książkę. I siedział jakoś tak dziwnie...
-Tato, chodź do kuchni, ile można na ciebie czekać? - zmarszczył brwi. - Mam ci tyle do opowiedzenia!
Powiedział, przedłużając dźwięcznie “y”.
-Dziadek stworzył całą armię lodowych potworów! Miały wielkie zęby i pazury! Ale ja i mój giermek pokonaliśmy je, dzięki ognistym strzałom! To była wielka bitwa! Zaraz ci narysuję, jak to było, ale musisz patrzeć!
Podszedł bliżej do ojca i pociągnął za książkę, którą trzymał w rękach, bo ta wyraźnie go rozpraszała.
Deimos Fancourt
Zawód : wirtuoz gry na nerwach dorosłych
Wiek : 7
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I have never tried that before, so I think I should definitely be able to do that.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mieli swoją rutynę. Gdy Deimos wracał od dziadków, Hector witał go w przedpokoju i pomagał mu wyplątać się z zimowych ubrań. Potem przechodzili do kuchni na podwieczorek, a syn opowiadał mu o swoich przygodach. Zazwyczaj Hector przygotowywał nawet kredki i papier, wiedząc, że syn będzie chciał zilustrować swoje przeżycia. Cieszył się, że Deimos rysuje i ma bujną wyobraźnię, a opowieści syna były dla niego zajmujące. Nie musiał się wtedy martwić jak spędzić czas z synem i jak okazać mu ciepło - Deimos sam przejmował stery, a Hector z radością był pasażerem na jego statku. Wizyty u dziadków były regularne i ważne - teściowie bardzo pomagali Hectorowi, a po śmierci córki tym bardziej nalegali na częsty kontakt z wnukiem - ale bez dziecka dom wydawał się upiornie pusty, a ojciec tęsknił i nie mógł skupić się na lekturze.
Do dzisiaj. Dzisiaj strony przesuwały się same, a Hector pochłaniał wiedzę ze skupieniem. Freud pisał naprawdę wnikliwe rzeczy o perwersjach i zboczeniach i ich korzeniach w dzieciństwie, a Vale przechylił z namysłem głowę, rozmyślając o swojej matce. Bez żadnego wstydu i emocji. Zrobił kilka notatek w zeszycie, ignorując dziecięce kroki w przedpokoju.
-Nie przyjdę do kuchni, już jadłem. - odpowiedział przytomnie, acz nieco nieobecnie. Zawsze czekał na powrót syna z popołudniowym posiłkiem, ale zgłodniał wcześniej, więc zjadł. Bez sensu iść do kuchni znowu, to strata czasu.
Liczył, że to załatwi sprawę i Deimos zostawi go w spokoju, ale mgliście pamiętał, że to nigdy nie było takie proste. Musiał obmyślić strategię - ale zanim zdążył, dziecko już znalazło się u jego boku. Syn był naprawdę szybki i żywy.
Przesunął się lekko na fotelu, przerzucając drugą nogę przez podłokietnik i opierając plecy na przeciwległym. Teraz mógł spojrzeć na syna z góry, bezbarwnie i obojętnie.
-Później. Skończę najpierw rozdział. - wzruszył ramionami, odzywając się tonem tak surowym i asertywnym, że nie wyglądało na to, by miał zmienić zdanie. Zamrugał, bardzo powoli. Powinien pójść na jakiś pragmatyczny, inaczej dzieciak nie da mu spokoju.
-Zobaczę jak skończysz rysować. - zadecydował, a potem szarpnął mocno książka, chcąc by Deimos ją puścił i dał mu dokończyć lekturę.
sprawność, wyrywam książkę
Do dzisiaj. Dzisiaj strony przesuwały się same, a Hector pochłaniał wiedzę ze skupieniem. Freud pisał naprawdę wnikliwe rzeczy o perwersjach i zboczeniach i ich korzeniach w dzieciństwie, a Vale przechylił z namysłem głowę, rozmyślając o swojej matce. Bez żadnego wstydu i emocji. Zrobił kilka notatek w zeszycie, ignorując dziecięce kroki w przedpokoju.
-Nie przyjdę do kuchni, już jadłem. - odpowiedział przytomnie, acz nieco nieobecnie. Zawsze czekał na powrót syna z popołudniowym posiłkiem, ale zgłodniał wcześniej, więc zjadł. Bez sensu iść do kuchni znowu, to strata czasu.
Liczył, że to załatwi sprawę i Deimos zostawi go w spokoju, ale mgliście pamiętał, że to nigdy nie było takie proste. Musiał obmyślić strategię - ale zanim zdążył, dziecko już znalazło się u jego boku. Syn był naprawdę szybki i żywy.
Przesunął się lekko na fotelu, przerzucając drugą nogę przez podłokietnik i opierając plecy na przeciwległym. Teraz mógł spojrzeć na syna z góry, bezbarwnie i obojętnie.
-Później. Skończę najpierw rozdział. - wzruszył ramionami, odzywając się tonem tak surowym i asertywnym, że nie wyglądało na to, by miał zmienić zdanie. Zamrugał, bardzo powoli. Powinien pójść na jakiś pragmatyczny, inaczej dzieciak nie da mu spokoju.
-Zobaczę jak skończysz rysować. - zadecydował, a potem szarpnął mocno książka, chcąc by Deimos ją puścił i dał mu dokończyć lekturę.
sprawność, wyrywam książkę
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Młodszy Vale od dłuższego czasu czuł, że przegrywa walkę o uwagę ojca. O ile na początku było to zniesienia - w końcu miał obok mamę, dziadków, przyjaciół (tych żywych, jak i martwych), tak teraz, od momentu kiedy doświadczył pierwszych widocznych znaków ojcowskiej miłości, porażka była nieskończenie bolesna. Teraz znowu został oszukany. Znowu był zbędnym elementem przestrzeni, przeszkadzającym w Bardzo Ważnych Czynnościach. Mógłby nawet założyć się o tego sykla, co dostał od dziadka przed powrotem do domu, że znowu za chwilę znowu zostanie wystawiony za próg. Może do dziadków, a może Merlin jeden wie gdzie. Może na tydzień? A może już na zawsze?
Intruz we własnym domu.
To znowu się działo, a mamy nigdzie nie było obok. Nic dziwnego… ona też czuła się tu źle. Na tyle źle, że poszła i stała się duchem.
I wtedy coś w Deimosie pękło i jak lawina, zalała go fala gorącej wściekłości, że aż zapiekły go policzki i uszy, a dolna warga niebezpiecznie zadrżała.
Emocji było tak wiele, przytłaczały go, dusiły. A ojciec był spokojny, zimny. Obojętny. Chłopiec kompletnie nie radził sobie z opanowaniem tej burzy, która rozszalała się w jego głowie, dlatego cały swój gniew skierował na książkę, która stała się symbolem tego wszystkiego, z czym każdego dnia musiał konkurować - pracą, obcymi ludźmi, nudnym bezruchem, kłamstwami w żywe oczy, niezrozumieniem, odrzuceniem.
-Nie. Nie chcę później! - powiedział głośniej i mocniej zacisnął palce na książce, mnąc kartki. - Chcę teraz!
Czując opór, z jakim ojciec nie chciał pozbyć się tego przeklętego czytadła, Deimos, z całą przepełniającą go wściekłością, szarpnął mocniej. Książka w końcu wysunęła się z dłoni Hectora i z hukiem upadła otwarta na podłogę, a chłopiec został z kawałkiem wyrwanej strony w ręku, którą zmiął, zaciskając pięść. Nawet nie zauważył, kiedy wcześniej upuścił ołówek i pergamin.
-Dlaczego nie chcesz patrzeć, jak rysuję? Zawsze to robisz! - kontynuował podniesionym tonem. - Dlaczego to ma być lepsze niż moja historia?
Zadając to pytanie, młodszy Vale ze złością i rozmachem nadepnął na książkę, odginając okładkę do ziemi, aż wydała charakterystyczne chrupnięcie.
-Mama zawsze mnie słuchała, zawsze przychodziła, jak ją wołałem! - rzucił oskarżycielsko, po czym mocno zacisnął zęby i wysyczał jadowicie. - Szkoda, że to ona umarła, a nie ty.
Intruz we własnym domu.
To znowu się działo, a mamy nigdzie nie było obok. Nic dziwnego… ona też czuła się tu źle. Na tyle źle, że poszła i stała się duchem.
I wtedy coś w Deimosie pękło i jak lawina, zalała go fala gorącej wściekłości, że aż zapiekły go policzki i uszy, a dolna warga niebezpiecznie zadrżała.
Emocji było tak wiele, przytłaczały go, dusiły. A ojciec był spokojny, zimny. Obojętny. Chłopiec kompletnie nie radził sobie z opanowaniem tej burzy, która rozszalała się w jego głowie, dlatego cały swój gniew skierował na książkę, która stała się symbolem tego wszystkiego, z czym każdego dnia musiał konkurować - pracą, obcymi ludźmi, nudnym bezruchem, kłamstwami w żywe oczy, niezrozumieniem, odrzuceniem.
-Nie. Nie chcę później! - powiedział głośniej i mocniej zacisnął palce na książce, mnąc kartki. - Chcę teraz!
Czując opór, z jakim ojciec nie chciał pozbyć się tego przeklętego czytadła, Deimos, z całą przepełniającą go wściekłością, szarpnął mocniej. Książka w końcu wysunęła się z dłoni Hectora i z hukiem upadła otwarta na podłogę, a chłopiec został z kawałkiem wyrwanej strony w ręku, którą zmiął, zaciskając pięść. Nawet nie zauważył, kiedy wcześniej upuścił ołówek i pergamin.
-Dlaczego nie chcesz patrzeć, jak rysuję? Zawsze to robisz! - kontynuował podniesionym tonem. - Dlaczego to ma być lepsze niż moja historia?
Zadając to pytanie, młodszy Vale ze złością i rozmachem nadepnął na książkę, odginając okładkę do ziemi, aż wydała charakterystyczne chrupnięcie.
-Mama zawsze mnie słuchała, zawsze przychodziła, jak ją wołałem! - rzucił oskarżycielsko, po czym mocno zacisnął zęby i wysyczał jadowicie. - Szkoda, że to ona umarła, a nie ty.
Deimos Fancourt
Zawód : wirtuoz gry na nerwach dorosłych
Wiek : 7
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I have never tried that before, so I think I should definitely be able to do that.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od śmierci Beatrice starał się rekompensować synowi brak matki, poświęcając mu więcej czasu - niektórzy pacjenci odwoływali zresztą wizyty i Hector naprawdę miał więcej czasu. Wcześniej też zawsze poświęcał mu swoją niepodzielną uwagę, ale nie do końca rozumiał, że dla chłopca liczy się nie tylko jakość, ale i ilość spędzanych z nim chwil. A w tych górowała Beatrice - Hector nie chciał zresztą wchodzić im w drogę, i chociaż czasem spędzali czas w trójkę to czuł się wtedy niezręcznie. Ona zaś bywała zirytowana, a Deimos nie zasługiwał na bycie wplątanym w ich prywatne dramaty, lepiej... lepiej było bawić się osobno.
W żaden sposób nie chciał okazać jedynakowi, że jest dla niego intruzem - czasem bywał zmęczony, ale się starał, zawsze i wytrwale.
Aż do dzisiaj. Dzisiaj wspomnienia wyblakły, stając się jedynie pustymi faktami. Relacja nie przychodziła już Hectorowi naturalnie, była zbędnym ciężarem i wymagała analizy (zupełnie jak niewinne kłamstwo o migrenie). Zmarszczył lekko brwi, gdy chłopiec z całej siły wyrwał mu książkę, przy okazji rozdzierając kartkę. Nie ze złości - nie odczuł nawet irytacji - ale chcąc przeanalizować sytuację. Trzeba będzie to skleić - przemknęło mu przez myśl jako pierwsze. Nie doczytał strony, a jutro miał się spotkać z pacjentem o nienaturalnych skłonnościach i musiał wiedzieć, co Freud miał do napisania o podobnych zboczeniach.
-Za kwadrans, albo porysuj sobie sam. - postanowił twardo. Przez myśl ze pewnym zdziwieniem przemknęło mu, że kilka dni temu spełniłby prośbę - albo raczej żądanie - syna. Czy Deimos nie rozumiał wagi cierpliwości, terminarzy, planów?
Chyba go rozpieścili.
-Zawsze to robiłem. - poprawił dziecko machinalnie, brzmiąc niemal mechanicznie. -Teraz muszę to przeczytać przed kolejną wizytą, dotyczy pacjenta. - wyjaśnił. Nie musiał się mu tłumaczyć, ale pamiętał - choć wspomnieniom tym nie towarzyszyły żadne emocje - że czasem wyjaśniał chłopcu różne rzeczy i wtedy ten się czasem uspokajał. Chciał, żeby się uspokoił i dał mu spokój. Nie mógł jedynie tchnąć w wyjaśnienia niezbędnego ciepła i łagodności, udzielając ich zupełnie obojętnie. Oraz zupełnie szczerze - a czy jakikolwiek rodzic powinien być w relacji z siedmiolatkiem całkowicie szczery?
-Nie niszcz tego. Accio. - sięgnął po różdżkę i szybko wypowiedział zaklęcie, chcąc by książka wylądowała mu na kolanach. W pośpiechu nie wypowiedział inkantacji poprawnie - była jedynie połowicznie udana, a książka podleciała do góry i odbiła się od poręczy fotela, znów opadając na podłogę. Nie miał czasu powtórzyć inkantacji, w razie potrzeby, bo Deimos zaczął krzyczeć.
-Mama nie pracowała. - wtrącił, przerywając synowi, ale ten krzyczał dalej. Jadowite życzenie, choć wypowiedziane w gniewie, złamałoby chyba serce każdego rodzica, ale Hector jedynie spojrzał prosto w oczy syna, bez żadnych emocji. Lekko przechylił głowę, a rysy twarzy zastygły nieruchomo - w podobny sposób zastygały koty, które obserwowały myszy.
Namyśiił się przez chwilę, aplikując pragmatyczną logikę do życzenia Deimosa. Inaczej nie mógłby ocenić, czy syn ma rację, czy to faktycznie szkoda.
-Nie, nie szkoda. - uznał w końcu bezbarwnym głosem. -Nie miała fachu w ręku ani wykształcenia, żyłoby się wam gorzej. - stwierdził kategorycznie, ale nagle zamarł, bo coś przyszło mu do głowy. -Chyba, że przespałaby się z kimś bogatym. Tak, wtedy może żyłoby się wam lepiej. - przyznał. Beatrice była piękna i zaradna. -Ale to bezcelowe rozważania, Deimosie. Nie wybiegłbym z domu nieostrożnie i nieodpowiedzialnie, jak ona. Każda śmierć ma przyczynę, a ta nawet dwie - wilkołaka oraz kochanka twojej mamy. - wyjaśnił, minę mając zupełnie obojętną. -Nie umiesz naprawić książki, którą zniszczyłeś, więc zjedz coś i porysuj. - dodał, bo cały ten monolog miał na celu jedynie pragmatyczne zniechęcenie dziecka do zajmowania mu czasu. Miał jedzenie, miał kredki, w czym tkwił problem?
W żaden sposób nie chciał okazać jedynakowi, że jest dla niego intruzem - czasem bywał zmęczony, ale się starał, zawsze i wytrwale.
Aż do dzisiaj. Dzisiaj wspomnienia wyblakły, stając się jedynie pustymi faktami. Relacja nie przychodziła już Hectorowi naturalnie, była zbędnym ciężarem i wymagała analizy (zupełnie jak niewinne kłamstwo o migrenie). Zmarszczył lekko brwi, gdy chłopiec z całej siły wyrwał mu książkę, przy okazji rozdzierając kartkę. Nie ze złości - nie odczuł nawet irytacji - ale chcąc przeanalizować sytuację. Trzeba będzie to skleić - przemknęło mu przez myśl jako pierwsze. Nie doczytał strony, a jutro miał się spotkać z pacjentem o nienaturalnych skłonnościach i musiał wiedzieć, co Freud miał do napisania o podobnych zboczeniach.
-Za kwadrans, albo porysuj sobie sam. - postanowił twardo. Przez myśl ze pewnym zdziwieniem przemknęło mu, że kilka dni temu spełniłby prośbę - albo raczej żądanie - syna. Czy Deimos nie rozumiał wagi cierpliwości, terminarzy, planów?
Chyba go rozpieścili.
-Zawsze to robiłem. - poprawił dziecko machinalnie, brzmiąc niemal mechanicznie. -Teraz muszę to przeczytać przed kolejną wizytą, dotyczy pacjenta. - wyjaśnił. Nie musiał się mu tłumaczyć, ale pamiętał - choć wspomnieniom tym nie towarzyszyły żadne emocje - że czasem wyjaśniał chłopcu różne rzeczy i wtedy ten się czasem uspokajał. Chciał, żeby się uspokoił i dał mu spokój. Nie mógł jedynie tchnąć w wyjaśnienia niezbędnego ciepła i łagodności, udzielając ich zupełnie obojętnie. Oraz zupełnie szczerze - a czy jakikolwiek rodzic powinien być w relacji z siedmiolatkiem całkowicie szczery?
-Nie niszcz tego. Accio. - sięgnął po różdżkę i szybko wypowiedział zaklęcie, chcąc by książka wylądowała mu na kolanach. W pośpiechu nie wypowiedział inkantacji poprawnie - była jedynie połowicznie udana, a książka podleciała do góry i odbiła się od poręczy fotela, znów opadając na podłogę. Nie miał czasu powtórzyć inkantacji, w razie potrzeby, bo Deimos zaczął krzyczeć.
-Mama nie pracowała. - wtrącił, przerywając synowi, ale ten krzyczał dalej. Jadowite życzenie, choć wypowiedziane w gniewie, złamałoby chyba serce każdego rodzica, ale Hector jedynie spojrzał prosto w oczy syna, bez żadnych emocji. Lekko przechylił głowę, a rysy twarzy zastygły nieruchomo - w podobny sposób zastygały koty, które obserwowały myszy.
Namyśiił się przez chwilę, aplikując pragmatyczną logikę do życzenia Deimosa. Inaczej nie mógłby ocenić, czy syn ma rację, czy to faktycznie szkoda.
-Nie, nie szkoda. - uznał w końcu bezbarwnym głosem. -Nie miała fachu w ręku ani wykształcenia, żyłoby się wam gorzej. - stwierdził kategorycznie, ale nagle zamarł, bo coś przyszło mu do głowy. -Chyba, że przespałaby się z kimś bogatym. Tak, wtedy może żyłoby się wam lepiej. - przyznał. Beatrice była piękna i zaradna. -Ale to bezcelowe rozważania, Deimosie. Nie wybiegłbym z domu nieostrożnie i nieodpowiedzialnie, jak ona. Każda śmierć ma przyczynę, a ta nawet dwie - wilkołaka oraz kochanka twojej mamy. - wyjaśnił, minę mając zupełnie obojętną. -Nie umiesz naprawić książki, którą zniszczyłeś, więc zjedz coś i porysuj. - dodał, bo cały ten monolog miał na celu jedynie pragmatyczne zniechęcenie dziecka do zajmowania mu czasu. Miał jedzenie, miał kredki, w czym tkwił problem?
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 03.03.22 5:29, w całości zmieniany 1 raz
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Życie składało się z drobnych rytuałów, rutyny, jakiej Deimos lubił się trzymać. Śmierć matki i zamiana w ducha mocno zaburzyła życie, do którego chłopiec się przyzwyczaił. Pewnie wszystko byłoby inaczej, gdyby mama nie musiała się ukrywać w obawie, że zostanie wypędzona na zawsze przez swojego męża. Jednak ostatnie dni pokazywały, że może jeśli opowie tacie, że matka nadal tu jest, to może znowu staną się rodziną - jak dawniej. Znowu będzie normalnie. Niestety, zaufanie, jakie Hector budował u swojego syna przez ostatnie tygodnie, właśnie obracało się w nicość z każdym wypowiedzianym lodowatym, pozbawionym emocji słowem.
Deimos oddychał ciężko, mnąc w spoconych dłoniach wyrwany kawałek strony z książki. Nie chciał nawet słuchać o tym, że coś ma być za jakiś kwadrans. Słowa ojca, podkreślające czas przeszły czynności, jaką zawsze razem wykonywali, rozsierdził chłopca jeszcze bardziej.
-Twoi pacjenci są głupi! - nawet nie chciał słuchać wytłumaczeń ojca.
Przydeptana przez młodego Vale’a książka, wyślizgnęła się spod jego stopy, ubranej jedynie w wełnianą skarpetę. Żeby nie upaść, zrobił krok w tył, ale nie oznaczało to, że miał zamiar kapitulować. Znalazłszy się bliżej niedużego stolika, na którym piętrzyły się sterty książek, zmiótł je z blatu sprawnym ruchem rąk, wydając przy tym głośny, poniekąd zwierzęcy krzyk. Kiedy wszystkie oprawione w twarde okładki tomy znalazły się na podłodze, Deimos spojrzał na mężczyznę, jakby rzucał mu tym samym wyzwanie. A później powiedział coś, co od dawna leżało mu na sercu, tylko że ojciec w ogóle się tym nie przejął.
Ale najgorsze, miało jeszcze nadejść, bo Hector wyraźnie pluł na mamę. Może i Deimos nie rozumiał niektórych rzeczy, jak to, że czemu ktoś miałby płacić komuś za spanie, ale zdawał sobie sprawę, że ten osobnik, który udawał przez cały ten czas jego tak zwanego ojca, właśnie obraża kogoś, kogo chłopiec kocha ponad życie. I nie wybaczy mu tego nigdy. Przenigdy.
-Nie mów tak o niej! Ty nic nie wiesz! - zrobił parę kroków do przodu, wbijając w starszego mężczyznę wściekłe spojrzenie. - Mama zawsze była przy mnie, a ty nie. Tylko udajesz, że chcesz, żebym tu mieszkał. Przeszkadzam ci, bo chcesz być tylko ze swoimi głupimi pacjentami. Wolisz słuchać ich, niż mnie.
Po czym dodał z pewną satysfakcją w głosie.
-Nie wybiegałbyś z domu, bo ty w ogóle biegać nie umiesz.
Oczami wyobraźni mógł to widzieć jak niedołężny, blady ze strachu Hector próbuje uciekać przed rozszalałą bestią, ale jest zbyt powolny, zbyt słaby… W końcu ogromny potwór o żółtych ślepiach go dopada i wielkimi, ostrymi zębiskami rozszarpuje go na kawałki, a krew leje się i leje… Te myśli sprawiały, że Deimosowi zrobiło się spokojniej, lepiej i jakoś tak… błogo.
Deimos oddychał ciężko, mnąc w spoconych dłoniach wyrwany kawałek strony z książki. Nie chciał nawet słuchać o tym, że coś ma być za jakiś kwadrans. Słowa ojca, podkreślające czas przeszły czynności, jaką zawsze razem wykonywali, rozsierdził chłopca jeszcze bardziej.
-Twoi pacjenci są głupi! - nawet nie chciał słuchać wytłumaczeń ojca.
Przydeptana przez młodego Vale’a książka, wyślizgnęła się spod jego stopy, ubranej jedynie w wełnianą skarpetę. Żeby nie upaść, zrobił krok w tył, ale nie oznaczało to, że miał zamiar kapitulować. Znalazłszy się bliżej niedużego stolika, na którym piętrzyły się sterty książek, zmiótł je z blatu sprawnym ruchem rąk, wydając przy tym głośny, poniekąd zwierzęcy krzyk. Kiedy wszystkie oprawione w twarde okładki tomy znalazły się na podłodze, Deimos spojrzał na mężczyznę, jakby rzucał mu tym samym wyzwanie. A później powiedział coś, co od dawna leżało mu na sercu, tylko że ojciec w ogóle się tym nie przejął.
Ale najgorsze, miało jeszcze nadejść, bo Hector wyraźnie pluł na mamę. Może i Deimos nie rozumiał niektórych rzeczy, jak to, że czemu ktoś miałby płacić komuś za spanie, ale zdawał sobie sprawę, że ten osobnik, który udawał przez cały ten czas jego tak zwanego ojca, właśnie obraża kogoś, kogo chłopiec kocha ponad życie. I nie wybaczy mu tego nigdy. Przenigdy.
-Nie mów tak o niej! Ty nic nie wiesz! - zrobił parę kroków do przodu, wbijając w starszego mężczyznę wściekłe spojrzenie. - Mama zawsze była przy mnie, a ty nie. Tylko udajesz, że chcesz, żebym tu mieszkał. Przeszkadzam ci, bo chcesz być tylko ze swoimi głupimi pacjentami. Wolisz słuchać ich, niż mnie.
Po czym dodał z pewną satysfakcją w głosie.
-Nie wybiegałbyś z domu, bo ty w ogóle biegać nie umiesz.
Oczami wyobraźni mógł to widzieć jak niedołężny, blady ze strachu Hector próbuje uciekać przed rozszalałą bestią, ale jest zbyt powolny, zbyt słaby… W końcu ogromny potwór o żółtych ślepiach go dopada i wielkimi, ostrymi zębiskami rozszarpuje go na kawałki, a krew leje się i leje… Te myśli sprawiały, że Deimosowi zrobiło się spokojniej, lepiej i jakoś tak… błogo.
Ostatnio zmieniony przez Deimos Vale dnia 05.02.22 2:43, w całości zmieniany 1 raz
Deimos Fancourt
Zawód : wirtuoz gry na nerwach dorosłych
Wiek : 7
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I have never tried that before, so I think I should definitely be able to do that.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeśli Deimos czekał na odpowiedni moment z obwieszczeniem ojcu, że matka została duchem - ten właśnie nadszedł. Tuż przed pogrzebem Beatrice, Hector Vale obawiał się powrotu żony - obawiał się chaosu, jaki to by wprowadziło. Bałaganu, jaki duch zasiałby w psychice Deimosa. Jej złośliwości, równie ciętej po śmierci, jak za życia. Wreszcie - podświadomie bał się, że utraciłby odzyskany spokój.
Teraz dopiero dopuścił do siebie myśl - a raczej wspomnienie wyblakłego uczucia - że po śmierci Beatrice w jakimś stopniu mu ulżyło. Gdyby nie Deimos - rozumował teraz bez emocji, z zaskakującą klarownością, bez poczucia winy - zostawiłby ją gdy odkrył jej pierwszy romans. Zostali razem tylko dla dziecka i reputacji. Ta druga była mniej ważna.
Tak, gdyby Deimos przedstawił mu ducha wcześniej, zareagowałby ze strachem.
Teraz - tylko z zimną racjonalnością. Może to lepiej, że chłopiec milczał - wnikliwe dochodzenie wykazałoby jeszcze, że mamy tu nie ma i nigdy nie było.
Gdyby wciąż był dawnym Hectorem, przypomniałby chłopcu, że nie wolno tak mówić o innych. Teraz obelga uszła jednak Deimosowi na sucho, a Vale szczerze zastanowił się nad jego słowami.
-Niektórzy podejmują złe decyzje, ale nie są głupi. Niektórzy są bardzo inteligentni, inni wykształceni. - ocenił trzeźwo. W jego mniemaniu szaleństwo i stabilność psychiczna nie miały wiele wspólnego z bystrością ani mądrością.
-To niemądre, co teraz robisz. Gniew nic nie zmieni i nie sprawi, że obejrzę twoje rysunki. - przypomniał bezbarwnym głosem Deimosowi, tylko w ten sposób reagując na jego krzyk i zwalenie ze stołu książek. Dziwne, zdawało się, że jego wyjaśnienia tylko rozogniły sytuację. -Jeśli nie przestaniesz się złościć, to ich nie obejrzę i będziesz bawił się sam, w swoim pokoju. - uznał pragmatycznie, próbując zmienić strategię. Słyszał gdzieś, że niektóre dzieci potrzebowały twardej ręki. Nigdy nie umiał być wobec Deimosa surowy, ale gdy myślał logicznie, przychodziło mu to z większą łatwością. Akcja. Reakcja. Cel: spokój.
Osiągnął coś zgoła odwrotnego.
Zamrugał. Gdy Deimos zarzucił mu, że nic nie wie, w jasnych oczach błysnęła jakaś przytomniejsza iskra, cień dawnych emocji, może ukłucie bólu.
Zgasła równie szybko, jak się pojawiła, a Hector wzruszył ramionami.
-Nie, Deimosie, to ty nie wiesz dokąd znikała. Zawsze starałem się wtedy ciebie czymś zająć, żebyś nie domyślił się, czyje towarzystwo woli. Ale - przechylił lekko głowę, na czole znów pojawiła się zmarszczka namysłu. Spróbował sobie przypomnieć, co wtedy o niej sądził. -Tak, chyba była lepszą matką niż żoną. - przyznał obiektywnie.
-Teraz przeszkadzasz. - wytknął, ignorując słowa o przeszłości. Nie mógł się do nich odnieść, w żaden sposób - nie dotknęły go na tyle, by mógł odgrzebać stare wspomnienia i protestować, a obecnie na myśl o synu czuł jedynie pustkę. Tak samo, jak na wypomnienie mu kalectwa - przyjął to z niewzruszoną twarzą, kompleksy i wstyd nie mogły go teraz dotknąć.
Deimos zamilkł nagle - na szczęście, inaczej musiałby wymyślić jak go uciszyć, a Hector podniósł zniszczoną książkę.
-Reparo. - mruknął, a potem podniósł głowę, czując w pokoju jeszcze inny przejaw magii. Pod nogami syna zaczęły pojawiać się zakrwawione ślady łap - iluzje, które wydawały się realne.
-O czym myślisz, Deimosie? - zapytał z cieniem zaciekawienia, chcąc zrozumieć, jak magia objawia się w chłopcu. To pożyteczna wiedza.
Teraz dopiero dopuścił do siebie myśl - a raczej wspomnienie wyblakłego uczucia - że po śmierci Beatrice w jakimś stopniu mu ulżyło. Gdyby nie Deimos - rozumował teraz bez emocji, z zaskakującą klarownością, bez poczucia winy - zostawiłby ją gdy odkrył jej pierwszy romans. Zostali razem tylko dla dziecka i reputacji. Ta druga była mniej ważna.
Tak, gdyby Deimos przedstawił mu ducha wcześniej, zareagowałby ze strachem.
Teraz - tylko z zimną racjonalnością. Może to lepiej, że chłopiec milczał - wnikliwe dochodzenie wykazałoby jeszcze, że mamy tu nie ma i nigdy nie było.
Gdyby wciąż był dawnym Hectorem, przypomniałby chłopcu, że nie wolno tak mówić o innych. Teraz obelga uszła jednak Deimosowi na sucho, a Vale szczerze zastanowił się nad jego słowami.
-Niektórzy podejmują złe decyzje, ale nie są głupi. Niektórzy są bardzo inteligentni, inni wykształceni. - ocenił trzeźwo. W jego mniemaniu szaleństwo i stabilność psychiczna nie miały wiele wspólnego z bystrością ani mądrością.
-To niemądre, co teraz robisz. Gniew nic nie zmieni i nie sprawi, że obejrzę twoje rysunki. - przypomniał bezbarwnym głosem Deimosowi, tylko w ten sposób reagując na jego krzyk i zwalenie ze stołu książek. Dziwne, zdawało się, że jego wyjaśnienia tylko rozogniły sytuację. -Jeśli nie przestaniesz się złościć, to ich nie obejrzę i będziesz bawił się sam, w swoim pokoju. - uznał pragmatycznie, próbując zmienić strategię. Słyszał gdzieś, że niektóre dzieci potrzebowały twardej ręki. Nigdy nie umiał być wobec Deimosa surowy, ale gdy myślał logicznie, przychodziło mu to z większą łatwością. Akcja. Reakcja. Cel: spokój.
Osiągnął coś zgoła odwrotnego.
Zamrugał. Gdy Deimos zarzucił mu, że nic nie wie, w jasnych oczach błysnęła jakaś przytomniejsza iskra, cień dawnych emocji, może ukłucie bólu.
Zgasła równie szybko, jak się pojawiła, a Hector wzruszył ramionami.
-Nie, Deimosie, to ty nie wiesz dokąd znikała. Zawsze starałem się wtedy ciebie czymś zająć, żebyś nie domyślił się, czyje towarzystwo woli. Ale - przechylił lekko głowę, na czole znów pojawiła się zmarszczka namysłu. Spróbował sobie przypomnieć, co wtedy o niej sądził. -Tak, chyba była lepszą matką niż żoną. - przyznał obiektywnie.
-Teraz przeszkadzasz. - wytknął, ignorując słowa o przeszłości. Nie mógł się do nich odnieść, w żaden sposób - nie dotknęły go na tyle, by mógł odgrzebać stare wspomnienia i protestować, a obecnie na myśl o synu czuł jedynie pustkę. Tak samo, jak na wypomnienie mu kalectwa - przyjął to z niewzruszoną twarzą, kompleksy i wstyd nie mogły go teraz dotknąć.
Deimos zamilkł nagle - na szczęście, inaczej musiałby wymyślić jak go uciszyć, a Hector podniósł zniszczoną książkę.
-Reparo. - mruknął, a potem podniósł głowę, czując w pokoju jeszcze inny przejaw magii. Pod nogami syna zaczęły pojawiać się zakrwawione ślady łap - iluzje, które wydawały się realne.
-O czym myślisz, Deimosie? - zapytał z cieniem zaciekawienia, chcąc zrozumieć, jak magia objawia się w chłopcu. To pożyteczna wiedza.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Hector ich bronił. Bronił obcych, którzy okradali jego - Deimosa - z przestrzeni, z jego rodziny. Chłopiec kompletnie nie rozumiał dlaczego. Jak to się stało, że to oni byli ważniejsi. Czuł, że przegrywa, chociaż tak bardzo starał się nie myśleć, że jest gorszy. Ale ojciec właśnie przyznał, że nie istnieje już cos takiego, jak ich wspólny posiłek. A to oznaczało już definitywny koniec. Ich codzienne rytuały przestały być ważne, jak i rysunki… i sam Deimos.
Teraz kiedy przez sekundę się nad tym zastanowił, wolał już bawić się sam - jak najdalej od tego czegoś, co jeszcze rano było jego ojcem, a teraz bardziej przypominał ożywiony przedmiot. Sam… nie, nie będzie sam. Na pewno, kiedy tylko wyjdzie stąd i przekroczy próg własnego pokoju, przyjdzie mama, żeby go pocieszyć. Może wpadną też inne duchy? Razem będą się bawić najlepiej na świecie. Aż stary Vale aż zzielenieje z zazdrości.
Dlatego nie powie mu o mamie. Nie powie, bo teraz chłopiec był już tego pewien najmocniej na świecie - ojciec zrobi wszystko, żeby pozbawić go wszystkiego, co sprawia mu szczęście.
Zmięta kartka wylądowała na podłodze.
-A gdzie ty znikałeś, kiedy ona się ze mną bawiła?! - zaatakował mężczyznę pytaniem. Pamiętał, że ojciec zawsze trzymał się na uboczu, często go nie było. A jak już był, to przynosił ze sobą koszmary i przyprowadzał tych okropnych lekarzy z ich zimnymi narzędziami do badań i obrzydliwymi eliksirami, które młodszy Vale musiał pić, mimo że robiło mu się od nich niedobrze.
Ostry ton ojca zadał mu prawie fizyczny ból. Dlatego chłopiec mocniej zacisnął powieki, żeby się odciąć, zatopić w innym świecie. Kiedyś tamta rzeczywistość była tak blisko, świata dorosłych, że stały się jednym. Wtedy Deimos mógł tworzyć wszystko, co tylko zapragnął. A dorośli tego nie rozumieli, bali się cieni i innych stworów, które chłopiec specjalnie sprowadził, by się z nimi bawić.
Teraz było trudniej, coś się popsuło w świecie, ale kiedy otworzył oczy i zauważył krwawe wilcze ślady, które jeden po drugim pojawiały się przed nim, krok po kroku zmierzając w stronę ojca, siedzącego w fotelu, uśmiechnął się. Był to uśmiech dziwaczny, zarezerwowany tylko dla owadów, którym chłopiec czasem wyrywał łapki i skrzydełka, wrzucając je następnie w sam środek mrowiska, żeby obserwować, jak bezsensownie walczą o życie kąsane przez całą chmarę rozwścieczonych mrówek.
-O tym, że umierasz. - odpowiedział szczerze, spokojnym tonem, w którym nadal jednak dało się słyszeć jeszcze lekkie drżenie, spowodowane wybuchem gniewu.
I wtedy polała się krew.
Czerwień najpierw zabarwiła wierzchnie ubranie Hectora, żeby później zalać również fotel i podłogę. Wyglądało to tak, jakby ktoś poderżnął ojcu gardło - krwi było niesamowicie dużo. I dokładnie tyle, ile Deimos malował w swojej wyobraźni.
Teraz kiedy przez sekundę się nad tym zastanowił, wolał już bawić się sam - jak najdalej od tego czegoś, co jeszcze rano było jego ojcem, a teraz bardziej przypominał ożywiony przedmiot. Sam… nie, nie będzie sam. Na pewno, kiedy tylko wyjdzie stąd i przekroczy próg własnego pokoju, przyjdzie mama, żeby go pocieszyć. Może wpadną też inne duchy? Razem będą się bawić najlepiej na świecie. Aż stary Vale aż zzielenieje z zazdrości.
Dlatego nie powie mu o mamie. Nie powie, bo teraz chłopiec był już tego pewien najmocniej na świecie - ojciec zrobi wszystko, żeby pozbawić go wszystkiego, co sprawia mu szczęście.
Zmięta kartka wylądowała na podłodze.
-A gdzie ty znikałeś, kiedy ona się ze mną bawiła?! - zaatakował mężczyznę pytaniem. Pamiętał, że ojciec zawsze trzymał się na uboczu, często go nie było. A jak już był, to przynosił ze sobą koszmary i przyprowadzał tych okropnych lekarzy z ich zimnymi narzędziami do badań i obrzydliwymi eliksirami, które młodszy Vale musiał pić, mimo że robiło mu się od nich niedobrze.
Ostry ton ojca zadał mu prawie fizyczny ból. Dlatego chłopiec mocniej zacisnął powieki, żeby się odciąć, zatopić w innym świecie. Kiedyś tamta rzeczywistość była tak blisko, świata dorosłych, że stały się jednym. Wtedy Deimos mógł tworzyć wszystko, co tylko zapragnął. A dorośli tego nie rozumieli, bali się cieni i innych stworów, które chłopiec specjalnie sprowadził, by się z nimi bawić.
Teraz było trudniej, coś się popsuło w świecie, ale kiedy otworzył oczy i zauważył krwawe wilcze ślady, które jeden po drugim pojawiały się przed nim, krok po kroku zmierzając w stronę ojca, siedzącego w fotelu, uśmiechnął się. Był to uśmiech dziwaczny, zarezerwowany tylko dla owadów, którym chłopiec czasem wyrywał łapki i skrzydełka, wrzucając je następnie w sam środek mrowiska, żeby obserwować, jak bezsensownie walczą o życie kąsane przez całą chmarę rozwścieczonych mrówek.
-O tym, że umierasz. - odpowiedział szczerze, spokojnym tonem, w którym nadal jednak dało się słyszeć jeszcze lekkie drżenie, spowodowane wybuchem gniewu.
I wtedy polała się krew.
Czerwień najpierw zabarwiła wierzchnie ubranie Hectora, żeby później zalać również fotel i podłogę. Wyglądało to tak, jakby ktoś poderżnął ojcu gardło - krwi było niesamowicie dużo. I dokładnie tyle, ile Deimos malował w swojej wyobraźni.
Deimos Fancourt
Zawód : wirtuoz gry na nerwach dorosłych
Wiek : 7
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I have never tried that before, so I think I should definitely be able to do that.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Do pracy. - odpowiedział mechanicznie. -A czasem do gabinetu, trudno było bawić się w trójkę gdy mnie i Beatrice tyle dzieliło. Potem znikała ona i zostawaliśmy sami, uczciwy układ. - wzruszył ramionami z lodowatym pragmatyzmem. Tak do tego podchodził, gdy żyła - choć wtedy podejmował decyzje kierowany zażenowaniem. Teraz widział, że były sprawiedliwe i logiczne. Byłby dumny z siebie i niegdysiejszego opanowania, ale nie potrafił już czuć dumy.
Nawet dumy z własnego dziecka, które czarowało zaskakująco skutecznie. Wbił tylko w Deimosa czujne, natarczywe spojrzenie - rejestrował każdy detal, choć nie wiedział czemu ani po co. Chyba tylko z przyzwyczajenia.
Uśmiech, zimny i tak podobny do uśmiechu Ulyssessa w dzieciństwie.
Ślady wilczych łap.
Krew na własnej koszuli. Nie czuł bólu ani strachu, choć widok był upiorny i powinen złamać każdemu rodzicowi serce.
Poczuł tylko, że jakaś miara się przebrała i nabrał pewności, że syn już się nie uspokoi.
Wstał, powoli, podpierając się na lasce.
-Już zademonstrowałeś, że wolałbyś żeby żyła. Wystarczą słowa, robisz bałagan. - skwitował lodowato, a potem chwycił chłopca za ramię. Mocno, choć bez śladu złości. Dla przykładu. Wbił lekko palce w jego bark, świadom, że choć Deimos jest energicznym chłopcem, to on jest wciąż dorosły i silniejszy.
-Pójdziesz poczarować w swoim pokoju, Deimosie. Bez kolacji. Dobranoc. - oznajmił lodowato, pierwszy raz używając wobec dziecka jakiejkolwiek siły i jakiejkolwiek groźby.
Był rozpieszczony, teraz to rozumiał. Nie rozumiał, czemu wcześniej był dla tego krnąbrnego chłopca tak łagodny i wyrozumiały. Na poziomie logiki pamiętał, że łączyły ich więzy rodzinne - ale...
-Mój ojciec był surowy i wyszedłem na ludzi. Trochę powinno się zmienić, Deimosie. - zapowiedział, puszczając jego ramię i popychając go lekko w stronę drzwi. Odprowadził syna aż do dziecięcej sypialni, by zamknąć za chłopcem drzwi na klucz.
Następnie wrócił do salonu by powoli, metodycznie posprzątać cały ten bałagan. Poukładał książki - z powrotem na półkach, na stoliku faktycznie wyglądały mało praktycznie. Naprawiony tom Freuda był już zdatny do czytania, więc Hector z powrotem rozsiadł się wygodnie w fotelu, ignorując całą burzliwą rozmowę i wcześniejsze ślady krwi. Ignorował też Deimosa, nieważne jak bardzo ten by krzyczał.
/zt
Nawet dumy z własnego dziecka, które czarowało zaskakująco skutecznie. Wbił tylko w Deimosa czujne, natarczywe spojrzenie - rejestrował każdy detal, choć nie wiedział czemu ani po co. Chyba tylko z przyzwyczajenia.
Uśmiech, zimny i tak podobny do uśmiechu Ulyssessa w dzieciństwie.
Ślady wilczych łap.
Krew na własnej koszuli. Nie czuł bólu ani strachu, choć widok był upiorny i powinen złamać każdemu rodzicowi serce.
Poczuł tylko, że jakaś miara się przebrała i nabrał pewności, że syn już się nie uspokoi.
Wstał, powoli, podpierając się na lasce.
-Już zademonstrowałeś, że wolałbyś żeby żyła. Wystarczą słowa, robisz bałagan. - skwitował lodowato, a potem chwycił chłopca za ramię. Mocno, choć bez śladu złości. Dla przykładu. Wbił lekko palce w jego bark, świadom, że choć Deimos jest energicznym chłopcem, to on jest wciąż dorosły i silniejszy.
-Pójdziesz poczarować w swoim pokoju, Deimosie. Bez kolacji. Dobranoc. - oznajmił lodowato, pierwszy raz używając wobec dziecka jakiejkolwiek siły i jakiejkolwiek groźby.
Był rozpieszczony, teraz to rozumiał. Nie rozumiał, czemu wcześniej był dla tego krnąbrnego chłopca tak łagodny i wyrozumiały. Na poziomie logiki pamiętał, że łączyły ich więzy rodzinne - ale...
-Mój ojciec był surowy i wyszedłem na ludzi. Trochę powinno się zmienić, Deimosie. - zapowiedział, puszczając jego ramię i popychając go lekko w stronę drzwi. Odprowadził syna aż do dziecięcej sypialni, by zamknąć za chłopcem drzwi na klucz.
Następnie wrócił do salonu by powoli, metodycznie posprzątać cały ten bałagan. Poukładał książki - z powrotem na półkach, na stoliku faktycznie wyglądały mało praktycznie. Naprawiony tom Freuda był już zdatny do czytania, więc Hector z powrotem rozsiadł się wygodnie w fotelu, ignorując całą burzliwą rozmowę i wcześniejsze ślady krwi. Ignorował też Deimosa, nieważne jak bardzo ten by krzyczał.
/zt
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wciąż nie rozumiał, o czym mówił ojciec - czym były te różnice, które podobno dzieliły jego i mamę. Przeczuwał, że coś było nie tak, ale nie rozumiał, w czym był problem. Dlaczego był problem?
W tej samej chwili jak przez mgłę przypomniał sobie o pewnej kłótni, która tak bardzo go przestraszyła. Pamiętał, że rodzice krzyczeli na siebie, a on tak bardzo się bał. Wtedy też po raz pierwszy przyszedł jego najlepszy przyjaciel Simon ze swoją ferajną… uratował go.
Teraz Simona nie było, mama też nie mogła przyjść mu pomóc. Chłopiec był zupełnie sam, mierząc się z kimś, na kim tak bardzo się zawiódł.
Praca wygrała już definitywnie. Zawsze wygrywała, co by Deimos nie robił i jak by się nie starał. Żałował, że nie mógł zrobić tak, jak robiła to babcia - wyobrazić sobie miejsca, do którego chciała się przenieść… trzask i już tam była. Teraz oddałby wszystko, żeby być gdzie indziej. Byle nie tu, w tym okropnym zakurzonym pokoju.
Myśl ta nie opuszczała go, nawet kiedy z pewną radością i jak zahipnotyzowany patrzył na kapiącą na podłogę krew.
Z tego stanu wyrwał go dopiero mocny uścisk, który poczuł na swoim ramieniu.
-Zostaw mnie! Zostaw! - Deimos próbował się wyrwać, ale nie dał rady. Był zły, ale i prawdziwie przerażony, bo ojciec nigdy nie próbował w taki sposób go uspokajać. Boleśnie, siłą. Teraz czuł, jak bardzo jest bezbronny i bezradny.
-Nie chcę! Zostaw! - wrzasnął, ale oczywiście to się na nic nie zdało. Został zawleczony do swojego pokoju i wepchnięty przez próg. Nie zdążył zareagować wystarczająco szybko, bo zanim się zorientował - drzwi zostały zamknięte tuż przed jego nosem. Rozległ się też głośny szczęk zamka - drzwi zostały zamknięte na klucz.
Mimo to chłopiec rzucił się do klamki, żeby zacząć się z nią mocować.
-Wypuść mnie! Wypuść natychmiast! - krzyczał, uderzając pięściami w drzwi, coraz mocniej, aż do bólu. - Nienawidzę cię! Słyszysz? Nienawidzę!
Krzyczał, aż zupełnie ochrypł. Walił w drzwi, do momentu jak ciało przestało się słuchać. W pewnej chwili po prostu położył się na podłodze, zwinął się w kłębek, zmęczony, z bolącym gardłem, z oczami piekącymi od łez. Patrzył w okno, rozmyślając, czy ma jeszcze siłę, by je otworzyć i uciec gdzieś w noc. Jak najdalej od tego upiornego miejsca i człowieka, który w jego oczach stał się nikim. Niestety, nie miał. I z tymi myślami w końcu zapadł w sen - niespokojny i pełen koszmarów.
/zt
W tej samej chwili jak przez mgłę przypomniał sobie o pewnej kłótni, która tak bardzo go przestraszyła. Pamiętał, że rodzice krzyczeli na siebie, a on tak bardzo się bał. Wtedy też po raz pierwszy przyszedł jego najlepszy przyjaciel Simon ze swoją ferajną… uratował go.
Teraz Simona nie było, mama też nie mogła przyjść mu pomóc. Chłopiec był zupełnie sam, mierząc się z kimś, na kim tak bardzo się zawiódł.
Praca wygrała już definitywnie. Zawsze wygrywała, co by Deimos nie robił i jak by się nie starał. Żałował, że nie mógł zrobić tak, jak robiła to babcia - wyobrazić sobie miejsca, do którego chciała się przenieść… trzask i już tam była. Teraz oddałby wszystko, żeby być gdzie indziej. Byle nie tu, w tym okropnym zakurzonym pokoju.
Myśl ta nie opuszczała go, nawet kiedy z pewną radością i jak zahipnotyzowany patrzył na kapiącą na podłogę krew.
Z tego stanu wyrwał go dopiero mocny uścisk, który poczuł na swoim ramieniu.
-Zostaw mnie! Zostaw! - Deimos próbował się wyrwać, ale nie dał rady. Był zły, ale i prawdziwie przerażony, bo ojciec nigdy nie próbował w taki sposób go uspokajać. Boleśnie, siłą. Teraz czuł, jak bardzo jest bezbronny i bezradny.
-Nie chcę! Zostaw! - wrzasnął, ale oczywiście to się na nic nie zdało. Został zawleczony do swojego pokoju i wepchnięty przez próg. Nie zdążył zareagować wystarczająco szybko, bo zanim się zorientował - drzwi zostały zamknięte tuż przed jego nosem. Rozległ się też głośny szczęk zamka - drzwi zostały zamknięte na klucz.
Mimo to chłopiec rzucił się do klamki, żeby zacząć się z nią mocować.
-Wypuść mnie! Wypuść natychmiast! - krzyczał, uderzając pięściami w drzwi, coraz mocniej, aż do bólu. - Nienawidzę cię! Słyszysz? Nienawidzę!
Krzyczał, aż zupełnie ochrypł. Walił w drzwi, do momentu jak ciało przestało się słuchać. W pewnej chwili po prostu położył się na podłodze, zwinął się w kłębek, zmęczony, z bolącym gardłem, z oczami piekącymi od łez. Patrzył w okno, rozmyślając, czy ma jeszcze siłę, by je otworzyć i uciec gdzieś w noc. Jak najdalej od tego upiornego miejsca i człowieka, który w jego oczach stał się nikim. Niestety, nie miał. I z tymi myślami w końcu zapadł w sen - niespokojny i pełen koszmarów.
/zt
Deimos Fancourt
Zawód : wirtuoz gry na nerwach dorosłych
Wiek : 7
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I have never tried that before, so I think I should definitely be able to do that.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
sen - zły ojciec
Szybka odpowiedź