Sypialnia Elviry
AutorWiadomość
Sypialnia
Większa od tej, w której sypiała na Pokątnej. Początkiem nie wiedziała jak zorganizować pomieszczenie pełne starych, zakurzonych mebli, ale ostatecznie wyczyściła wszystko na błysk, obłożyła łóżko nowym kompletem pościeli i wetknęła w wazon suszoną lawendę, swój nieodłączny znak rozpoznawczy. Pomieszczenie utrzymane jest w zielonej, relaksującej tonacji i kojarzy się z pokojem wspólnym Ślizgonów. Na fotelu przy oknie czasami czyta, wykorzystując naturalne światło, a wieczorem świece. Z zasady niemal nikogo tutaj nie wpuszcza, ponieważ sypialnia - prawdziwa, piękna, spokojna - stała się jej oazą. Może nawet otwierać okna na oścież i zamiast szumu ulicy usłyszeć szum rzeki.
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 07.01.23 12:03, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
24 kwietnia
Nie musiała długo czekać na efekty pracy Marii; dziewczyna, choć w ostatnim czasie dowiadywała się o niej rzeczy, które rodziły potrzebę śledztwa, była bardzo sumienna i pracowita, więc raz dwa uwinęła się ze zleceniem, które było dla Elviry ważne. Ochota na kaftan ze smoczej skóry nie miała w sobie niczego ze strojenia się, babskich potrzeb odświeżenia garderoby - choć jej szafa była w ostatnim czasie obszerniejsza, bo musiała rozdzielić ją raz a porządnie na ciuchy do wychodzenia między ludzi i ciuchy robocze, terenowe. Gdyby jednak potrzebowała sukni na wesele albo eleganckiej spódnicy z wysokim stanem nie wykorzystałaby do tego materiału tak rzadkiego i cennego jak smocza skóra. I tak wahała się trochę nim zdecydowała się powierzyć ją Marii, w obawie przed tym, że jeśli dziewczyna ją zniszczy, może mieć problem z odłożeniem galeonów na kolejną w przeciągu najbliższego miesiąca lub dwóch.
Był to swego rodzaju test zaufania, coś, co przychodziło Elvirze z trudem, ale Maria zdała go dobrze. Kamizelka była elastyczna, dopasowana do ciała i trwała, nie bez powodu wszak dziewczyna zdjęła wcześniej miarę z innych ubrań Elviry. Przyznać należało, że prezentowała się też całkiem wytwornie; może nie miała do takich szczegółów oka jak Odetta, ale jak na jej gust wystarczyła dobra szata wierzchnia i kamizelka wcale nie musiała rzucać się w oczy jako element stroju ochronnego. Bo za to miała przecież służyć; i oby służyła jak najdłużej.
Podirytowała ją jedynie prośba Marii, by sama zdecydowała, na ile pieniędzy zasłużyła. Nie lubiła tego typu niezdecydowania i niezdolności do wyceny własnej pracy. Świadczyło to o niskiej pewności siebie, za którą wkrótce trzeba się będzie wziąć na poważnie i powyrywać chwasty wstydu czy uniżenia, jakie mogły narosnąć w duszy dziewczęcia w domu smętnego Multona.
Nie zamierzała przepłacać za niewykształconą jeszcze krawcową, ale wysłanie zbyt niewielkiej sumy byłoby też wobec Marii niesprawiedliwe - na szczęście dla niej, Elvira dużo bardziej skłonna była wydać galeony na rzecz członka własnej rodziny niż anonimowego rzemieślnika.
Napisała więc zwięzły list z podziękowaniem za dobrze wykonaną pracę i zapewnieniem polecenia - miała w końcu trochę znajomych kobiet i mężczyzn, których również, tak jak ją, nie było stać co miesiąc zaopatrywać się w najdroższych pracowniach - dołączyła również do liściku 25 złotych galeonów oraz zaproszenie na kolację, jeżeli dziewczyna będzie skłonna je przyjąć.
Miała wolny wieczór, po raz pierwszy od wielu dni - mogła wykorzystać go, aby porządnie ją odpytać.
przekazuję Marii listem 25 PM
Nie musiała długo czekać na efekty pracy Marii; dziewczyna, choć w ostatnim czasie dowiadywała się o niej rzeczy, które rodziły potrzebę śledztwa, była bardzo sumienna i pracowita, więc raz dwa uwinęła się ze zleceniem, które było dla Elviry ważne. Ochota na kaftan ze smoczej skóry nie miała w sobie niczego ze strojenia się, babskich potrzeb odświeżenia garderoby - choć jej szafa była w ostatnim czasie obszerniejsza, bo musiała rozdzielić ją raz a porządnie na ciuchy do wychodzenia między ludzi i ciuchy robocze, terenowe. Gdyby jednak potrzebowała sukni na wesele albo eleganckiej spódnicy z wysokim stanem nie wykorzystałaby do tego materiału tak rzadkiego i cennego jak smocza skóra. I tak wahała się trochę nim zdecydowała się powierzyć ją Marii, w obawie przed tym, że jeśli dziewczyna ją zniszczy, może mieć problem z odłożeniem galeonów na kolejną w przeciągu najbliższego miesiąca lub dwóch.
Był to swego rodzaju test zaufania, coś, co przychodziło Elvirze z trudem, ale Maria zdała go dobrze. Kamizelka była elastyczna, dopasowana do ciała i trwała, nie bez powodu wszak dziewczyna zdjęła wcześniej miarę z innych ubrań Elviry. Przyznać należało, że prezentowała się też całkiem wytwornie; może nie miała do takich szczegółów oka jak Odetta, ale jak na jej gust wystarczyła dobra szata wierzchnia i kamizelka wcale nie musiała rzucać się w oczy jako element stroju ochronnego. Bo za to miała przecież służyć; i oby służyła jak najdłużej.
Podirytowała ją jedynie prośba Marii, by sama zdecydowała, na ile pieniędzy zasłużyła. Nie lubiła tego typu niezdecydowania i niezdolności do wyceny własnej pracy. Świadczyło to o niskiej pewności siebie, za którą wkrótce trzeba się będzie wziąć na poważnie i powyrywać chwasty wstydu czy uniżenia, jakie mogły narosnąć w duszy dziewczęcia w domu smętnego Multona.
Nie zamierzała przepłacać za niewykształconą jeszcze krawcową, ale wysłanie zbyt niewielkiej sumy byłoby też wobec Marii niesprawiedliwe - na szczęście dla niej, Elvira dużo bardziej skłonna była wydać galeony na rzecz członka własnej rodziny niż anonimowego rzemieślnika.
Napisała więc zwięzły list z podziękowaniem za dobrze wykonaną pracę i zapewnieniem polecenia - miała w końcu trochę znajomych kobiet i mężczyzn, których również, tak jak ją, nie było stać co miesiąc zaopatrywać się w najdroższych pracowniach - dołączyła również do liściku 25 złotych galeonów oraz zaproszenie na kolację, jeżeli dziewczyna będzie skłonna je przyjąć.
Miała wolny wieczór, po raz pierwszy od wielu dni - mogła wykorzystać go, aby porządnie ją odpytać.
przekazuję Marii listem 25 PM
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 15.09.22 18:45, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
24 IV 1958
Elvira, choć nie miały się przecież zobaczyć pierwszy raz — dalej wydawała się zagadką. Do tego stopnia, że Maria niekoniecznie wiedziała, jak do tej zagadki podejść. Z początku dała się poznać jako nieco zdystansowana, ale w pewien zdolny do wychwycenia sposób przejęta losem swej rodziny, a przez to także losem Marii. Zdołała dopingować ją już kilka razy w tak krótkim wycinku czasu, zaprosiła na przyjęcie, na którym bawiło się tyle niezwykłych, szczególnych kobiet, w pewnym sensie oferowała bezpieczeństwo i ciepło, w drugim zaś — przez ostatnio nadchodzące listy — obdzierała ją z resztek nadziei, że wojna to tylko wymysł kogoś w Londynie, w przejętym przez siły ministerialne Warwickshire, ale nie tutaj, nie w Worcestershire, nie w Gloucestershire. Najgłośniej w głowie dudnią echa słów o losach dziewczyn jej podobnych. Utrata niewinności, skaza, zbezczeszczenie — one wszystkie są przecież podświadomymi lękami Marii, tymi, z których nie zwierza się nikomu, ale które zmuszają ją ostatnimi czasy do oglądania się częściej przez ramię, które śnią się od kilku dni, budząc ją oblaną potem tak zimnym, jak ostrze noża tego szubrawca, który rozciął jej kożuszek na plecach, a który zszyła jeszcze przed tym, jak przystąpiła do pracy nad kamizelką zamówioną przez Elvirę.
Praca ją uspokajała — ostatnimi czasy działo się tak wiele, że płynąca na fali zdarzeń Maria nie do końca potrafiła się w tym odnaleźć. Senna natura Multonów sprawiała, że idealnie było jej w ustawieniu praca—dom, bez zbędnych rozrywek, bez hałasu ludzi wokół, bez nadciągającego, wydawałoby się zewsząd, zamieszania. Skupienie na szwach, projektach, miarach, było prawie tak samo zajmujące co wyznaczanie nowych tras oprowadzania gości rezerwatu, tak, aby mogli oni przynajmniej na moment dojrzeć — czy to zupełnie złote źrebięta, czy tylko złote podkowy i grzywy jednorożców nastoletnich, a może przy odrobinie szczęścia i czystości serca także bielsze od śniegu ciała dorosłych osobników. Nic dziwnego, że cieszyła się z tego, jaką kamizelkę przygotowała dla swej kuzynki. Zależało jej przecież na dobrych relacjach z Elvirą — w końcu rodzina to rodzina — a w dodatku przekazana jej skóra smoka była naprawdę drogą tkaniną. Po przyjęciu, w trakcie którego zdradziła, że zajmuje się szyciem, czuła się zresztą w obowiązku pokazania się od jak najlepszej strony. Ciężko było jednak wskazać odpowiednią cenę — ze względu na więzy rodzinne, nie czuła się dobrze wyłudzając pieniądze od starszej krewnej, choć wydawało jej się, że w Evesham żyło jej się na pewno lepiej niż w marysiowym Okruszku. To, że miała więcej pieniędzy od niej, nie stanowiło, że mogła przecież zawołać każdą cenę, nie znaczyło też, że spodoba jej się to, co Maria uszyła. uczciwym rozwiązaniem wydało się pozostawić cenę pod ocenę starszej z Multon, co też uczyniła ta młodsza.
List z zaproszeniem był jednak niezapowiedziany. Nie wypadało jednakże odmawiać, dlatego też niedługo po jego otrzymaniu, schowaniu pieniędzy w bezpiecznej skrytce, dokończyła sprzątanie domu i nie chcąc pozwolić Elvirze czekać, wsiadła na miotłę, by po odpowiednim czasie pojawić się przed jej domem.
Czy była niespokojna? Oczywiście — pamiętała przecież słowa Elviry, te o Nokturnie przede wszystkim, ale to przecież nie była jej wina! Kto w ogóle mógł jej powiedzieć? Czy sama znalazła się w sklepie Borgina i Burke, czy powiedział jej to tak dobrotliwy dla Marii pan Oyvind? Zaproszenie było jednak zaproszeniem, nie wolno było go odmawiać. Uniosła dłoń do góry, stukając kilkukrotnie w drzwi, w oczekiwaniu aż Elvira wpuści ją do środka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Ostatnio zmieniony przez Maria Multon dnia 15.09.22 12:07, w całości zmieniany 1 raz
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Na wszelki wypadek brała pod uwagę możliwość, że Maria nie pojawi się na dzisiejszej kolacji; z powodu ważnego obowiązku, zbyt późnej pory, czy jakiejkolwiek innej przyczyny, nawet jeśli trudno było Elvirze wyobrazić sobie, by ktoś w tym wieku i pracujący w takim miejscu miał na głowie sprawy niecierpiące zwłoki. W wieku Marii robiła już kurs uzdrowicielski, to była zupełnie inna rzecz - dała jej jednak tę jedną szansę, następnym razem mając zamiar zaprosić ją z większym wyprzedzeniem, by odmowa stała się nie na miejscu.
Była zadowolona, gdy w ostateczności Maria sprostała oczekiwaniom, pojawiając się punktualnie. Na stole mieściły się już filety z ryby, które Elvira opiekła wcześniej samodzielnie z bułką tartą, w pełni zadowolona ze swoich jakże niewyrafinowanych umiejętności kulinarnych.
Cóż, nawykła do jedzenia w Londynie, a przyzwyczajenia zmieniały się stopniowo.
Przyszła do drzwi powitać Marię w zwyczajnej podomce z czerwonego materiału, pod którą skrywała spódnicę sięgającą zaledwie kolan i miękką, bawełnianą koszulkę z subtelnym koronkowym wykończeniem na dekolcie. Nie chciała, by młodsza kuzynka uznała tę wspólną kolację za okazję przesadnie oficjalną - ostatecznie, były rodziną, a ona chciała, by towarzyszył im dziś nastrój swobody i dyskrecji, która sprowokuje młodą dziewczynę do mówienia tylko i wyłącznie prawdy. Nie chciała wyduszać z niej słów siłą lub czarami, to byłoby niefortunne dla nich obu.
- Witaj, Mario. Miałam nadzieję, że się zobaczymy. Wiem, że zaproszenie nadeszło późno, obawiałam się, czy znajdziesz chwilę - powiedziała uprzejmie na wstępie, proponując dziewczynie ciepłe pantofle i wieszak na odzienie wierzchnie. - Usmażyłam rybę, mam też trochę herbaty, pozostałości kawy zbożowej... na co masz ochotę? - Poprawiła blond loczek, zakładając go za ucho. Choć jej ubiór był domowy, włosy spięła starannie z tyłu i tknęła powieki czernidłem, by mimo wszystko zachować drobiny dojrzałego czaru. Wydawało jej się, że bez tych szczegółów jej twarz wyglądała zbyt młodo, zbyt podobnie do Marii. Różnica wieku winna być zaznaczona staranniej, w końcu była nie tylko Marii przyjaciółką, ale - przede wszystkim - opiekunką i mentorką.
Tak przynajmniej sama chciała się postrzegać, nie marnując czasu na to, by zastanawiać się, czy Maria by się na to świadomie zgodziła. Elvira w końcu zawsze dążyła do tego, by rzeczy układały się po jej egoistycznej myśli.
Nie nawiązywała na razie do ostrych słów na temat wojny, którymi uraczyła Marię w liście. Wolała wpierw utwierdzić ją w przekonaniu, że jest tutaj bezpieczna.
Ostatecznie, dopóki nie sprzeciwiała się jawnie woli Elviry, bezpieczna jak najbardziej była, zapewne bardziej niż gdziekolwiek indziej. Elvira nie obawiała się przelewania krwi w imię ochrony tego, co należy do niej.
- Jeszcze raz dziękuję za kamizelkę. Jest wykonana z dużą dbałością, bez żadnych wyrzutów sumienia polecę twoją pracę w Londynie - zajęła miejsce w fotelu przy kominku, zostawiając Marii drugi mebel. Na stole stały dwa talerze, po swój jeszcze nie sięgnęła, ale machnięciem ręki zaprosiła do jedzenia Marię. - Ostatnio, stety lub niestety, jestem zmuszona częściej zaglądać do stolicy, bo załatwiam sprawy związane z moim przyszłym gabinetem. Założenie własnej działalności wymaga sporo wysiłku, biurokracji i czasu - zagadnęła z pozorną beztroską, choć jej błękitne spojrzenie pozostawało nieruchome. - Zajrzałam też kilka dni temu do pracowni lady Primrose. Miałaś już okazję ją poznać. Niestety, lady akurat nie była obecna, natknęłam się natomiast na pana Oyvinda Borgina, mężczyznę mi znanego, lecz nieszczególnie życzliwego. Co interesujące, od razu napomknął mi o tobie. - Uniosła brew i sięgnęła po talerz, by nałożyć sobie jeden z filetów. Dawała jej czas do namysłu i swobodę, by ubrać spotkanie we własne słowa. Póki nie miała świadomości, że Elvira znała tylko jedną wersję wydarzeń, mogła obawiać się przyłapania na kłamstwie.
Była zadowolona, gdy w ostateczności Maria sprostała oczekiwaniom, pojawiając się punktualnie. Na stole mieściły się już filety z ryby, które Elvira opiekła wcześniej samodzielnie z bułką tartą, w pełni zadowolona ze swoich jakże niewyrafinowanych umiejętności kulinarnych.
Cóż, nawykła do jedzenia w Londynie, a przyzwyczajenia zmieniały się stopniowo.
Przyszła do drzwi powitać Marię w zwyczajnej podomce z czerwonego materiału, pod którą skrywała spódnicę sięgającą zaledwie kolan i miękką, bawełnianą koszulkę z subtelnym koronkowym wykończeniem na dekolcie. Nie chciała, by młodsza kuzynka uznała tę wspólną kolację za okazję przesadnie oficjalną - ostatecznie, były rodziną, a ona chciała, by towarzyszył im dziś nastrój swobody i dyskrecji, która sprowokuje młodą dziewczynę do mówienia tylko i wyłącznie prawdy. Nie chciała wyduszać z niej słów siłą lub czarami, to byłoby niefortunne dla nich obu.
- Witaj, Mario. Miałam nadzieję, że się zobaczymy. Wiem, że zaproszenie nadeszło późno, obawiałam się, czy znajdziesz chwilę - powiedziała uprzejmie na wstępie, proponując dziewczynie ciepłe pantofle i wieszak na odzienie wierzchnie. - Usmażyłam rybę, mam też trochę herbaty, pozostałości kawy zbożowej... na co masz ochotę? - Poprawiła blond loczek, zakładając go za ucho. Choć jej ubiór był domowy, włosy spięła starannie z tyłu i tknęła powieki czernidłem, by mimo wszystko zachować drobiny dojrzałego czaru. Wydawało jej się, że bez tych szczegółów jej twarz wyglądała zbyt młodo, zbyt podobnie do Marii. Różnica wieku winna być zaznaczona staranniej, w końcu była nie tylko Marii przyjaciółką, ale - przede wszystkim - opiekunką i mentorką.
Tak przynajmniej sama chciała się postrzegać, nie marnując czasu na to, by zastanawiać się, czy Maria by się na to świadomie zgodziła. Elvira w końcu zawsze dążyła do tego, by rzeczy układały się po jej egoistycznej myśli.
Nie nawiązywała na razie do ostrych słów na temat wojny, którymi uraczyła Marię w liście. Wolała wpierw utwierdzić ją w przekonaniu, że jest tutaj bezpieczna.
Ostatecznie, dopóki nie sprzeciwiała się jawnie woli Elviry, bezpieczna jak najbardziej była, zapewne bardziej niż gdziekolwiek indziej. Elvira nie obawiała się przelewania krwi w imię ochrony tego, co należy do niej.
- Jeszcze raz dziękuję za kamizelkę. Jest wykonana z dużą dbałością, bez żadnych wyrzutów sumienia polecę twoją pracę w Londynie - zajęła miejsce w fotelu przy kominku, zostawiając Marii drugi mebel. Na stole stały dwa talerze, po swój jeszcze nie sięgnęła, ale machnięciem ręki zaprosiła do jedzenia Marię. - Ostatnio, stety lub niestety, jestem zmuszona częściej zaglądać do stolicy, bo załatwiam sprawy związane z moim przyszłym gabinetem. Założenie własnej działalności wymaga sporo wysiłku, biurokracji i czasu - zagadnęła z pozorną beztroską, choć jej błękitne spojrzenie pozostawało nieruchome. - Zajrzałam też kilka dni temu do pracowni lady Primrose. Miałaś już okazję ją poznać. Niestety, lady akurat nie była obecna, natknęłam się natomiast na pana Oyvinda Borgina, mężczyznę mi znanego, lecz nieszczególnie życzliwego. Co interesujące, od razu napomknął mi o tobie. - Uniosła brew i sięgnęła po talerz, by nałożyć sobie jeden z filetów. Dawała jej czas do namysłu i swobodę, by ubrać spotkanie we własne słowa. Póki nie miała świadomości, że Elvira znała tylko jedną wersję wydarzeń, mogła obawiać się przyłapania na kłamstwie.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Znajoma woń lawendy, która zazwyczaj anonsowała nadejście Elviry owiała zmysły Marii na tyle prędko, że zapomniała o tym, by przyjrzeć się gospodyni, która właśnie zapraszała ją do środka. Zamiast tego przeszła najpierw przez próg już znajomego domu, po czym odruchowo zsunęła z ramion płaszczyk, który towarzyszył jej przez ostatnie kilka tygodni; robiło się już cieplej, lecz w nocy temperatura dalej zmuszała do dbania o swój komfort termiczny. Po odwieszeniu płaszczyka na miejsce, z pewnym zawahaniem zsunęła z nóg obuwie wierzchnie i wsunęła na nie pantofle. Dopiero wtedy odetchnęła z ulgą, poprawiła prostą, dwutonową sukienkę, z czego górna część uszyta była z białego materiału, a część dolna, od talii w dół z jasnozielonego i wreszcie spojrzała na Elvirę, w odpowiedzi na jej przywitanie.
— Nie myślałam, że będziesz chciała się spotkać ze mną tak prędko — przyznała szczerze, bo od początku ich znajomości nie minął przecież nawet cały pełny miesiąc. Taka intensywność kontaktu przytłaczała nieco introwertyczną, młodą czarownicę, ale prośbom wystosowywanym przez krewniaczkę nie wypadało odmawiać. Była dla niej do tej pory bardzo miła, a przez to także sama Maria chciała utrzymać z nią jak najlepsze relacje. Przynajmniej do czasu, gdy Elvira (jak wszyscy w jej życiu), znudzi się nią wreszcie i odstawi na półkę, zaraz obok wspomnień, których pamięci nie chciała pielęgnować. — Miałam dzisiaj wolne w rezerwacie, więc tylko szyłam... A zobaczyć cię znowu to naprawdę wielka radość — mówiła miękko i tak jak zawsze dość cicho, ale z samej jej postawy można było wyczytać, że naprawdę bardzo cieszy się na ich spotkanie. Pomimo narzuconej w liście tematyki miała nadzieję, że uda im się przejść wokół tematyki wojennej suchą stopą, że może nie spędzą wieczora na rozpracowywaniu okrutnych obrazów, które krzyczały do Marii przede wszystkim z gazet — do niedawna była przecież zupełnie nieświadoma wojennej rzeczywistości. A ta wreszcie wyciągnęła po nią ręce.
— Ojej, przygotowałaś nam rybę? — żołądek Marii ściśnięty był przecież w nerwach, ale teraz — jak na zawołanie — zaburczał nieco, zdradzając wszem wobec, że dziewczyna była w istocie głodna. Postawiona przed wyborem napitku przytknęła bezwiednie palec do ust, aż wreszcie uśmiechnęła się łagodnie i zadecydowała. — Herbaty, jeżeli nie sprawi ci to dużego kłopotu — musiała się jeszcze nauczyć, że jeżeli gospodarz coś proponował, prawdopodobnie nie stanowiło to dla niego szczególnego obciążenia.
Podążyła za gospodynią, zasiadając na wolnym meblu. Komplementy na temat jej dzieła sprawiły, że pomimo dalszego milczenia, wyprostowała się jakoś dumniej, uśmiechnęła szerzej, wydawało się, jakby wreszcie zyskała odrobinę wiary w siebie i w swe umiejętności, promieniała. I tak faktycznie było — obietnica polecenia jej w Londynie (a to miasto było przecież ogromne, tyle ludzi, tyle możliwości!) wydawała się niemal nierealna, ale pani Cassandra wspominała, że chciałaby może kiedyś otrzymać coś od Marii ozdobione tym samym haftem, którym młodsza z panien Multon obszyła kołnierz swej wyjściowej koszuli, więc może naprawdę jej umiejętności przydadzą się nie tylko w rezerwacie?
Myśli te zostały zepchnięte na dalszy plan, między innymi za sprawą ryby, za której zjedzenie zabrała się Maria bez dodatkowego zachęcenia. Czuła się nieco źle z myślą, że za każdym razem, gdy odwiedza kuzynkę, objada ją z zapasów (nawet tak dobrze wyposażone spiżarki kiedyś muszą świecić pustką). I na to przyszło remedium, choć niestandardowe. Wstępna opowieść Elviry o biurokracji koniecznej do otworzenia swej własnej praktyki na prowincji, zakończona jednak nieprzyjemnym ukłuciem, powrotem do rzeczywistości.
Rzeczywistości Nokturnowej.
— Pan Borgin nie traktuje cię dobrze? — spytała szczerze zaskoczona, z uniesionym widelcem, na który nabity był kawałek ryby. Nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji, chociaż była to dopiero pierwsza z informacji, które odkrywała przed nią Elvira. I wydawało się — to przeczucie mrowiło ją w palcach, zaskakująco mocno — że na tym jednak nie poprzestaną.
— Bo ja... — róż począł wypełzać na policzki młodej dziewczyny. Chciałaby myśleć, że to od ciepła kominka, które ogrzewało jej ciało po wieczornej wędrówce na miotle, ale musiałaby okłamać samą siebie. Uciekła spojrzeniem najpierw na bok, w kominek właśnie, żeby ostatecznie opuścić głowę i wzrok swój skupić na talerzu z rybą, którą miała przed sobą. — Chciałam się wybrać do pasmanterii, na Pokątną 13. I w gazecie pisali, że Sieć Fiuu już działa, więc spróbowałam, ale zamiast w pasmanterii to znalazłam się w jakimś dziwnym miejscu i był tam pan Borgin i powiedział, że jesteśmy w sklepie na Śmiertelnym Nokturnie i ja się tak przestraszyłam i... — im bardziej postępowała opowiadana historia, tym szybciej padały słowa, tym bardziej drżały one ze strachu i nadciągającego nad zgarbioną ze smutku dziewczynę płaczu. Nie było w tej historii jednak nawet grama kłamstwa, pojawienie się Marii w sklepie Borgin&Burke było naprawdę kwestią przypadku i przekornego działania Sieci Fiuu. — ... i Pan Borgin był dla mnie taki miły i obiecał, że mnie odprowadzi i że nie stanie mi się żadna krzywda...
— Nie myślałam, że będziesz chciała się spotkać ze mną tak prędko — przyznała szczerze, bo od początku ich znajomości nie minął przecież nawet cały pełny miesiąc. Taka intensywność kontaktu przytłaczała nieco introwertyczną, młodą czarownicę, ale prośbom wystosowywanym przez krewniaczkę nie wypadało odmawiać. Była dla niej do tej pory bardzo miła, a przez to także sama Maria chciała utrzymać z nią jak najlepsze relacje. Przynajmniej do czasu, gdy Elvira (jak wszyscy w jej życiu), znudzi się nią wreszcie i odstawi na półkę, zaraz obok wspomnień, których pamięci nie chciała pielęgnować. — Miałam dzisiaj wolne w rezerwacie, więc tylko szyłam... A zobaczyć cię znowu to naprawdę wielka radość — mówiła miękko i tak jak zawsze dość cicho, ale z samej jej postawy można było wyczytać, że naprawdę bardzo cieszy się na ich spotkanie. Pomimo narzuconej w liście tematyki miała nadzieję, że uda im się przejść wokół tematyki wojennej suchą stopą, że może nie spędzą wieczora na rozpracowywaniu okrutnych obrazów, które krzyczały do Marii przede wszystkim z gazet — do niedawna była przecież zupełnie nieświadoma wojennej rzeczywistości. A ta wreszcie wyciągnęła po nią ręce.
— Ojej, przygotowałaś nam rybę? — żołądek Marii ściśnięty był przecież w nerwach, ale teraz — jak na zawołanie — zaburczał nieco, zdradzając wszem wobec, że dziewczyna była w istocie głodna. Postawiona przed wyborem napitku przytknęła bezwiednie palec do ust, aż wreszcie uśmiechnęła się łagodnie i zadecydowała. — Herbaty, jeżeli nie sprawi ci to dużego kłopotu — musiała się jeszcze nauczyć, że jeżeli gospodarz coś proponował, prawdopodobnie nie stanowiło to dla niego szczególnego obciążenia.
Podążyła za gospodynią, zasiadając na wolnym meblu. Komplementy na temat jej dzieła sprawiły, że pomimo dalszego milczenia, wyprostowała się jakoś dumniej, uśmiechnęła szerzej, wydawało się, jakby wreszcie zyskała odrobinę wiary w siebie i w swe umiejętności, promieniała. I tak faktycznie było — obietnica polecenia jej w Londynie (a to miasto było przecież ogromne, tyle ludzi, tyle możliwości!) wydawała się niemal nierealna, ale pani Cassandra wspominała, że chciałaby może kiedyś otrzymać coś od Marii ozdobione tym samym haftem, którym młodsza z panien Multon obszyła kołnierz swej wyjściowej koszuli, więc może naprawdę jej umiejętności przydadzą się nie tylko w rezerwacie?
Myśli te zostały zepchnięte na dalszy plan, między innymi za sprawą ryby, za której zjedzenie zabrała się Maria bez dodatkowego zachęcenia. Czuła się nieco źle z myślą, że za każdym razem, gdy odwiedza kuzynkę, objada ją z zapasów (nawet tak dobrze wyposażone spiżarki kiedyś muszą świecić pustką). I na to przyszło remedium, choć niestandardowe. Wstępna opowieść Elviry o biurokracji koniecznej do otworzenia swej własnej praktyki na prowincji, zakończona jednak nieprzyjemnym ukłuciem, powrotem do rzeczywistości.
Rzeczywistości Nokturnowej.
— Pan Borgin nie traktuje cię dobrze? — spytała szczerze zaskoczona, z uniesionym widelcem, na który nabity był kawałek ryby. Nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji, chociaż była to dopiero pierwsza z informacji, które odkrywała przed nią Elvira. I wydawało się — to przeczucie mrowiło ją w palcach, zaskakująco mocno — że na tym jednak nie poprzestaną.
— Bo ja... — róż począł wypełzać na policzki młodej dziewczyny. Chciałaby myśleć, że to od ciepła kominka, które ogrzewało jej ciało po wieczornej wędrówce na miotle, ale musiałaby okłamać samą siebie. Uciekła spojrzeniem najpierw na bok, w kominek właśnie, żeby ostatecznie opuścić głowę i wzrok swój skupić na talerzu z rybą, którą miała przed sobą. — Chciałam się wybrać do pasmanterii, na Pokątną 13. I w gazecie pisali, że Sieć Fiuu już działa, więc spróbowałam, ale zamiast w pasmanterii to znalazłam się w jakimś dziwnym miejscu i był tam pan Borgin i powiedział, że jesteśmy w sklepie na Śmiertelnym Nokturnie i ja się tak przestraszyłam i... — im bardziej postępowała opowiadana historia, tym szybciej padały słowa, tym bardziej drżały one ze strachu i nadciągającego nad zgarbioną ze smutku dziewczynę płaczu. Nie było w tej historii jednak nawet grama kłamstwa, pojawienie się Marii w sklepie Borgin&Burke było naprawdę kwestią przypadku i przekornego działania Sieci Fiuu. — ... i Pan Borgin był dla mnie taki miły i obiecał, że mnie odprowadzi i że nie stanie mi się żadna krzywda...
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wydawało jej się, że dotychczasowe nieliczne spotkania były wystarczające, by mogła wyrobić sobie ogólną opinię na temat tego, co reprezentowała sobą Maria. Była młodą, niedoświadczoną dziewczyną, wymagającą bezsprzecznego pokierowania - posiadała jakieś tam talenty, choć nie miała jeszcze pewności jak właściwie je wykorzystać, bo cierpiała z powodu absurdalnego, acz typowego Multonom braku pewności siebie. Duch rodziny zatruł ją do samej duszy, więc preferowała odosobnienie, ciszę i święty spokój - rzeczy, których Elvira nie mogła jej zapewnić, nie gdy zależało jej na tym, by zarówno wojna jak i losy ich rodziny zmierzały w kierunku zwycięstwa, nie cichej kapitulacji. Arogancko lub nie uznawała samą siebie za wystarczający wzór silnej kobiety, która mogła poprowadzić Marię w odpowiednim kierunku. Nie zamierzała dyktować młodej dziewczynie wszystkich decyzji, ale chciała wyposażyć ją w odpowiednie cechy, umiejętności, które przydadzą jej się w niepewnych czasach. Nie mogła pozostać taką nieśmiałą mimozą, jaką była w chwili obecnej.
- Och? Jak mówiłam, zależy mi na odbudowaniu relacji, które nie miały szansy rozkwitnąć. Polubiłam cię, Mario. Jesteś młodą, ale inteligentną dziewczyną - odparła lekko, bez zastanowienia, choć do cna obłudnie.
Czy aż tak łatwo przychodziło jej kłamanie? Oczywiście, że tak. Choć prędzej byłoby jej słowom do półprawdy; bo choć Marii samej w sobie nie polubiła, z pewnością przypadła jej do gustu idea posiadania dziewczyny pod swoją protekcją i pieczą. Czy to o tym macierzyńskim instynkcie rozpisywali się mężczyźni w gazetach? Cóż, dziecko, którego nie trzeba już było karmić, przewijać i posyłać do szkoły było dzieckiem, które mogła uznać za swoje.
Uśmiechnęła się życzliwie, gdy dziewczyna wspomniała o tym, że cieszy się na jej widok. Gdy przechodziły do wygodniejszego saloniku, celowo oparła dłoń na ramieniu niższej Marii, leciutko zaciskając palce; w sposób opiekuńczy, ale nie nachalny, jeszcze nie. Wkrótce.
- Pomyślałam, że możesz być głodna po pracy - wspomniała, choć właściwie rybę przygotowała na własną kolację, usmażyła jej tylko trochę więcej, na wypadek gdyby Maria przyszła; resztki i tak mogłaby zachować na następny dzień. - Oczywiście, za chwilę przyniosę - Nie posiadała skrzata domowego i czasami budziło to jej frustrację, ale była na tyle przyzwyczajona do samodzielnego mieszkania, że w salonie szybko pojawił się lewitujący kieliszek oraz dzbanek, który sam nalał Marii parującego napoju do pełna. Elvira nie miała pewności jakie dokładnie liście znajdują się w tej ziołowej herbacie, niemniej jednak była to herbata; sama ją pijała, na wybrzydzanie nie było już miejsca.
Przez jakiś czas w ciszy przyglądała się jak Maria z ochotą zabiera się do jedzenia. Sama nie czuła pośpiechu, była zmęczona kolejną podróżą, którą odbyła wcześniej tego dnia, nadal też nie opuszczało ją mroczne poczucie, podążające za nią jak fatum od dnia, w którym kolejny raz dopuściła się morderstwa - tym razem własnymi rękami, nie różdżką, i na zupełnie niewinnej istocie.
Czy to sprawka nawiedzających ją duchów czy nie - nie miało to już większego znaczenia.
Rozpoczęła temat łagodnie, ale widoczne roztrzęsienie Marii skutecznie wpłynęło na pogorszenie jej nastroju. Nie chciała jej takiej widzieć, rozbitej i niepewnej, nie potrafiącej porządnie wysłowić swoich błędów.
- Nie obawiaj się. Jestem po prostu zatroskana i ciekawa - powiedziała, mnąc dolną wargę w zębach, by powstrzymać się przed ich zaciśnięciem. Maria rumieniła się jak świnka, a Elvira mogła tylko mieć nadzieję, że to wstyd a nie wspomnienie cholernego Borgina. - Oczywiście, że pan Borgin nie traktuje mnie dobrze. Niewiele wiesz o tym człowieku, spotkałaś go po raz pierwszy. Cieszy mnie to, bo nie chcę, byś miała z nim więcej do czynienia. - Przysunęła sobie talerz z rybą i przez chwilę przeżuwała mały kęs. Nie była najgorsza. - Wierzę ci. Pan Borgin przedstawił mi podobną wersję, choć przy okazji wypowiadał się o tobie w sposób, który mi nie odpowiadał. - Uniosła wzrok, a potem odłożyła talerz na skraj stolika i wstała by opaść na podłokietnik fotela Marii i objąć ją ramieniem. Drugą dłonią, chłodną i kościstą, złapała ją pod brodę, by dziewczyna musiała na nią spojrzeć. - Nie możesz wierzyć w obietnice obcych mężczyzn. Co więcej, mężczyzn, którzy oferują ci pozornie bezinteresowną pomoc w miejscach takich jak Śmiertelny Nokturn. Ten człowiek nie zapomni o tobie, ale nie obawiaj się, bo nie pozwolę mu cię skrzywdzić - Odetchnęła przez nos i zmusiła się do uśmiechu, który nie zawierał ani grama ciepła. - Ze wszystkich ludzi, których mogłaś tam spotkać, Borgin był mimo wszystko jednym z lepszych. To czystej krwi i utalentowany czarodziej, choć ma wiele wad, szczególnie, gdy mowa o szacunku do kobiet. W wielu miejscach czaić się na ciebie mogą jednak mężczyźni, którzy pod pozorem troski i życzliwości zaciągną cię w miejsce, z którego nie wrócisz żywa. Zwłaszcza mowa tu o terrorystach. Mario, w warunkach wojennych każdego dnia ginie wiele młodych dziewcząt, przepada bez wieści lub zostaje znalezionych z paskudnymi ranami. Złamałoby mi serce, gdyby spotkało cię coś podobnego. - Zatrzymała się, zamyśliła. Ile mogła zdradzić już teraz, a ile pozostawić na pewniejszy moment? - Chciałabym nauczyć cię pewnych sztuczek i technik, które umożliwiłyby ci samoobronę w chwilach, w których będziesz zdana na siebie. Co ty na to? - Puściła jej twarz, oparła dłonie na kolanach.
Tylko się, na litość Merlina, nie rozpłacz.
- Och? Jak mówiłam, zależy mi na odbudowaniu relacji, które nie miały szansy rozkwitnąć. Polubiłam cię, Mario. Jesteś młodą, ale inteligentną dziewczyną - odparła lekko, bez zastanowienia, choć do cna obłudnie.
Czy aż tak łatwo przychodziło jej kłamanie? Oczywiście, że tak. Choć prędzej byłoby jej słowom do półprawdy; bo choć Marii samej w sobie nie polubiła, z pewnością przypadła jej do gustu idea posiadania dziewczyny pod swoją protekcją i pieczą. Czy to o tym macierzyńskim instynkcie rozpisywali się mężczyźni w gazetach? Cóż, dziecko, którego nie trzeba już było karmić, przewijać i posyłać do szkoły było dzieckiem, które mogła uznać za swoje.
Uśmiechnęła się życzliwie, gdy dziewczyna wspomniała o tym, że cieszy się na jej widok. Gdy przechodziły do wygodniejszego saloniku, celowo oparła dłoń na ramieniu niższej Marii, leciutko zaciskając palce; w sposób opiekuńczy, ale nie nachalny, jeszcze nie. Wkrótce.
- Pomyślałam, że możesz być głodna po pracy - wspomniała, choć właściwie rybę przygotowała na własną kolację, usmażyła jej tylko trochę więcej, na wypadek gdyby Maria przyszła; resztki i tak mogłaby zachować na następny dzień. - Oczywiście, za chwilę przyniosę - Nie posiadała skrzata domowego i czasami budziło to jej frustrację, ale była na tyle przyzwyczajona do samodzielnego mieszkania, że w salonie szybko pojawił się lewitujący kieliszek oraz dzbanek, który sam nalał Marii parującego napoju do pełna. Elvira nie miała pewności jakie dokładnie liście znajdują się w tej ziołowej herbacie, niemniej jednak była to herbata; sama ją pijała, na wybrzydzanie nie było już miejsca.
Przez jakiś czas w ciszy przyglądała się jak Maria z ochotą zabiera się do jedzenia. Sama nie czuła pośpiechu, była zmęczona kolejną podróżą, którą odbyła wcześniej tego dnia, nadal też nie opuszczało ją mroczne poczucie, podążające za nią jak fatum od dnia, w którym kolejny raz dopuściła się morderstwa - tym razem własnymi rękami, nie różdżką, i na zupełnie niewinnej istocie.
Czy to sprawka nawiedzających ją duchów czy nie - nie miało to już większego znaczenia.
Rozpoczęła temat łagodnie, ale widoczne roztrzęsienie Marii skutecznie wpłynęło na pogorszenie jej nastroju. Nie chciała jej takiej widzieć, rozbitej i niepewnej, nie potrafiącej porządnie wysłowić swoich błędów.
- Nie obawiaj się. Jestem po prostu zatroskana i ciekawa - powiedziała, mnąc dolną wargę w zębach, by powstrzymać się przed ich zaciśnięciem. Maria rumieniła się jak świnka, a Elvira mogła tylko mieć nadzieję, że to wstyd a nie wspomnienie cholernego Borgina. - Oczywiście, że pan Borgin nie traktuje mnie dobrze. Niewiele wiesz o tym człowieku, spotkałaś go po raz pierwszy. Cieszy mnie to, bo nie chcę, byś miała z nim więcej do czynienia. - Przysunęła sobie talerz z rybą i przez chwilę przeżuwała mały kęs. Nie była najgorsza. - Wierzę ci. Pan Borgin przedstawił mi podobną wersję, choć przy okazji wypowiadał się o tobie w sposób, który mi nie odpowiadał. - Uniosła wzrok, a potem odłożyła talerz na skraj stolika i wstała by opaść na podłokietnik fotela Marii i objąć ją ramieniem. Drugą dłonią, chłodną i kościstą, złapała ją pod brodę, by dziewczyna musiała na nią spojrzeć. - Nie możesz wierzyć w obietnice obcych mężczyzn. Co więcej, mężczyzn, którzy oferują ci pozornie bezinteresowną pomoc w miejscach takich jak Śmiertelny Nokturn. Ten człowiek nie zapomni o tobie, ale nie obawiaj się, bo nie pozwolę mu cię skrzywdzić - Odetchnęła przez nos i zmusiła się do uśmiechu, który nie zawierał ani grama ciepła. - Ze wszystkich ludzi, których mogłaś tam spotkać, Borgin był mimo wszystko jednym z lepszych. To czystej krwi i utalentowany czarodziej, choć ma wiele wad, szczególnie, gdy mowa o szacunku do kobiet. W wielu miejscach czaić się na ciebie mogą jednak mężczyźni, którzy pod pozorem troski i życzliwości zaciągną cię w miejsce, z którego nie wrócisz żywa. Zwłaszcza mowa tu o terrorystach. Mario, w warunkach wojennych każdego dnia ginie wiele młodych dziewcząt, przepada bez wieści lub zostaje znalezionych z paskudnymi ranami. Złamałoby mi serce, gdyby spotkało cię coś podobnego. - Zatrzymała się, zamyśliła. Ile mogła zdradzić już teraz, a ile pozostawić na pewniejszy moment? - Chciałabym nauczyć cię pewnych sztuczek i technik, które umożliwiłyby ci samoobronę w chwilach, w których będziesz zdana na siebie. Co ty na to? - Puściła jej twarz, oparła dłonie na kolanach.
Tylko się, na litość Merlina, nie rozpłacz.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Słowa Elviry okazały się trafić na podatny grunt; Maria bardzo łatwo przyzwyczajała się do tego, że ludzie o niej zapominali. Właściwie taki obrót spraw był jej często na rękę, bo im mniej osób o niej pamiętało, tym mniej mogło nagle zniknąć z jej życia, pozostawiając po sobie trudną do zalepienia pustkę, poczucie, że zrobiła przecież coś nie tak, nawet pomimo tego, że starała się najmocniej, jak tylko umiała. Maria przywiązywała się bowiem do ludzi mocniej i prościej, niż chciałaby to przyznać — przy odpowiedniej opiece potrafiła się otworzyć, z jej ust wymykały się wtedy skrawki potrzebnych informacji, lecz nigdy całe, nigdy nie prezentowały pełnego obrazu jej wewnętrznych przeżyć, czy też myśli. Wspomniała już, że nie spodziewała się, iż Elvira zaprosi ją do siebie raz jeszcze w tak krótkim odstępie czasu, lecz odpowiedź kuzynki i wskazanie powodów, dla których to robiła — choćby miały być nieprawdziwe — uwiarygodniła postawę czarownicy w oczach krewniaczki, na moment pozwalając młodszej z blondynek na delikatne rozluźnienie, nawet pomimo komplementu, z którym (jak na złość przecież, bo potrafiła udowadniać, że posiadała dość bystry umysł, chociażby dając sobie naprawdę dobrze radę z zabawą, która umilała im wieczór przyjęcia kilka dni wcześniej) ciężko było jej się zgodzić.
Dotyk na ramieniu też wydawał się opiekuńczy, jeszcze nie dochodził do granicy dyskomfortu, choć chowana w izolacji Maria nie należała do dziewcząt, które dotyku łaknęły i potrafiły sobie z nim radzić. Maria trzymała się zazwyczaj na stosowny dystans, jego skrócenie zostawiając na relacje naprawdę bliskie — w gronie najbliższej rodziny włączając w nie swoją mamę i obie siostry, a poza nią, wyłącznie jedną jedyną przyjaciółkę. Kuzynka Elvira wydawała jej się jednakże być kobietą, od której czasami, niechcący lub zupełnie z premedytacją, bił pewien chłód, który ustawiał je w delikatnym, komfortowym dla obydwu panien Multon dystansie.
— Dziękuję, jest smaczna — powiedziała, uśmiechając się nieśmiało, gdy kolejny kęs ryby znalazł się w jej ustach. Gdyby sama ją przygotowała, pewnie dodałaby trochę przypraw (jeżeli miałaby je w tej chwili w domu), może spróbowała zrobić do tego jakąś sałatkę, też z rzeczy, które byłyby aktualnie dostępne. Ale Elvira nie wydawała jej się osobą, która miała szczególnie dużo czasu na zajmowanie się domem. Fakt, że w jej piwnicy znajdowało się prosektorium oraz to, że była przecież uzdrowicielem, oznaczał, że prowadziła bardzo zajęty tryb życia, a w takim wypadku Maria mogła przecież wyobrazić sobie prowadzenie żywota, które wiodły wyłącznie ekscentryczne panny z czytanych przez nią książek: stołowanie się na mieście, wpadanie do domu wyłącznie na sen i zadbanie o higienę... Sama nie mogłaby tak żyć, ale może dla kogoś był to idealny sposób na spędzanie dni? Odebrała naczynie z herbatą w dwie ręce, na moment pozbawiając się asysty sztućców, by zamoczyć usta w ciepłym płynie. I okazało się to być dobrym posunięciem, bowiem próby uspokojenia przychodziły jej znacznie prościej, gdy mogła rozluźnić napięte z nerwów gardło czymś ciepłym. Tak poradziła sobie przecież z własną nerwowością w sklepie Bogin&Burke, jedzeniem i piciem radziła sobie także na wcześniej wspomnianym przyjęciu w domu nad rzeką Avon, czemu teraz miałoby być inaczej?
Odłożyła naczynie na stolik, ostrożnie, żeby nie wypuścić z niego żadnej, nawet najmniejszej kropli napoju. Wciąż trwała skulona, jakby szczerze obawiała się słów, które padały z ust zajętej teraz jedzeniem kuzynki. Gdy poruszyła temat Oyvinda wypowiadającego się o opiekunce jednorożców w sposób, który się jej nie spodobał, szarozielone oczy Marii wzniosły się na krótką chwilę — sekundę, może dwie — na jasne, choć chłodne tęczówki kuzynki. Wydawała się być szczerze zaskoczona, choć smutek i próby opanowania nadciągającego płaczu dominowały nad całą jej osobą.
— C—co... co to znaczy? — spytała, odrobinę wbrew swojej woli, gdy przez ciało przeszedł jej zimny dreszcz. Wydawało jej się, że znów czuje chłód ostrza napastnika między swoimi łopatkami, ale to przecież tylko złe wspomnienie, tamtego człowieka z Rękawu udało się przecież aresztować i zostało jej obiecane, że już nigdy nie zrobi nikomu krzywdy.
Kolejne słowa o obietnicach postawiły i tę pod ścianą zwątpienia.
Nie miała jednak siły wtrącić się jej w słowo — obrazy, które przedstawiała uzdrowicielka były przecież odzwierciedleniem krzywd, zarówno tych spisanych na kartach historii, jak i tych, które działy się właśnie teraz, gdy rozmawiały ze sobą w bezpieczeństwie nowozakupionego przez starszą z panien Multon domu. Maria wiedziała już, jakie niebezpieczeństwa mogą na nią czekać, a jednak nie mogła powstrzymać dreszczu strachu, gdy rzeczowa kuzynka opisywała los, jaki spotyka młode dziewczyny w trakcie wojny, przede wszystkim z rąk terrorystów.
Złamało by jej serce... — szepnęła do siebie w myślach, zmuszając plecy do wyprostowania się, a ramiona do ułożenia w linii prostej. Nie mogła przecież pokazać kuzynce, że się boi, że sobie nie poradzi. Skoro złamałoby to jej serce, nie byłaby przecież dobrą krewniaczką. Jednakże obietnica pomocy w obronie wydawała się prawidziwie spaść im obydwu z nieba. W szarozielonych oczach Marii zalśniło coś, co wreszcie nie okazało się łzami, a determinacją. Widziała, jak tamten człowiek obezwładniał napastnika, sama próbowała wytrącić mu różdżkę z ręki, ale nie potrafiła się wystarczająco skupić, wiązki zaklęć były zbyt słabe.
— Potrafisz rzucać Expelliarmusa? — pytanie, które padło z ust Marii nie było chyba tym, czego mogła się spodziewać uzdrowicielka, ale z kolei Maria nie spodziewała się, że gospodyni okaże się być biegłą w obronie przed czarną magią (a także innych sztuczkach i technikach, nie zapominajmy o nich). — Jeżeli miałabyś na to czas... Ja... Ojejku... — wzruszenie jeszcze raz ścisnęło serce młodej czarownicy, która pomimo kotłującej się w niej emocjonalności, starała się trzymać podbródek wysoko, tak jak pouczyła ją kuzynka w trakcie ich pierwszego spotkania. — Byłoby... cudownie...
Dotyk na ramieniu też wydawał się opiekuńczy, jeszcze nie dochodził do granicy dyskomfortu, choć chowana w izolacji Maria nie należała do dziewcząt, które dotyku łaknęły i potrafiły sobie z nim radzić. Maria trzymała się zazwyczaj na stosowny dystans, jego skrócenie zostawiając na relacje naprawdę bliskie — w gronie najbliższej rodziny włączając w nie swoją mamę i obie siostry, a poza nią, wyłącznie jedną jedyną przyjaciółkę. Kuzynka Elvira wydawała jej się jednakże być kobietą, od której czasami, niechcący lub zupełnie z premedytacją, bił pewien chłód, który ustawiał je w delikatnym, komfortowym dla obydwu panien Multon dystansie.
— Dziękuję, jest smaczna — powiedziała, uśmiechając się nieśmiało, gdy kolejny kęs ryby znalazł się w jej ustach. Gdyby sama ją przygotowała, pewnie dodałaby trochę przypraw (jeżeli miałaby je w tej chwili w domu), może spróbowała zrobić do tego jakąś sałatkę, też z rzeczy, które byłyby aktualnie dostępne. Ale Elvira nie wydawała jej się osobą, która miała szczególnie dużo czasu na zajmowanie się domem. Fakt, że w jej piwnicy znajdowało się prosektorium oraz to, że była przecież uzdrowicielem, oznaczał, że prowadziła bardzo zajęty tryb życia, a w takim wypadku Maria mogła przecież wyobrazić sobie prowadzenie żywota, które wiodły wyłącznie ekscentryczne panny z czytanych przez nią książek: stołowanie się na mieście, wpadanie do domu wyłącznie na sen i zadbanie o higienę... Sama nie mogłaby tak żyć, ale może dla kogoś był to idealny sposób na spędzanie dni? Odebrała naczynie z herbatą w dwie ręce, na moment pozbawiając się asysty sztućców, by zamoczyć usta w ciepłym płynie. I okazało się to być dobrym posunięciem, bowiem próby uspokojenia przychodziły jej znacznie prościej, gdy mogła rozluźnić napięte z nerwów gardło czymś ciepłym. Tak poradziła sobie przecież z własną nerwowością w sklepie Bogin&Burke, jedzeniem i piciem radziła sobie także na wcześniej wspomnianym przyjęciu w domu nad rzeką Avon, czemu teraz miałoby być inaczej?
Odłożyła naczynie na stolik, ostrożnie, żeby nie wypuścić z niego żadnej, nawet najmniejszej kropli napoju. Wciąż trwała skulona, jakby szczerze obawiała się słów, które padały z ust zajętej teraz jedzeniem kuzynki. Gdy poruszyła temat Oyvinda wypowiadającego się o opiekunce jednorożców w sposób, który się jej nie spodobał, szarozielone oczy Marii wzniosły się na krótką chwilę — sekundę, może dwie — na jasne, choć chłodne tęczówki kuzynki. Wydawała się być szczerze zaskoczona, choć smutek i próby opanowania nadciągającego płaczu dominowały nad całą jej osobą.
— C—co... co to znaczy? — spytała, odrobinę wbrew swojej woli, gdy przez ciało przeszedł jej zimny dreszcz. Wydawało jej się, że znów czuje chłód ostrza napastnika między swoimi łopatkami, ale to przecież tylko złe wspomnienie, tamtego człowieka z Rękawu udało się przecież aresztować i zostało jej obiecane, że już nigdy nie zrobi nikomu krzywdy.
Kolejne słowa o obietnicach postawiły i tę pod ścianą zwątpienia.
Nie miała jednak siły wtrącić się jej w słowo — obrazy, które przedstawiała uzdrowicielka były przecież odzwierciedleniem krzywd, zarówno tych spisanych na kartach historii, jak i tych, które działy się właśnie teraz, gdy rozmawiały ze sobą w bezpieczeństwie nowozakupionego przez starszą z panien Multon domu. Maria wiedziała już, jakie niebezpieczeństwa mogą na nią czekać, a jednak nie mogła powstrzymać dreszczu strachu, gdy rzeczowa kuzynka opisywała los, jaki spotyka młode dziewczyny w trakcie wojny, przede wszystkim z rąk terrorystów.
Złamało by jej serce... — szepnęła do siebie w myślach, zmuszając plecy do wyprostowania się, a ramiona do ułożenia w linii prostej. Nie mogła przecież pokazać kuzynce, że się boi, że sobie nie poradzi. Skoro złamałoby to jej serce, nie byłaby przecież dobrą krewniaczką. Jednakże obietnica pomocy w obronie wydawała się prawidziwie spaść im obydwu z nieba. W szarozielonych oczach Marii zalśniło coś, co wreszcie nie okazało się łzami, a determinacją. Widziała, jak tamten człowiek obezwładniał napastnika, sama próbowała wytrącić mu różdżkę z ręki, ale nie potrafiła się wystarczająco skupić, wiązki zaklęć były zbyt słabe.
— Potrafisz rzucać Expelliarmusa? — pytanie, które padło z ust Marii nie było chyba tym, czego mogła się spodziewać uzdrowicielka, ale z kolei Maria nie spodziewała się, że gospodyni okaże się być biegłą w obronie przed czarną magią (a także innych sztuczkach i technikach, nie zapominajmy o nich). — Jeżeli miałabyś na to czas... Ja... Ojejku... — wzruszenie jeszcze raz ścisnęło serce młodej czarownicy, która pomimo kotłującej się w niej emocjonalności, starała się trzymać podbródek wysoko, tak jak pouczyła ją kuzynka w trakcie ich pierwszego spotkania. — Byłoby... cudownie...
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie każdy aspekt swojej osobowości była w stanie ukryć z równą skutecznością. Choć lata wprawy w pleceniu siatek kłamstw i fałszywej sympatii wśród pacjentów szpitala świętego Munga nauczyły ją rzucać na lewo i prawo słowa bez pokrycia, okrywać je warstwą wiarygodności, a nawet uzupełniać o wyraziste gesty i uśmiechy, wciąż pozostawała kobietą oschłą, zapatrzoną w siebie i co nie bądź antypatyczną. Mało było tych przyjaciółek i przyjaciół, przy których swoboda pozwalała jej na prawdziwą sympatię - wobec Marii czuła się bardziej opiekunką niż przyjaciółką i mimowolnie, bezwiednie wręcz podkreślała ten mentorski charakter ostatnią ścianą dystansu niemożliwą do zburzenia. Maria nie musiała się jej obawiać, była posłusznym dziewczęciem. Elvira chciała mieć jednak nie tylko jej szacunek, ale i zaufanie, a to Multonom nigdy nie przychodziło łatwo.
- Cieszy mnie to. Nie mam wprawy w domowych sprawunkach, czasami tego żałuję - wymamrotała, gdy siedziały już przy stoliku.
Po prawdzie, nigdy nie wyobrażała sobie siebie jako domowej kury, nie miała na to czasu. W Londynie prowadziła zupełnie nowoczesne życie jako wolna karierowiczka, w pełni oddając się pracy i oburzając w ten sposób wszystkich mężczyzn, na których się natykała. Jadała w mieście, wolny czas spędzała z kieliszkiem nad książką, chodziła w spodniach. To były specyficzne czasy, gdy nie miała jeszcze innych celów i planów. Teraz, z dala od dużych miast i z domem, którego nie dało się doprowadzić do porządku garścią zaklęć, pewnie przydałoby jej się doświadczenie. Albo służba. Służba brzmiała milej.
Rozmowa o Borginie doprowadziła Marię do roztrzęsienia, mogącego być tak wyrazem wstydu jak zawodu. W takich chwilach nie dało się zapomnieć, że dziewczyna dopiero co wyszła ze szkoły. Merlinie, tak wrażliwej istoty nie wypuściłaby nawet na kilometr od domu, a dziewczyna musiała radzić sobie z pracą i samodzielnym życiem. Czy jej rodzice byli takimi lekkoduchami jak rodzice Elviry? Zapewne. Błędy były jednak wciąż możliwe do naprawienia.
- To znaczy, że uważa cię za słabą, lekkomyślną dziewuszkę, której nie powinno wypuszczać się z domu, Mario. Jesteś taką dziewuszką? - spytała przekornie, ciekawa tego, co sama dziewczyna o sobie powie i jakie miała ambicje. - Żywię nadzieję, że tak nie jest, w innym wypadku bowiem nie mogłabyś pracować w rezerwacie tak jak robiłaś to do tej pory. Praca i samodzielność wymagają odwagi. Pewności siebie i umiejętności stawania we własnej obronie. Choć wątpię, byś na tym etapie była w stanie poradzić sobie z prawdziwym przestępcą, nie ma w tym nic złego, bo jesteś młoda i wciąż się uczysz. A ja chętnie cię w tym wspomogę. - Z zamyśleniem skubała rybę, przez długi czas nie unosząc do ust ani kęsa, jak zwykle wtedy, gdy wykorzystywała czas jedzenia na rozmowę. - Zdarzyło mi się paść ofiarą tortur, gdy załatwiałam sprawunki samotnie - wspomniała bez emocji, mając na myśli pierwsze spotkanie z Drew. Z trudem powstrzymała przy tym uśmiech melancholii, który nie byłby w tym momencie skuteczny w lekcji, którą chciała przekazać. - Moje ciało znaczą blizny, będące pozostałościami po czasach, gdy nie byłam zdolna stanąć we własnej obronie. Spójrz. - Zsunęła rękaw podomki i podwinęła materiał bawełnianej koszulki, by pokazać Marii pociągłą, bladą bliznę na ramieniu. - Moja największa blizna ciągnie się przez plecy, miałaś już okazję ją zobaczyć. Tak myślę? - Uniosła brew; choć przebierały się z Marią w swoim towarzystwie, dziewczyna była niezwykle wstydliwa i mogła unikać spoglądania w jej kierunku. Niemniej jednak, w tej chwili i przy tej okazji nie zamierzała rozbierać się na pokaz. - A to dopiero ułamek całej historii. Czy to oznacza, że powinnam zamknąć się w domu i z niego nie wychodzić? Skądże, umiem się dziś bowiem obronić i świat nie jest mi straszny. Zawsze istnieje ryzyko, że ktoś uczyni ci krzywdę, ale trzeba nabyć zdolność podnoszenia się i kontynuowania obranej ścieżki. Zdarzyło ci się natrafić na kogoś okrutnego, kogoś, kto stanowił dla ciebie zagrożenie? - spytała z ciekawością. Czy Maria ruszała się w ogóle poza własny dom, rezerwat i sklepy?
Uśmiech powrócił na usta Elviry dopiero wówczas, gdy oczy kuzynki przestały być przeszklone, jej drobne ramiona spięły się, a w wyrazie twarzy zabłysnęło coś innego niż niepewność, coś twardszego i odważniejszego. Z przyjemnością skubnęła kęs ryby, dając Marii czas na odpowiedź. Na szczęście dla nich obu, była ona zadowalająca, choć początkiem z ust Elviry wyrwało się coś zadziwiająco przypominającego prawdziwy, niewinny śmiech. To dziecko.
- Potrafię rzucić Expelliarmus i nie tylko. Potrafię bardzo wiele. Chętnie cię czegoś nauczę. - Nie była pewna, czy w istocie potrafi rzucić akurat to proste zaklęcie, bo praktycznie z niego nie korzystała. Gdy przychodziło co do czego, łatwiej było jej transmutować całą dłoń czarodzieja w kamień albo odciąć ją przy stawie nadgarstka. - Opowiedz mi, jaka magia cię dotąd interesowała. Co już potrafisz. W szkole musiałaś mieć okazję uszczknąć czegoś, co przychodziło ci naturalnie i prosto. To będzie naszą podstawą, choć najchętniej zapoznałabym cię z fragmentami także innych dziedzin, byś miała je do dyspozycji w każdej sytuacji. - Uśmiech Elviry stał się drobny, koci i nieprzystępny.
- Cieszy mnie to. Nie mam wprawy w domowych sprawunkach, czasami tego żałuję - wymamrotała, gdy siedziały już przy stoliku.
Po prawdzie, nigdy nie wyobrażała sobie siebie jako domowej kury, nie miała na to czasu. W Londynie prowadziła zupełnie nowoczesne życie jako wolna karierowiczka, w pełni oddając się pracy i oburzając w ten sposób wszystkich mężczyzn, na których się natykała. Jadała w mieście, wolny czas spędzała z kieliszkiem nad książką, chodziła w spodniach. To były specyficzne czasy, gdy nie miała jeszcze innych celów i planów. Teraz, z dala od dużych miast i z domem, którego nie dało się doprowadzić do porządku garścią zaklęć, pewnie przydałoby jej się doświadczenie. Albo służba. Służba brzmiała milej.
Rozmowa o Borginie doprowadziła Marię do roztrzęsienia, mogącego być tak wyrazem wstydu jak zawodu. W takich chwilach nie dało się zapomnieć, że dziewczyna dopiero co wyszła ze szkoły. Merlinie, tak wrażliwej istoty nie wypuściłaby nawet na kilometr od domu, a dziewczyna musiała radzić sobie z pracą i samodzielnym życiem. Czy jej rodzice byli takimi lekkoduchami jak rodzice Elviry? Zapewne. Błędy były jednak wciąż możliwe do naprawienia.
- To znaczy, że uważa cię za słabą, lekkomyślną dziewuszkę, której nie powinno wypuszczać się z domu, Mario. Jesteś taką dziewuszką? - spytała przekornie, ciekawa tego, co sama dziewczyna o sobie powie i jakie miała ambicje. - Żywię nadzieję, że tak nie jest, w innym wypadku bowiem nie mogłabyś pracować w rezerwacie tak jak robiłaś to do tej pory. Praca i samodzielność wymagają odwagi. Pewności siebie i umiejętności stawania we własnej obronie. Choć wątpię, byś na tym etapie była w stanie poradzić sobie z prawdziwym przestępcą, nie ma w tym nic złego, bo jesteś młoda i wciąż się uczysz. A ja chętnie cię w tym wspomogę. - Z zamyśleniem skubała rybę, przez długi czas nie unosząc do ust ani kęsa, jak zwykle wtedy, gdy wykorzystywała czas jedzenia na rozmowę. - Zdarzyło mi się paść ofiarą tortur, gdy załatwiałam sprawunki samotnie - wspomniała bez emocji, mając na myśli pierwsze spotkanie z Drew. Z trudem powstrzymała przy tym uśmiech melancholii, który nie byłby w tym momencie skuteczny w lekcji, którą chciała przekazać. - Moje ciało znaczą blizny, będące pozostałościami po czasach, gdy nie byłam zdolna stanąć we własnej obronie. Spójrz. - Zsunęła rękaw podomki i podwinęła materiał bawełnianej koszulki, by pokazać Marii pociągłą, bladą bliznę na ramieniu. - Moja największa blizna ciągnie się przez plecy, miałaś już okazję ją zobaczyć. Tak myślę? - Uniosła brew; choć przebierały się z Marią w swoim towarzystwie, dziewczyna była niezwykle wstydliwa i mogła unikać spoglądania w jej kierunku. Niemniej jednak, w tej chwili i przy tej okazji nie zamierzała rozbierać się na pokaz. - A to dopiero ułamek całej historii. Czy to oznacza, że powinnam zamknąć się w domu i z niego nie wychodzić? Skądże, umiem się dziś bowiem obronić i świat nie jest mi straszny. Zawsze istnieje ryzyko, że ktoś uczyni ci krzywdę, ale trzeba nabyć zdolność podnoszenia się i kontynuowania obranej ścieżki. Zdarzyło ci się natrafić na kogoś okrutnego, kogoś, kto stanowił dla ciebie zagrożenie? - spytała z ciekawością. Czy Maria ruszała się w ogóle poza własny dom, rezerwat i sklepy?
Uśmiech powrócił na usta Elviry dopiero wówczas, gdy oczy kuzynki przestały być przeszklone, jej drobne ramiona spięły się, a w wyrazie twarzy zabłysnęło coś innego niż niepewność, coś twardszego i odważniejszego. Z przyjemnością skubnęła kęs ryby, dając Marii czas na odpowiedź. Na szczęście dla nich obu, była ona zadowalająca, choć początkiem z ust Elviry wyrwało się coś zadziwiająco przypominającego prawdziwy, niewinny śmiech. To dziecko.
- Potrafię rzucić Expelliarmus i nie tylko. Potrafię bardzo wiele. Chętnie cię czegoś nauczę. - Nie była pewna, czy w istocie potrafi rzucić akurat to proste zaklęcie, bo praktycznie z niego nie korzystała. Gdy przychodziło co do czego, łatwiej było jej transmutować całą dłoń czarodzieja w kamień albo odciąć ją przy stawie nadgarstka. - Opowiedz mi, jaka magia cię dotąd interesowała. Co już potrafisz. W szkole musiałaś mieć okazję uszczknąć czegoś, co przychodziło ci naturalnie i prosto. To będzie naszą podstawą, choć najchętniej zapoznałabym cię z fragmentami także innych dziedzin, byś miała je do dyspozycji w każdej sytuacji. - Uśmiech Elviry stał się drobny, koci i nieprzystępny.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Elvira potwierdziła tylko póki co ostrożnie snute wyobrażenia na temat jej osoby — jednocześnie sprawiając, że w swych osądach Maria poczuła się delikatnie pewniej, jakby wreszcie odnajdywała swoją pozycję, mogła stanąć w tej relacji na nogi. Oczywiście, dalej stanowiła ona pewien eklektyczny zlepek kilku ról, które w zależności od sytuacji przybierały między sobą obie panny Multon. Począwszy od krewniaczek, mniej lub bardziej ze sobą związanych, w zależności od tego, który wariant byłby dla nich wygodniejszy, poprzez mentorkę i uczennicę, kończąc na stosunku raczej opiekuńczym. Ale obie mogły wyciągnąć z tego splątania coś dla siebie. Przynajmniej taka myśl pojawiła się w umyśle Marii, gdy wsuwając kolejny kawałek ryby do ust, odezwała się raz jeszcze.
— Jeżeli kiedyś znajdziesz trochę czasu, chętnie ci pomogę — domowe sprawunki były terminem dość szerokim, ale Maria spędziła na własnym garnuszku już niemal rok. Przy znacznie ograniczonym w porównaniu do możliwości zarobkowych Elviry budżecie sprawiało to, że młodsza z panien Multon musiała wykazywać się naprawdę sporą kreatywnością, chcąc związać jakoś koniec z końcem. A z kreatywności ostatecznie wychodziły najlepsze przypadki, swego rodzaju radosne pomyłki, które przekuwać mogła we wszelkiego rodzaju sukcesy, gdy tylko pomyślała o odpowiednim rozwiązaniu. Elvira, chcąc zająć się swoim domem, mogła paść ofiarą podobnych błędów. Znajomość kilku sztuczek, na przykład tego, jak uratować przesoloną zupę, mogła kiedyś przydać się uzdrowicielce nie tylko w domowych czeluściach, ale także, przy odrobinie szczęścia, także poza nimi.
Pokręciła głową na boki, w sprzeciwie do opinii o tym, że nie powinno jej się wypuszczać z domu. W kwestii lekkomyślności była przecież dla siebie samej najbardziej surowym sędzią i momentami zdarzało jej się besztać o to samą siebie co krok. Jednakże bardzo chciała udowodnić, że nie potrzebuje już niczyjej kontroli, czy też dozoru. Jej starsza siostra nie była o wiele starsza od Marii — trzy, czy cztery lata to przecież niewiele — ale już miała męża i wyprowadziła się do niego. Druga z sióstr, dwudziestoletnia, również wspominała w słanych do Okruszka listach, że niedługo stanie się prawdziwą narzeczoną, pewnie też przebierała nogami, by wylecieć z rodzinnego gniazda. Maria bała się zamążpójścia, ale łaknęła spokoju samotnej egzystencji, gdzieś w środku lasu, w niewielkim domku. Odebranie jej pracy, kontaktu z przyrodą, samodzielności prowadzenia swego życia wydawało się jej niezwykle okrutne.
Klatka piersiowa wzniosła się do góry, aby opaść w głębokim wdechu, wraz z opuszczoną głową Marii. Dopiero po kilku sekundach podniosła jeszcze raz swoje spojrzenie na kuzynkę, a w szarozielonych tęczówkach odbijała się najprawdziwsza nadzieja. Może uda jej się odmienić swój los? Oszukać przeznaczenie? Wymsknąć się z ramion spoconej śmierci, gdy kiedyś znów przetnie jej szlak?
Mogłaby myśleć o tym, dać porwać się fantazjom o bohaterskim wyjściu z opresji, lecz Elvira dzielila się z nią swym własnym cierpieniem.
— A—ale tutaj...? — jedyne pytanie, które przeszło Marii przez gardło było pytaniem o bezpieczeństwo ich rodzinnych stron. Zawsze uważała, że tak Worcestershire, jak i Gloucestershire były miejscami niezwykle wręcz bezpiecznymi, ale pan Borgin zasiał w jej sercu ziarno zwątpienia, które kiełkowało z każdym kolejnym dniem. Zagryzła powoli dolną wargę, w zmartwieniu przesuwając wzrokiem po bliźnie, którą Elvira przed nią odkryła. Skinęła głową, potwierdzając, że widziała — przez moment, zanim serce nie nakazało jej się speszyć — również bliznę na plecach. — Kto... Kto ci to zrobił? Złapali go? — pytała naiwnie, dalej wierząc, że ci, którzy podnoszą rękę na niewinnych, zawsze zostaną odpowiednio ukarani. Że krzywdy, które wyrządzają innym, nie zostaną im zapomniane, że sprawiedliwość zawsze będzie na wierzchu, zwycięży.
Dopiero pytanie o własne doświadczenia Marii sprawiło, że znów zadrżała w fotelu, ale nie cofnęła wzroku od kuzynki.
— Kilka dni temu — przyznała niechętnie, zastanawiając się, co zrobić z dłońmi. Ostatecznie ułożyła je na kolanach i jak to często miała w zwyczaju, zaczęła miętosić rąbek swej spódnicy, pragnąc zachować jak najwięcej skupienia. — Wracałam do domu z rezerwatu, na miotle, ktoś zaczął mnie gonić — mówiła, a z każdym kolejnym słowem kuliła się coraz bardziej. — Natrafiłam na wioskę, płonęła, ale ogień już przygasał — dopiero wtedy odnalazła spojrzeniem to należące do Elviry — Rozciął mi kożuszek, ale już zszyłam. Nic się nie stało, bo pomógł mi jakiś czarodziej. Tam był taki wielki dół, zrobiony zaklęciem. Nie... nie pamiętam dużo... — i była to prawda; działająca w szoku Maria nie potrafiła sobie przypomnieć szczegółów tamtego zajścia, które przykrywała jej gęsta mgła własnych emocji. — Mogłam go wtedy rozbroić, ale zaklęcie nie wychodziło... Uciekłam.
Wydawało się, że znów była na granicy płaczu, lecz niespodziewany śmiech Elviry i zapewnienie, że zna nawet lepsze sposoby na poradzenie sobie z zagrożeniem, w zaskakujący sposób dodały jej otuchy i sprawiły, że powoli poczęła prostować plecy.
— Biała magia i uroki — odpowiedziała bez zająknięcia, to było przecież oczywiste, przynajmniej dla jej samej. — Dziewczęta w naszej szkole zawsze mówiły, że elegantsza jest biała magia, ale... zawsze chciałam umieć też zaatakować — te słowa płynące z ust Marii były z pewnością zaskakujące. Kto by pomyślał, że w tej delikatnej psychice znalazło się miejsce na atak. — Trochę rozumiem z transmutacji, ale nigdy nie byłam orłem... To raczej... mocno podstawowo...
— Jeżeli kiedyś znajdziesz trochę czasu, chętnie ci pomogę — domowe sprawunki były terminem dość szerokim, ale Maria spędziła na własnym garnuszku już niemal rok. Przy znacznie ograniczonym w porównaniu do możliwości zarobkowych Elviry budżecie sprawiało to, że młodsza z panien Multon musiała wykazywać się naprawdę sporą kreatywnością, chcąc związać jakoś koniec z końcem. A z kreatywności ostatecznie wychodziły najlepsze przypadki, swego rodzaju radosne pomyłki, które przekuwać mogła we wszelkiego rodzaju sukcesy, gdy tylko pomyślała o odpowiednim rozwiązaniu. Elvira, chcąc zająć się swoim domem, mogła paść ofiarą podobnych błędów. Znajomość kilku sztuczek, na przykład tego, jak uratować przesoloną zupę, mogła kiedyś przydać się uzdrowicielce nie tylko w domowych czeluściach, ale także, przy odrobinie szczęścia, także poza nimi.
Pokręciła głową na boki, w sprzeciwie do opinii o tym, że nie powinno jej się wypuszczać z domu. W kwestii lekkomyślności była przecież dla siebie samej najbardziej surowym sędzią i momentami zdarzało jej się besztać o to samą siebie co krok. Jednakże bardzo chciała udowodnić, że nie potrzebuje już niczyjej kontroli, czy też dozoru. Jej starsza siostra nie była o wiele starsza od Marii — trzy, czy cztery lata to przecież niewiele — ale już miała męża i wyprowadziła się do niego. Druga z sióstr, dwudziestoletnia, również wspominała w słanych do Okruszka listach, że niedługo stanie się prawdziwą narzeczoną, pewnie też przebierała nogami, by wylecieć z rodzinnego gniazda. Maria bała się zamążpójścia, ale łaknęła spokoju samotnej egzystencji, gdzieś w środku lasu, w niewielkim domku. Odebranie jej pracy, kontaktu z przyrodą, samodzielności prowadzenia swego życia wydawało się jej niezwykle okrutne.
Klatka piersiowa wzniosła się do góry, aby opaść w głębokim wdechu, wraz z opuszczoną głową Marii. Dopiero po kilku sekundach podniosła jeszcze raz swoje spojrzenie na kuzynkę, a w szarozielonych tęczówkach odbijała się najprawdziwsza nadzieja. Może uda jej się odmienić swój los? Oszukać przeznaczenie? Wymsknąć się z ramion spoconej śmierci, gdy kiedyś znów przetnie jej szlak?
Mogłaby myśleć o tym, dać porwać się fantazjom o bohaterskim wyjściu z opresji, lecz Elvira dzielila się z nią swym własnym cierpieniem.
— A—ale tutaj...? — jedyne pytanie, które przeszło Marii przez gardło było pytaniem o bezpieczeństwo ich rodzinnych stron. Zawsze uważała, że tak Worcestershire, jak i Gloucestershire były miejscami niezwykle wręcz bezpiecznymi, ale pan Borgin zasiał w jej sercu ziarno zwątpienia, które kiełkowało z każdym kolejnym dniem. Zagryzła powoli dolną wargę, w zmartwieniu przesuwając wzrokiem po bliźnie, którą Elvira przed nią odkryła. Skinęła głową, potwierdzając, że widziała — przez moment, zanim serce nie nakazało jej się speszyć — również bliznę na plecach. — Kto... Kto ci to zrobił? Złapali go? — pytała naiwnie, dalej wierząc, że ci, którzy podnoszą rękę na niewinnych, zawsze zostaną odpowiednio ukarani. Że krzywdy, które wyrządzają innym, nie zostaną im zapomniane, że sprawiedliwość zawsze będzie na wierzchu, zwycięży.
Dopiero pytanie o własne doświadczenia Marii sprawiło, że znów zadrżała w fotelu, ale nie cofnęła wzroku od kuzynki.
— Kilka dni temu — przyznała niechętnie, zastanawiając się, co zrobić z dłońmi. Ostatecznie ułożyła je na kolanach i jak to często miała w zwyczaju, zaczęła miętosić rąbek swej spódnicy, pragnąc zachować jak najwięcej skupienia. — Wracałam do domu z rezerwatu, na miotle, ktoś zaczął mnie gonić — mówiła, a z każdym kolejnym słowem kuliła się coraz bardziej. — Natrafiłam na wioskę, płonęła, ale ogień już przygasał — dopiero wtedy odnalazła spojrzeniem to należące do Elviry — Rozciął mi kożuszek, ale już zszyłam. Nic się nie stało, bo pomógł mi jakiś czarodziej. Tam był taki wielki dół, zrobiony zaklęciem. Nie... nie pamiętam dużo... — i była to prawda; działająca w szoku Maria nie potrafiła sobie przypomnieć szczegółów tamtego zajścia, które przykrywała jej gęsta mgła własnych emocji. — Mogłam go wtedy rozbroić, ale zaklęcie nie wychodziło... Uciekłam.
Wydawało się, że znów była na granicy płaczu, lecz niespodziewany śmiech Elviry i zapewnienie, że zna nawet lepsze sposoby na poradzenie sobie z zagrożeniem, w zaskakujący sposób dodały jej otuchy i sprawiły, że powoli poczęła prostować plecy.
— Biała magia i uroki — odpowiedziała bez zająknięcia, to było przecież oczywiste, przynajmniej dla jej samej. — Dziewczęta w naszej szkole zawsze mówiły, że elegantsza jest biała magia, ale... zawsze chciałam umieć też zaatakować — te słowa płynące z ust Marii były z pewnością zaskakujące. Kto by pomyślał, że w tej delikatnej psychice znalazło się miejsce na atak. — Trochę rozumiem z transmutacji, ale nigdy nie byłam orłem... To raczej... mocno podstawowo...
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Obowiązki domowe były dla Elviry nieznośne już wówczas, gdy była zaledwie dzieckiem, a większą ich część przejmowała matka. Równie leniwa i rozpuszczona kobieta z Broadway Tower, której wygodnie było żyć w nieporządku, jaki sama wywołała. A częściej niż matka gotował u nich ojciec - Miriam miała w tym znacznie mniej wprawy - toteż niewiele z wzorca tradycyjnej kobiecości zdołało przeniknąć do świadomości Elviry. Taki już los córki kobiety, która nie była już ani lady ani gospodynią - ale czymś pomiędzy, wiecznie niedostosowanym czarnym łabędziem. Elvira nie chciała być taka sama jak matka, dlatego w swoim otoczeniu utrzymywała ścisły porządek - na większej przestrzeni okazało się to jednak męczące, a o cudzy obiad ciężej było w miejscu pozbawionym zarówno restauracji jak i sąsiadów, z którymi mogłaby utrzymywać kontakt. Przybyła do Worcestershire dla spokoju i znalazła go; miało to jednak również swoje złe aspekty.
- To bardzo miłe z twojej strony, Mario. Jeśli będziesz mieć chęć, możesz przyjeżdżać do mnie od czasu do czasu na dłużej niż dzień lub dwa. To nie problem, widzisz wszak, że pokoi mi nie brakuje, a stąd również będziesz mieć blisko do pracy. Zapraszaj gości, jeśli chcesz, tylko wpierw mi ich zapowiedz. To mój dom i miejsce pracy - podsumowała cicho i z uśmiechem, w którym czaiła się ostrożność. Z jednej strony sama nie była pewna, czy chce mieć dziewczynę na głowie przez cały czas, z drugiej jednak; w jaki lepszy sposób mogła na nią wpłynąć? Kilka rozmów w miesiącu nie wystarczy, aby Maria naprawdę jej zaufała i zaczęła przyjmować łaskawie dawane lekcje.
No i choć miała większą spiżarkę, wciąż nie była ona spiżarką bogatą - skoro Maria gotowała, pewnie potrafiła przyrządzać obiady z niewielu składników, jeśliby jej tylko je zapewniała. To byłoby wygodne i znacznie tańsze niż skrzat. Poza tym Marii ufała bardziej niż jakiemuś brudnemu stworzeniu.
W czasie ich szczerej rozmowy, do której dojść musiało, Maria zaczęła pomalutku rozchylać płatki swojej schowanej w pąku pewności siebie. Cieszył Elvirę zarówno fakt, że dziewczyna nie zgadza się z myślą o spłyceniu swej roli do samej tylko piastunki domowego ogniska, chce być samodzielna i wolna od uprzedzeń aroganckich mężczyzn. Wiele ją jeszcze czeka w życiu prób i zawodów, ale będzie potrafiła się z nimi zmierzyć. Elvira dopilnuje by jej nie złamali, nie zamknęli w sypialni połączonej korytarzem tylko z kuchnią.
Dobrze też, że miała swoje marzenia. Naiwne, lekkoduszne, proste, ale miała i chciała je spełniać. To zawsze jakiś początek.
- Tutaj. W Londynie. I w Warwickshire. Niebezpieczeństwo czyha wszędzie, moja droga, bo wszędzie też czyhają bandyci. Myślisz, że zamknęli się i zabarykadowali na swoim półwyspie? Cóż, po części, ale nie na długo. Władze rozprawią się z wywrotowcami i w kraju w końcu zapanuje pokój. Wtedy będziemy mogły bez obaw chodzić po ulicach, nie trzymając dłoni cały czas na różdżce. Żeby jednak ten czas nadszedł, wojna musi się zakończyć. Wszyscy tego pragniemy, prawda? - Przyglądała się Marii przenikliwie, popijając napar i marszcząc lekko brwi za każdym razem, gdy dziewczyna uciekła wzrokiem lub zadrżała w swoim fotelu. Najchętniej zmusiłaby ją do patrzenia, do słuchania o wszystkich okropnych rzeczach, do których dojdzie, jeżeli się nie określi, ale tak jak z otwieraniem klatki piersiowej, nie mogła zaczynać od największej piły, jeżeli nie chciała uszkodzić serca.
Niemrawy uśmiech wykrzywił wąskie usta Elviry, gdy Maria w swojej niewinności dopraszała się o sprawiedliwość. Nie ma sprawiedliwości, dziecko.
- Nie. Nie wszystko jest takie, jakbyśmy chciały, żeby było - rzuciła niemal szeptem, na kilka chwil popadając w zamyślenie. Nie powiedziała Marii, że mężczyzna, który zrobił jej tę bliznę, był teraz jej generałem. Nie powiedziała, że straciła dla niego zdrowy rozsądek, że go pokochała, a teraz cierpiała samotność. Nic z tego nie powiedziała, bo to nie były sprawy na uszy Marii, która miała mieć na głowie dość zmartwień i bez rozterek kuzynki. Elvira zamierzała zadbać, by młoda martwiła się o to, o co trzeba. Spoważniała na nowo i skupiła się uważnie na twarzy Marii dopiero, gdy ta opowiedziała własną historię. Bezwiednie zacisnęła przy tym zęby i palce lewej ręki na podłokietniku fotela. Ogień w kominku trzaskał głośno, jakby chciał podsycić złość, którą czuła. - Chciał cię skrzywdzić. Brudny szlamolubca, gonił cię, bo jesteś młoda, piękna, zdolna i chciał cię wykorzystać. Robią to ciągle, bo wydaje im się, że nie czeka ich żadna kara. - Jej wściekłość była widoczna, nie chcąc jednak przestraszyć Marii, zmusiła się do złagodzenia tonu. - Nie gryź się tym. To był twój pierwszy raz, czasem magia nie słucha nas wtedy, gdy potrzebujemy jej najbardziej. To kwestia wprawy. Z czasem nabierzesz jej tyle, że nawet się nie zawahasz, gdy zobaczysz uniesioną przeciw sobie różdżkę. Będziesz w stanie się obronić i odpowiedzieć kontratakiem, może nawet obronić kogoś innego, tak jak sama zostałaś ocalona. Wiesz może, kim był ten mężczyzna? Ten, który ci pomógł? - Spytała o niego, bo nie sądziła, by Maria była skłonna dowiadywać się, kto jej wówczas zagrażał. Szkoda. Elvira zrobiłaby to natychmiast, aby się zemścić; chętnie też pojmałaby tego, kto czyhał na jej kuzynkę, by rozciąć go na stole i zaoferować jej medalion ochronny, do którego Primrose poza swoimi runami dołączyłaby włókno serca wroga. To byłaby zarówno moc magii jak i moc wspomnień, najlepszy czynnik do samodoskonalenia. - Nie płacz, Mario. - Lekko skrzywiła nos, ale mówiła spokojnie. Widziała w oczach kuzynki zalążki rozpaczy i strachu, wzbudziło to jej niesmak, usilnie starała się więc zwrócić jej uwagę na siebie. - Nigdy nie płacz z powodu ludzi, którzy nie są warci starcia kurzu z twojego pantofelka. Z najwyższą ochotą chroniłabym cię przed złem, ale nie jestem w stanie robić tego zawsze. Ty też musisz być samodzielna. Nauczysz się tego.
Rozluźniła ramiona, gdy przyszło do słuchania o dotychczasowych osiągnięciach Marii i jej silnych stronach. Spodziewała się usłyszeć co nieco o urokach, o czystej, szkolnej magii, której mogli uczyć jej we Francji. Mroczne arkana wymagały wielkiej pewności i ofiary, Maria nie była na nie przygotowana w najmniejszym stopniu. Dobrze jednak byłoby wyćwiczyć ją w obronie, której podstawy znała - być może nauczyć też kilku zaklęć z zakresu transmutacji, takich, które unieszkodliwiłyby przeciwnika.
- Elegantsza, mówisz. Być może. Magia uzdrowicielska jest niezwykle finezyjna i trudna, wymaga ścisłej koncentracji, niezachwianej woli i wielkiej wiedzy. Jest najczystszym odłamem białej magii, zaraz za nią stoi obrona. Skupimy się na niej i na tym co już potrafisz. Moją słabą stroną są uroki - przyznała niechętnie, by dać Marii do zrozumienia, że każda z nich ma wady, że każda musi trzymać się tego, w czym jest najlepsza. Może dzięki temu dziewczyna nie zniechęci się zbyt szybko. - Jestem za to, przyznam, bardzo dumna ze swojej transmutacji. Nauczymy cię więc kilku zaklęć, dzięki którym bez lęku stawisz czoła wrogom. Na drugim końcu pozostaje jeszcze czarna magia. Wiąże się z nią dużo mitów, które bez wątpienia słyszałaś. - Uśmiechnęła się kątem ust i wstała, gdy już upewniła się, że Maria zjadła cały obiad. Wtedy zaoferowała jej ramię. - Czarna magia nie jest zła z gruntu. Owszem, znajduje się w niej garść zaklęć bardzo niebezpiecznych, mają jednak nie bardziej krzywdzący wpływ na człowieka niż niektóre uroki. Różni ją od pozostałych odłamów wola i intencja, gotowość do ofiarności. Och, zdziwiona? - Parsknęła cichym śmiechem, prowadząc kuzynkę tylnymi drzwiami do ogrodu za domem. - Czarna magia może uratować życie temu, kto po nią sięga, lecz żeby dała się okiełznać, nie można czuć lęku. Potrafi zadać ból czarodziejowi, który ją używa, jeżeli wyczuje, że nie jest on pewny swojej ręki. To najpotężniejsza, ale zachłanna moc i nie każdy powinien po nią sięgać. Nie obawiaj się, nie będziemy się jej uczyć. Nie sądzę, by ci spasowała, jeśli jednak któregoś dnia zechcesz nauczyć się podstaw, możesz się do mnie zwrócić, być może się zgodzę. Warto jednak, byś już teraz znała jej teorię, na wypadek, gdyby przyszło ci się zmierzyć i z nią. Żeby się bronić, trzeba wiedzieć przed czym. - W ogrodzie za domem znajdowało się wystarczająco dużo miejsca na trawniku, by mogły tam ćwiczyć. Elvira puściła Marię i zgarnęła poduszki, rozrzucając je po okręgu; każda była inna i nie do pary, ale nie chodziło im o styl, tylko o miękkie lądowanie, gdyby przyszło do upadku. - Nie mamy dzisiaj trzeciej osoby, więc zajmiemy się podstawami. Powiedz mi, co robisz, gdy widzisz człowieka nadciągającego z wyciągniętą w twoją stronę różdżką. Nie wypowiedział jeszcze na głos żadnego zaklęcia, ale ewidentnie ma złe zamiary. Hmm? - spojrzała na Marię wyczekująco.
tu będzie szafka
- To bardzo miłe z twojej strony, Mario. Jeśli będziesz mieć chęć, możesz przyjeżdżać do mnie od czasu do czasu na dłużej niż dzień lub dwa. To nie problem, widzisz wszak, że pokoi mi nie brakuje, a stąd również będziesz mieć blisko do pracy. Zapraszaj gości, jeśli chcesz, tylko wpierw mi ich zapowiedz. To mój dom i miejsce pracy - podsumowała cicho i z uśmiechem, w którym czaiła się ostrożność. Z jednej strony sama nie była pewna, czy chce mieć dziewczynę na głowie przez cały czas, z drugiej jednak; w jaki lepszy sposób mogła na nią wpłynąć? Kilka rozmów w miesiącu nie wystarczy, aby Maria naprawdę jej zaufała i zaczęła przyjmować łaskawie dawane lekcje.
No i choć miała większą spiżarkę, wciąż nie była ona spiżarką bogatą - skoro Maria gotowała, pewnie potrafiła przyrządzać obiady z niewielu składników, jeśliby jej tylko je zapewniała. To byłoby wygodne i znacznie tańsze niż skrzat. Poza tym Marii ufała bardziej niż jakiemuś brudnemu stworzeniu.
W czasie ich szczerej rozmowy, do której dojść musiało, Maria zaczęła pomalutku rozchylać płatki swojej schowanej w pąku pewności siebie. Cieszył Elvirę zarówno fakt, że dziewczyna nie zgadza się z myślą o spłyceniu swej roli do samej tylko piastunki domowego ogniska, chce być samodzielna i wolna od uprzedzeń aroganckich mężczyzn. Wiele ją jeszcze czeka w życiu prób i zawodów, ale będzie potrafiła się z nimi zmierzyć. Elvira dopilnuje by jej nie złamali, nie zamknęli w sypialni połączonej korytarzem tylko z kuchnią.
Dobrze też, że miała swoje marzenia. Naiwne, lekkoduszne, proste, ale miała i chciała je spełniać. To zawsze jakiś początek.
- Tutaj. W Londynie. I w Warwickshire. Niebezpieczeństwo czyha wszędzie, moja droga, bo wszędzie też czyhają bandyci. Myślisz, że zamknęli się i zabarykadowali na swoim półwyspie? Cóż, po części, ale nie na długo. Władze rozprawią się z wywrotowcami i w kraju w końcu zapanuje pokój. Wtedy będziemy mogły bez obaw chodzić po ulicach, nie trzymając dłoni cały czas na różdżce. Żeby jednak ten czas nadszedł, wojna musi się zakończyć. Wszyscy tego pragniemy, prawda? - Przyglądała się Marii przenikliwie, popijając napar i marszcząc lekko brwi za każdym razem, gdy dziewczyna uciekła wzrokiem lub zadrżała w swoim fotelu. Najchętniej zmusiłaby ją do patrzenia, do słuchania o wszystkich okropnych rzeczach, do których dojdzie, jeżeli się nie określi, ale tak jak z otwieraniem klatki piersiowej, nie mogła zaczynać od największej piły, jeżeli nie chciała uszkodzić serca.
Niemrawy uśmiech wykrzywił wąskie usta Elviry, gdy Maria w swojej niewinności dopraszała się o sprawiedliwość. Nie ma sprawiedliwości, dziecko.
- Nie. Nie wszystko jest takie, jakbyśmy chciały, żeby było - rzuciła niemal szeptem, na kilka chwil popadając w zamyślenie. Nie powiedziała Marii, że mężczyzna, który zrobił jej tę bliznę, był teraz jej generałem. Nie powiedziała, że straciła dla niego zdrowy rozsądek, że go pokochała, a teraz cierpiała samotność. Nic z tego nie powiedziała, bo to nie były sprawy na uszy Marii, która miała mieć na głowie dość zmartwień i bez rozterek kuzynki. Elvira zamierzała zadbać, by młoda martwiła się o to, o co trzeba. Spoważniała na nowo i skupiła się uważnie na twarzy Marii dopiero, gdy ta opowiedziała własną historię. Bezwiednie zacisnęła przy tym zęby i palce lewej ręki na podłokietniku fotela. Ogień w kominku trzaskał głośno, jakby chciał podsycić złość, którą czuła. - Chciał cię skrzywdzić. Brudny szlamolubca, gonił cię, bo jesteś młoda, piękna, zdolna i chciał cię wykorzystać. Robią to ciągle, bo wydaje im się, że nie czeka ich żadna kara. - Jej wściekłość była widoczna, nie chcąc jednak przestraszyć Marii, zmusiła się do złagodzenia tonu. - Nie gryź się tym. To był twój pierwszy raz, czasem magia nie słucha nas wtedy, gdy potrzebujemy jej najbardziej. To kwestia wprawy. Z czasem nabierzesz jej tyle, że nawet się nie zawahasz, gdy zobaczysz uniesioną przeciw sobie różdżkę. Będziesz w stanie się obronić i odpowiedzieć kontratakiem, może nawet obronić kogoś innego, tak jak sama zostałaś ocalona. Wiesz może, kim był ten mężczyzna? Ten, który ci pomógł? - Spytała o niego, bo nie sądziła, by Maria była skłonna dowiadywać się, kto jej wówczas zagrażał. Szkoda. Elvira zrobiłaby to natychmiast, aby się zemścić; chętnie też pojmałaby tego, kto czyhał na jej kuzynkę, by rozciąć go na stole i zaoferować jej medalion ochronny, do którego Primrose poza swoimi runami dołączyłaby włókno serca wroga. To byłaby zarówno moc magii jak i moc wspomnień, najlepszy czynnik do samodoskonalenia. - Nie płacz, Mario. - Lekko skrzywiła nos, ale mówiła spokojnie. Widziała w oczach kuzynki zalążki rozpaczy i strachu, wzbudziło to jej niesmak, usilnie starała się więc zwrócić jej uwagę na siebie. - Nigdy nie płacz z powodu ludzi, którzy nie są warci starcia kurzu z twojego pantofelka. Z najwyższą ochotą chroniłabym cię przed złem, ale nie jestem w stanie robić tego zawsze. Ty też musisz być samodzielna. Nauczysz się tego.
Rozluźniła ramiona, gdy przyszło do słuchania o dotychczasowych osiągnięciach Marii i jej silnych stronach. Spodziewała się usłyszeć co nieco o urokach, o czystej, szkolnej magii, której mogli uczyć jej we Francji. Mroczne arkana wymagały wielkiej pewności i ofiary, Maria nie była na nie przygotowana w najmniejszym stopniu. Dobrze jednak byłoby wyćwiczyć ją w obronie, której podstawy znała - być może nauczyć też kilku zaklęć z zakresu transmutacji, takich, które unieszkodliwiłyby przeciwnika.
- Elegantsza, mówisz. Być może. Magia uzdrowicielska jest niezwykle finezyjna i trudna, wymaga ścisłej koncentracji, niezachwianej woli i wielkiej wiedzy. Jest najczystszym odłamem białej magii, zaraz za nią stoi obrona. Skupimy się na niej i na tym co już potrafisz. Moją słabą stroną są uroki - przyznała niechętnie, by dać Marii do zrozumienia, że każda z nich ma wady, że każda musi trzymać się tego, w czym jest najlepsza. Może dzięki temu dziewczyna nie zniechęci się zbyt szybko. - Jestem za to, przyznam, bardzo dumna ze swojej transmutacji. Nauczymy cię więc kilku zaklęć, dzięki którym bez lęku stawisz czoła wrogom. Na drugim końcu pozostaje jeszcze czarna magia. Wiąże się z nią dużo mitów, które bez wątpienia słyszałaś. - Uśmiechnęła się kątem ust i wstała, gdy już upewniła się, że Maria zjadła cały obiad. Wtedy zaoferowała jej ramię. - Czarna magia nie jest zła z gruntu. Owszem, znajduje się w niej garść zaklęć bardzo niebezpiecznych, mają jednak nie bardziej krzywdzący wpływ na człowieka niż niektóre uroki. Różni ją od pozostałych odłamów wola i intencja, gotowość do ofiarności. Och, zdziwiona? - Parsknęła cichym śmiechem, prowadząc kuzynkę tylnymi drzwiami do ogrodu za domem. - Czarna magia może uratować życie temu, kto po nią sięga, lecz żeby dała się okiełznać, nie można czuć lęku. Potrafi zadać ból czarodziejowi, który ją używa, jeżeli wyczuje, że nie jest on pewny swojej ręki. To najpotężniejsza, ale zachłanna moc i nie każdy powinien po nią sięgać. Nie obawiaj się, nie będziemy się jej uczyć. Nie sądzę, by ci spasowała, jeśli jednak któregoś dnia zechcesz nauczyć się podstaw, możesz się do mnie zwrócić, być może się zgodzę. Warto jednak, byś już teraz znała jej teorię, na wypadek, gdyby przyszło ci się zmierzyć i z nią. Żeby się bronić, trzeba wiedzieć przed czym. - W ogrodzie za domem znajdowało się wystarczająco dużo miejsca na trawniku, by mogły tam ćwiczyć. Elvira puściła Marię i zgarnęła poduszki, rozrzucając je po okręgu; każda była inna i nie do pary, ale nie chodziło im o styl, tylko o miękkie lądowanie, gdyby przyszło do upadku. - Nie mamy dzisiaj trzeciej osoby, więc zajmiemy się podstawami. Powiedz mi, co robisz, gdy widzisz człowieka nadciągającego z wyciągniętą w twoją stronę różdżką. Nie wypowiedział jeszcze na głos żadnego zaklęcia, ale ewidentnie ma złe zamiary. Hmm? - spojrzała na Marię wyczekująco.
tu będzie szafka
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
| wychodzimy z szafki
— Do pracy będę mieć trochę dalej... — wtrąciła nieśmiało, bowiem rezerwat jednorożców znajdował się w Gloucestershire, czyli bliżej jej własnego Okruszka, niż domu nad rzeką Avon, który stał w Worcestershire. Ale nie była to przecież olbrzymia pomyłka, podobne zdarzały się nader często. Maria jednak niekoniecznie lubiła spędzać bardzo dużo czasu w innym miejscu, niż jej własny dom. Owszem, poznawanie świata i wybieranie się chociażby na miotlarskie wycieczki było czymś, czego nie mogła sobie odmówić, jednak cały czas dochodziła do wniosku, że potrzebowała jednak chwili, aby pobyć ze sobą sam na sam. Urządzenie domu, pozycje kubków i talerzy, ustawienie krzesła, czy ilość i rodzaj książek, które towarzyszyły jej w ciągu dnia, również były istotne dla jej dobrego humoru. — Ale dziękuję, to... miłe, że o mnie pomyślałaś — uśmiechnęła się już nieco szerzej, prędko jednak koncentrując wzrok w filiżance herbaty. Ostatnie tygodnie mogły zostać nazwane nauką asertywności, ale młodsza z panien Multon jeszcze nie wyrobiła w sobie wystarczająco dużej pewności siebie, by odmówić jakiejkolwiek propozycji wprost.
Nie wspominając już przecież o tym, że Elvira chciała, chyba by Maria zapraszała do jej domu gości? Wpierw jednak należałoby kogoś znać, a póki co jedyne głębsze znajomości zawiązała w czasie pracy w rezerwacie, reszta — póki co — pozostawała tylko pieśnią minionych lat.
Przełknęła głośno ślinę, słuchając dalszych słów kuzynki. Tutaj, czyli także w rodzinnym hrabstwie, które uznawała za bezpieczne. W Warwickshire, czyli hrabstwo obok. W Londynie, który miał być już niby bezpieczny, ale może wtedy jeszcze nie był, nie miała chyba odwagi pytać o szczegóły, drążyć tematu dalej. Zawsze zaskakiwało to, z jaką pewnością dorośli mówili o wojnie. Zupełnie tak, jakby w ogóle się jej nie bali, jakby przywykli do niej; tak, jakby utrata kończyny była naturalną częścią każdego wtorku, a bycie napadniętym przez bandytów — rytuałem, który należało dopełnić raz w miesiącu.
Kiwała głową, gdy Elvira mówiła o tym, że wszyscy chcieli, żeby wojna się zakończyła, ale jedna rzecz dalej nie dawała jej spokoju. Brzmiało to bowiem tak, jakby od jej własnego wysiłku miało zależeć, że konflikt dobiegnie końca szybciej, niż później, ale ona przecież... Była tylko zwykłą Marią, o której istnieniu nie wiedziało wielu ludzi, która żyła sobie (dotychczas) spokojnie we własnym, malutkim domku w lesie i starała się nie wchodzić ludziom w drogę. W lipcu będzie obchodzić dziewiętnaste urodziny, ale to też niewiele, wciąż była głupiutka i niewiele potrafiła. Uciekła wzrokiem do swojej różdżki, drewno migdałowca nie wybierało sobie czarodziei przesadnie ambitnych i tych, którzy lubowali się w konfliktach. Gdy była sama, wolała przecież uciekać, tylko raz jej się nie udało...
Wieść, że człowiek, który zrobił krzywdę Elvirze dalej mógł grasować gdzieś obok niemal sparaliżowała dziewczynę, jednocześnie stało się to na tyle niefortunnie, że szarozielone spojrzenie zawiesiło się na zaciśniętych na podłokietniku palcach kuzynki. Sama była myślami gdzieś indziej, jakby przeżywała tamte chwile raz jeszcze, przy akompaniamencie audiodeskrypcji kuzynki. Dopiero ostatnie pytanie sprawiło, że udało jej się ocknąć, zatrzepotać rzęsami w rozkojarzeniu, a następnie pokręcić głową na "nie".
— Nie przedstawił się... — a to była prawda, mężczyzna jej się nie przedstawił, sama dopisała sobie jego tożsamość. Nie mogła jednak powiedzieć Elvirze, kim był jej wybawiciel. W gazetach pisali przecież, że on nie żyje, a kuzynka uznałaby przeciwną informację za efekt uboczny strachu, który w tamtej chwili ścisnął ją za gardło, serce i żołądek. Rekolekcje zdarzeń przeżytych w tak wysokim stresie nie były najbardziej szczegółowe, a w dodatku na miejscu zbrodni było tak ciemno, że ktoś równie dobrze mógłby podszyć się pod zmarłego człowieka, by uchronić swoją tożsamość.
Niemniej jednak słowa Elviry przynosiły zamierzony efekt. Drżąca dłoń wzniosła się do policzka, z którego śmiałym ruchem starła kilka łez, a następnie dziewczyna pociągnęła nosem, prezentując obraz już tylko trochę żałośnie bezsilny. Kuzynka jednak wydawała się wierzyć nią z całego swego serca, ośmielać do dalszych prób kształcenia w magii i chyba tego właśnie Maria potrzebowała; dlatego zgodziła się na prędki trening, który później — wraz z typowym dla Marii pechem — okazał się być raczej niemiły w skutkach.
— Zawsze chciałaś być uzdrowicielką? — spytała zupełnie niespodziewanie, gdy usłyszała o tym, że uroki nie były szczególnie mocną stroną krewniaczki. W połączeniu z wykonywanym przez nią zawodem miało to nawet sens, w końcu uzdrowiciele mieli pomagać, a nie pojedynkować się w szczególnie okazały sposób. Chyba transmutacja była ze wszystkich dziedzin magii ostatnią (poza czarną magią oczywiście), którą powiązałaby z uzdrawianiem, ale Maria nie wiedziała o świecie zbyt wiele, toteż kolejne informacje przyjęła do siebie zupełnie bezrefleksyjnie.
Elvira mogła natomiast czuć, gdy prowadziła kuzynkę do ogrodu, że słowa o czarnej magii sprawiły, że mięśnie dziewczęcia napięły się mocno, a na jej twarzy zarysował się wyraz strachu pomieszanego z niezrozumieniem. Czarna magia mogła uratować życie? Czy to nie przeczyło wszystkiemu, co o tej dziedzinie mówił właściwie cały świat? Stawianie uroków na równi z czarną magią (albo nawet mówienie, że były gorsze) również spotkało się z (jeszcze milczącą) dezaprobatą dziewczęcia, które zmarszczyło lekko brwi, jakby poddawało się wielkiemu wysiłkowi umysłowemu, ale gdy przywitał je jeszcze nieco chłodny wiatr bawiący się w ogrodzie, przegonił on chmurne myśli znad głowy Marii.
Z tą jednak uwagą, że te powróciły do niej ze zdwojoną siłą.
Drapiący kaszel nie dawał jej spokoju. Przyłożyła prędko obie dłonie do swojego gardła, próbując wykrztusić z siebie coś, co podrażniało ścianki, co jednocześnie drapało i łaskotało. Zgięła się nawet w pół, wydając z siebie niezbyt przyjemne dźwięki, aż wreszcie wyrzuciła z siebie kilka gęsich piór, przy czym wszystkie były mokre i lepiące od śliny, a część z nich pokryła się nawet szkarłatem wprost z jej własnego gardła. Przerażona podniosła wzrok na Elvirę, czując, że znów chce się jej płakać, ale przynajmniej teraz mogła stać na obu nogach.
— Co się stało...? — wycharczała cicho, zupełnie zdezorientowana i bezsilna. Najlepiej usiadłaby na tych poduszkach ustawionych na ziemi i rozpłakała się na dobre, ale Elvira próbowała ją uspokoić. W normalnych warunkach poszłoby jej nawet nieźle, poza tym, że Maria miała przecież dalej królicze wibrysy przytwierdzone do twarzy, a teraz w dodatku znów zbierało ją na kaszel piórami. Dała się jednak zaprowadzić do środka, choć robiła wszystko, by spotkanie zakończyć jak najszybciej. Dlatego też, gdy kuzynka ją obejrzała i stwierdziła, że wszystkie przypadłości Marii były ostatecznie niezagrażającymi życiu konsekwencjami brykającej samopas magii, młodsza z panien Multon, znów rozpłakana, wybiegła z pokojów domu nad rzeką Avon, łapiąc prędko za swą miotłę i znikając ostatecznie na pokrytym jasnymi gwiazdami, nocnym niebie.
| z/tx2 [bylobrzydkobedzieladnie]
— Do pracy będę mieć trochę dalej... — wtrąciła nieśmiało, bowiem rezerwat jednorożców znajdował się w Gloucestershire, czyli bliżej jej własnego Okruszka, niż domu nad rzeką Avon, który stał w Worcestershire. Ale nie była to przecież olbrzymia pomyłka, podobne zdarzały się nader często. Maria jednak niekoniecznie lubiła spędzać bardzo dużo czasu w innym miejscu, niż jej własny dom. Owszem, poznawanie świata i wybieranie się chociażby na miotlarskie wycieczki było czymś, czego nie mogła sobie odmówić, jednak cały czas dochodziła do wniosku, że potrzebowała jednak chwili, aby pobyć ze sobą sam na sam. Urządzenie domu, pozycje kubków i talerzy, ustawienie krzesła, czy ilość i rodzaj książek, które towarzyszyły jej w ciągu dnia, również były istotne dla jej dobrego humoru. — Ale dziękuję, to... miłe, że o mnie pomyślałaś — uśmiechnęła się już nieco szerzej, prędko jednak koncentrując wzrok w filiżance herbaty. Ostatnie tygodnie mogły zostać nazwane nauką asertywności, ale młodsza z panien Multon jeszcze nie wyrobiła w sobie wystarczająco dużej pewności siebie, by odmówić jakiejkolwiek propozycji wprost.
Nie wspominając już przecież o tym, że Elvira chciała, chyba by Maria zapraszała do jej domu gości? Wpierw jednak należałoby kogoś znać, a póki co jedyne głębsze znajomości zawiązała w czasie pracy w rezerwacie, reszta — póki co — pozostawała tylko pieśnią minionych lat.
Przełknęła głośno ślinę, słuchając dalszych słów kuzynki. Tutaj, czyli także w rodzinnym hrabstwie, które uznawała za bezpieczne. W Warwickshire, czyli hrabstwo obok. W Londynie, który miał być już niby bezpieczny, ale może wtedy jeszcze nie był, nie miała chyba odwagi pytać o szczegóły, drążyć tematu dalej. Zawsze zaskakiwało to, z jaką pewnością dorośli mówili o wojnie. Zupełnie tak, jakby w ogóle się jej nie bali, jakby przywykli do niej; tak, jakby utrata kończyny była naturalną częścią każdego wtorku, a bycie napadniętym przez bandytów — rytuałem, który należało dopełnić raz w miesiącu.
Kiwała głową, gdy Elvira mówiła o tym, że wszyscy chcieli, żeby wojna się zakończyła, ale jedna rzecz dalej nie dawała jej spokoju. Brzmiało to bowiem tak, jakby od jej własnego wysiłku miało zależeć, że konflikt dobiegnie końca szybciej, niż później, ale ona przecież... Była tylko zwykłą Marią, o której istnieniu nie wiedziało wielu ludzi, która żyła sobie (dotychczas) spokojnie we własnym, malutkim domku w lesie i starała się nie wchodzić ludziom w drogę. W lipcu będzie obchodzić dziewiętnaste urodziny, ale to też niewiele, wciąż była głupiutka i niewiele potrafiła. Uciekła wzrokiem do swojej różdżki, drewno migdałowca nie wybierało sobie czarodziei przesadnie ambitnych i tych, którzy lubowali się w konfliktach. Gdy była sama, wolała przecież uciekać, tylko raz jej się nie udało...
Wieść, że człowiek, który zrobił krzywdę Elvirze dalej mógł grasować gdzieś obok niemal sparaliżowała dziewczynę, jednocześnie stało się to na tyle niefortunnie, że szarozielone spojrzenie zawiesiło się na zaciśniętych na podłokietniku palcach kuzynki. Sama była myślami gdzieś indziej, jakby przeżywała tamte chwile raz jeszcze, przy akompaniamencie audiodeskrypcji kuzynki. Dopiero ostatnie pytanie sprawiło, że udało jej się ocknąć, zatrzepotać rzęsami w rozkojarzeniu, a następnie pokręcić głową na "nie".
— Nie przedstawił się... — a to była prawda, mężczyzna jej się nie przedstawił, sama dopisała sobie jego tożsamość. Nie mogła jednak powiedzieć Elvirze, kim był jej wybawiciel. W gazetach pisali przecież, że on nie żyje, a kuzynka uznałaby przeciwną informację za efekt uboczny strachu, który w tamtej chwili ścisnął ją za gardło, serce i żołądek. Rekolekcje zdarzeń przeżytych w tak wysokim stresie nie były najbardziej szczegółowe, a w dodatku na miejscu zbrodni było tak ciemno, że ktoś równie dobrze mógłby podszyć się pod zmarłego człowieka, by uchronić swoją tożsamość.
Niemniej jednak słowa Elviry przynosiły zamierzony efekt. Drżąca dłoń wzniosła się do policzka, z którego śmiałym ruchem starła kilka łez, a następnie dziewczyna pociągnęła nosem, prezentując obraz już tylko trochę żałośnie bezsilny. Kuzynka jednak wydawała się wierzyć nią z całego swego serca, ośmielać do dalszych prób kształcenia w magii i chyba tego właśnie Maria potrzebowała; dlatego zgodziła się na prędki trening, który później — wraz z typowym dla Marii pechem — okazał się być raczej niemiły w skutkach.
— Zawsze chciałaś być uzdrowicielką? — spytała zupełnie niespodziewanie, gdy usłyszała o tym, że uroki nie były szczególnie mocną stroną krewniaczki. W połączeniu z wykonywanym przez nią zawodem miało to nawet sens, w końcu uzdrowiciele mieli pomagać, a nie pojedynkować się w szczególnie okazały sposób. Chyba transmutacja była ze wszystkich dziedzin magii ostatnią (poza czarną magią oczywiście), którą powiązałaby z uzdrawianiem, ale Maria nie wiedziała o świecie zbyt wiele, toteż kolejne informacje przyjęła do siebie zupełnie bezrefleksyjnie.
Elvira mogła natomiast czuć, gdy prowadziła kuzynkę do ogrodu, że słowa o czarnej magii sprawiły, że mięśnie dziewczęcia napięły się mocno, a na jej twarzy zarysował się wyraz strachu pomieszanego z niezrozumieniem. Czarna magia mogła uratować życie? Czy to nie przeczyło wszystkiemu, co o tej dziedzinie mówił właściwie cały świat? Stawianie uroków na równi z czarną magią (albo nawet mówienie, że były gorsze) również spotkało się z (jeszcze milczącą) dezaprobatą dziewczęcia, które zmarszczyło lekko brwi, jakby poddawało się wielkiemu wysiłkowi umysłowemu, ale gdy przywitał je jeszcze nieco chłodny wiatr bawiący się w ogrodzie, przegonił on chmurne myśli znad głowy Marii.
Z tą jednak uwagą, że te powróciły do niej ze zdwojoną siłą.
Drapiący kaszel nie dawał jej spokoju. Przyłożyła prędko obie dłonie do swojego gardła, próbując wykrztusić z siebie coś, co podrażniało ścianki, co jednocześnie drapało i łaskotało. Zgięła się nawet w pół, wydając z siebie niezbyt przyjemne dźwięki, aż wreszcie wyrzuciła z siebie kilka gęsich piór, przy czym wszystkie były mokre i lepiące od śliny, a część z nich pokryła się nawet szkarłatem wprost z jej własnego gardła. Przerażona podniosła wzrok na Elvirę, czując, że znów chce się jej płakać, ale przynajmniej teraz mogła stać na obu nogach.
— Co się stało...? — wycharczała cicho, zupełnie zdezorientowana i bezsilna. Najlepiej usiadłaby na tych poduszkach ustawionych na ziemi i rozpłakała się na dobre, ale Elvira próbowała ją uspokoić. W normalnych warunkach poszłoby jej nawet nieźle, poza tym, że Maria miała przecież dalej królicze wibrysy przytwierdzone do twarzy, a teraz w dodatku znów zbierało ją na kaszel piórami. Dała się jednak zaprowadzić do środka, choć robiła wszystko, by spotkanie zakończyć jak najszybciej. Dlatego też, gdy kuzynka ją obejrzała i stwierdziła, że wszystkie przypadłości Marii były ostatecznie niezagrażającymi życiu konsekwencjami brykającej samopas magii, młodsza z panien Multon, znów rozpłakana, wybiegła z pokojów domu nad rzeką Avon, łapiąc prędko za swą miotłę i znikając ostatecznie na pokrytym jasnymi gwiazdami, nocnym niebie.
| z/tx2 [bylobrzydkobedzieladnie]
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Sypialnia Elviry
Szybka odpowiedź