Gabinet
AutorWiadomość
Gabinet
Najładniejsze z pomieszczeń, które kiedyś musiało być prywatną biblioteczką, Elvira przeznaczyła na swój przyszły gabinet. Nie mając możliwości stworzyć własnego miejsca pracy wcześniej, z wielką energią wzięła się do organizowania biurka, krzeseł, przyrządów i kozetki dla pacjentów. W oknach zawiesiła zasłony, które dało się skromnie zaciągnąć, a obrazy martwej natury i portrety wymieniła na swoje anatomiczne ryciny, wcześniej wiszące w gabinecie Munga i w mieszkaniu na Pokątnej. To tutaj miała zamiar zacząć przyjmować prywatnie na medyczne konsultacje. Początki musiały być trudne, nie od razu jednak Hogwart zbudowano.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 07.01.23 12:02, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
20.05
Otwarcie własnego gabinetu kosztowało zadziwiającą ilość wysiłku, nakładów finansowych i planowania. Wciąż nie czuła się pewnie ani stabilnie w nawale papierologii, bowiem do tej pory jedynym rodzajem dokumentów, którymi musiała się przejmować, były akta pacjentów, których leczyła z ramienia prywatnego, a ci nigdy nie mnożyli się jak grzyby po deszczu. Praca uzdrowiciela na zlecenie, dorywczego, odwiedzającego pacjenta w jego domu lub w rzadkich przypadkach zapraszającego do własnego mieszkania, nie imała się ogromu zaufania publicznego jakie musiała wyrobić sobie podejmując próbę założenia gabinetu z prawdziwego zdarzenia. Nie była to lecznica w pełnym tego słowa znaczeniu, nie miała sal ani lazaretu, przynajmniej nie obecnie, ale pragnęła zorganizowanej praktyki uzdrowiciela rodzinnego niekolidującej z jej drugą pracą, która z czasem - o ile Merlin da - otrzymałaby akredytację ministerialną, a to było coś wykraczającego poza wszelkie jej dotychczasowe obowiązki. Choć posiadała swoje prawo do wykonywania zawodu uzdrowiciela, którego kopię dumnie zawiesiła na ścianie gabinetu, a przepracowane lata na oddziale chorób wewnętrznych dodawały jej wiarygodności, przeczuwała, że będzie potrzebować pomocy w prowadzeniu działalności. Nabycie literatury biznesowej było jakimś początkiem, umożliwiło rozpoczęcie pierwszych serii dokumentacji finansowych oraz prowadzenie dokładniejszego systemu objętych tajemnicą akt, ale chciałaby, by w najbliższym czasie zerknął na to ktoś doświadczony. Coraz pilniej rozważała także możliwość rozpoczęcia nowej specjalizacji pod okiem drugiego specjalisty, w miejsce tej nieukończonej, z chorób genetycznych. Musiałaby tylko odnaleźć koronera skłonnego podjąć się przeprowadzenia kursu dla trzydziestoletniej panny i wydania potem odpowiedniej certyfikacji - miała nadzieję, że jej wkład w wojnę i uzyskane ordery będą działały na korzyść, kiedy już podejmie się walki z wiatrakami w systemie pełnej dyskryminacji brytyjskiej ochrony zdrowia.
Postronnemu zabawne mogłoby wydać się, że jedyny rodzaj dyskryminacji, jaki Elvira uważała za hańbiący, musiał dotyczyć bezpośrednio niej samej - do innych za to przyczyniała się walnie z pomocą własnej dłoni i różdżki. Dla niej jednak nie była to sprawa zabawna ani błaha, utrudnienia kobiecości stawały jej bowiem w gardle uciążliwiej od największej ości, choć z natury uparta i pełna bezczelności nie zamierzała poprzestawać dopóki usunięcie się w cień nie stanie się absolutną koniecznością. A oby nie stało, nie ponownie. Ledwie zdołała podnieść się z kolan po pierwszym ciosie, musiała więc stanąć na pewnych nogach, by nie dać powalić nigdy więcej.
Radziła sobie samodzielnie, radziła sobie świetnie - bez męża, bez rodziców, od których z niewdzięczną łaskawością przyjmować była skora wyłącznie pieniądze. Sama rozpisała plan na gabinet tak jak sama zdała przed laty wszelkie egzaminy, a do pracy tej podeszła z nie mniejszym entuzjazmem jak do przyrządzania domowego prosektorium. Kiedy miejsce pracy ze swoim olbrzymim biurkiem, kozetką, stolikami i regałami z ciemnego drewna nadającymi całości pozór osiemnastowiecznych prywatnych lecznic był gotowy, dopiero wówczas sięgać zaczęła rękami po sznurki podwiązane do innych nazwisk, innych głów.
Może tego właśnie brakowało jej dotąd do otwarcia praktyki, że nie potrafiła zrozumieć sensu zjednywania sobie pomocy. Faktu, że przy całej niewymyślonej samowystarczalności każdy większy projekt wymaga ludzi, którzy zajmą się pracą, na jakiej znają się najlepiej. Tam więc gdzie nie była pewna detali wystroju zachęcających potencjalnych pacjentów Elvira zwracała się do Odetty, gdy natomiast chciała zapoznać się lepiej z sensem i procedurą reklamy katalogu swojej oferty, pisywała do Primrose, tak zdolnej niemal, gdy przychodziło do przemawiania do tłumów, jak Elvira była w tym niezręczna i opryskliwa. Potrzebowała się zmieniać, potrzebowała budować swoje nazwisko od podstaw w nowym hrabstwie, tym, w którym wiele wieków temu pierwszy gabinet uzdrowicielski działający publicznie otworzył jej daleki przodek. Mężczyzna, niemniej jednak i tak dodawało to odwagi.
Najbardziej brakowało jej ekonomisty i prawnika, lecz pierwszym krokiem, który podjęła na drodze do legitymizacji swojego stanowiska w Worcestershire, było umówienie spotkania z uzdrowicielem Joachimem Bellem, należącym do szanowanych jednostek tego zawodu, a praktykującym w samym Birmingham. Wiedziała, że sporą estymą darzą go nawet lordowie okolicznych ziem i że najbardziej na rękę będzie jej zdobyć jego zaufanie - a jeśli nie zaufanie, przynajmniej niemą zgodę na to, by wynieść profesjonalną ochronę zdrowia na najwyższym poziomie poza same tylko wielkie miasta.
Nie żeby kierowały ją nagłe względy społeczne, choć mniemała, że dobrze wyglądać będzie, jeśli przylgnie do niej ich łatka.
Chciała po prostu zarabiać pieniądze z domu robiąc to, do czego się nadaje i co zawsze było jej największą przyjemnością zanim żałosny skandal pozbawił ją pozycji w Świętym Mungu - do którego poprzysięgła nie wrócić za żadne skarby, nie po tej zniewadze.
Uzdrowiciela Bella zaprosiła do swojego domu, rzecz jasna, aby zaprezentować dotychczas poczynione kroki, byleby jego męskie ego nie przyniosło mu pod czerep pomysłu, że jej plany nie są poważne czy prawdopodobne do zrealizowania. Na ten dzień zapewniła najlepszy porządek w gabinecie, lśniące blaty, najlepsze tytuły za szklanymi gablotami oraz słoiczek wybornej kawy, która pozostała jej jeszcze po spotkaniu z zaprzyjaźnionymi wiedźmami.
W godzinie wizyty ubrana była skromnie, godnie, ale nie przesadnie kobieco - w spódnicę do pół łydek spinaną wąskim paskiem z profesjonalnie wyglądającym futerałem na różdżkę, koszulę białą i sztywną od krochmalu oraz kardigan z rodzaju tych, który miał sprawiać wrażenie raczej pragmatyzmu niż przywiązania do tradycji.
- Miło mi powitać pana, panie Bell, w moich progach. Dziękuję raz jeszcze, że zgodził się pan przyjąć to zaproszenie - powitała uzdrowiciela wczesnym popołudniem, z nieco zbyt starannie maskowaną nerwowością, nadającą twarzy dziwacznych pozorów sztywności.
Starszy, siwiejący jegomość, poza spróchniałą moralnością, nie miał zapewne wielu cech, które mogły uczynić go ciężkim zawodnikiem w słownych potyczkach; niemniej jednak stresowała się Elvira własnym niedoświadczeniem na tym polu, choć nie było nikogo kto mógłby oglądać i oceniać ten pokaz sztuki dyskusji. Jedynie ona i życzliwy, ale nudny człowiek, od którego bardzo chciała dostać swoje, dość bardzo, by zagryzać język do krwi, gdy od samego już początku traktował ją z paternalistyczną troskliwością.
- Panno Multon, przytulny urządziła sobie tu panna kącik. Rozumiem uzasadnienie, które panna napisała, piękna okolica w pewnym oddaleniu od miasta zapewnia dyskrecję i komfort, punkt teleportacyjny jest też łatwo nanoszalny na mapach. Nie obawia się jednak panna otwierać praktyki w domu? Mój dobry przyjaciel, uzdrowiciel Grahams, swego czasu starszy pracownik oddziału zakażeń magicznych samego Munga, szukał w ostatnim czasie asystentki w Cranham... - Postukując palcami o ciemny blat słuchała z uprzejmością, choć jej kolano latało pod biurkiem, a pot wstępował na skronie. Oddychając głębiej, pozwalała człowiekowi cieszyć się brzmieniem własnego głosu, dopóki nie przeszedł do sedna, które istotne było również i dla niej. - ...w każdym bądź razie, mieszka panna sama, a lokalizacja ta stanie się bardziej lub mniej znana. Wystawi się panna na niebezpieczeństwo.
Ciężko było Elvirze stwierdzić, czy większą troskę Bell wyraża o jej dobrostan czy o własną męskość, której chwytał się uporczywie w tych nędznych próbach umniejszenia jej sile i odwadze. Czy może znów zapędzała się w niepotrzebne interpretacje? Nie mogła robić tego w tej chwili, więc, chwytając w palce filiżankę mocnej, czarnej kawy, przeszła do rozmowy tak rzeczowej, jak tylko mogła ją uczynić.
- Tak, to zasadne obawy, które od początku zechciałam brać pod uwagę. W tymże celu nawiązałam współpracę z uzdolnioną łamaczką klątw ze stolicy, z której umiejętności przyjdzie mi skorzystać podczas nakładania na dom niezbędnych zabezpieczeń, dla dobra mojego, ale i przede wszystkim potencjalnych pacjentów. Jestem zdeterminowana odpowiedzialnie podejść do ryzyka idącego za własną praktyką. Nie zniosłabym myśli o zawiedzeniu ludzi, którzy pokładają we mnie zaufanie. - Krótką chwilę zawahała się przed dodaniem ostatniego zdania, niemniej jednak zdecydowała się na to, zachowując nienapastliwą łagodność tonu; - A i ryzyko nie jest mi obce. Z ramienia ministerialnego pełniłam już służbę także na froncie.
Jeśli malowany słowem obraz dzielnej sanitariuszki zrobił na Joachimie większe wrażenie, nie dał jej tego od razu poznać, choć gdy przetarł już grube szkiełka swoich okularów i wsunął je z powrotem na nos, w bladych starczych oczach pojawiło się coś delikatniejszego, zakrawającego o szacunek.
- Tak, miałem okazję o tym słyszeć, panienko Multon. Szlachetne wieści rozchodzą się szybko, zwłaszcza, gdy dotykają bliskich. Dobrze więc, skoro wola jest silna, spójrzmy może wspólnie na panienki mapy. Czy dobrze widzę, że zaznaczono na nich cztery hrabstwa? Proszę mi powiedzieć...
Wiele było jeszcze do zrobienia w materii kontaktów, pierwsza z istotnych rozmów pozostawić ją jednak miała z niepodeptanymi nadziejami na przyszłość.
/zt
Otwarcie własnego gabinetu kosztowało zadziwiającą ilość wysiłku, nakładów finansowych i planowania. Wciąż nie czuła się pewnie ani stabilnie w nawale papierologii, bowiem do tej pory jedynym rodzajem dokumentów, którymi musiała się przejmować, były akta pacjentów, których leczyła z ramienia prywatnego, a ci nigdy nie mnożyli się jak grzyby po deszczu. Praca uzdrowiciela na zlecenie, dorywczego, odwiedzającego pacjenta w jego domu lub w rzadkich przypadkach zapraszającego do własnego mieszkania, nie imała się ogromu zaufania publicznego jakie musiała wyrobić sobie podejmując próbę założenia gabinetu z prawdziwego zdarzenia. Nie była to lecznica w pełnym tego słowa znaczeniu, nie miała sal ani lazaretu, przynajmniej nie obecnie, ale pragnęła zorganizowanej praktyki uzdrowiciela rodzinnego niekolidującej z jej drugą pracą, która z czasem - o ile Merlin da - otrzymałaby akredytację ministerialną, a to było coś wykraczającego poza wszelkie jej dotychczasowe obowiązki. Choć posiadała swoje prawo do wykonywania zawodu uzdrowiciela, którego kopię dumnie zawiesiła na ścianie gabinetu, a przepracowane lata na oddziale chorób wewnętrznych dodawały jej wiarygodności, przeczuwała, że będzie potrzebować pomocy w prowadzeniu działalności. Nabycie literatury biznesowej było jakimś początkiem, umożliwiło rozpoczęcie pierwszych serii dokumentacji finansowych oraz prowadzenie dokładniejszego systemu objętych tajemnicą akt, ale chciałaby, by w najbliższym czasie zerknął na to ktoś doświadczony. Coraz pilniej rozważała także możliwość rozpoczęcia nowej specjalizacji pod okiem drugiego specjalisty, w miejsce tej nieukończonej, z chorób genetycznych. Musiałaby tylko odnaleźć koronera skłonnego podjąć się przeprowadzenia kursu dla trzydziestoletniej panny i wydania potem odpowiedniej certyfikacji - miała nadzieję, że jej wkład w wojnę i uzyskane ordery będą działały na korzyść, kiedy już podejmie się walki z wiatrakami w systemie pełnej dyskryminacji brytyjskiej ochrony zdrowia.
Postronnemu zabawne mogłoby wydać się, że jedyny rodzaj dyskryminacji, jaki Elvira uważała za hańbiący, musiał dotyczyć bezpośrednio niej samej - do innych za to przyczyniała się walnie z pomocą własnej dłoni i różdżki. Dla niej jednak nie była to sprawa zabawna ani błaha, utrudnienia kobiecości stawały jej bowiem w gardle uciążliwiej od największej ości, choć z natury uparta i pełna bezczelności nie zamierzała poprzestawać dopóki usunięcie się w cień nie stanie się absolutną koniecznością. A oby nie stało, nie ponownie. Ledwie zdołała podnieść się z kolan po pierwszym ciosie, musiała więc stanąć na pewnych nogach, by nie dać powalić nigdy więcej.
Radziła sobie samodzielnie, radziła sobie świetnie - bez męża, bez rodziców, od których z niewdzięczną łaskawością przyjmować była skora wyłącznie pieniądze. Sama rozpisała plan na gabinet tak jak sama zdała przed laty wszelkie egzaminy, a do pracy tej podeszła z nie mniejszym entuzjazmem jak do przyrządzania domowego prosektorium. Kiedy miejsce pracy ze swoim olbrzymim biurkiem, kozetką, stolikami i regałami z ciemnego drewna nadającymi całości pozór osiemnastowiecznych prywatnych lecznic był gotowy, dopiero wówczas sięgać zaczęła rękami po sznurki podwiązane do innych nazwisk, innych głów.
Może tego właśnie brakowało jej dotąd do otwarcia praktyki, że nie potrafiła zrozumieć sensu zjednywania sobie pomocy. Faktu, że przy całej niewymyślonej samowystarczalności każdy większy projekt wymaga ludzi, którzy zajmą się pracą, na jakiej znają się najlepiej. Tam więc gdzie nie była pewna detali wystroju zachęcających potencjalnych pacjentów Elvira zwracała się do Odetty, gdy natomiast chciała zapoznać się lepiej z sensem i procedurą reklamy katalogu swojej oferty, pisywała do Primrose, tak zdolnej niemal, gdy przychodziło do przemawiania do tłumów, jak Elvira była w tym niezręczna i opryskliwa. Potrzebowała się zmieniać, potrzebowała budować swoje nazwisko od podstaw w nowym hrabstwie, tym, w którym wiele wieków temu pierwszy gabinet uzdrowicielski działający publicznie otworzył jej daleki przodek. Mężczyzna, niemniej jednak i tak dodawało to odwagi.
Najbardziej brakowało jej ekonomisty i prawnika, lecz pierwszym krokiem, który podjęła na drodze do legitymizacji swojego stanowiska w Worcestershire, było umówienie spotkania z uzdrowicielem Joachimem Bellem, należącym do szanowanych jednostek tego zawodu, a praktykującym w samym Birmingham. Wiedziała, że sporą estymą darzą go nawet lordowie okolicznych ziem i że najbardziej na rękę będzie jej zdobyć jego zaufanie - a jeśli nie zaufanie, przynajmniej niemą zgodę na to, by wynieść profesjonalną ochronę zdrowia na najwyższym poziomie poza same tylko wielkie miasta.
Nie żeby kierowały ją nagłe względy społeczne, choć mniemała, że dobrze wyglądać będzie, jeśli przylgnie do niej ich łatka.
Chciała po prostu zarabiać pieniądze z domu robiąc to, do czego się nadaje i co zawsze było jej największą przyjemnością zanim żałosny skandal pozbawił ją pozycji w Świętym Mungu - do którego poprzysięgła nie wrócić za żadne skarby, nie po tej zniewadze.
Uzdrowiciela Bella zaprosiła do swojego domu, rzecz jasna, aby zaprezentować dotychczas poczynione kroki, byleby jego męskie ego nie przyniosło mu pod czerep pomysłu, że jej plany nie są poważne czy prawdopodobne do zrealizowania. Na ten dzień zapewniła najlepszy porządek w gabinecie, lśniące blaty, najlepsze tytuły za szklanymi gablotami oraz słoiczek wybornej kawy, która pozostała jej jeszcze po spotkaniu z zaprzyjaźnionymi wiedźmami.
W godzinie wizyty ubrana była skromnie, godnie, ale nie przesadnie kobieco - w spódnicę do pół łydek spinaną wąskim paskiem z profesjonalnie wyglądającym futerałem na różdżkę, koszulę białą i sztywną od krochmalu oraz kardigan z rodzaju tych, który miał sprawiać wrażenie raczej pragmatyzmu niż przywiązania do tradycji.
- Miło mi powitać pana, panie Bell, w moich progach. Dziękuję raz jeszcze, że zgodził się pan przyjąć to zaproszenie - powitała uzdrowiciela wczesnym popołudniem, z nieco zbyt starannie maskowaną nerwowością, nadającą twarzy dziwacznych pozorów sztywności.
Starszy, siwiejący jegomość, poza spróchniałą moralnością, nie miał zapewne wielu cech, które mogły uczynić go ciężkim zawodnikiem w słownych potyczkach; niemniej jednak stresowała się Elvira własnym niedoświadczeniem na tym polu, choć nie było nikogo kto mógłby oglądać i oceniać ten pokaz sztuki dyskusji. Jedynie ona i życzliwy, ale nudny człowiek, od którego bardzo chciała dostać swoje, dość bardzo, by zagryzać język do krwi, gdy od samego już początku traktował ją z paternalistyczną troskliwością.
- Panno Multon, przytulny urządziła sobie tu panna kącik. Rozumiem uzasadnienie, które panna napisała, piękna okolica w pewnym oddaleniu od miasta zapewnia dyskrecję i komfort, punkt teleportacyjny jest też łatwo nanoszalny na mapach. Nie obawia się jednak panna otwierać praktyki w domu? Mój dobry przyjaciel, uzdrowiciel Grahams, swego czasu starszy pracownik oddziału zakażeń magicznych samego Munga, szukał w ostatnim czasie asystentki w Cranham... - Postukując palcami o ciemny blat słuchała z uprzejmością, choć jej kolano latało pod biurkiem, a pot wstępował na skronie. Oddychając głębiej, pozwalała człowiekowi cieszyć się brzmieniem własnego głosu, dopóki nie przeszedł do sedna, które istotne było również i dla niej. - ...w każdym bądź razie, mieszka panna sama, a lokalizacja ta stanie się bardziej lub mniej znana. Wystawi się panna na niebezpieczeństwo.
Ciężko było Elvirze stwierdzić, czy większą troskę Bell wyraża o jej dobrostan czy o własną męskość, której chwytał się uporczywie w tych nędznych próbach umniejszenia jej sile i odwadze. Czy może znów zapędzała się w niepotrzebne interpretacje? Nie mogła robić tego w tej chwili, więc, chwytając w palce filiżankę mocnej, czarnej kawy, przeszła do rozmowy tak rzeczowej, jak tylko mogła ją uczynić.
- Tak, to zasadne obawy, które od początku zechciałam brać pod uwagę. W tymże celu nawiązałam współpracę z uzdolnioną łamaczką klątw ze stolicy, z której umiejętności przyjdzie mi skorzystać podczas nakładania na dom niezbędnych zabezpieczeń, dla dobra mojego, ale i przede wszystkim potencjalnych pacjentów. Jestem zdeterminowana odpowiedzialnie podejść do ryzyka idącego za własną praktyką. Nie zniosłabym myśli o zawiedzeniu ludzi, którzy pokładają we mnie zaufanie. - Krótką chwilę zawahała się przed dodaniem ostatniego zdania, niemniej jednak zdecydowała się na to, zachowując nienapastliwą łagodność tonu; - A i ryzyko nie jest mi obce. Z ramienia ministerialnego pełniłam już służbę także na froncie.
Jeśli malowany słowem obraz dzielnej sanitariuszki zrobił na Joachimie większe wrażenie, nie dał jej tego od razu poznać, choć gdy przetarł już grube szkiełka swoich okularów i wsunął je z powrotem na nos, w bladych starczych oczach pojawiło się coś delikatniejszego, zakrawającego o szacunek.
- Tak, miałem okazję o tym słyszeć, panienko Multon. Szlachetne wieści rozchodzą się szybko, zwłaszcza, gdy dotykają bliskich. Dobrze więc, skoro wola jest silna, spójrzmy może wspólnie na panienki mapy. Czy dobrze widzę, że zaznaczono na nich cztery hrabstwa? Proszę mi powiedzieć...
Wiele było jeszcze do zrobienia w materii kontaktów, pierwsza z istotnych rozmów pozostawić ją jednak miała z niepodeptanymi nadziejami na przyszłość.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wzrok Minerwy
Gabinet stanowiący najelegantsze pomieszczenie w domu na czas przyjęcia nie był jeszcze w pełni gotowy do objęcia funkcji, jakie Elvira przeznaczyła mu na przyszłość. Odwiedzać można go było swobodnie, przeglądać tytuły książek na obszernych regałach, z których jedynie część należała oryginalnie do Elviry i została przez nią przywieziona z Londynu. Na ciemnym biurku rozłożone były zarówno szachy czarodziejów jak i karty do gry w kościanego pokera - jeżeli ktoś wyraziłby na to ochotę. Elvira poinformowała też swoich gości, że jeśli chcą, mogą swobodnie pożyczać woluminy, których zawartości sama nie miała jeszcze okazji dokładnie przejrzeć - byleby odnalazły potem drogę z powrotem do Worcestershire.
Biblioteczka
Opcjonalne wykonanie rzutu kością k8 na książkę, która rzuci Ci się w oko - można zabrać ją do domu! I zwrócić.
1. Poskromienie Złośnicy - komedia Williama Szekspira
2. Anatomia topograficzna i stosowana - książka wspomagająca naukę
3. Blizny Salem: Eseje o procesach czarownic z 1692 r. - historyczna, drastyczna
4. Poradnik samodzielnej konserwacji mioteł - książka wspomagająca naukę
5. Szlachectwo naturalne, czyli genealogia prawdziwych czarodziejów - książka opisująca rody szlachetne Wielkiej Brytanii
6. Poradnik magicznej samoobrony - książka wspomagająca naukę
7. Czarodzieje są z Neptuna, czarownice są z Saturna - staromodna książka o miłości i psychologii płci
8. Cassandra i jej kot Gustavus - powieść Lisbeth Scintilli
Biblioteczka
Opcjonalne wykonanie rzutu kością k8 na książkę, która rzuci Ci się w oko - można zabrać ją do domu! I zwrócić.
1. Poskromienie Złośnicy - komedia Williama Szekspira
2. Anatomia topograficzna i stosowana - książka wspomagająca naukę
3. Blizny Salem: Eseje o procesach czarownic z 1692 r. - historyczna, drastyczna
4. Poradnik samodzielnej konserwacji mioteł - książka wspomagająca naukę
5. Szlachectwo naturalne, czyli genealogia prawdziwych czarodziejów - książka opisująca rody szlachetne Wielkiej Brytanii
6. Poradnik magicznej samoobrony - książka wspomagająca naukę
7. Czarodzieje są z Neptuna, czarownice są z Saturna - staromodna książka o miłości i psychologii płci
8. Cassandra i jej kot Gustavus - powieść Lisbeth Scintilli
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
04.07
Pierwsze miesiące prosperowania prywatnego gabinetu nie przyniosły Elvirze znaczących przychodów, kontynuowała jednak z uporem organizowanie ogłoszeń i finansów z pomocą zaufanych czarodziejów i uzdrowicieli, przy których udziale doprowadziła do założenia działalności. W pierwszej kolejności musiała rzecz jasna oferować swoim przyszłym stałym pacjentom wizyty domowe - wyszukiwała ich sama w miastach i wsiach Worcestershire i Gloucestershire, odwiedzała i pozwalała, by wieści o jej sukcesach nosiły się dalej. Była wszak nie tylko wieloletnią pracowniczką stolicy, ale też tymczasową opiekunką szlachty i bohaterką ubogich z Warwickshire i Staffordshire. Czuła się z tą rolą niezmiernie nieswojo, nie miała jednak skrupułów, aby wykorzystywać ją na swoją korzyść. Przyjaciele z Durham i przyjaciele w Broadway Tower dodali jej wiarygodności, gdy wkroczyła na ulice miast - pachnąca kwiatami stara panna w szarej spódnicy i białej koszuli z wysokim kołnierzem. W tym śmiesznym stroju i z długim, cienkim warkoczem sięgającym pasa nie przypominała siebie w najmniejszym stopniu, lecz koniec końców zadziałało to chyba na jej korzyść. Udało jej się zarobić złoto w mieszkaniach i zanęcić okoliczników do odwiedzania jej samotni w chwilach potrzeby. Wizyty umawiano listownie i ich pilnowaniem zajmowała się osobiście po oddelegowaniu części obowiązków prosektoryjnych do Katyi. Była to rozsądna, choć nieco zbyt prostolinijna dziewczyna półkrwi z Evesham, dorabiająca sobie w czasie poranków sprzątaniem i organizacją prosektorium, aby było ono zdatne do pracy. Zajmowała się także transportem ciał, które nie były już Elvirze potrzebne, czy to z powrotem do rodzin, czy na zbiorową mogiłę, w zależności od tego, na kogo akurat trafiło.
Z tym odciążeniem mogła w pełni skupić się na specjalistycznej pracy, czy to ze skalpelem, czy z różdżką w ręku. Tego ciepłego letniego dnia miała akurat umówione dwie wizyty, od samego rana popijała więc zbożową kawę, upinając włosy z pedantyczną dbałością i upewniając się, że zarówno fotel jak i kozetka są czyste i przygotowane na przyjęcie gości. Potem zanurzyła nos w dokumentach, które dostarczono jej do tej pory, tak że w godzinie nadejścia pierwszego pacjenta, o czym poinformowały ją bariery ochronne domu, mogła czarująco podnieść zza nich spojrzenie.
Z uprzejmym uśmiechem powitała starszego mężczyznę, czystej krwi czarodzieja i szanowanego w Gloucester alchemika. Lubiła go za jego rzeczowość i poglądy umiejscowione po właściwej stronie, dziś jednak od progu wydał jej się wymizerniały. Przebijająca między ciemnymi strąkami siwizna rzucała się w oczy bardziej niż zwykle, mężczyzna z wyraźnym wysiłkiem zaciągał powietrze i stawiał kolejne kroki.
- Panie MacMarthy, co pana do mnie dziś sprowadza? - spytała życzliwym tonem, którego dawniej nie potrafiła z siebie wykrzesać. W szpitalu była jeszcze dość arogancka, by uznawać, że dzięki zdolnościom i osiągnięciom nikt jej nigdy nie wyrzuci, teraz jednak wiedziała, że jeśli chce utrzymać swój gabinet, musiała na pierwszym miejscu stawiać komfort pacjenta. Nic dziwnego, że większą przyjemność sprawiała jej praca w prosektorium lub na froncie, z ludźmi nieprzytomnymi lub zbyt rannymi, by ją irytować.
- Jestem osłabiony, pani Multon. - Za to też go lubiła. Nigdy nie nazywał jej panienką, nadając tym samym większą godność jej statusowi samodzielnej uzdrowicielki. - Od paru dni nie mogę całą noc wystać przy kociołku, a zamówienia się same nie zrealizują. Dostaję zadyszki już przy wejściu na pierwsze piętro w domu. Żona mówi, że to wszystko wina tych oparów, ale ja tam nie wiem. Starzeję się.
Elvira niedostrzegalnie przygryzła dolną wargę, notując dotychczasowe informacje na świeżo założonej karcie wizyty. Potem postukała delikatnie stalówką pióra w pergamin i pozwoliła, by samopisząca funkcja przejęła konieczność dokumentowania. Sama wstała i wskazała panu MacMarthy wysoką kozetkę, na której mogła przebadać go za grubymi zasłonami osłaniającymi okna.
- Zdarzały się panu upadki, utraty przytomności? - pytała, oglądając jego skórę, gałki oczne, palce i paznokcie, a potem przykładając dłoń do piątego międzyżebrza, by wyczuć uderzenie koniuszkowe. Już wtedy odczuła, że jest ono stłumione, ledwie wyczuwalne pod palcami ręki, ale pozwoliła mężczyźnie mówić.
- Upadki może nie... czasem mi się zakręci w głowie. Zwykle jak złapię zadyszkę.
Skinęła głową.
- Ma pan duszności w spoczynku? Czy pojawiają się już przy wstawaniu?
Mężczyzna musiał się chwilę zastanowić.
- W spoczynku chyba nie. Ale lepiej mi się śpi na siedząco.
Ta informacja była istotna, mogąc sugerować jakiegoś rodzaju zastój w krążeniu płucnym, być może nadciśnienie, a może nadmiar płynu. Poprosiła mężczyznę o rozpięcie koszuli i zabrała się do badania fizykalnego, korzystając przy tym z najbardziej podstawowych zaklęć diagnostycznych - Diagno Coro i Diagno Haemo. To co od razu podpowiedziało jej pierwsze zaklęcie, nabrało szerszego kontekstu po rzuceniu czarów bardziej skomplikowanych. Pozwoliła, by skala rtęciowa przy pomocy różdżki pokazała jej aktualne ciśnienie tętnicze pacjenta, a potem gołą ręką złapała go za nadgarstek i zbadała tętno, ufając w tym kontekście bardziej własnemu czuciu, do czego zachęcano ich podczas stażu w Mungu. W diagnozowaniu magia jest narzędziem takim samym jak zmysły.
- Obraz wskazuje na drzewienie sercowe. - O tym powinna myśleć w pierwszej kolejności w przypadku czarodzieja pełniącego zawód alchemika, nim jednak w pełni uwierzyła obrazowi, który sugerowała jej różdżka, dokonała dokładniejszych pomiarów w celu wykluczenia powikłań z tendencją do przejścia w problemy trwałe. Na chorobach wewnętrznych niejednokrotnie mierzyła się z takimi przypadłościami i niejednokrotnie też musiała przekonywać się, że samo rzucenie zaklęcia diagnostycznego bywa niewystarczające, gdy wiedza uzdrowiciela nie jest pełna.
Cóż, jej była.
W innym razie nie założyłaby tego gabinetu.
- Czy to śmiertelne, pani Multon? Potrzebny mi szpital? - zapytał pan MacMarthy, przez którego, jak zauważyła z cieniem rozbawienia, przemawiała raczej frustracja niż zmartwienie. Był to prawdziwy człowiek pracy i chyba potrafiła go w tej cesze zrozumieć. - Może wystarczy eliksir? Uwarzę go, a pani mi go rozpisze.
- Mmm. - Miała pewne wątpliwości co do alchemików na tyle pewnych siebie, by później, prawdopodobnie, modyfikować dawkowanie leków samodzielnie, ale w tym momencie nie to było pytaniem kluczowym. - Nie będę przed panem ukrywać, że jest to choroba groźna. Nieleczona doprowadza do trwałego uszkodzenia serca, a w dalszym ciągu do śmierci. U pana jednak stadium jest wczesne, rozsądnie postąpił pan odwiedzając mnie dziś. Wdrożymy leczenie przeciwpłytkowe oraz eliksiry o działaniu inotropowym dodatnim. To przyspieszy pracę serca i cyrkulację krwi w ustroju, aby wzmocnić organizm. - Już zaczęła pisać na recepcie nazwy substancji koniecznych do zakupienia, ale widząc, że pan MacMarthy wciąż upiera się przy ich samodzielnym warzeniu, musiała go poinformować. - Niestety, leczenie będzie trwało długo i wymagało z pana strony stałych kontroli, terminowych, a także w czasie ewentualnych zaostrzeń. Co jednak najważniejsze, na ten czas będzie pan musiał wstrzymać się od kontaktu z roślinami i ingrediencjami pochodzenia roślinnego. Co za tym idzie, wziąć urlop zdrowotny, na tak długo jak to będzie konieczne.
Mężczyzna, dotąd spokojny, zaczął nerwowo pocierać dłońmi kolana. Widziała jak jego sinawa skóra robi się czerwona, a klatka piersiowa unosi się szybciej.
- Nie mogę tak po prostu przestać pracować!
Przyłożyła miękką końcówkę pióra do ust.
- Rozumiem to, może pan jednak wykorzystać ten czas na zajęcia dodatkowe. Nic nie stoi na przeszkodzie, by w tym czasie podjął się pan na przykład przekazywania swojej rozległej wiedzy za pieniądze. Zarabiałam w ten sposób w czasach organizacji samodzielnego gabinetu. - Była to tylko półprawda, bo cały czas utrzymywała też inne źródła dochodu, a nauczanie było bardziej jej pragnieniem niż sposobem przetrwania, ale przeczuwała, że może to uspokoić czarodzieja będącego na skraju gwałtownej tachyarytmii. - Ma pan bardzo osłabione serce i do czasu pozbycia się wszelkich śladów pasożyta, który wywołał chorobę, musi pan unikać stresu i dużego wysiłku. Wiem, że rzeczywistość temu nie sprzyja, ale jakkolwiek ponuro to nie zabrzmi, zawieszenie broni jest najlepszym czasem na zdrowienie z ciężkich chorób. - Wypisała pacjentowi zalecenia terapeutyczne i przesunęła je po blacie wielkiego, czarnego biurka.
Potem wstała po raz kolejny, by pobrać pacjentowi niewielką próbkę krwi na dodatkowe badania parazytologiczne. W tej specjalności nie miała dużej wiedzy, zamierzała jednak posiłkować się znajomościami. Być może Zachary'ego, a może Erica Plumma z Manchesteru, czas miał pokazać.
/zt
Pierwsze miesiące prosperowania prywatnego gabinetu nie przyniosły Elvirze znaczących przychodów, kontynuowała jednak z uporem organizowanie ogłoszeń i finansów z pomocą zaufanych czarodziejów i uzdrowicieli, przy których udziale doprowadziła do założenia działalności. W pierwszej kolejności musiała rzecz jasna oferować swoim przyszłym stałym pacjentom wizyty domowe - wyszukiwała ich sama w miastach i wsiach Worcestershire i Gloucestershire, odwiedzała i pozwalała, by wieści o jej sukcesach nosiły się dalej. Była wszak nie tylko wieloletnią pracowniczką stolicy, ale też tymczasową opiekunką szlachty i bohaterką ubogich z Warwickshire i Staffordshire. Czuła się z tą rolą niezmiernie nieswojo, nie miała jednak skrupułów, aby wykorzystywać ją na swoją korzyść. Przyjaciele z Durham i przyjaciele w Broadway Tower dodali jej wiarygodności, gdy wkroczyła na ulice miast - pachnąca kwiatami stara panna w szarej spódnicy i białej koszuli z wysokim kołnierzem. W tym śmiesznym stroju i z długim, cienkim warkoczem sięgającym pasa nie przypominała siebie w najmniejszym stopniu, lecz koniec końców zadziałało to chyba na jej korzyść. Udało jej się zarobić złoto w mieszkaniach i zanęcić okoliczników do odwiedzania jej samotni w chwilach potrzeby. Wizyty umawiano listownie i ich pilnowaniem zajmowała się osobiście po oddelegowaniu części obowiązków prosektoryjnych do Katyi. Była to rozsądna, choć nieco zbyt prostolinijna dziewczyna półkrwi z Evesham, dorabiająca sobie w czasie poranków sprzątaniem i organizacją prosektorium, aby było ono zdatne do pracy. Zajmowała się także transportem ciał, które nie były już Elvirze potrzebne, czy to z powrotem do rodzin, czy na zbiorową mogiłę, w zależności od tego, na kogo akurat trafiło.
Z tym odciążeniem mogła w pełni skupić się na specjalistycznej pracy, czy to ze skalpelem, czy z różdżką w ręku. Tego ciepłego letniego dnia miała akurat umówione dwie wizyty, od samego rana popijała więc zbożową kawę, upinając włosy z pedantyczną dbałością i upewniając się, że zarówno fotel jak i kozetka są czyste i przygotowane na przyjęcie gości. Potem zanurzyła nos w dokumentach, które dostarczono jej do tej pory, tak że w godzinie nadejścia pierwszego pacjenta, o czym poinformowały ją bariery ochronne domu, mogła czarująco podnieść zza nich spojrzenie.
Z uprzejmym uśmiechem powitała starszego mężczyznę, czystej krwi czarodzieja i szanowanego w Gloucester alchemika. Lubiła go za jego rzeczowość i poglądy umiejscowione po właściwej stronie, dziś jednak od progu wydał jej się wymizerniały. Przebijająca między ciemnymi strąkami siwizna rzucała się w oczy bardziej niż zwykle, mężczyzna z wyraźnym wysiłkiem zaciągał powietrze i stawiał kolejne kroki.
- Panie MacMarthy, co pana do mnie dziś sprowadza? - spytała życzliwym tonem, którego dawniej nie potrafiła z siebie wykrzesać. W szpitalu była jeszcze dość arogancka, by uznawać, że dzięki zdolnościom i osiągnięciom nikt jej nigdy nie wyrzuci, teraz jednak wiedziała, że jeśli chce utrzymać swój gabinet, musiała na pierwszym miejscu stawiać komfort pacjenta. Nic dziwnego, że większą przyjemność sprawiała jej praca w prosektorium lub na froncie, z ludźmi nieprzytomnymi lub zbyt rannymi, by ją irytować.
- Jestem osłabiony, pani Multon. - Za to też go lubiła. Nigdy nie nazywał jej panienką, nadając tym samym większą godność jej statusowi samodzielnej uzdrowicielki. - Od paru dni nie mogę całą noc wystać przy kociołku, a zamówienia się same nie zrealizują. Dostaję zadyszki już przy wejściu na pierwsze piętro w domu. Żona mówi, że to wszystko wina tych oparów, ale ja tam nie wiem. Starzeję się.
Elvira niedostrzegalnie przygryzła dolną wargę, notując dotychczasowe informacje na świeżo założonej karcie wizyty. Potem postukała delikatnie stalówką pióra w pergamin i pozwoliła, by samopisząca funkcja przejęła konieczność dokumentowania. Sama wstała i wskazała panu MacMarthy wysoką kozetkę, na której mogła przebadać go za grubymi zasłonami osłaniającymi okna.
- Zdarzały się panu upadki, utraty przytomności? - pytała, oglądając jego skórę, gałki oczne, palce i paznokcie, a potem przykładając dłoń do piątego międzyżebrza, by wyczuć uderzenie koniuszkowe. Już wtedy odczuła, że jest ono stłumione, ledwie wyczuwalne pod palcami ręki, ale pozwoliła mężczyźnie mówić.
- Upadki może nie... czasem mi się zakręci w głowie. Zwykle jak złapię zadyszkę.
Skinęła głową.
- Ma pan duszności w spoczynku? Czy pojawiają się już przy wstawaniu?
Mężczyzna musiał się chwilę zastanowić.
- W spoczynku chyba nie. Ale lepiej mi się śpi na siedząco.
Ta informacja była istotna, mogąc sugerować jakiegoś rodzaju zastój w krążeniu płucnym, być może nadciśnienie, a może nadmiar płynu. Poprosiła mężczyznę o rozpięcie koszuli i zabrała się do badania fizykalnego, korzystając przy tym z najbardziej podstawowych zaklęć diagnostycznych - Diagno Coro i Diagno Haemo. To co od razu podpowiedziało jej pierwsze zaklęcie, nabrało szerszego kontekstu po rzuceniu czarów bardziej skomplikowanych. Pozwoliła, by skala rtęciowa przy pomocy różdżki pokazała jej aktualne ciśnienie tętnicze pacjenta, a potem gołą ręką złapała go za nadgarstek i zbadała tętno, ufając w tym kontekście bardziej własnemu czuciu, do czego zachęcano ich podczas stażu w Mungu. W diagnozowaniu magia jest narzędziem takim samym jak zmysły.
- Obraz wskazuje na drzewienie sercowe. - O tym powinna myśleć w pierwszej kolejności w przypadku czarodzieja pełniącego zawód alchemika, nim jednak w pełni uwierzyła obrazowi, który sugerowała jej różdżka, dokonała dokładniejszych pomiarów w celu wykluczenia powikłań z tendencją do przejścia w problemy trwałe. Na chorobach wewnętrznych niejednokrotnie mierzyła się z takimi przypadłościami i niejednokrotnie też musiała przekonywać się, że samo rzucenie zaklęcia diagnostycznego bywa niewystarczające, gdy wiedza uzdrowiciela nie jest pełna.
Cóż, jej była.
W innym razie nie założyłaby tego gabinetu.
- Czy to śmiertelne, pani Multon? Potrzebny mi szpital? - zapytał pan MacMarthy, przez którego, jak zauważyła z cieniem rozbawienia, przemawiała raczej frustracja niż zmartwienie. Był to prawdziwy człowiek pracy i chyba potrafiła go w tej cesze zrozumieć. - Może wystarczy eliksir? Uwarzę go, a pani mi go rozpisze.
- Mmm. - Miała pewne wątpliwości co do alchemików na tyle pewnych siebie, by później, prawdopodobnie, modyfikować dawkowanie leków samodzielnie, ale w tym momencie nie to było pytaniem kluczowym. - Nie będę przed panem ukrywać, że jest to choroba groźna. Nieleczona doprowadza do trwałego uszkodzenia serca, a w dalszym ciągu do śmierci. U pana jednak stadium jest wczesne, rozsądnie postąpił pan odwiedzając mnie dziś. Wdrożymy leczenie przeciwpłytkowe oraz eliksiry o działaniu inotropowym dodatnim. To przyspieszy pracę serca i cyrkulację krwi w ustroju, aby wzmocnić organizm. - Już zaczęła pisać na recepcie nazwy substancji koniecznych do zakupienia, ale widząc, że pan MacMarthy wciąż upiera się przy ich samodzielnym warzeniu, musiała go poinformować. - Niestety, leczenie będzie trwało długo i wymagało z pana strony stałych kontroli, terminowych, a także w czasie ewentualnych zaostrzeń. Co jednak najważniejsze, na ten czas będzie pan musiał wstrzymać się od kontaktu z roślinami i ingrediencjami pochodzenia roślinnego. Co za tym idzie, wziąć urlop zdrowotny, na tak długo jak to będzie konieczne.
Mężczyzna, dotąd spokojny, zaczął nerwowo pocierać dłońmi kolana. Widziała jak jego sinawa skóra robi się czerwona, a klatka piersiowa unosi się szybciej.
- Nie mogę tak po prostu przestać pracować!
Przyłożyła miękką końcówkę pióra do ust.
- Rozumiem to, może pan jednak wykorzystać ten czas na zajęcia dodatkowe. Nic nie stoi na przeszkodzie, by w tym czasie podjął się pan na przykład przekazywania swojej rozległej wiedzy za pieniądze. Zarabiałam w ten sposób w czasach organizacji samodzielnego gabinetu. - Była to tylko półprawda, bo cały czas utrzymywała też inne źródła dochodu, a nauczanie było bardziej jej pragnieniem niż sposobem przetrwania, ale przeczuwała, że może to uspokoić czarodzieja będącego na skraju gwałtownej tachyarytmii. - Ma pan bardzo osłabione serce i do czasu pozbycia się wszelkich śladów pasożyta, który wywołał chorobę, musi pan unikać stresu i dużego wysiłku. Wiem, że rzeczywistość temu nie sprzyja, ale jakkolwiek ponuro to nie zabrzmi, zawieszenie broni jest najlepszym czasem na zdrowienie z ciężkich chorób. - Wypisała pacjentowi zalecenia terapeutyczne i przesunęła je po blacie wielkiego, czarnego biurka.
Potem wstała po raz kolejny, by pobrać pacjentowi niewielką próbkę krwi na dodatkowe badania parazytologiczne. W tej specjalności nie miała dużej wiedzy, zamierzała jednak posiłkować się znajomościami. Być może Zachary'ego, a może Erica Plumma z Manchesteru, czas miał pokazać.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
13.07
Mulciber; jedno z niewielu nazwisk, na którego dźwięk w rzeczywistości odwracała się przez ramię, krzywiąc usta w wyrazie, który miał maskować niepokój. Byli czystokrwistymi czarodziejami i pod każdym względem wszystkim, o co w nowej Wielkiej Brytanii walczyli, ale i tak nie była w stanie przejść ponad niechęć, którą do nich czuła przez sam tylko fakt bycia spokrewnionym ze wspaniałym namiestnikiem, wzorem do naśladowania.
- Może ktoś go w końcu zabije - powiedziała pogodnie do własnego odbicia w lustrze, gdy nakładała cienkim pędzelkiem czernidło na powieki. Jeszcze jedna mała kreska, ślady różu na ustach, wszystko to czego nauczyła ją Odetta o upiększaniu. Nigdy by nie pomyślała, że kiedyś będzie zwracać na to uwagę. - To byłby pogrzeb stulecia. Więcej ludzi niż u Blacków. Sama zrobiłabym piękny wieniec z czarnych róż. I, och, jak gorzkie łzy roniłabym nad trumną bohatera - mamrotała. Odkąd wyprowadziła się z gwarnego Londynu zdarzało jej się rozmawiać z samą sobą, zwłaszcza od czasu, gdy jej sowa obraziła się na nią na wieki i wyniosła na strych.
Nie życzyła Ramseyowi Mulciberowi śmierci, nie naprawdę. Był potężnym czarodziejem i wspaniałym przywódcą, gdy przychodziło do rewolucji i podejmowania decyzji. Był też jednak skurwysynem, potworem i manipulantem. To że nie życzyła mu śmierci nie znaczy, że nie miała już w głowie kroju sukienki, jaką ubrałaby na jego pogrzeb.
Dźwięk dzwonka wyrwał ją z zamyślenia. Ścieśniła wąski, czarny pasek, który okalał jej szczupłą talię i poprawiła wysoki dekolt białawej, letniej sukienki, skromnie kończącej się w połowie łydki. Włosy upięła mocno, na usta przywołała sztuczny uśmiech. W sprawach biznesowych każdego przyjmowała z godnością uzdrowicielki. Nawet, gdy, tak się złożyło, miał na nazwisko Mulciber.
- Witam, panie Mulciber, to dla mnie wielka przyjemność, że zgodził się pan na spotkanie - wypowiedziała słodką formułkę w progu, oceniając szczupłego mężczyznę od stóp do głów. Wszyscy Mulciberowie wyglądali trochę jak strachy na wróble, ale ten był wyraźnie młodszy. Liczyła na to, że przynajmniej w sprawie jego kompetencji nie została okłamana. Napisała do niego w końcu z polecenia, potrzebując księgowego, który nauczy ją jak radzić sobie z księgami rachunkowymi jej nowego gabinetu. Początkiem myślała arogancko, że jest to rzecz łatwa, którą zrozumie sama, ale mając na biurku stos dokumentów zdecydowała wreszcie, że na przetrwaniu biznesu zależy jej bardziej niż na dumie. Zwłaszcza, gdyby w tym procesie miała stracić swoje nienajtańsze w utrzymaniu prosektorium. - Zapraszam do mojego gabinetu. Proszę się rozgościć. Czy ma pan może ochotę na kawę? - Suche słowa raczej nie były szczere, ale nauczyła się już dobrze maskować swoje prawdziwe myśli podczas odwiecznej gry pozorów.
Mind over matter
Does it matter to any of us?
Does it matter to any of us?
Mulciber; jedno z niewielu nazwisk, na którego dźwięk w rzeczywistości odwracała się przez ramię, krzywiąc usta w wyrazie, który miał maskować niepokój. Byli czystokrwistymi czarodziejami i pod każdym względem wszystkim, o co w nowej Wielkiej Brytanii walczyli, ale i tak nie była w stanie przejść ponad niechęć, którą do nich czuła przez sam tylko fakt bycia spokrewnionym ze wspaniałym namiestnikiem, wzorem do naśladowania.
- Może ktoś go w końcu zabije - powiedziała pogodnie do własnego odbicia w lustrze, gdy nakładała cienkim pędzelkiem czernidło na powieki. Jeszcze jedna mała kreska, ślady różu na ustach, wszystko to czego nauczyła ją Odetta o upiększaniu. Nigdy by nie pomyślała, że kiedyś będzie zwracać na to uwagę. - To byłby pogrzeb stulecia. Więcej ludzi niż u Blacków. Sama zrobiłabym piękny wieniec z czarnych róż. I, och, jak gorzkie łzy roniłabym nad trumną bohatera - mamrotała. Odkąd wyprowadziła się z gwarnego Londynu zdarzało jej się rozmawiać z samą sobą, zwłaszcza od czasu, gdy jej sowa obraziła się na nią na wieki i wyniosła na strych.
Nie życzyła Ramseyowi Mulciberowi śmierci, nie naprawdę. Był potężnym czarodziejem i wspaniałym przywódcą, gdy przychodziło do rewolucji i podejmowania decyzji. Był też jednak skurwysynem, potworem i manipulantem. To że nie życzyła mu śmierci nie znaczy, że nie miała już w głowie kroju sukienki, jaką ubrałaby na jego pogrzeb.
Dźwięk dzwonka wyrwał ją z zamyślenia. Ścieśniła wąski, czarny pasek, który okalał jej szczupłą talię i poprawiła wysoki dekolt białawej, letniej sukienki, skromnie kończącej się w połowie łydki. Włosy upięła mocno, na usta przywołała sztuczny uśmiech. W sprawach biznesowych każdego przyjmowała z godnością uzdrowicielki. Nawet, gdy, tak się złożyło, miał na nazwisko Mulciber.
- Witam, panie Mulciber, to dla mnie wielka przyjemność, że zgodził się pan na spotkanie - wypowiedziała słodką formułkę w progu, oceniając szczupłego mężczyznę od stóp do głów. Wszyscy Mulciberowie wyglądali trochę jak strachy na wróble, ale ten był wyraźnie młodszy. Liczyła na to, że przynajmniej w sprawie jego kompetencji nie została okłamana. Napisała do niego w końcu z polecenia, potrzebując księgowego, który nauczy ją jak radzić sobie z księgami rachunkowymi jej nowego gabinetu. Początkiem myślała arogancko, że jest to rzecz łatwa, którą zrozumie sama, ale mając na biurku stos dokumentów zdecydowała wreszcie, że na przetrwaniu biznesu zależy jej bardziej niż na dumie. Zwłaszcza, gdyby w tym procesie miała stracić swoje nienajtańsze w utrzymaniu prosektorium. - Zapraszam do mojego gabinetu. Proszę się rozgościć. Czy ma pan może ochotę na kawę? - Suche słowa raczej nie były szczere, ale nauczyła się już dobrze maskować swoje prawdziwe myśli podczas odwiecznej gry pozorów.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Od pierwszego dnia pobytu w Warwick miałem na barkach poro pracy - obowiązki dotyczyły nie tylko pomocy w kwestii planów na rozwój hrabstwa, przeplatając się również a pracami przyziemnymi, związanymi z prowadzeniem dużego domu pozbawionego służby. Nie pasował mi ten stan, w związku z czym należało sukcesywnie dążyć do jego zmiany. Czas, który znajdywałem porankami na aktywności fizyczne wyznaczał rytm mojego dnia, który ciągnął się do późnych godzin spędzonych za biurkiem. Jednocześnie starałem się również o posadę w Ministerstwie Magii, pierwsze rozmowy miałem już za sobą i liczyłem, że wkrótce los się do mnie uśmiechnie. Tymczasem, poproszony o pomoc przez pannę Multon w uporządkowaniu księgowości, przyjąłem na siebie kolejne zadanie, uznając, że skoro polecał mnie sam kuzyn, nie wypadało odmówić. Kiedy jednak spytałem Ramseya o jej nazwisko, zdążyłem zostać ostrzeżony, że kobieta ta bywała nieobliczalna, ale nawet swoim szaleństwie pozostawała wierna słusznej sprawie. Pojawiłem się punktualnie, o umówionej porze, jak zwykle ubrany schludnie, z gładko zaczesanymi do tyłu włosami, niosąc za sobą ciężki zapach drzew i cytrusów. Pod ramieniem trzymałem skórzany neseser, w którym nosiłem kałamarz, pióro, a także gotowe wzory pergaminów księgowych - angielskich, kreślonych w alfabecie łacińskim, w którym nadal nie miałem płynności, ale przynajmniej nie popełniałem już błędów, mieszając obce słowa z cyrylicą. W drzwiach ukazała się wysoka, szczupła kobieta - atrakcyjna, ubrana w sposób, który podkreślał jej figurę. W niczym nie przypominała wyobrażenia o starych pannach - ale lekcję o tym, jak pozory mogły mylić, odebrałem już dawno temu.
- Dzień dobry panno Multon. - W głosie wybrzmiał silny, rosyjski akcent, którego nawet nie starałem się zamaskować. Z dnia na dzień mówiłem coraz płynniej, w niedźwiedziej jamie angielski przeplatał się z rosyjskim, nie potrafiłem jednak - nie chciałem - porzucić całkowicie schedy po przodkach, choć dało się zauważyć, że nie wszyscy spoglądali na mnie przychylnie, dostrzegając z łatwością, że wyrastałem na innych, odległych ziemiach. Podążyłem za kobietą do wskazanego pomieszczenia, po drodze oceniając wnętrze domu, które wiele potrafiło powiedzieć o człowieku - w tym przypadku już od progu dało się wyczuć, że posiadłość należała do uzdrowicielki. - Chętnie, dziękuję. - Wcale nie miałem ochoty na kawę, jednak podążając za kurtuazją postanowiłem nie odmawiać. O Anglikach zdążyłem dowiedzieć się już tyle, że byli gościnni. - W czym jest u pani problem? - Zapytałem, nie przejmując się mową, która pozostawała daleka od perfekcji. Kiedyś musiałem nabyć w niej doświadczenia - lepiej było o to w niewielkim gronie, gdzie nikomu nie miałem potrzeby imponować. Oczekiwałem przedstawienia dokumentów oraz ksiąg - na szczęście liczby były w zrozumieniu łatwiejsze niż słowa.
- Dzień dobry panno Multon. - W głosie wybrzmiał silny, rosyjski akcent, którego nawet nie starałem się zamaskować. Z dnia na dzień mówiłem coraz płynniej, w niedźwiedziej jamie angielski przeplatał się z rosyjskim, nie potrafiłem jednak - nie chciałem - porzucić całkowicie schedy po przodkach, choć dało się zauważyć, że nie wszyscy spoglądali na mnie przychylnie, dostrzegając z łatwością, że wyrastałem na innych, odległych ziemiach. Podążyłem za kobietą do wskazanego pomieszczenia, po drodze oceniając wnętrze domu, które wiele potrafiło powiedzieć o człowieku - w tym przypadku już od progu dało się wyczuć, że posiadłość należała do uzdrowicielki. - Chętnie, dziękuję. - Wcale nie miałem ochoty na kawę, jednak podążając za kurtuazją postanowiłem nie odmawiać. O Anglikach zdążyłem dowiedzieć się już tyle, że byli gościnni. - W czym jest u pani problem? - Zapytałem, nie przejmując się mową, która pozostawała daleka od perfekcji. Kiedyś musiałem nabyć w niej doświadczenia - lepiej było o to w niewielkim gronie, gdzie nikomu nie miałem potrzeby imponować. Oczekiwałem przedstawienia dokumentów oraz ksiąg - na szczęście liczby były w zrozumieniu łatwiejsze niż słowa.
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podobieństwo do Ramseya rzucało się na pierwszy rzut oka - najwyraźniej rosyjska krew była równie silna co normańska, trudno byłoby zaprzeczyć, że mężczyzna jest Mulciberem, nawet nie znając jego imienia. Był też podobnego wzrostu do swojego namiestnika, musiała unosić brodę, by patrzeć mu w oczy, czego robić nie lubiła. Miała przynajmniej czarne półbuty na obcasie, więc nie była zupełnie przytłoczona. Gdy się do niej zbliżył, by minąć próg, dostrzegła z zaskoczeniem, że pod koszulą miał też dostrzegalne mięśnie. Zdusiła impulsywną chęć przesunięcia dłońmi po jego ramionach, zakosztowania tej młodości i siły. Jej uśmiech pozostał nienaruszony, choć w oczach pojawił się ślad czegoś ciemniejszego i niebezpiecznego.
Nie miała świadomości tego, że został ostrzeżony. Sama uznałaby zapewne, że jego uprzedzenia są błędne. W swoim szaleństwie dostrzegała wewnętrzną siłę, upartą samodzielność i dumę. Mogła też być starą panną, ale jej twarz pozostawała świeża i piękna, jej włosy miękkie, sylwetka smukła. Wyglądała młodziej, więc nie musiała przyznawać się do tego, ile w rzeczywistości ma lat. Arsentiy nie uczęszczał do Hogwartu, by mieć prawo ją pamiętać.
Jej brwi drgnęły lekko, bo nie lubiła rosyjskiego akcentu. Kojarzył jej się z czymś brudnym i prostackim, choć stała za tym głównie jej anglocentryczna arogancja, a nie rzeczywiste doświadczenia.
- Oczywiście. Pozwoliłam sobie zaparzyć ją już wcześniej. Niestety, mogę zaoferować wyłącznie kawę zbożową - Zaprosiła Arsentiyego do swojego gabinetu, w którym ciężkie, drewniane biurko zostało już zaopatrzone w dwa wygodne fotele, po jednym z każdej strony. Sięgnęła po biały imbryk i napełniła dwie filiżanki, podsunęła też pojemniczek z cukrem. - Jeżeli pan zechce, mam również wino. Skrzacie, z dobrego rocznika. - Sama nie zamierzała go pić, w sprzyjających okolicznościach trzymała się swojej abstynencji, ale jej barek pozostawał dobrze wyposażony, na specjalne lub awaryjne okazje. Mając alkohol w domu czuła się bezpieczniej, nawet jeśli go nie piła.
Nie odniosła się do jego koślawego języka. To byłoby nieuprzejme, choć w duchu zdążyła już go wykpić. Myślałby kto, że oferując płatne konsultacje, powinien potrafić się porządnie wysłowić.
- Od trzech miesięcy prowadzę prywatny gabinet uzdrowicielski. Oferuję usługi kilkunastu stałym pacjentom, głównie chorującym przewlekle. Nawiązałam współpracę z pracownią alchemiczną w Evesham, dzięki której uzupełniam zasoby, oraz z lecznicą w Worcester, do której kieruję pacjentów wymagających dłuższej hospitalizacji. Każdy pacjent, którego leczę, ma u mnie założoną kartotekę, na której podstawie wystawiam recepty i ubiegam się o dofinansowania. - Usiadła na fotelu, skrzyżowała kolana i ze stosu dokumentów wyciągnęła główną księgę rachunkową. - W czerwcu moje wyliczenia budżetowe wykazały jednak, że miałam więcej wydatków niż przychodów, a nie mam wystarczającego zapasu oszczędności, by długo do tej działalności dokładać. Dlatego chciałabym zainwestować w poradnictwo ekonomiczne. Niech mnie pan nauczy jak skutecznie zarządzać budżetem, wskaże jego słabe punkty. Zachowanie autonomii tego gabinetu jest dla mnie bardzo ważne. - Lekko przygryzła wargę, właściwie nieświadomie i pochyliła się nad pergaminami z brodą podpartą na dłoni. Przeszła od razu do sedna, bo mimo wyuczonych grzeczności nie lubiła krążyć wokół tematu. Miała również nadzieję, że Mulciber nie potraktuje jej protekcjonalnie wyłącznie przez wzgląd na płeć. Nie miała męża, który mógłby zarządzać finansami za nią, ale była przekonana, że może zrozumieć to sama. - Poza gabinetem uzdrowicielskim, mam również własne prosektorium. Zlecane sekcje zwłok, które wykonuję, to kolejna kwestia, którą poruszę później. - Nie wstydziła się swojej specyficznej specjalizacji, nawet jeśli jej szczupłe, blade dłonie nie wyglądały na ręce człowieka, który na co dzień zanurza je we krwi.
Nie miała świadomości tego, że został ostrzeżony. Sama uznałaby zapewne, że jego uprzedzenia są błędne. W swoim szaleństwie dostrzegała wewnętrzną siłę, upartą samodzielność i dumę. Mogła też być starą panną, ale jej twarz pozostawała świeża i piękna, jej włosy miękkie, sylwetka smukła. Wyglądała młodziej, więc nie musiała przyznawać się do tego, ile w rzeczywistości ma lat. Arsentiy nie uczęszczał do Hogwartu, by mieć prawo ją pamiętać.
Jej brwi drgnęły lekko, bo nie lubiła rosyjskiego akcentu. Kojarzył jej się z czymś brudnym i prostackim, choć stała za tym głównie jej anglocentryczna arogancja, a nie rzeczywiste doświadczenia.
- Oczywiście. Pozwoliłam sobie zaparzyć ją już wcześniej. Niestety, mogę zaoferować wyłącznie kawę zbożową - Zaprosiła Arsentiyego do swojego gabinetu, w którym ciężkie, drewniane biurko zostało już zaopatrzone w dwa wygodne fotele, po jednym z każdej strony. Sięgnęła po biały imbryk i napełniła dwie filiżanki, podsunęła też pojemniczek z cukrem. - Jeżeli pan zechce, mam również wino. Skrzacie, z dobrego rocznika. - Sama nie zamierzała go pić, w sprzyjających okolicznościach trzymała się swojej abstynencji, ale jej barek pozostawał dobrze wyposażony, na specjalne lub awaryjne okazje. Mając alkohol w domu czuła się bezpieczniej, nawet jeśli go nie piła.
Nie odniosła się do jego koślawego języka. To byłoby nieuprzejme, choć w duchu zdążyła już go wykpić. Myślałby kto, że oferując płatne konsultacje, powinien potrafić się porządnie wysłowić.
- Od trzech miesięcy prowadzę prywatny gabinet uzdrowicielski. Oferuję usługi kilkunastu stałym pacjentom, głównie chorującym przewlekle. Nawiązałam współpracę z pracownią alchemiczną w Evesham, dzięki której uzupełniam zasoby, oraz z lecznicą w Worcester, do której kieruję pacjentów wymagających dłuższej hospitalizacji. Każdy pacjent, którego leczę, ma u mnie założoną kartotekę, na której podstawie wystawiam recepty i ubiegam się o dofinansowania. - Usiadła na fotelu, skrzyżowała kolana i ze stosu dokumentów wyciągnęła główną księgę rachunkową. - W czerwcu moje wyliczenia budżetowe wykazały jednak, że miałam więcej wydatków niż przychodów, a nie mam wystarczającego zapasu oszczędności, by długo do tej działalności dokładać. Dlatego chciałabym zainwestować w poradnictwo ekonomiczne. Niech mnie pan nauczy jak skutecznie zarządzać budżetem, wskaże jego słabe punkty. Zachowanie autonomii tego gabinetu jest dla mnie bardzo ważne. - Lekko przygryzła wargę, właściwie nieświadomie i pochyliła się nad pergaminami z brodą podpartą na dłoni. Przeszła od razu do sedna, bo mimo wyuczonych grzeczności nie lubiła krążyć wokół tematu. Miała również nadzieję, że Mulciber nie potraktuje jej protekcjonalnie wyłącznie przez wzgląd na płeć. Nie miała męża, który mógłby zarządzać finansami za nią, ale była przekonana, że może zrozumieć to sama. - Poza gabinetem uzdrowicielskim, mam również własne prosektorium. Zlecane sekcje zwłok, które wykonuję, to kolejna kwestia, którą poruszę później. - Nie wstydziła się swojej specyficznej specjalizacji, nawet jeśli jej szczupłe, blade dłonie nie wyglądały na ręce człowieka, który na co dzień zanurza je we krwi.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
30 września
Niewiele brakowało, a pisnęłaby z nieukrywanej radości, gdy po kilkutygodniowym oczekiwaniu – dłużącym się jej jak jelito grube, a co, poczytała trochę przed przybyciem do Evesham – nadszedł wreszcie moment, w którym mogła zapakować kilka swoich anatomicznych szkiców, czy raczej wyobrażeń na temat ludzkiego działa, potężne notatniki oprawione w skórę, naostrzone jak brzytwa pióra do notowania i przede wszystkim całą siebie obleczoną w entuzjazm i niepohamowaną ciekawość. Oczywiście założyła też bardziej kurtuazyjny strój licujący z jej pozycją społeczną i dobrym wychowaniem, bo jakkolwiek Elvira z pewnością niejedno (żywe lub martwe ciało) widziała, panna Crabbe wolała nie zaczynać znajomości od faux pas. Nie zmieniało to faktu, że stojąc przed drzwiami przez chwilę czuła się jak dziecko, któremu właśnie obiecano całą górę prezentów i gwarancję, że nie dostanie od tego bólu brzucha.
Uczucie to towarzyszyło jej przez całą drogę najpierw do gabinetu, w którym od razu zwróciła uwagę na multum rycin pokrywających ścianę i będących zdecydowanie wierniejszym odzwierciedleniem ludzkiego wnętrza niż jej nędzne rysunki, które trzymała w podręcznej torbie. Zamiast wybuchu zazdrości pozwoliła sobie jedynie na ciche westchnienie podziwu – nie tyle dla samej kreski, co swobody, z jaką została narysowana, jakby od niechcenia ukazując najmniejsze szczegóły poszczególnych narządów. Większości z nich nawet nie umiałaby nazwać a co dopiero narysować. Niemniej już samo to wystarczyło, aby Mildred się upewniła, że trafiła w najlepsze ręce.
- I to wszystko działa zupełnie bez naszej pomocy - wymruczała z podziwem, wpatrując się w coś, co równie dobrze mogło być ryciną jakiegoś wycinka błony śluzowej, jak i doskonałym zbliżeniem na skórkę jabłka. Nie miało to jednak znaczenia, bo dla Mildred w tej chwili wszystko było...
- Niesamowite – powiedziała po raz setny, odmieniając to słowo wraz z „fascynujące”, „interesujące”, „cudowne” i „oszałamiające” na tyle sposobów, że nawet angielska gramatyka, która odmiany rzeczowników nie uznawała, musiała w przypadku panny Crabbe całkowicie skapitulować. Skoro już same rysunki robiły na niej tak ogromne wrażenie, odkrywając niewielkie skrawki odwiecznej tajemnicy ludzkiego życia, istnienia i funkcjonowania, mogła się tylko domyślać swojej reakcji na widok prawdziwej i w pełni namacalnej tkanki.
Oczywiście Mildred znała się na anatomii, była to jednak znajomość oscylująca wyłącznie wokół kwestii związanych ze sztuką i proporcjami; umiała docenić pracę mięśni przebijających spod skóry, krągłości i krzywizny podkreślające kształty, wysublimowane niedoskonałości wyglądu. Wszystko, co jednak działo się w środku i to, jak całość ze sobą współgrała, pozostawało dla niej tajemnicą.
- Jeszcze raz dziękuję, że się zgodziłaś na to spotkanie – odwróciła się na krótką chwilę w kierunku kobiety, ale wzrok nieustannie wracał do rycin, które przyciągały ją z jakąś magnetyczną siłą. - Pisałam, że najbardziej interesuje mnie serce, co chyba jest dość utartym schematem, ale teraz... - zawiesiła głos, z westchnieniem odrywając się od podziwiania anatomicznych szkiców i starając się zapamiętać w myślach jak najwięcej szczegółów – jest tu tyle szalonych rzeczy. I wystarczy, że jedna przestanie działać albo zacznie szwankować i... puff? - Spojrzała na Elvirę z lekkim niedowierzaniem, jakby uświadomienie sobie złożoności ludzkiego ciała było dla niej nie lada szokiem. Wyciągnęła niewielki notes, w którym miała zapisane najważniejsze pytania, jakie chciała zadać i kwestie, które chciała poruszyć.
- I mugole mają równie skomplikowane organizmy, cóż za marnotrawstwo. Może mogą się obyć bez kilku narządów? – parsknęła, bolejąc nad brakiem sprawiedliwości społecznej na świecie, w którym wspaniałość czarodziejów w tak paskudny sposób została zrównana z bylejakością niemagicznych. Zignorowała głos w głowie podpowiadający, że natura podobno wie, co robi. Natura mogła się równie dobrze mylić.
Niewiele brakowało, a pisnęłaby z nieukrywanej radości, gdy po kilkutygodniowym oczekiwaniu – dłużącym się jej jak jelito grube, a co, poczytała trochę przed przybyciem do Evesham – nadszedł wreszcie moment, w którym mogła zapakować kilka swoich anatomicznych szkiców, czy raczej wyobrażeń na temat ludzkiego działa, potężne notatniki oprawione w skórę, naostrzone jak brzytwa pióra do notowania i przede wszystkim całą siebie obleczoną w entuzjazm i niepohamowaną ciekawość. Oczywiście założyła też bardziej kurtuazyjny strój licujący z jej pozycją społeczną i dobrym wychowaniem, bo jakkolwiek Elvira z pewnością niejedno (żywe lub martwe ciało) widziała, panna Crabbe wolała nie zaczynać znajomości od faux pas. Nie zmieniało to faktu, że stojąc przed drzwiami przez chwilę czuła się jak dziecko, któremu właśnie obiecano całą górę prezentów i gwarancję, że nie dostanie od tego bólu brzucha.
Uczucie to towarzyszyło jej przez całą drogę najpierw do gabinetu, w którym od razu zwróciła uwagę na multum rycin pokrywających ścianę i będących zdecydowanie wierniejszym odzwierciedleniem ludzkiego wnętrza niż jej nędzne rysunki, które trzymała w podręcznej torbie. Zamiast wybuchu zazdrości pozwoliła sobie jedynie na ciche westchnienie podziwu – nie tyle dla samej kreski, co swobody, z jaką została narysowana, jakby od niechcenia ukazując najmniejsze szczegóły poszczególnych narządów. Większości z nich nawet nie umiałaby nazwać a co dopiero narysować. Niemniej już samo to wystarczyło, aby Mildred się upewniła, że trafiła w najlepsze ręce.
- I to wszystko działa zupełnie bez naszej pomocy - wymruczała z podziwem, wpatrując się w coś, co równie dobrze mogło być ryciną jakiegoś wycinka błony śluzowej, jak i doskonałym zbliżeniem na skórkę jabłka. Nie miało to jednak znaczenia, bo dla Mildred w tej chwili wszystko było...
- Niesamowite – powiedziała po raz setny, odmieniając to słowo wraz z „fascynujące”, „interesujące”, „cudowne” i „oszałamiające” na tyle sposobów, że nawet angielska gramatyka, która odmiany rzeczowników nie uznawała, musiała w przypadku panny Crabbe całkowicie skapitulować. Skoro już same rysunki robiły na niej tak ogromne wrażenie, odkrywając niewielkie skrawki odwiecznej tajemnicy ludzkiego życia, istnienia i funkcjonowania, mogła się tylko domyślać swojej reakcji na widok prawdziwej i w pełni namacalnej tkanki.
Oczywiście Mildred znała się na anatomii, była to jednak znajomość oscylująca wyłącznie wokół kwestii związanych ze sztuką i proporcjami; umiała docenić pracę mięśni przebijających spod skóry, krągłości i krzywizny podkreślające kształty, wysublimowane niedoskonałości wyglądu. Wszystko, co jednak działo się w środku i to, jak całość ze sobą współgrała, pozostawało dla niej tajemnicą.
- Jeszcze raz dziękuję, że się zgodziłaś na to spotkanie – odwróciła się na krótką chwilę w kierunku kobiety, ale wzrok nieustannie wracał do rycin, które przyciągały ją z jakąś magnetyczną siłą. - Pisałam, że najbardziej interesuje mnie serce, co chyba jest dość utartym schematem, ale teraz... - zawiesiła głos, z westchnieniem odrywając się od podziwiania anatomicznych szkiców i starając się zapamiętać w myślach jak najwięcej szczegółów – jest tu tyle szalonych rzeczy. I wystarczy, że jedna przestanie działać albo zacznie szwankować i... puff? - Spojrzała na Elvirę z lekkim niedowierzaniem, jakby uświadomienie sobie złożoności ludzkiego ciała było dla niej nie lada szokiem. Wyciągnęła niewielki notes, w którym miała zapisane najważniejsze pytania, jakie chciała zadać i kwestie, które chciała poruszyć.
- I mugole mają równie skomplikowane organizmy, cóż za marnotrawstwo. Może mogą się obyć bez kilku narządów? – parsknęła, bolejąc nad brakiem sprawiedliwości społecznej na świecie, w którym wspaniałość czarodziejów w tak paskudny sposób została zrównana z bylejakością niemagicznych. Zignorowała głos w głowie podpowiadający, że natura podobno wie, co robi. Natura mogła się równie dobrze mylić.
Mildred Crabbe
Zawód : Stażystka w Departamencie Transportu Magicznego
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 6
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Neutralni
All the gods have been domesticated
And Heaven is now overrated
And Heaven is now overrated
Mildred nie była pierwszą czarownicą, która trafiła na ten próg z zamiarem skorzystania z rozległego doświadczenia Elviry w naukach o ludzkim organizmie - schlebiało jej to, więc pomimo napiętego grafiku i osobistych perypetii zawsze znajdowała dla nich czas. Bycie ekspertką w dziedzinie, która ją fascynowała i której poświęciła większą część dotychczasowego życia było zaledwie jednym z jej długofalowych celów. Tyle jeszcze wiedzy, arkan magii i nadzwyczajnej mocy było na wyciągnięcie ręki, odkąd poświęciła samotność na rzecz trwania u boku Czarnego Pana i śmierciożerców. Pokaźna biblioteczka za jej plecami oraz stare woluminy poukładane tu i ówdzie na regałach przedsionka sugerowały rozliczne zainteresowania, nieugiętą ambicję, nienasycenie.
Cóż jednak z tego, gdy stała właśnie nad krawędzią nowego, obrzydłego życia, przeznaczenia, które próbowano jej wmówić, a przed którym broniła się już przez tak długi czas? Wszystko mogło pójść na zaprzepaszczenie, kiedy straci wolność - kiedy już prawie ją utraciła.
Być może była to wyłącznie histeryczna katastrofizacja, ale choć metodycznie i chłodno płynęła przez ostatnie dni w kierunku podświadomie powziętego rozwiązania, nie potrafiła jeszcze spojrzeć we własne odbicie w lustrze i przyznać przed sobą, że decyzję już podjęła. Że to wszystko działo się naprawdę, a nie było wyłącznie koszmarem, kolejną halucynacją ścigającą ją od września zeszłego roku.
Nie była zestresowana przybyciem Mildred, głowę zaprzątało jej zbyt wiele, ale przygotowała się, jak zawsze punktualna, licząc cicho, że oddanie się znajomej pracy przyniesie jej choć odrobinę wytchnienia.
Oczekiwała dziewczyny w gabinecie, za otwartymi na oścież drzwiami. Ubrana tak jak zwykle przyjmowała pacjentów, w białą koszulę i szarą, grubą spódnicę - różniły się tylko włosy, zbyt krótkie, by mogła je wiązać w warkocz, mętne spojrzenie błękitnych oczu, widocznie cienie na policzkach i nerwowo podrygujące kolano. Spięte mięśnie rozluźniła nieco dopiero, gdy Crabbe zjawiła się na jej progu, momentalnie zafascynowana wiszącymi na ścianach przeźroczami i rycinami. Była młodą, śliczną dziewczyną, nienaznaczoną jeszcze żadnymi bliznami ni znamionami zmęczenia. Jej entuzjazm w zwykłych okolicznościach wzbudziłby może niewielki uśmiech na cienkich ustach Elviry, ale od dłuższego już czasu nie mogła zmusić się do sympatii wobec nikogo i niczego, więc jedynie odczekała w milczeniu, aż czarownica się napatrzy.
- I ja również cię witam, Mildred - powiedziała cicho, małym gestem dłoni wskazując jej wolne miejsce na jedynym wygodnym fotelu stojącym przed masywnym biurkiem. Na blacie poza pergaminami, atlasem anatomicznym i szeregiem naostrzonych piór leżała też ludzka czaszka pozbawiona tkanek miękkich oraz nieoprawione szkiełko powiększające. - Niezupełnie bez naszej pomocy. Mamy ogromny wpływ na to jak długo i w jakiej kondycji będą działać te organy. Prostym przykładem, serce słabnie szybciej u tych, którzy całe dnie zalegają na szezlongu, żołądek za to nie ścierpi alkoholu w czystej postaci, trucizn ani mugolskiej żywności.
I wystarczała jedna nierozważna noc, aby kobiece łono uległo nieproporcjonalnym przemianom. Ale o tym nie wspomniała, by nic nie zasugerować; unikała tego tematu jak ognia. Może i nie było po niej widać, że od niedawna nie jest w swoim ciele sama, ale paranoja kazała jej być nad wyraz ostrożną.
Była zmęczona, sfrustrowana i nieco rozkojarzona, ale mimo to kącik ust drgnął jej na kolejne słowa Mildred. Czarownica zdawała się... naiwna, ale był w tej naiwności potencjał. Elvira musiała tylko dowiedzieć się na ile jej artystyczna fascynacja przełoży się na realny zapał do nauki. Malarek marnujących jej czas nie zamierzała bowiem zapraszać, jeśli nie miały wyjątkowo pękatej sakwy galeonów. Cena, na jaką umówiły się z Mildred, była zwyczajna i rozsądna, a pozostanie taka tylko, jeżeli odnajdą nić porozumienia.
- I ja dziękuję, że napisałaś - Choć właściwie była to zasługa Cornela. - Prowadząc szkolenia dla przyszłych magomedyków zwykle zaczynałam od proporcji i kości, ale zakładam, że są to tematy, które masz opanowane już przynajmniej częściowo. Zdają się istotne w malarstwie. Układ krwionośny, oddechowy, pokarmowy, nerwowy... są znacznie bardziej skomplikowane funkcjonalnie. Wciąż zastanawia mnie jak powinnam planować nasze spotkania. - I jak długo jeszcze będą trwać, choć tego nie dodała. - Czy powinnyśmy skupić się na anatomii prawidłowej, budowie i formie w czystej postaci, czy może czymś więcej? Zdajesz się bardzo zainteresowana fizjologią. To nauka, która odpowiada nie tylko na pytanie "co?" ale również "jak?" i nierozerwalnie wiąże się z anatomią, choć zwykle rozszerzałam tę dziedzinę tylko początkującym uzdrowicielom lub... innym praktykom - Czarnoksiężnikom i nakładaczom klątw, choćby.
Uniosła brew i wydała z siebie ciche parsknięcie rozbawionej aprobaty, słysząc słowa Mildred o mugolach. Czyżby czytała jej artykuły? Jeżeli przysłał ją Cornelius, wyobrażała sobie, że tak.
- Podobne, ale nie identyczne. Prowadzę na ten temat badania, zapewne wiesz. - Podbrzusze zakłuło ją na myśl o tym, że byłaby zmuszona odroczyć je w czasie. - Muszę cię jednak zawieźć, czarodzieje też są w stanie przeżyć bez niektórych narządów. Można funkcjonować z jedną nerką lub jednym płucem. Z tego samego powodu pacjenci cierpiący na dziedziczne schorzenia transmutacyjne nie umierają podczas każdego małego nawrotu choroby. - Pokręciła głową, skrzyżowała ramiona na blacie biurka i zlustrowała Mildred uważniejszym spojrzeniem, na chłodno próbując lepiej ją rozszyfrować. - Olbrzymią słabością mugoli jest jednak to, że gdy tracą narząd, tracą go bezpowrotnie. Z czasem ich organizm adaptuje się lub nie; generalnie wykazują się gorszą tendencją do równowagi, jeżeli ich ciało zaczyna się rozpadać, zmiany często są nieodwracalne. Czarodzieje są znacznie wytrzymalsi, wiele mugolskich chorób i tragedii dla nas byłoby wyłącznie niewielką niedogodnością... ale nie o tym miałyśmy rozmawiać, czyż nie? - Uśmiechnęła się przewrotnie, przechylając głowę z zastanowieniem. Wyciągnięty notes i pióro skwitowała pomrukiem aprobaty.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Gabinet
Szybka odpowiedź