Pokój gościnny
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Repello Mugoletum, Cave Inimicum, Tenuistis
Pokój gościnny
Drugi pokój sypialniany jest większy od jej własnego, ale ten, który wybrała, bardziej przypadł jej do gustu w kwestii umiejscowienia, kolorytu i atmosfery. Choć nie ma większego pomysłu co zrobić z tym niemal pustym pokojem na piętrze, podejrzewa, że zostawi go gościom - nie ma bowiem ani dzieci ani współlokatorów. Gdyby lepiej go oporządzić, można byłoby transformować pomieszczenie w dobrze uposażoną sypialnię lub miejsce spotkań.
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 07.01.23 12:03, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Uśmiechnęła się nieznacznie na pochwały ze strony Elviry, uważając, że nie ma co komentować, ponieważ nie ona była tutaj osobą numer jeden, a gospodyni właśnie.
Pozwoliła sobie na nalanie ponczu do szklanki i podziękowania Cassandrze za oferowaną kawę. Przez chwilę przysłuchiwała się wymianie zdań jakie padały między kobietami odnośnie przygotowania piwnic pod prosektorium. Praca w takich pomieszczeniach wymagała odpowiedniego przystosowania; doskonale o tym wiedziała. Posiadała dwie pracownie. Jedna mieściła się w podziemiach sklepu gdzie spędzała sporo czasu pochylając się nad talizmanami lub artefaktami. Upiła łyk trunku nim pozwoliła sobie na wtrącenie się do rozmowy.
-Jak idzie w takim razie nauka Anglii? - Zagadnęła Tatianę przenosząc na nią szarozielone spojrzenie. -Czy jest nieznośna? Pogoda dokuczliwa, a mieszkańcy wyspy mrukliwi? - Mówiła z lekkim rozbawieniem w głosie doskonale zdając sobie sprawę, że tym ostatnim określeniem często opisywano przedstawicieli rodu Burke. Kolejne pytanie zaś skierowała w stronę Odetty. -Serpentyna to ciężka i okrutna choroba. Myślisz, że jest szansa na całkowite jej wyleczenie? A może jedynie powstrzymanie jej rozwoju gdy zostanie wcześnie wykryta i tym samym zmniejszenie szans na śmiertelność, zostając jedynie niedogodnością życiową? - Temat żywo ją interesował, bo w końcu jej przyjaciółka cierpiała na serpentynę i Primrose żywiła nadzieję iż choroba nie zmęczy jej ciała. Nie odbierze czarownicy przedwcześnie. Przyłapywała się na tym, iż odsuwała od siebie myśl o chorobie, nie chcąc czasami przyznać się do tego, że ma świadomość jej istnienia. Zerknęła na Marię, gdyż temat tworzenia strojów ostatnio było w kręgu jej zainteresowań, choć przecież sama igły z nitką nie dzierżyła. Zamówiła ostatnio całe zestawy na wiosnę i to nie od domu mody Parkinson. Nie przeczyła, że brat Odetty miał zmysł i zdolności, ale trzymał się pewnych sztywnych zasad i ram, nie pozwalał sobie na innowacyjność, na odwagę i zmianę trendów w sposób, można rzecz, ekstrawagancji i trochę szokując. Jednak, jedną ze swoich ulubionych czarnych sukien miała właśnie od Parkinsonów, więc to nie tak, że nic co wyszło spod igły Edwarda nie nosiła. -Masz jakieś plany z tym, większe, związane? Jakaś śmiała wizja, która cię napędza? - Zagadnęła spokojnie Marię uśmiechając się do niej nieznacznie. Wydawała się trochę poddenerwowana i zestresowana całą sytuacją. Należało jej pokazać, że nie ma powodów do obaw ani tym bardziej niepokoju. Upiła kolejny łyk alkoholu. -Własna praktyka brzmi bardzo ambitnie.- Odniosła się do słów Elviry. - Doceniam i popieram takie podejście. Od kiedy chcesz zacząć działać? - Wszelkie inicjatywy i działania kobiet były dla lady Burke wielce ważne. Widziała jak skostniałe społeczeństwo ograniczało kobiety, jak zamykało je w ciasnych ramach. Należało pokazać, że nie zgadzają się z takim stanem rzeczy, przejmują własną inicjatywę i nikt im nie wmówi, że są za słabe a ich zdolności magiczne zanikają wraz z każdą działalnością i ambicją. Artykuł, przeczytany przed paroma dniami wciąż powodował u lady Burke przysłowiowy ból głowy i irytację.
Pozwoliła sobie na nalanie ponczu do szklanki i podziękowania Cassandrze za oferowaną kawę. Przez chwilę przysłuchiwała się wymianie zdań jakie padały między kobietami odnośnie przygotowania piwnic pod prosektorium. Praca w takich pomieszczeniach wymagała odpowiedniego przystosowania; doskonale o tym wiedziała. Posiadała dwie pracownie. Jedna mieściła się w podziemiach sklepu gdzie spędzała sporo czasu pochylając się nad talizmanami lub artefaktami. Upiła łyk trunku nim pozwoliła sobie na wtrącenie się do rozmowy.
-Jak idzie w takim razie nauka Anglii? - Zagadnęła Tatianę przenosząc na nią szarozielone spojrzenie. -Czy jest nieznośna? Pogoda dokuczliwa, a mieszkańcy wyspy mrukliwi? - Mówiła z lekkim rozbawieniem w głosie doskonale zdając sobie sprawę, że tym ostatnim określeniem często opisywano przedstawicieli rodu Burke. Kolejne pytanie zaś skierowała w stronę Odetty. -Serpentyna to ciężka i okrutna choroba. Myślisz, że jest szansa na całkowite jej wyleczenie? A może jedynie powstrzymanie jej rozwoju gdy zostanie wcześnie wykryta i tym samym zmniejszenie szans na śmiertelność, zostając jedynie niedogodnością życiową? - Temat żywo ją interesował, bo w końcu jej przyjaciółka cierpiała na serpentynę i Primrose żywiła nadzieję iż choroba nie zmęczy jej ciała. Nie odbierze czarownicy przedwcześnie. Przyłapywała się na tym, iż odsuwała od siebie myśl o chorobie, nie chcąc czasami przyznać się do tego, że ma świadomość jej istnienia. Zerknęła na Marię, gdyż temat tworzenia strojów ostatnio było w kręgu jej zainteresowań, choć przecież sama igły z nitką nie dzierżyła. Zamówiła ostatnio całe zestawy na wiosnę i to nie od domu mody Parkinson. Nie przeczyła, że brat Odetty miał zmysł i zdolności, ale trzymał się pewnych sztywnych zasad i ram, nie pozwalał sobie na innowacyjność, na odwagę i zmianę trendów w sposób, można rzecz, ekstrawagancji i trochę szokując. Jednak, jedną ze swoich ulubionych czarnych sukien miała właśnie od Parkinsonów, więc to nie tak, że nic co wyszło spod igły Edwarda nie nosiła. -Masz jakieś plany z tym, większe, związane? Jakaś śmiała wizja, która cię napędza? - Zagadnęła spokojnie Marię uśmiechając się do niej nieznacznie. Wydawała się trochę poddenerwowana i zestresowana całą sytuacją. Należało jej pokazać, że nie ma powodów do obaw ani tym bardziej niepokoju. Upiła kolejny łyk alkoholu. -Własna praktyka brzmi bardzo ambitnie.- Odniosła się do słów Elviry. - Doceniam i popieram takie podejście. Od kiedy chcesz zacząć działać? - Wszelkie inicjatywy i działania kobiet były dla lady Burke wielce ważne. Widziała jak skostniałe społeczeństwo ograniczało kobiety, jak zamykało je w ciasnych ramach. Należało pokazać, że nie zgadzają się z takim stanem rzeczy, przejmują własną inicjatywę i nikt im nie wmówi, że są za słabe a ich zdolności magiczne zanikają wraz z każdą działalnością i ambicją. Artykuł, przeczytany przed paroma dniami wciąż powodował u lady Burke przysłowiowy ból głowy i irytację.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Fancourt była zdania, że z mocnymi alkoholami należało się oswoić. Nie do każdego pasowały i nie od razu dało się odkryć jego zbawienne właściwości. Otępianie umysłu było czasem jedynym rozwiązaniem w ucieczce od codzienności; pozwalało przyjąć ją taką, jaka jest, nie przejmować się tym, na co nie miało się już żadnego wpływu. Dreszcz Marii nie pozostał niezauważony, lecz nim łamaczka klątw zdążyła rzucić sarkastycznym komentarzem, dotarł do niej głos Cassandry. Choć przebywały w jednym pomieszczeniu zaledwie kilka minut, była już w stanie spostrzec, że siedząca na przeciwległym krańcu czarownica różni się od tej, którą zwyzywała w Hogwarcie - jak bardzo?
Jeden z kącików ust Claire uniósł się w półuśmiechu, nie dziwiąc się wzbogaconym o teatralność zaskoczeniu Elviry na wzmiankę o jeździectwie. Dla Fancourt nie była to pasja, którą pragnęła dzielić się z wszystkimi wokół, dyskutując o rasach koni czy wygodnych strojach do siodła. Przy koniach preferowała praktykę, przemierzanie długich, trudnych tras i to satysfakcjonujące uczucie wolności. Dwuznaczność słów kuzynki puściła mimo uszu, wątpiąc by reszta towarzystwa dostrzegłaby w tym coś zabawnego.
Przeniosła wzrok na Tatianę, której wymownie wyciągniętego brylantu nie dało się niezauważyć. Na widok pokaźnej błyskotki mimowolnie pokiwała głową z uznaniem dla kunsztu jubilera, tłumiąc w sobie pytanie co i komu chciał tym dużym gestem wynagrodzić kawaler.
- Czy magia umysłu nie opiera się na tym, by właśnie okradać ze wspomnień? - utkwiła spojrzenie w szarościach oczu Dolohov. Jej własny niedoszły mąż parał się podobną profesją, oparta na skojarzeniach myśl o nim zawsze wzbudzała w niej pewien niepokój.
Uboga wiedza w zakresie uzdrowicielstwa, a ledwie początkowa w anatomii sprawiała, iż niezbyt interesowała się kwestią leczenia chorób genetycznych. Ledwie jednym uchem słuchała o serpentynie, której nazwa mało kojarzyła się z czymś przyjemnym. Czy siedzące wśród nich czarownice miały na tyle wiedzy oraz doświadczenia, by się tym zająć? Wielu możnych wyłącznie łożyło pieniądze na dany cel, pozwalając wykwalifikowanym badaczom prowadzić prace, by móc własnym nazwiskiem się pod tym podpisać.
Uniosła wysoko brwi i zerknęła z ukosa na Marię, przez moment nie potrafiąc zrozumieć co kuzynka ma na myśli w kwestii wypadku, który miałby uniemożliwić jej pracę z jednorożcami. Zaraz jednak zamrugała kilkakrotnie, wyrzucając z głowy pierwszą myśl, jakoby oblewająca się rumieńcem dziewczyna mogła mówić o schadzkach z kawalerami. Przeniosła wzrok na Elvirę, przysuwając kieliszek do ust. Uzdrowicielka mówiła o przygarnięciu pod swe skrzydła pisklęcia - jak te dwie w ogóle się ze sobą dogadywały?
- Zajmij się tym, co lubisz. Nie ma sensu marnować życia na to, co nas denerwuje - zwróciła się do najmłodszej beztroskim tonem. - Wystarczy obrać cel i wytrwale do niego dążyć. Mnie przez wiele lat wmawiano i próbuje się powtarzać do dziś, że paranie się klątwami to mało kobieca rzecz. Myślisz, że się tym przejmuję? - Przejmowała się, oczywiście, lecz prąc przed siebie i na każdym kroku udowadniając, jak bardzo się mylą.
- Jest naprawdę świetnie rozplanowane - także podeszła poważnie do tematu posiadania prosektorium w podziemiach, odpowiadając kuzynce uśmiechem na jej gest. - Posiadanie praktyki w domu, to wielkie ułatwienie. Własne narzędzia i księgi, zawsze leżące tam, gdzie się je odłożyło, a nie trzeba ich szukać, gdy współpracownicy się zapomną… - mruknęła, wywracając oczami. Opowieści o konfliktach w miejscu pracy miała na pęczki, lecz przytaczanie ich było zbędne. Po co stale narzekać, kiedy można było zająć się czymś ciekawszym. Na zgodę z własnymi myślami, dolała sobie dyniowego ponczu.
Jeden z kącików ust Claire uniósł się w półuśmiechu, nie dziwiąc się wzbogaconym o teatralność zaskoczeniu Elviry na wzmiankę o jeździectwie. Dla Fancourt nie była to pasja, którą pragnęła dzielić się z wszystkimi wokół, dyskutując o rasach koni czy wygodnych strojach do siodła. Przy koniach preferowała praktykę, przemierzanie długich, trudnych tras i to satysfakcjonujące uczucie wolności. Dwuznaczność słów kuzynki puściła mimo uszu, wątpiąc by reszta towarzystwa dostrzegłaby w tym coś zabawnego.
Przeniosła wzrok na Tatianę, której wymownie wyciągniętego brylantu nie dało się niezauważyć. Na widok pokaźnej błyskotki mimowolnie pokiwała głową z uznaniem dla kunsztu jubilera, tłumiąc w sobie pytanie co i komu chciał tym dużym gestem wynagrodzić kawaler.
- Czy magia umysłu nie opiera się na tym, by właśnie okradać ze wspomnień? - utkwiła spojrzenie w szarościach oczu Dolohov. Jej własny niedoszły mąż parał się podobną profesją, oparta na skojarzeniach myśl o nim zawsze wzbudzała w niej pewien niepokój.
Uboga wiedza w zakresie uzdrowicielstwa, a ledwie początkowa w anatomii sprawiała, iż niezbyt interesowała się kwestią leczenia chorób genetycznych. Ledwie jednym uchem słuchała o serpentynie, której nazwa mało kojarzyła się z czymś przyjemnym. Czy siedzące wśród nich czarownice miały na tyle wiedzy oraz doświadczenia, by się tym zająć? Wielu możnych wyłącznie łożyło pieniądze na dany cel, pozwalając wykwalifikowanym badaczom prowadzić prace, by móc własnym nazwiskiem się pod tym podpisać.
Uniosła wysoko brwi i zerknęła z ukosa na Marię, przez moment nie potrafiąc zrozumieć co kuzynka ma na myśli w kwestii wypadku, który miałby uniemożliwić jej pracę z jednorożcami. Zaraz jednak zamrugała kilkakrotnie, wyrzucając z głowy pierwszą myśl, jakoby oblewająca się rumieńcem dziewczyna mogła mówić o schadzkach z kawalerami. Przeniosła wzrok na Elvirę, przysuwając kieliszek do ust. Uzdrowicielka mówiła o przygarnięciu pod swe skrzydła pisklęcia - jak te dwie w ogóle się ze sobą dogadywały?
- Zajmij się tym, co lubisz. Nie ma sensu marnować życia na to, co nas denerwuje - zwróciła się do najmłodszej beztroskim tonem. - Wystarczy obrać cel i wytrwale do niego dążyć. Mnie przez wiele lat wmawiano i próbuje się powtarzać do dziś, że paranie się klątwami to mało kobieca rzecz. Myślisz, że się tym przejmuję? - Przejmowała się, oczywiście, lecz prąc przed siebie i na każdym kroku udowadniając, jak bardzo się mylą.
- Jest naprawdę świetnie rozplanowane - także podeszła poważnie do tematu posiadania prosektorium w podziemiach, odpowiadając kuzynce uśmiechem na jej gest. - Posiadanie praktyki w domu, to wielkie ułatwienie. Własne narzędzia i księgi, zawsze leżące tam, gdzie się je odłożyło, a nie trzeba ich szukać, gdy współpracownicy się zapomną… - mruknęła, wywracając oczami. Opowieści o konfliktach w miejscu pracy miała na pęczki, lecz przytaczanie ich było zbędne. Po co stale narzekać, kiedy można było zająć się czymś ciekawszym. Na zgodę z własnymi myślami, dolała sobie dyniowego ponczu.
Co racja, to racja, lecz gdyby to jeszcze było takie proste. Znaleźć czas tylko i wyłącznie dla siebie, nie przejmować się otoczeniem, które nie jeden raz wyrywało każdą wolną chwilę, jaką postanowiła znaleźć.- To nie takie proste.- stwierdziła z lekkim wzruszeniem ramion.- Również mam taką nadzieję i zapamiętam.- dodała pogodnie. Ciężko było powiedzieć czy zamierzała jeszcze chociaż raz odwiedzić Elvirę tutaj, lecz zawsze był to jakiś pretekst, aby wyrwać się z Londynu i pobyć w damskim towarzystwie. Słuchała z ciekawością słów kolejnych zgromadzonych w pomieszczeniu kobiet oraz pochlebstw wędrujących między nimi. Nie pomyliła się we wniosku, że każda z nich była ciekawą jednostką na swój własny sposób. Odpowiedziała delikatnym uśmiechem na uśmiech Primrose. Faktycznie miały okazję się poznać, wcale nie tak dawno temu.- Jeśli znajdziesz czas dla jeszcze jednego zamówienia, Primrose, chciałabym pozyskać talizman, który wyjdzie spod twojej ręki.- wtrąciła, gdy zarówno sama twórczyni, jak i gospodyni wspomniały o tym, co wytwarzała lady Burke. Mogła poprosić o to kogoś ze swojej rodziny, Blythe od pokoleń zajmowali się tworzeniem biżuterii, tej zwykłej oraz tej szczególnej, lecz wolała wstrzymać się z proszeniem o coś bliskich. Napięte relacje nie pomagały nigdy, a już zwłaszcza w gronie rodzinnym. Nie był to jednak czas, aby myśleć o tym dłużej. Każde kolejne padające słowa, nakreślały nieco zakres zainteresowań wszystkich obecnych tutaj kobiet. Zdecydowanie barwne towarzystwo, nawet jeśli nadal nieco spięte. Spojrzała w kierunku Claire, potrzebując dłuższej chwili, zanim z najświeższych wspomnień wyciągnęła jej sylwetkę. Prawie zapomniała o tamtym spotkaniu, sprzed kilku dni, mało znaczącym dla niej samej. Nie przypuszczała, że przyjdzie jej dowiedzieć się więcej o Fancourt. Przeniosła spojrzenie na Cassandrę, kiedy ze strony uzdrowicielki padły skąpe wyjaśnienia kim była i czym się zajmowała. Musiała zgodzić się ze słowami Multon. Vablatsky była wybitna w tym, co robiła i najpewniej miała wiedzę większą niż ona czy Elvira. Pozyskiwanie doświadczenia poza murami szpitala, było cenniejsze i praktyczniejsze, nawet jeśli część uzdrowicieli nie doceniała takowego. Zainteresowało ją powiązanie między Odettą, a Elvirą, ale nie skupiła na tym dłużej uwagi. Zwłaszcza gdy starsza Multon wyjaśniła dodatkowo położenie swej kuzynki, skupiła na Marii swoją uwagę.
- Ukończyłaś Beauxbatons, który dom reprezentowałaś? – spytała z łagodną ciekawością. Francuska szkoła posiadała nieco inny podział, mniej wiążący dla uczniów, a jednak mówiący dużo o ich mocnych stronach i zainteresowaniach przez lata szkoły.- Dawno temu również opuściłam mury Francuskiej Szkoły.- dodała, chcąc wyjaśnić, skąd tak naprawdę to zainteresowanie.
Milczała, kiedy ta, dzięki której dziś tutaj były przedstawiła również samą siebie. Teoretycznie niepotrzebnie w końcu musiała być znajoma dla każdej z nich, a jednak padło parę ciekawych kwestii.
- Prosektorium w domu? Interesujący i bezpieczny pomysł, gdy wszystko zostaje we własnych murach, bez przejmowania się innymi.- skomentowała jedynie, ale szczerze.- Myślałaś o tym, by zabezpieczyć dodatkowo dom, skoro myślisz o podobnych praktykach? – z jednej strony ryzykiem było, że pacjent wpakuje się w pułapkę, lecz z drugiej dawało pewność, że nikt nie będzie się pałętał przypadkiem.
Odwróciła głowę w kierunku Odetty, kiedy usłyszała pytanie.
- Oczywiście.- odparła odruchowo, a kąciki ust uniosły się nieznacznie.- Pracuję na urazach pozaklęciowych, który najpewniej jest jednym z najbardziej wymagających oddziałów, gdy trafiają tam wszystkie przypadki, jakimi nie mogą zając się na innych piętrach szpitala. Obecne czasy doprowadziły do sporego zróżnicowania w urazach, ale to zawsze szansa na rozwój. Nawet jeśli nie brzmi to najlepiej.- nie umniejszała innym oddziałom, lecz ilość pacjentów, jaka trafiała do nich czasami sprawiała, że załamywała ręce. Toczący się w tle konflikt niczemu nie pomagał, a wręcz przysporzył pracy.- Również prywatnie zdarza mi się stawiać na nogi trafiające do mnie przypadki, chociaż w ostatnim czasie rzadziej, gdy mam jednego stałego pacjenta.- nie było, co ukrywać, że więcej czasu musiała poświęcić mężczyźnie, który nagminnie wracał do mieszkania, wymagając uwagi uzdrowiciela.
Po chwili wyłapała strzępek słów, jakie Claire skierowała do młódki, która miała dziś okazję siedzieć między nimi.
- Claire ma rację. Nie warto robić czegoś na siłę i wbrew sobie, bo nikt ci za to nie podziękuje, a ty będziesz się męczyć codziennością.- włączyła się ostrożnie, przenosząc spojrzenie na Marię.- Wyrwanie się ze schematu w który usilnie wciskają Cię inny, łatwe nie jest, ale opłaca się, jeśli wiesz do czego chcesz dążyć. Na wszystko, co ponoć stracisz... i tak przyjdzie pora.- mówiła po części z własnego doświadczenia. Robiła teraz to, czego chciała od lat i miała partnera z którym czuła się szczęśliwa. Rezygnując z jednego, zyskiwała kolejne rzeczy, bez poczucia straty.
- Ukończyłaś Beauxbatons, który dom reprezentowałaś? – spytała z łagodną ciekawością. Francuska szkoła posiadała nieco inny podział, mniej wiążący dla uczniów, a jednak mówiący dużo o ich mocnych stronach i zainteresowaniach przez lata szkoły.- Dawno temu również opuściłam mury Francuskiej Szkoły.- dodała, chcąc wyjaśnić, skąd tak naprawdę to zainteresowanie.
Milczała, kiedy ta, dzięki której dziś tutaj były przedstawiła również samą siebie. Teoretycznie niepotrzebnie w końcu musiała być znajoma dla każdej z nich, a jednak padło parę ciekawych kwestii.
- Prosektorium w domu? Interesujący i bezpieczny pomysł, gdy wszystko zostaje we własnych murach, bez przejmowania się innymi.- skomentowała jedynie, ale szczerze.- Myślałaś o tym, by zabezpieczyć dodatkowo dom, skoro myślisz o podobnych praktykach? – z jednej strony ryzykiem było, że pacjent wpakuje się w pułapkę, lecz z drugiej dawało pewność, że nikt nie będzie się pałętał przypadkiem.
Odwróciła głowę w kierunku Odetty, kiedy usłyszała pytanie.
- Oczywiście.- odparła odruchowo, a kąciki ust uniosły się nieznacznie.- Pracuję na urazach pozaklęciowych, który najpewniej jest jednym z najbardziej wymagających oddziałów, gdy trafiają tam wszystkie przypadki, jakimi nie mogą zając się na innych piętrach szpitala. Obecne czasy doprowadziły do sporego zróżnicowania w urazach, ale to zawsze szansa na rozwój. Nawet jeśli nie brzmi to najlepiej.- nie umniejszała innym oddziałom, lecz ilość pacjentów, jaka trafiała do nich czasami sprawiała, że załamywała ręce. Toczący się w tle konflikt niczemu nie pomagał, a wręcz przysporzył pracy.- Również prywatnie zdarza mi się stawiać na nogi trafiające do mnie przypadki, chociaż w ostatnim czasie rzadziej, gdy mam jednego stałego pacjenta.- nie było, co ukrywać, że więcej czasu musiała poświęcić mężczyźnie, który nagminnie wracał do mieszkania, wymagając uwagi uzdrowiciela.
Po chwili wyłapała strzępek słów, jakie Claire skierowała do młódki, która miała dziś okazję siedzieć między nimi.
- Claire ma rację. Nie warto robić czegoś na siłę i wbrew sobie, bo nikt ci za to nie podziękuje, a ty będziesz się męczyć codziennością.- włączyła się ostrożnie, przenosząc spojrzenie na Marię.- Wyrwanie się ze schematu w który usilnie wciskają Cię inny, łatwe nie jest, ale opłaca się, jeśli wiesz do czego chcesz dążyć. Na wszystko, co ponoć stracisz... i tak przyjdzie pora.- mówiła po części z własnego doświadczenia. Robiła teraz to, czego chciała od lat i miała partnera z którym czuła się szczęśliwa. Rezygnując z jednego, zyskiwała kolejne rzeczy, bez poczucia straty.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uważnemu spojrzeniu błękitnych oczu nie umykały subtelne wzdrygnięcia i pogłębiający się pod pudrem rumieniec na twarzy małej kuzynki. Dziewczyna jąkała się, urywała w pół słowa, w każdym calu niesatysfakcjonująca, ale Elvira dała jej dziś prawo do popełniania błędów. Towarzystwo przyjaznych gospodyni wiedźm tworzyło też bezpieczny krąg troski wokół tak młodego pisklęcia, zwłaszcza, że po jednej ze stron Maria miała Cassandrę, wzór macierzyńskich uczuć, których Elvira mogłaby się uczyć, gdyby nie miała własnego poglądu na to w jaki sposób poradzić sobie z wychowaniem Marii. Dziewczyna wprawi się z czasem, im więcej kontaktu z ludźmi, tym lepiej dla niej. Elvira izolowała się od innych przez bardzo długi czas, co zaowocowało pokaźnym niedopasowaniem w życiu późniejszym.
Uśmiechnęła się lekko, posyłając Odettcie konspiracyjne spojrzenie, tak jakby ich pokrewieństwo było do tej pory ich wspólną słodką tajemnicą, choć gdy tylko nadarzała się okazja, Elvira starała się o rzecz przeciwną. Nie zamierzała drążyć tego tematu ani szukać powodów do dalszych przechwałek, obawiając się, że ktoś może zadać pytanie o to, gdzie teraz znajduje się jej matka i dlaczego nie wśród szlachty. O tym mówić nie chciała, dopatrując się w postaci swojej zwariowanej rodzicielki powodów do wstydu.
Przesunęła leniwie wzrok na Belvinę, racząc ją tym samym, drobnym, ale poufałym uśmiechem znad krawędzi filiżanki z kawą. Zastąpiła ona kieliszek z ponczem tak prędko, że było to niemal niedostrzegalne, no chyba, że ktoś zacząłby ją zachęcać do dalszego picia.
- Och, to nasza wspólna praca, moja i Marii - odparła dumnie na pytanie Cassandry, choć niezadowolona była tylko właśnie z tych dziwnych szaszłyków, poza faktem, że zostały one przyrządzone ze składników najwyższej jakości. - To rekin, rzadkość na rynku, ale pomyślałam, że warto pozwolić sobie od czasu do czasu na drobny eksperyment. - Aby nie zawieźć wybrednych podniebień arystokratek, rzecz jasna.
Zauważyła zawahanie Marii i pospieszyła jej z pomocą.
- Szycie to bardzo intratne zajęcie, wystarczy odrobina kunsztu i wyobraźni. A wytwórstwo magicznych szat nie ustępuje w niczym pozostałym rzemiosłom. - Chociaż sama prędzej by zamieszkała w londyńskiej piwnicy niż dała się zamknąć w zakładzie krawieckim, pasja Marii mogła okazać się wygodna. Była łatwa do zrealizowania, zajmująca, umożliwiłaby też Elvirze dostęp do towarów luksusowych. Uniosła leciutko brew do Odetty, jakby w zastanowieniu, rozważając, czy Maria kiedyś osiągnie poziom wystarczający, by zatrudnić się w tak ekskluzywnych zakładach jak te należące do Parkinsonów.
Odetta zaraz też jednak wyleczyła jej roztargnienie odpowiedzią na pytanie. Jasne brwi poszybowały w górę, filiżanka z kawą zatrzymała się w połowie drogi między ustami a stołem. Przez chwilę trwała w takim zawieszeniu, czekając aż kuzynka skończy, na puentę albo plan, coś, co nie brzmiałoby na tak bardzo wyjęte z rzeczywistości. W końcu westchnęła i odstawiła filiżankę, zaciskając kościste palce na materiale własnej sukienki w okolicach kolan. Co też miała powiedzieć? Czy może raczej - czego nie powiedzieć?
- Ambitnie - stwierdziła wreszcie, wcinając się zanim na komentarz pokusiłyby się Cassandra lub Belvina. - Jednakowoż jest to zagadnienie ściśle medyczne. Zajmujesz się alchemią, to twoja pasja, prawda? Eliksiry lecznicze mieszczą się w zakresie twojego zainteresowania? - Zamieszała łyżeczką w filiżance, ostrożnie ważąc słowa. - W Mungu pracowałam na pododdziale chorób genetycznych. Niedługi czas temu przeprowadzałam też sekcję dziewczęcia zmarłego na serpentynę... - Plany kuzynki brzmiały jednak zbyt doskonale, by prowadziła do nich prosta droga. Odetta bez wątpienia była idealistką, a choć rozpędzone adrenaliną serce Elviry ciągnęło do wielkości i historycznych odkryć, miała świadomość, że nie dało się podejmować tego typu prób bez stąpania twardo po ziemi i niemałej szczypty realizmu.
Informacje o grzybie zaoferowane przez Cass żywo ją zainteresowały.
- Potrafiłabyś rozpoznać ślady jego obecności? Szlag, będę musiała... to jest, niedobrze, będę musiała... - poprawiła się, mrugając szybko. - Będę musiała przyjrzeć się temu jeszcze raz, nie mogę sobie pozwolić na takie straty, zwłaszcza, że ciężko byłoby mi się z nich odkuć. Nie mam jeszcze takich funduszy. - Westchnęła, na moment zaciskając palec wskazujący i kciuk na grzbiecie nosa. - Alchemik wyjechał z kraju i sporo rzeczy zabrał ze sobą, to, co zostało, wyniosłam na strych. Jeżeli będziecie się temu chciały przyjrzeć, nie mam nic przeciwko.
Zainteresowanie okazane przez gości wobec jej planów otwarcia własnego gabinetu żywo jej schlebiało, a blade policzki spowił cień różu, ciężko było jednak stwierdzić czy odpowiada za to uznanie czy wyjątkowo zmysłowa melodia dobiegająca teraz z gramofonu.
- Chciałabym zacząć tak szybko jak uda mi się zgromadzić odpowiednie wyposażenie, uprzątnąć gabinet i zabezpieczyć dom - odpowiedziała Primrose, patrząc na nią z sympatią po tym jak ciepło przyjęła jej plan. - Muszę też odpowiednio się zareklamować, aby wiadomość dotarła do czarodziei z tego rejonu Worcestershire - Sięgnęła po ćwiartkę marakui, by zabić nieco wciąż drażniący posmak ryby i zaraz zwróciła się do Belviny, której pytania okazały się, co zaskakujące, trafne. - Dobre pytanie. Tak się składa, że moja kuzynka, niejaka panna Fancourt, jest mi winna przysługę. Jako łamaczka klątw świetnie zna się na zabezpieczeniach - Uniosła lewy kącik ust, wsuwając owoc między zęby i rzucając Claire na wpół złośliwe, na wpół życzliwe spojrzenie.
Przez dłuższą chwilę milczała, przysłuchując się rozmowom, jej serce jednak zabiło szybciej, a w uszach zapulsowało, gdy dobiegły ją słowa o stałym pacjencie Belviny Blythe. Chyba by nie śmiała...
Och, kogo próbowała oszukać. Drew od dawna już nie szukał u niej pomocy, którą niegdyś była tak skora mu ofiarować.
- Udało ci się zdobyć stałego pacjenta? Proszę, proszę, nic tylko pozazdrościć. To ktoś z Munga? - zapytała z pozornym zainteresowaniem, przyglądając się swojej kawie, choć słowa nie wzięły się znikąd, bądź co bądź Belvina pracowała na oddziale pourazowym. Ktoś musiałby niezwykle często narażać się na obrażenia. I dobrze podejrzewała kto to taki.
Na moment zapomniała o Marii, zapomniała o swoich postanowieniach i konieczności zachowania trzeźwego umysłu i zapragnęła wychylić na raz pozostałość kieliszka ponczu. Z najwyższym trudem zadusiła tę chcicę potężnym łykiem kawy, od którego niemal się zakrztusiła. Niemal.
- Moje drogie, skoro powitania mamy za sobą, częstujcie się i pijcie do woli. Po kolacji będę mieć dla was do zaoferowania pewną grę - Uśmiechnęła się tajemniczo, choć uśmiech ten tym razem nie objął zmęczonych oczu. - A zanim to, skoro jesteśmy już przy naszych karierach, planach, marzeniach i badaniach... trafił wam być może w ręce marcowy numer Horyzontów Zaklęć?
Tura trwa do 22.05 do godziny 21.00!Playlista
[bylobrzydkobedzieladnie]
Uśmiechnęła się lekko, posyłając Odettcie konspiracyjne spojrzenie, tak jakby ich pokrewieństwo było do tej pory ich wspólną słodką tajemnicą, choć gdy tylko nadarzała się okazja, Elvira starała się o rzecz przeciwną. Nie zamierzała drążyć tego tematu ani szukać powodów do dalszych przechwałek, obawiając się, że ktoś może zadać pytanie o to, gdzie teraz znajduje się jej matka i dlaczego nie wśród szlachty. O tym mówić nie chciała, dopatrując się w postaci swojej zwariowanej rodzicielki powodów do wstydu.
Przesunęła leniwie wzrok na Belvinę, racząc ją tym samym, drobnym, ale poufałym uśmiechem znad krawędzi filiżanki z kawą. Zastąpiła ona kieliszek z ponczem tak prędko, że było to niemal niedostrzegalne, no chyba, że ktoś zacząłby ją zachęcać do dalszego picia.
- Och, to nasza wspólna praca, moja i Marii - odparła dumnie na pytanie Cassandry, choć niezadowolona była tylko właśnie z tych dziwnych szaszłyków, poza faktem, że zostały one przyrządzone ze składników najwyższej jakości. - To rekin, rzadkość na rynku, ale pomyślałam, że warto pozwolić sobie od czasu do czasu na drobny eksperyment. - Aby nie zawieźć wybrednych podniebień arystokratek, rzecz jasna.
Zauważyła zawahanie Marii i pospieszyła jej z pomocą.
- Szycie to bardzo intratne zajęcie, wystarczy odrobina kunsztu i wyobraźni. A wytwórstwo magicznych szat nie ustępuje w niczym pozostałym rzemiosłom. - Chociaż sama prędzej by zamieszkała w londyńskiej piwnicy niż dała się zamknąć w zakładzie krawieckim, pasja Marii mogła okazać się wygodna. Była łatwa do zrealizowania, zajmująca, umożliwiłaby też Elvirze dostęp do towarów luksusowych. Uniosła leciutko brew do Odetty, jakby w zastanowieniu, rozważając, czy Maria kiedyś osiągnie poziom wystarczający, by zatrudnić się w tak ekskluzywnych zakładach jak te należące do Parkinsonów.
Odetta zaraz też jednak wyleczyła jej roztargnienie odpowiedzią na pytanie. Jasne brwi poszybowały w górę, filiżanka z kawą zatrzymała się w połowie drogi między ustami a stołem. Przez chwilę trwała w takim zawieszeniu, czekając aż kuzynka skończy, na puentę albo plan, coś, co nie brzmiałoby na tak bardzo wyjęte z rzeczywistości. W końcu westchnęła i odstawiła filiżankę, zaciskając kościste palce na materiale własnej sukienki w okolicach kolan. Co też miała powiedzieć? Czy może raczej - czego nie powiedzieć?
- Ambitnie - stwierdziła wreszcie, wcinając się zanim na komentarz pokusiłyby się Cassandra lub Belvina. - Jednakowoż jest to zagadnienie ściśle medyczne. Zajmujesz się alchemią, to twoja pasja, prawda? Eliksiry lecznicze mieszczą się w zakresie twojego zainteresowania? - Zamieszała łyżeczką w filiżance, ostrożnie ważąc słowa. - W Mungu pracowałam na pododdziale chorób genetycznych. Niedługi czas temu przeprowadzałam też sekcję dziewczęcia zmarłego na serpentynę... - Plany kuzynki brzmiały jednak zbyt doskonale, by prowadziła do nich prosta droga. Odetta bez wątpienia była idealistką, a choć rozpędzone adrenaliną serce Elviry ciągnęło do wielkości i historycznych odkryć, miała świadomość, że nie dało się podejmować tego typu prób bez stąpania twardo po ziemi i niemałej szczypty realizmu.
Informacje o grzybie zaoferowane przez Cass żywo ją zainteresowały.
- Potrafiłabyś rozpoznać ślady jego obecności? Szlag, będę musiała... to jest, niedobrze, będę musiała... - poprawiła się, mrugając szybko. - Będę musiała przyjrzeć się temu jeszcze raz, nie mogę sobie pozwolić na takie straty, zwłaszcza, że ciężko byłoby mi się z nich odkuć. Nie mam jeszcze takich funduszy. - Westchnęła, na moment zaciskając palec wskazujący i kciuk na grzbiecie nosa. - Alchemik wyjechał z kraju i sporo rzeczy zabrał ze sobą, to, co zostało, wyniosłam na strych. Jeżeli będziecie się temu chciały przyjrzeć, nie mam nic przeciwko.
Zainteresowanie okazane przez gości wobec jej planów otwarcia własnego gabinetu żywo jej schlebiało, a blade policzki spowił cień różu, ciężko było jednak stwierdzić czy odpowiada za to uznanie czy wyjątkowo zmysłowa melodia dobiegająca teraz z gramofonu.
- Chciałabym zacząć tak szybko jak uda mi się zgromadzić odpowiednie wyposażenie, uprzątnąć gabinet i zabezpieczyć dom - odpowiedziała Primrose, patrząc na nią z sympatią po tym jak ciepło przyjęła jej plan. - Muszę też odpowiednio się zareklamować, aby wiadomość dotarła do czarodziei z tego rejonu Worcestershire - Sięgnęła po ćwiartkę marakui, by zabić nieco wciąż drażniący posmak ryby i zaraz zwróciła się do Belviny, której pytania okazały się, co zaskakujące, trafne. - Dobre pytanie. Tak się składa, że moja kuzynka, niejaka panna Fancourt, jest mi winna przysługę. Jako łamaczka klątw świetnie zna się na zabezpieczeniach - Uniosła lewy kącik ust, wsuwając owoc między zęby i rzucając Claire na wpół złośliwe, na wpół życzliwe spojrzenie.
Przez dłuższą chwilę milczała, przysłuchując się rozmowom, jej serce jednak zabiło szybciej, a w uszach zapulsowało, gdy dobiegły ją słowa o stałym pacjencie Belviny Blythe. Chyba by nie śmiała...
Och, kogo próbowała oszukać. Drew od dawna już nie szukał u niej pomocy, którą niegdyś była tak skora mu ofiarować.
- Udało ci się zdobyć stałego pacjenta? Proszę, proszę, nic tylko pozazdrościć. To ktoś z Munga? - zapytała z pozornym zainteresowaniem, przyglądając się swojej kawie, choć słowa nie wzięły się znikąd, bądź co bądź Belvina pracowała na oddziale pourazowym. Ktoś musiałby niezwykle często narażać się na obrażenia. I dobrze podejrzewała kto to taki.
Na moment zapomniała o Marii, zapomniała o swoich postanowieniach i konieczności zachowania trzeźwego umysłu i zapragnęła wychylić na raz pozostałość kieliszka ponczu. Z najwyższym trudem zadusiła tę chcicę potężnym łykiem kawy, od którego niemal się zakrztusiła. Niemal.
- Moje drogie, skoro powitania mamy za sobą, częstujcie się i pijcie do woli. Po kolacji będę mieć dla was do zaoferowania pewną grę - Uśmiechnęła się tajemniczo, choć uśmiech ten tym razem nie objął zmęczonych oczu. - A zanim to, skoro jesteśmy już przy naszych karierach, planach, marzeniach i badaniach... trafił wam być może w ręce marcowy numer Horyzontów Zaklęć?
- Na stole:
- Gulasz z warzywami i wołowiną (7 porcji)
Szaszłyki z pieczarkami i duszonym rekinim mięsem (14 sztuk)
Suszone śliwki, banany i daktyle (po 16 sztuk każde)
Ćwiartki marakui (15 sztuk)
Czekoladki z wiśnią (16 sztuk)
Marcepan (16 plasterków)
Quintin (trzy butelki)
Gin (jedna butelka)
Poncz dyniowy (waza)
Drogie wino (dwie butelki)
Toujours Pur (jedna butelka)
Zielona Wróżka (jedna butelka)
Laudanum (jedna butelka)
Kawa zbożowa (słoiczek)
Kawa parzona (słoiczek)
Orzechy włoskie (miseczka)
- Mapka (na miarę moich możliwości):
Miejsca 1-3 to kanapa.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ile w tym wszystkim było prawdy, ile tylko wiary; ile pragnień, a ile możliwości – decyzji, kierowania swoim życiem, faktycznego wpływu na to, co dzieje się wokół? Mówiły w sposób pewny, o rzeczach które miały być specjalnościami, choć za ładną kreacją wypowiadanych słów Tatiana doszukiwała się doskonale ułożonej wizji, tej która w rzeczywistości wyglądała nieco inaczej.
Już sam fakt, że zebrały się tutaj – w gronie tylko kobiecym, szczerym i mającym dzielić trudy i triumfy – dowodził cichej sprzeczności wobec patriarchatu, wobec schematom i narzucanym z góry tradycjom; szlachcianki i kobiety z miasta, Angielki i te pochodzące z dalekiej obczyzny. Wieczór być może miał je zjednoczyć, choć z każdym kolejnym słowem Dolohov dostrzegała różnice, których prowodyrką była Elvira, odmieniona od stóp do głów.
Kim Multon była teraz, w nowym miejscu, nowej kreacji, wśród innych ludzi i z dzieckiem u boku?
Kim była Multon z dziwnym wyrazem twarzy komentującym jej połyskujący na palcu pierścień?
Z dawną sobą łączyło ją tylko prosektorium; wspomnienie o badaniach, bądź co bądź, nad trupami, wywołało cień uśmiechu w kąciku Rosjanki, niestarty nawet kolejnym łykiem alkoholu uchylonym z kieliszka.
O badaniach nad ludzkim organizmem wiedziała niewiele; w przeciwieństwie do kobiet zasiadających wraz z nią w salonie. Wraz z kolejnymi słowami Tatiana miała wrażenie, że tej manifestacji towarzyszy jakaś boląca potrzeba wyrażenia własnego zdania w świecie nauki, desperacka chęć odciśnięcia własnego piętna w świecie zdominowanym przez mężczyzn, jawny bunt wyposażony w fiolki, mikstury, zapiski i potwierdzone reguły. Naprawdę każda z nich czuła tak wielkie powołanie i chęć zmieniania świata na lepsze?
Wydawało jej się to absurdalne, poniekąd zamkniętej w bańce własnej wygody i komfortu, niezbyt przejmującej się mrzonkami, w których świat wyglądał tak, jakoby ktoś miał szanować słowo wybitnej pani lekarz? Twórcy? Niezależnej badaczki?
Doskonale zdawała sobie sprawę z talentu i możliwości kogoś takiego jak Cassandra czy Elvira; wiedziała także, że kobiety takie jak one są skazane na działanie w ukryciu. Z którego – paradoksalnie – mogły osiągnąć więcej niźli w pełnym świetle.
Z zajadliwego sarkazmu wewnątrz własnej głowy wyrwał ją rozbawiony ton panny Burke; przenosząc spojrzenie z kieliszka na szlachciankę, pozwoliła sobie unieść kącik ust.
– Och tak, to chyba przede wszystkim natura Nokturnu, nieprawdaż? – rzuciła, bo ta właśnie dzielnica była dlań obydwu doskonale znana; była znana również Elvirze, która porzuciła stare życie, pieczętując ów fakt dzisiejszym spotkaniem – Sądzę, że brakuje mi cierpliwości do tej nauki. Nabranie dystansu było zatem jedyną drogą, choć nie można nie zauważyć, że ostatnie miesiące sprowadziły na Londyn ogrom... spokoju – nie dopuszczała do myśli, by któraś ze zgromadzonych kobiet mogła podzielać liberalne poglądy wyklętej społeczności angielskiej, więc słowa popłynęły lekko, obdarte nawet ze zwyczajowej maniery wpisującej się w propagandowy nurt.
Krzyżując spojrzenie z Claire, znów pozwoliła sobie na cień uśmiechu – Nim zacznie się używać jakiegokolwiek narzędzia, trzeba nauczyć się przed nim bronić – oświadczyła enigmatycznie, choć nawiązanie do oklumencji było wręcz oczywiste. Czym była broń, jeśli nie znało się nań antidotum?
Przysłuchiwała się reszcie w milczeniu; rozmowom na temat chorób i leczeniu, prawościom o wolności i działaniu po cichu – z tym ostatnim musiała się zgodzić. Otwarta walka ze schematami była w ich przypadku pozbawiona sensu; grą pozorów potrafiły osiągnąć dużo więcej niźli głośnymi krzykami o równość, która zwyczajnie nie istniała.
Już sam fakt, że zebrały się tutaj – w gronie tylko kobiecym, szczerym i mającym dzielić trudy i triumfy – dowodził cichej sprzeczności wobec patriarchatu, wobec schematom i narzucanym z góry tradycjom; szlachcianki i kobiety z miasta, Angielki i te pochodzące z dalekiej obczyzny. Wieczór być może miał je zjednoczyć, choć z każdym kolejnym słowem Dolohov dostrzegała różnice, których prowodyrką była Elvira, odmieniona od stóp do głów.
Kim Multon była teraz, w nowym miejscu, nowej kreacji, wśród innych ludzi i z dzieckiem u boku?
Kim była Multon z dziwnym wyrazem twarzy komentującym jej połyskujący na palcu pierścień?
Z dawną sobą łączyło ją tylko prosektorium; wspomnienie o badaniach, bądź co bądź, nad trupami, wywołało cień uśmiechu w kąciku Rosjanki, niestarty nawet kolejnym łykiem alkoholu uchylonym z kieliszka.
O badaniach nad ludzkim organizmem wiedziała niewiele; w przeciwieństwie do kobiet zasiadających wraz z nią w salonie. Wraz z kolejnymi słowami Tatiana miała wrażenie, że tej manifestacji towarzyszy jakaś boląca potrzeba wyrażenia własnego zdania w świecie nauki, desperacka chęć odciśnięcia własnego piętna w świecie zdominowanym przez mężczyzn, jawny bunt wyposażony w fiolki, mikstury, zapiski i potwierdzone reguły. Naprawdę każda z nich czuła tak wielkie powołanie i chęć zmieniania świata na lepsze?
Wydawało jej się to absurdalne, poniekąd zamkniętej w bańce własnej wygody i komfortu, niezbyt przejmującej się mrzonkami, w których świat wyglądał tak, jakoby ktoś miał szanować słowo wybitnej pani lekarz? Twórcy? Niezależnej badaczki?
Doskonale zdawała sobie sprawę z talentu i możliwości kogoś takiego jak Cassandra czy Elvira; wiedziała także, że kobiety takie jak one są skazane na działanie w ukryciu. Z którego – paradoksalnie – mogły osiągnąć więcej niźli w pełnym świetle.
Z zajadliwego sarkazmu wewnątrz własnej głowy wyrwał ją rozbawiony ton panny Burke; przenosząc spojrzenie z kieliszka na szlachciankę, pozwoliła sobie unieść kącik ust.
– Och tak, to chyba przede wszystkim natura Nokturnu, nieprawdaż? – rzuciła, bo ta właśnie dzielnica była dlań obydwu doskonale znana; była znana również Elvirze, która porzuciła stare życie, pieczętując ów fakt dzisiejszym spotkaniem – Sądzę, że brakuje mi cierpliwości do tej nauki. Nabranie dystansu było zatem jedyną drogą, choć nie można nie zauważyć, że ostatnie miesiące sprowadziły na Londyn ogrom... spokoju – nie dopuszczała do myśli, by któraś ze zgromadzonych kobiet mogła podzielać liberalne poglądy wyklętej społeczności angielskiej, więc słowa popłynęły lekko, obdarte nawet ze zwyczajowej maniery wpisującej się w propagandowy nurt.
Krzyżując spojrzenie z Claire, znów pozwoliła sobie na cień uśmiechu – Nim zacznie się używać jakiegokolwiek narzędzia, trzeba nauczyć się przed nim bronić – oświadczyła enigmatycznie, choć nawiązanie do oklumencji było wręcz oczywiste. Czym była broń, jeśli nie znało się nań antidotum?
Przysłuchiwała się reszcie w milczeniu; rozmowom na temat chorób i leczeniu, prawościom o wolności i działaniu po cichu – z tym ostatnim musiała się zgodzić. Otwarta walka ze schematami była w ich przypadku pozbawiona sensu; grą pozorów potrafiły osiągnąć dużo więcej niźli głośnymi krzykami o równość, która zwyczajnie nie istniała.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dyskretne spojrzenie omiotło jeszcze pomieszczenie, zastanawiając się, co Elvira mogłaby jeszcze w pokoju poprawić, jakie dekoracje można by wymienić na inne, a co znajdowało się na dobrym miejscu. Był to odruch o wiele silniejszy od niej samej, nie kierowany złośliwością a po prostu chęcią doprowadzenia pomieszczenia do wizerunku perfekcji. Tak traktowała ubranie, tak traktowała przestrzeń, tak traktowała też swoje eliksiry, w których, jak miała nadzieję, będzie mogła kiedyś znaleźć ukojenie gdyby rzeczy szły już zupełnie nie po jej myśli. Przyzwyczajona do względnej samotności (towarzystwo jednorożców było po prostu miłe, ale ciężko było je liczyć za te pełne, którym było ludzkie) powoli rozglądała się tez po obecnych, rozumiejąc, że wiele tematów pozostanie poza zasięgiem jej świadomości. To były, jakby to ująć, kobiety pracy które pewnie widziały o wiele więcej niż ona, podejrzewała więc, że w tym wypadku pewnie szybko będzie podziwiać podłogę w domu Elviry niż uczestniczyć w konwersacji.
Rozmowa jednak przetoczyła się na tematy serpentyny, wiedziała więc, że czas aby wypowiedzieć się nieco szerzej na ten temat. Albo przynajmniej z jej własnej perspektywy. Mówiła prawdę, nie znała się na uzdrowicielstwie, ale to nie znaczyło, że zupełnie tego nie przemyślała. Tylko nikt nie mówił, że to było dobrze przemyślane.
- Dobrze, że pytasz. – Wiedziała, że Primrose będzie mieć do tego zdrowe podejście. – Przede wszystkim, na początku chciałabym opracować coś na konkretny efekt. Mianowicie to, że wiele przypadków śmierci ze względu na szkarlatynę opiera się na odstawianiu przez matki eliksirów wzmacniających, które mogą zaszkodzić dziecku w ich łonie. Moim zdaniem najlepiej byłoby zacząć właśnie od tego – stworzenia konkretnej formuły która pozwoli kobietom na kontrolowanie stanu chorobowego również w ciąży. W tym momencie powinno to przynajmniej cześć zgonów wyeliminować.
Spojrzała jeszcze na Elvirę, kiedy ta wspomniała o chorobach genetycznych, kiwając smutno głową na fakt biednej dziewczyny która skończyła na stole w kostnicy. Odruchowo wyobraźnia przywołała jej zamiast tego widok jej własnej siostry, szybko więc upiła łyk kawy aby nie zastanawiać się dłużej nad makabrycznym obrazem.
- Rozważam każdy eliksir, niezależnie od jego pochodzenia. To sztuka ale też pewnego rodzaju pragmatyzm, eliksir nie jest szkodliwy kiedy go tworzysz a jedynie kiedy go używasz. – Zaskakująco łatwo potrafiła się odciąć od problemów, ale czy to surowe podejście czy naiwność, tego nie wiedziała. Nad tym jakoś nigdy nie rozważała, chyba błogo nieświadoma pewnych meandrów filozofii czy podejścia do życia, skoro zmartwienia jej były jej, a nigdy nie były publiczne. A przez to w pewien sposób też nieistotne, bo pewnie i mnogie w wielu wypadkach.
- Dopiero potem zajęłabym się wynalezieniem formuły na pełne leczenie, spoglądając na dokładny przebieg tego, jak magia oddziałuje na organy, być może na skupieniu się również, jak przebiega proces, jak szybko niszczone są organy i jak szybko dochodzi do ich regeneracji, a także na przyjrzeniu się eliksirowi, oraz na spróbowaniu na zmodyfikowanie bądź całkowite przepisanie formuły. Oczywiście wymagać to będzie poświęceń, żmudnej pracy, ochotniczek czy może nawet czasu, który przewyższy nasze życie, ale to wcale nie powód, aby rezygnować z prób. I nawet wiem, kogo rezerwować do pomocy uzdrowicielskiej – zerknęła jeszcze na Elvirę z uśmiechem. Optymizm był w niej i to nie miało ulec zmianie. Nawet jeżeli przekraczał cienką linię i biegł prosto w naiwność.
- Interesujące. Jeżeli to nie problem, chętnie bym potem poruszyła jeszcze inną myśl projektową. – Słowa skierowane w stronę Belviny nie miały być początkiem wielkiej tajemnicy, ale raczej chęcią wysłuchania innych pań. – Czy nakładając klątwy, zna się również sposób ich zdejmowania, na wypadek gdyby coś poszło nie tak? I czy łatwiej jest ściągnąć własną klątwę niż cudzą? – Spojrzała na Primrose i Claire, ciekawa że może usłyszeć odpowiedź na to pytanie. O ile usłyszy.
Rozmowa jednak przetoczyła się na tematy serpentyny, wiedziała więc, że czas aby wypowiedzieć się nieco szerzej na ten temat. Albo przynajmniej z jej własnej perspektywy. Mówiła prawdę, nie znała się na uzdrowicielstwie, ale to nie znaczyło, że zupełnie tego nie przemyślała. Tylko nikt nie mówił, że to było dobrze przemyślane.
- Dobrze, że pytasz. – Wiedziała, że Primrose będzie mieć do tego zdrowe podejście. – Przede wszystkim, na początku chciałabym opracować coś na konkretny efekt. Mianowicie to, że wiele przypadków śmierci ze względu na szkarlatynę opiera się na odstawianiu przez matki eliksirów wzmacniających, które mogą zaszkodzić dziecku w ich łonie. Moim zdaniem najlepiej byłoby zacząć właśnie od tego – stworzenia konkretnej formuły która pozwoli kobietom na kontrolowanie stanu chorobowego również w ciąży. W tym momencie powinno to przynajmniej cześć zgonów wyeliminować.
Spojrzała jeszcze na Elvirę, kiedy ta wspomniała o chorobach genetycznych, kiwając smutno głową na fakt biednej dziewczyny która skończyła na stole w kostnicy. Odruchowo wyobraźnia przywołała jej zamiast tego widok jej własnej siostry, szybko więc upiła łyk kawy aby nie zastanawiać się dłużej nad makabrycznym obrazem.
- Rozważam każdy eliksir, niezależnie od jego pochodzenia. To sztuka ale też pewnego rodzaju pragmatyzm, eliksir nie jest szkodliwy kiedy go tworzysz a jedynie kiedy go używasz. – Zaskakująco łatwo potrafiła się odciąć od problemów, ale czy to surowe podejście czy naiwność, tego nie wiedziała. Nad tym jakoś nigdy nie rozważała, chyba błogo nieświadoma pewnych meandrów filozofii czy podejścia do życia, skoro zmartwienia jej były jej, a nigdy nie były publiczne. A przez to w pewien sposób też nieistotne, bo pewnie i mnogie w wielu wypadkach.
- Dopiero potem zajęłabym się wynalezieniem formuły na pełne leczenie, spoglądając na dokładny przebieg tego, jak magia oddziałuje na organy, być może na skupieniu się również, jak przebiega proces, jak szybko niszczone są organy i jak szybko dochodzi do ich regeneracji, a także na przyjrzeniu się eliksirowi, oraz na spróbowaniu na zmodyfikowanie bądź całkowite przepisanie formuły. Oczywiście wymagać to będzie poświęceń, żmudnej pracy, ochotniczek czy może nawet czasu, który przewyższy nasze życie, ale to wcale nie powód, aby rezygnować z prób. I nawet wiem, kogo rezerwować do pomocy uzdrowicielskiej – zerknęła jeszcze na Elvirę z uśmiechem. Optymizm był w niej i to nie miało ulec zmianie. Nawet jeżeli przekraczał cienką linię i biegł prosto w naiwność.
- Interesujące. Jeżeli to nie problem, chętnie bym potem poruszyła jeszcze inną myśl projektową. – Słowa skierowane w stronę Belviny nie miały być początkiem wielkiej tajemnicy, ale raczej chęcią wysłuchania innych pań. – Czy nakładając klątwy, zna się również sposób ich zdejmowania, na wypadek gdyby coś poszło nie tak? I czy łatwiej jest ściągnąć własną klątwę niż cudzą? – Spojrzała na Primrose i Claire, ciekawa że może usłyszeć odpowiedź na to pytanie. O ile usłyszy.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nagłe skupienie na sobie zainteresowania tak wielkiej ilości osób złapało Marię zupełnie nieprzygotowaną. A jak w takich przypadkach bywa, dziewczęce serce postanowiło przyspieszyć rytm, bijąc już szaleńczo, podobne ptaszynie próbującej wydostać się z ograniczającej je klatki żeber, może nawet bardziej panicznie, chcąc nie tyle wydostać się, co dokonać żywota pod naporem własnej energii, zbyt dużej, by pomieścić się w małym ciałku. Z trudem przełknęła więc kolejną łyżkę gulaszu, jakby ciepłe jedzenie nie tylko miało złagodzić towarzyszący jej przez całe samodzielne, dorosłe życie głód, ale także ugruntować w rzeczywistości, posłać trochę ciepła do skostniałych w przerażeniu palców.
— Ostatnio szyję przede wszystkim dla siebie — powiedziała, odkładając ostrożnie łyżkę tak, by nie pobrudzić obrusu. Byłoby z pewnością łatwiej, gdyby mogła naśladować, jak robią to inne kobiety, ale póki co większym wzięciem od gulaszu cieszyły się szaszłyki z rekiniego mięsa. Miała jednak nadzieję, że zasady dobrego wychowania (nie szlacheckiej etykiety, do tego wciąż było jej daleko) poznane w domu i doskonalone później w Beauxbatons nie wyparowały z niej nawet w obliczu stresu. — Ale gdy uczyłam się w szkole, szyłam też dla rodziny, czasami były to ubrania na sprzedaż... — dłoń odruchowo wzniosła się ku kołnierzowi, pod którym zawiązana miała błękitną kokardę, przesunęły się jednak po kwietnym hafcie zdobiącym materiał koszuli na krawędziach kołnierza. — Tę koszulę zrobiłam sama. Hafty też — uśmiechnęła się wreszcie, ramiona nawet wzniosła nieco ku górze, w pierwszym sygnale narastającej radości z możliwości podzielenia się czymś naprawdę dla niej ciekawym. Przez moment, wpatrzona bezpośrednio w Primrose wydawała się nawet zapomnieć o krępującej bądź co bądź obecności Odetty. Lady Parkinson była przemiła — tego nie można było jej zarzucić, jednakże rozmawianie o szyciu i planach na dalszą pracę w jej obecności, gdy pośrednio była przecież odpowiedzialna za to, że Maria miała cokolwiek do jedzenia, mogło przecież nie być szczególnie wygodne. — Ale potrafię szyć nie tylko zwykłe sukienki i kożuszki, w szkole naprawdę dobrze szła mi numerologia — uśmiech rósł. I nawet jeżeli nie był szczególnie szeroki, widać było, że był szczery. Dłoń zsunęła się z kołnierza na powrót na spódnicę, Maria ścisnęła delikatnie prawą dłoń ułożoną na niej lewą, po czym, jakby przypomniała sobie o czymś istotnym, opuściła wzrok raz jeszcze. — Ale jakbym nudziła, to proszę się nie krępować! — dodała, w gorącym zapewnieniu, raz jeszcze szukając odpowiedzi na twarzy Primrose. Właśnie dlatego nie lubiła szczególnie zabierać głosu. Zanudzała wszystkich głupimi marzeniami głupiego dziewczątka. Wszystkie obecne miały przecież znacznie bardziej ciekawe tematy do rozmowy. Nawet jeżeli słowa Elviry, pokrzepiające jakoś w pasji, która sprawiła, że supełek związany na końcu języka panny Multon rozwiązał się niespodziewanie, były tak miłe i chyba niewiele brakło, by uwierzyła w nie całym swoim sercem. Uszyję ci coś kiedyś, dobrze? Pytała bez użycia słów, samym tylko szarozielonym spojrzeniem i przechyloną w bok główką.
Słysząc pytanie Belviny, szarozielone oczy rozwarły się jeszcze szerzej, błyszcząc czymś w rodzaju ulgi. Od samego początku spotkania, a dokładniej jeszcze przed nim, z samego opisu pani domu wydawała się być chyba najbardziej z nią kompatybilna. A teraz jeszcze ta cudowna wiadomość, że obie były absolwentkami Beauxbatons! Prędko opuściła wzrok na swą spódnicę, przecież część szkolnego mundurka. Ojeju, jaki będzie wstyd, jeżeli ten szczegół nie umknie jej uwadze...!
— Smoki — odpowiedziała od razu, pewniej jakoś, bo ciężko było rozprawiać o tych majestatycznych stworzeniach, o grupie, która wzięła ją pod swe skrzydła, będąc cichutkim dziewczątkiem przeżywającym małe zatrzymania akcji serca średnio co siedem i pół minuty. Dla niezaznajomionych z podziałem grupowym panującym w Beauxbatons ta informacja mogła wydać się szczególnie zabawna. Maria i smok? Dobre sobie. — Ale inne dziewczęta z Anglii trafiały raczej do Harpii... — dodała po chwili, chyba czując drobne ukłucia ciekawości. Oraz nadziei, nadziei na pewno! Że Belvina wyczuje zostawioną jej przestrzeń na zdradzenie się ze swoją przynależnością.
Przez kolejne chwile topiła się w nieruchomych, głębokich wodach własnych myśli, do czasu aż głos zabrała siedząca obok Claire. Niemal natychmiast wyprostowała się, przenosząc na nią całą uwagę. Słowa najstarszej z kuzynek były naprawdę pokrzepiające, choć brzmiały trochę jak pobrzękiwanie łańcucha, którym Maria — z woli własnej, czy rodziców, w tej chwili nie miało to znaczenia — związała się ze swą przeszłością i najbliższą przyszłością. Na pytanie, czy kuzynka wygląda, jakby się przejmowała, pokiwała głową przecząco. Nigdy nie pomyślałaby, że kobieta jej pokroju — spełniona, odważnie sięgająca nawet po przeklęte przedmioty, miejsca i... i inne rzeczy mogłaby się czegokolwiek bać. Tak samo przecież było z Elvirą. Miała przecież w domu prosektorium! Była uzdrowicielką! Musiała widzieć tyle krwi, że wystarczyłoby jej na pobudzenie do życia trzech, a może czterech Marii, zupełnie takich jak ona. I niby w całej ich trójce płynęła ta sama krew — krew Multonów — a zdawało się, że Maria była stworzona z zupełnie innej gliny.
Może jeszcze nikt nie postanowił jej prawdziwie wypiec?
Kolejne słowa Belviny uderzyły dokładnie w te tony. A jednak, jakkolwiek motywujące by one nie były — myśl, że mogłaby stracić jednorożce, stworzenia najbardziej drogie jej sercu, myśl krążąca gdzieś z tyłu głowy, że mogłaby jakąś swą przewiną zasłużyć na tę karę, niemal odebrała jej siły. I była okrutną świadomością, okrutną w swej prawdziwości, której Maria do wiadomości przyjąć nie chciała.
Nazwa pisma naukowego padająca z ust gospodyni sprawiła, że znów poczuła, jak coś rwie ją do rzeczywistości. Z tego wszystkiego sięgnęła ostrożnie po kieliszek z ponczem, próbując go jeszcze raz, tym razem ostrożniej. Choć bardzo chciała, nie miała szczególnie czasu na czytanie naukowych pism, nad nie przedkładając piętrzące się w niewielkiej sypialni stare, wysłużone książki i pergaminy. Dlatego też, póki co nie odpowiadała na pytanie — wszak prawdziwą głupotą było zabieranie głosu na temat, na który nie wiedziało się nic.
— Ostatnio szyję przede wszystkim dla siebie — powiedziała, odkładając ostrożnie łyżkę tak, by nie pobrudzić obrusu. Byłoby z pewnością łatwiej, gdyby mogła naśladować, jak robią to inne kobiety, ale póki co większym wzięciem od gulaszu cieszyły się szaszłyki z rekiniego mięsa. Miała jednak nadzieję, że zasady dobrego wychowania (nie szlacheckiej etykiety, do tego wciąż było jej daleko) poznane w domu i doskonalone później w Beauxbatons nie wyparowały z niej nawet w obliczu stresu. — Ale gdy uczyłam się w szkole, szyłam też dla rodziny, czasami były to ubrania na sprzedaż... — dłoń odruchowo wzniosła się ku kołnierzowi, pod którym zawiązana miała błękitną kokardę, przesunęły się jednak po kwietnym hafcie zdobiącym materiał koszuli na krawędziach kołnierza. — Tę koszulę zrobiłam sama. Hafty też — uśmiechnęła się wreszcie, ramiona nawet wzniosła nieco ku górze, w pierwszym sygnale narastającej radości z możliwości podzielenia się czymś naprawdę dla niej ciekawym. Przez moment, wpatrzona bezpośrednio w Primrose wydawała się nawet zapomnieć o krępującej bądź co bądź obecności Odetty. Lady Parkinson była przemiła — tego nie można było jej zarzucić, jednakże rozmawianie o szyciu i planach na dalszą pracę w jej obecności, gdy pośrednio była przecież odpowiedzialna za to, że Maria miała cokolwiek do jedzenia, mogło przecież nie być szczególnie wygodne. — Ale potrafię szyć nie tylko zwykłe sukienki i kożuszki, w szkole naprawdę dobrze szła mi numerologia — uśmiech rósł. I nawet jeżeli nie był szczególnie szeroki, widać było, że był szczery. Dłoń zsunęła się z kołnierza na powrót na spódnicę, Maria ścisnęła delikatnie prawą dłoń ułożoną na niej lewą, po czym, jakby przypomniała sobie o czymś istotnym, opuściła wzrok raz jeszcze. — Ale jakbym nudziła, to proszę się nie krępować! — dodała, w gorącym zapewnieniu, raz jeszcze szukając odpowiedzi na twarzy Primrose. Właśnie dlatego nie lubiła szczególnie zabierać głosu. Zanudzała wszystkich głupimi marzeniami głupiego dziewczątka. Wszystkie obecne miały przecież znacznie bardziej ciekawe tematy do rozmowy. Nawet jeżeli słowa Elviry, pokrzepiające jakoś w pasji, która sprawiła, że supełek związany na końcu języka panny Multon rozwiązał się niespodziewanie, były tak miłe i chyba niewiele brakło, by uwierzyła w nie całym swoim sercem. Uszyję ci coś kiedyś, dobrze? Pytała bez użycia słów, samym tylko szarozielonym spojrzeniem i przechyloną w bok główką.
Słysząc pytanie Belviny, szarozielone oczy rozwarły się jeszcze szerzej, błyszcząc czymś w rodzaju ulgi. Od samego początku spotkania, a dokładniej jeszcze przed nim, z samego opisu pani domu wydawała się być chyba najbardziej z nią kompatybilna. A teraz jeszcze ta cudowna wiadomość, że obie były absolwentkami Beauxbatons! Prędko opuściła wzrok na swą spódnicę, przecież część szkolnego mundurka. Ojeju, jaki będzie wstyd, jeżeli ten szczegół nie umknie jej uwadze...!
— Smoki — odpowiedziała od razu, pewniej jakoś, bo ciężko było rozprawiać o tych majestatycznych stworzeniach, o grupie, która wzięła ją pod swe skrzydła, będąc cichutkim dziewczątkiem przeżywającym małe zatrzymania akcji serca średnio co siedem i pół minuty. Dla niezaznajomionych z podziałem grupowym panującym w Beauxbatons ta informacja mogła wydać się szczególnie zabawna. Maria i smok? Dobre sobie. — Ale inne dziewczęta z Anglii trafiały raczej do Harpii... — dodała po chwili, chyba czując drobne ukłucia ciekawości. Oraz nadziei, nadziei na pewno! Że Belvina wyczuje zostawioną jej przestrzeń na zdradzenie się ze swoją przynależnością.
Przez kolejne chwile topiła się w nieruchomych, głębokich wodach własnych myśli, do czasu aż głos zabrała siedząca obok Claire. Niemal natychmiast wyprostowała się, przenosząc na nią całą uwagę. Słowa najstarszej z kuzynek były naprawdę pokrzepiające, choć brzmiały trochę jak pobrzękiwanie łańcucha, którym Maria — z woli własnej, czy rodziców, w tej chwili nie miało to znaczenia — związała się ze swą przeszłością i najbliższą przyszłością. Na pytanie, czy kuzynka wygląda, jakby się przejmowała, pokiwała głową przecząco. Nigdy nie pomyślałaby, że kobieta jej pokroju — spełniona, odważnie sięgająca nawet po przeklęte przedmioty, miejsca i... i inne rzeczy mogłaby się czegokolwiek bać. Tak samo przecież było z Elvirą. Miała przecież w domu prosektorium! Była uzdrowicielką! Musiała widzieć tyle krwi, że wystarczyłoby jej na pobudzenie do życia trzech, a może czterech Marii, zupełnie takich jak ona. I niby w całej ich trójce płynęła ta sama krew — krew Multonów — a zdawało się, że Maria była stworzona z zupełnie innej gliny.
Może jeszcze nikt nie postanowił jej prawdziwie wypiec?
Kolejne słowa Belviny uderzyły dokładnie w te tony. A jednak, jakkolwiek motywujące by one nie były — myśl, że mogłaby stracić jednorożce, stworzenia najbardziej drogie jej sercu, myśl krążąca gdzieś z tyłu głowy, że mogłaby jakąś swą przewiną zasłużyć na tę karę, niemal odebrała jej siły. I była okrutną świadomością, okrutną w swej prawdziwości, której Maria do wiadomości przyjąć nie chciała.
Nazwa pisma naukowego padająca z ust gospodyni sprawiła, że znów poczuła, jak coś rwie ją do rzeczywistości. Z tego wszystkiego sięgnęła ostrożnie po kieliszek z ponczem, próbując go jeszcze raz, tym razem ostrożniej. Choć bardzo chciała, nie miała szczególnie czasu na czytanie naukowych pism, nad nie przedkładając piętrzące się w niewielkiej sypialni stare, wysłużone książki i pergaminy. Dlatego też, póki co nie odpowiadała na pytanie — wszak prawdziwą głupotą było zabieranie głosu na temat, na który nie wiedziało się nic.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Na dźwięk swojego nazwiska zwróciła się do Elviry mówiącej z Belviną.
- Oh świetnie - rzuciła do kuzynki, przypominając sobie o przysłudze. Podczas ostatniego spotkania obiecała służyć pomocą w odpowiednim momencie, jeszcze wtedy nie wiedząc co będzie jej przedmiotem. - Musisz mi powiedzieć czego będziesz potrzebować, zastanowimy się nad doborem odpowiednich zaklęć. - Kilka podstawowych pułapek mogło załatwić sprawę, jednak dla potrzeb Multon przydałoby się je właściwie spersonalizować.
Tatianie odpowiedziała wyłącznie uśmiechem, doskonale wiedząc co ta ma na myśli. Claire przez pewien czas utrzymywała, że nie potrzebuje sięgać do arkanów czarnej magii, by zdejmować zabezpieczenia. Opierała się wyłącznie na podręcznikach i znalezionych w miejscach kultu pergaminach. Przeglądała ryciny starych artefaktów, zapoznawała się z historycznymi zapiskami, a to wszystko w zgodzie ze sztywną podstawą programową, którą znać należało w najdrobniejszym calu. Utarte schematy nie zawsze przynosiły oczekiwane efekty, za to zmuszały do niekonwencjonalnych rozwiązań, do spojrzenia szerzej na badaną dziedzinę.
Słysząc skierowane ku niej pytanie, odwróciła się w stronę lady Odetty. Uśmiech na twarzy Claire stał się ostrzejszy, jakby prześmiewczy, kiedy pobieżnie przejrzała na kartach pamięci sylwetki znanych sobie zaklinaczy. W tym środowisku nie trzeba było daleko szukać, by wymienić nazwiska lekkomyślnych czarodziejów, a także tych, którzy osadzeni w pysze, tkwili w przeświadczeniu o własnych umiejętnościach. Niestety nie każdy przykładał się do nauki. Słyszała opowieści o czarodziejach, którzy bez odpowiedniego doświadczenia w paraniu się tą magią lądowali w Mungu w stanie krytycznym.
- Byłoby to bardzo rozważne, gdyby każdy zaklinacz znał podstawy obrony przed czarną magią. Wielu jest samouków, którzy korzystają ze szczątkowych opisów zaklęć i do tych wypadków rzeczywiście często dochodzi. - Sama Fancourt nie należała do jednych z nich, zaczynając swoją przygodę z klątwami od ich łamania. To potrzeba poznania schematów, sposobów myślenia zaklinaczy popchnęła ją ku nowej wiedzy zawartej w opasłych tomiszczach, szeroko otwierając drzwi na nieznane dotąd możliwości. - A czy łatwiej? - Uniosła brew ku górze, lustrując wzrokiem jasną twarz arystokratki. Myślami wróciła do dnia, w którym pewien chłopak w Londynie chciał ją okraść i bezwiednie poddał się działaniu klątwy. Choć najadła się strachu, że straciła cenny przedmiot, to bawiła się przednio, widząc przerażoną minę złodzieja. - Nawet znając dokładny zapis runiczny nie ma się pewności czy złamanie klątwy się powiedzie. Potrzeba odpowiednich warunków, skupienia, wprawy. - Wzruszyła lekko ramionami, jakby mówiła o oczywistościach. - Za to świadomość, że może zostać z nami na zawsze wzmaga czujność i ostrożność. - Przeniosła wzrok na lady Primrose, nie chcąc zgarnąć całej dyskusji dla siebie, będąc jednocześnie ciekawą co szlachcianka może wnieść do tematu. Zaintrygowały ją słowa Elviry o twórczyni amuletów, jak daleko sięgały jej umiejętności oraz doświadczenie?
- Oh świetnie - rzuciła do kuzynki, przypominając sobie o przysłudze. Podczas ostatniego spotkania obiecała służyć pomocą w odpowiednim momencie, jeszcze wtedy nie wiedząc co będzie jej przedmiotem. - Musisz mi powiedzieć czego będziesz potrzebować, zastanowimy się nad doborem odpowiednich zaklęć. - Kilka podstawowych pułapek mogło załatwić sprawę, jednak dla potrzeb Multon przydałoby się je właściwie spersonalizować.
Tatianie odpowiedziała wyłącznie uśmiechem, doskonale wiedząc co ta ma na myśli. Claire przez pewien czas utrzymywała, że nie potrzebuje sięgać do arkanów czarnej magii, by zdejmować zabezpieczenia. Opierała się wyłącznie na podręcznikach i znalezionych w miejscach kultu pergaminach. Przeglądała ryciny starych artefaktów, zapoznawała się z historycznymi zapiskami, a to wszystko w zgodzie ze sztywną podstawą programową, którą znać należało w najdrobniejszym calu. Utarte schematy nie zawsze przynosiły oczekiwane efekty, za to zmuszały do niekonwencjonalnych rozwiązań, do spojrzenia szerzej na badaną dziedzinę.
Słysząc skierowane ku niej pytanie, odwróciła się w stronę lady Odetty. Uśmiech na twarzy Claire stał się ostrzejszy, jakby prześmiewczy, kiedy pobieżnie przejrzała na kartach pamięci sylwetki znanych sobie zaklinaczy. W tym środowisku nie trzeba było daleko szukać, by wymienić nazwiska lekkomyślnych czarodziejów, a także tych, którzy osadzeni w pysze, tkwili w przeświadczeniu o własnych umiejętnościach. Niestety nie każdy przykładał się do nauki. Słyszała opowieści o czarodziejach, którzy bez odpowiedniego doświadczenia w paraniu się tą magią lądowali w Mungu w stanie krytycznym.
- Byłoby to bardzo rozważne, gdyby każdy zaklinacz znał podstawy obrony przed czarną magią. Wielu jest samouków, którzy korzystają ze szczątkowych opisów zaklęć i do tych wypadków rzeczywiście często dochodzi. - Sama Fancourt nie należała do jednych z nich, zaczynając swoją przygodę z klątwami od ich łamania. To potrzeba poznania schematów, sposobów myślenia zaklinaczy popchnęła ją ku nowej wiedzy zawartej w opasłych tomiszczach, szeroko otwierając drzwi na nieznane dotąd możliwości. - A czy łatwiej? - Uniosła brew ku górze, lustrując wzrokiem jasną twarz arystokratki. Myślami wróciła do dnia, w którym pewien chłopak w Londynie chciał ją okraść i bezwiednie poddał się działaniu klątwy. Choć najadła się strachu, że straciła cenny przedmiot, to bawiła się przednio, widząc przerażoną minę złodzieja. - Nawet znając dokładny zapis runiczny nie ma się pewności czy złamanie klątwy się powiedzie. Potrzeba odpowiednich warunków, skupienia, wprawy. - Wzruszyła lekko ramionami, jakby mówiła o oczywistościach. - Za to świadomość, że może zostać z nami na zawsze wzmaga czujność i ostrożność. - Przeniosła wzrok na lady Primrose, nie chcąc zgarnąć całej dyskusji dla siebie, będąc jednocześnie ciekawą co szlachcianka może wnieść do tematu. Zaintrygowały ją słowa Elviry o twórczyni amuletów, jak daleko sięgały jej umiejętności oraz doświadczenie?
Nie ukryła lekkiego rozbawienia, które sprawiło odbiło się w mimice, kiedy obserwowała reakcję młodziutkiej Multon. Była tak uroczo swobodna w swoich reakcjach, czego nie widziała dawno. Rzadko kiedy miała styk z osobami w jej wieku, nie licząc pacjentów, chociaż to często była trudna przeprawa, a nie lekka rozmowa. Nie uszło jej uwadze, że błękitne spódniczka dziewczyny, wyglądała jakoś znajomo, barwą i krojem. Nie skomentowała tego jednak pozostawiła słowa dla siebie, kiedy przyszło zrozumienie. Pokiwała głowa z lekkim zamyśleniem, słysząc kim w murach szkoły była. Smok. Pamiętała kilkoro przedstawicieli tej grupy, zwykle zadzierających brodę wysoko i grając słowem lepiej niż ktokolwiek inny. Dziewczyna wydawała się nie pasować do tamtych wspomnień, lecz może coś się zmieniło przez te lata? Albo to ona trafiła na specyficznych rówieśników.- Harpie.- odparła w kontrze, domyślając się, że teraz to Marię ciekawił ten szczegół.- Kiedy byłam w szkole, mało było uczniów z Anglii, którzy trafiali w to grono. Więcej okazywało się Gryfami w tamtym czasie.– na palcach jednej ręki mogła zliczyć znajomych, którzy pochodzili z jej rodzimego kraju. Z tego powodu obracała się głównie wśród francuzów i szybko złapała ich manierę, która i tak z czasem wytarła się, uleciała niepielęgnowana.
Z podobną jak pewnie wszystkie siedzące tu uzdrowicielki, słuchała szczegółów, jakie zdradzała Odetta. Nie było w tym dużo konkretów, lecz jeśli znajdzie kogoś, kto pokieruje jej zainteresowaniami, może utka z tego jakiś sensowny pomysł. Coś realnego i osiągalnego, zamiast zbyt ambitnych planów, które nawet dla najlepszych magomedyków były wyzwaniem. Przeniosła swą uwagę na Elvirę, zainteresowana jej słowami i przytaknięciem wobec poruszonej kwestii. Nie rozważnym było zostawić dom całkiem otwarty dla przesadnie ciekawskich, a o nierozwagę nie podejrzewała kobiety. Nie znała uzdrowicieli, którzy byliby lekkomyślni, nawet jeśli lubili podejmować ryzyko. Zerknęła na Claire, gdy Multon wspomniała o jakiejś przysłudze, lecz nie interesowała się skąd. Pewne rzeczy nie były w żaden sposób istotne.
Strzępek informacji, jaki jeszcze z siebie wyrzuciła, najwyraźniej okazał się wystarczający dla lady Parkinson.- Żaden problem, bardzo chętnie podzielę się wiedzą i użyczę umiejętności, jeśli takowych potrzebujesz.- odparła, czując się trochę dziwnie, gdy przychodziło jej zwracać się do arystokratki na ty. Skoro jednak z początkiem spotkania zażyczyła sobie tego, niech i tak będzie.
Ciemne tęczówki powróciły po raz kolejny do gospodyni dzisiejszego wieczoru.
- Póki jest jeden, to jeszcze nie powód, by czegokolwiek pozazdrościć. Zwłaszcza kiedy, równocześnie jest partnerem.- stwierdziła z lekkim wzruszeniem ramion.- Nie, nie jest to nikt z Munga. Jak dobrze pamiętał, nigdy nie było mu po drodze do szpitala.- wcześniej nie do końca to rozumiała, lecz później z czasem, widząc całą gamę obrażeń, wcale jej to nie dziwiło. Trudno byłoby uniknąć pytań.
Milczała, kiedy w powietrzu zawisło pytanie o ostatnie wydanie Horyzontu Zaklęć. Nie zdecydowała się jako pierwsza zabrać głosu, chociaż miała o tym już własną opinię, nieskrywane niezadowolenie, które na razie nie miało znaleźć ujścia.
Z podobną jak pewnie wszystkie siedzące tu uzdrowicielki, słuchała szczegółów, jakie zdradzała Odetta. Nie było w tym dużo konkretów, lecz jeśli znajdzie kogoś, kto pokieruje jej zainteresowaniami, może utka z tego jakiś sensowny pomysł. Coś realnego i osiągalnego, zamiast zbyt ambitnych planów, które nawet dla najlepszych magomedyków były wyzwaniem. Przeniosła swą uwagę na Elvirę, zainteresowana jej słowami i przytaknięciem wobec poruszonej kwestii. Nie rozważnym było zostawić dom całkiem otwarty dla przesadnie ciekawskich, a o nierozwagę nie podejrzewała kobiety. Nie znała uzdrowicieli, którzy byliby lekkomyślni, nawet jeśli lubili podejmować ryzyko. Zerknęła na Claire, gdy Multon wspomniała o jakiejś przysłudze, lecz nie interesowała się skąd. Pewne rzeczy nie były w żaden sposób istotne.
Strzępek informacji, jaki jeszcze z siebie wyrzuciła, najwyraźniej okazał się wystarczający dla lady Parkinson.- Żaden problem, bardzo chętnie podzielę się wiedzą i użyczę umiejętności, jeśli takowych potrzebujesz.- odparła, czując się trochę dziwnie, gdy przychodziło jej zwracać się do arystokratki na ty. Skoro jednak z początkiem spotkania zażyczyła sobie tego, niech i tak będzie.
Ciemne tęczówki powróciły po raz kolejny do gospodyni dzisiejszego wieczoru.
- Póki jest jeden, to jeszcze nie powód, by czegokolwiek pozazdrościć. Zwłaszcza kiedy, równocześnie jest partnerem.- stwierdziła z lekkim wzruszeniem ramion.- Nie, nie jest to nikt z Munga. Jak dobrze pamiętał, nigdy nie było mu po drodze do szpitala.- wcześniej nie do końca to rozumiała, lecz później z czasem, widząc całą gamę obrażeń, wcale jej to nie dziwiło. Trudno byłoby uniknąć pytań.
Milczała, kiedy w powietrzu zawisło pytanie o ostatnie wydanie Horyzontu Zaklęć. Nie zdecydowała się jako pierwsza zabrać głosu, chociaż miała o tym już własną opinię, nieskrywane niezadowolenie, które na razie nie miało znaleźć ujścia.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zebrane kobiety oswoiły się ze swoją obecnościa, przełamały pierwsze lody i zaczęły rozmawiać dzieląc się swoją wiedzą oraz przemyśleniami. Primrose nie wiedziała czego się spodziewać kiedy przyjmowała zaproszenie do Elviry. Została pozytywnie zaskoczona i coraz przyjemniej się jej siedziało w tym nietypowym otoczeniu. Kobiety z różnych środowisk i klas znalazły wspólny język, a była nim nauka. Każda z nich zajmowała się jakąś dziedziną, poszerzała swoje horyzonty i zdobywała nową wiedzę. Cóż za ironia, kiedy czytało się parę dni wcześniej artykuł napisany ręką Ramseya. Powinien tu być, aby mogły zburzyć jego niczym, nie podparty światopogląd. Istniała jednak szansa, że by je przeklął i rozpędził na cztery strony świata, tylko czy dałby radę?
Upiła kolejny łyk słuchając odpowiedzi Odetty, która była dla niej istotna i ważna.
-Bardzo budujące jest to, że możemy już w trakcie ciąży zacząć działać w tej kwestii. - To dawało dużą nadzieję na to, że w przyszłości matka nie będzie musiała obawiać się przez cały czas trwania ciąży czy przeżyje połóg. Im więcej Odetta zdradzała swoich planów czy też przemyśleń na ten temat tym z większym zainteresowaniem słuchała jej lady Burke.
Przeniosła wzrok na Belvinę i skinęła jej głową. -Ależ oczywiście. Napisz proszę do mnie list, a umówimy się na dogodny dla ciebie czas i omówimy tę kwestię. - Zawsze chętnie tworzyła amulety na zamówienie pod klienta. Mogła je dopasować pod ich aurę oraz potrzeby, a to sprawiało, że amulet jeszcze lepiej działał. To też pozwalało samej czarownicy ulepszać swoje umiejętności. Kolejne pytanie zadane w jej stronę oraz Claire sprawiło, że odstawiła na blat stolika swój kieliszek z ponczem. Kiwnęła głową, że zgadza się ze słowami swojej przedmówczyni, zwłaszcza, że ona sama z klątwami dopiero zaczynała swoją przygodę.
-Jestem bardziej teoretykiem niż praktykiem. Dopiero rozpoczęłam naukę w tym kierunku. - Wyznała nie czując wstydu, że nie jest mistrzynią. Rozpoczynała swoją drogę, miała jeszcze czas aby rzeczoną wiedzę zdobyć. -Niezależnie czy nakładać klątwę czy ją zdejmujesz wymaga to skupienia i uwagi. - Potwierdziła to co mówiła łamaczka klątw. -Na pewno ułatwia jej zdjęcie kiedy wiemy co zostało nałożone. Ostatnio spotkałam się z bardzo starym zapisem. Takim, który blokował magię leczniczą i szkodził podopiecznym. Okazało się, że był to zapis jeszcze rytualny, który potem był odnawiany, a nawet zmieniany. Nadal nad nim pracuję, właśnie z powodu tego jak wielu czarodziejów w niego ingerowało. Okazało się, że oprócz blokowania magii leczniczej, tworzyło pułapkę… niezwykle interesujące połączenie. - Kiedy mówiła, w jej głosie dało się wyczuć tę iskrę fascynacji tematem, który porusza. Przeniosła spojrzenie na Claire. -Może byłabyś zainteresowana zbadaniem tego? Przydałaby mi się jeszcze jedna opinia.
Kwestia artykułu została poruszona przez samą gospodynię, co sprawiło, że przez ciało Primrose przebiegł dreszcz wzburzenia.
-Oj tak, miałam przyjemność czytać, te rzeczone, naukowe fakty, które nie zostały poparte żadnymi wynikami badań, na jakie powołuje się jego twórca. - Nie ukrywała swojego oburzenia i zniesmaczenia teoriami jakie zostały tam wysnute. -Nie wiem jak wy, ale osobiście odebrałam to jako próbę wskazania kobietom gdzie jest ich miejsce w obawie, że mężczyźni utracą swoją pozycję i siłę. Jakby od wieków była należna ona tylko im. - Ponownie sięgnął po swój poncz aby dopić zawartość kieliszka. -Zaraz po jego przeczytaniu nie omieszkałam napisać do pana Mulcibera nakreślając mu, że nie zgadzam się z postawioną przez niego tezą, podkreślając, że brakuje mi w jego pracy rzetelnych danych, na których ją oparł. Fakt, że badania przeprowadzali mężczyźni i wypowiadali się w imieniu kobiet, również mężczyźni, poddaje w wątpliwość rzetelności tych teorii.
Upiła kolejny łyk słuchając odpowiedzi Odetty, która była dla niej istotna i ważna.
-Bardzo budujące jest to, że możemy już w trakcie ciąży zacząć działać w tej kwestii. - To dawało dużą nadzieję na to, że w przyszłości matka nie będzie musiała obawiać się przez cały czas trwania ciąży czy przeżyje połóg. Im więcej Odetta zdradzała swoich planów czy też przemyśleń na ten temat tym z większym zainteresowaniem słuchała jej lady Burke.
Przeniosła wzrok na Belvinę i skinęła jej głową. -Ależ oczywiście. Napisz proszę do mnie list, a umówimy się na dogodny dla ciebie czas i omówimy tę kwestię. - Zawsze chętnie tworzyła amulety na zamówienie pod klienta. Mogła je dopasować pod ich aurę oraz potrzeby, a to sprawiało, że amulet jeszcze lepiej działał. To też pozwalało samej czarownicy ulepszać swoje umiejętności. Kolejne pytanie zadane w jej stronę oraz Claire sprawiło, że odstawiła na blat stolika swój kieliszek z ponczem. Kiwnęła głową, że zgadza się ze słowami swojej przedmówczyni, zwłaszcza, że ona sama z klątwami dopiero zaczynała swoją przygodę.
-Jestem bardziej teoretykiem niż praktykiem. Dopiero rozpoczęłam naukę w tym kierunku. - Wyznała nie czując wstydu, że nie jest mistrzynią. Rozpoczynała swoją drogę, miała jeszcze czas aby rzeczoną wiedzę zdobyć. -Niezależnie czy nakładać klątwę czy ją zdejmujesz wymaga to skupienia i uwagi. - Potwierdziła to co mówiła łamaczka klątw. -Na pewno ułatwia jej zdjęcie kiedy wiemy co zostało nałożone. Ostatnio spotkałam się z bardzo starym zapisem. Takim, który blokował magię leczniczą i szkodził podopiecznym. Okazało się, że był to zapis jeszcze rytualny, który potem był odnawiany, a nawet zmieniany. Nadal nad nim pracuję, właśnie z powodu tego jak wielu czarodziejów w niego ingerowało. Okazało się, że oprócz blokowania magii leczniczej, tworzyło pułapkę… niezwykle interesujące połączenie. - Kiedy mówiła, w jej głosie dało się wyczuć tę iskrę fascynacji tematem, który porusza. Przeniosła spojrzenie na Claire. -Może byłabyś zainteresowana zbadaniem tego? Przydałaby mi się jeszcze jedna opinia.
Kwestia artykułu została poruszona przez samą gospodynię, co sprawiło, że przez ciało Primrose przebiegł dreszcz wzburzenia.
-Oj tak, miałam przyjemność czytać, te rzeczone, naukowe fakty, które nie zostały poparte żadnymi wynikami badań, na jakie powołuje się jego twórca. - Nie ukrywała swojego oburzenia i zniesmaczenia teoriami jakie zostały tam wysnute. -Nie wiem jak wy, ale osobiście odebrałam to jako próbę wskazania kobietom gdzie jest ich miejsce w obawie, że mężczyźni utracą swoją pozycję i siłę. Jakby od wieków była należna ona tylko im. - Ponownie sięgnął po swój poncz aby dopić zawartość kieliszka. -Zaraz po jego przeczytaniu nie omieszkałam napisać do pana Mulcibera nakreślając mu, że nie zgadzam się z postawioną przez niego tezą, podkreślając, że brakuje mi w jego pracy rzetelnych danych, na których ją oparł. Fakt, że badania przeprowadzali mężczyźni i wypowiadali się w imieniu kobiet, również mężczyźni, poddaje w wątpliwość rzetelności tych teorii.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Przedstawiała się swoim gościom z zupełnie nowej strony, dokładnie taki miała zresztą zamiar, wierząc, że to właśnie towarzystwo znanych, przyjaznych wiedźm pozwoli jej poczuć się swobodniej w aurze kurtuazyjnych rozmów pozbawionych otwarcie rzucanych wyzwisk pod adresem mężczyzn, hektolitrów alkoholu i wyuzdanej swobody. Nowe warunki nie sprawiały jej aż takiej trudności jak sądziła, choć bez wątpienia wpływ na to miało właśnie towarzystwo. Gdy myślała o tym, że w podobny sposób miałaby się przedstawić w obecności Ramseya Mulcibera czy Tristana Rosiera, czuła podchodzącą do gardła gorycz, gniew pulsujący w piersi, zawiść i odrazę.
Ale praktyka czyniła mistrza, czy nie tak? Nie musiała darzyć kogoś sympatią, by oszukać go w kwestii czystości swoich intencji.
Raz na jakiś czas zerkała jednak z ukosa na Tatianę, gdyż to właśnie ona i - okazyjnie - Claire oraz Cass miały okazję poznać Elvirę od obdartej z pozorów strony. Co sobie teraz o niej myślały? Czy czuły żal? Czy kpiły sobie z niej w duchu?
Nie mogła zbyt długo się nad tym zastanawiać, gdyż na policzki błyskawicznie wpełzał jej różowy rumieniec, a błękit tęczówek pokrywał cieniem. Uniosła kieliszek z ponczem, a potem zawahała się, spojrzała na niego i na filiżankę z kawą. Podejmując szybką decyzję, odstawiła kieliszek z powrotem i złapała za filiżankę, upijając łyk gorącego napoju.
Z przyjemnością przyjęła gotowość Claire do pomocy z zabezpieczeniem domu, wymownie pochylając głowę w wyrazie podziękowania.
Mimo początkowego zwątpienia, zahaczającego o podłe rozbawienie, wysłuchała Odetty z uwagą przystającą szacunkowi wobec kuzynki - co zaskakujące, z każdym słowem bardziej zainteresowana.
- Poszukiwano już sposobu na to, by kobiety chore na serpentynę mogły przyjmować medykamenty w czasie ciąży. Do tej pory decydowano się na znacznie łagodniejsze, mniej skuteczne środki ziołowe, pozbawione stabilizującego czynnika magicznego, który mógł wszak wpływać na rozwój płodu. Gdyby udało ci się stworzyć eliksir bazujący na składnikach stabilizujących wyłącznie magię matki i omijających krążenie płodowe, byłoby to bez wątpienia ogromne osiągnięcie - oceniła, zaskoczona ambicją Odetty, którą do tej pory postrzegała głównie w granicach fascynatki piękna, mody i eliksirotwórstwa hobbystycznego. Przesunęła pomalowanym paznokciem po dolnej wardze, a potem zaoferowała kuzynce skromny uśmiech. - Wobec szansy na całkowite wyleczenie schorzenia genetycznego jestem znacznie bardziej sceptyczna, ale uznaj mnie za gotową do współpracy w tym ambitnym projekcie, droga kuzynko. - Kryta złośliwość niektórych z kobiet nie umknęła jej uwadze i miała nadzieję, że jej gotowość do wypróbowania tego projektu nieco złagodzi ich prześmiewczość.
Powoli powiodła spojrzeniem między Odettą i Belviną, zawistnie ciekawa, co takiego kuzynka mogła zaoferować Blythe, ale nie odezwała się, pozostawiając im tę fascynującą rozmowę. Dla zachowania pozorów, ale i z grzeczności, tego doprawdy ograniczającego czynnika.
- Nikogo nie nudzisz, Mario - powiedziała bez zastanowienia, prawie automatycznie, zerkając na najmłodszą z gości z nieco zmarszczonymi brwiami. Nie było w tym surowości, jedynie pewna forma łagodnego zawodu. Dziewczyno, plecy prosto, broda wysoko. Powiedziała jej przecież wcześniej, że jest tutaj na równi z nimi wszystkimi, powinna wziąć się w garść. Aby jednak nie speszyć dziewczyny, dodała również. - Bardzo chętnie zobaczyłabym więcej twoich prac. Sama jestem ostatnio w potrzebie odświeżenia garderoby i byłabym zaszczycona, mogąc uzupełnić ją o coś pochodzącego z rąk rodziny. - Na Parkinsonowskie kreacje nie było ją stać, zresztą, często były zbyt ekstrawaganckie, by trafić w jej gusta. Maria za to zadowoli się pewnie każdymi pieniędzmi, jej prace będą też praktyczne i wygodne.
Gdy tylko padła odpowiedź na pytanie, odwróciła głowę w stronę Belviny tak szybko, że aż dziw, że nie skręciła przy tym karku. Coś w jej piersi zacisnęło się boleśnie, bo mimo że o wszystkim wiedziała, wypowiedzenie na głos pewnych faktów nadawało im więcej nieuchronności. Schowała się za filiżanką z kawą, by nikt nie zauważył jak w tłumionym bólu zadrżały jej usta. Gdy jednak upiła łyk i opuściła ją, na jej ustach na nowo gościł uśmiech, przesadnie wręcz pogodny i pełen sympatii. Jakby była szczęśliwa z jej powodu. Jakby tylko czekała na tę wiadomość.
Poza tym, że od tego uśmiechu bolały ją żuchwa, zęby i duma.
- Och, Belvino, to wspaniała wiadomość. Pamiętam jeszcze jaki ból rok temu zadał ci twój poprzedni partner. - Mogła ją wtedy wepchnąć do Tamizy. Kto by się przejął? - Jak mniemam, masz na myśli Drew Macnaira. Kto by pomyślał, że tak mu się poszczęści. Trafił na wyjątkowo szlachetną kobietę, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że dużo powyżej własnego poziomu. - Wymawiając męskie imię, niespokojnie poruszyła stopą. - Może trochę wstyd się przyznać, ale czytałam ostatni numer Czarownicy. Dla sprawozdania z uroczystości pierwszokwietniowej, rzecz jasna. Wspomniano tam o waszym nadchodzącym ślubie, nie widzę jednak pierścionka. Zdradzisz nam coś więcej? To zaufane towarzystwo. - Była cholernie wścibska, ale na przyjęciu takim jak to był to wręcz wymóg. Po co się bowiem spotkały, jeśli nie po to, by wymienić się najświeższymi wydarzeniami z życia, zainteresowaniami i planami? Wyrzucenie z siebie tych kilku zdań wymagało od niej jednak nabrania dystansu, depersonalizacji tak daleko idącej, że prawie nie dosłyszała odpowiedzi Primrose na swoje kolejne pytanie, nie zauważyła nagłej niedyspozycji Cassandry, która wstała i poinformowała je, że wkrótce wróci. Choć jednak zrozumiała jedynie połowę z tego, co powiedziała Prim, jako pierwsza rzuciła się do komentarza, zadowolona z tego, w jakim zmieszaniu pozostawiła Belvinę.
- Co za ulga usłyszeć kogoś, kto ma na temat tego paszkwila dokładnie takie samo zdanie jak ja. Rozumiem, że również zauważyłaś brak rzetelności w bibliografii? Same męskie prace, do tego ewidentnie ze stronniczych źródeł, pozbawionych wartości. - Zwilżyła usta i sięgnęła po kawałek suszonego owocu, bawiąc się nim zanim wsunęła go między zęby. - Choć nie powiedziałabym, że ja i pan Mulciber znamy się dobrze, na tyle, na ile miałam z nim styczność, nie mam większych wątpliwości, że jego zdanie o kobietach jest wyrobione i absolutnie nieskłonne do refleksji. - Nerwoból lewej ręki dał o sobie znać, jakby na samo wspomnienie kata. Mimo upływu miesięcy wciąż łapała się na tym nagłym dyskomforcie.
Przynajmniej nie była to jej ręka wiodąca.
- Podziwiam twoją odwagę, Primrose, i mam nadzieję, że znajdzie się więcej kobiet gotowych przedstawić mu fakty w korespondencji. - Nie wspomniała o tym dlaczego sama tego nie zrobiła, chcąc przemilczeć temat swojej wyjątkowo niekorzystnej pozycji.
Tura trwa do 28.05 do godziny 21.00!Playlista
Ale praktyka czyniła mistrza, czy nie tak? Nie musiała darzyć kogoś sympatią, by oszukać go w kwestii czystości swoich intencji.
Raz na jakiś czas zerkała jednak z ukosa na Tatianę, gdyż to właśnie ona i - okazyjnie - Claire oraz Cass miały okazję poznać Elvirę od obdartej z pozorów strony. Co sobie teraz o niej myślały? Czy czuły żal? Czy kpiły sobie z niej w duchu?
Nie mogła zbyt długo się nad tym zastanawiać, gdyż na policzki błyskawicznie wpełzał jej różowy rumieniec, a błękit tęczówek pokrywał cieniem. Uniosła kieliszek z ponczem, a potem zawahała się, spojrzała na niego i na filiżankę z kawą. Podejmując szybką decyzję, odstawiła kieliszek z powrotem i złapała za filiżankę, upijając łyk gorącego napoju.
Z przyjemnością przyjęła gotowość Claire do pomocy z zabezpieczeniem domu, wymownie pochylając głowę w wyrazie podziękowania.
Mimo początkowego zwątpienia, zahaczającego o podłe rozbawienie, wysłuchała Odetty z uwagą przystającą szacunkowi wobec kuzynki - co zaskakujące, z każdym słowem bardziej zainteresowana.
- Poszukiwano już sposobu na to, by kobiety chore na serpentynę mogły przyjmować medykamenty w czasie ciąży. Do tej pory decydowano się na znacznie łagodniejsze, mniej skuteczne środki ziołowe, pozbawione stabilizującego czynnika magicznego, który mógł wszak wpływać na rozwój płodu. Gdyby udało ci się stworzyć eliksir bazujący na składnikach stabilizujących wyłącznie magię matki i omijających krążenie płodowe, byłoby to bez wątpienia ogromne osiągnięcie - oceniła, zaskoczona ambicją Odetty, którą do tej pory postrzegała głównie w granicach fascynatki piękna, mody i eliksirotwórstwa hobbystycznego. Przesunęła pomalowanym paznokciem po dolnej wardze, a potem zaoferowała kuzynce skromny uśmiech. - Wobec szansy na całkowite wyleczenie schorzenia genetycznego jestem znacznie bardziej sceptyczna, ale uznaj mnie za gotową do współpracy w tym ambitnym projekcie, droga kuzynko. - Kryta złośliwość niektórych z kobiet nie umknęła jej uwadze i miała nadzieję, że jej gotowość do wypróbowania tego projektu nieco złagodzi ich prześmiewczość.
Powoli powiodła spojrzeniem między Odettą i Belviną, zawistnie ciekawa, co takiego kuzynka mogła zaoferować Blythe, ale nie odezwała się, pozostawiając im tę fascynującą rozmowę. Dla zachowania pozorów, ale i z grzeczności, tego doprawdy ograniczającego czynnika.
- Nikogo nie nudzisz, Mario - powiedziała bez zastanowienia, prawie automatycznie, zerkając na najmłodszą z gości z nieco zmarszczonymi brwiami. Nie było w tym surowości, jedynie pewna forma łagodnego zawodu. Dziewczyno, plecy prosto, broda wysoko. Powiedziała jej przecież wcześniej, że jest tutaj na równi z nimi wszystkimi, powinna wziąć się w garść. Aby jednak nie speszyć dziewczyny, dodała również. - Bardzo chętnie zobaczyłabym więcej twoich prac. Sama jestem ostatnio w potrzebie odświeżenia garderoby i byłabym zaszczycona, mogąc uzupełnić ją o coś pochodzącego z rąk rodziny. - Na Parkinsonowskie kreacje nie było ją stać, zresztą, często były zbyt ekstrawaganckie, by trafić w jej gusta. Maria za to zadowoli się pewnie każdymi pieniędzmi, jej prace będą też praktyczne i wygodne.
Gdy tylko padła odpowiedź na pytanie, odwróciła głowę w stronę Belviny tak szybko, że aż dziw, że nie skręciła przy tym karku. Coś w jej piersi zacisnęło się boleśnie, bo mimo że o wszystkim wiedziała, wypowiedzenie na głos pewnych faktów nadawało im więcej nieuchronności. Schowała się za filiżanką z kawą, by nikt nie zauważył jak w tłumionym bólu zadrżały jej usta. Gdy jednak upiła łyk i opuściła ją, na jej ustach na nowo gościł uśmiech, przesadnie wręcz pogodny i pełen sympatii. Jakby była szczęśliwa z jej powodu. Jakby tylko czekała na tę wiadomość.
Poza tym, że od tego uśmiechu bolały ją żuchwa, zęby i duma.
- Och, Belvino, to wspaniała wiadomość. Pamiętam jeszcze jaki ból rok temu zadał ci twój poprzedni partner. - Mogła ją wtedy wepchnąć do Tamizy. Kto by się przejął? - Jak mniemam, masz na myśli Drew Macnaira. Kto by pomyślał, że tak mu się poszczęści. Trafił na wyjątkowo szlachetną kobietę, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że dużo powyżej własnego poziomu. - Wymawiając męskie imię, niespokojnie poruszyła stopą. - Może trochę wstyd się przyznać, ale czytałam ostatni numer Czarownicy. Dla sprawozdania z uroczystości pierwszokwietniowej, rzecz jasna. Wspomniano tam o waszym nadchodzącym ślubie, nie widzę jednak pierścionka. Zdradzisz nam coś więcej? To zaufane towarzystwo. - Była cholernie wścibska, ale na przyjęciu takim jak to był to wręcz wymóg. Po co się bowiem spotkały, jeśli nie po to, by wymienić się najświeższymi wydarzeniami z życia, zainteresowaniami i planami? Wyrzucenie z siebie tych kilku zdań wymagało od niej jednak nabrania dystansu, depersonalizacji tak daleko idącej, że prawie nie dosłyszała odpowiedzi Primrose na swoje kolejne pytanie, nie zauważyła nagłej niedyspozycji Cassandry, która wstała i poinformowała je, że wkrótce wróci. Choć jednak zrozumiała jedynie połowę z tego, co powiedziała Prim, jako pierwsza rzuciła się do komentarza, zadowolona z tego, w jakim zmieszaniu pozostawiła Belvinę.
- Co za ulga usłyszeć kogoś, kto ma na temat tego paszkwila dokładnie takie samo zdanie jak ja. Rozumiem, że również zauważyłaś brak rzetelności w bibliografii? Same męskie prace, do tego ewidentnie ze stronniczych źródeł, pozbawionych wartości. - Zwilżyła usta i sięgnęła po kawałek suszonego owocu, bawiąc się nim zanim wsunęła go między zęby. - Choć nie powiedziałabym, że ja i pan Mulciber znamy się dobrze, na tyle, na ile miałam z nim styczność, nie mam większych wątpliwości, że jego zdanie o kobietach jest wyrobione i absolutnie nieskłonne do refleksji. - Nerwoból lewej ręki dał o sobie znać, jakby na samo wspomnienie kata. Mimo upływu miesięcy wciąż łapała się na tym nagłym dyskomforcie.
Przynajmniej nie była to jej ręka wiodąca.
- Podziwiam twoją odwagę, Primrose, i mam nadzieję, że znajdzie się więcej kobiet gotowych przedstawić mu fakty w korespondencji. - Nie wspomniała o tym dlaczego sama tego nie zrobiła, chcąc przemilczeć temat swojej wyjątkowo niekorzystnej pozycji.
- Na stole:
- Gulasz z warzywami i wołowiną (7 porcji)
Szaszłyki z pieczarkami i duszonym rekinim mięsem (14 sztuk)
Suszone śliwki, banany i daktyle (po 16 sztuk każde)
Ćwiartki marakui (15 sztuk)
Czekoladki z wiśnią (16 sztuk)
Marcepan (16 plasterków)
Quintin (trzy butelki)
Gin (jedna butelka)
Poncz dyniowy (waza)
Drogie wino (dwie butelki)
Toujours Pur (jedna butelka)
Zielona Wróżka (jedna butelka)
Laudanum (jedna butelka)
Kawa zbożowa (słoiczek)
Kawa parzona (słoiczek)
Orzechy włoskie (miseczka)
- Mapka (na miarę moich możliwości):
Miejsca 1-3 to kanapa.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wzrok utkwiony w spokojnej tafli jasnego alkoholu prędko znalazł inny cel; wraz ze słowami Elviry układających się w wątpliwie chwalebny tytuł Horyzonty Zaklęć, Dolohov z niemałą trudnością musiała powstrzymać własne, niezbyt eleganckie parsknięcie. Choć zgromadzone towarzystwo być może wybaczyłoby jej to drobne faux pas naznaczone emocjami, potencjalne potrącenie kieliszka i jakiekolwiek marnotrawstwo alkoholu wydawało się naprawdę niestosowne, zwłaszcza z powodu jakże interesującego artykułu autorstwa Ramseya Mulcibera, do którego na pewno nawiązywała gospodyni przyjęcia.
Miast krótkiego chichotu pojawiło się małe "mhm" przyozdobione uniesionym kącikiem; znad szkła kryształowego kieliszka przemknęła spojrzeniem po pozostałych towarzyszkach, chcąc ujrzeć pierwsze reakcje na samo wywołanie tematu ekscentrycznego tekściku jej brata.
Sama dotrwała do kilku akapitów, finalnie decydując się odłożyć na bok rodzinne zażyłości i postawić na własny osąd i przede wszystkim bezinteresowność – to, co Ramsey nawypisywał w czasopiśmie balansowało jej między złośliwym lekceważeniem a czystym rozbawieniem.
Na reakcję lady Burke nie trzeba było długo czekać – tempo i sposób w jaki szlachcianka zdecydowała się na ogień – na ile ognistym w przypadku szlacheckiej natury mógł być – był poniekąd imponujący, gdzieś tam wewnątrz zabawnie drażniący ego.
Wsłuchała się w słowa Primrose, początkowo w ciszy, analizując to, co było przecież oczywiste. Oliwy do ognia dolała Elvira, choć jej osądu akurat mogła się spodziewać. Prawdę mówiąc podobnego stanowiska oczekiwała wobec każdej z kobiet zasiadających w pomieszczeniu; jedynie lady Parkinson była wciąż enigmą w tym temacie; jak bardzo arystokratka potrafi wmówić sobie, że arogancka ślina to deszcz tradycji?
Panna Burke zobligowała się do wystosowania pisma; w tym momencie Dolohov nie potrafiła już kryć własnego uśmiechu, a własnego umysłu powstrzymać od wizji, w której Ramsey faktycznie zasiada nad listem pełnym niezgody na farmazony publikowane w powszechnym pisemku.
Wahała się – dłużej niż chwilę, niż następne słowa i długie sekundy – czy powinna mówić; o pokrewieństwie Tatiany z Mulciberem wiedzieli nieliczni, choć nigdy nie kłamała w (akurat) tej kwestii. Powinna była, czy może wręcz przeciwnie?
Ostatecznie wygrało rozbawienie i szczerość.
– Mój brat ma kompleks, na który cierpi znaczna liczba mężczyzn – wypowiedziała lekko, wciąż z uśmiechem tańczącym na wargach między jednym a drugim łykiem, w końcu opróżniając kieliszek – Nic zaskakującego, to przekonanie o własnej wyższości, coś pomiędzy narcyzmem a obsesją – między swobodą słów pozwoliła sobie wstać z miejsca i sięgnąć po butelkę Laudanum leżącą na stole, z pomocą której na nowo napełniła swój kieliszek; nie była pewna, czy młoda pupilka Elviry miała się tym zajmować, kimkolwiek tak naprawdę była w tym domu, ale zrezygnowała z dodatkowego straszenia małej absolwentki francuskiej szkoły.
– Och tak, bez problemu mogę dostarczyć mu takowe pismo osobiście – dodała niefrasobliwie, kiedy Multon wspomniała o pozostałych kobietach potencjalnie oburzonych słowami Mulcibera.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Miast krótkiego chichotu pojawiło się małe "mhm" przyozdobione uniesionym kącikiem; znad szkła kryształowego kieliszka przemknęła spojrzeniem po pozostałych towarzyszkach, chcąc ujrzeć pierwsze reakcje na samo wywołanie tematu ekscentrycznego tekściku jej brata.
Sama dotrwała do kilku akapitów, finalnie decydując się odłożyć na bok rodzinne zażyłości i postawić na własny osąd i przede wszystkim bezinteresowność – to, co Ramsey nawypisywał w czasopiśmie balansowało jej między złośliwym lekceważeniem a czystym rozbawieniem.
Na reakcję lady Burke nie trzeba było długo czekać – tempo i sposób w jaki szlachcianka zdecydowała się na ogień – na ile ognistym w przypadku szlacheckiej natury mógł być – był poniekąd imponujący, gdzieś tam wewnątrz zabawnie drażniący ego.
Wsłuchała się w słowa Primrose, początkowo w ciszy, analizując to, co było przecież oczywiste. Oliwy do ognia dolała Elvira, choć jej osądu akurat mogła się spodziewać. Prawdę mówiąc podobnego stanowiska oczekiwała wobec każdej z kobiet zasiadających w pomieszczeniu; jedynie lady Parkinson była wciąż enigmą w tym temacie; jak bardzo arystokratka potrafi wmówić sobie, że arogancka ślina to deszcz tradycji?
Panna Burke zobligowała się do wystosowania pisma; w tym momencie Dolohov nie potrafiła już kryć własnego uśmiechu, a własnego umysłu powstrzymać od wizji, w której Ramsey faktycznie zasiada nad listem pełnym niezgody na farmazony publikowane w powszechnym pisemku.
Wahała się – dłużej niż chwilę, niż następne słowa i długie sekundy – czy powinna mówić; o pokrewieństwie Tatiany z Mulciberem wiedzieli nieliczni, choć nigdy nie kłamała w (akurat) tej kwestii. Powinna była, czy może wręcz przeciwnie?
Ostatecznie wygrało rozbawienie i szczerość.
– Mój brat ma kompleks, na który cierpi znaczna liczba mężczyzn – wypowiedziała lekko, wciąż z uśmiechem tańczącym na wargach między jednym a drugim łykiem, w końcu opróżniając kieliszek – Nic zaskakującego, to przekonanie o własnej wyższości, coś pomiędzy narcyzmem a obsesją – między swobodą słów pozwoliła sobie wstać z miejsca i sięgnąć po butelkę Laudanum leżącą na stole, z pomocą której na nowo napełniła swój kieliszek; nie była pewna, czy młoda pupilka Elviry miała się tym zajmować, kimkolwiek tak naprawdę była w tym domu, ale zrezygnowała z dodatkowego straszenia małej absolwentki francuskiej szkoły.
– Och tak, bez problemu mogę dostarczyć mu takowe pismo osobiście – dodała niefrasobliwie, kiedy Multon wspomniała o pozostałych kobietach potencjalnie oburzonych słowami Mulcibera.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Tatiana Dolohov dnia 31.07.22 20:18, w całości zmieniany 2 razy
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Belvina nie musiała obawiać się o stan swych wspomnień — Smoki zawsze lubowały się w słowie i w tym aspekcie Maria nie była wyjątkiem. Do swego zachwytu podchodziła jednak inaczej od innych uczniów, przede wszystkim przyjmując je do siebie, chłonąc z kart ksiąg, zapamiętując często całe poematy, które żyły w niej, tworząc rozległy, liryczny ogród, niezwykle eklektyczny, bowiem choć miała swoje ulubione okresy literackie, nie kręciła nosem na teksty pochodzące z innych epok. Miała jednak problem, gdy przychodziło do wyrzucania słów na zewnątrz. Zawsze znajdowali się obok niej ludzie, którzy potrafili to lepiej. Którym rozmowa przychodziła z niezwykłą łatwością, którzy wiedzieli, co powiedzieć nim ona przebrnęła nawet przez połowę zastanowienia się nad treścią. Może to właśnie ta miłość do słów sprawiała, że zwykła być z nimi taka ostrożna. Kotłowały się w niej, ściskały w kulki, wypełniając całe ciało, od stóp do głowy, a gdyby mogła być Harpią, jak uzdrowicielka, mówić nie musiałaby zupełnie, bo wyrzuciłaby z siebie wszystko przez inne medium, przez sztukę wizualną. Nie miałaby tego problemu też jako Gryf, wtedy mówiłoby ciało, falujące w tańcu. Chyba nie potrafiłaby śpiewać. Głos... nigdy nie był jej mocną stroną.
— Moja przyjaciółka, też z Anglii, była Gryfem właśnie — odezwała się raz jeszcze, szarozielone spojrzenie rozjaśniło się od wspomnień. Tęskniła za Celine, ale ta nie odpisywała na jej listy. Może Gwiazdka wciąż gubiła drogę? Musiała przyłożyć się do wysyłania listów jeszcze bardziej, może odwykła już od długich dystansów, zmęczona nie tak dawnymi jeszcze kursami między Beauxbatons a rodzinnym domem Marii w Worcestershire. — Czy nauka wśród Harpii... Czy ona pomaga w byciu uzdrowicielką? — spytała po chwili, chyba wreszcie próbując ośmielić się bardziej, nie tylko odpowiadać na zadane pytania. Pamiętała, że Elvira i Claire kończyły Hogwart, o sposobie nauki w tej szkole wiedziała wszystko od starszych sióstr. Niewiele — jeżeli w ogóle — było tam miejsca na zainteresowania artystyczne, a jednak obie kobiety spotkały się na tej samej zawodowej ścieżce. A to, z niewiadomego jeszcze dla Marii powodu, zainteresowało ją na tyle, by spróbować dowiedzieć się więcej.
I jak na zawołanie — kolejna uwaga Elviry spadła na najmłodszą z panien Multon znów niespodziewanie, a jednak przyjęta została lepiej od wcześniejszych. Zupełnie tak, jakby Maria naprawdę raz jeszcze posłyszała wcześniejsze upominania, ściągnęła łopatki do środka pleców, prostując się przy tym jak do jazdy konnej i uniosła wyżej podbródek — niezbyt wysoko, ale nastąpił postęp.
— Po przyjęciu mogłabym zdjąć z ciebie miarę — zaproponowała, zerkając jeszcze — w zamyśle szybko i kontrolnie — na Odettę, żeby mieć szansę wyłapać przynajmniej cień niezadowolenia przemykający po jej twarzy. — Albo... Jeżeli to nie problem, pożyczyć jakąś część garderoby na wzór — dodała po chwili, uśmiechając się już pewniej i szerzej. Przechyliła nawet głowę w bok, a jeden z jasnych warkoczy zsunął się z jej ramienia na plecy.
Uśmiech nie zagościł na jej twarzy długo. Atmosfera panująca w pokoju gościnnym zgęstniała, przynajmniej według Marii, która niemal poczuła formującą się na rękach gęsią skórkę. Nerwowo przesuwała wzrokiem pomiędzy Primrose, Elvirą i Tatianą. Wszystkie wydawały się mówić o czymś, co było absolutnie niedopuszczalne, ale bez znajomości treści artykułu Maria mogła jedynie wyobrażać sobie, cóż za okropieństwa mógł napisać brat Tatiany, pan... Mulciber? A do barwnej, gotowej do wyobrażenia sobie najgorszych scenariuszy wyobraźni Marii trafić mogło dosłownie wszystko. Począwszy od planu wykorzystania jaj popiełka w celach zdecydowanie niecnych do zupełnej eksterminacji memortków. O skrzyżowaniu nauki z polityką nie wspominając, do tego zupełnie nie miała głowy.
— Moja przyjaciółka, też z Anglii, była Gryfem właśnie — odezwała się raz jeszcze, szarozielone spojrzenie rozjaśniło się od wspomnień. Tęskniła za Celine, ale ta nie odpisywała na jej listy. Może Gwiazdka wciąż gubiła drogę? Musiała przyłożyć się do wysyłania listów jeszcze bardziej, może odwykła już od długich dystansów, zmęczona nie tak dawnymi jeszcze kursami między Beauxbatons a rodzinnym domem Marii w Worcestershire. — Czy nauka wśród Harpii... Czy ona pomaga w byciu uzdrowicielką? — spytała po chwili, chyba wreszcie próbując ośmielić się bardziej, nie tylko odpowiadać na zadane pytania. Pamiętała, że Elvira i Claire kończyły Hogwart, o sposobie nauki w tej szkole wiedziała wszystko od starszych sióstr. Niewiele — jeżeli w ogóle — było tam miejsca na zainteresowania artystyczne, a jednak obie kobiety spotkały się na tej samej zawodowej ścieżce. A to, z niewiadomego jeszcze dla Marii powodu, zainteresowało ją na tyle, by spróbować dowiedzieć się więcej.
I jak na zawołanie — kolejna uwaga Elviry spadła na najmłodszą z panien Multon znów niespodziewanie, a jednak przyjęta została lepiej od wcześniejszych. Zupełnie tak, jakby Maria naprawdę raz jeszcze posłyszała wcześniejsze upominania, ściągnęła łopatki do środka pleców, prostując się przy tym jak do jazdy konnej i uniosła wyżej podbródek — niezbyt wysoko, ale nastąpił postęp.
— Po przyjęciu mogłabym zdjąć z ciebie miarę — zaproponowała, zerkając jeszcze — w zamyśle szybko i kontrolnie — na Odettę, żeby mieć szansę wyłapać przynajmniej cień niezadowolenia przemykający po jej twarzy. — Albo... Jeżeli to nie problem, pożyczyć jakąś część garderoby na wzór — dodała po chwili, uśmiechając się już pewniej i szerzej. Przechyliła nawet głowę w bok, a jeden z jasnych warkoczy zsunął się z jej ramienia na plecy.
Uśmiech nie zagościł na jej twarzy długo. Atmosfera panująca w pokoju gościnnym zgęstniała, przynajmniej według Marii, która niemal poczuła formującą się na rękach gęsią skórkę. Nerwowo przesuwała wzrokiem pomiędzy Primrose, Elvirą i Tatianą. Wszystkie wydawały się mówić o czymś, co było absolutnie niedopuszczalne, ale bez znajomości treści artykułu Maria mogła jedynie wyobrażać sobie, cóż za okropieństwa mógł napisać brat Tatiany, pan... Mulciber? A do barwnej, gotowej do wyobrażenia sobie najgorszych scenariuszy wyobraźni Marii trafić mogło dosłownie wszystko. Począwszy od planu wykorzystania jaj popiełka w celach zdecydowanie niecnych do zupełnej eksterminacji memortków. O skrzyżowaniu nauki z polityką nie wspominając, do tego zupełnie nie miała głowy.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Przyjrzała się jeszcze jedzeniu na stole, zaciekawiona czym raczy je dziś gospodyni…albo gospodynie? Młodsza Multon wydawała się czuć tutaj na tyle swobodnie, na ile to można było powiedzieć będą wciśniętą gdzieś pomiędzy Cassandrą a Clare, ale wcześniej też przyjmowała podarki i pomagała Elvirze. Nie zdziwiłaby się, gdyby to ona głównie tutaj ustawiała wszystko i przygotowywała rzeczy – i nie myślała tego w kwestii zwątpienia w Elvirę, ale w znajomość tego, jak pracowita była Maria. Uśmiechając się ostrożnie, sięgnęła po szaszłyka, przyglądając mu się z zaciekawieniem. Powinna to zjeść od boku, od góry, od…czy była inna opcja? Śmieszne to było ułożenie takie, trochę jakby ten patyk miał jakiś cel bytowania w tym jedzeniu, które można byłoby też ułożyć zupełnie inaczej. Trochę jakby ten patyk miał zastosowanie do tego, aby to jedzenie trzymać pionowo. Ostatecznie zadecydowała się na delikatne kosztowanie pieczarek i rekiniego mięsa od samej góry, chociaż musiała przyznać, że wydawało się to nieco dziwaczne. Miała nadzieję, że nie wygląda zbyt naiwnie albo niedorzecznie.
- Przynajmniej te plany mogłyby być już w jakimś stopniu ułatwieniem życia dla wielu kobiet, więc próba połącznia odpowiednich składników mogłaby się wydawać dość dobrym i prostym pomysłem. Zwłaszcza, że na początku najzwyczajniej można by przetestować czy specyfik nie wpływa źle na kobiety w ciąży nieobjęte samym schorzeniem, albo też zadbać o dokładne zbadanie wpływu na organizm przy początkowym przyjmowaniu leku aby w ogóle zbadać jaki ma wpływ już na samym początku. – Gnała w swoich przemyśleniach gdzieś hen daleko, ale kto by się nie skusił na jakiekolwiek rozważania w tym względzie? Spojrzała jeszcze z zaciekawieniem na Primrose która również wydawała się aprobować ten pomysł, zaraz też spojrzenie ostatecznie przenosząc na Clarie z którą podjęła temat.
- Strasznie to ciekawe. Mogę jedynie życzyć powodzenia… - przenosiła spojrzenie to pomiędzy Fancourt, to pomiędzy lady Burke, zastanawiając się, jak ładnie ułożyć słowa aby nie były wytknięciem nierozwagi, o które żadną z nich nie posądzała - …i jak najmniej wypadków przy pracy nam wszystkim. – Skinęła głową, uznając, że to chyba całkiem sprawnie wyszło. Zastanowiła się za to nad tym, ale artykułu wspomnianego nie czytała, bo Horyzonty Zaklęć zazwyczaj nudziły ją kiedy nie pisali nic o eliksirach, a po przeczytaniu początku artykułu o którym teraz mówiono, doszła do wniosku że mimo wszystko nie dotyczy to eliksirów tylko jakiś mężczyzna chciał pisać o kobietach. Nie wiedziała czemu, bo chyba jako mężczyzna bardziej znał się na mężczyznach i mógł pisać o nich, ale chyba wolała nie pytać autora, bo wydawał się człowiekiem zajętym. Chociaż z drugiej strony nie na tyle zajętym, aby jednak pisać o kobietach. Ale to w sumie jedyne co wiedziała o tym człowieku to to, że dostał sobie ziemie, był przełożonym Rigela, nie uznawał kolejności przemów na sympozjum i przyszedł na wydarzenie z piękną kobietą którą ubrano w jakieś łachy.
- Ostatni artykuł w Czarownicy był niezwykły – gdyż bardzo chwalił Odettę – czy któraś z was napisała kiedyś artykuł do jakiejś z gazet? – Może miała okazje je czytać ale nie kojarzyła.
- Przynajmniej te plany mogłyby być już w jakimś stopniu ułatwieniem życia dla wielu kobiet, więc próba połącznia odpowiednich składników mogłaby się wydawać dość dobrym i prostym pomysłem. Zwłaszcza, że na początku najzwyczajniej można by przetestować czy specyfik nie wpływa źle na kobiety w ciąży nieobjęte samym schorzeniem, albo też zadbać o dokładne zbadanie wpływu na organizm przy początkowym przyjmowaniu leku aby w ogóle zbadać jaki ma wpływ już na samym początku. – Gnała w swoich przemyśleniach gdzieś hen daleko, ale kto by się nie skusił na jakiekolwiek rozważania w tym względzie? Spojrzała jeszcze z zaciekawieniem na Primrose która również wydawała się aprobować ten pomysł, zaraz też spojrzenie ostatecznie przenosząc na Clarie z którą podjęła temat.
- Strasznie to ciekawe. Mogę jedynie życzyć powodzenia… - przenosiła spojrzenie to pomiędzy Fancourt, to pomiędzy lady Burke, zastanawiając się, jak ładnie ułożyć słowa aby nie były wytknięciem nierozwagi, o które żadną z nich nie posądzała - …i jak najmniej wypadków przy pracy nam wszystkim. – Skinęła głową, uznając, że to chyba całkiem sprawnie wyszło. Zastanowiła się za to nad tym, ale artykułu wspomnianego nie czytała, bo Horyzonty Zaklęć zazwyczaj nudziły ją kiedy nie pisali nic o eliksirach, a po przeczytaniu początku artykułu o którym teraz mówiono, doszła do wniosku że mimo wszystko nie dotyczy to eliksirów tylko jakiś mężczyzna chciał pisać o kobietach. Nie wiedziała czemu, bo chyba jako mężczyzna bardziej znał się na mężczyznach i mógł pisać o nich, ale chyba wolała nie pytać autora, bo wydawał się człowiekiem zajętym. Chociaż z drugiej strony nie na tyle zajętym, aby jednak pisać o kobietach. Ale to w sumie jedyne co wiedziała o tym człowieku to to, że dostał sobie ziemie, był przełożonym Rigela, nie uznawał kolejności przemów na sympozjum i przyszedł na wydarzenie z piękną kobietą którą ubrano w jakieś łachy.
- Ostatni artykuł w Czarownicy był niezwykły – gdyż bardzo chwalił Odettę – czy któraś z was napisała kiedyś artykuł do jakiejś z gazet? – Może miała okazje je czytać ale nie kojarzyła.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie była medykiem, ale słuchanie o tym zagadnieniu sprawiało jej przyjemność. Dowiadywała się nowych rzeczy, przede wszystkim tego, która kobieta czym się zajmowała i jakie miały zdanie na rzeczony temat. Poprawienie jakości życia matki chorej na serpentynę byłoby wielkim osiągnięciem. Świadomość, że w trakcie ciąży może przyjmować leki, które minimalizują powikłania mogłaby sprawić, że czarownice nie będą się tak obawiać o własne życie.
-Koniecznie informujcie na bieżąco jak idą prace. - Dodała od siebie w przerwie pomiędzy wymianą słów. -To bardzo ważny temat dla wielu kobiet.
Uśmiechnęła się do własnych myśli, bo właśnie to było tym o czym pisała w liście do Mulcibera. Mężczyźni zajmujący się kobietami bez konsultacji i rozmów z samymi zainteresowanymi ferowali wyroki i podawali na tacy tezy absolutne, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Przeniosła szarozielone spojrzenie na cichą i skromną Marię, która zdawała się być przytłoczona całą atmosferą i zebranymi kobietami.
-Nie umniejszaj sobie. - Zwróciła się do dziewczyny chcąc podtrzymać ją na duchu, chociaż w wykonaniu lady Burke mogło być to ciężkie do zrealizowania. -Panna Mul… Elvira stworzyła tutaj azyl i miejsce, w którym możesz śmiało mówić o sobie i swoich osiągnięciach. Z tych należy być dumną i z wysoko podniesioną brodą o nich mówić. - Usiadła wygodniej i swobodniej na swoim miejscu powoli samej oswajając się z otoczeniem. -Jeżeli same nie będzie mówić o naszych osiągnięciach to szybko zostaną zapomniane i zepchnięte na dalszy plan. - Zerknęła kontrolnie czy reszta kobiet się z nią zgadza. Lady Burke miewała teorie “wywrotowe”, jak niektórzy mówili. Głosiła równość i swobodę kobiet, wkraczała w rejony, w których głównie dominowali mężczyźni, interesowała się tymi dziedzinami nauki gdzie wcześniej ambicje kobiet były spychane przez pogardliwe spojrzenia mężczyzn. Spotkała się również z tym, że to same przedstawicielki płci pięknej najbardziej krytykowały swoje ambitne koleżanki.
Sięgnęła po parę orzechów włoskich, jeden z nich zjadła słuchając słów Elviry na temat artykułu, który spowodował u niej samej niestrawność żołądka. -Odpowiedział mi. - Odparła kiedy słowa Tatiany oraz Elviry wybrzmiały. Dostrzegła uważne spojrzenie, jak się okazało siostry samego Mulcibera. Nawet brew jej nie drgnęła na rzeczoną rewelację, a jedynie kolejny orzech zniknął w ustach lady Burke, która przyswajała zebrane informacje. -Wyraził nawet chęć spotkania i omówienia artykułu. Choć wątpię, że uda nam się znaleźć nić porozumienia, to chętnie wdam się w szaradę słowną by lepiej poznać podłoże tych twierdzeń. - Nawet jeżeli były dyktowane arogancją i obsesją czy też narcyzmem. -Zdaję sobie sprawę jaki cel był tego artykułu, na kogo miał wpłynąć oraz miał wywołać emocje. Zastanawiam się jedynie na ile w nim jest prawdziwego przekonania samego autora, a na ile chęć wywołania oburzenia społecznego czy też realnej dyskusji o roli kobiety. Może odnajdę odpowiedzi na te pytania. - Westchnęła cicho, ponieważ temat nadal mocno ją dotykał, ale przez ostatnich parę dni zdołała już ochłonąć więc mogła mówić z większym spokojem. -To typowa pomyłka mężczyzn. Kreują kobietę i kiedy dzięki zbiorowym staraniom przyjmuje kształt jaki sobie wymarzyli, wówczas z ciemnego kąta wyłazi jakiś oryginalny egzemplarz w kapturze domorosłego znawcy kobiecej istoty i uroczyście wyklina kobietę stworzoną na obraz i podobieństwo męskich snów.
Z tymi słowami zjadła ostatni orzech i na dłuższą chwilę zamilkła pozwalając aby toczyły się wokół niej inne rozmowy.
-Nie miałam nigdy okazji. - Odpowiedziała w stronę lady Parkinson. -Choć ostatnie wydarzenia kuszą mnie aby spróbować swoich sił.
“Czarownica” nie omieszkała naubliżać trochę lady Burke począwszy od “nietypowej urody” po “wronie” skończywszy, kiedy inne kobiety określiła redakcja mianem “łabędzi”. Bardziej i mniej subtelne komentarze zostały wyrażone względem większości przedstawicieli arystokracji.
-Koniecznie informujcie na bieżąco jak idą prace. - Dodała od siebie w przerwie pomiędzy wymianą słów. -To bardzo ważny temat dla wielu kobiet.
Uśmiechnęła się do własnych myśli, bo właśnie to było tym o czym pisała w liście do Mulcibera. Mężczyźni zajmujący się kobietami bez konsultacji i rozmów z samymi zainteresowanymi ferowali wyroki i podawali na tacy tezy absolutne, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Przeniosła szarozielone spojrzenie na cichą i skromną Marię, która zdawała się być przytłoczona całą atmosferą i zebranymi kobietami.
-Nie umniejszaj sobie. - Zwróciła się do dziewczyny chcąc podtrzymać ją na duchu, chociaż w wykonaniu lady Burke mogło być to ciężkie do zrealizowania. -Panna Mul… Elvira stworzyła tutaj azyl i miejsce, w którym możesz śmiało mówić o sobie i swoich osiągnięciach. Z tych należy być dumną i z wysoko podniesioną brodą o nich mówić. - Usiadła wygodniej i swobodniej na swoim miejscu powoli samej oswajając się z otoczeniem. -Jeżeli same nie będzie mówić o naszych osiągnięciach to szybko zostaną zapomniane i zepchnięte na dalszy plan. - Zerknęła kontrolnie czy reszta kobiet się z nią zgadza. Lady Burke miewała teorie “wywrotowe”, jak niektórzy mówili. Głosiła równość i swobodę kobiet, wkraczała w rejony, w których głównie dominowali mężczyźni, interesowała się tymi dziedzinami nauki gdzie wcześniej ambicje kobiet były spychane przez pogardliwe spojrzenia mężczyzn. Spotkała się również z tym, że to same przedstawicielki płci pięknej najbardziej krytykowały swoje ambitne koleżanki.
Sięgnęła po parę orzechów włoskich, jeden z nich zjadła słuchając słów Elviry na temat artykułu, który spowodował u niej samej niestrawność żołądka. -Odpowiedział mi. - Odparła kiedy słowa Tatiany oraz Elviry wybrzmiały. Dostrzegła uważne spojrzenie, jak się okazało siostry samego Mulcibera. Nawet brew jej nie drgnęła na rzeczoną rewelację, a jedynie kolejny orzech zniknął w ustach lady Burke, która przyswajała zebrane informacje. -Wyraził nawet chęć spotkania i omówienia artykułu. Choć wątpię, że uda nam się znaleźć nić porozumienia, to chętnie wdam się w szaradę słowną by lepiej poznać podłoże tych twierdzeń. - Nawet jeżeli były dyktowane arogancją i obsesją czy też narcyzmem. -Zdaję sobie sprawę jaki cel był tego artykułu, na kogo miał wpłynąć oraz miał wywołać emocje. Zastanawiam się jedynie na ile w nim jest prawdziwego przekonania samego autora, a na ile chęć wywołania oburzenia społecznego czy też realnej dyskusji o roli kobiety. Może odnajdę odpowiedzi na te pytania. - Westchnęła cicho, ponieważ temat nadal mocno ją dotykał, ale przez ostatnich parę dni zdołała już ochłonąć więc mogła mówić z większym spokojem. -To typowa pomyłka mężczyzn. Kreują kobietę i kiedy dzięki zbiorowym staraniom przyjmuje kształt jaki sobie wymarzyli, wówczas z ciemnego kąta wyłazi jakiś oryginalny egzemplarz w kapturze domorosłego znawcy kobiecej istoty i uroczyście wyklina kobietę stworzoną na obraz i podobieństwo męskich snów.
Z tymi słowami zjadła ostatni orzech i na dłuższą chwilę zamilkła pozwalając aby toczyły się wokół niej inne rozmowy.
-Nie miałam nigdy okazji. - Odpowiedziała w stronę lady Parkinson. -Choć ostatnie wydarzenia kuszą mnie aby spróbować swoich sił.
“Czarownica” nie omieszkała naubliżać trochę lady Burke począwszy od “nietypowej urody” po “wronie” skończywszy, kiedy inne kobiety określiła redakcja mianem “łabędzi”. Bardziej i mniej subtelne komentarze zostały wyrażone względem większości przedstawicieli arystokracji.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź