Pokój gościnny
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Repello Mugoletum, Cave Inimicum, Tenuistis
Pokój gościnny
Drugi pokój sypialniany jest większy od jej własnego, ale ten, który wybrała, bardziej przypadł jej do gustu w kwestii umiejscowienia, kolorytu i atmosfery. Choć nie ma większego pomysłu co zrobić z tym niemal pustym pokojem na piętrze, podejrzewa, że zostawi go gościom - nie ma bowiem ani dzieci ani współlokatorów. Gdyby lepiej go oporządzić, można byłoby transformować pomieszczenie w dobrze uposażoną sypialnię lub miejsce spotkań.
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 07.01.23 12:03, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Jej matka lubiła, gdy ogrody były dzikie; chaotyczne, gęste i tajemnicze, w których łatwo było się zgubić, jeżeli zawędrowało się za daleko. Ich ogród rodzinny Elvira poznała doskonale jako dziecko i nie raz zrobiła sobie w nim krzywdę - przez niedbalstwo i naiwność swoich rodziców, bo przecież nie z własnej winy. Dlatego też na pochwałę dzikości ogrodów i piękna natury zareagowała co najmniej ambiwalentnie, dbając tylko, by uprzejmy uśmiech nie spłynął jej z twarzy. Wcale nie próbowała upodobnić się do swojej matki, której ogród kojarzył się z gajem, jakimś metaforycznym edenem. Jej ogród był dziki ponieważ nie miała na niego czasu. Była też leniwa, gdy sprawa, którą ją zaprzątała, nie była akurat medyczną lub magiczną zagwozdką. Słaba z niej była gospodyni i - nie miała wątpliwości - któregoś dnia zbierze się w końcu, by wyciąć stąd wszystkie krzewy co do jednego.
Jeśli nie miała czasu zadbać, by rosły w porządku, nie będą rosnąć wcale.
W środku było chłodniej, moment orzeźwienia sprawił, że zelżały nieco jej pierwotny stres i zażenowanie. Zsunęła włosy z karku, gdyż przed domem zdążył wstąpić jej na skórę pot, a potem machnięciem różdżki przywołała do siebie dwie filiżanki, które - po odpowiedzi lady - napełniła schłodzoną herbatą. Nie była słodka, bazowała na ziołach, ale Elvira przezornie zaoferowała również cukier w posrebrzanej cukrownicy.
- Tak, lady, głównie ciekawość. Jak wspominałam, swego czasu byłam bliska zdobycia specjalizacji w tej dziedzinie. A choć miałam do czynienia z różnymi przypadkami, serpentyna trafiała się między nimi niezwykle rzadko. Nigdy też w swojej karierze nie spotkałam się z kobietą ciężarną... nie mówiąc o drugiej ciąży. Proszę mi wybaczyć, jeśli moje pytania zostały odebrane jako wścibskość. Nie pozwolę sobie na to więcej. - Skinęła głową, przykładając dłoń lekkim ruchem do piersi w wyrazie skruchy. Poza ciekawością, wiecznie nieokiełznaną, kierowała nią też troska, choć bardziej egoistyczna niż kiedykolwiek się do tego przyzna. - Skłamałabym, jeśli powiedziałabym, że nie ma w tym również troski. To nasze uzdrowicielskie brzemię. Troska o ludzi chorych, nawet jeśli nie są pod naszą osobistą opieką - Gładkość z jaką przyszło jej wypowiedzieć ten frazes przywiodła jej na myśl wspomnienia ze Świętego Munga i czasy, w których potrafiła lepiej dystansować się od rozmówców, oferować im to co chcieli; za cenę opinii chłodnej, szorstkiej, ale profesjonalnej uzdrowicielki.
Dziś potrafiła już uśmiechać się ciepło i modulować barwę głosu - ale z o wiele większą niechęcią przychodziło jej kłamanie ludziom, których uznawała za wartościowych. Jednak to cena, którą była gotowa zapłacić, by nie zrazić do siebie Evandry ostentacyjną oschłością.
Posłodziła swoją herbatę łyżeczką cukru - nie robiła tego zazwyczaj, ale dzisiaj liczyła, że złagodzi to jej obawy; gdy usiadły naprzeciw siebie na wygodnych fotelach atmosfera nie różniła się wszak przesadnie od tej, która panowała tu, gdy odwiedzały ją kobiety bliskie i zaufane. Obdarzyła Evandrę już pierwszą szczyptą zaufania, gdy zaprosiła ją do domu; Evandra odwdzięczyła się tym samym, przybywając sama, bez służby jeśli nie liczyć domowego skrzata. Elvira nie doceniała domowych skrzatów, nie podejrzewała więc jak wielką pomocą mogły okazać się w wyjątkowej sytuacji.
Nie żeby zamierzała do takowych dopuszczać - na swoim terenie miała pełną kontrolę i była gotowa zapewnić lady cały komfort jakiego mogła sobie zażyczyć.
- W istocie. Zagadnieniem, którym zajmuję się w ostatnim czasie jest transmutacja animalistyczna. Zaklinanie ludzi w zwierzęta, utrzymywanie trwałości takich przemian, a także, to najtrudniejsze ze wszystkich, animagia. Istnieją nowe badania na temat korzyści z tych praktyk, ale też, niestety, wiele praw je ograniczających. - Wspomnienie nazwiska Sallow sprawiło, że kącik ust drgnął jej dostrzegalnie i przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, maskując własną niechęć, dość nieudolnie, dłuższym łykiem herbaty. - Owszem, zostałam zaproszona. Choć nie miałam przyjemności wzięcia udziału w tej grze - Nie miała pary - również zaobserwowałam to jako, cóż, arcydzieło w sztuce. Nie zdążyłam niestety zapytać Corneliusa o mistrza transmutacji, z którego usług skorzystali. Lub, czy czary te były obecne w tym pałacu już wcześniej... niemniej jednak wykonanie takiej alternatywnej rzeczywistości w sposób bezpieczny to rzecz rzadko spotykana. Przy tego typu czarach wystarczy, cóż, jedna pomyłka, by zakląć czarodzieja w obrazie bezpowrotnie. - Mówienie o tym przychodziło jej relatywnie prosto, była oswojona z klątwami i śmiercią, a temat interesował ją z gruntu czysto naukowego. - Co do magii iluzji, nie mogę powiedzieć, bym kiedykolwiek wykorzystywała ją w sztuce, nie zajmuję się tym, ale z pewnością przydawała mi się w terenie. Któregoś razu zaklęłam własne ciało w zwłoki, by w ten sposób zmylić wroga. Nie tak dawno też, a z tego jestem dość dumna, postawiłam pełną iluzję wrót zamku po tym jak zostały przez nas naruszone. Dzięki temu wrogowie zorientowali się o naszym przybyciu później. To... i tak nie skończyło się tak jak powinno... - Zmarszczyła lekko brwi, nie powinna brnąć w ten kierunek; ostatecznie był tam też jej mąż. - Niemniej jednak było to słuszne na tamten moment użycie iluzji w stresujących warunkach. - Zastanowiła się. Przygotowując się do spotkania zamierzała zaoferować Evandrze raczej naukę z zakresu magii animalistycznej, ale ta, jak to zwykle miały w zwyczaju szlachcianki, doskonale wiedziała już czego chce.
Pod wpływem chwili wymyśliła pewien rodzaj eksperymentu i sięgnęła po jedną z metalowych łyżeczek, tą, która leżała przy cukrownicy i nie znalazła się w filiżance żadnej z nich. Drugą dłonią wysunęła różdżkę z kieszeni spódnicy i zakręciła nią niewielkie kółko z szeptem - Prastigiatio. Łyżka zaledwie zamigotała nie podporządkowując się jej woli. Mamrotała tak jeszcze dwa razy, po czym uśmiechnęła się kątem ust i odłożyła różdżkę.
- Czy to jedna z tych sytuacji, gdy opowiadam o swoich wielkich czynach, a potem upokarzam się rzucając Lumos? - Pokręciła głową i wyciągnęła łyżeczkę przez stół, jak kwiatuszka, oferując go Evandrze. - Może lady spróbować. Najprostsza iluzja do rzucenia to Prastigiatio i przy odpowiednim skupieniu można ją dowolnie modulować. Prawdziwy sęk jest w tym, by nadać jej taki potencjał magiczny, by nie dało się jej przejrzeć. Źle rzucona iluzja upada bardzo szybko. - Uśmiech na jej ustach stał się już nieco mniej wymuszony, bardziej bezwstydnie przesuwała też spojrzeniem po włosach i ciele Evandry, które także i na nią miały efekt trudny do zignorowania.
Jeśli nie miała czasu zadbać, by rosły w porządku, nie będą rosnąć wcale.
W środku było chłodniej, moment orzeźwienia sprawił, że zelżały nieco jej pierwotny stres i zażenowanie. Zsunęła włosy z karku, gdyż przed domem zdążył wstąpić jej na skórę pot, a potem machnięciem różdżki przywołała do siebie dwie filiżanki, które - po odpowiedzi lady - napełniła schłodzoną herbatą. Nie była słodka, bazowała na ziołach, ale Elvira przezornie zaoferowała również cukier w posrebrzanej cukrownicy.
- Tak, lady, głównie ciekawość. Jak wspominałam, swego czasu byłam bliska zdobycia specjalizacji w tej dziedzinie. A choć miałam do czynienia z różnymi przypadkami, serpentyna trafiała się między nimi niezwykle rzadko. Nigdy też w swojej karierze nie spotkałam się z kobietą ciężarną... nie mówiąc o drugiej ciąży. Proszę mi wybaczyć, jeśli moje pytania zostały odebrane jako wścibskość. Nie pozwolę sobie na to więcej. - Skinęła głową, przykładając dłoń lekkim ruchem do piersi w wyrazie skruchy. Poza ciekawością, wiecznie nieokiełznaną, kierowała nią też troska, choć bardziej egoistyczna niż kiedykolwiek się do tego przyzna. - Skłamałabym, jeśli powiedziałabym, że nie ma w tym również troski. To nasze uzdrowicielskie brzemię. Troska o ludzi chorych, nawet jeśli nie są pod naszą osobistą opieką - Gładkość z jaką przyszło jej wypowiedzieć ten frazes przywiodła jej na myśl wspomnienia ze Świętego Munga i czasy, w których potrafiła lepiej dystansować się od rozmówców, oferować im to co chcieli; za cenę opinii chłodnej, szorstkiej, ale profesjonalnej uzdrowicielki.
Dziś potrafiła już uśmiechać się ciepło i modulować barwę głosu - ale z o wiele większą niechęcią przychodziło jej kłamanie ludziom, których uznawała za wartościowych. Jednak to cena, którą była gotowa zapłacić, by nie zrazić do siebie Evandry ostentacyjną oschłością.
Posłodziła swoją herbatę łyżeczką cukru - nie robiła tego zazwyczaj, ale dzisiaj liczyła, że złagodzi to jej obawy; gdy usiadły naprzeciw siebie na wygodnych fotelach atmosfera nie różniła się wszak przesadnie od tej, która panowała tu, gdy odwiedzały ją kobiety bliskie i zaufane. Obdarzyła Evandrę już pierwszą szczyptą zaufania, gdy zaprosiła ją do domu; Evandra odwdzięczyła się tym samym, przybywając sama, bez służby jeśli nie liczyć domowego skrzata. Elvira nie doceniała domowych skrzatów, nie podejrzewała więc jak wielką pomocą mogły okazać się w wyjątkowej sytuacji.
Nie żeby zamierzała do takowych dopuszczać - na swoim terenie miała pełną kontrolę i była gotowa zapewnić lady cały komfort jakiego mogła sobie zażyczyć.
- W istocie. Zagadnieniem, którym zajmuję się w ostatnim czasie jest transmutacja animalistyczna. Zaklinanie ludzi w zwierzęta, utrzymywanie trwałości takich przemian, a także, to najtrudniejsze ze wszystkich, animagia. Istnieją nowe badania na temat korzyści z tych praktyk, ale też, niestety, wiele praw je ograniczających. - Wspomnienie nazwiska Sallow sprawiło, że kącik ust drgnął jej dostrzegalnie i przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, maskując własną niechęć, dość nieudolnie, dłuższym łykiem herbaty. - Owszem, zostałam zaproszona. Choć nie miałam przyjemności wzięcia udziału w tej grze - Nie miała pary - również zaobserwowałam to jako, cóż, arcydzieło w sztuce. Nie zdążyłam niestety zapytać Corneliusa o mistrza transmutacji, z którego usług skorzystali. Lub, czy czary te były obecne w tym pałacu już wcześniej... niemniej jednak wykonanie takiej alternatywnej rzeczywistości w sposób bezpieczny to rzecz rzadko spotykana. Przy tego typu czarach wystarczy, cóż, jedna pomyłka, by zakląć czarodzieja w obrazie bezpowrotnie. - Mówienie o tym przychodziło jej relatywnie prosto, była oswojona z klątwami i śmiercią, a temat interesował ją z gruntu czysto naukowego. - Co do magii iluzji, nie mogę powiedzieć, bym kiedykolwiek wykorzystywała ją w sztuce, nie zajmuję się tym, ale z pewnością przydawała mi się w terenie. Któregoś razu zaklęłam własne ciało w zwłoki, by w ten sposób zmylić wroga. Nie tak dawno też, a z tego jestem dość dumna, postawiłam pełną iluzję wrót zamku po tym jak zostały przez nas naruszone. Dzięki temu wrogowie zorientowali się o naszym przybyciu później. To... i tak nie skończyło się tak jak powinno... - Zmarszczyła lekko brwi, nie powinna brnąć w ten kierunek; ostatecznie był tam też jej mąż. - Niemniej jednak było to słuszne na tamten moment użycie iluzji w stresujących warunkach. - Zastanowiła się. Przygotowując się do spotkania zamierzała zaoferować Evandrze raczej naukę z zakresu magii animalistycznej, ale ta, jak to zwykle miały w zwyczaju szlachcianki, doskonale wiedziała już czego chce.
Pod wpływem chwili wymyśliła pewien rodzaj eksperymentu i sięgnęła po jedną z metalowych łyżeczek, tą, która leżała przy cukrownicy i nie znalazła się w filiżance żadnej z nich. Drugą dłonią wysunęła różdżkę z kieszeni spódnicy i zakręciła nią niewielkie kółko z szeptem - Prastigiatio. Łyżka zaledwie zamigotała nie podporządkowując się jej woli. Mamrotała tak jeszcze dwa razy, po czym uśmiechnęła się kątem ust i odłożyła różdżkę.
- Czy to jedna z tych sytuacji, gdy opowiadam o swoich wielkich czynach, a potem upokarzam się rzucając Lumos? - Pokręciła głową i wyciągnęła łyżeczkę przez stół, jak kwiatuszka, oferując go Evandrze. - Może lady spróbować. Najprostsza iluzja do rzucenia to Prastigiatio i przy odpowiednim skupieniu można ją dowolnie modulować. Prawdziwy sęk jest w tym, by nadać jej taki potencjał magiczny, by nie dało się jej przejrzeć. Źle rzucona iluzja upada bardzo szybko. - Uśmiech na jej ustach stał się już nieco mniej wymuszony, bardziej bezwstydnie przesuwała też spojrzeniem po włosach i ciele Evandry, które także i na nią miały efekt trudny do zignorowania.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
- Nie, w porządku, panno Multon - odpowiada od razu łagodnym tonem. - Dlaczego zdecydowałaś się na porzucenie tego kierunku? Zdaje się być to nisza, w której ciężko znaleźć dobrego specjalistę. - W istocie znalezienie medyka, który mógłby zająć się przypadkiem lady Rosier graniczyło z cudem. Długotrwałe poszukiwania zakończyły się jednak sukcesem i od przeszło miesiąca mieszkał z nimi uzdrowiciel, któremu powierzono życie i zdrowie doyenne, a także nienarodzonego dziecka. Czy obojgu uda się wyjść z tego cało? Evandra nie czeka na cud, zdaje sobie sprawę z tego, że wszystko może zakończyć się w ciągu najbliższego półrocza. Tym więcej zamierza zdziałać, nim uda się na spoczynek, kiedy czekać będzie rozwiązania. Do tego czasu musi skupić się na jarmarkach w Kent, nadchodzącym wyjazdem do Rumunii, rozbudową Smoczych Ogrodów o serpentarium, oraz… - Dziękuję, że się troszczysz, to wiele dla mnie znaczy. - Kiwa głową na znak wdzięczności, czując, że panna Multon może ją jeszcze niejednokrotnie zaskoczyć. Otrzymane od Tristana informacje zdają się być nieznacznie przesadzone, a nie ma przecież powodu, aby mu nie ufać. Podobnie z Primrose, która o Elvirze wypowiada się w ciepłych słowach, nie rozmija się dalece z prawdą, co Evandra może zaobserwować, po raz kolejny już obserwując zachowanie uzdrowicielki.
Obecność Prymulki jest niezbędna, zarówno dlatego, że taki wymóg postawił lord nestor, ale i sama czarownica czuje się bezpieczniej, mając świadomość, że skrzatka jest w okolicy i może w wyjątkowej sytuacji zareagować.
- Mam pewne doświadczenie z transmutacją animalistyczną - stwierdza z pewnym ociąganiem, nie będąc pewną, czy chce przyznawać się do przemiany ludzi w zwierzęta. Przed oczy wyobraźni pojawia się chłopiec, który we wrześniu pod Piwnicznym Klubem Jazzowym targnął się na jej kieszeń, chcąc okraść ją z dobytku. Kiwa głową z uznaniem, widząc, że czarownica rzeczywiście ma doświadczenie w interesującej ją dziedzinie magii. - Brzmi doskonale. Nie sądziłam, że można ją z powodzeniem wykorzystywać w terenie. Które z innych zaklęć przydało ci się w podobnych sytuacjach? - interesuje się, bo mimo świadomości, że istnieją czary, dzięki którym można manipulować przeciwnikiem, tak rzadko kiedy ma okazję, by tak wykorzystać swoje umiejętności. - Nie bywam w sytuacjach, jakie wymagałyby ode mnie kryzysowych reakcji - w melodyjnym tonie błąka się nuta zawodu, do jakiego Evandra nigdy się nie przyzna, a już na pewno nie Elvirze. Pociąg do przygód musi stłamsić głęboko w sobie. Wolność jest iluzją, bo ograniczenia spotyka na każdym kroku - czy to dlatego tak bardzo ciągnie ją ku transmutacji? Dotarła już do niej świadomość, że odpowiedzialna jest za więcej, niż tylko ona, a na ramionach należy ponieść nie tylko ród Rosier, ale i czarodziejską społeczność, która coraz uważniej patrzy jej na ręce.
Na twarzy arystokratki maluje się lekki, ciepły uśmiech. Otula filiżankę dłońmi, a gorąc ani trochę nie parzy drobnych palców. Pojawiające się zwykle na opuszkach iskry wzniecają magiczny płomień, który nabiera rozpędu dopiero po jego wyrzuceniu, a mimo to preferująca zimny dotyk skóra nie jest rozdrażniona.
- Życie pisze różne scenariusze, potrafi nas zaskoczyć - nawiązuje do uciętego przez Elvirę tematu porażki na zamku. - Z doświadczeń należy wyciągnąć lekcje, inaczej nie dostrzegamy ich sensu, jedynie narzekając na swój los. - O tym Evandra już coś wie, mogąc pochwalić się pokaźną listą zdarzeń, jakie ukształtowały doyenne, jaką jest dzisiaj.
Z zaciekawieniem przenosi wzrok na cukiernicę, przyglądając się poczynaniom uzdrowicielki. Porażka przy rzucaniu zaklęć, zwłaszcza w połączeniu z autoironicznym żartem czarownicy, wywołuje szerszy, rozbawiony uśmiech.
- Czy nie ćwiczeniom miało być poświęcone nasze spotkanie? - odpowiada pogodnie, nie mając w zamiarze rozliczać Multon z udanych i nieudanych czarów. - Słyszałam o tym zaklęciu - przyznaje, sięgając po wiązową różdżkę. W istocie zagłębia się w różne podręczniki, lecz w ciągu ostatniego miesiąca tak bardzo pochłania ją transmutacja obrazów, że zaniedbuje inne tematy. Oczyszcza gardło i skupia się na łyżeczce. - Prastigiatio - pada pierwszy i drugi raz, jednak dopiero przy trzecim strzela wiązka magii i oplata się wokół sztućca, formując w wybrany przez Evandrę kształt i już po chwili metal zmienia się w srebro o misternych, różanych zdobieniach - dokładnie takich, jaką ma zastawa w Château Rose. - Sukces! Czy to szczęście początkującego? - śmieje się, unosząc wzrok na Elvirę, także sięgając do żartu, by kobiecie nie zrobiło się przykro, tudzież głupio. Dopiero wtedy wyłapuje spojrzenie czarownicy, jakie nie od razu rozpoznaje. To wtedy blade lico pąsowieje lekkim różem, kobieta sięga znów po filiżankę. - Czy miałaś kiedyś okazję rzucić zaklęcie zmieniające podłoże w ruchome piastki? - interesuje się znów tematem czarów rzucanych w terenie.
| Prastigiatio - udany, siła iluzji
Obecność Prymulki jest niezbędna, zarówno dlatego, że taki wymóg postawił lord nestor, ale i sama czarownica czuje się bezpieczniej, mając świadomość, że skrzatka jest w okolicy i może w wyjątkowej sytuacji zareagować.
- Mam pewne doświadczenie z transmutacją animalistyczną - stwierdza z pewnym ociąganiem, nie będąc pewną, czy chce przyznawać się do przemiany ludzi w zwierzęta. Przed oczy wyobraźni pojawia się chłopiec, który we wrześniu pod Piwnicznym Klubem Jazzowym targnął się na jej kieszeń, chcąc okraść ją z dobytku. Kiwa głową z uznaniem, widząc, że czarownica rzeczywiście ma doświadczenie w interesującej ją dziedzinie magii. - Brzmi doskonale. Nie sądziłam, że można ją z powodzeniem wykorzystywać w terenie. Które z innych zaklęć przydało ci się w podobnych sytuacjach? - interesuje się, bo mimo świadomości, że istnieją czary, dzięki którym można manipulować przeciwnikiem, tak rzadko kiedy ma okazję, by tak wykorzystać swoje umiejętności. - Nie bywam w sytuacjach, jakie wymagałyby ode mnie kryzysowych reakcji - w melodyjnym tonie błąka się nuta zawodu, do jakiego Evandra nigdy się nie przyzna, a już na pewno nie Elvirze. Pociąg do przygód musi stłamsić głęboko w sobie. Wolność jest iluzją, bo ograniczenia spotyka na każdym kroku - czy to dlatego tak bardzo ciągnie ją ku transmutacji? Dotarła już do niej świadomość, że odpowiedzialna jest za więcej, niż tylko ona, a na ramionach należy ponieść nie tylko ród Rosier, ale i czarodziejską społeczność, która coraz uważniej patrzy jej na ręce.
Na twarzy arystokratki maluje się lekki, ciepły uśmiech. Otula filiżankę dłońmi, a gorąc ani trochę nie parzy drobnych palców. Pojawiające się zwykle na opuszkach iskry wzniecają magiczny płomień, który nabiera rozpędu dopiero po jego wyrzuceniu, a mimo to preferująca zimny dotyk skóra nie jest rozdrażniona.
- Życie pisze różne scenariusze, potrafi nas zaskoczyć - nawiązuje do uciętego przez Elvirę tematu porażki na zamku. - Z doświadczeń należy wyciągnąć lekcje, inaczej nie dostrzegamy ich sensu, jedynie narzekając na swój los. - O tym Evandra już coś wie, mogąc pochwalić się pokaźną listą zdarzeń, jakie ukształtowały doyenne, jaką jest dzisiaj.
Z zaciekawieniem przenosi wzrok na cukiernicę, przyglądając się poczynaniom uzdrowicielki. Porażka przy rzucaniu zaklęć, zwłaszcza w połączeniu z autoironicznym żartem czarownicy, wywołuje szerszy, rozbawiony uśmiech.
- Czy nie ćwiczeniom miało być poświęcone nasze spotkanie? - odpowiada pogodnie, nie mając w zamiarze rozliczać Multon z udanych i nieudanych czarów. - Słyszałam o tym zaklęciu - przyznaje, sięgając po wiązową różdżkę. W istocie zagłębia się w różne podręczniki, lecz w ciągu ostatniego miesiąca tak bardzo pochłania ją transmutacja obrazów, że zaniedbuje inne tematy. Oczyszcza gardło i skupia się na łyżeczce. - Prastigiatio - pada pierwszy i drugi raz, jednak dopiero przy trzecim strzela wiązka magii i oplata się wokół sztućca, formując w wybrany przez Evandrę kształt i już po chwili metal zmienia się w srebro o misternych, różanych zdobieniach - dokładnie takich, jaką ma zastawa w Château Rose. - Sukces! Czy to szczęście początkującego? - śmieje się, unosząc wzrok na Elvirę, także sięgając do żartu, by kobiecie nie zrobiło się przykro, tudzież głupio. Dopiero wtedy wyłapuje spojrzenie czarownicy, jakie nie od razu rozpoznaje. To wtedy blade lico pąsowieje lekkim różem, kobieta sięga znów po filiżankę. - Czy miałaś kiedyś okazję rzucić zaklęcie zmieniające podłoże w ruchome piastki? - interesuje się znów tematem czarów rzucanych w terenie.
| Prastigiatio - udany, siła iluzji
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wybranie jednej z najtrudniejszych, najbardziej wymagających a przy tym ubogich w sukcesy specjalizacji było naturalną konsekwencją popędu Elviry do osiągania wielkości. Poczynając od wielkiej interny, stopniowo dotykała zagadnień coraz bardziej szczegółowych i drobnych - w tamtym momencie swojego życia naprawdę wierzyła w to, że jeśli ktoś odkryje sposoby na choć częściowe wyleczenie schorzeń dziedzicznych to będzie to właśnie ona. Niektórzy nazwaliby to może ambicją, ale Elvira była po prostu arogancka. Zbyt szybko też zmieniała obiekty swoich zainteresowań, a osiągnięcie mistrzostwa w jednej dziedzinie wymagałoby zapewne niezliczonych lat. Elvira chciała osiągnąć wszystko, wyciągała dłoń po każdą umiejętność i wiedzę jaka przykuła jej uwagę. I choć jej wyczyny bywały godne pozazdroszczenia, nigdy tak naprawdę nie udało jej się zrewolucjonizować żadnej z tych dziedzin.
Ale czy nie miała dopiero ledwie trzydziestu lat?
- Przez długi czas pracowałam na odcinku chorób wewnętrznych właśnie przy przypadkach dziedzicznych... ale potem byłam zmuszona zmienić pracę. I choć przez jakiś czas otaczałam jeszcze uzdrowicielską opieką jedną z godnych córek Selwynów, trudno jest specjalizować się w takiej sferze na casusie jednego pacjenta. - Starała się dobierać słowa ostrożnie, by nie sprawiać wrażenia zmieszanej, ale też nie zdradzić zbyt wiele na temat okoliczności swojego wydalenia z Munga. Niewiele było rzeczy, które naprawdę głęboko poruszały jej uczucia, ale wspomnienie upokorzenia tamtych tygodni pozostawało wciąż żywe; nawet przy upokorzeniach teraźniejszości. - Zmieniły się też moje tymczasowe priorytety. To mniej więcej w tamtym czasie zostałam zaangażowana w konflikt. Musiałam rozważnie dzielić swój czas, żeby nie zaniedbać obowiązków wobec kraju i magii - zakończyła miękko.
Uśmiechnęła się kątem ust, niemal nieśmiało, gdy Evandra powiedziała, że jej troska została odnotowana. Szczerze wątpiła w to, by dla lady doyenne znaczyła ona wiele, ale gra pozorów, na której mimo najlepszych chęci kończyły się zwykle rozmowy z tak wysoko postawionymi arystokratkami, nie była już dla Elviry rzeczą nową. Kiwa więc w odpowiedzi głową i raczy damę ciepłym spojrzeniem jakby również była wdzięczna. Jakby.
- To interesujące. Czy ma lady ochotę opowiedzieć mi więcej o swoich doświadczeniach? - Spytała nienachalnie podczas rozlewania herbaty do filiżanek. Jej błękitne spojrzenie stało się jednak nieco twardsze i bardziej łakome. Zawsze lepiej pracowało jej się z czarodziejami nie obawiającymi się używać własnej wiedzy w praktyce, niezależnie od tego, czy chodziło o anatomię, czarną magię czy transmutację. - O Prastigiatio już wspomniałam. Jeszcze prostszą iluzją jest Partis morte, to właśnie to zaklęcie szybko i relatywnie łatwo pozwala przeobrazić się w martwe ciało. Jeśli ktoś nie poświęci czasu aby odszukać tętna albo nie potrafi odróżniać zwłok od żywych, można wtopić się w tło i przeczekać atak. Podczas większej bitwy, rzecz jasna, nie wtedy gdy jesteśmy bezpośrednim celem. - Przygryzła wargę. Nie wspomniała o tym, że sama używała tego zaklęcia, by nadać sobie wygląd inferiusa i rozkojarzyć przerażonych zdrajców. Ani o tym jak upajała się ich strachem. - Jeśli mówimy o iluzjach, warte ćwiczenia jest zaklęcia Lentus. Dzięki niemu iluzje, nasze lub cudze, stają się na krótko materialne. Mogą nawet wyrządzić krzywdę w rozsądnym zakresie. Jeśli, rzecz jasna, utrzyma się nad nimi kontrolę. - A to nie zawsze było oczywiste.
Wyłapała dziwnie melancholijną nutę w tonie lady, ale nie była w stanie w pełni ocenić, czy jest ona zwyczajną, nieco poetycką manierą, czy świadczy o prawdziwych emocjach, które kobieta chciała przed nią ukryć. Po Evandrze Rosier raczej nie spodziewałaby się ciągot do niebezpieczeństwa. Jej życie było wygodne, wygodniejsze pewnie niż Elvira mogłaby sobie to wyobrazić; była też w ciąży, a szczątkowa wiedza Multon na temat instynktów matek podpowiadała, że dziecko było dla niej ważniejsze od niej samej. Na ile wynikało to z narzuconego obowiązku a na ile z miłości - nie jej oceniać. O miłości wiedziała tylko, że nieodwzajemniona upośledza bardziej niż klątwa.
Zaraz zamarła na krótką chwilę z różdżką wciąż uniesioną do nieudanego pokazu; spojrzała na Evandrę nieco bardziej uważnie, opuszczając przy tym głowę i częściowo chowając twarz za włosami. Z doświadczeń należy wyciągać lekcje i nie narzekać. Doprawdy, słodkie pouczenie. Na ile jednak pochodziło od niej samej, a na ile było... ostrzeżeniem lub kpiną?
- Hmm - Utrzymanie uśmiechu przyszło jej teraz z większym trudem. - W rzeczy samej. Czym jest nauka, jeśli nie praktyką stojącą na fundamencie teorii - mruknęła z nieco mniejszym entuzjazmem niż wcześniej, a potem uprzejmym gestem wręczyła Evandrze łyżkę. Jej spojrzenie nabrało na powrót ostrości dopiero, gdy zaklęcie lady nie udało się jeden i drugi raz. Już chciała coś powiedzieć, ale Evandra zaskoczyła ją swoim uporem. To dobrze wróżyło przyszłości ich spotkań i na chwilę rozwiało ciemne myśli, kłębiące się w głowie Elviry. - Doskonale. Nie nazwałabym tego szczęściem. Raczej determinacją. - Kiedy tym razem obnaża zęby jest w tym więcej przyjaznej satysfakcji niż uprzejmości. - To zgrabna iluzja, choć dość łatwa do przejrzenia. Jeśli skupiam na niej wzrok, zdaje się połyskiwać i rozmywać we mgłę. Niemniej jednak utrzymuje się. Gdybym tak na dłużej pobawiła się swoją zastawą, może ktoś uwierzyłby mi w to, że nestor Parkinson jest moim wujkiem - rzuca żartem, połowicznie kąśliwym, a połowicznie ciepłym, bo nie potrafi całkiem wyplenić z siebie ironii. Kolejne spojrzenie, które rzuca lady doyenne znad krawędzi filiżanki jest pełne żaru, na dłużej zatrzymuje się na wyrazistych mankamentach jej niemal nieludzkiej urody. Evandra to zauważa. Rumieniec na jej policzkach mógłby rozbawić Elvirę, gdyby nie sprawił przy tym, że jej samej zrobiło się pod kołnierzem nieco goręcej niż wcześniej. - Och, wielokrotnie. Deserpes trudniej przełamać niż zwykłe zaklęcie petryfikujące. Z niemałą dumą wspominam też sporego zasięgu Dunę, którą niegdyś rzuciłam w trakcie pojedynku. Transmutacja, wbrew pozorom, bardzo przydaje się w walce. Przeciwnicy mniej się jej spodziewają. Nie zawsze potrafią zareagować na czas. - mówi szeptem, a potem sięga po swoją łyżeczkę, tę wspaniałą i sztuczną. - Jeśli chce lady spróbować, mogę ubrać wysokie buty. Nie obawiam się tego zaklęcia, doskonale je znam. Nalegałabym tylko, aby tego rodzaju praktykę przeprowadzić w ogrodzie.
O tym, by na misje ubierać właściwie obuwie, pamiętała już zawsze, by nigdy więcej nie musieć męczyć się z rozpływną martwicą skóry.
Ale czy nie miała dopiero ledwie trzydziestu lat?
- Przez długi czas pracowałam na odcinku chorób wewnętrznych właśnie przy przypadkach dziedzicznych... ale potem byłam zmuszona zmienić pracę. I choć przez jakiś czas otaczałam jeszcze uzdrowicielską opieką jedną z godnych córek Selwynów, trudno jest specjalizować się w takiej sferze na casusie jednego pacjenta. - Starała się dobierać słowa ostrożnie, by nie sprawiać wrażenia zmieszanej, ale też nie zdradzić zbyt wiele na temat okoliczności swojego wydalenia z Munga. Niewiele było rzeczy, które naprawdę głęboko poruszały jej uczucia, ale wspomnienie upokorzenia tamtych tygodni pozostawało wciąż żywe; nawet przy upokorzeniach teraźniejszości. - Zmieniły się też moje tymczasowe priorytety. To mniej więcej w tamtym czasie zostałam zaangażowana w konflikt. Musiałam rozważnie dzielić swój czas, żeby nie zaniedbać obowiązków wobec kraju i magii - zakończyła miękko.
Uśmiechnęła się kątem ust, niemal nieśmiało, gdy Evandra powiedziała, że jej troska została odnotowana. Szczerze wątpiła w to, by dla lady doyenne znaczyła ona wiele, ale gra pozorów, na której mimo najlepszych chęci kończyły się zwykle rozmowy z tak wysoko postawionymi arystokratkami, nie była już dla Elviry rzeczą nową. Kiwa więc w odpowiedzi głową i raczy damę ciepłym spojrzeniem jakby również była wdzięczna. Jakby.
- To interesujące. Czy ma lady ochotę opowiedzieć mi więcej o swoich doświadczeniach? - Spytała nienachalnie podczas rozlewania herbaty do filiżanek. Jej błękitne spojrzenie stało się jednak nieco twardsze i bardziej łakome. Zawsze lepiej pracowało jej się z czarodziejami nie obawiającymi się używać własnej wiedzy w praktyce, niezależnie od tego, czy chodziło o anatomię, czarną magię czy transmutację. - O Prastigiatio już wspomniałam. Jeszcze prostszą iluzją jest Partis morte, to właśnie to zaklęcie szybko i relatywnie łatwo pozwala przeobrazić się w martwe ciało. Jeśli ktoś nie poświęci czasu aby odszukać tętna albo nie potrafi odróżniać zwłok od żywych, można wtopić się w tło i przeczekać atak. Podczas większej bitwy, rzecz jasna, nie wtedy gdy jesteśmy bezpośrednim celem. - Przygryzła wargę. Nie wspomniała o tym, że sama używała tego zaklęcia, by nadać sobie wygląd inferiusa i rozkojarzyć przerażonych zdrajców. Ani o tym jak upajała się ich strachem. - Jeśli mówimy o iluzjach, warte ćwiczenia jest zaklęcia Lentus. Dzięki niemu iluzje, nasze lub cudze, stają się na krótko materialne. Mogą nawet wyrządzić krzywdę w rozsądnym zakresie. Jeśli, rzecz jasna, utrzyma się nad nimi kontrolę. - A to nie zawsze było oczywiste.
Wyłapała dziwnie melancholijną nutę w tonie lady, ale nie była w stanie w pełni ocenić, czy jest ona zwyczajną, nieco poetycką manierą, czy świadczy o prawdziwych emocjach, które kobieta chciała przed nią ukryć. Po Evandrze Rosier raczej nie spodziewałaby się ciągot do niebezpieczeństwa. Jej życie było wygodne, wygodniejsze pewnie niż Elvira mogłaby sobie to wyobrazić; była też w ciąży, a szczątkowa wiedza Multon na temat instynktów matek podpowiadała, że dziecko było dla niej ważniejsze od niej samej. Na ile wynikało to z narzuconego obowiązku a na ile z miłości - nie jej oceniać. O miłości wiedziała tylko, że nieodwzajemniona upośledza bardziej niż klątwa.
Zaraz zamarła na krótką chwilę z różdżką wciąż uniesioną do nieudanego pokazu; spojrzała na Evandrę nieco bardziej uważnie, opuszczając przy tym głowę i częściowo chowając twarz za włosami. Z doświadczeń należy wyciągać lekcje i nie narzekać. Doprawdy, słodkie pouczenie. Na ile jednak pochodziło od niej samej, a na ile było... ostrzeżeniem lub kpiną?
- Hmm - Utrzymanie uśmiechu przyszło jej teraz z większym trudem. - W rzeczy samej. Czym jest nauka, jeśli nie praktyką stojącą na fundamencie teorii - mruknęła z nieco mniejszym entuzjazmem niż wcześniej, a potem uprzejmym gestem wręczyła Evandrze łyżkę. Jej spojrzenie nabrało na powrót ostrości dopiero, gdy zaklęcie lady nie udało się jeden i drugi raz. Już chciała coś powiedzieć, ale Evandra zaskoczyła ją swoim uporem. To dobrze wróżyło przyszłości ich spotkań i na chwilę rozwiało ciemne myśli, kłębiące się w głowie Elviry. - Doskonale. Nie nazwałabym tego szczęściem. Raczej determinacją. - Kiedy tym razem obnaża zęby jest w tym więcej przyjaznej satysfakcji niż uprzejmości. - To zgrabna iluzja, choć dość łatwa do przejrzenia. Jeśli skupiam na niej wzrok, zdaje się połyskiwać i rozmywać we mgłę. Niemniej jednak utrzymuje się. Gdybym tak na dłużej pobawiła się swoją zastawą, może ktoś uwierzyłby mi w to, że nestor Parkinson jest moim wujkiem - rzuca żartem, połowicznie kąśliwym, a połowicznie ciepłym, bo nie potrafi całkiem wyplenić z siebie ironii. Kolejne spojrzenie, które rzuca lady doyenne znad krawędzi filiżanki jest pełne żaru, na dłużej zatrzymuje się na wyrazistych mankamentach jej niemal nieludzkiej urody. Evandra to zauważa. Rumieniec na jej policzkach mógłby rozbawić Elvirę, gdyby nie sprawił przy tym, że jej samej zrobiło się pod kołnierzem nieco goręcej niż wcześniej. - Och, wielokrotnie. Deserpes trudniej przełamać niż zwykłe zaklęcie petryfikujące. Z niemałą dumą wspominam też sporego zasięgu Dunę, którą niegdyś rzuciłam w trakcie pojedynku. Transmutacja, wbrew pozorom, bardzo przydaje się w walce. Przeciwnicy mniej się jej spodziewają. Nie zawsze potrafią zareagować na czas. - mówi szeptem, a potem sięga po swoją łyżeczkę, tę wspaniałą i sztuczną. - Jeśli chce lady spróbować, mogę ubrać wysokie buty. Nie obawiam się tego zaklęcia, doskonale je znam. Nalegałabym tylko, aby tego rodzaju praktykę przeprowadzić w ogrodzie.
O tym, by na misje ubierać właściwie obuwie, pamiętała już zawsze, by nigdy więcej nie musieć męczyć się z rozpływną martwicą skóry.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
W tej jednej kwestii są do siebie podobne. Także Evandra lubi zmieniać swoje obiekty zainteresowań, jednocześnie jednak nie pragnąc osiągać w nich wybitności. Robi to z czystej fascynacji, przez chęć poznawania świata i oddziałujących nań sił, ale także z egoistycznej potrzeby spełniania swoich pragnień. Czy to samo mogła powiedzieć o sobie Elvira, że zawsze sięga po to, czego chce?
- Och rozumiem. Przykro mi, jeśli sprawiło to, że porzuciłaś specjalizację. - Jasne brwi kobiety ściągają się w prawdziwym strapieniu. Wprawdzie Elvira nie wygląda na kogoś, kto jest zaistniałym zbiegiem wydarzeń zniechęcony, lecz odchorowany smutek nadal liczy się jako prawdziwy.
- To wspaniale słyszeć, że są czarownice, które aktywnie angażują się w kwestie polityczne. Działania wojenne dotykają niezwykle trudnej dziedziny, jaka sceptycznie podchodzi do naszej roli w konfliktach. Tym bardziej cieszę się, że deklarujesz swoją gotowość. - Sama nigdy nie stanie na polu walki, nie zaangażuje się w wymianę zaklęć, oczekując końca bitwy w bezpiecznym miejscu. Mimo to podjęła lekcje obrony przed czarną magią, aby w razie najgorszego scenariusza móc się obronić — siebie i swoich bliskich.
- Miałam raz sytuację, w której musiałam szybko zareagować. Pewien złodziej sięgnął do mojej kieszeni z zamiarem kradzieży. Rzuciłam wtedy Pullus, z powodzeniem pozbywając się rzezimieszka. - Nieznacznie wypina pierś do przodu, nie chcąc jednak zagłębiać się w szczegóły. Czy jej zasłudze zaszkodziłby fakt, iż złodziej ten ledwie ukończył wiek, który upoważniał go do uczęszczania do Hogwartu? A może ten, w którym w ogóle znalazła się w dzielnicy portowej, szukając przygód w Piwnicznym Klubie Jazzowym? - Masz rację, to naprawdę przydatne zaklęcie - zgadza się co do czaru, w którym można schować się za magią. - Wolałabym nie mieć okazji, by go używać. Wydaje się być raczej mało przyjemnym doświadczeniem. Lentus brzmi zaś intrygująco. Stosowałam jedynie Ericus, a w ostatnim miesiącu głównie ćwiczyłam Lateo. To proste zaklęcia, ale wymagające w dalszym ciągu skupienia. - Wypadające z obrazów przedmioty można było znaleźć już w niemal każdym zakamarku Château Rose. Owoce, kielichy, drobiazgi. Evandra ściąga tym mieszane odczucia mieszkańców ram, zarówno oburzone, jak i rozbawione staraniami młodej półwili.
- Masz rację, w pełni się z tobą zgadzam - przytakuje na słowa o nauce. Wychodzi często z podobnego założenia, także poprzez zwracanie się do osób, które na danym temacie znają się od niej lepiej; było tak w przypadku ekonomii, alchemii czy teraz przy transmutacji.
- Gratuluję wobec tego, jestem pełna podziwu. Po artykule namiestnika Mulcibera odrobinę zwątpiłam, że kobiety zachowują się w opisany przez niego sposób. Miło słyszeć, że jest wręcz przeciwnie. - Propaganda Ramseya jest wielce krzywdząca i ponownie zamykająca czarownice w złotych klatkach, ciasnych butonierkach, nakładając kajdany. Wdzięczność za dbanie o ognisko domowe potwierdzała, że panowie widzą je wyłącznie w ten sposób.
W pierwszej chwili błękit tęczówek błyszczy ekscytacją. Możliwość przetestowania nieznanego dotąd zaklęcia jawiła się fascynującym doświadczeniem; prędko jednak przypomina sobie o panującym na zewnątrz skwarze.
- Może następnym razem. Zawieszone dziś wysoko słońce nie zachęca do długiego przebywania na zewnątrz. - Spogląda nań przepraszająco i sięga po filiżankę z herbatą. - Niemniej sam ogród jawi się w ciekawych barwach, przy lepszej okazji chętnie bym go obejrzała. - Sama zajmuje się ogrodami przy pałacu, dbając o kwiaty na każdej rabacie. Należy to do zwyczajów wszystkich lady Rosier, które pielęgnują róże bez pomocy skrzatów. Odstawia filiżankę na spodeczek i lustruje czarownicę wzrokiem, zastanawiając się, czy to odpowiedni moment, aby zmienić temat rozmowy.
- Proszę mi opowiedzieć coś więcej o twoich doświadczeniach z pola bitwy. Jestem pod wrażeniem twoich umiejętności, panno Multon, chętnie dowiedziałabym się czegoś o twojej karierze w Rycerzach Walpurgii. Przyznam, że zmartwiłam się, kiedy usłyszałam, że zdecydowałaś się tymczasowo odłączyć od działań. Mam nadzieję, że nie stało się nic, co zaszkodziłoby twojemu zdrowiu bądź życiu - tylko częściowo sięga do kłamstwa, bo doskonale wie, z jakiego powodu Elvira została zdegradowana. Z niezwykłą jednak wprawą zwraca się do panny Multon, chcąc poznać jej punkt widzenia. Nie sięga jeszcze po brutalną bezpośredniość, a próbuje wyczuć, jak bardzo gospodyni zdecyduje się nań otworzyć. - Słyszałam także, że w związku z tym zostałaś poproszona o współpracę z panią Sallow. Czy jest ona owocna? - Doskonale też wie, że nie. Zasięgnęła w tej kwestii opinii lady Burke, poznając jej wątpliwości co do wpływu Valerie na uzdrowicielkę. Evandra ma wrażenie, że poznaje Elvirę na różnych stadiach rozwoju. Kiedy po raz pierwszy znalazły się sam na sam w pałacowej łaźni, nie sprawiła nań dobrego wrażenia, podobnie zresztą w La Fantasmagorie przy herbacie. Wprawdzie wtedy panna Multon starała się naprawić swoje dobre imię, jednak wylewająca się zeń sztuczność zmuszała do zastanowienia. Dziś natomiast półwila odnosi wrażenie, że sięga wreszcie innej, bliższej prawdziwej osobowości Elvirę. Czy się myli?
- Och rozumiem. Przykro mi, jeśli sprawiło to, że porzuciłaś specjalizację. - Jasne brwi kobiety ściągają się w prawdziwym strapieniu. Wprawdzie Elvira nie wygląda na kogoś, kto jest zaistniałym zbiegiem wydarzeń zniechęcony, lecz odchorowany smutek nadal liczy się jako prawdziwy.
- To wspaniale słyszeć, że są czarownice, które aktywnie angażują się w kwestie polityczne. Działania wojenne dotykają niezwykle trudnej dziedziny, jaka sceptycznie podchodzi do naszej roli w konfliktach. Tym bardziej cieszę się, że deklarujesz swoją gotowość. - Sama nigdy nie stanie na polu walki, nie zaangażuje się w wymianę zaklęć, oczekując końca bitwy w bezpiecznym miejscu. Mimo to podjęła lekcje obrony przed czarną magią, aby w razie najgorszego scenariusza móc się obronić — siebie i swoich bliskich.
- Miałam raz sytuację, w której musiałam szybko zareagować. Pewien złodziej sięgnął do mojej kieszeni z zamiarem kradzieży. Rzuciłam wtedy Pullus, z powodzeniem pozbywając się rzezimieszka. - Nieznacznie wypina pierś do przodu, nie chcąc jednak zagłębiać się w szczegóły. Czy jej zasłudze zaszkodziłby fakt, iż złodziej ten ledwie ukończył wiek, który upoważniał go do uczęszczania do Hogwartu? A może ten, w którym w ogóle znalazła się w dzielnicy portowej, szukając przygód w Piwnicznym Klubie Jazzowym? - Masz rację, to naprawdę przydatne zaklęcie - zgadza się co do czaru, w którym można schować się za magią. - Wolałabym nie mieć okazji, by go używać. Wydaje się być raczej mało przyjemnym doświadczeniem. Lentus brzmi zaś intrygująco. Stosowałam jedynie Ericus, a w ostatnim miesiącu głównie ćwiczyłam Lateo. To proste zaklęcia, ale wymagające w dalszym ciągu skupienia. - Wypadające z obrazów przedmioty można było znaleźć już w niemal każdym zakamarku Château Rose. Owoce, kielichy, drobiazgi. Evandra ściąga tym mieszane odczucia mieszkańców ram, zarówno oburzone, jak i rozbawione staraniami młodej półwili.
- Masz rację, w pełni się z tobą zgadzam - przytakuje na słowa o nauce. Wychodzi często z podobnego założenia, także poprzez zwracanie się do osób, które na danym temacie znają się od niej lepiej; było tak w przypadku ekonomii, alchemii czy teraz przy transmutacji.
- Gratuluję wobec tego, jestem pełna podziwu. Po artykule namiestnika Mulcibera odrobinę zwątpiłam, że kobiety zachowują się w opisany przez niego sposób. Miło słyszeć, że jest wręcz przeciwnie. - Propaganda Ramseya jest wielce krzywdząca i ponownie zamykająca czarownice w złotych klatkach, ciasnych butonierkach, nakładając kajdany. Wdzięczność za dbanie o ognisko domowe potwierdzała, że panowie widzą je wyłącznie w ten sposób.
W pierwszej chwili błękit tęczówek błyszczy ekscytacją. Możliwość przetestowania nieznanego dotąd zaklęcia jawiła się fascynującym doświadczeniem; prędko jednak przypomina sobie o panującym na zewnątrz skwarze.
- Może następnym razem. Zawieszone dziś wysoko słońce nie zachęca do długiego przebywania na zewnątrz. - Spogląda nań przepraszająco i sięga po filiżankę z herbatą. - Niemniej sam ogród jawi się w ciekawych barwach, przy lepszej okazji chętnie bym go obejrzała. - Sama zajmuje się ogrodami przy pałacu, dbając o kwiaty na każdej rabacie. Należy to do zwyczajów wszystkich lady Rosier, które pielęgnują róże bez pomocy skrzatów. Odstawia filiżankę na spodeczek i lustruje czarownicę wzrokiem, zastanawiając się, czy to odpowiedni moment, aby zmienić temat rozmowy.
- Proszę mi opowiedzieć coś więcej o twoich doświadczeniach z pola bitwy. Jestem pod wrażeniem twoich umiejętności, panno Multon, chętnie dowiedziałabym się czegoś o twojej karierze w Rycerzach Walpurgii. Przyznam, że zmartwiłam się, kiedy usłyszałam, że zdecydowałaś się tymczasowo odłączyć od działań. Mam nadzieję, że nie stało się nic, co zaszkodziłoby twojemu zdrowiu bądź życiu - tylko częściowo sięga do kłamstwa, bo doskonale wie, z jakiego powodu Elvira została zdegradowana. Z niezwykłą jednak wprawą zwraca się do panny Multon, chcąc poznać jej punkt widzenia. Nie sięga jeszcze po brutalną bezpośredniość, a próbuje wyczuć, jak bardzo gospodyni zdecyduje się nań otworzyć. - Słyszałam także, że w związku z tym zostałaś poproszona o współpracę z panią Sallow. Czy jest ona owocna? - Doskonale też wie, że nie. Zasięgnęła w tej kwestii opinii lady Burke, poznając jej wątpliwości co do wpływu Valerie na uzdrowicielkę. Evandra ma wrażenie, że poznaje Elvirę na różnych stadiach rozwoju. Kiedy po raz pierwszy znalazły się sam na sam w pałacowej łaźni, nie sprawiła nań dobrego wrażenia, podobnie zresztą w La Fantasmagorie przy herbacie. Wprawdzie wtedy panna Multon starała się naprawić swoje dobre imię, jednak wylewająca się zeń sztuczność zmuszała do zastanowienia. Dziś natomiast półwila odnosi wrażenie, że sięga wreszcie innej, bliższej prawdziwej osobowości Elvirę. Czy się myli?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uwielbiała sięgać po to co akurat jej odpowiadało, spełniać własne zachcianki, nawet te najbardziej egoistyczne. Bywała w tym okrutna, bywała irracjonalna i popędliwa - ale to były dawne dni, jej wczesna młodość, jej niedopasowanie. Później też czasem, w chwilach kryzysów. Ale przez większość czasu przecież panowała nad sobą wystarczająco, by zachować godność. Wiedziała na co może sobie pozwolić, trzymała się tych zasad - i niemalże wszystkie jej błędy wynikały z takiego czy innego stanu rozstrojenia. Wyłącznie jej wina, racja. Ale błędy miały to do siebie, że można było wyciągać z nich lekcje - tak robili silni ludzie.
Elvira Multon była przekonana, na najgłębiej narcystycznym poziomie, że jest cholernie silna.
- Mi również było przykro, ale nie na wszystko mamy bezpośredni wpływ - przyznała cicho, pochylając głowę, by ukryć tik nerwowy w kąciku ust. Dała się wyrzucić z Munga i to była jej wina, wyłącznie jej wina. Ale przecież wyciągnęła lekcję, jej życie zmieniło się na lepsze. Gdyby nie wylądowała na ulicy, Drew Macnair nie mógłby podnieść jej z rynsztoku. Nie trafiłaby do piwnicy Mantykory, nie trafiłaby pod stopy Czarnego Pana. Nigdy przesadnie nie wierzyła w los; ale niektóre rzeczy być może naprawdę musiały się wydarzyć. - Trzeba rozsądnie rozgrywać te karty, które są nam dane. Wydaje mi się, że wyciągnęłam z tej sytuacji wszystko co mogłam - powiedziała, unosząc głowę na powrót, z trwałym, pięknym uśmiechem. Jej długi warkocz zakołysał się na jej plecach, gdy prowadziła Evandrę korytarzami swojego skromnego domu.
Jej uśmiech stał się szczerszy, cieplejszy, gdy Evandra pogratulowała jej udziału w konflikcie. Czy jej uznanie kobiety na froncie było szczerze, czy wyłącznie tym co sądziła, że Elvira chce usłyszeć? Niewiedza była frustrująca, lecz dla lepszej przyszłości ich nowo odkrytej relacji zdecydowała się założyć, że lady doyenne jest z nią choć częściowo szczera.
- Miło mi to słyszeć. Chwalę sobie biegłość w pojedynkach. Oczywiście, wciąż się rozwijam, ale na rozwoju właśnie mi zależy. Nie mam dzieci, nie mam męża, o którego musiałabym troszczyć się w domu... dlaczego więc spotykam się z takim protestem, gdy chcę od siebie dać wszystko co mam? Zaczynałam jako medyk polowy, udawałam się na misje głównie jako zabezpieczenie dla pozostałych. Tak się jednak złożyło, że sprawdziłam się też na froncie... - ściszyła słowa, nagle zupełnie świadoma tego dlaczego jej zawziętość spotykała się z protestem; wystarczyło w tym celu jedno spojrzenie na okrągły brzuch Evandry. Lady, mimo choroby, ryzykowała życiem już drugi raz, a ona... cóż, Multonowie byli czystokrwistym rodem z bardzo długim rodowodem. Wedle swojej najlepszej wiedzy była zupełnie płodna. Czy naprawdę tak mylnym było zakładać, że na rodzenie dzieci ma jeszcze czas? Była obecnie u szczytu swojej siły i potęgi, na litość Merlina, nie chciała spędzać tych lat z dzieckiem przy piersi! - Ale ostatecznie, czy nie mamy przykładów wielkich kobiet, które łączą w sobie tradycyjną kobiecość i mistrzostwo w sztukach magicznych? Namiestniczka Mericourt, choćby - skwitowała miękko, bo nie miała, nie mogła mieć pojęcia o tym że Evandrę łączy z nią jakakolwiek głębsza historia.
Uśmiechnęła się kątem ust, widząc jak dumna Evandra jest ze swoich małych sukcesów. Nie chciała jej tego odbierać, instynktowne sięganie po magię w samoobronie było tym czego chciała spodziewać się po kobietach.
- To dobry odruch. Wielu paraliżuje strach, gdy muszą sięgnąć po różdżkę nie będąc do tego nawykłym. - Nie dodawała, że poprzez "wielu" ma na myśli głównie rozpieszczonych arystokratów. - Rzucić zaklęcie instynktownie jest trudniej niż po namyśle i przygotowaniach. Z tego również należy być dumną - dodała, podlizując się może zaledwie trochę. - Och, Lateo! - zatrzymała się przy tym na sekundę, podpierając brodę na dłoni. - Lateo jest przydatne w miejscach, w których obrazów jest sporo. W dworkach, pałacach, starych zamkach, twierdzach. Zupełnie nie przydałoby się tutaj - Machnęła dłonią po swoim małym gościnnym pokoju, w którym wisiały zaledwie dwa obrazy, jeden z martwą naturą, jeszcze po poprzednim właścicielu, a drugi z anatomiczną ryciną otwartego serca. - Można w ten sposób na przykład zdobyć broń. Spotkałam się z opisami, w których czarodziej, nie ukrywając - włamywacz - zdobył w ten sposób sztylet, który wykorzystał potem podstępnie gdy został pozbawiony różdżki. Tak, czarownice i czarodzieje wprawieni w transmutacji potrafią być niezwykle niebezpieczni. Z tego względu warto też zwrócić uwagę na obrazy wiszące, na przykład, w naszych sypialniach. - Uśmiechnęła się szerzej, błyskając zębami, ciekawa, czy Evandra zrozumie jej pokrętne poczucie humoru. Czy nie czuła się już czasem zbyt swobodnie? Czy patrzenie w tę perfekcyjną twarz, w oczy łani, nie zaczynało już zbyt mocno mieszać w jej emocjach?
Evandry trudno było jednak nie podziwiać, czyż nie? Trudno było jej nie pożądać.
Przyłożyła dłoń do serca i odchyliła się nieco w fotelu, patrząc na półwilę przez zmrużone powieki.
- Och, lady nawet nie wie jakim miodem na moją duszę jest usłyszeć, że i dla lady artykuł namiestnika Mulcibera wydał się... wątpliwy - Parsknęła lekko. - Oczywiście, to piekielnie inteligentny człowiek. Inteligentny, sprytny i potężny, nie da się mu niczego odjąć. Szkoda tylko, że jest tak przesiąknięty... niepewnością. Nie da się wszak zaprzeczyć, że wiedźmy zawsze były kluczowe dla rozwoju społeczeństwa. Pomijając oczywiste zasługi w kontynuowaniu tradycji czystej krwi. - Jej spojrzenie na najkrótszą z chwil opadło na brzuch Evandry. - Nikt nie wątpi choćby w to, że Hogwart został wzniesiony w równej części przez czarodziejów jak czarownice.
Nie okazała zawodu, gdy Evandra zdecydowała się zarzucić myśl o ich wspólnym treningu na zewnątrz. Była ciekawa potencjału, jaki tak mityczna czarownica mogłaby z siebie wykrzesać, ale wspomnienie upału sprowadziło ją na ziemię w więcej niż jednym znaczeniu. Nie tylko skwar, ale i magiczne wyczerpanie mogło w przypadku jej choroby i stanu okazać się niebezpieczne. Nie mogła jej nadwyrężyć, nie mogła zachęcać do nadwyrężania się. W Evesham Evandrze Rosier nie miało prawa stać się nic złego. Skinęła więc głową i uniosła filiżankę, obserwując kobietę znad jej krawędzi.
A kiedy ta poprosiła ją o wyznania, instynktownie zacisnęła na niej zęby, ignorując nieprzyjemny chłód ceramiki. Wzięła głębszy oddech zanim odstawiła herbatę na stół, opierając się lekko na podłokietniku fotela tak jakby czuła się zupełnie swobodnie. Być może w takiej pozie uda jej się choć częściowo oszukać też siebie.
- Nie... - zawahała się, uśmiechnęła z trudem. - To nie była tak naprawdę moja decyzja. Popełniłam pewne niedopuszczalne błędy, postanowiono, że powinnam na jakiś czas zostać odsunięta od... od decyzyjności i... zająć się sobą. - Zmarszczyła brwi. Dlaczego brzmiało to tak żałośnie? Dlaczego Evandra o tym nie wiedziała? Musiała Elvirę oszukiwać, przynajmniej częściowo. A może Tristan w istocie nie mówił swojej żonie o niczym? - Każde polecenie przyjmuję z pokorą. Więc uczyniłam co mi rozkazano. Ostatnią dużą akcją, w której wzięłam udział było odbicie twierdzy Warwick... uratowałam tam życie lorda Mathieu - powiedziała cierpko, świadoma, że nigdy nie została za to nagrodzona. Ale czy powinna tak łaknąć nagrody? Czy nie powinna być miast tego dumna z faktu, że mimo przeciwności jest nadal cholernie niezłomna? - Ale przecież nie chodzi tylko o zasługi. Po prawdzie... - Westchnęła i zaśmiała się pod nosem. Być może miała dość ukrywania własnych słabości, być może noc spędzona w Durham dała jej więcej niż śmiałaby przyznać. A być może Evandra w swojej doskonałości budziła aż nazbyt wiele sympatii. - ...z powodów osobistych, które niekomfortowo mi przytaczać, upiłam się na Sabacie. Zupełnie. Na umór. Absolutnie niegodnie. Chciałam przeleżeć ten Sabat w kącie, ale lord nestor dosiadł się do mnie... i powiedziałam mu parę zupełnie nierozsądnych rzeczy, z których połowy nawet już nie pamiętam. To było niedopuszczalne i karygodne, zachowałam się jak... jak histeryczka - przyznała szeptem, nie patrząc już Evandrze w oczy, zamiast tego uciekając spojrzeniem w stronę okna. - Ponoszę za to karę wciąż i będę ponosić długo. Mając czas na kontemplację... porzuciłam używki, przede wszystkim. Nigdy się nie upijam. Zawsze jestem gotowa na wezwanie. - Które zwykło nie nadchodzić. Nie zaproszono jej na uroczystości pierwszokwietniowe, nie zapraszano na spotkania... - Valerie Sallow miała... hmm. Wyraziłam skruchę. Wiem, że przekroczyłam wszystkie granice, że tamtej nocy byłam godna tylko wzgardy. Chciałam zadośćuczynić. Zdaje mi się, że lekcje z panią Valerie miały nauczyć mnie pokory. - Nędzna śpiewaczka rozstawiająca ją po kątach; ją, wprawioną uzdrowicielkę, która ratowała już życia wielkich i przy boku wielkich walczyła! - Nie byłam do niej nastawiona wrogo, nie opuściłam żadnego spotkania. Niemniej jednak, fakt, złamałam część jej poleceń. Nie informowałam jej o każdym wyjściu z domu w publiczną sferę. Ot, choćby, odwiedzając galerię sztuki, by zobaczyć obrazy o których lady mi wspominała. - Zacisnęła zęby, a potem pochyliła głowę z ponurym skrzywieniem ust. - Zdaje mi się, że nieporozumienia między nami wyniknęły z faktu, że pani Sallow od początku traktowała mnie jak niedogodność, jak wściekłe zwierzę, które niepodobna wypuszczać do ludzi. Cóż, w tej materii również zawiodłam. Nie udało mi się zrobić na niej lepszego wrażenia. O ile mi wiadomo, poinformowała już o tym lorda nestora - Odwróciła się i wpiła spojrzenie w oczy Evandry. Tak piękne i tak czyste. I tak uważne. Uśmiechnęła się, chłodno i sztywno. - Nie będę się jednak pogrążać w żalu. Dopóki żyję będę starała się udowadniać, że nadal można na mnie polegać. - Przynajmniej w tej materii, w której jej umiejętności były przydatne. Gorycz upokorzenia nauczyła się przełykać szybciej niż dawniej przełykała Ognistą Whisky.
Elvira Multon była przekonana, na najgłębiej narcystycznym poziomie, że jest cholernie silna.
- Mi również było przykro, ale nie na wszystko mamy bezpośredni wpływ - przyznała cicho, pochylając głowę, by ukryć tik nerwowy w kąciku ust. Dała się wyrzucić z Munga i to była jej wina, wyłącznie jej wina. Ale przecież wyciągnęła lekcję, jej życie zmieniło się na lepsze. Gdyby nie wylądowała na ulicy, Drew Macnair nie mógłby podnieść jej z rynsztoku. Nie trafiłaby do piwnicy Mantykory, nie trafiłaby pod stopy Czarnego Pana. Nigdy przesadnie nie wierzyła w los; ale niektóre rzeczy być może naprawdę musiały się wydarzyć. - Trzeba rozsądnie rozgrywać te karty, które są nam dane. Wydaje mi się, że wyciągnęłam z tej sytuacji wszystko co mogłam - powiedziała, unosząc głowę na powrót, z trwałym, pięknym uśmiechem. Jej długi warkocz zakołysał się na jej plecach, gdy prowadziła Evandrę korytarzami swojego skromnego domu.
Jej uśmiech stał się szczerszy, cieplejszy, gdy Evandra pogratulowała jej udziału w konflikcie. Czy jej uznanie kobiety na froncie było szczerze, czy wyłącznie tym co sądziła, że Elvira chce usłyszeć? Niewiedza była frustrująca, lecz dla lepszej przyszłości ich nowo odkrytej relacji zdecydowała się założyć, że lady doyenne jest z nią choć częściowo szczera.
- Miło mi to słyszeć. Chwalę sobie biegłość w pojedynkach. Oczywiście, wciąż się rozwijam, ale na rozwoju właśnie mi zależy. Nie mam dzieci, nie mam męża, o którego musiałabym troszczyć się w domu... dlaczego więc spotykam się z takim protestem, gdy chcę od siebie dać wszystko co mam? Zaczynałam jako medyk polowy, udawałam się na misje głównie jako zabezpieczenie dla pozostałych. Tak się jednak złożyło, że sprawdziłam się też na froncie... - ściszyła słowa, nagle zupełnie świadoma tego dlaczego jej zawziętość spotykała się z protestem; wystarczyło w tym celu jedno spojrzenie na okrągły brzuch Evandry. Lady, mimo choroby, ryzykowała życiem już drugi raz, a ona... cóż, Multonowie byli czystokrwistym rodem z bardzo długim rodowodem. Wedle swojej najlepszej wiedzy była zupełnie płodna. Czy naprawdę tak mylnym było zakładać, że na rodzenie dzieci ma jeszcze czas? Była obecnie u szczytu swojej siły i potęgi, na litość Merlina, nie chciała spędzać tych lat z dzieckiem przy piersi! - Ale ostatecznie, czy nie mamy przykładów wielkich kobiet, które łączą w sobie tradycyjną kobiecość i mistrzostwo w sztukach magicznych? Namiestniczka Mericourt, choćby - skwitowała miękko, bo nie miała, nie mogła mieć pojęcia o tym że Evandrę łączy z nią jakakolwiek głębsza historia.
Uśmiechnęła się kątem ust, widząc jak dumna Evandra jest ze swoich małych sukcesów. Nie chciała jej tego odbierać, instynktowne sięganie po magię w samoobronie było tym czego chciała spodziewać się po kobietach.
- To dobry odruch. Wielu paraliżuje strach, gdy muszą sięgnąć po różdżkę nie będąc do tego nawykłym. - Nie dodawała, że poprzez "wielu" ma na myśli głównie rozpieszczonych arystokratów. - Rzucić zaklęcie instynktownie jest trudniej niż po namyśle i przygotowaniach. Z tego również należy być dumną - dodała, podlizując się może zaledwie trochę. - Och, Lateo! - zatrzymała się przy tym na sekundę, podpierając brodę na dłoni. - Lateo jest przydatne w miejscach, w których obrazów jest sporo. W dworkach, pałacach, starych zamkach, twierdzach. Zupełnie nie przydałoby się tutaj - Machnęła dłonią po swoim małym gościnnym pokoju, w którym wisiały zaledwie dwa obrazy, jeden z martwą naturą, jeszcze po poprzednim właścicielu, a drugi z anatomiczną ryciną otwartego serca. - Można w ten sposób na przykład zdobyć broń. Spotkałam się z opisami, w których czarodziej, nie ukrywając - włamywacz - zdobył w ten sposób sztylet, który wykorzystał potem podstępnie gdy został pozbawiony różdżki. Tak, czarownice i czarodzieje wprawieni w transmutacji potrafią być niezwykle niebezpieczni. Z tego względu warto też zwrócić uwagę na obrazy wiszące, na przykład, w naszych sypialniach. - Uśmiechnęła się szerzej, błyskając zębami, ciekawa, czy Evandra zrozumie jej pokrętne poczucie humoru. Czy nie czuła się już czasem zbyt swobodnie? Czy patrzenie w tę perfekcyjną twarz, w oczy łani, nie zaczynało już zbyt mocno mieszać w jej emocjach?
Evandry trudno było jednak nie podziwiać, czyż nie? Trudno było jej nie pożądać.
Przyłożyła dłoń do serca i odchyliła się nieco w fotelu, patrząc na półwilę przez zmrużone powieki.
- Och, lady nawet nie wie jakim miodem na moją duszę jest usłyszeć, że i dla lady artykuł namiestnika Mulcibera wydał się... wątpliwy - Parsknęła lekko. - Oczywiście, to piekielnie inteligentny człowiek. Inteligentny, sprytny i potężny, nie da się mu niczego odjąć. Szkoda tylko, że jest tak przesiąknięty... niepewnością. Nie da się wszak zaprzeczyć, że wiedźmy zawsze były kluczowe dla rozwoju społeczeństwa. Pomijając oczywiste zasługi w kontynuowaniu tradycji czystej krwi. - Jej spojrzenie na najkrótszą z chwil opadło na brzuch Evandry. - Nikt nie wątpi choćby w to, że Hogwart został wzniesiony w równej części przez czarodziejów jak czarownice.
Nie okazała zawodu, gdy Evandra zdecydowała się zarzucić myśl o ich wspólnym treningu na zewnątrz. Była ciekawa potencjału, jaki tak mityczna czarownica mogłaby z siebie wykrzesać, ale wspomnienie upału sprowadziło ją na ziemię w więcej niż jednym znaczeniu. Nie tylko skwar, ale i magiczne wyczerpanie mogło w przypadku jej choroby i stanu okazać się niebezpieczne. Nie mogła jej nadwyrężyć, nie mogła zachęcać do nadwyrężania się. W Evesham Evandrze Rosier nie miało prawa stać się nic złego. Skinęła więc głową i uniosła filiżankę, obserwując kobietę znad jej krawędzi.
A kiedy ta poprosiła ją o wyznania, instynktownie zacisnęła na niej zęby, ignorując nieprzyjemny chłód ceramiki. Wzięła głębszy oddech zanim odstawiła herbatę na stół, opierając się lekko na podłokietniku fotela tak jakby czuła się zupełnie swobodnie. Być może w takiej pozie uda jej się choć częściowo oszukać też siebie.
- Nie... - zawahała się, uśmiechnęła z trudem. - To nie była tak naprawdę moja decyzja. Popełniłam pewne niedopuszczalne błędy, postanowiono, że powinnam na jakiś czas zostać odsunięta od... od decyzyjności i... zająć się sobą. - Zmarszczyła brwi. Dlaczego brzmiało to tak żałośnie? Dlaczego Evandra o tym nie wiedziała? Musiała Elvirę oszukiwać, przynajmniej częściowo. A może Tristan w istocie nie mówił swojej żonie o niczym? - Każde polecenie przyjmuję z pokorą. Więc uczyniłam co mi rozkazano. Ostatnią dużą akcją, w której wzięłam udział było odbicie twierdzy Warwick... uratowałam tam życie lorda Mathieu - powiedziała cierpko, świadoma, że nigdy nie została za to nagrodzona. Ale czy powinna tak łaknąć nagrody? Czy nie powinna być miast tego dumna z faktu, że mimo przeciwności jest nadal cholernie niezłomna? - Ale przecież nie chodzi tylko o zasługi. Po prawdzie... - Westchnęła i zaśmiała się pod nosem. Być może miała dość ukrywania własnych słabości, być może noc spędzona w Durham dała jej więcej niż śmiałaby przyznać. A być może Evandra w swojej doskonałości budziła aż nazbyt wiele sympatii. - ...z powodów osobistych, które niekomfortowo mi przytaczać, upiłam się na Sabacie. Zupełnie. Na umór. Absolutnie niegodnie. Chciałam przeleżeć ten Sabat w kącie, ale lord nestor dosiadł się do mnie... i powiedziałam mu parę zupełnie nierozsądnych rzeczy, z których połowy nawet już nie pamiętam. To było niedopuszczalne i karygodne, zachowałam się jak... jak histeryczka - przyznała szeptem, nie patrząc już Evandrze w oczy, zamiast tego uciekając spojrzeniem w stronę okna. - Ponoszę za to karę wciąż i będę ponosić długo. Mając czas na kontemplację... porzuciłam używki, przede wszystkim. Nigdy się nie upijam. Zawsze jestem gotowa na wezwanie. - Które zwykło nie nadchodzić. Nie zaproszono jej na uroczystości pierwszokwietniowe, nie zapraszano na spotkania... - Valerie Sallow miała... hmm. Wyraziłam skruchę. Wiem, że przekroczyłam wszystkie granice, że tamtej nocy byłam godna tylko wzgardy. Chciałam zadośćuczynić. Zdaje mi się, że lekcje z panią Valerie miały nauczyć mnie pokory. - Nędzna śpiewaczka rozstawiająca ją po kątach; ją, wprawioną uzdrowicielkę, która ratowała już życia wielkich i przy boku wielkich walczyła! - Nie byłam do niej nastawiona wrogo, nie opuściłam żadnego spotkania. Niemniej jednak, fakt, złamałam część jej poleceń. Nie informowałam jej o każdym wyjściu z domu w publiczną sferę. Ot, choćby, odwiedzając galerię sztuki, by zobaczyć obrazy o których lady mi wspominała. - Zacisnęła zęby, a potem pochyliła głowę z ponurym skrzywieniem ust. - Zdaje mi się, że nieporozumienia między nami wyniknęły z faktu, że pani Sallow od początku traktowała mnie jak niedogodność, jak wściekłe zwierzę, które niepodobna wypuszczać do ludzi. Cóż, w tej materii również zawiodłam. Nie udało mi się zrobić na niej lepszego wrażenia. O ile mi wiadomo, poinformowała już o tym lorda nestora - Odwróciła się i wpiła spojrzenie w oczy Evandry. Tak piękne i tak czyste. I tak uważne. Uśmiechnęła się, chłodno i sztywno. - Nie będę się jednak pogrążać w żalu. Dopóki żyję będę starała się udowadniać, że nadal można na mnie polegać. - Przynajmniej w tej materii, w której jej umiejętności były przydatne. Gorycz upokorzenia nauczyła się przełykać szybciej niż dawniej przełykała Ognistą Whisky.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Evandra słynie ze swego niezwykle ciepłego serca i skłonności do wiary w dobro drugiego człowieka. Nieobce jest jej zwątpienie, jednak traktuje nim innych w szczególnych przypadkach, gdy ma ku temu prawdziwe podstawy. Elvira Multon daje jej wiele powodów, aby spojrzeć nań z przymrużeniem oka. Otrzymane od męża informacje nakreślają obraz czarownicy butnej, acz zagubionej — to widzi w niej półwila, kiedy decyduje się na spotkanie. Ma świadomość, że nie każdemu pisany jest los wielkego lorda czy lady, że nie wszyscy się nadają do przestrzegania zasad i błyśnięcia w towarzystwie, do niezłomności serca i szczerości gestów, jednak zawsze należy im się szansa.
Kiwa głową ze zrozumieniem, zgadzając się ze słowami o rozgrywaniu własnych kart. Jej życie wyglądałoby wszak zupełnie inaczej, gdyby pozmieniać kilka istotnych szczegółów, od niespotkania Tristana na tej pamiętnej uroczystości rodzinnej przed paroma laty, przez dostanie się do innego domu w Hogwarcie, po urodzenie się w innej rodzinie w ogóle. Plany losu są niezbadane i choć Evandra nie uważa się za osobę szczególnie przesądną, czy zawierzającą jasnowidzom, tak ma swoistą pokorę wobec wszelkich otaczających ją znaków.
- Zgadzam się, madame Mericourt jest idealnym przykładem czarownicy, która potrafi pogodzić macierzyństwo z oddaniem sprawie - przytakuje, z łatwością wypowiadając nazwisko tej, którą od pewnego już czasu wpuszcza do swojej alkowy. Jeszcze przed paroma miesiącami spłonęłaby rumieńcem do żywego, gdy wspomnienia wspólnych nocy nasuwają się na myśl i przesłaniają wszystko inne, jednak dziś przechodzi z tym już do porządku dziennego. Nie ma żadnego problemu z tym, by przytaczać jej imię i prawić o jej zasługach, bo szczerze oddaje jej szacunek, mimo wszystko, co dotychczas się między nimi wydarzyło. - Mam kilka śmiałych wniosków w tym temacie, jednak nie wiem, czy chciałabyś o nich słuchać - zaczyna zaraz ostrożnie, nie spuszczając błękitu tęczówek z pięknej twarzy siedzącej naprzeciw kobiety. Wychodzi z założenia, że należy do każdego wyciągnąć rękę, kupić jego zaufanie, oswoić i ukształtować pod własne życzenie. To przeświadczenie o własnej wyższości, związane z arystokratyczną krwią, a może niechęć do sprzeciwu, jaką wykształcają w niej geny wili? Może i nie jest tu po to, aby przelać osobowość uzdrowicielki do karafki własnych pragnień, ale warto zawsze spróbować i zobaczyć, czy się dostosuje. Jedyne, do czego należy sięgnąć, to delikatna manipulacja poprzez naciskanie na dobrze znane nuty. - Trudno się mierzyć z siłą kobiet. Są wojowniczkami i uzdrowicielkami, wzniecają wojny i łagodzą obyczaje. Przynoszą na świat nowe życie, ale i w równym stopniu odkrywają prawa rządzące światem nauki, dając nań zupełnie nowe spojrzenie. W ich dłoniach tkwi potęga, jaką nierzadko chce się stłamsić, wyrwać i pogrzebać. Panno Multon, niewielu jest mężczyzn, którzy się tego nie obawiają - zawiesza głos na moment, obserwując reakcje blondynki. - Nierzadko dostrzegają w nas zagrożenie. Karty historii jasno traktują, że świat może wyglądać zupełnie inaczej, lepiej i nam współcześni wspominają o tym z przestrachem, bądź przymrużeniem oka, niestety. - Z łatwością sięga do przeszłych zdarzeń, przez wiele lat interesując się historią, także rolą kobiet w społeczeństwach. - Wystarczy sięgnąć do Lidii w starożytnej Anatolii, gdzie status społeczny nie był związany z płcią, do społeczności celtyckich i Bouciccy, królowej Icenów, sprzeciwiającej się rzymskiej inwazji, czy chociażby znana z nordyckiej mitologii Freya, będąca zarówno boginią miłości, piękna i płodności, co wojny. Niekiedy odnoszę wrażenie, że dziś panuje przestrach wobec silnej, zrównanej z mężczyznami roli kobiet. Ale skoro spędzasz czas z lady Burke, zapewne zdążyłaś się już o tym nasłuchać - nawiązuje do rzekomej przyjaźni Elviry z Primrose, na znak, że jej słucha i że zapamiętuje jej słowa. Dzieli się z nią szczerymi przemyśleniami, ale także nieco naciągniętymi. Wie przecież doskonale, że nie każdy z mężczyzn ma podobne nastawienie, chociażby Tristan, który nigdy Evandry nie zniechęcał do wykonywania upragnionych przezeń zadań, jak i tolerancję względem Deirdre, stanowiącą tutaj żelazny przykład. Szkoda, że w świecie nie ma więcej czarodziejów mu podobnych.
Nie dostrzega załamania w zachowaniu kobiety, zaciśniętych na krawędzi filiżanki warg i głębszego oddechu, mającego być preludium do szerszej wypowiedzi. Spogląda nań z zaciekawieniem, ale i pewnym współczuciem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jej istnienie może nie być łatwe. Sposób, w jaki ostrożnie podchodzi do wydarzeń z sabatu sprawia, że zyskuje ona w oczach lady doyenne. Sięgnęła do szczerości, nie krępując się swego zachowania, jakże surowo w społeczeństwie potępianego. Głupota czy odwaga?
- Szalenie mi przykro z takiego obrotu spraw - stwierdza tylko z cichym westchnieniem i pochyla się nad blatem stołu, aby sięgnąć dłoni Elviry i nakryć ją własną we współczującym geście. Nie widzi sensu w ponownym jej dyscyplinowaniu, zdążyła się już przecież nasłuchać, zarówno od Tristana, co pani Sallow. Jeśli ma zdobyć jej zaufanie, nie może powtarzać tych samych słów. - Zostało mi jedynie przekazane, że podczas sabatu doszło do ostrzejszej wymiany zdań, jednak szczegóły zostały mi oszczędzone. Wnioskuję więc, że decyzja o tymczasowym odejściu tylko częściowo zależna była od ciebie. - Upijanie się podczas towarzyskich wydarzeń tylko daje mężczyznom oręż w dłoń, dając dowód na to, że płci im przeciwnej nie należy w tej kwestii ufać. Gdyby tylko sami stosowali się do tych zasad. - Dobrze słyszeć, że ze swych doświadczeń wyciągasz wnioski. Nie każdego stać na taką pokorę.
Temat Valerie szczególnie Evandrę interesuje, gdyż sama czarownicy nie zna, a słyszy na jej temat różne, mało pochlebne opinie. To słowom Primrose zawierza najbardziej, uznając osąd przyjaciółki za niezwykle istotny, ale także Tristan przecież stwierdził, że śpiewaczka nie wywiązała się należycie z zadania.
- Informować o każdym wyjściu w sferę publiczną? - powtarza zaraz za nią i mruga kilkakrotnie w zdumieniu. - Rozumiem, że miało to służyć dyscyplinowaniu, upewnieniu się, że żadne niedopuszczalne zachowanie nie wejdzie w życie, jednak nakładane tak ograniczenia lubią nie zdawać egzaminu. Przykro mi, że wasza współpraca nie okazała się być owocna. - Na twarzy półwili pojawia się delikatny, przepraszający uśmiech. Śpiewaczka z pewnością zrobiła wszystko, co w jej mocy, jednak nie było to wystarczające. W jednej chwili lady Rosier nasuwa się na myśl śmiała myśl, jakoby byłaby znacznie lepszą nauczycielką od pani Sallow. Chętnie przygarnęłaby pannę Multon pod swoje skrzydła i otoczyła należną opieką, nadając odpowiedni kierunek jej dalszemu rozwojowi.
- Jeśli wyrazisz taką chęć, mogę podsunąć ci kilka wskazówek odnośnie poruszania się w towarzystwie, skoro do tej pory nie miałaś w swym życiu należytych wzorów. Uważam, że masz w sobie potencjał, który nie powinien się zmarnować. Zaszłaś zbyt daleko, by roztrzaskać się o skały konwenansów, a po naszych spotkaniach widzę, że poruszasz się wśród nich w miarę płynnie. - W miarę, bo jej zachowanie wciąż pozostawia nieco do życzenia, ale przecież nie jest przypadkiem beznadziejnym.
Kiwa głową ze zrozumieniem, zgadzając się ze słowami o rozgrywaniu własnych kart. Jej życie wyglądałoby wszak zupełnie inaczej, gdyby pozmieniać kilka istotnych szczegółów, od niespotkania Tristana na tej pamiętnej uroczystości rodzinnej przed paroma laty, przez dostanie się do innego domu w Hogwarcie, po urodzenie się w innej rodzinie w ogóle. Plany losu są niezbadane i choć Evandra nie uważa się za osobę szczególnie przesądną, czy zawierzającą jasnowidzom, tak ma swoistą pokorę wobec wszelkich otaczających ją znaków.
- Zgadzam się, madame Mericourt jest idealnym przykładem czarownicy, która potrafi pogodzić macierzyństwo z oddaniem sprawie - przytakuje, z łatwością wypowiadając nazwisko tej, którą od pewnego już czasu wpuszcza do swojej alkowy. Jeszcze przed paroma miesiącami spłonęłaby rumieńcem do żywego, gdy wspomnienia wspólnych nocy nasuwają się na myśl i przesłaniają wszystko inne, jednak dziś przechodzi z tym już do porządku dziennego. Nie ma żadnego problemu z tym, by przytaczać jej imię i prawić o jej zasługach, bo szczerze oddaje jej szacunek, mimo wszystko, co dotychczas się między nimi wydarzyło. - Mam kilka śmiałych wniosków w tym temacie, jednak nie wiem, czy chciałabyś o nich słuchać - zaczyna zaraz ostrożnie, nie spuszczając błękitu tęczówek z pięknej twarzy siedzącej naprzeciw kobiety. Wychodzi z założenia, że należy do każdego wyciągnąć rękę, kupić jego zaufanie, oswoić i ukształtować pod własne życzenie. To przeświadczenie o własnej wyższości, związane z arystokratyczną krwią, a może niechęć do sprzeciwu, jaką wykształcają w niej geny wili? Może i nie jest tu po to, aby przelać osobowość uzdrowicielki do karafki własnych pragnień, ale warto zawsze spróbować i zobaczyć, czy się dostosuje. Jedyne, do czego należy sięgnąć, to delikatna manipulacja poprzez naciskanie na dobrze znane nuty. - Trudno się mierzyć z siłą kobiet. Są wojowniczkami i uzdrowicielkami, wzniecają wojny i łagodzą obyczaje. Przynoszą na świat nowe życie, ale i w równym stopniu odkrywają prawa rządzące światem nauki, dając nań zupełnie nowe spojrzenie. W ich dłoniach tkwi potęga, jaką nierzadko chce się stłamsić, wyrwać i pogrzebać. Panno Multon, niewielu jest mężczyzn, którzy się tego nie obawiają - zawiesza głos na moment, obserwując reakcje blondynki. - Nierzadko dostrzegają w nas zagrożenie. Karty historii jasno traktują, że świat może wyglądać zupełnie inaczej, lepiej i nam współcześni wspominają o tym z przestrachem, bądź przymrużeniem oka, niestety. - Z łatwością sięga do przeszłych zdarzeń, przez wiele lat interesując się historią, także rolą kobiet w społeczeństwach. - Wystarczy sięgnąć do Lidii w starożytnej Anatolii, gdzie status społeczny nie był związany z płcią, do społeczności celtyckich i Bouciccy, królowej Icenów, sprzeciwiającej się rzymskiej inwazji, czy chociażby znana z nordyckiej mitologii Freya, będąca zarówno boginią miłości, piękna i płodności, co wojny. Niekiedy odnoszę wrażenie, że dziś panuje przestrach wobec silnej, zrównanej z mężczyznami roli kobiet. Ale skoro spędzasz czas z lady Burke, zapewne zdążyłaś się już o tym nasłuchać - nawiązuje do rzekomej przyjaźni Elviry z Primrose, na znak, że jej słucha i że zapamiętuje jej słowa. Dzieli się z nią szczerymi przemyśleniami, ale także nieco naciągniętymi. Wie przecież doskonale, że nie każdy z mężczyzn ma podobne nastawienie, chociażby Tristan, który nigdy Evandry nie zniechęcał do wykonywania upragnionych przezeń zadań, jak i tolerancję względem Deirdre, stanowiącą tutaj żelazny przykład. Szkoda, że w świecie nie ma więcej czarodziejów mu podobnych.
Nie dostrzega załamania w zachowaniu kobiety, zaciśniętych na krawędzi filiżanki warg i głębszego oddechu, mającego być preludium do szerszej wypowiedzi. Spogląda nań z zaciekawieniem, ale i pewnym współczuciem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jej istnienie może nie być łatwe. Sposób, w jaki ostrożnie podchodzi do wydarzeń z sabatu sprawia, że zyskuje ona w oczach lady doyenne. Sięgnęła do szczerości, nie krępując się swego zachowania, jakże surowo w społeczeństwie potępianego. Głupota czy odwaga?
- Szalenie mi przykro z takiego obrotu spraw - stwierdza tylko z cichym westchnieniem i pochyla się nad blatem stołu, aby sięgnąć dłoni Elviry i nakryć ją własną we współczującym geście. Nie widzi sensu w ponownym jej dyscyplinowaniu, zdążyła się już przecież nasłuchać, zarówno od Tristana, co pani Sallow. Jeśli ma zdobyć jej zaufanie, nie może powtarzać tych samych słów. - Zostało mi jedynie przekazane, że podczas sabatu doszło do ostrzejszej wymiany zdań, jednak szczegóły zostały mi oszczędzone. Wnioskuję więc, że decyzja o tymczasowym odejściu tylko częściowo zależna była od ciebie. - Upijanie się podczas towarzyskich wydarzeń tylko daje mężczyznom oręż w dłoń, dając dowód na to, że płci im przeciwnej nie należy w tej kwestii ufać. Gdyby tylko sami stosowali się do tych zasad. - Dobrze słyszeć, że ze swych doświadczeń wyciągasz wnioski. Nie każdego stać na taką pokorę.
Temat Valerie szczególnie Evandrę interesuje, gdyż sama czarownicy nie zna, a słyszy na jej temat różne, mało pochlebne opinie. To słowom Primrose zawierza najbardziej, uznając osąd przyjaciółki za niezwykle istotny, ale także Tristan przecież stwierdził, że śpiewaczka nie wywiązała się należycie z zadania.
- Informować o każdym wyjściu w sferę publiczną? - powtarza zaraz za nią i mruga kilkakrotnie w zdumieniu. - Rozumiem, że miało to służyć dyscyplinowaniu, upewnieniu się, że żadne niedopuszczalne zachowanie nie wejdzie w życie, jednak nakładane tak ograniczenia lubią nie zdawać egzaminu. Przykro mi, że wasza współpraca nie okazała się być owocna. - Na twarzy półwili pojawia się delikatny, przepraszający uśmiech. Śpiewaczka z pewnością zrobiła wszystko, co w jej mocy, jednak nie było to wystarczające. W jednej chwili lady Rosier nasuwa się na myśl śmiała myśl, jakoby byłaby znacznie lepszą nauczycielką od pani Sallow. Chętnie przygarnęłaby pannę Multon pod swoje skrzydła i otoczyła należną opieką, nadając odpowiedni kierunek jej dalszemu rozwojowi.
- Jeśli wyrazisz taką chęć, mogę podsunąć ci kilka wskazówek odnośnie poruszania się w towarzystwie, skoro do tej pory nie miałaś w swym życiu należytych wzorów. Uważam, że masz w sobie potencjał, który nie powinien się zmarnować. Zaszłaś zbyt daleko, by roztrzaskać się o skały konwenansów, a po naszych spotkaniach widzę, że poruszasz się wśród nich w miarę płynnie. - W miarę, bo jej zachowanie wciąż pozostawia nieco do życzenia, ale przecież nie jest przypadkiem beznadziejnym.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Trudno było jej ocenić to jakie wrażenie tak naprawdę robiła na Evandrze Rosier - kobieta tak znacznie przewyższająca ją subtelnością, wychowania w kulturze fałszu i gier pozorów, w której ze swoją pozycją i doświadczeniem musiała czuć się jak ryba w wodzie mogła w bardzo prosty sposób okłamać ją lub wprawić w zwodnicze poczucie bycia docenioną. Nawet by jej tego specjalnie nie utrudniała, chłonęła przecież pochwały jak słodycz Felix Felicis, nie potrafiła spojrzeć na samą siebie obiektywnie, zwłaszcza wtedy, gdy ludzie szczerze lub nie potwierdzali jej urojony obraz rzeczywistości. Cień wątpliwości jednak pozostawał; zbyt wiele razy pozwoliła się zwieść, żeby dawać wiarę każdemu słowu. W tej sytuacji jednak niepewność przepełniała ją frustracją. Ile by dała za to, by móc sprawdzić co dzieje się w głowie lady doyenne.
Wili czar, który z niejasnej przyczyny rozlewał czasem rumieniec również na jej policzkach (a sama była kobietą, Merlinie!) też niczego nie ułatwiał.
Temat macierzyństwa nasunął się sam tak za sprawą biegu rozmowy jak i faktu, że zaokrąglonego brzucha lady nie dało się przeoczyć; ta idea zazwyczaj napawała ją niechęcią, ale tym razem zdawała się ona zespolona z niepokojem. Nigdy nie spytała swojej matki dlaczego po pierwszej córce urodzonej w wieku trzydziestu sześciu lat nie miała więcej dzieci, mimo domniemanie szaleńczej miłości do ojca. Nie żeby kiedykolwiek żałowała braku rodzeństwa, pewnie doprowadzałoby ją do szewskiej pasji, ale czy istniała szansa, że Miriam Multon zwyczajnie nie mogła mieć ich więcej?
Och, nie powinna się tym teraz przejmować. Trwała wojna, pochłaniając niemal cały jej czas, a poza tym nie była tak stara jak Miriam.
I jeżeli miałaby kiedykolwiek dziecko to na pewno nie więcej niż jedno.
- Wręcz przeciwnie. Jestem lady wniosków nadzwyczaj ciekawa - odpowiedziała miękko, gdy Evandra przybrała ostrożniejszą postawę mimo tak fascynującego tematu, który dopiero co podjęły.
Tym razem nie miała w intencji przymilania się, nie musiała też wcale starać się, by nie brzmieć sarkastycznie, bo wcale się tak nie czuła. Lady doyenne wielkiego rodu, lubiana przez Primrose, na ustach niemal każdej szanującej się czarownicy w kraju; czy mogła mieć własne opinie i plany, czy może wyłącznie udawała, że je ma na cel ich małych, herbacianych i w głównej mierze teoretycznych spotkań? Kiedy zaczęła mówić, słuchała jej uważnie z brodą podpartą na dłoni, a uśmiech, tak starannie pielęgnowany, stawał się coraz bardziej i bardziej odległy, tak jak odlegle sięgała myślami. Swoimi słowami Evandra zaskoczyła ją pozytywnie, a odwołania do historii sprawiły, że Elvira nie śmiała odrywać od niej wzroku, nie mówiąc już o przerywaniu. Potem milczała przez chwilę, by ostatecznie westchnąć cicho i przesunąć palcami po własnej wardze.
- Ma lady niezwykły dar do słowa. Myślę, że gdyby napisała lady własny artykuł, jeśli i nawet stricte historyczny, wiele kobiet czytałoby go z zapartym tchem. Może nawet i mężczyzn - Pokręciła głową. - Ja w każdym razie jestem zachwycona. Istotnie miałam okazję rozmawiać o tym też z Primrose... z lady Burke - poprawiła się, choć to nie wydawało się potrzebne. Gdyby były w publicznym miejscu nie pozwoliłaby sobie zapewne na podobną poufałość, nie wtedy gdy mógłby usłyszeć ich ktoś jeszcze, ale Evandra wiedziała już, że Primrose jest jej bliska. Nawet jeżeli było to jednostronne. - Miałam też wiele okazji do tego by rozważać własne wyobrażenia o kobiecej sile. Przewartościowywać je. Rozwijać. Kiedyś myślałam zupełnie inaczej, kiedyś wyznacznikiem siły była dla mnie wyłącznie samowystarczalność... bo sama byłam samowystarczalna. A to już skrajna krótkowzroczność. - Uśmiechnęła się jakby z sentymentem, choć nie miała ku temu żadnych powodów, a potem na nowo spoważniała. - Jestem ciekawa... mam nadzieję, że moje pytanie lady nie urazi. Czy tak ważna pozycja, właściwie u samego szczytu społeczeństwa... czy sądzi lady, że gwarantuje ona siłę, umożliwia rozwój czy raczej go ogranicza? - W przypadku Tristana nie miałaby wątpliwości, ale Evandra była kobietą, na której spoczywały ogromne, może nawet większe oczekiwania niż na nestorze i była ciekawa jej spojrzenia na jej własną sytuację. Kobietom, zwłaszcza ustawicznie obserwowanym, wybaczano przecież znacznie mniej niż mężczyznom wysokiego stanu.
Wkrótce zresztą jej samej przyszło obnażyć się boleśnie z wydarzeń, co do których była już pewna, że nie są w stanie wpłynąć na jej pewność siebie. Zdecydowała się jednak na szczerość, ubraną w piękne słowa, ale jednak bezlitosną, trudną i wstydliwą. Nieistotne, czy wpłynęła na to potrzeba obronienia samej siebie własnym poczuciem winy i zdaniem na temat tego wszystkiego przy świadomości, że Evandra łatwo może usłyszeć co mają do powiedzenia inni, czy może zwyczajnie dawała w ten sposób cząstkę siebie, wierząc, że Evandra kiedyś odwdzięczy się tym samym. Nie zamierzała dłużej udawać, że nie popełniła żadnego błędu i że to wszystko było tylko przypadkiem, złym snem albo marą, którą łatwo było rozwiać i pójść dalej.
Bo nie była w stanie pójść dalej już od sześciu długich miesięcy, cierpiąc na każdym kroku efekty swoich bezmyślnych decyzji.
Czego się nie spodziewała, to aksamitnie gładka dłoń na jej własnej, ciepły i niemal życzliwy dotyk. Uniosła spojrzenie, które gdzieś w międzyczasie z żalem opuściła i spojrzała na Evandrę szerokimi oczami, unosząc brwi na ten ułamek sekundy zanim przywołała się do porządku i uśmiechnęła. Z trudem ale szczerze, czekając z zapartym tchem aż lady zabierze rękę, by nie zrobić przypadkiem czegoś impulsywnego jak na przykład objęcie jej palców własnymi. Była może nieco zarumieniona, ale trwała w perfekcyjnym bezruchu dopóki Evandra się nie odsunęła.
- Miło mi to słyszeć, ale naprawdę nie zasługuję na lady współczucie - Nie pamiętała wszystkich słów, które tamtej nocy wypowiedziała, ale kojarzyła, że sama Evandra też się w nich przewinęła. Ugryzła się w język nim zdążyłaby dodać, że cieszy się, że szczegóły zostały jej oszczędzone, a potem westchnęła. - Istotnie tak było - Nie było, decyzja o tymczasowym odejściu nie była nawet w małej części zależna od niej, ale Evandra nie miała potrzeby tego wiedzieć. - Dziękuję - dodała łagodniejszym szeptem, bo tak wypadało.
Zaognić się na Valerie było jej znacznie łatwiej niż roztrząsać własne błędy, ale i tak starała się zachowywać pewną powściągliwość, nie mając pojęcia czy Evandra miała na jej temat wcześniej wyrobioną opinię.
- Wyjątkową przykrość sprawił mi fakt, że pani Sallow nie uznała mnie za gotową do pojawienia się na uroczystości pierwszokwietniowej, choćbym miała zaledwie ją obserwować. Nie śmiałam wówczas podważać jej woli, chociaż... - urwała na sekundę, choć dostrzegając zdziwienie i zrozumienie Evandry zdecydowała się pójść za ciosem. - ...chociaż uznałam to za niesprawiedliwe - ostatnie słowo powiedziała szeptem, jak sekret. Potem uśmiechnęła cię znów uprzejmie i wzruszyła nieco ramieniem, tak jakby po tylu tygodniach nie było sensu do tego wracać.
Ale och, Elvira nie była racjonalna, nie była skłonna wybaczyć i nie zamierzała tego zapomnieć nigdy.
Propozycja Evandry sprawiła, że rozpędzone myśli Elviry na krótką chwilę stały się spójne. Odbijały się w jej głowie echem, dopóki nie przekonała samej siebie, że istotnie wcale się nie przesłyszała.
Evandra chciała ją uczyć. Co za tym idzie - spotykać się z nią częściej.
- Byłabym zaszczycona mogąc obrać lady doyenne za wzór - powiedziała w końcu, patrząc kobiecie wprost w oczy, by nie pomyślała, że jest tego niepewna. Jeszcze nie tak dawno temu istotnie mogłaby mieć wątpliwości, ale teraz, dzisiaj, po tym wszystkim co padło zdawało się to spełnieniem pragnień. Widzę w tobie potencjał, zaszłaś zbyt daleko. Z Evandrą rozmawiało jej się znacznie łatwiej, znacznie łatwiej było jej słuchać, nawet jeśli wrażenie tego, że lady traktuje ją jak równą sobie czarownicę było jedynie ułudą. Mimo faktu, że była żoną Tristana Elvira nie czuła tych samych co przy Valerie obaw, że nie sprosta jej oczekiwaniom.
I co najważniejsze - tym razem to był jej wybór.
- Lady pomoc jest nieoceniona, odwdzięczę się jednak w każdej osiągalnej dla mnie formie - dodała jednak, bo nie wyobrażała sobie rzeczywistości, w której nauka nie wiązałaby się z jakąś formą zapłaty.
Wili czar, który z niejasnej przyczyny rozlewał czasem rumieniec również na jej policzkach (a sama była kobietą, Merlinie!) też niczego nie ułatwiał.
Temat macierzyństwa nasunął się sam tak za sprawą biegu rozmowy jak i faktu, że zaokrąglonego brzucha lady nie dało się przeoczyć; ta idea zazwyczaj napawała ją niechęcią, ale tym razem zdawała się ona zespolona z niepokojem. Nigdy nie spytała swojej matki dlaczego po pierwszej córce urodzonej w wieku trzydziestu sześciu lat nie miała więcej dzieci, mimo domniemanie szaleńczej miłości do ojca. Nie żeby kiedykolwiek żałowała braku rodzeństwa, pewnie doprowadzałoby ją do szewskiej pasji, ale czy istniała szansa, że Miriam Multon zwyczajnie nie mogła mieć ich więcej?
Och, nie powinna się tym teraz przejmować. Trwała wojna, pochłaniając niemal cały jej czas, a poza tym nie była tak stara jak Miriam.
I jeżeli miałaby kiedykolwiek dziecko to na pewno nie więcej niż jedno.
- Wręcz przeciwnie. Jestem lady wniosków nadzwyczaj ciekawa - odpowiedziała miękko, gdy Evandra przybrała ostrożniejszą postawę mimo tak fascynującego tematu, który dopiero co podjęły.
Tym razem nie miała w intencji przymilania się, nie musiała też wcale starać się, by nie brzmieć sarkastycznie, bo wcale się tak nie czuła. Lady doyenne wielkiego rodu, lubiana przez Primrose, na ustach niemal każdej szanującej się czarownicy w kraju; czy mogła mieć własne opinie i plany, czy może wyłącznie udawała, że je ma na cel ich małych, herbacianych i w głównej mierze teoretycznych spotkań? Kiedy zaczęła mówić, słuchała jej uważnie z brodą podpartą na dłoni, a uśmiech, tak starannie pielęgnowany, stawał się coraz bardziej i bardziej odległy, tak jak odlegle sięgała myślami. Swoimi słowami Evandra zaskoczyła ją pozytywnie, a odwołania do historii sprawiły, że Elvira nie śmiała odrywać od niej wzroku, nie mówiąc już o przerywaniu. Potem milczała przez chwilę, by ostatecznie westchnąć cicho i przesunąć palcami po własnej wardze.
- Ma lady niezwykły dar do słowa. Myślę, że gdyby napisała lady własny artykuł, jeśli i nawet stricte historyczny, wiele kobiet czytałoby go z zapartym tchem. Może nawet i mężczyzn - Pokręciła głową. - Ja w każdym razie jestem zachwycona. Istotnie miałam okazję rozmawiać o tym też z Primrose... z lady Burke - poprawiła się, choć to nie wydawało się potrzebne. Gdyby były w publicznym miejscu nie pozwoliłaby sobie zapewne na podobną poufałość, nie wtedy gdy mógłby usłyszeć ich ktoś jeszcze, ale Evandra wiedziała już, że Primrose jest jej bliska. Nawet jeżeli było to jednostronne. - Miałam też wiele okazji do tego by rozważać własne wyobrażenia o kobiecej sile. Przewartościowywać je. Rozwijać. Kiedyś myślałam zupełnie inaczej, kiedyś wyznacznikiem siły była dla mnie wyłącznie samowystarczalność... bo sama byłam samowystarczalna. A to już skrajna krótkowzroczność. - Uśmiechnęła się jakby z sentymentem, choć nie miała ku temu żadnych powodów, a potem na nowo spoważniała. - Jestem ciekawa... mam nadzieję, że moje pytanie lady nie urazi. Czy tak ważna pozycja, właściwie u samego szczytu społeczeństwa... czy sądzi lady, że gwarantuje ona siłę, umożliwia rozwój czy raczej go ogranicza? - W przypadku Tristana nie miałaby wątpliwości, ale Evandra była kobietą, na której spoczywały ogromne, może nawet większe oczekiwania niż na nestorze i była ciekawa jej spojrzenia na jej własną sytuację. Kobietom, zwłaszcza ustawicznie obserwowanym, wybaczano przecież znacznie mniej niż mężczyznom wysokiego stanu.
Wkrótce zresztą jej samej przyszło obnażyć się boleśnie z wydarzeń, co do których była już pewna, że nie są w stanie wpłynąć na jej pewność siebie. Zdecydowała się jednak na szczerość, ubraną w piękne słowa, ale jednak bezlitosną, trudną i wstydliwą. Nieistotne, czy wpłynęła na to potrzeba obronienia samej siebie własnym poczuciem winy i zdaniem na temat tego wszystkiego przy świadomości, że Evandra łatwo może usłyszeć co mają do powiedzenia inni, czy może zwyczajnie dawała w ten sposób cząstkę siebie, wierząc, że Evandra kiedyś odwdzięczy się tym samym. Nie zamierzała dłużej udawać, że nie popełniła żadnego błędu i że to wszystko było tylko przypadkiem, złym snem albo marą, którą łatwo było rozwiać i pójść dalej.
Bo nie była w stanie pójść dalej już od sześciu długich miesięcy, cierpiąc na każdym kroku efekty swoich bezmyślnych decyzji.
Czego się nie spodziewała, to aksamitnie gładka dłoń na jej własnej, ciepły i niemal życzliwy dotyk. Uniosła spojrzenie, które gdzieś w międzyczasie z żalem opuściła i spojrzała na Evandrę szerokimi oczami, unosząc brwi na ten ułamek sekundy zanim przywołała się do porządku i uśmiechnęła. Z trudem ale szczerze, czekając z zapartym tchem aż lady zabierze rękę, by nie zrobić przypadkiem czegoś impulsywnego jak na przykład objęcie jej palców własnymi. Była może nieco zarumieniona, ale trwała w perfekcyjnym bezruchu dopóki Evandra się nie odsunęła.
- Miło mi to słyszeć, ale naprawdę nie zasługuję na lady współczucie - Nie pamiętała wszystkich słów, które tamtej nocy wypowiedziała, ale kojarzyła, że sama Evandra też się w nich przewinęła. Ugryzła się w język nim zdążyłaby dodać, że cieszy się, że szczegóły zostały jej oszczędzone, a potem westchnęła. - Istotnie tak było - Nie było, decyzja o tymczasowym odejściu nie była nawet w małej części zależna od niej, ale Evandra nie miała potrzeby tego wiedzieć. - Dziękuję - dodała łagodniejszym szeptem, bo tak wypadało.
Zaognić się na Valerie było jej znacznie łatwiej niż roztrząsać własne błędy, ale i tak starała się zachowywać pewną powściągliwość, nie mając pojęcia czy Evandra miała na jej temat wcześniej wyrobioną opinię.
- Wyjątkową przykrość sprawił mi fakt, że pani Sallow nie uznała mnie za gotową do pojawienia się na uroczystości pierwszokwietniowej, choćbym miała zaledwie ją obserwować. Nie śmiałam wówczas podważać jej woli, chociaż... - urwała na sekundę, choć dostrzegając zdziwienie i zrozumienie Evandry zdecydowała się pójść za ciosem. - ...chociaż uznałam to za niesprawiedliwe - ostatnie słowo powiedziała szeptem, jak sekret. Potem uśmiechnęła cię znów uprzejmie i wzruszyła nieco ramieniem, tak jakby po tylu tygodniach nie było sensu do tego wracać.
Ale och, Elvira nie była racjonalna, nie była skłonna wybaczyć i nie zamierzała tego zapomnieć nigdy.
Propozycja Evandry sprawiła, że rozpędzone myśli Elviry na krótką chwilę stały się spójne. Odbijały się w jej głowie echem, dopóki nie przekonała samej siebie, że istotnie wcale się nie przesłyszała.
Evandra chciała ją uczyć. Co za tym idzie - spotykać się z nią częściej.
- Byłabym zaszczycona mogąc obrać lady doyenne za wzór - powiedziała w końcu, patrząc kobiecie wprost w oczy, by nie pomyślała, że jest tego niepewna. Jeszcze nie tak dawno temu istotnie mogłaby mieć wątpliwości, ale teraz, dzisiaj, po tym wszystkim co padło zdawało się to spełnieniem pragnień. Widzę w tobie potencjał, zaszłaś zbyt daleko. Z Evandrą rozmawiało jej się znacznie łatwiej, znacznie łatwiej było jej słuchać, nawet jeśli wrażenie tego, że lady traktuje ją jak równą sobie czarownicę było jedynie ułudą. Mimo faktu, że była żoną Tristana Elvira nie czuła tych samych co przy Valerie obaw, że nie sprosta jej oczekiwaniom.
I co najważniejsze - tym razem to był jej wybór.
- Lady pomoc jest nieoceniona, odwdzięczę się jednak w każdej osiągalnej dla mnie formie - dodała jednak, bo nie wyobrażała sobie rzeczywistości, w której nauka nie wiązałaby się z jakąś formą zapłaty.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Z uśmiechem przyjmuje komplementy panny Multon i jej uznanie, jakim ją obdarza. Niewielu mówi o tym wprost, więc jest to dla Evandry zupełnie nowe, acz podnoszące na duchu. Czuje, jak jej serce rośnie, a na policzki wkrada się lekki rumieniec.
- Ja napisać do gazety? - powtarza za nią z błąkającym się na twarzy rozbawieniem. - Ja rozumiem, że arystokrackie zachcianki spełnia się z należytą powagą, jednak muszę zaznaczyć, że tego typu sława leży daleko od moich aspiracji. - Pokusza się na przełamanie kolejnych lodów i zatarcie następnej granicy, puszczając blondynce oczko. - Niemniej dziękuję za twe słowa, panno Multon, jestem nimi wzruszona. Cieszy mnie także twoja świadomość w kwestii siły. Mówisz o bardzo ciekawym wniosku, który przyświecał niegdyś także i mnie. Możesz mi nie wierzyć, ale kiedyś byłam prawdziwą buntowniczką - dodaje nieco ściszonym głosem, z majaczącym się wciąż na twarzy uśmiechem. - Dopóki nie zrozumiałam mocy działania w jedności, na każdym zresztą polu. Nie ma trudu, jaki należy nieść wyłącznie na swoich własnych barkach. Przy wszystkim przydać się może pomoc. - Z takiego wniosku wychodzi i o nim pragnie mówić, podkreślając istotę współpracy, zwłaszcza tej kobiecej. Jako czarownice powinny się wspierać ze zdwojoną siłą, jednak nie każda to rozumie, oglądając się tylko zazdrośnie za swoją koleżanką.
- W żadnym wypadku nie jestem urażona twoją ciekawością, bo na to pytanie czeka chyba pouczająca odpowiedź. - Dopija zawartość swojej filiżanki i odgarnia jasny kosmyk sypiący się do oczu. - Moja pozycja niesie ze sobą wiele obowiązków, ale też przywilejów, do obu należy podchodzić w sposób zrównoważony. Odpowiedzialność za ród jest zadaniem każdego, niezależnie od pochodzenia trzeba przynosić swoim przodkom i bliskim dumę. W przypadku piastowania wyższej funkcji, wiąże się to dodatkowo z odpowiedzialnością za innych. Staram się poświęcać czas każdemu z członków rodziny po to, by wzmagać jedność, ale też słuchać o ich wewnętrznych konfliktach. Staram się być żoną, matką i przyjaciółką, a jak wiadomo, podtrzymywanie relacji nie jest znowu takim najłatwiejszym zadaniem. - Uśmiech półwili nieznacznie przygasa, kiedy odsuwa na moment wzrok, by przesunąć jego błękitem po wyłożonych na półmisku owocach. Żadna z nich nie tknęła łakoci, ale te pojawiły się na stole, by podkreślić starania Multon. - Powrócę znów do odpowiedzialności, bo to ona przyświeca najmocniej w chęci działania na rzecz społeczeństwa. To obowiązek, ale i przywilej, dostrzegać problemy skupione poza własnym domem. Myśląc o sytuacji w kraju odzywa się we mnie głos, pragnący coś zmienić, poprawić czyjś los. Korzystam więc z posiadanych kontaktów, rodziny, przyjaciół, osób znanych z polecenia, aby uczynić w świecie coś dobrego. Po co człowiekowi bogactwo, kiedy nie potrafi go odpowiednio wykorzystać? - zamyśla się nagle, bo oto jej w istocie od zawsze chodziło.
- Spełnianie wszystkich obowiązków łączy jedno, satysfakcja. Nie ma dla mnie chyba nic bardziej motywującego czy przynoszącego radość, co świadomość z dobrze wypełnionego zadania. To daje mi siłę, umożliwia dalszy rozwój, sprawia, że z każdym dniem chcę stawać się coraz lepsza - w głosie Evandry wybrzmiewa pogoda ducha. Choć nigdy wcześniej się nad tym tak poważnie nie zastanawiała, tak dzisiaj ma pewność, że działanie na rzecz innych jest tym, co najbardziej podnosi na duchu i dodaje sił do dalszego działania. Nic dziwnego, że stale biega od jednego projektu do drugiego, bo poczucie bycia potrzebną oraz satysfakcja z dobrze wypełnionego zadania, są tego nierozerwalną częścią.
Korzenie się zdaje się być mocno w Elvirze osadzone. To wyuczona skromność, szukanie własnych błędów i wytykanie ich sobie, obnażanie przed innymi, skąd się bierze przeświadczenie o własnej niższości? Wprawdzie Evandra ma do czynienia z czarownicą niższą stanem, lecz nie świadczy to o tym, że powinna się ona celowo płaszczyć. Nie komentuje już słów o zbędności współczucia. Wsparcie należy się każdemu, lecz półwila nie zamierza naciskać, kiedy widzi, że ma do czynienia z trudnym przypadkiem. Małymi krokami. Daruje sobie także stwierdzenie, że może rzeczywiście Multon mogła nie być gotowa, aby pojawić się na towarzyskim spotkaniu, ale przecież można było rozwiązać to na wiele różnych sposobów.
- Szalenie mi przykro, że tak to właśnie wyszło - dzieli się swoim wrażeniem co do pierwszokwietniowych uroczystości. - Bez twojej obecności to spotkanie było niepełne. - Wprawdzie tamtego dnia niewiele obchodziła ją Elvira i powód jej absencji, jednak dobrze było oglądać kolejne kobiety na scenie. Jak na gust lady doyenne, było ich wciąż za mało.
- Wspaniale, doprawdy! - sprawa ta cieszy ją bardziej, niż powinna, a raczej bardziej, niż założyłaby Elvira. Evandrze zależało na tym, by stać się czyimś wzorem, tak prawdziwie i oficjalnie, nie zaś wyłącznie w domyśle, czerpiąc mądrości lady doyenne ze stron plotkarskich gazet. Ma w sobie wiele wiedzy, jak i wdzięku, jakimi mogłaby się podzielić i co chce puścić dalej w świat. Nie ma jeszcze pojęcia, czy kobieta, która klaskała na pogrzebie, jak i spiła się na balu możnych, jest odpowiednim odbiorcą dla jej słów, ale półwila lubi wyzwania. Problemy nie są po to, aby były łatwe do przeskoczenia czy rozwiązania, a stały się okazją do dalszego wzmacniania i rozwoju. Nie jest pewna, czy Tristan pochwali tę decyzję, zapewne tylko westchnie ciężko i pokręci głową rozbawiony. Czy potrzebuje też zobaczyć odbicie pochwały w jego oczach? Jak wybrzmiałoby to na językach arystokracji? Evandra prędko odgania te myśli i uśmiecha się znów do kobiety. - Czeka nas wiele miło spędzonego czasu.
| zt x2
- Ja napisać do gazety? - powtarza za nią z błąkającym się na twarzy rozbawieniem. - Ja rozumiem, że arystokrackie zachcianki spełnia się z należytą powagą, jednak muszę zaznaczyć, że tego typu sława leży daleko od moich aspiracji. - Pokusza się na przełamanie kolejnych lodów i zatarcie następnej granicy, puszczając blondynce oczko. - Niemniej dziękuję za twe słowa, panno Multon, jestem nimi wzruszona. Cieszy mnie także twoja świadomość w kwestii siły. Mówisz o bardzo ciekawym wniosku, który przyświecał niegdyś także i mnie. Możesz mi nie wierzyć, ale kiedyś byłam prawdziwą buntowniczką - dodaje nieco ściszonym głosem, z majaczącym się wciąż na twarzy uśmiechem. - Dopóki nie zrozumiałam mocy działania w jedności, na każdym zresztą polu. Nie ma trudu, jaki należy nieść wyłącznie na swoich własnych barkach. Przy wszystkim przydać się może pomoc. - Z takiego wniosku wychodzi i o nim pragnie mówić, podkreślając istotę współpracy, zwłaszcza tej kobiecej. Jako czarownice powinny się wspierać ze zdwojoną siłą, jednak nie każda to rozumie, oglądając się tylko zazdrośnie za swoją koleżanką.
- W żadnym wypadku nie jestem urażona twoją ciekawością, bo na to pytanie czeka chyba pouczająca odpowiedź. - Dopija zawartość swojej filiżanki i odgarnia jasny kosmyk sypiący się do oczu. - Moja pozycja niesie ze sobą wiele obowiązków, ale też przywilejów, do obu należy podchodzić w sposób zrównoważony. Odpowiedzialność za ród jest zadaniem każdego, niezależnie od pochodzenia trzeba przynosić swoim przodkom i bliskim dumę. W przypadku piastowania wyższej funkcji, wiąże się to dodatkowo z odpowiedzialnością za innych. Staram się poświęcać czas każdemu z członków rodziny po to, by wzmagać jedność, ale też słuchać o ich wewnętrznych konfliktach. Staram się być żoną, matką i przyjaciółką, a jak wiadomo, podtrzymywanie relacji nie jest znowu takim najłatwiejszym zadaniem. - Uśmiech półwili nieznacznie przygasa, kiedy odsuwa na moment wzrok, by przesunąć jego błękitem po wyłożonych na półmisku owocach. Żadna z nich nie tknęła łakoci, ale te pojawiły się na stole, by podkreślić starania Multon. - Powrócę znów do odpowiedzialności, bo to ona przyświeca najmocniej w chęci działania na rzecz społeczeństwa. To obowiązek, ale i przywilej, dostrzegać problemy skupione poza własnym domem. Myśląc o sytuacji w kraju odzywa się we mnie głos, pragnący coś zmienić, poprawić czyjś los. Korzystam więc z posiadanych kontaktów, rodziny, przyjaciół, osób znanych z polecenia, aby uczynić w świecie coś dobrego. Po co człowiekowi bogactwo, kiedy nie potrafi go odpowiednio wykorzystać? - zamyśla się nagle, bo oto jej w istocie od zawsze chodziło.
- Spełnianie wszystkich obowiązków łączy jedno, satysfakcja. Nie ma dla mnie chyba nic bardziej motywującego czy przynoszącego radość, co świadomość z dobrze wypełnionego zadania. To daje mi siłę, umożliwia dalszy rozwój, sprawia, że z każdym dniem chcę stawać się coraz lepsza - w głosie Evandry wybrzmiewa pogoda ducha. Choć nigdy wcześniej się nad tym tak poważnie nie zastanawiała, tak dzisiaj ma pewność, że działanie na rzecz innych jest tym, co najbardziej podnosi na duchu i dodaje sił do dalszego działania. Nic dziwnego, że stale biega od jednego projektu do drugiego, bo poczucie bycia potrzebną oraz satysfakcja z dobrze wypełnionego zadania, są tego nierozerwalną częścią.
Korzenie się zdaje się być mocno w Elvirze osadzone. To wyuczona skromność, szukanie własnych błędów i wytykanie ich sobie, obnażanie przed innymi, skąd się bierze przeświadczenie o własnej niższości? Wprawdzie Evandra ma do czynienia z czarownicą niższą stanem, lecz nie świadczy to o tym, że powinna się ona celowo płaszczyć. Nie komentuje już słów o zbędności współczucia. Wsparcie należy się każdemu, lecz półwila nie zamierza naciskać, kiedy widzi, że ma do czynienia z trudnym przypadkiem. Małymi krokami. Daruje sobie także stwierdzenie, że może rzeczywiście Multon mogła nie być gotowa, aby pojawić się na towarzyskim spotkaniu, ale przecież można było rozwiązać to na wiele różnych sposobów.
- Szalenie mi przykro, że tak to właśnie wyszło - dzieli się swoim wrażeniem co do pierwszokwietniowych uroczystości. - Bez twojej obecności to spotkanie było niepełne. - Wprawdzie tamtego dnia niewiele obchodziła ją Elvira i powód jej absencji, jednak dobrze było oglądać kolejne kobiety na scenie. Jak na gust lady doyenne, było ich wciąż za mało.
- Wspaniale, doprawdy! - sprawa ta cieszy ją bardziej, niż powinna, a raczej bardziej, niż założyłaby Elvira. Evandrze zależało na tym, by stać się czyimś wzorem, tak prawdziwie i oficjalnie, nie zaś wyłącznie w domyśle, czerpiąc mądrości lady doyenne ze stron plotkarskich gazet. Ma w sobie wiele wiedzy, jak i wdzięku, jakimi mogłaby się podzielić i co chce puścić dalej w świat. Nie ma jeszcze pojęcia, czy kobieta, która klaskała na pogrzebie, jak i spiła się na balu możnych, jest odpowiednim odbiorcą dla jej słów, ale półwila lubi wyzwania. Problemy nie są po to, aby były łatwe do przeskoczenia czy rozwiązania, a stały się okazją do dalszego wzmacniania i rozwoju. Nie jest pewna, czy Tristan pochwali tę decyzję, zapewne tylko westchnie ciężko i pokręci głową rozbawiony. Czy potrzebuje też zobaczyć odbicie pochwały w jego oczach? Jak wybrzmiałoby to na językach arystokracji? Evandra prędko odgania te myśli i uśmiecha się znów do kobiety. - Czeka nas wiele miło spędzonego czasu.
| zt x2
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
05.09 po wizycie w spichlerzu
Płynność z jaką udało jej się dogadać z młodszym Macnairem oraz zawarta umowa wstępna poprawiły jej nastrój, który od dłuższego czasu już pozostawał chwiejny i nienawistny. Umawiając się z Mitchellem na spotkanie odczuwała pewne obawy - że okaże się równie arogancki co Drew i będzie na każdym kroku doprowadzał ją do frustracji (i fascynacji) albo że będzie niepokorny i impulsywny jak Igor. Jak dotąd jednak zdawało się, że jest... zwyczajny. Spokojny i metodyczny. Rozsądny. Niemalże sympatyczny. Skłamałaby mówiąc, że nie chce dowiedzieć się o nim czegoś więcej - ostatecznie wychodziła z założenia, że poza współpracą przy planach odbudowy spichlerza będzie ich łączyć również wspólny cel; wspólna wojna. Im więcej sojuszników zyskiwała w swoich własnych szeregach, tym większa szansa, że nadejdzie czas, gdy odzyska pozycję, która została jej wyrwana spod nóg. Ostatnio dogadywała się lepiej nawet z Drew. Lepiej panowała nad żądzą. Obracała zazdrość w ambicję, gniew w morderczą pracę.
Wszystko, by osiągnąć cel. Żaden mężczyzna już nigdy więcej nie mógł jej przed tym powstrzymać. Mężczyzna ani kobieta, ani mugol, ani czarodziej - była czarownicą przepełnioną idyllicznymi wizjami własnej przyszłości, potęgi, wiedzy i chwały. W świecie, który będzie należał do nich, do czystokrwistych. Wszak na tej dumie w ostatnich dwóch latach zbudowała na nowo całą swoją tożsamość.
Ale Mitchell nie znał jej dobrze, tak jak i ona nie znała jego. Jej plany, marzenia, jej szaleństwa i fantazje - wszystko pozostawało sekretami, które mogła a nie musiała objawiać przed nim we własnym tempie, tu i ówdzie zakrzywiając prawdę jak to miała w zwyczaju.
Dziś na przykład była sympatyczną gospodynią, która doprowadziła mężczyznę do swojego wiejskiego domu piaszczystą ścieżką wzdłuż rzeki - niemalże poetycki obrazek.
- To tutaj. Nic specjalnego, niemniej jednak nabyłam tę posiadłość za korzystną cenę i jest wystarczająca, bym mogła prowadzić w niej również gabinet uzdrowicielski - powiedziała, uśmiech przyszedł jej łatwo i gładko. W środku upragniony półmrok i chłód pozwoliły jej odetchnąć głębiej. - Zapraszam. Rozgość się proszę, swoje szkice i notatki możesz rozłożyć na tym stole; jeżeli będziemy potrzebować więcej pergaminu, wszystko jest na miejscu. Mam nadzieję, że skusisz się na lampkę wina? Za współpracę - zasugerowała z uprzejmości, poprawiając gryzące mankiety białej koszuli. Tak wypadało, a choć sama stroniła od alkoholu od dawna, kilka łyków wina nie mogło doprowadzić jej do upojenia; miała w życiu wystarczająco wiele okazji, by poznać swój limit, a nawet go przekroczyć. - Wybacz mi proszę te kilka minut. Za niedługą chwilę wrócę. - Opierając dłoń na klamce obróciła się z niewielkim skinieniem głowy. Mógł wybrać dowolny fotel, kanapę, miejsce. Pokój gościnny nie był wielki, ale zza szerokich okien rozpościerał się widok na pola i zagajniki doliny Evesham różowiejące w ciepłym świetle późnego popołudnia. Tu i ówdzie ściany zdobiły specyficzne dla Elviry ryciny ludzkiego szkieletu i organów; mózgu, serca, nerek.
Wróciła szybko, potrzebowała czasu wyłącznie na to, by przelewitować kieliszki oraz bordową butelkę oraz przebrać się w coś swobodniejszego; długa, zwiewna sukienka z granatowego lnu miała prosty krój, ale skutecznie osłaniała nogi i spoczywała nisko na ramionach. Odsłonięte już ręce miała blade i szczupłe, w kilku miejscach poznaczone cienkimi białymi bliznami. Nie wstydziła się ich.
I was never really insane
except upon occasions
when my heart was touched
except upon occasions
when my heart was touched
Płynność z jaką udało jej się dogadać z młodszym Macnairem oraz zawarta umowa wstępna poprawiły jej nastrój, który od dłuższego czasu już pozostawał chwiejny i nienawistny. Umawiając się z Mitchellem na spotkanie odczuwała pewne obawy - że okaże się równie arogancki co Drew i będzie na każdym kroku doprowadzał ją do frustracji (i fascynacji) albo że będzie niepokorny i impulsywny jak Igor. Jak dotąd jednak zdawało się, że jest... zwyczajny. Spokojny i metodyczny. Rozsądny. Niemalże sympatyczny. Skłamałaby mówiąc, że nie chce dowiedzieć się o nim czegoś więcej - ostatecznie wychodziła z założenia, że poza współpracą przy planach odbudowy spichlerza będzie ich łączyć również wspólny cel; wspólna wojna. Im więcej sojuszników zyskiwała w swoich własnych szeregach, tym większa szansa, że nadejdzie czas, gdy odzyska pozycję, która została jej wyrwana spod nóg. Ostatnio dogadywała się lepiej nawet z Drew. Lepiej panowała nad żądzą. Obracała zazdrość w ambicję, gniew w morderczą pracę.
Wszystko, by osiągnąć cel. Żaden mężczyzna już nigdy więcej nie mógł jej przed tym powstrzymać. Mężczyzna ani kobieta, ani mugol, ani czarodziej - była czarownicą przepełnioną idyllicznymi wizjami własnej przyszłości, potęgi, wiedzy i chwały. W świecie, który będzie należał do nich, do czystokrwistych. Wszak na tej dumie w ostatnich dwóch latach zbudowała na nowo całą swoją tożsamość.
Ale Mitchell nie znał jej dobrze, tak jak i ona nie znała jego. Jej plany, marzenia, jej szaleństwa i fantazje - wszystko pozostawało sekretami, które mogła a nie musiała objawiać przed nim we własnym tempie, tu i ówdzie zakrzywiając prawdę jak to miała w zwyczaju.
Dziś na przykład była sympatyczną gospodynią, która doprowadziła mężczyznę do swojego wiejskiego domu piaszczystą ścieżką wzdłuż rzeki - niemalże poetycki obrazek.
- To tutaj. Nic specjalnego, niemniej jednak nabyłam tę posiadłość za korzystną cenę i jest wystarczająca, bym mogła prowadzić w niej również gabinet uzdrowicielski - powiedziała, uśmiech przyszedł jej łatwo i gładko. W środku upragniony półmrok i chłód pozwoliły jej odetchnąć głębiej. - Zapraszam. Rozgość się proszę, swoje szkice i notatki możesz rozłożyć na tym stole; jeżeli będziemy potrzebować więcej pergaminu, wszystko jest na miejscu. Mam nadzieję, że skusisz się na lampkę wina? Za współpracę - zasugerowała z uprzejmości, poprawiając gryzące mankiety białej koszuli. Tak wypadało, a choć sama stroniła od alkoholu od dawna, kilka łyków wina nie mogło doprowadzić jej do upojenia; miała w życiu wystarczająco wiele okazji, by poznać swój limit, a nawet go przekroczyć. - Wybacz mi proszę te kilka minut. Za niedługą chwilę wrócę. - Opierając dłoń na klamce obróciła się z niewielkim skinieniem głowy. Mógł wybrać dowolny fotel, kanapę, miejsce. Pokój gościnny nie był wielki, ale zza szerokich okien rozpościerał się widok na pola i zagajniki doliny Evesham różowiejące w ciepłym świetle późnego popołudnia. Tu i ówdzie ściany zdobiły specyficzne dla Elviry ryciny ludzkiego szkieletu i organów; mózgu, serca, nerek.
Wróciła szybko, potrzebowała czasu wyłącznie na to, by przelewitować kieliszki oraz bordową butelkę oraz przebrać się w coś swobodniejszego; długa, zwiewna sukienka z granatowego lnu miała prosty krój, ale skutecznie osłaniała nogi i spoczywała nisko na ramionach. Odsłonięte już ręce miała blade i szczupłe, w kilku miejscach poznaczone cienkimi białymi bliznami. Nie wstydziła się ich.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Inspekcja spichlerze poszła zdecydowanie szybciej niż się tego spodziewałem. Był to duży obiekt i zdecydowanie ucierpiał dość mocno podczas tego wszystkiego co miało miejsce jeszcze nie tak dawno temu, był do odratowania. Przeważnie wychodziłem z założenia, że nie ma rzeczy nie do naprawienia. Naturalnie nie zawsze była to prawda, ale wtedy należało po prostu zbudować coś od początku. I tak naprawdę taka filozofię wyznawałem w każdym aspekcie życia, nie tylko w budownictwie. Wychodziło na to, że na obejrzenie spichlerza zorganizowałem sobie więcej czasu niż w rzeczywistości było to potrzebne i to chyba dlatego przyjąłem zaproszenie Elviry. Szedłem za nią w kierunku jej domu, jednocześnie zastanawiając się kim tak naprawdę jest. Była medykiem, jednocześnie jednak zajmowała się organizowaniem pomocy dla okolicznych miast, a dodatkowo jeszcze stała po dobrej stronie. Dlaczego jednak panujący ród nie wziął się do roboty? Owszem, Elvira wspominała, że będzie rozmawiać z „wujem”, domyśliłem się więc, że owy „wuj” należy do panującego rodu, ale dlaczego to ona się tym zajmowała? Zerkałem co jakiś czas w jej kierunku zastanawiając się nad tym. Fakt, że znała Drew jakoś nie specjalnie mnie zdziwił, chociaż kuzyn nie był nigdy specjalnie skory do opowiadania o swoich znajomościach. Ciekaw byłem na czym ta ich znajomość polegała, chociaż oczywiście nie miałem najmniejszego zamiaru o to pytać.
Kiedy znaleźli się w jej domu, na spokojnie rozejrzałem się po wnętrzu. To był typowy wiejski domek, chyba pasujący do niej. Nie wyraziłem jednak swojego zdania na głos.
- Czyli masz dwa w jednym, dom i gabinety...wygodnie, nie trzeba daleko chodzić. - pokiwałem głową zdejmując kurtkę, bo teraz już było na tyle ciepło, że zrobiło mi się wręcz za ciepło.
Pod spodem miałem na sobie ciemną koszulę, której rękawy podwinąłem, a kurtkę pozwoliłem sobie powiesić na oparciu jednego z foteli.
- Jeden kieliszek nie zaszkodzi. - odparłem spokojnie posyłając w jej stronę lekki uśmiech.
Co jak co, ale alkoholu nie powinno się odmawiać, zwłaszcza w aktualnych czasach, gdy był to produkt prawie, że luksusowy. Co prawda nam w Warowni nigdy go nie brakowało, ale nie wszyscy mieli takie szczęście. Domyśliłem się więc, że panna Multon chce być po prostu być miłą gospodynią. Gdy opuściła pomieszczenie położyłem torbę w nogach jednego z foteli i z zaciekawieniem zacząłem oglądać ryciny powieszone na ścianach. Były wykonane fachową ręką, tyle z cała pewnością mogłem powiedzieć, ale też jednocześnie było w nich coś fascynującego. Nigdy nie interesowałem się medycyną w szerokim tego słowa rozumieniu, wiedziałem oczywiście, że krwawienie należy zatamować, a bandaże powinny być czyste aby nie zanieczyścić rany by nie wdała się choroba, ale to by było na tyle. Widząc takie szczegółowe rysunki, po prostu nie mogłem oderwać od nich wzroku. Dopiero jej powrót do pokoju sprawił, że oderwałem od nich wzrok.
- Pozwól więc, że ja naleje. - odparłem spokojnie widząc jak zaraz za nią do pokoju wlatują dwa kieliszki.
Kiedy znaleźli się w jej domu, na spokojnie rozejrzałem się po wnętrzu. To był typowy wiejski domek, chyba pasujący do niej. Nie wyraziłem jednak swojego zdania na głos.
- Czyli masz dwa w jednym, dom i gabinety...wygodnie, nie trzeba daleko chodzić. - pokiwałem głową zdejmując kurtkę, bo teraz już było na tyle ciepło, że zrobiło mi się wręcz za ciepło.
Pod spodem miałem na sobie ciemną koszulę, której rękawy podwinąłem, a kurtkę pozwoliłem sobie powiesić na oparciu jednego z foteli.
- Jeden kieliszek nie zaszkodzi. - odparłem spokojnie posyłając w jej stronę lekki uśmiech.
Co jak co, ale alkoholu nie powinno się odmawiać, zwłaszcza w aktualnych czasach, gdy był to produkt prawie, że luksusowy. Co prawda nam w Warowni nigdy go nie brakowało, ale nie wszyscy mieli takie szczęście. Domyśliłem się więc, że panna Multon chce być po prostu być miłą gospodynią. Gdy opuściła pomieszczenie położyłem torbę w nogach jednego z foteli i z zaciekawieniem zacząłem oglądać ryciny powieszone na ścianach. Były wykonane fachową ręką, tyle z cała pewnością mogłem powiedzieć, ale też jednocześnie było w nich coś fascynującego. Nigdy nie interesowałem się medycyną w szerokim tego słowa rozumieniu, wiedziałem oczywiście, że krwawienie należy zatamować, a bandaże powinny być czyste aby nie zanieczyścić rany by nie wdała się choroba, ale to by było na tyle. Widząc takie szczegółowe rysunki, po prostu nie mogłem oderwać od nich wzroku. Dopiero jej powrót do pokoju sprawił, że oderwałem od nich wzrok.
- Pozwól więc, że ja naleje. - odparłem spokojnie widząc jak zaraz za nią do pokoju wlatują dwa kieliszki.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uprzejmy ton ich rozmowy, swego rodzaju zrozumienie, które Mitch zdawał się okazywać zarówno problemom, przed którymi stawali jak i samej Elvirze, okazały się kojące na sposób, którego od dawna potrzebowała. Relacja nie oparta na rywalizacji, na ciągłym dotrzymywaniu kroku w słownych czy nawet fizycznych utarczkach była tym, czego brakowało jej w ostatnim czasie. Nawet jeżeli jeszcze nie w pełni zdawała sobie z tego sprawę; z faktu własnej samotności i tego co już wkrótce miała jej ona przynieść. Życie gnieżdżące się w jej ciele nadal pozostawało ukryte także przed nią samą. Nie wiedziała jeszcze, że gdy się objawi nie będzie miała nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić.
Dzisiaj za to - dzisiaj mogła sobie pozwolić na uśmiech łagodny i lekko tylko podszyty zaciętością, której nigdy w pełni się nie wyzbywała. Nie musiała nawet udawać, że czuje się swobodnie w jego towarzystwie, we własnym domu. Nie miała skrupułów typowej panny, dla której przyjmowanie mężczyzny, nieżonatego zresztą, powinno być choć po części krępujące.
Nigdy się nie krępowała. Wstyd był jej obcy, bo tutaj, w Evesham, w tej wiejskiej chacie, była panią na własnych włościach.
- To prawda, ale nie mam nic przeciwko chodzeniu. Właściwie spora część moich pacjentów to ci, których odwiedzam na wizytach domowych. W gabinecie po prostu pracuję, czasem przyjmuję tych, którzy dopiero decydują się na to, by oddać pod moją stałą opiekę. Nie jestem na tyle naiwna, by wpuszczać do domu każdego. Nie jestem powszednią uzdrowicielką, do której zlatują się ubodzy. Moje usługi są bardziej... ekskluzywne. Specjalizuję się w chorobach wewnętrznych, także tych rzadkich. Mój gabinet to zresztą nie jedyne źródło przychodu. Pracuję też w piwnicy, mam tam pracownię, którą wielu nazwałoby nietypową. Ale Igor chyba o tym wspominał? - Uniosła brew z rozbawieniem zanim z tym tajemniczym stwierdzeniem pozostawiła go w salonie.
Nie musiał na nią czekać długo, choć po schodach schodziła powoli, dając mu te kilka minut samotności, swobody w tym, by rozejrzeć się po pokoju, zapoznać z jej codziennością, być może wyrobić sobie opinię. Była dumna z porządku, o który pedantycznie dbała, z surowej pragmatyczności każdego drobiazgu układanego na półkach.
Usiadła na fotelu naprzeciw mężczyzny, butelka i kieliszki przylewitowały za nią. Podciągnęła nieco szorstki materiał sukienki, żeby skrzyżować nogi w kolanach i skinęła zachęcająco głową, gdy zaproponował, że naleje im wina. Była to grzeczność i rozważność, której zwykle nie oczekiwała po Drew, nawet po Igorze. Miała tylko nadzieję, że nie zaoferuje jej kieliszka pełnego po brzegi; pokusa byłaby zbyt wielka.
- Myślę, że utrata spichlerza to ogromny problem, ale też okazja na to, żeby zaprojektować go na nowo. Powinien być lepszy, trwalszy niż poprzedni. Tamten konstruowali magiczni i mugolscy architekci we współpracy, a po naszej rozmowie o żyłach magicznych śmiem sądzić, że pominęli wiele znaczących kwestii. Plany rozrysowane przez fachowca to absolutna podstawa, cieszę się, że to na nich będziemy się opierać - Kiedy wręczył jej kieliszek, uniosła go z szacunkiem w jego kierunku. - Nie żebym oczekiwała, że narysujesz nam je tu i teraz. Wiem, że potrzeba na to czasu, skupienia. Podpiszmy gwarancję współpracy, którą przedstawię burmistrzowi. Potem powinniśmy odpocząć. Uczcić porozumienie. - Przechyliła głowę i zmrużyła oczy, zaciekawiona, jak zareaguje. Czy speszy go jej swoboda? Czy oczekiwał jej, gdy go tu zapraszała? - Długo już pracujesz w Anglii? Choć przyjaźnię się z Drew od wielu miesięcy, usłyszałam o tobie niedawno - Patrzyła mu wprost w oczy, mogła to robić przez długi czas.
Dzisiaj za to - dzisiaj mogła sobie pozwolić na uśmiech łagodny i lekko tylko podszyty zaciętością, której nigdy w pełni się nie wyzbywała. Nie musiała nawet udawać, że czuje się swobodnie w jego towarzystwie, we własnym domu. Nie miała skrupułów typowej panny, dla której przyjmowanie mężczyzny, nieżonatego zresztą, powinno być choć po części krępujące.
Nigdy się nie krępowała. Wstyd był jej obcy, bo tutaj, w Evesham, w tej wiejskiej chacie, była panią na własnych włościach.
- To prawda, ale nie mam nic przeciwko chodzeniu. Właściwie spora część moich pacjentów to ci, których odwiedzam na wizytach domowych. W gabinecie po prostu pracuję, czasem przyjmuję tych, którzy dopiero decydują się na to, by oddać pod moją stałą opiekę. Nie jestem na tyle naiwna, by wpuszczać do domu każdego. Nie jestem powszednią uzdrowicielką, do której zlatują się ubodzy. Moje usługi są bardziej... ekskluzywne. Specjalizuję się w chorobach wewnętrznych, także tych rzadkich. Mój gabinet to zresztą nie jedyne źródło przychodu. Pracuję też w piwnicy, mam tam pracownię, którą wielu nazwałoby nietypową. Ale Igor chyba o tym wspominał? - Uniosła brew z rozbawieniem zanim z tym tajemniczym stwierdzeniem pozostawiła go w salonie.
Nie musiał na nią czekać długo, choć po schodach schodziła powoli, dając mu te kilka minut samotności, swobody w tym, by rozejrzeć się po pokoju, zapoznać z jej codziennością, być może wyrobić sobie opinię. Była dumna z porządku, o który pedantycznie dbała, z surowej pragmatyczności każdego drobiazgu układanego na półkach.
Usiadła na fotelu naprzeciw mężczyzny, butelka i kieliszki przylewitowały za nią. Podciągnęła nieco szorstki materiał sukienki, żeby skrzyżować nogi w kolanach i skinęła zachęcająco głową, gdy zaproponował, że naleje im wina. Była to grzeczność i rozważność, której zwykle nie oczekiwała po Drew, nawet po Igorze. Miała tylko nadzieję, że nie zaoferuje jej kieliszka pełnego po brzegi; pokusa byłaby zbyt wielka.
- Myślę, że utrata spichlerza to ogromny problem, ale też okazja na to, żeby zaprojektować go na nowo. Powinien być lepszy, trwalszy niż poprzedni. Tamten konstruowali magiczni i mugolscy architekci we współpracy, a po naszej rozmowie o żyłach magicznych śmiem sądzić, że pominęli wiele znaczących kwestii. Plany rozrysowane przez fachowca to absolutna podstawa, cieszę się, że to na nich będziemy się opierać - Kiedy wręczył jej kieliszek, uniosła go z szacunkiem w jego kierunku. - Nie żebym oczekiwała, że narysujesz nam je tu i teraz. Wiem, że potrzeba na to czasu, skupienia. Podpiszmy gwarancję współpracy, którą przedstawię burmistrzowi. Potem powinniśmy odpocząć. Uczcić porozumienie. - Przechyliła głowę i zmrużyła oczy, zaciekawiona, jak zareaguje. Czy speszy go jej swoboda? Czy oczekiwał jej, gdy go tu zapraszała? - Długo już pracujesz w Anglii? Choć przyjaźnię się z Drew od wielu miesięcy, usłyszałam o tobie niedawno - Patrzyła mu wprost w oczy, mogła to robić przez długi czas.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Słuchałem jej słów w milczeniu, nie odwracając od niej wzroku. Nie gapiłem się na nią nachalnie, po prostu analizowałem jej słowa, jej gesty. Chociaż nie byłem specjalistą od czytania ludzi, ostatnimi czasy wydawało mi się, że przychodziło mi to łatwiej. Co prawda na pierwszy rzut oka nie wydawało mi się, aby miała jakieś ukryte motywy co do tego wszystkiego, to jednak finalnie nie mogłem być tego pewny na sto procent. Oboje byliśmy po jednej stronie, oboje chcieliśmy pomóc potrzebującym. Chociaż ja zostałem konstruktorem z pasji, to dopiero niedawno przyszło mi wykorzystywać swoje umiejętności w celu naprawiania szkód po Nocy Spadających Gwiazd i pomagania innym. Elvira jednak była uzdrowicielką, a ja gdzieś tam w głowie zawsze miałem w głowie, że osoby, które zajmowały się medycyną, wybrały tą ścieżkę, kierowane chęcią niesienia pomocy i ukojenia chorym i potrzebującym.
Słysząc stwierdzenie, że jej usługi są ekskluzywne, uniosłem lekko brew ku górze, jednocześnie podając jej kieliszek wypełniony odpowiednią ilością wina, nie za dużą, ani nie za małą. Kiedy ona usiadła na fotelu, ja oparłem się na stojąco o oparcie fotela naprzeciwko niej,
- Co masz na myśli poprzez „rzadkie choroby wewnętrzne”? - spytałem spokojnie unosząc lekko kieliszek w niemym geście toastu, po czym upiłem łyk – Jestem totalnym laikiem w tej kwestii, więc musisz mi dokładnie wyjaśnić. - dodałem po chwili, a słysząc imię kuzyna pokręciłem głową – Nie, nie wspominał. - odparłem, wiedząc już, że z całą pewnością wypytam Igora o to wszystko.
Fakt, że kobieta zna obydwu moich kuzynów, a ja pierwszy raz usłyszałem o niej w dniu, kiedy otrzymałem od niej list, nie był specjalnym zaskoczeniem. Nie wnikałem z znajomości tych dwóch, każdy z nich miał swoich i w żadnym wypadku nie musiał się tym ze mną dzielić. Teraz jednak zdecydowanie będziemy mieli o czym porozmawiać, jeśli uda nam się spotkać znów na popijawę, tak jak ostatnio. Po naszym małym sparingu sprzed dwóch tygodni brew i warga już się zagoiły, a żebra jedynie pobolewały z przy większym wysiłku., ale mimo wszystko to był przyjemny wieczór w męskim towarzystwie. Teraz nie mieliśmy na to zbyt dużo czasu.
- To z całą pewnością jest problem, ale do rozwiązania. Wystarczy poświęcić trochę pracy i wszystko wróci do normy. Z całą pewnością będzie potrzebny ktoś od zabezpieczeń, porządne zabezpieczenia i zaklęcia ochronne dadzą wyniki w przyszłości w razie jakichkolwiek ewentualnych problemów. - pokiwałem głową mimowolnie wzrokiem na moment uciekając na jej nogi, jednak szybko wracając do jej twarzy i zaśmiałem się cicho – Nie, w tym momencie wszystkiego nie rozrysuje. Potrzebuje usiąść nad papierami, wszystko wyliczyć...ale już gdzieś tam w głowie coś się tworzy powoli. - posłałem jej lekki uśmiech – Uczcić? Masz coś konkretnego na myśli? W jaki sposób Elvira Multon uczciłaby taką współpracę? - uniosłem brew ku górze, w końcu obchodząc fotel i siadając na nim wygodnie, lekko odchylając głowę w tył, nie spuszczając z niej wzroku jednak nawet na moment.
- Wróciłem do Anglii ponad dwa lata temu. Przez ten czas pracowałem nad mniejszymi projektami, wyrabiałem sobie imię i, wstyd się przyznać, nie utrzymywałem zbyt dużego kontaktu z rodziną. Dopiero od niedawna nasze ścieżki znów się połączyły i działamy wspólnie. - odpowiedziałem na jej pytanie – A poza tym, zacznijmy od tego, że mój kuzyn nie jest specjalnie wylewną osobą. - dodałem uśmiechając się pod nosem, po czym upiłem kolejny łyk wina, które przyjemnym ciepłem rozlało się po gardle.
Słysząc stwierdzenie, że jej usługi są ekskluzywne, uniosłem lekko brew ku górze, jednocześnie podając jej kieliszek wypełniony odpowiednią ilością wina, nie za dużą, ani nie za małą. Kiedy ona usiadła na fotelu, ja oparłem się na stojąco o oparcie fotela naprzeciwko niej,
- Co masz na myśli poprzez „rzadkie choroby wewnętrzne”? - spytałem spokojnie unosząc lekko kieliszek w niemym geście toastu, po czym upiłem łyk – Jestem totalnym laikiem w tej kwestii, więc musisz mi dokładnie wyjaśnić. - dodałem po chwili, a słysząc imię kuzyna pokręciłem głową – Nie, nie wspominał. - odparłem, wiedząc już, że z całą pewnością wypytam Igora o to wszystko.
Fakt, że kobieta zna obydwu moich kuzynów, a ja pierwszy raz usłyszałem o niej w dniu, kiedy otrzymałem od niej list, nie był specjalnym zaskoczeniem. Nie wnikałem z znajomości tych dwóch, każdy z nich miał swoich i w żadnym wypadku nie musiał się tym ze mną dzielić. Teraz jednak zdecydowanie będziemy mieli o czym porozmawiać, jeśli uda nam się spotkać znów na popijawę, tak jak ostatnio. Po naszym małym sparingu sprzed dwóch tygodni brew i warga już się zagoiły, a żebra jedynie pobolewały z przy większym wysiłku., ale mimo wszystko to był przyjemny wieczór w męskim towarzystwie. Teraz nie mieliśmy na to zbyt dużo czasu.
- To z całą pewnością jest problem, ale do rozwiązania. Wystarczy poświęcić trochę pracy i wszystko wróci do normy. Z całą pewnością będzie potrzebny ktoś od zabezpieczeń, porządne zabezpieczenia i zaklęcia ochronne dadzą wyniki w przyszłości w razie jakichkolwiek ewentualnych problemów. - pokiwałem głową mimowolnie wzrokiem na moment uciekając na jej nogi, jednak szybko wracając do jej twarzy i zaśmiałem się cicho – Nie, w tym momencie wszystkiego nie rozrysuje. Potrzebuje usiąść nad papierami, wszystko wyliczyć...ale już gdzieś tam w głowie coś się tworzy powoli. - posłałem jej lekki uśmiech – Uczcić? Masz coś konkretnego na myśli? W jaki sposób Elvira Multon uczciłaby taką współpracę? - uniosłem brew ku górze, w końcu obchodząc fotel i siadając na nim wygodnie, lekko odchylając głowę w tył, nie spuszczając z niej wzroku jednak nawet na moment.
- Wróciłem do Anglii ponad dwa lata temu. Przez ten czas pracowałem nad mniejszymi projektami, wyrabiałem sobie imię i, wstyd się przyznać, nie utrzymywałem zbyt dużego kontaktu z rodziną. Dopiero od niedawna nasze ścieżki znów się połączyły i działamy wspólnie. - odpowiedziałem na jej pytanie – A poza tym, zacznijmy od tego, że mój kuzyn nie jest specjalnie wylewną osobą. - dodałem uśmiechając się pod nosem, po czym upiłem kolejny łyk wina, które przyjemnym ciepłem rozlało się po gardle.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W swoich założeniach Mitchell nie mógłby się bardziej mylić. Elvira wybrała magiczną medycynę jako kierunek rozwoju zawodowego ze względu na jego elitarność i stabilną pozycję, jaką gwarantował jej w świecie samotnej panny. Ludzkie ciało, jego sekrety, zawsze ją fascynowały, więc podążyła tą drogą, sięgając przy tym po to co mogło przynieść jej najwięcej zysków. Pragmatyzm. Wyrachowanie. Był też, rzecz jasna, drugi i mroczniejszy aspekt jej wyboru. Napawała się sytuacjami, w których inni ludzie byli od niej zależni; ich cierpieniem, na które tylko ona mogła coś zaradzić, beznadziejnymi przypadkami, które wyszarpywała z ramion samej śmierci, pozostawiając żywe dusze już na zawsze splecione z nią długiem. Chciała mieć tę władzę nad życiem i nad śmiercią, a przed dziesięcioma laty tylko taki sposób znała. Dziś jej natura była znacznie bardziej dualistyczna - sięgała po czarną magię niemal tak często jak po białą, i aż dziw, że jeszcze nie doprowadziło jej to do zupełnego wypalenia.
Dziś jednak nie będzie tego tłumaczyć; nie zapytał, a nie mogła być świadoma domysłów i założeń, jakie pojawiały się w jego głowie. Widziała tylko jego oszczędny uśmiech, toast i życzliwą naturę. Uniosła co prawda brew, gdy zamiast usiąść górował nad nią po drugiej stronie kawowego stolika, ale zamiast pozwolić, by ją to sfrustrowało, oparła tylko jedno kolano na drugim i odpowiedziała toastem na toast.
- Choroby dziedziczone. Wrodzone. Nieuleczalne, przynajmniej na dzień dzisiejszy. Kiedy jeszcze pracowałam w Mungu obrałam tę specjalizację, bo zapewniała najbardziej wymagających pacjentów. Bogatych i renomowanych. Takich, którzy byli skłonni dużo zapłacić za dobrego uzdrowiciela. Nigdy tej specjalizacji nie ukończyłam, bo odeszłam z Munga, ale doświadczenie nie jest czymś, czego można się wyrzec. - Upiła łyk wina i zacisnęła usta. Alkohol zdał jej się cierpki i niesmaczny. Zwykle lubiła wino (choć nie tak jak Ognistą), więc była zaskoczona. Czy to dlatego, że się odzwyczaiła? - Hmm. - mruknięciem skwitowała wspomnienie Igora, nie rozwijając tematu swojej tajemniczej, piwnicznej pracowni.
Właściwie powinna być chłopakowi wdzięczna, że nie był paplą; chociaż byłoby jej na rękę, gdyby poinformował bliskich o tym jak świetną nauczycielką anatomii dla niego była, niektóre aspekty ich zajęć, zwłaszcza te, które doprowadziły do ich zaprzestania, słusznie zachowywał dla siebie.
Główny temat ich spotkania, choć cholernie ważny, zaczynał ją już nużyć. Była zmęczona godzinnym siedzeniem przed gabinetem burmistrza Worcester i późniejszym spacerem po wilgotnych, cuchnących piwnicach spichlerza. Mimo tego zachowała profesjonalizm; jak na razie.
- Czy znasz jakiegoś specjalistę od zabezpieczeń, z którym dobrze by ci się pracowało? Ostatecznie to ty będziesz musiał się z nim dogadać. - Przechyliła głowę, ciekawa; bawiła się kieliszkiem wina, odraczając moment, w którym znów z niego upije. Uśmiechnęła się chytrze, bo jego błądzące spojrzenie nie umknęło jej uwadze. Oszczędziła mu jednak komentarza. Przynajmniej wreszcie usiadł. - Toastem... rozmową... muzyką, jeżeli masz na nią ochotę... być może jesteś też głodny? - Jej głos obniżył się do leniwego pomruku, obserwowała go spod rzęs, w niemalże oceniający sposób. - Moje sposoby świętowania mogłyby cię speszyć - dodała, unosząc kącik ust.
Była go ciekawa, więc pierwsza zasypała go pytaniami. Zdziwiło ją, że mieszkał w Anglii już od dwóch lat i dotąd nie zaangażował się w konflikt, ale na dobrą sprawę poza samym Drew i Iriną, bardzo niewiele wiedziała o rodzinie Macnairów. Nigdy nie zapytała Drew nawet o jego rodziców, a co dopiero o dalsze kuzynostwo.
- To prawda, ma czarujący zwyczaj chowania się za aurą tajemnicy. Słyszałam, że to nieźle działa na kobiety - zaśmiała się pod nosem, tak jakby nigdy nie zadziałało na nią. - Ale dość o nim. Jesteśmy teraz sojusznikami, powinniśmy się poznać. Jak rozumiem, na stałe osiadłeś w Suffolk? Czy może masz w zanadrzu inny plan? - Odchyliła głowę, wyraz zainteresowania, który jednakowoż odsłonił więcej z jej bladej, smukłej szyi. Szmaragdowy odłamek kamienia zapięty na srebrnym łańcuszku zamiast odbijać światło świec, pochłaniał je i zniekształcał.
Dziś jednak nie będzie tego tłumaczyć; nie zapytał, a nie mogła być świadoma domysłów i założeń, jakie pojawiały się w jego głowie. Widziała tylko jego oszczędny uśmiech, toast i życzliwą naturę. Uniosła co prawda brew, gdy zamiast usiąść górował nad nią po drugiej stronie kawowego stolika, ale zamiast pozwolić, by ją to sfrustrowało, oparła tylko jedno kolano na drugim i odpowiedziała toastem na toast.
- Choroby dziedziczone. Wrodzone. Nieuleczalne, przynajmniej na dzień dzisiejszy. Kiedy jeszcze pracowałam w Mungu obrałam tę specjalizację, bo zapewniała najbardziej wymagających pacjentów. Bogatych i renomowanych. Takich, którzy byli skłonni dużo zapłacić za dobrego uzdrowiciela. Nigdy tej specjalizacji nie ukończyłam, bo odeszłam z Munga, ale doświadczenie nie jest czymś, czego można się wyrzec. - Upiła łyk wina i zacisnęła usta. Alkohol zdał jej się cierpki i niesmaczny. Zwykle lubiła wino (choć nie tak jak Ognistą), więc była zaskoczona. Czy to dlatego, że się odzwyczaiła? - Hmm. - mruknięciem skwitowała wspomnienie Igora, nie rozwijając tematu swojej tajemniczej, piwnicznej pracowni.
Właściwie powinna być chłopakowi wdzięczna, że nie był paplą; chociaż byłoby jej na rękę, gdyby poinformował bliskich o tym jak świetną nauczycielką anatomii dla niego była, niektóre aspekty ich zajęć, zwłaszcza te, które doprowadziły do ich zaprzestania, słusznie zachowywał dla siebie.
Główny temat ich spotkania, choć cholernie ważny, zaczynał ją już nużyć. Była zmęczona godzinnym siedzeniem przed gabinetem burmistrza Worcester i późniejszym spacerem po wilgotnych, cuchnących piwnicach spichlerza. Mimo tego zachowała profesjonalizm; jak na razie.
- Czy znasz jakiegoś specjalistę od zabezpieczeń, z którym dobrze by ci się pracowało? Ostatecznie to ty będziesz musiał się z nim dogadać. - Przechyliła głowę, ciekawa; bawiła się kieliszkiem wina, odraczając moment, w którym znów z niego upije. Uśmiechnęła się chytrze, bo jego błądzące spojrzenie nie umknęło jej uwadze. Oszczędziła mu jednak komentarza. Przynajmniej wreszcie usiadł. - Toastem... rozmową... muzyką, jeżeli masz na nią ochotę... być może jesteś też głodny? - Jej głos obniżył się do leniwego pomruku, obserwowała go spod rzęs, w niemalże oceniający sposób. - Moje sposoby świętowania mogłyby cię speszyć - dodała, unosząc kącik ust.
Była go ciekawa, więc pierwsza zasypała go pytaniami. Zdziwiło ją, że mieszkał w Anglii już od dwóch lat i dotąd nie zaangażował się w konflikt, ale na dobrą sprawę poza samym Drew i Iriną, bardzo niewiele wiedziała o rodzinie Macnairów. Nigdy nie zapytała Drew nawet o jego rodziców, a co dopiero o dalsze kuzynostwo.
- To prawda, ma czarujący zwyczaj chowania się za aurą tajemnicy. Słyszałam, że to nieźle działa na kobiety - zaśmiała się pod nosem, tak jakby nigdy nie zadziałało na nią. - Ale dość o nim. Jesteśmy teraz sojusznikami, powinniśmy się poznać. Jak rozumiem, na stałe osiadłeś w Suffolk? Czy może masz w zanadrzu inny plan? - Odchyliła głowę, wyraz zainteresowania, który jednakowoż odsłonił więcej z jej bladej, smukłej szyi. Szmaragdowy odłamek kamienia zapięty na srebrnym łańcuszku zamiast odbijać światło świec, pochłaniał je i zniekształcał.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem na jej słowa. A więc o to chodziło, nie o altruizm czy bezinteresowną chęć niesienia pomocy, a o zarobki i prestiż. Nie mogłem nie zauważyć, że pod tym względem jesteśmy podobni, a w każdym razie na pewnej płaszczyźnie. Jaki był sens ukrywać, że na ostatniej katastrofie tak naprawdę jedynie zyskałem? Usługi konstruktorów były teraz na wagę złota, wszyscy nas potrzebowali. Dlaczego nie miałbym tego wykorzystać? W końcu każdy miał prawo spełniać swoje marzenia, a moim było zostanie najlepszym konstruktorem w kraju (w każdym razie na początek). Nie było opcji bym był w stanie to osiągnąć bez odpowiedniej ilości gotówki. Im większe były projekty, tym większy był rozgłos dla osoby, która go wykonała. Prestiż, uznanie i rozgłos, tak to było coś co chciałem osiągnąć.
- Brzmi bardzo ambitnie. Ale czym jest życie bez odrobiny ambicji, prawda? - uniosłem brew ku górze uśmiechając się pod nosem.
Gdyby nie ambicja i chęć samorozwoju raczej nigdzie bym nie zaszedł, jednocześnie spełniając wszystkie przewidywania, które przez lata wymyślał sobie ojciec. Ten złamas przez całe moje dzieciństwo nie robił nic innego jak tylko starał się dać mi do zrozumienia, że jestem nikim, że marnuje tylko miejsce w domu, a najlepiej jakbym się nigdy nie urodził. Nienawidziłem go całym sobą, ale jednak to właśnie jego gadanie sprawiło, że postanowiłem udowodnić mu jak bardzo jest w błędzie. Chcąc nie chcąc był tym co mnie napędzało w życiu.
- Jestem pewny, że kogoś znajdę. Ale to już zostaw na mojej głowie. - puściłem jej oczko, upijając kolejnego łyka wina.
Teraz nie miałem ochoty o tym myśleć. Część oficjalną naszego spotkania mieliśmy już za sobą, te sprawy miały zająć mi głowę później, kiedy wrócę do domu. W tym momencie oboje mogliśmy po prostu skupić się na rozmowie i złapaniu oddechu przed powrotem do swoich obowiązków.
- Muzyka zawsze jest dobra do świętowania. Jak to mówią, łagodzi obyczaje i rozpala płomienie. - uniosłem brew ku górze, a po chwili roześmiałem się cicho - Zaskocz mnie. - rzuciłem jej wyzwanie nachylając się do niej, opierając łokcie o kolana, a kieliszek łapiąc palcami za jego czaszę – Ale nie wiem czy jesteś w stanie, lata spędzone we Francji sprawiły, że mało co potrafi mnie speszyć. - poruszałem sugestywnie brwiami, po czym upiłem kolejny łyk wina.
Byłem ciekaw co takiego miała na myśli. Jeśli to o czym sam pomyślałem, to zdecydowanie mieliśmy więcej wspólnego niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Była to ciekawa perspektywa. Coraz bardziej dziwiło mnie, że nigdy wcześniej o niej nie słyszałem. Ciekawe co chłopaki mieliby do powiedzenia na jej temat, z cała pewnością nie omieszkam ich zapytać gdy nadarzy się okazja.
- Czarujący? Powiedziałbym, że raczej irytujący. - pokręciłem głową z rozbawieniem – A to jaki ma wpływ na kobiety to już nie mi oceniać.
Wiedziałem jaki miał wpływ na jedną to na pewno. Ale coś mi się wydawało, że Elvira miała kompletnie inny wpływ na myśli. No chyba, że też lubiła nakładać klątwy, a potem trzymać takowe osoby w domu i wmawiać im wymyśloną przez siebie wersję wydarzeń. Nie miałem jednak najmniejszego zamiaru mówić o tym głośno, to nie była moja rola. Z ulgą więc przyjąłem, że ten temat został zakończony.
- Zwłaszcza, że mam wrażenie, że to nie jest jedyny moment kiedy przyjdzie nam wspólnie działać. Dobrze jest znać tych, z którymi się blisko współpracuje. - uśmiechnąłem się na jej słowa - Tak, wychodzi na to, że na razie zagrzeje miejsce w Suffolk. Oprócz zniszczeń jakie miały tam miejsce, to całkiem przyjemny kawałek ziemi do mieszkania. - pokiwałem lekko głową, nie odrywając od niej wzroku nawet na moment – Plany mam szerokie i dalekosiężne, to na pewno. W tym momencie skupiam się głównie na aktualnych zleceniach, ale zawsze jestem otwarty na nowe. Wyrabianie sobie marki to ciężka praca, a zdobycie uznania zajmuje czas. Nie ukrywam też, że w miarę swoich możliwości i umiejętności chciałbym się w jakiś sposób przysłużyć na rzecz wspólnej sprawy. - dodałem spokojnie – W końcu wszyscy dążymy do tego samego, prawda? - uniosłem brew ku górze.
- Brzmi bardzo ambitnie. Ale czym jest życie bez odrobiny ambicji, prawda? - uniosłem brew ku górze uśmiechając się pod nosem.
Gdyby nie ambicja i chęć samorozwoju raczej nigdzie bym nie zaszedł, jednocześnie spełniając wszystkie przewidywania, które przez lata wymyślał sobie ojciec. Ten złamas przez całe moje dzieciństwo nie robił nic innego jak tylko starał się dać mi do zrozumienia, że jestem nikim, że marnuje tylko miejsce w domu, a najlepiej jakbym się nigdy nie urodził. Nienawidziłem go całym sobą, ale jednak to właśnie jego gadanie sprawiło, że postanowiłem udowodnić mu jak bardzo jest w błędzie. Chcąc nie chcąc był tym co mnie napędzało w życiu.
- Jestem pewny, że kogoś znajdę. Ale to już zostaw na mojej głowie. - puściłem jej oczko, upijając kolejnego łyka wina.
Teraz nie miałem ochoty o tym myśleć. Część oficjalną naszego spotkania mieliśmy już za sobą, te sprawy miały zająć mi głowę później, kiedy wrócę do domu. W tym momencie oboje mogliśmy po prostu skupić się na rozmowie i złapaniu oddechu przed powrotem do swoich obowiązków.
- Muzyka zawsze jest dobra do świętowania. Jak to mówią, łagodzi obyczaje i rozpala płomienie. - uniosłem brew ku górze, a po chwili roześmiałem się cicho - Zaskocz mnie. - rzuciłem jej wyzwanie nachylając się do niej, opierając łokcie o kolana, a kieliszek łapiąc palcami za jego czaszę – Ale nie wiem czy jesteś w stanie, lata spędzone we Francji sprawiły, że mało co potrafi mnie speszyć. - poruszałem sugestywnie brwiami, po czym upiłem kolejny łyk wina.
Byłem ciekaw co takiego miała na myśli. Jeśli to o czym sam pomyślałem, to zdecydowanie mieliśmy więcej wspólnego niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Była to ciekawa perspektywa. Coraz bardziej dziwiło mnie, że nigdy wcześniej o niej nie słyszałem. Ciekawe co chłopaki mieliby do powiedzenia na jej temat, z cała pewnością nie omieszkam ich zapytać gdy nadarzy się okazja.
- Czarujący? Powiedziałbym, że raczej irytujący. - pokręciłem głową z rozbawieniem – A to jaki ma wpływ na kobiety to już nie mi oceniać.
Wiedziałem jaki miał wpływ na jedną to na pewno. Ale coś mi się wydawało, że Elvira miała kompletnie inny wpływ na myśli. No chyba, że też lubiła nakładać klątwy, a potem trzymać takowe osoby w domu i wmawiać im wymyśloną przez siebie wersję wydarzeń. Nie miałem jednak najmniejszego zamiaru mówić o tym głośno, to nie była moja rola. Z ulgą więc przyjąłem, że ten temat został zakończony.
- Zwłaszcza, że mam wrażenie, że to nie jest jedyny moment kiedy przyjdzie nam wspólnie działać. Dobrze jest znać tych, z którymi się blisko współpracuje. - uśmiechnąłem się na jej słowa - Tak, wychodzi na to, że na razie zagrzeje miejsce w Suffolk. Oprócz zniszczeń jakie miały tam miejsce, to całkiem przyjemny kawałek ziemi do mieszkania. - pokiwałem lekko głową, nie odrywając od niej wzroku nawet na moment – Plany mam szerokie i dalekosiężne, to na pewno. W tym momencie skupiam się głównie na aktualnych zleceniach, ale zawsze jestem otwarty na nowe. Wyrabianie sobie marki to ciężka praca, a zdobycie uznania zajmuje czas. Nie ukrywam też, że w miarę swoich możliwości i umiejętności chciałbym się w jakiś sposób przysłużyć na rzecz wspólnej sprawy. - dodałem spokojnie – W końcu wszyscy dążymy do tego samego, prawda? - uniosłem brew ku górze.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pierwszy łyk wina został skwitowany niedbałym toastem; za ambicję, tak jak uznał, ponieważ pod tym względem byli podobni. Doprawdy Ślizgońska natura, choć nie przypominała sobie, aby widywała go często w Pokoju Wspólnym. Czy to dlatego, że był od niej znacznie młodszy? Nie była dokładnie pewna jego wieku, ale nie wyglądał wcale na młodszego od niej; albo - no tak - ona zachowała wyjątkową, panieńską młodzieńczość mimo zbliżającej się trzydziestki.
- Prawda. Czyżbym rozpoznawała bliźniaczy duch Slytherina? - spytała więc, przechylając nieco głowę, ciekawa, ale i rozbawiona. Figlarna. Dawno już nie mogła pozwolić sobie na zwyczajny, niewinny flirt. Jej przygody z Igorem i bezimiennym mężczyzną z portu były agresywne i brudne, na więcej wciąż była zbyt zajęta. Był czas, kiedy przynosiło jej to więcej satysfakcji. Głównie przez Drew i Wren.
Skłoniła głowę z uśmiechem, gdy powiedział, że sam zajmie się poszukiwaniem współpracowników. Z przyjemnością zamierzała zostawić to w jego gestii, sama i tak była zmęczona sprawą tego cholernego spichlerza; mimo poczucia obowiązku, które gnało ją do celu w sprawach dotyczących jej hrabstwa. Zakołysała winem w kieliszku i założyła nogę na nogę.
- Płomienie? - Kącik jej ust zadrżał, choć nieznacznie. Domyślała się sensualnego znaczenia słowa, ale mimowolnie przeszył ją dreszcz pod pończochami; tam, gdzie nie tak dawno temu ogień wyżarł sobie drogę do głębszych warstw jej skóry. Nie zamierzała jednak sprowadzać tematu do ostatnich tragedii ani zmieniać tonu rozmowy. Musiała skupić się na czymś innym. Leniwym machnięciem różdżki zmusiła radio do zatrzymania się na jednej z częstotliwości. Cicha, łagodna muzyka klasyczna, głównie instrumenty smyczkowe i klawisze. Czy właśnie to mogło mu odpowiadać? Nie była to muzyka, którą sama preferowała, ale kojarzyła się z balowymi salami dworów i pałaców, kto wie co teraz przygrywało w Warowni w Suffolk. Uniosła lekko brew, jakby chciała spytać; czy o to chodziło?
Potem nachyliła się nieco, tak samo jak on do niej, opierając łokieć na kolanie, a brodę na dłoni.
- Będziesz musiał opowiedzieć mi więcej o Francji... - zaczęła zaczepnie, a potem zogniskowała wzrok na jego oczach, intensywnie, drapieżnie i bez najmniejszego śladu zażenowania. - Kiedy mieszkałam w Londynie zwykłam świętować w barach i tawernach. Zachodziłam też do portu. Jeżeli chcesz, bym cię zaskoczyła, najpierw ty zaskocz mnie wnikliwością. Wspomnę o trzech sytuacjach, które mogły należeć do mojego wyjątkowego repertuaru świętowania. Odgadnij, która z nich się nie wydarzyła, a być może... - Uśmiechnęła się, przygryzając wargę i z powrotem opierając o fotel. - ...otrzymasz ode mnie drobny podarek. - Przyłożyła starannie opiłowany paznokieć do ust, w pozie zamyślenia, choć wiedziała już, do czego nawiąże. - Wdałam się któregoś razu w barową bójkę z bandą zarozumiałych mężczyzn i wbiłam jednemu z nich widelec w dłoń, niemal na wylot. Zostałam wyrzucona z Białej Wywerny, bo zażywałam narkotyki przy barze. W porcie wygrałam konkurencję na prędkość wyzerowania butelki Ognistej Whisky - Przyjrzała się swojej filigranowej filiżance wina, smukłym palcom, eleganckiemu odbiciu i uśmiechnęła się kocio, gdy spytała; - Co jest kłamstwem? - Była rozbawiona, bo nie sądziła, by uwierzył w to, że cokolwiek z tych rzeczy było prawdą; choć było.
Zaśmiała się cicho pod nosem, gdy nazwał Drew irytującym. Nie mogłaby mu odmówić, ale nie zamierzała też obrażać Macnaira przed rodziną, więc zachowała milczenie, pozwalając, by Mitch sam otworzył się przed nią z planami.
- To zrozumiałe. Gdyby moja rodzina zaoferowała mi pokój w Broadway Tower pewnie też bym się nie wahała - mruknęła z zamyśleniem, nie mając najmniejszego pojęcia, że jej czcze rozważania są prorocze; i że rzeczywistość okaże się znacznie mniej idealistyczna niż upierała się na to w swoim zawistnym, upartym sercu. - To prawda. Wszystko co robimy powinno współtworzyć nową, czarodziejską wspólnotę, a praca taka jak twoja jest prestiżowa. I w dzisiejszych czasach szalenie intratna. Hmm - zamyśliła się, upiła łyk wina, tym razem znacznie większy, ignorując rozlewające się pod żebrami ciepło. - Powiedz, Mitchell, umiesz walczyć? - spytała cicho.
- Prawda. Czyżbym rozpoznawała bliźniaczy duch Slytherina? - spytała więc, przechylając nieco głowę, ciekawa, ale i rozbawiona. Figlarna. Dawno już nie mogła pozwolić sobie na zwyczajny, niewinny flirt. Jej przygody z Igorem i bezimiennym mężczyzną z portu były agresywne i brudne, na więcej wciąż była zbyt zajęta. Był czas, kiedy przynosiło jej to więcej satysfakcji. Głównie przez Drew i Wren.
Skłoniła głowę z uśmiechem, gdy powiedział, że sam zajmie się poszukiwaniem współpracowników. Z przyjemnością zamierzała zostawić to w jego gestii, sama i tak była zmęczona sprawą tego cholernego spichlerza; mimo poczucia obowiązku, które gnało ją do celu w sprawach dotyczących jej hrabstwa. Zakołysała winem w kieliszku i założyła nogę na nogę.
- Płomienie? - Kącik jej ust zadrżał, choć nieznacznie. Domyślała się sensualnego znaczenia słowa, ale mimowolnie przeszył ją dreszcz pod pończochami; tam, gdzie nie tak dawno temu ogień wyżarł sobie drogę do głębszych warstw jej skóry. Nie zamierzała jednak sprowadzać tematu do ostatnich tragedii ani zmieniać tonu rozmowy. Musiała skupić się na czymś innym. Leniwym machnięciem różdżki zmusiła radio do zatrzymania się na jednej z częstotliwości. Cicha, łagodna muzyka klasyczna, głównie instrumenty smyczkowe i klawisze. Czy właśnie to mogło mu odpowiadać? Nie była to muzyka, którą sama preferowała, ale kojarzyła się z balowymi salami dworów i pałaców, kto wie co teraz przygrywało w Warowni w Suffolk. Uniosła lekko brew, jakby chciała spytać; czy o to chodziło?
Potem nachyliła się nieco, tak samo jak on do niej, opierając łokieć na kolanie, a brodę na dłoni.
- Będziesz musiał opowiedzieć mi więcej o Francji... - zaczęła zaczepnie, a potem zogniskowała wzrok na jego oczach, intensywnie, drapieżnie i bez najmniejszego śladu zażenowania. - Kiedy mieszkałam w Londynie zwykłam świętować w barach i tawernach. Zachodziłam też do portu. Jeżeli chcesz, bym cię zaskoczyła, najpierw ty zaskocz mnie wnikliwością. Wspomnę o trzech sytuacjach, które mogły należeć do mojego wyjątkowego repertuaru świętowania. Odgadnij, która z nich się nie wydarzyła, a być może... - Uśmiechnęła się, przygryzając wargę i z powrotem opierając o fotel. - ...otrzymasz ode mnie drobny podarek. - Przyłożyła starannie opiłowany paznokieć do ust, w pozie zamyślenia, choć wiedziała już, do czego nawiąże. - Wdałam się któregoś razu w barową bójkę z bandą zarozumiałych mężczyzn i wbiłam jednemu z nich widelec w dłoń, niemal na wylot. Zostałam wyrzucona z Białej Wywerny, bo zażywałam narkotyki przy barze. W porcie wygrałam konkurencję na prędkość wyzerowania butelki Ognistej Whisky - Przyjrzała się swojej filigranowej filiżance wina, smukłym palcom, eleganckiemu odbiciu i uśmiechnęła się kocio, gdy spytała; - Co jest kłamstwem? - Była rozbawiona, bo nie sądziła, by uwierzył w to, że cokolwiek z tych rzeczy było prawdą; choć było.
Zaśmiała się cicho pod nosem, gdy nazwał Drew irytującym. Nie mogłaby mu odmówić, ale nie zamierzała też obrażać Macnaira przed rodziną, więc zachowała milczenie, pozwalając, by Mitch sam otworzył się przed nią z planami.
- To zrozumiałe. Gdyby moja rodzina zaoferowała mi pokój w Broadway Tower pewnie też bym się nie wahała - mruknęła z zamyśleniem, nie mając najmniejszego pojęcia, że jej czcze rozważania są prorocze; i że rzeczywistość okaże się znacznie mniej idealistyczna niż upierała się na to w swoim zawistnym, upartym sercu. - To prawda. Wszystko co robimy powinno współtworzyć nową, czarodziejską wspólnotę, a praca taka jak twoja jest prestiżowa. I w dzisiejszych czasach szalenie intratna. Hmm - zamyśliła się, upiła łyk wina, tym razem znacznie większy, ignorując rozlewające się pod żebrami ciepło. - Powiedz, Mitchell, umiesz walczyć? - spytała cicho.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź