Kuchnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchnia
Małe pomieszczenie z kuchenką na palenisku, jednym, skrzypiącym stolikiem, kilkoma szafkami, oknem z ciemną zasłoną. W niektórych miejscach pachną upchnięte przez Elvirę słoiki z nieznaną mieszaniną ziół. Choć rzadko gotuje sama dla siebie, nigdy nie pozwala, by na szafkach zebrał się kurz.
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 07.01.23 12:03, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Hep!
Miała nadzieję, że ta czkawka kiedyś się skończy, bo bycie teleportowaną w kolejne miejsce sprawiało, że już nie mogła wytrzymać. Ile jeszcze takich sytuacji napotka zanim nie dadzą jej one spokoju, pozwalając aby mimo wszystko usiadła w końcu spokojnie, nie wrzucona do miejsca, w którym wcale być nie chciała. Mimo wszystko, nie było to możliwe, aby to zrobiła, musząc czy chciała czy nie poddać się teleportacji, męczącej i wyciągającej z niej siły. Teraz, w przeciwieństwie do poprzednich miejsc, trafiła w sytuację, w której chłód otaczał jej ciało i która wydawała się zupełnie inna od tego, co napotkała do tej pory. Chociaż wydawało się jej, że minęły całe minuty zanim odważyła się podnieść z posadzki, tak naprawdę było to jedynie parę sekund.
Jej ręka wyciągnęła się w górę aby złapać się czegokolwiek, natrafiając na chłodną przestrzeń stołu, czego nie do końca rozumiała. Wymacała jakieś krawędzie, dlatego przesuwała dłonią nieco na ślepo, nie widząc, co napotka, ale zdecydowanie wzdrygając się nagle kiedy dotknęła całkowicie chłodnego fragmentu ciała. Dopiero wtedy uniosła głowę, spoglądając na to, gdzie właśnie trafiła, z niemal zawałem serca dostrzegając, że teraz znalazła się pod ciałem leżącym na stole.
Przekleństwo wyrwało się z jej ust, a ona sama nieco chwiejnie poderwała się na nogi, rozglądając się dookoła. Gdzie, do jasnej cholery, właśnie wylądowała?! Rozglądając się po pomieszczeniu mogłaby stwierdzić, że do jakiegoś cholernego domu śmierci – trup przed nią na stole nie robił już aż takiego wrażenia jak wcześniej, bo przez te miesiące dawała jeszcze większą radę uodpornić się na takie sytuacje, ale to nie znaczyło, że nie szokował wcale. Rozglądała się, planując oczywiście znaleźć wyjście najszybciej jak to możliwe i nie zatrzymywać się po drodze, nie znaczyło to jednak, że miało to być proste.
A mimo to nie ruszyła się z miejsca gdy jej spojrzenie spoczęło na znajomej sylwetce – sylwetce, którą ostatni raz widziała w szkole i nie sądziła, że kiedykolwiek jeszcze spotka, ale oto była i ona, we własnej osobie, najbrudniejsza zdzira całego Hogwartu.
- Elzdzira… - syknęła, nie wiedząc nawet co zrobić w tym momencie – rzucić się na nią, czy spróbować uciec.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Oh, I won't stop
Til you knock on my door
Til you knock on my door
Jak zwykle w tych godzinach, była zajęta pracą. Relaksujący chłód prosektorium witał ją za każdym razem spokojem umysłu i skupieniem ostrym jak czubek noża. Nigdzie nie była tak pewna swoich umiejętności, swojej wiedzy, nigdzie wyzwania nie przychodziły jej tak lekko. Zajęta dzieleniem wątroby na płaty, oddała się zupełnie tej innej rzeczywistości, w której każdy człowiek był przede wszystkim zlepkiem komórek, maszyną napędzaną krwią i magią. Tego dnia pracowała bez rękawiczek, głównie dla własnego komfortu i wyczucia, zostawiając otwarte ciało na stole i pracując na jednym z licznych blatów z czystymi tacami. Wyjątkowo wiele uwagi poświęcała wrotom wątroby, by wypreparować je gładko i pozostawić narząd w stanie wystarczającym do przedsięwziętych celów.
Była wściekła, gdy za jej plecami nagle rozległ się trzask, a zaskoczone przedramię drgnęło i popchnęło skalpel wgłąb miękkiego miąższu. Przeklęła brzydko i błyskawicznie odrzuciła ostrze z metalicznym brzękiem, odwracając się i momentalnie ściskając różdżkę w brudnych od krwi palcach. Zawsze miała ją przy sobie, czy to w pokrowcu, czy w kieszeni fartucha - mimo że zadbała o zabezpieczenie domu, że była w swoim królestwie. Sytuacje takie jak obecna zdarzały się niezwykle rzadko, ale to nie znaczy, że nie zdarzały się wcale.
Powiedzieć, że była w szoku, byłoby niedopowiedzeniem. Gramoląca się z ziemi rudowłosa zdzira była ostatnią osobą, którą spodziewałaby się ujrzeć czy to we własnym domu czy gdziekolwiek indziej. Czy szlama nie miała za grosz instynktu samozachowawczego? Zacisnęła usta i zmusiła je do napiętego uśmiechu, w którym jednak więcej było chłodnej wściekłości niż kpiny, która niegdyś Elvirę charakteryzowała.
Och, nie zamierzała się z kobietą przedrzeźniać ani szarpać ją za włosy, była na to za stara.
- Jak się tu dostałaś? - spytała surowo, domagając się odpowiedzi i ignorując paskudne przezwisko, choć na blade policzki zaraz wstąpił jej róż. Palce miała skostniałe i zmarznięte; w kostnicy było zimno, a ciało i jego organy także zostały przez nią schłodzone. Niemniej jednak trzymała się prosto, dumnie i pewnie, blada, koścista i otulona szarym fartuchem. Była u siebie. - Czy przez te wszystkie lata nie przybyło ci ani trochę rozumu? Wiesz co robimy teraz z takimi jak ty, szlamo? - Chętnie by jej pokazała, do kostnicy miały wszak blisko. Niemniej jednak nie chciała od razu ryzykować pojedynku, nie w swoim cennym miejscu pracy, wśród organów i ciała, które miała w dalszej perspektywie oddać ojcu zmarłego mężczyzny. - Ze wszystkiego się wytłumaczysz. - Powolnym krokiem obeszła stół, żeby znaleźć się bliżej kobiety a dalej od ciała, instynktownie chcąc zepchnąć kobietę pod ścianę i zasłonić sobą zwłoki. Czy Lavinia stchórzy i przerazi się wonią śmierci, która przenikała ściany tego miejsca i przyczepiała się do ubrań? - Zabiję cię, jeśli mnie do tego zmusisz - ostrzegła, nie opuszczając różdżki.
Prawdopodobnie i tak to zrobię.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie spodziewała się, że dzisiejszy dzień postanowi ją zjeść a potem wypluć na to miejsce. Gdyby dano jej wybór, w ogóle nie zamierzałaby odwiedzać tego miejsca – domu Elviry, w sensie – chyba tylko po to, aby to miejsce spalić do ostatniego fundamentu. Może i przydałoby się komuś innemu, ale znając pannę (pewnie dalej pannę, kto by w końcu wytrzymał z Elzdzirą?) Multon, robiła w tym miejscu wiele obrzydliwości, dlatego lepiej aby nie zostawał tu nikt. Dowód tego miała w końcu przed sobą, widząc, jak we własnym kurwa biurze (gdzie dokładnie była?) albo kij wie gdzie tam dokładnie, krojenie ludzi wydawało się i tak obrzydliwe i bardzo pasowało do kobiety. Zawsze lepiej było znęcać się nad tymi, którzy bronić się nie umieli.
Gramoląc się z miejsca, nie czuła się zbyt pewnie – mimo wszystko kto wie, jak przez ostatnie lata rozwijać miały się ich umiejętności i czy w tym wypadku Elvira mogła nad nią nie górować magią. Na pewno musiała się liczyć z tym, że była zafascynowana czarną magią, bo chociaż pojęcia o tym nie miała, to w tym wypadku obstawanie, że każdy Ślizgon się nią zafascynował było dla niej punktem wyjściowym. Niewielu chyba znała Ślizgonów, chyba żadnego, który mógłby być porządnym człowiekiem. Dawne uprzedzenia wcale z niej nie uleciały.
- Też nie chcę tu być, więc daruj sobie. – Naprawdę, czkawka teleportacyjna chyba jasno chciała jej dać znać, że na ten moment nie życzy sobie jej w bezpiecznych i normalnych miejscach. Zmarszczyła brwi, nie wiedząc, co planuje Elvira, musiała jednak zakładać, że nie miało to być nic miłego. Sama nie zamierzała przecież czekać aż ta miotnie w nią jakieś zaklęcia.
- Oh, bardzo dobrze wiem, widziałam na własne oczy że dla takich zakompleksionych pizd jak wy, najgroźniejsze są dzieci i bezbronne osoby. Mam nadzieję, że kiedyś ktoś ciebie tak potraktuje jak wy ich. – Splunęła w jej kierunku, nawet nie do końca wiedząc czemu; ale dawny gniew budził w niej najgorsze instynkty, wcale nie gasnąc przez te wszystkie lata. Nie do niej, nie do kogoś kto nigdy nie zrozumiał i nie zmieniał się, jak właśnie widziała. – Będziesz płakać, jak powiem ci, że jednak jesteś półkrwi, czy jednak będziesz się wybitnie dobrze bawić. – Parsknęła cicho.
Kiedy zaczęła zbliżać się w kierunku, odruchowo zaczęła się cofać, ale zaraz zrozumiała, co chce zrobić Elvira. Nie mogła na to pozwolić, nie mogła dać się zagonić do kąta i dać zaszczuć jak zwierzę, była już na to o wiele za stara i nie miała zamiaru dać się tak łatwo jak za czasów, gdy była dzieckiem. Gdy Elvira mówiła o tym, że zamierza ją zabić, zdecydowała, że nie ma na co czekać – rzuciła się od razu, gotowa powalić ją na ziemię żeby ta nie mogła zbyt wiele gadać o tym co zrobić.
Rzut sporny na sprawność (?)
Gramoląc się z miejsca, nie czuła się zbyt pewnie – mimo wszystko kto wie, jak przez ostatnie lata rozwijać miały się ich umiejętności i czy w tym wypadku Elvira mogła nad nią nie górować magią. Na pewno musiała się liczyć z tym, że była zafascynowana czarną magią, bo chociaż pojęcia o tym nie miała, to w tym wypadku obstawanie, że każdy Ślizgon się nią zafascynował było dla niej punktem wyjściowym. Niewielu chyba znała Ślizgonów, chyba żadnego, który mógłby być porządnym człowiekiem. Dawne uprzedzenia wcale z niej nie uleciały.
- Też nie chcę tu być, więc daruj sobie. – Naprawdę, czkawka teleportacyjna chyba jasno chciała jej dać znać, że na ten moment nie życzy sobie jej w bezpiecznych i normalnych miejscach. Zmarszczyła brwi, nie wiedząc, co planuje Elvira, musiała jednak zakładać, że nie miało to być nic miłego. Sama nie zamierzała przecież czekać aż ta miotnie w nią jakieś zaklęcia.
- Oh, bardzo dobrze wiem, widziałam na własne oczy że dla takich zakompleksionych pizd jak wy, najgroźniejsze są dzieci i bezbronne osoby. Mam nadzieję, że kiedyś ktoś ciebie tak potraktuje jak wy ich. – Splunęła w jej kierunku, nawet nie do końca wiedząc czemu; ale dawny gniew budził w niej najgorsze instynkty, wcale nie gasnąc przez te wszystkie lata. Nie do niej, nie do kogoś kto nigdy nie zrozumiał i nie zmieniał się, jak właśnie widziała. – Będziesz płakać, jak powiem ci, że jednak jesteś półkrwi, czy jednak będziesz się wybitnie dobrze bawić. – Parsknęła cicho.
Kiedy zaczęła zbliżać się w kierunku, odruchowo zaczęła się cofać, ale zaraz zrozumiała, co chce zrobić Elvira. Nie mogła na to pozwolić, nie mogła dać się zagonić do kąta i dać zaszczuć jak zwierzę, była już na to o wiele za stara i nie miała zamiaru dać się tak łatwo jak za czasów, gdy była dzieckiem. Gdy Elvira mówiła o tym, że zamierza ją zabić, zdecydowała, że nie ma na co czekać – rzuciła się od razu, gotowa powalić ją na ziemię żeby ta nie mogła zbyt wiele gadać o tym co zrobić.
Rzut sporny na sprawność (?)
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Thalia Wellers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Lavinia mogła myśleć, że stanęła naprzeciw swojej dawnej przeciwniczki z lat szkolnych - roztrzepanej, impulsywnej dziewczyny, która w odpowiednim momencie potrafiła nacisnąć na odcisk i wybuchnąć płaczem. Nie będąc nigdy osobą przesadnie tęgiej postury i mając w głowie świadomość kar za używanie czarów na innych uczniach, Elvira zwykle uciekała się do manipulacji, ciętego języka i intryg zakrawających o znęcanie się. Nie była już jednak tą dziewczynką. Nie bała się ani podnieść różdżki ani noża, jeśli będzie trzeba. Jej ofiarami padały dzieci i dorośli, niosła sztandar rewolucji i żadna cholerna szlama nie wprosi się już bez zaproszenia do jej życia i domu.
Lavinia mogła być uprzedzona do Elviry i jej żmijowatej tożsamości, ale to uprzedzenie było słuszne. A sądząc po sposobie, w jaki się odzywała stojąc w jej prosektorium, zapewne niczego się w życiu nie nauczyła i wciąż funkcjonowała impulsywnością domu gryfa.
- Popełniasz błąd - stwierdziła niemal łagodnie, aby dać kobiecie do zrozumienia gdzie jej miejsce. Na początek, dla zabawy. Nie zamierzała jej odpuszczać, ale lubiła obserwować zmiany na twarzy ludzi, gdy zdawali sobie sprawę z pułapki, w jaką dali się złapać. Lub, jak w przypadku Lavinii, w którą sami wpełzli.
Wykrzywiła usta z pogardą, gdy szlamia ślina splamiła podłogę jej piwnicy i powoli ruszyła w kierunku kobiety, z pewnością siebie, której nie dało się udawać.
- Wcale nie najgroźniejsze. Najgroźniejsi są zdrajcy i terroryści, dzieci i bezbronni bywają tylko przeszkodą, którą łatwo usunąć - stwierdziła bardziej bezdusznie niż pozwoliłaby sobie w świetle dnia, ale właściwie dla kogo miała udawać? We własnym domu, w towarzystwie takiej pożal się Merlinie czarownicy, nie miała żadnych powodów obawiać się własnego egoizmu i okrucieństwa, które sączyło się do jej żył od czasu Locus Nihil. - Półkrwi? Mmm, nie widać. Czarownica półkrwi miałaby dość rozsądku, by nie odzywać się w ten sposób do kobiety, na której terenie się znalazła. - Samo nadawanie Lavinii statusu osoby magicznej wydawało się być kpiną, uśmiech zresztą prędko zagościł na ustach Elviry, gdy dostrzegła, że kobieta się przed nią cofa.
Do czasu, bo, jak to miała w zwyczaju, dziewczyna błyskawicznie przeszła do rękoczynów. Uzdrowicielce udało się uskoczyć w bok o czasie, obiła sobie tylko boleśnie biodro o metalową umywalkę. Najbardziej obawiała się, że ta głupia pizda wpadnie na stół prosektoryjny z jej cennymi zwłokami, nie miała jednak czasu jej przed tym powstrzymać.
- Głupiaś, szlamo. - Bo ta łatka nigdy już się od niej nie odklei. Była sierotą. - Crucio - dodała przez zęby, wyciągając różdżkę w kierunku rudowłosej i rozkoszując się czerwoną smugą opuszczającą kraniec drewna.
rzuty
sporny wygrany bo Thalia 15+sprawnośćx2=45, Elvira 62+zwinnośćx2=72
No i Crucio
Lavinia mogła być uprzedzona do Elviry i jej żmijowatej tożsamości, ale to uprzedzenie było słuszne. A sądząc po sposobie, w jaki się odzywała stojąc w jej prosektorium, zapewne niczego się w życiu nie nauczyła i wciąż funkcjonowała impulsywnością domu gryfa.
- Popełniasz błąd - stwierdziła niemal łagodnie, aby dać kobiecie do zrozumienia gdzie jej miejsce. Na początek, dla zabawy. Nie zamierzała jej odpuszczać, ale lubiła obserwować zmiany na twarzy ludzi, gdy zdawali sobie sprawę z pułapki, w jaką dali się złapać. Lub, jak w przypadku Lavinii, w którą sami wpełzli.
Wykrzywiła usta z pogardą, gdy szlamia ślina splamiła podłogę jej piwnicy i powoli ruszyła w kierunku kobiety, z pewnością siebie, której nie dało się udawać.
- Wcale nie najgroźniejsze. Najgroźniejsi są zdrajcy i terroryści, dzieci i bezbronni bywają tylko przeszkodą, którą łatwo usunąć - stwierdziła bardziej bezdusznie niż pozwoliłaby sobie w świetle dnia, ale właściwie dla kogo miała udawać? We własnym domu, w towarzystwie takiej pożal się Merlinie czarownicy, nie miała żadnych powodów obawiać się własnego egoizmu i okrucieństwa, które sączyło się do jej żył od czasu Locus Nihil. - Półkrwi? Mmm, nie widać. Czarownica półkrwi miałaby dość rozsądku, by nie odzywać się w ten sposób do kobiety, na której terenie się znalazła. - Samo nadawanie Lavinii statusu osoby magicznej wydawało się być kpiną, uśmiech zresztą prędko zagościł na ustach Elviry, gdy dostrzegła, że kobieta się przed nią cofa.
Do czasu, bo, jak to miała w zwyczaju, dziewczyna błyskawicznie przeszła do rękoczynów. Uzdrowicielce udało się uskoczyć w bok o czasie, obiła sobie tylko boleśnie biodro o metalową umywalkę. Najbardziej obawiała się, że ta głupia pizda wpadnie na stół prosektoryjny z jej cennymi zwłokami, nie miała jednak czasu jej przed tym powstrzymać.
- Głupiaś, szlamo. - Bo ta łatka nigdy już się od niej nie odklei. Była sierotą. - Crucio - dodała przez zęby, wyciągając różdżkę w kierunku rudowłosej i rozkoszując się czerwoną smugą opuszczającą kraniec drewna.
rzuty
sporny wygrany bo Thalia 15+sprawnośćx2=45, Elvira 62+zwinnośćx2=72
No i Crucio
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie obserwowała losów Elviry i z jednej strony mogło to być dobrym podejściem, gdy dzięki temu spała spokojniej, nie wiedząc, co dokładniej jej dawna koleżanka ze szkoły robiła ostatnimi czasy, i że ciało w prosektorium nie było najgorszym podejściem. Z drugiej strony, wtedy może lepiej byłaby przygotowana, albo, co bardziej możliwe, po prostu uważniej dobierałaby słowa.
- Popierdzieliło cię do reszty, pieprz się. – To jedyne podsumowanie panny Multon, które przyszło jej teraz do głowy, ale zdecydowanie nie było najwyższych lotów. Za to bardzo pasowało do Lavini-obecnie-Thalii, mało zaznajomionej z kulturą językową.
- Nie są żadną przeszkodą, a ty wmawiasz sobie cokolwiek, aby uzasadnić to, jakim śmieciem jesteś. – Nigdy nie była zbyt wyszukana w swoim słownictwie, nie było więc sensu spodziewać się po niej logiki bądź słów górnolotnych. Ograniczona w towarzystwie już o dzieciństwa, wybrała ostatecznie zawód wśród ludzi, którzy przejmowali się manierami jako ostatnimi, a wielu z nich nie skończyło nawet szkoły by porządniej odebrać jakąkolwiek edukację. Tak i odzywki nie rozwinęły się od szkolnych czasów – może jedynie poszerzyła repertuar, dodając te bardziej kwieciste.
- Ty jakoś nie wiesz, jak się zachować gdziekolwiek, marny więc z ciebie przykład, niezależnie od krwi. – Niby pamiętała, że Elzdzira była krwi czystej (co to w ogóle miało być za stwierdzenie? Czystym nazwać można było alkohol albo umytego człowieka, ale krew zawsze była ta sama, tego samego koloru), ale kogo by to obchodziło. Kto normalny urządzał sobie zresztą prosektorium w domu? Wiedziała jednak, że jeżeli nie zrobi czegoś szybko, ta umknie jej bądź rzuci na nią zaklęcie, a to ostatnie mogło skończyć się wcale dobrze.
Nie była jednak tak szybka, jak się spodziewała, najwidoczniej wciąż czując jeszcze skutki uboczne po teleportacji. Mignęły jej blond włosy, umykające niczym wstążki na wietrze, mignęła jej ciemna szata, lecz nim sama się obróciła albo zdążyła coś powiedzieć, kolejne słowa padły ze strony Elviry.
- Protego. – To jedno mogło ją uratować, lecz gdy sekundy dzieliły ją od tego, by w ogóle postawić tarczę pomiędzy sobą a jednym z najgorszych istniejących zaklęć, te sekundy wydawały się niewystarczające, i silny czar przebił z łatwością dopiero formującą się tarczę.
Doświadczyła do tej pory rozmaitych rodzajów bólu. Jej twarz pękała od słonecznych oparzeń, ramię krwawiło od szkła, które w niej bito, pięść złamała jej kiedyś żebra, płuca wydawały się wyć z bólu, nie mogąc złapać oddechu pod wodą. To i wiele, wiele innych…Gdyby jednak zebrać je wszystkie, nie oddawałoby to nawet w najmniejszym stopniu wrażenia, które spadło na nią wraz z czarnomagicznym zaklęciem. Gdy była na Islandii, słyszała opowieści o bogu, na którego jad skapywał, co powodowało ból tak wielki, że w odzewie na jego konwulsje trzęsła się cała ziemia i gotowa była przysiąc, że spotkało ją właśnie to samo.
Od razu jej ciało spotkało się z podłogą, lecz nie poczuła nawet tego, wijąc się niczym wyrzucona na brzeg ryba, równie bezradna i równie bezbronna. Uderzała każdą powierzchnią ciała o ziemię, nie przejmując się siniakami i rozcięciami, które przez to powodowała, na przemian to krzycząc z bólu, to wyjąc. Jakaś część jej chciała błagać o przerwanie, wołać aby ból znikł, aby to wszystko, co oblepiało ją bez namacalności zniknęło, nie umiała jednak sformułować słów, wijąc się w konwulsji.
- Popierdzieliło cię do reszty, pieprz się. – To jedyne podsumowanie panny Multon, które przyszło jej teraz do głowy, ale zdecydowanie nie było najwyższych lotów. Za to bardzo pasowało do Lavini-obecnie-Thalii, mało zaznajomionej z kulturą językową.
- Nie są żadną przeszkodą, a ty wmawiasz sobie cokolwiek, aby uzasadnić to, jakim śmieciem jesteś. – Nigdy nie była zbyt wyszukana w swoim słownictwie, nie było więc sensu spodziewać się po niej logiki bądź słów górnolotnych. Ograniczona w towarzystwie już o dzieciństwa, wybrała ostatecznie zawód wśród ludzi, którzy przejmowali się manierami jako ostatnimi, a wielu z nich nie skończyło nawet szkoły by porządniej odebrać jakąkolwiek edukację. Tak i odzywki nie rozwinęły się od szkolnych czasów – może jedynie poszerzyła repertuar, dodając te bardziej kwieciste.
- Ty jakoś nie wiesz, jak się zachować gdziekolwiek, marny więc z ciebie przykład, niezależnie od krwi. – Niby pamiętała, że Elzdzira była krwi czystej (co to w ogóle miało być za stwierdzenie? Czystym nazwać można było alkohol albo umytego człowieka, ale krew zawsze była ta sama, tego samego koloru), ale kogo by to obchodziło. Kto normalny urządzał sobie zresztą prosektorium w domu? Wiedziała jednak, że jeżeli nie zrobi czegoś szybko, ta umknie jej bądź rzuci na nią zaklęcie, a to ostatnie mogło skończyć się wcale dobrze.
Nie była jednak tak szybka, jak się spodziewała, najwidoczniej wciąż czując jeszcze skutki uboczne po teleportacji. Mignęły jej blond włosy, umykające niczym wstążki na wietrze, mignęła jej ciemna szata, lecz nim sama się obróciła albo zdążyła coś powiedzieć, kolejne słowa padły ze strony Elviry.
- Protego. – To jedno mogło ją uratować, lecz gdy sekundy dzieliły ją od tego, by w ogóle postawić tarczę pomiędzy sobą a jednym z najgorszych istniejących zaklęć, te sekundy wydawały się niewystarczające, i silny czar przebił z łatwością dopiero formującą się tarczę.
Doświadczyła do tej pory rozmaitych rodzajów bólu. Jej twarz pękała od słonecznych oparzeń, ramię krwawiło od szkła, które w niej bito, pięść złamała jej kiedyś żebra, płuca wydawały się wyć z bólu, nie mogąc złapać oddechu pod wodą. To i wiele, wiele innych…Gdyby jednak zebrać je wszystkie, nie oddawałoby to nawet w najmniejszym stopniu wrażenia, które spadło na nią wraz z czarnomagicznym zaklęciem. Gdy była na Islandii, słyszała opowieści o bogu, na którego jad skapywał, co powodowało ból tak wielki, że w odzewie na jego konwulsje trzęsła się cała ziemia i gotowa była przysiąc, że spotkało ją właśnie to samo.
Od razu jej ciało spotkało się z podłogą, lecz nie poczuła nawet tego, wijąc się niczym wyrzucona na brzeg ryba, równie bezradna i równie bezbronna. Uderzała każdą powierzchnią ciała o ziemię, nie przejmując się siniakami i rozcięciami, które przez to powodowała, na przemian to krzycząc z bólu, to wyjąc. Jakaś część jej chciała błagać o przerwanie, wołać aby ból znikł, aby to wszystko, co oblepiało ją bez namacalności zniknęło, nie umiała jednak sformułować słów, wijąc się w konwulsji.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sama padała niejednokrotnie ofiarą czkawki teleportacyjnej i znała dobrze frustrację, wstyd i niebezpieczeństwo idące za niespodziewanymi najściami na cudzym terenie. Fakt jednak, że doświadczyła już czegoś podobnego, w żaden sposób nie czynił Elviry wyrozumiałą wobec Lavinii. W przeciwieństwie do rudowłosej wywłoki, nie zachowywała się w cudzych domach w sposób tak wulgarny i bezczelny. Może dawniej, gdy życie jeszcze jej tak nie doświadczyło, ale z pewnością nie dziś. Były w tym samym wieku, a jednak odniosła wrażenie, jakby cofnęły się w czasie do Hogwartu. Lavinia nic się nie zmieniła, ani nie zmądrzała ani nie nabrała ogłady i była tą samą szlamą co zawsze, nawet jeśli twierdziła, że jej pochodzenie jakoś się wyklarowało. Równie dobrze mogła kłamać.
Tak jakby Elvirę to obchodziło.
- Wkrótce zobaczymy kto będzie wypieprzony - parsknęła, unosząc brew z mało skrywanym rozbawieniem. Czuła się pewnie we własnym domu, nawet jeśli dziewczyna była dzika jak rozjuszony hipogryf i nigdy nie szło domyślić się jakie głupstwo zaraz uczyni. - Przychodzisz do mojego domu w moim hrabstwie nieproszona i robisz wszystko, aby mnie oczernić i wyprowadzić z równowagi. Mam nadzieję, że wiesz, że sama jesteś sobie winna. - W rzeczywistości nie była ani szybsza ani silniejsza od Lavinii, ale znajomość tego prosektorium, swoboda, jaką czuła w bliskości martwych ciał oraz fakt, że to nie nie ona była ofiarą choroby, pozwoliły jej umknąć przed brudnymi, brutalnymi łapami tej zdziczałej wiedźmy. Jeśli w ogóle zasługiwała na to miano.
Różdżkę miała w dłoni już wcześniej i wykonała nią gest błyskawicznie, aż sztywne drewno świsnęło w powietrzu z grozą właściwą czarnej magii. Kochała tę potęgę, tę moc, to słodkie cierpienie, które mroziło jej palce i lekko zaburzało czucie, a które tak pięknie odbierało oddech ofierze. Czerwona łuna padła na szare ściany prosektorium, wrzaski odbiły się od sufitu, intensywnością sięgając kości i sprawiając, że po raz kolejny doceniła decyzję o zakupie domu z dala od innych zabudowań, z dala od ludzi, którzy mogliby chcieć się wtrącić.
- Co mądrego mi teraz powiesz, Lavinia? No dalej, nie bądź nudna - Nie ustępowała, nie miała litości, a jej głos z każdą sekundą nabierał na wariackim okrucieństwie. Słyszała własne tętno w uszach pod tymi wszystkimi krzykami, czuła, że na policzki wstąpił jej rumieniec.
Zbliżała się do swojej ofiary krok po maleńkim kroku, obserwując z grzeszną ciekawością jej konwulsyjne podrygiwanie. Jak ryba, ryba na piasku.
Nie przerwała zaklęcia, mocno zaciskała palce na różdżce, ale przykucnęła obok, żeby kobieta dobrze ją widziała; jeżeli w ogóle była w stanie cokolwiek widzieć.
- Przypnę cię do stołu, wytnę język i wydłubię oczy. Nie będziesz już na mnie patrzeć ani nazywać mnie zdzirą. A potem, za dzień lub dwa, wyjmę ci serce, otworzę je i pokroję. Wrzucę je do rzeki, żeby obżarły je ptaki. Jak śmiecia, którym jesteś. - Czuła w ustach metaliczny posmak krwi, ale tylko się uśmiechnęła.
Thalia Wellers 184/211 (-24 psychiczne) -5 do kości
ST wyrwania się spod działania Cruciatusa - 43 (trzymie kciuki! )
Tak jakby Elvirę to obchodziło.
- Wkrótce zobaczymy kto będzie wypieprzony - parsknęła, unosząc brew z mało skrywanym rozbawieniem. Czuła się pewnie we własnym domu, nawet jeśli dziewczyna była dzika jak rozjuszony hipogryf i nigdy nie szło domyślić się jakie głupstwo zaraz uczyni. - Przychodzisz do mojego domu w moim hrabstwie nieproszona i robisz wszystko, aby mnie oczernić i wyprowadzić z równowagi. Mam nadzieję, że wiesz, że sama jesteś sobie winna. - W rzeczywistości nie była ani szybsza ani silniejsza od Lavinii, ale znajomość tego prosektorium, swoboda, jaką czuła w bliskości martwych ciał oraz fakt, że to nie nie ona była ofiarą choroby, pozwoliły jej umknąć przed brudnymi, brutalnymi łapami tej zdziczałej wiedźmy. Jeśli w ogóle zasługiwała na to miano.
Różdżkę miała w dłoni już wcześniej i wykonała nią gest błyskawicznie, aż sztywne drewno świsnęło w powietrzu z grozą właściwą czarnej magii. Kochała tę potęgę, tę moc, to słodkie cierpienie, które mroziło jej palce i lekko zaburzało czucie, a które tak pięknie odbierało oddech ofierze. Czerwona łuna padła na szare ściany prosektorium, wrzaski odbiły się od sufitu, intensywnością sięgając kości i sprawiając, że po raz kolejny doceniła decyzję o zakupie domu z dala od innych zabudowań, z dala od ludzi, którzy mogliby chcieć się wtrącić.
- Co mądrego mi teraz powiesz, Lavinia? No dalej, nie bądź nudna - Nie ustępowała, nie miała litości, a jej głos z każdą sekundą nabierał na wariackim okrucieństwie. Słyszała własne tętno w uszach pod tymi wszystkimi krzykami, czuła, że na policzki wstąpił jej rumieniec.
Zbliżała się do swojej ofiary krok po maleńkim kroku, obserwując z grzeszną ciekawością jej konwulsyjne podrygiwanie. Jak ryba, ryba na piasku.
Nie przerwała zaklęcia, mocno zaciskała palce na różdżce, ale przykucnęła obok, żeby kobieta dobrze ją widziała; jeżeli w ogóle była w stanie cokolwiek widzieć.
- Przypnę cię do stołu, wytnę język i wydłubię oczy. Nie będziesz już na mnie patrzeć ani nazywać mnie zdzirą. A potem, za dzień lub dwa, wyjmę ci serce, otworzę je i pokroję. Wrzucę je do rzeki, żeby obżarły je ptaki. Jak śmiecia, którym jesteś. - Czuła w ustach metaliczny posmak krwi, ale tylko się uśmiechnęła.
Thalia Wellers 184/211 (-24 psychiczne) -5 do kości
ST wyrwania się spod działania Cruciatusa - 43 (trzymie kciuki! )
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie wiedziała, z czego dokładnie miała serce Elvira, bo przecież nie z żywej i bijącej tkanki, w to nigdy nie miała uwierzyć, może z jakiegoś kamienia który spadał ci akurat na nogę, a jego właścicielka była tuż obok aby bardzo chętnie przeprowadzić ci amputację. Nie spodziewała się po niej jakiejkolwiek dobroci, szczerości, w wyobrażeniu widząc jedynie, to co najgorsze, a także ewentualnie jeszcze parę najgorszych możliwych wynaturzeń, tak dla czystej złośliwości. Sytuacja, w której się znalazła nie była wciąż dla niej zrozumiała, ale towarzystwo Elzdziry nie zapowiadało nigdy nic dobrego. Chciała wierzyć, że w takim wypadku jednak da radę…w sumie nie wiedziała czemu, ale nie chciała być po raz kolejny porażką i po raz kolejny zawieść się na tym, co się działo.
Oczywiście, taka prośba to było zbyt wiele – magia ponownie ją zawiodła, jakby jeszcze obok zaklęcia chcąc dobić ją perspektywą tego, jak bardzo nieudolna była. Niezależnie, ile by trenowała czy co by nie zrobiła, nie ważne, czy komuś by pomogła czy wręcz wyniosłaby naród na swoich barkach ponad wszystkie inne narody świata, nie dość, że coś musiało konkretnie się spierniczyć, to jeszcze oczywiście musiało to być z jej winy. W sumie czego powinna się spodziewać? W takich wypadkach była jak kłoda rzucona pomiędzy nurty morza, bezlitosne, nie czekające na nikogo. I żadna ilość jej głupich treningów nie miała tego zmienić.
Bo czy dało się w ogóle myśleć o czymś innym, czy w ogóle też o czymkolwiek pod taką ogromną dawną bólu. Nie dało się go zmierzyć, bo wpajał się nie w ciało ale we wszystko po kolei, oddzielnie, najpierw starając się rwać skórę, potem mięśnie, potem kości, potem każde włókno oddzielnie, nie pozwalając im zlać się w jedną całość, nie dając chwili wytchnienia i nie zamierzając pozwolić na jakikolwiek odpoczynek. To ból, przed którym nigdy nie miało być ucieczki, ale już zawsze miał towarzyszyć, gdzieś w snach, gdzieś na obrzeżach świadomości, gdzieś tam zawsze, czekając na nową chwilę aby uderzyć. Nie miała mieć pozwolenia na oddech, nie dopóki Elvira nie zadecyduje o tym, siląc się na każdy ruch niby od niechcenia. Chyba, bo obraz wydawał się głównie rozmazany przez łzy, szklące jej oczy, nie pozwalające dostrzec nic więcej – tak jakby spojrzenie gdziekolwiek miałoby się jej teraz przydać, jakby jednak mogła cokolwiek zrobić. Ledwie uniesienie głowy kosztowało ją niemal całą swoją energię, jednak zaraz znów uderzyła ona o ziemię i poczuła w ustach metaliczny posmak krwi, najpewniej z przegryzionego policzka, lecz więcej bólu nie robiło już w tym momencie absolutnej różnicy.
Słyszała kierowane w jej stronę słowa, ale krzyk zmieszany z zakrztuszeniem się nie dawał jej chwili na wytchnięcie, nie pozwalając jej na rzucenie ciętej riposty, że zestarzała się, skoro dwa dni zajmie jej wycięcie serca. Jedyne, nad czym mogła teraz zapanować, ten jeden przejaw kontroli…przymknęła oczy, nie pozwalając sobie patrzeć na Elvirę, nie dać jej więcej satysfakcji niż już miała z jej bólu.
Nieudane przełamanie rzutu tutaj
Oczywiście, taka prośba to było zbyt wiele – magia ponownie ją zawiodła, jakby jeszcze obok zaklęcia chcąc dobić ją perspektywą tego, jak bardzo nieudolna była. Niezależnie, ile by trenowała czy co by nie zrobiła, nie ważne, czy komuś by pomogła czy wręcz wyniosłaby naród na swoich barkach ponad wszystkie inne narody świata, nie dość, że coś musiało konkretnie się spierniczyć, to jeszcze oczywiście musiało to być z jej winy. W sumie czego powinna się spodziewać? W takich wypadkach była jak kłoda rzucona pomiędzy nurty morza, bezlitosne, nie czekające na nikogo. I żadna ilość jej głupich treningów nie miała tego zmienić.
Bo czy dało się w ogóle myśleć o czymś innym, czy w ogóle też o czymkolwiek pod taką ogromną dawną bólu. Nie dało się go zmierzyć, bo wpajał się nie w ciało ale we wszystko po kolei, oddzielnie, najpierw starając się rwać skórę, potem mięśnie, potem kości, potem każde włókno oddzielnie, nie pozwalając im zlać się w jedną całość, nie dając chwili wytchnienia i nie zamierzając pozwolić na jakikolwiek odpoczynek. To ból, przed którym nigdy nie miało być ucieczki, ale już zawsze miał towarzyszyć, gdzieś w snach, gdzieś na obrzeżach świadomości, gdzieś tam zawsze, czekając na nową chwilę aby uderzyć. Nie miała mieć pozwolenia na oddech, nie dopóki Elvira nie zadecyduje o tym, siląc się na każdy ruch niby od niechcenia. Chyba, bo obraz wydawał się głównie rozmazany przez łzy, szklące jej oczy, nie pozwalające dostrzec nic więcej – tak jakby spojrzenie gdziekolwiek miałoby się jej teraz przydać, jakby jednak mogła cokolwiek zrobić. Ledwie uniesienie głowy kosztowało ją niemal całą swoją energię, jednak zaraz znów uderzyła ona o ziemię i poczuła w ustach metaliczny posmak krwi, najpewniej z przegryzionego policzka, lecz więcej bólu nie robiło już w tym momencie absolutnej różnicy.
Słyszała kierowane w jej stronę słowa, ale krzyk zmieszany z zakrztuszeniem się nie dawał jej chwili na wytchnięcie, nie pozwalając jej na rzucenie ciętej riposty, że zestarzała się, skoro dwa dni zajmie jej wycięcie serca. Jedyne, nad czym mogła teraz zapanować, ten jeden przejaw kontroli…przymknęła oczy, nie pozwalając sobie patrzeć na Elvirę, nie dać jej więcej satysfakcji niż już miała z jej bólu.
Nieudane przełamanie rzutu tutaj
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Było coś finezyjnego w torturach - w zagarnianiu czyjegoś ciała, czyjejś duszy i całej świadomości dla siebie. Wiedziała, że jest w tym momencie dla Lavinii Szlamy całym dostrzegalnym światem, że to jej własna magia otuliła ją szczelnie i troskliwie swoim pięknym kokonem. Mogła zrobić z nią cokolwiek zechce; przeobrazić, przepoczwarzyć, a nawet - przy odrobinie kaprysu - rozerwać na strzępy. Była to dawka mocy i władzy, na którą nie była tego dnia gotowa, gdy schodziła zmęczona do prosektorium dokończyć codziennie obowiązki. Niewiele miała ostatnio powodów do szczęścia, nic nie wydawało się iść po jej myśli, począwszy od relacji, a skończywszy na utrzymaniu stabilnej pozycji.
Dorwała się więc do tej okazji, którą kobieta sama podsunęła jej na złotym talerzu - przelała całą gorycz, wściekłość i nienawiść w jedno zaklęcie, które uczyniło Lavinię jedynie podrygującym na ziemi ciałem, niczym więcej. Żadne więcej obelżywe słowo nie mogło opuścić spienionych ust, w spojrzeniu nie kryło się nic poza bólem.
- Popatrz na mnie - wysyczała, z palcami do białości zaciśniętymi na różdżce. Opuszczone powieki i brak widocznej walki mogły zapowiadać utratę przytomności, a tego przecież nie chciała, jeszcze nie. - Och, zapomnij, Lav. Nigdzie nie idziesz. Sen cię nie uratuje. Ja dopiero zaczynam, noc jeszcze młoda, a tak się składa, że skoro już wpadłaś, mam dla ciebie mnóstwo czasu. - Sama nie poznawała własnego głosu z jego cichym, mrożącym chłodem. Przerwała działanie Cruciatusa i szarpnęła różdżką w kierunku leżącego na kamiennym blacie ciała, wypowiadając w myślach inkantację Animiatio. Sina ręka trupa zsunęła się z blatu i złapała mocno w garść rude włosy leżącej na ziemi Lavinii. Elvira tymczasem sięgnęła po skalpel i przykucnęła obok swojego honorowego gościa. Opierając chłodne ostrze o policzek dziewczyny, trudno było jej ukryć pożądanie. Przygryziona warga, zarumieniona skóra. Och, jak dawno nie miała pod nożem żywego wroga. Krótki, gładki ruch i z rozgrzanego policzka kobiety spłynęła cienka strużka krwi. - Powiedz, od czego wolisz zacząć? Od języka czy od oczu? Poprawiłaś mi humor, może nawet pójdę ci na rękę - szepnęła, a potem uśmiechnęła się paskudnie.
Serce biło jej szybko, w głowie szumiało.
Kim się stała?
Thalia 163/211 (-48 psychiczne) -10 do rzutów
Dorwała się więc do tej okazji, którą kobieta sama podsunęła jej na złotym talerzu - przelała całą gorycz, wściekłość i nienawiść w jedno zaklęcie, które uczyniło Lavinię jedynie podrygującym na ziemi ciałem, niczym więcej. Żadne więcej obelżywe słowo nie mogło opuścić spienionych ust, w spojrzeniu nie kryło się nic poza bólem.
- Popatrz na mnie - wysyczała, z palcami do białości zaciśniętymi na różdżce. Opuszczone powieki i brak widocznej walki mogły zapowiadać utratę przytomności, a tego przecież nie chciała, jeszcze nie. - Och, zapomnij, Lav. Nigdzie nie idziesz. Sen cię nie uratuje. Ja dopiero zaczynam, noc jeszcze młoda, a tak się składa, że skoro już wpadłaś, mam dla ciebie mnóstwo czasu. - Sama nie poznawała własnego głosu z jego cichym, mrożącym chłodem. Przerwała działanie Cruciatusa i szarpnęła różdżką w kierunku leżącego na kamiennym blacie ciała, wypowiadając w myślach inkantację Animiatio. Sina ręka trupa zsunęła się z blatu i złapała mocno w garść rude włosy leżącej na ziemi Lavinii. Elvira tymczasem sięgnęła po skalpel i przykucnęła obok swojego honorowego gościa. Opierając chłodne ostrze o policzek dziewczyny, trudno było jej ukryć pożądanie. Przygryziona warga, zarumieniona skóra. Och, jak dawno nie miała pod nożem żywego wroga. Krótki, gładki ruch i z rozgrzanego policzka kobiety spłynęła cienka strużka krwi. - Powiedz, od czego wolisz zacząć? Od języka czy od oczu? Poprawiłaś mi humor, może nawet pójdę ci na rękę - szepnęła, a potem uśmiechnęła się paskudnie.
Serce biło jej szybko, w głowie szumiało.
Kim się stała?
Thalia 163/211 (-48 psychiczne) -10 do rzutów
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Mogła mówić o różnych rodzaju bólu, twierdzić, że obtarte palce oraz palące po pracy mięśnie to były wrażenia, które towarzyszyły im codziennie, ale teraz, gdy najpotężniejsze zaklęcie sączyło co raz więcej bólu w jej ciało, nie znała już znaczenia tamtych wydarzeń – pozostawały niemal jak dalekie wspomnienia, z obrazem do którego emocji nie mogła przypisać. Nie rzucała się nawet, Elvira nie miała zaznać z jej strony żadnego oporu. Czy wszystko miało teraz skończyć się na tym? Nie, znając szaleństwo które już od czasów szkolnych wylewało się z Multon tak, jak wylewał się jad z węża zaciskającego swoje kły na najbliższej ofierze. Gotowa była zadusić wtedy każdego, kto po prostu krzywo na nią spojrzał, teraz jednak gotowa była zadusić każdego kogo nie lubiła. Nie miała żadnego złudzenia – Elvira dalej była psychopatyczną wariatką, tylko teraz miała dostęp do szerszej gamy narzędzi. Jeżeli ktokolwiek myślał, że to zdrowe aby tacy ludzie łapali się władzy, Thalia najchętniej wybiłaby im to z głowy, najlepiej żeliwną łopatą.
Nie do końca zarejestrowała, w którym momencie zaklęcie zniknęło, bo ból rozgrzewał dalej jej ciało, zmuszając jej mięśnie do pozostawania w tak napiętej sytuacji, jakby wciąż jeszcze musiała walczyć o przetrwanie. Oczywiście, że nie miało się to skończyć, nie z nią, nie, kiedy Multon chociaż na chwilę poczuła, że jest u władzy. Nie potrafiła nawet zrozumieć, co dokładnie szarpnęło jej włosy, w normalnej sytuacji odskakując z obrzydzeniem – ale teraz jedyne, co rejestrowały jej osłabione zmysły, to jasne kosmyki włosów i oczy, zimne i wypełnione nienawiścią.
Nie poczuła też krwi która spłynęła na zimne ostrze, kapiąc na podłogę. Nie poczuła już nic, nawet jeżeli teraz Elvira planowała kolejny zamysł na to, jak ją wykorzystać i które części sprzeda bądź użyje do swojego eksperymentu. W swojej nieprzewidywalności, magia postanowiła obdarzyć ją minimalną ilością litości, zabierając ją ze sobą w kolejnym czknięciu, wirując wraz z pomieszczeniem aby ostatecznie jedynie smuga krwi pozostała na posadzce.
zt
Nie do końca zarejestrowała, w którym momencie zaklęcie zniknęło, bo ból rozgrzewał dalej jej ciało, zmuszając jej mięśnie do pozostawania w tak napiętej sytuacji, jakby wciąż jeszcze musiała walczyć o przetrwanie. Oczywiście, że nie miało się to skończyć, nie z nią, nie, kiedy Multon chociaż na chwilę poczuła, że jest u władzy. Nie potrafiła nawet zrozumieć, co dokładnie szarpnęło jej włosy, w normalnej sytuacji odskakując z obrzydzeniem – ale teraz jedyne, co rejestrowały jej osłabione zmysły, to jasne kosmyki włosów i oczy, zimne i wypełnione nienawiścią.
Nie poczuła też krwi która spłynęła na zimne ostrze, kapiąc na podłogę. Nie poczuła już nic, nawet jeżeli teraz Elvira planowała kolejny zamysł na to, jak ją wykorzystać i które części sprzeda bądź użyje do swojego eksperymentu. W swojej nieprzewidywalności, magia postanowiła obdarzyć ją minimalną ilością litości, zabierając ją ze sobą w kolejnym czknięciu, wirując wraz z pomieszczeniem aby ostatecznie jedynie smuga krwi pozostała na posadzce.
zt
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
To nie byłby pierwszy raz, gdy udało jej się skutecznie wzniecić w sobie pokłady nienawiści konieczne do używania najczarniejszych, najbardziej pochłaniających zaklęć. Lavinia nie była w tym względzie wyjątkowa, Elvira wcale nie widziała w niej wroga - o większości upokorzeń Hogwartu zdążyła już zapomnieć, przykryć złe wspomnienia nowymi i jeszcze gorszymi. Nie byłby to również pierwszy raz, gdy czerpała przyjemność z nabycia władzy nad bólem drugiego człowieka. Powinna się już przyzwyczaić do faktu bycia zdolnym do prawdziwej bezduszności, a jednak z jakiegoś powodu czuła się dziś wyjątkowo okrutna. Wyjątkowo potężna. Być może miało na to wpływ przybranie całych tygodni żalu i frustracji w okrycie z czarnej magii, a może tylko zemsta - odwleczona w czasie, zimna, niespodziewana - naprawdę była tak słodka jak niejednokrotnie słyszała to od innych.
Za zamkniętymi drzwiami prosektorium nikt nie mógł usłyszeć krzyków - nie były już w Londynie, nie były nawet w Evesham. Dom Elviry stał daleko od innych zabudowań, prowadziła do niego zarośnięta i długa droga od mostu na Avon. Nikt nie mógł przyjść Lavinii na ratunek, bo za jedyne towarzystwo miała dziś trupy i sowę. I Elvirę, która w białym kitlu i ze skalpelem w dłoni zwykła czuć się najpewniej.
- Jak się teraz czujesz? Jak się czujesz, wiedząc, że wygrałam? - wycedziła, gdy dociskała chłodny nóż ostrą stroną do jej policzka, gdy zaplamiła krwią kafelki na podłodze i własne palce. Brudną krwią, której powinna unikać, ale teraz obrzydzenie nie przeszło jej nawet przez myśl. Była tylko euforia, euforia, podniecenie i naiwne poczucie wyższości, którym z braku innych możliwości musiała nakarmić się tutaj. Potrzebowała tego. Jak miło ze strony Lavinii, że nie potrafiła nawet precyzyjnie się teleportować, że trafiła tu akurat dziś.
Zdążyła jednak zostawić na rozgrzanej bólem skórze zaledwie jedno, ostrzegawcze nacięcie. Zaczęła dopiero zbierać własne, rozbiegane myśli, by zaplanować co rozsądnego zrobić ze szlamą i z jej ciałem. I kiedy już podjęła decyzję o tym, by zebrać bezładną kobietę z ziemi, trzask nagłej teleportacji zostawił jej tylko smugi ciemnej krwi na podłodze i resztki włosów w lodowatej garści trupa.
W pierwszej chwili wydała z siebie okrzyk niepohamowanej wściekłości - nikt jej przecież nie mógł usłyszeć - a potem otarła twarz brudnymi kostkami palców, próbując zrozumieć ciąg zdarzeń, który doprowadził ją do miejsca, w którym teraz była. Wyczerpana czarną magią, ciężko oddychająca, spocona. Cisza napierała na jej bębenki. Nikt już nie wrzeszczał, a i tak słyszała echo cierpienia gdzieś we wnętrzu własnej głowy.
To mogły być zaczątki migreny.
- Kurwa... - wypluła wreszcie.
Wątpiła w to, by Lavinia znalazła siłę na świadomą teleportację. Widać od początku jej pojawienie się musiało być spowodowane jakimś zaburzeniem, być może czkawką. Sama wylądowała tak kiedyś w Dworze Róż.
Nie, żeby ta myśl wzbudziła w niej choć ślad poczucia winy.
Co najwyżej zawód, że nie zdążyła wykorzystać tej okazji lepiej.
- Następnym razem. - Musiała to powiedzieć własnemu odbiciu. Musiała zmusić zimne usta do uśmiechu.
Tylko w ten sposób tuszowała niedoskonałość swojej białej skóry, pękniętych naczynek, podkrążonych oczu. Jej ręka mrowiła, różdżka zdawała zbyt ciepła.
Powinna odpocząć.
/zt
Za zamkniętymi drzwiami prosektorium nikt nie mógł usłyszeć krzyków - nie były już w Londynie, nie były nawet w Evesham. Dom Elviry stał daleko od innych zabudowań, prowadziła do niego zarośnięta i długa droga od mostu na Avon. Nikt nie mógł przyjść Lavinii na ratunek, bo za jedyne towarzystwo miała dziś trupy i sowę. I Elvirę, która w białym kitlu i ze skalpelem w dłoni zwykła czuć się najpewniej.
- Jak się teraz czujesz? Jak się czujesz, wiedząc, że wygrałam? - wycedziła, gdy dociskała chłodny nóż ostrą stroną do jej policzka, gdy zaplamiła krwią kafelki na podłodze i własne palce. Brudną krwią, której powinna unikać, ale teraz obrzydzenie nie przeszło jej nawet przez myśl. Była tylko euforia, euforia, podniecenie i naiwne poczucie wyższości, którym z braku innych możliwości musiała nakarmić się tutaj. Potrzebowała tego. Jak miło ze strony Lavinii, że nie potrafiła nawet precyzyjnie się teleportować, że trafiła tu akurat dziś.
Zdążyła jednak zostawić na rozgrzanej bólem skórze zaledwie jedno, ostrzegawcze nacięcie. Zaczęła dopiero zbierać własne, rozbiegane myśli, by zaplanować co rozsądnego zrobić ze szlamą i z jej ciałem. I kiedy już podjęła decyzję o tym, by zebrać bezładną kobietę z ziemi, trzask nagłej teleportacji zostawił jej tylko smugi ciemnej krwi na podłodze i resztki włosów w lodowatej garści trupa.
W pierwszej chwili wydała z siebie okrzyk niepohamowanej wściekłości - nikt jej przecież nie mógł usłyszeć - a potem otarła twarz brudnymi kostkami palców, próbując zrozumieć ciąg zdarzeń, który doprowadził ją do miejsca, w którym teraz była. Wyczerpana czarną magią, ciężko oddychająca, spocona. Cisza napierała na jej bębenki. Nikt już nie wrzeszczał, a i tak słyszała echo cierpienia gdzieś we wnętrzu własnej głowy.
To mogły być zaczątki migreny.
- Kurwa... - wypluła wreszcie.
Wątpiła w to, by Lavinia znalazła siłę na świadomą teleportację. Widać od początku jej pojawienie się musiało być spowodowane jakimś zaburzeniem, być może czkawką. Sama wylądowała tak kiedyś w Dworze Róż.
Nie, żeby ta myśl wzbudziła w niej choć ślad poczucia winy.
Co najwyżej zawód, że nie zdążyła wykorzystać tej okazji lepiej.
- Następnym razem. - Musiała to powiedzieć własnemu odbiciu. Musiała zmusić zimne usta do uśmiechu.
Tylko w ten sposób tuszowała niedoskonałość swojej białej skóry, pękniętych naczynek, podkrążonych oczu. Jej ręka mrowiła, różdżka zdawała zbyt ciepła.
Powinna odpocząć.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
17 VII 1958
Od jakiegoś czasu zastanawiała się, co zrobić z kwiatami bzu, które jakiś czas temu wpadły w jej ręce. Za dziecka najbardziej lubiła przygotowywać z nich naleśniki, mocząc kwiatostany w cieście i smażąc na rozgrzanej patelni. Niestety, braki w zaopatrzeniu i pustki na straganach targowych sprawiały, że już od jakiegoś czasu nie była w stanie zebrać jednocześnie wszystkich składników na naleśnikowe ciasto, choć przecież nie było ich wiele. Na całe szczęście, jej troska o niezmarnowanie jedzenia połączyła się w jeden strumień świadomości ze zmartwieniem o kuzynkę. Elvira bowiem już raz podjęła ją posiłkiem, nawet pożywnym, bo z dodatkiem ryby, jednakże zupełnie nieprzyprawionej. Z tego też powodu, pod burzą jasnych loków pojawiła się myśl, w dodatku zakrawająca o geniusz. Co, jeżeli odnajdzie jakiś sposób, żeby nie zmarnować bzu, a jednocześnie nauczyć Elvirę chociaż odrobiny gotowania, tak aby — jeżeli nie planowała przyjmować gości — sprawiła sobie przynajmniej przyjemność, jedząc smaczniejsze jedzenie? Przecież to idealne!
Do wiklinowego koszyka, który służył jej jako główny sposób przenoszenia rzeczy wszelakich w trakcie podniebnych podróży, wrzuciła więc trochę jedzenia — tyle, ile mogła i co wydawało jej się potencjalnie zjadliwe nawet bez wiedzy o stanie spiżarki kuzynki. Dołożyła do tego także stary notatnik z przepisami spisany ręką ich wspólnej babci, matki ich ojców. Zawiązała pod brodą chustkę, która miała w locie ochronić jej głowę przed zjawiskami atmosferycznymi i utrzymać włosy spoza twarzy, wygładziła materiał długiej spódnicy, podwinęła rękawy koszuli do łokci i była gotowa do wyjścia.
Lot nie zajął jej dłużej, niż zajmował normalnie, pogoda oszczędziła ją na całe szczęście od deszczu, ale nie uchroniła przed słońcem. Dopiekliwy gorąc sprawił, że gdy tylko wylądowała przed domem nad rzeką Avon, uniosła rękę do czoła, ścierając ze skóry kropelki potu. Policzki miała zdrowo zaróżowione, oddech nieco przyspieszony i płytki, ale poza tym wydawało się, że była w prawdziwie dobrym zdrowiu, zwarta i gotowa na podjęcie działania.
Zastukała trzykrotnie, w rytm charakterystyczny dla siebie, ten sam, którego używała za każdym razem, gdy odwiedzała kuzynkę. Gdy ta zaś otworzyła jej drzwi, Maria uśmiechnęła się szeroko, pełna młodzieńczego entuzjazmu, podnosząc trzymany już oburącz wiklinowy koszyk wyżej, na wysokość swojej klatki piersiowej.
— Mam nadzieję, że nie jesteś zajęta. Przeglądałam ostatnio spiżarkę i pomyślałam, że szkoda byłoby pozwolić kilku rzeczom się zepsuć, a gotowanie z kimś jest znacznie bardziej przyjemne niż samemu — zadarła nieco głowę, aby spojrzeć w jasne oczy swej krewniaczki. Była przekonana, że jeżeli Elvira dzisiaj pracowała, to nie przygotowała sobie żadnego porządnego posiłku, a zbliżała się już pora obiadowa. — Mam ze sobą jeszcze przepisy babci — dodała, sięgając do wnętrza wiklinowego koszyka, z którego po chwili gmerania wyciągnęła niewielkich rozmiarów, choć wypełniony grubymi kartkami przepiśnik, który podała w wyciągniętej ręce Elvirze do inspekcji. — I myślę, że znajdziemy tam coś dobrego, i na obiad, i na kolację.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Water up to my knees
But sharks are swimmin' in the sea
Just follow my yellow light
And ignore all those big warning signs
But sharks are swimmin' in the sea
Just follow my yellow light
And ignore all those big warning signs
Kiedy wpadała w wir pracy zdarzało jej się tracić poczucie upływającego czasu. Sekundy znikały jak babie lato na wietrze, minuty zmieniały się w godziny. Zwłaszcza gdy była wściekła, gdy zaczynała pracę od gwałtownego zarzucenia sobie kitla na ramiona i wyszorowania rąk przy zlewie niemalże do zdarcia skóry. Pozwalała obowiązkom w zupełności ją pochłonąć, by w jej myślach pozostała już wyłącznie lista zadań do wykonania krok do kroku. Przygotować narzędzia, opisać zwłoki, policzyć i zmierzyć otarcia, plamy opadowe, ustalić stężenie pośmiertne. Rozpocząć raport. W pierwszej kolejności odpreparować skalp, otworzyć czaszkę. Skupić się wyłącznie na tym co ma przed sobą, co ma w rękach, bo może wtedy przestanie maltretować własne wargi przygryzaniem ich do krwi. Syknęła zajadle, kiedy przez drżącą dłoń przypadkiem cięła skalpelem głębiej niż planowała. Potem odwróciła się od stołu, obeszła go kilka razy, oddychając głęboko wonią śmierci i odczynników. Minęło trochę czasu zanim była w stanie wrócić do pracy z chłodną głową.
Była zaskoczona, gdy na parterze domu rozległ się dzwonek, magicznie wzmocniony, by była w stanie usłyszeć go także z gabinetu i z prosektorium. Nie spodziewała się gości, nie dzisiaj; nie miała też ochoty nikogo przyjmować, jeżeli nie będzie to absolutnie nagły przypadek medyczny któregoś z jej stałych pacjentów. Zerwała z dłoni rękawiczki i rzuciła je niedbale do zlewu, a potem nałożyła od nowa czary podtrzymujące na zwłoki nim przykryła je kawałkiem białego materiału. Ledwie pomyślała o tym, żeby zdjąć przed schodami nieco zaplamiony krwią kitel, ale szczęśliwie drzwiach wejściowych pojawiła się już bez niego - w czarnym swetrze, czarnych aksamitnych spodniach i z włosami związanymi wysoko w coś wybitnie niedbałego. Jej oczy były podkrążone, na ustach wciąż błąkał się wyraz złości (żalu?). Właściwie która była godzina? Nie pamiętała kiedy wróciła z Warwick ani ile czasu spędziła w prosektorium, ale kiedy jej spojrzenie padło na koszyk trzymany w ramionach Marii zdała sobie sprawę (wraz ze ściskiem żołądka), że nie jadła niczego od wczesnego ranka.
- Ale co ty tu robisz? - zapytała najpierw, bo nie była przygotowana na ten entuzjazm, tę ciepłą twarz, która dzisiaj raziła ją w oczy bardziej niż kiedykolwiek. Powinnaś być w Asfodelusie, u Cassandry, jakim cudem ta durna baba jeszcze nie zrobiła z ciebie swojego podnóżka? Albo w rezerwacie, albo gdziekolwiek indziej, przecież wiem, że ci nie zależy, że się mnie brzydzisz, że się mnie boisz... a jeśli nawet nie to gorzej dla ciebie, bo POWINNAŚ... Jej brwi i usta zadrżały, gdy z wysiłkiem zdusiła chaotyczny ciąg myśli zmierzający w najbardziej absurdalne kierunki. Wzięła głębszy oddech (raz, dwa, trzy, cztery, pięć, wydech) i uśmiechnęła się. Była zmęczona. - Przepraszam, Mario. Miałam ciężki dzień. To bardzo miłe z twojej strony. - Miała rację, nie miała niczego przygotowanego na obiad ani na kolację. Nie myślała o tym jeszcze, jadła wtedy, gdy naprawdę morzył ją głód. Rzadko była głodna, gdy skupiała się na pracy. - Proszę, wejdź.
Wpuściła dziewczynę i przesunęła palcami po swojej zaczerwienionej dłoni. Od szorowania albo od krwi przesiąkającej przez rękawiczki. Wyglądało na to, że powinna kupić nowe.
- Pozwól, że wezmę szybki prysznic. Rozgość się w kuchni - Wszak doskonale ją znała. Elvira bardzo rzadko już czuła potrzebę pilnowania Marii we własnym domu. Wiedziała, że Maria jest grzeczna i nie zajrzy do piwnicy; do jedynego miejsca, w którym nie chciała jej widzieć. - I przygotuj te przepisy, chętnie zobaczę co przyniosłaś. - Wiedziała, że wciąż śmierdzi formaliną prosektoryjną, może nawet krwią; wiedziała, choć sama tego nie czuła, przyzwyczajona i znieczulona. Bardziej niż zwykle przezierało też przez nią wyczerpanie. - Wszystko u ciebie dobrze? - zapytała, zanim wyszła z holu, opierając łokieć na framudze kuchennych drzwi. Odciąganie uwagi od samej siebie przychodziło jej naturalnie. Nawet wtedy, gdy czuła się jakby każda najmniejsza niedogodność miała sprawić, że pęknie.
Cholerna Vablatsky.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Oczekiwanie na otwarcie drzwi przedłużało się — wystarczająco, aby wzbudzić pewne zaniepokojenie ze strony Marii. Oczywiście, że nie spodziewała się natychmiastowego przyjęcia, wszak była gościem niezapowiedzianym, a takich witało się po pewnym, uzasadnionym oczywiście okolicznościami, opóźnieniu. Niemniej jednak jego czas wydłużał się do tego stopnia, że bliska była uznać, że kuzynka musiała znajdować się poza domem. Nie zdążyła jednak cofnąć się ze schodków prowadzących do domu, z intencją zerknięcia za szyby okien i ozdabiające je firany, aby spróbować dostrzec przynajmniej cień ruchu w środku, gdy wszelkie wątpliwości rozwiały się podobne do kurzu polnej drogi w palący słońcem, letni dzień. Taki jak ten.
Drzwi otworzyły się, a przed nią wyrosła ona. Biel i czerń, ubrana wyjątkowo ciepło jak na temperaturę na zewnątrz. W dodatku blada, chyba ponad to, jak zazwyczaj prezentowała się jej cera. Obrazu podobnemu tragedii dopełniały włosy — związane niedbale, we fryzurę, której nie potrafiła nazwać, choćby próbowała szukać nazwy w obu znanych sobie językach. Nie chciała jednak spoglądać na nią zbyt długo, to było zbyt niegrzeczne. Niemniej jednak, jej stan mówił jej wszystko, co chciała widzieć i wiedzieć. Potrzebowała jej pomocy, potrzebowała dobrego jedzenia, chociaż odrobiny opieki i ulżenia w domowych obowiązkach. Od tego przecież była rodzna, czyż nie?
— Przyszłam cię odwiedzić — odpowiedziała niemal natychmiast, na powrót wracając spojrzeniem do jej twarzy. Zamrugała kilkukrotnie, wyraźnie zbita z tropu akurat takim, a nie innym powitaniem, lecz niedługo później ułożyła usta w uśmiechu, jeszcze raz unosząc koszyk do góry. — Pomyślałam, że miło byłoby zjeść z tobą obiad. I znalazłam też przepis na podobno przepyszne wino z czarnego bzu. W dodatku musujące i podobno robi na coś dobrze, ale to muszę jeszcze sprawdzić — dodała zaraz, prędko i na jednym wydechu; przeczucie mówiło jej, że właśnie ważą się losy jej wizyty i jedno niepoprawnie użyte słowo mogłoby się zakończyć zamknięciem drzwi przed nosem. A przecież chciała tylko sprawić jej przyjemność, spędzić chwilę czasu, tak po prostu, bez żadnej większej potrzeby. Elvira sprawiała jej czasami takie niespodziewane wizyty, umożliwiając Marii prosty wniosek, że ze zwrotnymi, także niezapowiedzianymi, starsza kuzynka nie będzie miała problemu. A co jeżeli to niepoprawne założenie?
Przyglądając się zmianom jej mimiki, zauważyła drżenie brwi i ust. W jednej sekundzie przełożyła koszyk tylko do jednej dłoni i wspinając się na palce, sięgnęła dłonią do jej czoła.
— Jesteś pewna, że nic ci nie dolega? — spytała cicho, czule, szarozielone spojrzenie przesunęło się po całej posturze kuzynki, gdy dłoń odgarnęła niesforne kosmyki włosów starszej czarownicy z pobladłej twarzy, zakładając je za ucho. — Mi możesz zaufać — dodała, lecz gdy kuzynka zrzuciła swój wygląd i wątpliwe samopoczucie na karb ciężkiego dnia, postanowiła nie drążyć dalej tematu. Wystarczyło, że mogła być przydatna. To z tego czerpała całą radość swego życia.
Skorzystała z zaproszenia, płynnie przekraczając granicę progu domu. Skinęła głową na zgodę, gdy poprosiła ją o rozgoszczenie się w kuchni; i tak do niej właśnie zmierzała, było to jej ulubione miejsce w domu Elviry, choć więcej czasu spędzały chociażby w pokoju dziennym.
— Na pewno ci się spodobają. Babcia wiedziała, co robi — zapewniła kuzynkę, starając się wlać w swój głos jak najwięcej radości. Naprawdę je lubiła — odkąd zaczęła mieszkać samodzielnie i samodzielnie dbać o swoje wyżywienie, mądrości starszej kobiety nie raz ratowały ją z okresów tragicznych braków jedzenia, pozwalając nawet marnym posiłkom na zdobycie odpowiedniej kaloryczności, dzięki której nie tylko miała wystarczająco siły do pracy, ale mogła jeszcze utrzymać swą budowę ciała.
Gdy Elvira zbliżyła się do schodów, Maria uznała to za zgodę na rozdzielenie. Już z kuchni odpowiedziała kuzynce.
— U mnie wszystko w porządku! Gdy wrócisz, pokażę ci wszystko! — wszystko, och to duże słowo, a jak niewiele mogło oznaczać w obliczu klęski głodu. Wypakowała wszystkie przyniesione z domu produkty — kwiaty czarnego bzu, przyniesiony wcześniej przez Elvirę cukier, bochen suchego chleba oraz kamionkowe naczynie. Na koniec ułożyła przy tym wspomniany wcześniej przepiśnik, aby zgodnie z pozwoleniem rozgoszczenia się u Elviry przejść do jej spiżarki.
Za każdym razem była ciekawa jej zawartości. To, jak dobrze płatna była praca uzdrowicielki nigdy nie przestawało jej zaskakiwać. Od razu odnalazła butelkę octu spirytusowego, przyda się do wina, dlatego zdjęła go z półki i ustawiła obok reszty składników na blacie. Gdy powróciła do spiżarki, poczeła przeglądać z zaciekawieniem jedzenie, ale gdy trafiła na płat charakterystycznie pomarańczowej ryby, podskoczyła w miejscu z ekscytacji.
— Ojejku, zdobyłaś p r a w d z i w e g o łososia! — Maria mogła o takim wyłącznie pomarzyć. Szprotki czy lin bywały szczytem rybnych marzeń, a w tym miesiącu nie miała nawet tego. Żyła wyłącznie na kaszy i warzywach, których też było niewiele. — Miałabyś może ochotę na chrupkiego łososia z czosnkiem? — zapytała, wyglądając zza drzwi spiżarki, gdy nadchodzące kroki zwiastowały powrót kuzynki do kuchni. Jej szarozielone oczy błyszczały w szczerości zachwytu, szeroki uśmiech zdominował zwyczajne wycofanie i przestraszenie młodego dziewczęcia. Najwyraźniej niewiele było trzeba, aby można było ją zadowolić.
Drzwi otworzyły się, a przed nią wyrosła ona. Biel i czerń, ubrana wyjątkowo ciepło jak na temperaturę na zewnątrz. W dodatku blada, chyba ponad to, jak zazwyczaj prezentowała się jej cera. Obrazu podobnemu tragedii dopełniały włosy — związane niedbale, we fryzurę, której nie potrafiła nazwać, choćby próbowała szukać nazwy w obu znanych sobie językach. Nie chciała jednak spoglądać na nią zbyt długo, to było zbyt niegrzeczne. Niemniej jednak, jej stan mówił jej wszystko, co chciała widzieć i wiedzieć. Potrzebowała jej pomocy, potrzebowała dobrego jedzenia, chociaż odrobiny opieki i ulżenia w domowych obowiązkach. Od tego przecież była rodzna, czyż nie?
— Przyszłam cię odwiedzić — odpowiedziała niemal natychmiast, na powrót wracając spojrzeniem do jej twarzy. Zamrugała kilkukrotnie, wyraźnie zbita z tropu akurat takim, a nie innym powitaniem, lecz niedługo później ułożyła usta w uśmiechu, jeszcze raz unosząc koszyk do góry. — Pomyślałam, że miło byłoby zjeść z tobą obiad. I znalazłam też przepis na podobno przepyszne wino z czarnego bzu. W dodatku musujące i podobno robi na coś dobrze, ale to muszę jeszcze sprawdzić — dodała zaraz, prędko i na jednym wydechu; przeczucie mówiło jej, że właśnie ważą się losy jej wizyty i jedno niepoprawnie użyte słowo mogłoby się zakończyć zamknięciem drzwi przed nosem. A przecież chciała tylko sprawić jej przyjemność, spędzić chwilę czasu, tak po prostu, bez żadnej większej potrzeby. Elvira sprawiała jej czasami takie niespodziewane wizyty, umożliwiając Marii prosty wniosek, że ze zwrotnymi, także niezapowiedzianymi, starsza kuzynka nie będzie miała problemu. A co jeżeli to niepoprawne założenie?
Przyglądając się zmianom jej mimiki, zauważyła drżenie brwi i ust. W jednej sekundzie przełożyła koszyk tylko do jednej dłoni i wspinając się na palce, sięgnęła dłonią do jej czoła.
— Jesteś pewna, że nic ci nie dolega? — spytała cicho, czule, szarozielone spojrzenie przesunęło się po całej posturze kuzynki, gdy dłoń odgarnęła niesforne kosmyki włosów starszej czarownicy z pobladłej twarzy, zakładając je za ucho. — Mi możesz zaufać — dodała, lecz gdy kuzynka zrzuciła swój wygląd i wątpliwe samopoczucie na karb ciężkiego dnia, postanowiła nie drążyć dalej tematu. Wystarczyło, że mogła być przydatna. To z tego czerpała całą radość swego życia.
Skorzystała z zaproszenia, płynnie przekraczając granicę progu domu. Skinęła głową na zgodę, gdy poprosiła ją o rozgoszczenie się w kuchni; i tak do niej właśnie zmierzała, było to jej ulubione miejsce w domu Elviry, choć więcej czasu spędzały chociażby w pokoju dziennym.
— Na pewno ci się spodobają. Babcia wiedziała, co robi — zapewniła kuzynkę, starając się wlać w swój głos jak najwięcej radości. Naprawdę je lubiła — odkąd zaczęła mieszkać samodzielnie i samodzielnie dbać o swoje wyżywienie, mądrości starszej kobiety nie raz ratowały ją z okresów tragicznych braków jedzenia, pozwalając nawet marnym posiłkom na zdobycie odpowiedniej kaloryczności, dzięki której nie tylko miała wystarczająco siły do pracy, ale mogła jeszcze utrzymać swą budowę ciała.
Gdy Elvira zbliżyła się do schodów, Maria uznała to za zgodę na rozdzielenie. Już z kuchni odpowiedziała kuzynce.
— U mnie wszystko w porządku! Gdy wrócisz, pokażę ci wszystko! — wszystko, och to duże słowo, a jak niewiele mogło oznaczać w obliczu klęski głodu. Wypakowała wszystkie przyniesione z domu produkty — kwiaty czarnego bzu, przyniesiony wcześniej przez Elvirę cukier, bochen suchego chleba oraz kamionkowe naczynie. Na koniec ułożyła przy tym wspomniany wcześniej przepiśnik, aby zgodnie z pozwoleniem rozgoszczenia się u Elviry przejść do jej spiżarki.
Za każdym razem była ciekawa jej zawartości. To, jak dobrze płatna była praca uzdrowicielki nigdy nie przestawało jej zaskakiwać. Od razu odnalazła butelkę octu spirytusowego, przyda się do wina, dlatego zdjęła go z półki i ustawiła obok reszty składników na blacie. Gdy powróciła do spiżarki, poczeła przeglądać z zaciekawieniem jedzenie, ale gdy trafiła na płat charakterystycznie pomarańczowej ryby, podskoczyła w miejscu z ekscytacji.
— Ojejku, zdobyłaś p r a w d z i w e g o łososia! — Maria mogła o takim wyłącznie pomarzyć. Szprotki czy lin bywały szczytem rybnych marzeń, a w tym miesiącu nie miała nawet tego. Żyła wyłącznie na kaszy i warzywach, których też było niewiele. — Miałabyś może ochotę na chrupkiego łososia z czosnkiem? — zapytała, wyglądając zza drzwi spiżarki, gdy nadchodzące kroki zwiastowały powrót kuzynki do kuchni. Jej szarozielone oczy błyszczały w szczerości zachwytu, szeroki uśmiech zdominował zwyczajne wycofanie i przestraszenie młodego dziewczęcia. Najwyraźniej niewiele było trzeba, aby można było ją zadowolić.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź