Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia [odnośnik]17.04.22 20:11
First topic message reminder :

Kuchnia

Małe pomieszczenie z kuchenką na palenisku, jednym, skrzypiącym stolikiem, kilkoma szafkami, oknem z ciemną zasłoną. W niektórych miejscach pachną upchnięte przez Elvirę słoiki z nieznaną mieszaniną ziół. Choć rzadko gotuje sama dla siebie, nigdy nie pozwala, by na szafkach zebrał się kurz.
Repello Mugoletum, Cave Inimicum, Tenuistis


you cannot burn away what has always been
aflame


Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 07.01.23 12:03, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon

Re: Kuchnia [odnośnik]16.12.23 0:17
W prosektorium zawsze było chłodno - nie musiała nawet specjalnie trudnić się z zaklęciami obniżającymi temperaturę, ponieważ warunki głębokiej piwnicy i stare mury domu zwykle wystarczały. Nawet na parterze było znacznie zimniej niż na zewnątrz, ale w czasie lipcowych upałów uznawała to wyłącznie za plus. Była przyzwyczajona do tego że marznie; nie pomagało na to nic, ani bliskość ognia w kominku, ani ciepłe swetry ani dodatkowe koce. Nie wiedziała czy wpływają na to długie godziny spędzane z rękami w trupach czy może cienka skóra przeżarta czarną magią. Niemniej jednak skoro i tak było jej zimno, mogła żyć w zimnie. Może w końcu się przyzwyczai.
Teraz jednak, kiedy wyszła już z pierwotnego zamroczenia nagłą obecnością Marii na wycieraczce jej domu, przeszło jej przez myśl, czy ma w kuchni dość drewna. Powinna rozpalić pod kuchenką i może w kominku w salonie - na dworze był skwar, ale wiedziała, że tutaj Maria zaraz zacznie marznąć.
- Mmm - nie od razu domyśliła się jak odpowiedzieć na entuzjastyczne wyjaśnienia Marii, echo gniewu i irracjonalnej wrogości wciąż łomotało się gdzieś za jej źrenicami. Ale pomagało oddychanie i przypominanie sobie słów Primrose o tym, że czasem musiała dać się sobą... zaopiekować? Nie, ona opiekowała się Marią. Lecz chociaż wciąż miała masę rzeczy do zrobienia, mogła też wygospodarować trochę czasu na to, żeby zjeść i... posiedzieć z dziewczyną w kuchni. - Matka podawała mi syrop z czarnego bzu, gdy miałam katar - powiedziała spokojniej, może nawet trochę przepraszająco. - Myślę, że w formie wina będzie działać jeszcze lepiej. - Usta nieco jej drgnęły. Alkohol istotnie robił dobrze, choć może nie Marii; pamiętała, że gdy na przyjęciu wypiła zbyt wiele czuła się później fatalnie. Od tamtej pory Elvira nie proponowała jej niczego mocniejszego niż nalewki.
Nagła troska - choć się jej spodziewała - i tak sprawiła, że instynktownie próbowała odchylić głowę i uciec od dotyku. Dopiero widząc minę Marii pomyślała o tym, że nie może wiecznie wzbraniać się przed dotykiem, który nie jest przemocą lub seksem; od tak dawna nie pozwoliła się nikomu nawet przytulić, że dłoń Marii na czole sprawiła, że jej szare policzki pokryły się cieniem rumieńca. Ostatni raz w tej sposób gorączkę sprawdzała jej... chyba matka.
Ale to było wieki temu.
- Maria... - wymamrotała, zażenowana, kiedy odgarnęła jej włosy za ucho. Palce zsuwające się ze skroni jakoś instynktownie rozbudziły w niej pożądliwość, ale równie szybko zdała sobie sprawę, że to jest tylko jej mała kuzynka, że jej reakcje są nienaturalne i wynikają z przyzwyczajenia. Przygryzła wargę i pokręciła głową. - Nic. Nic, ja... jestem głodna - przyznała, żeby przyznać cokolwiek, a to wydawało się wystarczająco neutralne.
Przepuściła Marię przed sobą, a potem przesunęła dłonią po własnej twarzy wciąż jeszcze nieco zdziwiona. I Merlinie, dopiero teraz to poczuła - naprawdę zmęczona.
- Na pewno - przyznała z cieniem rozbawienia, gdy dziewczyna wspomniała o babci Multon. Elvira nie zapamiętała jej dobrze; gdy pojawiała się w domu jej rodziców była wobec niej niezmiernie złośliwa, jak wobec każdego intruza. Potem, na wakacjach między latami szkoły i jako dorosła uzdrowicielka... cóż, nie odwiedziła jej ani razu aż do jej śmierci. Pamiętała, że rodzice pisali o jej pogrzebie i że chyba też została na niego zaproszona. Ale nie miała na takie bzdury czasu. - Proszę, rozpal w kuchni, wydaje mi się, że doniosłam drewna. Nie chcę, żebyś tu zmarzła - rzuciła, stając w progu i przesuwając spojrzeniem po lekkich, adekwatnych do pogody ubraniach dziewczyny. Pokręciła też głową z cieniem uśmiechu, gdy dziewczyna zapewniła, że wszystko jest dobrze.
Prysznic wzięła na piętrze i nie zajął jej zbyt wiele czasu, zdążyła jednak zetrzeć z siebie zapach prosektorium, zastępując go lawendowym mydłem, które każdy już bez wątpienia kojarzył z jej obecnością. Przeczesała wilgotne włosy palcami i zamiast swetra narzuciła na siebie lnianą sukienkę z guzikami pod szyją, w której było jej co prawda jeszcze chłodniej, ale nie wyglądała już aż tak niechlujnie. Po chwili zawahania odwiesiła też z powrotem na szyję swój szmaragdowy odłamek. Nie była w stanie się z nim rozstać nawet w domu.
- Hmm? - Gdy tylko jej kroki stały się słyszalne na skrzypiących schodach Maria zaczęła głośno zachwycać się łososiem. Właściwie o nim zapomniała, ale chyba kupiła go niedawno w Londynie i planowała zjeść na surowo. Pomysł Marii sprawił jednak, że głód ścisnął ją boleśniej za żołądek. - To właściwie doskonały pomysł. Powiedz mi tylko co mam zrobić. - Weszła do kuchni i umyła dłonie jeszcze raz. Nigdy nie mogła uciec od przeświadczenia, że ma krew pod paznokciami. - Jestem pewna, że jest tu gdzieś jeszcze olej. Rzadko cokolwiek smażę... - Rzadko też gotowała sama i nie była nawet pewna gdzie w jej kuchni mieściły się pojedyncze składniki, zwłaszcza odkąd częstym gościem stała się tu Maria.
W starym mieszkaniu na Pokątnej miała znacznie mniej miejsca i znacznie mniej jedzenia; jadała w Dziurawym Kotle albo innym barze w drodze z dyżurów. Tutaj, cóż.
Tutaj miała przecież prawdziwy dom.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Kuchnia [odnośnik]17.12.23 20:19
Domy tak stare, jak ten, który znalazł się w posiadaniu Elviry miały swoje szczególne cechy. Jedną z nich, jednocześnie udogodnieniem i przeszkodą, były grube mury, sprawiające, że latem w środku było znacznie zimniej niż na zewnątrz, z kolei w zimie ciężej było utrzymać ciepło na przyzwoitym poziomie. Przez pierwszą chwilę, w której Maria przestąpiła próg domu, westchnęła z ulgą, przyjmując niemalże zbawcze obniżenie temperatury. Rumiane od gorąca i wysiłku policzki, kropelki potu sklejające włosy do czoła, wszystko zdradzało, jak prezentowała się sytuacja klimatyczna na zewnątrz. Wnętrze domu nad rzeką Avon w tym przypadku wydawało się znajdować w zupełnie innej rzeczywistości. Mimo to była to rzeczywistość, którą Maria witała z uśmiechem i niegasnącym zadowoleniem. Co bowiem złego czy nieprzyjemnego mogłoby się wydarzyć, gdy obok była Elvira?
Szarozielone oczy Marii rozbłysły nowym, zaintrygowanym blaskiem, gdy kuzynka wspomniała o syropie z czarnego bzu na katar. Najpierw znów zajrzała w dół własnego koszyka, a wyłapując fragment jednego z rozłożystych kwiatów.
— Wydaje mi się, że na syrop potrzebne byłyby owoce bzu, a nie kwiaty — powiedziała pod nosem, bardziej do siebie niż do Elviry, chociaż ta nie miałaby problemu z dosłyszeniem jej słów, robiła to przecież wielokrotnie w gorszych warunkach, a jej dom był wyjątkowo cichy. Syropy robiło się przecież relatywnie prosto, potrzebny był przede wszystkim cukier i owoce, które puszczały sok. Z natury rzeczy kwiaty nie miały podobnych właściwości. — Ale to następnym razem, może jeszcze je zbiorę! — dodała z zaangażowaniem i entuzjazmem; gdyby porównać ją do dziewczęcia, które Elvira poznała na początku kwietnia, różnica była dość widoczna. Widać było, że Maria czuła się w jej towarzystwie zdecydowanie swobodniej, pewniej. — Ale potrzebowałabym do tego całkiem dużo cukru... Więcej niż jedną szklankę — westchnęła wreszcie, przykładając jedną z dłoni do wciąż rozgrzanego policzka. Jej głos powrócił do typowego zmartwieniom i naturalnego smutku otaczającego dziewczynę tonu, która pokręciła głową w zrezygnowaniu. Następnym razem. Może następnego lata, gdy wszystko się uspokoi, gdy ludzie będą życzliwi.
Spodziewała się, że Elvira będzie chciała uchronić się od dotyku, ale i tak próbowała. I z uśmiechem zarejestrowała, że wreszcie przezwyciężyła swoje niewypowiedziane niechęci. Dotyk między dziewczętami, między członkami rodziny według Marii nigdy nie mógł być zły lub dwuznaczny. Zawsze oznaczał tylko troskę o drugiego człowieka, tę najszczerszą i najczystszą. Dlatego też nie pomyślała o niczym, widząc pąsowiejące policzki, słysząc własne imię, wymamrotane, jak na prawdziwego Multona przystało.
Pokiwała głową na zgodę, słysząc polecenie rozpalenia w kuchni. Nie wiedziała jeszcze, że piec będzie im potrzebny, zwłaszcza do przygotowania ryby; niemniej jednak, gdy tylko odłożyła koszyk w kuchni, wyszła przed dom kuzynki ponownie, z łatwością odnajdując porąbane drewno w jego najbliższym sąsiedztwie. Chwyciła sześć części drewienek, trzy pod każdą pachę, po czym żwawym krokiem powróciła do domu, odkładając je zaraz przy piecu. Najpierw otworzyła niżej położone drzwiczki popielnika — te, z lekkim wyłącznie zaskoczeniem, biorąc pod uwagę pedantyzm Elviry, odnalazła niemalże puste. To nawet lepiej. Zostawiła je uchylone, lecz całkiem otworzyła drzwi górne, te do paleniska. Dopiero wtedy zagryzła nieco dolną wargę, szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby ułatwić rozpalenie drewna. Wstała z klęczek, rozglądając się po kuchni, ale dopiero gdy zawędrowała w kierunku pokoju dziennego, zauważyła leżący na niej fragment gazety. Nie zwróciła nawet uwagi, że było to ostatnie wydanie Walczącego Maga. Zgniotła je w dłoniach, biegiem znalazła znów w kuchni i przy pierwszej okazji wsunęła do pieca. Następnie w wyuczony już sposób ułożyła drewienka na sobie. Pozostała już tylko jedna, ostatnia rzecz.
Incendio, wyszeptała w myślach, w trakcie wykonywania charakterystycznego ruchu dłonią czując donośne burczenie w brzuchu. I chyba to sprawiło, że z końca jej różdżki błysnęła tylko jedna iskierka. Maria zacisnęła lekko usta, po czym przycisnęła na moment lewą dłoń do żołądka. Raz, dwa, trzy. Wydawało się, że uspokoiła uczucie głodu, dlatego spróbowała raz jeszcze. Incendio. Tym razem w połączeniu z pewnym ruchem dłoni inkantacja powiedziana w myślach przyniosła odpowiedni skutek. Gazeta zajęła się płomieniem dość prosto, dalej liżąc ognistym językiem suche szczapki drewna.
Niewiele czasu minęło, gdy odnalazła jeszcze butelkę oleju, a Elvira dołączyła do niej w kuchni. Na słowa o tym, aby Maria przekazała jej, co powinna robić, niemal od razu młodsza z Multonek chwyciła w dłonie bochenek suchego chleba, przekazując go starszej krewniaczce.
— Musimy zrobić z tego chleba wiórki, najlepiej zupełnie starkować — to zabawne, że Maria poruszała się po kuchni Elviry z większą od niej swobodą. Dlatego też dość prędko odnalazła tarkę, którą postawiła przed blondynką. Sama wyciągnęła jedną z drewnianych desek oraz dość sporych rozmiarów nóż. Na desce ułożyła wcześniej wyciągniętego łososia, poczynając ostrożnie, z zaskakującą jak na Marię precyzją, oddzielając skórę od rybiego mięsa. — A potem, jak ci się uda, to obierz proszę czosnek i też go zetrzyj. Później trzeba będzie przemyć kamionkę, bo inaczej nie wyjdzie nam wino... — mówiła, schylona akurat, bo właśnie szukała jednej z patelni, a później doglądała rozpalającego się ognia.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Kuchnia [odnośnik]19.12.23 23:38
Jej spojrzenie nie spoczęło instynktownie na zawartości koszyka przyniesionego przez Marię; ta coś już o nim wspomniała, ale Elvirze nie zależało na prezentach tak jak Marii, nie miała większych problemów z utrzymaniem spiżarki... może nie tak obfitej jak dawniej, ale przynajmniej nie skromnej. Była w końcu uzdrowicielką, to dawało pewien poziom życia, nie ścigały jej też żadne kary czy nakazy zapłaty gnębiące szlamowatych medyków. Nawet niektórych półkrwi. Jej krew była czysta, niesplamiona, mogła szczycić się przynależnością do kasty znajdującej się niemalże na szczycie. Niemalże, bo Multonowie szlachectwo utracili wieki temu.
Cieszyła się jednak z pożyczanych książek, cieszyło ją też, gdy Maria przynosiła coś, żeby to potem samemu przyrządzić - oszczędzało jej to masę niepotrzebnej pracy. Prawdziwie brakowało jej tylko mocnej kawy i tytoniu, ale tego nie spodziewała się otrzymać od tak młodej, wciąż ubogiej dziewczyny.
- Tak... może tak być - przyznała jednak neutralnie, gdy wspomniała o owocach, spuszczając wreszcie wzrok na koszyk. Po prawdzie nie miała najbledszego pojęcia o przygotowaniu soków i o przygotowaniu wina, wszystkie butelki z syropami jakie miała były takim czy innym prezentem od matki, ale wierzyła, że Maria wie o czym mówi. - Nie wiedziałam, że bez ma owoce - dodała znacznie ciszej, jakby sama do siebie, a potem uśmiechnęła się kątem ust. - Zbierasz je we własnym ogrodzie czy gdzieś indziej? Dużo masz takich krzewów? - spytała, choć właściwie zupełnie nie interesowała jej odpowiedź. Wiedziała jednak, że podobne pytania wypłukują z Marii jej wstydliwość, że zacznie opowiadać; a Elvira w tym czasie zbierze myśli i zdusi w sobie ostatnie resztki żmijowatej wściekłości (nie żalu) na Cassandrę Vablatsky. - Pomyślimy nad tym cukrem - dodała z namysłem. Sama miała jakiś zapas, ale Maria sugerowała, że nie będzie wystarczający. Ale Cornelius Sallow na pewno wiedział, gdzie porządni czarodzieje mogli dostać cukier w przyzwoitych cenach.
Była na siebie zła, że pozwoliła zdominować się chwilowej niezręczności; nie lubiła dotyku, zwykle w jej wypadku był on czarny lub biały, zadawał cierpienie lub rozkosz. Odrzucała od siebie wszystko co pomiędzy, zbyt długo już żyjąc w przekonaniu, że nie potrzebne jest jej niczyje wsparcie. Palce na jej policzkach były miękkie i ciepłe, nieco spocone po długim spacerze w upale. Niemniej jednak wytrwała, uśmiechnęła się nawet lekko, choć nie dałoby się nie spostrzec, że jest to uśmiech drżący i nieco zdezorientowany. Jakby sama nie była pewna, w jaki sposób powinna się czuć.
Zostawiła Marię na zaledwie kilka chwil, ale gdy zeszła na dół przebrana w luźną sukienkę i miękkie pantofle, z kuchni dobiegał już trzask iskier i charakterystyczny zapach świeżo podpalonego drewna. Nie wiedziała jeszcze, że Maria wykorzystała na rozpałkę prasę o państwowym znaczeniu, ale pewnie domyśli się tego wkrótce, gdy zauważy jej brak w salonie; nie zdążyła jeszcze doczytać tego numeru do końca!
Na tę chwilę jednak z jej ust nie schodził niewielki uśmiech, zaledwie po części będący wyuczonym skurczem mięśni mimicznych. Lubiła towarzystwo Marii, nawet jeśli w niektórych momentach jej naiwność była frustrująca i zbijała ją z tropu. Zbyt często nie wiedziała jak odpowiedzieć dziewczynie, by nie zrazić jej do siebie tak jak zrobiła to z większością swoich psychicznie słabszych koleżanek w Mungu. Oczywiście, zupełnie ich nie potrzebowała i nie żałowała tamtych demimozek, ale... ciężko byłoby jej znieść odejście Marii.
I naprawdę chciała wierzyć w to, że zależy jej na tym, by Maria szczerze ją kochała... ale pod skórą tu i ówdzie nadal mrowiło ją mroczne przeświadczenie, że gdyby nawet spróbowała odejść, to i tak by jej na to nie pozwoliła.
Przyjęła do ręki suchy chleb, przyglądając mu się przy tym z zastanowieniem; nie miała pojęcia, że przetrzymywała tu pieczywo tak długo, że sczezło. Czy może przyniosła je Maria? Nie miała pojęcia.
Położyła chleb na blacie i przyjrzała mu się krytycznie, a potem sięgnęła po nóż; na logikę wydało jej się, że nie da rady go zetrzeć dopóki nie przekroi go na kilka mniejszych części. Przychodziło jej to z trudem na twardym chlebie, ale nie z takimi rzeczami już sobie radziła. Kątem oka obserwowała Marię oskubującą rybę, mimowolnie próbując ocenić jak trzyma w dłoni nóż.
- Nie opieraj małego palca na rączce, będzie ci łatwiej - rzuciła w ramach uwagi, choć jej pełen zadowolenia ton sugerował raczej, że idzie jej dobrze. - Poza tym jestem pod wrażeniem. Masz w sobie wiele precyzji, dałabyś sobie radę w prosektorium. - Miała świadomość, że Maria wcale nie chce go oglądać i choć wciąż czuła z tego powodu niejaki zawód... cóż, jeśli chciała zostać uzdrowicielką, będzie musiała douczyć się anatomii prędzej czy później.
Gdy była już zadowolona ze swoich kawałków chleba sięgnęła po tarkę i usiadła przy stole, walcząc z okruchami pieczywa i krzywiąc się nieco na szorstki dźwięk.
- Na pewno mam czosnek? - Podejrzewała, że Maria wie to lepiej. A potem, po chwili zawahania. - Podobał ci się prezent? - Nie widziała naszyjnika na szyi Marii, choć równie dobrze mogła go schować pod sukienką albo zwyczajnie zostawić w domu. To z pewnością by jej nie zadowoliło; talizmany takie jak ten miały zapewnić jej bezpieczeństwo i pomóc się bronić. Nawet droga z Gloucestershire do sąsiedniego hrabstwa mogła przynieść niespodzianki.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Kuchnia [odnośnik]30.08.24 18:36
Może i Elvira miała dużo. Na pewno dużo więcej, niż mogła sobie pozwolić Maria. Ale to nie oznaczało jeszcze, że Maria zamierzała wyrzucić gdzieś wszelkie zasady wychowania, które wyniosła z domu i pojawić się w gościach u kuzynki tak z zupełnie pustymi rękami. Czasem myślała sobie, że samo gotowanie było jej jedyną zaletą względem szerokiego wachlarza umiejętności Elviry. W tym jednym była od niej lepsza, ale nie stanowiło to powodu do pysznienia się tymże. Zamiast tego mogła jednak czymś się wykazać. Sprawić kuzynce przyjemność. Jej nie interesował przecież świat małej Marii, a przynajmniej nie w detalach. Nie miała więc jak pożyczyć jej interesującej książki, bo większość z nich napisana była po prostu po francusku. Nie mogła odpowiedzieć na pytanie o nurtujące Elvirę przypadki medyczne, bo po prostu się na nich nie znała. Elvira zresztą zawsze była o kilka myślowych kroków dalej. Doganianie jej było trudnym zadaniem dla świeżo upieczonej dziewiętnastolatki. Ale starała się ze wszystkich sił.
Nie chciała, by kuzynka miała o niej złe zdanie.
— To rośliny, które rosną tam, gdzie się im podoba — odpowiedziała z łagodnym uśmiechem na ustach. Czasami chciała być takim czarnym bzem. Gdzieś na skraju świetlistej łąki rozpościerać szeroko ręce i dłonie, twarz wystawiać do ciepłego słońca, obsypać się zielenią listków i bielą dużych skupisk kwiatów. Może nie była to wolność, na pewno nie taka klasyczna, bo czarne bzy nie mogły się poruszać, ale sama myśl o tej beztrosce była wystarczająco piękna, aby podlewać owo nieśmiałe i może niemądre marzenie. — Te akurat mijam po drodze do rezerwatu. Czarny bez ma czarne owoce i białe kwiaty, można je smażyć w cieście naleśnikowym — dodała po chwili, miękkim i dziwnie rozmarzonym głosem, chociaż nie potrwało to szczególnie długo. Zaraz bowiem jej myśli pognały ku dziwnej reakcji kuzynki. Palce pozostały jeszcze przez jakiś czas w górze, jakby zupełnie niepewne, co zrobiły nie tak. Lecz im dłużej przeciągała się nieobecność Elviry, tym niżej opadała ręka, aż wreszcie Maria pozwoliła sobie zająć się czymś innym.
I tak oto znalazły się w punkcie krojenia. Na sekundę zatrzymała się w czynności, kątem oka tylko zerkając na Elvirę i faktycznie — poprawiła umiejscowienie małego palca, zaraz wznawiając swą pracę. Nie spodziewała się jednak, że zaraz padną kolejne słowa, dałabyś sobie radę w prosektorium. W jednej chwili twarz Marii straciła wszelkie kolory; wraz z nimi uciekł także zadowolony uśmiech, a dłoń, którą oprawiała rybę, zatrzymała się. Czuła, jak napinały się wszystkie jej mięśnie, zwłaszcza ten prawej ręki, ręki w której trzymała nóż. Nogi nagle stały się jakieś ciężkie, jakby zrobione z ołowiu, nie mogła nimi poruszyć. Za to bardzo chciała poruszyć ręką z nożem. Wyrzucić go, jak najdalej od siebie, nawet w ścianę. Myśl o prosektorium nie była przez nią tolerowana — gdy odwiedzała dom w Evesham, zawsze starała się omijać wejście do piwnicy, oddychać przez usta, gdy przypadkiem zaciągnęła się wymykającym się stamtąd zapachem formaliny. Nie pytała Elvirę o prosektorium i wyrzucała z głowy wszystkie myśli o nim, usilnie starając się, aby mówiły — a ona myślała — o wszystkim innym, tylko nie tamtym pomieszczeniu. W posiadaniu nieżywego w domu, nawet pod ziemią, było coś nie tylko strasznego, ale po prostu nieludzkiego. I nawet takie z pozoru niewinne przyrównanie umiejętności do krojenia trupów wydało się Marii nie tylko zupełnie nie na miejscu, ale po prostu przerażające. W klatce piersiowej zaczęła czuć palący ból. Nie oddychała, zupełnie zatrzymała się w szoku. Przez długi czas słyszała tylko szum krwi w uszach i chyba jej pulsowanie, i niby widziała, że Elvira zasiada przy stole, bo tak było wygodniej ścierać chleb na tarce, ale czy tak naprawdę za nią spoglądała?
Nie wiedziała.
Z szoku wyrwał ją jednak — a jakże, znowu, tak jak za każdym razem — głos kuzynki. Początkowo strasznie słaby, przebijał się do niej o wiele za wolno, aby było to normalne. Później jednak, gdy zmusiła się wreszcie do zaczerpnięcia oddechu, bo ból w klatce piersiowej stawał się nie do zniesenia, wszystko uderzyło ją ponownie.
Kuchnia. Jasność. Nóż w ręce. Ryba przed nią. Elvira przy stole. Pytanie o prezent.
Użyła tej okazji do odłożenia noża na bok. Przestąpiła krok, następnie kolejny, aby spod sukienki wyciągnąć wreszcie wisiorek z głową jednorożca, prezent od Elviry na dziewiętnaste urodziny Marii.
— Jest cudowny — wyszeptała wreszcie, z trudem, bo gardło i wnętrze ust wciąż miała suche. Potrzebowała chwili, aby ślinianki znów zaczęły działać, przełknęła ślinę moment później. — Dziękuję — dodała, pochylając się nad Elvirą, aby zamknąć ją w swoich ramionach. Tylko na chwilę. Tyle, by nie sprawiać jej dyskomfortu. Tyle, by wyrazić własną wdzięczność. Gdy tylko odstąpiła od stołu, a przez to również od starszej blondynki, zwróciła się w stronę ryby. I noża. Spokojnie Mario, dasz sobie radę. I dała. Zakończyła obrabianie ryby, a widząc przez ramię, że Elvira dalej tarkowała chleb, umyła od razu ręce, a następnie kamionkę. Wino nie przygotuje się samo. Ostrożnie zaczęła umieszczać kwiatostany bzu w kamionce, a następnie sięgnęła po duży garnek. Dzięki niemu odmierzyła dokładnie cztery litry wody, do której dodała łyżkę octu i — na oko — sto gram cukru. Całość wymieszała przy pomocy chochli i chochelką właśnie przelewała do kamionki. Później mikstura powinna postać pod przykryciem przez jakieś dwanaście godzin, ale stać mogła właściwie wszędzie, nie musiało być ani przesadnie zimno, ani ciepło.
— Położysz patelnię na ogień? Ja zajmę się resztą.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach