Alfred Summers
AutorWiadomość
Wartość żywotności postaci: 235
żywotność | zabronione | kara | wartość |
81-90% | brak | -5 | 190 - 211 |
71-80% | brak | -10 | 166 - 189 |
61-70% | brak | -15 | 143 - 165 |
51-60% | potężne ciosy w walce wręcz | -20 | 119 - 142 |
41-50% | silne ciosy w walce wręcz | -30 | 96 - 118 |
31-40% | kontratak, blokowanie ciosów w walce wręcz | -40 | 72 - 95 |
21-30% | uniki, legilimencja, zaklęcia z ST > 90 | -50 | 49 - 71 |
≤ 20% | teleportacja (nawet po ustaniu zagrożenia), oklumencja, metamorfomagia, animagia, odskoki w walce wręcz | -60 | ≤ 48 |
10 PŻ | Postać odczuwa skrajne wycieńczenie i musi natychmiast otrzymać pomoc uzdrowiciela, inaczej wkrótce będzie nieprzytomna (3 tury). | -70 | 1 - 10 |
0 | Utrata przytomności |
Karabin & naboje
(pole opcjonalne - możesz je usunąć)
Nazwa 1
(pole opcjonalne - możesz je usunać)
Nazwa 2
(pole opcjonalne - możesz je usunąć)
zima, 1952 | kina & alfred | burdel
Lubił jej bezpośredniość - w świecie, w którym mało co potrafiło go ruszyć, szarpnąć jakąś strunę, jej bezpardonowość sprawiała, że czul coś. Nie umiał tego nazwać, nie było to intensywne, ale i tak zajmowało jego uwagę, ściągało na siebie całą koncentrację i sprawiło, że chociaż na tę chwilę, na tę godzinę był tu i teraz a nie tam i kiedyś.
lipiec, 1945 | michael& alfred | londyński pub
Minęło aż pięć (długim, morderczych, wycieńczających) lat od ich ostatniego spotkania. Pięć lat, które na twarzy Alfiego pozostawiły bruzdy godne piętnastu. Charakterystyczna zmarszczka między brwiami pogłębiła się, podobnie jak bruzdy na czole. Niegdyś pszeniczna czupryna teraz mieniła się przy skroniach srebrem, przebijającym się nie śmiało. No i zapadnięte policzki; twarz powoli odzyskiwała kolory, bo chociaż spiżarnia w Birmingham nie zachwycała zapasami, to stawiała na nogi szybciej niż serwowane przez polową kuchnię dania. Koszula wisiała na nim, jak u stracha na wróble, palce nosiły jeszcze czerwone znamiona, a pod materiałem skrywał się już znacznie mniejszy opatrunek po ranie postrzałowej.
ósmy kwietnia | alfred & thalia | tereny wokół doliny
- Dobrze cię... widzieć - rzucił, wahając się pod koniec, bo przecież zakryła mu właśnie oczy, czyż nie? Tak czy inaczej intencja była szczera - szczególnie w tych czasach, kiedy kontakt był utrudniony. Miło było odnaleźć znajomą twarz, jest to pewnego rodzaju ulga
dziesiąty kwietnia | leta & alfred | jadalnia
A chęć uspokojenia myśli okraszona sympatią do pani Evans sprawiła, że dzisiejszego popołudnia Alfie stał na drabinie przy kurniku. Pogoda sprzyjała pracom porządkowo-remontowym, słońce nieśmiało wychylało się nieśmiało zza chmur. Promienie przyjemnie tańczyły na karku. Alfred co prawda nie mógł nazwać się mistrzem w dziedzinie majsterkowania, natomiast przez trzynaście lat zdobył podstawową wiedzę, która pozwalała mu na uporanie się z takimi drobnymi usterkami
dwunasty kwietnia| leta & hector & alfred| salon
Padnij! Padnij!!
Nierówny oddech blokował mu głos. Tylko raz spojrzenie przekonane o beznadziejności swojego położenia sięgnęło ich twarzy, nie rozumiejąc czemu jeszcze stoją. Ta zaskakująco jasna myśl wybrzmiała w chaosie panującym w jego głowie. Dopiero wtedy osunął się na ziemię. Rzeczywistość ścierała się z iluzją. Ta anomalia w ich zachowaniu (tak nie zachowują się ludzie w czasie wojny) sprawiła, że coś pękło. Osunął się na ziemię, między płytkimi oddechami bełkocząc. No właśnie, co? Słowa modlitwy? Mantry? Wołał o pomoc czy przeklinał? Między zlepkami cichych dźwięków w końcu wybiły się trzy słowa.
- Nie. Mogę. Oddychać
Nierówny oddech blokował mu głos. Tylko raz spojrzenie przekonane o beznadziejności swojego położenia sięgnęło ich twarzy, nie rozumiejąc czemu jeszcze stoją. Ta zaskakująco jasna myśl wybrzmiała w chaosie panującym w jego głowie. Dopiero wtedy osunął się na ziemię. Rzeczywistość ścierała się z iluzją. Ta anomalia w ich zachowaniu (tak nie zachowują się ludzie w czasie wojny) sprawiła, że coś pękło. Osunął się na ziemię, między płytkimi oddechami bełkocząc. No właśnie, co? Słowa modlitwy? Mantry? Wołał o pomoc czy przeklinał? Między zlepkami cichych dźwięków w końcu wybiły się trzy słowa.
- Nie. Mogę. Oddychać
czternasty kwietnia | kina & alfred | park rzeźb
Odwracając się plecami do krzyków już wiedział, że czekała go bezsenna noc, obciążona zdradzieckimi podszeptami wyrzutów sumienia. Bliźniaczo brzmiące krzyki miały wypełznąć ze swojej nory, wbijając pazury w ściany jego świadomości. Teraz jednak dominowało paraliżujące uczucie strachu - spowodowane przez te same wspomnienia rozlewające się goryczą w ustach. Odwrócił się. To nie moja wojna, marne usprawiedliwienie pozwoliło mu się odwrócić plecami. Pozwolił jej się prowadzić, na jej barkach pozostawiając odpowiedzialność za kierunek. Byle jak najdalej stąd.
- Żaden ze mnie dżentelmen - odparł, zerkając w jej kierunku
- Żaden ze mnie dżentelmen - odparł, zerkając w jej kierunku
siódmy maja| michael & alfred| wistmans wood
Czyżby to był on? Ucieleśnienie wspomnień tak odległych, że zdawały się należeć do kogoś innego, do chłopca o złotym sercu i srebrnym uśmiechu, który z ufnością patrzył na świat. Ufnością, której teraz na próżno było szukać w spojrzeniu zagubionego żołnierza.
jedenasty maja| michael & alfred| stolik na tyłach
Mógł przyznać, że poczuł ukłucie fizycznego bólu powodowaną bezradnością wobec krótkiego pytania, na które miał równie krótką odpowiedź. - Nie wiem - nie umiał mu na to odpowiedzieć. Krótkie wyrażenie będące jednocześnie jego najszczerszą spowiedzią i najokrutniejszym wyrokiem. Bowiem nie miał dla niego lekarstwa, nie miał dla niego pocieszających słów, że czas potrafił zasklepić rany. Nie jego. Co poranek ciężko podnosił głowę z poduszki i - chociaż nie przyznawał się do tego nawet przed swoim lustrzanym odbiciem - za każdym razem kładł ją ponownie, łudząc się, że to już ostatni raz. A potem kolejny poranek zaglądał przez okno, znowu słyszał syczenie wstawionego czajnika z wodą i schodził na herbatę.
piętnasty maja | castor & alfred | szarodrzewo z nuneaton
- Możesz iść? - zagadnął, a spojrzenie stalowych oczu obiegło szczupłą sylwetkę. Nie chciał tego okazać, ale marzył, aby zniknąć stąd jak najszybciej, aby obraz rozpościerający się przed jego oczami zniknął. Zadaniowość - to nadal trzymało go w ryzach. W głowie pojawiały się pytania, co dalej? Powinni zabrać ich różdżki? Tak robili na wojnie, zabierali przydatny sprzęt.
Nie, nie. Miałem już tam nie wracać, odezwał się drżący głos.
Nie, nie. Miałem już tam nie wracać, odezwał się drżący głos.
siedemnasty maja | castor & alfred & mama | zapiecek
Dlatego walczył ze sobą dwa długie dni, nim sięgnął po papierosa. Szczupła sylwetka skrywała się w kłębach papierosowego dymu.
Spokój.
A raczej jego marna namiastka, która pozwoliła uspokoić drżenie dłoni, które wolne od pracy trzęsły się z zimna. Gdy dym się przerzedził, pozwalając mu dostrzec twarze przechodniów, których witał skinięciem głowy, wśród obcych twarzy ujrzał tę, która od kilku dni wkradała się w jego myśli. - Castor! -
Spokój.
A raczej jego marna namiastka, która pozwoliła uspokoić drżenie dłoni, które wolne od pracy trzęsły się z zimna. Gdy dym się przerzedził, pozwalając mu dostrzec twarze przechodniów, których witał skinięciem głowy, wśród obcych twarzy ujrzał tę, która od kilku dni wkradała się w jego myśli. - Castor! -
dziewiętnasty maja | hector & alfred | gabinet hectora
- Złamana kość zrastała się - potrzebowała mniej bądź więcej czasu, wsparcia mugolskich protez bądź magomedycznych mikstur, ale w końcu, zrastała się.
Czy w taki sam sposób scalało się złamanego człowieka? Człowieka, który był naocznym świadkiem okrucieństw tak bestialskich, że chciał pozbyć się własnych oczu, chociażby zaraz. Człowieka, którego pokonał ciężar jego własnych doświadczeń.
Czy w taki sam sposób scalało się złamanego człowieka? Człowieka, który był naocznym świadkiem okrucieństw tak bestialskich, że chciał pozbyć się własnych oczu, chociażby zaraz. Człowieka, którego pokonał ciężar jego własnych doświadczeń.
trzynasty maja | anne & alfred | teatr na klifach
Wraz z ulgą przychodziło świadomość.
Posłaniec śmierci.
Kostucha deptała mu po piętach, ale uciekał jej o włos.
Zamiast tego niósł jej brzemię, jej klątwę.
Chociaż w jego głosie pobrzmiewała wątpliwość, serce już wiedziało.
Wszędzie rozpoznałby te oczy. Z domieszką niepewności i nadziei. Takiego wzroku się nie zapomina. Nie kiedy tańczyły zaplątane w niebieskozielone niteczki. Wtedy ona była mniejsza. Znacznie mniejsza, na tyle, że mogła schować się za komodą.
Posłaniec śmierci.
Kostucha deptała mu po piętach, ale uciekał jej o włos.
Zamiast tego niósł jej brzemię, jej klątwę.
Chociaż w jego głosie pobrzmiewała wątpliwość, serce już wiedziało.
Wszędzie rozpoznałby te oczy. Z domieszką niepewności i nadziei. Takiego wzroku się nie zapomina. Nie kiedy tańczyły zaplątane w niebieskozielone niteczki. Wtedy ona była mniejsza. Znacznie mniejsza, na tyle, że mogła schować się za komodą.
szósty czerwca | lawrence & alfred | zatoka robin hooda
- Przecież obiecałem, że nie zapomnę - rzucił, a w głosie słychać było uśmiech, który rzadko pojawiał się na jego twarzy. Po raz pierwszy właściwie śmiały się także jego oczy, bo w morzu nieszczęścia i ludzkiej tragedii znalazło się miejsce na właśnie takie momenty, gdzie brat odnajduje brata.
dwudziesty czerwca| nanette & alfred | zamknięta piekarnia
Czy nadal tam stała? Czy za ladą wciąż stała dziewczyna o cudownym uśmiechu, który prawie obudził w nim nadzieję? Nie chciał dopuścić zszarganych nerwów do głosu, bo te podsuwały mu na talerzu wspomnienia z bezksiężycowej nocy, gdzie zamiast twarzy nieznajomej, leżącej w bezruchu na brudnej posadzce chodnika, widział Nanette.
KIEDY? | KTO? | GDZIE?
OPIS
Alfred Summers
Szybka odpowiedź