Maria Multon
AutorWiadomość
Wartość żywotności postaci: 240
żywotność | zabronione | kara | wartość |
81-90% | brak | -5 | 194 - 216 |
71-80% | brak | -10 | 170 - 193 |
61-70% | brak | -15 | 146 - 169 |
51-60% | potężne ciosy w walce wręcz | -20 | 122 - 145 |
41-50% | silne ciosy w walce wręcz | -30 | 98 - 121 |
31-40% | kontratak, blokowanie ciosów w walce wręcz | -40 | 74 - 97 |
21-30% | uniki, legilimencja, zaklęcia z ST > 90 | -50 | 50 - 73 |
≤ 20% | teleportacja (nawet po ustaniu zagrożenia), oklumencja, metamorfomagia, animagia, odskoki w walce wręcz | -60 | ≤ 49 |
10 PŻ | Postać odczuwa skrajne wycieńczenie i musi natychmiast otrzymać pomoc uzdrowiciela, inaczej wkrótce będzie nieprzytomna (3 tury). | -70 | 1 - 10 |
0 | Utrata przytomności |
Zazwyczaj: Różdżka, miotła (Zmiatacz 5; S:10, Z:13, W:5, O:2), sakiewka (10PM), czarna peleryna i buty (komplet; +27 do skradania, +1 do zwinności, +7 do efektów magii maskującej, pozwala na unikanie zaklęć o mocy wyższej niż 100, bezszelestne poruszanie się [buty]), świstoklik typu I (biała wstążka do włosów), runa przemykającego cienia (+10 na rzuty k100: ukrywania się i spostrzegawczości)[/hide]
Butelka malinowych perfum
Znaleziona w trakcie zbierania malin w lesie w Yorkshire w połowie czerwca 1958. Została podrzucona przez elfa w krzaku malin. Intensywnie pachnie malinami, z czasem stała się ulubionym i nieodłącznym zapachem Marii.
Gwiazdka, Łuna i Iskierka
Ukochani pupile Marii. Gwiazdka jest z nią najdłużej. Została zakupiona w wakacje przed pierwszym rokiem nauki w Beauxbatons. Jest wierną towarzyszką Marii, z łatwością pokonującą długie dystanse i dostarczającą przesyłki w nienaruszonym stanie. Łuna i Iskierka zostały zakupione przez Marię w czerwcu 1958 roku na targu w Dolinie Godryka. Są samiczkami puszków pigmejskich o fioletowo-różowym umaszczeniu. Maria pomagała im w dorastaniu, przez cały czas spędzony w domu nosząc je przy sobie, w specjalnie uszytym przez siebie fartuszku z dwoma kieszonkami na piersiach. W momencie kupowania Łuna i Iskierka były zbyt małe na samodzielne funkcjonowanie, ale dzięki pomocy Marii rosną i rozwijają się zdrowo.
Zaklęte spinki
Zaklęte spinki do włosów w kształcie kwiatów białej lilii. Maria zakupiła je sobie w trakcie obchodów Brón Trogain w Londynie. Magiczne zdobienia spinek przedstawiają zamykające się i otwierające na przemian ulubione kwiaty Marii i stały się jedną z jej ulubionych ozdób.
Medalion w kształcie jednorożca
Medalion w kształcie jednorożca został podarowany Marii przez Elvirę w dniu jej dziewiętnastych urodzin. Wykonany przez Primrose Burke medalion stworzony został ze złota, chalkanytu, kości zwierzęcej, żywicy oraz ametystu oraz ozdobiony runą dumnej pawęży. Wspomaga Marię w trakcie rzucania zaklęć obronnych.
Broszka-jaskółka
Prezent urodzinowy podarowany przez lady Imogen Travers. Dzięki przypiętej do piersi broszce w kształcie jaskółki Maria zyskała miano "Jaskółeczki" w trakcie zabawy weselnej w Castle Rising w Norfolk. Ze względu na jej wartość, Maria stara się ubierać ją wyłącznie na ważne okazje i do odświętnych ubrań.
Zawieszka runiczna
Zamówiona u Everetta Sykes zawieszka dotarła do Marii na początku lipca 1958. Składniki do jej stworzenia zostały jej wciśnięte przez jednego szczególnie rozgadanego kupca, zaś zawiązanie znajomości z twórcą talizmanów pozwoliło Marii na wykorzystanie lawy wulkanicznej w szczytnym celu. Talizman pełni funkcję ochronną i jest przez Marię noszony przez większość czasu - wszak pomaga jej w ukrywaniu się i wcześniejszym dostrzeganiu zagrożeń.
Zmiatacz 5
Bardzo droga i bardzo dobrej jakości miotła była pierwszym prezentem, jaki Maria otrzymała od Elviry i jej pierwszą, prawdziwie własną rzeczą. Jest to ukochany środek transportu Marii, dziewczyna dba o miotłę momentami lepiej niż o samą siebie, dlatego bardzo ciężko dostrzec jakiekolwiek ślady jej użytkowania pomimo upływających miesięcy. Jest w stanie udźwignąć do 150 kilogramów, co czyni ją nie tylko doskonałą miotłą wyścigową, ale także awaryjnym środkiem podróży dla dwóch osób.
▲ tablica
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Ostatnio zmieniony przez Maria Multon dnia 17.02.24 19:35, w całości zmieniany 9 razy
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
XI 1954 | Celine | Duszne noce
Jasny zamek ulokowany między szczytami Alp rzadko kiedy pogrążał się w ciszy. Cichł, to prawda, momentami potrafił imitować bezdźwięk niemalże perfekcyjnie, lecz uszy, które przyzwyczajone były do wyłapywania każdej zagubionej nuty, każdego szeptu niosącego poetyczne ukojenie lub zupełnie przesiąknięte prozą ostrzeżenie, potrafiły — przy odpowiednim skupieniu i okazji — przebić się przez tę fasadę, złapać w locie to, co nieuchwytne dla innych, mniej skupionych na dziwach zamku, tych, którzy patrzeć woleli tylko tam, gdzie padało światło.
We śnie | Odetta | Jolly Sailor Bold
Nie do końca było wiadomo, co ostatecznie pchnęło Marię na morze. Pozostawieni w Gloucestershire i Worcestershire Multoni mówili, że nie mają pojęcia, gdzie znajduje się ich krewna. Stare koleżanki wspominały z tajemniczymi, choć melancholijnymi uśmiechami na ustach, że Maria zawsze lgnęła do natury i może las znudził jej się wreszcie, że musiała spróbować smaku słonego powietrza. Jeden ze znajomych z czasów szkolnych chciał kiedyś przywołać anegdotę, zmyśloną oczywiście na miejscu, że wdał się kiedyś z Marią w dyskusję na temat odległych Wysp Galapagos i że czarownica zapewniła go wtedy, że odwiedzi ją kiedyś i udokumentuje wszystkie żyjące tam gatunki zwierząt. Jedna tylko półwila pamiętać mogła zacięty wyraz twarzy Multon, gdy syczała na suchym lądzie, a nurkując głęboko w wodę mówiła już płynnym trytońskim. Język ten był trudny do opanowania, ale blondynce w takich chwilach nie brakło determinacji koniecznej, by osiągnąć swój wymarzony cel.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Ostatnio zmieniony przez Maria Multon dnia 13.08.22 14:04, w całości zmieniany 3 razy
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
7 IV | Ian | Stadion Jastrzębi z Falmouth | Z
Powinna była wcześniej. Wcześniej odwiedzić stadion Jastrzębi z Falmouth, dowiedzieć się wszystkiego, co działo się w przeciągu ostatniego roku szkolnego, czy niepokoje, o których pisały w listach siostry, nie wpłynęły jakoś na to, co działo się w sporcie. Nie powinny, myślała sobie zawsze, gdy wyrzuty sumienia odzywały się głośniej. Bo w normalnym świecie, tym, do którego przywykła przebywająca przez zdecydowaną większość wojennego konfliktu za granicą Maria, nie było miejsca na mieszanie sportu i polityki.
8 IV | Thomas | Jezioro
Czy to jeden z tych niewielu dni, w których nie musiała martwić się o przemoczenie noszonego przez nią kożuszka? Od końca marca wydawało jej się, że nie było dnia, w którym nie wróciłaby do domu zupełnie zmoknięta. Dziś pracę w rezerwacie skończyła wyjątkowo wcześnie, a drogi do domu wcale nie wydawały się tak kusząco naglące co zazwyczaj. Pragnąc skorzystać z pogody, choć dalej było zimno, postanowiła zawędrować więc — gdzieś dalej niż do Okruszka, zobaczyć świat, angielski krajobraz, od którego zdążyła się przecież niemal zupełnie odzwyczaić. Zamiast odbić więc na północny wschód, wybrała też wschód, lecz południowy. Nie zauważyła nawet, kiedy las znajdujący się pod nią (mknęła przecież na miotle, jak zawsze) zaczął się delikatnie przerzedzać, aż wreszcie przeobraził się w coś, co Marii zdawało się być najbardziej podobne do mokradła. Zmarszczony lekko w niezadowoleniu efektem wycieczki nosek dał światu obraz skonfliktowanych uczuć Multon. Z jednej strony bowiem na mokradłach takich jak to można było się wiele nauczyć, w szczególności obserwując zamieszkujące tam stworzenia — tak magiczne, jak i nie. Z drugiej jednak strony Maria pragnęła przede wszystkim odpoczynku. Może trochę zabawy. Dojrzenia pięknej okolicy, może nawet charakterystycznego dla zbiorników wodnych zapachu wilgoci. Na mokradłach trzeba było mieć oczy szeroko otwarte, najlepiej jeszcze kręcić się wokół, by mieć widok na wszystko, co dzieje się w najbliższej okolicy. Była jednak zbyt zmęczona na takie skupienie, dlatego z pewnym rozczarowaniem, cichym, niemal niesłyszalnym westchnieniem zawróciła miotłę, gotowa na powrót do domu. W pełni poddawszy się temu, że może niedane jest dziewczętom takim jak ona — zupełnie niewyróżniającym się spośród tłumu podobnych jej szarych myszek — podziwiać piękna przyrody, tego klasycznego, utrwalanego pociągnięciami pędzli malalarzy, nie takiego dla koneserów, zamykanych w słowach poetów, którzy ciemną leśną knieją i zaklętymi w niej dziwami wczepiali się w serca czytelników, niczym matagot pazurami w swą ofiarę. Może tak miało być? Może nie zawsze dało się dojrzeć to, co się chciało? Może przyroda w miejscach takich jak te odpowiadała przede wszystkim temu, co w sercu patrzącego?
9 IV | Oyvind | Wejście | Z
Wiadomość o ponownym uruchomieniu Sieci Fiuu był dla Marii informacją, którą zasłyszała nigdzie indziej jak w budynku zarządu rezerwatu jednorożcy. Nie czytała gazet — przynajmniej w przeciągu ostatnich kilku miesięcy nie miała na to zarówno czasu, ani ochoty. Ojciec mówił jej, że wojna nie zbliża się do ziem Parkinsonów — tak rodzinne Worcestershire, jak i Gloucestershire, w którym zamieszkiwała samotnie młoda panna Multon miały być terenami bezpiecznymi od terrorystycznej działalności Zakonu Feniksa. A jednak każdego dnia z gazet krzyczano o kolejnych okropnościach, młode serce drżało ze strachu, choć rozum próbował wyprzeć wiadomości, nie pozwolić im zagnieździć się w pamięci. Podróżowanie przy pomocy miotły, tak przecież ukochane przez dziewczę, nie było jednak bezpiecznym środkiem do dalekich podróży. Chcąc odwiedzić sklep z artykułami krawieckimi w Londynie, wolała zatem skorzystać z dobrodziejstwa własnego kominka. Starsza pani, od której kupiony został Okruszek, wspominała, że kociołek podpięty był do sieci, ale blondynka nie miała jeszcze okazji wypróbować jego działania.
10 IV | Elvira | Wejście do rezerwatu | Z
To miał być dzień jak co dzień.
Maria pracowała w rezerwacie już niemalże pół roku — to jednocześnie dużo i skrajnie mało, w porównaniu z doświadczeniem, jakie prezentowały starsze od niej koleżanki. Wszystkie poruszały się z niewymowną gracją, wodziły uważnym spojrzeniem za istotami, które poprzysięgły chronić, a las, na którego terenie znajdował się rezerwat, stawał się ich drugim domem. Zima nie była łaskawa dla nikogo, a w szczególności nie dla pracujących zazwyczaj na zewnątrz panien. Maria musiała więc starać się, jak tylko mogła, by zapewnić sobie jak najwięcej ciepła. I tak oto, jeszcze dzisiaj ubrana była w jasnobrązowy, zapięty pod szyję kożuszek, na głowie wciąż miała dzierganą czapkę, spod której wystawał długi, gruby warkocz. Spódnica — jak do pracy — była nieco krótsza, miast do ziemi sięgała bowiem do połowy łydki, a to, co wystawało spod jej materiału, zakryte było przez długie, skórzane buty o grubej podeszwie.
Maria pracowała w rezerwacie już niemalże pół roku — to jednocześnie dużo i skrajnie mało, w porównaniu z doświadczeniem, jakie prezentowały starsze od niej koleżanki. Wszystkie poruszały się z niewymowną gracją, wodziły uważnym spojrzeniem za istotami, które poprzysięgły chronić, a las, na którego terenie znajdował się rezerwat, stawał się ich drugim domem. Zima nie była łaskawa dla nikogo, a w szczególności nie dla pracujących zazwyczaj na zewnątrz panien. Maria musiała więc starać się, jak tylko mogła, by zapewnić sobie jak najwięcej ciepła. I tak oto, jeszcze dzisiaj ubrana była w jasnobrązowy, zapięty pod szyję kożuszek, na głowie wciąż miała dzierganą czapkę, spod której wystawał długi, gruby warkocz. Spódnica — jak do pracy — była nieco krótsza, miast do ziemi sięgała bowiem do połowy łydki, a to, co wystawało spod jej materiału, zakryte było przez długie, skórzane buty o grubej podeszwie.
15 IV | Elvira, Cassandra, Odetta, Belvina, Claire, Tatiana, Primrose | Front, Pokój gościnny
Dzień — dla obu panien Multon — rozpoczął się zapewne sporo wcześniej niż dla szanownych zaproszonych gości.
Zgodziwszy się na pomoc w przyszykowaniu poczęstunku, Maria miała zamiar wykonać swoje obowiązki z takim samym zaangażowaniem i dbałością o szczegóły, jakby robiła to na uprzejmą prośbę (przecież nie rozkaz, czy polecenie, to było ponad nimi) zarządzających rezerwatem lordów Broadway Tower. Słońce nie zdążyło jeszcze wstać, gdy świece rozświetliły niewielką powierzchnię Okruszka, wspomagając ją w działaniach. Z kufra, w którym trzymała swoje ubrania, wybrała dwa zestawy, które ułożyła wpierw na łóżku, zastanawiając się, czy będą pasować do mocnych, wysokich do połowy łydki, wiązanych butów, które nosiła na co dzień. Rozmyślanie nie trwało jednak długo — prędko pojęła, że butów miała jedynie trzy pary. Tę, którą mordowała przez cały okres jesienno—zimowo—wczesnowiosenny, drugą parę przeznaczoną na okres wiosenno—letni oraz pantofelki na szczególne okazje, błękitne z jasną sprzączką, będące częścią jej szkolnego mundurka. Skoro były na szczególne okazje, należało je ze sobą zabrać. Spoczęły więc w skórzanej, szczerze wysłużonej torbie, wraz z najlepszymi ubraniami, które miała do swojej dyspozycji, książką kucharską, odręcznymi notatkami z przepisami oraz puszką zbożowej kawy, o którą prosiła ją Elvira. Na sam koniec, przed samym wyjściem, Maria wróciła się jeszcze do łazienki, do pakunku dorzucając jedyną posiadaną przez siebie szminkę, w kolorze zgaszonego różu — urodzinowy prezent od najstarszej z sióstr. Tak przygotowana wsiadła na miotłę, by wśród zacinającego, mroźnego mimo wszystko deszczu, skryta przed światem przy pomocy własnoręcznie szytego kożuszka, czapki i szalika, przebyć drogę między Gloucestershire a Worcestershire, ostatecznie lądując przed domem kuzynki, nad rzeką Avon.
Zgodziwszy się na pomoc w przyszykowaniu poczęstunku, Maria miała zamiar wykonać swoje obowiązki z takim samym zaangażowaniem i dbałością o szczegóły, jakby robiła to na uprzejmą prośbę (przecież nie rozkaz, czy polecenie, to było ponad nimi) zarządzających rezerwatem lordów Broadway Tower. Słońce nie zdążyło jeszcze wstać, gdy świece rozświetliły niewielką powierzchnię Okruszka, wspomagając ją w działaniach. Z kufra, w którym trzymała swoje ubrania, wybrała dwa zestawy, które ułożyła wpierw na łóżku, zastanawiając się, czy będą pasować do mocnych, wysokich do połowy łydki, wiązanych butów, które nosiła na co dzień. Rozmyślanie nie trwało jednak długo — prędko pojęła, że butów miała jedynie trzy pary. Tę, którą mordowała przez cały okres jesienno—zimowo—wczesnowiosenny, drugą parę przeznaczoną na okres wiosenno—letni oraz pantofelki na szczególne okazje, błękitne z jasną sprzączką, będące częścią jej szkolnego mundurka. Skoro były na szczególne okazje, należało je ze sobą zabrać. Spoczęły więc w skórzanej, szczerze wysłużonej torbie, wraz z najlepszymi ubraniami, które miała do swojej dyspozycji, książką kucharską, odręcznymi notatkami z przepisami oraz puszką zbożowej kawy, o którą prosiła ją Elvira. Na sam koniec, przed samym wyjściem, Maria wróciła się jeszcze do łazienki, do pakunku dorzucając jedyną posiadaną przez siebie szminkę, w kolorze zgaszonego różu — urodzinowy prezent od najstarszej z sióstr. Tak przygotowana wsiadła na miotłę, by wśród zacinającego, mroźnego mimo wszystko deszczu, skryta przed światem przy pomocy własnoręcznie szytego kożuszka, czapki i szalika, przebyć drogę między Gloucestershire a Worcestershire, ostatecznie lądując przed domem kuzynki, nad rzeką Avon.
17 IV | Michael | Rękaw Praplatanów | Z
Kolejny, długi dzień w rezerwacie jednorożców dobiegł końca. Ten z pewnością lepszy był od poprzedniego — przyjęcie, które zorganizowała kuzynka Elvira pełne było dziwów i pierwszych razy, spośród których szczypiący płomień alkoholu na języku, w ustach i przełyku był chyba najdziwniejszym, najmocniejszym (a bo i pierwszym tego rodzaju) odczuciem w trakcie całego wieczoru. Następnego dnia z trudem wzniosła się z pościeli, nie do końca pewna, gdzie tak właściwie była. Szumienie, które rozlegało się w jej głowie wieczorem, nie było wcale takie złe — trochę zabawne, trochę łaskoczące, przytłumiające zmysły. Wokół same kobiety, chyba zero zagrożenia, wszystkie wyglądały na dojrzałe, w pewien sposób odpowiedzialne, a Maria, oddając się swemu młodzieńczemu zawierzeniu, nie kwestionowała tego, co działo się później. Szum poranny był jednak o wiele gorszy — skronie pulsowały, świat wydawał się jeszcze większy i jeszcze bardziej głośny niż zazwyczaj. Konieczność pracy w takim stanie nie była niczym, na co czekała z zapartym tchem, jednak praca fizyczna, przebywanie na świeżym powietrzu z pewnością miało dobry wpływ na jej samopoczucie.
24 IV | Elvira | Sypialnia Elviry | Z
Elvira, choć nie miały się przecież zobaczyć pierwszy raz — dalej wydawała się zagadką. Do tego stopnia, że Maria niekoniecznie wiedziała, jak do tej zagadki podejść. Z początku dała się poznać jako nieco zdystansowana, ale w pewien zdolny do wychwycenia sposób przejęta losem swej rodziny, a przez to także losem Marii. Zdołała dopingować ją już kilka razy w tak krótkim wycinku czasu, zaprosiła na przyjęcie, na którym bawiło się tyle niezwykłych, szczególnych kobiet, w pewnym sensie oferowała bezpieczeństwo i ciepło, w drugim zaś — przez ostatnio nadchodzące listy — obdzierała ją z resztek nadziei, że wojna to tylko wymysł kogoś w Londynie, w przejętym przez siły ministerialne Warwickshire, ale nie tutaj, nie w Worcestershire, nie w Gloucestershire. Najgłośniej w głowie dudnią echa słów o losach dziewczyn jej podobnych. Utrata niewinności, skaza, zbezczeszczenie — one wszystkie są przecież podświadomymi lękami Marii, tymi, z których nie zwierza się nikomu, ale które zmuszają ją ostatnimi czasy do oglądania się częściej przez ramię, które śnią się od kilku dni, budząc ją oblaną potem tak zimnym, jak ostrze noża tego szubrawca, który rozciął jej kożuszek na plecach, a który zszyła jeszcze przed tym, jak przystąpiła do pracy nad kamizelką zamówioną przez Elvirę.
29 IV | Celine | Stadion Harpii | Z
Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo uwielbiała latać. Była przecież stworzeniem ziemnym, to na niej przyszło jej pracować, to w powiązaniu z gruntem znajdowała sposoby na spełnienie swego największego marzenia. Jednorożce stąpały po niej ostrożnie, z wrodzoną gracją, a ona mogła je tylko obserwować, próbować naśladować, nauczyła się wreszcie poruszania tak cicho, jak mała myszka, niemal zupełnie niezauważona. Bo prawda była taka, że nie było czego zauważać — Maria od zawsze była osobą przeciętną, gubiącą się w tłumie, zupełnie zwyczajną. A jednak ciągnęło ją do niebios. Do wyciągnięcia głowy w górę, przyjrzenia się jasnym obłokom, do porywów wiatru szarpiących za jej szaty, gdy — jak teraz — przecinała niebo na swej miotle, mknąc na spotkanie z przyjaciółką.
4 V | Anne | Park Exmoor | Z
Wreszcie zrobiło się cieplej.
Kwiecień nie oszczędzał nikogo — a przede wszystkim Marii, która przez lata nauki we Francji odwykła niemal zupełnie od standardowego, mokrego angielskiego klimatu. Nie byłoby jeszcze tak zupełnie źle, gdyby nie fakt, że niemal całość jej obowiązków zawodowych zakładała przebywanie poza bezpiecznym schronieniem czy to budynku zarządu, czy jakiegokolwiek innego schronienia przed zacinającym wciąż, zimnym deszczem. Caelum stało się więc jej drugą naturą, podobnie jak szukanie każdego skrawka materiału, którym mogłaby podszyć wysłużone już przez zimę i lata ubranie. Dni mknęły, przesypywały się przez palce podobnie do ziarenek piasku, łapanych zachłannie przez dzieci, ale tak jak z wszystkim na świecie, czas przecież nie stał w miejscu, niósł za sobą nowe, a to nowe właśnie oznaczać miało — jak raz! — coś dobrego.
Kwiecień nie oszczędzał nikogo — a przede wszystkim Marii, która przez lata nauki we Francji odwykła niemal zupełnie od standardowego, mokrego angielskiego klimatu. Nie byłoby jeszcze tak zupełnie źle, gdyby nie fakt, że niemal całość jej obowiązków zawodowych zakładała przebywanie poza bezpiecznym schronieniem czy to budynku zarządu, czy jakiegokolwiek innego schronienia przed zacinającym wciąż, zimnym deszczem. Caelum stało się więc jej drugą naturą, podobnie jak szukanie każdego skrawka materiału, którym mogłaby podszyć wysłużone już przez zimę i lata ubranie. Dni mknęły, przesypywały się przez palce podobnie do ziarenek piasku, łapanych zachłannie przez dzieci, ale tak jak z wszystkim na świecie, czas przecież nie stał w miejscu, niósł za sobą nowe, a to nowe właśnie oznaczać miało — jak raz! — coś dobrego.
12 V | Cassandra, Lysandra | Szpital Asfodela, Warwick | Z
Maj, wraz z nadejściem długo wyczekiwanej przez wszystkich wiosny, niósł ze sobą coś jeszcze; owoce kwietnia, miesiąca, który okazał się być dla Marii okresem niezwykle intensywnym, nabrzmiałym w emocje, nowe doświadczenia, spektakularne porażki oraz drobne sukcesy. Po deszczu jednakże zawsze przychodziło słońce, a wraz z nim nadzieja na lepsze, ciepło postanowień, że nigdy więcej nie powtórzy się tamtych błędów, duma z wyciągniętych wniosków. I choć spokojne życie w niewielkim domku w środku lasu w duecie z pracą z jednorożcami mogłoby skutecznie wystarczyć Marii do końca życia — otrzymany list z prośbą o pomoc w porządkach w starym szpitalu w mieście Warwick ucieszył ją niesamowicie, na kilka rozdzielnych od siebie sposobów.
13 V | Laurence | Wejście do rezerwatu | Z
Z każdym mijającym dniem robiło się coraz goręcej, ale to właśnie sprawiało, że praca na zewnątrz była zdecydowanie bardziej znośna. Czasami w budynku zarządu rezerwatu Maria i jej koleżanki siedziały skupione wokół rozpalonego kominka, przysłuchując się trzaskom mokrego drewna dorzucanego do płomienia, próbując opanować drżenie z zimna i przynajmniej trochę osuszyć ubrania, zanim wyjdą na zewnątrz raz jeszcze, sprawdzić, czy któryś z ich podopiecznych nie potrzebuje ich pomocy. Przeciągająca się zima i złe warunki atmosferyczne oddziaływały nie tylko na to, co oczywiste — rośliny ciężko znosiły spadki temperatur, ale Maria nie miała porównania do tego, jak sytuacja miała się rok wcześniej. We Francji wszystko wydawało się inne, lepsze, lżejsze jakieś, bez tego wszystkiego, co szarpało jej ojczyzną. Zima działała przecież też na ludzi, Majorie pociągała nosem znacznie częściej niż kiedykolwiek wcześniej, a i jej zwyczajowe rumieńce nie rozlewały się już po policzkach gładko, przypominały bardziej przypadkowe plamy, od których malowanie zaczynały dziewczęta szczęśliwie przydzielone do Harpii. Martwiła się o nią, ale najwyraźniej nie ona jedna. Majorie owinięta w szalik pomimo dość dobrej pogody, przecież dwadzieścia stopni to cudowny wynik, opuściła rezerwat wcześniej na polecenie jednej z zarządczyń, przez co Maria zmuszona była dopilnować wszystkich formalności związanych z zamykaniem rezerwatu samodzielnie.
14 V | Michael | Budka z kawą | Z
Słyszała, że w tym miejscu da się coś przehandlować.
Jeszcze nigdy nie potrzebowała mleka, jajek i tak bardzo, jak w tej chwili. Miała zebrane już trochę mąki, mogła z powodzeniem zabrać się za wyrabianie własnego chleba. A nawet jeżeli chleb byłby zbyt skomplikowany jak na jej jeszcze wciąż podstawowe umiejętności, to chociaż zrobiłaby jakiś placek, czy naleśniki, które można było nadziać dosłownie wszystkim. Z nadzieją w sercu oraz dziwną puszką w koszyku przymocowanym do miotły wzbiła się więc w przestworza, aby wylądować dopiero w niedalekiej odległości od nadrzecznej promenady. Wieści głosiły, że w okolicy powinna znajdować się budka z kawą, zazwyczaj wyjątkowo oblegana przez mieszkańców, a właściciel owej budki miał być człowiekiem, który nawet w najgorszym okresie kryzysu ekonomicznego potrafił uszczęśliwić kilkoro ludzi dziennie. Maria chwyciła więc miotłę w lewą rękę, po czym ustawiła się grzecznie w kolejce. Zapach kawy sam w sobie działał pobudzająco na jej zmysły — sama miała przecież do dyspozycji wyłącznie tę zbożową, którą przyniosła na przyjęcie organizowane przez Elvirę, ale kawie zbożowej daleko było przecież od tej zwykłej, mielonej, czy ziarnistej.
Jeszcze nigdy nie potrzebowała mleka, jajek i tak bardzo, jak w tej chwili. Miała zebrane już trochę mąki, mogła z powodzeniem zabrać się za wyrabianie własnego chleba. A nawet jeżeli chleb byłby zbyt skomplikowany jak na jej jeszcze wciąż podstawowe umiejętności, to chociaż zrobiłaby jakiś placek, czy naleśniki, które można było nadziać dosłownie wszystkim. Z nadzieją w sercu oraz dziwną puszką w koszyku przymocowanym do miotły wzbiła się więc w przestworza, aby wylądować dopiero w niedalekiej odległości od nadrzecznej promenady. Wieści głosiły, że w okolicy powinna znajdować się budka z kawą, zazwyczaj wyjątkowo oblegana przez mieszkańców, a właściciel owej budki miał być człowiekiem, który nawet w najgorszym okresie kryzysu ekonomicznego potrafił uszczęśliwić kilkoro ludzi dziennie. Maria chwyciła więc miotłę w lewą rękę, po czym ustawiła się grzecznie w kolejce. Zapach kawy sam w sobie działał pobudzająco na jej zmysły — sama miała przecież do dyspozycji wyłącznie tę zbożową, którą przyniosła na przyjęcie organizowane przez Elvirę, ale kawie zbożowej daleko było przecież od tej zwykłej, mielonej, czy ziarnistej.
20 V | Celine | Plaża | Z
Kiedy sowa Celine zastukała dziobem w okno Okruszka, Maria była właśnie w trakcie przygotowywania obiadu. Szczęśliwym trafem rodzina jednej z dziewcząt pracujących razem z nią w rezerwacie handlowała kurami — a Maria złapała się na tym, że tęskniła za mięsem. Ostatnim razem jadła je przecież w gościach, w trakcie przyjęcia wyprawionego przez jej starszą kuzynkę. Później cały kwiecień musiała radzić sobie z piątką śledzi, kolejną rybę znów sprezentowała jej Elvira, ale dieta Marii przede wszystkim oscylowała wokół tego, co mogła dostać w swe dłonie. Kwiecień spędziła więc przede wszystkim na zupach — tym cieńszych, im bardziej opróżniała się jej spiżarka. Zdobycie tej kury okazało się więc nie tylko niezwykle przyjemnym uśmiechem od losu, ale także wyzwaniem. Musiała poradzić sobie tak, żeby nie zmarnować nawet odrobiny, dlatego też dzisiaj w przytwierdzonym do miotły koszyku piknikowym znalazły się kanapki z razowego chleba posmarowane pastą z pieczonej papryki i plastrami przygotowanej przez Multon pieczonej piersi z kurczaka i plastrami buraka. Pamiętała, że Celine bardzo schudła od ich ostatniego spotkania, a choć nie miała zbyt wiele, starała się przygotować przyjaciółce poczęstunek, który da jej jak najwięcej siły. Nie wiedziała jednak, czy trafi w jej gusta, tak zupełnie. Palety smaków zmieniały się podobno raz na siedem lat, tak słyszała kiedyś, nie wiedziała nawet, czy była to prawda, ale co jeżeli półwili nie zasmakuje? Przeorna panna Multon spakowała ze sobą więc jeszcze coś, co trzymała na prawdziwie czarną godzinę. Jedyny plaster miodu, który trafił do niej jeszcze w końcu kwietnia, kilka dodatkowych kromek razowego chleba, gdyby chciały go zjeść właśnie na nim, tak na wszelki wypadek. Znalazło się miejsce na szczelnie zamkniętą karafkę pełną wody, a także cienki koc i biały ręcznik kąpielowy, Maria mówiła sobie, że na wszelki wypadek, wszak pływać nie umiała, ale mogła przecież spacerować w wodzie, po kolana, może po pas. Jeżeli Celine będzie chciała, obiecała jej przecież, że pójdzie za nią wszędzie, nawet w morską toń. Tak przecież robiły przyjaciółki.
1 VI | Garfield | Solsbury Hill | Z
Całe niebo jest różowe.
Dzień chyli się ku końcowi, ale właśnie teraz Solsbury Hill wygląda najpiękniej. Mariaż różu z żółcią i pomarańczami jest tak ślicznym widokiem, że Maria nie może powstrzymać się od drobnego westchnienia, przyciśnięcia drobnej dłoni do serca, rozgrzanej promieniami słonecznymi skóry skrytej pod materiałem skromnej, białej koszuli z podwiniętymi rękawami i haftami zdobiącymi wyprasowane kołnierzyki. Nadchodzący wieczór pachnie wilgocią i jest to dobry znak — cały dzień spędziła przecież panna Multon właśnie tutaj, przechadzając się ciągnącą się kilometrami łąką. Wypatrywała nadbiegającej z oddali leśnej zwierzyny, ciesząc się spokojem, o który przecież ostatnio było tak bardzo trudno; od wciągnięcia w meandry wojny, od zerwania oślepiającej opaski, którą nałożył jej na oczy ojciec, by w typowej dla siebie manierze nie pozwolić córce przejmować się wojną, minęły już dwa miesiące. Dziś jednak jest niedziela, niedziela szczególna, bo jutrzejszy poniedziałek nie oznacza wcale konieczności pójścia do pracy, dobrzy państwo Parkinson przedłużyli świętowanie dnia dziecka, pozwalając opiekunkom jednorożców na jeszcze jeden dzień wytchnienia. Maria może więc poświęcić się swej ulubionej rozrywce, spacerować wśród natury, korzystać z dnia, który powoli przeradza się w noc.
Dzień chyli się ku końcowi, ale właśnie teraz Solsbury Hill wygląda najpiękniej. Mariaż różu z żółcią i pomarańczami jest tak ślicznym widokiem, że Maria nie może powstrzymać się od drobnego westchnienia, przyciśnięcia drobnej dłoni do serca, rozgrzanej promieniami słonecznymi skóry skrytej pod materiałem skromnej, białej koszuli z podwiniętymi rękawami i haftami zdobiącymi wyprasowane kołnierzyki. Nadchodzący wieczór pachnie wilgocią i jest to dobry znak — cały dzień spędziła przecież panna Multon właśnie tutaj, przechadzając się ciągnącą się kilometrami łąką. Wypatrywała nadbiegającej z oddali leśnej zwierzyny, ciesząc się spokojem, o który przecież ostatnio było tak bardzo trudno; od wciągnięcia w meandry wojny, od zerwania oślepiającej opaski, którą nałożył jej na oczy ojciec, by w typowej dla siebie manierze nie pozwolić córce przejmować się wojną, minęły już dwa miesiące. Dziś jednak jest niedziela, niedziela szczególna, bo jutrzejszy poniedziałek nie oznacza wcale konieczności pójścia do pracy, dobrzy państwo Parkinson przedłużyli świętowanie dnia dziecka, pozwalając opiekunkom jednorożców na jeszcze jeden dzień wytchnienia. Maria może więc poświęcić się swej ulubionej rozrywce, spacerować wśród natury, korzystać z dnia, który powoli przeradza się w noc.
3 VI | Neala | Teatr na klifach
Upływ czasu mijający od wyrwania się spod stałej rodzicielskiej kontroli służył Marii w szczególności w kwestii odbudowania kontaktu z rodziną matki. Rodzinna dlań Kornwalia zawsze była bowiem lepiej zaopatrzona niż położone w środku lądu Worcestershire, chociażby przez obecność wielu portowych miasteczek, będących w tej chwili najlepszym (choć wciąż nieidealnym) miejscem do zaopatrzenia się w jedzenie. Do tego stopnia, że gdy Maria otrzymała wieści od ciotki, iż do Newquay przybił statek z warzywami, nie mogła przepuścić tej okazji. Łupem panny Multon stały się zatem dwie nieduże dynie, które spoczęły w wiklinowym koszyku przymocowanym do miotły Marii, wypełniając niemal całe jego wnętrze. Te dwie dynie dadzą radę nakarmić ją przez naprawdę spory czas i właśnie dlatego daleka wyprawa na Kornwalijskie wybrzeże była tego warta.
4 VI | Celine | Świetlica wiejska | Z
Targi — niezależnie od tego, czy były one organizowane na świeżym powietrzu, czy też pod dachem — były najlepszym miejscem na złapanie okazji. Czy okazja dotyczyła kupienia jedzenia, czy też przecenionych odrobinę materiałów, z których szyła sobie ubrania, nie robiło szczególnej różnicy. Zeszłego dnia przemierzała późnowiosenne niebo na swej nowej miotle, podróżując aż do Kornwalii tylko po to, aby jej łupem stały się dwie małe, intensywnie pomarańczowe dynie. Dolina Godryka znajdowała się jednak zdecydowanie bliżej Okruszka, wszak Gloucestershire sąsiadowało z Somerset od południowego zachodu. Maria słyszała zresztą wiele głosów, że Dolina Godryka jest bezpiecznym miejscem, zdecydowała się więc skierować w tym właśnie kierunku.
7 VI | Sheila | Loch Muick | Z
Czerwiec powitał ją gwałtownie. Ale nie jest przecież źle, nie jest zupełnie tragicznie. Mogłoby być znacznie, znacznie gorzej, mogłoby jej przecież już nie być.
Ale to, że chwilowy kryzys został zażegnany, nie oznaczało przecież (bo nie mogło), że rozwiązały się wszelkie problemy dnia codziennego. Głód cały czas zaglądał do okien Okruszka, stukał w szyby sękatymi palcami, choć żołądek przyzwyczajał się powoli do niewielkich porcji. Cóż innego mógł przecież uczynić? Nie wyglądało na to, by stawało się lepiej. A doświadczenia ostatnich miesięcy podpowiadały Marii nieśmiało, że lepiej już było. Teraz mogło być tylko gorzej.
Ale to, że chwilowy kryzys został zażegnany, nie oznaczało przecież (bo nie mogło), że rozwiązały się wszelkie problemy dnia codziennego. Głód cały czas zaglądał do okien Okruszka, stukał w szyby sękatymi palcami, choć żołądek przyzwyczajał się powoli do niewielkich porcji. Cóż innego mógł przecież uczynić? Nie wyglądało na to, by stawało się lepiej. A doświadczenia ostatnich miesięcy podpowiadały Marii nieśmiało, że lepiej już było. Teraz mogło być tylko gorzej.
9 VI | Ull | Alejki | Z
Nigdzie, w całej Wielkiej Brytanii nie było chyba drugiej tak dobrze zaopatrzonej księgarni jak Esy i Floresy znajdujące się na ulicy Pokątnej. Jeżeli coś można było z kolei powiedzieć o Marii to to, że była absolutnie zakochana w słowie pisanym i mogłaby spędzać naprawdę całe dnie — od wczesnego świtu do późnej nocy, gdy jedynym źródłem światła było drobne Lumos wydobywające się z końca migdałowej różdżki — na wertowaniu kart, chłonięciu zamkniętych nań słów, łapaniu wszystkich niuansów, które tylko mogła (i tak wiele z nich przelatywały nad głową marzycielki, umykając zupełnie jej zrozumieniu). Nie bez powodu prędko po przeprowadzce do Okruszka okazało się, że niewiele miała miejsca na składowanie przyniesionych ze sobą książek. Większość z nich spoczywała więc w kompleksie budowanych przez Marię wież, zajmującą część niewielkiej samej z siebie sypialni. Wszystkie książki należały niegdyś do kogo innego pochodząca z uboższej gałęzi rodziny Multon Maria była więc w najlepszym wypadku drugą z właścicielek, w innych — często ciężko było zliczyć poprzednich posiadaczy, ginęli w lukach pamięci i dawno zapomnianych datach.
10 VI | Timothee | Nawiedzony wrak | Z
Wielokrotnie w trakcie przerw w pracy opiekunki jednorożców spotykały się w budynku zarządu, spędzając niemal cały czas na rozmowie, przerywanej wyłącznie na wzięcie kolejnego łyka herbaty lub wody przygotowanej specjalnie na ich użytek, albo spróbowanie kolejnego gryza przyniesionych z domu kanapek. Maria uwielbiała te rozmowy, szczególnie ciekawie przysłuchując się opowiadaniom dziewczyn pochodzących z innych rejonów kraju, niż jej rodzinne Worcestershire i Gloucestershire, w którym znajdował się rezerwat. Majorie, jej najbliższa koleżanka z rezerwatu pochodziła z północnego Yorku i najczęściej opowiadała o zwyczajach rozpowszechnionych w jej rodzinnych stronach. Czasami zwyczaje te zazębiały się z tymi, które z dzieciństwa znała Maria, albo które sama dojrzała w trakcie letniej pracy w hodowli aetonanów. Ostatnimi czasy bardziej gadatliwa stała się jednak Greta, milcząca dotychczas dziewczyna, wyjątkowo wysoka, o ciemnych, niemal czarnych włosach i uważnym spojrzeniu ciemnych oczu. Zazwyczaj w trakcie podobnych rozmów milczała, lecz Maria zauważyła, że im bliżej było cieplejszej pogody, tym bardziej ożywała, rozkwitając podobnie do kwiatu. Opowiadała o swoim rodzinnym Kent z takim zawzięciem i zapałem, że widok słynnych na cały kraj białych klifów zapisał się w wyobraźni panny Multon tak mocno, że zdołał pojawić się nawet w jej snach. Im więcej nocy mijało jej w sennych podróżach na wschód kraju, tym bardziej w jej sercu rosło pragnienie udania się tam na jawie. Wyczekała więc kolejnego wolnego dnia od pracy, by wybrać się wreszcie tam, dokąd wołały ją sny.
11 VI | Steffen | Potańcówka braci Fancourt | Z
— Nie wiem, czy to dobry pomysł... — szeptała Maria, gdy najstarsza z jej sióstr, Violet, jedną ręką manewrowała pędzelkiem, nakładając różową szminkę na jej usta. Druga ręka siostry zajęta była wprawianiem w ruch kołyski, w której odpoczywało jej dziecko. Sama Violet spojrzała na Marię w sposób, który musiała niewątpliwie odziedziczyć po ich ojcu, a który sprawił również, że dziewczę zwiesiło prędko głowę w wyrazie zrezygnowania.
16 VI | James | Domek na drzewie
Załatwianie sprawunków w Londynie nie było jednym z ulubionych zajęć Marii, ale — jak wszystkie obowiązki okołodomowe — musiały zostać wykonane. W koszyczku, który Maria nosiła przy sobie dla wygodnego przenoszenia zakupionych materiałów i akcesoriów krawieckich (udało jej się dzisiaj dostać trzy bale wełny dwurożca po niezwykle atrakcyjnej cenie, a także kilka dodatkowych nitek i jedną prawdziwie prześliczną, grubą igłę, zastępstwo za inną, którą ostatnio nieszczęśliwie połamała) znalazło się też miejsce na coś zgoła odmiennego. Maria nie posiadała na tyle pieniędzy, by bez namysłu pozwolić sobie na zjedzenie obiadu w którejś z londyńskich restauracji. Żyła w końcu ze skromnej wypłaty w niewielkim domku w środku lasu, a tego dnia wydała już wystarczająco pieniędzy na rzeczy potrzebne do szycia, by dodatkowo stołować się w drogich — przez wojnę zdrożało przecież wszystko, a jedzenie jako pierwsze — lokalach. W stolicy zjawiła się jednak przygotowana — jeszcze zeszłego wieczora udało jej się wydrążyć jedną z kupionych przez siebie kilka dni wcześniej dyń. Miąższ odłożyła do słoika do późniejszego wykorzystania, zaś jej wnętrze wypełniła kaszą jęczmienną oraz kawałkami indyczego mięsa pozostałymi po bulionie. Z racji tego, że dynia była mała, przykryła ją górną częścią i wraz ze skórką wsadziła do pieca, w którym faszerowana dynia upiekła się, łącząc w sobie wszystkie smaki i zapachy, na których Marii zależało. Zazwyczaj jedna taka dynia starczała jej na trzy, może nawet cztery obiady i choć ciężko było gotować smacznie przy ograniczonej dostępności wielu składników, na przykład przypraw, Multon starała się, jak tylko mogła (sięgając często do notatek własnych oraz przepisów pozostawionych przez babcię) tak łączyć naturalne smaki danych składników, by razem tworzyły coś dobrego, lepszego niż osobno. Tak było też i tym razem — Maria specjalnie przygotowała sobie to danie na podróż, gdyż w szczególności jego forma pozwalała na transport dania bez większego bałaganu i problemów.
17 VI? | Michael | Las
Majorie zachwalała bogactwo lasów Yorkshire, jednocześnie wzniecając w Marii głód. Ten fizyczny, wyciskany z żołądka za każdym razem, gdy zaglądała do coraz bardziej i prędzej pustoszejącej spiżarki, ale także inny, metafizyczny. Kilka wakacji w trakcie nauki w Akademii Magii Beauxbatons spędziła właśnie w tych okolicach. Niedaleko od krańca lasu znajdowało się przecież miasteczko, a na jego obrzeżach — dobrze znana w okolicy hodowla aetonanów, w której nastoletnia Maria zarabiała pieniądze na kolejny rok nauki i przybory szkolne. Spacerowała leśnymi ścieżkami zawsze, gdy pani dobrodziejka dawała jej wychodne, gdy pragnęła pobyć przez chwilę samą. Tylko ona, przyroda i wiatr, który czesał leniwie nie tylko jej pszeniczne włosy, ale też myśli kwitnące pod nimi.
18 VI | Everett | Skrzynka wymian
Wieści rozchodzą się prędko, gdy są puszczone samym sobie. Do tego potrzeba jednak ludzkich połączeń, ust wypuszczających z siebie informację i uszu, które chcą ich słuchać. Na całe szczęście, zgodnie z równowagą wszechświata, zdarzali się ludzie, którzy chcieli mówić, a także ci, którzy pragnęli słuchać. Od słowa do słowa, przez jedną osobę do drugiej, wiadomość o skrzynce wymian w Lancastershire dotarła nawet tak daleko, jak do rezerwatu jednorożców w Gloucestershire, a wszystko za sprawą pracującej tam dziewczyny, której krewni wspomnieli jej o ciekawym, komunalnym sposobie na radzenie sobie z niedoborami żywności. Wspominali co prawda coś o zajeździe i o zajeździe wspomniała Marii owa współpracownica, lecz Multon nie potrzebowała zatrzymywać się ani na posiłek, ani na sen. Była — w swym mniemaniu — wprawionym lotnikiem, co potwierdzały chociażby wielokrotne podróże na miotle do samej Kornwalii. Na północ nie zapędzała się równie często, ale ostatnimi czasy przypodobała jej się Szkocja, a to przecież po drodze, jakby nie patrzeć.
24 VI | Elvira | Przed domem
Ostatnim tygodniom życia Marii ciężko było odmówić intensywności. Wydawało się, że czerwiec porwał ją swą falą jeszcze mocniej, jeszcze żwawiej niż zrobił to kwiecień, ale tego młodsza z panien Multon nie mogła się spodziewać, przynajmniej nie na początku. Poza niesamowitym rozkwitem nowych znajomości towarzyszyło jej wciąż naglące uczucie, że powinna odpisać na list, który z początkiem miesiąca przyniosła jej sowa lady Parkinson. Pomimo drogiego prezentu, wszak odnaleźć kakao w dzisiejszych czasach dla osób jej pochodzenia i statusu majątkowego było niezwykle trudno, a także równie pięknych obietnic wzięcia Marii pod opiekę, dziewczyna nie była pewna, czy ta propozycja była dla niej właściwa. Nie miała przecież wykształcenia koniecznego do bycia służącą damy. Pracowała ze zwierzętami, na świeżym powietrzu, nie potrafiła się nawet odpowiednio ukłonić, musiałaby uszyć sobie o wiele więcej porządnych ubrań, a co chyba najgorsze — wyprowadzić się z Okruszka i zamieszkać w jednej z kwater dla służby w Broadway Tower. Lady Odetta pisała, że nie musiała się decydować od razu, że oczekiwała odpowiedzi do czasu jej zamążpójścia, a także, że w stosownym czasie zajmie się także stanem cywilnym Marii.
25 VI | Deirdre | Polana | Z
Tej nocy nie spała.
Jednorożce nie miały jednolitej pory zrzucania rogów, często podobne zabiegi odbywały się w porę letnią, ale nie było to wystarczającą regułą. Przy ostatnim obchodzie, w okolicy godziny dwudziestej wcześniejszego dnia blondynka odnalazła na korze drzewa charakterystyczne ubytki — ich żłobienie było bliźniaczo podobne do tego, które prawie nagrzewało się pod palcami Deirdre, z jednym tylko wyjątkiem, który jako pierwszy przykuł uwagę stażystki.
Jednorożce nie miały jednolitej pory zrzucania rogów, często podobne zabiegi odbywały się w porę letnią, ale nie było to wystarczającą regułą. Przy ostatnim obchodzie, w okolicy godziny dwudziestej wcześniejszego dnia blondynka odnalazła na korze drzewa charakterystyczne ubytki — ich żłobienie było bliźniaczo podobne do tego, które prawie nagrzewało się pod palcami Deirdre, z jednym tylko wyjątkiem, który jako pierwszy przykuł uwagę stażystki.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Ostatnio zmieniony przez Maria Multon dnia 25.11.23 15:00, w całości zmieniany 1 raz
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
3 lipca | Everett | Solsbury Hill
Niespokojny sen, przebudzenie nad ranem. Czy to koszmary wyciągały po nią swe ręce, po zasłyszanych plotkach o krwawym księżycu? Wydawało jej się — mogła przysiąc, że było to wspomnienie gdzieś na granicy snu i życia — że przez okna jej małej sypialenki wpadało nienaturalne, czerwone światło. Ale czy była wtedy zupełnie świadoma? Jej serce ściskało się w niezrozumiałym strachu więcej razy niż mogła to sobie wyobrazić. Nagły atak w rezerwacie, tamta czarownica o egzotycznych rysach twarzy... Czy to wszystko składało się w jedną całość? Czy musiała się tym martwić? Miało być już spokojnie, przynajmniej przez jakiś czas, a wydawało się, że zło dopiero podpełza pod bramy życia. I co z nim zrobić? Wpuścić do środka, rozprawić w jakiś sposób, czy może ukrywać się za murem, udawać, że problem nie istnieje?
4 lipca | Steffen | Wejście do banku
Starała się unikać Londynu. Teoretycznie miasto było wolne, piękne i bezpieczne (a przynajmniej tak mówiła kuzynka, swymi bliskimi szeptami lanymi do ucha zagłuszając starannie, choć powierzchownie głosy dochodzące z zewnątrz), ale Maria nie lubiła ryzykować, gdy nie było to konieczne. Przez jakiś czas odkładała część swych oszczędności po prostu u siebie w domu, w Okruszku. Nazbierało się tego jednak — po wielu, długich miesiącach poprzeplatanych kilkukrotnym sięganiem do słoika z oszczędnościami dla zakupu kolejnych niezbędności, słoik przestał wystarczać, a strachliwa z natury Maria uznała, że pora na podróż do Banku Gringotta, aby owe skromne, bo skromne, lecz dla niej całe oszczędności swego dorosłego życia zachować w miejscu dla tych oszczędności specjalnie przygotowanym.
5 lipca | Anne | Skrzacie drzewo
Wydawało się, że żar lejący się z nieba może być najgorszym, co może ich spotkać. Ich wszystkich, w końcu nie tylko w Gloucestershire widać było to dziwne zjawisko. Migoczący ogon, jasna gwiazda na niebie, która przyciągała spojrzenia tak mocno, że nie dało się od niej oderwać wzroku, a z każdą sekundą, w której trakcie oczy skupiały się na tym niezwykłym zjawisku, w serce wlewała się jeszcze większa fala trwogi, wnętrzności zdawały się błagać o pomoc, a instynkty Marii, których zwykła się słuchać, krzyczały jej, że powinna uciekać. Schronić się przed wszędobylskim okiem komety. Dawały złudną nadzieję, że jeżeli będzie skryta pod czymś — niekoniecznie pod dachem, ale on dawał chyba najwięcej bezpieczeństwa — macki gwiazdy jej nie sięgną, będzie bezpieczna.
6 lipca | Liddy | Stadion Jastrzębi z Falmouth
To naprawdę szczególna okazja. Zamknięty z pozoru stadion Jastrzębii z Falmouth, cała Kornwalia — stały się powoli w umyśle Marii pewną metaforą nowych początków. Że na gruzach starego życia, które musiało stanąć przez wzgląd na wojnę, podziały rozdzielające kraj na dwoje, a względem których Maria próbowała jak tylko mogła trzymać się z boku, można spodziewać się jeszcze rozkwitu czegoś pięknego, czegoś nowego. Z Ianem było przecież właśnie tak. Czemu z Liddy miałoby być inaczej?
10 lipca | Belvina | Swanbourne Lake
Do tej pory tylko słyszała o tym miejscu. Jedna z jej koleżanek z rezerwatu opowiadała o pewnym szczególnym miejscu, jeziorze, które upodobały sobie białe łabędzie. Miało być popularnym miejscem na mapie Sussex, nazwanym także na cześć łabędzi, Swanbourne Lake. Marii brakowało kontaktu z wodą, kontaktu ze zwierzętami, które w wodzie również bytowały. Łabędzie zresztą wydawały się być zwierzętami, które w swym życiu łączyły wszystkie elementy — powietrze, ziemię i wodę właśnie. Dystyngowane, uznawane za symbole czystości i wierności, przyciągały uwagę Marii, która nieśmiało marzyła, aby kiedyś również stać się łabędziem.
12 lipca | Gudrun | Łąki pod Elkstone
Pasieki w okolicy Cheltenham w Gloucestershire od niepamiętnych czasów cieszyły się uznaniem oraz uwielbieniem mieszkańców nie tylko okolicy; ich sława sięgała wszak także całej południowo-zachodniej Anglii. Legenda głosi, że pierwsze ule zostały postawione w okolicy przy okazji ślubu panny Wallace z młodym czarodziejem z rodziny Pichard. Przez lata interes przechodził na kolejnych potomków rodziny, rozszerzając się także na tych, którzy do Pichardów się wżeniali. Dziś, w lipcu roku 1958 przyjemne bzyczenie pszczół rozlegało się już od bram miododajni, otoczonej gęsto roślinnością wszelkiego rodzaju. Spośród wielości zapachów najmocniej czuć było akację, lawendę i nawłoć, z których to pszczoły tworzyły najdroższe miody oferowane do sprzedaży.
17 lipca | Imogen | Castle Rising
Powietrze było słodkie od zapachów lata. Cudownie było latać ponad spokojnym Norfolk, w poszukiwaniu punktów orientacyjnych, o których wiadomość przekazała jej Imogen. Maria w końcu nigdy wcześniej nie była w tej części kraju — części, która o tej porze roku prezentowała się przepięknie, zapierała dech w piersiach. Dlatego też pozwalała sobie lecieć nisko nad soczyście zielonymi drzewami, zniżając się jeszcze bardziej, gdy miała okazję przelatywać nad złocącymi się od zboża polami, wybuchającymi kolorem kwietnymi łąkami. Pogoda dopisywała, niemalże na złość wszystkim malkonentom, którzy uważali Anglię za kraj pogrążony w wiecznej ulewie.
21 lipca | Cassandra, Heather | Szpital Asfodela, Warwick
Niektórzy mówili, że do obecności komety można było się przyzwyczaić; że obserwowana wystarczająco długo przestawała być straszna, wzbudzać naturalny respekt. Maria słuchała ludzi mówiących te słowa z wysokim zaniepokojeniem i niezgodą płynącą z głębi serca. Wszyscy wiedzieli, że kometa jest zła. A do zła nigdy nie można było się przyzwyczajać, jeżeli było się dobrym człowiekiem. Zło należało zwalczać, krzywdę łagodzić, a potęgę — szanować, bowiem tylko głupiec mógł zakładać, że jego starania silniejsze były od przeznaczenia, silniejsze od mocy ciał niebieskich, wielokrotnie bardziej potężnych i starszych od nawet najsilniejszych czarodziejów w historii kraju. Widziała na własne oczy, co kometa jest w stanie zrobić, widziała krzywdę jednorożca, swoiste opętanie lelka wróżebnika i choć nie mogła tego opisać uczonymi słowami, będąc za młoda, by posiąść taką wiedzę, czuła podskórnie, gdzieś na granicy świadomości, że to symbole szaleństwa, preludium do czegoś prawdziwie złego, czegoś, co nie tylko ukazuje się każdemu — widoczne na niebie niezależnie od pory dnia, ale też każdego szuka, mami tym nienaturalnym niepokojem, aby zawiesić na niej oko, aby usłuchać głosu, który wlewał w serce strach. Sama próbowała i starała się z całych sił, aby tego głosu nie słuchać.
25 lipca | Ted | Miasteczko Buxton
Podobno w Buxton mieszkała stara kobieta, która sprzedawała najlepszą czaroprzędzę, na jaką było Marię stać. To od tej samej kobiety zamawiała swoje czaroprzędze jeszcze mama Marii, gdy jej córki były malutkie, a już dziewiętnastoletnia od tygodnia panna Multon dopiero uczyła się trzymać igłę i nitkę w dłoni. Maria nie wiedziała jeszcze, z czego robiona była ta czaroprzędza — przynajmniej wtedy nie przykładała do niej szczególnej uwagi, lecz teraz, gdy zdobywała coraz większą wiarę w swoje umiejętności, gdy widziała, że spod jej rąk wychodzą ubrania naprawdę piękne, bo szyła już nie tylko dla siebie i własnej radości, ale także dla innych — chciała skupić się bardziej na wielu możliwościach dodatkowego wzmacniania i upiększania ubrań. Czaroprzędza była dobrym sposobem — tanim i efektownym, na początek z powodzeniem wystarczy.
27 lipca | Elvira, Belvina | Przed domem
Nic nie zapowiadało tego, co stanie się w Okruszku tegoż dnia. Rozpoczął się on przecież względnie leniwie — promienie słońca wlewały się powoli przez niewielkie okna sypialenki na strychu domu, łaskocząc skórę Marii, a przynajmniej część nieschronioną pod cienką kołdrą. Od chwili, gdy otworzyła oczy, jej dwa puszki pigmejskie, Łuna i Iskierka wysunęły radośnie szybkie języczki, przesuwając nimi po jej dłoniach w sposób, w jaki robiły to zawsze, na przywitanie swej właścicielki każdego kolejnego dnia. Maria zebrała je ostrożnie na dłonie, po czym całą trójką zeszli na dół, do łazienki. Dopiero po porannej toalecie przebrała się w swój strój roboczy. Dziś była to jedna z jej letnich sukienek, niebieska jak letnie niebo, nad którym wciąż wisiała ta upiorna kometa. Szczególnym dodatkiem był jednak fartuszek we wzory ze słonecznikami, w którego dużej kieszeni, uszytej na tę okazję właśnie, umieściła Iskierkę i Łunę.
1 sierpnia wieczór | Ucztujący/Timothee | Polana świetlików
Część gości zniknęła, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak, nie wiadomo kiedy. Część z nich, w tym sama Maria, pojawiła się wreszcie na Polanie Świetlików, w miejscu, w którym miała napotkać swą drogą kuzynkę. Dotarcie do Waltham Forest było dość zajmujące, zwłaszcza dla kogoś, kto nie znał Londynu i kto podróżował sam. Długo przygotowywała się do obchodów Brón Trogain, przede wszystkim próbując pochłonąć jak najwięcej książek, które mogły zawierać informację o tym obrządku. Wcześniej, gdy była jeszcze młodą panną, zdarzało jej się wypraszać u swych dobrodziejek zgodę na spędzenie kilku dni festiwalu w Weymouth. Teraz, przynajmniej gdy Elvira pragnęła sprawować nad nią większą pieczę, musiała znaleźć sobie dobrą wymówkę, żeby znów odwiedzić wybrzeże Dorset. Ale w zamian za to mogła spędzić przynajmniej kilka dni w Londynie, choć na moment odciąć się od trosk, którymi rządziło się jej życie. Była wdzięczna za tę szansę — i chciała ją wykorzystać świadomie.
2 sierpnia o świcie | Drew | Namiot rodziny Macnair
Wymsknięcie się z ramion Timothee było nieuniknione. Obiecali sobie wszak tylko tę jedną noc, w trakcie której tańczyć mieli do utraty tchu, raczyć się słodyczą owoców i swych pocałunków, po prostu ze sobą być. Ale noc nie mogła trwać wiecznie, kiedyś — choć chyba dwójka odurzonych, niemalże zakochanych nastolatków nie chciała tego dopuścić do świadomości — musiała się skończyć. Pierwsze śpiewy słowika stanowiły przykry znak powstania słońca, ciemność nocy poczęła odchodzić w zapomnienie, wypychana nie tylko pierwszymi promieniami słońca, rześkością porannej rosy, którą czuła pod bosymi stopami, gdy spacerowała po Waltham Forest, tym bardziej cichym, im więcej świętujących powróciło do swych kwater w Londynie, pogrążyło się we śnie. Splątane ramiona musiały odplątać się, chwilowa jedność powrócić do stanu poprzedniego, rozdzielić się na dwoje. Rumieńce musiały odpłynąć, krew zwolnić bieg, a ciało doznać spoczynku. Och tak, odpoczynek był konieczny, w szczególności, gdy w głowie było tak przyjemnie, tak lekko...
3 sierpnia popołudnie | Elvira, Ramsey | Szmaragdowy Zakątek
Gdy Elvira obiecywała pokazywanie najciekawszych miejsc londyńskiego lasu, Maria obiecywała jej swą uwagę i obecność. Choć mijał kolejny dzień festiwalu, nie żałowała swojej decyzji - rzeczy do obejrzenia, dziwów do poznania było wręcz na pęczki, do jej uszu doszła nawet informacja, że gdzieś tutaj jest prawdziwa jasnowidzka, która mogłaby jej zdradzić sekrety przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. W głowie Marii wciąż pohukiwały echa amatorskich wróżb czynionych w domu Elviry na wczesnokwietniowym przyjęciu. Wtedy los podpowiedział jej, że marnuje energię na głupoty, że powinna zmienić swoje priorytety. I te priorytety same się pojawiały, same prosiły o jej względy, wojna zataczała wokół niej coraz większe kręgi, naznaczając kolejne osoby swym piętnem.
3 sierpnia wieczór | Vivienne | Chatka w lesie
Kolejny dzień festiwalu Maria miała spędzić oczywiście w bliższym lub dalszym towarzystwie kuzynki. Ta jednak zbłądziła gdzieś w okolicy wielkiej głowy Tytana, a Maria — pamiętając, w jakim miejscu po raz ostatni widziała swą kuzynkę, postanowiła zboczyć z drogi, skierować się w inną stronę. Stronę, z której nadchodzili ludzie o iskrzących oczach, o oczach pełnych nadziei. Ich iskry wirowały w przyciemnionym zielonymi blaszkami liśćmi powietrzu lasu, niemalże zapierając dech w piersiach. Musiała tam iść — ach, naprawdę musiała, nie było innego wyjścia. Nie miała w sobie nawet uncji siły, która mogłaby zawrócić ją z tej drogi.
4 sierpnia | Timothee | Tytan
Wielka głowa Tytana wystająca sponad trawy, biała glina ożywiona przez czarodziejów w chwili, gdy magia po raz kolejny obroniła ich rodzaj przed klęską z rąk tych, którzy nigdy nie byli w stanie jej poskromić, stanowiła kolejne, specyficzne świadectwo potęgi czarodziejów. Nic dziwnego, że to właśnie tam zebrał się imponujących rozmiarów jarmark. Wśród wielości straganów Maria nie wiedziała, od czego powinna zacząć. Spacerowała więc zupełnie zachwycona, w swej różowej sukience w drobne kwiaty i z wiankiem na skroniach, złotymi włosami spływającymi w dół ramion falami loków. Szczególną uwagę panny Multon zwróciły przede wszystkim magiczne zwierzęta. Nic więc dziwnego, że sama skręciła w kierunku klatek z tresowanymi ptakami i była niemal pewna, że gdzieś za plecami słyszała charakterystyczne mruczenie matagota. Postanowiła, że dotrze do źródła dźwięku, lecz najpierw chciała przyjrzeć się dokładniej tresowanym ptakom. Kolorowa papuga ara zwróciła jej uwagę, gdy na polecenie tresera krzyczała list! list!. Kilkoro dzieci zebranych przed straganem roześmiało się na dźwięk papużej mowy i zaklaskało radośnie w dłonie, domagając się więcej. Z lewej stały klatki z gołębiami wszelkiej maści i rasy, dorodne, czarne kruki i gromadki mniejszych, kolorowych ptaszków sprzedawanych w zestawie. Chciałaby przyjrzeć się im dłużej, zadać handlarzom pytania, może nawet wysupłać z sakiewki trochę odłożonych pieniędzy, żeby podzielić listy między Gwiazdkę a jej nowego, potencjalnego ptaka pocztowego, lecz tłumy zebrane wokół klatek zupełnie nie ułatwiały zadania.
7 sierpnia wieczór | Bohaterowie | Łąki
Obietnica została spełniona. Spędziła kilka dni w Londynie, przede wszystkim na zaproszenie kuzynki. Czas ten obfitował w dziwa, był przepełniony nieznanym jej wcześniej mistycyzmem. Powtarzała w myślach czytane w objęciach biblioteki historie i fantastyczne — wydawałoby się — podania. Czuła w sercu ogień poświęcenia Tailtiu, choć nie widziała go na własne oczy, czuła w sercu zęby uczucia, którego nie powinna czuć, a które stało się jej udziałem pierwszosierpniowej nocy. Woda, myśli gnały do wody, bo tylko ona mogła przynieść ukojenie wśród ognia. Obiecała przecież, że pojawi się także nad wodą, przed nią druga obietnica, niech dziś rozpocznie się jej spełnienie.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Ostatnio zmieniony przez Maria Multon dnia 24.08.24 23:15, w całości zmieniany 1 raz
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
3 VIII | Elvira, Ramsey | Szmaragdowy Zakątek
Gdy Elvira obiecywała pokazywanie najciekawszych miejsc londyńskiego lasu, Maria obiecywała jej swą uwagę i obecność. Choć mijał kolejny dzień festiwalu, nie żałowała swojej decyzji - rzeczy do obejrzenia, dziwów do poznania było wręcz na pęczki, do jej uszu doszła nawet informacja, że gdzieś tutaj jest prawdziwa jasnowidzka, która mogłaby jej zdradzić sekrety przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. W głowie Marii wciąż pohukiwały echa amatorskich wróżb czynionych w domu Elviry na wczesnokwietniowym przyjęciu. Wtedy los podpowiedział jej, że marnuje energię na głupoty, że powinna zmienić swoje priorytety. I te priorytety same się pojawiały, same prosiły o jej względy, wojna zataczała wokół niej coraz większe kręgi, naznaczając kolejne osoby swym piętnem.
9 VIII | Deirdre | Droga na skróty
Nie miała pojęcia, że do tego dojdzie. Wydarzenia z końca czerwca wciąż wracały do niej w falach czarnych myśli, choć wydawało się, że przez upalne lato nie miały żadnej racji bytu. Wciąż czuła gotujący, kotłujący się w żyłach strach — strach, który miał oczy wyraźnie skośne, strach, który miał cerę niezdrowo pożółkłą i ton głosu nieznoszący sprzeciwu. Gdy wracała myślami do tamtego spotkania, które skończyło się rozmyte w czerni mgły (skąd się tam znalazła?), wydawało jej się, że znów czuje na policzkach palące strumienie łez. Łez strachu, łez złości na samą siebie, łez bezsilności. Bo tak naprawdę, wszystkie wydarzenia tamtego dnia sprowadzały się do jednego. Do zawodu oczekiwań.
11 VIII | Igor | Czytelnia na polanie
Nie do końca wiedziała, jak powinna się dzisiaj czuć. Z jednej strony pan Karkaroff — jego wysoka sylwetka i pewny siebie chód, idealne maniery, gdy mijali się w domu Elviry; z drugiej jednak był Igor — niewiele starszy od niej, jeszcze młodzieniec, wpatrujący się w nią swymi smutnymi, szarymi oczami. Dziś złapała się na myśli, że ich oczy, wędrujące wspólnie na ścieżce szarości, były smutne w ten sam sposób. Nigdy nie rozumiała ciężaru, który spoczął na jej barkach. Tego pokoleniowego, bo skłonność do melancholii i marzycielstwa płynęła w krwi jej ojca, jego ojca, wielu ojców przed nimi, tak daleko, że w wędrówce do jej źródła trafiała wprost do Blake'a z Meulles, protoplastę rodziny. Ale czy rycerz mógł naprawdę nosić w sobie te cechy? Och, jak miło było wierzyć, że mógłby być inny od reszty — kimś szlachetnym, kimś kierującym się pobudkami wyższymi niż władza, niż potęga, dostrzegającym to, co dla szkiełka i oka cynicznego uczonego było niedostrzegalne. Och, jak bardzo nie chciała stać się kimś takim w przyszłości.
12 VIII | Marcel, James, Margaret, Imogen | Jezioro
Jezioro w sercu Waltham Forest nie przypominało morza w Weymouth. Ani trochę. Maria miała wrażenie, że londyńska sceneria była zdecydowanie bardziej szara, ponura, nawet mimo radości rozmalowanej jaskrawymi kolorami na twarzach przechodniów, nawet pomimo spokoju, który rozłożony wydawał się nad głowami festiwalowiczów, podobny do ochronnego baldachimu. Sytuację z pewnością ratowała bogata roślinność, która zdobiła krajobraz wokół brzegów wodnego zbiornika. Wybierając się na samotną przechadzkę, rozpoznawała niektóre z kwiatów. Szczególną uwagę zwracała na te białe, po których imiona przybierały jednorożce, którymi się opiekowała. Mijała więc zawilce, wysokie kłącza trybuly leśnej, delikatne groszki pachnące i kilka innych, pięknych, których nazw nie znała, ale pragnęła zapamiętać przynajmniej po wyglądzie, żeby odnaleźć je później w jednym z atlasów w trakcie nauki.
13 VIII | Żałobnicy | Elfi Szlak
Dzień chylił się ku końcowi, żałośnie przelewając się przez palce, przez dłonie, które nie potrafiły zatrzymać czasu w miejscu, choć próbowały szczerze i z całych swoich sił. Myśli — dotychczas zajęte wyłącznie wspomnieniami poprzedniego dnia, gnające w rytm wygrywany przez poruszone czułością, wzruszone serce — wreszcie zwalniały, wyraźnie pod naporem nieuniknionych, nieubłaganie nadciągających obaw. Wraz z każdą sekundą czuła, jak jej nogi, dotychczas niemal noszące ją przez całość Waltham Forest, niby na delikatnej chmurce, poczynają ciążyć jej coraz to mocniej. Zwolniła więc, poddając się temu, co nieuniknione. I tak, jak zazwyczaj starała się nie patrzeć ludziom w twarze, pozwalając im na zasłużoną prywatność w obrządkach i radości, tak teraz zdawała się skupiać na nich zbyt wiele uwagi.
13/14 VIII | Yana, James, Marcel, Gia | Pod ziemią
Wciąż pod wpływem szoku nie była w stanie przetrawić słów Yany o losie, który prawdopodobnie napotkał Elvirę. Wątpliwość nie miała czasu rozkwitnąć gdzieś pod sercem, jeszcze była tylko ziarenkiem, które czekało na zakopanie w żyznym gruncie, aby móc wykiełkować w najgorszym możliwie momencie. Wiedziała, że skupić musiała się tylko na tym najpilniejszym, najtrudniejszym dla niej w tej chwili problemie. Na doprowadzeniu Marcela do pionu, zapewnieniu mu przynajmniej maleńkiego ułamka ulgi wobec wszystkiego, co działo się wokół. Była im zresztą wdzięczna, wszystkim. Jimowi za bycie obok, za ugruntowanie w rzeczywistości, prawdopodobnie nieświadome nakierowanie na odpowiednie tory. Nieznajomej ciemnowłosej, która choć poczęła mówić w innym języku (lub język jej się splątał, nie mogła być pewna przy ilości bodźców), stanęła w ich obronie. Yanie, bo choć mówiła rzeczy, które mogłyby jedynie zwiększyć panikę ze strony jej młodszej kuzynki, to przecież nie robiła tego ze złości, a z troski. Marcelowi, za znoszenie bólu z jakąś niezwykłą, niespotykaną godnością. Przez moment, krótką chwilę, wydawało jej się, że razem na pewno im się uda.
14 VIII | Marcel | Łąki pod Elkstone
Godziny spędzone w "Pod ziemią" wydawały się być w tym samym stopniu przepełnione strachem, co nadzieją. Niepewnością kolejnych minut, próbami unikania spoglądania w górę, na klatki, na nietoperze, na spadające fragmenty nieba; luksusem spokoju pełnego żołądka, sytości gulaszu i tej dziwnej goryczki z piwa, najlepszego opatrzenia ran, na jakie mogła sobie pozwolić przez wzgląd na okoliczności i dostępne materiały. Nie wiedziała, kiedy oparła brodę na swoim ramieniu, gdy zmęczenie wreszcie wzięło górę, wspomagane ciepłotą psidwaka odpoczywającego na jej nogach. Nie wiedziała nawet, kto ją obudził, chyba Jim, ale na pewno słyszała, że mają iść po Marcela. I to jedno stwierdzenie rozbudziło ją w sekundę, serce zabiło prędzej — z troską, przejęciem, strachem — nawet jeżeli wciąż nie wiedziała, ile właściwie czasu spała, a czuła przede wszystkim ból szyi z powodu niewygodnej pozycji.
16 VIII | Elvira | Łazienka
Gdy tylko została już naprawdę sama, przed bramą bursy rezerwatu, dopiero dotarło do niej, jak bardzo była poobijana. Kilkukrotne upadki w samym szczycie kataklizmu, połączone z późniejszym potknięciem o osmolony pniak zakończyły się dla niej wykwitami fioletowo—czarnych sińców, na całej długości obu nóg, na ramionach i bokach tułowia, zdartą skórą prawego kolana i obu dłoni po ich wewnętrznej stronie oraz zaczerwienioną po niegroźnym oparzeniu skórą kolana lewego. Zniszczona, rozerwana sukienka nadawała się oczywiście do naprawy, ale nie miała do tego głowy. Zdołała się jeszcze umyć, obmyć z pyłu i popiołu, a nawet przy pomocy kilku opatrunków udzielić sobie pierwszej pomocy. Nie miała siły niczego zjeść, wiedziała tylko, że musi dotrzeć do Tewkesbury, tam złapać jakikolwiek powóz, który mógłby dowieźć ją do Londynu. W takim stanie z pewnością nie mogła lecieć, zrobiłaby sobie krzywdę.
19 VIII | Marcel | Arena Carringtonów
Nie wiedziała, czy powinna tu przychodzić. Kiedyś, przecież w niedalekiej przyszłości, Arena musiała wyglądać przepięknie. Wyobrażała sobie feerię barw, jaskrawych i wesołych, wyzierającą zewsząd — z materiałów namiotów, farby, która pokrywała ustawione w zasięgu jej wzroku wagony, ze strojów cyrkowców, ich akcesoriów i zwierzęcych futer. To, co zastali następnego poranka po katastrofie, nie przypominało tętniącego życiem centrum radości i rozrywki. Dzisiaj jednak część drobnych zniszczeń wyglądała na naprawioną, wokół nie panował już tak olbrzymi chaos, jak wcześniej. Musieli pracować bardzo ciężko, aby tak rozległy teren doprowadzić do względnego porządku w tak krótkim czasie.
20 VIII | Cassandra | Ogród
W zawieszeniu ostatnich dni, gęstych od nadmiaru emocji, pomiędzy którymi nie wyobrażała sobie wcześniej nawigacji, niewiele mogło ją jeszcze zadziwić, a przynajmniej tak jej się wydawało. Po prawdzie niczego nie mogła być pewna — filary jej życia runęły, a kurz po ich upadku jeszcze nie opadł, wciąż wirował w powietrzu, uniemożliwiając rozsądny wybór kierunku, w którym miała się poruszać. Nic dziwnego — ledwie miesiąc temu obchodziła swoje dziewiętnaste urodziny, rodzice nie mieli nawet pięćdziesięciu lat, wszystko i wszyscy wskazywali, że odeszli za wcześnie. Że Maria była za młoda, aby być zupełnie przygotowana do tego momentu. Wciąż wracała zresztą myślami do początku pochodu żałobnego na elfim szlaku. Chwili, w której Elvira zganiła ją za brak czarnej sukienki, a ona myślała wtedy, że nie miała przecież żadnej sukienki w tym kolorze, bo nawet nie była przygotowana na żałobę. Och, jakże teraz pluła sobie w brodę. Jak bardzo żałowała, że w ogóle zjawiła się na tym przeklętym pochodzie. Wciąż i wciąż wracała do obrazu, który wyrył się w jej umyśle, do wielkiego odłamka wystającego z tego, czym kiedyś był jej dom. Rozsądek podpowiadał, że nie dałaby rady przeciw żywiołowi. Ale serce mówiło, że powinna chociaż spróbować.
4 IX | Riana | Rękaw Praplatanów
Rękaw Praplatanów był Marii wyjątkowo dobrze znany. Był przecież jedną z charakterystycznych lokalizacji, które musiała pokonywać w drodze z rezerwatu i bursy do rodzinnego domu. Wydawało się więc, że gdy wsiadała na miotłę i leciała na miejsce, nie musiała wcale skupiać się przesadnie na tej czynności, na obraniu odpowiedniego kierunku — wszystko przecież działo się samo, przede wszystkim dzięki sile pamięci mięśniowej. Może tak właśnie było lepiej, lepiej w tym konkretnym okresie, przykrytym żałobną czernią, która teraz zdobiła już wszystkie jej sukienki, wszystkie spódnice, nawet chustkę, którą wiązała sobie na głowie, chowając pod nią burzę jasnych loków w odcieniu dojrzałej pszenicy.
13 IX | Igor | Linne Mhoireibh
Nie spodziewała się, że dostanie coś do picia, choć po dłuższym czasie spędzonym w leczniczych wodach pragnienie poczynało doskwierać jej coraz to mocniej. Poczęstunku zresztą — jakkolwiek skromny by on nie był — odmawiać nie wypadało. Przez pierwszych kilka chwil, gdy trzymała kieliszek w prawej ręce, zupełnie nie zwracała na niego uwagi, zajęta dalszą rozmową i, czego przez ostatni miesiąc brakowało jej szczególnie — odpoczynkiem. Usta zetknęły się wreszcie ze szkłem, następnie wpuściły do środka słodki napój, który najpierw smakował i pachniał słodko, ot tak, bez większego uściślenia, a później... Czy czuła w tym zapachu też woń stokrotek, i atramentu, i rozgrzanych desek podłogowych? Nie była w stanie stwierdzić, co zaskoczyło ją w tym wszystkim najbardziej: zmieniająca się gama zapachów, czy może to, że był to chyba napój alkoholowy? Wirowanie, które objęło niedługo po upiciu łyka całe jej jestestwo, było skrajnie nieprzyjemne. Chyba udało jej się odstawić kieliszek na skraj zbiornika i zanurzyć się jeszcze raz w ciepło wody, głębiej, zawierzając żywiołowi i pogłoskom o tym, że miał on oczyścić ją z tego, co złe, z pozostałości tragicznej nocy. Niech oczyści ją również z tego, co działo się z jej ciałem teraz. Czy ktoś ją zatruł? Czy wszyscy inni, którzy otrzymali podobne napoje również byli w niebezpieczeństwie?
18 IX | Młodzi | Główny Korytarz/Marina
Spodziewała się dostać podobny list; czytała przecież gazety. Raczej nieintencjonalnie, zwłaszcza nie teraz, gdy ciągle szukała sobie zajęcia, byleby tylko nie myśleć, byle móc zdusić kłębiące się w niej emocje najmocniej i najgłębiej, jak tylko się dało. Egzemplarze Walczącego Maga trafiały w jej ręce niemalże przypadkiem, ale w pamięć zapadały jej słowa, które widziała. Słowa, które nazywały czarodziejów takich, jak ona podczarodziejami. Nie rozumiała ich, tego, czemu pojawiały się w ogóle na ramach gazet. Czemu używał ich Minister Magii, mający sprawować opiekę nad światem czarodziejów. Wiedziała, że nie była czystokrwistą czarownicą, że jej ojciec popełnił mezalians, ale Elvira wciąż powtarzała jej, że mimo tego jest pełnoprawną czarownicą. Dlaczego więc gazety posługiwały się takim językiem? Czemu Ministerstwo zwracało się o pomoc kogoś, kogo nie traktowali nawet jak pełnoprawnego czarodzieja? Obywatela?
23 IX | Imprezowicze | Ogród
Jeszcze przed wzięciem udziału w obchodach Brón Trogain zaczytywała się w księgach traktującym o obrządkach poszczególnych świąt, ich symbolice i historiach właściwych dla ludu Celtów. Mabon był przecież synem wielkiej bogini Modron, nazwa nie mogła wziąć się znikąd. Porwany przez boga ciemności syn światła spędził w podziemiach trzy długie dni, rozpoczynając czas wydłużającej się nocy i okres, w którym natura powoli poczynała szykować się do swego snu. Czas przecież do koła, które w zależności od badanego przez człowieka okresu przybierały różne rozmiary, raz ograniczając się do minimum dnia, godziny, minuty i sekundy, innymi razy rozszerzając się w tygodnie, miesiące, lata, wieki i milenia. W antycznych podaniach drzemały dobre rady, rady pomagające przodkom ich wszystkich przetrwać tak długo, aby i oni mogli pojawić się na świecie. Nie powinni ich odrzucać. Dlatego też, gdy tylko Eve wspomniała jej o czekającej ich wszystkich okazję, od razu zaproponowała swoją pomoc.
15/16 X | Cassandra, James | Szpital Asfodela
Na całe szczęście, gdy Leonora dotarła do niej po raz pierwszy, nie zdążyła się jeszcze położyć. List napisany ręką Jima był krótki, nie zawierał w sobie wiele treści, ale też nie musiał. Wystarczyło tylko, że potrzebował pomocy, musiała mu jej udzielić, nieważne jak trudne to będzie. Nagłość listu powodowała, że do głowy przychodziły najgorsze myśli, to, że Jima nie było w Dolinie, paradoksalnie uspokajało, musiało to znaczyć, że z Eve, Djilią i Aishą nic się nie stało, że jakimkolwiek problemem mieli się zająć, dotyczył on tylko Jima. Albo Jima i Marcela, w końcu byli przyjaciółmi, często byli razem. Próbowała zagłuszyć myśli, gdy ubierała się do wyjścia, jeszcze raz zakładając białą koszulę, na której nosiła opaskę koloru morskiego z kością skrzyżowaną z różdżką, symbol Szpitala Asfodela, ale i świętego Munga. W pośpiechu wciskała ją w długą spódnicę, w zębach trzymając jeszcze białą chustkę, którą musiała jeszcze zawiązać na głowie, a która była chyba jej ulubioną częścią roboczego ubrania. Cicho otworzyła okno, nie chciała obudzić domowników zbieganiem po schodach, ale nie miała wiele czasu. Siedząc na parapecie, przywołała swoją miotłę, na którą wsiadła, opierając się jedną nogą o gzyms. Planowała wrócić w ten sam sposób, najlepiej przed świtem, choć nie była pewna, czy wystarczy jej czasu. Nie myślała jeszcze, jak się wytłumaczy z tego wymsknięcia, póki tkwiła w niewiedzy co do problemu lub problemów Jima, nie myślała o niczym innym, jak dotarcie do szpitala. Jedna z uzdrowicielek powinna być na miejscu, może ich nie zauważy, gdy będzie zajmować się potrzebującymi pacjentami. Zresztą, Maria gotowa była ponieść wszystkie konsekwencje, oby tylko Jim otrzymał potrzebną pomoc.
8 XI | James | Stadion Narodowy
Ostatni list otrzepał ją z resztek obaw; cokolwiek ją czekało, napawało teraz nieznaną ekscytacją. Czuła ją praktycznie w każdej komórce ciała — w kosmykach włosów, zaplatanych rozmyślnie w warkocz, bo rozczesane puszyły się ostatnio niezwykle chętnie, pewnie przez wilgoć wiszącą w listopadowym powietrzu, roznoszoną ochoczo przez porywcze, zimne wiatry. Biała wstążka wciąż służyła za związanie i ozdobę jasnych włosów, drugą taką, bliźniaczą, podarowała Marcelowi jeszcze gdy Elfi Szlak nazywał się Elfim Szlakiem, nim świat postanowił się skończyć i stanąć w płomieniach. Od tego czasu minęło już kilka miesięcy (jak ten czas gnał...), a mimo to jakiś element czerni, tej smutnej i żałobnej, pozostawał przy Marii, nie pozwalając jej powrócić do jasnego, beztroskiego, niewinnego ja sprzed tego wszystkiego.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Maria Multon
Szybka odpowiedź