Wydarzenia


Ekipa forum
wyjście do ogrodu
AutorWiadomość
wyjście do ogrodu [odnośnik]23.08.15 9:18

Wyjście do ogrodu

Powierzchnia prawie zawsze zalana słońcem, to tu odbywają się wszelkiego rodzaju otwarte imprezy. Prywatność zapewnia lokalizacja daleka od wjazdu do dworku i żywopłoty przystrzyżone według najmodniejszch magazynów dzięwiętnastowiecznych.
Deimos Carrow
Deimos Carrow
Zawód : hodowca Aetonanów
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Zbliżysz się o krok, porachuję kości
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
możesz pozostawić puste
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t791-deimos-carrow https://www.morsmordre.net/t1114-napoleon#7239 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f115-north-yorkshire-dworek-w-marseet https://www.morsmordre.net/t3798-skrytka-bankowa-nr-228#70118 https://www.morsmordre.net/t1129-deimos-carrow#7491
Re: wyjście do ogrodu [odnośnik]26.12.15 1:07
Lawirowanie w tłumie osób, które gdzieś się śpieszyły, gdzieś przepychały, gdzieś dążyły - zupełnie nieświadome dramatu wewnętrznego, któremu poddawał się właśnie Colin - było zadaniem zdecydowanie wymagającym uwagi i skupienia. Czyli rzeczy, których jemu w obecnej chwili wyjątkowo brakowało, jako że wszystkie swoje myśli kierował w stronę blondwłosej półwili, której kibić właśnie zaborczo obejmował, prowadząc ją pierw wzdłuż całej długości namiotu, a potem zupełnie z niego wychodząc. Jako wytrawny miłośnik literatury w pierwszym odruchu szukał spokoju w bibliotece, ale zaraz ogarnęło go podejrzenie, że ignorant pokroju Carrowa mógł takiego pomieszczenia nie posiadać. Colin wybrał więc opcję inną i skierował się do ogrodu, który swoim oddaleniem od szalejącego (szalonego?) tłumu zapewniał skromną, ale nadal większą niż w namiocie prywatność. Nie puścił Rosalie przez całą drogę, nie omieszkując przy tym prowadzić jej niczym zdobyczy, jaką warto się pochwalić wśród innych myśliwych; wolnych mężczyzn, kawalerów czyhających na najmniejszą sposobność, by wyrwać mu z rąk upragniony łup. Triumfalny uśmieszek na ustach Colina nie zgasł nawet w chwili, gdy zatrzymał się za żywopłotem, którego gęste gałązki nie tylko kryły ich przed wścibskimi spojrzeniami, ale tłumiły również hałas przyjęcia.
- Czy pani się mnie obawia, panno Yaxley? - powiedział nerwowo, chociaż przez całą drogę przygotowywał sobie pompatyczną przemowę z doskonałym wstępem i równie doskonałym rozwinięciem, która teraz nagle ugrzęzła mu w ustach i nie mógł się zdobyć na nic więcej, jak tylko na proste, ale bezsensowne z pozoru pytanie. Z drugiej strony nie żałował; Rosalie była być może półwilą, a te według wiedzy Colina słynęły bardziej z urodny niż z inteligencji, ale najwyraźniej miał do czynienia z chlubnym wyjątkiem. Nie mógł więc postępować podręcznikowo, ale rozegrać pierwszą rundę w sposób o wiele bardziej przemyślany. A już na pewno nie tak banalny, jak postępował w wielu innych przypadkach. - Nie przeczę, że pani urok na mnie wpływa i ciężko mi się oprzeć, by na panią choćby na chwilę nie zerkać, jednakże proszę przyjąć moje zapewnienia, że mam jak najbardziej szczere intencje - i proszę mi wierzyć, że za to kłamstwo będę się zapewne smażył w piekielnych czeluściach, dodał już w myślach, niemalże krzyżując za plecami swoje palce. Drobne kłamstwo to jedno, ale kłamstwo z premedytacją to zupełnie co innego; jak jednak mógł ją zapewnić o swoich zamiarach i udowodnić, że są całkowicie szczere? Im dłużej myślał o związaniu się z tą młodą damą i o tym, jak bardzo utrze nosa swojemu nestorowi, tym mocniej zapalał się do tego pomysłu. Szczególnie, że blondynka nie była mu zupełnie obojętna, a częste spojrzenia rzucane w jej stronę niewiele już miały wspólnego ze zwykłym urokiem wili, ale z czystym męskim zainteresowaniem.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: wyjście do ogrodu [odnośnik]26.12.15 13:49
Pan Fawley prowadził mnie gdzieś, mocno ściskając i prowadząc, tak jakby się bał, że zaraz mu ucieknę. A może prowadził mnie z dumą? Może chciał się mną pochwalić? Nie wiem czy wolałabym pierwszą czy drugą opcję, byłam półwilą, byłam stworzona do tego, aby mężczyźni się mną chwalili, ale chciałam też, aby któremuś na mnie w końcu zaczęło na poważnie zależeć.
Przyprowadził mnie do ogrodu. Gdy byłam po raz ostatni u pana Deimosa, nie zaprowadził mnie w to miejsce. Chociaż, może przejeżdżaliśmy obok na koniach i po prostu z tej perspektywy, wygląda to zupełnie inaczej?
W końcu przystanęliśmy, niemalże ukryliśmy się pod żywopłotem. Stanęłam na przeciwko pana Fawley’a, czekając na to o czym chciał ze mną porozmawiać, zamiast tego, zadał mi jedno krótkie pytanie. Spojrzałam na niego zdziwiona, uniosłam lekko brwi do góry, nie wiedziałam co miałam odpowiedzieć i dlaczego zadał mi właśnie takie pytanie.
- Czy się pana obawiam, panie Fawley? Dlaczego miałabym się obawiać tak porządnego człowieka? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
Wysłuchałam uważnie jego słów. Działał na niego mój czar? Nic nadzwyczajnego, nie wielu mężczyzn jest odpornych na jego działanie. Sama miałam wrażenie, że to pan Colin miał w sobie wile geny, bo często to ja nie mogłam oderwać od niego wzroku i nie potrafiłam racjonalnie tego wyjaśnić. Słuchając go, serce biło mi mocniej, jakby z lekkiej ekscytacji.
- Wiele dla mnie znaczą pańskie zapewnienia, że ma pan szczere intencje. Nie raz się przecież słyszało o wielu przykrościach, jakie doświadczały wile… - zaczęłam. - Każda z nas musi się mieć na baczności i uważać na to z kim i gdzie przebywa.
Chwyciłam go lekko za dłoń i pociągnęłam go w głąb ogrodu, szukając jakiegoś lepszego miejsca do rozmowy, niż skrywanie się pod żywopłotem, jak nastolatkowie robiący psikusa swoim rodzicom. Chociaż w pewnym sensie tak się właśnie czułam.
- Bycie wilą to dar i przekleństwo - wypowiedziałam te słowa już któryś kolejny raz w swoim życiu. Bardzo w nie wierzyłam
Szliśmy tak kawałeczek, teraz to ja go prowadziłam i nie miałam zamiaru puszczać. Krążyliśmy powolutku po ogrodzie, aż w końcu znaleźliśmy ławeczkę, gdzieś po środku, otoczoną, jakżeby inaczej, krzewami z białymi różami. Uśmiechnęłam się lekko, widząc je.
- O czym chciał pan ze mną porozmawiać? - zapytałam, prowadząc go do owej ławeczki.


Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamień
Rozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
wyjście do ogrodu DByCxa2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t649-rosalie-yaxley https://www.morsmordre.net/t696-smuzka#2194 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3552-skrytka-bankowa-nr-174#62683 https://www.morsmordre.net/t955-rosalie-yaxley
Re: wyjście do ogrodu [odnośnik]27.12.15 17:53
Dlaczego miałaby się obawiać tak porządnego człowieka? Powstrzymał śmiech narastający w jego ciele i pragnący się uwolnić za wszelką cenę, zanim przywołał na twarz firmowy uśmiech. Gdyby panna Yaxley znała jego porządność, z pewnością nigdy nie zgodziłaby się wybrać z nim na tę małą uroczystość, nie mówiąc już o tak swobodnym wędrowaniu o ogrodzie. I z pewnością nie zachowywałaby się w jego towarzystwie z taką niefrasobliwością, ufając mu właściwie bez najmniejszego powodu. Bo był szlachcicem? Bo wyraził nią swoje zainteresowanie? Bo był starszy i wzbudzał ufność? Och, droga panno Yaxley, niektóre sekrety oszczędzone pani wiedzy nie powinny nigdy ujrzeć dziennego światła.
- Skąd pewność, że jestem porządnym człowiekiem? - zapytał jednak, nie mogąc sobie odmówić tej drobnej pokusy, by wystawić pannę Yaxley na próbę. By sprawdzić, co sprawiło, że zdecydowała się tu z nim przyjść i by... wykorzystać to w przyszłości? Cóż, z pewnością nie zaszkodziłaby mu wiedza o tym, co w jego osobie wzbudziło zaufanie w tej drobnej blondynce; nie sądził przecież, że każdemu arystokracie (albo każdemu mężczyźnie) dałaby swoją zgodę na taki spacer, dodatkowo w sytuacji, gdy praktycznie go nie znała. - Niemniej pochlebia mi pani zaufanie - dodał zaraz miękko, jakby próbując zatuszować swoją ciekawość dźwięcząca w pierwszych słowach.
Pozwolił się poprowadzić dalej; czyżby romantyczna sceneria żywopłotu nie przypadła pannie Yaxley do gustu? A może pragnęła więcej prywatności, niemalże czytając mu w myślach i spełniając jego oczekiwania? Nie śmiał zaprowadzić jej w głąb ogrodu; dobre wychowanie i odpowiedzialność robiły swoje, jednakże nie miał nic przeciwko, by to jego towarzyszka wykonała za niego pierwszy krok. Postępował za nią powoli, czerpiąc przyjemność z jej delikatnego uścisku; z palców zaciskających się na jego dłoni wyjątkowo stanowczo, jakby wcale nie należały do kruchej półwili, lecz kobiety świadomej swojej wartości i uparcie dążącej do własnych celów. A może właśnie tak było?
- Chciałem panią prosić o zgodę, bym mógł... - urwał w pół słowa, nagle zdając sobie sprawę z tego, jak głupio mogły zabrzmieć jego słowa. Prosić ją o to, by zgodziła się z nim spotykać? Do diabła, czy miał piętnaście lat, by zachowywać się jak nastolatek? Może jeszcze powinien zapukać do rodowej posiadłości Yaxley'ów i zapytać jej ojca, czy Rosalie może wyjść się z nim pobawić? Odchrząknął zirytowany na samego siebie i gwałtownie wstał z ławki, przechadzając się nerwowo po żwirowej alejce. - Od naszego spotkania zajmuje pani sporą część moich myśli - zaczął od nowa, próbując ująć swoją prośbę w bardziej romantyczne wyznanie. - I byłbym niezmiernie zaszczycony, gdybyśmy mogli się spotykać dalej... oficjalnie - ostatnie słowa niemalże wyszeptał, jakby nagle zaschło mu w gardle i tylko ostatkiem sił zmusił swoją krtań do wydawania niezbędnych dźwięków.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: wyjście do ogrodu [odnośnik]27.12.15 21:18
Byłam młoda i jeszcze pewnie głupia. Ale takie romantyczne schadzki niemiłosiernie mnie bawiły. A ja chciałam się bawić, chciałam grać ludziom na nosie i ciągnąć za krawat mężczyzn, którzy szli by za mną, wpatrzeni jak w obrazek. Najpierw był nim Perseus Avery, ale byłam jeszcze zdecydowanie za młoda i nie wiedziałam co zrobić, aby utrzymać jego zainteresowanie. Potem Cornelius, który się chyba wystraszył i nagle plany jego rodziny przepadły. Gdzieś pomiędzy był Deimos, który, gdyby nie rodzina jego i jego nowej małżonki, byłby teraz mój. A teraz? Stałam na przeciwko Colina Fawley’a i modliłam się, aby to teraz moja rodzina, nie przeszkodziła mi w naszych planach.
- Jest pan dorosłym mężczyzną, posiadającym szlachecki tytuł, piękną posiadłość, własną filię bibliotek, więc jest pan pracującym mężczyzną, którego jak mniemam stać na zapewnienie godnego życia swojej przyszłej małżonce - odpowiedziałam. - Nidy też nie słyszałam, aby był pan tematem plotek.
Zachowałam jeszcze na tyle hamulca samozachowawczego, że nie zaczęłam mu wygadywać o tym jaki jest przystojny i szarmancki. Przez swoje zapatrzenie, prawdopodobnie nawet nie byłam w stanie dostrzec jego wad, ale czy to było moim zadaniem? Otóż nie koniecznie.
Gdy doszliśmy do ławeczki, pan Fawley stał się nagle jakiś nerwowy. Zaczął krążyć to w jedną to w drugą stronę.
- Prosić o zgodę na co? - dopytałam, gdyż przerwał w połowie zdania.
Chwilę minęło, aż się w końcu wysłowił. Jego prośba, czy też pytanie, kompletnie zbiło mnie z pionu. Czułam się dokładnie tak jak wtedy, gdy pan Carrow zapytał mnie dokładnie o to samo. A ja teraz musiałam znowu, dokładnie to samo odpowiadać? A jak znowu, przez cholerny dzień różnicy, zamążpójście przejdzie mi przed nosem?
- Panie Fawley… - zaczęłam. - Ja… Niezwykle jest mi miło, że prosi mnie pan, czy też pyta o coś takiego, jednakże, nie mogę sama podjąć decyzji.
Starałam się dobrać słowa tak, aby nie odebrał tego jako odrzucenie. Ale co miałam mu powiedzieć? Nie mogłam sama o tym zdecydować, jedynie mój ojciec mógł mi pozwolić lub nie, na oficjalne spotykanie się z panem Fawley’em. To jego powinien o to pytać, nie mnie.
- Zdaje pan sobie sprawę z tego, jakie są zasady - stwierdziłam, zaciskając dłonie w piąstki. - Proszę mi wybaczyć, ale póki co, nie mogę sama się na to zgodzić. Jedyne, o co mogę teraz pana poprosić, aby poprosił pan o zgodę mojego ojca.
Spojrzałam na niego niepewnie, czekałam na jego reakcję. Ciekawa byłam, czy podejmie się tego wyzwania czy raczej zrezygnuje czując się odrzuconym.


Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamień
Rozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
wyjście do ogrodu DByCxa2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t649-rosalie-yaxley https://www.morsmordre.net/t696-smuzka#2194 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3552-skrytka-bankowa-nr-174#62683 https://www.morsmordre.net/t955-rosalie-yaxley
Re: wyjście do ogrodu [odnośnik]29.12.15 10:30
Założył ręce do tyłu, maszerując przed Rosalie jak doskonale wyćwiczony żołnierz. Trzy kroki, obrót, trzy kroki, obrót; istna paradna musztra, która była doskonałym dowodem na to, jak bardzo Colin jest zdenerwowany i jak bardzo próbował ukryć to zdenerwowanie pod prostymi, regularnymi czynnościami. Opanowanie rozkołatanego serca i falujących po bezkresnej wyobraźni myśli było o wiele łatwiejsze, gdy mógł skupić się na czymś innym, na liczeniu kroków, które wymierzał z idealną precyzją, jakby właśnie od tego zależało jego życie. A gdyby się potknął, pomylił, gdyby nierówno postawił stopę, wypadając z odwiecznego rytmu, który wystukiwały przed nim setki tysięcy zdenerwowanych młodzieńców i mężczyzn, z niecierpliwością i niepewnością oczekujących na decyzję swojej wybranki?
- Proszę mi wybaczyć, panno Yaxley, moją bezpośredniość pytania. Nie miałem zamiaru wprawiać panią w zakłopotanie... ani tym bardziej łamać przyjętych zasad - mówił nerwowo przy każdym kolejnym obrocie, jedynie zerkając przelotnie na dziewczynę. Zupełnie jakby dłuższe spojrzenie w jej oczy czy na twarz okoloną kosmykami włosów mogło zawalić cały jego świat, a wszelkie postanowienia, które tak mozolnie sobie obiecywał, rozsypałyby się jak piaskowe zamki podmyte morską falą. - Doskonale zdaję sobie sprawę z reguł, jakie obowiązują szlacheckie rody - dodał już z wyraźną goryczą w głosie. Ileż szczęśliwych związków rozrywano na siłę, by stworzyć z nich związki nieszczęśliwe, obrośnięte bluszczem nienawiści między małżonkami? Aranżowane, przymuszane małżeństwa tkwiły latami we wzajemnej niechęci; cierpiąc po cichu lub obnosząc się ze swoim niezadowoleniem; znosząc upokorzenie złamanego uczucia lub buntując się pod groźbą wydziedziczenia.
- Chciałem się tylko upewnić, czy moja prośba złożona na ręce pani ojca... czy spotka się z pani aprobatą. Jego odmowę mógłbym znieść, panno Yaxley - mówił płomiennym głosem, zatrzymując się gwałtownie przed dziewczyną i niemalże padając jej do stóp, gdy zarył kolanami w żwirowane podłoże, zupełnie nie dbając o to, że może się pobrudzić. Klęknął przed nią, łapiąc jej dłonie w żarliwym uścisku i przykładając je sobie do piersi. - Ale uzyskawszy jego zgodę, a pani odrzucenie, byłbym stokroć bardziej zdruzgotany. - Wbił w nią proszące spojrzenie; błagalne niemalże, gdy niebieskie tęczówki świdrowały jej twarz w niemym wyczekiwaniu. Nigdy dotąd nie ubiegał się o kobietę, nigdy dotąd nie musiał prosić, biorąc sobie zawsze to, czego pragnął... lub czego pragnęła jego chwilowa miłostka. Jego dotychczasowe związki - a raczej krótkie, przelotne znajomości - nigdy nie opierały się na wspólnej przyszłości, będąc wyłącznie zachcianką chwili, z której oboje czerpali to, co najlepsze. I nagle obudził się z letargu, uświadamiając sobie swój wiek, swoją pozycję społeczną, swoją rolę w świecie magii - uświadomiony jeszcze mocniej przez Samaela, który na powrót przywrócił mu szlachecką godność - i oto stał, oto klęczał zdesperowany, porażony nagłym pragnieniem ustatkowania się u boku pięknej półwili, która zdawała się być równie nieosiągalna, co uchwycenie najdalszej z gwiazd.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: wyjście do ogrodu [odnośnik]29.12.15 18:56
Przyglądałam mu się, gdy maszerował na przeciwko mnie. Prawie zaczęłam kiwać głową przy każdym jego kroku, wpadając w pewnego rodzaju trans i nie mogąc oderwać się od niego. Dopiero kiedy się zatrzymał spojrzałam mu w oczy. Był niezwykle przejęty i zdenerwowany, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Czy naprawdę aż tyle wysiłku wymagało od niego powiedzenie tych kilka zdań? Zresztą, ja pewnie wcale nie byłabym lepsza, dlatego cieszyłam się, że takie oficjalne wypowiedzi, z góry narzucone są na mężczyznę. Sama w życiu bym się na coś takiego nie zdobyła.
- Ja również znam te zasady - dodałam od siebie bardzo cichym głosem.
Często docierały do mnie nowiny o zawarciu małżeństw, zaręczynach osób, których nigdy bym razem nie połączyła. Udawali szczęśliwe pary, kiedy tak naprawdę ich prawdziwe szczęście stało z boku i przyglądało się temu przedstawieniu. Czy nas też czekał taki los? Czy będziemy mogli się wspólnie połączyć?
Lekko podskoczyłam kiedy Colin nagle padł u mych kolan. Chciałam go chwycić, aby wstał, ale ten złapał mnie za dłonie, ścisnął je mocniej i zaczął wypowiadać kolejne zdania, które bardzo mnie uszczęśliwiły i zmartwiły. Bo ja również nie mogłam przestać myśleć o tym mężczyźnie, siedział mi w umyśle i w duszy i bałam się go skrzywdzić.
- Lordzie Fawley, jeśli mój ojciec, moja rodzina wyrazi zgodę, to będę zaszczycona mogąc oficjalnie podawać się jako pańską partnerkę - powiedziałam spokojnie.
Spojrzałam na jego dłonie, trzymające moje. Zacisnęłam usta w cienką, prostą linię i, o dziwo, przez chwilę nie odzywałam się zupełnie. Spojrzałam mu w oczy, które były teraz na mojej wysokości, które były tak blisko, że mogłam się w nich przejrzeć.
- Proszę jednak nie robić sobie złudnych nadziei, sir - zaczęłam. - Doskonale zdaję sobie sprawę, jakie są relację między naszymi rodami. Jesteśmy dla siebie jak zakazany owoc, jedno słowo, któregokolwiek z naszych nestorów, jedno “nie” zakończy naszą znajomość.
Głos mi się lekko załamał, kiedy wypowiedziałam te słowa. Bardzo bolały, ale musiałam to zrobić. Nie chciałam, by ten oto, klęczący teraz na przeciwko mnie, mężczyzna, w przyszłości przeze mnie cierpiał.


Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamień
Rozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
wyjście do ogrodu DByCxa2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t649-rosalie-yaxley https://www.morsmordre.net/t696-smuzka#2194 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3552-skrytka-bankowa-nr-174#62683 https://www.morsmordre.net/t955-rosalie-yaxley
Re: wyjście do ogrodu [odnośnik]30.12.15 12:37
Ściskał drobne dłonie rozpaczliwie, nagląco, czerpiąc przyjemność z samego ich dotyku, z ciepła, które ogarniało nagle jego ciało, z każdego lekkiego muśnięcia jej skóry, gdy gwałtownie przyciągał dłonie ku sobie, ku klatce piersiowej, ku ustom, obcałowując je niemalże desperacko. Z nieznaną sobie dotąd zapalczywością skierowaną do jakiejkolwiek kobiety spijał z jej ust każde wypowiedziane słowo, które ledwo do niego dochodziło; zbyt był ogłuszony faktem tej chwili, zbyt rozkojarzony dziejącą się nagle... magią? - jakże inaczej mógł bowiem nazwać to nagłe szaleństwo, które go ogarnęło - która zmuszała go do padnięcia na kolana, do wyrwania sobie duszy i serca, do podania ich prawie że na tacy własnych rąk. I to komu? Dziewczynie, którą ledwie widział kilka razy, która nie ukrywała swojego pochodzenia, której geny wili z pewnością powaliły na klęczki niejednego kawalera - równie mocno jak on zakochanego i oszołomionego.
- Nie dbam o swój ród, panno Yaxley... Rosalie... - powiedział z brzmiącą w głosie gwałtownością człowieka wzburzonego. - Nigdy mnie z nim nic nie łączyło prócz nazwiska, prócz krwi, których się nie domagałem. Cóż więc znaczy dla mnie ich słowo? - przycisnął ponownie jej dłonie do warg, omiatając je ciepłym, gorącym wręcz oddechem swoich ust. Klęcząc był jej równy, z oczami utkwionymi w jej oczach, z twarzą oddaloną o centymetry od jej twarzy, z pragnieniem malującym się w każdym drgnięciu warg. - Dość mam fortuny, by o nas zadbać, dość znajomości w naszym świecie, by zapewnić nam dostatek. Panno Yaxley, nie będzie dla mnie szczęśliwszego dnia od tego, gdy będę mógł pani złożyć małżeńską przysięgę - zapewnił buńczucznie, wypierając z umysłu myśl o tym, ilu mężczyzn składało jej wcześniej podobne obietnice. Ilu zginało karki porażonych nagłą strzałą amora, a potem zostało odrzuconych - przez dziewczynę, jej ojca czy sam troskliwy ród.
Nawet nie zauważył, kiedy puścił drobne kobiece dłonie, a jego własna dłoń powędrowała nagle wyżej, otulając palcami policzek Rosalie. Było to tak naturalnym, tak prostym gestem, że dziejącym się niemalże bez udziału jego woli i świadomości. Oparł się wolną ręką o ławkę, podciągając się nieco wyżej; zbliżając się do dziewczyny na odległość kilku centymetrów - zdecydowanie zbyt blisko jak na standardy czarodziejskiej etykiety i zdecydowanie zbyt daleko jak na pragnienia Colina. Głupia rodowa niechęć, zdążył jeszcze pomyśleć, zanim kompletnie zatopił się w spojrzeniu Rosalie i zanim odesłał na długie wakacje zdrowy rozsądek.
- Panno Yaxley? - szepnął pytająco, ale wcale jej nie pytał i wcale nie oczekiwał odpowiedzi, gdy po chwili ochoczo ją całował, smakując po raz pierwszy ust, które miały być wyłącznie jego własnymi. Ust prawie że zakazanych idiotycznymi fanaberiami rodzin, których całowanie - widzicie moraliści? - wcale nie zawaliło świata; nie wywołało drżenia ziemi, ani wielkiej fali; nie rozpaliły się pożary i żadna pożoga nie ogarnęła ogrodu. Zamiast tego świat zatrzymał się w miejscu, wstrzymując oddech i błagając, by chwila trwała jak najdłużej.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: wyjście do ogrodu [odnośnik]02.01.16 20:29
Słuchałam jego słów zastanawiając się jak można zrobić coś takiego. Jak może komuś nie zależeć na swoim rodzie? Dla mnie mój ród, moje nazwisko, moja rodzina, nasza historia były najważniejsze, najbardziej istotną rzeczą na całym świecie. Nie wyobrażałam sobie, jak mogłabym to stracić. To cierpienie, które przysporzyłabym sobie, mojemu ojcu, całej rodzinie, nie pozwalałoby mi dalej godnie żyć.
- Oh, panie Fawley - jęknęłam, wpatrując się w jego oczy.
To co mówił, było dla mnie czystą herezją. Czymś, co nigdy nie powinno zostać wypowiedziane, przez żadnego szlachetnie urodzonego człowieka. Od zawsze uczono mnie, że to rodzina, ród, potomstwo jest najważniejsze i te wartości trzeba pielęgnować. A on był zupełnie innego zdania. Nie docierało to do mnie.
- Jak można mówić coś takiego, sir? Proszę nie odwracać się od swojego rodu, jesteśmy z nim związani, a to co pan mówi, nigdy nie powinno zostać wypowiedziane - rzekłam. - Mi, bardzo zależy na zgodzie obu rodów. Dla pana… dla ciebie może nie ma to znaczenia, gdyby jednak cię wydziedziczyli, ojciec nigdy nie zgodził się na mój ślub, a ja straciłabym swój tytuł. Nigdy nie mogłabym na to pozwolić, nie dla miłości. Nie tak mnie wychowywano.
Słowa te płynęły prosto z mojego serca. Tak miałam zakorzenione mocno te wartości, że nawet teraz, podczas tak doniosłego momentu, kiedy czas powinien się zatrzymać, a ja powinnam zatopić się w jego dłoni przesuwającej się po moim policzku, to nadal myślałam o swoim rodzie i zasadach oraz o tym, czy to co czynie, jest na pewno poprawne. Wiedziałam, że nie było, ale było już za późno, aby się zatrzymać.
- Lordzie Fawley? - zapytałam.
Złożył pocałunek na moich ustach. Targały mną tak duże emocje, że nie wiedziałam co mam zrobić. Rozum nakazywał mi, aby jak najszybciej odepchnąć go od siebie i nie pozwolić na takie zbliżenie. Serce natomiast chciało więcej i więcej. Czy to był ten mój jedyny mężczyzna, którego miałam kochać aż do śmierci? Albo cierpieć przez niego, związana z innym i nie mogąc być przy kimś, do kogo powinnam należeć?
Oddałam się temu momentowi na krótką chwilę. Pozwoliłam sobie zamknąć oczy, odlecieć do krainy przyjemności. Czas rzeczywiście się zatrzymał, miałam wrażenie, że nas pocałunek trwa wiecznie, chociaż byłam pewna, że nawet minuta jeszcze nie minęła.
W końcu delikatnie odsunęłam go od siebie na tyle, abym mogła coś powiedzieć i spojrzeć mu w oczy, swoimi prawie zapłakanymi.
- Nie powinniśmy - szepnęłam. - Ja nie mogę tak. Proszę mnie zrozumieć.


Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamień
Rozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
wyjście do ogrodu DByCxa2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t649-rosalie-yaxley https://www.morsmordre.net/t696-smuzka#2194 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3552-skrytka-bankowa-nr-174#62683 https://www.morsmordre.net/t955-rosalie-yaxley
Re: wyjście do ogrodu [odnośnik]02.01.16 21:16
Jej słowa bolały, wdzierały się w serce głęboko, raniąc je niemożliwie, zapierając Colinowi dech w piersiach. Oto klęczał przed nią w pokorze, rzucając jej u stóp niemalże swoje życie i szczęście, obiecując wszystko, czego sobie zapragnie, wyrzekając się własnego rodu i nazwiska, jeśli tylko tym sposobem mógłby ją zdobyć i zaskarbić sobie sympatię jej ojca. Oto wydzierał własne serce, podając jej jak na dłoni całego siebie... i otrzymywał bolesny cios, który chciał stłumić pocałunkiem. Jakby tylko on był teraz ostatnią nadzieją, ostatnim sposobem na ukojenie bólu, którego właśnie doświadczał. W miękkich wargach Rosalie znalazł zatracenie - tych kilka cudownych sekund, gdy nie istniały rodowe nienawiści i miłości, gdy wszystko było proste a nie zagmatwane, gdy uczucia były uczuciami, a nie pergaminowymi umowami spisywanymi przez ojców młodej pary.
- Gdybyś czuła mój ból, wszystko co teraz przeżywam - wyszeptał rozpaczliwie, chwytając się z desperacją każdej próby, by wyrazić swoje przerażenie umykającym marzeniem. Nawet nie zauważył, kiedy odrzucił konwenanse, rezygnując z oficjalnej tytulatury. - Nie jestem nastolatkiem rzucającym słowa na wiatr, zakochującym się w jednej chwili i odkochującym w drugiej. Zbyt długo byłem sam, by odrzucić szansę, jaką podsuwa mi los... tylko po to, by zaraz ją zabrać! - poderwał się z kolan, wzburzonym głosem prawie że wykrzykując ostatnie słowa, gdy znów przemierzał alejkę nerwowym krokiem. Wzbijając w powietrze kamyki i pył z alejki, zupełnie się tym nie przejmując, zbyt mocno pogrążony we własnych myślach. Jego świat właśnie powoli się walił, a on nie znał sposobu, by to powstrzymać. Jego szczęście miało zależeć od decyzji nestorów rodów - a jaka mogłaby ona być, gdy od pokoleń ich rodziny darzyły się co najmniej niechęcią? Tragifarsa, komedia, tragedia, każda możliwa forma dramatu lepsza była od tego, co go właśnie spotykało.
- Jesteś w stanie porzucić własne szczęście, jeśli tego będzie od ciebie wymagał twój ród? - zapytał cicho, odwracając się do Rosalie plecami, jakby nie był w stanie patrzeć jej w oczy. Bał się, by w jego własnych nie dostrzegła przejmującego bólu, panicznej rezygnacji, która powoli go obezwładniała, gdy zderzał się z ponurą ścianą rodowego posłuszeństwa; dla niego kompletnie niezrozumiałą, dla Rosalie stanowiącą najwyraźniej ważny element jej osobowości. Oto znał cel w swoim życiu, oto nadał kolorowych barw swojemu nijakiemu istnieniu, by nagle musieć o to wszystko walczyć? Mógł stawić czoło ojcu Rosalie, mógł upokorzyć się przed nim, godząc się na każdy możliwy warunek; mógł podjąć wyzwanie i krok za krokiem dążyć do celu, którym było szczęśliwe małżeństwo - z dziewczyną, z kobietą, dla której zupełnie niespodziewanie stracił głowę. Mógł to zrobić, ale czy był gotowy na odmowę i szaleństwo, którego by wtedy niewątpliwie doświadczył?
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: wyjście do ogrodu [odnośnik]05.01.16 20:18
Słysząc jego cichy szept, jego rozpaczliwy, cichy szept, zabolało mnie serce. Poczułam się tak, jakbym zrobiła coś złego wypowiadając na głos to, co było dla mnie najnormalniejszą normalnością. To coś było zakorzenione we mnie tak głęboko, że nie potrafiłam myśleć inaczej, a jego słowa, raniły. Tak, mnie też raniły. Bo znowuż ja nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego on tak postępuje. Dlaczego jego ród nie jest dla niego ważny i co się stało w życiu tego człowieka, że odwrócił się od najbliższej sobie rodziny?
- Czy myślisz, że mnie to nie boli? - zapytałam gdy tylko poderwał się z kolan. Chwyciłam się na pierś w okolicy serca i spojrzałam na niego ze łzami w oczach. - Myślisz, że nie mam uczuć? Ile razy starano się o moją rękę, tylko dlatego, że zawróciłam komuś w głowie? Ile razy ojciec odprawiał ich z kwitkiem, wiedząc, że to nie jest to, czego oczekuje? A kiedy akurat trafiłam na kogoś, do kogo i ja coś poczułam, wszystko może legnąć w gruzach!
Słowa Fawley’a brzmiały tak szczerze, że nawet nie potrafiłam i nie mogłam ich kwestionować. Wierzyłam w każde jego wypowiedziane przed chwilą słowo, musiało w końcu płynąć prosto z serca, to było widać w jego oczach. Zapadła między nami chwila ciszy. Zacisnęłam dłonie w pięć, mocno przygryzając dolną wargę i starając się uspokoić, głęboko oddychając. Nie spodziewałam się pytania, które chwile później usłyszałam. Uniosłam głowę do góry, wyglądałam tak, jakbym miała się zaraz zerwać z siedzenia i wstać, mimo tego nie ruszyłam się z miejsca. Miałam wrażenie, że nogi odmówiłyby mi posłuszeństwa.
Co miałam mu odpowiedzieć? Ojciec zawsze mówił, że to ród jest dla nas najważniejszy. Przez wieki wałkowane były, z pokolenia na pokolenie, wszystkie krzywdy jakie zostały nam wyrządzone. Nawet te najmniejsze, o których normalny człowiek by dawno zapomniał. Od małego uczono nas, że rody naszego pochodzenia, powinny stać nad pozostałymi, także nad rodem Fawley’ów. Prawdopodobnie, gdybym urodziła się kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu, nad takim pytaniem pewnie bym się nawet nie zastanawiała, a to co między nami przed chwilą zaszło, nigdy nie miałoby miejsca. A teraz się wahałam, naprawdę się wahałam. Wiedziałam co mam odpowiedzieć, ale moje serce chciało czegoś innego. Pierwszy raz chciało czegoś innego niż dawała mi moja rodzina.
Powoli podniosłam się z ławeczki i stawiając delikatnie kroki, podeszłam do niego. Stanęłam na przeciwko i dłonią, pogłaskałam po policzku, wpatrując się w jego oczy. Na mojej twarzy panował dziwny spokój, może lekki uśmiech.
- Tak, chociaż moje serce rozpadłoby się wtedy na milion… nie… na miliardy kawałeczków. Wiem czego oczekuje ode mnie moja rodzina, przede wszystkim posłuszeństwa, a ja nie potrafiłabym się przeciwstawić - odpowiedziałam szeptem, przybliżając się lekko. - Jeżeli nasze rodziny się nie zgodzą, musisz mi obiecać, że znajdziesz sobie nową kobietę, którą pokochasz i z którą będziesz szczęśliwy. Nie zniosłabym świadomości, że cierpisz.
Moja dłoń nadal wędrowała po policzku mężczyzny. Zastanawiałam się jak wyglądałoby nasze życie, gdyby to co sobie zaplanowaliśmy, ziściłoby się. Czy byłabym szczęśliwa? Czy Fawley nadal byłby we mnie tak szaleńczo zakochany, czy czar wili opadł by pozostawiając między nami zwykłą pustkę? A co jeśli będą kazali nam się rozstać? Jak spojrzę mu w oczy? Nie mogłam sobie wyobrazić, jak sprzeciwiam się rodzinie. Musiałabym zrobić to, co mi każą, jak bardzo by nie bolało. Szkoda jednak, że ucierpiałoby na tym też i inne serce. Mieszczące się o tutaj, gdzie teraz spoczywa moja dłoń? W tym ciele, w tej klatce piersiowej.
- Tak wychowywane są kobiety, aby były uległe nestorowi, ojcu, bratu lub najstarszemu z kuzynów. -Nasze potrzeby są zawsze na dalszym miejscu. Niech cię więc nie dziwią moje słowa, mój drogi - dodałam półszeptem. - Byłam tego uczona od małego, nie byłabym w stanie postąpić inaczej, to jak… nawet nie wiem jak to ubrać w słowa. Ale czułabym się tak, jakbym robiła coś przeciwko sobie, mimo że zrobiłabym coś dla siebie. To trochę… skomplikowane.
Oparłam głowę o jego klatkę piersiową, wsłuchując się w jego oddech. Być może nie powinnam tak zbliżać się do mężczyzny, ale potrzebowałam teraz, aby ktoś mnie przytulił. Tak dawno nie czułam żadnego, prawdziwego ciepła.
Zastanawiałam się, jak miałaby wyglądać moja przyszłość? Czy pozwolą mi zostać u boku Colina, czy wybiorą dla mnie innego mężczyznę, z którym nigdy nie będę w pełni szczęśliwa?


Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamień
Rozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
wyjście do ogrodu DByCxa2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t649-rosalie-yaxley https://www.morsmordre.net/t696-smuzka#2194 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3552-skrytka-bankowa-nr-174#62683 https://www.morsmordre.net/t955-rosalie-yaxley
Re: wyjście do ogrodu [odnośnik]05.01.16 21:57
Czy to możliwe, że zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej brzmiało echo orkiestry, pary wirowały w tańcu, państwo młodzi zbierali życzenia od kolejnych gości, a jego serce właśnie się zatrzymywało pośród tego wszystkiego? Czy to możliwe, że gdzieś tam w ślubnym namiocie rozlegały się gwałtowne wybuchy śmiechu, rozlewano na ziemię wino i szampana, stateczni szlachcice zerkali nieśmiało na młode niewiasty, bacznie obserwowani przez przyzwoitki i arystokratyczne matrony, a oni tkwili tutaj jakby w zawieszeniu, wśród świata, który nagle się zatrzymał, nagle zwolnił tak bardzo, że każde słowo wypowiadane przez Rosalie wwiercało się w świadomość Colina i rozdzierało na strzępy jego duszę? Wśród tych wszystkich uczuć, które gromadziły się w nim przez ostatnie tygodnie, wśród zauroczenia i zakochania, wśród niecierpliwości i nerwowości, wśród bezgranicznej nadziei, że wszystko się ułoży, było również... przerażenie.
Strach wywołany tą wielką zmianą, jaka zaszła w Colinie; z mrukliwego samotnika, który spędzał całe dnie zamknięty w gabinecie i w bibliotece, którego najczęstszą rozrywką były rozmowy z Samaelem i kręcenie się po księgarni, który na większości szlacheckich i nieszlacheckich imprez nadal trzymał się sam; właśnie on stał się nagle idealnym przykładem osoby trafionej strzałą Amora. Nie było dnia ni godziny, by myśl Colina nie powędrowała choć raz w stronę panny Yaxley; nie było chwili, by patrząc na jakąś szlachciankę, która stanowiła doskonałą małżeńską partię, nie robił tego z pewnym wahaniem, niechęcią wręcz, jakby samo patrzenie było już niewybaczalną zdradą. Colin nie był pewien, czy to urok wili mąci mu w głowie, czy jego od lat skrywane emocje, pragnienie szczęścia i znalezienia osoby, z którą mógłby dzielić życie, czy to właśnie one doszły do głosu. Nie obchodziły go właściwie przyczyny, jeśli tylko mógł jeszcze trwać w tym cudownym stanie zakochania; jeśli pozwolono mu jeszcze oglądać Rosalie, dotykać jej dłoni, splatać ich palce, całować; jeśli tylko była obok, stawał się szczęśliwy z samego tylko faktu jej obecności. Potężna magia zakochania, magia miłości, magia uroku wili - jakie to miało znaczenie?
- Proszę, nie mów nic - położył jej palce na wargach lekkim, ostrożnym gestem, by po chwili powoli obrysować opuszkami ich kontur, starając się nie wyjść poza czerwoną, delikatną barwę. - Nie wyobrażam sobie przyszłości bez ciebie i to mnie przeraża. Przeraża, że cię potrzebuję jak powietrza, jak wody, że rozpadnę się cały, gdy odejdziesz... że gdy stracę nadzieję na naszą przyszłość, nie będę już tym samym człowiekiem. Już nim nie jestem, Rosalie. Nawet jeśli to tylko twój urok, złudna magia wili, nie dbam o to, bo pokazałaś mi świat, który był dla mnie zamknięty i do którego nawet nie chciałem zajrzeć. - Przerwał, przyciągając jej dłoń do swojej klatki piersiowej, przytrzymując ją mocno, by dziewczyna poczuła gwałtowne, szalone, niezaspokojone żadnymi obietnicami bicie jego serca. Które wzmagało się z każdy kolejnym słowem, jakie padało z jej ust; o posłuszeństwie nestorowi, o roli i obowiązkach kobiety. Słyszał je, ale jakby do niego nie docierały, zatrzymywane na granicy świadomości, która chroniła jeszcze Colina przed ostatecznym szaleństwem. Chciał się jej wyrwać, chciał uciec od Rosalie, odejść daleko, by nie widziała bólu i desperacji, które szarpały jego ciałem i wykrzywiały twarz w zrezygnowanym uśmiechu.
- Złamie mi pani serce, panno Yaxley - powiedział poważnym tonem, wpatrując się w nią uporczywie tuż przed tym, gdy wtuliła się w jego pierś. - Ale cierpiałbym bardziej wiedząc, jak jest pani ze mną nieszczęśliwa z powodu odwrócenia się swojej rodziny. - Objął ją ramieniem, przytulając mocno i nie dbając o to, że gdyby ktoś zobaczył ich w takiej sytuacji, musieliby się gęsto tłumaczyć a honor i dobre imię Rosalie zostałyby wystawione na ciężką próbę. A może... może właśnie tego trzeba? (Nie)moralnego bodźca, który zachęciłby jej rodzinę do wydania niesfornej dziewczyny za szlachcica, który zszarga jej reputację, ale jednocześnie poczuje się w obowiązku ją naprawić? Może powinien - nie dbając o nic i zapominając o konsekwencjach - pokazać wszystkim, wszem i wobec, siłę swojego desperackiego zauroczenia; że gotów jest walczyć z całych sił, by spełnić swoje marzenie wspólnej przyszłości? Ach! Gdybyż to było takie łatwe; szlachecki świat prędzej wybaczy małą fascynację mugolami, niż złamanie etykiety i bezceremonialne zachowanie.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: wyjście do ogrodu [odnośnik]06.01.16 18:30
Czując jego bicie serca, tak mocne, wyraźne, jakby organ skrywany pomiędzy żebrami, miał zaraz wyrwać mu się z piersi i spocząć prosto na mojej dłoni. Czy mogłam tak bardzo na niego działać? Tak mocno, jak działały stuprocentowe wile, które zapraszały swoich kochanków do tańca, a ci tańczyli z nimi, aż nie opadli z tchu? Czy to był właśnie ten taniec, który wprowadzał Colina w stan jawy, zauroczenia, zakochania, sprawiając, że mężczyzna był pewien, że jest zakochany? Bo czy można pokochać kogoś po krótkiej chwili rozmowy? Można się zauroczyć, zauroczenie mija, tak jak i przemija czar wili. To mija, mija tak jak przeminęło u wielu innych mężczyzn, którzy teraz, owszem, odwrócą za mną wzrok, ale bardziej z sentymentu, podziwu, niż miłości?
- Tak dawno nikogo nie kochałeś, że teraz masz złudne wrażenie, że mnie potrzebujesz - odpowiedziałam mu spokojnie. - Już nie jesteś tym samym człowiekiem, masz rację. Ale gdyby to wszystko przepadło, gdybyś już nie mógł ze mną być, albo związałbyś się z kimś innym, twoja miłość do mnie przeminęłaby.
O ile w ogóle twoja miłość jest prawdziwa dopowiedziałam sobie już w myślach. Brzmiała na prawdziwą, wyglądała na prawdziwą, płynęła prosto z serca. Ale czy możemy mieć pewność, że to nie jest tylko i wyłącznie czar? Dla mnie, póki co, lepiej jest myśleć, że to tylko magia. Jeśli będę mocno w to wierzyć, to strata Colina nie będzie tak wielkim ciosem. Jego słowa, teraz tak górnolotne, kiedy mu po prostu przejdzie, przestaną mieć większe znaczenie. A ja pogodzę się z faktem, że to był tylko i wyłącznie chwilowy kaprys i wrócę do swojego codziennego życia, czekając na nowego mężczyznę, którego zaczaruję. Jednakże, nie chciałam czarować kolejnego. Chciałam Colina i w nosie miałam z jakiego jest rodu. Pierwszy raz w życiu mi to nie przeszkadzało, ale może przeszkadzać mojej rodzinie, czego bardzo się boję.
Patrzyłam na niego, czując jak jego dłoń przesuwa się po moich ustach. Czułam w nich jeszcze smak ust Colina. To co zrobiliśmy, było jak zakazany owoc, który okazał się niezwykle smaczny i z każdym kęsem, coraz bardziej kuszący. Zaczęłam żałować, że przerwałam tamtą chwilę, z drugiej wiedziałam, że nigdy więcej, bez zgody ojca na nasz związek, nie będę mogła tego powtórzyć.
- Ja również cierpię - wyszeptałam, przyciskając mocniej czoło do jego ciała. - Nawet sobie nie zdajesz sprawy jak bardzo. Od zawsze marzyłam, o romantycznej miłości. Czytając stare księgi o czystokrwistych rodach, odlatywałam myślami do takich scen jak ta, że stoję obok ukochanego mężczyzny, przytuleni i mówimy sobie, że się kochamy.
Dłonią otarłam policzki, bojąc się, że zamoczę oficjalną szatę pana Fawley’a. Głos mi się trochę łamał, ale to dlatego, że komuś po raz pierwszy wyjawiałam swoje marzenia. Nikt ich nie znał, nawet najbliższa memu sercu kuzynka.
- Pod maską posłuszeństwa, podczas nauk ojca i guwernantek jak powinnam się zachowywać, podczas jego planów na moją przyszłość, zawsze chciałam, aby to mi oddał prawo, do wybrania sobie męża - uniosłam lekko głowę. - Wiem, że tak nigdy nie będzie, że tak być nie powinno i nie mam prawa, aby nawet o tym marzyć. Dlatego nigdy niczego takiego bym nie zrobiła, nie mogłabym… Spotkałaby mnie wielka kara, ale nawet nie to jest taką przeszkodą, tylko to, jak wielką przykrość i jak bardzo zawiodłabym mojego ojca. Panie Fawley, on jest najważniejszym mężczyzną w moim życiu, bardzo zależy mi na jego zgodzie.
Nie do końca byłam pewna, czy Colin zrozumiał, to o co mi chodziło. On nie był tak związany ze swoją rodziną, prawdopodobnie miał gdzieś to, co sądzą o nim jego rodzice, jego nestor, co myślą na temat tego co wyprawia. Ja byłam jego kompletnym przeciwieństwem, nie mogłabym żyć bez swojej rodziny.
- Gdybym zawiodła ojca, nie mogłabym spojrzeć sobie już nigdy więcej w oczy. Już teraz czuję się źle z tym, że pozwoliłam panu, na złamanie zasad. To tylko i wyłącznie moja wina - stwierdziłam. - Panie Fawley, jeśli myśli pan o wspólnej przyszłości razem ze mną, będzie pan zmuszony porozmawiać z moim ojcem i prosić go o zgodę.
Rozgadałam się jak zwykle. Miałam jednak potrzebę wyjawienia tego wszystkiego Colinowi. Miałam ogromną nadzieję, że mnie on zrozumie i nie skrytykuje. Był dorosłym mężczyzną, znał ten świat lepiej ode mnie i na pewno był w stanie wyobrazić sobie, w jakiej sytuacji się teraz znajduję. Jak bardzo mam wrażenie, jakbym była teraz pomiędzy młotem, a kowadłem.
Odwróciłam głowę w stronę namiotu, nadsłuchując muzyki i radosnych krzyków, chociaż dla mnie brzmiały na bardzo przytłumione i niewyraźne.


Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamień
Rozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
wyjście do ogrodu DByCxa2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t649-rosalie-yaxley https://www.morsmordre.net/t696-smuzka#2194 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3552-skrytka-bankowa-nr-174#62683 https://www.morsmordre.net/t955-rosalie-yaxley
Re: wyjście do ogrodu [odnośnik]08.01.16 17:25
Ach! Ile by dał, by zatrzymać świat, by powstrzymać karuzelę absurdu, na którą ich wsadzono przemocą, z ironiczną złośliwością każąc trzymać się kolorowych koni i słoni, zebr i panter, których uczepili się pierw nieśmiało, z przerażeniem - jeszcze jako dzieci - i od których teraz nie umieli i nie mogli się oderwać. Złączeni z nią jak z własnym rodem, któremu nie potrafili się sprzeciwić, gotowi ponosić ofiarę własnego życia i szczęścia, które odbierano im jedną decyzją. Wyborem życiowego partnera, którego często nie znali, którego nie rozumieli, którego nienawidzili, a mieli dzielić z nim kolejne lata i małżeński żywot. Colinowi udało się wydostać z szalejących trybików karuzeli, ze szlacheckiego absurdu nienawiści i miłości, który nie znał logiki, lecz kierował się odwiecznymi niesnaskami i dawno zapomnianymi krzywdami. Kogo dziś obchodzili ich przodkowie, którzy zwarli szable w idiotycznym konflikcie, znacząc przyszłość swoich potomków nieuzasadnioną i nieracjonalną niechęcią? Czy gdyby widzieli, ile nieszczęścia przyniosą ich waśnie za sto, dwieście czy tysiąc lat, czy zdobyliby się na to samo, przekreślając wspólne szczęście dzieci własnej krwi?
- Rosalie, proszę - szepnął błagalnie, desperacko przyciągając ją bliżej siebie, zmniejszając dystans między nimi jeszcze bardziej, centymetr po centymetrze przedzierając się przez granicę, za którą kryła się nieosiągalna półwila. - Nawet jeśli to tylko twój czar, głupi miłosny urok, jakie to ma znaczenie, moja droga? Jeśli magia czyni mnie teraz szczęśliwym, chcę być pod tym urokiem na zawsze, jeśli to tylko sprawi, że o tobie nie zapomnę. Gdybyś tylko zechciała, jeśli dziś rzuciłbym wszystko, poświęcił wszystko, roztrwonił to, co posiadam, by o ciebie zawalczyć i udowodnić, że jestem wart choćby patrzenia na najcudowniejszą istotę, jaką kiedykolwiek spotkałem - w jego głosie znów pojawiła się dawna żarliwość i ekscytacja. Rosnące napięcie ustąpiło, wylewając się falą skrywanego pragnienia, by wyrzucić z siebie wszystko, co do tej pory chował i tłamsił na dnie swojego serca. Chciał jej wyjawić każdy sekret, każdą tajemnicę; o nienawiści, która drażniła jego duszę, o niechęci do własnego rodu, o popełnionych występkach i grzechach, które rozmywały się w nicości pod wpływem uczucia zupełnie innego.
Jak mógł ją jednak przekonać, że umie odróżnić miłość - niespodziewaną i zaskakującą, która przerażała jego samego - od chwilowego zauroczenia, które znał aż za dobrze? Jak mógł jej udowodnić, że potrafi dostrzec różnicę między męskim pragnieniem zdobywania i zaspokajania swojego ego, a prawdziwym uczuciem, które dopadło go tak nagle, jakby było starannie zaplanowane przez bóstwa całego świata? Miewał przecież przelotne znajomości, bywał w związkach, z których nic nigdy nie wynikało - bo nie życzył sobie uczuciowym komplikacji. Dobra zabawa, zatracenie, drwienie z konwenansów i dobrego smaku, nocne eskapady na Nokturn, pijackie błędy i nie-błędy... wszystko znał, wszystkiego spróbował, nigdy nie osiągając tego, co teraz uderzyło go z niesamowitą siłą. Czy potrzebował aż tylu lat, by zrozumieć, jak płytkie niekiedy było jego życie?
- Nie wiem, jak długo wytrzymam, panno Yaxley - wrócił nagle do oficjalnego tonu, prostując swoją sylwetkę i patrząc na dziewczynę z góry, niebieskimi tęczówkami zapamiętując każdy szczegół z jej twarzy. - Niech pani poinformuje swojego ojca, że jak najszybciej chcę wam złożyć oficjalną wizytę, by prosić o zgodę na... - urwał nagle, jakby wypowiedzenie na głos tych słów mogło wszystko zniszczyć, wszystko zburzyć, a piękny sen okazałby się nagle koszmarem. - Proszę mi obiecać, panno Yaxley, że spotkamy się niedługo - wyszeptał jeszcze, po czym podał jej ramię i w milczeniu odprowadził w stronę namiotu.

z/t
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
wyjście do ogrodu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach