[SEN] Różany labirynt
AutorWiadomość
Różany labirynt
Stała w długim, wykładanym marmurem korytarzu. Przez zdobione okna wpadała księżycowa poświata oświetlająca bardzo słabo przestrzeń wokół niej, drgała na rzeźbieniach przedstawiających kolce oraz krwistoczerwone płatki róż. Mogła skaleczyć o nie dłonie, rozerwać suknię, zwiewną i delikatną w kolorze czystej czerni.
Panowała przejmująca cisza, a może w oddali grała przedziwna melodia jak z katarynki? Nie wiedziała, ale za oknem hulał wiatr, wręcz śpiewał przeciągle gdy wsłuchiwała się w dźwięki. Drgnęła niepewna i zagubiona, ale czuła, że nie może wiecznie stać, że musi iść przed siebie.
Postąpiła krok.
Potem następny.
Ich odgłos unosił się głuchym echem wśród niebezpiecznych ścian, przywodził na myśl grozę więc obejrzała się przez ramię. Za nią była ściana stworzona z zielonych gałęzi i różanych kolców. Nie mogła się cofnąć. Musiała iść dalej naprzód.
Serce zabiło mocniej gdy zrozumiała, że jest sama, a poświata nie pomaga tylko utrudnia widoczność.
Głuchy trzask.
Pęknięcie.
Spojrzała natychmiast w kierunku skąd dochodził dźwięk. Spostrzegała lustro w złotej ramie. Stało samotnie w korytarzu więc ostrożnie do niego podeszła. Pęknięta tafla sprawiała, że widziała parę swoich odbić. Szarozielone spojrzenie błądziło niepewnie po pęknięciach i wtem zamarła. Za jej plecami majaczyła postać, odziana cała w czerń, w płaszczu do ziemi i masce, tak charakterystycznej i dobrze jej znanej.
Natychmiast się odwróciła, ale za nią nikogo nie było, a gdy wróciła spojrzeniem do lustra tafla na powrót była gładka.
“Szukaj mnie” - usłyszała w głowie szept, tak bardzo dla niej niezrozumiały. “Szukaj” - szept stawał się natarczywy, cichł gdy znów szła. Róże i kolce na ścianach zdawały się podążać za nią oplatając coraz ciaśniej mury pomieszczenia. Pałacu.
Znała to miejsce, nie było jej obce. Kojarzyła jego budowę.
Château Rose.
Nagle marmur zniknął, poświata księżyca oświetlała teraz rozległy ogród. Ogród pełen róż.
U swoich stóp miała rozkwitający kwiat maku.
Powoli pochyliła się aby dotknąć płatków kwiatu. Maki były delikatne, kruche. Należało obchodzić się z nimi niezwykle łagodnie. Pojedyncze nie zachwycały, ale w całym łanem gdy kwitły - zapierały dech w piersiach.
“Szukaj”.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Cisza…
Różane krzewy pięły się wysoko ponad jego głową, sięgając sklepienia i tworząc na nim fantazyjne wykończenie utkane z ostrych kolców i czerwieni kwiatów. Wysokie krzesło wykonane z kości ciasno oplatały różane pnącza, a z kwiatów z wolna sączyła się czerwona posoka, kapiąc miarowo na podłogę. Makabryczny obraz będący jednocześnie pięknym. Na tym krześle pośrodku różanej komnaty siedziała postać, odziana w czerń, w długim płaszczu, który swobodnie opływał na jego ciele. Spod maski, którą przywdział na twarz widoczne były jedynie czarne oczy, które wpatrywały się w pustkę przed nim.
Szukaj mnie.
Obecność kogoś innego w pałacu była wyczuwalna, róże informowały o tym z każdą chwilą, szepcząc słowa, informując o każdym kroku, który ona stawiała na posadzce. W mglistym mroku jeszcze kilka chwil temu stał kilka metrów za nią, rozpływając się jak senne marzenie, kiedy tylko odwróciła głowę w jego kierunku. Wrócił na swoje miejsce, zasiadając na wygodnym siedzeniu. Poszukiwała go wśród niebezpieczeństwa i grozy. Był pewien, że znajdzie.
Szukaj.
Ciszę przerwał głośniejszy dźwięk kapiącej krwi. Róże przesiąkły nią, pochłaniając krew kolejnych ofiar. Śmierć była tylko momentem, litością dla niegodnych życia, którą mogli im ofiarować swą wielkodusznością. Świat nadal pełen był niebezpieczeństw, które musieli pokonać, aby przedrzeć się do siebie, bez znaczenia jak wielką cenę przychodziło za to zapłacić. Droga była jasna i oczywista, musieli podążać nią prosto do celu. Znali tę drogę, podświadomość dyktowała im każdy kolejne krok i intuicyjnie wiedzieli, w którym kierunku powinni go postawić.
- Jestem tuż obok. – sam przerwał ciszę, krótkich zdaniem. Które róże poniosły dalej, prosto do niej. Wyczuwał jej obecność, czuł, że lada moment stanie przed nim i spojrzy na jego postać w całej okazałości. Dumną, chłodną i nieprzystępną, lecz dojrzy w nim to, czego dostrzec nie mogło wielu. Widziała przez maski, które przydzierał na twarz, zakładając jedną za drugą, skrzętnie manewrując w labiryncie kłamstw, kierując się tym, co sam ułożył we własnej głowie.
- Odnajdziesz mnie. – ponownie wyrzekł słowa, wiedząc, że tylko kilka chwil dzieli ich od siebie. Kilka kroków. Kilka róż.
Różane krzewy pięły się wysoko ponad jego głową, sięgając sklepienia i tworząc na nim fantazyjne wykończenie utkane z ostrych kolców i czerwieni kwiatów. Wysokie krzesło wykonane z kości ciasno oplatały różane pnącza, a z kwiatów z wolna sączyła się czerwona posoka, kapiąc miarowo na podłogę. Makabryczny obraz będący jednocześnie pięknym. Na tym krześle pośrodku różanej komnaty siedziała postać, odziana w czerń, w długim płaszczu, który swobodnie opływał na jego ciele. Spod maski, którą przywdział na twarz widoczne były jedynie czarne oczy, które wpatrywały się w pustkę przed nim.
Szukaj mnie.
Obecność kogoś innego w pałacu była wyczuwalna, róże informowały o tym z każdą chwilą, szepcząc słowa, informując o każdym kroku, który ona stawiała na posadzce. W mglistym mroku jeszcze kilka chwil temu stał kilka metrów za nią, rozpływając się jak senne marzenie, kiedy tylko odwróciła głowę w jego kierunku. Wrócił na swoje miejsce, zasiadając na wygodnym siedzeniu. Poszukiwała go wśród niebezpieczeństwa i grozy. Był pewien, że znajdzie.
Szukaj.
Ciszę przerwał głośniejszy dźwięk kapiącej krwi. Róże przesiąkły nią, pochłaniając krew kolejnych ofiar. Śmierć była tylko momentem, litością dla niegodnych życia, którą mogli im ofiarować swą wielkodusznością. Świat nadal pełen był niebezpieczeństw, które musieli pokonać, aby przedrzeć się do siebie, bez znaczenia jak wielką cenę przychodziło za to zapłacić. Droga była jasna i oczywista, musieli podążać nią prosto do celu. Znali tę drogę, podświadomość dyktowała im każdy kolejne krok i intuicyjnie wiedzieli, w którym kierunku powinni go postawić.
- Jestem tuż obok. – sam przerwał ciszę, krótkich zdaniem. Które róże poniosły dalej, prosto do niej. Wyczuwał jej obecność, czuł, że lada moment stanie przed nim i spojrzy na jego postać w całej okazałości. Dumną, chłodną i nieprzystępną, lecz dojrzy w nim to, czego dostrzec nie mogło wielu. Widziała przez maski, które przydzierał na twarz, zakładając jedną za drugą, skrzętnie manewrując w labiryncie kłamstw, kierując się tym, co sam ułożył we własnej głowie.
- Odnajdziesz mnie. – ponownie wyrzekł słowa, wiedząc, że tylko kilka chwil dzieli ich od siebie. Kilka kroków. Kilka róż.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Jestem tuż obok.
Róże niosły szept, niosły głos w szeleście liści, w kolorze czerwieni. Spojrzała na nie, a te pięły się dalej ponad jej głową, po ścianach, po ziemi w jej stronę. Przyspieszyła kroku uciekając przed pnączami, które chciały pochwycić jej kostki.
Odnajdziesz mnie
Kolejny szept, a z płatków zaczęła kapać krew, pojedyncze krople spadały niczym rubiny na ziemię i barwiły ją niebezpiecznie.
Szelest roślin nabierał na sile, zaciskał wokół niej niebezpieczny krąg, z którego nie będzie mogła uciec. Droga stawała się coraz trudniejsza.
Miała podążać za szelestem róż, za kroplami krwi, które znaczyły trasę jaką obrała. Obejrzała się za siebie, a wielkie pnącza róż tworzyły niebezpieczną acz piękną ścianę, która mogła ją poranić.
Księżyc zasłonięty przez zieleń liści jedynie majaczył w tle, ledwo przedzierając się przez gęstwinę.
Czuła zagubienie, straciła orientację, gdzie miała zmierzać?
Skręciła, ale zaraz natrafiła na brak przejścia, zawróciła i spostrzegła, że jej stopy zostawiają krwawe ślady na śnieżnobiałym i chłodnym marmurze.
Znalazła się w punkcie bez wyjścia. Nie mogła się cofnąć, nie mogła też iść przed siebie.
Dźwięk kruszonego szkła.
Spojrzała w dół.
Pod nogami miała pęknięte drobiny lustra, które barwiły powoli krople krwi spadające na ziemię z pochylających się nad nią róż.
Podeszła do zielonej ściany cierni i kwiatów.
Wychyliła się i dostrzegła w oddali korytarz prowadzący do niego
Była tego pewna.
Róże trzęsły się im bardziej podchodziła do ściany. Ta jednak nie chciała jej puścić.
Ułożyła dłonie czując jak kolce wbijają się w jasną skórę dłoni.
-Nadchodzę… - Powiedziała cicho i zacisnęła palce na kolcach. Syknęła kiedy się wbiły, a cienka stróżka krwi popłynęła po jasnej dłoni. Szarpnęła mocniej pnącza, zaczęły puszczać, ale domagały się więcej.
Musiała zapłacić cenę.
Cenę krwi.
Zamknęła oczy czując jak łzy bólu zbierają się pod powiekami, ale szarpała dalej pnącza, pozwalała aby kolce wbijały się w miękką część dłoni, aby raniły, aby krew kapała na ziemię.
W końcu puściły i stworzyły przejście przez które przeszła.
Była blisko. Czuła to i rzuciła się biegiem przez korytarz, który zrobiły róże i krew, która prowadziła do niego.
Spostrzegła wysokie krzesło i na nim ciemną postać w otoczeniu róż.
Podeszła wolniej, nie zważając na to, że z dłoni wciąż kapała krew.
-Jestem.
Róże niosły szept, niosły głos w szeleście liści, w kolorze czerwieni. Spojrzała na nie, a te pięły się dalej ponad jej głową, po ścianach, po ziemi w jej stronę. Przyspieszyła kroku uciekając przed pnączami, które chciały pochwycić jej kostki.
Odnajdziesz mnie
Kolejny szept, a z płatków zaczęła kapać krew, pojedyncze krople spadały niczym rubiny na ziemię i barwiły ją niebezpiecznie.
Szelest roślin nabierał na sile, zaciskał wokół niej niebezpieczny krąg, z którego nie będzie mogła uciec. Droga stawała się coraz trudniejsza.
Miała podążać za szelestem róż, za kroplami krwi, które znaczyły trasę jaką obrała. Obejrzała się za siebie, a wielkie pnącza róż tworzyły niebezpieczną acz piękną ścianę, która mogła ją poranić.
Księżyc zasłonięty przez zieleń liści jedynie majaczył w tle, ledwo przedzierając się przez gęstwinę.
Czuła zagubienie, straciła orientację, gdzie miała zmierzać?
Skręciła, ale zaraz natrafiła na brak przejścia, zawróciła i spostrzegła, że jej stopy zostawiają krwawe ślady na śnieżnobiałym i chłodnym marmurze.
Znalazła się w punkcie bez wyjścia. Nie mogła się cofnąć, nie mogła też iść przed siebie.
Dźwięk kruszonego szkła.
Spojrzała w dół.
Pod nogami miała pęknięte drobiny lustra, które barwiły powoli krople krwi spadające na ziemię z pochylających się nad nią róż.
Podeszła do zielonej ściany cierni i kwiatów.
Wychyliła się i dostrzegła w oddali korytarz prowadzący do niego
Była tego pewna.
Róże trzęsły się im bardziej podchodziła do ściany. Ta jednak nie chciała jej puścić.
Ułożyła dłonie czując jak kolce wbijają się w jasną skórę dłoni.
-Nadchodzę… - Powiedziała cicho i zacisnęła palce na kolcach. Syknęła kiedy się wbiły, a cienka stróżka krwi popłynęła po jasnej dłoni. Szarpnęła mocniej pnącza, zaczęły puszczać, ale domagały się więcej.
Musiała zapłacić cenę.
Cenę krwi.
Zamknęła oczy czując jak łzy bólu zbierają się pod powiekami, ale szarpała dalej pnącza, pozwalała aby kolce wbijały się w miękką część dłoni, aby raniły, aby krew kapała na ziemię.
W końcu puściły i stworzyły przejście przez które przeszła.
Była blisko. Czuła to i rzuciła się biegiem przez korytarz, który zrobiły róże i krew, która prowadziła do niego.
Spostrzegła wysokie krzesło i na nim ciemną postać w otoczeniu róż.
Podeszła wolniej, nie zważając na to, że z dłoni wciąż kapała krew.
-Jestem.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ciemność kłębiła się za jego plecami, powoli rozlewając się po posadzce jak ciemny gęsty dym. Okrywała cierniste krzewy róż. Nicość przepełniona ciszą. Oczekiwanie dłużyło się, każda chwila trwała wieczność, jedna oddalona od drugiej milczeniem ukrytym w mroku. Dźwięk kroków stawał się coraz bardziej wyraźnie, słyszał je ledwie z oddali, a po chwili stały się donioślejsze. Wiedział, że jest blisko, coraz bliżej niego, coraz bliżej dzielenia wspólnej chwili. Droga, którą musiała przemierzyć, aby ponownie stanąć przed jego obliczem była długa, żmudna i opłacona krwią. Droga przez ból i cierpienie, która prowadziła prosto w słodkie objęcia mroku.
Słodki zapach krwi wypełnił pomieszczenie. Patrzył na nią bez wyrazu, aby po chwili – gdy znalazła się bliżej – wstać. Ciemny płaszcz zdawał się być jednością z mrokiem za jego plecami, powolnie zalewał wysokie krzesło, pnące się róże obok niego i wszystko, co znajdowało się za jego plecami. Odziana w głęboką czerń kobieta była jego odpowiedzią. Nie potrzebował przeciwieństwa, światła w ciemności, drogowskazu. Wiedział, że była jedynym słusznym wyborem, słuszną odpowiedzią i słuszną decyzję. Podążała drogą ku niemu, poszukiwała wśród mroku i cierni. Zrobił krok w jej stronę, spoglądając spod maski na jej twarz, czując zapach krwi, która rytmicznie kapała na posadzkę, pochłaniana przez czerń i mrok. Była tutaj przed nim tylko dlatego, że chciała tu być. Chciała znaleźć się w tym miejscu, obok niego.
- To dopiero początek naszej drogi. – głos był niski, spokojny, a ciemne oczy widoczne spod maski intensywnie wpatrywały się w tęczówki Primrose. Ujął jej dłoń, powoli i swobodnie podnosząc ją do góry. – Jesteś gotowa? – spytał, patrząc jak krew budzi jego palce. Gotowa do poświęceń, gotowa do trudu i ciężaru drogi, która dopiero przed nimi się otwierała. Przekręcił głowę powoli w bok. Tylko do niej należała decyzja czy wspólnie wkroczą w ciemność, czy ten początek będzie ich początkiem czy może końcem? A może właśnie teraz stali na rozdrożu i ostateczna decyzja dopiero zapadnie.
Słodki zapach krwi wypełnił pomieszczenie. Patrzył na nią bez wyrazu, aby po chwili – gdy znalazła się bliżej – wstać. Ciemny płaszcz zdawał się być jednością z mrokiem za jego plecami, powolnie zalewał wysokie krzesło, pnące się róże obok niego i wszystko, co znajdowało się za jego plecami. Odziana w głęboką czerń kobieta była jego odpowiedzią. Nie potrzebował przeciwieństwa, światła w ciemności, drogowskazu. Wiedział, że była jedynym słusznym wyborem, słuszną odpowiedzią i słuszną decyzję. Podążała drogą ku niemu, poszukiwała wśród mroku i cierni. Zrobił krok w jej stronę, spoglądając spod maski na jej twarz, czując zapach krwi, która rytmicznie kapała na posadzkę, pochłaniana przez czerń i mrok. Była tutaj przed nim tylko dlatego, że chciała tu być. Chciała znaleźć się w tym miejscu, obok niego.
- To dopiero początek naszej drogi. – głos był niski, spokojny, a ciemne oczy widoczne spod maski intensywnie wpatrywały się w tęczówki Primrose. Ujął jej dłoń, powoli i swobodnie podnosząc ją do góry. – Jesteś gotowa? – spytał, patrząc jak krew budzi jego palce. Gotowa do poświęceń, gotowa do trudu i ciężaru drogi, która dopiero przed nimi się otwierała. Przekręcił głowę powoli w bok. Tylko do niej należała decyzja czy wspólnie wkroczą w ciemność, czy ten początek będzie ich początkiem czy może końcem? A może właśnie teraz stali na rozdrożu i ostateczna decyzja dopiero zapadnie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Róże, krzesło, podłoga, sufit zaczynały być pochłaniane przez mrok, który stał się jednością z jego płaszczem. Nie rozumiała jeszcze tego, ale zdawało się, że za plecami mężczyzny majaczy jakaś postać. Daleka, nieosiągalna ale tkwiła tam wpatrując się w dwójkę czarodziejów otoczonych różami i mdlącym zapachem krwi.
Jej krwi.
Nie drgnęła gdy wstał, nie cofnęła się, a jedynie czekała wpatrując się w oczy utkwione pod maską.
Dawał jej jeszcze wybór, by mogła zawrócić, by mogła wycofać się z tego układu.
Czy chciała wkroczyć na nieznaną jej drogę, niepewną, taką której nie była w stanie zaplanować do końca?
Dłonie pokaleczy jeszcze nie raz, zostawi za sobą krwawe ślady na idealnie białym marmurze. Tak jak teraz cienkie linie szarłatu przecinały jasną skórę jej dłoni i nadgarstka.
Gdy ujął ją poleciały niżej wnikając w rękaw ciemnej sukni, stając się z nią jednością, nie plamiąc jej.
Postąpiła jeszcze krok do przodu powoli wyciągając dłoń ku masce.
Niespiesznie ujęła ją i zsunęła z twarzy mężczyzny odzianego w całkowitą i absolutną czerń.
-Tylko wtedy kiedy nie będziesz ukrywał się przede mną. - Powiedziała cicho, niemal szeptem ale głos jej był dobrze słyszalny; delikatny a jednocześnie mocny. -Żadnych kłamstw.
Maska upadła na ziemię pochłaniana przez ciemność, która otoczyła ich całkowicie.
Nie było już róż, nie było marmurów, ani gwiazd i księżyca. Droga za nią zamknęła się całkowicie. Sukni nie dosięgał jeszcze mrok, majaczył przy granicy materiału. Tak jak ona balansowała na granicy, która kusiała, a Primrose z każdym dniem coraz śmielej kierowała ku niej wzrok. Teraz skupiona na Mathieu.
Podjęła decyzję choć nie wiedziała gdzie to ją zaprowadzi, gdzie się uda wraz z nim, jakie los im zgotuje niespodzianki; była gotowa się z nimi zmierzyć.
-Zaufasz mi? - Zapytała i spojrzała na swoją dłoń pokrytą ranami od kolców oraz pnączy. Teraz on musiał zdecydować czy potrafi kroczyć obok niej, czy jest gotów podzielić się swoim światem z kimś innym. Z kimś kto światłem nie miał się stać.
Jej krwi.
Nie drgnęła gdy wstał, nie cofnęła się, a jedynie czekała wpatrując się w oczy utkwione pod maską.
Dawał jej jeszcze wybór, by mogła zawrócić, by mogła wycofać się z tego układu.
Czy chciała wkroczyć na nieznaną jej drogę, niepewną, taką której nie była w stanie zaplanować do końca?
Dłonie pokaleczy jeszcze nie raz, zostawi za sobą krwawe ślady na idealnie białym marmurze. Tak jak teraz cienkie linie szarłatu przecinały jasną skórę jej dłoni i nadgarstka.
Gdy ujął ją poleciały niżej wnikając w rękaw ciemnej sukni, stając się z nią jednością, nie plamiąc jej.
Postąpiła jeszcze krok do przodu powoli wyciągając dłoń ku masce.
Niespiesznie ujęła ją i zsunęła z twarzy mężczyzny odzianego w całkowitą i absolutną czerń.
-Tylko wtedy kiedy nie będziesz ukrywał się przede mną. - Powiedziała cicho, niemal szeptem ale głos jej był dobrze słyszalny; delikatny a jednocześnie mocny. -Żadnych kłamstw.
Maska upadła na ziemię pochłaniana przez ciemność, która otoczyła ich całkowicie.
Nie było już róż, nie było marmurów, ani gwiazd i księżyca. Droga za nią zamknęła się całkowicie. Sukni nie dosięgał jeszcze mrok, majaczył przy granicy materiału. Tak jak ona balansowała na granicy, która kusiała, a Primrose z każdym dniem coraz śmielej kierowała ku niej wzrok. Teraz skupiona na Mathieu.
Podjęła decyzję choć nie wiedziała gdzie to ją zaprowadzi, gdzie się uda wraz z nim, jakie los im zgotuje niespodzianki; była gotowa się z nimi zmierzyć.
-Zaufasz mi? - Zapytała i spojrzała na swoją dłoń pokrytą ranami od kolców oraz pnączy. Teraz on musiał zdecydować czy potrafi kroczyć obok niej, czy jest gotów podzielić się swoim światem z kimś innym. Z kimś kto światłem nie miał się stać.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Mrok tańczył wokół nich. Był jak melodia przepełniona bólem, cierpieniem, grozą… a jednocześnie tęsknotą. To ich własny świat, to oni wspólnie kreowali własne wyobrażenia tego, co czekało ich w przyszłości. Ciemność, to jedynie symbol niepewnej drogi, w którą zdecydowali się wspólnie brnąć. To ona zdecydowała, nie zważając na maskę, która zdążyła wrosnąć w jego skórę, szarpiąc ją i zmieniając wyobrażenia. To drugie ja, które usilnie dominowało pierwotną naturę. Wyzbywszy się naturalności, złożył ją w ofierze, pragnąć czegoś więcej, niż nikłe ludzkie życie. Zostać zapamiętanym na wieki, a nie startym w popiół.
Paska opadła. Cóż mogła ujrzeń, skoro on w zwierciadle widział jedynie mglistą poświatę spowitą mgłą. Nie pamiętał już konturów własnej twarzy, mocno zarysowanej linii szczęki, ciemnego zarostu. Patrzył w mrok, jednocześnie patrząc przez mrok. Utożsamiał się z nim, był nim, pozwalał się pochłonąć. Czy ona widziała dokładnie to samo? A może dla niej był taki, jakim był kiedyś? Czy był ostrzeżeniem, zgubą czy może obietnicą? Nie miał nic do ukrycia, niczego też nie ukrywał. Maska była jedynie projekcją, wszak kiedy wypadła z delikatnej dłoni Primrose, nie wydała żadnego dźwięku, kiedy winna zderzyć się z ziemią. A może w ogóle nigdy jej nie było?
- Niczego nie ukrywam. – powiedział spokojnym tonem, a jednocześnie niebywale przyjemnym, składającym się z setek obietnic utkanych w jedną, przyjemną całość. Zastanawiał się. Co widziała w nim, co widziała patrząc na jego twarzy? Zabawne, ale mrok zdawał się szydzić z niego, układając za jej plecami finezyjne kształty, pole bitwy, leżące trupy, odzwierciedlał ból i cierpienie. Nie mógł przestać podążać za nim wzrokiem, choć bardzo nie chciał tego robić. – Zaufam. – odparł cicho, kierując wzrok na krew brudzącą jej skórę. Piękne kobiety nie powinny krwawić. Wchodziła na drogę, która spłynęła szkarłatną rzeką dawno temu. Nie widziała tego, jak białe marmury pod jej nogami zmieniły barwę na czerwień, spowijał je mrok, ukrywając przed Primrose otaczającą rzeczywistość.
- Zaufałem. – poprawił się, a wtedy wszystko wokół nich zaczęło się zmieniać…
Mrok wycofał się…
A może chciał rozpocząć atak?
Paska opadła. Cóż mogła ujrzeń, skoro on w zwierciadle widział jedynie mglistą poświatę spowitą mgłą. Nie pamiętał już konturów własnej twarzy, mocno zarysowanej linii szczęki, ciemnego zarostu. Patrzył w mrok, jednocześnie patrząc przez mrok. Utożsamiał się z nim, był nim, pozwalał się pochłonąć. Czy ona widziała dokładnie to samo? A może dla niej był taki, jakim był kiedyś? Czy był ostrzeżeniem, zgubą czy może obietnicą? Nie miał nic do ukrycia, niczego też nie ukrywał. Maska była jedynie projekcją, wszak kiedy wypadła z delikatnej dłoni Primrose, nie wydała żadnego dźwięku, kiedy winna zderzyć się z ziemią. A może w ogóle nigdy jej nie było?
- Niczego nie ukrywam. – powiedział spokojnym tonem, a jednocześnie niebywale przyjemnym, składającym się z setek obietnic utkanych w jedną, przyjemną całość. Zastanawiał się. Co widziała w nim, co widziała patrząc na jego twarzy? Zabawne, ale mrok zdawał się szydzić z niego, układając za jej plecami finezyjne kształty, pole bitwy, leżące trupy, odzwierciedlał ból i cierpienie. Nie mógł przestać podążać za nim wzrokiem, choć bardzo nie chciał tego robić. – Zaufam. – odparł cicho, kierując wzrok na krew brudzącą jej skórę. Piękne kobiety nie powinny krwawić. Wchodziła na drogę, która spłynęła szkarłatną rzeką dawno temu. Nie widziała tego, jak białe marmury pod jej nogami zmieniły barwę na czerwień, spowijał je mrok, ukrywając przed Primrose otaczającą rzeczywistość.
- Zaufałem. – poprawił się, a wtedy wszystko wokół nich zaczęło się zmieniać…
Mrok wycofał się…
A może chciał rozpocząć atak?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie było niczego poza ciemnością, która pochłaniała wszystko wokół, zespoliła się z jego szatą, z jej suknią, a kapiąca krew znikała w jej głębinach, pochłaniana łapczywie. Maska opadła, zniknęła całkowicie, bowiem nigdy materialnie nie istniała. Stworzona z lęków, pragnień i pożądania trwała tak długo jak długo chciał tego jej twórca.
Ujrzała twarz Mathieu. Dostrzegała linię brody, ciemne oczy i kosmyk włosów opadający na szlachetne czoło. Uniosła spojrzenie okolone długimi rzęsami, wyciągnęła dłoń, która przestała krwawić w momencie, gdy padły słowa o zaufaniu. Wraz z mrokiem krew z ran przestała płynąć, a te zniknęły pozostawiając jasną skórę dłoni nietkniętą.
Uniosła ręce by ułożył smukłe palce na twarzy czarodzieja.
Wodzi wzrokiem za mrokiem, który układał się w obrazy przeszłości, w obrazy obaw jakimi się karmił każdego dnia i każdej nocy.
Miał okiełznać mrok, a nie pozwolić by ten go pochłaniał.
Przez zasłonę zaczął znów przebijać się księżyc, srebrzyste smugi rozpraszały mrok, ukazywały biały marmur, splamiony miejscami ale wciąż istniejący pod ich stopami.
Ciernie malały, róże znów rozkwitały na ściane zieleni.
Ciemna postać wciąż majaczyła w tle, spojrzała jej w oczy hardo, bez obaw, bez lęku.
-Jest w moim teraz władaniu. - Oznajmiła gotowa stoczyć bój, wyjść na pole walki i polec jeżeli taka była wola ale nie miała zamiaru poddać się tak łatwo.
Miała zamiar trwać dalej i przeć przed siebie, niezłomnie, bez wahania nawet jeżeli miała potem ponosić konsekwencje bolesne i pełne kolców.
Krwawa rzeka formowała się wokół jej stóp, ukazują to co wcześniej było ukryte pod ciemnym płaszczem. Mogła dostrzec prawdę, a ściana zieleni rozstąpiła się dając jej możliwość ucieczki. Miała jeszcze wybór, mogła się wycofać, mogła zdecydować inaczej.
Złudzenie.
Kłamstwo.
Decyzję bowiem podjęła już dawno temu.
W momencie przecinania jasnej skóry dłoni wiedziała gdzie zmierza. I choć świadomość śnienia do niej docierała coraz boleśniej tak nie mogła pozwolić by w sennych marach się zatraciła.
Miała możliwość sterowania.
Pochwyciła własny los, choć nie zawsze rozumiała co się właśnie działo.
-Chodź. - Odsunęła się o krok wyciągając w stronę Mathieu dłoń, a przed nimi rozpościerał się marmurowy korytarz, którym płynęła czerwona rzeka w srebrzystej poświacie.
Ujrzała twarz Mathieu. Dostrzegała linię brody, ciemne oczy i kosmyk włosów opadający na szlachetne czoło. Uniosła spojrzenie okolone długimi rzęsami, wyciągnęła dłoń, która przestała krwawić w momencie, gdy padły słowa o zaufaniu. Wraz z mrokiem krew z ran przestała płynąć, a te zniknęły pozostawiając jasną skórę dłoni nietkniętą.
Uniosła ręce by ułożył smukłe palce na twarzy czarodzieja.
Wodzi wzrokiem za mrokiem, który układał się w obrazy przeszłości, w obrazy obaw jakimi się karmił każdego dnia i każdej nocy.
Miał okiełznać mrok, a nie pozwolić by ten go pochłaniał.
Przez zasłonę zaczął znów przebijać się księżyc, srebrzyste smugi rozpraszały mrok, ukazywały biały marmur, splamiony miejscami ale wciąż istniejący pod ich stopami.
Ciernie malały, róże znów rozkwitały na ściane zieleni.
Ciemna postać wciąż majaczyła w tle, spojrzała jej w oczy hardo, bez obaw, bez lęku.
-Jest w moim teraz władaniu. - Oznajmiła gotowa stoczyć bój, wyjść na pole walki i polec jeżeli taka była wola ale nie miała zamiaru poddać się tak łatwo.
Miała zamiar trwać dalej i przeć przed siebie, niezłomnie, bez wahania nawet jeżeli miała potem ponosić konsekwencje bolesne i pełne kolców.
Krwawa rzeka formowała się wokół jej stóp, ukazują to co wcześniej było ukryte pod ciemnym płaszczem. Mogła dostrzec prawdę, a ściana zieleni rozstąpiła się dając jej możliwość ucieczki. Miała jeszcze wybór, mogła się wycofać, mogła zdecydować inaczej.
Złudzenie.
Kłamstwo.
Decyzję bowiem podjęła już dawno temu.
W momencie przecinania jasnej skóry dłoni wiedziała gdzie zmierza. I choć świadomość śnienia do niej docierała coraz boleśniej tak nie mogła pozwolić by w sennych marach się zatraciła.
Miała możliwość sterowania.
Pochwyciła własny los, choć nie zawsze rozumiała co się właśnie działo.
-Chodź. - Odsunęła się o krok wyciągając w stronę Mathieu dłoń, a przed nimi rozpościerał się marmurowy korytarz, którym płynęła czerwona rzeka w srebrzystej poświacie.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Każda sekunda to kolejna decyzja, której konsekwencje rzutowały na przyszłość ich wszystkich. Każdy moment, każda chwila, każde mrugnięcie powiek… sekundy upływały, czas przemijał, a ich postanowienia i składane obietnice kształtowały świat wokół nich i przyszłość. Wspólnie wstąpili w mrok, stawiając kolejne kroki w ciemności, kompletnie świadomi własnej decyzji. Ona decydowała kroczyć u jego boku, mimo trudów i konsekwencji, które te decyzje za sobą niosły. On decydował się przyjąć jej wsparcie, zrobić coś, czego dotychczas nie robił – zaufać. Wyrzeczenia, kompromisy i wspólna praca. To dopiero początek tej drogi.
Cofnęła się o krok i wyciągnęła w jego stronę dłoń. Ujął ją pewnie, nie wahając się nawet przez moment. Decyzje zapadły, zostało postanowione. Czas na wahanie się minął, czas na rozważanie konsekwencji również. To przeszłość, która jedynie spojrzy w ich kierunku łaskawym okiem, kiedy wspólnie odejdą w przyszłość. Stawiając pewne kroki na marmurze splamionym krwią ich własnych wrogów. Pewność tej decyzji była nieodwracalna.
Milcząco kierowali się korytarzem, aż do marmurowych schodów, których biel ukryta była pod plamami krwi. Nie płynęły po schodach kaskadą, a tworzyły na niej finezyjne wzory, makabryczne i jednocześnie przepełnione pięknem. To krew wrogów, którzy polegli, krew tych, którzy sprzeciwili się nowemu ładowi, nowej przyszłości. Nie zwracali na to uwagi, to również jedynie przeszłość, która nie powinna ich już interesować. Finalnie dotarli do tarasu. Krew zniknęła, za to wokół nich rozpościerała się niezliczona ilość krzewów róż. Oplatały balustrady, pięły się wysoko, coraz wyżej. Na samym środku tarasu stała ławka, z widokiem na morze róż i przepiękny nieboskłon ponad nimi.
- To wszystko dopiero się zaczyna, wszystko jest nasze… możemy zdobyć tak wiele. – powiedział cicho, siadając obok niej na ławce i spoglądając w stronę nieba. Było czarne jak mrok wokół nich, jednak przeciął je Albion, a w jego białych łuskach odbiło się światło księżyca. Był zupełnie wolny, tak jak oni byli wolni w swoich własnych decyzjach.
Cofnęła się o krok i wyciągnęła w jego stronę dłoń. Ujął ją pewnie, nie wahając się nawet przez moment. Decyzje zapadły, zostało postanowione. Czas na wahanie się minął, czas na rozważanie konsekwencji również. To przeszłość, która jedynie spojrzy w ich kierunku łaskawym okiem, kiedy wspólnie odejdą w przyszłość. Stawiając pewne kroki na marmurze splamionym krwią ich własnych wrogów. Pewność tej decyzji była nieodwracalna.
Milcząco kierowali się korytarzem, aż do marmurowych schodów, których biel ukryta była pod plamami krwi. Nie płynęły po schodach kaskadą, a tworzyły na niej finezyjne wzory, makabryczne i jednocześnie przepełnione pięknem. To krew wrogów, którzy polegli, krew tych, którzy sprzeciwili się nowemu ładowi, nowej przyszłości. Nie zwracali na to uwagi, to również jedynie przeszłość, która nie powinna ich już interesować. Finalnie dotarli do tarasu. Krew zniknęła, za to wokół nich rozpościerała się niezliczona ilość krzewów róż. Oplatały balustrady, pięły się wysoko, coraz wyżej. Na samym środku tarasu stała ławka, z widokiem na morze róż i przepiękny nieboskłon ponad nimi.
- To wszystko dopiero się zaczyna, wszystko jest nasze… możemy zdobyć tak wiele. – powiedział cicho, siadając obok niej na ławce i spoglądając w stronę nieba. Było czarne jak mrok wokół nich, jednak przeciął je Albion, a w jego białych łuskach odbiło się światło księżyca. Był zupełnie wolny, tak jak oni byli wolni w swoich własnych decyzjach.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Kroki odbijały się echem wśród marmurów, na których wiły się finezyjne, krwiste wzory prowadzące ich ku ławce pod kopułą utworzoną z róż. Trzymając dłoń Mathieu w swojej szła pewnie przed siebie, nie obracała się przez ramię, nie patrzyła w ciemny korytarz za nimi. Podjęła już decyzję, wiedziała, że kroczy ku drodze, która może kosztować ją wiele. Nie zważała na to świadoma, że czasami należy zapłacić bardzo wysoką cenę. Była młoda, jeszcze trochę naiwna, ale nie na tyle by nie wiedzieć czego chce od życia, jakie przyświecają jej pragnienia i marzenia.
Senna mara powoli się rozpływała, czuła jak oddala się od niej, a obraz zaczyna blednąć. Mrok choć ich otaczał i był wokół niczym rama obrazu tak nie uciekała przed nią. Wręcz przeciwnie, wyciągnęła dłoń w stronę kłębiącej się ciemności i poczuła jak miękko otula jasną dłoń, jak przepływa między palcami - spokojna, chłodna, gotowa poddać się woli czarownicy jeżeli tylko ta nauczy się odpowiednio sterować swoją magią.
Usiadła na ławce patrząc na ciemny nieboskłon. Było w tym wszystkim coś kojącego, świadczyło o tym, że pewien etap, pewna droga właśnie została zakończona. Ciemna istota nadal majaczyła za ich plecami ale nie zwracała na nią uwagi, chociaż czuła wyraźnie jej obecność. Ciemna suknia lady Burke zlała się z szatą należącą do lorda Rosiera, niczym jedna tkanina na tle ławki, którą właśnie zajęli.
Czy to szum morza doszedł do jej uszu? Czy groźne fale właśnie rozbijały się o ostre skały, a oni tkwili na górze bezpieczni, gdzie palce dłoni nadal były ze sobą splecione. Mieli przed sobą wiele ścieżek i możliwości, wystarczyło obrać odpowiedni kierunek, spojrzeć na kompas i z wysoko podniesioną głową iść przed siebie.
-Pójdziemy razem. - Oznajmiła z niezwykłą pewnością w głosie. W nic nie wątpiła. Niczego się nie obawiała, pewna tego co chce zrobić. Róże rozkwitły pełną czerwienią krwi, a kolece już nie raniły skóry, nie rozcinały bieli nadgarstków kiedy owijały się wokół nich zielenią swych pnączy.
Wśród nich zakwitł pojedynczy mak.
|zt x 2
Senna mara powoli się rozpływała, czuła jak oddala się od niej, a obraz zaczyna blednąć. Mrok choć ich otaczał i był wokół niczym rama obrazu tak nie uciekała przed nią. Wręcz przeciwnie, wyciągnęła dłoń w stronę kłębiącej się ciemności i poczuła jak miękko otula jasną dłoń, jak przepływa między palcami - spokojna, chłodna, gotowa poddać się woli czarownicy jeżeli tylko ta nauczy się odpowiednio sterować swoją magią.
Usiadła na ławce patrząc na ciemny nieboskłon. Było w tym wszystkim coś kojącego, świadczyło o tym, że pewien etap, pewna droga właśnie została zakończona. Ciemna istota nadal majaczyła za ich plecami ale nie zwracała na nią uwagi, chociaż czuła wyraźnie jej obecność. Ciemna suknia lady Burke zlała się z szatą należącą do lorda Rosiera, niczym jedna tkanina na tle ławki, którą właśnie zajęli.
Czy to szum morza doszedł do jej uszu? Czy groźne fale właśnie rozbijały się o ostre skały, a oni tkwili na górze bezpieczni, gdzie palce dłoni nadal były ze sobą splecione. Mieli przed sobą wiele ścieżek i możliwości, wystarczyło obrać odpowiedni kierunek, spojrzeć na kompas i z wysoko podniesioną głową iść przed siebie.
-Pójdziemy razem. - Oznajmiła z niezwykłą pewnością w głosie. W nic nie wątpiła. Niczego się nie obawiała, pewna tego co chce zrobić. Róże rozkwitły pełną czerwienią krwi, a kolece już nie raniły skóry, nie rozcinały bieli nadgarstków kiedy owijały się wokół nich zielenią swych pnączy.
Wśród nich zakwitł pojedynczy mak.
|zt x 2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Niepokój znikał z każdym kolejnym krokiem, a mrok nie otulał ich już tak szczelnie, tak ściśle z każdej strony. Otwierali sobie drogę do jasnej przyszłości, drogę spokoju i wzajemnego wsparcia. Kroczenie w mroku samotnie było ryzykiem, które podejmowali. Ją raniły kolce pięknych róż, jego pochłaniał mrok. To wszystko nagle ustało, kiedy postawili kroki na balkonie. Wspólnymi siłami wygrają, zdobędą wszystko, a ścieżka stanie się mniej wyboista, mniej trudna do pokonania. Ona dopełniała jego, a on dopełniał ją. Kiedy trzymał jej dłoń, kiedy ich palce splatały się ze sobą w ten przyjemny sposób, składali sobie obietnicę…
Ciszę przerywał szum fal. Dla jednych kojący dźwięk, w innych zaś wzbudzał strach. Tutaj nie było dla niego miejsca. Ani dla obaw, które kłębiły się w umysłach tych, których dotykała niepewność. Teraz mógł to poczuć, mógł poczuć wolność i bezpieczeństwo, a jej oddawał to samo. Dlatego nie lękali się fal i morskiej bryzy, nie lękali się cieni za nimi, nie lękali się kolców róż. Kiedy byli razem, wszystko stawało się jaśniejsze, choć z każdą chwilą mniej klarowne. Objął ją ręką i przytulił do siebie. Byli tutaj sami, bez własnych strachów i obaw o kolejny dzień, kolejny krok. Oparł brodę o czubek jej głowy, była tak drobna w jego objęciach, a jednocześnie było jego własną siłą. Wziął głęboki oddech. Wiedział, że teraz mogło być już tylko lepiej, a przyszłość mogła być tylko lepszym dniem.
Sen rozmywał się, kiedy w ciszy patrzyli w dal. Obraz stawał się lekko rozmazany, jakby ktoś objął go dziwną mgłą. Ustawały dźwięki fal, jakby oddalali się powoli od tego miejsca, w którym spokój i bezpieczeństwo stawało się ostoją. Ciszę snu zastępowało dźwięki codziennego życia, a ta bajkowa sceneria powoli odchodziła gdzieś w dal, robiąc miejsce kolejnemu dniu, kolejnemu spotkaniu z rzeczywistością. Tak upragnionemu, choć sny bywały od prawdy o wiele przyjemniejsze, nieobarczone ryzykiem, trwogą, bólem i strachem przed tym, co może przynieść ze sobą kolejny dzień.
ZT x 2
Ciszę przerywał szum fal. Dla jednych kojący dźwięk, w innych zaś wzbudzał strach. Tutaj nie było dla niego miejsca. Ani dla obaw, które kłębiły się w umysłach tych, których dotykała niepewność. Teraz mógł to poczuć, mógł poczuć wolność i bezpieczeństwo, a jej oddawał to samo. Dlatego nie lękali się fal i morskiej bryzy, nie lękali się cieni za nimi, nie lękali się kolców róż. Kiedy byli razem, wszystko stawało się jaśniejsze, choć z każdą chwilą mniej klarowne. Objął ją ręką i przytulił do siebie. Byli tutaj sami, bez własnych strachów i obaw o kolejny dzień, kolejny krok. Oparł brodę o czubek jej głowy, była tak drobna w jego objęciach, a jednocześnie było jego własną siłą. Wziął głęboki oddech. Wiedział, że teraz mogło być już tylko lepiej, a przyszłość mogła być tylko lepszym dniem.
Sen rozmywał się, kiedy w ciszy patrzyli w dal. Obraz stawał się lekko rozmazany, jakby ktoś objął go dziwną mgłą. Ustawały dźwięki fal, jakby oddalali się powoli od tego miejsca, w którym spokój i bezpieczeństwo stawało się ostoją. Ciszę snu zastępowało dźwięki codziennego życia, a ta bajkowa sceneria powoli odchodziła gdzieś w dal, robiąc miejsce kolejnemu dniu, kolejnemu spotkaniu z rzeczywistością. Tak upragnionemu, choć sny bywały od prawdy o wiele przyjemniejsze, nieobarczone ryzykiem, trwogą, bólem i strachem przed tym, co może przynieść ze sobą kolejny dzień.
ZT x 2
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
[SEN] Różany labirynt
Szybka odpowiedź