Wydarzenia


Ekipa forum
Gruzja, Tbilisi (01.10.1956)
AutorWiadomość
Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) [odnośnik]06.05.22 22:57
Gruzja, Tbilisi
01.10.1956




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) [odnośnik]06.05.22 22:57
Obudziły mnie promienie wschodzącego słońca, które przebijały się przez materiał namiotu i powoli zaczynały wypełniać całą jego przestrzeń. Delikatnie wysunąłem ramię spod głowy Lucindy i nim zsunąłem się z łóżka pozwoliłem sobie jeszcze przez chwilę przyjrzeć się twarzy śpiącej dziewczyny. Kąciki mych ust drgnęły, kiedy zrozumiałem, że śniło jej się coś miłego i sugerował to nie tylko lekki uśmiech, ale także ciche mamrotanie pod nosem. Wcześniej nie miałem zbyt dużo okazji, aby przekonać się, iż mówiła przez sen – choć niezrozumiale i prawdopodobnie w tylko sobie znanym języku, to i tak wyglądało to zabawnie, czego nie omieszkałem w przyszłości wykorzystać. Przykrywszy ją szczelniej kocem dźwignąłem się na równe nogi, po czym ruszyłem w kierunku stolika, na którym mieliśmy rozłożone notatki zawierające informacje odnośnie całej wyprawy oraz wczorajszych obserwacji. Planowałem ponownie pobieżnie je przejrzeć, gdyż wyruszyć mieliśmy dopiero przed południem. Nie mieliśmy pewności, co do dokładnej godziny rozpoczęcia pracy przez przodka rodu Romanowów, dlatego wspólnie uznaliśmy, iż lepiej mieć czas na ucieczkę, gdy zorientujemy się, że wrócił, niżeli natknąć się na niego nim w ogóle opuści swój dworek.
-Księżniczko czas wstawać- rzuciłem podniesionym tonem spoglądając w kierunku łóżka. Dochodziła dziesiąta, byłem już właściwie gotów do wyjścia; po kawie, kilku kęsach suszonego mięsa, ze skórzaną torbą wypełnioną eliksirami, suchym prowiantem na wypadek niespodziewanych okoliczności, notatkami, których nie zamierzałem tutaj pozostawiać oraz bazami pod klątwy. Te ostatnie zawsze miałem przy sobie, czułem się wtem pewniej i o dziwo bezpieczniej, albowiem wolałem dmuchać na zimne. Nie mogliśmy zakładać, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, dlatego uznałem za słuszne wzięcie ze sobą choć kilku fiolek. Na ramiona narzuciłem niezmiennie czarny płaszcz, który miał zakryć nieco wygniecioną koszulę. -Już się nie dziwię, dlaczego wszystko zabierają Ci sprzed nosa- westchnąłem głośno, co rzecz jasna było celowe i uzupełniłem kubek kawą. -Nim się wyśpisz zdążą wrócić do rodzinnego domu- zaśmiałem się pod nosem zerkając w kierunku zaspanych oczu dziewczyny. -No już, raz, dwa- chwyciłem naczynie, które zaniosłem wprost do wyciągniętej dłoni. -Mamy dzisiaj dużo rzeczy do zrobienia. Wczoraj błyszczałaś kreatywnością, a zatem liczę na inwencję i skuteczność- dodałem z szelmowskim uśmiechem. Naprawdę potrafiła wyciągać wnioski, wysuwać dobrze uargumentowane hipotezy i postawić na swoim, nawet w chwili, gdy nie była pewna własnych racji. Świadczyło to o niebywałej intuicji, a właśnie takowa pozwalała podobnym nam osiągnąć sukces, tak samo jak pewność siebie.

~~~

Nie sądziłem, że dwór Dmitrija będzie równie pokaźnych rozmiarów. Przyglądając mu się ze zbocza wzgórza próbowałem ocenić jak wiele czasu będziemy potrzebować, aby przeszukać nie tyle co całość posiadłości, ale chociaż jej strategiczne punkty. Analizowałem nowa trudności w postaci służby wszak z pewnością wielu ludzi dbało o przybytek i zapewniało swego panu komfort życia codziennego. Nie chciało mi się wierzyć, że radził sobie ze wszystkim sam – był na to zbyt majętny, co sugerowały chociażby liczne rzeźby usłane wzdłuż drogi prowadzącej do głównych, dwuskrzydłowych drzwi. -Tego się nie spodziewałem- mruknąłem pod nosem, po czym przeniosłem spojrzenie na dziewczynę. Musieliśmy znaleźć sposób na dostanie się do środka, umiejętnie przemknąć przez ogrody i przekroczyć progi jakimś osamotnionym wejściem.
-Myślisz, że eliksir to dobry pomysł? Na pewno wszyscy się tu znają- powątpiewałem w słuszność obranej strategii, jednakże każda inna wydawała się równie trudna do zrealizowania. -Mówiłem, żeby po prostu go przycisnąć- dodałem bardziej do siebie, po czym upiłem łyk z piersiówki chcąc odrzucić od siebie pesymistyczne wizje.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) [odnośnik]07.05.22 21:04
Wbrew ich wcześniejszym przekomarzaniom nikt tej nocy nie spał pod gołym niebem. Łóżko okazało się być wystarczające duże by spokojnie pomieścić ich oboje, a nawet gdyby okazało się inaczej, to i tak skończyliby w podobnej pozycji. Przestała się łudzić, że bariery, które tworzyli na początku ich znajomości teraz miały jakiekolwiek znaczenie . Blondynka nie była przyzwyczajona do tego by dzielić z kimś łóżko, do wszechobecnych łokci, głośnego oddechu tuż przy jej uchu i skrzypnięcia łóżka pod ciężarem większym niż jej własny. Sen jednak przyszedł zaskakująco szybko i przyniósł jej wiele snów, nad którymi nie miała zamiaru się zastanawiać. Pamiętała jedynie uczucie wolności, które jej w nich towarzyszyło, a obraz, który zapadł jej szczególnie w głowę to sowy, obecne na każdym jej kroku. Puszczyk był w końcu jej Patronusem, a samo zwierzę miało dla niej szczególne znaczenie.
Lucinda nie poruszyła się gdy Drew postanowił podnieść się z łóżka. Zbyt pogrążona we śnie nawet nie słyszała jak zbiera rozrzucone po stole notatki. Wbrew temu co sobie pomyślał, blondynka była dość wyczulona na wszystkie dźwięki i nie wiedzieć czemu dzisiejszego ranka wszystko odbijało się od niej jak od tarczy. Dopiero podniesiony głos mężczyzny dotarł do odmętów jej świadomości przypominając, że rzeczywistość wciąż istnieje, a ona ma coś w niej do zrobienia. Zbyła go jednak machnięciem dłoni i przykryła się bardziej kocem. Powoli wracała do siebie, odzyskiwała pion, ale dopiero kolejne słowa mężczyzny całkowicie ją obudziły. Czarownica usiadła wyciągając przed siebie dłonie. – Bardzo śmieszne – zaczęła przecierając prawą dłonią oczy. – Obiecałeś wczoraj, że nie uciekniesz więc… - może nie użył dokładnie tych słów, ale dla własnego pożytku trochę je zmodyfikowała. Z wdzięcznością przyjęła kubek kawy i poniosła się z łóżka. – Może jednak cię zatrudnię – odparła i mrugnęła do niego okiem. Po chwili jednak spróbowała kawy, która była zimna jak lód chociaż mocna tak jak lubiła. – Nie jednak nie – dodała szybko i uśmiechnęła się pod nosem. Potrzebowała zaledwie chwili by zebrać swoje rzeczy, ubrać się w wygodną sukienkę i spiąć włosy na czubku głowy.

```

Posiadłość Romanowów robiła wrażenie nawet na niej. W końcu w swoim życiu widziała już wiele pałaców, posiadłości i dworków. Rodzinna spuścizna miała dawać innym jasny komunikat – jesteśmy bogaci i się tego nie wstydzimy. Obserwowali ją z pewnej odległości zastanawiając się nad kolejnym krokiem. Lucinda przymrużyła oczy słysząc czającą się w jego głosie niepewność. Przykucnęła by lepiej dostrzec drogę prowadzącą do pałacu. – Kameleon działa za krótko byśmy zdążyli dotrzeć do posiadłości i jeszcze w spokoju ją przeszukać – westchnęła. To krzyżowało jej plany polubownego załatwienia sprawy. Naprawdę bała się, że cała ta ich wyprawa w pewnym momencie przybierze niebezpieczny obrót. Nie chciała prowokować Drew do własnych pomysłów i wiedziała, że jego delikatność w działaniu jest też dyktowana jej obecnością. Nie mówiła tu o przestępstwach wielkiego kalibru, bo o takie go nie podejrzewała (na pewno nie świadomie), ale podejrzewała, że mężczyzna już wczoraj znalazłby sposób na wyciągnięcie z dziedzica odpowiednich informacji. – Służba nie wjeżdża główną bramą – zaczęła podnosząc się z ziemi. – Jestem tego pewna. Droga prowadzi wprost do głównych drzwi, a posągi ustawione są regularnie więc nie ma mowy o rozwidleniu. Na szlacheckich dworach wygląda to podobnie. Zwykle służba ma oddzielne wejście z tyłu budynku. – dodała i uśmiechnęła się z narastającą w niej satysfakcją. Jeszcze nie wiedziała jak dostaną się do środka, ale ufała, że to dobry początek. – Zejdźmy – wskazała mu dłonią ubitą kołami ścieżkę, którą według niej jeszcze niedawno przejeżdżał jakiś powóz.
Użycie teleportacji w takiej sytuacji mijało się z celem. Równie dobrze mogli przeoczyć wejście dla służby i błądzić tracąc niezbędny czas. – Po co ktoś kto ma taką posiadłość chodzi w ogóle do pracy? – zapytała, ale zaraz ugryzła się w język. Ona też nie musiała pracować, a jednak to robiła. Praca to nie tylko zarobek, ale też pasja, zainteresowanie, sposób na funkcjonowanie w tym okrutnym i pełnym niebezpieczeństw życiu.
Ruszyli ścieżką w stronę posiadłości. Miała nadzieje, że nie natkną się na nikogo kto mógłby ich rozpoznać lub podejrzewać o coś niecnego. Jak na razie droga była pusta. – Musimy pomyśleć jak dostaniemy się do środka… - wzruszyła lekko ramionami. – Trochę komplikacji jeszcze nikogo nie zabiło. Jak będziemy w środku użyjemy eliksiru, ale jak na razie jestem skazana na twój geniusz. – dodała szturchając go ramieniem. Choć jej gest był żartobliwy to ich sytuacja już niekoniecznie przypominała żart.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) [odnośnik]10.05.22 0:56
Skrzyżowałem ręce na piersi słysząc jej pierwsze słowa. -Może jakieś dzień dobry?- rzuciłem przyglądając jej się z ironicznym uśmiechem. -Ja rozumiem, że z służbą nie trzeba się witać, ale nie przyjąłem jeszcze tego wakatu-  skwitowałem nim kawa znalazła się w jej dłoniach, co mogło być sygnałem do moich przemyśleń na ten temat. Rzecz jasna nie wchodziło to w rachubę, stanowiło jedynie fundament żartu, ale czułem, iż nie pozostawi tego bez komentarza. Długo nie musiałem czekać. Nim jednak odniosłem się do kwestii braku zatrudnienia skupiłem się na innym, frapującym słowie. Zwykłem niczego nie obiecywać wszak wystarczyło dane słowo, albowiem do podobnych spraw podchodziłem honorowo. -Zaczyna się- pokręciłem głową z rezygnacją malującą się twarzy. -Dopowiadanie sobie- sprecyzowałem myśl. -Czy wy, kobiety, zawsze musicie to robić? Człowiek powie, że zrobi, to zaraz wypominanie, iż obiecał- machnąłem ręką zdając sobie sprawę, że dyskusja o tym i tak nie miała sensu. Płeć piękna była trudna do zrozumienia. -Dla leni tylko zimna. Trzeba było wstać skoro świt- dodałem z szelmowskim uśmiechem i zająłem jej miejsce, kiedy ta w końcu wstała z łóżka. Przypuszczałem, że zajmie jej to sporo czasu, dlatego splotłem palce za głową i ułożyłem wygodniej na poduszce. Ukradkiem obserwowałem wykonywane czynności, a szczególnie gdy przyodziewała sukienkę, bowiem właśnie wtedy przez zaledwie krótki moment pożałowałem, że mieliśmy plany.

~~

Miała rację, kameleon również nie zdałby egzaminu, choć w pierwszej chwili pomyślałem o eliksirze wielosokowym. Merlin wie z jakiego powodu, przecież nigdy z niego nie korzystałem zważywszy na metamorfomagiczny gen. Rzecz jasna nie miałem pojęcia jak go krok po kroku uwarzyć, lecz obiło mi się o uszy, iż niezbędnym składnikiem był włos osoby, w którą pragnęło się przemienić. Nie mieliśmy szans, aby takowy zdobyć – nawet chociażby jeden dla Lucindy. Ja poradziłbym sobie na swój sposób i tym samym odkrył przed nią kolejną tajemnicę. -Ile on działa?- spytałem, albowiem sam nie miałem pojęcia. Moja wiedza o eliksirach była naprawdę żenująca.
-Dostanie się do środka nie będzie większym problemem, jeśli na budynek nie zostały nałożone zabezpieczenia. Gorzej jeśli nasz dziedzic dmucha na zimne i postanowił objąć nimi najmniejszy skrawek ziemi. Ściągnięcie ich może zająć sporo czasu, co z pewnością zwróci  na nas czyjąś uwagę, a tego wolałbym uniknąć. Nie uciekam od pojedynku, ale sam wolałbym rozpocząć bój z ukrycia z uwagi na przewagę, jaką dzięki temu się zyskuje- odparłem starając się znaleźć najlepsze wyjście z sytuacji. Właściwie jedyne co nasuwało mi się na początek, to wspomniane już zbadanie zaklęć ochronnych, dlatego ruszyłem wąską ścieżką wzdłuż zbocza, aby dostać się możliwie blisko wysokiego ogrodzenia. -Tyły, to dobry kierunek- zgodziłem się z nią, niech ma tę satysfakcję. Myślałem o tym samym, ale nie wspomniałem o tym na głos – najwyraźniej nasz styl działania wcale tak bardzo się od siebie nie różnił pomijając drastyczne rozwiązania. Przede wszystkim ostrożność i pozostanie w cieniu.
Zacisnąwszy palce na wężowym drewnie wypowiedziałem cicho Carpiene i ku mojemu zdziwieniu nie przyniosło ono żadnego efektu. Przechyliłem głowę nie ukrywając zaciekawionego wyrazu twarzy, albowiem sam nigdy nie pozostawiłbym równie wielkiego przybytku bez stosownych zabezpieczeń. Być może służbę odwiedzały osoby trzecie tudzież sam Romanow miał wielu gości, albo – co było najgorszą z możliwych opcji – pracowników kręciło się tu na tyle wielu, że jakakolwiek ochrona nie miałaby najmniejszego sensu. -Nie podoba mi się to- szepnąłem zerkając na dziewczynę, po czym ponownie przeniosłem spojrzenie na dworek. -Ale nie ma już drogi odwrotu. Czekaj na sygnał- dodałem, a następnie wyczarowałem wąskie przejście, przez które przeszedłem jako pierwszy. Wychyliwszy głowę rozejrzałem się na boki i kiedy upewniłem, że w pobliżu nie znajdował się nikt niepożądany gestem ponagliłem jej wejście do środka. -To chyba tam- wskazałem skromne, drewniane drzwi, które nijak miały się do wystawnych na froncie budynku. Odległość do pokonania nie była duża, ale prowadziła przez dość otwartą przestrzeń.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) [odnośnik]11.05.22 8:00
Wolała działać z ukrycia i tak jak on zdobywać przewagę dzięki zaskoczeniu. Dawniej wykorzystywała skradanie się jedynie podczas poszukiwań, teraz gdy Londyn pogrążył się w wojnie jej umiejętności okazały się być naprawdę przydatne. Jednakże ukrywanie się miało swój cel tylko w momencie, gdy wiedziałeś przed czym się ukrywasz. Czarownica nie miała pojęcia co zastaną po drugiej stronie ogrodzenia, nie wiedziała ile z kręcących się po posiadłości obcych musi uwierzyć w ich dokładnie utkane kłamstwo. Dlatego sięgnięcie po eliksir wydawało się być na pierwszy rzut oka łatwe i najbardziej skuteczne. Wbrew wszystkiemu nie podejrzewała, że posiadłość rodu okaże się być taka okazała. Czy Gruzja nie jest czasem biednym krajem? Czy ludzie mijający posiadłość nie zastanawiają się nad tym skąd ktoś mieszkający na ty ziemiach ma fundusze na utrzymanie takiego przybytku? Zasypana potokiem myśli czuła się całkowicie normalnie. Lubiła ten moment, gdy nagle oprócz artefaktu zyskiwała odpowiedzi na wszystkie nurtujące ją pytania. Była ciekawska, ale też całkowicie niezależnie od siebie, poddawała rzeczywistość ciągłej analizie. Wychodziła z założenia, że wiedza kosztuje grosze jeśli ma się odwagę po nią schylić. Bez niej trzeba dużo za wiedzę zapłacić. Słysząc głos mężczyzny wyrwała się z rozmyślań. Spojrzała na niego zdezorientowana i dopiero po chwili dotarła do niej treść zadanego pytania. Kobieta wzruszyła ramionami. – Nie wiem ile dokładnie. Pewnie jest wiele czynników, które mają na to wpływ, ale… niewystarczająco. – odparła spoglądając jeszcze raz na posiadłość. Nie opierała się na wiedzy dotyczącej eliksirów bo takowej nie posiadała. Opierała się jednak na dedukcji. Pomieszczeń w tym przeklętym zamku było więcej niż pokojów w Ministerstwie Magii. Skąd będą wiedzieć, gdzie szukać?
Czarownica nie brała pod uwagę aktualnie żadnego pojedynku. To po pierwsze wpłynęłoby na całą ich wyprawę i prawdopodobnie utrudniłoby, a może nawet uniemożliwiłoby odzyskanie skarbu Romanowów. Z drugiej strony czemu byli winni ci ludzie? Mogli nawet nie wiedzieć co pod pierzyną chowa ich uwielbiany pracodawca, nie byli też winni tego, że Drew i Lucinda postanowili zajrzeć pod tę pierzynę. – Wszystko będzie zależeć od poziomu ich trudności. Wątpię jednak by nakładał na to miejsce zabezpieczenia niczym w twierdzy. Zbyt dużo ludzi się tu kręci i to zbyt rozległy teren. Myślisz, że mają mapę poruszania się po posiadłości, aby nie zaatakował ich bogin? – zapytała unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu. Sama zastanawiała się nad tym czy dziedzic w ogóle spodziewa się, że ktokolwiek może chcieć go okraść, lub tak jak oni złożyć przyjacielską wizytę. W końcu nawet największy skarb w końcu zostaje zapomniany. Może cała ta historia zatarła się w świadomości innych ludzi, może nikt więcej o niej nie pamięta? – Zobaczmy co będzie dalej… zanim rozpoczniesz jakikolwiek bój – dodała gdy zaczęli schodzić w stronę ogrodzenia.
Blondynka doskonale wiedziała, że tyły to dobry kierunek, ale fakt, że mężczyzna się z nią zgadza poprawił jej humor. To nie zdarzało się często. Odkąd go poznała sprzeczali się o to kto ma rację. Teraz udało im się wprowadzić metodę kompromisów do ich życia i całkiem dobrze im to wychodziło. – I co? – zapytała kiedy mężczyzna mruknął niezrozumiale. Lucinda domyśliła się, że rzucił niewerbalnie zaklęcie. Domyślała się nawet, które. – Czysto? – zapytała.
Była zaskoczona tym faktem. Myślała, że mężczyzna podjął się nałożenia zabezpieczeń chociaż w okolicy ogrodzenia. Albo nigdy nie miewał nieproszonych gości, albo był nazbyt pewny siebie. Kiedy mężczyzna wyczarował wyrwę w ogrodzeniu, a po chwili zatrzymał ją w miejscu, Lucinda westchnęła. Czekała na znak i była gotowa zareagować gdyby jednak któreś z zabezpieczeń się aktywowało. W jej dłoni od kilku dobrych minut spoczywała różdżka. W końcu zobaczyła machnięcie dłonią i przeszła przez przejście. Równo przycięty trawnik, róże wijące się na pergoli, symetrycznie poustawiane małe rzeźby i nic prócz tego. Żadnego ogrodnika, żadnego służącego, żadnego gościa. Blondynka skierowała swoje spojrzenie na wpasowane w mur drzwi. Musieli się tam dostać. Czarownica poczekała jeszcze kilka sekund rozglądając się po otoczeniu skupiona na wszystkich możliwych dystraktorach. W końcu wzruszyła ramionami i wyciągnęła różdżkę w kierunku drzwi. – Abesio – szepnęła i już chwile później stała przy drewnianych drzwiach spoglądając na swojego towarzysza. Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, gdy machnęła na niego dłoń tak samo jak on jeszcze chwile wcześniej na nią.
Chwile później stali przed drzwiami już we dwójkę. Dla niej najlepszym rozwiązaniem było teraz wypicie eliksiru i przekradnięcie się do środka. Nim jednak zdążyła sięgnąć do torby po fiolkę z płynem drzwi wejściowe otworzyły się. Blondynka zdusiła w sobie krzyk, chwyciła mężczyznę za kołnierz płaszcza i przyciągnęła go bliżej siebie tak by niewielkie drzwi zakryły ich oboje przed wzrokiem wścibskich nieznajomych. Czarownica ze skupieniem zaczęła nasłuchiwać, dłonie wciąż zaciskała na płaszczu mężczyzny jakby w obawie, że gdy go puści ten zostanie zdemaskowany. – Psia krew – usłyszeli nerwowy głos jakiegoś mężczyzny. – Jeżeli dzisiaj się tyle dzieje, to co będzie jutro? – zapytał i Lucinda zrozumiała, że w drzwiach musi stać jeszcze jedna osoba. Serce zaczęło jej mocniej bić, to byłby prawdziwy pech gdyby zostali nakryci tuż przed samymi drzwiami. – Nie przejmuj się… – zaczął inny głos, tym razem kobiecy. – … założę się, że inni mają to głęboko w poważaniu. Nikt się nie stara, Joe. Mi też się nie chce. – odparła kobieta, a po chwili do uszu blondynki doszedł dźwięk lejącej się wody. Czarownica przeniosła spojrzenie z drzwi na swojego towarzysza. Znajdowali się naprawdę blisko siebie, czuła, że zaczyna jej brakować powietrza, ale nie do końca wiedziała co finalnie było tego przyczyną.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) [odnośnik]13.05.22 0:59
Najciemniej było pod latarnią i choć wiele argumentów mogło zaprzeczyć temu stwierdzeniu, to rzeczywistość je weryfikowała. Nikt nie widział, dlaczego akurat padło na Gruzję wszak z takim majątkiem dziedzic mógłby mieszkać w znacznie piękniejszym i okraszonym nietuzinkowymi walorami miejscu, a nie na ziemiach pozbawionych większych ambicji. Może jednak zależało mu na ukryciu? Zniknięciu z oczu osób łakomych jego galeonów oraz dziedzictwa? Gdybym nie ukradł tych informacji, to nawet przez myśl by mi nie przeszło, aby szukać go akurat tutaj. Stawiałbym na zacznie bardziej rozwinięte rejony, gdzie mógł powiększać swój majątek oraz wykorzystywać go w różnych celach – nie tylko rozrywkowych. Im jednak dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej skłaniałem się ku opinii, iż o wiele prościej było mu stąd sterować pewnymi aspektami oraz budować sieć kontaktów stroniącą od legalnych interesów. Tam gdzie była bieda zawsze wygrywała siła i zarazem półświatek.
-Widzę jesteś równie obeznana co ja- zaśmiałem się pod nosem zerkając na nią kątem oka. Nie widziałem jej nigdy przy kociołku, ale to nie świadczyło o tym, iż nie miała zielonego pojęcia o eliksirach. Najwyraźniej jednak tak było i pozostało nam zawierzyć własnej intuicji oraz wykorzystać zawartość fiolek dopiero w chwili większego zagrożenia. Istniała szansa, że mikstura otworzy nam drogę ucieczki i pozwoli bezpiecznie do niej dotrzeć. -Myślisz, że jesteśmy w stanie dzisiaj zwiedzić choć połowę tego przybytku? Skurczybyk musi mieć naprawdę dobrą kondycję. Wyobrażasz sobie przejście z jednego końca na drugi kilka razy dziennie? Przecież to obłęd- pokręciłem głową w niedowierzaniu, iż naprawdę ktoś mógł posiadać równie wielki dwór. Lucinda zapewne miała w tej kwestii o wiele większe doświadczenie wszak ona sama wychowywała się w pokaźnej posiadłości, zaś ja musiałem zadowolić się klitką zapewne mniejszą od jej łazienki. Nie narzekałem, zwykle uciekałem od sytuacji, w której każdy inny kręciłby nosem. Wygody nie były mi potrzebne, jeśli w zasięgu znajdował się cel, jaki pragnąłem osiągnąć.
-Patrząc na to spodziewam się już wszystkiego- rzuciłem dochodząc do wniosku, iż niezbyt dobrze przygotowaliśmy się do dzisiejszej akcji. Mogliśmy wpierw udać się na miejsce, zbadać je i obmyśleć plan z kilkoma wyjściami awaryjnymi na wypadek nieprzewidzianych okoliczności. Zwykle byłem obeznany, miałem wszystko rozpisane w najmniejszych szczegółach, lecz wówczas zdecydowałem się pójść na żywioł i najwyraźniej nie najlepiej się w tym odnajdywałem. Lubiłem ryzyko, znałem je i nierzadko łaknąłem, jednakże nie należało go mylić z brakiem pomyślunku oraz odpowiedzialności, tym bardziej jeśli na szali leżał sukces. -Cóż jest Twoim?- spytałem w kwestii bogina będąc ciekaw odpowiedzi. Nie sądziłem, aby na takową się skusiła, ale może jednak? Każdy czegoś się bał, w każdym kreował się pewien lęk, z jakim trudno było walczyć, a tym bardziej go powstrzymać. Tylko głupcy prawili o swym nieustraszeniu.
-Obawiasz się, że mógłbym przegrać? Czy to znaczy, że się o mnie troszczysz?- zaśmiałem się pod nosem znacznie ciszej niżeli wcześniej, gdyż byliśmy zbyt blisko wysokiego płotu otaczającego ziemię Romanowa. -Wtedy całe łóżko byłoby tylko dla ciebie- posłałem jej zawadiacki uśmiech, po czym przeszedłem do rozpracowywania ochrony terenu. Chciałem mieć to już za sobą.
Przechodząc przez utkane z magii przejście miał szczerą nadzieję, że nie wydarzy się nic niepokojącego. Niepewność wobec tego sprawiła, iż nie chciałem abyśmy szli ramię w ramię, gdyż wbrew pozorom te ułamki sekund, kilka kroków dawały możliwość ewentualnej ucieczki. Wpadnięcie razem nic by nam nie dało, a wręcz mogło zaprzepaścić wszelkie plany. -No już się tak nie denerwuj, gdybym był prostakiem wypchnąłbym cię przodem- niczym w tej jaskini, miałem to na końcu języka, ale w ostatniej chwili powstrzymałem się przed wypowiedzeniem tego na glos.
Czujnym wzrokiem obserwowałem otoczenie i dopiero kiedy dziewczyna znalazła się przed wąskimi drzwiami, z tym swoim kąśliwym uśmieszkiem na ustach, podążyłem jej śladem. Wiedziałem, że to było swego rodzaju odgryzienie się za zatrzymanie jej przed ogrodzeniem, ale nie zamierzałem wówczas tego omawiać. Niech jej będzie, po raz kolejny mogła poczuć satysfakcję. -Z jakiego pomieszczenia służba ma zwykle wyjście?- szepnąłem zdając sobie sprawę, że nawet domysły mogły nam przybliżyć rozłożenie pokoi. To była istotna kwestia, albowiem im dłużej byśmy błądzili, tym większe było ryzyko, że gospodarz wróci na miejsce. Jego obecność wiele utrudniała, gdyż przypuszczałem, iż w najczęściej użytkowanych ścianach posiadał wartościowe rzeczy, a w tym ważne dla nas informacje.
Momentalnie usłyszałem szczęk drzwi, a zaraz po tym poczułem szarpnięcie. Zacisnąłem wargi w wąską linię i skupiłem spojrzenie na jej tęczówkach, kiedy tak kurczowo trzymała się mego płaszcza. Obawiała się, że narobię jej wstydu? Uniosłem nieznacznie brew, a w kącikach ust pojawił się lekki uśmiech – absurdalny, patrząc na ogół sytuacji. Zrobiłem krok do przodu zaniechując dzielące nas centymetry. Słuchałem o czym rozmawiali, próbowałem cokolwiek z owych wypowiedzi wywnioskować, ale w dalszej perspektywie nie miały większego znaczenia. Choć może wieść o braku zaangażowaniu w pracę zapewni nam większą swobodę poruszania się? Może służba zaniechuje obowiązków i poszukuje przestrzeni, w której może skutecznie się lenić? To byłby dobry znak, ale nadal pozostawał w cieniu domysłów. Ostrożności nigdy za wiele.
Caneteria Ficta wypowiedziałem obracając się przez ramię i celując różdżką w nieco oddalony narożnik budynku. Chciałem przekształcić falę tak, aby usłyszeli niezidentyfikowany pisk, który odwróci ich uwagę. Liczyłem, że podążą jego śladem, dzięki czemu uda nam się wejść do środka bez konieczności otwierania głośnych drzwi, jakich szczęk z pewnością wzbudziłby czyjąś uwagę.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) [odnośnik]16.05.22 9:07
Stolice zwykle tętniły życiem. Tak jak Londyn przed wybuchem wojny. Przez ulice niósł się podniesiony głos, ludzie chętnie opuszczali swoje domy by zaspokoić swoją społeczną potrzebę. Lucinda nie miała nigdy okazji być w Tibilisi. Prawdę mówiąc teraz też trzymali się raczej obrzeży ignorując centrum miasta. Miała jednak wrażenie, że tok życia tych ludzi był inny. Nawet tutaj przy posiadłości Romanowów można było zauważyć, że natura gra tutaj pierwsze skrzypce. Wielka posiadłość nikła, gdy wzrokiem okalało się okolice. Jeden szybki rzut oka wystarczył by stwierdzić, że jesień zawitała tutaj na dobre. Na to wcale nie czekała.
Słysząc rozbawienie w jego głosie uśmiechnęła się delikatnie i wzruszyła ramionami. Nie była specjalistą w alchemii. Szczerze mówiąc nigdy z kociołkiem zbytnio się nie lubili. Lucindzie udało się uwarzyć kilka eliksirów, ale nie sprawiało jej to żadnej przyjemności. Ludzie są stworzeni do własnych ról, a ona wolała zostawić eliksiry alchemikom tak jak oni powinny zostawić jej klątwy. Nie bez powodu każdy zajmował się czymś innym. Inaczej świat byłby zwyczajnie nudny.
Blondynka zastanowiła się nad pytaniem mężczyzny. Posiadłość z tej odległości naprawdę wydawała się być pokaźna. Lucinda zastanawiała się jednak czy to nie pewnego rodzaju złudzenie optyczne. Intuicja podpowiadała jej, że w środku nie będą mieli tak dużych problemów z poruszaniem się. Oczywiście mogła się mylić, ale tego nigdy z góry nie zakładała. – A po co chodzić kilka razy dziennie? – zapytała, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. – Wątpię, żeby urządzał sobie wycieczki rekreacyjne, a takie posiadłości są dzielone za skrzydła. Jedynie służba musi się nabiegać, bo o ich wygodzie raczej nikt nie pomyślał – dodała. Blondynka przypomniała sobie swoją posiadłość. – U mnie w domu były części, do których zabronione mi było wchodzić. Kiedy miałam pięć lat razem z bratem zakradliśmy się do takiego skrzydła. W jednym z pomieszczeń znajdowały się prototypy fajerwerków. Mój brat odkrywał wtedy swoją magię i nie do końca ją kontrolował więc przypadkowo podpalił jeden z nich… na jednym się nie skończyło. W całym pokoju wybiło szyby, a mój ojciec dostał szału… - nie wiedziała dlaczego w sumie mu o tym opowiada. To było jak inne życie, obce, całkowicie nieznane. Brzmiało to jak historia normalnie funkcjonującej rodziny, ale czarownica wiedziała jaka jest prawda i żadne dobre wspomnienie tego nie zatrze.
Lucinda nie widziała sensu w rekonesansie. Żeby sprawdzić co ich tu może spotkać i tak musieli dostać się do środka, a skoro dostaną się już do środka to dlaczego z tego nie skorzystać? Jeżeli im się nie uda, to zrezygnują i przemyślą następne posunięcia, ale będą mieli już jakąś wiedzę i będzie im łatwiej. Blondynka była typem osoby, która nie lubiła marnować czasu. Nie była lekkomyślna, ale podejmowała ryzyko nie chcąc od razu martwić się o konsekwencje. Najlepiej działała w stresie, gdy adrenalina przepływała przez jej żyły wzmagając bicie serca. Zdarzyło im się już wcześniej razem współpracować (chociaż może to za dużo powiedziane) i Lucinda wiedziała, że mężczyźnie też zależy przede wszystkim na rezultacie. Gdy opadła ta zasłona pełna niepewności i braku zaufania, blondynka zaczęła zauważać, że mają ze sobą więcej wspólnego niż się spodziewała. Niż sama chciała przed sobą przyznać.
Kiedy mężczyzna zapytał o to co reprezentuje jej bogin, Lucinda otworzyła usta by udzielić odpowiedzi, ale szybko je zamknęła. Na jej twarzy pojawił się wyraz konsternacji. Przypomniała sobie o tym co wcześniej przerażało ją do szpiku kości. Teraz ta granica bardzo się przesunęła. Po wielu sytuacjach zaczęła przechodzić do porządku dziennego co tylko świadczyło o tym jak dużą odporność ma teraz jej psychika. W końcu wzruszyła ramionami. – Szczerze? Nie mam teraz bladego pojęcia. – powiedziała zgodnie z prawdą. Pamiętała chociażby pożar w Ministerstwie, osmalone ciała niewinnych ludzi, którzy przyszli jedynie do pracy jak każdego innego dnia. Niepewność spowodowana boginem lekko wybiła ją z rytmu. To świadczyło o jej słabości, a tego nikt nie lubił.
Czarownica machnęła jedynie ręką, gdy zapytał czy się o niego zamartwia. Nie bała się bezpośrednio o to, że może stać mu się krzywda, ale nie chciała by to wszystko skończyło się rozlewem krwi. Czasami żyła w bajce, którą sama sobie kreowała. Wzmacniała się przekonaniem, że jeśli czegoś nie ma, jeżeli czegoś nie widać, to znaczy, że to nie istnieje. Uśmiechnęła się jednak na wspomnienie pustego łóżka. – Nadal możesz spać pod gołym niebem, a nic pożytecznego z ciebie nie będzie jak umrzesz – dodała ze wzruszeniem ramionami.
Udało im się pokonać ogrodzenie i nie wpaść w żadną pułapkę. Był to mały sukces i miała zamiar się z niego cieszyć. Westchnęła ponownie słysząc słowa mężczyzny. – Tak… tą część ciebie już znam – dodała sarkastycznie. No cóż… mieli za sobą ciekawe doświadczenia. Czasami zastanawiała się jakimi impulsami Macnair się kieruje. Zastanawiała się czy żałuje niektórych rzeczy, czy teraz zachowałby się inaczej. Z drugiej strony gdyby tak było to wszystko mogłoby się potoczyć całkowicie inaczej. Złe rzeczy dzieją się z ludźmi, którzy igrają z przeszłością. Nawet jeżeli tylko w myślach.
Nim drzwi otworzyły się na chwile zatrzymując ich w miejscu, Lucinda zdążyła odpowiedzieć na zadane jej pytanie. – Zwykle ze spiżarni, która znajduje się obok kuchni, albo w kuchni. – widząc niepewność w jego wzroku pokręciła głową. – To zwykle duże spiżarnie. – dodała.
Świat na chwile się zatrzymał, gdy dwójka czarodziei postanowiła uciąć sobie pogawędkę. Drzwi stanowiły dla nich dobrą zasłonę, chociaż możliwości skupienia się na działaniu były ograniczone. Widząc pytające spojrzenie mężczyzny, Lucinda opuściła delikatnie dłonie, którymi trzymała go za płaszcz. W innej sytuacji byłaby całkiem zadowolona ze swojego położenia. Teraz nie chciała i nie mogła dać się rozproszyć. Na szczęście mężczyzna bardzo szybko znalazł rozwiązanie z sytuacji. Dostrzegła błysk różdżki, a po chwili delikatna mgiełka pomknęła w stronę budynku. Do ich uszu dotarł pisk, a znajdująca się tuż przy drzwiach służba postanowiła go zidentyfikować. Gdy dwójka nieznajomych ruszyła w stronę rogu budynku to był ich znak. Mogli wypić teraz kameleona, ale na to i tak potrzebowaliby chwili, albo mogli po prostu prześliznąć się do środka i sprawdzić co ich czeka za drzwiami. Czarownica wybrała drugą opcję chociaż nie była pewna czy robi dobrze. Posługując się gestami i bezgłośną komunikacją wskazała mężczyźnie drzwi i zmusiła go do tego by się ruszył.
W środku panował półmrok. W pomieszczeniu nie było okien. Przepuszczenia Lucindy się sprawdziły i przekraczając próg posiadłości znaleźli się w dużej spiżarni. Dookoła pomieszczenia poustawiane były wysokie regały wypełnione różnego rodzaju żywnością. W spiżarni panowała cisza, a blondynka wysunęła śmiały wniosek, że są tutaj całkowicie sami. Czarownica skręciła w jedną z alejek i przystanęła na jej końcu. – Cóż za rozproszenie uwagi, Panie Macnair – odparła szeptem i uśmiechnęła się szeroko. Nie była to ironia ani sarkazm. Wprowadził ich do środka, a to było najważniejsze. Musieli teraz jak najszybciej przenieść się do głównej części posiadłości. I to tak, żeby nikt ich nie zauważył.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) [odnośnik]20.05.22 23:07
Nie ukrywałem chwilowej zadumy, w którą wprawiły mnie jej słowa. Po co komuś w takim razie tak pokaźne domostwo skoro nie wykorzystywał w pełni jego przestrzeni? Na pokaz? Nie mieściło mi się to w głowie, a im dłużej wpatrywałem się w wysokie mury tym więcej biznesowych pomysłów przychodziło mi do głowy. Było to idealne miejsce na składowanie artefaktów, ukazywanie ich i sztuczne podnoszenie wartości dla potencjalnego klienta wszak sam elegancki wystrój sugerowałby, iż gospodarz nie kolekcjonował złomu. Można tu było stworzyć wybitną gorzelnię z wielką salą i niesamowicie gustownym barem, restaurację, muzeum, na Merlina istna żyła złota służyła za łóżko jednemu człowiekowi. W dupach tej całej arystokracji się poprzewracało. -Ja jak chcę sięgnąć do stołu w kuchni będąc w sypialni to wystarczy, że położę się w progu- zerknąłem na nią wymownym wzrokiem. Zupełnie nie trafiały do mnie argumenty wysuwane przez bogaczy i nawet jeśli przyszłość miała mi się ukazać w złotych barwach, to nigdy nie zamierzałem zmarnować równie wielkiego potencjału. Nie po to kupiłbym dom, aby zmuszać się przemierzania mil w celu nalania sobie szklanki ognistej. Nie potrzebowałem też do tego służki, miałem dwie sprawne ręce.  -Jak zabrakło ci suchego materiału w łazience, to ktoś tracił pracę, czy biegłaś nago przez cały dworek do schowka?- spytałem z pełną powagą, choć ironiczny wzrok zdradzał prawdziwy ton wypowiedzi.
-Masz z nim kontakt?- rzuciłem kolejne pytanie, ale tym razem nie było w nim krzty kpiny. Nie spodziewałem się, że wspomni o przeszłości, bowiem wyjątkowo rzadko to robiła. Unikałem drążenia, zwykle nie wciskałem nosa w nie swoje sprawy i nie chciałem wprawiać jej w dyskomfort, dlatego jak tylko sama zagaiła temat to postanowiłem go pociągnąć. -Z bratem- sprecyzowałem spoglądając wprost w jej oczy.
Im bliżej ogrodzenia się znajdowaliśmy, tym bardziej upewniałem się w przekonaniu, że nie starczy nam dnia na zwiedzenie przybytku. Liczyłem, że jej pochodzenie w końcu przyniesie jakieś korzyści i bez większego problemu zaprowadzi nas do odpowiednich pomieszczeń. Wspomnienie podziału dworków na skrzydła było wbrew pozorom istotne, gdyż ograniczało to interesującą nas przestrzeń. Gdybym sam miał tam mieszkać to często użytkowane pokoje umieściłbym blisko własnej sypialni, ale nie brałem za żaden pewnik, że szlachcice myśleli podobnie. Z pewnością dużą rolę odgrywały tu zwyczaje, które najzwyczajniej w świecie były mi obce.
-Jak to nie wiesz?- uniosłem brew nieco zdziwiony odpowiedzią. Przeczuwałem, iż po prostu nie chciała wyjawić prawdy – miała do tego pełne prawo. Jeśli wolała zachować tę informację dla siebie, to byłem gotów to uszanować wszak każdy miał swoje demony, na których samo wspomnienie jeżył się włos na karku. -Warto znać swoje słabości- skwitowałem nieco dyplomatycznie, co nie leżało w mojej naturze.
-Oczywiście, że mogę- rzuciłem w odwecie i posłałem jej wymowne spojrzenie. -Zapewne będzie wygodniej, chociaż nikt nie będzie mi się wiercić pod kocem- dodałem złośliwie. Porywała się na szyderczości, ale byłem pewien, iż nie wywaliłaby mnie z namiotu. Miała za miękkie serce.
-Lubisz wypominać, prawda?- zaśmiałem się pod nosem, po czym momentalnie zamilknąłem nie chcąc zdradzić naszej obecności. Zrobiło się gorąco, ale na szczęście tylko na moment, bowiem udane zaklęcie skutecznie odwróciło uwagę służby. Istniało ryzyko, że nie zrezygnują ze swoich obowiązków na rzecz sprawdzenia nietypowego pisku, jednak finalnie wszystko poszło po naszej myśli. Czyżby miała rację i za drzwiami znajdowała się spiżarnia? Pokaźnych rozmiarów pomieszczenie, gdzie znajdowały się wszystkie dobroci serwowane na dworze? Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem czując zapach wykwintnych alkoholi, ale gdy tylko przemknąłem przez próg okazał się złudzeniem. Na szerokich, drewnianych półkach nie było nic poza szczelnie zapakowaną żywnością. Niech to szlag. Półmrok nie pomagał, wzniecenie światła nie wchodziło w grę, dlatego wolnym krokiem ruszyłem przed siebie starając się nie narobić hałasu. Jeśli w pobliżu znajdowała się kuchnia – co nawet dla mnie było logiczne – z pewnością znajdowały się w niej kolejne osoby. Kątem oka lustrowałem zapasy; od suszonych, egzotycznych owoców po nazwy, które nie zupełnie nic mi nie mówiły. Zmysł złodzieja uruchomił się samoistnie, dlatego wolną ręką rozsunąłem skórzaną torbę i wrzuciłem do niej kilka mniejszych pakunków oraz dwie puszki. Pozostawało mi wierzyć, że miały w siebie choć parę procent. Może konfitura na winie? Piersiówka miała swe dno, podobnie jak walizka jaką ze sobą zabrałem. Abstrahując od chęci upojenia pozostawała też kwestia jedzenia; chcąc nie chcąc musieliśmy mieć co wrzucić na ząb, a z umiejętnościami Lucindy preferowałem losowe niespodzianki z owej spiżarni. -Co to kurwa, targ?- mruknąłem pod nosem tracąc wiarę, że mimo wykonania kilkunastu kroków pomieszczenie nie miało końca. Trzymali tu konie, świnie i całą fermę? Po raz kolejny dziś załamałem ręce.
W końcu udało mi się dotrzeć do framugi, przez którą wyjrzałem. Gestem próbowałem zatrzymać kobietę, licząc że nie będzie się boczyć i współpraca pójdzie nam całkiem nieźle – a na pewno lepiej niżeli ostatnim razem, kiedy rzucała we mnie skalnymi odłamkami. O dziwo nie dostrzegłem żadnej sylwetki, dlatego ruszyłem przed siebie znacznie żwawiej i finalnie opadłem przy szafce, która miała posłużyć mi za chwilową kryjówkę. Tylko zdążyłem machnąć dłonią na znak, że może ruszać, a w szerokim przejściu ukazała się smukła sylwetka kobiety odzianej w kuchenny fartuch. Zakląłem pod nosem i zacisnąłem wężowe drewno. Nie miałem wyjścia, drzwi prowadzące na korytarz znajdowały się dosłownie na wprost kociołków. Krótkie zaklęcie petryfikujące rozwiązało sprawę, ale i narobiło hałasu.
-Raz, raz. Musimy stąd zniknąć- powiedziałem półszeptem do Selwyn, po czym rzuciłem się w kierunku służki i chwyciłem ją za barki. -Odsuń się- ton daleki był od prośby. Miałem jednak plan i nie zamierzałem nad nim debatować – nie mieliśmy na to czasu. Na tyle szybko, na ile pozwalały mi siły przeciągnąłem kobietę do spiżarni, a następnie przykryłem jej nieruchome ciało workami z ziarnem. Nie zastanawiałem się nad tym czy mogło wyrządzić jej to jakąś krzywdę, albowiem liczył się tylko cel, który zamierzałem osiągnąć. -Idziemy- mruknąłem, gdy tylko wróciłem do kuchni. Musiałem złapać kilka głębszych oddechów, sport, w obojętnie jakim wydaniu, nie był moją mocną stroną. Straciliśmy sporo minut, wróg mógł nadejść z każdej strony. Bez większego zastanowienia zbliżyłem się do Lucindy, po czym splotłem nasze dłonie i wypowiedziałem dwa zaklęcia kameleona. Wpierw na nią, potem na siebie.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) [odnośnik]23.05.22 12:33
Ona nigdy nie zastanawiała się nad sensem posiadania tak wielkiej posiadłości. Szkoda jej było czasu na zamartwianie się i walkę z protokołem. Ona nie potrzebowała tego wszystkiego by czuć się bogata, bo nie uważała by pieniądze były największym wyznacznikiem szczęścia. Nie mówiła tego głośno nie chcąc wyjść na hipokrytkę. Jak mogła w ogóle wypowiadać się na ten temat skoro nigdy nie musiała się o pieniądze martwić? Zawsze była jednak samodzielna. Nie potrzebowała służki do czesania włosów, przygotowywania sukien, nawet z gorsetów rezygnowała, bo nie dość, że nie mogła w nich oddychać, to jeszcze krępował ją sam fakt, że ktoś musiał go jej wiązać. Nie patrzyła na dworek, w którym mieszkała jak na dom, a jak na złotą klatkę, w której nie mogła być szczęśliwa. Tak naprawdę nie miała pojęcia jak wygląda dom, bo nawet jej mieszkanie na Pokątnej było puste i smutne. Szlachta upośledzała swoje dzieci budując wokół nich bańkę, nie przygotowując do życia. Marnotrawstwo potencjału, nic więcej. Ona sama czasem czuła się społecznie upośledzona. – To musi być strasznie niewygodne – skomentowała jego wzmiankę o leżeniu w progu. Wiedziała doskonale co ma na myśli, ale nie mogła nie wykorzystać okazji bo dodać do tego swoje trzy grosze. Jedno było pewne, pochodzili z dwóch różnych światów, ale dla Lucindy nie miało to żadnego znaczenia. Mógł obrażać szlachtę jak tylko chciał i ile chciał, mógł się naśmiewać z jej pochodzenia, zadawać głupie pytania i wcale ją to nie obchodziło. Nie dlatego, że nie liczyła się ze swoją przeszłością, ale dlatego, że to wszystko było jedynie otoczką. Tylko ona jedna wiedziała jak to jest tkwić w takim miejscu. Nie było w tym nic przyjemnego, nic zabawnego. – Oczywiście, że biegałam nago… – zaczęła przewracając oczami - … przecież istnieją tylko dwie możliwe opcje – dodała nie chcąc dłużej debatować nad zwyczajami w jej rodzinnym domu. Sam fakt, że nienawidziła świąt, ferii i wakacji świadczył o tym jak bardzo chciała tam przebywać.
Gdy zapytał o brata, Lucinda pokręciła głową. – Już nie – odparła wzruszając ramionami. – Jestem jedyną czarną owcą w rodzinie. Moje rodzeństwo przynosi dumę i chwałę mojemu rodowi – dodała, ale w jej głosie nie było urazy. Tak naprawdę myśl o tym kim aktualnie była napawało ją dumą. Nie potrzebowała aprobaty ojca by czuć się ważna. – Masz rodzeństwo? – zapytała spoglądając na niego z zaciekawieniem. Zdała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę niewiele o nim wie. Będzie musiała to zmienić, zacząć zadawać mu pytania i chociaż nie uważała by przeszłość mogła w jakimkolwiek stopniu wpłynąć na to jakim był człowiekiem, to jednak część jej po prostu chciała go znać. Teraz spędzając ze sobą całe dnie i całe noce mieli na to czas.
- Ależ ja znam swoje słabości… - zaczęła i po chwili machnęła dłonią. – Dawno nie spotkałam bogina i wątpię by po takim czasie przybrał ten sam kształt – dodała takim tonem jakby to wszystko wyjaśniało. Nie uważała się za niezniszczalną. Wręcz przeciwnie. Mogłaby godzinami opowiadać o swoich słabych punktach, o wiele łatwiej było jej się na nich skupić niżeli na tych mocnych. Ludzie nazbyt pewni siebie często stają się nieostrożni, myślą, że nic nie może ich złamać. Mylą się. – A jaki jest twój? – zapytała. Zastanawiała się czy jej odpowie, czy otworzy się przed nią. Czasami widziała jak zmienia swoje maski. Tak jak wtedy w jej mieszkaniu gdy pierwszy raz ją pocałował, a ona poprosiła go by wyszedł i nagle czułość zamieniła się w rozgoryczenie i złość. Tak jak wtedy gdy zaatakował ich duch i niepokój, który pojawił się na jego twarzy został po chwili przepędzony przez ironiczny uśmiech i sarkazm w głosie. Tak jak wczoraj gdy wspomniała o ranie na łydce i przez kilka sekund wyglądał tak jakby walczył ze sobą w myślach. Nie chciała go zmieniać, bo wtedy nie byłby przecież sobą, ale zastanawiała się czasem przed czym ciągle się broni. Czym lub kim.
Lucinda miała bardzo dobrą pamięć i zdarzało jej się to wykorzystywać  – Prowokujesz mnie do tego – dodała uśmiechając się do niego wymownie.  
Gdy znaleźli się już w środku wszystko potoczyło się bardzo szybko. Musieli wykorzystać chwilową nieobecność pracowników i przekraść się do środka. Już i tak zbyt dużo czasu niepotrzebnie stracili. Przewróciła oczami słysząc w jego głosie zdziwienie pomieszane z irytacją. Spiżarnia była wypełniona po brzegi, a Lucinda nie do końca rozumiała takie marnotrawstwo. Nie wierzyła, że mieszkańcy domostwa są to wszystko w stanie przejeść. Nie miała zamiaru się jednak nad tym głowić. Ruszyli do przodu w stronę wejścia do kuchni. – Poczekaj… - zaczęła, ale nim zdążyła powiedzieć coś więcej drzwi się otworzyły i do środka weszła postawna kobieta. Drew zareagował natychmiastowo i wcale mu się nie dziwiła. Kobieta upadła na ziemię podnosząc przy tym alarm. Mężczyzna nie zastanawiając się długo chwycił leżącą służącą za barkę i przesunął w kąt tak by nikt jej nie dostrzegł. Lucinda uznała to za dobry pomysł, chociaż kompletnie nie rozumiała co miały oznaczać te worki z ziarnem. – Udusi się – odparła ostro i uklękła przy kobiecie by odsunąć worek z jej twarzy. Blondynka też była zmotywowana by osiągnąć cel, ale nie w taki sposób, na pewno nie po trupach. – Już i tak się dowiedzą, że tu byliśmy – dodała równie nieprzyjemnym tonem. Kiedy ją ponaglił podała mu dłoń. Zaklęcie kameleona ukryło ich przed wzrokiem nieznajomych, ale też ich samych, jeżeli nie chcieli kolejnych komplikacji to musieli trzymać się razem.
Ukryci pod zaklęciem ruszyli w stronę wyjścia. W kuchni panował gwar, Lucinda przemknęła między kolejnymi pracownikami uważając by nic nie strącić, nic nie przewrócić. Gdy dotarli do drzwi zatrzymała się rozglądając po pomieszczeniu. Musieli zaczekać aż ktoś uchyli drzwi, bo nawet w świecie czarodziejów nie było normalnością, że uchylają się same. Po kilku sekundach jeden z kelnerów trzymając tacę w dłoniach przekroczył próg, a czarodzieje wykorzystali okazje by dostać się do środka posiadłości.
Zaledwie krótki korytarz dzielił ich od sali balowej. Wszystkie posiadłości były budowane w podobny sposób. Sala balowa zawsze znajdowała się na środku by goście nie mieli wątpliwości co do tego gdzie mają się udać. Pod sufitem unosiły się setki świec, które przypominały jej Wielką Salę w Hogwarcie, na środku pomieszczenia poustawiane były okrągłe stoły, a wazony pełne kwiatów czekały na ich rozstawienie. Coś musiało być tu w najbliższym czasie organizowane. Lucinda utkwiła wzrok w schodach prowadzących na piętro. Nie miała żadnych wątpliwości, że właśnie tam powinni się udać. Dłoń mężczyzny była ciepła i tylko to ciepło przypominało jej o tym, że jest obok niej. Dźwięk kroków skutecznie zagłuszał gwar panujący w posiadłości. Gdy dotarli na piętro Lucinda zatrzymała nagle, bo na samym szczycie schodów stał ich dziedzic. A raczej jego marna lodowa podobizna. – Patrz… ktoś tu ma wielkie ego– szepnęła i szybkim krokiem ruszyła w stronę jednego z pomieszczeń, którego drzwi były uchylone. Regały książek ustawione były tu po obu stronach i tylko idiota nie domyśliłby się, że znajdują się w bibliotece. Cóż… miała nadzieje, że trafią do gabinetu, ale równie dobrze mogli zacząć tutaj. – Jeszcze raz… czego dokładnie szukamy? – zapytała nie puszczając jeszcze jego dłoni. Głupio było jej mówić w pustą przestrzeń.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) [odnośnik]31.05.22 14:13
Wzruszyłem jedynie ramionami na jej komentarz, bo choć faktycznie niewielka przestrzeń wykraczała poza miano komfortowej, to doceniałem fakt, iż należała tylko i wyłącznie do mnie. Wcześniej mogłem tylko marzyć o związanej z tym swobodzie, ciszy i ładzie, w którym byłem w stanie odnaleźć wszystko na swoim miejscu. Miałem pewne przyzwyczajenia, nikt wtem nie przyglądał się temu z góry i nie krytykował, co pomagało mi się realizować bez zbędnych nerwów oraz irytacji. Byłem towarzyski, lubiłem spędzać czas w gronie innych ludzi, lecz zawsze naprzeciw temu stawała dusza indywidualisty, jaka w sferze pracy preferowała samotność. -Do wszystkiego można się przyzwyczaić- odparłem po chwili bez cienia zażenowania. Nie czułem się gorszy przez wzgląd na mniej pokaźną sakwę galeonów; pieniądze można było równie szybko zdobyć, co stracić i tylko samozaparcie umożliwiało utrzymanie trendu w ryzach. Widziałem w niej motywację, wiedziałem, iż jest w stanie zapewnić sobie godziwe warunki do życia bez pomocy rodowego skarbca. Zapewne nie byłyby one równie bajeczne i pozbawione krzty zmartwień, ale o wiele bardziej satysfakcjonujące, bowiem osiągnięte własną, ciężką pracą.
Zaśmiałem się pod nosem, kiedy potwierdziła, iż pozostało jej biegać nago po długich i krętych korytarzach dworku. Zdawałem sobie sprawę, że był to tylko i wyłącznie żart, ale w jej ustach brzmiał naprawdę zabawnie. -Pozostaje mi użyć wyobraźni- dodałem unosząc wymownie brew. Właściwie to przez nią zacząłem nieco inaczej postrzegać szlachcianki, bowiem zaprzeczała mym wszelkim poglądom na ich temat. Wcześniej uważałem, że nie potrafiły zrobić nic bez pomocy służby, wychodziłem z założenia, iż każde, nawet najprostsze zadanie przerastało nie tyle co ich możliwości, ale chęci. Zdawały się zajmować jedynie kreacją, szukaniem najlepszego – głównie pod kątem finansowym i politycznym – męża, bez względu na to, czy z uwagi na swój wiek mógłby być uznany ich ojcem. Próżność i brak jakichkolwiek celów wykraczających poza dbanie o wizerunek rodziny były dla mnie wyznacznikiem, wręcz cechami charakterystycznymi, lecz dopiero poznanie Lucindy drastycznie wpłynęło na tę opinię. Może byłem zbyt krótkowzroczny? Widziałem tylko to, co chciałem i na ile mi pozwalano? Opierałem się o powszechnie przyjęte stereotypy? Powodów błędu mogłem szukać w wielu aspektach, jednakże nie zmieniało to faktu, iż naprawdę się myliłem.
-Nie są dumni, że się realizujesz?- spytałem otwarcie. -Czy przeszkadza im fakt, że zdarza ci się niechlujnie ubrać, jak wiesz, iż będziesz musiała się ubrudzić?- dodałem nie rozumiejąc tych dziwnych zwyczajów. Kobiety zwykle były postrzegane jako płeć słabsza, podlegająca mężczyznom na każdej płaszczyźnie, jednakże ja myślałem inaczej. Nigdy nie czułem się lepszy z tego tytułu, nie miewałem też wątpliwości, co do pracy z paniami. Nierzadko to ich intuicja oraz wiedza otwierały nowe drogi i pozwalały spojrzeć szerzej na problem, gdyż odnosiłem wrażenie, że miały o wiele większą wyobraźnię. -Nie, nie mam- odparłem na jej pytanie. Czasem tego żałowałem, lecz gdy tylko przypomniałem sobie o własnym dzieciństwie, to byłbym skrajnym egoistą narażając na podobny gnój równie bliską osobę.
Nasze lęki zmieniały się. Z niektórych wyrastaliśmy, inne kreowały wydarzenia, którym musieliśmy stawić czoła. Nowe obrazy, widoki, o jakich pragnęliśmy czym prędzej zapomnieć. Bogin mógł zmienić swój kształt, odnaleźć w naszej pamięci najbardziej skryte obawy i tym samym przybrać ich wygląd. Czasem odtworzyć je co do cala lub stworzyć istną mozaikę przyprawiającą o paraliż ciała. Sam wiedziałem czym był mój, ale nie chciałem przyznać tego otwarcie. -Może kiedyś ci powiem- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie. -Nie dam ci równie dobrej karty, z pewnością wykorzystasz ją przeciwko mnie- zasugerowałem, choć nie do końca szczerze. Czułem, iż nie pomyślałaby o tym, aby zrobić mi na przekór bez konkretnego powodu. Niestety taki jednak mógł się kiedyś pojawić.
-Jeszcze nie wszystko stracone- odparłem półszeptem, kiedy to zbliżyła się w celu pomocy kobiecie. Naprawdę musiała zawsze robić mi na przekór? -Dopiero jeśli ją znajdą, a wtedy to będzie twoja wina- mruknąłem widząc jak ściąga worki z ziarnem, które miały po prostu uniemożliwić osobie trzeciej przypadkowe odkrycie służki. Nie chciałem, aby nasza misja okazała się fiaskiem tylko i wyłącznie dlatego, że ruszyło ją sumienie.
-Dlaczego tak bardzo zależy ci na innych?- mruknąłem zaraz po tym, jak ukryłem nasze sylwetki pod zaklęciami kameleona. Wyczułem ostrość w jej głosie, swego rodzaju niechęć wobec zdecydowanych, pozbawionych litości działań. Mieliśmy nieco inne sposoby osiągania celów i jeśli myślała, że bez większego trudu znajdę złoty środek, to była w błędzie. Przez lata kształtowałem w sobie pewne nawyki i ciężko było mi je stłamsić szczególnie w chwilach zagrożenia.
Wędrując po ogromnych przestrzeniach dworku byłem rad, że u mojego boku znajdowała się osoba mająca wiedzę na ten temat. Sam z pewnością zdążyłbym się już zgubić, albowiem labirynt korytarzy oraz ilość drzwi mogła przyprawić o zawrót głowy. Z wyraźnym zainteresowaniem przyglądałem się bogato zdobionym wnętrzom, setkom świec unoszących się tuż pod sufitem oraz eleganckim nakryciom stołów, które prawdopodobnie czekały już tylko na rozstawienie. Ilość kwiatów była równie zatrważająca – czyżby gospodarz planował wystawne przyjęcie? Może jednak było tuż po nim? Nie miałem zielonego pojęcia na co zwrócić uwagę, aby upewnić się w pierwszej, tudzież drugiej opcji.
Z zamyślenia wyrwały mnie słowa Lucindy, której najwyraźniej nie przypadła do gustu lodowa rzeźba. Skupiłem na niej wzrok i przechyliłem nieznacznie głowę, czego towarzyszka widzieć nie mogła. Podobnie z resztą jak kpiącego uśmiechu sugerującego, że nader bardzo co do bogaczy się nie pomyliłem. Trzeba było być skrajnie w sobie zadufanym, aby nawet na przyjęcia wydawane na swą cześć przygotowywać tego typu atrakcje. -Pozwól, że tego nie skomentuję- rzuciłem w odpowiedzi, po czym powędrowałem za nią do kolejnego z pomieszczeń. Tym razem nie miałem wątpliwości, w jakim miejscu przyszło nam się znaleźć.
-Dobre pytanie- odparłem rozglądając się czujnym spojrzeniem. Nikogo nie było w środku, a służba zdawała się być zaaferowana strojeniem sali, co działało na naszą korzyść. Zyskaliśmy nieco czasu, aby przejrzeć zbiory. -Nie wiem czy literatura nam w czymś pomoże, ale jeśli udałoby nam się znaleźć jakieś specjalistyczne księgi, to może bylibyśmy w stanie wywnioskować czym nasz dziedzic się interesuje- rzuciłem półszeptem wciąż zaciskając dłoń dziewczyny w swojej. Jeśli faktycznie ukrywał coś w tych murach, to musiał mieć na to odpowiedni sposób. Klątwy? Zabezpieczenia? Runiczne pieczęci? Był to jednak daleko idący trop, gdyż za ochronę bogactwa mogła odpowiadać zupełnie inna osoba. -Kradzież czegoś cennego może zmusić go do rozmów z nami- zasugerowałem pierwszą myśl. -Sam mam w swoich zbiorach bezcenne perełki i zapewne urwałbym głowę temu, kto odważyłby się je zabrać- zastanawiałem się głośno. Musieliśmy znaleźć jakiś punkt zaczepienia, choć tak naprawdę nie mieliśmy pojęcia od czego zacząć. -Może jakaś rodzinna pamiątka- kontynuowałem, mimo że biblioteka nie była najlepszym miejscem do trzymania takowych.
Ruszyłem przed siebie i zatrzymałem się dopiero przed wysokim regałem, który sięgał sufitu. Ilość wszelkiego rodzaju ksiąg była zatrważająca – porównywalna do świec, czy bukietów kwiatów. Przekląłem pod nosem zdając sobie sprawę, iż wertowanie ich wszystkich zmarnuje tylko nasz czas. -Jest szansa, że gdzieś tutaj znajdziemy plany dworku?- mruknąłem łudząc się, iż tak mogło być. Sam trzymałbym podobne dokumenty w gabinecie. To właśnie takowy był naszym celem i szczerze liczyłem, że wkrótce do niego dotrzemy.
Nie mając nader wielkiego wyboru obróciłem się przez ramię i uniosłem różdżkę. - Dissendium- wypowiedziałem, choć nie liczyłem na spektakularne odkrycie. To wydawało się zbyt proste.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) [odnośnik]06.06.22 9:19
W ich świecie wciąż dominowały stereotypy, łatki przyklejane każdemu bez zastanowienia. Nie dotyczyło to tylko szlachty, ale wszystkich grup społecznych. Przynależność wiązała się z jakimiś narzuconymi z góry normami. Kobieta znaczyła niewiele. Miała być ciepłem domowego ogniska, matką, przykładną żoną i córką. Szlachta nie skupiała się na tym by uczyć kobiety gotować, czy dbać o porządek, bo od tego zawsze miała służbę, która robiła wszystkie te rzeczy, które w normalnym domu sprawowałaby kobieta. Nie ma się więc co dziwić, że szlachcianki na pierwszym miejscu stawiały przede wszystkim wygląd. Nie miały przecież wpływu na nic innego. Blondynka wzruszyła nieznacznie ramionami. Odpowiedź na jego pytanie była skomplikowana i ona sama nie do końca rozumiała jaki mechanizm za tym wszystkim stoi. – Myślę, że chodzi o całokształt – zaczęła. Ten temat nie wzbudzał w niej już żadnych wielkich uczuć. Przyjęła to jak fakt, z którym można się zgadzać lub nie, ale to i tak niewiele mogło zmienić. – Nie idziemy do przodu, kultywujemy tradycje myśląc, że ustalone przed setkami lat reguły sprawdzą się we współczesnym świecie. Tłamsimy wszystko co inne i nowe. Nie są dumni z tego, że się realizuje, bo to wychodzi poza kanony ich myślenia o kobiecie. Byliby dumni gdybym wyszła za mąż i miała już trójkę lub czwórkę dzieci. Wszyscy mamy przyklejone łatki. – dodała spoglądając na mężczyznę. Jakoś nie chciało jej się wierzyć, że on takowych nie ma. Nie zawsze o łatkach stanowią nasze czyny, czasem jest to narzucone z góry, a czasami to my dostosowujemy się do łatek. Skoro tak jest przyjęte to tak muszę się zachowywać. Rzeczywistość była przykra, życie nie było usłane różami dla nikogo i w tym całym rozgardiaszu, w świecie przepełnionym wojną jeszcze ciężej było znaleźć samego siebie.
Spodziewała się takiej odpowiedzi. Wiedza była bronią, a nikt samowolnie nie chciał oddawać przewagi. Mimo wszystko poczuła się tak jakby ukrywanie czegoś przed nią stanowiło dla niego konieczność. Ona pewnie też o wielu rzeczach wprost by nie powiedziała, a jednak pokładała w niego wiarę jakiej sama nie rozumiała. – Ah… czyli mi nie ufasz? – zapytała unosząc brew w pytającym geście. Ich znajomość była na tyle bujna, że ciężko było się połapać w tym co jest prawdziwe, a co jedynie nakreślone z premedytacją. Wiedziała jednak jak kończą się jego testy zaufania. Nie powiedziała tego na głos, bo choć wypominanie miało swój sens, to czasami słowa były dotkliwsze niż czyny. Nie o to jej chodziło.
Lucinda nawet podczas trwającej wojny nie mogła znieść myśli o niepotrzebnych, niewinnych ofiarach. Stratach w cywilach. Tak jakby ich śmierć, ich cierpienie miało coś zmienić. Była skoncentrowana na celu i chciała go osiągnąć, ale nigdy nie po trupach. Zawsze szukała innych rozwiązań, mniej inwazyjnych. Może i na tym traciła, może skrupuły były tym co w niej zawodzie przeszkadza zamiast pomagać, ale nie mogłaby żyć z myślą, że ktoś zginął po to by ona mogła cieszyć się kolejnym artefaktem. To przeczyło istocie człowieczeństwa. Przynajmniej według jej definicji. Kiedy wspomniał, że to będzie jej wina, czarownica machnęła na to ręką. Była na to przygotowana.
Nad kolejnym pytaniem mężczyzny nie musiała się długo zastanawiać. Nie było jednak czasu na długie wywody. Starała się skrócić swoje myśli do minimum. – Bo traktuje ludzi tak jak sama chce być traktowana. Bo ludziom powinno na sobie zależeć. – odparła szeptem gdy ruszyli w stronę drzwi. Może było to pozbawione logiki, może nie powinna wsadzać wszystkich do jednego worka. To była jej utopijna wizja świata. Nie wszyscy musieli to rozumieć. Ona jednak się tego nie wstydziła. – A czemu tobie tak łatwo spisywać ludzi na straty? – zadała pytanie, które już wcześniej kołatało jej się w głowie. Ton jej głosu pozbawiony był ironii i ostrości, która wcześniej przelewała się przez jej słowa. Wiedziała, że nie zmieni jego postrzegania świata, nie miała na to żadnego wpływu, ale często była przeklętą skałą i mogła próbować. Upór był dla niej często przekleństwem. Nie łono jak myślało całe szlacheckie grono.
Czarownica żałowała, że nie może dojrzeć jego twarzy. Choć czuła ciągle ciepło jego dłoni, to miała wrażenie, że jest sama. Gdy dotarli do biblioteki zaczęła się zastanawiać nad tym co może być na tyle ważne dla dziedzica by chętnie udzielił im potrzebnych informacji. Merlin jeden wie jakie były pobudki mężczyzny. Ona na jego miejscu pewnie też zapierałaby się rękami i nogami by nie pisnąć choć słowa o rodzinnej spuściźnie. Niewiele osób wiedziało o tym skarbie, dlatego mężczyzna mógł się czuć bezpiecznie z wiedzą, którą posiadał. Aż do wczorajszego dnia. Zjawienie się dwóch obcych czarodziejów musiało wprowadzić go w niemałą konsternację. – On mi nie wyglądał na kolekcjonera – odparła. Dodatkowo nie musiał się tym parać mając tak wielki dobytek. Oczywiście to nie był żaden wyznacznik, a jedynie jej podejrzenia, ale… coś czuła, że mężczyzna był typem błyszczącego na piedestale. Nie chciał brudzić sobie dłoni.
Lucinda skierowała się w stronę regału przy, którym stała drabinka. To mogło świadczyć o tym, że ktoś niedawno właśnie z tego regału korzystał. Blondynka skupiła się na tytułach ksiąg i żadna z nich nie była tym czego potrzebowali. – Accio – rzuciła skupiając się na mapach i planach. W jej dłoni znalazł się oprawiony w skórę zeszyt. Liczył sobie na pewno kilka lub kilkanaście lat, bo jego strony były pożółknięte. Czarownica zmarszczyła brwi i już chciała go przejrzeć, kiedy usłyszała ciche kliknięcie. – Słyszałeś? – zapytała swojego towarzysza gdziekolwiek on się teraz podziewał. Jej wzrok padł na odstający delikatnie od ściany fragment regału. Podeszła tam szybkim krokiem i dostrzegła, że to nic innego jak ukryte przejście. – Ty złoty chłopcze – skomentowała z entuzjazmem i delikatnie uchyliła drzwi. Choć czuła w głosie Drew, że nie rzucał tego zaklęcia z przekonaniem, to jednak miał rację. Nie mogła powiedzieć tego głośno, bo już i tak zbyt wiele komplementów w ostatnim czasie powędrowało w jego stronę. Nie mogła mu jednak tego odebrać, był dobry w tym co robił, miał doświadczenie, nie działał po omacku. To było dyktowane doświadczeniem. – Carpiene – uniosła różdżkę z inkantacją na ustach, bo choć dziedzic nie martwił się o swoje bezpieczeństwo w pałacu, to tylko głupiec nie założyłby zabezpieczenia ma miejsce, które wejście ukrył w ścianie. I tak jak sądziła jej zaklęcie zdradziło obecność pułapek. – Widzimisię i tenuistis. Tego drugiego chyba nie musimy zdejmować. – szepnęła. Czuła, że jest obok niej chociaż się nie dotykali. W tym samym momencie do jej uszu dotarł dźwięk kroków. Mogli mieć jedynie nadzieje, że nikt teraz nie postanowi zaspokoić swoich zapędów czytelniczych, bo choć oni sami pozostawali niewidzialni to uchylone drzwi prowadzące do ukrytego gabinetu mogły kogoś zaniepokoić.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) [odnośnik]22.06.22 21:52
Wsłuchałem się w jej słowa wolno kiwając głową na znak zgody w pewnych kwestiach. Kultywowanie tradycji miało dużą wartość, należało to robić, jednakże nie kosztem jednostek, których perspektywa i możliwości były znacznie szersze. Nigdy nie musiałem borykać się z problemami dosięgające młode, pełne werwy i pomysłów kobiety, dla jakich zakładanie rodziny były rzeczą istotną, lecz nie najważniejszą. Co jednak musiały czuć? Jak ja bym się zachował będąc w podobnych okowach? Pewnie podobnie jak Lucinda szedłbym w zaparte, robił co do mnie należało, a nie to co narzucali mi inni. Radował mnie fakt, że moje korzenie nie było szlachetne; moja rodzina zatraciła błękitną krew lata temu i wówczas nie musiałem martwić się wieloma, w teorii prozaicznymi, aspektami. Ponadto sam miałem zgoła inne myślenie o płci pięknej, nie zamykałem jej w ramach urody i domowego ogniska, ale prawdopodobnie wynikało to z historii mojego nazwiska oraz związanych z nim opowieści. Czy pewne poglądy można było przekazywać wraz z krwią? Nie wiedziałem, nie wnikałem w to, ale prawdopodobnie dokładnie tak w moim przypadku było wszak w domu nigdy nie poruszaliśmy tematu genealogicznego drzewa. -Jakoś ciężko mi sobie ciebie wyobrazić z trójką rozwydrzonych bachorów- zaśmiałem się pod nosem starając się nieco rozluźnić atmosferę. Widziałem jak ją to dotykało, choć starała się sprawić zupełnie inne wrażenie. -Dobrze, że masz służki, bo byś zagłodziła własnego męża- dodałem unosząc wymownie kącik ust. Czy potrafiła gotować? Wciąż nie dała popisu swych umiejętności, które prawdopodobnie równają się z moimi, ale kto wie, może była gotów mnie zaskoczyć. Miała na to sporą ilość czasu, albowiem przypuszczałem, że nasza wyprawa nieco się przeciągnie.
Przez chwilę milczałem nie mogąc znaleźć dobrej odpowiedzi na jej pytanie. Tak naprawdę nie ufałem nikomu w sprawach wykraczających poza interesy Rycerzy Walpurgii, ale skłamałbym twierdząc, iż miałem do niej takie samo podejście jak do innych. To wszystko było dziwne i nietypowe, jakoby pewne bariery już dawno skończyły spełniać swe zadanie. Byliśmy z dwóch różnych światów, a jednak los sprawił, że nasze drogi zeszły się i pozostawało pytanie jak długo będziemy skorzy z tego korzystać. Choć lepszym stwierdzeniem było jak długo będzie nam to dane. -Tylko się droczę- odparłem nieco wymijająco nie chcąc zagłębiać tej kwestii. Nie był to dobry czas, a tym bardziej miejsce.
-Gdyby tylko każdy miał takie podejście- skwitowałem mając co do tego zupełnie inne zdanie. Ludzie nie interesowali się nikim poza sobą, byli gotów sprzedać własną rodzinę za majątek, władzę oraz potęgę. Istnienie było tylko narzędziem, które wykorzystywano do własnych celów jeśli posiadło się umiejętność perswazji – tej mniej lub bardziej opartej o słowa. -Bo mi na nich nie zależy- odparłem z porównywalną lekkością oraz zgodnie z prawdą. -Każdy może wbić ci nóż w plecy. Przyjaciel, żona, kochanka, a przede wszystkim- przeciągnąłem ostatnią sylabę dość celowo, aby móc znaleźć z nią wzrokowy kontakt. -Rodzina- skwitowałem wiedząc, że akurat w tej kwestii się nie myliłem. Poznała się o tym na własnej skórze; odrzucona, zmuszana do irracjonalnego poczucia wstydu, jakiego na szczęście w sobie nie dzierżyła, nazywana czarną owcą, kobietą bez podstawowych wartości. Czy tak właśnie było w każdym domu? Musiało ci zależeć nawet wtedy, gdy wszyscy inni wytykali cię palcami? Robili z ciebie pośmiewisko, choć w większym gronie wynosili na piedestał, aby tylko wyjść z tej wpadki z twarzą? Było to dla mnie żałosne, pozbawione najmniejszego sensu. -Może i zostałaś wychowana na salonach, ale twoi rodzice nie różnią się niczym od moich. Jedni i drudzy to zwykłe ścierwa- nie zamierzałem przepraszać jeśli ją uraziłem. Nigdy nie przebierałem w słowach. -Na nich też ci zależy?- uśmiechnąłem się półgębkiem. -Skoro oni mają nas głęboko w poważaniu, choć rzekomo powinni być najbliżej, to myślisz, że ktoś inny przejmie się jakąkolwiek krzywdą? Na pokaz? Oczywiście, wiele dla sztuki, mało dla życia- dodałem nie mając ochoty więcej powracać do tego tematu. Nie byłem w stanie pojąć, skąd miała w sobie te pokłady… naiwności? -Dam sobie rękę obciąć, że z mojej strony grozi ci o wiele mniejsza szansa na jakąkolwiek krzywdę. Wiesz czemu? Bo są gotów zniszczyć ci marzenia, plany i nadzieje tylko po to, żebyś wyszła za kogokolwiek za mąż. Wyciągną cię tam niczym psidwaka na łańcuchu, nawet jeśli twój świeżo upieczony nowożeniec ma być starym próchnem albo wyrzucą ze złotego pałacyku po zerwaniu się ze smyczy- splunąłem obok siebie czując jak zaczyna we mnie wrzeć. Zacisnąłem nieco pięści chcąc dać upust zbędnym emocjom wszak nie było to odpowiednie miejsce, ani czas na tego typu zachowanie. Stopą wtarłem w dywan ślinę nie chcąc pozostawiać po sobie śladu. Sam mało elegancki gest był dość spontaniczny, jakby miał zobrazować mój szacunek do jej rodzicieli, a raczej jego zupełny brak. -Dlatego spisuje ich na starty, mam tych wszystkich sprzedajnych ludzi w rzyci. Niech ich Merlin przerobi na bimber, z chęcią bym się z nim napił- miałem przestać, a mimo to mówiłem. Pytanie niby jak każde inne, lecz najwyraźniej w punkt. -Ale jak już mi zależy, to nie odpuszczę, nawet jeśli miałbym za to zapłacić najwyższą cenę i prawdopodobnie dlatego tak ciężko mi zaufać- dodałem, lecz już wtedy nie patrzyłem na nią. Uciekłem wzrokiem gdzieś w bok starając się ponownie skupić na zadaniu, celu jaki na dzisiaj sobie wyznaczyliśmy. Całe szczęście, że byliśmy sami w bibliotece i nikt nie musiał słuchać tych wywodów.
Rozglądałem się z uwagą próbując znaleźć choć najmniejszy szczegół mogący posłużyć na wskazówkę. Brak informacji o dziedzicu wiele utrudniał, musieliśmy zdać się na własny instynkt, co w pewnych sytuacjach po prostu nie wystarczało. Przesunąłem ręką wzdłuż brody nieustannie czując ciepło kobiecych palców w drugiej. Nie musieliśmy już dłużej stać równie blisko siebie, ale o dziwo nie przyszło mi do głowy, aby puścić jej smukłą dłoń. Po chwili jednak uczyniła to sama i udała się w tylko sobie znanym kierunku. -Znalazłaś coś?- rzuciłem półszeptem licząc, że oczekują na mnie dobre wieści z uwagi na rzucone zaklęcie. Nim zdążyła odpowiedzieć mych uszu doszedł charakterystyczny klik, na co uśmiechnąłem się pod nosem. Regał przesunął się do przodu i ukazał drogę do ukrytego pomieszczenia. Co tam kryłeś nasz dziedzicu? Bez zastanowienia ruszyłem w odpowiednim kierunku, lecz nim przekroczyłem jego progi jeszcze obejrzałem się przez ramię – pomieszczenie wciąż pozostawało puste. Tylko jak to teraz u licha zamknąć? -W takim razie wiesz co robić- uniosłem kącik ust słysząc, jakie pułapki czyhały na naszej drodze. Nie były one jednak tylko dwie, albowiem moim uszu doszły kroki; wpierw wolne i spokojne, zaś po chwili coraz szybsze. -Szlag- szepnąłem do dziewczyny czując, że i ona je słyszała. Co gorsze w tej samej chwili zaklęcie kameleona przestało działać – byliśmy podani niczym na talerzu. Zakończyłem zaklęcie otwierania ukrytych przejść, kiedy tylko uporała się z zabezpieczeniem. -W nogi- dodałem widząc jej minę, kiedy w końcu mogła dostrzec i moją. W pełnym biegu podążyliśmy wąskim korytarzem, aż w końcu ujawniła się przed nami sporych rozmiarów komnata wypełniona dużą ilością fiolek, szklanych pojemników z wątpliwą zawartością, wąskim biurkiem oraz kozetką z pasami. Przerażająco tu cuchnęło nie tylko wilgocią, ale i… rozkładającymi się zwłokami. Pomieszczenie w niczym nie przypominało pięknych wnętrz pałacu, co najmniej jakby coś przeniosło nas w zupełnie inne miejsce. -Co u licha- rzuciłem pod nosem skupiając spojrzenie na słoju, w którym znajdowało się coś na wzór gałek ocznych. Może to jednak nie było to tylko złudzenie? -To jakaś kolejna pułapka? Jesteś pewna, że wszystkich się pozbyłaś?- spytałem sięgając po piersiówkę. Musiałem sobie chlusnąć.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) [odnośnik]29.06.22 8:25
Nie skomentowała zaczepki dotyczącej rozwydrzonych dzieci. Prawdę mówiąc sama też sobie tego nie wyobrażała. Nie dlatego, że miała złą opinię o dzieciach samych w sobie, ale nie potrafiła odnaleźć się w tak szalonej rzeczywistości. Nigdy nie marzyła o byciu matką, o założeniu rodziny. Jej życie to przeplatające się pasmo wzlotów i upadków. Podejmowała się ryzyka, bo je lubiła i bez względu na to jak bardzo próbowałaby siebie przekonać, że tego wymaga jej praca to nie miało zwyczajnie sensu. Merlin jeden wie, że ludzie sami wybierają sobie ścieżkę. Decydują jakie działania podjąć, na co postawić czarnego konia. Nawet te różnice między nimi podkreślały tę regułę. Nie wiedziała jaką by była matką, nie miała dobrych wzorców więc pewnie takowych nie mogłaby przekazać dalej. Z ciepłem domowego ogniska miała tyle co nic i nawet jeśli w głosie mężczyzny pobrzmiewał żart i sarkazm, to miał rację. Nigdy nie przykładała się do tego typu rzeczy, nie marnowała czasu na stanie w kuchni godzinami, na naukę przyrządzania najróżniejszych potraw. Po prostu to nie była ona. I może to by się zmieniło, gdyby naprawdę pojawił się ktoś dla kogo musiałaby się zmienić, musiałaby przyjąć nową rolę. Na razie była daleka od tego typu spraw.
Blondynka nie zdawała sobie sprawy, że swoją odpowiedzią wywoła taką burzę. Drew potrafił trzymać emocje na wodzy, gdy tego wymagała sytuacja. Widocznie temat był na tyle dotkliwy i nerwowy, że mężczyzna pomimo ich niepewnego położenia postanowił wylać na nią wszelkie negatywne uczucia jakie wiąże z odpowiedzią. To nie tak, że się z nim nie zgadzała. Wiedziała, że każdy jest zdolny do zdrady i może właśnie dlatego często w duchu przeklinała swoją naiwność. Jej rodzina nie była jednak dobrym przykładem. Wszystko to co o nich powiedział zgadzało się w stu procentach. Ranili ją niejednokrotnie, zatracali jej zaufanie, budowali wokół niej mur, którym była oddzielana za każdym razem, gdy popełniła choć jeden błąd. Nie byli dobrymi rodzicami, ba! Nie byli nawet dobrymi ludźmi. Czy to jednak był powód by innych trzymać na wodzy? By iść drogą utkaną z urażonych uczuć i braku matczynej miłości? Ta kobieta, której przed chwilą pomogła nic się ma do jej rodzinnych problemów, nie jest też winna ich eskapadzie. Oczywiście rozumiała, że w tym wszystkim Drew przede wszystkim mówił o tym jak sam się czuje wśród ludzi. Jak trudno mu jest zaufać drugiej osobie, jak trudno mu jest objąć kogoś pieczą. Miał do tego pełne prawo. Zaufanie w obecnych czasach jest towarem luksusowym. Nie każdy może sobie na to pozwolić. – A dlaczego z twojej strony czeka mnie mniejsze prawdopodobieństwo na jakąkolwiek krzywdę? – zapytała ściszając głos, uspokajając ton. – W końcu każdy może cię zranić, Drew. Żona, kochanka, przyjaciółka czy nieznajoma. Jakie mamy prawo do tego by wrzucać ludzi do jednego worka razem z naszymi gównianymi rodzinami? Nie jestem głupia… po prostu… - machnęła ręką nie chcąc kończyć zdania słowami, które prawdopodobnie skończą się kolejną sprzeczką. Mogli to zostawić na później, gdy już będą sami, gdy będą mogli wymieniać się argumentami bez końca. Nie chciała się rozproszyć, zacząć analizować w głowie jego słów. To nie tak, że całkowicie się z nim nie zgadzała. Nie widziała jednak sensu karania innych za własną nieufność. Nikt nie zasługiwał na krzywdę i cierpienie. Nie zgadzali się w wielu kwestiach i chyba nawet nie chciała by było inaczej. Uczyli się czegoś od siebie nawzajem, czasem denerwował ją tak, że nie mogła na niego patrzeć, a czasem łapała się na tym, że zastanawia się kiedy znowu się spotkają. Cholerne ludzkie dramaty.
Lucinda zrozumiała, że ich pomysł nie zakładał jednego… w miejscu pełnym drogocennych rzeczy ciężko było znaleźć coś prawdziwie mu drogiego. Mogli zabrać biżuterię, obrazy, drogocenną porcelanę, ale czy cokolwiek z tych rzeczy miało dla niego wartość? Czy zauważyłby w ogóle, że zniknęły? Zaczęła kalkulować i zastanawiać się nad kolejnym krokiem. Kiedy drzwi nieznacznie się uchyliły pomyślała, że to ich szansa. Ruszyła w ich stronę by szybko pozbyć się zabezpieczeń, ale to nie było takie proste. Potrzebowała na to od kilku do kilkunastu minut. Zajęła się pierwszym z zabezpieczeń i wtedy usłyszała na korytarzu kroki. Mieliby prawdziwego pecha, gdyby ktoś akurat postanowił skorzystać z biblioteki, ale analizując ich wcześniejsze wspólne wyprawy, to musiała się na to przygotować. Merlin jeden świadkiem, że nie mieli szczęścia. Skinęła mu głową, gdy zabezpieczenie odpuściło. Teraz mogła już go widzieć i pewnie w innej sytuacji podskoczyłaby nerwowo na dźwięk jego głosu tuż przy jej uchu, ale teraz zwyczajnie nie było na to czasu. Weszli do środka i popędzili korytarzem. Starała się rozglądać szukając innej drogi wyjścia. Po ich dawnej przygodzie w jaskini obiecała sobie nie wchodzić do miejsc, z których nie ma drugiego wyjścia. Tym razem nie było czasu na żadną analizę. Wbiegli do przyciemnionego pomieszczenia. Na początku blondynka nie zarejestrowała odoru jaki wydobywał się z tego miejsca. Jej wzrok przykuły ustawione w rzędach słoje. Zmarszczyła brwi. To wszystko bardzo, ale to bardzo jej się nie podobało. – Jestem pewna – odparła przesuwając wzrokiem po całym pomieszczeniu. Dopiero teraz to poczuła. Zasłoniła dłonią usta i spojrzała na swojego towarzysza przerażonym wzrokiem. Nie ukrywała strachu, nie było sensu. - Czy to… - nie miała odwagi skończyć tych słów dodatkowo wiedziała, że Drew skończy je za nią. Cofnęła się do wąskiego biurka i oparła dłonie o jego blat. Zamknęła na chwile oczy. – Kto by się spodziewał, że nasz dziedzic okaże się obdartym ze skrupułów szalonym naukowcem? Zapasy na zimę sobie zrobił– rzuciła w przestrzeń retoryczne pytanie starając się nie zwymiotować na blat biurka. Przeklęła głośno. Sukinsyn. Biżuteria, księgi, obrazy… tego by nie zauważył, ale gdyby zabrali mu jeden z jego drogocennych słoików na pewno by to dostrzegł. Na pewno. Jej wzrok padł na dokumenty rozrzucone po biurku. Imiona i nazwiska, których nie znała, wartości liczbowe, które dla niej nie miały znaczenia choć prawdopodobnie dla dziedzica już tak. Kobieta zwinęła dokumenty w rulon i wsadziła sobie do kieszeni zwiewnego płaszcza. Zaczęła przeszukiwać szuflady biurka i w momencie, gdy już miała podejść do Drew jej wzrok przykuła złota wstążka. Lucinda wyciągnęła przepasane wstążką koperty, na których widniała niewielka pieczęć. Blondynka otworzyła jedną z kopert i przeczytała głośno. – „Skarb Romanowów” – otworzyła szerzej oczy, a po chwili na jej ustach pojawił się delikatny choć wymowny uśmiech. – Panie Macnair… czy da się pan zaprosić na bal? – zapytała i wyciągnęła kopertę w jego stronę. Kwiaty i świecie w sali balowej miały swoje przeznaczenie. Wszystko czego właściwie potrzebowali będzie w jednym miejscu, tej jednej konkretnej nocy.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Gruzja, Tbilisi (01.10.1956) [odnośnik]27.07.22 0:25
Nie pamiętam czy kiedykolwiek pozwoliłem sobie na równie wielki brak profesjonalizmu. Potok słów zaskoczył mnie podobnie jak dziewczynę, co widziałem w jej oczach. Zacząłem i nie mogłem przerwać nim nie wyrzuciłem z siebie wszystkiego, ignorując przy tym fakt, że musieliśmy zachować ciszę. Znajdowaliśmy się na terenie wroga, jeden zły ruch mógłby ściągnąć na nas katastrofę i zamiast skupić się na pracy, to dałem ponieść się prywatnej dyskusji. Miałem olbrzymie szczęście, iż akurat nikt z służby nie postanowił przejść się korytarzem lub wejść wprost do biblioteki. Może właśnie z tego powodu łatwiej mi było pracować w pojedynkę? Pozostając zaangażowanym tylko i wyłącznie w osiągnięcie celu mogłem jedynie bić się z własnymi myślami, a tak zawsze istniało ryzyko, że dojdzie do sprzeczki.
-Może lepiej nie kontynuujmy tego tematu, nie tutaj- odparłem posyłając jej krótkie spojrzenie. Rzecz jasna na usta cisnęła mi się odpowiedź, jednakże chwila ciszy sprawiła, iż zdążyłem się opanować, otrzeźwieć z chwilowego otępienia. Nie przyszliśmy do dworku, aby wykłócać się o własne poglądy, o rodziny tudzież powiązania z innymi ludźmi. Cel w teorii był prosty, możliwy do osiągnięcia, ale tylko w chwili, gdy wszelkie inne rzeczy odłożymy na bok. Wdając się w tę rozmowę nie przypuszczałem nawet, iż mogę wybuchnąć wszak zwykle trzymałem emocje na wodzy. Skłamałbym jednak twierdząc, że w pełni potrafiłem je kontrolować. -Robota sama się nie wykona- skwitowałem z kąśliwym uśmiechem, który był po prostu fałszywy. Teatralną, wyuczoną zagrywką. -Nie jesteś głupia- dodałem nie chcąc, aby wyszła z założenia, iż miałem na ten temat inne zdanie. Zwykle dogryzałem, szukałem punktu, w jaki można uderzyć, niekoniecznie żeby zabolało, ale rozdrażniło i zmusiło do słownych przepychanek. Lubiłem je, bawiły mnie, szczególnie w chwili, gdy rozmówcy brakowało już cierpliwości – taki byłem od bardzo dawna. Właściwie ciężko mi było odszukać w pamięci czas, w którym byłem inny. Być może lepszy. Kiedy jednak dyskusja była poważna, opiewała o tematy trudne i w pewien sposób dotykające mojej przeszłości nie posługiwałem się ironią, perfidną oraz pozbawioną granic kpiną. Takowa zdarzała się wyjątkowo rzadko, bo nie dzieliłem się własnymi doświadczeniami, nie opowiadałem o przejściach i dzieciństwie. Jakbym zatem wyglądał w oczach drugiej, zapewne w pewien sposób zaufanej osoby, gdybym wtem pozwalał sobie na zwykłe pajacowanie? Na pewno nie brzmiałbym poważnie, nie wspominając o jakimkolwiek szacunku. Nie chciałem, aby miała mnie za głupca, wbrew pozorom jej opinia była dla mnie istotna.
Próbowałem odrzucić na bok lawinę myśli, co na szczęście ułatwiało mi mnóstwo rzeczy znajdujących się dookoła. Wiedziałem, że im dłużej skupiam się na problemie niezwiązanym z misją, tym bardziej oddalam się od odnalezienia cennych wskazówek, dlatego kiedy tylko odkryliśmy przejście moja uwaga skupiła się tylko i wyłącznie na nim. Czas nas gonił, z każdą mijającą minutą ryzyko rosło, ale na szczęście Lucinda bezbłędnie uporała się z zabezpieczeniem. Mogłem tylko snuć teorie cóż by się wydarzyło, gdyby pierwsza próba okazała się fiaskiem. Pojedynek? Zapewne, albowiem wątpiłem, że udałoby nam się zbiec. Wszędzie kręciła się służba, każdy był zaaferowany przygotowywaniem przyjęcia, które z pewnością wpłynęło też na liczebność osób znajdujących się w pałacu.
Biegnąc wąskim korytarzem odwracałem się co chwilę przez ramię. Wolałem upewnić się, że nie wzbudziliśmy alarmu i w porę zamknęliśmy ukryte przejście. Co czekało nas na końcu? Nie miałem zielonego pojęcia, ale nawet w najbardziej śmiałych wizjach nie założyłbym tego, czego właśnie byłem świadkiem. Smród był nie do wytrzymania i choć widok słojów nie robił na mnie wrażenia, to całe otoczenie budziło swego rodzaju dyskomfort. -Więc to nie może być iluzja- mruknąłem pod nosem, po czym ruszyłem w kierunku kozetki z pasami. -Tak- odparłem na niedokończone pytanie, ale doskonale wiedziałem co miała na myśli. -Myślisz, że to on za tym stoi?- spytałem, choć odpowiedź nasuwała się sama. Nawet jeśli nie on był wspomnianym szalonym naukowcem, to z pewnością wiedział o przedsięwzięciu. Na cholerę były mu ludzkie narządy? Słyszałem, że możliwym było wyhodować organ, a zatem po co było je wycinać? -Wszystkiego bym się spodziewał, ale nie tego- pokręciłem głową dalej niedowierzając w to, co właśnie odkryliśmy.
Kiedy Lucinda skupiła się na biurku postanowiłem rozejrzeć się po zbiorach. Nachylałem się do szklanych naczyń i z uwagą przyglądałem zawartości. Podobne widoki nie były mi obce wszak klątwy opierały się o bazy z tego typu ingrediencji, jednakże pierwszy raz spotkałem się z równie wielką ich ilością. Ponadto nie wszystkie były przydatne w przekleństwach, dlatego gdzieś z tyłu głowy wykluczyłem tę motywację. Kto wie może niezbędne były do rytuałów? Manuskrypty opowiadały o wielu przesądach. Z zamyślenia wyrwały mnie jej słowa, na które zmrużyłem oczy. Odsunąłem się od szafy i ruszyłem w jej kierunku, aby chwycić trzymany przez nią pergamin. -Czy to zaproszenie na randkę, panno Selwyn?- spytałem z kpiącym uśmiechem, po czym skinąłem głową. Poznałem się na jej planie, nawet nie musiała mówić mi o nim głośno. Problemem zdawało się być tylko moje odzienie, albowiem nie posiadałem podobnego w zabranych rzeczach, ale nad tym mogliśmy zastanowić się już po powrocie do namiotu.
Nim opuściliśmy pomieszczenie przeszukaliśmy wszelkie szafki oraz pobieżnie przejrzeliśmy zapiski. Nie wniosły one wiele nowości, ale głupotą byłoby je zabierać i ryzykować zorientowaniem się co do zguby, kiedy była jeszcze szansa powrócić. Byłem przekonany, iż znaleźlibyśmy w nich jakiegoś haka na dziedzica, lecz rozsądniejszym wydało się wpierw udać na wspomniane przyjęcia i spróbować dowiedzieć się czegoś więcej. Być może od gości, a może od służby?

/zt x2




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Gruzja, Tbilisi (01.10.1956)
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach