Wydarzenia


Ekipa forum
Maesteg, Walia
AutorWiadomość
Maesteg, Walia [odnośnik]12.05.22 7:29

Maesteg

Położone na północnym skraju doliny Llynfi Maesteg stosunkowo niedawno, bo niewiele ponad sto lat temu, doczekało się przyznania praw miejskich; wcześniej tereny te należały do kilku wiosek zorientowanych wokół górnictwa i obróbki żelaza. Dziś - to nieduża, ale prężnie rozwijająca się miejscowość, którą przecina rzeka Llynfi. Dawniej działające kopalnie na obrzeżach miasta od kilku dekad są już zamknięte, pozostawiwszy po sobie tylko zapieczętowane, nieużywane szyby, w których młodzież podobno cały czas, nie zważając przy tym na potencjalne zagrożenia, spotyka się potajemnie wieczorami w poszukiwaniu sensacji i przygody. W centrum Maesteg, przy ratuszu, mieści się targowisko czynne od bladych godzin poranka aż do zajścia słońca, a w lecie nawet i dłużej. Atrakcję zapewniają przede wszystkim akwarium publiczne, kawiarnie i restauracje z wieczornymi koncertami walijskiej muzyki, czy działający od końca dziewiętnastego wieku teatr, w którego programie można odnaleźć także marionetkowe spektakle dla najmłodszych, natomiast z peronu ulokowanego w zachodniej części miasta można dostać się prosto do portu Talbot, skąd łatwo podziwiać zatokę Swansea. Co rozważniejsi radzą, by szerokim łukiem omijać znajdującą się na obrzeżach tawernę Pstry Kogut; zbyt łatwo dorobić się tam złamanego nosa i pokaźnej dziury w sakiewce.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Maesteg, Walia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Maesteg, Walia [odnośnik]04.07.22 16:57
26 IV

Cadwalladera otaczała posępna aura, a ton jego głosu zawsze brzmiał chropowato i nieprzyjemnie - zawsze, lecz nie wtedy, gdy stary dryblas znajdował się przed dziecięcą publiką, opowiadając różnorakie historie na swój własny sposób, posiłkując się długimi, lecz nie dłużącymi się, zabawnymi dialogami (czasem nawet się przy tym uśmiechał, choć uśmiech ten wyglądał co najmniej karykaturalnie). Laurie pamiętał go jeszcze z cyrku, z czasów, gdy Cadwalladerowi zdarzało się tam występować. Zawsze miał przy sobie walizkę, w której skrywał wszystkie swe twory, marionetki ożywające dzięki magii jego wyobraźni - doczepione do nich szczurki, którymi artysta poruszał, na czas przedstawienia stawały się niewidzialne, w drewniane formy marionetkarz tchnąć potrafił życie - tak, że zdawać by się mogło, iż niewielkie serca biją w nich równym rytmem.
Morrow nie był w stanie uwierzyć w to, przez co noga Cadwalladera nigdy już nie postała na Arenie; zaczęło się od plotek i na plotkach skończyło, ale tyle wystarczyło, by sporadyczne występy przestały się w cyrku odbywać - nie mogli sobie pozwolić na to, aby jednego z ich artystów oskarżano o dziwne praktyki, o to, iż niektóre z marionetek wzorowane były na prawdziwych ludziach, że Cadwallader wykorzystywał je do klątw, próbował ściągnąć na swe ofiary nieszczęście; nie tyle śmierć, co choroby rozwijające się powoli, latami, niemal niezauważenie - do chwili, gdy będzie już za późno. Choć niczego mu nie udowodniono, ktoś bardzo chciał mu zaszkodzić, nieprzerwanie podsycając historię o marionetkarzu nowymi szczegółami - tak długo, aż nie zapadł się on pod ziemię.
Walia była niejako krańcem świata, to właśnie w Maesteg wyczołgał się spod ziemi, zaczął też występować w odratowanym od zapomnienia, starym teatrze, ulokowanym gdzieś pomiędzy ciągnącą się za horyzont zatoką Swansea a gwarnym targowiskiem. Z centrum, przeciskając się przez stragany, Morrow udał się w stronę jednej z odbiegającej na południe uliczek, do miejsca, które, choć nie widział go jeszcze na oczy, znalazł bez trudu. Elewacja kamienicy ozdobiona była teatralnymi maskami, kamiennymi, wijącymi się na otaczającej wejście rzeźbionej wstędze. Tuż przed wejściem, na starym krześle, czekał na niego Cadwallader, pochylając się nad czymś, co w przyszłości najpewniej stanie się dłonią, na ten moment jednak zdecydowanie wymagało doszlifowania. Ich rozmowa trwała może pięć minut, wszystko zostało już bowiem spisane w liście, w którym marionetkarz prosił Laurence'ego o stworzenie dla niego świstoklika, wiodącego przed drugie, schowane w zaułku wejście do teatru. Mieli spotkać się już w środku, gdy zawieszony na sznurku paciorek, służący zapewne zazwyczaj jako oko dla lalek, zamieni się w świstoklik. Cyrkowiec owinął rzemyk wokół wskazującego palca lewej dłoni, i udał się w stronę wskazanego mu miejsca; tam też, jak miał w swym zwyczaju, zaczął okrążać przestrzeń, koncentrując się na wszystkich tworzących ją detalach, i w końcu też - stanął w samym środku, zamykając oczy i próbując upewnić się, że potrafi wiernie odwzorować w myślach najdrobniejszy element docelowego miejsca.




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Maesteg, Walia [odnośnik]04.07.22 18:10
Odpoczywała już prawie miesiąc; miesiąc, który parzył ją w język brakiem samodzielności, jaką zatraciła na przestrzeni ostatniego półrocza; miesiąc pozornego odpoczynku, pod którego powłoką piekliło się poczucie bezużyteczności i ciężaru dokładanego na cudze ramiona. Oczywiście, że Celine nie była jeszcze gotowa na powrót do normalności, nie tak, jak nakazywała sobie to zrobić, najlepiej natychmiast - jednak ostatnio zbyt mocno dochodziło w niej do głosu poczucie konieczności. Palącej, naglącej potrzeby, już, teraz, bez wytchnienia, choćby miała wydać z płuc ostatni oddech i nigdy więcej nie podnieść się z kolan; może strach stał się zbyt uciążliwy i liczyła, że w ten sposób go w sobie zdusi, każdym malutkim osiągnięciem, krok po kroku. Nie dlatego dotychczas wędrowała samotnie po lasach i polanach, poznając walijskie powietrze, trawy i ulewy? Rosę wylegującą się w porannym słońcu, deszcze skapujące z rozłożystych gałęzi drzew? Czasem wyobrażała sobie, że tutaj wszystko mówi innym językiem. Trudniejszym do opanowania niż zwykły angielski. W Dolinie Godryka, a nawet we francuskim Beauxbatons potrafiła porozumieć się z naturą, w duchu - tutaj wciąż umykał jej na to sposób. Ale żadna baletnica nie została od razu zaproszona na deski światowych teatrów. Należało uczyć się kroków, choreografii, szlifować talent i umiejętności latami, wszystko po to, by w końcu dostać tę jedną, jedyną szansę i po niej następne. Tak będzie i z Walią, wierzyła w to.
Tylko że wiara lubiła płatać psikusy.
Tego dnia zjawiła się w Maesteg, bo usłyszała, że na tutejszym targu mają wreszcie pojawić się wspaniałe tkaniny, rzadkie, sprowadzone przez egzotycznego kupca z dalekich stron; półwila liczyła, że rozbudzą jej wyobraźnię, zainspirują, zachwycą na tyle, że mięśnie - już trochę wypoczęte - same poderwą się do tańca, mimo zakazów serwowanych przez rozum powtarzający, że była na to zbyt brudna, zbyt dotknięta. Dosłownie, chmarą obrzydliwych, lepkich dłoni. Naiwnie łaknęła więc falbanek, jedwabiu i aksamitu, nie chciała ich kupować, nie miała zresztą za co, wystarczy sam widok. I chociaż powinna była spodziewać się tłumów rozochoconych kobiet przy stoisku otoczonym strojnymi parawanami prezentującymi wyszywane, dekoracyjne chusty, a nawet wydawało jej się, że była na nie przygotowana, to los szybko pokazał, że prawda nie mogła być bardziej drastyczna. Jedna obok drugiej, ściśnięte jak szprotki, jak więźniarki w przepełnionej celi, do której wrzuca się kolejną dziewczynę na zgnicie. Tango uderzających o siebie oddechów, szum głosów, ich kakofonia, która nie składa się w nic. Każda sekunda powodowała, że jej strach wzrastał, podchodził do gardła, mieszał w głowie; Celine drżała na zgrabnych, choć wciąż chudych nogach, a gdy stres sięgnął zenitu, do lęku dołączyła złość. Wręcz narkotyczny głód gniewu, który przysłonił widok na wszystko inne. Chciała odsunąć od siebie kobietę, która już od dłuższego czasu uderzała o Lovegood ramieniem, nie, chciała ją odepchnąć, ale kiedy sięgnęła ku płaszczowi nieznajomej, spod palców błysnęły iskry. Liznęły materiał. Zaprószyły niewielki ogień.
- Co ty wyprawiasz?! - pisnęła mugolka, natychmiast odskoczywszy w bok; wpadła wtedy na inną amatorkę ekskluzywniejszych materiałów, dłonią otuloną przez rękawiczkę zagaszając błysk na swoim barku. - Rzuć te zapałki, dziewczyno, natychmiast!
Ach, niemagiczni. Nie mogła mieć świadomości, że to złość półwilego przekleństwa nadgryzła jej płaszcz, ale jej przestraszone słowa wystarczyły, żeby sprowadzić Celine na ziemię. Cofnęła się, przerażona, z oczyma wielkimi jak galeony; inne oczy, obce, oceniające, zwróciły się ku całemu zamieszaniu.
- Ja... Nie chciałam, przepraszam... - jej głos się łamał, przy ostatnim słowie jeszcze bardziej, gdy obróciła się na pięcie i uciekła stamtąd w popłochu przez arterie bazarowych uliczek. Z każdej strony otaczali ją ludzie, byli jakby pozbawieni twarzy, bo w biegu te rozmywały się w nieskładną masę impresjonistycznych pociągnięć pędzla; i biegła tak długo, aż nagle skręciła w jedną z mniej uczęszczanych alejek, ciemną, wąską, niemal całkowicie pustą, przepiękną. Ale półwila nie wyhamowała. Wpadła na młodzieńca przechadzającego się zakątkiem - wciąż wydawał się jej młodzieńcem, jak w dniu, gdy widziała go po raz pierwszy na scenie -, szybko odskakując od niego, w tył, już otwarłszy usta, żeby znów przeprosić, zanim znów ucieknie. I wtedy go poznała. Czarodzieja o rudawych włosach, tysiącu piegów i długim, wyrazistym nosie. Co robił tak daleko od domu? - Laurence - zdumiała się niemal bezgłośnie, zamrugała, jakby to mogło obedrzeć rzeczywistość z kłamstw. A potem zza pleców dobiegły salwy gromkiego śmiechu i Celine instynktownie przycisnęła ramię mocniej do ściany, chowając twarz za chudą dłonią o długich palcach. Panika malała, ale jeszcze nie przeszła.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Maesteg, Walia [odnośnik]06.07.22 19:58
Pod powiekami linie cieni składały się w całość, uwypuklone przez krzywizny i skosy, przez owale i półksiężyce, przez mnogość figur, które w końcu uporządkowały się w jego wyobraźni; musiał być pewien, że będzie w stanie zahaczyć świstoklik o właściwą przestrzeń; że wyobraźnia nie zniekształci ani jednego elementu znajdujących się wokół niego struktur, że przedmiot naznaczony zostanie energię tegoż właśnie miejsca, by później, gdy magia się w nim obudzi, powiódł wędrowca wprost do Maesteg, na tyły teatru, obok odrapanych drzwi i majestatycznie surowych ścian.
Widział już ten zaułek wyraźnie; z zamkniętymi oczami równie dokładnie jak wtedy, gdy w końcu powieki uniosły się, a on w mało litościwy dla siebie samego sposób zaczął porównywać, wytykać najmniejszy błąd. Nigdy nikt nie zwrócił mu na to uwagi - na proces, który właśnie rozpoczął; po wielu próbach, analizach zależności, doszedł do tego sam - gdy jedynie oszczędzał czas i nie poświęcał wystarczającej uwagi miejscu docelowej podróży, zdarzało mu się stworzyć produkt wadliwy, zbaczający z trajektorii przemieszczenia się - nie zawsze na tyle, by ostatecznie miało to jakieś znaczenie, ale w przypadku tworzenia świstoklików każda pomyłka mogła mieć opłakany skutek.
Nauczył się więc, by nigdy nie ścigać się z czasem; by pozwolić sobie na skupienie na wszystkich bodźcach, nie tylko tych wizualnych, chłonąc je, próbując zrozumieć rytm toczącej się tu codzienności. Coś jednak ją zakłóciło; do źródła niespodziewanego dźwięku odwrócony był tyłem, z lekka zaskoczony nie zareagował wystarczająco szybko; różdżkę wciąż miał wprawdzie wyciągniętą, lecz gdyby ktokolwiek wycelował w niego teraz zaklęciem, nie zdążyłby osłonić się tarczą.
Do ciemnej, ciasnej przestrzeni wdarła się gwałtownie jak burza, napotykając jego zaskoczone spojrzenie. Zamrugał, niemal w tym samym momencie, co ona; zmarszczył też brwi, wiodąc wzrokiem od jej twarzy aż do przestrzeni, którą zostawiła za sobą. Czego powinien się spodziewać - co się tam znajdowało? Różdżka lekko zadrżała, bo i dłoń zadygotała niepewnie, w strachu; nie był gotowy na jakąkolwiek konfrontację, instynkt nakazywał mu szykować się do ucieczki, lecz przecież zostali niemalże przyparci do ściany - stąd jedyna droga wiodła już tylko tam, do bebechów teatru.
Pamiętał ją; choć w innej scenerii, pamiętał tak dobrze, ją i chochlikowate, atłasowe spojrzenie - gładkie, proste, teraz także w swej szczerości - przerażone; źrenice napęczniały strachem, głębszym niż ten, który widział już kiedyś, gdy wbiegła za kulisy, by przekonać się, że nóż, rzucony prosto w jego serce, był tylko kolejną iluzją wieńczącą przedstawienie.
Drobna, krucha, wyglądała jeszcze jak dziecko, bo przecież nim jeszcze była;
a na imię miała - Celine - wypowiedział je, po chwili niepewności, osiadło na ustach zbyt głośno, jakby ocucić ją chciał, wyrwać z transu, w którym zdawała się teraz znajdować; przywarła do ściany, nie szukając w niej oparcia, lecz całym swym ciałem napierając na nią, jak gdyby dało się przez nią przedostać gdzieś dalej, do bezpiecznego miejsca - dlaczego uciekasz? - nie zerwała się do biegu, lecz ucieczki właśnie, przecież był w stanie to rozpoznać; zaalarmowany ściągnął łopatki. Stał sztywno wyprostowany, a różdżka, którą do tej pory, jeszcze pięć minut temu, jedynie muskał powietrze, jakby owijał wokół siebie niewidzialną nić, cały jej kłębek rozciągający się w labiryncie transmutacyjnych struktur, teraz skierowana była w stronę zagrożenia - kto cię goni? - większa szansa, że ucieka przed kimś, a nie przed czymś? W zatraceniu zaniepokojonymi emocjami nie pomyślał tylko, że mogło ścigać ją coś jeszcze, coś, co i za nim podąża niestrudzenie; coś zakorzenionego w nich samych, niemożliwego do zwalczenia żadnym zaklęciem.




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Maesteg, Walia [odnośnik]08.07.22 10:20
Laurence był niesamowity. Zrodzony z cienkich pajęczyn iluzji, na których stąpał z taką lekkością, jakby nie ważył nawet grama, zawsze gotowy rzucić się w objęcia nowego kłamstwa, które mroziło oddechy w płucach publiczności, zatrzymywało bicie ich serc. Pokrytą scenicznym makijażem twarz oświetlały refleksy ułudnych lampionów i przez moment wydawał się być istotą pochodzącą z zupełnie innego świata, może duchem, ale na pewno nie człowiekiem, nie kimś powstałym z krwi i kości, przecież wówczas nie przeżyłby tych drapieżnych zagrań swojego maestro.
Tamtego dnia cisnął w niego sztyletem bez drgnięcia powieki, bez lęku, że ostrze wbijające się w serce podopiecznego mogło naprawdę go skrzywdzić albo chociaż spowodować ból - a potem jak gdyby nigdy nic obserwował powstanie Morrowa z zaświatów, upojony owacjami dobiegającymi z widowni. Był niesamowity - ale Laurence, a nie jego mistrz, którego imienia nie była w stanie sobie przypomnieć.
Imię okraszone jego głosem zabrzmiało jak lukier oblizywany z palców po wyjątkowo smacznym pączku, ale to nie wystarczyło, żeby zupełnie odwrócić uwagę od sztormu huśtającego jej wnętrzem. Na porywczych, wysokich falach, wściekłych, życzących nieszczęścia. Wciśnięta w ścianę półwila nie zauważyła różdżki, którą mężczyzna skierował w stronę przełyku alejki rozchodzącego się na główną część targu, osłonecznioną i kompletnie nieświadomą ciężaru emocji, które oboje teraz odczuwali. Nie nadszedł stamtąd żaden szmalcownik, strażnik, niegodziwiec. Po deptaku przechadzali się za to niewinni walijczycy, w których Celine, w tym stanie, widziała samo zło. Karę obleczoną w ludzkie formy.
- Nie wiem, nie wiem - odparła płaczliwie, szczerze; nie była przecież pewna kto z gawiedzi rzucił się za nią w pogoń, żeby zabrać przestępczynię do aresztu za to, co zrobiła przy stoisku z tkaninami, ale ktoś niechybnie musiał to zrobić. Przecież by jej nie odpuścili.
Kiedy odchyliła głowę do tyłu, a spojrzenie zaszklonych łzami oczu osiadło na tęczówkach obserwujących ją z ozdobionego kamienia, była już pewna, że goniło ją wszystko. Każdy element tego miejsca, każda cząsteczka tego powietrza. I nie wystarczyłby tu wspaniały, niesamowity Laurence, żeby odegnać niebezpieczeństwo.
- Zrobiłam coś złego - wyznała łamliwym głosem, wygiąwszy plecy w łuk, by dłonie mogły pomknąć w górę jak pnącza dzikiego bluszczu wspinającego się do malowanych dekoracji. Dotykała enigmatycznych oczu; w jej ruchach było coś równie pozazmysłowego, to przekleństwo, które non stop zatruwało żyły. - Ale nie chciałam, to po prostu... Tak wyszło. Podpaliłam ją - nie spojrzała na Laurence'a, chociaż każda iskra w jej ciele domagała się, by to zrobiła. Żeby przyjrzała się obrzydzeniu na jego twarzy, naganie, która osaczy jego przenikliwe spojrzenie. Wyklnie ją, wyda policji, więc dlaczego przyznawała mu się do przestępstwa? Teraz stawał w jej obronie, dzielny, dobry młodzieniec, jednak zaraz to się zmieni. Zrozumie, że nie było warto. Że winną była tylko jedna osoba. Jeden demon. - Było tam tak tłoczno - ręce zastygły na wizerunku jednej z teatralnych masek, pozwoliwszy palcom na podróż wzdłuż jej krańców, do ust rozciągniętych w uśmiechu, który zaszczepiał w niej nienazwany niepokój. Oparła czoło o zimny kamień, zamknęła oczy, oddychając ciężko, powoli. - Na szczęście nic jej się nie stało - szepnęła.
Zgań mnie, Laurence. Powiedz, że zhańbiłam czarodziejską nację tym występkiem przeciwko niewinnej mugolce. Wedrzyj się do szpiku moich kości i zniszcz mnie, jak Seamarantus na scenie niszczył ciebie. Z uśmiechem na ustach i poczuciem zwycięstwa.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Maesteg, Walia [odnośnik]19.07.22 18:15
Gdzieś pomiędzy rozpaczliwą niemocą rozdygotanych dłoni a perlącym się w dziewczęcych łzach przerażeniem starał się zrozumieć choć skrawek tego, co zaszło. Zrobiła coś złego (patrząc na nią trudno było mu uwierzyć, że byłaby skłonna do celowego zadania komuś krzywdy, już teraz szamotała się w wyrzutach sumienia i lęku, jak ćma uwięziona pod szklanym kloszem, za którym tli się migotliwie, nęcąco świeca). Podpaliła kogoś (milczał, choć na usta cisnęło się - jak, co dokładnie się zdarzyło, potrąciła coś, co zajęło się ogniem?).
- Nic się jej nie stało - pochwycił się jak kotwicy tego jednego zdania, które zdawało się ją uspokajać - tobie też nic się nie stanie - wtrącił zaraz, mocniej zaciskając dłonie na różdżce; jeśli uciekała, instynktownie gnając przed siebie, wydawało mu się oczywistym, że coś ją jednak ku temu skłoniło - że może naprawdę powinni jak najszybciej stąd zniknąć. Zmylić ewentualny pościg?
Potrzebował więcej informacji, lecz wyciągnięcie ich z niej w tym momencie zdawało się niewykonalne; zdecydował się więc na inny krok.
- Caneteria Ficta - wyszeptał, wykonując półkolisty ruch dłonią; koniuszek posłusznie przecinającej powietrze różdżki wskazywał kierunek, z którego sekundy później dobiegł odgłos lekkich, pospiesznych kroków. Starał się, by brzmiały podobnie do dźwięków, które słyszał chwilę wcześniej, gdy Celine wbiegała do zaułka. Zależało mu, by echo prowadziło wprost w głąb znajdującej się nieopodal, równoległej uliczki.
- Chodź, nie możemy tu zostać - łagodnym, choć stanowczym tonem starał się zawalczyć o jej uwagę; mogli ruszyć tylko w jedną stronę - zbliżył się do tylnych drzwi, starając się nacisnąć klamkę tak, aby nie zetrzeć zalegającej na niej warstwy kurzu. Ledwie tylko przekroczył próg, wzdrygnął się, orientując się, że nie jest tu sam.
- Wynoś się stąd, pókim cierpliwy - niski, gardłowy głos usłyszał jeszcze zanim sylwetka marionetkarza znalazła się w jego polu widzenia; rozświetlająca długi korytarz świeca zawieszona była gdzieś z tyłu, tworząc niepokojącą łunę wokół barczystego jegomościa.
- Cadwallader? - z ust Lawrie'ego wydobył się zaskoczony pomruk; miał już naprędce przepraszać, jednocześnie wyjaśniając, co zaszło (choć może bez wdawania się w niepokojące szczegóły), lecz im dłużej przyglądał się zawziętej twarzy Cadwalladera, tym bardziej coś mu nie pasowało w wyłaniających się z zakurzonego mroku detalach. Miał wrażenie, że Cadwallader patrzy na niego tak, jakby wcale go nie znał; i choć była szansa, że rozwścieczyli go, wdzierając się tu bez zapowiedzi, to jednak... coś było nie tak. Wtedy też przypomniał sobie coś jeszcze; szara szata, którą miał na sobie Cadwallader, nijak nie przypominała purpury noszonej jeszcze pół godziny temu, gdy widzieli się przed głównym wejściem do teatru.
- Ostrzegam po raz ostatni - wciąż stał w tym samym miejscu, choć dłoń z różdżką uniosła się, celując... tak naprawdę ani w Celine, ani w Laurie'ego. Zawierzając intuicji, Morrow zrobił więc kilka kroków w przód, sięgając dłonią różdżki marionetkarza; tak, jak przypuszczał, nie poczuł zupełnie nic; iluzja rozmyła się w miejscu, w którym znajdowały się jego palce, gdy jednak cofnął rękę, powróciła do poprzedniego stanu.
- Aktywowaliśmy jakieś zabezpieczenie - rzucił przez ramię, niemal uspokajająco, tak, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że właściwie to chyba nie wróżyło zbyt dobrze - bo jeśli wpadli w jedną pułapkę, być może zaraz natkną się na następną. On jednak pozostawał całkowicie pochłonięty własnymi myślami; zastanawiał się, czy może jakoś wykorzystać sylwetkę czarodzieja, skoro już się tu pojawiła. Było takie zaklęcie, z którego korzystali często w trakcie występów; rzucał je już wielokrotnie na iluzję wyczarowywaną przez jedną z asystentek. Zmaterializowana ułuda stanowiła element wielu sztuczek; a że nie miał pewności, jak dokładnie działa pułapka, na którą się natknęli, uznał, iż równie dobrze może spróbować zatrzymać tu Cadwalladera na dłużej, by w razie czego odgrodził ich od tych, którzy wedrą się do teatru w ślad za nimi.
- Lentus - wypowiedział pospiesznie, wciąż rozkojarzony formującym się w głowie planem ucieczki; różdżka odmówiła mu posłuszeństwa, bez trudu zrozumiał, w którym momencie inkantowania popełnił błąd, nie synchronizując poszczególnych sylab z odpowiadającymi im ruchami dłoni.
- Mogłabyś sprawdzić, czy nie ma tu innych pułapek? - potrafiłaby to zrobić? Nie był pewien, jak dobrze posługiwała się magią obronną - w gruncie rzeczy jednak, on sam nie władał tą dziedziną biegle, uznał więc, że sam zajmie się czymś innym.
- Precz! - ryknęła iluzja, Laurence na chwilę jednak przestał poświęcać jej aż tyle uwagi, co wcześniej. Otaksował wzrokiem korytarz, zastanawiając się, którędy powinni przemieścić się w stronę wejścia. Z pewnością nie środkiem; po lewej, natomiast, tuż obok nich znajdowały się drzwi do jakiegoś pomieszczenia (zbyt oczywisty wybór?); te po prawej zabito deskami, mało subtelnie sugerując, że nikt nie powinien niczego tam szukać. Może więc i ich by tam nie szukano?
- Celine, schowajmy się tam, tylko na chwilę, zaraz spróbuję wyczarować drzwi, tuż obok tych, które już tu są, powinniśmy zdążyć przez nie przejść razem, zanim znikną, ale musimy się pospieszyć - dał jej moment, by podeszła bliżej i dopiero wtedy wskazał różdżką przestrzeń tuż obok zaryglowanego wejścia.
- Porta Creare - w inkantacji wybrzmiała pewność, wkrótce też rama zaczęła się zarysowywać na surowej ścianie korytarza. Dając sobie ostatnią szansę, postanowił powrócić jeszcze do poprzedniego zaklęcia - i tym razem skoncentrował się na nim tak, jakby miał tylko jedną możliwość, by je rzucić; w gruncie rzeczy tak właśnie było. - Lentus - nie miał pewności, czy na ten rodzaj iluzji zaklęcie w ogóle zadziała, ale nie dowie się, nie próbując.



energia magiczna: 43/50
rzuty&poprawiam Lentus




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Maesteg, Walia [odnośnik]21.07.22 21:41
Mimo towarzyszącej niepewności i lęku, zaklęcia raz po raz, z drobnymi wyjątkami, wychodziły cyrkowcowi znakomicie. Może było to doświadczenie w sztuce transmutacji, a może obeznanie z iluzjami wszelkiego rodzaju podczas życia na arenie Carringtona - trudno jednak było się nad tym zastanawiać, kiedy przebiegając przez stworzony portal, przestawaliście słyszeć Cawalladera, a magia iluzji za sprawą zaklęcia Lentus wystrzeliła w feerii barw. Drobinki magii zaczęły rozpościerać się po pomieszczeniu, a niesprecyzowane życzenie czarodzieja sprawiło, że zaklęcie zaczęło odkrywać zakamarki pustej sali i ożywiać to, co działo się tutaj w ostatnich dniach.
Delikatne oświetlenie zaczęło ujawniać dwie z marionetek Cawalladera, które poruszały się płynnie do dźwięków cichej melodii. Biało złote kreacje z domieszką różu mieniły się w delikatnym oświetleniu przy najmniejszym ruchu - a całe miejsce zdawało się być zupełnie odcięte od zewnętrznych dźwięków. Wydawało się, że czarodziejom udało się uciec w bezpieczne schronienie, tym bardziej że również i drzwi za ich plecami zniknęły. Nikt nie mógł ich tutaj znaleźć.
Celine od razu rozpoznała melodię tańca wieszczki cukrowej z baletu Dziadka do orzechów - po tańcu i po melodii. Laurency, choć zajęło mu to nieco dłuższą chwilę, również rozpoznał co dokładnie wydobyło jego zaklęcie, choć nie do końca był pewny czy cała iluzja była pozostałością wcześniej rzucanych zaklęć i on wyłącznie ożywił ją swoim zaklęciem, czy też był autorem odbywającego się na ich oczach spektaklu. Dostrzegał na scenie znajomy wystrój areny Carringtona - jednak sam balet był czymś, co stanowczo stało daleko od tradycyjnych odbywających się w londyńskim cyrku występów.
Po skończonej piosence, na ścianie na lewo, pojawiły się drzwi, którymi mogliście się udać na zewnątrz - ale mogliście również zostać do końca baletu. Muzyka nie była zbyt głośna, aby zagłuszać wasze myśli czy rozmowę - była bardziej kojąca, dająca czas na ukojenie skołatanych nerwów.

Jednorazowa interwencja w związku z wyrzuceniem krytycznego sukcesu przez Laurencea!
Przez następne 5 dni Laurence również otrzymuje bonus w postaci +5 do zaklęć tworzących iluzje.

W razie pytań i wątpliwości proszę pisać!
Thomas Doe
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Maesteg, Walia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Maesteg, Walia [odnośnik]22.07.22 13:24
Laurence o złotym sercu nie mógł wiedzieć, że los z niego zakpił - bo żadna pomoc nie była jej potrzebna. To tylko fatamorgana. Wojenna niepewność, ostrożność wymuszona przez ostatnie miesiące, dłużące się w kalendarzu jak wieczność bez końca, zagmatwana i ciężka. Przyzwyczajenie do krzywdy. Pogrążona w panice Celine była jednak przekonana o tym, że ktoś za nią pobiegł; słyszała za plecami kroki i interpretowała je na sto różnych sposobów, każdy przypisując nowemu potworowi podążającemu jej śladem; dlatego nawet nie poruszyła się spod ściany, gdy mężczyzna zabezpieczał alejkę. Nie była w stanie. Nogi odmówiły posłuszeństwa, zarówno zalane od środka żelazem, jak i miękkie jak z waty, ledwo podtrzymujące wagę korpusu. Dłonie znaczyły dróżkę od jednej powieki do drugiej, muskając malunki pozostawione na chropowatym kamieniu, a mózg - mózg drżał, dygotał i wił się w konwulsjach strachu i poczucia winy, niewrażliwy na dźwięki zaklęć opuszczające gardło Morrowa, ani na pocieszające zapewnienia o bezpieczeństwie, podszyte obietnicą, że wróci do domu w jednym kawałku. Byłaby mu wdzięczna, gdyby to usłyszała; ale przy panice Celine zamykała się w wieży swojego chaosu i tkwiła tam tak długo, aż w ściany przestały uderzać kolejne sztormowe fale strachu.
Dopiero gdy ten zmalał zdołała spojrzeć na zdeterminowanego Laurencego, za którym - z płytkim oddechem i trzęsącymi się kolanami - podążyła niepewnie do tylnych drzwi teatru marionetek, gdzie przywitał ich głos. Ostry, zimny.
- Kto to? - pisnęła, stojąc tuż za Laurencem, ponad którego ramieniem widziała czubek czupryny witającej ich iluzji. Gospodarz mówił, i Laurence też mówił - o zabezpieczeniach, które aktywowali wejściem do teatru, a z których Celine rozumiała tyle co nic. Pułapki były jej obce, nie uczyła się o nich w Beauxbatons, a jeśli te pojawiły się w curriculum, musiała po prostu nie zwracać na nie uwagi, bo która normalna nastolatka zaprzątałaby sobie nimi głowę? Z dezorientacją spojrzała na plecy Morrowa, a potem wychyliła się poza jego ramię i skuliła mimowolnie na widok mierzącego w nich różdżką czarodzieja. To nieważne, czy był prawdziwy - powtórzył doskonale znajomy gest, który w areszcie zmuszał ją do posłuszeństwa, więc półwila odruchowo kucnęła przy nodze iluzjonisty, chowając się w ten sposób.
- Wyjdźmy! On nas tu nie chce - prosiła, by potem przełknąć gorzką gulę własnej beznadziejności; nie mogła mu pomóc, nie mogła na nic się przydać. Laurence był tu sam, magicznie, skazany na własne umiejętności i trzeźwą ocenę sytuacji. - Jak sprawdzić? Co to znaczy? Ja... - nie umiem, chciała dokończyć, ale wtedy powietrze przeciął grzmiący wrzask iluzorycznego Cadwalladera i dziewczyna krzyknęła w odpowiedzi, panicznie, bojaźliwie, tym razem padając już na kolana. Przepraszam, przepraszam, powtarzała w mantrze pochodzącej z więzienia, choć ten wydawał się niewzruszony. Merlinie, jak kiedyś nie lubiła przepraszać - ale teraz to weszło jej w krew, stało się sposobem na przeżycie wśród strażniczych hien. Z trudem podniosła wzrok na Laurence'a, z dłońmi wciśniętymi w swoje włosy, ciągnącymi za jasne kosmyki, żeby zastąpić lęk bólem, który tak często przynosił ostatnio przyjemność; w spłoszonych, sarnich oczach lśniło przerażenie, gdy patrzyła na niego z dołu, by wreszcie pokiwać kilka razy głową i podnieść się z nieco zakurzonej ziemi, ruszyć za nim, z nim, do wyczarowanego przejścia. Kiedyś to samo zrobił Jim, w dokach. Tym samym zaklęciem wprowadził ich do recepcji.
Tylko że tutaj nie było brudu lepiącego się do zapomnianych mebli i pęków kluczy wiszących na ścianie, opatrzonych numerami i nazwami różnych pomieszczeń; nie było starego, wysłużonego drewna obitego na krawędziach ani śladów ich wspólnego grzechu, do którego doprowadziło jej narkotyczne upojenie. Celine z zapartym tchem patrzyła za to na blade światło rozbłyskające w sali, na marionetki, które zaczęły poruszać się do taktów znajomej melodii. Jej lęk momentalnie zniknął, zastąpiony przez zdumienie. Niemożliwe. To niemożliwe.
Od ucieczki z więzienia nie miała styczności z baletem.
Jak długo stała teraz bez ruchu, zahipnotyzowana?
- Też to widzisz, Laurence? - szepnęła, wpatrzona w lalki. Tyle że dla niej nie były już wyłącznie posłusznymi, zaczarowanymi przedmiotami - a dziewczyną odzianą w taneczną sukienkę w barwie pudrowego różu zmieszanej z bielą i złotem, z koroną wplecioną we włosy, z drobinami tysiąca kryształków wpuszczonych w materiał, które lśniły odbitym światłem. Cukrowa wróżka. Piękne, porzucone wspomnienia.
Jej dłonie drżały, kiedy (chyba sprawdzając, czy świat jest jeszcze realny) najpierw przywiodła je do twarzy i lekko wbiła paznokieć w policzek, a potem zadrżały już całe ręce, gdy Celine niespodziewanie (również dla samej siebie, albo przede wszystkim dla samej siebie) pozwoliła ponieść się taktom muzyki Czajkowskiego i rozłożyła je na boki, w odruchu, z dawną lekkością. Cały czas pamiętała sekwencję ruchów, to, w jaki sposób należało układać dłonie i jak manewrować na scenie, która teraz przypominała piękną arenę Carringtonów. Nie powinnam, powtarzał w myślach nielubiany, logiczny głos przesiąknięty echem komunikatów więziennych, które w końcu przyjęła za pewnik; nie posłuchała go.
- Dziadek do orzechów - wydusiła cicho, w niedowierzaniu, krokiem delikatnym, wręcz ulotnym i tanecznym zmierzając bliżej w kierunku sceny. To było silniejsze od niej, ten zew, który nagle rozbrzmiał w uszach i nęcił goryczą zakazanej słodyczy, do której przecież nigdy nie zamierzała już wrócić, nie mogła, zbrukana i niegodna. A mimo to - popłynęła. Pomknęła z arią Czajkowskiego, wspiąwszy się na palce puszczając się w piruetach pique manege w tym samym momencie, gdy zrobiła to marionetka.
Zdrowie nie pozwoliło na pełną perfekcję, ale to nic.
Gdyby nie eliksiry wzmacniające nie zatańczyłaby nawet przez minutę.
I płynęła dalej, dokąd - nieważne. Płynęła wraz z prądem, pod prąd własnych ograniczeń, traum i zakazów, płynęła wzruszona, ze znów zapłakanymi oczyma, zalana tęsknotą, rozpaczą i miłością, z ciałem przypominającym sobie każdą figurę, którą replikowała o wiele ładniej niż pozbawiona człowieczeństwa lalka. Płynęła jak nimfa, słabsza niż kiedyś, ale pełna uwielbienia dla każdej nuty muzyki i każdej akrobacji mięśni.
- Chodź - znów zwróciła się do mężczyzny. Chciał wyjść, ale jak mogliby to teraz zrobić, jak mogliby wyrwać się z kanw wzruszenia i marzeń? Coś na dnie duszy Celine buntowało się na ten taniec, ale próbowała tego nie słuchać, zbyt zaabsorbowana wspomnieniami, które raz nie paliły jak żywy ogień. Były miodem oblewającym skórę; czy Morrow widział to w podobny sposób? Czy Czajkowski cokolwiek dla niego znaczył? Półwila obróciła się finezyjnie na palcach i wyciągnęła ku niemu ręce w zaproszeniu. - Chodź, Laurence. Rycerz cukrowej wróżki ma piękną rolę, pasujesz na niego. Tańczyłeś tak kiedyś? Nie martw się, nauczę cię każdego ruchu... Zanim to wszystko zniknie - zanim ja zniknę, ja sprzed aresztowania, ja, która nie powinna już istnieć. Ja, która jestem tylko widmem dawnego życia. Patrzyła na niego z migotaniem prośby i inspiracji; pas de deux należało tańczyć razem, we dwójkę, odmówiłby? Odmówiłby stania się rycerzem z cukrowego królestwa? Raz jeszcze obróciła się na palcach, po czym znów zaoferowała mu ręce, ułożone subtelnie, lekko, w naturalnym dla niej i pełnym wdzięku balansie, chociaż trochę parzącym niewyćwiczone mięśnie. Strach bulgotał pod radością, niepewność pod natchnieniem, pod ulgą; ile to jeszcze potrwa?
Półwila była go ciekawa, poruszał się zwykle po cienkich pajęczynach uwitych przez siebie miraży, ale czy kiedykolwiek miał okazję poczuć baletnicze piękno? Jego wrażliwą esencję? Poznał jego smak, jego wymagający oddech, dał mu się pochłonąć? Lalka-wróżka nie tańczyła sama, miała u boku partnera, równie strojnie ubranego i uśmiechniętego czarująco; Laurence też był taki na scenie, jak to możliwe, że wcześniej nie zauważyła podobieństwa?


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Maesteg, Walia [odnośnik]05.08.22 21:20
Złudne zakrzywienie rzeczywistości; jedynie fatamorgana, ale przecież lęk szklący się w rozbieganych oczach, w niebieskiej tęczówce niespokojnie zamglonej, w zielonej zamszonej przerażeniem, ten lęk był bardziej niż prawdziwy; namacalny - gdyby tylko jej dotknął, poczułby, jak ciało drga w konwulsji wyobrażeń.
Rozpaczliwa ucieczka skończyła się tu; w objęciach zimnej ściany, w teatralnych maskach wbijających się pod paznokcie; paznokcie, które najpewniej, gdyby tylko mogły, rozorałyby kamień, przedzierając się dalej, jak najdalej od zagrożenia.
Teraz uciekała już tylko tam, w głąb siebie, zapadając się w myślach, wspomnieniach, oddalając od niego szybko; miał wrażenie, że jeszcze chwila, a zerwie się ostatnia nić kontaktu, jeszcze chwila, a nie będzie mógł się przebić przez mur strachu, dotrzeć do niej w żaden sposób.
Nie miał więc na co czekać; sam też poczuł ten strach; i choć jego skala była inna, to instynkt, a może wola przetrwania, popchnęły go do działania. Był pewien tylko tego, że za wszelką cenę nie może pozwolić dać się złapać - ani siebie, ani jej, ktokolwiek by ich nie ścigał; serce zabiło szybciej, oddech zrównał się w tej gonitwie, w febrze myśli.
Mógł składać obietnice bez pokrycia; mówić o bezpieczeństwie, o tym, że zagrożenie przeminie; ale miał wrażenie, że Celine na to nie reaguje, że osuwa się cal po calu po ścianie, jakby zapadała się się jeszcze głębiej w swym przerażeniu. Wyglądała, jakby tylko ściana utrzymywała ją w pionie, nawet teraz chwiała się nieznacznie na rozedrganych kolanach.
Jej strach zwielokrotniał ten budzący się w nim, zmuszając go do pośpiechu i decyzji podjętej pod wpływem chwili, emocji, które wypełniały pustkę niezrozumienia w myślach.
W niemym zdumieniu obserwował reakcję Celine; wyuczoną, jakby niezależną od niej? Jak szczenię, na które wcześniej już podniesiono rękę, wpadając mu, że ten właśnie gest zwiastuje znajomy ból, tak i ona skuliła się, kucając obok niego, osłaniając się jego ciałem, gdy tylko namalowana iluzją sylwetka ostrzegawczo skierowała w ich stronę różdżkę. Niepokój osiadł w kolebce myśli, inny niż ten, który przeprowadził ich przez próg teatru; zmartwił się o nią, o to, co musiało się stać, że reagowała w tak skrajny sposób. - To iluzja, jego tu nie ma, nie tak naprawdę, spójrz tylko - czuł, że aby uwierzyć, musiała zobaczyć, że w labiryncie strachu znalazła się już tak daleko, iż nie uda jej się z niego wymknąć prostą drogą; tym razem wolniej postawił krok w przód, upewniając się, że Celine widzi, jak jego dłoń bez trudu przenika przez wyczarowaną rękę Cadwalladera, tę samą, którą wieńczyły władcze palce kata tylko pozornie gotowego ich zaatakować. - Nie musisz się go bać - jego nie, choć bez wątpienia mary przeszłości nie pozwalały jej złapać oddechu, a mężczyzna był tylko projekcją prawdziwego koszmaru. Mnie też nie musisz się bać, dopowiedziała dłoń, którą sam ostrożnie wyciągnął w stronę dziewczyny, chcąc pomóc jej wstać; w ruchu nadgarstka nie dało się doszukać ostrej agresywności, jedynie delikatność; miał wrażenie, że spłoszyć ją może jednym tylko niepozornym gestem.
- Nie przejmuj się tym - to już nieistotne; niepotrzebnie w ogóle o to pytał - na co liczył? Że tak roztrzęsiona będzie w stanie skupić się na jakiejkolwiek inkantacji? - Nic nam tu nie grozi, nie musimy tego sprawdzać, znam osobę, która opiekuje się tym teatrem - kłamał bez zająknięcia, nie tyle o samej znajomości, lecz nie miał wątpliwości, iż zaproszenie nie obejmowało wdarcia się do budynku bez zgody marionetkarza, który nie wyglądał na chętnie dzielącego się własnymi sekretami. Nie próbował nawet samemu przypomnieć sobie właściwej inkantacji - nie znał jej, a może nie pamiętał, czytał jedynie teorię dotyczącą zabezpieczeń transmutacyjnych, właściwie nawet, gdyby okazało się, że teatr jest zabezpieczony w dodatkowy sposób, nie byłby w stanie nic z tym zrobić. Musieli się zmierzyć z niewiedzą.
Zamarł, nie miało to nic wspólnego z wypowiedzią Cadwalladera, lecz z żywym tembrem przeraźliwego krzyku Celine - rozdygotanej, w transie wyobrażeń tak złudliwych, iż wciąż nie udało mu się przywrócić jej do rzeczywistości; migotała gdzieś na granicy tego, co realne, a co nie, tańcząc po jednej i drugiej stronie, w zależności od melodii słyszanej we własnej głowie. Wzdrygnął się i nerwowo obrócił głowę przez ramię, tak, jakby spodziewał się, że naprowadzili pościg na właściwy trop. Ale tylne drzwi pozostawały zamknięte, a krzyk odbił się echem od ścian długiego, pustego korytarza, wibrując nieprzyjemnie na membranie ucha - w końcu też echo zaatakowało jego myśli; przez chwilę - znowu - nie był pewien, co dalej; jak może do niej dotrzeć? Próbował już na wiele sposobów, nie znał jej jednak na tyle, by wiedzieć, który, zintensyfikowany, mógłby się okazać tym właściwym. Co, jeśli żaden?
Gdyby tylko przeczytał kiedyś, że wystarczy zaatakować iluzję, by się jej pozbyć, być może problem rozwiązałby się szybciej, bo zniknęłoby główne źródło problemu - lecz i o tym nie miał pojęcia.
Opadł na kolana tuż obok Celine, niezgrabnie, podpierając się rozłożonymi szeroko palcami, by nie stracić równowagi, i niemal wypuścił przy tym swoją różdżkę; liczył jednak na to, że może tak będzie łatwiej nakłonić ją do kontaktu wzrokowego.
No spójrz na mnie w końcu.
- Celine - rzucił z rozpaczliwą napastliwością, na granicy spokoju, lecz wciąż nie podnosząc głosu do krzyku. Celine, obudź się, zbudź się, co się dzieje? Jak mogę ci pomóc - czy w ogóle mogę? Nie był silny, nie na tyle, by unieść ją wbrew jej woli, ale gdy zacisnął palce na jej przedramionach, nie mogła już chyba dłużej go ignorować. Nie mieli czasu. Musieli ruszyć dalej, wydostać się stąd, teraz.
I w końcu na niego spojrzała; a jego zmroziło to, co kryło się w jej oczach - nikt jeszcze nigdy nie wpatrywał się w niego z takim lękiem, jak teraz - jakby to on był oprawcą, i jakby to przed nim uciekała. Odsunął się, nie będąc pewien, czy właśnie wszystkiego jedynie nie pogorszył, ręce opadły wzdłuż tułowia, zacisnął mocno dłoń na różdżce, którą już wkrótce magia rozgrzać miała raz jeszcze.
Zapomniał, jak istotne było, by ożywiając iluzję dokładnie zwizualizować sobie to, co chciało się osiągnąć; zrobił to poprzednio, przy pierwszej, nieudanej próbie zaklęcia, tym razem rzucił je impulsywnie, właściwie zdając się na to, by natura magii ukształtowała sama coś, co być może kryło się w jego podświadomości? A może to wcale nie on odpowiedzialny był za to wszystko, co wprawiło go w zdumienie, gdy ruszyli z Celine przez wyczarowane przejście; przestrzeń zaczęła się ożywiać, miał wrażenie, że otworzył wrota do innego świata; a może przewrócił stronę jednej z dziecięcych bajek, w której zakończeniu księżniczka i książę wirować mogli tak wieczność, czekając na chwilę, gdy czar umożliwi odkrycie tancerzy podróżnikom pomiędzy tym, co realne, a co wymyślone.
Nie wyobraził sobie tego, ale nie mógłby sobie wyobrazić lepiej. Nie wiedział, co tak właściwie się tu zdarzyło, lecz wpatrywał się już jedynie w grę bieli i złota tam, na scenie, po której stąpał przecież każdego dnia, choć w innym czasie i innej rzeczywistości?
Czy też to widział?
- Chy-chyba tak - ale czy na pewno? Obrócił się wokół siebie, powoli, usta rozchyliły się szerzej; oczarowany, wciąż zaskoczony, starał się dostrzec, i zapamiętać, wszystkie akcenty, które składały się na tę całość. Serce zaczęło bić jakby wolniej, uspokajane kojącym poczuciem bezpieczeństwa i melodią, natrętnie znajomą, choć wciąż nienazwaną przez niego samego; było tak, jakby wszelkie zagrożenia zostały za znikającymi drzwiami, czy ona też to czuła?
Niespiesznie oderwał wzrok od marionetek, trwających w dialogu tańca; jeśli myślał, że nic więcej nie mogło go już wprawić w zdumienie, to teraz zyskał pewność, że na największe zaskoczenie dopiero nadszedł czas.
Skrzydła dłoni uniosły się gwałtownie; jej ciało poddało się melodii, na pięciolinii mięśni zarysowywała się każda nuta, gdy Celine zawtórowała cukrowej wróżce.
Wzruszenie ścisnęło jego gardło, kiedy po raz pierwszy zobaczył ją tak wolną, jeszcze przed chwilą zniewolona strachem teraz wzbiła się do lotu, oderwała od ziemi, wirując nieidealnie, z widocznym wysiłkiem, lecz jednocześnie tak przejmująco pięknie, że nie potrafił oderwać od niej wzroku. Od niej, nie od perfekcyjnej kukły o pustym, beznamiętnym spojrzeniu.
Dziadek do orzechów; ta sama tęsknota, którą słychać było w jej głosie, wirowała także w tańcu.
Złamane skrzydła nic sobie nie robiły z tego, że wedle wszelkich praw, wcale nie powinny latać.
- Nigdy nie... - nigdy nie tańczyłem w taki sposób. Ale czy to ma jakieś znaczenie, skoro znaleźli się w iluzji, w której muzyka żyje? To ona scalała wszystkie elementy tworu wyobraźni, to ona sprawiła, że kajdany oplatające nadgarstki Celine poluzowały się; i nawet jeśli baletnica nie umiała wciąż ich zerwać, to jednak, choć uwiązana strachem, tym razem potrafiła oderwać się od ziemi, znajdując w sobie siłę i determinację.
Znów zatliło się w niej życie; bał się, że gdy tylko czar pryśnie, wszystko wróci do tego, co było wcześniej - może dlatego wołałby, aby ta melodia nigdy się nie skończyła, i także dlatego całkowicie poddał się chwili, chcąc nadal widzieć w jej oczach szczęście, a nie bezbrzeżną rozpacz.
Nie odmówił; nie miało znaczenia to, że nie potrafi tego, co ona. Odgłos kroków na scenie Areny zabrzmiał znajomo, plecy wyprostowały się, lecz dłonie niepewnie przywarły do materiału płóciennych spodni, nim pochwycił jej wyciągniętą rękę, pozwalając, by pokazała mu, co dalej.
Biel i złoto zamigotało w drobinkach brokatu skrytych we włosach; najpierw zatańczył sam uśmiech, gdy on wciąż wyczekiwał jej wskazówek.




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Maesteg, Walia [odnośnik]05.08.22 22:42
Zagubiona w mętnej przestrzeni emocji, odgrodzona od niego kolczastymi zaroślami jak królewna śpiąca w wieży, pilnowana przez smoka o trzech głowach, każdej potworniejszej od poprzedniej: głowach reprezentujących port, Grimmauld Place i wreszcie Tower of London; i on, walecznie przedzierający się przez kotarę gałęzi, ciosając sobie drogę mieczem o klindze lśniącej w blasku nieistniejącego księżyca. Skazani na porażkę. Oboje.
Do Celine sens jego słów docierał powoli, czasem wręcz wcale; rozbiegane, błyskające przerażeniem oczy błędnie śledziły jego ruchy, myliła się w osądzie, kiedy nadchodził czas na odpowiedź, na reakcję. Laurence naprawdę był tam sam, już nie tylko magicznie, co logicznie - a nie dość, że przyszło mu stawić czoła zagrożeniu, które co prawda nigdy miało nie nadejść, to jeszcze trzymał u swojej nogi więzienną kulę spowalniającą każdy krok. Ale nie bała się go, nie mogłaby. W rozedrganym rozumieniu wciąż kojarzyła, że był dobrym człowiekiem, kryjącym ją daleko przed wściekłą sylwetką gospodarza. Iluzji? Przecież wyglądał tak realnie, jak każdy pokaz w namiocie iluzjonisty na arenie Carringtonów, gdzie baśniowe inscenizacje przenikały do rzeczywistości przynajmniej na kilka pięknych chwil. Nie tylko w ogarniętym paniką stanie, co w ogóle nie była pewna, czy to znaczyło, że Cadwallader nie mógł zrobić im krzywdy; bo gdzie znajdowała się granica między możliwościami rzeczywistymi a iluzorycznymi? Nie wiedziała. I dlaczego nigdy wcześniej nie spytała o to Morrowa? W mgnieniu oka Celine pożałowała tylu straconych rozmów, informacji; albo może pożałowałaby, gdyby myślała odrobinę trzeźwiej.
Mówił, lecz tylko kuliła się w odpowiedzi. W ciszy przetykanej stłumionymi chlipnięciami łez czy jękami plamiącymi urywany oddech. Uciekała od niego spojrzeniem. To nie twoja wina, Laurence, przepraszam; równie dobrze mogła przepraszać i jego, za to, w jakiej sytuacji go postawiła.
Dopiero gdy opadł przy niej na kolana i zacisnął dłonie na drżących ramionach powróciła do niego wzrokiem; jakby gest był kompasem wskazującym drogę do świata realnego z trzęsawiska wciąż świeżych wspomnień. Ale nawet wtedy nie odpowiedziała od razu - dysząca w próbie złapania kojącego oddechu, przyglądająca się jego twarzy, przypominająca sobie jej linie, zakrzywienia, geometrię. Kształt po kształcie, trójkąt po trójkącie, okrąg po okręgu, prostokąt po prostokącie.
- To iluzja? - powtórzyła po nim cicho, nie odnosząc się do Cadwalladera. Pytała o niego. O Laurence'go Morrowa, młodego iluzjonistę zawieszonego w przestrzeni na lunarnych pajęczynach. Dotyk mógł być zwodniczy, przecież o iluzjach wiedziała tyle co nic, pewna jedynie tego, że potrafiły być najpiękniejszym widowiskiem, ale czy można było poczuć je na skórze?
Kim jesteś, Laurence? Gdzie jesteś, tu ze mną?
I wydawać by się mogło, że w odzewie na te wątpliwości świat pchnął ich w ramiona kolejnej baśni, innej, czarującej, rozpalającej ogniki pamięci do niedawna pogrzebanej w zgliszczach; a tu, w tym świecie, Celine zapomniała na chwilkę o postanowieniu, by porzucić za sobą miłość do tańca. Balet był czysty, perfekcyjny, zawsze postrzegała go w ten sposób i czuła powołanie jedynie wówczas, gdy sama taka była - czysta i perfekcyjna -, teraz jednak? Jak mogłaby plamić go swoją osobą, oczekiwać, że jeszcze kiedyś stanie na równi z wielkimi gwiazdami, o których usłyszał kosmos artystycznych działalności? Na szczęście nie zdążyła pomyśleć. Nie zdążyła zakwestionować. Popłynęła wraz z melodią niewidzialnej orkiestry i zatopiła się w niemal niewinnej radości, wdzięcznie przyjmując dłoń, którą wreszcie ku niej wyciągnął.
Dramat przeminął, pozostawiwszy półwilę znów spokojną.
Jej myśli prowadziły tylko do cierpienia; już dosyć, choćby tylko na kilka sekund.
- To nic - zapewniła, nieważne, czy wchodząc mu w słowo, bo nie musiał, ani nawet nie powinien kończyć tej myśli. Sztywne baletowe ramy, wymagające doskonałości wytyczne, polerowane gesty ćwiczone godzinami, one dotyczyły tylko profesjonalistów, ludzi chcących poświęcić tańcu całe swe życie, podporządkować każdą myśl i każde uderzenie serca, on powinien się nim wyłącznie cieszyć - tym ulotnym momentem szczodrości życia.
Celine pamiętała pas de deux zupełnie jakby jego choreografii uczyła się wczoraj; dwukrotnie brała udział w Dziadku do Orzechów, zarówno w szkole, jak i profesjonalnym balecie, za każdym razem otrzymując rolę Clary, więc Cukrowej Wróżki nauczyła się sama. Uprzejmość nauczyciela pozwoliła mu obserwować jej postępy po godzinach treningów przygotowujących do zimowego repertuaru, aż stwierdził, że opanowała rolę do perfekcji, w surowszych, okrojonych słowach. Czy dziś miała stać się czyimś nauczycielem? Nie, to nie lekcja, to wolność; palce przesunęły się po przegubie dłoni Laurence'go, gdy płynnym, lekkim krokiem obeszła go w takt muzyki, w preludium pozwoliwszy sobie na improwizację, by potem dodać ciepłym szeptem, - Lewa ręka ku górze, jakbyś chciał sięgnąć nią gwiazd. Przez twoje palce prześlizguje się jedwab, pozwól mu spłynąć, palec po palcu - instruowała, wsparłszy się na jego prawej ręce. - Poczuj to, muzykę, jak cię wypełnia. Każda nuta muska inny mięsień. Prosi, żebyś nas obrócił - Celine uniosła się na palcach jednej nogi, drugą natomiast odchylając ku górze, daleko w bok, aż poczuła niechętne rozgrzanie się mięśni. Były nienaoliwionym zamkiem, skrzypiącym, zastanym w trakcie ostatnich miesięcy, gdy porzuciła próby tańca w zbyt ciasnej celi aresztu, przytłoczona samotnością albo korozją choroby.
Jak to doświadczenie odbierał Laurence? Czy jego serce oblewało się podobnym miodem, wyzwoleniem, nadzieją? Jego włosy zdawały się opalizować, naprawdę pasował na rycerza Cukrowego Królestwa, nie musiał mieć na głowie korony, by wcielić się w rolę, jakby przywdziewanie masek przychodziło do niego z wrodzoną naturalnością. Niesamowity talent.
- Też się tak czujesz, gdy jesteś na scenie? - spytała, zapominając, że tak należałoby uściślić; ale czy naprawdę musiała? Czytał z niej jak z otwartej księgi i coś szeptało półwili do ucha, że robił to znakomicie, nie próbowała nawet kryć przed nim radości, nie próbowała zatajać ulgi, rozanielona, bujająca w obłokach, a jednocześnie spleciona z rzeczywistością, której naiwnie i sekretnie łaknęła na co dzień. Szczęśliwej, urzekającej. Przeszłej.
To miało już nigdy nie wrócić, a jednak wróciło.
Na kilka uderzeń serca.
Obrót dobiegł końca i zaprowadziła go za sobą w kanwy następnych figur; zatrzymała się po nich płynnie, by obie dłonie czarodzieja uchwycić w swoje, a potem ułożyć je na swojej talii. - Nie puszczaj mnie, Laurence - poprosiła śpiewnie, z uśmiechem, i odchyliła się do tyłu, głęboko, tak głęboko, jak pozwoliło jej ciało, włosami omiótłszy zakurzoną podłogę. - Nigdy mnie nie puszczaj - ufnie spojrzała na niego z dołu, a ręce zatoczyły w powietrzu bajeczne kształty w rytm muzyki. Czy może już dawno go stracili, ten rytm? I czy w ogóle był ważny - tutaj, dzisiaj? Czy może liczył się fakt samego tańca, wzruszenia, i obecności pięknego człowieka tak blisko? Czuła bijące od niego ciepło, wspomnienia przeplatały się z jego cyrkowymi pokazami i nie była pewna, gdzie zaczynały się jej baletnicze występy, a gdzie iluzje Morrowa; rozdzielająca je granica przestała istnieć wraz z dotykiem i słodyczą chwili.
Nigdy mnie nie puszczaj, Laurence.
Celine wyprostowała się z gracją, ale zamiast ponownie wpaść w jego ramiona, nagle z nich uciekła - nie dlatego, że powróciły do niej mroki, a przez błysk migoczący w oczach, enigmatyczny, natchniony, owładnięty coraz większym wzruszeniem.
- Pokażesz mi, jak ją interpretujesz? Tę muzykę? - sama zamarła w bezruchu, w łagodnej, egzaltowanej pozie wróżki, patrząc na niego w czułej zachęcie. Miłość musiała rodzić się w ten sposób: w pierwszych drobnych kroczkach, naturalnych, płynących prosto z serca, nie z mózgu, i była ciekawa, czy miłość Morrowa do tańca dało się rozbudzić w ten sposób.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Maesteg, Walia [odnośnik]08.08.22 13:28
To nic było obietnicą, cichym zapewnieniem, iż nieistotne jest dla niej to, że w jego ruchy wkradnie się nieumiejętność bądź niepewność; nie zamierzała go oceniać, dlaczego sam miałby to robić? Udowodniła przed chwilą, że w ryzach perfekcji trudniej o emocje tak prawdziwe, jak te wyzwalane przez samą tylko muzykę, której pozwoliła się porwać do tańca.
Czy on by tak potrafił?
Nie łudził się, że da radę ją naśladować; ale czy mógłby odnaleźć w tym jakąś cząstkę siebie? Zapomnieć się w rytmie iluzji, odkryć radość w czymś, czego nigdy w życiu jeszcze nie robił? I przede wszystkim - czy odważyłby się?
Nie czy, a jak. Jak się odważyć?
- Jaka jest ich historia? - czuł, że ona znała ją całą, a on dostrzegał jedynie fragment, niepełny zarys naszkicowany tym, co zgadywał sam - tu, w tańcu, marionetki zdawały się istnieć tylko w dopełnieniu tej drugiej, jakby żadna nie mogła tańczyć samotnie, bez towarzysza z Krainy Słodyczy; ale chciał zrozumieć więcej, także to, co sprawiło, że dwójka ta miała już ze sobą tańczyć bez końca (a może koniec miał nadejść - gwałtownie, w najmniej oczekiwanym momencie, rozdzielając parę brutalnie i bez skrupułów).
Jaka jest ich historia, Celine; i jaka jest nasza?
Kiedy skończy się ta melodia, kiedy uśnie iluzja i obudzi się w nich wszystko to, przed czym i z czym uciekali?
Nie był gotów; nigdy nie był tak w pełni, ale wiedział już, że scena nie mogła pomieścić obaw. Czym się różnił ten występ - od tych, do których już przywyknął?
Nie musiał znać kroków - ale chciał je poznać; nie jedynie bezwiednie odtworzyć, lecz zrobić wszystko, by mógł wczuć się w niespodziewaną rolę.
Słuchał uważnie, by reagować wystarczająco szybko. Lewą dłonią w istocie sięgnął nieba, a może tylko je musnął, wydłużone struny mięśni zagrały posłusznie; zadarł głowę tam, ku górze, ku gwiazdom, o których mówiła (tylko raz zastanowił się, czy nie wygląda śmiesznie; tylko przez chwilę; ale ona nie śmiała się wcale, a nikt inny nie patrzył). Wyobraził sobie srebrzysty jedwab mgły tak często wijącej się po deskach Areny; kosmyki jedwabiu spływały po każdym z palców, łaskotały opuszki, wprawiały dłoń w płynny ruch, kontrastujący ze sztywną statuą ciała. Palce falowały subtelnie, spokojnie; przez lata wyćwiczone do tego, by poddawać się jego woli, by wspomagać go w iluzjonistycznych sztuczkach - zręczne i pewne. Wiedział, że z tym elementem układu nie będzie miał żadnego problemu, więc wsłuchał się w widmową orkiestrę, chcąc, by i on zagrał do tej samej melodii, choć chwilowo niespóźniony, choć przez chwilę nadążając za marionetkami, za delikatnymi sugestiami jakby nie Celine, a kogoś, kogo dopiero poznawał. Całkowicie od nowa.
Kolana na zewnątrz, tak, jak te jej; plecy jeszcze prostsze, niż przed chwilą; gdy wspomniała o obrocie, zastygł w bezruchu, przez chwilę jedynie przyglądając się temu, jak jej ciało inicjuje ruch, za którym sam podążył - gdzieś z tyłu Rycerz bez skazy zrobił to samo, szybciej niż on; nie puszczał jej dłoni, gdy tylko na czubkach paluchów jednej nogi unosiła się z gracją. Okrążył ją, stawiając powolne kroki, wprawiając w ruch trybiki łączące ich ciała.
A potem pochwycił lekko jej talię, materiał sukienki ślizgał się pod palcami, gdy już stojąc w miejscu starał się okręcić Celine wokół własnej osi.
Nie musiała dłużej mówić, mówiło samo jej ciało. Słuchał go z nieprzemijającą uwagą.
Zamknięte biodra, mało elastyczne stopy, ociężała niepewność; nie było tu surowych oczu, które wyłowiłyby to wszystko; ani ust, które wytknęłyby najdrobniejszy błąd. Nie nadgonił już spóźnionego czasu, wciąż pozostawał poza rytmem, ale nie miało to znaczenia, to była ich opowieść i ich scena, i nawet melodia, przez tę chwilę, należała tylko do nich.
Gdy zapytała o to, czy czuje się tak samo jak w trakcie występów na Arenie, nie musiał dopytywać, co właściwie ma na myśli.
- Tak - wydusił z siebie tylko tyle, zbyt skoncentrowany na tym, by poprawnie odczytywać jej intencje, wskazówki spisywane atramentem dotyku; nie potrafił jednocześnie oddać się rozmowie, połączyć ze sobą tych dwóch elementów; a gdy rozproszony jej pytaniem zatrzymał się na chwilę, nie widział potrzeby, by dłużej powstrzymywać się przed pytaniem, które chciał zadać już wcześniej. - Gdzie nauczyłaś się tak tańczyć? - gdzie nauczyła się tak rozumieć muzykę, czytać każde brzmienie swoją duszą? Czy tego można w ogóle się nauczyć - czy z czymś takim trzeba się urodzić, mieć w sobie wrażliwość, która skrywa się w każdym włóknie serca?
Pomogła mu powrócić do roli; ułożyła jego dłonie na swej talii, przygotowując go do następnego elementu. Nie odpowiedział inaczej niż uważnym spojrzeniem; zaskoczyło go to, jak szybko i płynnie opadła w tył. Gdy wygięła się w ostrym łuku kaskady, napiął wszystkie mięśnie, by udźwignąć ten ciężar; choć była lekka, to impet sprawił, iż Morrow postawił krok do przodu. Przez chwilę tu, w tym oświetleniu podbijającym inne tony, falujące ku ziemi włosy zdawały się być płynnym srebrem, na którym osiadały drobinki kurzu przemijającej iluzji.
Urwany oddech zamarł na ustach, w jego myśli wkradła się obawa, przez którą palce zacisnął na jej talii jeszcze mocniej; co, jeśli ją wypuści? Jeśli pozwoli jej upaść?
Trzymał ją tak, jakby miał w swoich rękach jej życie.
Mocno, najmocniej, jak tylko potrafił.
Dłonie poczuły pustkę, gdy odsunęła się od niego nagle, z chochliczym uśmiechem proponując mu coś, czego się nie spodziewał.
Daleki był od odczuwania wstydu, swe ciało wystawiał na widok obcych, było instrumentem, którym posługiwał się na scenie, tej samej scenie. Ale nim nadchodziła godzina występu, poprzedzały ją dni prób, oswajania się z każdym ruchem, uczenia się ich na pamięć. Teatralnym popisom nie akompaniowała muzyka; a ona prosiła go, by swym ciałem zinterpretował nieznany mu tak dobrze utwór, imitując całkowicie abstrakcyjne ruchy baletowych wyobrażeń.
Mógł poddać się od razu, skazany na porażkę, albo pomimo oczywistego rezultatu - spróbować. Więc spróbował.
Głowa w bok, zadarł ją wysoko ku górze; dłonie rozłożył wzdłuż ciała, a potem poruszył nimi tak, niczym wówczas, gdy przemieniony w gołębia szybował ku górze, w trakcie występu Mistrza; pamiętał, jak ledwie chwilę wcześniej zrobiła to ona, w pierwszym zrywie oczarowanego serca.
Był wolny; teraz naprawdę się taki czuł. Szeroko rozłożone dłonie spływały cierpliwością ku podrygującym powoli palcom; tym razem to nie po gwiazdy sięgał, nie po jedwab, muzyka stała się intensywniejsza, więc szarpnął palcami za struny pochylając ciało to w lewo, to w prawo, by zastygnąć nagle.
Półkolistym ruchem odchylił głowę do drugiego boku, na powrót skrzyżowały się ich spojrzenia.
Kilka kroków w jej stronę; dłoń od serca podparł o dziewczęce ramię, szukając stabilizacji, bo czuł, że to właściwy moment, aby spróbować czegoś więcej. Stanął na prawej nodze, nie na czubkach palców, lecz na całym przedstopiu; a potem drugą nogę zgiął pod kątem, balansując, przeniósł w tył, niby w imitacji ruchu Cukrowej Wróżki. Czy w ogóle istniała figura, którą sobie wyobraził, nieumiejętnie próbując odtworzyć tę myśl? Wątpliwe. Ledwie po chwili, kiedy zrotował tułów, chcąc zainicjować obrót, zachwiał się, i pospiesznie opadł na dwie nogi w namiastce stabilności.
- Przepraszam, to miało skończyć się obrotem, ale chyba stałem się niebezpieczny dla otoczenia - wyjaśnił, śmiejąc się cicho. Prawie mu się udało. - Teraz - krok w tył, przestrzeń możliwości - ty - twoja kolej, pokaż mi.
Chciał znowu na nią patrzeć; na uśmiech rozmywający się w obrocie, na wolność szczęśliwej duszy i ciała odrywającego się w podskoku od ziemi.

taniec klasyczny - st 27 już po odjęciu 50 za brak biegłości




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Maesteg, Walia [odnośnik]08.08.22 16:13
Było coś pięknego w pierwszych krokach nieroztańczonych stóp, coś przypominającego pisklę rozpościerające skrzydła do lotu, uczące się trudnej sztuki szybowania w przestworzach; jak mogła zapomnieć, jaką obserwowanie tego sprawiało jej radość?
- To Cukrowa Wróżka i jej rycerz - zaczęła, ani na moment nie przerywając pląsania w rytm melodii. Och, ile razy myślała o tej dwójce w ciasnocie surowego aresztu, o nich i wielu innych postaciach, rozpamiętując balet, będący wszystkim tym, co jej pozostało... Aż nagle i on przestał istnieć. Zatarł się w kamieniu, stężał w mięśniach, rozpalając jedynie ogniki pełnych rozpaczy wspomnień, ale nic więcej - choroby wyssały z niej siły i ukróciły ostatnie ogniwo łączące półwilę ze światem i tym, kim była, dawno, dawno temu. Teraz jednak ten łańcuch budził się na nowo. Nie mogła wspinać się na same czubeczki palców bez puent, a mimo to falowała na uniesionych palcach, tak wysoko, jak tylko zdołała, przez jeden cudowny moment przekonana, że wróciła do przeszłości. - Tańczą na koniec uczty, podczas której Clara odwiedza ich królestwo razem z Dziadkiem do Orzechów, i są ostatnim, co Clara zobaczy przed zbudzeniem się ze snu o baśniowym świecie. Nic tu nie jest prawdziwe, poza snem trwa boże narodzenie, na choince w salonie płoną światełka - słowa płynęły z niej same, pamiętała jak budziła się jako główna bohaterka obok udekorowanego drzewka, jak chwytała ukochaną zabawkę, jak uśmiechała się tęsknie, a potem opadała kurtyna i grzmiały owacje. - Czułbyś smutek po takim przebudzeniu? - spytała, wirując.
Gdybyś był Clarą, wolałbyś odrzucić od siebie rzeczywistość i zatracić w krainie fantazji, czy wzruszyłbyś się na wspomnienie nocnego mirażu, by zaraz potem powrócić do swoich spraw?
Jakim człowiekiem tak naprawdę jesteś, Laurence?
Taniec obnażał duszę, Celine była o tym święcie przekonana; żadne słowa nie przedstawią go tak, jak zrobi to jego ciało, spuszczone z ciasnych lejców zasad, powinności i zobowiązań. Nęcone za to przez naturalność gestów i swobodę odczuwania - gniewu, żalu, smutku, szczęścia, miłości, to bez znaczenia, tak długo, aż każda emocja wypełni czarę ludzkiej powłoki i zacznie dyktować gesty, rozrysowując serce. Była ciekawa jego serca, tajemnic zwykle skrywanych pod warstwą cyrkowego makijażu, brokatu i kłamstw; jego prawdziwej twarzy.
Dopiero dziś zrozumiała, że wiedziała o nim zbyt mało.
Dlatego porwała go za sobą w łagodnej instrukcji, muskała palcami niepoprawnie ułożone ręce, nadając im odpowiednią pozycję, delikatnie dotykała kolanem boków jego nóg, zachęciwszy, by rozstawił je szerzej, wyprostował lub zgiął, tylko wtedy, gdy popełniał rażące błędy - te drobne nie miały żadnego znaczenia. Nadmierne strofowanie nigdy nie wznieci fascynacji.
Patrzyła na niego szczęśliwie, pochwalnie, błyszczącymi z przejęcia oczyma, doceniając każdą sekundę spędzoną na wspólnym tańcu, bo przecież od tak dawna nie czuła podobnego dotyku. Jedności, zrozumienia, które zdejmowały klątwę ze stłamszonego szarością łabędzia, na krótką chwilę przeistaczając go z powrotem w kobietę - a Laurence tego dokonał.
Ale czy gdyby wiedział, jak była brudna, dalej zechciałby tak z nią pląsać?
- Zapomnij - szepnęła, o tym, że ogranicza cię nierozciągnięte ciało, że nie znasz choreografii, że nigdy wcześniej nie oddawałeś się w ofierze ku czci baletu, na ołtarzu najpiękniejszej ze sztuk. Zapomnij o wstydzie. - O wszystkim - miej w pamięci tylko ten moment, barwę tej muzyki, migot dekoracji na głowach marionetek; prowadziła jego dłonie, musiał już wyczuwać w jej postawie, kiedy należało się obrócić, a kiedy zamierzała mocniej na nim polegać we wspólnej harmonii. Jakie to baśniowe. Odnaleźli porozumienie, którego nie spodziewała się z nim nawiązać - ale, z drugiej strony, czy przewidziała cokolwiek z dzisiejszego dnia?
- W domu, w szkole tanecznej, w Beauxbatons, w teatrze - wymieniła z nostalgią wkradającą się do słodyczy głosu, żaden z etapów życia nie wskazywał, by skończyło się ono w ten sposób, w walijskim Maesteg, w zakurzonej salce teatru marionetek, z iluzjonistą z Areny Carringtonów, w powrocie do korzeni. Celine nie chciała mówić o tamtych dniach, ich szczęśliwej prostocie, musnęła więc bokiem dłoni jego policzek na ułamek sekundy, w zmianie figury, zanim ręce Laurence'go zatrzymały się na jej talii, a jej własne sięgnęły do tyłu, odchylone głęboko, płynnie. - A ty? Nigdy nie chciałeś się nauczyć? - szepnęła, zawierzając mu całą sobą, a on ten ciężar podtrzymał, podtrzymał, spleciony z nią mocniej i mocniej, bliżej i bliżej.
Jakby naprawdę nigdy nie zamierzał pozwolić jej odejść.
Jakby była ważna.
Iskierka czegoś niedopowiedzianego mignęła w jej głowie; naiwna, krótka myśl, że chciałaby przycisnąć biodra do jego bioder i oddać mu się na deskach tej sceny, w rytmie muzyki Czajkowskiego, w rytmie serc przyspieszających bicie po wysiłku. Mężczyźni byli wtedy szczęśliwi, pamiętała wykrzywione w przyjemności twarze z Tower, a skoro on uszczęśliwiał ją, czy nie należało odpłacić mu się tym samym? Czy istniała szansa, że z nim również poczułaby wreszcie tę przyjemność? Ten ogień, który nie parzył, a ogrzewał w namiętności?
Policzki oblał głęboki rumieniec, oddech na kilka chwil stał się płytszy.
Jesteś obrzydliwa, Celine.
Uciekła więc od niego z ciekawością, ale i premedytacją, by złapać utracony oddech, odrzucić od siebie czerwień roziskrzonych myśli, tak rozpalonych, jak i uderzających kamieniem nagłych wyrzutów sumienia. Ważniejszy był taniec, to, w jaki sposób czuł go Laurence, pozostawiony samemu sobie, skazany na indywidualność. Nie powinna teraz rozdrapywać ran. Te podszepty w końcu ucichną, odejdą, jeśli skupi się na czymś innym - z zachwytem przyglądała się rękom rozłożonym do lotu, wyobrażała sobie, jak pokrywają je pióra, jak stopy odrywają się od podłoża i ciało wzlatuje wyżej, pokonując wszelkie ograniczenia. O to chodziło. Właśnie o to. O tę wolność, którą jej pokazywał, niedoskonałą, nieforemną, swobodną jak morska fala. Uśmiech powrócił na usta, klasnęła w dłonie raz, drugi, a gdy zachwiał się przy obrocie podtrzymała go z całych sił; nawet jej wydech zabrzmiał śpiewnie, wesoło.
Zaskoczył ją. A więc to w sobie skrywasz, to czujesz, gdy nikt nie patrzy, gdy jesteś sam, a twoja dusza poddaje się instynktom. To twoja poezja.
- Och, skąd! Miało skończyć się właśnie tak, jak się skończyło, Laurence; przy każdym obrocie trzeba się najpierw wywrócić, przy każdym skoku potknąć. Dzięki temu następnym razem obrót będzie pełniejszy - wytłumaczyła miękko i puściła jego rękę, znów odchodząc od iluzjonisty na kilka kroków, a każdy z nich był wolniejszy niż poprzedni. W międzyczasie gdzieś za ich plecami Cukrowa Wróżka odsunęła się od swojego rycerza, melodia zmieniła. To już nie pas de deux, a solowa partia królowej Cukrowego Królestwa, jej dźwięczące takty przypominające kropelki deszczu uderzające o szybę.
Pamiętała te kroki. Płynność pierwszych figur, arabeski, drobienie w miejscu, ale dopiero pique manege pozwoliło jej poczuć swobodę, siebie, mimo wymagającego zaangażowania mięśni przy każdym obrocie. Czuła jak włosy przecinały przy nich powietrze, jak ręce poruszały się w przód i w tył w sekwencji powtarzanych ruchów, i żaden z nich nie był doskonały, ale to nieważne. Nieważne, ani trochę. Wciąż miała w sobie dryg, talent, po oszlifowaniu stałaby się taka jak kiedyś; zataczała więc kręgi z rozradowanym uśmiechem, wspinała się na palce, orbitowała wokół niewidzialnej osi, a gdy znów zatrzymała się tuż przed Laurence'm, zrobiła to w pełnym gracji baletowym ukłonie.
- Jeszcze? - spytała, ignorując własne zmęczenie, które coraz mocniej wibrowało w kończynach; jeszcze, razem. Chciała tylko, żeby tańczył, tańczył z nią, jeśli odnalazł w tym przyjemność - ale czy to właśnie zrobił? Morrow mógł odmówić, wymówić się spracowanymi mięśniami albo nadwyrężoną kostką, ale w głębi ducha liczyła, że zdecyduje się chociaż jeszcze chwilę pobujać. Leniwie. Sennie. Że nie będą Clarą, która zbyt szybko obudzi się ze snu. Patrzyła na niego z nadzieją, gotowa przyjąć każdą odpowiedź, palce wsuwając między jasne kosmyki włosów, które zmierzwiła podczas obrotów; rumiana Celine uładziła je lekko i wyprostowała, głęboko oddychając.
Jeszcze, Laurence, razem.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Maesteg, Walia [odnośnik]25.08.22 14:30
Nie szukał w tym piękna, nie w swoich ruchach, był tylko odbiciem, światłem popielatym tego, co potrafić zrobiła ona; ale z jakiegoś niezrozumiałego powodu nieumiejętne podrygi sprawiły mu radość, poczuł zastygnięte kości i sztywne, nierozciągnięte ścięgna inaczej niż na treningach przed iluzjonistycznymi występami - poczuł je bardziej, intensywniej, muzyka rezonowała w całym ciele, pobudzając je, budząc z zaspanego letargu, z marazmu codziennie wykonywanej sekwencji ruchów. Musiał się skupić, zastanowić nad każdym gestem, ucząc się siebie, swojego ciała zupełnie na nowo, a jednocześnie mógł po prostu pozwolić, by kierowała nim intuicja.
I ona. Cukrowa Wróżka, przewodniczka po świecie, który istniał tylko w muzycznych nutach, w wyzwoleniu ciała. A także - choć o tym nie miał prawa wiedzieć - w niej samej, w tęsknocie za wolnością, w ucieczce od więzienia, w marzeniach o cieple słonecznych promieni ogrzewających już rozgrzaną tańcem skórę, tam, za kratami, które odebrały jej wszystko.
Melodia jej głosu nakładała się na tło utworu; nie znał tej historii, Dziadek do orzechów był dla niego tylko obojętnym tytułem, który wprawdzie bez zawahania przyporządkowałby do baletu, ale to wszystko, enigmą pozostawały postaci tam występujące, to, kim były, z czym przyszło im się zmierzyć.
Ale od dzisiaj, nieoczekiwanie, stanie się to dla niego czymś znacznie więcej. Wspomnieniem tej chwili, w której również nic zdawało się nie być prawdziwe; wiedział to już teraz, choć żadne z nich nie mogło mieć pewności, co zobaczą, gdy zbudzą się ze snu o baśniowym świecie.
- Nie musiałbym się smucić, zawsze mógłbym tam powrócić - tam, do onirycznej rzeczywistości, równie prawdziwej, jak ta, która otacza ich każdego dnia; prawdziwej, bo składającej się z tego, co w duszy, co w naszych myślach. Tam mógłby powrócić bez trudu, ale czy jeszcze kiedykolwiek wrócą do dzisiaj? - Koniec nigdy nie jest ostateczny - on także jest iluzją; nawet śmierć to tylko przejście gdzieś dalej, w nieznane, w niematerialny świat - zawieszone w niedopowiedzeniu słowa - zdania na wieńczących opowieść stronicach, jakkolwiek ostateczne by się nie wydawały - to dla mnie tylko białe zakończenie, nie wierzysz w to, że mogła tam wrócić? - że Ty byś mogła? - Że zapragnęła nauczyć się tańca Cukrowej Wróżki? Może udało jej się to jeszcze zanim zgasły bożonarodzeniowe lampki, a może zatańczyła już w innym świecie, bo nic, zupełnie nic, jej nie ograniczało? - tkając iluzję ograniczony był tylko swoją wyobraźnią, a czym innym był sen niż jednym z rodzajów iluzji właśnie?
W jakimkolwiek świecie nie byli teraz, ten taniec nie mógłby być bardziej prawdziwy.
Obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem; zdradziła się pytaniem, lecz jeszcze bardziej zdradziłaby ją odpowiedź na to, które zadał jej on. W tym samym momencie także doszedł do podobnego wniosku; wiedział o niej zbyt mało. Znał jej imię, porywy dobrego serca, niewinny niepokój w dwubarwnych tęczówkach, efemeryczny uśmiech, podążający za nią cień smutku, wspomniała mu, ile ma lat, gdzie mieszka i pracuje, ale nigdy nie odsłoniła się przed nim tak naprawdę, tak, jak dzisiaj. Miał wrażenie, że samym tylko tańcem opowiedziała mu o sobie więcej, niż w trakcie krótkich, urwanych, pospiesznych rozmów mijających się dusz.
Rozmawiali inaczej, dotykiem, oddechem i spojrzeniem, bliskością, której nie potrafił zapomnieć nawet wtedy, gdy kategorycznie mu to nakazała; a może chodziło jej o coś innego, nie pomyślał jednak o wstydzie, bo choć może powinien, nie czuł go wcale, jeszcze; zapomnij o wszystkim - to akurat było łatwe, żadne inne bodźce do niego nie docierały, pamiętał tylko mijające w tej chwili sekundy, jakby nie istniała żadna przeszłość, jakby nie miało znaczenia to, co przyniesie przyszłość.
Nie potrafił żyć tylko chwilą, ale dzisiaj wszystko było na opak, inaczej, niż tak, jak powinno.
(A może dopiero dzisiaj wszystko było na swoim miejscu?)
W domu, w szkole tanecznej, w Beauxbatons, w teatrze.
Ile jeszcze miałaś żyć, Celine?
- Dlaczego przestałaś? - tańczyć w teatrze, a może w ogóle? To interesowało go bardziej, choć chyba nie powinien być aż tak bezpośredni, czy w ogóle miał prawo, by zadać to pytanie? Czy nie naruszył tym reguł, które splatały ich ciała? Ale miał zapomnieć o wszystkim, zapomniał też o konwenansach; wtedy, gdy ją poznał, nie występowała już w teatrze, co więc się stało? Proza życia? Służba dla bogatych ludzi opłaca się bardziej? Finansowo, bo, podskórnie i na własnej skórze także, czuł, jak bardzo jej tego brakowało, jak teraz odżywa, niczym kwiat wyciągnięty z ciemności do światła dnia.
Poczuł też coś innego, dotyk jej dłoni na swojej twarzy, dotyk ciepłych palców i okruchów zimnego morza splecionych w bransoletce z muszelek; na chwilę tylko przymknął oczy, żar i zimno rozlały się po policzku mrowiącą falą. Zaskoczenie zaiskrzyło się w jego oczach, gdy otworzył je po kilku sekundach, gdy znowu na nią spojrzał, tak samo, inaczej.
- Nigdy o tym - urwał, kolejny obrót, elegancki przemarsz wokół niej, rycerz orbitował wokół wróżki, zrobił więc to samo - nie myślałem - nigdy nie spotkał nikogo, kto pokazałby mu, czym tak naprawdę jest balet; poza sztywnymi ramami i presją narzucaną samemu sobie, kajdanami perfekcji, bo z tym kojarzy się chyba najczęściej - nie wiem nawet, gdzie w Birmingham wystawiali taką sztukę - wysoką, wyższą niż próg jego społecznego statusu; może znał jakieś dziewczyny z biedniejszej dzielnicy, które trenowały dla siebie, po godzinach pracy, ale mężczyzna marzący o nauczeniu się ecarte byłby zwykłą anomalią, wynaturzeniem, które nie miałoby prawa istnieć. Nikt nie nauczył go miłości do sztuki, odkrywał ją sam, od niedawna. Choć miał wrażenie, że tak naprawdę zaczynał ją rozumieć dopiero teraz. - Dlaczego zaczęłaś? - w niejakiej klamrze do pytania o to, czemu przestała, chciał też poznać początki; to, co popchnęło ją do pierwszego tańca. Może jeśli sobie to przypomni, jeśli powie to na głos, łatwiej będzie jej zrozumieć, że koniec nigdy nie był ostateczny, że to była jej historia, która wciąż trwała, wieczna, jak muzyka, że po interwale było miejsce na kontynuację.
Znowu znalazła się blisko, bliżej; to już nie był tylko dotyk na policzku, scalili się ze sobą, dwa ciała w pozie jedności; oddech spłycił się, może ze zmęczenia, może z powodu tempa, które musieli utrzymywać, by starać się nadążyć za muzyką, za marionetkami (zauważyłaś, Celine, że to one pociągają za sznurki, w tym rewersie rzeczywistości, że to one nami kierują, one i nasze pragnienia), a może powodem było coś innego, ta sama czerwień, które rozlewała się po jej policzkach.
Przypomnieli sobie o wstydzie?
Odsunęła się w porę, dłonie zaciśnięte na materiale puściły sukienkę z oporem, jakby sprzeciwiały się żądaniu, brąz w oczach pociemniał, barwa pogłębiła się, myśli oscylowały wokół czegoś, co nie mogło mieć miejsca; co nie miało miejsca, co nigdy nie zaistnieje.
W bezpiecznej odległości zatańczył dla niej, i także dla siebie, dla tej chwili. Nie wstydził się ograniczeń swojego ciała, ale tego, jak zareagował, co poczuł, gdy zatracił się dotyku. Tego, że myśl ta zalęgła się w nim samym, że nawet teraz, gdy jedynie obserwował, jak jej ciało wygina się w łuku, jak wyciąga szyję, jak jej włosy wirują lekko w ślad za nią, nie umiał zapomnieć.
- Jeszcze - odparł bez zastanowienia, pospiesznie, wciąż mając z tyłu głowy, że ten utwór musi w końcu się skończyć, że nie zostaną tu na zawsze; powinien znaleźć wymówkę, zasłonić się zmęczeniem, oddać jej całą scenę, by nacieszyła się nią w dziecięcej radości - był odpowiedzialny za swoje emocje, ale w jakimś też stopniu, ze względu na dzielący ich wiek, stał się odpowiedzialny i za nią.
To nie był właściwy wybór.
Ciało zesztywniało, zdradzając nerwowość, ale skrócił dzielący ich dystans, to przecież tylko taniec, nic więcej, żadna granica nie została przekroczona.
Jeszcze, Celine, razem.

zt
[bylobrzydkobedzieladnie]




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz


Ostatnio zmieniony przez Laurence Morrow dnia 14.02.23 19:22, w całości zmieniany 1 raz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Maesteg, Walia [odnośnik]23.09.22 11:19
Koniec nie jest ostateczny, jak bardzo chciałaby w to wierzyć; zaufać, że na co dzień zaryglowane drzwi oddzielające królestwo życia od śmierci prowadziły do kwietnych pól wieczności spędzanej w obłokach słodkiego powietrza spełniającego marzenia, zamiast wprowadzać do pustki, w której nie było już nic - tylko zimno nieistnienia. Każdej nocy Celine usiłowała się przekonywać, że tak właśnie było, że tatko spędzał nieskończone dni w przyjemności, uśmiechnięty i zrelaksowany, wreszcie odpoczywając po miesiącach spędzonych w areszcie, ale... Poczucie winy uderzało w nią powątpiewaniem. Obdarciem z nadziei na to, że był szczęśliwy, i że już nie cierpiał. Jej wargi zadrżały delikatnie, gdy myśli powróciły na te mętne, ciemne wody rezygnacji; łatwo byłoby się w nich zatracić i pozwolić, by ich fale poniosły ją w kierunku bezwładnej apatii, jednak Laurence kontynuował, rozsuwając przed nią poły wyraźniej kolorowanej nadziei. Clara wróciła do Cukrowego Królestwa, tak, przecież jeszcze do niedawna półwila była o tym przekonana - więc co się zmieniło?
Twarz rozpogodziła się dzięki niepewnemu uśmiechowi powracającemu na jej blade płótno, kiwnęła głową, płynąc wraz z muzyką. Każdy gest sprawiał jej radość i liczyła, że on czuł to samo: boskie rozciąganie mięśni pobudzonych do melodyjnego ruchu, swobodę zaklętą w pierwszych krokach nowego tańca, a wreszcie również szczerą sympatię mogącą dać początek nowemu hobby. W końcu podstawy baletu mogłyby wesprzeć jego ruchy sceniczne, dodałyby uroku choreografii mistrza, którego imienia wciąż nie potrafiła sobie przypomnieć, i to on zebrałby laury za zasugerowanie jej wykorzystania. Czy to nie byłoby wspaniałe?
- Czasem nie można go pokonać - szepnęła z drobiną marazmu plamiącą głos, tak bardzo kontrastującą z pełnym nadziei tonem Laurence'a. - Kiedy przeznaczenie przyrzeka, że po nim nie ma już nic. Że koniec jest właśnie tym - końcem absolutnym, niezależnie od naszych pragnień, błagań, czy prób. To smutne... Kiedy zostajesz z popiołem w dłoniach i sadzą ułudy w ustach - mówiła cicho, ostrożnie, jakby każde słowo mogło ranić - i w pewien sposób właśnie to robiło. Podkreślało, że w wielu kwestiach zabrakło jej optymizmu, zastąpionego posępnym realizmem obdartym z marzeń. Jeszcze nie potrafiła w pełni powrócić do dawnego ja, choć ono jak magnes przyciągało jej kroki, bezwolnie wkradając się do codzienności okruchami zagubionych nawyków; Celine pokręciła głową i westchnęła, a z jej twarzy zniknął wyraz przygnębienia. - Ale Clara na pewno wróciła do Królestwa. Wróci - stwierdziła, czując, jak w sercu zatliła się ulga. - Masz rację. W snach można wszystko, iść, gdzie tylko się zapragnie, czemu bramy Cukrowego Królestwa miałyby pozostać dla niej zamknięte? Wystarczy... Czasem wystarczy po prostu zapukać - czy aby na pewno rozmawiali o Clarze, czy może o niej samej? Wystarczy zapukać. Do wspomnień, z których czerpie się siłę, do dawnych pragnień, radości i otuchy. Uśmiech rozbłysnął weselej, spojrzała na Laurence'a z wdzięcznością, której nie dała dowodu w słowach, ale nie sądziła, by musiała to robić; potrafił czytać między wierszami i doskonale interpretował zaklęte w ciszy myśli, nadając im zrozumiałą sobie formę. Skąd posiadał taki dar, trudno powiedzieć; widziała w jego sercu pokrewną intuicję, a to rozbudzało ufność. Poczucie bezpieczeństwa. Słowa w takich chwilach bywały zbędne.
- Musiałam - przestać, skazana na wygnanie przez teatr, który z rodziną więźnia nie chciał mieć nic wspólnego. Z dnia na dzień zerwano kontrakt, jakby była nikim. Zbędnym elementem. A przecież, na brodę Merlina, była jedną z najlepszych. Była ognikiem przyciągającym spojrzenia, primabaleriną szlifującą umiejętności z pedantyczną dokładnością... To miała za złe ojcu, to, że jego aresztowanie pozbawiło ją przyszłości; przez długi czas patrzyła na jego twarz nie tylko z wątpliwością, czy na pewno był niewinny, ale również z poczuciem zdrady, że to przez niego zgasły reflektory. Była taka głupia. Tak dużo czasu zmarnowała na czcze wyrzuty, choć w każdym aspekcie tak naprawdę był bez skazy. Było jednak za wcześnie, by to wszystko wyznała Laurence'owi; rany były zbyt świeże, a ona wylewnie nie rozmawiała o nich nawet z najbliższymi.
Może pewnego dnia...
Za to miło było obserwować, jak próbował naśladować rycerza Wróżki, usiłując dopasować gesty i kroki pod jego dyktando, by prawdziwie wcielić się w rolę. O zbliżaniu się do perfekcji nie było mowy, liczył się jednak przede wszystkim zapał, jego iskra, którą widziała w oczach i dostrzegała w ciele, bo wydawał się szczęśliwy. Odrzucił ograniczenie wstydu przed zbłaźnieniem się w kanciastości ruchów i po prostu tańczył, pozwalając ponieść się natchnieniu, a jego autentyczność dodawała czarodziejowi charakterystycznego uroku nowicjusza. Celine była z niego dumna; nie zamierzał zostać profesjonalistą, to jasne, i właśnie dlatego nie musiała go strofować, uczyć dokładności, mając po prostu przywilej obserwowania wykluwającego się pisklęcia. Tańcz, Laurence. Tak wiele jesteś w stanie dzięki temu powiedzieć, tak dokładnie się tym przedstawiasz. W ruchach każdego człowieka tkwiła indywidualność, którą później, podczas zajęć baletu, wymieniano na klasyczną doskonałość; to jego nie dotyczyło, był sobą, nawet jeśli próbował ukryć się za tożsamością rycerza.
- Taniec wyzwala wiele emocji, których czasem nie chcemy nazwać - śledziła go spojrzeniem, gdy uroczystym krokiem obchodził jej miękko układającą się sylwetkę, uniosła się na palcach i wykonała piruet, w jego ostatnich sekundach wyciągnąwszy dłoń w kierunku Morrowa. - Może być... uzdrawiający - a jednak sama nie miała jeszcze śmiałości tańczyć terapeutycznie, tańczyć w ogóle, udając przed wszechświatem, że zarzuciła tę sztukę na zawsze, bezpowrotnie, chcąc chronić idealność baletu przed swoim zbrukaniem. - Prawie o tym zapomniałam - przyznała z długim westchnieniem; czy nie byłoby łatwiej, gdyby opowiedziała o żałobie, poczuciu winy i skazach z Tower właśnie w takiej kompozycji? Nikt nie musiałby tego widzieć, nikt nie musiałby o tym wiedzieć, zrobiłaby to dla samej siebie, dla spokoju swojego ducha. - To był sposób, żeby mnie czymś zająć, kiedy byłam dzieckiem - wyjaśniła z czułą nostalgią, odchylając nogę głęboko do tyłu, by potem unieść ją ku górze, tak jak rękę sięgającą gwiazd. - Tuż po pierwszym przedstawieniu, na którym byłam z kuzynką, Susie. Nigdy nie widziałam niczego piękniejszego, niż tancerki wcielające się w cztery łabędzie z Jeziora Łabędziego - nigdy wcześniej nie klaskała tak głośno jak wtedy, wręcz wyrywając się z własnego miejsca na widowni. - Widziałeś ten balet? Jezioro Łabędzie? Może już w Londynie? Jest najpopularniejszy - zapytała, choć nie była pewna, od jak długiego czasu w ogóle był w stolicy.
Urodził się w Birmingham? Nie wolał tam zostać?
A potem po prostu tańczyli. Do końca swoich sił, do ostatniego oddechu, który zaczynał palić płuca, do drżących, wymęczonych mięśni i pauzy na zakurzonej podłodze, tuż przy scenie wygasających marionetek. Muzyka przycichła łagodnie, aż zamieniła się w dźwięczącą w uszach ciszę. Celine zastygła na podłodze, z nogami wyciągniętymi daleko przed siebie i dłońmi ułożonymi blisko serca, którego bicie śledziła z błogością, z nadzieją, z zaspokojoną tęsknotą; może to naprawdę nie koniec, a początek? Powrót do Cukrowego Królestwa, o którym mówił Laurence? Może... może mogła znów zaryzykować, spróbować? Spojrzała na niego, wydawał się dużo bardziej zmęczony, przeklęty gorszą kondycją.
- Pięknie ci poszło, Laurence z Birmingham - stwierdziła szczerze, z uśmiechem, pewna, że wspomnienia pozostaną z czarodziejem jeszcze na kilka najbliższych dni, pod postacią zakwasów zakorzenionych w ciele. Oby poczuł, że było warto. - Dziękuję... Za wszystko.

zt x2


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Maesteg, Walia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach