Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire :: Pałac Zimowy
Sala balowa
Wspominając najstarsze tradycje weselne Shropshire nie można zapomnieć o Drzewie Życzeń. Specjalnie na tę okazję przy południowej ścianie Sali Balowej ustawiono młody dąb, drzewo szczególnie cenione pośród druidów ze względu na swój olbrzymi potencjał magiczny. Niedaleko rośliny znalazło się miejsce na niewielki, misternie zdobiony stolik, na którym ustawiono przygotowane na tę okazję kawałki białego pergaminu przeplecione jasnozielonymi wstążkami. Według wierzeń celtyckich goście weselni powinni zapisać na pergaminie swe życzenie, następnie zgnieść papier w kulkę i zawiesić na jednej z gałęzi tak, by przypominało owoce jemioły. Aby mieć pewność, że życzenie się spełni, należało być uważnym przez najbliższą godzinę — dopiero wykonanie podsuniętego przez przekorny los zadania miało sprawić, że zapisane na kartce marzenie powoli zmieniało się w rzeczywistość...
Aby wziąć udział w minizabawie, należy zawrzeć w poście fragment dotyczący spisywania życzenia (życzenie nie musi, choć może zostać sprecyzowane), a następnie rzucić kością k8. Organizatorzy przekażą treść zadania w formie prywatnej wiadomości. Czas na wykonanie zadania ograniczony jest wyłącznie okresem trwania wydarzenia, jednak organizatorzy proszą o informację gdy zostanie ono spełnione.
'Cause most of us are bitter over someone
Była pogodzona z perspektywą zbliżającego się ślubu Valerie i Corneliusa, toteż zaproszenie nie wzbudziło w niej żadnych emocji. Zwyczajny list, kawałek pergaminu, na który spojrzała i wsunęła go w stos innych papierów na ciemnym biurku w swoim wspaniałym nowym gabinecie. Pragmatyczne przygotowania, ponure odbicie tęczówek w lustrze, gdy pierwszego czerwca rozczesywała długie, sięgające już niemal pasa jasne włosy. Nie czuła ekscytacji, przesuwając wieszaki w szafie w poszukiwaniu tej jednej sukienki, która byłaby wystarczająco skromna i piękna, by w równym stopniu nie rzucać się w oczy jak nie narobić jej wstydu.
Byłaby może nawet wcale nie przyszła, gdyby nie zależało od tego więcej niż tylko samopoczucie Vanity oraz mężczyzny, z którym niegdyś odbyła krótki, mało satysfakcjonujący seks w namiocie w środku lasu. Cornelius Sallow, choć bez wątpienia dumny i zdolny, nawet przystojny jak na swój wiek, był też smutnym szowinistą, jednym z wielu podobnych mu propagandzistów. Brakowało mu pochłaniającego uwagę ognia. Tej iskry, która z nudnych mężczyzn czyniła wybitne jednostki.
O Valerie nie wspominając; kobieta, która pierwotnie wyznaczała jakiś tam potencjał owocnej znajomości okazała się równie zdradziecka i pusta co każda inna czarownica bez polotu, bez własnej duszy, podporządkowująca się mężczyznom. Ktoś, komu Tristan mógł powierzyć zadanie oskubania Elviry z jej własnej duszy.
Osobliwe.
Ostatecznie wybrała na weselne przyjęcie szatę z bardzo łagodnego karminu, przechodzącą w górę trenu w blady róż, a w końcu w biel opinającą talię imitacją gorsetu. Wysoki dekolt spięty guzikiem w zagłębieniu obojczyków oraz rozkloszowane rękawy dodawały miękkiej, staropanieńskiej lekkości, powagi i dystansu, które chciała zachować. Prawdziwą naturę kryjącą się za tą skromnością odkrywały jedynie barwy przywodzące na myśl materiał skąpany we krwi, czerwień na ustach i równie krwawa wstążka trzymająca wysoko upięcie z zaledwie paroma swobodnymi kosmkami srebrzystych włosów. Czarny kohl na bazie ołowiu nadawał oczom migdałowego kształtu, pewnej melancholii, pod którą próbowała skryć trawiącą serce zawiść równie toksyczną co czarna magia, czyniąca jej cerę tak bladą, tak chłodną w dotyku. W ostatnim czasie częściej niż zwykle łapała się na tym, że opuszki jej palców wydawały się sine, krążenie słabsze niż dotąd. Nie starzała się, a jedynie pozwalała magii czerpać ze swojego ciała do cna, składając tym samym ofiarę na piedestale potęgi.
Na ślubie pojawiła się ze szkolną punktualnością, zajmując miejsce z tyłu, by w spokoju wysłuchać ceremonii. Uśmiechała się wtedy, gdy uśmiechali się ludzie wokół niej, a gdy klaskali, ona lekko stykała ze sobą żylaste dłonie. Składanie przysiąg przebiegło bez komplikacji, goście rzucili się do składania życzeń, a ona po cichu odeszła zwiedzać otwarte sale pałacowe, nie chcąc stawać w kolejce wśród pierwszej fali. Zaplanowała sobie, że do młodej, szczęśliwej pary podejdzie w późniejszym czasie, bardziej prywatnie, złożyć swoje obłudne, sztuczne życzenia w samotności.
Na razie rozkoszowała się ciszą i łagodną, tkliwą muzyką dobiegającą z fresków. Rozglądając się pobieżnie po twarzach podczas ceremonii zauważyła kilka znajomych, miała więc pewność, że nie spędzi całego wesela przy ścianie, niemniej jednak nie spieszyło jej się do rozmów, czy - o zgrozo - tańców.
- Duchy zachodu, moce jesienne, koty, które o zmierzchu ruszają na łowy... duchy północy, moce zimowe, strażnicy ziemi i kamienia... - mamrotała sama do siebie, wędrując korytarzami, które zapamiętała po sympozjum naukowym.
W sali balowej jej spojrzenie przykuło drzewo, tak odcinające się, tajemnicze. Zbliżyła się doń, przystając przy stoliku zapełnionym piórami różnej wielkości i odcienia, pergaminami, wstążkami. Wskazówka na tablicy sugerowała weselną tradycję, która była Elvirze obca. Jak dotąd jednak nie gościła na żadnym ślubie, nic więc dziwnego w tym, że początkowo uznała ją za absurdalną.
Kiedy jednak chciała odejść, coś zatrzymało ją pod konarami drzewa. To od nich zaczynała się droga do czarodziejskich różdżek. Bez wątpienia, wszystkie tradycje miały w sobie pewien element desperacji.
Rozejrzała się, upewniając, że poza służbą i niedobitkami, większość gości nadal pozostaje w ogrodach.
A potem, z pozorną nonszalancją, z obojętnością, złapała za pióro, gniotąc je w palcach, a drugą ręką przysuwając sobie pergamin. Długo zastanawiała się, zostawiając na białej kartce plamę kapiącego atramentu. Potem żachnęła się i napisała szybko, pochyłym pismem; Niech on mi wybaczy. Strzepała pergamin, by atrament wysechł szybciej, zgniotła go, przewiązała wstążką i zawiesiła tak jak powinno się to robić. Chwilę patrzyła na to dzieło desperacji, a potem zaśmiała się sama do siebie. Matka doprawdy byłaby dumna; obłąkanie Multonów znalazło do niej drogę mimo wszelkich przeciwności.
- Duchy południa... - mamrotała dalej, odchodząc.
Czy tłumy przy Sallowach zdążyły się już przewalić?
will you be satisfied?
'k8' : 1
Może dlatego też zapadła mu w pamięć jako jedna z klientek - w końcu tych w Borgin and Burke było na pęczki, i choć ich klientela często była specyficzna to po setkach klientów wielu Anglików zlewało się w jedną osobę i czasem Oyvind potrzebował znacznie więcej czasu aby przypomnieć sobie, kto danego dnia pojawiał się w sklepie na Nokturnie i czego dokładnie potrzebował.
W jej wypadku było inaczej. Potrzebowała klątwy - dość prostej. Nie pytał o powód czy o cel, bo nie zwykł zadawać zbyt wielu pytań zza lady, szczególnie mając do czynienia z klientami, którzy wiedzieli czego chcieli. Ale zapamiętał ją, bo jak wielu obcokrajowców znajdywało się w tym kraju? On sam nie wyglądał na tutejszego, mimo kilku pokoleń mieszkania na terenie wysp brytyjskich.
Chociaż czy jego rudawe włosy i piegowata skóra nie były dowodem na mieszkanie się Norwegów właśnie z ludem angielskim? Z pewnością nie było to łatwe, nie teraz kiedy jego kolor włosów tak często kojarzył się z tym co najgorsze - szlamojebcami. Oh, był pewny że wielu kiedy tylko dostrzegało jego ognisty odcień blond, dochodziło do błędnego wniosku. Ale zawsze ich naprostowywał prędzej czy później. To było wręcz poniżające, że brali go za kogoś, kto mógł choćby tolerować robactwo w postaci mugoli.
Zboczył na moment z podążania za kobietą, od której nie mógł odciągnąć wzroku. Nie mógł w końcu pojawić się tak z pustymi rękami, a kobiecie nie wypadało samotnie sięgać po alkohol - w końcu każda dama potrzebowała męskiego towarzystwa. Było to oczekiwane przez społeczeństwo, przez grupę w której się znajdywali, a on jako wdowiec, również odczuwał silne poczucie do wykonywania społecznego obowiązku i towarzystwa pięknym damom.
Sięgnął po dwa kieliszki szampana z tacki, zaraz kierując się pewniejszym krokiem do kobiety w pięknej zielonej sukni, która tak kontrastowała z zimowym krajobrazem.
- Madame Mericourt - zwrócił się do niej, wyciągając dłoń z jednym z kieliszków, oferując go jej. - Chciałbym rzec, że nie spodziewałbym się tutaj pani, jednak zdaje się, że ta ceremonia byłaby wtedy niepełna bez kogoś o pani wdziękach i pozycji - przyznał, uśmiechając się delikatnie. Oboje wyróżniali się na tle większości gości, którzy przecież byli Anglikami - czystymi, w przeciwieństwie do nich. Chociaż daleko było mu do egzotyczności kobiety, na której liczył towarzystwo dzisiejszego wieczoru. Była w końcu inna, bardziej intrygująca i interesująca niż kolejna Angielka bez podbródka, choć te nie stanowiły najmniejszego wyzwania. - Niezwykła kreacja, od razu przykuwa spojrzenia, szczególnie kiedy złoto tak dosadnie podkreśla barwę sukni - dodał gładko, zawsze w malarstwie zafascynowany silnym kontrastem - może dlatego bardziej niż malując, rzeczywiście fascynował go sam proces wytwarzania pigmentów? Żmudny i powolny, ale dający wachlarz możliwości.
- Mam nadzieję również, że pani wizyta w naszym - podkreślił, sugerując sklep znajdujący się na Nokturnie - nie chcąc rzucać w tłumie bezpośrednio nazwy, ryzykując że ktoś jeszcze posłyszałby podobną plotkę, że też kobieta potrzebowała samotnie wędrować uliczkami Nokturnu - przybytku okazała się owocna. Osobiście zadbałem o jakość pani zakupu - dodał, nie mając na myśli niczego innego niż własnoręczne wykonanie zakupionej klątwy - od bazy przez nałożenie, sztuka która dla wielu zdawała się być wątpliwa moralnie była jego konikiem. Nie powinni ograniczać się w zakresie magii i eksperymentów z nią związanych, bo jeśli zaczną to przestaną się rozwijać - a to była rzecz, której nie mógłby zdzierżyć.
| stąd
Never see the truth, that final breakthrough
Sala balowa nie przytłaczała przepychem, była piękna, lecz nie tak oszałamiająco, jak zamkowe komnaty szlacheckich posiadłości - i dobrze, detale aranżacji przyciągały wzrok, pozwalając poczuć się we wnętrzu swobodnie. Na tyle, na ile pozwalał na to rosnący tłum; doprawdy, na ślubie Corneliusa Sallowa pojawiło się wiele osobistości z praktycznie każdej gałęzi czarodziejskiego świata. Artyści, politycy, arystokraci, przedsiębiorcy; elita zgromadzona w jednym miejscu, oceniająca się nawzajem i emanująca aurą sztucznych uśmiechów, wywołanych wzruszeniem płynącym z celebracji wielkiej, niesamowitej miłości dwojga ludzi. Po opuszczeniu ogrodów Deirdre nie dołączyła do żadnego towarzyskiego kółka, witała się z przechodzącymi ludźmi skinęciami głowy, na dłużej zatrzymując wzrok tylko na Elvirze, tak, jakby chciała przekazać, że ma ją na oku - ale także, że docenia prezencję czarownicy. Wyglądała dostojnie, elegancko, godnie. Nie, żeby planowała bawić się tej nocy w opiekunkę, miała zamiar skorzystać z wesela byłego narzeczonego tak, jak na to zasługiwała - bo czy poniekąd ślub Valerie i Corneliusa nie był jej zasługą? Gdyby przed kilkoma laty nie porzuciła czarodzieja, ta dwójka nie mogłaby teraz się odnaleźć i brylować wśród zaproszonych gości.
Jeden z nich wyraźnie zamierzał do niej podejść. Czuła to odkąd opuściła zaśnieżony ogród; nauczyła się wyłapywać męskie spojrzenia, nawet te najbardziej dyskretne, jakby w Wenus posiadła szósty zmysł, pozwalający wyczuć wzrok sunący wzdłuż linii jej ciała. Nie odwracała się ani nie reagowała, dopóki nie przystanęła obok jednego z obrazów zdobiących ścianę i nie odwróciła się, spoglądając na idącego ku niej czarodzieja. Charakterystycznego, rude włosy wyróżniały go z tłumu, stanowiąc właściwie jedyną wadę wyglądu - oburzającą, oczywiście, że tak, odcień miedzi kojarzył się ze zdrajcami - lecz z tego, co pamiętała, nie unosiła się wokół niego woń glonów.
Tak było i tym razem, prawie nie mrugała, patrząc na pokonywane przez Oyvinda metry parkietu, a gdy przystanął tuż obok niej, oferując kieliszek, uśmiechnęła się. Lekko, nonszalancko, bez dziwienia: tak, jakby umówili się właśnie tutaj, w tym miejscu i o tej porze.
- Panie Borgin - powitała go miękko, pozwalając sobie na kolejne, krótkie, ale widoczne przesunięcie wzrokiem po całej sylwetce mężczyzny. Eleganckiego, wysmukłego, wyglądającego zupełnie inaczej niż wtedy, gdy się poznali. Za ladą prezentował się mniej...ujmująco. Ona zapewne też, skryta za czernią płaszcza, z kapturem okrywającym orientalną twarz. - Valerie i Cornelius to moi drodzy przyjaciele, nie mogłabym odpuścić możliwości świętowania razem z nimi tego wspaniałego dnia. Nie ma piękniejszej okazji do celebracji niż ślub, nie sądzi pan? - zagadnęła, nieświadoma, że ma do czynienia z wdowcem; zresztą, sama do niedawna nosiła całun żałoby. - Och, doprawdy, to złoto przykuwa pana wzrok najmocniej? - spytała w teatralnym zdziwieniu, muskając palcami lśniące łańcuszki, okalające jej ramiona i klatkę piersiową, opiętą ciasno drapowanym materiałem. Wiedziała, że nie, nie mogła jednak odpuścić okazji do delikatnego flirtu, zabawy; brakowało jej tego, zwłaszcza ze świadomością, że najprawdopodobniej niedługo ujrzy wkraczającego na salony Tristana - a tuż obok niego Evandrę, otaczaną atencją, uwielbieniem i troską. - Jestem więcej niż zadowolona. Gdybym nie była, pan dowiedziałby się pierwszy - uśmiechnęła się prawie promiennie, szczerze; wizyta u Borgina okazała się owocna, a klątwa, mająca stanowić pierwszy etap wymierzania sprawiedliwości dawnym wrogom okazała się niezwykle skuteczna. Była to dobra wiadomość, zarówno dla niej, jak i dla znawcy klątw - w innym wypadku musiałaby go odwiedzić ponownie w znacznie gorszym nastroju, zdzierając z przystojnej buzi konstelacje piegów. - Zamierzam odwiedzić pana ponownie, wybaczy więc pan śmiałość, ale czy mogę zaproponować porzucenie oficjalnej tytulatury? - odebrała od niego kieliszek, muskając przy tym jego mocne ręce opuszkami nieprzyjemnie lodowatych palców. Upiła łyk szampana, dalej niepokojąco skupiona na Oyvindzie: nie rozglądała się dookoła, nie uciekała wzrokiem, nie próbowała zmienić tematu na luźniejszy. - Co sądzisz o ceremonii? Wiele nawiązań do magii przodków. Myślisz, że pomoże młodej parze stworzyć szczęśliwe małżeństwo aż do końca? - postukała palcami w kieliszek, czując przyjemne wibrowanie bąbelków na języku. Dopiero teraz przesunęła czujne, prawie oceniające spojrzenie z piegowatej twarzy rozmówcy i omiotła wzrokiem zapełniający się parkiet. Dała mu przestrzeń na zastanowienie się, na odpowiedź; pytała o wiele, szczerze, bezpardonowo i była naprawdę ciekawa, czy Borgin odpowie w taki sam sposób, nie kryjąc się za oficjalnymi frazesami.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
- Nowa droga życia, zmiany - mruknął spokojnie, zastanawiając się nad tym dłuższą chwilę. Jak wspominał własne wesele? Własny ślub i składanie przysięg, które były tak wielokrotnie złamane? Chociaż to przecież ona dopuściła się najgorszej ze zdrad. - Śluby są piękne, choć muszę przyznać, że celebracje są bardziej interesujące ze strony gościa niż gospodarza - przyznał, samemu jeszcze kilka lat temu nie bawiąc się tak doskonale w trakcie wesela. Wszystko zdawało się sypać, wszystko zdawało się nie być tak idealne jak wymagały tego rodziny - zarówno jego, jak i ta jej. Frustracji tamtego wieczoru nie było końca, mimo że chcieliby czym prędzej skończyć skupić się na sobie. Przyjmowanie pustych życzeń, prezentów i uśmiechanie się, zatrzymywanie na pogawędkę z każdym. Może po prostu on sam wolał pojawić się już gotowy na miejscu, nie musieć przejmować czy inni dobrze się bawią, a skupiając na tym, aby on sam bawił się wyśmienicie? - Złoto jest wyłącznie dodatkiem podkreślającym urodę, niczym rama dla obrazu, który i bez niej będzie przykuwał uwagę i zachwycał - odpowiedział, wodząc wzrokiem za ruchem dłoni kobiety, jak jej paluszki muskały z gracją biżuterię. Jednak prędko wrócił do twarzy rozmówczyni, po drodze spoczywając wzrokiem i na jej podkreślonych czerwienią ustach. W końcu kobiety nie stroiły się dla samego strojenia - stroiły się dla oczu, więc i oczekiwały komplementów, nieprawdaż?
Uśmiechnął się delikatnie, bo w końcu zadowolony klient zawsze był ważnym dla biznesu - pozostawienie dobrego wrażenia było czymś istotnym, szczególnie kiedy już samo przedostanie się do sklepu nie należało dla niektórych do najprostszych do przebycia dróg. A jednak ludzkie potrzeby i pragnienia były na tyle silne nieraz, że ci sami kierowali się w stronę użytku tych, podobno w Anglii, zakazanych przedmiotów.
Ostrożność wpojona z historią jego rodziny zawsze odzywała się w takich momentach. Nie chciał tworzyć sobie wrogów - trzymać ludzi, którzy mogli ci zagrozić blisko jako przyjaciół. Im bardziej niebezpieczni, tym bliżej i tym wierniej wypadało im pomagać, aby zachować ich dobry stan i uśmiech - wspomagać i być użytecznym, bo w końcu również można było wiele zyskać przy tych potężnych czarodziejach. Nie potrzebował nigdy poklasku i ogromu pochwał, ani specjalnych wyróżnień - dla niego sama informacja, że jego praca została wykonana dobrze, była już nagrodą.
- Będę czekał, aby zapewnić jak najlepszą obsługę - zapewnił, przyjmując odejście od tytulatury, pozwalając kobiecie przejąć kieliszek. Przeszedł go dreszcz na jej chłodne palce, choć nie odebrał to jako coś negatywnego. Sam przepadał za chłodem, zimnem, wręcz lodem. Brakowało mu śniegu, kiedy przebywał w Anglii, więc ubiegła zima była pewnego rodzaju zbawienna, choć wciąż nie umywała się do tych, które tak silnie wryły się w pamięci za czasów szkolnych.
- Do końca wieczoru, końca życia, a może końca wojny? - zapytał spokojnie, nie śpiesząc się jednak ze swoją odpowiedzią, lekko przechylając głowę w bok. Przesunął spojrzeniem po tłumie, który powoli zbierał się na sali. Nie znał przodków angielskich, nie interesowali go. Wiedział za to, że jego przodkowie potrzebowali dowodów i siły, że jeśli potrzebował się z nimi skontaktować i poprosić o pomoc, powinien skorzystać z języka im bliższego. Nie norweskiego czy angielskiego, który był ichniejszym językiem - tym, którego oni używali za swojego życia. Czy przodkowie chcieli spoglądać przychylnie w stronę Corneliusa i Valerie? Czy chcieli sprzyjać ich fortunie, a może czarodzieje zechcieli powołać się wyłącznie na pozór zachowania równowagi? - Przodkowie lodowej północy nie znają angielskiego, przodkowie północy posługują się Fuþarkiem młodszym i starszym, runami które dzisiaj służą nam czarodziejom do sięgnięcia po magię w zupełnie inny sposób i przelania jej w przedmiot - odpowiedział wracając wzrokiem do kobiety, zatrzymując się na jej tak innych rysach twarzy, jakby je analizował i zapamiętywał. Ciemna otoczka rzęs, brwi, nawet zupełnie inne źrenice. Włosy, które nie były podobne żadnemu z Anglików. Ciemniejsze i inne, równie fascynujące. To co było nieznane zawsze było fascynujące - przynajmniej dla niego. Dążył do poznania i zgłębiania nauki, run, a po swoim własnym ślubie i w świat sztuki. Obce było fascynujące. - Choć z pewnością podobał im się chłód i bardziej zimowy krajobraz. Choć nie odwoływali się wyłącznie do przodków Skandynawii. Jak twoi spojrzą na nich jeśli się do nich odnosili, Deirdre? Musieliby być niezwykle łaskawi i dobroduszni, jeśli zechcą im zapewnić to szczęście - odpowiedział, dopiero po tym i samemu upijając nieco szampana. Delektować się alkoholem w pięknym towarzystwie było czymś, co z pewnością należało do przyjemności.
Przesunął wzrokiem do drzewa, na którym ludzie powoli zaczynali zawieszać kulki papieru. O co prosili? Pieniądze i miłość, szczęście, koniec wojny? Prosili w języku, którego ani przodkowie, ani Merlin prawdopodobnie nie rozumieli.
Never see the truth, that final breakthrough
Tak, jak podstawę szczerego zainteresowania stanowiła tajemnica. Głęboka, nagła, niebanalna; Deirdre ponownie przykuła wzrok do twarzy Oyvinda, z lekkim uśmiechem słuchając wypowiedzi o przodkach. Północnych, nie pochodził stąd, wiedziała to już wcześniej, lecz nie próbowała nawet zgadnąć, czy do Wielkiej Brytanii przypłynęli jego ojcowie, dziadkowie, czy może on sam był prowodyrem wielkiej emigracji, postanawiającym zapuścić korzeie na wyspach brytyjskich. - Skąd dokładnie pochodzisz? Z daleka? Ze śnieżnych krain, gdzie magia natury jest ciągle młoda? - zagadnęła swobodnie, lecz z szacunkiem, naprawdę chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o znawcy run. Poznała go już jako doskonałego sprzedawcę, twórcę klątw i biegłego włodarza mistycznych znaków: czas więc, by popchnąć znajomość dalej, głębiej; by wydrzeć z tych niepokojąco jasnych oczu interesujące ją informację, by zaspokoić ciekawość, by się zabawić - odkrywaniem nieoznaczonych kart z obcej talii. - Bardzo nad tym ubolewam, ale nie znam dokładnie magii swych przodków. Wbrew pozorom - zawiesiła na sekundę głos, znacząco; czy on też czuł się wyobcowany, pomimo nie tak odmiennego wyglądu? - urodziłam się i wychowałam tutaj. Moja matka przekazała mi jedynie podstawową wiedzę - dopiero od niedawna zgłębiam ją na własną rękę - postanowiła zdradzić mu coś o sobie, uchylić zaledwie drzwi do swej historii: i to tej prawdziwej. Coś w małżeńskiej ceremonii i ostatnich wydarzeniach z życia Deirdre sprawiało, że pozwalała sobie na łaknienie rozrywki, flilrtu, słodkiego stłumienia goryczy wywołanej zazdrością o Tristana. Niewinnego, zachowywała się przecież niemal wstrzemięźliwie, lecz wypaczone poczucie zależności twierdziło inaczej. Cóż, dziś nie miało prawa głosu. - Nie śmiałabym wypowiadać się w ich imieniu, chińscy bogowie nie zostali też wezwani, będą więc obserwować to małżeństwo z oddali - i znów drobny element układanki, jej matka pochodziła z Chin, nie z Japonii czy Korei, choć dla Europejczyków było to jednym i tym samym odległym, nieco dzikim światem. - A szkoda, opieka Sunü przyniosła memu małżeństwu wiele szczęścia - uśmiechnęła się lekko, nie podając mu wszystkich detali na tacy; na pewno też nie zamierzała zdradzać jaką częścią życiowego chaosu opiekowała się wspomniana boginka. Jeśli będzie naprawdę ciekawy, dotrze do tej informacji. Jak ją przez ten pryzmat oceni - stanowiło już jego część zagadki. - Ale tak między nami, wierzę bardziej w magię działania, logiki rozumu niż w mityczne siły - podążyła wzrokiem za jego twarzą, skierowaną w bok, do stoiska z marzeniami. Intrygująca weselna tradycja, idealna do rozbawienia osób, wierzących, że są w stanie ukształtować przeznaczenie własnymi decyzjami. - A ty? Co tobą kieruje - lub czym kierujesz się w życiu sam? - powróciła spojrzeniem do zaskakująco jasnych, przeszywających oczu, po czym upiła kolejne łyki szampana, wytrawnego, przyjemnego, pasującego do eleganckiego wnętrza, klasycznej muzyki, która właśnie zaczynała wybrzmiewać w pałacu - i do tej krótkiej chwili zapomnienia, zamkniętej w bajce, w której nie było wojny, śmierci i okrucieństwa.
Przynajmniej: na razie.
- Niezależnie od odpowiedzi, warto chyba pomóc w spełnieniu swych marzeń - zasugerowała nieco mruczącym, delikatnie rozbawionym tonem, wskazując spojrzeniem magiczne drzewo, dąb, mający przynieść powierzającym mu sekrety serca powodzenie. Choćby z uprzejmości wobec młodej pary należało wziąć udział w zabawie.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Czarna magia była przecież niczym innym niż narzędziem - tak jak każdy inny jej rodzaj. Bardzo skutecznym, z którym trzeba było posługiwać się ostrożnie, choć z pewnością nie uważał, że każdy miał do niej talent - jednak czy istniał czarodziej wszechstronnie utalentowany, który odnajdywałby się doskonale przy każdym rodzaju sztuki magicznej? Gdzieś na powierzchni umysłu pojawiło się kilka imion, kilka twarzy, które mógłby podejrzeć o podobne zaparcie, jednak nie były to jednostki zwyczajne - byli to czarodzieje wybitni, którym trudno było dorównywać, choć z pewnością powinno stawiać się ich jako wzory.
- Pamięć jest przekorna, chowając najważniejsze wspomnienia pod emocjami. Choć może gdyby nie to, pozbawiłoby to ich pewnego rodzaju uroku? - odpowiedział z uśmiechem, niewzruszony czujnym wzrokiem kobiety na sobie. Z czym kojarzył się innym dzisiaj? Ze zdrajcami, ze szlamojebcami?
Przesunął powoli wzrokiem po szyi, a później po policzku kobiety, w końcu spoglądając jej w oczy. Przez chwilę milczał z delikatnym uśmiechem na wargach. Było wtedy zamieszanie, podczas jego ślubu - goście zza granicy, organizacyjny chaos, który był wyczerpujący. - O wiele milej wspominam samo małżeństwo niż ceremonię, choć wszystko co miłe dobiega końca. Nie można powiedzieć złego słowa o nocy poślubnej, kiedy łączy się przyjemne z obowiązkami, nieprawdaż? - odpowiedział, bo czym była konsumpcja małżeństwa jeśli nie spełnianiem właśnie nowego obowiązku? Takie powinny przychodzić z łatwością przecież.
- Gdybym to zdradził, mogłyby utracić swój urok, nieprawdaż? - odpowiedział z uśmiechem, powoli wodząc wzrokiem po kobiecie. Z zainteresowaniem również zerknął na jej dłonie, kiedy on sam po zakończeniu żałoby, przerwał noszenie obrączki. Powinien zrobić to już wcześniej, jeszcze szybciej, kiedy wszystkie kłamstwa jego małżonki wyszły na jaw, ale nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek podejrzenia - w końcu musiał zachowywać wtedy pozory.
- Z gór okrytych śniegiem, na głębokiej i mroźnej północy, gdzie nie Merlin, a Odyn posiada największą moc, a moi przodkowie pielęgnowali to, co nam podarował - to jak nauczył nas o mocy ukrytej tam, gdzie inni jej nie dostrzegają - odpowiedział z pewnego rodzaju dumą. Jego pochodzenie, choć sam nie urodził się w miejscu, z którego się wywodził, było dla niego istotne - było tym, co go definiowało. Musieli dbać o swoje tradycje, o czystość krwi i nauki, które kiedyś zostały powierzone Innenborgom.
Chociaż słuchaj z zainteresowaniem tego, o czym mówiła, nie znając własnych korzeni. Cóż, była to szkoda, wręcz ogromna - bo w końcu to mogło dać przewagę nad ludźmi, których spotykała, a którzy nie mieli predyspozycji czy okazji do podjęcia się współpracy z czymś odległym i innym. Tym bardziej tutaj, kiedy ta inność mogła być powodem do poczucia wyobcowania - mogła być czymś, czego inni nie rozumieli.
- Przekazana wiedza to dar. Od lat moja rodzina przebywa tutaj, w Anglii, a nie na ziemiach Skandynawii - odpowiedział spokojnie, bo choć nie znaleźli się oboje w podobnej sytuacji zupełnie - to tęsknota za tym, czego nie otrzymali, a co powinno być ich, mogła być czymś uciążliwym. Nie pasowali tutaj, nie w pełni, i nigdy nie będą, mając swoje miejsce gdzieś za ogromnymi wodami. - Nie jestem znawcą Chin i twoich bogów, choć z przyjemnością zgłębiłbym temat. Przodkowie i oddalone lądy są źródłem potężnej magii, a ta z tak oddalonego kontynentu może nie znać sobie równych w porównaniu z tą angielską - przyznał, powoli wodząc wzrokiem po sylwetce kobiety, kiedy znów upijał łyk ze swojego kieliszka. Bąbelki na języku, delikatne orzeźwienie. Nigdy nie odmawiał alkoholu, czując jak ten dodawał lekkości i pomagał się odprężyć, a był człowiekiem, który nie obawiał się pracy - często więc zasługiwał na ten drobny relaks. I miło spędzony czas w towarzystwie. - Jeśli będziesz potrzebować asysty w zgłębianiu tej wiedzy, z przyjemnością ci jej udzielę - zaoferował się, dostrzegając i korzyść dla siebie. Kto mógł wiedzieć czy i chińskie tradycje nie opiewały w klątwy, których jeszcze nie poznał? Runy w końcu były najstarszym zapisem historii i magii - kryły ogromną moc.
Prześlizgał się powoli po materiale podkreślającym atuty Deirdre, w końcu spoczywając na jej dłoni - na pierścieniach i obrączce, która mogła sugerować jej stan.
- Jestem pewny, że nie pozostawiasz własnego szczęścia w rękach wyłącznie bogów. Niewiele kobiet decyduje się na samotny spacer po ulicach Londynu. Jest to imponujące - skomplementował ponownie kobietę.
Uśmiechnął się nieco szerzej. Kierował nim zawsze komfort i wygoda, ale często i podziw czy szacunek. Byli czarodzieje, którym należała się wdzięczność - choćby lordom Durrham, którzy przed wieloma laty okazali się wsparciem dla zbiegających z pogranicza Norwegii i Szwecji, wtedy wciąż Innenborgom, a dzisiaj już Borginom.
- Poznaniem. Magia skrywa przed nami wciąż wiele sekretów, zarówno w runach jak i magii. Kimże był Odyn czy... - przystanął na moment, układając odpowiednio usta, starając się naśladować to w jaki sposób wymówiła to imię kobieta - Sunü, jeśli nie potężnymi czarodziejami? Jeśli nie tymi, którzy poświęcili się sztuce i nauce, a z czasem przekazali to swoim dzieciom, aby one kontynuowały ich dzieło? - odpowiedział bez pośpiechu, bo w końcu mieli czas dla siebie. Podobne wydarzenia zdawały się ciągnąć zawsze długo i nieskończenie, ale nie oznaczało to wcale, że musiały być nurzące, jeśli tylko znajdywało się odpowiedni czas.
Zaraz jednak zaoferował Deirdre swoje ramię do podparcia się, zanim ruszyli w stronę drzewa.
- Z pewnością byłoby nieuprzejmym nie pomóc w ich spełnieniu, skoro w życzeniu dzisiejszej pary młodej było, aby niektóre tradycje pojawiły się na sali - uznał spokojnie, bo choć nie do końca wierzył w to, aby marzenia rzeczywiście się ziściły, czasem trzeba było sobie pozwolić na udział w zabawie. - Czego sobie dzisiaj zażyczysz? Kolejnych osiągnięć, bogactwa? Owocnej znajomości? - dopytał, samemu jeszcze nie podejmując decyzji na ten temat.
Never see the truth, that final breakthrough
- Cieszę się, że miałeś szansę zasmakować radości spełnionego małżeństwa. To wielki dar. Nie wszyscy mają szczęście spotkać na swej drodze prawdziwie magiczną drugą połowę - odparła z lekkim skinieniem głowy, w szacunku dla jego doświadczenia - i dla jego małżonki. Zmarła? Uciekła? Chorowała w domu, zdjęta smoczą ospą lub słabością ducha? Raczej to pierwsze, nie nosił obrączki, nie towarzyszyła mu żadna elegancka dama o nordyckiej urodzie, której wianek zerwał przed wieloma laty. Deirdre uśmiechnęła się lekko, przywołując silniejszy rumieniec, zawstydzenie było jednak pozorne, nieco rozbawione, sama wszak poruszała tematy balansujące na krawędzi przyzwoitości. - Faktycznie, niektóre obowiązki są tylko przyjemnością. Życie jest dla mnie na tyle łaskawe, że ostatnio wypełniam wyłącznie rozkoszne zadania - kąciki ust zadrgały wesoło, mówiła szczerze, choć być może dla rozmówcy nieoczywiście - rozlewanie krwi mugoli, niszczenie szlamu, sprowadzanie na Anglię pokoju i sprawiedliwości: czy istniało coś wywołującego większą ekscytację? Tak, wiedziała, że tak, lecz nie chciała teraz myśleć o Tristanie - choć ciągle dyskretnie wypatrywała go w tłumie gości, widząc, że nie przegapi pojawienia się nestorstwa. Nie kierowało nią jednak znudzenie, konwersacja z Borginem rozwijała się zaskakująco miękko, swobodnie, pozwalając się rozluźnić. A może to alkohol, który własnie dokończyła, odkładając na lewitującą tacę pusty już kieliszek? Nieistotne, czuła na sobie męski wzrok, subtelny, lecz mile łechczący ego, sama jednakże skupiała się na tym, co mówił, nie jak wyglądał - choć i prezencja pozostawała bez zarzutu. Gdyby tylko nie ta szlamia rudość...Ale cóż, ideały podobno nie istniały. - Czy właśnie zdeklasowałeś Merlina, stawiając na piedestale innego maga? Nie wiem, czy to rozsądne, zwłaszcza tutaj - pochyliła się ku niemu, by szeptem ostrzec przed konsekwencjami tak śmiałych wypowiedzi. Znajdowali się wśród brytyjskiej arystokracji, do tego - czy zdawał sobie z tego sprawę? miała nadzieję, że nie, ta świadomość często przytłaczała mężczyzn - obok niego stała czarownica nosząca złote brzemię Orderu Merlina. Nie chciała tym cichym przekazem go sprowokować, od dłuższego czasu przestała uważać mitycznego czarodzieja za tego najpotężniejszego. Pojawił się przecież ktoś inny, silniejszy, czerpiący pełnymi garściami z magii tyleż ostatecznej, co okrutnej. Czy Borgin i jego wiedza mogły Mu się przysłużyć? Odsunęła się z powrotem na odpowiednią odległość i przekręciła lekko głowę, oceniająco, poprawiając jeden ze złoconych łańcuszków, by swobodniej opadał z ramienia. - Jeśli tylko będę miała wolną chwilę, na pewno skorzystam z twego wsparcia. Ostatnio jednak więcej czasu poświęcam przyszłości niż historii - zawiesiła głos, faktycznie, miała znacznie mniej czasu na zgłębianie ksiąg, grymuarów i praktykę chińskiego; dni umykały w szaleńczym tempie, nie pozwalając na chwilę oddechu. I pofolgowania sobie w bibliotekach, których tajemne segmenty stały teraz przed nią otworem. Pozostawała głodna wiedzy, spragniona choć liźnięcia różnych magicznych sekretów, niezależnie, czy dotyczyły one pradawnych sił, norweskich obrzędów czy chińskich smoków popielących mugolskie wioski na równinach Guanzhong.
Oni też myśleli, że karzą ich bogowie. Zaśmiała się cicho, komplementy Oyvinda były celne, może nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo. Prawie się rozczuliła: skoro uważał za imponujące pojawienie się na Śmiertelnym Nokturnie, co powiedziałby o wysysaniu życia z rozczłonkowanego ciała? O porzuceniu własnej cielesności dla mglistej esencji czarnej magii? I w końcu o użyczeniu - wbrew woli - samej siebie, by legendarne bóstwo mogło igrać z jej życiem? Fioletowy blask przycichł, nie lśnił już stale w jej ciemnych oczach, ale mroczne cienie nie odpuszczały, a jaźń Aongusa w mniej lub bardziej zauważalny sposób wpływała na podejmowane decyzje. - Powiedzmy, że nie jestem jak większość czarownic - skwitowała krótko, świadoma ciężaru, ale i dumy płynącej z własnych słów. Może Borgin kiedyś przekona się o ich prawdziwości.
- A więc obracamy się dziś w niemal równie boskim towarzystwie. Wznieśmy za to kolejny toast - zaproponowała, gładko sięgając po kolejny kieliszek z tacy; tym razem to ona podała Oyvindowi naczynie, spoglądając ponad jego ramieniem na wejście ku ogrodom. Nie widziała Tristana, może dziś się nie pojawi - czy to znak? Odsunęła od siebie te myśli, upiła łyk szampana i przyjęła ramię Borgina, pozwalając mu poprowadzić się ku drzewku życzeń. Zasugerowane życzenia sprawiły, że uśmiech Deirdre nieco przygasł, stał się chłodniejszy. - Wszystko to już mam - odpowiedziała cicho; uznanie, ordery, galeony - w pełni nienależące do niej, ale czy i to nie zmieniło się w ciągu ostatnich tygodni? - szacunek; mimo to czuła gorycz i niedosyt. Nie chciała ich pokazywać, powróciła więc do przyjemniejszego wyrazu twarzy. - Nawet to ostatnie wydaje się możliwe do szybkiego spełnienia - dorzuciła swobodniej, spoglądając na idącego obok niej czarodzieja spod półprzymkniętych powiek. - Nie znamy się chyba na tyle dobrze, bym mogła zdradzić ci swoje najskrytsze życzenie...Chyba, że ty wypowiesz własne jako pierwszy - pozwoliła sobie na swobodny żart i przerzucenie odpowiedzialności, a kiedy już znaleźli się przy stoliku z papeterią, puściła ramię Borgina, odkładając na bogato zdobioną serwetę kieliszek szampana. Czego sobie życzyła? I czy w ogóle wierzyła, że to, czego pragnęła najmocniej, mogło się spełnić nie niszcząc przy tym życia i reputacji innych osób?
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Wiedział, że była czarownicą. A jednak przez jego twarz na moment przesmyknął wyraz niezadowolenia na wspomnienie, że gdyby kiedyś urodziła mu dzieci, była szansa, że mogłyby nigdy nie przejawić magicznych talentów. Jej ojcem był mugol. Oszukiwała go przez tyle lat...
- Z pewnością spełnione małżeństwo jest i radością dla czarownicy. Mogę domniemać iż twojemu niczego nie brakowało, kiedy jeszcze trwało? - zapytał, wzrokiem kierując się do obrączki, która znajdywała się na dłoni sugerującej odejście małżonka. Tęskniła za nim rzeczywiście? Była w nim zakochana, a może utrzymywała wyłącznie pozory przez wzgląd na to, co było od niej oczekiwane? Jak dawno zmarł, jeśli dzisiaj nie była odziana w czernie?
Przesunął jednak wzrok na jej twarz, kiedy go ostrzegła. Jedynie się uśmiechnął.
- Och, skądże. W Anglii Merlin nie posiada sobie równych - odpowiedział gładkim kłamstwem, bo w końcu już chwilę wcześniej jasno przekazał, że wcale nie uznawał tego czarodzieja za najpotężniejszego. Był czymś innym - był legendą. Ile jego zasług było jedynie historiami, które nie mogły być dalsze od rzeczywistości? Ile z niesamowitych osiągnięć tego czarodzieja nigdy tak naprawdę nie miało miejsca czy prawa bytu?
Czy był czymś więcej niż czarodziejem przeszłości? Teraz żyli w teraźniejszości, historia działa się na ich własnych oczach i nie miał na myśli wesela, które z pewnością w przyszłości mogło być niezwykle barwną opowieścią dla wnuków Sallowów - wojna, która się toczyła, a która zdawała się na moment nie zaprzątać głów zgromadzonych w zimowym pałacu, ukazywała nową potęgę i czarodziejów, którzy mogli w przyszłości prześcignąć w swoich umiejętnościach Merlina, ale i Odyna, czy każde inne bóstwo świata, jeśli tylko już nie przejawiali wspanialszych talentów.
A on pragnął to wszystko obserwować z bezpiecznego cienia, uczyć się od tych wybitnych sztuczek i sposobów jak ich wesprzeć. Nie był w końcu żołnierzem, mając problemy z walką już za dziecka i w szkole - za to jego umysł był chłonny i to właśnie nim mógł wspomagać innych.
- Wiesz, gdzie mnie znaleźć. Jeśli nie pod numerem trzynastym, to pod numerem dziesiątym na tej samej ulicy - zaoferował, zdradzając swój adres zamieszkania. Nokturn nie był ulicą w żadnym rozumieniu luksusową - i z pewnością wolałby, aby nikt nie nachodził go niespodziewanie w mieszkaniu, a z drugiej strony wątpił, aby dla czarownicy pokroju Deirdre było problemem odnalezienie jego adresu, nawet gdyby go nie zdradził. Mógł to wykorzystać, oferując w pełni swoją pomoc. - Co widzisz w przyszłości? Niektórzy mówią, że historia lubi zataczać koło - zapytał z zainteresowaniem. Czy było możliwe, aby wojna została przegrana? Nic na to nie wskazywało, tym bardziej przy ostatnich wieściach z gazet - niezależnie od poziomu ich prawdziwości, musiało to oznaczać, że buntownicy słabli. Na froncie trudno było odróżnić to, co miało miejsce i może właśnie dlatego osobiście unikał bezpośrednich starć, ale w ostatnich czasach i podróży przez pogrążoną w wojnie Anglię. Kiedy nie były potrzebne, stanowczo preferował spędzenie czasu w Londynie.
Przyjął szkło z alkoholem. Mogli pić szampana, wina i inne trunki bez obaw i dowolnie, korzystając z gościnności pary młodej - to było jednym z powodów, dla których tak uwielbiał podobne wydarzenia społeczne. Nie wyobrażał sobie niczego lepszego od spędzania czasu w miłym towarzystwie przy napojach procentowych i smacznym jedzeniu, kiedy wszyscy obecni mogli po prostu się nie martwić - a przynajmniej tego nie okazywać.
Po wzniesieniu toastu i on upił nieco alkoholu.
- Wytchnienia, czasu... Może niespodzianki? Zrządzenia losu, który przyniesie ci coś dobrego acz niespodziewanego w życiu? - zaproponował, słysząc że kobieta posiada już wszystko. On sam nie miał podobnego odczucia w swoim życiu - że był gdzieś u szczytu wszystkich osiągnięć i umiejętności, że nie miał gdzie dalej pójść czy zaplanować kolejnych kroków, ale jednocześnie brak wiary w podobny zwitek papieru sprawiał, że nie był pewny, co dokładnie powinien na nim zapisać.
Wieczny odpoczynek dla własnej żony? A może odnalezienie właściwych ksiąg z zakresu tworzenia iluzji? Może o łut szczęścia, a może o coś jeszcze innego? Może o wytrwałość? O zdrowie, o sukces? Pieniądze? To wszystko zdawało się tracić sens, kiedy tylko zastanawiał się nad sięgnięciem po pergamin i pióro, aby wszystko zapisać.
Uśmiechnął się na słowa kobiety.
- Nie mam skrytych życzeń i marzeń. Posiadam cele - odpowiedział, bo choć nie zawsze znał drogę do ich bezpośredniej realizacji, wiedział gdzie skierować swoje kroki. Odnalezienie ścieżek i otwieranie wcześniej zamkniętych pod klucz drzwi było czymś, co sprawiało satysfakcję. Odkrywanie tajemnic było niezwykłą drogą samą w sobie, do której nie potrzebował opaczności boskiej - w końcu ta nie miała niczego wspólnego z owocami jego ciężkiej pracy i nocy spędzonych nad księgami czy zwojami, studiowaniu różnych zapisków. - Ale nikt nie każe nam powierzać tutaj tych wielkich marzeń, które będą spełniać się latami.
Ale czy musieli wysilać się nad życzeniami, które miały zawisnąć na drzewie? Czy powinni martwić się czymś tak trywialnym, co miało być wyłącznie zabawą? Czy będą w ogóle pamiętać o podobnym życzeniu czy zatraci się ono gdzieś we wspomnieniach dzisiejszego wieczoru, przeplatanego alkoholem i miłymi konwersacjami?
W końcu odłożył na wpół pusty kieliszek z szampanem, sięgając po pergamin. Życzenie mogło być trywialne - mogło być czymś, co mogło spełnić się prędko lub wisieć gdzieś w wyraźnej przyszłości.
- O natchnienie i inspirację - powiedział, kreśląc na kartce litery składające się właśnie o życzenie o artystyczne wizje, a po tym podniósł wzrok na Deirdrę z uśmiechem. - O muzę - dodał, stawiając kropkę i odkładając pióro, sięgając po pergamin we własne dłonie, aby zaraz go zmiąć. Teraz wyłącznie pozostało zawiezienie go na jednej ze wstążek.
Nie uważał siebie nigdy za artystę - nie za ten rodzaj artysty, którym była chociażby jego żona, oddając się w pełni malarstwu, a jednak był przekonany, że i nauka mogła być pewnego rodzaju sztuką. Natchnienie w końcu mogło spłynąć w każdym najmniej oczekiwanym momencie pod postacią najbardziej nieoczekiwaną.
Zaczekał jednak na swoją towarzyszkę nim ruszył w kierunku drzewa, aby zawiesić swoje błahe życzenie.
Never see the truth, that final breakthrough
'k8' : 5
Nie chciała się jednak chwalić ani podtapiać w przeszłości, a Borgin podzielał to przekonanie, tak, jakby instynktownie wyczuwał, w którą stronę kierowały się jej myśli. Krążące także wokół...sypialni czarodzieja? Kącik ust Deirdre zadrżał, nie spodziewała się tak hojnego obdarzenia zaufaniem, domostwo stanowiło dla magów bezpieczną sferę sacrum, zdradzenie detali adresu równało się okazaniu sporej sympatii. Nawet, jeśli wspomniane lokum znajdowało się na Śmiertelnym Nokturnie, w jeszcze gorszym miejscu niż to, w jakim pomieszkiwała pracując w Wenus. Prawie zapomniała o tym etapie swego życia, gdy mogli mijać się wzdłuż rynsztoków prowadzących do podlejszych części miasta. Była wtedy słaba, wychudła, przemykająca się do lecznicy Cassandry, by tam leczyć rany namiętności sprzedawanej za ciężar galeonów. - Mam to potraktować jako zaproszenie do twojego prywatnego apartamentu? - uniosła oczy w teatralnym, cnotliwym rozbawieniu; nie czuła się oburzona, nie zamierzała mdleć z powodu tak subtelnej sugestii. I nie zamierzała nigdy nadwyrężać gościnności Borgina, choć zapamiętała podany adres; kto wie, gdy będzie potrzebowała nagłego wsparcia specjalisty z zakresu klątw. Wojna była przecież nieprzewidywalna, ale z pewnością - zakończy się zwycięstwem słusznej, dobrej strony.
- Przyszłość? Będzie dobra. Sprawiedliwa. Hojna dla czarodziejów, przynosząca ekonomiczne, społeczne i kulturowe korzyści. Pierwsze lata po wojnie, która w końcu oczyści Anglię z brudu i terroryzmu, na pewno będą trudne, ale potem nadejdzie tak wyczekiwany czas pokoju i prosperity. Magia powróci w pełnej krasie do każdego zakątka kraju. Nie mogę się tego doczekać - odparła powoli, ważąc słowa, które mogły brzmieć naiwnie, ale nie w jej ustach. Naprawdę wierzyła w to, że zwyciężą, że czarodziejski świat odnowi się, rozrośnie, a Czarny Pan pozwoli swym wiernym sługom sięgnąć po niespotykane tajemnice. Chłodny dreszcz przebiegł jej ciało, machinalnie pogładziła prawą dłonią lewe przedramię, gdzie pod aksamitnym, szmaragdowym materiałem krył się Mroczny Znak.
Zamilkła na moment, jakby ważąc własną wypowiedź - i życzenia Borgina. Wypuściła męskie ramię i przyglądała się dłoniom rudowłosego mężczyzny z uwagą, jakby zamierzał nakreślić na ślubnej papeterii krytyczną, morderczą runę a nie wypisać najskrytsze życzenie. - Cele. Podoba mi się ten tok myślenia - skomentowała cicho, dzieliła ten pogląd, stawiała przed sobą kolejne wyzwania, choć ciężko było je zwerbalizować - stała na tyle wysoko, dowiedziała się tak wiele, że bez kreatywnego przewidywania przyszłości nie sposób było wyobrazić sobie ziszczenia pragnień. Nawet nieśmiertelność wydawała się osiągalna; zerknęła lekko przez ramię, dyskretnie, mając nadzieję, że ujrzy przechodzącego gdzieś obok Tristana, lecz nie spostrzegła postawnej sylwetki nestora.
Nie musiała też widzieć go w swych życzeniach, Borgin znów miał rację; wielkie słowa, wielkie sprawy, wielkie wizje; czy naprawdę potrzebowała wsparcia bóstw przyzywanych przez Sallowów, by wypełnić swe powołanie? By zaspokoić głód i naprostować kręte ścieżki uczuć, mające doprowadzić ją do...Do właśnie, czego? Albo - kogo? Delikatnie przejęła od Borgina pióro, obróciła je w palcach i pochyliła się nad jedną z kartek, gotowa przelać na delikatny papier swe marzenie. Krótkie, konkretne, inne, niż krążyło po jej głowie przez większość czasu - a jednocześnie wykaligrafowanie krótkiego zdania przyszło jej z instynktowną, prawie nieświadomą łatwością. Chcę, by moje dzieci osiągnęły magiczną potęgę. Tylko tyle i aż tyle; wiedziała, że Borgin mógł przeczytać, co napisała, podejrzewała też, że świadomość że wdowa, którą się tak wspaniałomyślnie opiekował podczas wesela, ma potomstwo. Ją też zaskoczyło to marzenie, wyprostowała się więc, sięgnęła po wstążkę i podeszła do drzewka, by zawiesić na nim złożoną równo karteczkę.
Nie zażartowała, że właściwie Oyvind znalazł już swą muzę, więc życzenie zostało spełnione jeszcze zanim zostało wypowiedziane - nie chciała, by odebrał tę kokieterię przesadnie dwuznacznie. - Twoje marzenie ma większą szansę ziścić się w krótszym czasie, poinformuj mnie więc proszę, czy to magiczne drzewo naprawdę posiada tak niezwykłą moc - skomentowała przez ramię nieco kpiąco, czując się nieco lżej, nieco lepiej, spokojniej - nie musiała kaligrafować imienia Tristana, nie zamierzała też wierzyć w czar dębu i psuć sobie nastroju podobnymi przemyśleniami. Mieli się weselić, bawić, zapomnieć o ciężarze żałoby: i z tym przekonaniem zamierzała kontynuować wieczór.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Nie każdy zapuszczał się na Nokturn bez powodu - wręcz przeciwnie, niemalże nikt się nie odważał, jeśli nie posiadał życzenia śmierci lub nie był odpowiednio zdeterminowany. Czy osoba, która posuwała się aż do takiego ryzyka dla zwykłych odwiedzin nie była równie interesującą? W końcu włożyła minimum wysiłku w odwiedziny i w rozmowę. Podobnie do większości gości Borgin and Burke - podchodził neutralnie do tych, którzy przybywali przy użyciu sieci fiuu do sklepu, ale z pewnością było to fascynujące, kiedy klient wchodził głównym wejściem. Dzwonek oznajmiał, że ktoś był osobą, która wykonała wysiłek, aby znaleźć się w tym miejscu - tym bardziej, aby pozostać anonimowym i nie namierzonym poprzez ślady przez kominek, gdzie podróżował.
- Jako zapewnienie moich usług, kiedy przyjdzie na nie nagła potrzeba - odpowiedział, nie musząc się obawiać nagłych najść. Wątpił, aby ktokolwiek dla zwykłej zabawy zjawiał się na Nokturnie - tym bardziej wątpił, aby czarownica pokroju Deirdre chciała marnować swój czas, nie mówiąc o tym, że był wręcz przekonany o braku sensu w ukrywaniu swojego miejsca zamieszkania przed nią. Gdyby chciała, znalazłaby je, a w ten sposób mógł zyskać przychylność. Zaoferować coś w ramach zaufania dobrowolnie, zanim informacja zostanie odebrana siłą. W końcu informacje i wiedza były narzędziami, które trzeba było odpowiednie wykorzystywać.
Były cele, które wymagały poświeceń - twardej ręki, aby móc je zrealizować. Ale przecież czarodzieje nie byli słabi, a przynajmniej nie wszyscy przejawiali słabość podobną do tych, którzy wybierali dobro tych słabszych ponad swoich ludzi. Były obowiązki, których nie powinni ignorować - mugole w końcu nie przyczyniali się niczym dobrym do świata. Zdradzali, kłamali, niszczyli wszystko czego nie rozumieli dla własnych uciech i zachcianek. Londyn był o wiele czystszy i przyjemny odkąd na ulicach nie wylewały się szlamy i mugole.
Czy przyszłość mogła być dobra? Kiedy wciąż naprzeciwko stali ci, którzy sprzeciwiali się właściwemu porządkowi sprawy? Może po wojnie, kiedy wszystkie podobne jednostki zostaną pokonane - ale jednak do tego czasu, jak długo miało jeszcze upłynąć miesięcy, a może i lat? Jak wiele czasu nim piękne marzenie o tym, aby wszystkie podobne jednostki przepadły się ziściło?
- Nie ma prostych dróg do miejsc, w których warto się znaleźć - przywołał tłumaczenie jednego z norweskich przysłów, które powtarzała rodzina u której kiedyś przebywał za dziecka. Wszystkie wyprawy w górzyste tereny, w miejsca które było trudniej się dostać - to wszystko było warte ujrzenia. Pierwszy raz, doprowadzenie do spełnienia własnej wizji, było najistotniejsze. Te pierwsze kroki musiały być stawiane rozważnie i cierpliwie - tak jak wojna, która toczyła się przez kraj. Wszyscy potrzebowali cierpliwości i zniesienia trudów, które przecież nie były idealne. - A kiedy już się tam będzie, pozostaje jedynie utrzymać ten stan. Chociaż robactwo, niestety, trudno wytępić - dodał, marszcząc nos na moment w niesmaku. Wszyscy ci pozbawieni magicznych umiejętności - zalęgali się w lasach, w pustostanach, uciekali kanałami wspierani przez szlamy. Byli warci tyle co oni - nawet nie złamanego knuta. Nie rozumieli idei poświęcenia i celu, do którego dążyli. Myśleli wyłącznie o własnych korzyściach, ignorując że te mogły być raniące nie tylko dla czarodziejów wokół, ale i samej magii, która słabła na przestrzeni wieków podobnego mieszania krwi.
Czy gdyby zapisać najskrytsze marzenie w runicznym, mogłoby ono zapewnić sobie rzeczywistą opiekę intencji? Istniały w końcu runy od wieków stosowane do zapisu intencji, do obrony - te, które nie wymagały znajomości czarnomagicznych zaklęć. Jednak składanie próśb wiązało się z ceną. Magia wiązała się z ceną - była potęgą, po którą mieli możliwość sięgać. Wiedza nie przychodziła za darmo, musiała zostać uiszczona opłata - choć wątpił, aby czarownicy sięgającej po to czego pragnęła, stało cokolwiek na przeszkodzie by sięgnąć samej po podobny dobrobyt i dla własnych dzieci.
Spojrzał spokojnie na karteczkę z życzeniem wdowy. Z pewnością poświęcenie życzenia dla innych było całkiem szlachetne, chociaż czy możliwe? Czy można było ponieść koszt na korzyść innych? Prosić bogów o fortunę nie dla siebie, a dla kogoś? Czy mogło to sprowadzić na tych ludzi koszty, których nie byliby w stanie spłacić?
Przesunął jednak wzrok na kobietę, kiedy usłyszał jej głos. Uśmiechnął się.
- Nie będę zwlekał jeśli coś podobnego będzie miało miejsce, chociaż może na nie mieć większy wpływ piękne towarzystwo niż potencjalnie dzielone korzenie tutejszego drzewa z Ygdrassil - odpowiedział, będąc wręcz pewnym, że mógł mieć potencjalnie kolejną inspirację do sięgnięcia do farb. Nie malował tak często jakby chciał - pochłonięty pracą, a może brakowało mu rzeczywistej inspiracji? Choć tę powinien wykorzystać do dalszego zgłębiania sekretów run? - Tymczasem warto cieszyć się tym, co oferuje zimowy pałac, prawda? Mogę prosić do tańca? - zaoferował, podając kobiecie dłoń, mimo że nie był nigdy wybitnym tancerzem. Zawsze brakowało mu pewnego rodzaju płynności i finezji w ruchach. Nie miał problemów z zapamiętaniem kroków czy rytmu - wszystko jednak zdawało się nie dorównywać poziomowi tych, którzy od lat oddawali się tańcu podczas podobnych przyjęć.
Never see the truth, that final breakthrough
Musiała się z nią pożegnać, odgrywała swą rolę perfekcyjnie przez ostatnie prawie dwa lata, nadszedł czas na kolejny akt sztuki, nowy, pozwalający bardziej cieszyć się uzyskanym życiem, pełnym władzy, luksusów i dostatku - czemu więc ciągle, podświadomie, tęskniła za tym jedynym? Ułatwiało to podtrzymanie wykreowanej historii małżeństwa Mericourtów - i utrudniało choć chwilowe zapomnienie. Chciała to zmienić, znów zacząć cieszyć się rzeczami, które nie dotyczyły tylko jego, dlatego po chwili melancholii znów przywołała na twarzy lekki uśmiech, z ciekawością obserwując reakcję Borgina. Przez moment zastanawiała się, czy tak gładkie podanie na tacy prywatnego adresu jest wynikiem dobrze skrywanej (i naiwnej) chuci, czy może wyrafinowaną manipulacją, zmrużyła nawet nieco podejrzliwie (lub prowokująco) oczy, lecz finalnie porzuciła ferowanie wyroków co do intencji Oyvinda. Byli na weselu, ich obowiązkiem była zabawa i radość, a nie modliskzowa ocena przydatności Borgina do spożycia. - Oferujesz swoje usługi za dnia i w nocy? - zdziwiła się uprzejmie, ironicznie, potrafiła przecież odczytać godziny otwarcia zakątka runisty - doceniała jednak propozycje Oyvinda, ostatnio coraz częściej miała wątpliwą przyjemność zderzać się z tajemniczymi znakami, także odbijającymi na niej, dosłownie, swe piętno. Miała nadzieję, że na Śmiertelny Nokturn nie przygna jej doświadczenie tego rodzaju, machinalnie przesunęła dłonią po przedramieniu, na jakim przed kilkoma tygodniami wykwitły fioletowe runy; nie, tym też nie będzie się teraz zajmować, musi zebrać siły, zrelaksować się, zapomnieć choć na moment o tym, co niepokojące, obce i trudne. Borgin - był łatwy, doskonale się z nim rozmawiało, płynnie, w odpowiednich dawkach przerzucając się dwuznacznościami i opiniami pełnymi powagi. Dawno nie spotkała na swej drodze czarodzieja, który dościgałby ją w konwersacji, obdarzając ją przy tym szacunkiem, respektując ustawione granice i potrafiąc się przy tym wszystkim bawić konwencją. Zamierzała więc skorzystać z Oyvinda, na tyle, na ile pozwolą weselne okoliczności oraz jej nastrój, ciągle rozpięty między melancholią, ekscytacją i zadumą. - Nikt nie powiedział, że droga ku świetlanej przyszłości będzie łatwa, lecz nawet w największych trudnościach warto odnaleźć coś, co daje ci przyjemność - ostatnie słowo wypowiedziała melodyjnie, niemal zmysłowo, pozwalając sobie na przypomnienie tego, co piękne i rozkoszne. Krew, agonia, zniszczenie; tak, pokochała je z czasem, wygłodniała wrażeń i bodźców. Tego wieczoru musiała zadowolić się kulturalniejszymi rozrywkami, nie narzekała jednak, alkohol mile wibrował w głowie, a czary hojnych przodków państwa młodych miały zapewnić spełnienie marzeń. Tych wielkich i tych małych; przywiązywała karteczkę do jednej z gałązek ostrożnie, tak, by tasiemka nie zerwała się w ferworze zabawy, wyrównała jej brzegi i rzuciła drzewku szczęścia ostatnie spojrzenie, później skupiając je wyłącznie na rudowłosym mężczyźnie. - Czekam więc z niecierliwością na wieści o spełnionym marzeniu - zgodziła się, nie próbując dociekać, czy mowiąc o pięknym towarzystwie miał na myśli tylko ją, czy też resztę kobiecej reprezentacji, krążącej wokół nich w równie eleganckim tańcu. I on miał się stać ich udziałem, uśmiechnęła się ponownie, pozwalając mężczyźnie poprowadzić się w stronę parkietu.- Oczywiście, panie Borgin. I bawmy się tak, jakby przyszłości, o której rozmawialiśmy, miałoby nigdy nie być - odpowiedziała miękko, prawie kusząco, przyjmując jego dłoń, czując drugą, ciepłą, męską, obejmującą ją w talii. Dawno nie tańczyła, nie tak publicznie, nie z innym mężczyzną, lecz przecież nie zapomniała kroków, pozwalając ponieść się muzyce i pewnemu prowadzeniu nowego przyjaciela.
| ztx2
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire :: Pałac Zimowy