Wydarzenia


Ekipa forum
Mała osada
AutorWiadomość
Mała osada [odnośnik]17.06.22 18:22
First topic message reminder :

Mała osada

Osada nie jest duża - ot kompleks kilkunastu domostw, jednej piekarni i zakładu krawieckiego, mieszczący się na obrzeżach hrabstwa. Wzdłuż ciągnie się brukowana uliczka o dość śliskiej nawierzchni, pełna nierówności i wyboistości, obok płynie także strumyk - most łączący dwie ulice jest miejscem spotkań mieszkańców. Kamienne domy stoją tutaj od wielu lat, są zamieszkiwane przez wielopokoleniowe rodziny. To prosta społeczność, która głównie poświęca się pracy w swoich domach, ogrodach i pobliskich lokalach. Wielu, aby zarobić na życie, wybrało pracę w większych miastach lub fabrykach. Dość osobliwe miejsce, gdzie ludzie raczej nie udzielają się w życiu większych społeczności i cenią sobie prywatność, choć nie brak tutaj życzliwości i chęci niesienia pomocy.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Mała osada - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Mała osada [odnośnik]26.03.23 11:26
Łatwo było mu ignorować istnienie brata, kiedy miał co ignorować. Listy, wspomnienia, przelotne myśli, nawet jego obecność w tych nielicznych spotkaniach na które dał się wyciągnąć i na których się pojawił. Odtrącał go raz po raz, coraz skuteczniej, aż na początku lipca sięgnął po najcięższe działa, w końcu jego taktyka odniosła sukces, Hector zniknął z jego życia. Nie pisał, nie odzywał się, Victor miał nawet wrażenie, jakby ta cała pojebana więź (w którą rzecz jasna nie wierzył, prawda) uległa zmianie albo w ogóle zniknęła.
Po jakimś czasie okazało się jednak, że kiedy nie było już kogo ignorować i listów, które mógłby cisnąć do kominka, pustka zaczynała robić się dziwnie irytująca, prawie nieznośna. Tak długo go od siebie odpychał, że chyba uwierzył gdzieś po drodze w to, że Hector nigdy się nie odczepi, że tak już zostanie po wsze czasy. Wraz z przeciągłym milczeniem naszła go pewna niewygodna myśl, może bardziej wspomnienie, które kojarzyło mu się z jakąś książką. Autor ogłosił tam, że: “Ludzie, którzy nie potrzebują innych ludzi, potrzebują innych ludzi, by im okazywać, że są ludźmi, którzy nie potrzebują innych ludzi”. Cytat, choć pokrętny i zdecydowanie sarkastyczny, opisywał doskonale to, jak czuł się Victor od tygodnia.
Widok brata pod rodzinną ruderą budził w nim sprzeczne emocje. Z jednej strony absolutnie nie miał ochoty go oglądać i nie obraziłby się, gdyby ten się ostentacyjnie deportował, dobitnie ukazując, że wszystkie więzy są w istocie przerwane, ale z drugiej strony… z drugiej strony było coś irytująco kojącego w tym spotkaniu i Victor nienawidził się za samą myśl, że faktycznie mu go brakowało. Irytujących listów o chuj wie czym, prób zbliżenia się, odbudowania relacji.
A z trzeciej strony był tylko niepokój, bo Hector nie zachowywał się tak, jak zwykle. Zniknęły próby tłumaczeń, zniknęło typowe dla niego zachowanie, zniknął nawet mędrkujący ton jaśnie-pana-magipsychiatry za który każdorazowo miał ochotę wybić mu zęby. Była obojętność; dziwna, zimna, podszyta cieniem strachu przemykającym w błękitnych oczach brata. Czego się bał? Jego? I bardzo, kurwa, dobrze.
Obrzucił go uważnym, ale nieprzyjemnym spojrzeniem, kiedy Hector uznał, że nie będzie mu się tłumaczył i w pewien pokrętny sposób ta postawa, to zrezygnowanie, ta obojętność, skojarzyły mu się z Hectorem z przeszłości. Z tym obrazkiem, który spotkał na Pokątnej, kiedy wpadł na jaśnie pana Vale i jego chujową małżonkę. Nie znał się na tych wszystkich magipsychiatrycznych gównodiagnozach, ale potrafił stwierdzić, kiedy Hector stacza się w otchłań.
Gówno prawda ― mruknął; sufit w jebanym szpitalu musiał być gorszy, chociażby z założenia, że był to… szpital. Miejsce pełne jebanych uzdrowicieli. Hector - zgodnie z przewidywaniami - nie podjął słownej przepychanki i po prostu odszedł, zostawiając go przed domem. Victor powoli, z ociąganiem opuścił różdżkę, ale jeszcze jej nie schował, wyrobione nawyki na Nokturnie kazały mu ją trzymać w pogotowiu, spodziewać się absolutnie najgorszego, nawet po własnym bracie.
Albo może szczególnie po nim? Victor przechylił nieznacznie głowę w bok, przeciągnął spojrzeniem po ruderze i skrzywił się, kiedy dotarło do niego, że nie jest w stanie tak po prostu sobie pójść. Że coś, jakaś chujowa siła, dziwka fortuna, czy inne gówno, każe mu iść za bliźniakiem.
Choć był zaniepokojony jego stanem, nie dał nic po sobie poznać. Przywdział na twarz krzywy półuśmiech i po prostu zabawił się w jego cień. Ostentacyjnie powoli wkroczył za nim do domu, skierował kroki w stronę skrzypiących upiornie schodów. Po chuj na nie właził, skoro mógłby się teleportować na górę? Dom chyba nie był obłożony żadnymi blokadami w tym zakresie, nie musiał się wspinać po tych jebanych schodach. Chciał sobie coś udowodnić?
Victor oparł się barkiem o ścianę tuż u podnóża schodów, przybrał niedbałą, pełną niewymuszonej nonszalancji pozę i obserwował wspinaczkę brata w milczeniu pełnym dezaprobaty. Mało mu wrażeń? Chciał sobie rozpierdolić drugą nogę? Już nawet otworzył usta, żeby kąśliwie skomentować jego ośli upór, kiedy ciszę przecięło upiorne wycie, momentalnie wprawiając Victora w stan podwyższonej gotowości. Mimowolnie spiął barki, poderwał spojrzenie w stronę szczytu schodów i zastanowił się nad tym, jaka jest szansa na to by w ruderze legowisko zrobił sobie jakiś pojeb, amator księżyca w pełni i nie tylko. Spotkał już likantropów, którzy całkiem płynnie opanowali oba stany świadomości, spotkał też takich, którzy woleli dziczeć w wilczej formie, tylko okazjonalnie przyjmując ludzki kształt. Jakie były szanse na to, że to właśnie taki przypadek? Jakie były szanse na to, że to po prostu zabiedzony kundel moszczący sobie posłanie w starym materacu?
Nawet nie zauważył, kiedy wspiął się na schody; żwawo, szybko, płynnie mijając Hectora.
Spierdalaj na dół ― rzucił mu tylko przez ramię, bezwiednie odtwarzając jedną ze scen dalekiej przeszłości. Wtedy, kiedy przychodziło mu bronić któregoś z nich, czy to matki, czy jego, czy siostry, też kazał innym trzymać się z tyłu. Może był wtedy łagodniejszy, używał bardziej wyszukanego słownictwa, ale przekaz ― mimo lat ― nie uległ żadnej zmianie.
Kiedy stanął na szczycie schodów, wycie przeszło w skomlenie przerywane okazjonalnym warkotem, jakby zwierzak ― czymkolwiek był ― nie do końca wiedział, co właściwie ma teraz ze sobą zrobić.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Mała osada [odnośnik]18.04.23 16:57
Cisza, która trwała pomiędzy nimi tylko i aż dziesięć dni, zdawała się inna niż kiedykolwiek wcześniej. Prawdziwie pusta. To nie był pierwszy raz, kiedy usiłowali się ignorować, obydwaj. Victor robił to całe dorosłe życie, ale i Hector postanowił demonstracyjnie się do niego nie odzywać po donosie do ojca na romans z Valerie, po tamtej zdradzie. Tyle, że tamto milczenie smakowało inaczej - było demonstracyjną i trochę szczeniacką złością, niezgodą na przyśpieszony ślub. Szokiem, że ojciec postanowił najpierw ożenić jego, kalekę, a nie jego silnego i zdrowego brata. (Czy Beatrice też była tym rozczarowana? Widział jak patrzyła na Victora tam, na Pokątnej, czy to dlatego poszła z nim do la.... Nie, miał o tym nie myśleć). Nigdy nie było głuche, Hector postarał się aby Victor czuł jego złość.
Z perspektywy czasu tamta zdrada wydawała się młodzieńczym impulsem, już się nawet nie gniewał. A jedyną konsekwencję tamtych wydarzeń, nielubianą żonę, Victor wyeliminował. Hector zastanawiał się przez kilkanaście sekund, czy to jakaś opóźniona rekompensata, ale potem skutecznie sprowokował brata i padł ofiarą własnej broni i usłyszał słowa, od których nie było już ucieczki.
Niewygodny ciężar, kamień u nogi, zawsze.
Nie był w stanie się nawet złościć. Tylko bać, że coś naprawdę między nimi umarło i skończyło się raz na zawsze, a że strach zastępował od dzieciństwa pustką - to pozostała tylko głucha cisza.
Cisza, którą próbował wypełnić przekroczeniem dwóch tabu: rozpytywaniem o Victora (wbrew opinii jaką mógł mieć o nim brat, wcześniej tego nie robił, próbując uszanować jego prywatność - a i Vic...tor nie dawał mu powodów do niepokoju, odpisując na listy. Czasami z opóźnieniem, czasami wolno, ale ilekroć Hector się naprawdę martwił - szybko) i wizytą w rodzinnym domu.
Nie spodziewał się go tutaj spotkać, naprawdę. A jeśli miał nadzieję, to starannie ją wyparł. A może jednak się spodziewał? Widział uważne spojrzenie, odpyskował prędko, że nie będzie się tłumaczył, poczuł irracjonalne poczucie winy, irracjonalny strach.
Ilekroć robił coś niechcący, żadne tłumaczenia nie pomagały. Ojciec zawsze potrafił im wmówić, że wszystko było ich winą, świadomym złem. Vic przekonał się zresztą o tym na własnej skórze, ale choć Hector unikał pasa, to nie było przecież ucieczki od rodzicielskich słów i wymagań. Każda pomyłka urastała do rangi zbrodni, każde tłumaczenie spotykało się z zimnym niedowierzaniem, każdy błąd był obarczony ciężarem odpowiedzialności i kary. Zatłuczeniem konia, siniakami brata. Po śmierci matki usłyszał od prawdziwego winowajcy jej choroby, że nie potrafił jej uzdrowić i podświadomie zaczął się bać, że brat podziela zdanie ojca.
Ale nigdy nie bał się Victora świadomie, n i g d y.
Tyle, że Victor nigdy świadomie go nie skrzywdził - nigdy przed ich ostatnim spotkaniem. Kilka dni próbował go usprawiedliwiać tym, że nie mógł przewidzieć wpływu komety i pogody na złamaną nogę - ale nie był już naiwnym dzieckiem i wiedział, że brat wiedział co zrobić i co powiedzieć by naprawdę bolało.
Na zadawaniu bólu znali się obydwoje.
Wychowali się w końcu w domu prawdziwego znawcy.
-W szpitalu nie było ojca. - odpowiedział bezbarwnie na lekceważące "gówno prawda", choć nie wiedział czemu właściwie wchodzi z bratem w dyskusję. Ani po co przywołuje jego upiora, znów stawia ducha pomiędzy nimi.
Nie, ojciec zjawił się tu sam. Był w tym domu. Umarł na tych schodach. Albo pod nimi. Ile umierał? Sprzątając, próbował to ocenić, ale nie był w stanie. Może mógłby spytać brata, ale gardło miał ściśnięte.
Schody wydawały się równie wysokie jak w dzieciństwie, choć przecież był już dorosły. To idiotyczne.
Może w tym domu nigdy nie był dorosły, nie tak naprawdę, bo nawet nie pomyślał o możliwości teleportowania się na górę. Gdy tutaj mieszkał, nie potrafił jeszcze przecież czarować. Może mógł ćwiczyć magię i teleportację w wakacje, ale jakoś bał się o to prosić rodziców.
Zresztą, nawet gdyby o tym pomyślał, to nie miałby zamiaru upokorzyć się aż tak przy bracie. Wejdzie po tych pieprzonych schodach, na jego oczach, nawet wolno, nawet słysząc jego kroki i praktycznie czując jego oddech za plecami. Ścisnął mocniej laskę, bo Vic doskonale wiedział jak go zestresować - choć ta cała gra wydawała się szczeniacka i niepasująca do dorosłych ludzi, którzy postanowili się ignorować.
Miał tylko nadzieję, że Vic go ostentacyjnie nie wyminie.
Zaskoczony gwałtownym dźwiękiem, zatrzymał się - a Vic go wyminął, oczywiście.
Tyle, że bez złośliwości. Tak jak dawniej. (Nie, nie powinien myśleć o tym, co dawniej)
-Nie - zostawię cię, ale brat już był na górze, oczywiście. Zostało tylko kilka stopni.
Zacisnął zęby i przyśpieszył, nogę przeszył paroksyzm bólu, ale nie skrzywi się, nie może.
Nie w tym domu, w tym domu nie mogli okazywać słabości ani bólu, jako dziecko nie mógł nawet płakać.
-To brzmi jak pies... - zauważył, znajdując się za plecami Victora. Nigdy nie słyszał wilkołaka, a zawieszając na moment psychoanalizowanie brata - zapomniał o tym, z czym jemu mogło się to skojarzyć.
I wtedy, przez uchylone drzwi, dojrzał kontury dwóch futrzastych sylwetek, jednej znacznie większej, a drugiej wyglądającej jak... niuchacz? Albo szop? Nie potrafił tego ocenić, ale niedawno musiał uśpić na Pokątnej niuchacza.
-Animal somni. - zareagował instynktownie, celując w mniejsze i chyba bardziej agresywne zwierzę - wiedząc, że Victor zajmie się tym większym, tym psem, jak zawsze.
Zawsze miał zresztą rękę do psów.

Skupiony na zaklęciu, nie zauważył jeszcze, że w pustej ramie w korytarzu pojawiła się upiornie znajoma postać - na razie z drwiącym uśmiechem i ze słowami powitania dopiero formujących się na namalowanych ustach.





We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Mała osada [odnośnik]18.04.23 16:57
The member 'Hector Vale' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 82
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Mała osada - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Mała osada [odnośnik]21.04.23 18:34
Wiedział, że przegiął.
I nic nie mogło wykorzenić z niego przekonania, że zrobił dobrze. Że w końcu udało mu się odsunąć od siebie brata, jego głupie listy, próby odbudowania relacji, całą tę otoczkę, popierdoloną więź, którą ubzdurał sobie Hector. Wiedział, że przegiął; wiedział, że dostał to czego chciał i że to w gruncie rzeczy dobra decyzja. I wiedział też, że w tym względzie nie był tak do końca szczery, ani z nim, ani ze samym sobą. Wygodnie wyparł jednak tę myśl, uznał, że nie istnieje, skupił się na tym, co nie wymagało od niego analizy własnych uczuć ― tych podobno nie posiadał, przynajmniej nie względem rodziny.
Rzeczywistość szybko zrewidowała jego postawę, obudziła sumienie. Mimo tego, że powinien ― i jakaś część niego chciała ― odejść, to zrobił na odwrót, podążył śladem brata, trzymał się w miarę blisko, pozorując coś na kształt dobrego humoru, lekkiej złośliwości, która zdawała się znaczyć momentami ich relację i nadawać jej charakteru. Nie miał zielonego pojęcia co Hector chce udowodnić i komu, ale wspinaczkę na piętro uważał za głupi pomysł; podobnie zresztą, jak samą wizytę. Żadne z nich nie powinno tu wracać, bo budynek wciąż był przesiąknięty echem ostatnich słów ojca, słabą wonią matczynych perfum i zdecydowanie zbyt wieloma wspomnieniami, które raz po raz zamieniały się w nocne koszmary. Te, chociażby w przypadku Victora, lubiły dawać o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach; po zleceniach, po moralnie trudnych momentach.
Przez dłuższą chwilę zawiesił spojrzenie na lekko wybitej desce u podnóża schodów. Victor zapamiętał ją całkiem dobrze, bo to właśnie w tym miejscu spoczęła głowa ojca tuż po tym, jak sam osobiście zepchnął go z piętra. Wspomnienie plam krwi nieomal przesączyło się z powrotem do rzeczywistości ― oczyma wyobraźni widział karmazyn rozpływający się po ciemnych deskach, wdzierający się w wąskie szczeliny, spływający gdzieś dalej, głębiej, może nawet do samej piwnicy.
Mrugnął w którymś momencie, odegnał od siebie tamto wspomnienie. Nie lubił do niego wracać. W zasadzie do niczego nie lubił, nie był typem rozpamiętującym przeszłość; nie było w niej nic, co byłoby warte tych powrotów, warte czasu i energii. Zdecydowanie prościej i lepiej było zająć się tym, co tu i teraz.
Ściągnął mocno brwi, wycie było podejrzane, dziwne, a on ― wskutek budowanej od dłuższego czasu paranoi ― z miejsca założył najgorsze możliwe rozwiązanie. To, co stało się zaraz potem było automatycznym odruchem, nie myślał nad tym, nie analizował. Dał się porwać chwili i kiedy tylko stanął na szczycie schodów ― pożałował. Powinien go tu kurwa zostawić; wilkołak, pies, czy inne gówno, to nie był jego interes. Hector też nim nie był.
Powinien stąd spierdalać, a nie bawić się w jebanego bohatera. Nie był już tamtym szczylem sprzed lat.
Nie ruszaj się ― mruknął tuż po tym, jak bliźniak uśpił to mniejsze zwierzę. Sam przykucnął ostrożnie, płynnym ruchem sięgnął po różdżkę. ― Lumos.
Srebrne, mdłe światło rozlało się po pomieszczeniu, rozpędziło długie cienie. Drobiny kurzu zawirowały w powietrzu, teraz doskonale widoczne; pokryte prześcieradłami stare meble nabrały znajomych kształtów. Tuż obok jednego z nich ― to kiedyś był chyba fotel ― leżał powalony zaklęciem, najeżony szop. Kawałek dalej, wciśnięty w szparę pomiędzy poszarpaną kanapą, a dużą, sfatygowaną szafą, był pies. Rozczochrany, przeraźliwie chudy, z zapadniętymi w głąb czaszki ślepiami. Sierść miał szarą, mocno skłębioną, a gdzieniegdzie dało się zobaczyć płaty poszarzałej, łysej skóry. Zwierzak trząsł się, na przemian jeżył sierść na karku, warcząc zajadle i skomlał, jakby nie do końca pewien tego, co powinien teraz zrobić. Victorowi wydawało się, że jest po prostu tak samo zaskoczony nagłym towarzystwem, co oni.
Znając język psiego ciała, mógł z niego wyczytać parę wskazówek i zastosować podobne zabiegi u siebie. Odwrócił się do psa bokiem, zerkał tylko kątem oka w jego stronę i oblizał nos. Pies podczołgał się nieco bliżej, ogon obił się raz czy dwa o deski, wzbijając kolejne kłęby kurzu.
Odwróć się bokiem ― mruknął do brata ― i nie patrz na niego. Psy odbierają to jak rzucenie wyzwania.
Chwilę trwali w bezruchu, a Victor rejestrował kolejne niewerbalne znaki podsunięte przez psa. Zauważył, jak poluzował mięśnie i powoli podniósł szpiczaste uszy do pionu. Ogon wciąż poruszał się dość wolno, ospale, ale z sylwetki zniknął ten pełen napięcia rys, gotowość do ataku lub ucieczki. Wyglądało na to, że kundel swoje już w życiu przeszedł i po prostu nie chciał kłopotów.
Raczej się nie rzuci ― zawyrokował w końcu i podniósł się powoli, ostrożnie, nadal zerkając na psa jedynie okazjonalnie. Ten momentalnie przyłożył łeb do ziemi i zaczął go czujnie obserwować, prezentował klasyczny przykład pełnego skupienia.
― Oto i oni ― odezwał się niespodziewanie trzeci głos, dochodzący z korytarza. Boleśnie znajomy i pełen niewysłowionej drwiny ― moi spadkobiercy. Bezużyteczna kaleka i bezpański kundel.
Victor mimowolnie spiął barki; pies błyskawicznie zareagował na zmianę w mowie jego ciała i na powrót sam się zjeżył. Głuchy warkot potoczył się po pomieszczeniu, rozlał po pogrążonym w ciszy domu, w końcu splótł ze świstem wiatru. Zanosiło się na burzę.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Mała osada [odnośnik]21.04.23 21:28
Celując w szopa, wciąż czuł znajomy, kłujący stres - nie tylko z powodu potencjalnie agresywnego zwierzęcia. Tak samo zestresowany był na schodach, mozolnie idąc w górę pod ostrzałem spojrzenia brata; podobny stres towarzyszył mu gdy uczył się jeździć konno i gdy nie radził sobie w szkole z wyczarowaniem dostatecznie silnych tarcz. Nie znosił dziedzin i aktywności, w których czuł się niepewnie, nadciągającego smaku upokorzenia, kąśliwych komentarzy ojca i śmiechu innych dzieci. A choć ostatnio, po spotkaniu tamtego dementora, zmotywował się na nowo do ćwiczenia obrony przed czarną magią, choć ostatnio uśpił nawet niuchacza, to Animal Somni sprawiał mu w szkole niemałe trudności.
Tym razem zaklęcie pomknęło jednak do celu pewnie i prędko, że aż uniósł z satysfakcją brwi i odruchowo zerknął w stronę Victora, jakby chciał się pochwalić jak w dzieciństwie, udałosięwidziałeś? Brat patrzył jednak naprzód, przypominając Hectorowi o narosłej pomiędzy nimi barierze. I może o tym, że nadal miał go za dziecko. "Nie ruszaj się" było praktyczną i rozsądną w tej sytuacji radą, ale tutaj, w zimnych ścianach domu na wzgórzu, kojarzyło się z tym, co Hector robił przez całe dzieciństwo, w czym doszedł do bolesnej perfekcji. Nie ruszaj się, nie zwracaj na siebie uwagi, nic nie mów, ani się waż płakać, uważaj na siebie, nie prowokuj go - część z tych lekcji wpoiła mu matka, do większości doszedł sam, część starał się przekazać bratu, ale Victor zawsze mu się odcinał, zawsze próbował walczyć, nigdy nie doszedł do podobnej perfekcji w nieistnieniu jak jego bliźniak.
Może dlatego, że był silny i miał dwie nogi, że walka lub ucieczka zawsze były dla niego dostępnymi opcjami.
Nie odpowiedział - w dawnych czasach milczenie byłoby wystarczającą odpowiedzią, ale nie miał pojęcia czy Vic (pardon, Victor) nadal potrafił to wychwycić - tylko spełnił polecenie. Odwrócił się w bok, zastygł w bezruchu, ale ostatniego życzenia brata nie był w stanie spełnić. Może mógłby patrzeć w ścianę i przezornie nie patrzył w oczy psa, ale nie mógł oderwać wzroku od bliźniaka i kundla. Patrzył na nich kątem oka, bezskutecznie próbując pogodzić ostatnie wspomnienia - bolesną rozmowę i to, czego dowiedział się o Victorze od przyjaciółki (czego nie powinien się dowiedzieć - brat zacierał ślady przed całym społeczeństwem doskonale i nie mógł przecież wiedzieć, że jedyny mogący udzielić klarownych informacji kontakt zadłuży się u Hectora w sprawach życia i śmierci, głównie śmierci. Właściwie, była w tym jakaś poetycka ironia) - z czułością, z jaką bliźniak podchodził teraz do przestraszonego zwierzęcia, ze wspomnieniami z dzieciństwa, z zabawami z psami myśliwskimi, które w końcu zniknęły w podobnych okolicznościach jak Melancholy.
"Raczej się nie rzuci?" - uniósł lekko brew. Gdyby Vic chciał po prostu ochronić ich przed zabiedzonym kundlem, rzuciłby kolejne Animal Somni. Wybrał uważną, czasochłonną i bardziej ryzykowną opcję, wymagającą cierpliwości. Może na ludziach już mu nie zależało, ale przy tym zabiedzonym zwierzęciu zachowywał się zupełnie jak dawniej.
Przypomniała mu się Leta, zachwalająca korzyści z posiadania zwierząt dla małych chłopców. Od kategorycznej rozmowy z siostrą, zastanawiał się czy dla Orestesa lepsze będzie towarzystwo kota, czy psa, czy może królika.
Odpowiedź nasuwała się sama, ale nie w sprawie Orestesa.
-Zdechnie tu, skoro ledwo radził sobie z szopem. - zawyrokował cicho, wymownie zawieszając głos. Wokół była pustka i las i może wilki - a jeśli pies chciał znaleźć w tym domu lub innych opuszczonych chatach coś do jedzenia, to jego wychudzona sylwetka świadczyła o tym, że bezskutecznie. Pies był słaby.
Nikt i nic słabego nie przetrwa na tych wzgórzach, w tym cholernym domu. - myśl ścisnęła go za gardło, ignorując wcześniejsze polecenie odwrócił głowę, by utkwić smutne spojrzenie w plecach brata.
Obydwaj byli w tym domu słabi, każdy na swój sposób. Kiedyś Hector tego nie dostrzegał, kiedyś Vic zdawał mu się nieustraszonym bohaterem, odważnym herosem z czytanych mitów. Zawsze ich bronił, zawsze wiedział co robić.
Potem dotarło do niego, że wcale nie zawsze wiedział co robić. Byli przecież tylko dziećmi. Dopiero z perspektywy lat rozumiał strach i poczucie winy w oczach brata po pobiciu tamtego chłopca - uczucia, których on sam wtedy nie doświadczył. Dopiero z perspektywy lat pamiętał, że to on - on, on, on - podpowiadał Victorowi jak zacierać ślady, rozpraszał go w trudnych chwilach byleby nie czuł się źle, błagał o to by odpuścił niektóre utarczki z ojcem i zaczekał na lepszy moment.
I zaczekał, a Hector po nim posprzątał.
Może nie tylko ojciec zabił coś w tamtym wrażliwym i odważnym chłopcu, który chciał tylko, żeby było dobrze, który czuł kiedyś i poczucie winy i poczucie powinności i gniew motywujący do działania - podczas gdy jego bliźniak chciał tylko przetrwać, w obliczu strachu nieruchomiał, empatii nauczył się z książek, a gniew spychał na bok by po latach wyładować go na dziwkach.
Niewygodny ciężar, kamień u nogi. Może Victorowi faktycznie byłoby bez niego lepiej. Kiedyś czytał obsesyjnie medyczne traktaty o bliźniętach, szczególnie tych pożerających się nawzajem w łonie matki lub tych, które nie były w stanie samodzielnie przetrwać. Kiedyś - właściwie do dzisiaj - sądził, że jest tym słabszym bliźniakiem, ale teraz miał własny biznes i syna (i do niedawna żonę), a Victor nie miał nikogo.
Może gdyby Vic przyszedł na świat samemu, byłby pełniejszy. Szczęśliwszy.
-Co z nim zrobisz? - zmusił się do dokończenia, choć zimna gula ściskała mu gardło, niosąc za sobą czarne myśli - podobnie duszące jak rok temu na Pokątnej, jak na początku małżeństwa, choć przecież czuł się już dobrze.
Doprowadzi przynajmniej do końca sprawę psa, chcąc by jego pytanie nasunęło Victorowi dwie opcje: kundla należało dobić albo stąd zabrać.
I w głębi duszy wierzył, że jego bliźniak wciąż nie jest zdolny do tej pierwszej opcji.
Otworzył usta, zastanawiając się jak ubrać w znośne dla Victora słowa przekaz: mógłbym opłacić magiweterynarza (najlepiej usuwając słowo magiweterynarz), ale wtem głos zimny jak lód przeciął bezpieczną ciszę.
Poderwał głowę, szerokimi ze strachu oczyma wpatrując się w portret, który pojawił się nagle na tle greckiego krajobrazu - ojciec musiał krążyć między ramami (co innego miał w tym domu do robienia) i znów zdołał ich zaskoczyć, a on znów stracił czujność, choć przecież był bezużytecznym kaleką i jedyne co mógłby zrobić to po chociaż czuwać.
Wzdrygnął się, obejrzał na brata, dostrzegł spięte barki. Nie wiedział, co czuje teraz Victor, ale i tak się zaniepokoił. I zezłościł. Na własny strach, na upiora wciąż obecnego w ich życiu, na własne kalectwo - choć słowa portretu go nie dotknęły, bo słyszał je przez całe życie i stokroć bardziej bolało usłyszenie tego samego od Victora.
Stuknęła laska, a Hector postąpił krok w bok, by znaleźć się pomiędzy obrazem, a Victorem (i psem), by po raz pierwszy w życiu odgrodzić ich od siebie.
Za plecami miał potencjalnie agresywne zwierzę i człowieka, który miał na rękach krew jego ojca i jego żony, ale zagrożenia i tak upatrywał w martwym fragmencie płótna - od którego nie odrywał czujnego i roziskrzonego wzroku. Twarz ojca była jeszcze młoda, pewnie czterdziestokilkuletnia - po raz pierwszy mógł się do niego zwrócić prawie jak rówieśnik, a nie jak dziecko, ale i tak w głowie miał pustkę.
-Przestań. - miało to zabrzmieć równie zimno i stanowczo, ale głos lekko mu drgnął, ku własnemu rozczarowaniu usłyszał w swoim tonie gniew, a "gniew jest słabością, emocje są słabością, przegrywa się nimi argumenty" (mówił mu zawsze ojciec, ale uwierzył w to tak mocno, że wziął to przekonanie za własne). -Nawet po śmierci się od niego nie odpieprzysz? - popełnił kolejny grzech oratorski, dodając pytanie retoryczne zbyt pochopnie, zbyt wulgarnie. -Nie jesteśmy twoimi spadkobiercami, zostawiłeś nam tylko - traumy i niezamężne siostry i chaos i nagłą odpowiedzialność -tą ruderę - ojciec zawsze kochał ten dom -schody do posprzątania i bezwartościowy obraz - wszystko, co wartościowe już stąd zabrał, a choć grecki pejzaż wydawał się małym chłopcom uroczy, to był po prostu podróbką, kiczem. Sztuczną idyllą, w którą wtargnął teraz w dodatku portret, który powinien wisieć w zamkniętej sypialni zamiast snuć się po korytarzach. -Diffindo! - wyrecytował na jednym wydechu i nawet nie wiedział kiedy podniósł rękę, by wyładować emocje z ostatnich dni na pieprzonym płótnie. Do Wenus już nie chodził, ale niektóre impulsy się nie zmieniały.



We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Mała osada [odnośnik]21.04.23 21:28
The member 'Hector Vale' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 71
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Mała osada - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Mała osada [odnośnik]23.04.23 13:35
Prawdą było to, że do zwierząt miał więcej cierpliwości i jakiejkolwiek empatii niż względem ludzi. Gdyby kundel jednak nie rokował w żaden sposób ― po prostu by się go pozbył. Sumiennie i skutecznie pracował na swój brak sumienia, na bezduszność i wszechogarniającą znieczulicę, nie wahał się w momentach odbierania komuś życia, nie wahał się, kiedy zadawał drugiej osobie ból. Nie wahał się też przed ustrzeleniem zwierzyny, nie lamentował nad żadnym stworzeniem, które weszło mu w drogę w złym miejscu i o złym czasie.
Momenty w których wychodził z niego ten dawny Victor, pogrzebany na Nokturnie szczeniak, były nieliczne i krótkie. Nie pozwalał sobie na podobne odruchy w otoczeniu koleżków z Familii i kiedy tylko był ich świadom ― od razu je eliminował. Uważał, że całkowita bezduszność jest tym czego mu właśnie potrzeba, że tylko tak będzie w stanie osiągnąć upragniony święty spokój i nie przejmować się nikim i niczym. Że tylko tak będzie w stanie kiedyś podnieść rękę na tych, którzy w jakiś sposób wciąż byli dla niego cenni.
Póki co ― wciąż unikał tej myśli, wciąż nie chciał myśleć o tym, co będzie, kiedy ktoś zapragnie wykorzystać jego bezlitosną skuteczność by wyeliminować osobę do której się przywiązał. Miał przyjaciół i wrogów po obu stronach barykady, starał się być najbardziej neutralnym skurwysynem na świecie, ale ta bezstronność zaczynała go kosztować coraz więcej i więcej. Nie wyobrażał sobie życia poza Nokturnem, nie teraz, ale z Londynem wiązał się oczywisty wpływ Rycerzy. Nie wierzył w postulaty o zgubnym wpływie mugoli na świat czarodziejów, prawdę mówiąc ― miał to w dupie. Jeśli jednak święty spokój i upragnioną samotność miał znaleźć w po tej stronie barykady…
Mhm ― mruknął, gwałtownie wyrwany ze swoich ponurych rozważań. Obrzucił kundla jeszcze jednym, uważnym spojrzeniem, a w jego myśli wkradł się kretyński pomysł przygarnięcia zwierzaka. Zawsze miał rękę do psów, ponadto kiedyś nawet się nad tym zastanawiał ― ostatecznie jednak wygrał brak czasu i pragmatyzm. Nie miał wtedy czasu ani możliwości żeby niańczyć kogokolwiek poza sobą samym, ale teraz…
Nie wiem. Może go dobiję, może go zabiorę. Chuj wie ― westchnął cierpiętniczo, ciężko, i podniósł się z kucek; spojrzenie ciemnych psich ślepi podążyło za nim jak zaczarowane. Victora nie dręczyły rozważania dotyczące tego co było, nie prowadził w głowie żadnej pojebanej analizy, więc skupił się głównie na otoczeniu, na tym, co dzieje się tu i teraz.
A tu i teraz zaatakowało ich ojcowskie widmo, głos, którego nie słyszał już od tak dawna, ale wciąż tak samo irytujący, wciąż tak samo podnoszący ciśnienie. Odruchowo zacisnął dłonie ― jedną w pięść, drugą oplótł ciasno rączkę różdżki ― mimowolnie spiął ciało, jakby szykował się na cios albo szarpaninę. Stare odruchy trudno było wykorzenić, a tych przecież nigdy się nie pozbył. W pewien sposób utrwaliły się nawet bardziej ― na Nokturnie trzeba było spodziewać się wszystkiego, być gotowym do prania się po mordach w przeciągu sekund.
Spojrzał na obraz spod byka, wrogo, bez cienia szacunku, którego ojciec bezwzględnie od nich wymagał i już-już miał mu powiedzieć, żeby spierdalał zanim go wykroi z tej ramy, ale wtedy nieoczekiwanie wtrącił się Hector, stanął między nim, a obrazem. To było chyba nawet bardziej zaskakujące niż wskrzeszenie widma przeszłości, Victor aż uniósł brwi w geście zdziwienia, ale szybko odzyskał rezon, nie dał się zbić z tropu na długo, choć musiał przyznać, że przekleństwa w wykonaniu jego brata brzmiały co najmniej niecodziennie.
Atak, jawny sprzeciw ze strony chłopca, który próbował nie istnieć, był dla ojca chyba zbyt dużym szokiem, bo nie zdołał wydusić z siebie nic sensownego, nim pomknęło w jego stronę zaklęcie. Płótno rozerwało się z pustym trzaskiem, namalowany krajobraz pękł wraz z materiałem, a ojciec uciekł do kolejnej ramy, do innego obrazu. Victor uśmiechnął się lisio, nieprzyjemnie, czując jak narasta w nim instynkt łowcy.
Nono ― skomentował lekko, trochę zaczepnie, jakby nagły wybuch gniewu Hectora zdołał uczynić z niego kogoś z kim mógł się dogadać, nawiązać nić porozumienia. W tej jednej chwili brat przestał być dla niego tylko odległą figurą lubującą się magipsychiatrycznych sztuczkach i manipulacjach; figurą bez emocji, obłędnie stałą i permanentnie skrytą za fasadą mimowolnie przeprowadzanych analiz.
Zrównał się z Hectorem, po chwili namysłu schował różdżkę i wyciągnął krótki nóż myśliwski. Ostrze błysnęło w mdłym świetle dogasającego dnia, Victor z wprawą i właściwą sobie nonszalancją obrócił broń w dłoni.
Wygląda na to, że w końcu nauczyłeś się gryźć, zamiast tylko udawać ducha ― stwierdził i rozejrzał się powoli dookoła. Dom zatrzeszczał cicho, jakby w odpowiedzi; kolejne podmuchy silnego wiatru rozbiły się o ściany, gwałtem wdarły przez nieszczelne okna, świszcząc przy tym upiornie.
Victor za to uśmiechał się coraz szerzej. I coraz paskudniej.
Trzymaj różdżkę wysoko ― polecił, podchodząc do uszkodzonego obrazu, metodycznymi, pewnymi ruchami wycinając płótno z ramy ― wykroimy chuja z tej rudery i spalimy płótna.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Mała osada [odnośnik]27.04.23 23:45
-Mhm. - mruknął jak echo, udając, że mu wierzy. -Jak już się zdecydujesz... mam odwrócić wzrok? - zaproponował usłużnie, tak jakby wierzył, że brat go dobije. (Ciekawe, czy Victor pamiętał, że nie chciałby odwracać wzroku - że nawet gdy chciał, nie mógł go odwrócić, czy pamiętał jak mały Hector wpatrywał się w patroszone przez ojca upolowane zwierzęta, jak zahipnotyzowany. Nie mógł nawet odwrócić wzroku od katowanej Melancholy, choć bardzo chciał, a obraz zatłuczonych psów Victora miał w pamięci do dziś).
Przeczuwał, że wtedy Victor zrobi dokładnie odwrotnie - w końcu złapał już przynętę, całkowicie sam. Prawie by się uśmiechnął, ale wspomnienie sprzed tygodnia wystarczyło, by pohamować wesołość. Ciężar, kamień u nogi. Nigdy nie potrafił udawać przed bratem, ale Victor nieświadomie dał mu amunicję do pogarszania sobie humoru na zawołanie. Czym innym było udawanie przed światem. Gabinet magipsychiatryczny był własnym, prywatnym Nokturnem Hectora - miejscem, w którym nie mógł i nie chciał okazać żadnej słabości. Skrywał bezduszne odruchy za łagodnym uśmiechem, zawsze brzmiał na pewnego siebie, stworzył własny, prywatny mikrokosmos, w którym zawsze miał kontrolę i nikogo się nie bał. Obydwaj nosili własne maski, obydwaj wybrali fach, w którym te maski były niezbędne. Przed kilkoma tygodniami wolał nie myśleć o pracy Victora, ale widział pustkę w jego oczach i chyba musiał zacząć o tym myśleć.
A gdy już zaczął, nie mógł opędzić się od myśli, że któryś z nich wylądował w niewłaściwym miejscu. Tylko który?
Czasem myślał o tym, że gdyby Vic miał normalniejszego ojca i nie miał za brata kamienia u nogi, jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej, że byłby szczęśliwy i znalazł coś naprawdę swojego.
Czasem myślał też o tym, że gdyby nie słabość własnego ciała, gdyby nie kalectwo, gdyby nie tchórzostwo i widmo szaleństwa wywołanego tamtą cholerną klątwą - wtedy naprawdę mógłby iść z Victorem wszędzie, nawet w ogień, nawet w cienie półświatka i najprawdopodobniej by to zrobił.
Czasem myślał też o dwugłowym niemowlęciu, które widział w wielkim słoju w jednym z wędrownych cyrków. Wypytywał obwoźnego kramarza o te syjamskie bliźnięta, potem próbował nawet znaleźć fachowe, medyczne informacje o takich przypadkach. Mogły żyć tylko razem, umrzeć tylko razem, a jeśli próbowano by je rozdzielić - jedno musiało umrzeć.
Od tamtego słoja też nie mógł oderwać wzroku.
Ani od rozrywanego płótna. Ojciec znowu wszystko zepsuje, nawet ratunek dla tego biednego psa, o kolejnym dniu z życia swoich synów nie wspominając. Obejrzał się za siebie dopiero, gdy usłyszał głos Victora. Z pewnym niepokojem, jakby chciał sprawdzić, czy z bratem wszystko w porządku.
Ten, o dziwo, miał dobry humor. Hector nie poznawał tego po wilczym uśmiechu - wystarczyło podchwycić jego spojrzenie, a dziś już tak uparcie nim nie uciekał. Jeszcze raz zerknął na płótno i dopiero teraz dotarło do niego, co właściwie zrobił.
Uśmiechnął się blado, w jasnych oczach odbiło się coś na kształt triumfu.
-Uciekł. - stwierdził oczywiste, z pewnym niedowierzaniem. Nie spodziewał się tego, tak jak Victor zapewne nie spodziewał się zabić ojca na schodach. Zawsze stwarzał w końcu iluzję niepokonanego, zwycięstwo smakowało więc zaskakująco dobrze.
-Myślisz, że myśli, że damy za wygraną? - parsknął z rozbawieniem, bo akurat za wygraną nigdy nie dawali. Raz w życiu myślał, że brat dał za wygraną - gdy Vic zaczął się od niego oddalać - ale bliźniak uprzejmie wytłumaczył mu, że to było celowe, a zatem wszystko jasne. Spoważniał, słysząc coś, co chyba miało być komplementem - ale przypominało o czasach, których żałował. Nie potrafił ochronić Victora, matki, sióstr. Próbował, na swój sposób, próbował im pomóc nie istnieć, nie zwracać na siebie uwagi, próbował wyleczyć matkę, próbował znaleźć w książkach odpowiedź na szaleństwo ojca i strategię przebywania z tego rodzaju szaleńcami, ale w końcu dotarło do niego, że zło i przemoc nie są szaleństwem. Victor próbował w inny, skuteczniejszy sposób - i był za to karany.
-Duchów nie można zabić. Tak wtedy myślałem. - wyrwało mu się cicho, w głuchych słowach wybrzmiał cichy podtekst, smutne usprawiedliwienie. Słowa, których nie miał odwagi wypowiedzieć ani wtedy (jakie dziecko przyzna, że boi się o własne życie?) ani teraz: Ty zawsze gryzłeś, ale widziałem, co ojciec zrobił ze szczeniakiem, który chciał go ugryźć i nie chciałem żeby zabił kiedyś nas, żeby zabił ciebie. Byli dziećmi, byli bezbronni, tak ocenił wtedy sytuację - ale po raz kolejny się pomylił. To Victor zabił ojca, a on powinien być wtedy przy nim. Posprzątanie śladów to za mało, za mało, za mało.
Nauczyłem się gryźć już dawno temu, ale nie chciałeś tego widzieć.
Wycięcie portretów z ram to pewnie też za mało, ale duch ojca nadal tu był, a teraz przynajmniej nie byli tu sami.
-Ale można się ich pozbyć. Uciekł pewnie do portretu w swoim dawnym gabinecie, ale zostawmy go na koniec. I tak będzie wiedział, co robimy. - zaproponował, wiedząc, że ojciec nie oprze się pokusie szpiegowania ich z ram. I wiedząc, że najbardziej boli przedłużana tortura, że nie powinni się śpieszyć - nauczył go tego ojciec, a resztę umiejętności doszlifował sam.
-Rozpruję pejzaże w sypialniach. - zadecydował, nie opuszczając różdżki (czemu Victor tłumaczył mu oczywistości?). -O ile - wykrojone przez Victora płótno opadło na parkiet, a Hector podchwycił spojrzenie odwracającego się od ściany brata. -nie będę ciężarem. - odgryzł się za tamto, ale tym razem nie brzmiał ani jak przewidujący każde słowo magipsychiatra, ani jak ktoś kto przez tydzień szczerze cierpiał z powodu tych słów (choć był tym kimś). Raczej jak obrażony dzieciak, który nie miał zamiaru udawać, że brat nie przegiął, ani że zapomniał. Błyskawica mignęła za oknem, jasne światło padło na jego nieco nadąsaną minę. -Nie zdziwię się, jeśli piorun kiedyś walnie w ten dom i wszystko się spali. - mruknął, być może z cichym podtekstem, nie odrywając oczu od twarzy brata. Kąciki ust drgnęły lekko - jakby powstrzymywał uśmiech wywołany nowym pomysłem. Obydwaj byli spadkobiercami tych przeklętych ścian, bez Victora nie miał zamiaru o czymkolwiek tutaj decydować.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Mała osada [odnośnik]21.05.23 9:43
Jeśli cię to mierzi ― mruknął obojętnie i wzruszył ramionami. Lubił psy, miał do nich słabość, ale nie zmieniało to faktu, że w innych okolicznościach, w innym stanie ducha, pewnie pozbyłby się zwierzaka, uznając za zbędny balast. Odruchy serca zdarzały mu się rzadko ― właściwie coraz rzadziej ― i Victor był przekonany o tym, że dzieją się rzeczy słuszne i pożądane. Co jakiś czas ludzie Familii ― głównie młode szczeniaki, zrekrutowane z gównianego rynsztoka ― pytali go o to, jak daleko potrafi się posunąć. Czy zabiłby niewinną staruszkę, czy zabiłby kogoś bezbronnego, czy zabiłby matkę z dzieckiem, czy zabiłby całą rodzinę, czy zabiłby kobietę w ciąży. Czy działałby niehonorowo, czy posunąłby się do oszustwa, czy byłby w stanie prowadzić długie tortury.
Odpowiedź za każdym razem była taka sama, utwierdzając go w przekonaniu, że miejsce, które sobie wybrał jest dla niego właściwe. Jego kręgosłup moralny nie istniał, a droga do normalnego życia, jako szeregowy członek czarodziejskiej społeczności, zamknęła się dla niego lata temu.
Czy rozważał jednak ścieżki w których jego rodzina nie stoi po drugiej stronie barykady? Czy myślał czasem, jak mocno właściwie podobna jest do niego Leta ― czy byłaby w stanie kogoś zabić? Czy Hector byłby w stanie zmanipulować tak mocno, że ten odbierze sobie życie sam, absolutnie przekonany, że to jego własny wybór? Czy we trójkę zagrzaliby miejsce w Familii, czy może… czy może byliby wolnymi strzelcami, niezwiązanymi z żadną organizacją, żadną mafią? Nie wiedział.
Ale czasem udawał, że odpowiedź jest zbieżna z jego interesami. Poprawiało mu to humor.
Tak jak teraz humor poprawiło mu zachowanie Hectora. Być może Diffindo w obraz nie było szczytem brutalności, ale każdy od czegoś zaczynał, a jego wiecznie niewidzialny brat zaczął od jasnego zaznaczenia swojej pozycji w tym małym konflikcie, zyskując tym samym parę punktów u swojego brata.
Victor rozejrzał się powoli po domu, wsłuchał się w trzeszczenie belek i jęki ścian. Wiatr musiał się rozhulać na dobre.
Myślę, że zapaliła mu się dupa ― stwierdził ― bo stało się coś, czego nie przewidział. Kolejna rzecz, której nie przewidział ― dokończył, zniżając głos do aksamitnego pomruku, niemalże wypełnionego zadowoleniem. Ze wszystkich wykonanych przez niego zabójstw, to wciąż pozostawało tym najlepiej smakującym, tym, do którego czasami wracał, by poczuć cierpki smak przewagi nad znienawidzonym rodzicem.
Victor spojrzał na Hectora spod oka, kiedy ten uciekł się do jakichś metafor, do wypowiedzi podszytych podwójnym dnem. Umiał je rozpoznać, rozumiał, ale czasem nie reagował. Udawał głuchego i ślepego, bo tak było wygodnie. Bo sądził, że tak będzie lepiej. Dzisiaj jednak, w tym chujowym domu, czuł się tak, jakby z dawna zmarła braterska więź zaczęła ożywać. Rozumiał to, co Hector próbuje mu powiedzieć, rozumiał nie tylko na poziomie słów, ale jakoś inaczej, w sposób, którego nie potrafił nazwać.
Kto by się spodziewał, że znasz przyjemność płynącą z przedłużania tortur ― podsumował z cierpko-wesołym uśmiechem i podrzucił nóż w dłoni, rozważając jego słowa. ― Ale to dobry plan. Niech czeka. I niech wie, że po niego idziemy.
Szybkim, zręcznym ruchem wyciął płótno z ram, odsunął się o krok, kiedy spadło z ciężkim szelestem na podłogę. Przez chwilę spoglądał na pustą ramę, zastanawiając się, co powinien odpowiedzieć. Wiedział, jak się zachował podczas ich ostatniego spotkania, ale powiedzenie, że trawił go z tego powodu żal, byłoby sporym rozminięciem z prawdą.
Obejrzał się przez ramię akurat by zobaczyć, jak blade światło błyskawicy oświetla twarz brata. Uśmiechnął się złośliwie.
Wszystko zależy od tego, czy dotrzymasz mi kroku, czy zostaniesz w tyle.Proszę bardzo, ja też potrafię mówić metaforami. ― Wybór należy do ciebie.
Gdyby nie chujowe czasy, to sam puściłbym tę ruderę z dymem ― stwierdził. ― Ale może się jeszcze przydać. Wezmę się za salon. Coś mi mówi, że wyprucie tego zajebiście długiego pejzażu z ram zaboli go podwójnie.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Mała osada [odnośnik]13.06.23 4:20
-Wiesz, że nie. - westchnął. Z jednej strony wiedział, że brat mógł po prostu zapomnieć o wspomnieniach, które obydwoje chcieli wyprzeć; ale z drugiej strony samemu wypierał tą wiedzę, nie mogąc się pogodzić z utratą dawnej bliskości. Wiesz, że to j a zawsze inicjowałem podpalanie much pod lupą.
-Ale może peszy ciebie. Albo psa. - nie odmówił sobie odrobiny braterskiej złośliwości, intuicyjnie wyczuwając, że Victor ma lepszy humor niż podczas ostatniego spotkania. Samemu wciąż był trochę zraniony szczerością wobec kalectwa i przełamaniem jedynego tabu, które im pozostało, ale nigdy nie umiał się długo gniewać na brata.
Parsknął z cichym rozbawieniem, słysząc wulgarną, acz zaskakująco trafną analizę zachowania ojca. Nie ojca, portretu ojca. Nie mógł się wciąż bać farby, nie mógł się bać ducha. Diffido smakowało słodko - triumfem, którego Victor zaznał wiele lat temu i którym nie mógł się wtedy podzielić ze słabszym bliźniakiem.
-Zabawne, kiedyś to ja nie potrafiłem go przewidzieć. Myślałem, że jeśli znajdę klucz do tej zagadki, to zostawi was... - mamę, Vica, Letę -nas - dodał ciszej, nieśmiało, świadom, że upiekało mu się najczęściej. -w końcu w spokoju. - Victor zawsze chronił ich całym sobą, Hector próbował do tego wykorzystać swoją jedyną mocną stronę - (nadmierne) myślenie. -Ale nie było żadnego klucza, był po prostu narcystycznym psychopatą. - prychnął, ze złością spoglądając w pustą ramę i z emocji zapominając co brat sądzi o magipsychiatrycznych terminach. A może nie zapomniał, może chciał się trochę popisać. Może i magipsychiatria nie pomogła mu w okiełznaniu rodzinnych dramatów i uleczeniu własnej psychiki, tak jak miał nadzieję (czy Victor kiedykolwiek wpadł na to, że właśnie na to Hector miał nadzieję?), ale przynajmniej wyniósł ze specjalizacji wielu użytecznych terminów medycznych.
Kto by się spodziewał, że znasz przyjemność płynącą z przedłużania tortur.
Spojrzał na Victora kątem oka, jakby się nad czymś wahając.
Może i łudził się, że nigdy nie przestali być bliźniętami, ale nie był na tyle głupi, by ignorować oczywiste fakty. A fakty były takie, że nie widzieli się tak długo, by mógł oszacować, co brat pomyśli o pewnych jego cechach charakteru, które starannie skrywał przed światem. Minęli się kiedyś w Wenus, ale Hector nie wiedział, czy Victor wyniósł stamtąd wiedzę głębszą niż to, że jego brat bywa w burdelach, a samemu był wtedy zbyt naćpany opium żeby wnikliwiej go obserwować. W głębi serca  pragnął powrotu do czasów, w których akceptowali się bezwarunkowo, ale zarazem bał się kolejnego odrzucenia. Podejrzewał zresztą, choć tylko intuicyjnie, że być może Victor lepiej zna się na zadawaniu okrucieństwa, ale z ich dwójki to on czerpie z tego większą przyjemność.
Pokusa zatańczyła na wargach, ale ostatecznie wybrał wersję pośrednią.
-Znam ją lepiej niż myślisz. - i przyjemność i tortury. Psychiczne też, choć nie miał okazji stosować ich często, chciał w końcu zarabiać, a do tego potrzebował stabilności i reputacji. Poza tym, wygodnie dzielić świat na biel i czerń, na pacjentów i dziwki.
Jeśli brat spyta, to spyta - jeśli nie, to nie. Tym razem nie zamierzał być równie natrętny jak pierwszego lipca, jakby świeża rana wypaliła z niego desperację.
-Dotrzymam. - nie zawsze mógł dotrzymać, ale dziś zaparł się niemal dziecinnie. Dotrzymam, dźwięczało w tych murach, gdy chodzący o kulach (a później o lasce) chłopiec upierał się, że mogą się dalej bawić tak jak dawniej, desperacko usiłując zmyć z brata poczucie winy i utrzymać iluzję, że nic się nie zmieniło. Ból czasem przeszywał jego nogę, ale próbował udawać, że nie - tak, jak Victor próbował udawać po tym, jak ojciec zamykał drzwi i ściągał pas.
Zarejestrował zręczność, z jaką brat posługiwał się nożem, ale nie skomentował - jakby nie był zaskoczony.
-Widzimy się w salonie. Masz rację, lubił ten pejzaż. - uśmiechnął się drapieżnie.

Podążył w głąb korytarza, rzucając Diffindo - tym razem chłodno, metodycznie - na każde płótno, jakie znalazł, by wreszcie dotrzeć do gabinetu.
Może powinien poczekać na Victora, ale kilka ostatnich słów chciał powiedzieć sam.
Ojciec czekał, po raz pierwszy wyglądając jakby był niepewny co powiedzieć, ale Hector przeczuwał, co powie. Spyta dlaczego. Przypomni mu, że dla niego nie był taki zły, przypomni o dobrych wspomnieniach, o książkach, które kupował i o kursach, za które płacił.
-Nigdy nie wybaczę ci tego, co zrobiłeś z nim. - uprzedził pytanie. -Byłby dobrym synem. - gdybyś nie był tak okrutnym. -I był... - jest? -...świetnym bratem. Diffido. - zanim ojciec zdążył odpowiedzieć, wycelował prosto w usta. To miało zostać tylko między nimi, a poza tym Hector nie chciał, by stary Vale jeszcze kiedykolwiek wypowiedział do Victora choć jedno słowo. Krzywdził go słowami przez całe życie, już dość. Nie będzie tego robił po śmierci, a Victor zasłużył na trochę spokoju.

Kilka Accio - może i nie nadążał fizycznie, ale był sprytny - i zrzucił obrazy, jeden po drugim, z antresoli na piętrze do salonu. Potem teleportował się na dół schodów.
-Gotowe. Zmieszczą się do kominka, nie? - rzucił lekko, rozpalając ogień. -Rozprułem mu usta, wkurzył mnie. - wzruszył ramionami, zanim Victor zdążył spytać.
Płomienie tańczyły w kominku, trzask, trzask, i niezręczna cisza. Niezręczna dla jednego z nich, bo Victor pewnie czuł się z nią dobrze, ale Hector nie znosił mieć przed nim (dotyczących bezpośrednio jego) tajemnic.
Obrazy zaraz spłoną, może... może to dobry moment. Victor będzie miał swoje katharsis, nawet jeśli go za to wyprosi, albo... coś. Tym razem nie umiał przewidzieć jego reakcji.
-Wiem, czym się zajmujesz. - wypalił w końcu, cicho, ale wyraźnie. -Dobrze to ukrywasz, ale po tym co powiedziałeś o Nokturnie znalazłem... sposób. - nie mogłeś przewidzieć, że zaciągnę u kogoś dług wiążący dwa życia, że ocalę życie twojej znajomej, odbierając życie kogoś innego.
-Oszczędzę ci braterskich frazesów, ale jednak jesteś durniem, jeśli sądziłeś, że to coś zmienia. - wbił wzrok w kominek, oszczędzając mu przynajmniej niezręcznych spojrzeń.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Mała osada [odnośnik]20.06.23 17:20
Skwitował milczeniem magipsychiatryczną popisówkę, ale w całej jego niechęci do uzdrowicieli (czy to od ciała, czy głowy) milczenie Victora było prawie jak nagroda. Cierpka w smaku, kanciasta i pozostawiająca wiele do życzenia, ale jednak nagroda.
Znam ją lepiej niż myślisz. Nie spodziewał się słów wpadających w tak tajemniczy ton, nie spodziewał się tego, że Hector podejmie rękawicę i spróbuje odpowiedzieć w jego stylu. Teraz, na wpół tajemniczy, nienachalny, intrygował go o wiele bardziej niż podczas ich ostatniego spotkania ― wtedy Victor marzył tylko o tym, by jak najszybciej się stamtąd wynieść, załatwić co trzeba i zniknąć. Zerwać kontakt, odsunąć się w cień, zaszyć na bezpiecznym Nokturnie, w jedynym miejscu do którego jego brat nie dotrze, chyba, że przyoblekłby się w barwy zwolenników Rycerzy, którejś mafii albo sam wywalczył miejsce w rynsztoku.
Skinął głową i obejrzał się na kundla pozostawionego w tyle, w pokoju. Pies wylazł ze swojej kryjówki, doczłapał się do uchylonych drzwi i usiadł, jakby też chciał brać w tym wszystkim udział.
Ciebie też się to dotyczy ― rzucił w kierunku zwierzaka; w głosie rozbrzmiała nuta rozbawienia. ― Musisz utrzymać tempo, jeśli chcesz ze mną zostać.

Zgodnie z założeniem ― jego pierwszym celem był salon. Do pomieszczenia wkroczył pewnie, bez strachu, a kiedy jego spojrzenie zawisło na dobrze znanym pejzażu ― uśmiechnął się pod nosem. Kpiarsko, niemiło, nieprzyjemnie; dokładnie odwzorowując minę, jaką przybrał podczas swojej ostatniej wizyty w tym zasranym miejscu.
Obrócił nóż w dłoni ― przez chwilę pomyślał o użyciu magii, ale odrzucił ten pomysł. Coś mówiło mu, że barbarzyńskie wyprucie obrazu z ram przy użyciu noża zabolałoby ojca o wiele bardziej niż zniszczenie go za pomocą magii. Nieśpiesznie więc, ale zachowując lodowatą precyzję i metodyczność ruchów, dobrał się do pejzażu. Rozłupał ramę, zatopił nóż w płótnie, materiał mlasnął jak rozcinana skóra. Skojarzenie ― dość nagłe i nieplanowane ― nie wybiło go jednak z rytmu, za to spotęgowało wisielczy humor, ściągnęło w odmęty wspomnień. Teraz, gdyby zabił go teraz miałby z tego o wiele więcej satysfakcji.
I lepszy plan.

Do stosu pod antresolą dorzucił parę swoich łupów ― ten chujowy pejzaż, zbiorowy portret jakichś przodków u których ojciec się schował, kolejne malowidło z jakąś zapyziała dziurą i obraz nawiązujący do mitycznej tematyki, ale niedostatecznie słuchał Hectora czy Lety, by móc wskazać konkretnego bohatera i scenę.
Jak je połamię, to się zmieszczą ― odparł obojętnie. Trzask ram wypełnił pomieszczenie, zaraz potem zlał się z trzaskiem rozbudzonych, tańczących na drewnie płomieni. Victor zapatrzył się we wnętrze kominka, odpłynął myślami, błądził duchem. Cisza, zgodnie z podejrzeniami brata, niespecjalnie go uwierała, nauczył się w niej żyć. Zresztą, nawet uważał, że jest mu na rękę.
Pies ułożył się gdzieś w boku, dostatecznie blisko, by dotrzymać mu kroku i dostatecznie daleko, by wykazać brak zaufania.
Wiem, czym się zajmujesz. Te słowa dźwięczały mu w głowie przez jakiś czas, a na twarzy Victora odmalowało się krótkie zaskoczenie. Nie sądził, nie podejrzewał, że Hector w swoim śledztwie zabrnie aż tak daleko. Poza tym ― skąd miał takie znajomości, które pozwoliły mu z całą pewnością stwierdzić, że owszem, wie? Spojrzał na brata kątem oka, otaksował go nieodgadnionym spojrzeniem.
Być może go nie docenił. Być może mieli o wiele więcej wspólnego, niż mu się do tej pory wydawało.
Bez słowa przykucnął przy kominku, wsunął dłoń między płomienie, z wprawą poprawił jedną z ram, nim ta wypadłaby poza żelazny kosz trzymający wszystko w ryzach. Jesteś durniem, jeśli sądziłeś, że to cokolwiek zmienia. Płomień ― żywy, namacalny ― owinął mu się wokół dłoni, sparzył lekko skórę. Victor przez ułamek sekundy widział w nim kosmyk włosów należący do osoby o temperamencie równie niszczycielskim i pociągającym co nieprzewidywalny żywioł.
Uśmiechnął się, ale wyraz ten nie niósł w sobie choćby grama wesołości.
Spokojnie ― odparł powoli, mrukliwie, z aksamitną pewnością kogoś, kto ucztuje z Mojrami. ― Jest jeszcze parę sekretów, które pozwolą ci zmienić zdanie.

|zt x2


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Mała osada [odnośnik]23.11.23 20:59
Przychodzimy stąd

Zgodnie z przypuszczeniami pojawiliśmy się w niewielkiej osadzie. Nigdy tutaj nie byłem, dlatego instynktownie zerknąłem na Dirka, aby ujrzeć jego reakcję. Daleko mu było od osoby zaskoczonej czy spiętej, a więc bez zbędnych pytań uznałem, że znaleźliśmy się we właściwym miejscu. [b[-Prowadź-[/b] rzuciłem i upewniłem się, że miał ze sobą torbę. Bez niej sytuacja znacznie skomplikowałaby się, czego wolałem uniknąć – i tak pozostawało przed nami dużo niewiadomych, nawet jeśli wydawać się mogło, że miałem wszystko zaplanowane co do ostatniego szczegółu, każdego kroku. Zdawałem sobie sprawę, że nie było to możliwe, zawsze coś mogło pójść nie tak, dlatego miałem gotową opcję B, a nawet C. Decyzje podejmowane na szybko, wiedzione impulsem i myślą, jaka wydawała się najrozsądniejsza potrafiły przynieść pozytywne rezultaty, ale zwykle było zupełnie odwrotnie.
Tym razem chwyciłem dziewczynę na ręce i przycisnąłem do swojej klatki piersiowej. Może nie należałem do grupy najsprawniejszych czarodziejów, ale byłem w stanie utrzymać ją w ramionach i donieść do posiadłości Sallowa. Drik wspominał, że nie była to duża odległość, jeśli jednak przeceniałem swoje możliwości, to mogliśmy pozwolić sobie na chwilę przerwy. W schronisku wolałem tego uniknąć, nie chciałem ściągać na nas podejrzliwych spojrzeń, a tym bardziej nadziać się na grupę pijanych osób, którzy rzuciliby się na pomoc lub co gorsze posłaliby idiotyczne komentarze. Zapewne zignorowałbym je, wyłączył się na ten czas wiedząc, że dyskusja nic nie wnosiła, ale doświadczenie nauczyło mnie, iż tacy byli wyjątkowo uporczywi. Kierowani nudą, czy wizją absurdalnej rozrywki.
Dirk zasugerował drogę przez most, ale pokręciłem głową. Nie było sensu zbliżać się do miejsca, gdzie przebywali ludzie. Im dalej od nich tym bezpieczniej i przede wszystkim szybciej. Tutejsi byli mi obcy, to nie był Śmiertelny Nokturn, gdzie na pewno by nas zignorowano, bo choć widok wzbudziły ciekawość – w końcu tam nikt nie kwapił się nieść kogokolwiek na rękach – każdy pilnował własnego nosa i kieszeni. Te były wyjątkowo narażone, gdy zbyt długo skupiło się na czymś uwagę i tym samym straciło czujność.
W końcu ujrzałem znajome mury – dotarliśmy. Odetchnąłem z ulgą, bo nawet mimo dwóch przerw czułem już dość intensywne pulsowanie mięśni. Dirk wprowadził mnie do środka i zaprowadził do pokoju, gdzie miała już znajdować się Irina. W nią nie wątpiłem, z pewnością już czekała.

Idziemy tu
zt x3




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Mała osada
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach