Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia
Kuchnia mieści się na parterze, posiada widok oraz wyjście na nieduży ogródek. Gdy babka żyła, a czarodziejom powodziło się lepiej, dużo czasu spędzały nad przygotowywaniem wspólnych posiłków, kruchych ciastek z waniliową nutą, które umiały im czas nad godzinami spędzonymi nad odczytywaniem symboli powstałych z fusów na dnie filiżanek. Pomieszczenie nie jest duże; poza podstawowymi elementami wyposażenia stoi tu też stół, kilka krzeseł i kredens. Bystre oko dostrzeże na co dzień przykrytą dywanikiem klapę w ziemi, która jest niczym innym jak zejściem do piwnicy-niewielkiej spiżarki.
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie bała się duchów. Przeciwnie. Chciała, żeby wyszły, ujawniły się, podzieliły swoją historią i nie miała nic przeciwko, żeby zamieszkiwały w jej pobliżu. Pamiętała duchy z czasów szkolnych i nie takie rzeczy przecież widywano w Hogwarcie, choć duchy zamieszkujące szkołę zdawały się być w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przyjazne i nieszkodliwe, a zaraz potem przypominała sobie, że jej interakcje z nimi ograniczały się najczęściej do wspólnych pomieszczeń, gdzie dostęp mieli wszyscy, w tym kadra. Dlatego kiedy tylko zauważyła, że jej gość pomieszkujący w spiżarni zaczął robić się coraz bardziej agresywny – przynajmniej w jej odczuciu – wiedziała, że sama sobie z nim raczej nie poradzi. Na początku próbowała zignorować temat, choć narastające szmery i hałasy powoli nie dawały jej spać w nocy. Nim odezwała się do Floreana, o którym przypomniała sobie właściwie przez przypadek, próbowała podejmować kroki na własną rękę, ale każda z prób kończyła się niepowodzeniem. Nieznośne odgłosy powracały każdego wieczoru a ona po paru dniach przerywanego snu zaczęła mieć duże problemy z koncentracją, co przełożyło się nie tylko na pracę, ale i jej nastawienie, które w tej chwili nie należało do optymistycznych i przyjemnych. Bardziej niż kiedykolwiek przypominała swoją matkę, lecz nie zdawała sobie z tego jeszcze sprawy.
– Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam ci w planach – stwierdziła w ramach powitania, bardziej grzecznościowo niż rzeczywiście podejrzewając, że pokrzyżowała Floreanowi plany, ale kto wie, może jako cudownie zmartwychwstały miał więcej zajęć niż wcześniej? – Mam nieproszonego gościa – czarownica szybko skierowała się do kuchni i opadając na jedno z krzeseł, zerknęła na swojego towarzysza. – Poza tym, że hałasuje i nie daje mi spać, nie robi nic więcej; właściwie nawet nie wiem, czy to duch, ale żadnych fizycznych bytów nie znalazłam – czarownica brała pod uwagę możliwość, że nie może to wcale nie był duch a stado myszy, szczurów, czy innych zwierząt, których wolała nie hodować w świecącej pustkami spiżarce, ale po sprawdzeniu tego wielokrotnie i wpuszczeniu tam nawet kota na zwiad, nabierała wątpliwości do swojej nowej tezy. W tym momencie potrzebowała tylko spokoju; i potwierdzenia, że nie uroiła sobie odgłosów dochodzących z piwniczki.
– Właściwie skąd ty znasz się na duchach? – zmieniła niespodziewanie temat, wbijając w twarz Fortescue przenikliwe spojrzenie. Była ciekawa, ot, po prostu, skąd niegdyś rzemieślnik, cukiernik, posiadał wiedzę na temat duchów. Nie szło jej to nijak w parze, ale nie wiedziała o nim zbyt wiele, poza tym, że igrała z ogniem utrzymując kontakt ze zdrajcą narodu poszukiwanym listem gończym, i nigdy nie pytała o więcej, niż to potrzebne.
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dziś odważyłem się przejść przez sam środek deptaka w Dolinie Godryka. Nie sądziłem, że taka podstawowa czynność kiedykolwiek będzie jawić się w moich oczach jako coś ekscytującego, jednak po tylu miesiącach bycia skreślonym w życiu publicznym, jakiekolwiek wyjście do ludzi było podszyte nutką adrenaliny. Minął już ponad miesiąc od mojej śmierci, która niespodziewanie okazała się zbawieniem. Oficjalnie nie istniałem, byłem duchem. I jako duch mogłem przejść się po chodniku niezauważony. Jednak ta nowa rola nie sprawiła, że wróciłem do dawnych przyzwyczajeń. Nie byłem głośny i kolorowy, mimo wszystko wtapiałem się w tłum, ale w sercu było mi dużo lżej.
Dom Milicenty był urokliwy. Położony na uboczu nie przykuwał wścibskich spojrzeń, a kojąca natura była na wyciągnięcie ręki. Mimowolnie wróciłem wspomnieniami do rodzinnego domu na przedmieściach Londynu, który sprzedałem wiele lat temu. Utrzymywał wokół siebie podobną aurę, za którą trochę było mi tęskno, choć wiem, że decyzja sprzed lat była słuszna.
Zapukałem raz i drugi, wybijając na drewnianych drzwiach koślawy rytm. Cieszyłem się, że Mili jeszcze pamięta o moim istnieniu. Jej lakoniczny list od razu poprawił mi humor, bo jeżeli istniała jakakolwiek czynność, która potrafiła momentalnie wzbudzić we mnie ciekawość i niepohamowaną ekscytację, z pewnością był to kontakt z duchami. Zafascynowany nimi od dziecka nigdy nie traciłem okazji, żeby się z nimi spotkać, nawet jeżeli potrafiły być... Cóż, ciężkie w obyciu.
– Żartujesz? Duch w piwnicy! Nie przepuściłbym czegoś takiego – szczerość wylała się wraz z moimi słowami, kiedy przekraczałem próg domostwa. Podążyłem za Milicentą do kuchni, przystając w progu drzwi. Skrzyżowałem ręce na piersi, słuchając uważnie co ma do powiedzenia. Zaraz jednak się rozluźniłem, opierając ramię nonszalancko o framugę. – Pracowałem kiedyś w Wydziale Duchów. Nie mówiłem ci nigdy o tym? – Spojrzałem na nią z lekkim niedowierzaniem wymalowanym na twarzy, bo wydawało mi się, że absolutnie każdy o tym już wiedział. Najwidoczniej nie chwaliłem się tym tak często jak mi się wydawało. – Zaraz po Hogwarcie. Praca z duchami była świetna, ale ilość papierologii skutecznie mnie zniechęciła do kariery urzędnika – uniosłem kącik ust w pewnej mieszance rozbawienia i żalu, bo częściowo naprawdę się tam spełniałem. – Jak dokładnie hałasuje? Coś krzyczy, mówi? Śpiewa...? Dzieje się to tylko w nocy czy w dzień też? Zauważyłaś, żeby w piwnicy było zimniej niż zazwyczaj? Dostajesz dreszczy, kiedy tam wchodzisz? – Od razu zarzuciłem Milicentę tuzinem pytań, ale dobry wywiad to podstawa w tym zawodzie. Przy okazji rozejrzałem się po niedużym pomieszczeniu, które pewnie dla wielu było przytłaczające, ale ja na nie patrzyłem raczej w kategorii przytulnego. – W zamian za fachową opinię liczę na darmową wróżbę – dodałem po chwil, wracając spojrzeniem do Milicenty. Miałem nadzieję, że tym razem los będzie dla mnie łaskawy.
Dom Milicenty był urokliwy. Położony na uboczu nie przykuwał wścibskich spojrzeń, a kojąca natura była na wyciągnięcie ręki. Mimowolnie wróciłem wspomnieniami do rodzinnego domu na przedmieściach Londynu, który sprzedałem wiele lat temu. Utrzymywał wokół siebie podobną aurę, za którą trochę było mi tęskno, choć wiem, że decyzja sprzed lat była słuszna.
Zapukałem raz i drugi, wybijając na drewnianych drzwiach koślawy rytm. Cieszyłem się, że Mili jeszcze pamięta o moim istnieniu. Jej lakoniczny list od razu poprawił mi humor, bo jeżeli istniała jakakolwiek czynność, która potrafiła momentalnie wzbudzić we mnie ciekawość i niepohamowaną ekscytację, z pewnością był to kontakt z duchami. Zafascynowany nimi od dziecka nigdy nie traciłem okazji, żeby się z nimi spotkać, nawet jeżeli potrafiły być... Cóż, ciężkie w obyciu.
– Żartujesz? Duch w piwnicy! Nie przepuściłbym czegoś takiego – szczerość wylała się wraz z moimi słowami, kiedy przekraczałem próg domostwa. Podążyłem za Milicentą do kuchni, przystając w progu drzwi. Skrzyżowałem ręce na piersi, słuchając uważnie co ma do powiedzenia. Zaraz jednak się rozluźniłem, opierając ramię nonszalancko o framugę. – Pracowałem kiedyś w Wydziale Duchów. Nie mówiłem ci nigdy o tym? – Spojrzałem na nią z lekkim niedowierzaniem wymalowanym na twarzy, bo wydawało mi się, że absolutnie każdy o tym już wiedział. Najwidoczniej nie chwaliłem się tym tak często jak mi się wydawało. – Zaraz po Hogwarcie. Praca z duchami była świetna, ale ilość papierologii skutecznie mnie zniechęciła do kariery urzędnika – uniosłem kącik ust w pewnej mieszance rozbawienia i żalu, bo częściowo naprawdę się tam spełniałem. – Jak dokładnie hałasuje? Coś krzyczy, mówi? Śpiewa...? Dzieje się to tylko w nocy czy w dzień też? Zauważyłaś, żeby w piwnicy było zimniej niż zazwyczaj? Dostajesz dreszczy, kiedy tam wchodzisz? – Od razu zarzuciłem Milicentę tuzinem pytań, ale dobry wywiad to podstawa w tym zawodzie. Przy okazji rozejrzałem się po niedużym pomieszczeniu, które pewnie dla wielu było przytłaczające, ale ja na nie patrzyłem raczej w kategorii przytulnego. – W zamian za fachową opinię liczę na darmową wróżbę – dodałem po chwil, wracając spojrzeniem do Milicenty. Miałem nadzieję, że tym razem los będzie dla mnie łaskawy.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciężko było jej sobie wyobrazić Fortescue w roli innej, niż rzemieślniczej, ale życie potrafiło zaskakiwać a wybierane w szkole zawody najczęściej były bardzo ambitne i podszyte namowami rodziców. Sama była w podobnej sytuacji, lecz wyłamała się z pewnego schematu – zapłaciła za to odpowiednią cenę, ale w dalszym ciągu uważała, że postąpiła dobrze. Najwidoczniej tak miało być.
– Dlaczego chciałeś pracować z duchami? – spytała z ciekawości, chcąc wiedzieć czym się wtedy kierował. Czarownica nie wiedziała właściwie czego się spodziewać po duchowej interwencji i w żaden sposób nie mogła sobie tego wyobrazić. Dlatego kiedy tylko została zasypana pytaniami, uniosła brwi ze zdumienia zarówno ze względu na ich szczegółowość, jak i na widok podekscytowania Floreana. Widać rzeczywiście był fascynatem i wiedział co robi lub tylko dobrze udawał.
– Najczęściej wieczorami i w nocy, nie daje mi spać – zaczęła powoli, próbując się skoncentrować i przypomnieć sobie wszystko, co mogła mu przekazać – ani nie śpiewa, ani nie mówi, chrobocze, szura, drapie, nie wiem, przypomina raczej stado myszy – wzruszyła ramionami, choć w rzeczywistości nie była pewna, czy duchy mogą przypominać w swoim działaniu stado myszek – to skojarzenie było jednak najbliższe rzeczywistości, a skoro chciał wiedzieć wszystko, to uznała, że może naprowadzi to Floreana na jakiś trop. – Z pewnością jest trochę chłodniej, ale to piwnica, nic dziwnego, że dostaję dreszczy w tym pomieszczeniu – nie potrafiła sobie przypomnieć czy wcześniej działo się tak samo; człowiek z natury nie zwracał uwagi na z pozoru nic nie znaczące rzeczy i sygnały, które w późniejszym czasie nabierały znaczenia, czy to w przypadku wróżb, czy w przypadku nieproszonych gości – możesz sam sprawdzić – wskazała palcem na kolorowy dywanik, pod którym kryła się klapa i zejście na dół. Wielokrotnie zastanawiała się nad sensem spiżarni ukrytej w ten sposób, ale im dłużej mieszkała w tym domu, tym częściej dochodziła do wniosku, że pewne bezsensowne niegdyś rozwiązania okazywały się praktyczniejsze, niż mogłaby przypuszczać. A ukrycie spiżarki w piwnicy i wejścia pod kocem w rogu pomieszczenia było na tyle sprytne, że stanowiło równie dobrą kryjówkę, choć jednocześnie niesamowitą pułapkę bez wyjścia.
– Myślałam, że obiad będzie wystarczającą zapłatą, ale wróżbę mogę dorzucić w gratisie, napijesz się herbaty? – machnięciem różdżki nastawiła wodę, po czym podniosła się, by do dwóch filiżanek nasypać świeżych liści. Do teraz nie wiedziała z jakiego powodu Laurence podarował jej swój zapas herbaty, ale nie zamierzała też z tego powodu narzekać. Potrzebowała ich. – Podaję dzisiaj pieczonego pstrąga z ziemniakami, co ty na to? – ogólnie nie narzekała na swoje życie i zapasy, które od czasu do czasu gromadziła w nawiedzonej spiżarce. Mieszkała w miejscu, w którym ludzie pomagali sobie wzajemnie, w miarę możliwości.
– Dlaczego chciałeś pracować z duchami? – spytała z ciekawości, chcąc wiedzieć czym się wtedy kierował. Czarownica nie wiedziała właściwie czego się spodziewać po duchowej interwencji i w żaden sposób nie mogła sobie tego wyobrazić. Dlatego kiedy tylko została zasypana pytaniami, uniosła brwi ze zdumienia zarówno ze względu na ich szczegółowość, jak i na widok podekscytowania Floreana. Widać rzeczywiście był fascynatem i wiedział co robi lub tylko dobrze udawał.
– Najczęściej wieczorami i w nocy, nie daje mi spać – zaczęła powoli, próbując się skoncentrować i przypomnieć sobie wszystko, co mogła mu przekazać – ani nie śpiewa, ani nie mówi, chrobocze, szura, drapie, nie wiem, przypomina raczej stado myszy – wzruszyła ramionami, choć w rzeczywistości nie była pewna, czy duchy mogą przypominać w swoim działaniu stado myszek – to skojarzenie było jednak najbliższe rzeczywistości, a skoro chciał wiedzieć wszystko, to uznała, że może naprowadzi to Floreana na jakiś trop. – Z pewnością jest trochę chłodniej, ale to piwnica, nic dziwnego, że dostaję dreszczy w tym pomieszczeniu – nie potrafiła sobie przypomnieć czy wcześniej działo się tak samo; człowiek z natury nie zwracał uwagi na z pozoru nic nie znaczące rzeczy i sygnały, które w późniejszym czasie nabierały znaczenia, czy to w przypadku wróżb, czy w przypadku nieproszonych gości – możesz sam sprawdzić – wskazała palcem na kolorowy dywanik, pod którym kryła się klapa i zejście na dół. Wielokrotnie zastanawiała się nad sensem spiżarni ukrytej w ten sposób, ale im dłużej mieszkała w tym domu, tym częściej dochodziła do wniosku, że pewne bezsensowne niegdyś rozwiązania okazywały się praktyczniejsze, niż mogłaby przypuszczać. A ukrycie spiżarki w piwnicy i wejścia pod kocem w rogu pomieszczenia było na tyle sprytne, że stanowiło równie dobrą kryjówkę, choć jednocześnie niesamowitą pułapkę bez wyjścia.
– Myślałam, że obiad będzie wystarczającą zapłatą, ale wróżbę mogę dorzucić w gratisie, napijesz się herbaty? – machnięciem różdżki nastawiła wodę, po czym podniosła się, by do dwóch filiżanek nasypać świeżych liści. Do teraz nie wiedziała z jakiego powodu Laurence podarował jej swój zapas herbaty, ale nie zamierzała też z tego powodu narzekać. Potrzebowała ich. – Podaję dzisiaj pieczonego pstrąga z ziemniakami, co ty na to? – ogólnie nie narzekała na swoje życie i zapasy, które od czasu do czasu gromadziła w nawiedzonej spiżarce. Mieszkała w miejscu, w którym ludzie pomagali sobie wzajemnie, w miarę możliwości.
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
– Nie zadawaj mi takich pytań, bo nigdy się nie zamknę – zaśmiałem się, bo zawsze miałem słabość do duchów i mogłem o nich opowiadać godzinami, szczególnie kiedy ktoś mnie do tego podjudzał odpowiednimi pytaniami. A zdążyłem się przekonać, że nie każdego to interesuje – niech jako dowód wystarczy fakt, że fascynowały mnie zajęcia z profesorem Binnsem. Nigdy nie spotkałem drugiej takiej osoby, wciąż czekam na ten wyjątkowy dzień. – Mój ojciec był historykiem i sprzedał mi bakcyla, a duchy to przecież... no, może nie żywa, ale rozumiesz, tak jakby żywa historia! Mają taką wiedzę! Tyle widziały! Nawet samą śmierć. To niesamowite, ja nie rozumiem dlaczego wszyscy nie są nimi zafascynowani – wyjaśniłem najkrócej jak potrafiłem, ale szybko się skupiłem na jej odpowiedzi, żeby za bardzo nie odlecieć ze swoim zafascynowaniem. W końcu miałem poważne zadanie do wykonania, ale mimo wszystko nie byłem w stanie powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się na usta. – Jesteś pewna, że to nie są myszy...? – Zapytałem, krzyżując ręce na piersi. – Duchy raczej nie wydają takich dźwięków, bo nie są w stanie przesuwać przedmiotów. Dlatego raczej zawodzą, mówią, śpiewają... Nie potrafią niczego podrapać ani czymś szurać – wytłumaczyłem, po tym krótkim wstępie będąc niemal pewnym, że jednak nie mamy do czynienia z duchem. Trochę mnie to zasmuciło, bo uwielbiam takie zadania, ale przynajmniej Milicenta powinna być spokojniejsza. Mało kto chce mieszkać ze zjawą. – Sprawdzę – zgodziłem się, podchodząc do wskazanego miejsca. – Tu, tak? – Uniosłem kolorowy dywanik, a moim oczom ukazało się zejście na dół. – Sprytne – mruknąłem. – Bez wróżby stąd nie wychodzę – zaśmiałem się, stając na pierwszym przęśle. – Chętnie! – Dodałem, wyciągając z kieszeni różdżkę. Nie wiadomo co mnie tam spotka, może jakiś ghul? – A tak w ogóle co u ciebie? Dobrze ci się tu mieszka? Jest bezpiecznie? – Podpytałem zanim mruknąłem pod nosem lumos i zacząłem schodzić w dół. – Zamknij drzwi, żeby nic nie uciekło do kuchni! – Poradziłem jeszcze, po czym zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu. Na pierwszy rzut oka nie było tutaj nic szczególnego. Ot, półki z jedzeniem. Słoiki, jakieś worki. Przedmioty, których można się spodziewać w takim miejscu. Trochę pajęczyn, ale bez pająków – chyba się przede mną pochowały. Stawiałem ostrożnie kroki, nie czując na plecach charakterystycznego dusznego zimna, ale nie chciałem jeszcze wykluczać tej możliwości. Ten półmrok i panująca wewnątrz cisza były niepokojące. Moja wyobraźnia zaczęła działać na wyższych obrotach, kiedy tak zaglądałem w każdy kąt. Kucnąłem przy jednym z worków, zauważając w nim okrągłą dziurę. Dotknąłem palcem podziurawionego materiału, a w tym samym momencie z dziury wyłonił się nieduży mysi pyszczek. – Ooo – mruknąłem, bo był przeuroczy, i z pewnością mniej problematyczny dla Milicenty niż duch. A po chwili ten słodki pyszczek zatopił swoje długie zęby w moim palcu. – Aaaaach! Na gacie... brodę... Ugh! – Krzyknąłem, szybko wstając. Z palca ciekła mi krew, ale przynajmniej miałem już namacalny dowód, że w piwnicy panny Goshawk zadomowiło się jak najbardziej żywe stworzenie.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozumiała bakcyla Fortescue. Sama przecież podobnie zaczęła z wróżeniem, pomijając to, że jej rodzice nie chcieli, by babka wspominała choćby słowem o wróżbiarstwie w obecności jej i siostry. I podobnie jak on, czarownica nie rozumiała, czemu nie wszyscy byli zafascynowani tą dziedziną.
– To czym różnią się te duchy od tych, które były w szkole? Czemu niektóre są złośliwe i się naprzykrzają? – ot, była ciekawa gdzie była różnica i z czego to wynikało, a odnosiła wrażenie, że w ostatnim czasie rzadko rozmawiała z ludźmi na tematy, które sprawiały im przyjemność, nie przywoływały złych wspomnień, czy skojarzeń. Jego pytanie z kolei zignorowała celowo, wzruszając tylko ramionami; na tym etapie nie była już pewna z czym miała do czynienia. Po paru nieprzespanych nocach ciężko było zebrać zdolności racjonalnego myślenia do kupy – czuła, że dzisiaj będzie musiała posiłkować się kadzidłem, by trochę odpocząć. Cud, że wstawiając wodę na herbatę i wcześniej przygotowując obiad nie zrobiła nikomu krzywdy!
Zgodnie z poleceniem zamknęła wejście do piwniczki, chociaż nie do końca rozumiała w jakim celu – czy duchy nie przenikały przez ściany, więc w każdym momencie mogły tak po prostu stamtąd wyjść? Nie wnikała jednak w kompetencje Floreana, zakładając, że zna się na magicznych zjawach lepiej odeń, tak, jak nie przepadała, gdy ktoś wchodził w jej wróżbiarskie zdolności. A potem nie pozostało nic innego, jak czekanie. I słuchanie. Drewniana klapa nie była szczególnie szczelna, dlatego słyszała każdy krok, skrzypnięcie, aż w końcu jęknięcie, które trochę ją zaniepokoiło. Bez namysłu zeszła na dół i odnalazła Fortescue, po chwili dostrzegając krwawiący palec i norę, w której zapewne mieszkał sprawca zamieszania. Wiele osób na jej miejscu spaliłoby się ze wstydu w zaistniałej sytuacji, ale nie ona; przybierając pokerową twarz, Millicenta wydała z siebie zadumane westchnienie.
– To potwierdza tylko teorię, że mojemu kotu powodzi się zbyt dobrze – skwitowała krótko. Niejednokrotnie wpuszczała go na dół, by rozprawił się z potencjalnymi gryzoniami i za każdym razem wracał z niczym. Nie podejrzewała sierściucha o podpisanie paktu o nieagresji z myszami, dlatego zakładała z góry, że niepokojące dźwięki musiały być tylko i wyłącznie wynikiem ducha. – No nic, chodź, opatrzymy to – zasugerowała, po czym oboje opuścili piwniczkę. Musiała się zastanowić co zrobić z myszami; nie chciała ich zabijać, chociaż widziała potencjalne zagrożenie jakim było choćby podjadanie i tak uszczuplonych zapasów, czy dalsze budzenie w nocy. Tymczasem podała Floreanowi czystą szmatkę, uprzednio zamoczoną w wodzie. Wprawdzie istniały zaklęcia, które załatwiały takie sprawy w mgnieniu oka, ale chcąc nie chcąc nie znała żadnych.
– A odpowiadając na twoje pytanie, to tak, mieszka się tu całkiem dobrze; mam dom pod lasem, z daleka od innych mieszkańców, mam spokój, chociaż słyszałam zabawne historie, że jestem zdziwaczałą wiedźmą–starą panną z kotem, która się izoluje i czyta ze szklanej kuli – uśmiechnęła się rozbawiona na samo wspomnienie dnia, gdy usłyszała to po raz pierwszy. Na początku może i była trochę zła, a potem machnęła ręką, wiedząc, że ludzie potrzebowali o czymś gadać. W szczególności o czymś, czego nie rozumieli lub bali się sprawdzić na własną rękę. – Ale poza tym mam miłych sąsiadów; czasami dzielą się ze mną jajkami od ich kur albo bimbrem w zamian za dobrą wróżbę. Kiedy wygnano niemagicznych ze stolicy to głównie dzięki nim trafiały do mnie osoby, które potrzebowały wsparcia i odpowiedzi – nigdy nie ukrywała, że była wróżką, która zarabiała na tym, co mówi, ale nie oznaczało to, że zawsze tak było. Nie zawsze też brała pieniądze za swoje usługi, a tym bardziej od osób, które straciły wszystko, łącznie z bliskimi. Wierzyła w to, że na swój pokrętny sposób pomagała ludziom, pomagała im w odkryciu właściwych decyzji, zwracała uwagę, gdy widziała w kartach coś, co mogło wskazywać na przykrości. Dużo osób z tego kpiło, lecz nie brakowało tych, którzy wierzyli i to jej wystarczyło.
– Lepiej mi powiedz, jak tobie się powodzi – zapytała z wyczuwalną troską, jednocześnie zalewając filiżanki z herbatą i przymierzając się do nakładania obiadu na talerze. Z ich dwójki z pewnością życie w ostatnich miesiącach bardziej dopiekło Floreanowi.
– To czym różnią się te duchy od tych, które były w szkole? Czemu niektóre są złośliwe i się naprzykrzają? – ot, była ciekawa gdzie była różnica i z czego to wynikało, a odnosiła wrażenie, że w ostatnim czasie rzadko rozmawiała z ludźmi na tematy, które sprawiały im przyjemność, nie przywoływały złych wspomnień, czy skojarzeń. Jego pytanie z kolei zignorowała celowo, wzruszając tylko ramionami; na tym etapie nie była już pewna z czym miała do czynienia. Po paru nieprzespanych nocach ciężko było zebrać zdolności racjonalnego myślenia do kupy – czuła, że dzisiaj będzie musiała posiłkować się kadzidłem, by trochę odpocząć. Cud, że wstawiając wodę na herbatę i wcześniej przygotowując obiad nie zrobiła nikomu krzywdy!
Zgodnie z poleceniem zamknęła wejście do piwniczki, chociaż nie do końca rozumiała w jakim celu – czy duchy nie przenikały przez ściany, więc w każdym momencie mogły tak po prostu stamtąd wyjść? Nie wnikała jednak w kompetencje Floreana, zakładając, że zna się na magicznych zjawach lepiej odeń, tak, jak nie przepadała, gdy ktoś wchodził w jej wróżbiarskie zdolności. A potem nie pozostało nic innego, jak czekanie. I słuchanie. Drewniana klapa nie była szczególnie szczelna, dlatego słyszała każdy krok, skrzypnięcie, aż w końcu jęknięcie, które trochę ją zaniepokoiło. Bez namysłu zeszła na dół i odnalazła Fortescue, po chwili dostrzegając krwawiący palec i norę, w której zapewne mieszkał sprawca zamieszania. Wiele osób na jej miejscu spaliłoby się ze wstydu w zaistniałej sytuacji, ale nie ona; przybierając pokerową twarz, Millicenta wydała z siebie zadumane westchnienie.
– To potwierdza tylko teorię, że mojemu kotu powodzi się zbyt dobrze – skwitowała krótko. Niejednokrotnie wpuszczała go na dół, by rozprawił się z potencjalnymi gryzoniami i za każdym razem wracał z niczym. Nie podejrzewała sierściucha o podpisanie paktu o nieagresji z myszami, dlatego zakładała z góry, że niepokojące dźwięki musiały być tylko i wyłącznie wynikiem ducha. – No nic, chodź, opatrzymy to – zasugerowała, po czym oboje opuścili piwniczkę. Musiała się zastanowić co zrobić z myszami; nie chciała ich zabijać, chociaż widziała potencjalne zagrożenie jakim było choćby podjadanie i tak uszczuplonych zapasów, czy dalsze budzenie w nocy. Tymczasem podała Floreanowi czystą szmatkę, uprzednio zamoczoną w wodzie. Wprawdzie istniały zaklęcia, które załatwiały takie sprawy w mgnieniu oka, ale chcąc nie chcąc nie znała żadnych.
– A odpowiadając na twoje pytanie, to tak, mieszka się tu całkiem dobrze; mam dom pod lasem, z daleka od innych mieszkańców, mam spokój, chociaż słyszałam zabawne historie, że jestem zdziwaczałą wiedźmą–starą panną z kotem, która się izoluje i czyta ze szklanej kuli – uśmiechnęła się rozbawiona na samo wspomnienie dnia, gdy usłyszała to po raz pierwszy. Na początku może i była trochę zła, a potem machnęła ręką, wiedząc, że ludzie potrzebowali o czymś gadać. W szczególności o czymś, czego nie rozumieli lub bali się sprawdzić na własną rękę. – Ale poza tym mam miłych sąsiadów; czasami dzielą się ze mną jajkami od ich kur albo bimbrem w zamian za dobrą wróżbę. Kiedy wygnano niemagicznych ze stolicy to głównie dzięki nim trafiały do mnie osoby, które potrzebowały wsparcia i odpowiedzi – nigdy nie ukrywała, że była wróżką, która zarabiała na tym, co mówi, ale nie oznaczało to, że zawsze tak było. Nie zawsze też brała pieniądze za swoje usługi, a tym bardziej od osób, które straciły wszystko, łącznie z bliskimi. Wierzyła w to, że na swój pokrętny sposób pomagała ludziom, pomagała im w odkryciu właściwych decyzji, zwracała uwagę, gdy widziała w kartach coś, co mogło wskazywać na przykrości. Dużo osób z tego kpiło, lecz nie brakowało tych, którzy wierzyli i to jej wystarczyło.
– Lepiej mi powiedz, jak tobie się powodzi – zapytała z wyczuwalną troską, jednocześnie zalewając filiżanki z herbatą i przymierzając się do nakładania obiadu na talerze. Z ich dwójki z pewnością życie w ostatnich miesiącach bardziej dopiekło Floreanowi.
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Krew nie lała się ciurkiem. Prawdę powiedziawszy, rana bardziej przypominała zadrapanie, ale i tak z wdzięcznością przyjąłem pomoc Milicenty. Przyłożyłem mokrą szmatkę do palca, siadając przy stole w kuchni. – Z myszami nie pomogę. Musisz wziąć drugiego kota albo szczelniej zamykać jedzenie – odparłem, uśmiechając się półgębkiem. W Oazie na szczęście nie zadomowiły się żadne szkodniki – moje zapasy jedzenia i tak były znacznie uszczuplone, dlatego nie mogłem sobie pozwolić nawet na niewielką stratę. – Co do duchów z Hogwartu, pewnie miałaś na myśli Irytka. To poltergeist, magiczne stworzenie, może przyjmować różne kształty i robić więcej szkód – wytłumaczyłem pokrótce, zaglądając pod ścierkę, ale z niewielkiej rany jeszcze sączyło się trochę krwi. Milicenta zaczęła opowiadać o swoim życiu w Dolinie, czego słuchałem z zainteresowaniem – moje życie było obecnie na tyle szare i przewidywalne, że nawet nieszczególnie chciałem się nim dzielić. – Zawsze uważałem, że lepiej być dziwakiem – skwitowałem z nutą rozbawienia. Przed wojną też byłem najbarwniejszym mieszkańcem swojej kamienicy, ale zawsze przyjmowałem tę rolę z radością – lubiłem się wyróżniać, ubierać w zgodzie z moim nastrojem, zagadywać obcych ludzi, poznawać, doświadczać. Teraz nie byłem w stanie tego robić, przynajmniej nie w tym samym stopniu. – Bimber w zamian za dobrą wróżbę brzmi jak sprawiedliwa wymiana. A jeżeli zobaczysz coś złego? Mszczą się na tobie? Czy... nie mówisz im tego? – Zawiesiłem na niej spojrzenie, ciekawy odpowiedzi. Nie oceniałbym jej, gdyby powiedziała, że zdarza jej się kłamać. Obecnie ludzie sięgali po o wiele większe przestępstwa, żeby zarobić na życie. Zaraz jednak spuściłem wzrok, kiedy pytanie odbiło się w moją stronę. Było niewygodne, tak naprawdę niewiele mogłem jej zdradzić. – A, wiesz... – zacząłem, machnąwszy ręką, jakby naprawdę nie było o czym opowiadać. Odłożyłem mokrą szmatkę na bok, spoglądając na ugryzienie – już zaczęło się pomału zasklepiać. Miałem nadzieję, że mysz nie była niczym zarażona, bo nie miałem czasu ani środków na chorowanie. – Moje życie trochę się skomplikowało, ale daję radę – Ciężko było udawać, że jest inaczej – plakaty z moją twarzą, choć w większości wyblakłe, dalej zdobiły co poniektóre części kraju. Wyjścia takie jak te były u mnie rzadkością, raczej nie wyściubiałem nosa poza bezpieczne tereny oddalonej Oazy. – Nie za bardzo jest o czym opowiadać – wzruszyłem ramionami, choć prawda leżała gdzieś obok. Na kilkanaście spokojnych dni pełnych rutyny zawsze przydarzało się coś niebezpiecznego i stresującego. Na swój sposób przywykłem do niespodzianek, już nic nie brałem za coś pewnego. – Mam psa? Przygarnąłem go w zeszłym roku, taki nieduży kundel, pałętał się gdzieś po ulicy – być może oczekiwała ode mnie bardziej interesujących szczegółów z życia, ale niekoniecznie chciałem je zdradzać. Zresztą, przygarnięcie Norvela było jedną z przyjemniejszych zmian w moim życiu, już nie wyobrażałem sobie życia bez tego psa. – Co tam przygotowałaś dobrego? – Wyciągnąłem szyję, próbując dojrzeć, co nakłada nam na talerze. Dopiero teraz sobie uświadomiłem jaki byłem głodny, ale na śniadanie zjadłem dosłownie miskę kaszy gryczanej, dlatego mój żołądek był chętny na cokolwiek, co miałoby jakiś smak.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnęła się ciepło; bycie dziwakiem miało zarówno swoje plusy, jak i minusy, a w obecnych czasach lepszą opcją było niewyróżnianie się z tłumu. Ona wprawdzie raczej nikomu nie wadziła, nie przeszkadzała i trzymała się świadomie z daleka, chociaż powoli sama nie była pewna, czy wróżenie ludziom z różnych grup społecznych, o różnej krwi, nie ściągało na nią wystarczająco dużo uwagi. Oficjalnie w sporze nie obierała żadnej strony. W domu wychowano ją w nienawiści do szlam, ale nigdy nie przyjęła do siebie tych nauk, starając się być ponadto.
– Na szczęście do tej pory się nie zdarzyło – stwierdziła po chwili namysłu – czasem też dzielę się z nimi ziołami albo kadzidłami, zależy co mam i czego potrzebują – nie myślała nigdy o tym, co zrobiłaby w sytuacji, gdyby zobaczyła złą wróżbę podczas jednej wymiany za jajka, czy owoce. Chociaż obiecała sobie dawniej nie ignorować intuicji, nie pomijać złych omenów, wychodziła z założenia, że czasem było lepiej nie wiedzieć; zwłaszcza wtedy, gdy nikt jej o nic nie pytał, co uważała za część poddawania się temu, co niesie los. – Spotkałam się z głosami, że to nie zły omen sam w sobie jest zły i ci zagraża, tylko ty sam zagrażasz sobie, jeśli wpadasz w panikę i wszędzie dostrzegasz potencjalne zagrożenie, co może cię zabić – podzieliła się na głos jedną z myśli, która w ostatnim czasie zaprzątała jej głowę. Z jednej strony ciężko było się jej nie zgodzić z tą tezą i wiele przemawiało za zdroworozsądkowym podejściem. Z drugiej zaś, całkowite zignorowanie tematu niosło za sobą igranie z losem, nieostrożność. – Sama nie wiem co o tym myśleć; czasem mam wrażenie, że gubię jasność umysłu i podważam swoje przekonania – westchnęła, jednak nie chcąc zanudzać Floreana, skupiła się na psie.
– Nic nie dzieje się bez przyczyny, a świat ze zwierzętami jest lepszy, nieco przyjaźniejszy – zerknęła kątem oka na mężczyznę, powoli kończąc nakładanie obiecanego obiadu – masz dobre serce, z pewnością jest mu z tobą dobrze; w zasadzie, mogłeś go zabrać ze sobą, pobiegałby po lesie – już po chwili postawiła na stole pieczone pstrągi i porcję pieczonych ziemniaków, rozłożyła sztućce i usiadła na krześle. – Do picia mogę zaoferować wodę albo sąsiedzki bimber, po którym możemy polec – zaśmiała się, ale tak właśnie od czasu do czasu radziła sobie z rzeczywistością: zapijając całe zło tego świata w paskudnym bimbrze.
– Na szczęście do tej pory się nie zdarzyło – stwierdziła po chwili namysłu – czasem też dzielę się z nimi ziołami albo kadzidłami, zależy co mam i czego potrzebują – nie myślała nigdy o tym, co zrobiłaby w sytuacji, gdyby zobaczyła złą wróżbę podczas jednej wymiany za jajka, czy owoce. Chociaż obiecała sobie dawniej nie ignorować intuicji, nie pomijać złych omenów, wychodziła z założenia, że czasem było lepiej nie wiedzieć; zwłaszcza wtedy, gdy nikt jej o nic nie pytał, co uważała za część poddawania się temu, co niesie los. – Spotkałam się z głosami, że to nie zły omen sam w sobie jest zły i ci zagraża, tylko ty sam zagrażasz sobie, jeśli wpadasz w panikę i wszędzie dostrzegasz potencjalne zagrożenie, co może cię zabić – podzieliła się na głos jedną z myśli, która w ostatnim czasie zaprzątała jej głowę. Z jednej strony ciężko było się jej nie zgodzić z tą tezą i wiele przemawiało za zdroworozsądkowym podejściem. Z drugiej zaś, całkowite zignorowanie tematu niosło za sobą igranie z losem, nieostrożność. – Sama nie wiem co o tym myśleć; czasem mam wrażenie, że gubię jasność umysłu i podważam swoje przekonania – westchnęła, jednak nie chcąc zanudzać Floreana, skupiła się na psie.
– Nic nie dzieje się bez przyczyny, a świat ze zwierzętami jest lepszy, nieco przyjaźniejszy – zerknęła kątem oka na mężczyznę, powoli kończąc nakładanie obiecanego obiadu – masz dobre serce, z pewnością jest mu z tobą dobrze; w zasadzie, mogłeś go zabrać ze sobą, pobiegałby po lesie – już po chwili postawiła na stole pieczone pstrągi i porcję pieczonych ziemniaków, rozłożyła sztućce i usiadła na krześle. – Do picia mogę zaoferować wodę albo sąsiedzki bimber, po którym możemy polec – zaśmiała się, ale tak właśnie od czasu do czasu radziła sobie z rzeczywistością: zapijając całe zło tego świata w paskudnym bimbrze.
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
2 września?
Jeszcze parę miesięcy temu w życiu by nie przyszło jej do głowy, że będzie próbowała szukać darmowych ingrediencji w lesie, tylko po to, by móc dalej pracować, jakkolwiek zarabiać i jednocześnie oszczędzać na wydawaniu drobnych zaskórniaków z portfela. Jak mało kto jednak zdawała sobie sprawę jak życie potrafiło być przewrotne i najprostszą taktyką było zwyczajne dostosowanie się do okoliczności; nie na wszystko miała bowiem wpływ, nie wszystko była w stanie ujrzeć w sugestiach talii tarota a los, cóż, niezbadane były jego wyroki.
Od pewnego czasu tworzyła nowe ścieżki kręcąc się pośród lasu, nie zważając na to, że w mig rozpadało się a deszcz wzmógł tak szybko na sile, że kiedy dotarła na łąkę, ziemia zamieniała się w bagno. Mogła zawrócić, lecz znając te tereny dość dobrze od wielu lat pamiętała o skrócie, który prowadził ją niemal pod dom. Ruszyła więc w tamtą stronę i dopiero po paru minutach zauważyła, że najprawdopodobniej wszystko zlało się na tyle w całość, że po prostu zabłądziła. Tkwiąc tu od nieco ponad trzydziestu minut w chłodzie, z trudnościami ze skupieniem się i skostniałymi palcami, odczuwała coraz większą frustrację. W takich chwilach najczęściej negowała swoją intuicję, choć bardziej z irytacji na siebie niż z rzeczywistych powodów, szybko jednak przypominała sobie o ogromnej cierpliwości, pokorze, którymi kierowała się przez wiele lat. Szczęściem w nieszczęściu był fakt, że kiedy tylko trochę zboczyła z utartej ścieżki wpadła na coś, co na pierwszy rzut oka przypominało jeden ze składników kadzideł, dopóki nie zbliżyła się do zielonego wiechcia na tyle, aby uznać, że się pomyliła i w obliczu uderzenia komety, anomalii, szukanie darów od natury było porównywalne do szukania igły w stogu siana. Klnąc pod nosem, odchyliła nieco głowę i pozwoliła, by kaptur zsunął się nieco z ciemnych, wilgotnych strąków a krople deszczu schłodziły nadchodzący ból głowy. Deszcz zagłuszał wszystko, w tym trzask gałęzi w pobliskich krzakach, ale gdyby nie to, pewnie i tak nie zwróciłaby na to uwagi; nie należała do szczególnie płochliwych, nie sądziła też, że ktokolwiek zapuszczał się na odludzie, gdzie pies z kulawą nogą mówił dobranoc.
Ostatecznie do domu trafiła, od strony ogrodu, jednak ledwo weszła do środka i zrzuciła z siebie przemoczoną szatę, kiedy za oknem dostrzegła przemykającą sylwetkę. Instynktownie dobyła różdżki, nie wykonując przy tym gwałtownych ruchów. Pomimo tego, że stała przy ledwo oświetlonym blacie, była zauważalna, podobnie jak oświetlona kuchnia – ale to działało w obie strony, bo kiedy po chwili dostrzegła męską, dość znaną, sylwetkę w progu, poczuła jak spada jej kamień z serca.
– Musisz zakradać się jak złodziej? – wyrzuciła nieco urażona, chociaż prawie wcale nieprzejęta faktem, że zamiast przyjaznej twarzy mogła trafić na opryszka i spotkać się po raz trzeci ze śmiercią twarzą w twarz. Opuściła różdżkę, czując jak spięte mięśnie luzują się. Kenneth niespodziewanie stał się w ostatnim czasie jej bratnią duszą.
Jeszcze parę miesięcy temu w życiu by nie przyszło jej do głowy, że będzie próbowała szukać darmowych ingrediencji w lesie, tylko po to, by móc dalej pracować, jakkolwiek zarabiać i jednocześnie oszczędzać na wydawaniu drobnych zaskórniaków z portfela. Jak mało kto jednak zdawała sobie sprawę jak życie potrafiło być przewrotne i najprostszą taktyką było zwyczajne dostosowanie się do okoliczności; nie na wszystko miała bowiem wpływ, nie wszystko była w stanie ujrzeć w sugestiach talii tarota a los, cóż, niezbadane były jego wyroki.
Od pewnego czasu tworzyła nowe ścieżki kręcąc się pośród lasu, nie zważając na to, że w mig rozpadało się a deszcz wzmógł tak szybko na sile, że kiedy dotarła na łąkę, ziemia zamieniała się w bagno. Mogła zawrócić, lecz znając te tereny dość dobrze od wielu lat pamiętała o skrócie, który prowadził ją niemal pod dom. Ruszyła więc w tamtą stronę i dopiero po paru minutach zauważyła, że najprawdopodobniej wszystko zlało się na tyle w całość, że po prostu zabłądziła. Tkwiąc tu od nieco ponad trzydziestu minut w chłodzie, z trudnościami ze skupieniem się i skostniałymi palcami, odczuwała coraz większą frustrację. W takich chwilach najczęściej negowała swoją intuicję, choć bardziej z irytacji na siebie niż z rzeczywistych powodów, szybko jednak przypominała sobie o ogromnej cierpliwości, pokorze, którymi kierowała się przez wiele lat. Szczęściem w nieszczęściu był fakt, że kiedy tylko trochę zboczyła z utartej ścieżki wpadła na coś, co na pierwszy rzut oka przypominało jeden ze składników kadzideł, dopóki nie zbliżyła się do zielonego wiechcia na tyle, aby uznać, że się pomyliła i w obliczu uderzenia komety, anomalii, szukanie darów od natury było porównywalne do szukania igły w stogu siana. Klnąc pod nosem, odchyliła nieco głowę i pozwoliła, by kaptur zsunął się nieco z ciemnych, wilgotnych strąków a krople deszczu schłodziły nadchodzący ból głowy. Deszcz zagłuszał wszystko, w tym trzask gałęzi w pobliskich krzakach, ale gdyby nie to, pewnie i tak nie zwróciłaby na to uwagi; nie należała do szczególnie płochliwych, nie sądziła też, że ktokolwiek zapuszczał się na odludzie, gdzie pies z kulawą nogą mówił dobranoc.
Ostatecznie do domu trafiła, od strony ogrodu, jednak ledwo weszła do środka i zrzuciła z siebie przemoczoną szatę, kiedy za oknem dostrzegła przemykającą sylwetkę. Instynktownie dobyła różdżki, nie wykonując przy tym gwałtownych ruchów. Pomimo tego, że stała przy ledwo oświetlonym blacie, była zauważalna, podobnie jak oświetlona kuchnia – ale to działało w obie strony, bo kiedy po chwili dostrzegła męską, dość znaną, sylwetkę w progu, poczuła jak spada jej kamień z serca.
– Musisz zakradać się jak złodziej? – wyrzuciła nieco urażona, chociaż prawie wcale nieprzejęta faktem, że zamiast przyjaznej twarzy mogła trafić na opryszka i spotkać się po raz trzeci ze śmiercią twarzą w twarz. Opuściła różdżkę, czując jak spięte mięśnie luzują się. Kenneth niespodziewanie stał się w ostatnim czasie jej bratnią duszą.
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Praca w porcie zajmowała całe dnie. Od świtu do nocy porządkowali to co zgotowała im ferelna noc w sierpniu. Z każdym kolejnym dniem było coraz lepiej. Tawerny znów się otwierały, zejście do jednego z doków odgruzowali – dało się przejść. Czuł zmęczenie w plecach, w karku rypało go jakby miał dobrze pięćdziesiat lat. Poranne wstawanie stało się już rutyną i jednocześnie utrapieniem. Mimo to, codziennie był w porcie, codziennie dawał z siebie wszystko, by wieczorami zasiadać w kuchni nad miską potrawki, a rano zacząć od nowa.
Dlatego tego dnia uciekł w las, uciekł do środowiska, które było mu obce. Musiał złapać myśli, poukładać je w głowie.
Być może dopadała go nostalgia, ponieważ uświadomił sobie, że brakuje wokół niego ludzi. Odcinał się od nich, a może to żałoba po matce, która zginęła w trakcie Nocy Tysiąca Gwiazd. Opaska na przedramieniu przypominała o tym, że został sam. Nie miał ani ojca, ani matki ani rodzeństwa. Chciał być obok ludzi, a jednocześnie ich unikał jak ognia. Ostatnie dni sprawiły, że zaczął się zastanawiać nad swoim życiem. Działania na rzecz Ministerstwa Magii pokazały jak wielka jest skala zniszczenia oraz jak bardzo potrzeba było ludzi.
Nie był filantropem, nigdy też nie miał takich aspiracji, aby stawać się orędownikiem wspólnej przyszłości. Patrzył na siebie i swój interes. Problem w tym, że ostatnio nie był dobrym doradcą dla samego siebie.
Dostrzegając ruch między drzewami zwolnił kroku. Po chwili zorientował się, że zna tę sylwetkę. Nie była mu ona obca. Z umiarkowanym zainteresowaniem przyglądał się z oddali jak buszuje między krzakami w leśnym poszyciu. Potem zaś niespiesznie podążył za nią zapalając po drodze papierosa. Trzask gałązki zdradził jego obecność. Przyspieszyła kroku, a on ruszył za nią. W sumie nie wiedział dlaczego. Chyba potrzebował towarzystwa kogoś innego niż mieszkańców portu i swoich czterech ścian.
Przywitała go z różdżką w dłoni kiedy stał już w progu z dłonią uniesioną do pukania w drewno drzwi. Na twarzy wykwitył bezczelny uśmiech, który stał się już jego wizytówką. Ugasił resztkę papieros i rozłożył ramiona na szerokość prezentując się kobiecie.
-Niezapowiedziana wizyta domowa. – Odparł niewzruszony tonem jej głosu. –Zabezpieczenia załóż na dom, jak nie chcesz paść na zawał. – Skomentował jeszcze widząc jak kolory wracają na jej twarz.
Dlatego tego dnia uciekł w las, uciekł do środowiska, które było mu obce. Musiał złapać myśli, poukładać je w głowie.
Być może dopadała go nostalgia, ponieważ uświadomił sobie, że brakuje wokół niego ludzi. Odcinał się od nich, a może to żałoba po matce, która zginęła w trakcie Nocy Tysiąca Gwiazd. Opaska na przedramieniu przypominała o tym, że został sam. Nie miał ani ojca, ani matki ani rodzeństwa. Chciał być obok ludzi, a jednocześnie ich unikał jak ognia. Ostatnie dni sprawiły, że zaczął się zastanawiać nad swoim życiem. Działania na rzecz Ministerstwa Magii pokazały jak wielka jest skala zniszczenia oraz jak bardzo potrzeba było ludzi.
Nie był filantropem, nigdy też nie miał takich aspiracji, aby stawać się orędownikiem wspólnej przyszłości. Patrzył na siebie i swój interes. Problem w tym, że ostatnio nie był dobrym doradcą dla samego siebie.
Dostrzegając ruch między drzewami zwolnił kroku. Po chwili zorientował się, że zna tę sylwetkę. Nie była mu ona obca. Z umiarkowanym zainteresowaniem przyglądał się z oddali jak buszuje między krzakami w leśnym poszyciu. Potem zaś niespiesznie podążył za nią zapalając po drodze papierosa. Trzask gałązki zdradził jego obecność. Przyspieszyła kroku, a on ruszył za nią. W sumie nie wiedział dlaczego. Chyba potrzebował towarzystwa kogoś innego niż mieszkańców portu i swoich czterech ścian.
Przywitała go z różdżką w dłoni kiedy stał już w progu z dłonią uniesioną do pukania w drewno drzwi. Na twarzy wykwitył bezczelny uśmiech, który stał się już jego wizytówką. Ugasił resztkę papieros i rozłożył ramiona na szerokość prezentując się kobiecie.
-Niezapowiedziana wizyta domowa. – Odparł niewzruszony tonem jej głosu. –Zabezpieczenia załóż na dom, jak nie chcesz paść na zawał. – Skomentował jeszcze widząc jak kolory wracają na jej twarz.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Kuchnia
Szybka odpowiedź