Gabinet Karmazynowy
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Gabinet Karmazynowy
Gabinet Lwic, Karmazynowy Gabinet, Gabinet Koralowy - wyróżniajace się na tle chłodniejszych barw La Fantasmagorii pomieszczenie ma wiele nazw, lecz ostatnio funkcjonuje (przynajmniej oficjalnie) pod innym mianem - Gabinetu madame Mericourt. Pokój ma w sobie ognistą, krwawą, różaną iskrę, ciemny dębowy parkiet i boazeria z dębowego drewna stanowią ramę dla imponujących fresków i obrazów, głównie o tematyce egzotycznych polowań i piękna dzikiej natury. Główną uwagę skupia jednak wielkie malowidło naścienne utworzone za biurkiem madame Mericourt, to na nim zaczarowane lwice prężą lśniące złotem ciała, czając się do skoku. Namalowano je z zaskakującą precyzją, momentami wydają się niemalże żywe, gotowe, by wybiec z drewnianej ramy wprost na wygodny fotel skryty za blatem biurka.
Nieprzypominającego typowych, dyrektorskich biurek, zbudowanych po to, by przytłoczyć gościa. To należące do Deirdre stoi na smukłych nóżkach, przypomina raczej wariację na temat toaletki lub ręcznie wyciosanego ozdobnego stolika. Na blacie zawsze stoi bukiet czerwonych róż lub lilii, w powietrzu jednak czuć wyłącznie woń opium. Duże okna wychodzące na ogrody La Fantasmagorii przesłonięte są prawie zawsze ciężkimi kurtynami, lecz złote elementy wykończenia i ozdoby błyszczą nawet w półmroku. W kącie pomieszczenia stoi magiczny gramofon, wygrywający najczęściej klasyczne utwory Czajkowskiego, Beethovena, Wagnera i Dvoraka. Tuż obok niego znajduje się wygodny komplet sof, szezlongu i foteli, idealny na dyskusje w nieco większym gronie.
Dopiero wprawny obserwator dostrzeże szklaną gablotę przy bocznej ścianie - to w niej znajduje się Order Merlina Pierwszej Klasy wraz z innymi odznaczeniami.
Nieprzypominającego typowych, dyrektorskich biurek, zbudowanych po to, by przytłoczyć gościa. To należące do Deirdre stoi na smukłych nóżkach, przypomina raczej wariację na temat toaletki lub ręcznie wyciosanego ozdobnego stolika. Na blacie zawsze stoi bukiet czerwonych róż lub lilii, w powietrzu jednak czuć wyłącznie woń opium. Duże okna wychodzące na ogrody La Fantasmagorii przesłonięte są prawie zawsze ciężkimi kurtynami, lecz złote elementy wykończenia i ozdoby błyszczą nawet w półmroku. W kącie pomieszczenia stoi magiczny gramofon, wygrywający najczęściej klasyczne utwory Czajkowskiego, Beethovena, Wagnera i Dvoraka. Tuż obok niego znajduje się wygodny komplet sof, szezlongu i foteli, idealny na dyskusje w nieco większym gronie.
Dopiero wprawny obserwator dostrzeże szklaną gablotę przy bocznej ścianie - to w niej znajduje się Order Merlina Pierwszej Klasy wraz z innymi odznaczeniami.
Gdyby nie wyjątkowe okoliczności nigdy nie ośmieliłaby się przeszkodzić Jacquesowi w pracy, nie tylko dlatego, iż wiedziała, jak wielką wagę przykładał do tworzenia w samotności. Po prostu nie przepadała za tym pulchnym czarodziejem, o wielkim talencie i równie wielkim ego, nigdy nie dała mu jednak odczuć swych antypatii, ba, była prawie pewna, że Francuz uważa, że madame Mericourt obdarza go wyjątkowymi względami. Nie wyprowadzała go z błędu - być może tylko dlatego, gdy wkroczyła na jego teren bez zapowiedzi, do tego z dwójką gaworzących dzieci, nie wyrzucił jej za drzwi z krzykiem.
Uśmiechnęła się do niego na powitanie dość uprzejmie, tak, jakby przed chwilą nie dotykała zwłok ulubionej opiekunki. Przyjrzała się czarodziejowi uważniej, nie wyglądał jednak na kogoś zdolnego do dokonania morderstwa, nie zdołałby też tak szybko przenieść się w epicentrum nowej scenografii.
- Wybacz, monsieur, że przeszkadzam ci w pracy, to jednak sprawa nie cierpiąca zwłoki - zawiesiła głos, niezbyt rozbawiona tą aż nazbyt dosłowną metaforą. - W magicznym balecie doszło do pechowego wydarzenia. Widział monsieur kogoś obcego? A może coś niepokojącego? W przeciągu, powiedzmy, ostatnich dwóch kwadransów? - od razu przeszła do zawowalowanych, ale jednak, konkretów, podnosząc wzrok na żyrandol. Mienił się różnymi kolorami, w tym tymi ciemnymi, intrygującymi w odbiorze. Nie było to jednak dla niej interesujące, nie była dzieckiem. A Jacques nie wyglądał na kogoś, kto właśnie odebrał życie niewinnej kobiecie. - Jeśli nie, byłabym wdzięczna za przerwanie pracy i udanie się przed drzwi mojego gabinetu. To tam doszło do...wypadku. Dobrze, by ktoś zaufany został tam do czasu, gdy powiadomię odpowiednie osoby, nie dopuszczając nikogo do środka - poinformowała; nie chciała zostawić bliźniąt samych, przynajmniej nie na razie, ale cała ta sytuacja coraz mocniej ją irytowała. Chciała jak najszybciej ją zakończyć, nie uśmiechało się jej niańczenie dzieci, ale bardziej frustrowała zniewiedza na temat tego, co stało się z Agathą. Czy to nawiedzenie a w Fantasmagorii grasował wyjątkowo utalentowany duch? Powinna wezwać spirytystę? A może bardziej przyjrzeć się dzieciom? Zerknęła z ukosa na zafascynowaną Myssleine, wpatrzoną w ciemne elementy żyrandola. Co takiego służka chciała jej przekazać - i co było aż tak pilne, by ośmieliła się zlekceważyć rozkazy? I dlaczego ta wizyta zakończyła się jej śmiercią? Czy w Białej Willi czekała na nią ważna wiadomość? Albo ktoś, kogo się tam nie spodziewała? Nieco nerwowo poprawiła przód sukni, rozglądając się dookoła raz jeszcze, ciągle czujna, myślami będąc jednak kilka chwil dalej. Czy powinna powiadomić służby, złożyć oficjalne zawiadomienie? A może po prostu pozbyć się wiotkiego ciała? Zaczynała boleć ją głowa.
Uśmiechnęła się do niego na powitanie dość uprzejmie, tak, jakby przed chwilą nie dotykała zwłok ulubionej opiekunki. Przyjrzała się czarodziejowi uważniej, nie wyglądał jednak na kogoś zdolnego do dokonania morderstwa, nie zdołałby też tak szybko przenieść się w epicentrum nowej scenografii.
- Wybacz, monsieur, że przeszkadzam ci w pracy, to jednak sprawa nie cierpiąca zwłoki - zawiesiła głos, niezbyt rozbawiona tą aż nazbyt dosłowną metaforą. - W magicznym balecie doszło do pechowego wydarzenia. Widział monsieur kogoś obcego? A może coś niepokojącego? W przeciągu, powiedzmy, ostatnich dwóch kwadransów? - od razu przeszła do zawowalowanych, ale jednak, konkretów, podnosząc wzrok na żyrandol. Mienił się różnymi kolorami, w tym tymi ciemnymi, intrygującymi w odbiorze. Nie było to jednak dla niej interesujące, nie była dzieckiem. A Jacques nie wyglądał na kogoś, kto właśnie odebrał życie niewinnej kobiecie. - Jeśli nie, byłabym wdzięczna za przerwanie pracy i udanie się przed drzwi mojego gabinetu. To tam doszło do...wypadku. Dobrze, by ktoś zaufany został tam do czasu, gdy powiadomię odpowiednie osoby, nie dopuszczając nikogo do środka - poinformowała; nie chciała zostawić bliźniąt samych, przynajmniej nie na razie, ale cała ta sytuacja coraz mocniej ją irytowała. Chciała jak najszybciej ją zakończyć, nie uśmiechało się jej niańczenie dzieci, ale bardziej frustrowała zniewiedza na temat tego, co stało się z Agathą. Czy to nawiedzenie a w Fantasmagorii grasował wyjątkowo utalentowany duch? Powinna wezwać spirytystę? A może bardziej przyjrzeć się dzieciom? Zerknęła z ukosa na zafascynowaną Myssleine, wpatrzoną w ciemne elementy żyrandola. Co takiego służka chciała jej przekazać - i co było aż tak pilne, by ośmieliła się zlekceważyć rozkazy? I dlaczego ta wizyta zakończyła się jej śmiercią? Czy w Białej Willi czekała na nią ważna wiadomość? Albo ktoś, kogo się tam nie spodziewała? Nieco nerwowo poprawiła przód sukni, rozglądając się dookoła raz jeszcze, ciągle czujna, myślami będąc jednak kilka chwil dalej. Czy powinna powiadomić służby, złożyć oficjalne zawiadomienie? A może po prostu pozbyć się wiotkiego ciała? Zaczynała boleć ją głowa.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
-P...pechowego? - głos Jacques'a zdradził lekkie zaniepokojenie, a Francuz nerwowo zapukał w niemalowane drewno. Słowa o przerwaniu mu pracy zignorował, nie zniżając się do zapewniania Madame, że wcale mu nie przeszkodziła, skoro przeszkodziła. -Zły omen, przed premierą? - zmarszczył brwi, zerkając na swoje wielobarwne kryształy. Kilka z nich wciąż było ciemnych, a czerń zdawała się onyksowa, nienaturalna.
-Nie, Madame, od rana siedzę na rusztowaniu. Nikt tu właściwie nie przechodził, poza mademoiselle Day. - Elaine Day, solistka. Jej garderoba znajdowała się niedaleko sceny, z czego Jacques nie był do końca zadowolony - czasem śpiewała sama dla siebie podczas swoich ćwiczeń, głośno.
-Wypadku? Czy wszystko... w porządku, czy trzeba coś naprawić? - zatroszczył się, a kroki na górze zdradzały, że zaczął schodzić z rusztowania. -Niektóre premiery są pechowe, magia wariuje, zdarzają się wypadki. - mówił, aż nagle urwał i wziął przestraszony wdech, przytrzymując się mocniej drabiny. Z nerwów chyba powinęła mu się noga, ale utrzymał równowagę.
-Już tam idę, Madame. - skłonił się, gdy zszedł wreszcie na dół i stanął przed Deirdre. -Zaczekać w środku czy pod drzwiami? - upewnił się, bo nikt nie wchodził do gabinetu nieproszony, zwłaszcza pod nieobecność jego właścicielki.
Zza skręcającego korytarza zaczęło dobiegać ciche nucenie, które wkrótce przerodziło się w głośniejszy, melodyjny śpiew. Jacques wyglądał jakby chciał wznieść oczy do góry, ale w końcu uśmiechnął się tylko ze sztuczną uprzejmością i posłusznie ruszył w stronę gabinetu - wiadomość o pechowych wypadkach zajęła go na tyle, że nie wydawał się nawet zirytowany koniecznością przerwania pracy.
Drzwi do garderoby Elaine Day były uchylone, a dobiegająca zza nich melodia była smutna, ale wpadająca w ucho - coś o nieszczęśliwej miłości, jedna z przyśpiewek dla sentymentalnych dziewcząt. Solistka była utalentowana, ale młodziutka, wciąż mogły się jej podobać podobne szlagiery.
-La...lala! - Myssleine wychyliła się z kołyski w stronę, z której dobiegała muzyka, ewidentnie zachwycona. -LALALA! - zagaworzyła, po dziecięcemu dołączając do śpiewu - fałszując, rzecz jasna. Kochała muzykę, ale nie umiała jeszcze śpiewać.
Dziecięcy okrzyk dotarł do Elaine, a śpiew raptownie umilkł.
-Co tu się dzieje? - baletnica wychyliła się z garderoby, w jej głosie pobrzmiewały irytacja i zniecierpliwienie. Brązowe włosy miała rozpuszczone, a na twarz nałożoną czerwoną maseczkę z modnej krwi mugolskich dziewic. Widząc Madame Mericourt rozdziawiła usta z zaskoczeniem, ewidentnie nie jej się tu spodziewała.
czas na odpis: 11.11, 18:00
-Nie, Madame, od rana siedzę na rusztowaniu. Nikt tu właściwie nie przechodził, poza mademoiselle Day. - Elaine Day, solistka. Jej garderoba znajdowała się niedaleko sceny, z czego Jacques nie był do końca zadowolony - czasem śpiewała sama dla siebie podczas swoich ćwiczeń, głośno.
-Wypadku? Czy wszystko... w porządku, czy trzeba coś naprawić? - zatroszczył się, a kroki na górze zdradzały, że zaczął schodzić z rusztowania. -Niektóre premiery są pechowe, magia wariuje, zdarzają się wypadki. - mówił, aż nagle urwał i wziął przestraszony wdech, przytrzymując się mocniej drabiny. Z nerwów chyba powinęła mu się noga, ale utrzymał równowagę.
-Już tam idę, Madame. - skłonił się, gdy zszedł wreszcie na dół i stanął przed Deirdre. -Zaczekać w środku czy pod drzwiami? - upewnił się, bo nikt nie wchodził do gabinetu nieproszony, zwłaszcza pod nieobecność jego właścicielki.
Zza skręcającego korytarza zaczęło dobiegać ciche nucenie, które wkrótce przerodziło się w głośniejszy, melodyjny śpiew. Jacques wyglądał jakby chciał wznieść oczy do góry, ale w końcu uśmiechnął się tylko ze sztuczną uprzejmością i posłusznie ruszył w stronę gabinetu - wiadomość o pechowych wypadkach zajęła go na tyle, że nie wydawał się nawet zirytowany koniecznością przerwania pracy.
Drzwi do garderoby Elaine Day były uchylone, a dobiegająca zza nich melodia była smutna, ale wpadająca w ucho - coś o nieszczęśliwej miłości, jedna z przyśpiewek dla sentymentalnych dziewcząt. Solistka była utalentowana, ale młodziutka, wciąż mogły się jej podobać podobne szlagiery.
-La...lala! - Myssleine wychyliła się z kołyski w stronę, z której dobiegała muzyka, ewidentnie zachwycona. -LALALA! - zagaworzyła, po dziecięcemu dołączając do śpiewu - fałszując, rzecz jasna. Kochała muzykę, ale nie umiała jeszcze śpiewać.
Dziecięcy okrzyk dotarł do Elaine, a śpiew raptownie umilkł.
-Co tu się dzieje? - baletnica wychyliła się z garderoby, w jej głosie pobrzmiewały irytacja i zniecierpliwienie. Brązowe włosy miała rozpuszczone, a na twarz nałożoną czerwoną maseczkę z modnej krwi mugolskich dziewic. Widząc Madame Mericourt rozdziawiła usta z zaskoczeniem, ewidentnie nie jej się tu spodziewała.
- Nie wierzę w zabobony, monsieur. To tylko przykry incydent, który nie ma nic wspólnego z zbliżającą się premierą - odpowiedziała ze spokojem, powstrzymując się od wywrócenia oczu na zachowanie Jacquesa. Śmierć Agathy była pechowym wypadkiem, lecz jego konsekwencje będzie ponosiła ona, Deirdre, nie La Fantasmagorie. W tych czasach ciężko było o godną zaufania służkę, żałowała więc, że tak nagle została pozbawiona wsparcia - na smutek przyjdzie jednak czas później, teraz musiała zająć się kryzysową sytuacją, a przede wszystkim, pozbyć się z magicznego baletu dzieci. Źle czuła się przebywając w pracy razem z bliźniętami, miała wrażenie, że ich obecność podkopuje jej nieskazitelny wizerunek. Oczywiście większość pracowników, artystów i przedstawicieli śmietanki towarzyskiej znała ją także jako matkę, pamiętała ją brzemienną i z wzruszeniem słuchała historii o miłości silniejszej od śmierci, pozwalającej donosić jej zdrowe potomstwo, przypominające tragicznie zmarłego Bastiena, lecz Mericourt nie lubiła mieszania życia prywatnego z tym oficjalnym.
- Obawiam się, że nawet tak utalentowany czarodziej nie zdołałby tego naprawić - westchnęła lekko, rada, że mag od razu spełnił jej rozkaz i nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń. - Proszę nie wchodzić do środka. Za kilka chwil powinnam zawiadomić służby, które zabezpieczą mój gabinet i zwolnią monsieur z warty. Dziękuję za pana pomoc, jest nieoceniona - dorzuciła, nie chcąc zdradzać szczegółów wspomnianego incydentu, przykrywając niedopowiedzenia wyrazami uznania. Obawiała się, że Jacques odmówiłby czuwania przy zwłokach - wydawał się taki delikatny, uduchowiony i wrażliwy. Ktoś jednak musiał zabezpieczyć gabinet przed skażeniem, a Francuz wydawał się dobrą - albo jedyną - opcją.
Elaine na pewno nie poradziłaby sobie z tym zadaniem, a wrodzona ciekawskość popchnęłaby ją do zajrzenia do środka gabinetu - w stronę garderób Deirdre udała się więc w drugiej kolejności, najpierw upewniwszy się, że Jacques udał się dość szybkim krokiem w stronę korytarza prowadzącego do gabinetu.
Za kulisami było spokojnie, cicho, do czasu - wkrótce po wąskim korytarzyku rozniósł się melodyjny głos baletnicy, tak bardzo podobający się Myssleine. Mericourt obejrzała się przez ramię na kołyskę, cmokając cicho, z lekką dezaprobatą. - Nie ta tonacja, Myssleine. Spróbuj nieco niżej. O tak - zanuciła tą samą prostą melodię, nieco wprawniej, z całkowitym przekonaniem, że dziewczynka jest w stanie zrozumieć konstruktywną krytykę oraz poprawić swe nieudane próby dołączenia do duetu z Elaine. Słodką Elainę z krwawą twarzą, wyłaniającą się ze swej garderoby.
- Panno Day, czy jest tu panienka sama? - zawiesiła głos, woląc się upewnić, że baletnica nie ukrywa w pomieszczeniu jakiegoś adoratora. Wątpiła w to, żadna szanująca się kobieta nie pokazałaby się mężczyźnie w takim wydaniu. - Doszło do pewnego incydentu. Chciałam się upewnić, że jest panna bezpieczna - i dopytać, czy widziała coś niepokojącego lub niezwykłego w ciągu ostatniej pół godziny - kontynuowała spokojnie, ale rzeczowo, chciała mieć ten przeklęty dzień już za sobą.
- Obawiam się, że nawet tak utalentowany czarodziej nie zdołałby tego naprawić - westchnęła lekko, rada, że mag od razu spełnił jej rozkaz i nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń. - Proszę nie wchodzić do środka. Za kilka chwil powinnam zawiadomić służby, które zabezpieczą mój gabinet i zwolnią monsieur z warty. Dziękuję za pana pomoc, jest nieoceniona - dorzuciła, nie chcąc zdradzać szczegółów wspomnianego incydentu, przykrywając niedopowiedzenia wyrazami uznania. Obawiała się, że Jacques odmówiłby czuwania przy zwłokach - wydawał się taki delikatny, uduchowiony i wrażliwy. Ktoś jednak musiał zabezpieczyć gabinet przed skażeniem, a Francuz wydawał się dobrą - albo jedyną - opcją.
Elaine na pewno nie poradziłaby sobie z tym zadaniem, a wrodzona ciekawskość popchnęłaby ją do zajrzenia do środka gabinetu - w stronę garderób Deirdre udała się więc w drugiej kolejności, najpierw upewniwszy się, że Jacques udał się dość szybkim krokiem w stronę korytarza prowadzącego do gabinetu.
Za kulisami było spokojnie, cicho, do czasu - wkrótce po wąskim korytarzyku rozniósł się melodyjny głos baletnicy, tak bardzo podobający się Myssleine. Mericourt obejrzała się przez ramię na kołyskę, cmokając cicho, z lekką dezaprobatą. - Nie ta tonacja, Myssleine. Spróbuj nieco niżej. O tak - zanuciła tą samą prostą melodię, nieco wprawniej, z całkowitym przekonaniem, że dziewczynka jest w stanie zrozumieć konstruktywną krytykę oraz poprawić swe nieudane próby dołączenia do duetu z Elaine. Słodką Elainę z krwawą twarzą, wyłaniającą się ze swej garderoby.
- Panno Day, czy jest tu panienka sama? - zawiesiła głos, woląc się upewnić, że baletnica nie ukrywa w pomieszczeniu jakiegoś adoratora. Wątpiła w to, żadna szanująca się kobieta nie pokazałaby się mężczyźnie w takim wydaniu. - Doszło do pewnego incydentu. Chciałam się upewnić, że jest panna bezpieczna - i dopytać, czy widziała coś niepokojącego lub niezwykłego w ciągu ostatniej pół godziny - kontynuowała spokojnie, ale rzeczowo, chciała mieć ten przeklęty dzień już za sobą.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Jacques oddalił się posłusznie, choć nadal wydawał się zmartwiony teatralnymi przesądami. Węch miał stępiony oparami terpentyny, przez zamknięte drzwi nie wyczuje najpewniej nic podejrzanego.
Myssleine drgnęła lekko, słysząc karcące cmoknięcie matki. Na moment wykrzywiła usta w podkówkę, chyba nie spodobała się jej ta krytyka, ale ambitnie spróbowała raz jeszcze.
-LAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA-la! LALALA! - rozdarła się ile tchu w płucach na cały korytarz, a senny (i już skutecznie rozbudzony) Marcus aż usiadł z wrażenia w kołysce.
Elaine, pomimo szacunku dla pracodawczyni, skrzywiła się mimowolnie - zaskoczona dziecięcym wrzaskiem. Instynktownie rzuciła Myssleine ostre spojrzenie, jakby chciała ją uciszyć i nie była pewna w jaki sposób.
-LAAAA? - mała spojrzała wyczekująco na baletnicę, jakby oczekiwała, że baletnica dołączy do jej recitalu. Klasnęła nagląco rączkami, znów chcąc usłyszeć śliczną melodię w wykonaniu Elaine.
Elaine uparcie nie patrzyła na dziewczynkę, z pewnym zażenowaniem przestępując z nogi na nogę - otwierając drzwi, chciała uciszyć hałas na korytarzu, ale nie rozmawiać z Madame Mericourt z krwawą maseczką na twarzy.
-Jestem sama, Madame, nic się nie stało. Co miałabym zobaczyć? - odpowiedziała grzecznie, choć w brązowych oczach zalśniła ciekawość. -Od południa... - zaczęła, ale...
-LAAA LAAAA LAAAAAAA! - Myssleine kontynuowała swój spektakl, a Elaine urwała wpół słowa i zmarszczyła brwi z wyraźną irytacją.
-Od południa przygotowuję się do występu, w skupieniu, sama. Proszę wybaczyć, Madame, ale... trochę trudno się skupić. - wyznała, przedstawiając prośbę godną (swoim zdaniem) solistki. Chyba zasłużyła przed premierą na chwilę spokoju?
Myssleine urwała raptownie - trudno powiedzieć, czy mogła zrozumieć część rozmowy, czy po prostu wyczuła jawną niechęć w głosie baletnicy. Przez kilka sekund miała minkę zwiastującą wybuch płaczu, ale łzy nie popłynęły.
-Bu-Baa! - wyrwało się z dziecięcej piersi, a Marcus otworzył szerzej oczy i powtórzył za siostrą -baaa!
Elaine nie patrzyła już na dzieci, starając się skupić na rozmowie z Deirdre. Drgnęła lekko i objęła się ramionami, jakby zrobiło się zimniej, ale nadal patrzyła prosto na swoją szefową.
Gdyby obejrzała się do tyłu, zobaczyłaby jak jej własny cień, rzucany na ścianę korytarza, gęstnieje. Ciemność zdawała się głębsza, onyksowa, ciemność zdawała się żyć.
Deirdre mogła najpierw dostrzec ruch kątem oka, a potem zobaczyć bardzo wyraźnie jak cień Elaine zsuwa się ze ściany, jak nabiera innej, upiorniejszej formy. Czerń kłębiła się za baletnicą, a macki podnosiły się powoli za jej plecami- zmierzając do gardła niepodejrzewającej niebezpieczeństwa kobiety.
Dzieci milczały, a Mericourt miała kilka sekund, by zareagować.
Czas na odpis: 12.11, 18:00
Myssleine drgnęła lekko, słysząc karcące cmoknięcie matki. Na moment wykrzywiła usta w podkówkę, chyba nie spodobała się jej ta krytyka, ale ambitnie spróbowała raz jeszcze.
-LAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA-la! LALALA! - rozdarła się ile tchu w płucach na cały korytarz, a senny (i już skutecznie rozbudzony) Marcus aż usiadł z wrażenia w kołysce.
Elaine, pomimo szacunku dla pracodawczyni, skrzywiła się mimowolnie - zaskoczona dziecięcym wrzaskiem. Instynktownie rzuciła Myssleine ostre spojrzenie, jakby chciała ją uciszyć i nie była pewna w jaki sposób.
-LAAAA? - mała spojrzała wyczekująco na baletnicę, jakby oczekiwała, że baletnica dołączy do jej recitalu. Klasnęła nagląco rączkami, znów chcąc usłyszeć śliczną melodię w wykonaniu Elaine.
Elaine uparcie nie patrzyła na dziewczynkę, z pewnym zażenowaniem przestępując z nogi na nogę - otwierając drzwi, chciała uciszyć hałas na korytarzu, ale nie rozmawiać z Madame Mericourt z krwawą maseczką na twarzy.
-Jestem sama, Madame, nic się nie stało. Co miałabym zobaczyć? - odpowiedziała grzecznie, choć w brązowych oczach zalśniła ciekawość. -Od południa... - zaczęła, ale...
-LAAA LAAAA LAAAAAAA! - Myssleine kontynuowała swój spektakl, a Elaine urwała wpół słowa i zmarszczyła brwi z wyraźną irytacją.
-Od południa przygotowuję się do występu, w skupieniu, sama. Proszę wybaczyć, Madame, ale... trochę trudno się skupić. - wyznała, przedstawiając prośbę godną (swoim zdaniem) solistki. Chyba zasłużyła przed premierą na chwilę spokoju?
Myssleine urwała raptownie - trudno powiedzieć, czy mogła zrozumieć część rozmowy, czy po prostu wyczuła jawną niechęć w głosie baletnicy. Przez kilka sekund miała minkę zwiastującą wybuch płaczu, ale łzy nie popłynęły.
-Bu-Baa! - wyrwało się z dziecięcej piersi, a Marcus otworzył szerzej oczy i powtórzył za siostrą -baaa!
Elaine nie patrzyła już na dzieci, starając się skupić na rozmowie z Deirdre. Drgnęła lekko i objęła się ramionami, jakby zrobiło się zimniej, ale nadal patrzyła prosto na swoją szefową.
Gdyby obejrzała się do tyłu, zobaczyłaby jak jej własny cień, rzucany na ścianę korytarza, gęstnieje. Ciemność zdawała się głębsza, onyksowa, ciemność zdawała się żyć.
Deirdre mogła najpierw dostrzec ruch kątem oka, a potem zobaczyć bardzo wyraźnie jak cień Elaine zsuwa się ze ściany, jak nabiera innej, upiorniejszej formy. Czerń kłębiła się za baletnicą, a macki podnosiły się powoli za jej plecami- zmierzając do gardła niepodejrzewającej niebezpieczeństwa kobiety.
Dzieci milczały, a Mericourt miała kilka sekund, by zareagować.
Brwi Deirdre zmarszczyły się, lecz była to jedyna oznaka skrajnej irytacji recitalem Myssleine. Córka nie dość, że nie wzięła sobie do serca uwag - na Merlina, czy kilkunastomiesięczne dzieci zawsze są tak powolne? - to jeszcze kontynuowała wokalne popisy wątpliwej jakości dwukrotnie głośniej. A może trzykrotnie? Gdyby nie wyraźne oznaki działania czarnomagicznej siły, Dei na pewno zastanawiałaby się, czy Agatha przypadkiem nie zmarła w wyniku ogłuszenia tym wrzaskiem. W pewien sposób imponującym, echo śpiewu rozniosło się za kulisami, przyprawiając Mericourt o ból głowy: już nie nadchodzący, a faktycznie rozpościerający swój ołowiany nacisk wzdłuż skroni. - Myssleine, ciszej, proszę. Pośpiewasz w domu, dobrze? - bo tam będę mogła rzucić na ciebie Silencio, dodała w myślach. Nie widziała innego sposobu poradzenia sobie z duetem bliźniąt, była pewna, że właśnie tak postępowała Agatha. Już po kwadransie zaczynało brakować jej opiekunki, co będzie dalej? Westchnęła lekko, ale nie przepraszająco, widząc spojrzenie Elaine. Tylko ona mogła być niezadowolona z postępów wokalnych córki, obcy ludzie...cóż, oczekiwałaby raczej, że panna Day zaklaszcze, zachwycona koncertem. - Imponująca pojemność płuc jak na tak młody wiek, nieprawdaż? - rzuciła w stronę baletnicy w szczerym zastanowieniu; to może być przydatne w przyszłości, gdy dorośnie i będzie przemawiać przed magicznym społeczeństwem jako dyplomatka, polityczka lub wręcz Ministra Magii. Bo przecież nie śpiewaczka, nie chciała dla Myssleine kariery artystki, nie; niezaspokojone ambicje matki domagały się innej ścieżki kariery. Wizja ta nieco złagodziła jej irytację albo ta została przelana na wyraźnie coraz bardziej niechętną Elaine.
- Czyli nikt tędy nie przechodził? Nie doświadczyła też panna jakichś anomalii? - dopytała dokładniej, tracąc jednak nadzieję, że wydobędzie cokolwiek z baletnicy; coś, co pomoże jej opanować tę idiotyczną krwawą komedię pomyłek, utrudniającą działanie La Fantasmagorii. Na równi z wrzaskiem Myssie; Deirdre obróciła się ku kołysce, chcąc ponownie przekonać córkę do milczenia, lecz nie zdołała przyłożyć palca do ust. Dziewczynka zamilkła, a jej oczy wydały się jeszcze większe, tak samo jak oczy rozbudzonego Marcusa. Przez sekundę Deirdre miała wrażenie, że bliźnięta tylko zbierają siły i zaraz wystąpią w duecie, ale z ich ust padło tylko gaworzenie. Cichsze, lecz jakby bardziej niepokojące niż dziki pisk czy krzyk.
- Czyż nie przyjemniej jest w ciszy, moi drodzy? Możecie posłuchać jak rozmawiają dorośli i czegoś nowego nauczyć - przemówiła pogodnie, pochylając się na moment nad kołyską. Naiwnie i szczerze wierzyła, że bliźnięta ją rozumieją i że już wkrótce, już za moment przestaną zachowywać się jak dzieci.
Poniekąd jej marzenia się spełniły, lecz w zdecydowanie nieoczekiwany sposób. Pomimo skupienia na bliźniętach pozostawała czujna, w drugiej dłoni trzymała opuszczoną różdżkę, zauważyła więc kątem oka niepokojący cień, wyczuła drżenie powietrza, jego ciężar, a gdy się wyprostowała dostrzegła już pełnię...Właśnie, czego? Zaklęcia? Ducha? Nie widziała wcześniej czegoś takiego, lecz zgłębianie tajemnic czarnej magii sprawiło, że łatwiej akceptowała istnienie magii niemożliwej. Nie miała zresztą czasu na rozmyślania, musiała działać. Gdy pochylała się nad kołyską nie widziała nikogo innego z tyłu korytarza, nikt nie rzucił przez jej ramię klątwy, nie widziała też promienia zaklęcia wychodzącego z garderoby; zdecydowała, że zagrożenie pojawia się tylko z jednej strony, zza pleców Elaine.
- Protego Maxima - szybko uniosła różdżkę, wypowiadając dokładnie inkantację, lecz nie zamierzała ochronić baletnicy. Działała instynktownie, chcąc, by tarcza objęła kołyskę z bliźniętami, oddzielając je od cienistych macek, prześlizgujących się po szyi baletnicy. Jednocześnie próbowała dostrzec cokolwiek więcej, kogoś więcej; naturę zjawiska lub klątwy - nienawidziła walczyć z nieznanym.
- Czyli nikt tędy nie przechodził? Nie doświadczyła też panna jakichś anomalii? - dopytała dokładniej, tracąc jednak nadzieję, że wydobędzie cokolwiek z baletnicy; coś, co pomoże jej opanować tę idiotyczną krwawą komedię pomyłek, utrudniającą działanie La Fantasmagorii. Na równi z wrzaskiem Myssie; Deirdre obróciła się ku kołysce, chcąc ponownie przekonać córkę do milczenia, lecz nie zdołała przyłożyć palca do ust. Dziewczynka zamilkła, a jej oczy wydały się jeszcze większe, tak samo jak oczy rozbudzonego Marcusa. Przez sekundę Deirdre miała wrażenie, że bliźnięta tylko zbierają siły i zaraz wystąpią w duecie, ale z ich ust padło tylko gaworzenie. Cichsze, lecz jakby bardziej niepokojące niż dziki pisk czy krzyk.
- Czyż nie przyjemniej jest w ciszy, moi drodzy? Możecie posłuchać jak rozmawiają dorośli i czegoś nowego nauczyć - przemówiła pogodnie, pochylając się na moment nad kołyską. Naiwnie i szczerze wierzyła, że bliźnięta ją rozumieją i że już wkrótce, już za moment przestaną zachowywać się jak dzieci.
Poniekąd jej marzenia się spełniły, lecz w zdecydowanie nieoczekiwany sposób. Pomimo skupienia na bliźniętach pozostawała czujna, w drugiej dłoni trzymała opuszczoną różdżkę, zauważyła więc kątem oka niepokojący cień, wyczuła drżenie powietrza, jego ciężar, a gdy się wyprostowała dostrzegła już pełnię...Właśnie, czego? Zaklęcia? Ducha? Nie widziała wcześniej czegoś takiego, lecz zgłębianie tajemnic czarnej magii sprawiło, że łatwiej akceptowała istnienie magii niemożliwej. Nie miała zresztą czasu na rozmyślania, musiała działać. Gdy pochylała się nad kołyską nie widziała nikogo innego z tyłu korytarza, nikt nie rzucił przez jej ramię klątwy, nie widziała też promienia zaklęcia wychodzącego z garderoby; zdecydowała, że zagrożenie pojawia się tylko z jednej strony, zza pleców Elaine.
- Protego Maxima - szybko uniosła różdżkę, wypowiadając dokładnie inkantację, lecz nie zamierzała ochronić baletnicy. Działała instynktownie, chcąc, by tarcza objęła kołyskę z bliźniętami, oddzielając je od cienistych macek, prześlizgujących się po szyi baletnicy. Jednocześnie próbowała dostrzec cokolwiek więcej, kogoś więcej; naturę zjawiska lub klątwy - nienawidziła walczyć z nieznanym.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
-Laa laaa LA! - niezrażona uwagą mamy, Myssleine próbowała śpiewać dalej, choć stopniowo traciła entuzjazm - nie w odpowiedzi na słowa Deirdre, a raczej na wyczuwalny brak atencji ze strony mamy, Elaine, a nawet Marcusa.
-Uhm, tak, Madame. - odmruknęła uprzejmie Elaine, wiedząc, że nie powinna dyskutować z pracodawczynią na temat talentu jej dziecka. Choć doskonale tańczyła i lśniła na scenie, nie była jednak dobrą aktorką ani nie znała się na dzieciach - w jej tonie próżno było szukać entuzjazmu.
-Nie, chodzi tu tylko monsieur Jacques, jak zwykle. A potem było cicho, pewnie siedział na tych swoich rusztowaniach. - baletnica pokręciła głową. -Jakiego rodzaju... anomalie? - dopytała, wyraźnie kierowana raczej wścibstwem niż niepokojem.
Deirdre nachyliła się do dzieci, ale nie doczekała się żadnej pożądanej reakcji. Córeczka wydawała się trochę obrażona, a jej onyksowe oczy zdawały się jeszcze ciemniejsze niż zwykle. Marcus również wydawał się trochę markotny, a spojrzenie miał nieobecne.
A potem liczyła się już tylko ciemność - żywa, gęsta, atakująca baletnicę.
Kilka rzeczy wydarzyło się równocześnie. Jasnym blaskiem rozbłysło zaklęcie rzucone przez Deirdre, alarmując Elaine o zagrożeniu. Baletnica obejrzała się przez ramię i wrzasnęła, próbując się cofnąć - a macki rzuciły się do jej szyi. W połowie drogi, gdy tarcza uformowała się przed bliźniętami, straciły jednak impet - a Elaine, przerażona, zdołała uniknąć ciosu i postąpić o krok w głąb korytarza. Prawie wpadła przy tym na kołyskę.
Bliźnięta, choć otoczone tarczą, zaczęły rzewnie płakać. Marcus machał przed sobą rączkami, jakby chciał rozwiać białą magię, a Myssleine zaczęła wić się w kołysce jak wściekła ryba. Spróbowała wychylić się w bok. Tarcza, rzucona naprędce, nie była tak potężna jak powinna - z boku musiał znajdować się słaby punkt, bowiem to tam zaczęła się nagle kłębić ciemność, na razie drżąca, bezkształtna, chaotyczna. Myssleine machnęła rączką, a cień podążył za jej dłonią, wyraźnie gęstniejąc.
-Baa... - sapnęła, jakby zbierając siły. Gniewne spojrzenie skierowała w stronę baletnicy, a w blasku dogasającej tarczy czarne oczy lśniły nienaturalnie.
-Uhm, tak, Madame. - odmruknęła uprzejmie Elaine, wiedząc, że nie powinna dyskutować z pracodawczynią na temat talentu jej dziecka. Choć doskonale tańczyła i lśniła na scenie, nie była jednak dobrą aktorką ani nie znała się na dzieciach - w jej tonie próżno było szukać entuzjazmu.
-Nie, chodzi tu tylko monsieur Jacques, jak zwykle. A potem było cicho, pewnie siedział na tych swoich rusztowaniach. - baletnica pokręciła głową. -Jakiego rodzaju... anomalie? - dopytała, wyraźnie kierowana raczej wścibstwem niż niepokojem.
Deirdre nachyliła się do dzieci, ale nie doczekała się żadnej pożądanej reakcji. Córeczka wydawała się trochę obrażona, a jej onyksowe oczy zdawały się jeszcze ciemniejsze niż zwykle. Marcus również wydawał się trochę markotny, a spojrzenie miał nieobecne.
A potem liczyła się już tylko ciemność - żywa, gęsta, atakująca baletnicę.
Kilka rzeczy wydarzyło się równocześnie. Jasnym blaskiem rozbłysło zaklęcie rzucone przez Deirdre, alarmując Elaine o zagrożeniu. Baletnica obejrzała się przez ramię i wrzasnęła, próbując się cofnąć - a macki rzuciły się do jej szyi. W połowie drogi, gdy tarcza uformowała się przed bliźniętami, straciły jednak impet - a Elaine, przerażona, zdołała uniknąć ciosu i postąpić o krok w głąb korytarza. Prawie wpadła przy tym na kołyskę.
Bliźnięta, choć otoczone tarczą, zaczęły rzewnie płakać. Marcus machał przed sobą rączkami, jakby chciał rozwiać białą magię, a Myssleine zaczęła wić się w kołysce jak wściekła ryba. Spróbowała wychylić się w bok. Tarcza, rzucona naprędce, nie była tak potężna jak powinna - z boku musiał znajdować się słaby punkt, bowiem to tam zaczęła się nagle kłębić ciemność, na razie drżąca, bezkształtna, chaotyczna. Myssleine machnęła rączką, a cień podążył za jej dłonią, wyraźnie gęstniejąc.
-Baa... - sapnęła, jakby zbierając siły. Gniewne spojrzenie skierowała w stronę baletnicy, a w blasku dogasającej tarczy czarne oczy lśniły nienaturalnie.
Nie zdążyła odpowiedzieć na pytanie Elaine i eufemistycznie opisać incydentu z Agathą - to, co stało się sekundę później skutecznie uniemożliwiało prowadzenie kulturalnej konwersacji. Mroczny cień rozpezł się głębiej, ba, wręcz rzucił się na umykającą mu w ostatniej chwili baletnicę - powinna dziękować Merlinowi za swą taneczną zwinność - lecz to nie walka Day o bezpieczeństwo przykuła uwagę Deirdre. Dzieci nie zachowywały się normalnie, matka, nawet tak specyficzna, wyczuwała różnicę w aurze bliźniąt, w ich minach, nawet w gestach czy spojrzeniu. A także płaczu, innym, pozbawionym rzewnej rozpaczy, raczej dyktowanym poruszeniem, niecierpliwością czy wręcz gniewem. Kierowanym ku...właśnie, ku czemu? Przerażenie czarnomagiczną zjawą byłoby rozsądną reakcją, ale zdawało się, że to jasna tarcza, chroniąca przed mackami, doprowadziła bliźnięta do alergicznego wręcz zachowania. Mericourt wbrew logice cofnęła zaklęcie, świetlista tarcza zniknęła, a czarownica szeroko otwartymi oczami wpatrywała się to w rączkę Myssleine, to w gęstniejącą w miejscu dawnej szczeliny mgłę, formującą się w coraz żywsze zjawisko. Krzyk przerażenia Elaine prawie do niej nie docierał, z na wpół uniesioną ręką wpatrywała się w kołyskę, próbując zrozumieć, czego była świadkiem.
- Ty to robisz, Myssleine? - spytała powoli, nie kryjąc całkowitego zdumienia. Nie rzucała się, by powstrzymać dziewczynkę czy uspokoić płaczącego Marcusa, przyglądała się biernie bliźnietom, baletnicy i jej cieniowi, ponownie gęstniejącemu w wąskim korytarzu. Była gotowa, by zareagować w obronie dzieci w każdej sekundzie, ale musiała dowiedzieć się, co właściwie działo się przed jej oczami - i czy wzrok jej nie okłamuje, sugerując, że to jej córka włada rozpełzającym się mrocznym cieniem. - Nie lubimy tej pani, prawda? Nie lubimy - dodała niemal bezwiednie, ignorując fakt, że nie lubiana Elaina może ją słyszeć. Tylko tak mogła się przekonać, czy nie postradała zmysłów, uznając, że bliźnięta są w stanie wyrzucić z siebie tak silną, czarną energię, a potem pokierować ją na swój dziecięcy sposób, w kogoś, kto im się nie spodobał.
- Ty to robisz, Myssleine? - spytała powoli, nie kryjąc całkowitego zdumienia. Nie rzucała się, by powstrzymać dziewczynkę czy uspokoić płaczącego Marcusa, przyglądała się biernie bliźnietom, baletnicy i jej cieniowi, ponownie gęstniejącemu w wąskim korytarzu. Była gotowa, by zareagować w obronie dzieci w każdej sekundzie, ale musiała dowiedzieć się, co właściwie działo się przed jej oczami - i czy wzrok jej nie okłamuje, sugerując, że to jej córka włada rozpełzającym się mrocznym cieniem. - Nie lubimy tej pani, prawda? Nie lubimy - dodała niemal bezwiednie, ignorując fakt, że nie lubiana Elaina może ją słyszeć. Tylko tak mogła się przekonać, czy nie postradała zmysłów, uznając, że bliźnięta są w stanie wyrzucić z siebie tak silną, czarną energię, a potem pokierować ją na swój dziecięcy sposób, w kogoś, kto im się nie spodobał.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
-Bu-baa... - zaświergotała Myssleine z pewnym zniecierpliwieniem. Zrozumiała proste, zadane powoli pytanie, kiwając odruchowo główką - ale była skoncentrowana na czymś innym. Słysząc zachętę ze strony matki, uśmiechnęła się lekko, wreszcie znajdując się w centrum jej uwagi. Obróciła się w stronę baletnicy, jak drapieżny kotek, a cień podążył w tą samą stronę.
-Co... nie...! - krzyk Elaine docierał do Deirdre i dzieci jak przez mgłę, oszołomiona baletnica wpatrywała się z niedowierzaniem w rączkę Myssleine i zdawała się powoli rozumieć, co się właśnie dzieje. -Nie, nie, proszę...! Premiera... - zaczęła bełkotać, błagać, otrzeźwiona brutalnym pytaniem, jawnie zdradzającym antypatię ze strony Madame Mericourt. Po policzkach zaczęły spływać rzewne łzy, rozmazując krwistą maseczkę. Baletnica bezwiednie wzniosła przed siebie dłonie - gest, który nie umknął uwadze wpatrującego się w kobietę Marcusa.
Tarcza zniknęła, a Marcus podniósł rączki, jakby w obronie siostry. Cienie otoczyły kołyskę, najpierw okrążając Marcusa, a potem zlewając się z ciemnością zgromadzoną wokół Myssleine.
-BUUUUUUUUU!!!! - huknęła dziewczynka, a ciemność zdawała się eksplodować, onyksowe macki pomknęły w stronę Elaine. Marcus zamilkł, chyba samemu oszołomiony gwałtownością tego wybuchu magii. Myssleine zastygła z rączką wyciągniętą w stronę Elaine, a materialne cienie oplotły się wokół szyi baletnicy, przyciskając jej wzniesione obronnie dłonie do krtani.
Elaine próbowała krzyknąć, ale z miażdżonej krtani wydobył się tylko bezradny charkot. Magia wgniotła baletnicę w ścianę, ale nie dość mocno, by zabić.
Śmierć nadeszła nieuchronnie, ale na tyle powoli, by Deirdre widziała jak baletnica blednie, jak krew tryska z jej nosa i ust, jak kobieta bezradnie wije się w objęciach ciemności i wierzga nogami. Wreszcie Elaine osunęła się po ścianie, ciemność zaczęła się rozmywać. Upiorny spektakl trwał może pół minuty, a gdy macki cofnęły się - Deirdre zobaczyła na szyi baletnicy identyczne ślady jak na ciele Agathy.
Myssleine nadal wychylała się z kołyski, wyraźnie zafascynowana. Zaklaskała w pulchne rączki, zmarła guwernantką zdążyła ją nauczyć, że tak wyraża się radość.
Marcus ziewnął, oczy mu się kleiły.
rzuty - Myssleine krytyczne 100! Marcus wspiera, Elaine nie ma jak uniknąć tej mocy
-Co... nie...! - krzyk Elaine docierał do Deirdre i dzieci jak przez mgłę, oszołomiona baletnica wpatrywała się z niedowierzaniem w rączkę Myssleine i zdawała się powoli rozumieć, co się właśnie dzieje. -Nie, nie, proszę...! Premiera... - zaczęła bełkotać, błagać, otrzeźwiona brutalnym pytaniem, jawnie zdradzającym antypatię ze strony Madame Mericourt. Po policzkach zaczęły spływać rzewne łzy, rozmazując krwistą maseczkę. Baletnica bezwiednie wzniosła przed siebie dłonie - gest, który nie umknął uwadze wpatrującego się w kobietę Marcusa.
Tarcza zniknęła, a Marcus podniósł rączki, jakby w obronie siostry. Cienie otoczyły kołyskę, najpierw okrążając Marcusa, a potem zlewając się z ciemnością zgromadzoną wokół Myssleine.
-BUUUUUUUUU!!!! - huknęła dziewczynka, a ciemność zdawała się eksplodować, onyksowe macki pomknęły w stronę Elaine. Marcus zamilkł, chyba samemu oszołomiony gwałtownością tego wybuchu magii. Myssleine zastygła z rączką wyciągniętą w stronę Elaine, a materialne cienie oplotły się wokół szyi baletnicy, przyciskając jej wzniesione obronnie dłonie do krtani.
Elaine próbowała krzyknąć, ale z miażdżonej krtani wydobył się tylko bezradny charkot. Magia wgniotła baletnicę w ścianę, ale nie dość mocno, by zabić.
Śmierć nadeszła nieuchronnie, ale na tyle powoli, by Deirdre widziała jak baletnica blednie, jak krew tryska z jej nosa i ust, jak kobieta bezradnie wije się w objęciach ciemności i wierzga nogami. Wreszcie Elaine osunęła się po ścianie, ciemność zaczęła się rozmywać. Upiorny spektakl trwał może pół minuty, a gdy macki cofnęły się - Deirdre zobaczyła na szyi baletnicy identyczne ślady jak na ciele Agathy.
Myssleine nadal wychylała się z kołyski, wyraźnie zafascynowana. Zaklaskała w pulchne rączki, zmarła guwernantką zdążyła ją nauczyć, że tak wyraża się radość.
Marcus ziewnął, oczy mu się kleiły.
rzuty - Myssleine krytyczne 100! Marcus wspiera, Elaine nie ma jak uniknąć tej mocy
Skinięcie główką było odpowiedzią, ale Deirdre nie mogła w nią uwierzyć - może się jej przewidziało, może był to tylko nerwowy gest albo dziecięcy odruch? Wiedziała, że dzieci rozumieją coraz więcej, że stają się mądrzejsze, że słuchają i reagują niemal w pełni świadome, na tyle, na ile pozwalały im nierozwinięte w pełni zmysły, całkowicie ufała więc każdemu gniewnemu nie i piskliwemu, pełnemu zachwytu tak, wydobywającemu się spomiędzy miękkich warg bliźniąt. Tym razem nie mogła tego uczynić, zbyt zszokowana, by przejść do porządku dziennego z faktem posiadania przez tak młode dusze magicznej siły, do tego zdolnej do sięgania po tę najmroczniejszą, najpodlejszą część czarów. Sekundę później niedopowiedzenia i wątpliwości rozmyły się w faktycznym działaniu, w niezbitym dowodzie na połączenie Myssleine i Marcusa z gęstniejącym cieniem, rzucającym się do gardła Elaine.
Dziecięce gaworzenie stanowiło makabryczną ścieżkę dźwiękową do horroru, rozgrywającego się w progu garderoby. Cień stał się równie rzeczywisty, co ciąg przyczynowo-skutkowy niechęci Myssie, czarne macki objęły łabędzią szyję Elaine i trzasnęły nią o ścianę, gruchot łamanych kości szyi przypominał upiorną grzechotkę, jaką z podobnym gniewem dziewczynka rzucała o ziemię. Wtedy naburmuszony krzyk nie wywoływał trzęsienia ziemi ani przyzwania piekielnego mroku - nadchodziły jednak inne czasy, niepokojące, straszne i przede wszystkim - szokujące. Deirdre dawno nie czuła tak paraliżującego zdumienia, mogła tylko stać obok kołyski, obserwując niszczycielską magię, kierowaną dziecięcymi intencjami. Krew wylewała się z ust i nosa blondynki chlustami, a jej kończyny wierzgały bezradnie. Widok przerażający, obrzydliwy, wyjęty z koszmaru - na bliźniętach nie robiący większego wrażenia, nie płakały, a Myssleine wręcz wpatrywała się w spektakl z zainteresowaniem.
Czyżby za dużo grymuarów i krwawych opowieści? Czy źle je wychowała? Nie, wychowała je dobrze, najlepiej jak mogła, lecz nie spodziewała się tak widowiskowego wybuchu dziecięcej magii, pozbawiającego ją opiekunki i baletnicy, a także w pewien sposób - poczucia bezpieczeństwa. Na Merlina, miała nadzieję, że Myssleine nie pamięta podtapiania a Marcus - podduszenia poduszką. Ważniejsza od lęku była jednak duma,
- Brawo, tak, Myssie, brawo - wychrypiała machinalnie, nie mogła przecież na nią nakrzyczeć, była z niej, z nich dumna, nie zamierzała zduszać w zarodku magii, która tak wcześnie wyjrzała na świat. Kucnęła przy kołysce, gładząc nieco drżącą dłonią ciemne włosy dziewczynki. - Ale dziś już nie robimy ba. Jutro też nie, dobrze? - przeniosła gładzącą rękę i wzrok na Marcusa, ten wydawał się znacznie mniej przejęty całym wydarzeniem, tak, jakby gotów był do popołudniowej drzemki po zabawie klockami, a nie pomocą w zamordowaniu dwójki ludzi. Dwójki - co, jeśli było ich więcej? Ogrodnik? Albo ktoś po drodze do La Fantasmagoriii? Nie, opiekunka wydawała się pierwszą ofiarą, lecz Mericourt i tak poczuła jak lęk nieprzyjemnie wspina się po jej karku. Co zastanie w Białej Willi po powrocie? - Na Agathę też byliście źli?- spytała powoli, spoglądając prosto w roziskrzone oczy Myssleine, imię niani wypowiedziała wyraźniej niż zwykle, licząc na to, że i tym razem dziewczynka pokiwa lub pokręci głową. Gdyby nie ufała kobiecie tak mocno, mogłaby obawiać się, że ta skrzywdziła dzieci, lecz te nie wydawały się zranione, a Agatha sama przyprowadziła je do baletu. Z dobrą nowiną, mającą skończyć się dla niej tragicznie.
Deirdre przymknęła na moment oczy, przyciskając czoło do drewnianego brzegu kołyski. Była zmęczona i w dalszym ciągu zdziwiona, na tyle, by nie móc odczuwać pełni szczęścia, powoli rodzącego się jednak w ciemnym sercu. Zanim jednak przyjdzie czas na świętowanie, musiała zająć się ciałami, później dziećmi, a w międzyczasie powiadomić Rosiera. Wahała się, czy nie zrobić tego od razu, szybko odrzuciła jednak ten pomysł, poradzi sobie sama. Zawiadomi służby, uda zmartwioną, nikt nie będzie dociekał, co tak naprawdę się tutaj stało, mroczne cienie atakowały coraz częściej, a przecież nikt będzie podejrzewał, że to kilkunastomiesięczne dzieci sprowadziły na Agathę i Elaine brutalną śmierć.
Dziecięce gaworzenie stanowiło makabryczną ścieżkę dźwiękową do horroru, rozgrywającego się w progu garderoby. Cień stał się równie rzeczywisty, co ciąg przyczynowo-skutkowy niechęci Myssie, czarne macki objęły łabędzią szyję Elaine i trzasnęły nią o ścianę, gruchot łamanych kości szyi przypominał upiorną grzechotkę, jaką z podobnym gniewem dziewczynka rzucała o ziemię. Wtedy naburmuszony krzyk nie wywoływał trzęsienia ziemi ani przyzwania piekielnego mroku - nadchodziły jednak inne czasy, niepokojące, straszne i przede wszystkim - szokujące. Deirdre dawno nie czuła tak paraliżującego zdumienia, mogła tylko stać obok kołyski, obserwując niszczycielską magię, kierowaną dziecięcymi intencjami. Krew wylewała się z ust i nosa blondynki chlustami, a jej kończyny wierzgały bezradnie. Widok przerażający, obrzydliwy, wyjęty z koszmaru - na bliźniętach nie robiący większego wrażenia, nie płakały, a Myssleine wręcz wpatrywała się w spektakl z zainteresowaniem.
Czyżby za dużo grymuarów i krwawych opowieści? Czy źle je wychowała? Nie, wychowała je dobrze, najlepiej jak mogła, lecz nie spodziewała się tak widowiskowego wybuchu dziecięcej magii, pozbawiającego ją opiekunki i baletnicy, a także w pewien sposób - poczucia bezpieczeństwa. Na Merlina, miała nadzieję, że Myssleine nie pamięta podtapiania a Marcus - podduszenia poduszką. Ważniejsza od lęku była jednak duma,
- Brawo, tak, Myssie, brawo - wychrypiała machinalnie, nie mogła przecież na nią nakrzyczeć, była z niej, z nich dumna, nie zamierzała zduszać w zarodku magii, która tak wcześnie wyjrzała na świat. Kucnęła przy kołysce, gładząc nieco drżącą dłonią ciemne włosy dziewczynki. - Ale dziś już nie robimy ba. Jutro też nie, dobrze? - przeniosła gładzącą rękę i wzrok na Marcusa, ten wydawał się znacznie mniej przejęty całym wydarzeniem, tak, jakby gotów był do popołudniowej drzemki po zabawie klockami, a nie pomocą w zamordowaniu dwójki ludzi. Dwójki - co, jeśli było ich więcej? Ogrodnik? Albo ktoś po drodze do La Fantasmagoriii? Nie, opiekunka wydawała się pierwszą ofiarą, lecz Mericourt i tak poczuła jak lęk nieprzyjemnie wspina się po jej karku. Co zastanie w Białej Willi po powrocie? - Na Agathę też byliście źli?- spytała powoli, spoglądając prosto w roziskrzone oczy Myssleine, imię niani wypowiedziała wyraźniej niż zwykle, licząc na to, że i tym razem dziewczynka pokiwa lub pokręci głową. Gdyby nie ufała kobiecie tak mocno, mogłaby obawiać się, że ta skrzywdziła dzieci, lecz te nie wydawały się zranione, a Agatha sama przyprowadziła je do baletu. Z dobrą nowiną, mającą skończyć się dla niej tragicznie.
Deirdre przymknęła na moment oczy, przyciskając czoło do drewnianego brzegu kołyski. Była zmęczona i w dalszym ciągu zdziwiona, na tyle, by nie móc odczuwać pełni szczęścia, powoli rodzącego się jednak w ciemnym sercu. Zanim jednak przyjdzie czas na świętowanie, musiała zająć się ciałami, później dziećmi, a w międzyczasie powiadomić Rosiera. Wahała się, czy nie zrobić tego od razu, szybko odrzuciła jednak ten pomysł, poradzi sobie sama. Zawiadomi służby, uda zmartwioną, nikt nie będzie dociekał, co tak naprawdę się tutaj stało, mroczne cienie atakowały coraz częściej, a przecież nikt będzie podejrzewał, że to kilkunastomiesięczne dzieci sprowadziły na Agathę i Elaine brutalną śmierć.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
-Lalala... - zagworzyła dumna z siebie Myssleine, ale nawet jej próba śpiewu była cichsza i łagodniejsza od niedawnych wrzasków. Dziewczynka powoli opadła na poduszki, obok śpiącego brata. Była zmęczona, jej powieki też stały się cięższe. Wymamrotała coś nieartykułowanego w odpowiedzi do mamy, na imię Agathy reagując jedynie zmarszczeniem noska i krótkim skinięciem głową. Tak, na Agathę też byli za coś źli, buu.
Deirdre musiała sobie zdawać sprawę (lub skonsultować z bardziej doświadczoną matką), że jedno upomnienie to za mało, by okiełznać kapryśny temperament i magię dziecięcą. Dzieci będą potrzebowały czegoś, co dotychczas otrzymywały od Agathy - jej uwagi i zrozumienia.
Tymczasem zagrożenie minęło, a bliźnięta zasnęły słodkim, niewinnym snem, ignorując unoszący się w korytarzu zapach krwi Elaline.
Dzięki pozycji namiestniczki i przekonującym zdolnościom aktorskim, Deirdre mogła zrzucić śmierć służącej i solistki na atak tajemniczych cieni. Magia dziecięca nie zostawiła zresztą żadnych śladów, które mogłyby powiązać zbrodnię z jej osobą - nie było wszak narzędzia zbrodni, a rany nie przypominały żadnych znanych zaklęć. Wezwane na miejsce służby okażą się współczujące, Biuro Dezinformacji w Ministerstwie Magii pomoże w razie czego zatuszować całą sprawę (również wśród rodzin Agathy i Elaine) w trosce o reputację Śmierciożesrczyni i baletu, a monsieur Jacques już do końca swoich dni będzie wierzył, że balet Giselle jest przeklęty.
Deirdre pozostawało znalezienie nowej służącej, ale zdobyta w kwietniu reputacja przyciągnęła do niej zdolne dziewczęta, spośród których mogła wybierać do woli.
Trudniejsze mogło okazać się podjęcie decyzji o nadchodzącej premierze - Elaine miała swoje zastępstwo, jak każda baletnica, ale to Deirdre musiała zdecydować, czy kryjąca się do tej pory w cieniach dziewczyna zostanie nową gwiazdą teatru, czy też chce zatrudnić kogoś nowego.
Z biegiem czasu Deirdre zauważyła, że nie wszystkie wybuchy magii dziecięcej są równie zabójcze w skutkach. Czasem, zwłaszcza w ciemnościach nocy, dzieci po prostu bawiły się cieniami na ścianach i suficie, z radością układając mrok w fantazyjne wzory. Możliwe, że Agatha - nie spodziewając się w Fantasmagorie własnej śmierci - chciała się pochwalić Deirdre właśnie taką, drobniejszą manifestacją dziecięcej magii. Przy ciele służącej znaleziono klucze do Białej Willi, portmonetkę i trochę suszonej wieprzowiny, kupionej u jednego z ulicznych handlarzy w Londynie. Nie wiadomo, czy kupiła ją dla siebie, czy może chciała poczęstować dzieci, ale niebawem bliźnięta zaczną z histeryczną złością płakać na widok ilustracji w bajce o Trzech Świnkach. Pewnego dnia książka z bajką zniknie, spopielona w ciemności.
Pomimo niedogodności, Deirdre zyskała pewność, że w razie zagrożenia bliźnięta nie będą nigdy całkowicie bezbronne - i że są wyjątkowe. Większość dzieci ujawniała magiczne zdolności około trzeciego roku życia lub później, tak wczesny i potężny wybuch magii u półtorarocznych bliźniąt zwiastował ich wyjątkowy talent magiczny - i szlachetną krew, płynącą w ich żyłach. Do Deirdre należała decyzja, czy wspomni o (mniej zabójczej) magii dzieci komukolwiek, ale odpowiednio przedstawiona historia mogła umocnić pozycję samej namiestniczki, posłużyć za podstawę kłamstwa o znamienitym pochodzeniu ze strony chińskich przodków lub o wysokim urodzeniu pana Mericourt. Tylko Deirdre wiedziała, że w maleństwach płynie też krew Rosierów, ale przede wszystkim - krew dwojga Śmierciożerców. Bliźnięta zrodzone z mroku, same zawładnęły mrokiem.
Gratulacje z okazji ukończenia wyjątkowej parszywki-niespodzianki!
Zostałaś świadkiem wybuchu magii dziecięcej u swoich pociech, ewenementu magicznego i powodu do dumy. Z biegiem czasu nauczysz się rozpoznawać zwiastujące wybuch magii emocje swoich pociech, a bliźnięta staną się mniej agresywne - ale będzie to wymagało uwagi i cierpliwości z Twojej strony. Kolejne dwa tygodnie powinnaś spędzić na obserwacji swojego potomstwa i reagować w razie potrzeby. Dzieci nie skrzywdzą Ciebie.
Sprawa niechęci do świń pozostaje decyzją rodziców bliźniąt - możliwe, że któreś odziedziczyło po tacie świniowstręt, ale możliwe też, że bliźnięta są zdrowe i po prostu nie lubią tych różowych zwierząt. Konsekwencje utraty Elaine możesz, ale nie musisz, rozegrać w opowiadaniu prackowym.
Możesz i powinnaś zatrudnić nową służącą, która zachowa zimną krew przy bliźniętach. W nagrodę otrzymujesz postać zależną na miejsce Agathy, jej zatrudnienie, charakter i zdolności możesz wykreować dowolnie. Postać funkcjonuje na zasadach postaci zależnej. Po napisaniu karty i rozdaniu statystyk służącej, podeślij opis swojemu mistrzowi gry. W odróżnieniu od Agathy, postać zależna posiada statystyki i zdolności wybiegające poza obowiązki służącej, możesz ją zabierać/posyłać jako lusterko na wątki poza Białą Willą.
Na serwerze discordowym czeka również na Ciebie wizualna niespodzianka.
Mistrz gry dziękuje za pasjonujące śledztwo i nie kontynuuje rozgrywki.
Deirdre musiała sobie zdawać sprawę (lub skonsultować z bardziej doświadczoną matką), że jedno upomnienie to za mało, by okiełznać kapryśny temperament i magię dziecięcą. Dzieci będą potrzebowały czegoś, co dotychczas otrzymywały od Agathy - jej uwagi i zrozumienia.
Tymczasem zagrożenie minęło, a bliźnięta zasnęły słodkim, niewinnym snem, ignorując unoszący się w korytarzu zapach krwi Elaline.
Dzięki pozycji namiestniczki i przekonującym zdolnościom aktorskim, Deirdre mogła zrzucić śmierć służącej i solistki na atak tajemniczych cieni. Magia dziecięca nie zostawiła zresztą żadnych śladów, które mogłyby powiązać zbrodnię z jej osobą - nie było wszak narzędzia zbrodni, a rany nie przypominały żadnych znanych zaklęć. Wezwane na miejsce służby okażą się współczujące, Biuro Dezinformacji w Ministerstwie Magii pomoże w razie czego zatuszować całą sprawę (również wśród rodzin Agathy i Elaine) w trosce o reputację Śmierciożesrczyni i baletu, a monsieur Jacques już do końca swoich dni będzie wierzył, że balet Giselle jest przeklęty.
Deirdre pozostawało znalezienie nowej służącej, ale zdobyta w kwietniu reputacja przyciągnęła do niej zdolne dziewczęta, spośród których mogła wybierać do woli.
Trudniejsze mogło okazać się podjęcie decyzji o nadchodzącej premierze - Elaine miała swoje zastępstwo, jak każda baletnica, ale to Deirdre musiała zdecydować, czy kryjąca się do tej pory w cieniach dziewczyna zostanie nową gwiazdą teatru, czy też chce zatrudnić kogoś nowego.
Z biegiem czasu Deirdre zauważyła, że nie wszystkie wybuchy magii dziecięcej są równie zabójcze w skutkach. Czasem, zwłaszcza w ciemnościach nocy, dzieci po prostu bawiły się cieniami na ścianach i suficie, z radością układając mrok w fantazyjne wzory. Możliwe, że Agatha - nie spodziewając się w Fantasmagorie własnej śmierci - chciała się pochwalić Deirdre właśnie taką, drobniejszą manifestacją dziecięcej magii. Przy ciele służącej znaleziono klucze do Białej Willi, portmonetkę i trochę suszonej wieprzowiny, kupionej u jednego z ulicznych handlarzy w Londynie. Nie wiadomo, czy kupiła ją dla siebie, czy może chciała poczęstować dzieci, ale niebawem bliźnięta zaczną z histeryczną złością płakać na widok ilustracji w bajce o Trzech Świnkach. Pewnego dnia książka z bajką zniknie, spopielona w ciemności.
Pomimo niedogodności, Deirdre zyskała pewność, że w razie zagrożenia bliźnięta nie będą nigdy całkowicie bezbronne - i że są wyjątkowe. Większość dzieci ujawniała magiczne zdolności około trzeciego roku życia lub później, tak wczesny i potężny wybuch magii u półtorarocznych bliźniąt zwiastował ich wyjątkowy talent magiczny - i szlachetną krew, płynącą w ich żyłach. Do Deirdre należała decyzja, czy wspomni o (mniej zabójczej) magii dzieci komukolwiek, ale odpowiednio przedstawiona historia mogła umocnić pozycję samej namiestniczki, posłużyć za podstawę kłamstwa o znamienitym pochodzeniu ze strony chińskich przodków lub o wysokim urodzeniu pana Mericourt. Tylko Deirdre wiedziała, że w maleństwach płynie też krew Rosierów, ale przede wszystkim - krew dwojga Śmierciożerców. Bliźnięta zrodzone z mroku, same zawładnęły mrokiem.
Zostałaś świadkiem wybuchu magii dziecięcej u swoich pociech, ewenementu magicznego i powodu do dumy. Z biegiem czasu nauczysz się rozpoznawać zwiastujące wybuch magii emocje swoich pociech, a bliźnięta staną się mniej agresywne - ale będzie to wymagało uwagi i cierpliwości z Twojej strony. Kolejne dwa tygodnie powinnaś spędzić na obserwacji swojego potomstwa i reagować w razie potrzeby. Dzieci nie skrzywdzą Ciebie.
Sprawa niechęci do świń pozostaje decyzją rodziców bliźniąt - możliwe, że któreś odziedziczyło po tacie świniowstręt, ale możliwe też, że bliźnięta są zdrowe i po prostu nie lubią tych różowych zwierząt. Konsekwencje utraty Elaine możesz, ale nie musisz, rozegrać w opowiadaniu prackowym.
Możesz i powinnaś zatrudnić nową służącą, która zachowa zimną krew przy bliźniętach. W nagrodę otrzymujesz postać zależną na miejsce Agathy, jej zatrudnienie, charakter i zdolności możesz wykreować dowolnie. Postać funkcjonuje na zasadach postaci zależnej. Po napisaniu karty i rozdaniu statystyk służącej, podeślij opis swojemu mistrzowi gry. W odróżnieniu od Agathy, postać zależna posiada statystyki i zdolności wybiegające poza obowiązki służącej, możesz ją zabierać/posyłać jako lusterko na wątki poza Białą Willą.
Na serwerze discordowym czeka również na Ciebie wizualna niespodzianka.
Mistrz gry dziękuje za pasjonujące śledztwo i nie kontynuuje rozgrywki.
Michael Tonks
Dzieci pachniały niewinnością, snem i krwią, upajającą, sprzeczną mieszanką, uderzającą nozdrza Deirdre z niebywałą siłą. Zapach główek bliźniąt koił ją i uspokajał, wzbudzając jednocześnie dziwne, prymitywne pragnienia nie tyle chronienia bezbronnych istot, co uczynienia ich potężnymi, wielkimi, pełnymi. Nie zamordowała ich w swym łonie, nie utopiła w pierwszych miesiącach egzystencji, wierząc, że mają w sobie coś wyjątkowego, mroczną cząstkę Tristana, połączoną z jej własną magiczną esencją. Czuła to w ich aurze, w sposobie, w jaki patrzyły wielkimi, na wpół ślepymi oczami, gdy je karmiła - i w jaki gaworzyły podczas opowieści o okrucieństwach, jakich dokonała ich matka w ostatnim czasie. Naiwnie sądziła, że otworzy ich to na prawdziwą magię, przygotuje na sprostanie wymaganiom, lecz w najśmielszych snach nie przypuszczała, że jej przypuszczenia okażą się prawdą, i to tak szybko. Ledwie przestała traktować Myssleine i Marcusa jak żałosne tobołki, ledwie zobaczyła w ich ciemnych oczach iskrę zrozumienia, a już musiała godzić się z wspaniałymi wieściami. Wspaniałymi i strasznymi jednocześnie.
Ciągle pochylała się nad kołyską, wdychając zapach dzieci, palcami pieszcząc ich główki, oczy miała jednak zamknięte, musiała się skupić. Uporządkować to, co właśnie się stało. Dwa trupy, dwa stracone życia, ciała naznaczone czarną magią leżały na marmurach La Fantasmagorii, nie potrafiła jednak współczuć ani Agacie, która tak wielce jej pomogła, ani utalentowanej Elaine. Były tylko środkami do celu, drugoplanowanymi aktorkami, które pozwoliły dostrzec potęgę gwiazd wysuwających się na przód sceny.
- Jestem z was bardzo dumna - szepnęła cicho, otwierając oczy. Nie wiedziała, czy pojmowali wagę tego wyznania, nieistotne, czuła, że musi to powiedzieć. Zakotwiczyć się w rzeczywistości. Wizja potężnych dzieci dwojga Śmierciożerców nie była już mrzonką, stała się faktem, faktem budzącym tyleż radości, co problemów. Najpierw musiała posprzątać ten bałagan, potem zająć się celebracją i przedsięwzięciem niezbędnych działań z zakresu bezpieczeństwa. Wyprostowała się, poprawiła suknię, spojrzała jeszcze raz na zakrwawione truchło Elaine, po czym krzyknęła zaskoczona, mając nadzieję, że nie obudzi Marcusa. Musiała odegrać swoją rolę, zdziwionej, przerażonej i zdezorientowanej madame Mericourt, orientującej się, że w jej balecie doszło do dwóch tragicznych wypadków.
Kolejne godziny zlały się w jeden korowód rozmów. Tych współczujących i przesłuchujących. Tych oficjalnych i tych mniej. Zaalarmowane służby nie wydawały się podejrzliwe, wysłuchały sprawozdania madame Mericourt z uwagą, a czarodziejska policja wnikliwie i zgodnie z procedurami zakwalifikowała incydent jako nieszczęśliwy wypadek, jeden z wielu, które pojawiały się w ciągu ostatnich tygodni w całej Anglii. Mroczne cienie szarpały codziennością wielu osób, niszczyły, mordowały i igrały z stabilnością czarów, nic więc dziwnego, że zakradły się i do La Fantasmagorii. Deirdre zapobiegawczo nakreśliła oficjalną wersję wydarzeń, pozbawioną intencjonalnych morderstw; z wprawą odegrała zszokowaną, zaniepokojoną i wytrąconą z równowagi wiedźmę, igrając również z wizerunkiem matki, wystraszonej i zaniepokojonej bezpieczeństwem swych dzieci. Służby potraktowały ją łagodnie, nic nie wskazywało na ingerencję osób trzecich; zwinnie balansowała między półprawdami a kłamstwami, niemal połowę dnia spędzając w La Fantasmagorii, z śpiącymi bliźniętami na podorędziu, mając nadzieję, że te nie obudzą się w złym nastroju, niwecząc wszelkie dotychczasowe starania.
Tak się nie stało - i mogła względnie spokojnie wrócić do domu, do Białej Willi, pustej bez Agathy. Odetchnęła głęboko na werandzie, przyglądając się na wpół drzemiącym bliźniętom, boleśnie świadoma, że ma przed sobą nieobliczalne naczynia pełne mrocznej siły. Gotowe zniszczyć wszystko wokół siebie, o ile będą miały taki kaprys. Mimo to pochyliła się nad nimi i złożyła chłodny pocałunek na ich rozgrzanych czółkach, zaniepokojona i ciekawa, co przyniesie dla nich przyszłość - ta bliska i ta odległa.
| zt, bardzo dziękuję za wspaniałą rozgrywkę
Ciągle pochylała się nad kołyską, wdychając zapach dzieci, palcami pieszcząc ich główki, oczy miała jednak zamknięte, musiała się skupić. Uporządkować to, co właśnie się stało. Dwa trupy, dwa stracone życia, ciała naznaczone czarną magią leżały na marmurach La Fantasmagorii, nie potrafiła jednak współczuć ani Agacie, która tak wielce jej pomogła, ani utalentowanej Elaine. Były tylko środkami do celu, drugoplanowanymi aktorkami, które pozwoliły dostrzec potęgę gwiazd wysuwających się na przód sceny.
- Jestem z was bardzo dumna - szepnęła cicho, otwierając oczy. Nie wiedziała, czy pojmowali wagę tego wyznania, nieistotne, czuła, że musi to powiedzieć. Zakotwiczyć się w rzeczywistości. Wizja potężnych dzieci dwojga Śmierciożerców nie była już mrzonką, stała się faktem, faktem budzącym tyleż radości, co problemów. Najpierw musiała posprzątać ten bałagan, potem zająć się celebracją i przedsięwzięciem niezbędnych działań z zakresu bezpieczeństwa. Wyprostowała się, poprawiła suknię, spojrzała jeszcze raz na zakrwawione truchło Elaine, po czym krzyknęła zaskoczona, mając nadzieję, że nie obudzi Marcusa. Musiała odegrać swoją rolę, zdziwionej, przerażonej i zdezorientowanej madame Mericourt, orientującej się, że w jej balecie doszło do dwóch tragicznych wypadków.
Kolejne godziny zlały się w jeden korowód rozmów. Tych współczujących i przesłuchujących. Tych oficjalnych i tych mniej. Zaalarmowane służby nie wydawały się podejrzliwe, wysłuchały sprawozdania madame Mericourt z uwagą, a czarodziejska policja wnikliwie i zgodnie z procedurami zakwalifikowała incydent jako nieszczęśliwy wypadek, jeden z wielu, które pojawiały się w ciągu ostatnich tygodni w całej Anglii. Mroczne cienie szarpały codziennością wielu osób, niszczyły, mordowały i igrały z stabilnością czarów, nic więc dziwnego, że zakradły się i do La Fantasmagorii. Deirdre zapobiegawczo nakreśliła oficjalną wersję wydarzeń, pozbawioną intencjonalnych morderstw; z wprawą odegrała zszokowaną, zaniepokojoną i wytrąconą z równowagi wiedźmę, igrając również z wizerunkiem matki, wystraszonej i zaniepokojonej bezpieczeństwem swych dzieci. Służby potraktowały ją łagodnie, nic nie wskazywało na ingerencję osób trzecich; zwinnie balansowała między półprawdami a kłamstwami, niemal połowę dnia spędzając w La Fantasmagorii, z śpiącymi bliźniętami na podorędziu, mając nadzieję, że te nie obudzą się w złym nastroju, niwecząc wszelkie dotychczasowe starania.
Tak się nie stało - i mogła względnie spokojnie wrócić do domu, do Białej Willi, pustej bez Agathy. Odetchnęła głęboko na werandzie, przyglądając się na wpół drzemiącym bliźniętom, boleśnie świadoma, że ma przed sobą nieobliczalne naczynia pełne mrocznej siły. Gotowe zniszczyć wszystko wokół siebie, o ile będą miały taki kaprys. Mimo to pochyliła się nad nimi i złożyła chłodny pocałunek na ich rozgrzanych czółkach, zaniepokojona i ciekawa, co przyniesie dla nich przyszłość - ta bliska i ta odległa.
| zt, bardzo dziękuję za wspaniałą rozgrywkę
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
|20.07.1958
Odczytując list od Deirdre wzięła parę głębszych wdechów wiedząc, że szykuje się na kolejne starcie. Każde spotkanie, w którym przedstawiała swoje plany i pomysły traktowała jak bitwę, w której musiała rozsądnie wytaczać działa argumentów. Nie mogła też zapomnieć o tym, że madame Mericourt nie dość, że nosiła miano Śmierciożerczyni, to otrzymała również tytuł Namiestniczki Londynu, tym samym zadając szpilę rodowi Black. Z jednej strony rozumiała potrzebę rozdawana tytułów i ziem. Ta nie mogła leżeć odłogiem, musiała być zaopiekowana, brak nadzorcy narażał ich tylko na straty, a tak mogli generować zyski i powoli podnosić się z marazmu i okrucieństw wojny. Nie wiedziała co jest planowane jak zawieszenie broni zostanie zakończone. Czy wrócą do tego co było poprzednio? Czy dadzą ludziom teraz nadzieję, a potem okrutnie ich obedrą z każdej cząstki jaką w sobie przez ten czas wyhodowali? Jak mają dalej rozwijać kraj, czy jest jakiś plan, o którym na razie nic nie wie?
W takich chwilach zanurzała się w muzyce, więc i tego dnia, nim wyruszyła na spotkanie, oddała się graniu na skrzypcach. Mogła dzięki temu zebrać myśli, poukładać je, zastanowi się nad wieloma sprawami. Kiedy odkładała instrument do futerału służba przygotowała już strój. Letnia suknia z jedwabiu opływała miękko figurę lady Burke w odcieniu przygaszonego błękitu przetykanego szarym i delikatnym haftem. Twarz chroniła przed słońcem pod kapeluszem z szerokim rondem, kiedy zmierzała w stronę La Fantasmagorie. Ostatnie spotkanie z czarownicą skończyło się brutalnie i sporymi zniszczeniami, zaś sama kobieta nie zdawała sobie chyba sprawy z tego jaka na niej spoczywa odpowiedzialność i czego się dopuściła. Duma i pycha; musiała przełknąć styl bycia Madam Mericourt, ponieważ potrzebowała jej wiedzy oraz wsparcia w przedsięwzięciu jaki organizowała. Miała nadzieję, że pomimo ostatnich wydarzeń Madam będzie bardziej nad sobą panować, chociaż po tym czego już doświadczyła, to Primrose była przekonana, że ta jest gospodarzem w swoim ciele dla istotny z cieni.
Złowieszcza kometa nadal była widoczna na niebie i bardzo możliwe, że miała wpływ na wszystko co się wokół nich działo. Jednego była pewna, że Śmierciożerczyni bardzo dba o swój publiczny wizerunek, jest oddana sprawie i nie pozwoliłaby sobie na zaprzepaszczenie tego co już osiągnęła poprzez nieprzemyślane działanie.
-Madame Mericourt, dziękuję za możliwość spotkania. - Powitała Namiestniczkę od progu jej gabinetu. -Postaram się nie zająć zbyt wiele czasu.
Nie łączyły ich bliskie ani intymne relacje, więc nie miała zamiaru przekraczać pewnej granicy kurtuazji, która była niezbędna przy takich spotkaniach.
Odczytując list od Deirdre wzięła parę głębszych wdechów wiedząc, że szykuje się na kolejne starcie. Każde spotkanie, w którym przedstawiała swoje plany i pomysły traktowała jak bitwę, w której musiała rozsądnie wytaczać działa argumentów. Nie mogła też zapomnieć o tym, że madame Mericourt nie dość, że nosiła miano Śmierciożerczyni, to otrzymała również tytuł Namiestniczki Londynu, tym samym zadając szpilę rodowi Black. Z jednej strony rozumiała potrzebę rozdawana tytułów i ziem. Ta nie mogła leżeć odłogiem, musiała być zaopiekowana, brak nadzorcy narażał ich tylko na straty, a tak mogli generować zyski i powoli podnosić się z marazmu i okrucieństw wojny. Nie wiedziała co jest planowane jak zawieszenie broni zostanie zakończone. Czy wrócą do tego co było poprzednio? Czy dadzą ludziom teraz nadzieję, a potem okrutnie ich obedrą z każdej cząstki jaką w sobie przez ten czas wyhodowali? Jak mają dalej rozwijać kraj, czy jest jakiś plan, o którym na razie nic nie wie?
W takich chwilach zanurzała się w muzyce, więc i tego dnia, nim wyruszyła na spotkanie, oddała się graniu na skrzypcach. Mogła dzięki temu zebrać myśli, poukładać je, zastanowi się nad wieloma sprawami. Kiedy odkładała instrument do futerału służba przygotowała już strój. Letnia suknia z jedwabiu opływała miękko figurę lady Burke w odcieniu przygaszonego błękitu przetykanego szarym i delikatnym haftem. Twarz chroniła przed słońcem pod kapeluszem z szerokim rondem, kiedy zmierzała w stronę La Fantasmagorie. Ostatnie spotkanie z czarownicą skończyło się brutalnie i sporymi zniszczeniami, zaś sama kobieta nie zdawała sobie chyba sprawy z tego jaka na niej spoczywa odpowiedzialność i czego się dopuściła. Duma i pycha; musiała przełknąć styl bycia Madam Mericourt, ponieważ potrzebowała jej wiedzy oraz wsparcia w przedsięwzięciu jaki organizowała. Miała nadzieję, że pomimo ostatnich wydarzeń Madam będzie bardziej nad sobą panować, chociaż po tym czego już doświadczyła, to Primrose była przekonana, że ta jest gospodarzem w swoim ciele dla istotny z cieni.
Złowieszcza kometa nadal była widoczna na niebie i bardzo możliwe, że miała wpływ na wszystko co się wokół nich działo. Jednego była pewna, że Śmierciożerczyni bardzo dba o swój publiczny wizerunek, jest oddana sprawie i nie pozwoliłaby sobie na zaprzepaszczenie tego co już osiągnęła poprzez nieprzemyślane działanie.
-Madame Mericourt, dziękuję za możliwość spotkania. - Powitała Namiestniczkę od progu jej gabinetu. -Postaram się nie zająć zbyt wiele czasu.
Nie łączyły ich bliskie ani intymne relacje, więc nie miała zamiaru przekraczać pewnej granicy kurtuazji, która była niezbędna przy takich spotkaniach.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Pomimo spędzania wielu cennych godzin na kaligrafowaniu swego podpisu na dekoracyjnie wytłaczanym pergaminie, stosik korespondencji, spoczywający w rogu biurka madame Mericourt, nie chciał się zmniejszać. Każdego dnia pojawiały się tam nowe koperty - już nie z gratulacjami, ten nawał gasł, a każdy kto chciał powitać nową namiestniczkę, uczynił to już dawno. Teraz przyszedł czas na sowy obciążone obowiązkami, pytaniami, prośbami, głównie skupionymi na nadchodzącym Festiwalu Lata. Odpisywała na nie rzetelnie i konkretnie, także teraz, w krótkiej przerwie między rozmowami z artystami a umówionym spotkaniem z pewną arystokratką. Stukot obcasów oderwał ją od zamaszystego podpisu pod listem skierowanym do pewnego znanego mistrza transmutacji.
Podniosła wzrok znad pergaminu, upewniając się w przypuszczeniach, kto zjawił się w progu jej gabinetu. Lady Primrose Burke, smukła i lśniąca w jedwabnej kreacji, z twarzą na wpół skrytą pod rondem eleganckiego kapelusza, prezentowała się nienagannie jak zwykle. I zjawiła się punktualnie. Deirdre nie zapomniała o spotkaniu, ale planowała, że powita arystokratkę w restauracji, tam, gdzie przyjmowała większość szlachcianek. Zauważyła, że damy nie przepadają za pogawędkami w gabinecie, woląc debatować przy egzotycznych przekąskach, pięknej muzyce lub przed intrygującymi obrazami; wychowane pod kloszem dziewczęta szybko się nudziły. Primrose wydawała się przeczyć temu stwierdzeniu - i dobrze, ceniła ją, chociaż ostatnie spotkanie pozostawiło po sobie niesmak. Łatwiejszy do stłumienia wykwintnym jedzeniem, kolację mogły jednak zostawić na później, po oficjalnych rozmowach.
Deirdre wstała z krzesła i wyminęła biurko, posyłając brunetce uśmiech uprzejmy, ale pozbawiony udawanej zazwyczaj radości. Karmazynowa letnia suknia, o identycznym kolorze jak detale wnętrza, podkreślała orientalny odcień jej skóry, a wysoko upięte w kok włosy obnażały smukłą szyję, akcentując również złote kolczyki z perłami. Kolczyki należące do Evandry. Śmierciożerczyni nie zdawała sobie sprawy z tego, że stojąca przed nią brunetka wie tak wiele o łączącej ją z lady Rosier relacji; w najśmielszych snach nie przypuszczałaby, że Primrose posiada wiedzę tak ważną i wrażliwą. - Lady Burke, prezentuje się lady doskonale - powitała ją typową formułką, wiedząc, że arystokratki ceniły komplementy dotyczące wyglądu. Podejrzewała, że z Primrose było inaczej, nie zamierzała jednak rezygnować z typowego wstępu do rozmowy. Ostatniego takiego oficjalnego elementu, w takich sytuacjach ceniła sobie szczerość i konkrety. - Czas dla intrygujących pomysłów, mogących podnieść morale magicznego społeczeństwa, mam zawsze - dodała już swobodniej, wskazując Burke wygodne fotele z boku pomieszczenia, ustawione tuż obok magicznego gramofonu, cicho wygrywającego jedną z symfonii Dvoraka. Usadzenie damy przed biurkiem, jak petentki u dyrektora, było kuszące, ale nie musiała dodawać sobie w ten sposób animuszu. Czuła się pewnie, nie chowała urazy, szczerze ciekawa, co Prim ma jej do powiedzenia. - Zastanawiam się, czy mogłybyśmy przejść na mniej oficjalną tytulaturę - rzuciła swobodnie, kiedy Primrose zajęła miejsce - sama stała jeszcze, krótkimi gestami różdżki przywołując tacę z kieliszkami, które sekundy później napełniły się winem. Spodziewała się odpowiedzi odmownej, utrzymania dystansu nie pozwalającego na zwracanie się do siebie po imieniu, ale i tak chciała spróbować. Ułatwiłoby to sprawną konwersację. - Chętnie wysłucham wszelkich detali dotyczących tak interesująco zapowiadającej się inicjatywy - powiedziała, gdy już taca stanęła na inkustrowanym stoliku pomiędzy nimi, a sama zajęła miejsce naprzeciwko lady Burke, na szezlongu - usiadła na nim prosto, wspierając jednak ramię o zaokrąglony brzeg, z nogą założoną na nogę, w pozycji naturalniejszej od wymaganej sztywnymi ramami spotkań.
| aongus...
Podniosła wzrok znad pergaminu, upewniając się w przypuszczeniach, kto zjawił się w progu jej gabinetu. Lady Primrose Burke, smukła i lśniąca w jedwabnej kreacji, z twarzą na wpół skrytą pod rondem eleganckiego kapelusza, prezentowała się nienagannie jak zwykle. I zjawiła się punktualnie. Deirdre nie zapomniała o spotkaniu, ale planowała, że powita arystokratkę w restauracji, tam, gdzie przyjmowała większość szlachcianek. Zauważyła, że damy nie przepadają za pogawędkami w gabinecie, woląc debatować przy egzotycznych przekąskach, pięknej muzyce lub przed intrygującymi obrazami; wychowane pod kloszem dziewczęta szybko się nudziły. Primrose wydawała się przeczyć temu stwierdzeniu - i dobrze, ceniła ją, chociaż ostatnie spotkanie pozostawiło po sobie niesmak. Łatwiejszy do stłumienia wykwintnym jedzeniem, kolację mogły jednak zostawić na później, po oficjalnych rozmowach.
Deirdre wstała z krzesła i wyminęła biurko, posyłając brunetce uśmiech uprzejmy, ale pozbawiony udawanej zazwyczaj radości. Karmazynowa letnia suknia, o identycznym kolorze jak detale wnętrza, podkreślała orientalny odcień jej skóry, a wysoko upięte w kok włosy obnażały smukłą szyję, akcentując również złote kolczyki z perłami. Kolczyki należące do Evandry. Śmierciożerczyni nie zdawała sobie sprawy z tego, że stojąca przed nią brunetka wie tak wiele o łączącej ją z lady Rosier relacji; w najśmielszych snach nie przypuszczałaby, że Primrose posiada wiedzę tak ważną i wrażliwą. - Lady Burke, prezentuje się lady doskonale - powitała ją typową formułką, wiedząc, że arystokratki ceniły komplementy dotyczące wyglądu. Podejrzewała, że z Primrose było inaczej, nie zamierzała jednak rezygnować z typowego wstępu do rozmowy. Ostatniego takiego oficjalnego elementu, w takich sytuacjach ceniła sobie szczerość i konkrety. - Czas dla intrygujących pomysłów, mogących podnieść morale magicznego społeczeństwa, mam zawsze - dodała już swobodniej, wskazując Burke wygodne fotele z boku pomieszczenia, ustawione tuż obok magicznego gramofonu, cicho wygrywającego jedną z symfonii Dvoraka. Usadzenie damy przed biurkiem, jak petentki u dyrektora, było kuszące, ale nie musiała dodawać sobie w ten sposób animuszu. Czuła się pewnie, nie chowała urazy, szczerze ciekawa, co Prim ma jej do powiedzenia. - Zastanawiam się, czy mogłybyśmy przejść na mniej oficjalną tytulaturę - rzuciła swobodnie, kiedy Primrose zajęła miejsce - sama stała jeszcze, krótkimi gestami różdżki przywołując tacę z kieliszkami, które sekundy później napełniły się winem. Spodziewała się odpowiedzi odmownej, utrzymania dystansu nie pozwalającego na zwracanie się do siebie po imieniu, ale i tak chciała spróbować. Ułatwiłoby to sprawną konwersację. - Chętnie wysłucham wszelkich detali dotyczących tak interesująco zapowiadającej się inicjatywy - powiedziała, gdy już taca stanęła na inkustrowanym stoliku pomiędzy nimi, a sama zajęła miejsce naprzeciwko lady Burke, na szezlongu - usiadła na nim prosto, wspierając jednak ramię o zaokrąglony brzeg, z nogą założoną na nogę, w pozycji naturalniejszej od wymaganej sztywnymi ramami spotkań.
| aongus...
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Gabinet Karmazynowy
Szybka odpowiedź