Penelopa Dawlish
Nazwisko matki: Fernsby
Miejsce zamieszkania: okolice Londynu; ciągle szuka bezpiecznej przystani
Czystość krwi: mugolak
Status majątkowy: ubogi
Zawód: uciekinierka
Wzrost: 150 centymetrów
Waga: 50 kilogramów
Kolor włosów: rude
Kolor oczu: błękitne
Znaki szczególne: mnóstwo piegów, część włosów często spleciona jest w wąskie warkoczyki, niska i drobna budowa ciała, nerwowa gestykulacja, zawsze pachnie mieszanką lawendy, melisy i macierzanki
giętką, 11 cali, drewno berchemii, pyłek ze skrzydeł elfa
hufflepuff
-
ciała bliskich wiszące na szubienicy
szarlotką, forsycją, herbatą z goździkami i miodem, spieczoną skórką chleba
przytulającą mnie mamę
światem flory, nie tylko magicznej
harpiom z holyhead
próbuję przetrwać i odnaleźć rodzinę
jazzu, rock'n'rolla, ale przede wszystkim Ricka Charliego i Jego Zmiataczy
sadie sink
To właśnie ta noc, kochanie, ta noc, w której nasze serca wybiły rytmem jedności, dając początek naszej miłości dobiegało z magicznego radia, a głos Ricka Charliego niósł się płynnie pomiędzy
Doskonale pamiętam tę piosenkę. Tata uważał, że jest kiczowata, a rymy niedorzecznie proste - był nauczycielem angielskiego, miłośnikiem literatury, a przede wszystkim był stary, nic więc dziwnego, że kręcił nosem na tak wspaniałe utwory - mój starszy brat go popierał, choć udało mi się podsłuchać, jak nucił ją przy goleniu, gdy szykował się na swoją pierwszą randkę z Mary Moore. Mama też nie darzyła Ricka sympatią, wolała Celestynę, ale nigdy nie ściszała odbiornika, pozwalając mi cieszyć się muzyką.
Jako dziecko dużo tańczyłam i śpiewałam, byłam złotą - a raczej miedzianą - iskierką. Urodziłam się w trakcie drugiej wojny, ale pierwsze moje mgliste wspomnienie to celebracja jej końca, radość i ulga rodziców, łzy sąsiadów i rozświetlone twarze mijane na chodnikach. Nigdy nie dopytywałam o to, co dokładnie się działo, wiedziałam, kim byli ci źli i że my byliśmy dobrzy i wygraliśmy - i to mi wystarczyło.
Wiedliśmy przecież szczęśliwe, proste życie - aż do momentu, gdy pojawiła się w nim magia. Rozkwitła u mnie w wieku ośmiu lat, tak nagle, jak nagle pojawiały się moje inne zainteresowania. Tym razem jednak zamiast pragnienia otrzymania skrzypiec (zupełny niewypał, przyczyniający się do oziębienia relacji z sąsiadami), lornetki do obserwacji ptaków (podbierał mi ją wieczorami mój brat, do dziś nie rozumiem dlaczego) czy zestawu małej chemiczki (wynik: osmolone brwi i spalone rzęsy), pojawiło się dziwne poczucie lekkości. Narastało dwa dni a później - po prostu pofrunęłam. Na szczęście niewysoko, chciałam doskoczyć do piłki, która utknęła na drzewie na tyłach ogródka, a zamiast tego uleciałam ponad koronę dębu. Nie bałam się, wcale. To było dobre, a czysty szok nie sprawił, że spadłam.
Rodzice byli w szoku, lecz zaskakująco szybko przystosowali się do sytuacji. Pozostawali otwarci, mieli wielu przyjaciół pisarzy i artystów, potraktowali więc moją przypadłość tak, jak traktowali kolorowe włosy cioci Lucy, bliską przyjaźń sąsiadow Toma i Philipa czy zeza naszego listonosza. No, z czasem trochę lepiej, bo początkową współczującą uprzejmość pomieszaną z ciekawością zastąpiła duma. Skrywana, nie chwalili się córką czarownicą, wiedziałam, że jestem sekretem, lecz szczęśliwie nie takim, który zakopuje się metr pod ziemią (co mój brat i tak próbował uskutecznić, chcąc przekonać się, czy będę w stanie skorzystać ze swych zdolności i niczym motylek wyfrunąć spod tony piasku), a takim, który celebruje się we własnym gronie.
Odkąd ruszyłam do Hogwartu, wiodłam dwa życia. To normalne, w którym na większość roku wyjeżdżałam do szkoły z internatem nad morze, by podreperować me wątłe zdrowie dzięki przyjaznemu mikroklimatowi (dzięki czemu dostawałam mnóstwo pyszności od babci oraz krewnych), dziwnie polepszające się na czas wakacji. I to magiczne, kiedy zamykały się za mną drzwi Hogwart Expressu. Jednak nawet jadąc do zamku pełnego czarów, o jakich nie śmiałam nawet marzyć, podekscytowana możliwościami wyjętymi wprost z baśni, pozostałam sobą. Regularnie biegałam do sowiarni, by wysłać listy do domu, z równym zachwytem oglądając wysyłane przez brata projekty samochodów oraz różnych mechanicznych urządzeń, którymi zajmował się w pracy, jak i szczegółowe przepisy wysyłane mi przez mamę. W wykuszu okiennym dormitorium urządziłam mini ogródek, hodując tam mugolskie zioła i kwiaty. Pelargonie, słoneczniki i lobelie rozświetlały pięknem naszą sypialnię, karmione sztucznym światłem rosły równie dobrze, co ich magiczne odpowiedniki. Z czasem zaczęłam hodować proste zioła; niektórzy mówili, że to strata czasu, że magiczna flora jest ciekawsza, ale ja z równą miłością podchodziłam do czarodziejskiej werbeny i zwykłej bazylii z ogródka mojej mamy.
Więcej czasu poświęcałam mojemu ogródkowi niż nauce, lecz nie byłam szaloną miłośniczką roślin, zamykającą się w dormitorium. Kochałam ludzi, wszędzie było mnie pełno, z Pokoju Wspólnego wychodziłam jako jedna z ostatnich, zawsze znajdując okazję do pogawędki i nowej znajomości. Grałam w czarodziejskie szachy, kulki i gargulki, obstawiałam wyniki meczów Quidditcha, wykradałam z sąsiadującej z Puchonami kuchni pianki, które potem piekliśmy na palenisku kominka i uczyłam swych towarzyszy mugolskich hitów. Lepiej jednak tańczyłam niż śpiewałam, nie sposób było zatrzymać moich stóp, gdy udawałam Elvisa. Uczyłam się zadowalająco, znajdując się gdzieś w końcu stawki; magiczny świat za bardzo mnie rozpraszał, zachwycał, oszałamiał, bym mogła skupić się na nim w poważny sposób. Zachwycona aromatami kociołka w złej kolejności dodawałam ingrediencje, nie broniłam się tak zaciekle, chcąc poczuć na sobie nawet nieprzyjemne zaklęcia; jedynie transmutacja i uroki szły mi nieco lepiej. To jednak jako szukająca w drużynie Quidditcha spełniałam się w stu procentach. Do drużyny Puchonów dostałam się dopiero na czwartym roku, wytrwale stając w szranki z innymi kandydatami. Moment, w którym mogłam wyjść na murawę w żółtej szacie był jednym z najszczęśliwych w moim życiu. Tym magicznym, żałowałam jednak, że nie mogę dzielić swej radości z rodzicami.
Obydwa życia wiodłam beztrosko i ze szczerym głodem kontaktu z ludźmi. Kochałam zarówno wakacyjne wycieczki poza miasto z rówieśnikami z sąsiedztwa, pikniki z rodzicami i czytanie mugolskich książek o ogrodnictwie i roślinach, jak i szkolne miesiące pełne czarów i niesamowitości. Puchoni przywitali mnie z chwytającą za serce serdecznością, sprawiającą, że od razu poczułam się nie tyle jak w domu, co jak w baśni; jakbym przeniosła się na karty ukochanych powieści. Nic nie było w stanie zepsuć mojego zachwytu. Oczywiście z czasem zaczęłam zauważać pęknięcia i rysy, lecz wtedy nie pozwoliłam im, by w jakikolwiek sposób oszpeciły moją radość. Ignorowałam docinki, nie przejmowałam się przykrościami, których autorami byli właściwie tylko Ślizgoni, zawsze skupiając się na tym, co dobre, ciekawe, zabawne. Najpierw naprawdę nie uznawałam ich za istotne, zaślepiona magią, później po prostu bałam się reagować. W ciągu ostatniego roku cichłam, unikałam wrogich mi uczniów, usuwałam się w cień, a mój ogień przygasł. Poszarzała też szkolna codzienność, Hogwart przestał być moim drugim domem, tak samo jak czarodziejski świat.
Wojna zabrała mi wszystko.
Żółtą sukienkę, tą, o którą tak bardzo prosiłam mamę i którą w końcu dostałam pod choinkę. Nasz mały domek na przedmieściach Londynu, otulony złotą łuną forsycji, przyjaznym sąsiedztwem i kokonem znanych mi dróg, na których graliśmy w klasy i obcieraliśmy kolana. Szansę na skończenie szkoły z doskonałymi wynikami, przynosząc dumę rodzicom, na wkroczenie w dorosłość śmiało i z nadzieją, nie z panicznym lękiem. W końcu - zabrała mi całą rodzinę, poczucie bezpieczeństwa. I magię - odkąd straciłam kontakt z bliskimi, różdżka się mnie nie słucha, działa chaotycznie, niezależnie ode mnie, tylko w kryzysowych momentach, a ja coraz bardziej boję się, że razem z ukochanymi ludźmi utraciłam możliwość czarowania.
Ciągle jednak łudzę się, że nie bezpowrotnie.
Ale może naprawdę na nią nie zasłużyłam?
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | 0 |
Uroki: | 2 | 0 |
Czarna magia: | 0 | |
Uzdrawianie: | 0 | |
Transmutacja: | 3 | 0 |
Alchemia: | 4 | 0 |
Sprawność: | 5 | 0 |
Zwinność: | 20 | 0 |
Reszta: 5 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Astronomia | I | 2 |
Geomancja | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Skradanie | II | 10 |
Zielarstwo | II | 10 |
Zręczne ręce | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznawstwo | III | 10 |
Szczęście | I | 2 |
Mugoloznawstwo | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Muzyka (śpiew) | I | 0.5 |
Gotowanie | II | 7 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | II | 0.5 |
Quidditch | I | 0.5 |
Pływanie | I | 0.5 |
Taniec współczesny | II | 0.5 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 10.5 |