Altanka
AutorWiadomość
Altanka
Biała altanka pokryta starą farbą mieści się w najodleglejszej części ogrodu. Środek był zaniedbany, brakowało mebli i trzeba ją było dokładnie oczyścić z pajęczyn, lecz na własne potrzeby (a trochę i z pedantycznej natury) Elvira doprowadziła ją do porządku i uczyniła z maleńkiej budowli całkiem urokliwe miejsce do siedzenia. Teraz mieści się tam okrągły stół, krzesła z poduszkami oraz przeszklone lampiony ze świecami. Altana służy głównie przyjmowaniu gości, lecz jeśli pogoda sprzyja, zdarza się Elvirze przenosić tam z pracą.
17 kwietnia 1958
Valerie miała nadzieję, że przeprowadzka z Londynu na wieś przysłuży się jej podopiecznej. Miasto bardzo często bywało zdradliwe — wystawiało nieprzygotowanych na próby, które zakończyć się mogły spektakularną katastrofą. Valerie wciąż uważała, że Elvira nie powinna pojawiać się w miejscach publicznych bez odpowiedniego nadzoru. Po części dlatego, że nie mogła jeszcze zaufać pannie Multon, po części dlatego, że wciąż było przed nimi ogromnie dużo materiału, którego wcześniejsze przyswojenie było konieczne, aby można było ocenić wiedzę sojuszniczki Rycerzy Walpurgii w praktyce. Cel postawiony przez lorda nestora Kent był jasny — sprawienie, by Elvira godnie reprezentowała Rycerzy Walpurgii przez godne prowadzenie się. Głównym problemem, który został przez nie zdiagnozowany jeszcze w styczniu, okazał się pociąg do wszelkiego rodzaju używek, duma, brak pokory i coś, co doskwierało znacznej większości dziewcząt — impulsywność. Bardzo często bywało bowiem tak, że chowane pod kloszem dziewczęta (w znakomitej przewadze jedynaczki lub córki, mające zbyt mocne więzi z ojcami) unikały stosownych kar w okresie dorastania, co sprawiało, że nie czuły nad sobą autorytetu, nie obawiały się nieuchronności kary, przez co decydowały się na przekroczenie ustalonych granic.
Dzisiejsza lekcja została zaplanowana tak, by głównym jej tematem była pokora, wyciąganie wniosków oraz internalizowanie złości. Słowo gniew nie występowało bowiem w słowniku osób, które musiały prowadzić swe życie według zasad dobrego wychowania, savoir-vivre, czy też szlacheckiej etykiety. Nie oznaczało to jednakże, że wszyscy byli wyzbyci z emocji — to trzymanie ich na wodzy, maskowanie w pewien konkretny sposób było kluczem do sukcesu.
Valerie wiedziała, że nie zmieni Elviry; nie było to zresztą jej celem. Miała zaopatrzyć kobietę w zestaw narzędzi, które pomogą jej nie krzywdzić się samej. Chociażby na przykładzie jej nieobecności na ceremonii odznaczenia — równie dobrze mogłaby się na niej nie tylko pojawić, ale odebrać odznaczenia z pełnymi honorami, gdyby tylko wiedziała, jak się n i e zachowywać. Łatka ekscentrycznej starej panny mogłaby wybronić część jej nieszkodliwych na koniec dnia wybryków, medale ślicznie prezentowałyby się na jej piersi.
Tymczasem Elvira była niecierpliwa. Wciąż głodna sukcesu, walidacji. A madame Vanity rozumiała to uczucie, widując je jednakże najczęściej wśród tych, którzy stali dopiero na początku drogi do sukcesu, u ludzi młodszych od nich o dekadę lub więcej. Co dałoby jej największą satysfakcję?
Poczucie, że Elvira Elizabeth Multon naprawdę potrafi sprostać każdemu wyzwaniu z godnością i klasą.
Może ten dzień kiedyś nadejdzie.
Dziś nadszedł jednak dzień wizyty Valerie w domu nad rzeką Avon. Nieruchomość, którą nabyła Elvira wyglądała naprawdę ślicznie, wpisywała się w klimat domku na wsi, w dodatku z altanką. Śpiewaczka była dziś w dobrym humorze, dlatego też od chwili, w której spojrzenia obu kobiet się ze sobą spotkały, posłała jej przyjemny dla oka, ciepły uśmiech. Nie była przecież jej wrogiem, przybyła pomóc.
— Panno Multon, gratuluję niezwykle udanej inwestycji — w głosie nie było czuć nawet nutki fałszu, bowiem Valerie dzieliła się z nią swymi szczerymi wrażeniami z krótkich, bo krótkich, ale jednak oględzin. Gdy została zaproszona do altanki, dodała — Mam nadzieję, że mieszkanie tu jest równie urokliwe, co oglądanie widoków. Są to, proszę mnie poprawić, o ile się nie mylę, panny rodzinne strony, czyż nie? — Valerie posiadała podstawową wiedzę z zakresu historii magii, przede wszystkim skupiając się na zapamiętaniu sieci sojuszy oraz geografii politycznej. Od czasu szkoły minęło już trochę czasu, dlatego zakładała margines błędu, lecz wydawało jej się, że Multonowie wywodzili się właśnie z tych terenów.
Gdy wreszcie dotarły do altanki, zasiadła z gracją na swoim miejscu, wciąż uśmiechając się do Elviry.
— Domyślam się, że będzie miała panna sporo pytań o niedawną ceremonię, jednakże chciałabym, żebyśmy zostawiły je na koniec naszego spotkania — rozpoczęła dość łagodnie, choć Elvira znała już Valerie na tyle, by wiedzieć, że ta niekoniecznie cieszy się ze sprzeciwów. — Dziś nasze myśli zajmować będą bowiem inne kwestie, które mają za zadanie przygotować pannę na inne, mam nadzieję nadchodzące, wielkie wyjścia. Mając jednakże na uwadze upływ czasu, chciałabym spytać, czy zdążyła panna przeczytać podarowaną jej książkę? Ma jakieś uwagi, obserwacje, pytania? [bylobrzydkobedzieladnie]
tradition honor excellence
Ostatnio zmieniony przez Valerie Sallow dnia 30.08.22 9:03, w całości zmieniany 1 raz
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
I took the road and I fucked it all away
Now in this twilight, how dare you speak of grace?
Now in this twilight, how dare you speak of grace?
Nie lubiła wizyt Vanity. Już wcześniej były swego rodzaju ponurym obowiązkiem, okruchem upokorzenia, ale dla wyższej konieczności przygotowywała się do nich i znosiła je z szacunkiem. Dziś jednak, niecałe dwa tygodnie po uroczystościach, na których nie była obecna z winy tej kobiety, sama perspektywa obecności Valerie w tym domu, jej promiennego uśmiechu trzpiotki i słodkich słówek pozbawionych znaczenia, napawała Elvirę niesmakiem. Poranek spędziła więc w swoim prosektorium, by zrelaksować się nad mózgiem świeżo wyjętym z czaszki, oddzielając kolejne warstwy cienkim ostrzem, by wypreparować pień mózgu, a potem zakonserwować go w formalinie. Naczynia krwionośne, przede wszystkim odnogi tętnicy podstawnej, nosiły mnogie ślady zatorów spowodowanych dolaną do wody trucizną. Ciało było właściwie używane, wcześniej przebadane przez doświadczonego koronera, który napisał swoje sprawozdanie i pozwolił Elvirze je przeczytać. Sama za zgodą rodziny miała je tylko rozłożyć na preparaty naukowe, a to, co zostanie, oddać do pochówku. Biorąc pod uwagę, że dostanie za ten wysiłek zapłatę, zabierała się do pracy z chęcią.
Z tym że, rzecz jasna, musiała przerwać ją około południa, schłodzić i okryć zwłoki, wziąć kąpiel, by zmyć z siebie zapach prosektorium, a następnie przebrać w cienką, bawełnianą szatę w kolorze czerni. Wysuszone włosy związała w długi, ciasny warkocz, talię spięła materiałowym paskiem i na tym poprzestała - Merlin jeden wiedział, że nie zamierzała stroić się dla Valerie, gdy ta odwiedzała ją w jej własnym domu.
Od progu obdarzyła ją wyuczonym uśmiechem, w którym od czasu do czasu przebłyskiwały białe zęby. Grzeczna i uczynna, zaoferowała Valerie spotkanie w oczyszczonej altance pokrytej bluszczem, gdzie uraczyła ją imbrykiem ziołowego naparu i drugim z czarną kawą, między nimi dzbanuszek koziego mleka. Tyle musiało wystarczyć, bo nie zdążyła nic ugotować, a zresztą, Valerie przyszła na lekcję a nie na kolację.
Nie zaprosiłaby jej na kolację.
- Dziękuję, Pani Vanity. Od dłuższego czasu zastanawiałam się nad zmianą otoczenia, a ten dom spadł mi z nieba. Owszem, urodziłam i wychowałam się w Worcestershire, dokładniej w południowej części hrabstwa. - Nawet przez myśl jej nie przeszło kupować domu bliżej domu swoich rodziców; jak dotąd nie poinformowała ich nawet o tym, że wyprowadziła się z Londynu. Nie chciała, by wiedzieli i nalegali na wizytę. Tego tylko by brakowało. - A jak pani minął początek kwietnia? Dobrze czuje się pani w Londynie? Słyszałam, że pani występ był ogromnym sukcesem. - Zupełnie jej to nie obchodziło, ale musiała o coś spytać.
Obydwie usiadły wokół okrągłego stolika, miękkie poduszki, którymi wyłożone zostały krzesła były wygodne i świeżo prane. Elvira siedziała dumnie wyprostowana i zaraz sięgnęła po imbryk, oferując kawę najpierw Valerie, jak przystało. Potem dopiero nalała trochę sobie, zakraplając ją zaledwie odrobiną mleka. Zawsze preferowała mocną kawę, koniecznie bez cukru. Valerie z jego brakiem także musiała sobie poradzić, Elvira go bowiem nie używała.
- Och, z pewnością - zauważyła miękkim, słodkim tonem, gdy Valerie wspomniała o uroczystości. Pozwoliła sobie na promienny uśmiech, który byłby fałszywy, gdyby nie prawdziwa duma, którą czuła od kilku dni. - Niemniej jednak z okazji nabycia posiadłości zorganizowałam niedawno drobne przyjęcie dla bliskich przyjaciółek. - Żeby jasnym pozostało, dlaczego Valerie nie została na nie zaproszona. Jakby był jej zresztą potrzebny ktoś, kto będzie oceniał każde jej słowo. - Stosowałam się do pani zaleceń i myślę, że sprawiłam się dostatecznie jako gospodyni. Goście w każdym razie nie mieli zastrzeżeń. Zaproszenie przyjęła nawet moja droga przyjaciółka, szacowna lady Primrose Burke oraz najbliższa kuzynka, lady Odetta Parkinson. Prowadziłam z nimi owocne rozmowy na temat ceremonii, więc pytań mogę mieć już mniej niż pierwotnie. Może ma pani ochotę na mleko do kawy? Kozie, zdrowe i chude. - Nie patrzyła na Valerie, gdy unosiła dzbanuszek, ale niewielki uśmiech nie znikał z jej twarzy. Uśmiechaj się, czy nie tak brzmiała główna zasada? Na wspomnienie o książce jej brew drgnęła, ale poza tym nie dała po sobie poznać żadnej emocji. A w rzeczywistości czuła tylko chłodną pogardę. - Owszem, zdążyłam. Lektura była fascynująca i jeszcze raz dziękuję za jej polecenie. Czy chciałaby pani odzyskać książkę? - spytała z zastanowieniem, nie będąc pewną, czy nie przekazała jej komuś w pożyczce. - Jak przystało na dobrą komedię, niejednokrotnie budziła moje rozbawienie. Jeśli natomiast chodzi o pytania, powiedzmy, że mam kilka, jeśli jednak nie będzie się pani czuła dość pewnie, by na nie odpowiadać, proszę się nie krępować i wspomnieć, zrozumiem. - Uniosła filiżankę i spojrzała Valerie prosto w oczy z jakąś chłodną ciekawością. - Czy pani świętej pamięci mąż okiełznał panią? Czułością, czy batem? Otóż pamiętam: Czy wiesz, panie, co? Jeśli się ona odważy czoło mu postawić, to on jej twarzy taki nada fason, że ją zdefasonuje; a z tym, co jej zostanie z oczu, nie będzie widziała lepiej od kota. Nie znasz go, panie! - wyrecytowała z pamięci fragmenty, których się wyuczyła. - Pani Vanity. - zawahała się, ale wyłącznie dla teatralnego efektu. Wiedziała doskonale, co zamierza powiedzieć. - Proszę się nie gniewać, jeśli spytam; Umiem być panem tego, co jest moje, A żona moja, to własność jest moja, Mój dom, me meble, spichlerz mój, me pole, Koń mój i wół mój, mój osioł, me wszystko. Córka pani też recytuje te wersy? To chyba mała dziewczynka, czy pamięć mnie nie myli? Obroni się, gdy mąż zechce ją zdefasonować? - spytała spokojnie, przechylając głowę i unosząc filiżankę do ust. Wystawiła mały paluszek. Odetta tak robiła.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wizyty takie jak te dzisiejsze rzadko kiedy były składane z czystej przyjemności i serdeczności. Valerie miała jednak postawione przed sobą klarowne zadanie oraz wyznaczony jasny cel — rozkazów Śmierciożerców się nie podważa, ich wola wytycza kierunek. Miała jednakże nadzieję, że Elvira ułatwi przede wszystkim sobie powrót do wcześniejszej pozycji, nie stając niemądrze okoniem i nie unosząc się dumą ponad lekcje, które miała do odebrania. Każda lekcja miała nieść ze sobą jakiś morał, ale także i widoczną gołym okiem wartość. Postępy, jakie czyniła Elvira zależały od niej samej i tego, jak bardzo zależało jej na zmianie. Valerie nie była — i nigdy nie miała być — jej niańką, czegokolwiek nie sądziłaby o niej panna Multon.
Poczęstunek był skromny, ale według madame Vanity przede wszystkim ze względu na ograniczone wojną zasoby, a nie skąpstwo, co już było dobrym znakiem. Spoglądnęła na imbryk odrobinę wyczekująco. Do podstaw etykiety domowej należało, by to gospodyni zajęła się rozlewaniem naparu do odpowiednich filiżanek, ale po to się spotykały, żeby się uczyć, czyż nie?
— Przy podejmowaniu gości, gospodyni odpowiedzialna jest za porcjowanie herbaty lub naparów — rozpoczęła rzeczowym tonem, wzrokiem przesuwając między twarzą gospodyni, a imbrykiem. — Jeżeli jest to większe przyjęcie i ma panna ku temu sposobność, może wyznaczyć osobę, która będzie to robić za pannę. Etykieta nakazuje, by imbryk ustawiać dzióbkiem do osoby nalewającej, w naszym przypadku do panny — kontynuowała, po czym skinęła wreszcie głową, podając Elvirze swą filiżankę wraz ze spodeczkiem. — Jeżeli lubi panna herbaty z mlekiem, mleko dodaje się po herbacie, aby mieć pewność, że napój będzie miał odpowiednią moc.
Valerie nie wiedziała jeszcze, że jej podopieczna próbowała już swych sił w podejmowaniu gości, ale może to i lepiej? Przynajmniej pierwsze korekty pokazały, że Multon ma jakąś świadomość podstaw gościnności, dzięki czemu mogły w późniejszym czasie skupić się przede wszystkim na detalach, a nie na konstruowaniu kolejnej Elviry, tym razem gospodyni.
Gdy napar został przelany do filiżanki, Valerie uniosła ją do ust i przymykając na moment powieki, upiła z niej jeden łyk, aby następnie odłożyć ją na spodek i dopiero wtedy przenieść spojrzenie na gospodynię.
— Jest coś niezwykle miłego w powrocie do miejsca, w którym spędziło się pierwsze lata swego życia — westchnęła delikatnie rozmarzona; zawsze lubiła powroty do rodzinnego dla Vanity Caynham w Shropshire. I szczerze cieszyła się, że Elvira odnalazła swoje miejsce na ziemi, z daleka od zatłoczonego Londynu i Pokątnej. Sama przekonywała przecież Corneliusa, że po ślubie powinni przenieść się na wieś; podróże nie będą zbyt trudne, skoro znów działała sieć Fiuu. — Wyjątkowo pracowicie. Londyn daje niesamowicie dużo możliwości, gdy jest się pewnym tego, czego się od niego oczekuje. Przygotowuję się przede wszystkim do recitali, ale z końcem miesiąca zbliżamy się do daty premiery najnowszej opery na deskach Czarodziejskiej Opery w Hampshire. Mam nadzieję, że sprawy zawodowe panny również przebiegają bez zakłóceń? Planuje panna własną działalność, tu na miejscu? Czy może dalej będzie zjawiać się w Londynie? — w życiu Valerie działo się zdecydowanie więcej, niż sama praca; przygotowania do ślubu weszły w decydującą fazę, Cornelius stawał na wysokości zadania, odnajdując się w roli ojca i dopełniając wszystkich formalności, do których jego narzeczona nie miała głowy. Było miejsce na ściganie rebeliantów, którzy zaatakowali w magicznym arboretum panią Bones i spotkania ze Schneiderem, które poleciła jej Deirdre. Ale Elvira nie była przyjaciółką pani Vanity, nie musiała więc o tym słuchać.
Mina śpiewaczki nie zmieniła się nawet o jeden szczegół, gdy siedząca przed nią blondynka poinformowała o wyprawieniu przyjęcia. Lady Parkinson była uroczą młodą damą, delikatnie stąpającą w swoim świecie, ale niezwykle rzeczową, jeżeli chodziło o dziedzinę jej ekspertyzy. Tak różna od gospodyni domu nad rzeką Avon. Valerie mogła jedynie myśleć o tym, jaki błąd musiała popełnić jej biedna matka, by zostać wydaną za mąż poniżej swego stanu, a później — pokaraną taką córką. Gdy wspomniana została także Primrose, myśli Valerie były gdzieś dalej, przy fortepianie stojącym w muzycznym salonie i drobnej figurze jedynej córki. Hersilia była jej lustrzanym odbiciem, możliwe, że z Multon i jej matką było podobnie. Nie zdziwiłoby jej to.
— Pozwoli więc panna, że osobiście sięgnę do opinii panny gości? Chcę, by lord Kent otrzymał jak najszersze podsumowanie panny dotychczasowych postępów, a niegrzecznym byłoby stawiać pannę w sytuacji proszenia gości o ocenę — zresztą, wątpię, czy na miejscu byłaby adekwatna, dodała chwilę później w myślach, choć cały czas uśmiechała się do swej rozmówczyni łagodnie i ciepło, mina wtórowała tonowi głosu, który przelewał się w powietrzu między nimi. I miał okazję wybrzmieć ponownie, ponieważ w tak bezpośredniej, niezwykle trudnej do przeoczenia próbie dogryzienia Elvira nie przewidziała, że trafiła na osobę, która ostatnią dekadę poświęciła na utrzymywanie wizerunku idealnego małżeństwa oraz idealnej żony. Ten rodzaj kłamstwa był dla Valerie równie naturalny co oddychanie, w rolę wchodziła przecież niezwykle miękko i bezboleśnie.
— Och, panno Multon — perlisty śmiech poniósł się kawałek od altanki, gdy dłoń Valerie przytknięta została do jej warg, maskując tym samym szeroki uśmiech. — Ma panna rację, to przede wszystkim komedia, ale nawet w komedii jest ziarnko prawdy. Niestety, szuka go panna nie w tym miejscu, co trzeba — jeszcze raz wzniosła filiżankę do ust, kolejny drobny łyk napoju. — Dobrych i wyrozumiałych żon nie trzeba okiełznywać. A mój Franz, wciąż noszę go w swych myślach, był niezwykle ciepłym i czułym człowiekiem. Nie zdziwi jednak panny to, gdy przypomnę, że w konserwatywnych rodzinach posłuszni synowie i córki skłaniają się ku woli rodziców, także w kwestii odpowiedniego małżeństwa. Rolą matki jest przygotować córkę na bycie żoną, a rolą ojca — takie dobranie przyszłego zięcia, by mieć pewność, że nie oddaje córki w ręce potwora.
I takie było też jej zdanie. To prawdziwe, nie zaś wyuczone. Sama trafiła w ręce takiego, a nie innego mężczyzny, ponieważ jej najstarszy brat i ojciec nie mieli wyboru. Poświęcili ją, by ratować siebie. Obiecała sobie, że nigdy nie pozwoli, by podobny los spotkał jej córkę, a dodatkowy komfort myśli nadchodził ze strony przyszłego męża — wiedziała, że i jemu zależy na dobru dziewczynki, obiecał jej, że wychowają ją jak drzewo ze Shropshire, nie kwiat z Berlina.
Drzewo niesmagane wiatrem rzadko kiedy wyrasta silne i zdrowe.
— Z tego prostego powodu jestem więc spokojna o los mojej córki, ale doceniam troskę płynącą z głębi serca. Jest panna szczególnie łaskawa, trzymając w myślach jej dobro — skinęła lekko głową w ramach podziękowania, ale w tym samym czasie dostrzegła wystający przy piciu naparu palec.
Pomyłka początkujących.
— Zna panna historię tego zwyczaju? — spytała, unosząc wyimaginowaną filiżankę w dłoniach i wystawiając mały palec w górę — Pochodzi on z czasów rzymskich, gdy ludzie nie jedli jeszcze nożem i widelcem, a przy użyciu rąk. Arystokracja jadła trzema palcami, plebs przy pomocy całej dłoni — ciągnęła, nie przechodząc już jednak do pokazywania. Niech zadziała wyobraźnia. — Następnie herbatę pito w filiżankach sprowadzanych z Chin, a te nie posiadały uchwytu. Trzymano je więc przy pomocy czterech palców, mały wystawiając dla lepszej i pewniejszej pozycji dłoni, aby uniknąć rozlania. Teraz jednak, jak sama panna widzi, mamy do dyspozycji uszka. Także proszę się przyjrzeć — sama chwyciła za swą filiżankę. Palec wskazujący i kciuk spotkały się na uszku, tymczasem środkowy palec podtrzymywał uchwyt z dołu. Pozostałe dwa pozostawały dla uchwytu nieistotne. — Oto prawidłowy uchwyt filiżanki. Wystawianie małego palca, w szczególności, gdy nie nosi on żadnego pierścionka, traktowane jest jako faux—pas.
Gdyby tylko zechciała, Elvira mogła jeszcze usłyszeć dlaczego uważano to za niezbyt eleganckie. A część tych historii potrafiła być szczególnie interesująca, zwłaszcza dla uzdrowicieli.
Poczęstunek był skromny, ale według madame Vanity przede wszystkim ze względu na ograniczone wojną zasoby, a nie skąpstwo, co już było dobrym znakiem. Spoglądnęła na imbryk odrobinę wyczekująco. Do podstaw etykiety domowej należało, by to gospodyni zajęła się rozlewaniem naparu do odpowiednich filiżanek, ale po to się spotykały, żeby się uczyć, czyż nie?
— Przy podejmowaniu gości, gospodyni odpowiedzialna jest za porcjowanie herbaty lub naparów — rozpoczęła rzeczowym tonem, wzrokiem przesuwając między twarzą gospodyni, a imbrykiem. — Jeżeli jest to większe przyjęcie i ma panna ku temu sposobność, może wyznaczyć osobę, która będzie to robić za pannę. Etykieta nakazuje, by imbryk ustawiać dzióbkiem do osoby nalewającej, w naszym przypadku do panny — kontynuowała, po czym skinęła wreszcie głową, podając Elvirze swą filiżankę wraz ze spodeczkiem. — Jeżeli lubi panna herbaty z mlekiem, mleko dodaje się po herbacie, aby mieć pewność, że napój będzie miał odpowiednią moc.
Valerie nie wiedziała jeszcze, że jej podopieczna próbowała już swych sił w podejmowaniu gości, ale może to i lepiej? Przynajmniej pierwsze korekty pokazały, że Multon ma jakąś świadomość podstaw gościnności, dzięki czemu mogły w późniejszym czasie skupić się przede wszystkim na detalach, a nie na konstruowaniu kolejnej Elviry, tym razem gospodyni.
Gdy napar został przelany do filiżanki, Valerie uniosła ją do ust i przymykając na moment powieki, upiła z niej jeden łyk, aby następnie odłożyć ją na spodek i dopiero wtedy przenieść spojrzenie na gospodynię.
— Jest coś niezwykle miłego w powrocie do miejsca, w którym spędziło się pierwsze lata swego życia — westchnęła delikatnie rozmarzona; zawsze lubiła powroty do rodzinnego dla Vanity Caynham w Shropshire. I szczerze cieszyła się, że Elvira odnalazła swoje miejsce na ziemi, z daleka od zatłoczonego Londynu i Pokątnej. Sama przekonywała przecież Corneliusa, że po ślubie powinni przenieść się na wieś; podróże nie będą zbyt trudne, skoro znów działała sieć Fiuu. — Wyjątkowo pracowicie. Londyn daje niesamowicie dużo możliwości, gdy jest się pewnym tego, czego się od niego oczekuje. Przygotowuję się przede wszystkim do recitali, ale z końcem miesiąca zbliżamy się do daty premiery najnowszej opery na deskach Czarodziejskiej Opery w Hampshire. Mam nadzieję, że sprawy zawodowe panny również przebiegają bez zakłóceń? Planuje panna własną działalność, tu na miejscu? Czy może dalej będzie zjawiać się w Londynie? — w życiu Valerie działo się zdecydowanie więcej, niż sama praca; przygotowania do ślubu weszły w decydującą fazę, Cornelius stawał na wysokości zadania, odnajdując się w roli ojca i dopełniając wszystkich formalności, do których jego narzeczona nie miała głowy. Było miejsce na ściganie rebeliantów, którzy zaatakowali w magicznym arboretum panią Bones i spotkania ze Schneiderem, które poleciła jej Deirdre. Ale Elvira nie była przyjaciółką pani Vanity, nie musiała więc o tym słuchać.
Mina śpiewaczki nie zmieniła się nawet o jeden szczegół, gdy siedząca przed nią blondynka poinformowała o wyprawieniu przyjęcia. Lady Parkinson była uroczą młodą damą, delikatnie stąpającą w swoim świecie, ale niezwykle rzeczową, jeżeli chodziło o dziedzinę jej ekspertyzy. Tak różna od gospodyni domu nad rzeką Avon. Valerie mogła jedynie myśleć o tym, jaki błąd musiała popełnić jej biedna matka, by zostać wydaną za mąż poniżej swego stanu, a później — pokaraną taką córką. Gdy wspomniana została także Primrose, myśli Valerie były gdzieś dalej, przy fortepianie stojącym w muzycznym salonie i drobnej figurze jedynej córki. Hersilia była jej lustrzanym odbiciem, możliwe, że z Multon i jej matką było podobnie. Nie zdziwiłoby jej to.
— Pozwoli więc panna, że osobiście sięgnę do opinii panny gości? Chcę, by lord Kent otrzymał jak najszersze podsumowanie panny dotychczasowych postępów, a niegrzecznym byłoby stawiać pannę w sytuacji proszenia gości o ocenę — zresztą, wątpię, czy na miejscu byłaby adekwatna, dodała chwilę później w myślach, choć cały czas uśmiechała się do swej rozmówczyni łagodnie i ciepło, mina wtórowała tonowi głosu, który przelewał się w powietrzu między nimi. I miał okazję wybrzmieć ponownie, ponieważ w tak bezpośredniej, niezwykle trudnej do przeoczenia próbie dogryzienia Elvira nie przewidziała, że trafiła na osobę, która ostatnią dekadę poświęciła na utrzymywanie wizerunku idealnego małżeństwa oraz idealnej żony. Ten rodzaj kłamstwa był dla Valerie równie naturalny co oddychanie, w rolę wchodziła przecież niezwykle miękko i bezboleśnie.
— Och, panno Multon — perlisty śmiech poniósł się kawałek od altanki, gdy dłoń Valerie przytknięta została do jej warg, maskując tym samym szeroki uśmiech. — Ma panna rację, to przede wszystkim komedia, ale nawet w komedii jest ziarnko prawdy. Niestety, szuka go panna nie w tym miejscu, co trzeba — jeszcze raz wzniosła filiżankę do ust, kolejny drobny łyk napoju. — Dobrych i wyrozumiałych żon nie trzeba okiełznywać. A mój Franz, wciąż noszę go w swych myślach, był niezwykle ciepłym i czułym człowiekiem. Nie zdziwi jednak panny to, gdy przypomnę, że w konserwatywnych rodzinach posłuszni synowie i córki skłaniają się ku woli rodziców, także w kwestii odpowiedniego małżeństwa. Rolą matki jest przygotować córkę na bycie żoną, a rolą ojca — takie dobranie przyszłego zięcia, by mieć pewność, że nie oddaje córki w ręce potwora.
I takie było też jej zdanie. To prawdziwe, nie zaś wyuczone. Sama trafiła w ręce takiego, a nie innego mężczyzny, ponieważ jej najstarszy brat i ojciec nie mieli wyboru. Poświęcili ją, by ratować siebie. Obiecała sobie, że nigdy nie pozwoli, by podobny los spotkał jej córkę, a dodatkowy komfort myśli nadchodził ze strony przyszłego męża — wiedziała, że i jemu zależy na dobru dziewczynki, obiecał jej, że wychowają ją jak drzewo ze Shropshire, nie kwiat z Berlina.
Drzewo niesmagane wiatrem rzadko kiedy wyrasta silne i zdrowe.
— Z tego prostego powodu jestem więc spokojna o los mojej córki, ale doceniam troskę płynącą z głębi serca. Jest panna szczególnie łaskawa, trzymając w myślach jej dobro — skinęła lekko głową w ramach podziękowania, ale w tym samym czasie dostrzegła wystający przy piciu naparu palec.
Pomyłka początkujących.
— Zna panna historię tego zwyczaju? — spytała, unosząc wyimaginowaną filiżankę w dłoniach i wystawiając mały palec w górę — Pochodzi on z czasów rzymskich, gdy ludzie nie jedli jeszcze nożem i widelcem, a przy użyciu rąk. Arystokracja jadła trzema palcami, plebs przy pomocy całej dłoni — ciągnęła, nie przechodząc już jednak do pokazywania. Niech zadziała wyobraźnia. — Następnie herbatę pito w filiżankach sprowadzanych z Chin, a te nie posiadały uchwytu. Trzymano je więc przy pomocy czterech palców, mały wystawiając dla lepszej i pewniejszej pozycji dłoni, aby uniknąć rozlania. Teraz jednak, jak sama panna widzi, mamy do dyspozycji uszka. Także proszę się przyjrzeć — sama chwyciła za swą filiżankę. Palec wskazujący i kciuk spotkały się na uszku, tymczasem środkowy palec podtrzymywał uchwyt z dołu. Pozostałe dwa pozostawały dla uchwytu nieistotne. — Oto prawidłowy uchwyt filiżanki. Wystawianie małego palca, w szczególności, gdy nie nosi on żadnego pierścionka, traktowane jest jako faux—pas.
Gdyby tylko zechciała, Elvira mogła jeszcze usłyszeć dlaczego uważano to za niezbyt eleganckie. A część tych historii potrafiła być szczególnie interesująca, zwłaszcza dla uzdrowicieli.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przyjęcie zorganizowane dla większego grona raz już nadszarpnęło jej budżetem w tym tygodniu i nie mogła zaoferować Valerie więcej niż wyłożyła na stół; może poza poczęstunkiem, z którego ostatecznie zrezygnowała, nie chcąc trudzić się na marne. Blond śpiewaczka nie wyglądała na kogoś, kto często pozwala sobie na słodkości, poza tym, jeśli chciała spędzić czas przyjemnie, mogła wyjść z narzeczonym do restauracji, ogrodu botanicznego, czy gdzie tam chodziły takie kobiety posiadające zbyt wiele wolnego czasu. I tak była zadowolona ze swojego perfekcyjnie wysprzątanego domu, dzikich ogrodów i włości, nawet jeśli wciąż nie odrestaurowanych w pełni - ale na wszystko przecież przyjdzie czas, gdy gabinet uzdrowicielski zacznie się finansowo zwracać.
Musiała przyjąć uśmiechem i skinieniem głowy pouczanie Valerie przy stole. Chociaż w innej sytuacji odfuknęłaby pewnie, że potrafi samodzielnie przyjąć gościa. Vanity właśnie po to tutaj była, by dawać jej swoje złote rady, więc pozwoliła jej mówić i odnosiła się do tych poleceń z godnym poszanowania spokojem.
- Dziękuję - stwierdziła krótko, oferując herbatę wpierw Valerie, tak jak wypadało, a potem odkładając imbryk z powrotem na stół. Dziubkiem w swoją stronę. - Osobiście nie przepadam za mlekiem w herbacie, niemniej jednak przygotowałam dzbanuszek na wypadek, gdyby miała pani chęć uzupełnić nim własną. - Swoją herbatę preferowała taką jak kawę; mocną i gorzką.
Piła swój napój pomału, niewielkimi łykami, siedząc dość sztywno, ale za to z dumnie uniesioną brodę i starannie złożonymi na kolanach dłońmi. O cokolwiek tym razem chciałaby oskarżyć ją Valerie, na pewno nie będzie to postawa czy - taką miała przynajmniej nadzieję - sposób wysławiania się. Choć daleko było jej do słodkich, lepkich uprzejmości, nie była niegrzeczna. Już nie.
- Życzę więc sukcesów i pomyślności na kolejnych koncertach. Będzie pani występować w premierowej operze? - spytała, nieszczególnie zainteresowana, może co najwyżej lekko zaskoczona. Opera kojarzyła się z czymś dużym i istotnym; sama nie odwiedzała jej od wieków, bo nie miała ani czasu ani chęci, potrafiła jednak docenić sławę i, przede wszystkim, pieniądze, które z niej wynikały. - Co do mnie, owszem, podjęłam pracę w Worcestershire, mój gabinet jest już na przededniu otwarcia, załatwiłam wszystkie formalności z miejscowymi władzami. Poza pracą medyka jestem też wykształcona w patomorfologii i rozważam dodatkową specjalizację pod okiem koronera. Udało mi się nabyć posiadłość z gabinetami alchemicznymi w piwnicach, które przerobiłam już na własne prosektorium. Dzięki temu nie muszę tak często zjawiać się w Londynie i nie martwię się o bezpieczeństwo ciał i preparatów. - Uśmiechnęła się kątem ust, obserwując Valerie spod rzęs i rozważając reakcję, jaką śpiewaczka mogła okazać na myśl o kostnicy pod podłogą domu. Wielu ludzi bawiło już Elvirę swoją nerwowością odnośnie tego konceptu.
Choć Valerie była doskonałą porcelanową laleczką i nie pozwalała sobie okazywać żadnych emocji poza szemrzącym chichotem i obłudnymi uśmiechami, Elvira wiedziała, że ją zaskoczyła. Ledwie dostrzegalna sugestia groźby donosu nie umknęła jej uwadze, sama jednak czuła się spokojna o to co mogą na jej temat powiedzieć Primrose Burke i Odetta Parkinson. Obie darzyły ją sympatią i vice versa, czuła się przy nich doceniona, były także same w sobie znacznie bardziej interesującym towarzystwem, z którym w przeciwieństwie do Valerie warto było rozmawiać.
- To bardzo rozsądne z pani strony, dziękuję za tę uprzejmość. Mam nadzieję, że Pani listy dotrą do celu i nie zginą w morzu korespondencji, w innym wypadku musiałabym je sama dostarczyć. - Pochyliła głowę w swoim własnym, niezbyt szczerym wyrazie uznania, a potem pozwoliła Valerie kontynuować swoje nauki i wyciąganie z niej odpowiedzi na temat najgłupszej książki, jaką w życiu czytała, wliczając w to romanse matki.
Matka. Kobieta, która tak bardzo wpłynęła na jej obecne życie, mimo wysiłków Elviry, by o niej zapomnieć. Rozmarzona, głupiutka kobieta, w oczach Elviry podobna do Valerie, nieco tylko mniej odważna, by wykorzystać talenty, którymi los ją obdarzył. Czy może należałoby rzecz - zbyt leniwa. Przekleństwo wielu arystokratek, które kończyło się dla nich tragicznie.
- Liczę więc na to, że rozwieje pani moje wątpliwości. Któż bowiem jak pani jest w stanie wytłumaczyć mi meandry pożycia małżeńskiego, którego wszak sama nigdy nie doświadczyłam. - Ściszyła głos, by nadać mu ton pokory i smutku, spochmurniała, wbijając na moment wzrok w ściskaną w dłoniach filiżankę. Nietrudno było udawać jej żal, łatwiej znacznie niż tę trzpiotkowatą wesołość. - Moja matka jest samolubną kobietą, której nie interesowała i nie interesuje kwestia mojego zamążpójścia - Jeśli nawet zabrzmiała ostrzej, być może nabierze to lepszego wydźwięku. Kto bowiem mógł wiedzieć o rozpaczliwych listach Miriam Multon, która w rzeczywistości chciała dla córki jak najlepiej? Fakt jednak, że marzycielka Parkinsonów wydana poza stanem wierzyła w prawdziwą miłość, bo sama trafiła w ramiona mężczyzny, który ją chciał. Naiwnie wierzyła w to, że Elvira też się wreszcie zakocha, a doświadczona własnym późnym zamążpójściem, nie zniechęcała się upływającymi latami. - Sama wyszła za mąż po trzydziestym roku życia, żeby przestać być farsą dla swojego rodu. Wierzy w puste ideały o miłości i przeznaczeniu i jest zdania, że mój brak zainteresowania romantyzmem to kwestia oczekiwania na tego właściwego. Nigdy z niczym nie mogłam na nią liczyć i nie sądzę, bym kiedykolwiek zaczęła. O ojcu nie pomnę - bo jest idiotą. Była zaskoczona prawdziwością swoich słów, których gorzka rzeczywistość dotarła do niej z opóźnieniem. Zacisnęła zęby, zła, że dopuściła Valerie do jakiejkolwiek prawdy na swój temat. Niemniej jednak, tę mogła przynajmniej obrócić na swoją korzyść. Niech Vanity jej współczuje, choćby miała się na tym w przyszłości potknąć, gdy przyjdzie dla nich czas odpłaty. Wyobrażanie sobie małej córeczki Vanity zrozpaczonej i skrzywdzonej przynosiło Elvirze więcej grzesznej przyjemności niż mogłaby się spodziewać. Była zepsuta do szpiku kości, wyrachowana, okrutna... ale nie widziała w tym przywary. - Nie widziałam dziewczynki na oczy... Hersilia, jeśli dobrze pamiętam? Nie widziałam, ale słyszałam same dobre rzeczy. Nie zdziwiły mnie, wszak niemożliwe, by z takiego kwiatu jak pani nie wyrosła równie urokliwa istotka. - Nijak nie miała pojęcia, czy jej komplementy są na miejscu, podjęła jednak próbę mówienia podobnym językiem co stara Miriam Multon, bo jak przez mgłę kojarzyła te słowa wypowiadane miękkim, matczynym głosem. Moja księżniczka, tak mówiła o Elvirze. Matki doprawdy były dziwnymi stworzeniami.
Zamilkła, gdy Valerie zaczęła ją pouczać na temat trzymania filiżanki w dłoniach. Uśmiech na twarzy Elviry nie zelżał, niemniej jednak błękitne tęczówki były zimne i nieruchome. Jak rozkosznie byłoby chlusnąć jej gorącą herbatką w twarz.
Poprawiła jednak ostrożnie dłoń na uszku i skinęła głową ze znużonym zrozumieniem.
- Dziękuję, pani Vanity. Ocaliła mnie pani przed katastrofą. - Aż prosiło się dodać.
Musiała przyjąć uśmiechem i skinieniem głowy pouczanie Valerie przy stole. Chociaż w innej sytuacji odfuknęłaby pewnie, że potrafi samodzielnie przyjąć gościa. Vanity właśnie po to tutaj była, by dawać jej swoje złote rady, więc pozwoliła jej mówić i odnosiła się do tych poleceń z godnym poszanowania spokojem.
- Dziękuję - stwierdziła krótko, oferując herbatę wpierw Valerie, tak jak wypadało, a potem odkładając imbryk z powrotem na stół. Dziubkiem w swoją stronę. - Osobiście nie przepadam za mlekiem w herbacie, niemniej jednak przygotowałam dzbanuszek na wypadek, gdyby miała pani chęć uzupełnić nim własną. - Swoją herbatę preferowała taką jak kawę; mocną i gorzką.
Piła swój napój pomału, niewielkimi łykami, siedząc dość sztywno, ale za to z dumnie uniesioną brodę i starannie złożonymi na kolanach dłońmi. O cokolwiek tym razem chciałaby oskarżyć ją Valerie, na pewno nie będzie to postawa czy - taką miała przynajmniej nadzieję - sposób wysławiania się. Choć daleko było jej do słodkich, lepkich uprzejmości, nie była niegrzeczna. Już nie.
- Życzę więc sukcesów i pomyślności na kolejnych koncertach. Będzie pani występować w premierowej operze? - spytała, nieszczególnie zainteresowana, może co najwyżej lekko zaskoczona. Opera kojarzyła się z czymś dużym i istotnym; sama nie odwiedzała jej od wieków, bo nie miała ani czasu ani chęci, potrafiła jednak docenić sławę i, przede wszystkim, pieniądze, które z niej wynikały. - Co do mnie, owszem, podjęłam pracę w Worcestershire, mój gabinet jest już na przededniu otwarcia, załatwiłam wszystkie formalności z miejscowymi władzami. Poza pracą medyka jestem też wykształcona w patomorfologii i rozważam dodatkową specjalizację pod okiem koronera. Udało mi się nabyć posiadłość z gabinetami alchemicznymi w piwnicach, które przerobiłam już na własne prosektorium. Dzięki temu nie muszę tak często zjawiać się w Londynie i nie martwię się o bezpieczeństwo ciał i preparatów. - Uśmiechnęła się kątem ust, obserwując Valerie spod rzęs i rozważając reakcję, jaką śpiewaczka mogła okazać na myśl o kostnicy pod podłogą domu. Wielu ludzi bawiło już Elvirę swoją nerwowością odnośnie tego konceptu.
Choć Valerie była doskonałą porcelanową laleczką i nie pozwalała sobie okazywać żadnych emocji poza szemrzącym chichotem i obłudnymi uśmiechami, Elvira wiedziała, że ją zaskoczyła. Ledwie dostrzegalna sugestia groźby donosu nie umknęła jej uwadze, sama jednak czuła się spokojna o to co mogą na jej temat powiedzieć Primrose Burke i Odetta Parkinson. Obie darzyły ją sympatią i vice versa, czuła się przy nich doceniona, były także same w sobie znacznie bardziej interesującym towarzystwem, z którym w przeciwieństwie do Valerie warto było rozmawiać.
- To bardzo rozsądne z pani strony, dziękuję za tę uprzejmość. Mam nadzieję, że Pani listy dotrą do celu i nie zginą w morzu korespondencji, w innym wypadku musiałabym je sama dostarczyć. - Pochyliła głowę w swoim własnym, niezbyt szczerym wyrazie uznania, a potem pozwoliła Valerie kontynuować swoje nauki i wyciąganie z niej odpowiedzi na temat najgłupszej książki, jaką w życiu czytała, wliczając w to romanse matki.
Matka. Kobieta, która tak bardzo wpłynęła na jej obecne życie, mimo wysiłków Elviry, by o niej zapomnieć. Rozmarzona, głupiutka kobieta, w oczach Elviry podobna do Valerie, nieco tylko mniej odważna, by wykorzystać talenty, którymi los ją obdarzył. Czy może należałoby rzecz - zbyt leniwa. Przekleństwo wielu arystokratek, które kończyło się dla nich tragicznie.
- Liczę więc na to, że rozwieje pani moje wątpliwości. Któż bowiem jak pani jest w stanie wytłumaczyć mi meandry pożycia małżeńskiego, którego wszak sama nigdy nie doświadczyłam. - Ściszyła głos, by nadać mu ton pokory i smutku, spochmurniała, wbijając na moment wzrok w ściskaną w dłoniach filiżankę. Nietrudno było udawać jej żal, łatwiej znacznie niż tę trzpiotkowatą wesołość. - Moja matka jest samolubną kobietą, której nie interesowała i nie interesuje kwestia mojego zamążpójścia - Jeśli nawet zabrzmiała ostrzej, być może nabierze to lepszego wydźwięku. Kto bowiem mógł wiedzieć o rozpaczliwych listach Miriam Multon, która w rzeczywistości chciała dla córki jak najlepiej? Fakt jednak, że marzycielka Parkinsonów wydana poza stanem wierzyła w prawdziwą miłość, bo sama trafiła w ramiona mężczyzny, który ją chciał. Naiwnie wierzyła w to, że Elvira też się wreszcie zakocha, a doświadczona własnym późnym zamążpójściem, nie zniechęcała się upływającymi latami. - Sama wyszła za mąż po trzydziestym roku życia, żeby przestać być farsą dla swojego rodu. Wierzy w puste ideały o miłości i przeznaczeniu i jest zdania, że mój brak zainteresowania romantyzmem to kwestia oczekiwania na tego właściwego. Nigdy z niczym nie mogłam na nią liczyć i nie sądzę, bym kiedykolwiek zaczęła. O ojcu nie pomnę - bo jest idiotą. Była zaskoczona prawdziwością swoich słów, których gorzka rzeczywistość dotarła do niej z opóźnieniem. Zacisnęła zęby, zła, że dopuściła Valerie do jakiejkolwiek prawdy na swój temat. Niemniej jednak, tę mogła przynajmniej obrócić na swoją korzyść. Niech Vanity jej współczuje, choćby miała się na tym w przyszłości potknąć, gdy przyjdzie dla nich czas odpłaty. Wyobrażanie sobie małej córeczki Vanity zrozpaczonej i skrzywdzonej przynosiło Elvirze więcej grzesznej przyjemności niż mogłaby się spodziewać. Była zepsuta do szpiku kości, wyrachowana, okrutna... ale nie widziała w tym przywary. - Nie widziałam dziewczynki na oczy... Hersilia, jeśli dobrze pamiętam? Nie widziałam, ale słyszałam same dobre rzeczy. Nie zdziwiły mnie, wszak niemożliwe, by z takiego kwiatu jak pani nie wyrosła równie urokliwa istotka. - Nijak nie miała pojęcia, czy jej komplementy są na miejscu, podjęła jednak próbę mówienia podobnym językiem co stara Miriam Multon, bo jak przez mgłę kojarzyła te słowa wypowiadane miękkim, matczynym głosem. Moja księżniczka, tak mówiła o Elvirze. Matki doprawdy były dziwnymi stworzeniami.
Zamilkła, gdy Valerie zaczęła ją pouczać na temat trzymania filiżanki w dłoniach. Uśmiech na twarzy Elviry nie zelżał, niemniej jednak błękitne tęczówki były zimne i nieruchome. Jak rozkosznie byłoby chlusnąć jej gorącą herbatką w twarz.
Poprawiła jednak ostrożnie dłoń na uszku i skinęła głową ze znużonym zrozumieniem.
- Dziękuję, pani Vanity. Ocaliła mnie pani przed katastrofą. - Aż prosiło się dodać.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Valerie miala pełną świadomość, że wraz z każdą podarowaną Elvirze radą, irytuje ją jeszcze bardziej. Choć chłodna w obyciu, panna Multon została przez lorda Kent scharakteryzowana — w opinii śpiewaczki — dość dokładnie, a stwierdzenie, że nie zachowuje się tak, jak wymaga się od kobiety w jej wieku, podsuwało blondynce wiele odniesień do dziecinności właśnie. Bywały takie dzieciaki, które irytowały się i denerwowały na każde zwrócenie uwagi. Maskowały się one gorzej, wybuchając płaczem, czy też dostępując do ataków agresji. W Hogwarcie Elvira potrafiła zajść ludziom za skórę, z tego też powodu Valerie była jej niezwykle wdzięczna za przyjmowanie uwag ze spokojem. Nawet jeżeli spokój ten był udawany, a w głowie panny Multon kwitły coraz to kolejne obmyślenia sposobów na odpłacenie za poniesione krzywdy. Dorosłe życie było jednakże wyłącznie teatrem masek, czy to się im podobało, czy też nie. Godne zniesienie upomnienia również należało do obowiązków naukowych panny Multon i zostanie w swoim czasie stosownie odnotowane.
— To mleko — zaczęła cicho, spoglądając wymownie na naczynie, w którym się znajdowało. — Jest krowie? — dopytała, chwilę później przenosząc wzrok na Elvirę. Kiwnęła kilkukrotnie głową ze zrozumieniem, przysłuchując się jej słowom. Co do preferencji smakowych gości względem herbaty savoir—vivre nie był szczególnie rozmowny, dlatego też postanowiła nie drążyć tematu i nie wypowiadać się o guście; nie było bowiem o czym mówić, to tylko napój na polepszenie nastroju i zaanonsowanie popołudnia, nie ubranie fioletowych pończoch do zielonej sukni. — W moim odczuciu tylko ono prawidłowo łączy się z herbatą. A w herbacianym departamencie, zgodzi się pewnie panna ze mną, Anglicy niekoniecznie lubią eksperymentować — dodała po chwili, uśmiechając się do gospodyni znad filiżanki. Odrobina humoru jeszcze nikomu nie zaszkodziła. W najlepszym wypadku ociepli odrobinę skostniałą atmosferę, w najgorszym zaś przejdzie zupełnie bez echa, zamieni się w skrzypiące pod nogami ziarnko piasku na ich i tak już wyboistej drodze.
— Owszem, będzie to premierowy pokaz. Rada byłabym zaprosić pannę na niego, lecz niestety wszystkie bilety zdążyły się już wyprzedać. Ale postaram się zaaranżować coś z dyrektorem opery, może na późniejsze odsłony? — Magiczna Opera w Hampshire była jedną z trzech głównych scen operowych magicznej Wielkiej Brytanii, jednocześnie tą, z najdłuższą wyłącznie czarodziejską historią. Royal Opera w Londynie, ciesząca się teraz największym prestiżem (w której Valerie również miała wystąpić, lecz dopiero w czerwcu) prawdziwie rozkwitła dopiero od momentu pełnego przejęcia pod czarodziejską opiekę. Opera Dagoneta znajdująca się pod auspicjami rodu Bulstrode wpuszczała w swoje progi wyłącznie czystokrwistych czarodziejów, ograniczając dostęp do kultury większości mieszkańców kraju, niefortunnie urodzonych w rodzinach półkrwi. Hampshire pozostawało więc najczęściej operowym centrum, choć oczywiście bez wstępu dla tych, których krew była zbyt brudna. Nie dziwiło ogromne zainteresowanie; w trakcie wojny ludzie szukali każdego sposobu na odwrócenie myśli od targających nimi trosk.
Wsłuchała się w opowieść Elviry; rzeczywiście, jej dotychczasowe poczynania wydawały się naprawdę imponujące, choć Valerie nie była w żadnym stopniu wykształcona w kierunku medycznym i część nazw wydawała się dla niej niezwykle tajemnicza. Nie było jednakże nic dziwnego lub niestosownego w dalszym poszerzaniu swej wiedzy, dążeniu do zrozumienia tematu rozmowy. Dlatego też odłożyła powoli filiżankę na spodek i z uprzejmym uśmiechem, głową przechyloną o kilka stopni w kierunku lewego ramienia, spytała.
— Pozwoli panna, że jej przerwę... Czym dokładnie jest patomorfologia? — brzmiało to wyjątkowo tajemniczo, choć w połączeniu z pracą u boku koronera oraz wspomnieniem znajdującego się w piwnicy domu prosektorium (na którego wspomnienie Valerie uniosła delikatnie brwi w wyrazie zdziwienia) wydawało się być już jasne, co stało za tym słowem. — Prosektorium w piwnicy? To nie zaszkodzi panny zdrowiu? Nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, w której życie w domu ze zwłokami nie pozostawiałoby pewnego uczucia... Dyskomfortu chociażby — pociągnęła temat dalej; po części z ciekawości, lecz przede wszystkim dlatego, by usłyszeć Elvirę w kolejnej dłuższej wypowiedzi. Dowiedzieć się, jakimi słowami posługuje się, opisując przede wszystkim nietypowe i nieładne okoliczności. Umiejętność odpowiedniego dobierania słów do okazji i owalowania czegoś, co mogłoby sprowadzić na nią kłopoty, była niezwykle ważna, choć Valerie nie przyznała Elvirze, że tego również ją uczy. Nie chodziło przecież o obnażanie każdej metody, sprawdzanie jej w chwili, w której spodziewała się ataku.
Kwestię listów pozostawiła chwilowo zamkniętą. Zajmie się nią bowiem dopiero po zakończonym spotkaniu, w trakcie którego różnorodność poruszanych tematów potrafiła przyprawić o ból głowy. Z jednej strony rozmowa o połączeniu herbaty i mleka, z drugiej to nieszczęsne prosektorium i życie z trupami, z trzeciej znowu — staropanieństwo i wyznania o charakterze rodzicieli Elviry. Uśmiechnęła się w duchu, słysząc szczególnie charakterystykę jej matki. Nie wspominając o ojcu. Świadomie lub nieświadomie Elvira podsunęła Valerie jeszcze więcej informacji o sobie, właściwie odsłaniając przed swą nauczycielką przyczynę takiego, a nie innego stanu rzeczy.
— Niewielu jest na świecie ludzi prawdziwie romantycznych, nie ma się czym w tej kwestii martwić — odezwała się po chwili ciszy, jeszcze raz mocząc swe wargi w ciepłej herbacie. — W czasach, w których przyszło nam żyć małżeństwo jest traktowane przede wszystkim pragmatycznie, tak jak w przypadku panny matki. Unia powinna łączyć przecież nie tylko małżonków, ale ich rodziny, czyż nie o to chodzi? — wzniosła jasną brew do góry na zaledwie kilka uderzeń serca, zaraz powracając do raczej neutralnej mimiki twarzy, może za wyjątkiem drobnego, lekko rozmarzonego uśmiechu. — W obliczu braku romantyzmu w duszy panny, może być to też tylko transakcja. Na szczęście w moim przypadku nigdy nie musiałam sięgać po takie rozwiązanie — dlatego, że kochała swego pierwszego męża i nie widziała świata poza narzeczonym? Czy może miała na myśli to, że nie miała wiele czasu, gdy nie była mężatką? — Choć matka panny, jak rozumiem, pochodzi ze szlachetnej rodziny, przez ożenek z panny ojcem sprawiła, że panny nie obowiązują szlachetne obyczaje. Moją misją, żebyśmy dobrze się zrozumiały, nie jest robienie z panny żony idealnej, czy też żony w ogóle. Ale jeżeli miałabym coś doradzić, w panny wieku może sobie panna poszukać własnego kandydata, a gdy będzie pewna, że to kandydat idealny, przedstawić rodzicom i liczyć na ich zgodę — ciężko było Valerie postawić się w podobnej sytuacji, lecz wydawało jej się, że takie rozwiązanie byłoby idealne; jeżeli ojciec Elviry był choć w połowie podobny do swej żony, nie będzie się garnął do własnoręcznego zadbania o przedłużenie swej linii.
— Staram się oddzielać czas spędzony w pracy i działania dla naszej wspólnej idei z moim czasem prywatnym. Pomimo wojny uważam, że moja córka zasługuje na jak najbardziej normalne i spokojne dzieciństwo — odpowiedziała wreszcie na komplementy względem Hersilii, tłumacząc jednocześnie dlaczego Elvira nie miała jeszcze okazji poznać pociechy pani Vanity. — Ale w rzeczy samej, los i Merlin czuwali nade mną wyjątkowo mocno, nie mogłam wymarzyć sobie piękniejszej historii o rodzicielstwie — skłoniła głowę, jednocześnie przykładając dłoń do serca tak, aby podziękować Elvirze za jej miłe słowa. Nawet, jeżeli były czystą kurtuazją.
— Och, proszę się tym nie przejmować. Jestem tu między innymi po to właśnie. Czarodzieje najlepiej uczą się na błędach.
— To mleko — zaczęła cicho, spoglądając wymownie na naczynie, w którym się znajdowało. — Jest krowie? — dopytała, chwilę później przenosząc wzrok na Elvirę. Kiwnęła kilkukrotnie głową ze zrozumieniem, przysłuchując się jej słowom. Co do preferencji smakowych gości względem herbaty savoir—vivre nie był szczególnie rozmowny, dlatego też postanowiła nie drążyć tematu i nie wypowiadać się o guście; nie było bowiem o czym mówić, to tylko napój na polepszenie nastroju i zaanonsowanie popołudnia, nie ubranie fioletowych pończoch do zielonej sukni. — W moim odczuciu tylko ono prawidłowo łączy się z herbatą. A w herbacianym departamencie, zgodzi się pewnie panna ze mną, Anglicy niekoniecznie lubią eksperymentować — dodała po chwili, uśmiechając się do gospodyni znad filiżanki. Odrobina humoru jeszcze nikomu nie zaszkodziła. W najlepszym wypadku ociepli odrobinę skostniałą atmosferę, w najgorszym zaś przejdzie zupełnie bez echa, zamieni się w skrzypiące pod nogami ziarnko piasku na ich i tak już wyboistej drodze.
— Owszem, będzie to premierowy pokaz. Rada byłabym zaprosić pannę na niego, lecz niestety wszystkie bilety zdążyły się już wyprzedać. Ale postaram się zaaranżować coś z dyrektorem opery, może na późniejsze odsłony? — Magiczna Opera w Hampshire była jedną z trzech głównych scen operowych magicznej Wielkiej Brytanii, jednocześnie tą, z najdłuższą wyłącznie czarodziejską historią. Royal Opera w Londynie, ciesząca się teraz największym prestiżem (w której Valerie również miała wystąpić, lecz dopiero w czerwcu) prawdziwie rozkwitła dopiero od momentu pełnego przejęcia pod czarodziejską opiekę. Opera Dagoneta znajdująca się pod auspicjami rodu Bulstrode wpuszczała w swoje progi wyłącznie czystokrwistych czarodziejów, ograniczając dostęp do kultury większości mieszkańców kraju, niefortunnie urodzonych w rodzinach półkrwi. Hampshire pozostawało więc najczęściej operowym centrum, choć oczywiście bez wstępu dla tych, których krew była zbyt brudna. Nie dziwiło ogromne zainteresowanie; w trakcie wojny ludzie szukali każdego sposobu na odwrócenie myśli od targających nimi trosk.
Wsłuchała się w opowieść Elviry; rzeczywiście, jej dotychczasowe poczynania wydawały się naprawdę imponujące, choć Valerie nie była w żadnym stopniu wykształcona w kierunku medycznym i część nazw wydawała się dla niej niezwykle tajemnicza. Nie było jednakże nic dziwnego lub niestosownego w dalszym poszerzaniu swej wiedzy, dążeniu do zrozumienia tematu rozmowy. Dlatego też odłożyła powoli filiżankę na spodek i z uprzejmym uśmiechem, głową przechyloną o kilka stopni w kierunku lewego ramienia, spytała.
— Pozwoli panna, że jej przerwę... Czym dokładnie jest patomorfologia? — brzmiało to wyjątkowo tajemniczo, choć w połączeniu z pracą u boku koronera oraz wspomnieniem znajdującego się w piwnicy domu prosektorium (na którego wspomnienie Valerie uniosła delikatnie brwi w wyrazie zdziwienia) wydawało się być już jasne, co stało za tym słowem. — Prosektorium w piwnicy? To nie zaszkodzi panny zdrowiu? Nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, w której życie w domu ze zwłokami nie pozostawiałoby pewnego uczucia... Dyskomfortu chociażby — pociągnęła temat dalej; po części z ciekawości, lecz przede wszystkim dlatego, by usłyszeć Elvirę w kolejnej dłuższej wypowiedzi. Dowiedzieć się, jakimi słowami posługuje się, opisując przede wszystkim nietypowe i nieładne okoliczności. Umiejętność odpowiedniego dobierania słów do okazji i owalowania czegoś, co mogłoby sprowadzić na nią kłopoty, była niezwykle ważna, choć Valerie nie przyznała Elvirze, że tego również ją uczy. Nie chodziło przecież o obnażanie każdej metody, sprawdzanie jej w chwili, w której spodziewała się ataku.
Kwestię listów pozostawiła chwilowo zamkniętą. Zajmie się nią bowiem dopiero po zakończonym spotkaniu, w trakcie którego różnorodność poruszanych tematów potrafiła przyprawić o ból głowy. Z jednej strony rozmowa o połączeniu herbaty i mleka, z drugiej to nieszczęsne prosektorium i życie z trupami, z trzeciej znowu — staropanieństwo i wyznania o charakterze rodzicieli Elviry. Uśmiechnęła się w duchu, słysząc szczególnie charakterystykę jej matki. Nie wspominając o ojcu. Świadomie lub nieświadomie Elvira podsunęła Valerie jeszcze więcej informacji o sobie, właściwie odsłaniając przed swą nauczycielką przyczynę takiego, a nie innego stanu rzeczy.
— Niewielu jest na świecie ludzi prawdziwie romantycznych, nie ma się czym w tej kwestii martwić — odezwała się po chwili ciszy, jeszcze raz mocząc swe wargi w ciepłej herbacie. — W czasach, w których przyszło nam żyć małżeństwo jest traktowane przede wszystkim pragmatycznie, tak jak w przypadku panny matki. Unia powinna łączyć przecież nie tylko małżonków, ale ich rodziny, czyż nie o to chodzi? — wzniosła jasną brew do góry na zaledwie kilka uderzeń serca, zaraz powracając do raczej neutralnej mimiki twarzy, może za wyjątkiem drobnego, lekko rozmarzonego uśmiechu. — W obliczu braku romantyzmu w duszy panny, może być to też tylko transakcja. Na szczęście w moim przypadku nigdy nie musiałam sięgać po takie rozwiązanie — dlatego, że kochała swego pierwszego męża i nie widziała świata poza narzeczonym? Czy może miała na myśli to, że nie miała wiele czasu, gdy nie była mężatką? — Choć matka panny, jak rozumiem, pochodzi ze szlachetnej rodziny, przez ożenek z panny ojcem sprawiła, że panny nie obowiązują szlachetne obyczaje. Moją misją, żebyśmy dobrze się zrozumiały, nie jest robienie z panny żony idealnej, czy też żony w ogóle. Ale jeżeli miałabym coś doradzić, w panny wieku może sobie panna poszukać własnego kandydata, a gdy będzie pewna, że to kandydat idealny, przedstawić rodzicom i liczyć na ich zgodę — ciężko było Valerie postawić się w podobnej sytuacji, lecz wydawało jej się, że takie rozwiązanie byłoby idealne; jeżeli ojciec Elviry był choć w połowie podobny do swej żony, nie będzie się garnął do własnoręcznego zadbania o przedłużenie swej linii.
— Staram się oddzielać czas spędzony w pracy i działania dla naszej wspólnej idei z moim czasem prywatnym. Pomimo wojny uważam, że moja córka zasługuje na jak najbardziej normalne i spokojne dzieciństwo — odpowiedziała wreszcie na komplementy względem Hersilii, tłumacząc jednocześnie dlaczego Elvira nie miała jeszcze okazji poznać pociechy pani Vanity. — Ale w rzeczy samej, los i Merlin czuwali nade mną wyjątkowo mocno, nie mogłam wymarzyć sobie piękniejszej historii o rodzicielstwie — skłoniła głowę, jednocześnie przykładając dłoń do serca tak, aby podziękować Elvirze za jej miłe słowa. Nawet, jeżeli były czystą kurtuazją.
— Och, proszę się tym nie przejmować. Jestem tu między innymi po to właśnie. Czarodzieje najlepiej uczą się na błędach.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Obecność Valerie irytowała ją nie tylko ze względu na mdły fałsz przesłaniający życiową nijakość, ale i z powodu symbolu, tej podłej zemsty, której zażyczył sobie stary Rosier. Właściwie zarówno on jak i Elvira, jak i Valerie, wszyscy byli w tym samym wieku, ale Tristan Rosier pewnie chciał aspirować do roli kogoś poważniejszego niż jest, może swojego świętej pamięci ojca, Valerie natomiast nie miała wielu powodów do dumy poza kolejnym z rzędu małżeństwem i głosem stawiającym do pionu penisy podstarzałych lordów. Lecz jednak jak Tristana Rosiera dało się jeszcze szanować za jego osiągnięcia i potęgę, tak Valerie Elvira uznawała za dużo poniżej własnego poziomu - poziomu wyedukowanej i biegłej w magii uzdrowicielki - niezależnie w pełni od obrączek, filiżanek i ładnych córek. Gdyby przyszło co do czego byłoby jej równie łatwo zabić tę śpiewaczkę i upuścić krwi z białej szyi jak u każdego innego mugolaka. To co ją chroniło wykraczało zupełnie poza jej własną osobę - gdyby urodziła się w ubogiej rodzinie, byłaby niczym. A tak miała te swoje uśmieszki, sukieneczki, perły i długie nogi doskonałe do owijania ich wokół bioder silniejszych mężczyzn.
I jakimś sposobem to zapewniało jej większy szacunek niż kobietom, które na siebie pracowały, które odkrywały arkana magii i potrafiły powalić mężczyzn na kolana. Obrzydliwe.
- Kozie - przyznała zgodnie z prawdą, bo nie zamierzała rozpoczynać kłótni wokół dzbanuszka z mlekiem. W kąciku jej ust pojawił się zalążek uśmiechu, gdy Valerie zaczęła rozwodzić się o znaczeniu herbaty. Jakąś tam wiedzę miała, ale przydatną chyba tylko do tego, żeby być żoną. - Proszę mi wybaczyć brak krowiego mleka. Jak mówiłam, rzadko pijam herbatę z mlekiem i wydaje mi się, że cały zapas wykorzystałam w czasie ostatnich spotkań. Kozie mleko jest zdrowsze i chudsze, niemniej jednak, jeśli ma pani doznać zawodu, mogę udać się do spiżarni i odszukać jeszcze jeden dzban. - Nie była nawet pewna, czy taki posiada, nie przepadała za nabiałem, bo źle go znosiła, ale była ciekawa reakcji Valerie. Uśmiechała się bowiem znad tej swojej filiżanki jakby miała do dodania coś jeszcze, na co nie pozwoliły jej maniery.
Poczuła cień ulgi, gdy wyszło na jaw, że nie istniały już bilety na jakże ważny premierowy pokaz opery. Miała podejrzenie, że kobieta może ją okłamywać, że może zwyczajnie nie życzyć sobie tam obecności Elviry Multon, ale vice versa, i wielką satysfakcję przynosiło, że nie będzie musiała przywoływać wymówek, aby się uwolnić od tej wielkiej sztuki.
- Będę zobowiązana - stwierdziła jednak na wieść o przyszłych pokazach, tych nieistniejących i pozbawionych szczegółów, które mogły jeszcze rozmyć się w odmętach niepamięci.
Jeśli Valerie czymś ją dziś zaskoczyła, to dopytywaniem o aspekty zawodu Elviry. Cienka, jasna brew uniosła się z podejrzliwością, którą trudno było uzdrowicielce ukryć, jakby spodziewała się, że jest to pułapka, mająca na celu wciągnięcie Elviry w jakieś wyznanie niegodne damy. Pytanie jednak, co niegodnego było w jej pasji, a jeśli nawet - co ją by to miało obchodzić?
- Patomorfologia zajmuje się odnajdywaniem oznak i przyczyn chorób w tkankach. Przedrostek pato- z gruntu zresztą sugeruje zajmowanie się organizmem chorym. Dokonując sekcji na ciałach osób dotkniętych chorobami lub przekleństwami, a następnie badając ich organy, mogę lepiej poznać mechanizmy tychże stanów i wykorzystać je przy szukaniu remediów. W szpitalu zajmowałam się specjalnością chorób genetycznych i to wciąż istotna dla mnie gałąź. Trafiają do mnie choćby ciała kobiet, czasem nawet arystokratek, dotkniętych serpentyną, bo wraz z innymi patomorfologami badamy możliwości leczenia - brzmiała znacznie poważniej i mroczniej, gdy mówiła na ten konkretny temat, bo wcale nie musiała wyduszać z siebie słów ani zmuszać się do okazania zainteresowania. Zatrzymała się jednak i westchnęła milcząco, gdy reakcja na prosektorium okazała się równie nudna co zawsze. - Nie. Pracowałam ze zwłokami na długo przed kupieniem własnego domu. Prowadziłam nawet zajęcia anatomiczne dla praktykantów uzdrowicielstwa. - W tym kilku Blacków, Crouchów i Yaxleyów, którzy szanowali ją w podobnym stopniu co Tristan Rosier, mimo rozległej wiedzy, którą od niej zaczerpnęli. Trudno.
Nie wstydziła się obnażać prawdy o rodzinie, a może zwyczajnie tego nie przemyślała. Nigdy nie darzyła własnej gałęzi Multonów szacunkiem, przede wszystkim czuła do nich żal i gniew, miała też świadomość, że nawet gdyby próbowała to ukryć, prawda i tak odnalazłaby drogę do jej rozmówców. Historia żałosnego małżeństwa Miriam była swego czasu głośna, zanim społeczeństwo znalazło sobie świeższy i lepszy temat do plotek.
- Tym lepiej dla świata, tak myślę - mruknęła, unosząc filiżankę do ust. Gra pozorów ją męczyła i najchętniej odesłałaby już Valerie za drzwi razem z jej błyskotliwymi uśmiechami i oczami, w których płonęły kłamstwa, ale tak jak na każdej porządnej lekcji, była zmuszona podporządkować się pod jej kierunek. - Hmm. - Nie skomentowała kwestii małżeństw Vanity ani własnych potencjalnych transakcji, bo nie sądziła, by miała do powiedzenia cokolwiek, co Valerie chciałaby usłyszeć. Uśmiechnęła się jednak kątem ust na sugestię, że kiedykolwiek miałaby prosić się swoich rodziców o zgodę na cokolwiek. Nie żeby Miriam i Nathan Multonowie jakkolwiek potrafili Elvirze odmawiać. W tym jednym byli prości i użyteczni. - Czymże więc jest pani zdaniem spokojne dzieciństwo? - spytała, chyba po raz pierwszy prawdziwie ciekawa. Oczami wyobraźni widziała już maleńką, kruchą istotkę o białych włosach i białej skórze, taką, którą mocniejszy wiatr poderwałby z ziemi. Widziała ją przy ogrodowej fontannie, takiej samej jak ta, którą Elvira odwiedzała w dzieciństwie. Widziała ją przy fortepianie matki i pod ręką ojczyma. Widziała ją nawet we własnych dłoniach, przyciśniętą do piersi, czuła prawie pod palcami miękkość dzieciństwa; do momentu, gdy ta rozpadła się w jej dłoniach w szorstkie sińce, krew i kości. Czy byłaby z niej dobra matka? Pewnie nie, ale zapragnęła nagle zobaczyć to dziecko, dotknąć go i sprawdzić, czy jest tak delikatne jak sądzi. Jak ta mała dziewczyna, której krew w snach żywo tryskała na jej nogi. - Może zechce pani następnym razem zabrać Hersilię ze sobą? Okolice Evesham są piękne, rzeka czysta, dom obłożony zaklęciami. Nic złego jej tu nie spotka. - W to nie wątpiła.
I jakimś sposobem to zapewniało jej większy szacunek niż kobietom, które na siebie pracowały, które odkrywały arkana magii i potrafiły powalić mężczyzn na kolana. Obrzydliwe.
- Kozie - przyznała zgodnie z prawdą, bo nie zamierzała rozpoczynać kłótni wokół dzbanuszka z mlekiem. W kąciku jej ust pojawił się zalążek uśmiechu, gdy Valerie zaczęła rozwodzić się o znaczeniu herbaty. Jakąś tam wiedzę miała, ale przydatną chyba tylko do tego, żeby być żoną. - Proszę mi wybaczyć brak krowiego mleka. Jak mówiłam, rzadko pijam herbatę z mlekiem i wydaje mi się, że cały zapas wykorzystałam w czasie ostatnich spotkań. Kozie mleko jest zdrowsze i chudsze, niemniej jednak, jeśli ma pani doznać zawodu, mogę udać się do spiżarni i odszukać jeszcze jeden dzban. - Nie była nawet pewna, czy taki posiada, nie przepadała za nabiałem, bo źle go znosiła, ale była ciekawa reakcji Valerie. Uśmiechała się bowiem znad tej swojej filiżanki jakby miała do dodania coś jeszcze, na co nie pozwoliły jej maniery.
Poczuła cień ulgi, gdy wyszło na jaw, że nie istniały już bilety na jakże ważny premierowy pokaz opery. Miała podejrzenie, że kobieta może ją okłamywać, że może zwyczajnie nie życzyć sobie tam obecności Elviry Multon, ale vice versa, i wielką satysfakcję przynosiło, że nie będzie musiała przywoływać wymówek, aby się uwolnić od tej wielkiej sztuki.
- Będę zobowiązana - stwierdziła jednak na wieść o przyszłych pokazach, tych nieistniejących i pozbawionych szczegółów, które mogły jeszcze rozmyć się w odmętach niepamięci.
Jeśli Valerie czymś ją dziś zaskoczyła, to dopytywaniem o aspekty zawodu Elviry. Cienka, jasna brew uniosła się z podejrzliwością, którą trudno było uzdrowicielce ukryć, jakby spodziewała się, że jest to pułapka, mająca na celu wciągnięcie Elviry w jakieś wyznanie niegodne damy. Pytanie jednak, co niegodnego było w jej pasji, a jeśli nawet - co ją by to miało obchodzić?
- Patomorfologia zajmuje się odnajdywaniem oznak i przyczyn chorób w tkankach. Przedrostek pato- z gruntu zresztą sugeruje zajmowanie się organizmem chorym. Dokonując sekcji na ciałach osób dotkniętych chorobami lub przekleństwami, a następnie badając ich organy, mogę lepiej poznać mechanizmy tychże stanów i wykorzystać je przy szukaniu remediów. W szpitalu zajmowałam się specjalnością chorób genetycznych i to wciąż istotna dla mnie gałąź. Trafiają do mnie choćby ciała kobiet, czasem nawet arystokratek, dotkniętych serpentyną, bo wraz z innymi patomorfologami badamy możliwości leczenia - brzmiała znacznie poważniej i mroczniej, gdy mówiła na ten konkretny temat, bo wcale nie musiała wyduszać z siebie słów ani zmuszać się do okazania zainteresowania. Zatrzymała się jednak i westchnęła milcząco, gdy reakcja na prosektorium okazała się równie nudna co zawsze. - Nie. Pracowałam ze zwłokami na długo przed kupieniem własnego domu. Prowadziłam nawet zajęcia anatomiczne dla praktykantów uzdrowicielstwa. - W tym kilku Blacków, Crouchów i Yaxleyów, którzy szanowali ją w podobnym stopniu co Tristan Rosier, mimo rozległej wiedzy, którą od niej zaczerpnęli. Trudno.
Nie wstydziła się obnażać prawdy o rodzinie, a może zwyczajnie tego nie przemyślała. Nigdy nie darzyła własnej gałęzi Multonów szacunkiem, przede wszystkim czuła do nich żal i gniew, miała też świadomość, że nawet gdyby próbowała to ukryć, prawda i tak odnalazłaby drogę do jej rozmówców. Historia żałosnego małżeństwa Miriam była swego czasu głośna, zanim społeczeństwo znalazło sobie świeższy i lepszy temat do plotek.
- Tym lepiej dla świata, tak myślę - mruknęła, unosząc filiżankę do ust. Gra pozorów ją męczyła i najchętniej odesłałaby już Valerie za drzwi razem z jej błyskotliwymi uśmiechami i oczami, w których płonęły kłamstwa, ale tak jak na każdej porządnej lekcji, była zmuszona podporządkować się pod jej kierunek. - Hmm. - Nie skomentowała kwestii małżeństw Vanity ani własnych potencjalnych transakcji, bo nie sądziła, by miała do powiedzenia cokolwiek, co Valerie chciałaby usłyszeć. Uśmiechnęła się jednak kątem ust na sugestię, że kiedykolwiek miałaby prosić się swoich rodziców o zgodę na cokolwiek. Nie żeby Miriam i Nathan Multonowie jakkolwiek potrafili Elvirze odmawiać. W tym jednym byli prości i użyteczni. - Czymże więc jest pani zdaniem spokojne dzieciństwo? - spytała, chyba po raz pierwszy prawdziwie ciekawa. Oczami wyobraźni widziała już maleńką, kruchą istotkę o białych włosach i białej skórze, taką, którą mocniejszy wiatr poderwałby z ziemi. Widziała ją przy ogrodowej fontannie, takiej samej jak ta, którą Elvira odwiedzała w dzieciństwie. Widziała ją przy fortepianie matki i pod ręką ojczyma. Widziała ją nawet we własnych dłoniach, przyciśniętą do piersi, czuła prawie pod palcami miękkość dzieciństwa; do momentu, gdy ta rozpadła się w jej dłoniach w szorstkie sińce, krew i kości. Czy byłaby z niej dobra matka? Pewnie nie, ale zapragnęła nagle zobaczyć to dziecko, dotknąć go i sprawdzić, czy jest tak delikatne jak sądzi. Jak ta mała dziewczyna, której krew w snach żywo tryskała na jej nogi. - Może zechce pani następnym razem zabrać Hersilię ze sobą? Okolice Evesham są piękne, rzeka czysta, dom obłożony zaklęciami. Nic złego jej tu nie spotka. - W to nie wątpiła.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Przymknęła na moment powieki, kiwając ze zrozumieniem głową. Krótkie wyjaśnienie załatwiło kwestię dzbanuszka z mlekiem oraz tego, jak ostatecznie będzie wyglądać pita przez panią — jeszcze — Vanity herbata. Za chwilę jednak wzniosła swe rzęsy potraktowane ciemnym tuszem i zakręcone za pomocą zalotki, żeby raz jeszcze poświęcić pełnię swej uwagi gospodyni, podopiecznej, towarzyszce: tytuły i role mnożyły się między nimi w zaskakującym tempie, ale taka przecież była natura wszelakich zażyłości ludzkich, nawet jeżeli budowane były nie na szczerej chęci, tej wynikającej z głębi serca, ale z polecenia kogoś o wiele od nich potężniejszego.
Potęga sama w sobie była niezwykle ciekawym zagadnieniem. Wielowątkowym i wielopoziomowym, a Elvira i Valerie w istocie rzeczy nie znajdowały się na tej samej płaszczyźnie. Ciężko było jednak określić, która z nich zajmowała pozycję wygraną — to zależało wszak wyłącznie od okoliczności, soczewki przez którą przyglądano się danemu układowi. Życie w trakcie wojny i poruszanie się w szeregach Rycerzy Walpurgii przypominało bardziej partię czarodziejskich szachów, prawie taką samą, jak ta, którą pewnego leniwego wieczoru tłumaczył jej Cornelius. Siedziała wtedy na jego kolanach, z głową opartą na jego ramieniu, sunąc wzrokiem po przesuwanych powoli figurach, gdy narzeczony szeptał jej do ucha zasady. Nie zawsze najwięcej możliwości ruchu sprawia, że pionek jest najbardziej użyteczny. Siła i bezpieczeństwo wynikały przede wszystkim z tego, kim było się otoczonym. A tak długo, jak Valerie nie musiała brać spraw w swoje ręce, tak długo była ze swej pozycji więcej niż zadowolona.
Nie oznaczało to, że nie posiadała także własnych ambicji. Ale o trudzie, który wkładała w swój rozwój przez całe życie, w perfekcyjne opanowanie swej największej pasji i zawodu, o drodze, którą przeszła i wysiłkowi, który przerodził jej skórę z porcelany w kość słoniową, która ostatnimi czasy powoli zmieniała się w stal Elvira wiedzieć nie musiała. Pomimo statusu celebrytki Valerie posiadała szeroką sferę swego życia, które utrzymywała w ścisłej tajemnicy.
— Nie chciałam panny urazić — odpowiedziała od razu, wyłapując podejrzliwe uniesienie brwi swej protegowanej. Słowa znów brzmiały uprzejmie, ciężko było szukać w nich fałszu, ale śpiewaczka świadomie nie wykazywała przesadnego zaangażowania czy emocjonalności w trakcie ich wypowiadania. Przede wszystkim dlatego, że pierwszą zasadą przepraszania za ewentualne przykrości w sytuacjach towarzyskich było przyznanie się do błędu i nierozgrzebywanie go ponad miarę. Wypadki i wpadki zdarzały się wszak wszystkim, niezależnie od największych i najszczerszych chęci. Zwracanie na nie nadmiernej uwagi było jednak porównywalne do strzelenia sobie zaklęciem w stopę, sprawiało, że coś, co mogłoby przeminąć szybciej, niż się pojawiło, pozostawało w zbiorowej świadomości. — Jeżeli jest to dla panny temat trudny, krępujący, czy po prostu nie lubi panna rozmawiać o pracy poza nią, proszę się nie przejmować, to tylko moja ciekawość — wzniosła powoli filiżankę do ust, upijając kolejny łyk. Przed zetknięciem się ust z krawędzią naczynia wargi wygięły się w lekkim uśmiechu, zupełnie tak, jakby chciała dodatkowo zapewnić Elvirę o swych dobrych intencjach.
Wydawało się, że wystarczyło. Albo pierwsza reakcja Elviry zdradziła jej prawdziwe odczucia, ostrożność pomieszaną z wzajemną ciekawością. Jasne spojrzenie Valerie wyostrzyło się w mig, dokładnie w sekundzie, w której Multon rozpoczęła swój monolog. Anatomka mogła z powodzeniem pamiętać ten rodzaj spojrzenia, Vanity obdarzała ją nim zawsze, gdy właśnie skupiała się na tym, co mówi, zazwyczaj w celach ocennych.
Tym razem jednak cisza po zakończeniu tłumaczenia nie przerodziła się w listę uwag i sugestii. Blondynka pokiwała kilkukrotnie głową, odkładając filiżankę na spodek.
— Ciał, zatem rozumiem, że zajmuje się panna wyłącznie zmarłymi? To rodzaj pracy naukowej, nie zaś aktywnej praktyki uzdrowicielskiej? — dopytała na wszelki wypadek. Wydawało się, że Vanity naprawdę zainteresowała się tym tematem, nie tylko po to, by sprawić Elvirze przyjemność. Poznanie swej podopiecznej, zestawienie jej z obrazem tego, jakim człowiekiem była, gdy widziały się po raz ostatni, ponad dekadę temu w murach szkockiego zamku było przecież kluczem do zrozumienia jej postawy i dostosowania dalszych podejmowanych przez nie obie kroków tak, aby Multon wyciągnęła z tych lekcji jak najwięcej. — Wobec sytuacji, w której się znajdujemy — przede wszystkim znaczącego obniżenia się standardów usług medycznych i niedoborów na każdym polu, tak mówiły gazety i tak przemawiał czasem Cornelius, gdy towarzyszyła mu w podróżach po kraju. — Chyba nie narzeka panna na brak obiektów? Chociaż to zaskakujące, że nie zdecydowała się panna kontynuować działalności w świętym Mungu. Prywatna działalność w tym zakresie jest bardziej opłacalna? Spodziewam się, że oferuje więcej swobody, chociażby w zakresie godzin pracy. Ale dostęp do ciał musi być chyba utrudniony? — kierowała się tylko i wyłącznie własną logiką i przeczuciem. Równie dobrze Elvira mogła jej opowiedzieć o tęsknocie za miejscem, w którym spędziła dzieciństwo i ta odpowiedź również usatysfakcjonowałaby śpiewaczkę. Było w jej zajęciu jednak coś... Groteskowego, dziwnego, a Valerie miała wrażenie, że to jej jedyna okazja, by dowiedzieć się w tym kierunku czegoś więcej, jednocześnie zapraszając Elvirę do swobodniejszej ekspresji.
Do czasu aż sama została skonfrontowana z pytaniem.
— Spokojne dzieciństwo to przede wszystkim dzieciństwo w domu, w którym dziecko jest otoczone miłością — odpowiedziała dość prędko, mogło wydawać się, że bez namysłu, lecz w tej kwestii miała wystarczająco dużo czasu do przemyśleń. Niemal osiem lat, odkąd zaszła w ciążę z Hersilią. — Po drugie to dzieciństwo, w którym dziecko ma szansę na rozwój w wybranym przez siebie kierunku, bez strachu o siebie czy najbliższych. To dzieciństwo, które pozwala położyć podwaliny pod pewność siebie bez szczególnego rozpuszczenia młodego człowieka. Okres czasu, do którego wracać wspomnieniami będzie miło i nostalgicznie, które wyznaczy także standardy, którymi będzie poruszać się przez resztę życia, także w wychowaniu swych dzieci.
To utopia, przynajmniej dziś, pragnęła dodać, była bowiem świadoma, że nie mogła ochronić Hersilii przed wszystkim, lecz to nie oznaczało, że nie mogła próbować.
— Och, to niezwykle miłe z panny strony — uśmiechnęła się szerzej, przykładając dłoń do swej lewej piersi. — Wezmę zaproszenie pod rozwagę przy okazji następnego spotkania, może być panna pewna — był to zwrot wyłącznie grzecznościowy. Valerie nigdy nie mieszała córki w sprawy dorosłych. A Elvira nie wzbudziła w niej nawet minimalnego zaufania potrzebnego do zapoznania jej z córką.
Potęga sama w sobie była niezwykle ciekawym zagadnieniem. Wielowątkowym i wielopoziomowym, a Elvira i Valerie w istocie rzeczy nie znajdowały się na tej samej płaszczyźnie. Ciężko było jednak określić, która z nich zajmowała pozycję wygraną — to zależało wszak wyłącznie od okoliczności, soczewki przez którą przyglądano się danemu układowi. Życie w trakcie wojny i poruszanie się w szeregach Rycerzy Walpurgii przypominało bardziej partię czarodziejskich szachów, prawie taką samą, jak ta, którą pewnego leniwego wieczoru tłumaczył jej Cornelius. Siedziała wtedy na jego kolanach, z głową opartą na jego ramieniu, sunąc wzrokiem po przesuwanych powoli figurach, gdy narzeczony szeptał jej do ucha zasady. Nie zawsze najwięcej możliwości ruchu sprawia, że pionek jest najbardziej użyteczny. Siła i bezpieczeństwo wynikały przede wszystkim z tego, kim było się otoczonym. A tak długo, jak Valerie nie musiała brać spraw w swoje ręce, tak długo była ze swej pozycji więcej niż zadowolona.
Nie oznaczało to, że nie posiadała także własnych ambicji. Ale o trudzie, który wkładała w swój rozwój przez całe życie, w perfekcyjne opanowanie swej największej pasji i zawodu, o drodze, którą przeszła i wysiłkowi, który przerodził jej skórę z porcelany w kość słoniową, która ostatnimi czasy powoli zmieniała się w stal Elvira wiedzieć nie musiała. Pomimo statusu celebrytki Valerie posiadała szeroką sferę swego życia, które utrzymywała w ścisłej tajemnicy.
— Nie chciałam panny urazić — odpowiedziała od razu, wyłapując podejrzliwe uniesienie brwi swej protegowanej. Słowa znów brzmiały uprzejmie, ciężko było szukać w nich fałszu, ale śpiewaczka świadomie nie wykazywała przesadnego zaangażowania czy emocjonalności w trakcie ich wypowiadania. Przede wszystkim dlatego, że pierwszą zasadą przepraszania za ewentualne przykrości w sytuacjach towarzyskich było przyznanie się do błędu i nierozgrzebywanie go ponad miarę. Wypadki i wpadki zdarzały się wszak wszystkim, niezależnie od największych i najszczerszych chęci. Zwracanie na nie nadmiernej uwagi było jednak porównywalne do strzelenia sobie zaklęciem w stopę, sprawiało, że coś, co mogłoby przeminąć szybciej, niż się pojawiło, pozostawało w zbiorowej świadomości. — Jeżeli jest to dla panny temat trudny, krępujący, czy po prostu nie lubi panna rozmawiać o pracy poza nią, proszę się nie przejmować, to tylko moja ciekawość — wzniosła powoli filiżankę do ust, upijając kolejny łyk. Przed zetknięciem się ust z krawędzią naczynia wargi wygięły się w lekkim uśmiechu, zupełnie tak, jakby chciała dodatkowo zapewnić Elvirę o swych dobrych intencjach.
Wydawało się, że wystarczyło. Albo pierwsza reakcja Elviry zdradziła jej prawdziwe odczucia, ostrożność pomieszaną z wzajemną ciekawością. Jasne spojrzenie Valerie wyostrzyło się w mig, dokładnie w sekundzie, w której Multon rozpoczęła swój monolog. Anatomka mogła z powodzeniem pamiętać ten rodzaj spojrzenia, Vanity obdarzała ją nim zawsze, gdy właśnie skupiała się na tym, co mówi, zazwyczaj w celach ocennych.
Tym razem jednak cisza po zakończeniu tłumaczenia nie przerodziła się w listę uwag i sugestii. Blondynka pokiwała kilkukrotnie głową, odkładając filiżankę na spodek.
— Ciał, zatem rozumiem, że zajmuje się panna wyłącznie zmarłymi? To rodzaj pracy naukowej, nie zaś aktywnej praktyki uzdrowicielskiej? — dopytała na wszelki wypadek. Wydawało się, że Vanity naprawdę zainteresowała się tym tematem, nie tylko po to, by sprawić Elvirze przyjemność. Poznanie swej podopiecznej, zestawienie jej z obrazem tego, jakim człowiekiem była, gdy widziały się po raz ostatni, ponad dekadę temu w murach szkockiego zamku było przecież kluczem do zrozumienia jej postawy i dostosowania dalszych podejmowanych przez nie obie kroków tak, aby Multon wyciągnęła z tych lekcji jak najwięcej. — Wobec sytuacji, w której się znajdujemy — przede wszystkim znaczącego obniżenia się standardów usług medycznych i niedoborów na każdym polu, tak mówiły gazety i tak przemawiał czasem Cornelius, gdy towarzyszyła mu w podróżach po kraju. — Chyba nie narzeka panna na brak obiektów? Chociaż to zaskakujące, że nie zdecydowała się panna kontynuować działalności w świętym Mungu. Prywatna działalność w tym zakresie jest bardziej opłacalna? Spodziewam się, że oferuje więcej swobody, chociażby w zakresie godzin pracy. Ale dostęp do ciał musi być chyba utrudniony? — kierowała się tylko i wyłącznie własną logiką i przeczuciem. Równie dobrze Elvira mogła jej opowiedzieć o tęsknocie za miejscem, w którym spędziła dzieciństwo i ta odpowiedź również usatysfakcjonowałaby śpiewaczkę. Było w jej zajęciu jednak coś... Groteskowego, dziwnego, a Valerie miała wrażenie, że to jej jedyna okazja, by dowiedzieć się w tym kierunku czegoś więcej, jednocześnie zapraszając Elvirę do swobodniejszej ekspresji.
Do czasu aż sama została skonfrontowana z pytaniem.
— Spokojne dzieciństwo to przede wszystkim dzieciństwo w domu, w którym dziecko jest otoczone miłością — odpowiedziała dość prędko, mogło wydawać się, że bez namysłu, lecz w tej kwestii miała wystarczająco dużo czasu do przemyśleń. Niemal osiem lat, odkąd zaszła w ciążę z Hersilią. — Po drugie to dzieciństwo, w którym dziecko ma szansę na rozwój w wybranym przez siebie kierunku, bez strachu o siebie czy najbliższych. To dzieciństwo, które pozwala położyć podwaliny pod pewność siebie bez szczególnego rozpuszczenia młodego człowieka. Okres czasu, do którego wracać wspomnieniami będzie miło i nostalgicznie, które wyznaczy także standardy, którymi będzie poruszać się przez resztę życia, także w wychowaniu swych dzieci.
To utopia, przynajmniej dziś, pragnęła dodać, była bowiem świadoma, że nie mogła ochronić Hersilii przed wszystkim, lecz to nie oznaczało, że nie mogła próbować.
— Och, to niezwykle miłe z panny strony — uśmiechnęła się szerzej, przykładając dłoń do swej lewej piersi. — Wezmę zaproszenie pod rozwagę przy okazji następnego spotkania, może być panna pewna — był to zwrot wyłącznie grzecznościowy. Valerie nigdy nie mieszała córki w sprawy dorosłych. A Elvira nie wzbudziła w niej nawet minimalnego zaufania potrzebnego do zapoznania jej z córką.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie wierzyła w szansę na to, by kiedykolwiek były w stanie zawrzeć z Valerie naprawdę cenną i szczerą relację. Wszystko między nimi oparte było tylko i wyłącznie o kurtuazję i fałsz, nawet jeśli na samym początku jeszcze liczyła, że Rosier może mieć powód inny niż upokorzenie jej. Niektóre znajomości były na wagę złota, ale nie widziała niczego cennego w Valerie Vanity, Sallow, czy jakiekolwiek inne nazwisko przyjmowała w międzyczasie. Delikatna, filigranowa wręcz kobietka była bierna i to ta bierność stanowiła największą barierę. Bo tak jak Valerie ceniła sobie bezpieczeństwo, tak Elvirę ciągnęło do adrenaliny, wyzwań, krwi, ciągłego poszerzania kompetencji i przekraczania granic nieprzekraczalnego. Zgniłaby lub uschła siedząc w domu lub objeżdżając tylko nudne bankiety i koncerciki. Jej miejsce było w terenie, w wielkim świecie, między wrogami i sojusznikami, wśród rannych ocalałych tylko dzięki jej pomocy i tych, których życie osobiście odebrała. A naprawdę zrozumiała to dopiero wtedy, gdy odcięła się na dobre od Munga i przyjęła nauki skrupulatnie oferowane przez Drew, a potem następnych potężnych ludzi po nim. To tam, gdzieś na szycie usypanym ze zwycięstw i strachu, mieściło się miejsce dla niej. I miałam zamiast dotrzeć tam choćby skóra zeszła jej z ciała, a czarna magia wyżarła piękno do cna. Jej rolą nie było wszak, by być piękną, pachnieć i zachwycać. To z czym się urodziła nie miało znaczenia w kontekście tego co osiągnęła. Nie uznawała nawet, by jej głównym celem było rodzenie kolejnych czarodziejów, choć wizja ta z każdym rokiem stawała się mniej obrzydliwa. Dobrze byłoby mieć coś swojego, coś do ukształtowania, potężnego dziedzica.
Jej dziedzica.
Przede wszystkim jej, a dopiero potem męża.
Może nawet córkę, śliczną, ale silną. Z pewnością nie zepsułaby jej tak jak Valerie z pewnością psuła swojego dziecko, depcząc jego wiedźmi potencjał. Wszystkie były wszak wiedźmami, nawet jeśli Valerie odeszła daleko od swoich pierwotnych korzeni, od magii, która ją wzywała.
Obserwując te długie, podkręcone rzęsy i pokryte barwnikiem usta zastanawiała się, jaka byłaby ta kobieta z różdżką w dłoni w miejscach mocy, może nawet ściskając w małych paluszkach kryształ najpotężniejszego z artefaktów. Pewnie by ją pochłonął. Rozszarpał i pożarł.
Nie, Valerie Vanity nie byłaby w stanie czarować bez lewej dłoni, tak boleśnie i bezlitośnie odciętej w zgięciu stawu.
- Nigdy w to nie wątpiłam i nie żywię urazy - stwierdziła grzecznie, po dłuższej chwili milczenia, którą poświęciła na słuchanie ćwierkania mentorki i własne przemyślenia. - Bardzo lubię rozmawiać o swojej pracy, bo jest zarówno moją pasją jak i największą chlubą. Obawiałam się tylko o pani komfort. Być może niektóre jej szczegóły byłyby zbyt drastyczne dla wrażliwej duszy artystki - Uniosła herbatę i uśmiechnęła się tak słodko jakby właśnie z niej nie zakpiła. Ani przez chwilę nie wierzyła w dobre intencje, ale mogła grać w tę grę i stawała się w niej coraz lepsza. Powoli, ale z uporem. - Och, nie wyłącznie. Pracę naukową prowadzę w prosektorium, ale wciąż przyjmuję pacjentów. Nie tak wielu jak niegdyś, wszak zrezygnowałam ze współpracy ze szpitalami, natomiast prowadzę prywatną praktykę, oferując swoje usługi przede wszystkim czarodziejem krwi szlachetnej dotkniętych dziedzicznymi przekleństwami. Była to moja specjalizacja. - Z tego też czuła dumę, bezwiednie więc uniosła brodę. - Jakiś czas pracowałam nawet na samym dworze lady doyenne Morgany Selwyn. Niedyspozycja zdrowotna zmusiła mnie jednak do rezygnacji. - Lekko machnęła dłonią. Takich tematów nie chciała poruszać na sielskiej herbatce z Vanity.
Trudno było jej powstrzymać krótkie westchnienie, które w innej sytuacji byłoby zapewne parsknięciem. Narzekanie na brak ciał w czasie wojny? Litości.
- Całe szczęście nie mam takiego problemu. W chwili obecnej skupiam się na kwestii różnic anatomicznych między magami a mugolami. Zdaje się, że wielkie zainteresowanie w tym temacie przejawiał pani ukochany. Odzywał się do mnie w tej sprawie, choć nie miałam jeszcze czasu doprecyzować czasu i miejsca spotkania. - Wzruszyła ramieniem, składając dłonie na skrzyżowanych kolanach. - Elastyczne godziny pracy są dla mnie kluczowe. Nawet jeśli moje Rycerskie obowiązki są tymczasowo zawieszone, spodziewam się do nich powrócić. Moje miejsce jest na froncie, pani Vanity - Chyba po raz pierwszy dziś spojrzała kobiecie w oczy z taką powagą, pozbywając się uśmiechu i mówiąc powoli, z pewnością siebie charakterystyczną dla prawdziwej Elviry Multon. - Jestem nie tylko doświadczoną medyczką, ale też wojowniczką. Chętnie uczę się wszystkiego, co ma mi pani do zaoferowania w ramach naszych lekcji, bo są to przydatne i kluczowe sprawy, ale różdżka zawsze będzie leżała lepiej w mej dłoni niż filiżanka z białej porcelany. Czy to panią gorszy? Czy budzi politowanie? A może lęk? - Była ciekawa, ale też nieznacznie rozbawiona. Czuła się lżej, zadając te pytania, rozkładając karty, które ignorowała przez tak długi czas.
Dała Valerie czas określić się w kwestii wymarzonego dzieciństwa dla córki, a potem sama milczała jakiś czas, aż jej własna filiżanka stała się pusta i opadła z powrotem na talerzyk. Nie miała już ochoty pić, choć zaschło jej w ustach jak po szklance whisky. Ironia.
- W centrum umieszcza więc pani miłość. To szlachetna postawa matki. Nie wątpię, że Hersilia będzie dobrze wspominać te lata - wyrzuciła z siebie kurtuazję nim przeszła do pytania, które wisiało jej na języku od początku. - Gdy zaczynałam staż uzdrowicielski, współpracownicy próbowali oczernić i zdyskredytować mój udział w tym skomplikowanym zawodzie. Nie raz spotkałam się z opinią, że jedyna medycyna dobra dla kobiety to akuszerstwo. Czy gdyby Hersilia zechciała kiedyś kształcić się w tym kierunku, w pomocy chorym, w zatłoczonych szpitalach i wszechobecnym cierpieniu, czy także by ją pani wsparła? - Uniosła lekko dłoń w prośbie o cierpliwość, chciała bowiem coś zaznaczyć. - Nie chcę być przewrotna i nie chodzi mi o wsparcie na drodze ku rozpuście i stoczeniu, przed tym każdy byłby strzegł swoje dziecko. Lecz uzdrowicielstwo jest prestiżowe i piękne, choć dla kobiet niestety wciąż kontrowersyjne.
Na koniec skinęła lekko głową, rzucając Valerie uważne spojrzenie spod rzęs. Chciałaby uwierzyć w to, że naprawdę przyjdzie jej poznać tę dziewczynkę, nie była jednak tak naiwna. Valerie jej nie ufała, a Elvira nie ufała jej. Jeśli zechce, będzie musiała zapoznać się z dzieckiem na własnych zasadach.
Jej dziedzica.
Przede wszystkim jej, a dopiero potem męża.
Może nawet córkę, śliczną, ale silną. Z pewnością nie zepsułaby jej tak jak Valerie z pewnością psuła swojego dziecko, depcząc jego wiedźmi potencjał. Wszystkie były wszak wiedźmami, nawet jeśli Valerie odeszła daleko od swoich pierwotnych korzeni, od magii, która ją wzywała.
Obserwując te długie, podkręcone rzęsy i pokryte barwnikiem usta zastanawiała się, jaka byłaby ta kobieta z różdżką w dłoni w miejscach mocy, może nawet ściskając w małych paluszkach kryształ najpotężniejszego z artefaktów. Pewnie by ją pochłonął. Rozszarpał i pożarł.
Nie, Valerie Vanity nie byłaby w stanie czarować bez lewej dłoni, tak boleśnie i bezlitośnie odciętej w zgięciu stawu.
- Nigdy w to nie wątpiłam i nie żywię urazy - stwierdziła grzecznie, po dłuższej chwili milczenia, którą poświęciła na słuchanie ćwierkania mentorki i własne przemyślenia. - Bardzo lubię rozmawiać o swojej pracy, bo jest zarówno moją pasją jak i największą chlubą. Obawiałam się tylko o pani komfort. Być może niektóre jej szczegóły byłyby zbyt drastyczne dla wrażliwej duszy artystki - Uniosła herbatę i uśmiechnęła się tak słodko jakby właśnie z niej nie zakpiła. Ani przez chwilę nie wierzyła w dobre intencje, ale mogła grać w tę grę i stawała się w niej coraz lepsza. Powoli, ale z uporem. - Och, nie wyłącznie. Pracę naukową prowadzę w prosektorium, ale wciąż przyjmuję pacjentów. Nie tak wielu jak niegdyś, wszak zrezygnowałam ze współpracy ze szpitalami, natomiast prowadzę prywatną praktykę, oferując swoje usługi przede wszystkim czarodziejem krwi szlachetnej dotkniętych dziedzicznymi przekleństwami. Była to moja specjalizacja. - Z tego też czuła dumę, bezwiednie więc uniosła brodę. - Jakiś czas pracowałam nawet na samym dworze lady doyenne Morgany Selwyn. Niedyspozycja zdrowotna zmusiła mnie jednak do rezygnacji. - Lekko machnęła dłonią. Takich tematów nie chciała poruszać na sielskiej herbatce z Vanity.
Trudno było jej powstrzymać krótkie westchnienie, które w innej sytuacji byłoby zapewne parsknięciem. Narzekanie na brak ciał w czasie wojny? Litości.
- Całe szczęście nie mam takiego problemu. W chwili obecnej skupiam się na kwestii różnic anatomicznych między magami a mugolami. Zdaje się, że wielkie zainteresowanie w tym temacie przejawiał pani ukochany. Odzywał się do mnie w tej sprawie, choć nie miałam jeszcze czasu doprecyzować czasu i miejsca spotkania. - Wzruszyła ramieniem, składając dłonie na skrzyżowanych kolanach. - Elastyczne godziny pracy są dla mnie kluczowe. Nawet jeśli moje Rycerskie obowiązki są tymczasowo zawieszone, spodziewam się do nich powrócić. Moje miejsce jest na froncie, pani Vanity - Chyba po raz pierwszy dziś spojrzała kobiecie w oczy z taką powagą, pozbywając się uśmiechu i mówiąc powoli, z pewnością siebie charakterystyczną dla prawdziwej Elviry Multon. - Jestem nie tylko doświadczoną medyczką, ale też wojowniczką. Chętnie uczę się wszystkiego, co ma mi pani do zaoferowania w ramach naszych lekcji, bo są to przydatne i kluczowe sprawy, ale różdżka zawsze będzie leżała lepiej w mej dłoni niż filiżanka z białej porcelany. Czy to panią gorszy? Czy budzi politowanie? A może lęk? - Była ciekawa, ale też nieznacznie rozbawiona. Czuła się lżej, zadając te pytania, rozkładając karty, które ignorowała przez tak długi czas.
Dała Valerie czas określić się w kwestii wymarzonego dzieciństwa dla córki, a potem sama milczała jakiś czas, aż jej własna filiżanka stała się pusta i opadła z powrotem na talerzyk. Nie miała już ochoty pić, choć zaschło jej w ustach jak po szklance whisky. Ironia.
- W centrum umieszcza więc pani miłość. To szlachetna postawa matki. Nie wątpię, że Hersilia będzie dobrze wspominać te lata - wyrzuciła z siebie kurtuazję nim przeszła do pytania, które wisiało jej na języku od początku. - Gdy zaczynałam staż uzdrowicielski, współpracownicy próbowali oczernić i zdyskredytować mój udział w tym skomplikowanym zawodzie. Nie raz spotkałam się z opinią, że jedyna medycyna dobra dla kobiety to akuszerstwo. Czy gdyby Hersilia zechciała kiedyś kształcić się w tym kierunku, w pomocy chorym, w zatłoczonych szpitalach i wszechobecnym cierpieniu, czy także by ją pani wsparła? - Uniosła lekko dłoń w prośbie o cierpliwość, chciała bowiem coś zaznaczyć. - Nie chcę być przewrotna i nie chodzi mi o wsparcie na drodze ku rozpuście i stoczeniu, przed tym każdy byłby strzegł swoje dziecko. Lecz uzdrowicielstwo jest prestiżowe i piękne, choć dla kobiet niestety wciąż kontrowersyjne.
Na koniec skinęła lekko głową, rzucając Valerie uważne spojrzenie spod rzęs. Chciałaby uwierzyć w to, że naprawdę przyjdzie jej poznać tę dziewczynkę, nie była jednak tak naiwna. Valerie jej nie ufała, a Elvira nie ufała jej. Jeśli zechce, będzie musiała zapoznać się z dzieckiem na własnych zasadach.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Walka, ich walka toczyła się na wielu frontach. Nie tylko tych geograficznych, które wyznaczane były przez ziemie lordów, którzy opowiedzieli się za jedynym słusznym porządkiem i lordów—buntowników. Wojna nie była wszak wyłącznie krwią, rozrywanymi tkankami i bielą wystających kości, nie była wyłącznie strachem i błaganiami. Toczyła się znacznie szerzej, toczyła się również na polu kulturalnym, a co gorsze dla tych, którzy pragnęli zanurzyć się w przemocy — wojna miała się kiedyś skończyć. Zwycięstwem sił Ministerstwa, sił londyńskich oczywiście, ale musiała dobiec końca. W świecie, który po sobie pozostawi, nie będzie już miejsca ani powodu do posuwania się do dalszego okrucieństwa — ich celem było wszak zapewnienie czarodziejom czystej krwi stabilnych warunków do życia, rozwoju, z daleka od zagrożenia, jakie stanowili mugolacy i niemagiczni.
Valerie nie miała odciągać Elviry od tego, co ta pragnęła robić — wszak nie obłożyła jej żadnym zaklęciem czy klątwą, dzięki którym mogłaby wpływać aktywnie na jej wolę. Miała ją przygotować do życia w pokoju, który niewątpliwie nadejdzie. Który będzie sukcesem wszystkich, którzy się do niego przyczynili. Jednakże owoce tego sukcesu mogły zostać zjedzone wyłącznie przez tych, którzy byli tego godni w sensie nie tyle militarnym, ile obyczajowym.
By stanąć w blasku chwały, trzeba było wiedzieć, jak się w nim zachować. Elvira była dopiero na początku swej drogi, lecz wszystko wciąż było przed nią.
— Artyści czerpią z doświadczenia, panno Multon. Nie zawsze musi być to nasze doświadczenie, równie chętnie słuchamy o czymś, co zdarzyło się komuś, kogo znamy. Nie zgadnie panna, jak wiele emocji i niuansów jest w stanie przekazać człowiek w drobnym tylko sprawozdaniu — Elvira nie mogła jeszcze wiedzieć, że trzy dni wcześniej Valerie przeprowadzała obławę na leśną kryjówkę rebeliantów, że w trakcie pojedynku jeden z nich stracił życie, że to była pierwsza śmierć, którą widziała na własne oczy. Że widziała już wojnę, to jak brzydka potrafiła być i że to specyficzne doświadczenie działało na jej wyobraźnię, na wenę twórczą jeszcze mocniej, jedna z pieśni już wyszła spod jej palców, przelała wciąż żywe emocje na papier jeszcze w trakcie pobytu w Sallow Coppice.
Kto wie, może opowieść Elviry będzie dla niej równie elektryzująca?
— Z taką specjalizacją nie dziwię się, że nawet ograniczone grono pacjentów może wystarczać na odpowiednie utrzymanie — arystokraci nigdy nie narzekali na brak pieniądza, niezależnie od tego, czy trwała wojna, czy kwitły kłosy pokoju. Dziedzina, którą obrała sobie w specjalizacji Elvira wydawała się być Valerie wąska (ale Valerie — jak to śpiewaczka — nie znała się na medycynie lepiej od losowego przechodnia zatrzymanego na Pokątnej), ale portfele klienteli potrafiły wynagrodzić wszystko. Od Świętego Munga do prywatnej praktyki i kupna własnego domu, trzeba było przyznać, że Elvira miała niesamowite szczęście do koniunktury, która coraz częściej pochłaniała pod sobą coraz to kolejne warstwy biedoty.
Na informację o niedyspozycji zdrowotnej uniosła lekko brwi do góry; Elvira wyglądała chudo i blado, ale pani Vanity nie przypuszczała, że za jej wyglądem mogłoby czaić się coś więcej, problemy tak poważne, że spowodowały zrezygnowanie pracy na szlacheckim dworze.
Nie ciągnęła jednak dalej, w rozmowę sam wplątał się Cornelius.
— Ach tak, wspominał mi o tych badaniach, ale przyznam szczerze, że nie dopytywałam o szczegóły. Może powinnam nadrobić zaległości i spytać teraz, o ile nie są to prace tajne. Udało się już odkryć jakąś szczególną zmienną? Domyślam się, że musi być ich całkiem sporo, ale czy mogłaby mi panna wskazać taką cechę, która najbardziej pannę zadziwiła? — życie zawodowe narzeczeństwa najczęściej było rozdzielne; ani Cornelius nie nalegał na zdradzanie mu szczegółów najnowszych premier w operze, ani Valerie nie dopytywała o stan wewnętrznej polityki Ministerstwa. Te dwa światy potrafiły natomiast cudownie łączyć się w świecie propagandy, a Valerie podskórnie czuła, że nad czymkolwiek nie pracują Multon i Sallow — zostanie kiedyś wykorzystane przez Corneliusa w typowy dla niego sposób.
Wolałaby chyba pozostać przy tym właśnie temacie, lecz Elvira znów, również we właściwy dla siebie sposób, zboczyła z obranej przez nie ścieżki. Valerie przymknęła na moment powieki, odkładając filiżankę na spodek, po czym wzniosła spojrzenie wprost na twarz swej protegowanej.
— Moja opinia co do panny działalności wojennej nie jest w naszej relacji istotna i nie chciałabym zabierać w tej sprawie głosu. Została panna oddana pod moje skrzydła po to, by nabrała ogłady potrzebnej komuś, kto ma być przywódcą, twórcą nowego porządku. Na Rycerzy Walpurgii spoglądają tysiące oczu, jedni ze strachem, inni ze złością, jeszcze inni z umiłowaniem i zachwytem. To poważna organizacja, hołdująca tradycji i powinna utrzymywać taki wizerunek również przez publiczne działania swoich członków — wyjaśniła, powoli wypowiadając słowa, kierując się przede wszystkim tym, co polecił jej lord Rosier w pierwszym swym liście. Działalność bojowa Elviry lub jej brak nie były jej problemem. — Za swoje czyny, zaniechania i obowiązki odpowiadam przed lordem Kent, podejrzewam, że panna również. Mam obowiązek powiadamiania go za każdym razem, gdy wykaże się panna krąbrnością, a za takową odbieram tę deklarację właśnie. Jeżeli pragnie panna zakończenia naszych lekcji i spotkań, przekażę to zdanie lordowi Rosier. Uważam, że rozsądnym będzie oddanie decyzji w jego ręce, wszak to on powierzył nam to zadanie w pierwszej kolejności, czyż nie? — przechyliła delikatnie głowę w bok, lustrując siedzącą przed nią kobietę ostrym spojrzeniem. Nie lubiła, gdy ktoś bawił się z nią w kotka i myszkę, gdy marnował jej czas. Od Elviry zależało, jak dalej potoczy się nie tylko ta rozmowa, ale także cała ich współpraca.
Pusta filiżanka na stole oznaczała zakończenie spotkania. Valerie wzniosła się z zajmowanego miejsca z naturalną dla siebie gracją, po czym wciąż łagodnie skłoniła się przed Elvirą. Nawet jej dziecięce przekomarzanki nie stanowiły wymówki do pozbawienia jej odpowiedniego pożegnania.
— Moja córka jest jeszcze dzieckiem. Dzięki temu ma przed sobą całe — długie? — Życie na osiągnięcie swojego potencjału. Ale tylko czas pokaże, w którą stronę zdecyduje się podążyć. Panna już wybrała swoją drogę, życzę więc wytrwałości w dążeniu do celu.
Krótki uśmiech, ostatnie zderzenie spojrzeń.
— Proszę zastanowić się nad własnymi słowami — może chwila autorefleksji będzie znacznie korzystniejsza niż jakiekolwiek środki reprymendujące, którymi posługiwali się Śmierciożercy. Valerie, delikatna artystka naznaczona chorobą marzycielstwa, wciąż miała nadzieję.
Aż zniknęła, z cichym trzaskiem teleportacji.
| z/t
Valerie nie miała odciągać Elviry od tego, co ta pragnęła robić — wszak nie obłożyła jej żadnym zaklęciem czy klątwą, dzięki którym mogłaby wpływać aktywnie na jej wolę. Miała ją przygotować do życia w pokoju, który niewątpliwie nadejdzie. Który będzie sukcesem wszystkich, którzy się do niego przyczynili. Jednakże owoce tego sukcesu mogły zostać zjedzone wyłącznie przez tych, którzy byli tego godni w sensie nie tyle militarnym, ile obyczajowym.
By stanąć w blasku chwały, trzeba było wiedzieć, jak się w nim zachować. Elvira była dopiero na początku swej drogi, lecz wszystko wciąż było przed nią.
— Artyści czerpią z doświadczenia, panno Multon. Nie zawsze musi być to nasze doświadczenie, równie chętnie słuchamy o czymś, co zdarzyło się komuś, kogo znamy. Nie zgadnie panna, jak wiele emocji i niuansów jest w stanie przekazać człowiek w drobnym tylko sprawozdaniu — Elvira nie mogła jeszcze wiedzieć, że trzy dni wcześniej Valerie przeprowadzała obławę na leśną kryjówkę rebeliantów, że w trakcie pojedynku jeden z nich stracił życie, że to była pierwsza śmierć, którą widziała na własne oczy. Że widziała już wojnę, to jak brzydka potrafiła być i że to specyficzne doświadczenie działało na jej wyobraźnię, na wenę twórczą jeszcze mocniej, jedna z pieśni już wyszła spod jej palców, przelała wciąż żywe emocje na papier jeszcze w trakcie pobytu w Sallow Coppice.
Kto wie, może opowieść Elviry będzie dla niej równie elektryzująca?
— Z taką specjalizacją nie dziwię się, że nawet ograniczone grono pacjentów może wystarczać na odpowiednie utrzymanie — arystokraci nigdy nie narzekali na brak pieniądza, niezależnie od tego, czy trwała wojna, czy kwitły kłosy pokoju. Dziedzina, którą obrała sobie w specjalizacji Elvira wydawała się być Valerie wąska (ale Valerie — jak to śpiewaczka — nie znała się na medycynie lepiej od losowego przechodnia zatrzymanego na Pokątnej), ale portfele klienteli potrafiły wynagrodzić wszystko. Od Świętego Munga do prywatnej praktyki i kupna własnego domu, trzeba było przyznać, że Elvira miała niesamowite szczęście do koniunktury, która coraz częściej pochłaniała pod sobą coraz to kolejne warstwy biedoty.
Na informację o niedyspozycji zdrowotnej uniosła lekko brwi do góry; Elvira wyglądała chudo i blado, ale pani Vanity nie przypuszczała, że za jej wyglądem mogłoby czaić się coś więcej, problemy tak poważne, że spowodowały zrezygnowanie pracy na szlacheckim dworze.
Nie ciągnęła jednak dalej, w rozmowę sam wplątał się Cornelius.
— Ach tak, wspominał mi o tych badaniach, ale przyznam szczerze, że nie dopytywałam o szczegóły. Może powinnam nadrobić zaległości i spytać teraz, o ile nie są to prace tajne. Udało się już odkryć jakąś szczególną zmienną? Domyślam się, że musi być ich całkiem sporo, ale czy mogłaby mi panna wskazać taką cechę, która najbardziej pannę zadziwiła? — życie zawodowe narzeczeństwa najczęściej było rozdzielne; ani Cornelius nie nalegał na zdradzanie mu szczegółów najnowszych premier w operze, ani Valerie nie dopytywała o stan wewnętrznej polityki Ministerstwa. Te dwa światy potrafiły natomiast cudownie łączyć się w świecie propagandy, a Valerie podskórnie czuła, że nad czymkolwiek nie pracują Multon i Sallow — zostanie kiedyś wykorzystane przez Corneliusa w typowy dla niego sposób.
Wolałaby chyba pozostać przy tym właśnie temacie, lecz Elvira znów, również we właściwy dla siebie sposób, zboczyła z obranej przez nie ścieżki. Valerie przymknęła na moment powieki, odkładając filiżankę na spodek, po czym wzniosła spojrzenie wprost na twarz swej protegowanej.
— Moja opinia co do panny działalności wojennej nie jest w naszej relacji istotna i nie chciałabym zabierać w tej sprawie głosu. Została panna oddana pod moje skrzydła po to, by nabrała ogłady potrzebnej komuś, kto ma być przywódcą, twórcą nowego porządku. Na Rycerzy Walpurgii spoglądają tysiące oczu, jedni ze strachem, inni ze złością, jeszcze inni z umiłowaniem i zachwytem. To poważna organizacja, hołdująca tradycji i powinna utrzymywać taki wizerunek również przez publiczne działania swoich członków — wyjaśniła, powoli wypowiadając słowa, kierując się przede wszystkim tym, co polecił jej lord Rosier w pierwszym swym liście. Działalność bojowa Elviry lub jej brak nie były jej problemem. — Za swoje czyny, zaniechania i obowiązki odpowiadam przed lordem Kent, podejrzewam, że panna również. Mam obowiązek powiadamiania go za każdym razem, gdy wykaże się panna krąbrnością, a za takową odbieram tę deklarację właśnie. Jeżeli pragnie panna zakończenia naszych lekcji i spotkań, przekażę to zdanie lordowi Rosier. Uważam, że rozsądnym będzie oddanie decyzji w jego ręce, wszak to on powierzył nam to zadanie w pierwszej kolejności, czyż nie? — przechyliła delikatnie głowę w bok, lustrując siedzącą przed nią kobietę ostrym spojrzeniem. Nie lubiła, gdy ktoś bawił się z nią w kotka i myszkę, gdy marnował jej czas. Od Elviry zależało, jak dalej potoczy się nie tylko ta rozmowa, ale także cała ich współpraca.
Pusta filiżanka na stole oznaczała zakończenie spotkania. Valerie wzniosła się z zajmowanego miejsca z naturalną dla siebie gracją, po czym wciąż łagodnie skłoniła się przed Elvirą. Nawet jej dziecięce przekomarzanki nie stanowiły wymówki do pozbawienia jej odpowiedniego pożegnania.
— Moja córka jest jeszcze dzieckiem. Dzięki temu ma przed sobą całe — długie? — Życie na osiągnięcie swojego potencjału. Ale tylko czas pokaże, w którą stronę zdecyduje się podążyć. Panna już wybrała swoją drogę, życzę więc wytrwałości w dążeniu do celu.
Krótki uśmiech, ostatnie zderzenie spojrzeń.
— Proszę zastanowić się nad własnymi słowami — może chwila autorefleksji będzie znacznie korzystniejsza niż jakiekolwiek środki reprymendujące, którymi posługiwali się Śmierciożercy. Valerie, delikatna artystka naznaczona chorobą marzycielstwa, wciąż miała nadzieję.
Aż zniknęła, z cichym trzaskiem teleportacji.
| z/t
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dyskutowanie z Valerie Vanity-Sallow nie było dla niej żadną przyjemnością, mimo początkowych nadziei na współpracę szczerą, praktyczną i godną zaufania. Po kilku miesiącach jałowych rozmów, sztucznych uśmiechów, słodkich herbat i drobnych złośliwości miała już jednak wyrobioną opinię na temat swojej pożal się Merlinie mentorki, licząc dni ich kolejnych spotkań, przechodząc przez nie z godnością i spokojem, aby któregoś dnia móc się od niej wreszcie uwolnić. Nie miały ze sobą wiele wspólnego, co więcej, zakrawało o obrazę, by uczyła ją ptaszyna estradowa, jakaś tam śpiewaczka. Nie wątpiła co prawda w jej umiejętności na tym gruncie ani w przydatność muzyki w propagandzie, ale czy Vanity nie nadawała się w istocie tylko do tego? By kłaść ją na scenie jak lalkę na sznurkach, a potem zwijać z powrotem za kurtynę? Zapewne nie chciałaby tego usłyszeć, zapewne byłoby to niegrzeczne... dlatego uśmiechała się znad filiżanki, sennie wodziła wzrokiem za jej jasnymi lokami i skrzętnie odpowiadała na zadawane pytania. Była zaangażowana. Tego nie można jej było odmówić.
- Zapewne ma pani rację - przyznała dla świętego spokoju, kiwając spokojnie głową. Nie wierzyła wcale w wartość przeniesionych emocji, doświadczeń zdobywanych przez opowieść; tego, czego nie poczuło się na własnej skórze nigdy nie dało się właściwie opisać. Nie tknęłaby ją żadna, najsmętniej nawet skomponowana pieśń o Locus Nihil. To nie było to samo. Nie mogło być. - Są częściowo utajnione. Mogę natomiast wyrazić fakt ewolucyjnych braków w rozwoju mugola, szczegółów, które mogą sugerować daleko sięgające różnice pochodzenia. - Nie zamierzała wtajemniczać Valerie w szczegóły swojej pracy, bo nie sądziła, by ta cokolwiek z tego zrozumiała.
Ciekawa była natomiast tego, co Vanity naprawdę mogła sądzić na jej temat; na temat jej pasji, osiągnięć, celów, jej kobiecości, która była zupełnie inna od jej własnej. Chciała sprowokować ją do odrobiny szczerości, do czegoś bardziej interesującego niż puste rozmówki o spektaklach lub dywagacje na tematy, które byłyby dla śpiewaczki zbyt skomplikowane. Zawiodła się jednak po raz kolejny i nie mogła zrobić nic więcej niż tylko lekko unieść brew i rozłożyć dłonie. Uśmiechnęłaby się kątem ust, gdyby mogła, ale powstrzymała ten odruch równie skutecznie jak odruch sięgnięcia po różdżkę. Bezczelna, naiwna baba.
- Cenię sobie pani lekcje na temat tego jak poważną organizacją są Rycerze Walpurgii - powiedziała cicho, śmiertelnie gładko. - Lecz jaka w istocie deklaracja sugerująca krnąbrność padła z mojej strony? Zdaje mi się, że powiedziałam, ach tak, że sprawy, o których mnie pani uczy są kluczowe i przydatne. Czy to właśnie sugerowało chęć rezygnacji? Nie wydaje mi się. - Uniosła filiżankę po raz kolejny, wpatrzyła się w nią. - Uznałam pani zadanie, szacunek i wysiłki, przybliżyłam tylko sprawę najbliższą memu sercu, licząc na szczerość. Może pani skłamać na temat mojej niechęci do zajęć, jeżeli ma pani taką wolę. Nie będę w stanie pani powstrzymać. Niemniej jednak byłoby to przejawem olbrzymiej niegrzeczności, o którą nigdy bym panią nie posądziła - Valerie wstała, a Elvira wraz z nią, by móc górować nad nią spojrzeniem i uśmiechać się z kocim łakomstwem, jakie zwykle oferowała swoim ofiarom. Jej postawa była jednak nienaganna, dłonią lekko wskazywała wyjście z altany. Zapraszam wypierdalać, Valerie. - Tak uczynię - obiecała.
Zawsze dobrze zastanawiała się nad słowami, które padały na ich lekcjach. Zastanawiała się i nigdy nie zapominała. Och, nie.
/zt
- Zapewne ma pani rację - przyznała dla świętego spokoju, kiwając spokojnie głową. Nie wierzyła wcale w wartość przeniesionych emocji, doświadczeń zdobywanych przez opowieść; tego, czego nie poczuło się na własnej skórze nigdy nie dało się właściwie opisać. Nie tknęłaby ją żadna, najsmętniej nawet skomponowana pieśń o Locus Nihil. To nie było to samo. Nie mogło być. - Są częściowo utajnione. Mogę natomiast wyrazić fakt ewolucyjnych braków w rozwoju mugola, szczegółów, które mogą sugerować daleko sięgające różnice pochodzenia. - Nie zamierzała wtajemniczać Valerie w szczegóły swojej pracy, bo nie sądziła, by ta cokolwiek z tego zrozumiała.
Ciekawa była natomiast tego, co Vanity naprawdę mogła sądzić na jej temat; na temat jej pasji, osiągnięć, celów, jej kobiecości, która była zupełnie inna od jej własnej. Chciała sprowokować ją do odrobiny szczerości, do czegoś bardziej interesującego niż puste rozmówki o spektaklach lub dywagacje na tematy, które byłyby dla śpiewaczki zbyt skomplikowane. Zawiodła się jednak po raz kolejny i nie mogła zrobić nic więcej niż tylko lekko unieść brew i rozłożyć dłonie. Uśmiechnęłaby się kątem ust, gdyby mogła, ale powstrzymała ten odruch równie skutecznie jak odruch sięgnięcia po różdżkę. Bezczelna, naiwna baba.
- Cenię sobie pani lekcje na temat tego jak poważną organizacją są Rycerze Walpurgii - powiedziała cicho, śmiertelnie gładko. - Lecz jaka w istocie deklaracja sugerująca krnąbrność padła z mojej strony? Zdaje mi się, że powiedziałam, ach tak, że sprawy, o których mnie pani uczy są kluczowe i przydatne. Czy to właśnie sugerowało chęć rezygnacji? Nie wydaje mi się. - Uniosła filiżankę po raz kolejny, wpatrzyła się w nią. - Uznałam pani zadanie, szacunek i wysiłki, przybliżyłam tylko sprawę najbliższą memu sercu, licząc na szczerość. Może pani skłamać na temat mojej niechęci do zajęć, jeżeli ma pani taką wolę. Nie będę w stanie pani powstrzymać. Niemniej jednak byłoby to przejawem olbrzymiej niegrzeczności, o którą nigdy bym panią nie posądziła - Valerie wstała, a Elvira wraz z nią, by móc górować nad nią spojrzeniem i uśmiechać się z kocim łakomstwem, jakie zwykle oferowała swoim ofiarom. Jej postawa była jednak nienaganna, dłonią lekko wskazywała wyjście z altany. Zapraszam wypierdalać, Valerie. - Tak uczynię - obiecała.
Zawsze dobrze zastanawiała się nad słowami, które padały na ich lekcjach. Zastanawiała się i nigdy nie zapominała. Och, nie.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Altanka
Szybka odpowiedź