Dom Duchów Zabiniego
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Dom Duchów Zabiniego
Prowadzony przez doświadczonego spirytualistę budynek, nazywany przez najbardziej zainteresowanych "Domem Duchów", znajduje się na Ulicy Pokątnej od prawie dwóch lat i zbiera zarówno pochlebne jak i niepochlebne opinie. Mówi się, że czasem ze środka słychać hałasy, a innym razem drzwi same potrafią się otworzyć. Pomimo bycia ciągle zamykanym przed niechcianymi gośćmi - sama opinia tego miejsca odpędza najbardziej odważnych włamywaczy, którzy mogą się przerazić o pogłosce jakoby w samym środku czyhały na nich demony i duchy gotowe na polecenie spirytualisty opętać i zniszczyć ich życie.
Jaka była prawda? Dom Duchów służy za pomoc dla mniej zamożnych jak i bardziej bogatszych ludzi. To tutaj mogą spokojnie skomunikować się ze swoimi bliskimi, porozmawiać z nimi i dać możliwość odetchnienia umęczonym duszom i pomóc w przedostaniu się na drugą stronę. Bogatsi mogą umęczyć ostatni raz swoich wrogów lub rozliczyć się z przeszłością lub wynająć usługi wypędzenia duchów ze swojego domu. Oczywiście za opłatą znacznie większą niż zwykłe "konsultacje".
Jaka była prawda? Dom Duchów służy za pomoc dla mniej zamożnych jak i bardziej bogatszych ludzi. To tutaj mogą spokojnie skomunikować się ze swoimi bliskimi, porozmawiać z nimi i dać możliwość odetchnienia umęczonym duszom i pomóc w przedostaniu się na drugą stronę. Bogatsi mogą umęczyć ostatni raz swoich wrogów lub rozliczyć się z przeszłością lub wynająć usługi wypędzenia duchów ze swojego domu. Oczywiście za opłatą znacznie większą niż zwykłe "konsultacje".
Data do ustalenia
Dom Duchów nie miał tego dnia żadnego z gości. Tych wciąż posiadających ciepło na swej skórze lub tego wybrakowanego. Nie było też nikogo na dzisiaj zaplanowanego, chociaż wiedziałeś dobrze, że w twoim fachu częściej można było liczyć na rzeczy niespodziewane. W końcu w każdym momencie mogło coś się wydarzyć, ktoś wejść, ktoś przejść przez ścianę lub po prostu... nic. Konsumująca wszelkie dźwięki z zewnątrz cisza. Na tyle już przyzwyczaiłeś się do tego stanu rzeczy, że gdy opuściłeś już firanę wyglądając wcześniej za okno, wiedziałeś jak półmrok się pogłębił. Tylko świece dawały blade światło. Niektóre dusze nie lubiły nad wyraz dużej ilości światła. Ale czy można było je winić? Nie sądzę. W końcu żaden czarodziej nie chciał widzieć na co dzień ducha, który wychylał się zza ściany i pytał czy można prosić o pomoc. Byłeś też do tego przyzwyczajony, Zabini, bo w końcu na tym polegała twoja praca po skończeniu norweskiego instytutu. Wracając jednak do rzeczywistości. Brak planów nie przeszkadzał tobie w tym, aby zająć swój strawiony niepotrzebnymi myślami umysł czymś bardziej pożytecznym. Niedawno dotarła do twych rąk nowa księga zdradzająca losy czarownic na Orkadach w czasach schyłku średniowiecza. Może nie byłeś historykiem magii, ale więcej historii uczyłeś się z opowieści opuszczonych ciało anim. Zdradzali się swoim akcentem, swoim ubiorem czy też faktem tego w jaki sposób się zachowywali. Byli skarbnicą opowieści i swoich czasów na których korzystałeś. Wydzierałeś z ich widmowych ust cząstki zdań i chowałeś jako wiedzę. Zawsze jednak dla uzupełnienia sięgałeś właśnie do rzeczy martwych. Przepraszam, to żart. Po prostu mowa o księgach. I taką z nich właśnie trzymałeś na biurku, kiedy twoje nogi zamieniły się z nią miejscami, układając na swoich kolanach. Przewracałeś zgrabnie palcami stronnice, ciemne oczy przechodziły płynnie po słowach. Opisy były brutalne, ale czego się dziwić po tych czasach. Rozbawiło Cię nawet to, że autor księgi wskazał, że jedna z czarownic za konszachty ze swoją przyjaciółką znalazła się na stosie, bo właśnie ta druga została rozpoznana przez innego mężczyznę. Inkwizytorzy nabierali podejrzeń, potem zaczęto działać i stosy płonęły. Zastanawiałeś się ile dusz musiało odejść w zaświaty, a ile z nich na świecie pozostało z niedokończonymi sprawami. Jeśli każdy twój palec u dłoni był jedną setką to każde z nich trzymające tę księgę zamykało tę liczbę. A to tylko oficjalne pogłoski od tego, który to spisał. Po pewnym czasie jednak księga zaczęła Cię nudzić, gdy przeczytałeś po raz kolejny rozdział o tym, gdzie te czarownice uciekły. Ale nie było nigdzie powiedziane "gdzie". Irytowało Cię to, jednak nawet nie drgnęła u Ciebie warga, Zabini. Twardy z ciebie posąg, jeśli chodzi o emocje. Ale pod skórą były zgoła inne emocje. Nęciło Cię dowiedzieć się, czy udałoby się przyzwać jedną z tych duszyczek i zapytać jak to wszystko wyglądało. Chciałeś wiedzieć więcej niż autor księgi. Ale nie, to byłoby przekroczenie swoich etycznych możliwości. Dlatego zamknąłeś księgę, echo rozniosło się po pomieszczeniu, a ty odstawiłeś ją na biurko. Coś... Coś jednak było nie tak.
Jedni mówią, że mieli dar wykrywania jedynie zamykając oczy. Ty na szczęście wyszkoliłeś swoje wszelkie zmysły, zdawało się, że wyczuwałeś aurę. Mdły jej posmak wariował Ci na języku, kiedy postanowiłeś wstać i ruszyć w kierunku z którego to nadchodziło. Szedłeś w zapadniętym półmroku, kierowałeś swe kroki po omacku, gdyż nie czułeś zagrożenia w swoim przybytku. To w końcu ty byłeś tutaj Księciem. To ty wiedziałeś najwięcej. Ty byłeś tym, który panował nad tymi, którzy tu przychodzą. Posmak wydawał się bardziej wyraźny, czułeś ten ziemisty smak na swoim języku, gdy po chwili musiałeś zmienić kurs. Zmieniło się, to coś przeszło dalej. Szedłeś więc za tym uparcie, w końcu intruzi nie byli tu mile widziani. Zwłaszcza poltergeisty. Nienawidzisz poltergeistów, którzy mieliby zniszczyć twój dobytek. Dlatego różdżka wyszła spod twojej leganckiej szaty, gdy zacząłeś oprócz zmysłu smaku odczuwać obecność też i ciałem. Mrowienie przeszło po twoim ciele, kiedy zbliżałeś się do jednego z niezagospodarowanych pokojów. Był pusty. Trwała wojna. Gdyby nie ona to być może udałoby Ci się zarobić pieniądze na urządzenie tego miejsca, ale póki co ograniczałeś się jedynie do najważniejszych swoich potrzeb pracowniczych jak i potrzeb klientów. Ostatecznie jednak wiedziałeś, że za ścianą tego budynku ktoś był. Niektórzy nazwaliby to "coś", ale to nie pasowało do standardów ministerstwa. To coś było "post-cosiem". Intruz zatem wszedł tutaj bez pukania. Hmmm... Co z tym zrobisz, Vergilu?
Ruszyłeś jednak do środka pomieszczenia ze schowaną przy pasie różdżką, jednak palce trzymały się uchwytu w gotowości, gdyby post-coś zamierzał okazać się tym, czego nienawidziłeś. Nie lubiłeś się mylić, ale faktycznie musiałeś lekko odpuścić swoim instynktom. To nie poltergeist. To zwykła dusza. Zwykła, zbłąkana dusza. Przełknąłeś ślinę, wziąłeś głęboki wdech i wraz z wydechem powietrza z płuc twoje usta otworzyły się. — W czym mogę pomóc? — Przecież byłeś tu w jakimś celu, duchu. Powiedz więc nam czego potrzebujesz od Vergila Zabiniego, albo po prostu odejdź tak samo jak tu przyszedłeś. On ma umiejętności, potrafi się ciebie pozbyć szybciej niż myślisz. Nie będzie nawiedzania Domu Duchów, jeśli zaraz nie powiesz czego chcesz. No, dalej. I mów tylko prawdę. Tylko prawda Cię obroni przed Zabinim, który w gotowości był już rzucić na ciebie Anima Expellere. Jednak wtedy trzeba też uważać i liczyć na uśmiech fortuny, która nie przygna tych paskud ciemnistych. Dalej, duchu. Powiedz swe zamiary. Chętnie ich wysłuchamy i jeśli nas wystarczająco zainteresują - Zabini pomoże.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
06.05
Przebywanie w okolicach Londynu nigdy nie kończyło się dla Caleba dobrze. Miasto zdawało się przesiąkać krwią i nienawiścią, za każdym razem natykał się na coś lub kogoś boleśnie przypominającego, że stolica z lat jego życia przepadła bezpowrotnie i nie wróci przez najbliższy czas. Kiedyś na pewno; zmieni się, przetransformuje, umrą oprawcy, pojawią się nowi, może inni. Postrzegał upływ lat w nieco inny sposób niż jego żywi przyjaciele, choć nie był duchem nawet ćwierć wieku i na standardy tego bytowania pewnie nie wiedział jeszcze niczego. Miał jednak świadomość, że dopóki jego rodzina, bliscy ludzie i wrogowie wciąż stąpali po ziemi materialnymi stopami, będzie go zmagać porażająca bezsilność i złość na samego siebie. Gdzie by się teraz znalazł, gdyby nie poświęcił życia za brata? Czy stanąłby razem z Macnairami? Wątpliwe.
Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby przyczynił się do tego, że Londyn stał się tak opustoszały, szary i ponury jak teraz. Nie naraziłby Michaela i innych dobrych ludzi, których jedyną zbrodnią były okoliczności narodzin.
Mimo całego bólu, nie zamierzał się jednak odizolować, wciąż śledził Cilliana, czasem niektórych z jego współpracowników, poprzysiągł sobie też od czasu do czasu zaglądać w kierunku nokturnowskiej lecznicy, by mieć pewność, że mała Vablatsky i jej matka dobrze sobie radzą i pozostają bezpieczne.
Tyle że jak przystało na miasto wypełnione czarodziejami, Londyn skrywał w sobie więcej pułapek niż tylko bolesne wspomnienia i obrazy ubóstwa. Jako młodemu duchowi, Calebowi łatwo było poddać się energiom i przyciąganiu, które chwytało jego fantomową formę w lepkie macki tak jak zrobiło to w wieczór poznania Lysy - za jej sprawą. Tym razem sprawa nie mogła mieć się równie niewinnie, nie była to przypadkowa i dziecięca potrzeba towarzystwa.
Nie rozpoznawał miejsca, do którego bezceremonialnie wszedł, dławiony chęcią silniejszą od ludzkiego głodu. Za życia nie przychodził do tego sklepu, może nawet wtedy jeszcze nie istniał. Nie podobał mu się wystrój, gęste powietrze, które zdawało się go ściskać, choć był zaledwie duchem.
Nie spodobał mu się też mężczyzna, który wyszedł mu na spotkanie.
- Właściwie to w niczym. Caleb - przedstawił się z pewną rezerwą, nie podając i nie mając zamiaru podawać nazwiska. - Jestem tylko ciekaw co w tym budynku tak mocno koreluje z moją magią. - Która była, rzecz jasna, zupełnie inna niż ta praktykowana przez żywych. - Jeśli nie chcesz niespodziewanych gości, powinieneś coś z tym zrobić, w Londynie nie brakuje duchów - zwrócił uwagę, choć nie napastliwie, raczej pouczająco.
I am sorry for the trouble, I suppose
My blood runs red but my body feels so cold
My blood runs red but my body feels so cold
Przebywanie w okolicach Londynu nigdy nie kończyło się dla Caleba dobrze. Miasto zdawało się przesiąkać krwią i nienawiścią, za każdym razem natykał się na coś lub kogoś boleśnie przypominającego, że stolica z lat jego życia przepadła bezpowrotnie i nie wróci przez najbliższy czas. Kiedyś na pewno; zmieni się, przetransformuje, umrą oprawcy, pojawią się nowi, może inni. Postrzegał upływ lat w nieco inny sposób niż jego żywi przyjaciele, choć nie był duchem nawet ćwierć wieku i na standardy tego bytowania pewnie nie wiedział jeszcze niczego. Miał jednak świadomość, że dopóki jego rodzina, bliscy ludzie i wrogowie wciąż stąpali po ziemi materialnymi stopami, będzie go zmagać porażająca bezsilność i złość na samego siebie. Gdzie by się teraz znalazł, gdyby nie poświęcił życia za brata? Czy stanąłby razem z Macnairami? Wątpliwe.
Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby przyczynił się do tego, że Londyn stał się tak opustoszały, szary i ponury jak teraz. Nie naraziłby Michaela i innych dobrych ludzi, których jedyną zbrodnią były okoliczności narodzin.
Mimo całego bólu, nie zamierzał się jednak odizolować, wciąż śledził Cilliana, czasem niektórych z jego współpracowników, poprzysiągł sobie też od czasu do czasu zaglądać w kierunku nokturnowskiej lecznicy, by mieć pewność, że mała Vablatsky i jej matka dobrze sobie radzą i pozostają bezpieczne.
Tyle że jak przystało na miasto wypełnione czarodziejami, Londyn skrywał w sobie więcej pułapek niż tylko bolesne wspomnienia i obrazy ubóstwa. Jako młodemu duchowi, Calebowi łatwo było poddać się energiom i przyciąganiu, które chwytało jego fantomową formę w lepkie macki tak jak zrobiło to w wieczór poznania Lysy - za jej sprawą. Tym razem sprawa nie mogła mieć się równie niewinnie, nie była to przypadkowa i dziecięca potrzeba towarzystwa.
Nie rozpoznawał miejsca, do którego bezceremonialnie wszedł, dławiony chęcią silniejszą od ludzkiego głodu. Za życia nie przychodził do tego sklepu, może nawet wtedy jeszcze nie istniał. Nie podobał mu się wystrój, gęste powietrze, które zdawało się go ściskać, choć był zaledwie duchem.
Nie spodobał mu się też mężczyzna, który wyszedł mu na spotkanie.
- Właściwie to w niczym. Caleb - przedstawił się z pewną rezerwą, nie podając i nie mając zamiaru podawać nazwiska. - Jestem tylko ciekaw co w tym budynku tak mocno koreluje z moją magią. - Która była, rzecz jasna, zupełnie inna niż ta praktykowana przez żywych. - Jeśli nie chcesz niespodziewanych gości, powinieneś coś z tym zrobić, w Londynie nie brakuje duchów - zwrócił uwagę, choć nie napastliwie, raczej pouczająco.
Umrzeć, usnąć? Śnić może?
Bowiem sny owe, które mogą nadejść pośród snu śmierci, gdy już odrzucimy wrzawę śmiertelnych, budzą w nas wahanie, zmieniając życie w klęskę...
Naiwny był ten duch, który Cię odwiedził. Wydawało mu się, że to miejsce nie jest czymś, co powinny dusze zmarłych nawiedzać. A okazywało się, że to miejsce w tym pomagało, ba, nawet potrafiło czasem samo przyciągnąć duchy o czym właściwie dowiadywałeś się właśnie w momencie w którym go ujrzałeś. Może to zapach wisterii go skusił, który według Ciebie oznaczał początek czegoś nowego, tak jak to czasami Chińczycy myśleli. A może to kadzidło, które czasem zapalałeś, aby trzymać dusze nieczyste z dala od miejsca swojej pracy, dopóty oczywiście sam ich nie wezwiesz. Czasami niektóre dusze przychodziły same prosić o pomoc, ale żadne z nich nie odczuwało jakiegokolwiek przyciągania. Każde po prostu wiedziało pocztą pantoflową gdzie możliwe jest znalezienie "człowieka, który pomaga przejść swobodnie na drugą stronę", jak to plotki się wśród braci anim na twój temat roznosiły. Spokojnie i ostrożnie podchodziłeś jednak z początku do tej duszy, która okazała się ani nie być kimś wrogim, ani nie była też kimś, kto przyszedł celowo. Zabłądził. Dosłownie zabłądził i być może liczył na odpowiedzi na to jak to się stało. Postanowiłeś jednak mu pomóc, oświecić go, dać mu odpowiedź na jego problem.
— Raczej po prostu zabłądziłeś wiedziony zapachem kadzideł albo może faktycznie aurą pewnego... uwiązania? O ile można to tak nazwać? Nie jest to złe myślenie wbrew pozorom. — Uniosłeś palec, a właściwie kiwnąłeś nim, aby szedł... przepraszam, lewitował za tobą w kierunku głównego pokoju, gdzie jeszcze wcześniej siedziałeś i zaczytywałeś się w księgę. Być może w miejscu, gdzie swobodnie usiądziesz będziesz bardziej skory na to, aby udzielać mu odpowiedzi. W końcu nie byłeś duchem i nie męczyłeś się już życiem i jego trudami. Byłeś człowiekiem z krwi i kości, który codziennie musiał się żywić, zarabiać, pomagać... istnieć. Mieć problemy, szukać rozwiązań na nie. Dlatego czasem zazdrościłeś duchom, ale z drugiej strony przypominałeś sobie jakie były wady bycia duchem (gdzie jedną z nich powodowałeś ty) i zreflektowany na ten temat wszedłeś do pomieszczenia, gdzie jeszcze na stole leżała księga, którą jednym machnięciem różdżki odłożyłeś na półkę by zamieszkała wraz z resztą z nich. Skupiłeś się teraz na mężczyźnie, który nie wydawał Ci się ani z mowy, ani akcentu, ani żadnej innej rzeczy kimś pochodzącym z dawien dawna. Może nawet umarł niedawno? Chociaż tego nie potrafiłeś określić. Po prostu... był "normalnym" duchem, bez żadnych dodatkowych akcentów historycznych.
— Tak się składa, że ludzie przychodzą tutaj, aby faktycznie przywołać dusze bliskich i z nimi porozmawiać. Niektórzy nie mają takiego przywileju, że mogą błąkać się po świecie bez żadnego problemu. Przychodzą też tutaj dusze, które chcą bym im pomógł w przejściu na drugą stronę. Ale ty też raczej nie z tej grupy. Więc po prostu mów mi Vergil i witam Cię serdecznie w Domu Duchów, Calebie. — Zaoferowałbyś herbatkę, ale twoje obawy, że musiałbyś posprzątać potem podłogę były bardzo słuszne. Dlatego jedynie znowu stukałeś palcami w biurko, unosząc brew. — Jakieś... pytania może? — Bo na pewno takie miał.
— Raczej po prostu zabłądziłeś wiedziony zapachem kadzideł albo może faktycznie aurą pewnego... uwiązania? O ile można to tak nazwać? Nie jest to złe myślenie wbrew pozorom. — Uniosłeś palec, a właściwie kiwnąłeś nim, aby szedł... przepraszam, lewitował za tobą w kierunku głównego pokoju, gdzie jeszcze wcześniej siedziałeś i zaczytywałeś się w księgę. Być może w miejscu, gdzie swobodnie usiądziesz będziesz bardziej skory na to, aby udzielać mu odpowiedzi. W końcu nie byłeś duchem i nie męczyłeś się już życiem i jego trudami. Byłeś człowiekiem z krwi i kości, który codziennie musiał się żywić, zarabiać, pomagać... istnieć. Mieć problemy, szukać rozwiązań na nie. Dlatego czasem zazdrościłeś duchom, ale z drugiej strony przypominałeś sobie jakie były wady bycia duchem (gdzie jedną z nich powodowałeś ty) i zreflektowany na ten temat wszedłeś do pomieszczenia, gdzie jeszcze na stole leżała księga, którą jednym machnięciem różdżki odłożyłeś na półkę by zamieszkała wraz z resztą z nich. Skupiłeś się teraz na mężczyźnie, który nie wydawał Ci się ani z mowy, ani akcentu, ani żadnej innej rzeczy kimś pochodzącym z dawien dawna. Może nawet umarł niedawno? Chociaż tego nie potrafiłeś określić. Po prostu... był "normalnym" duchem, bez żadnych dodatkowych akcentów historycznych.
— Tak się składa, że ludzie przychodzą tutaj, aby faktycznie przywołać dusze bliskich i z nimi porozmawiać. Niektórzy nie mają takiego przywileju, że mogą błąkać się po świecie bez żadnego problemu. Przychodzą też tutaj dusze, które chcą bym im pomógł w przejściu na drugą stronę. Ale ty też raczej nie z tej grupy. Więc po prostu mów mi Vergil i witam Cię serdecznie w Domu Duchów, Calebie. — Zaoferowałbyś herbatkę, ale twoje obawy, że musiałbyś posprzątać potem podłogę były bardzo słuszne. Dlatego jedynie znowu stukałeś palcami w biurko, unosząc brew. — Jakieś... pytania może? — Bo na pewno takie miał.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chociaż był już duchem od dziesięciu lat, jego wiedza na temat ich magii, wróżenia i spirytystyki była upokarzająco wręcz mierna. Wszystkiego co potrafił nauczył się sam metodami prób i błędów, bo jako młoda zbłąkana dusza rozdarta między dwoma światami - zarówno dosłownie, jak i metaforycznie, jako były narzeczony mugolaczki i syn Macnairów - nie miał nikogo, kto zechciałby mu pomóc. Przed bratem ukrywał się latami, przyjaciół znalazł późno, długi czas po prostu wegetował, z trudem godząc się ze swym losem i następstwami zbrodni Cilliana. Niewiele jeszcze wtedy wiedział o tym co stało się z jego niedoszłą żoną, niewiele miał więc też powodów by się starać, poza sporadycznymi aktami bezinteresownej pomocy. Zwykle nieznajomym. Za bardzo był podobny do Cilliana, by chciał dać się rozpoznać.
Tyle że teraz wiedział i pewnie czuł się w swojej niematerialnej formie. Był więc zaniepokojony i nieco zaintrygowany "Domem Duchów", o którym dopiero co usłyszał i który tak zachęcająco przyzywał go do siebie. Oby było to chwilowe, w innym wypadku jego spacery do Londynu stałyby się uciążliwe.
- Nie czuję zapachu - powiedział zgodnie z prawdą, nawet nie urażony. Chyba był przyzwyczajony do niezrozumienia, nieprzemyślanych słów i głupich pytań. Nie zliczyłby ile razy obca osoba rościła sobie prawo do tego, by znać przyczynę jego śmierci. Tak jakby jako duch nie miał już żadnej ludzkiej godności i prywatności. - Nie chcę być uwiązany. Mam nadzieję, że to tylko taka aura... - zauważył ostrożnie, przechadzając się swobodnie po pokoju, ale tak, by ciągle mieć czarodzieja w zasięgu spojrzenia. W każdej chwili był gotowy do użycia własnych czarów; nie potrzebował już ani różdżki ani własnego rdzenia, każda jego fantomowa cząstka była rdzeniem samym w sobie.
Ruszył za nim, gdy go pokierował, choć powodowała nim bardziej ciekawość niż sympatia. Nie zawahałby się teleportować ani podjąć ataku w wąskim zakresie swoich możliwości. Nawet jako duch niezbyt ufał ludziom.
- Vergil - powiedział powoli po krótkim monologu mężczyzny, ale jego myśli już zaprzątało coś innego. Spirytysta mógł to chyba dostrzec; że widocznie stał się poruszony, poddenerwowany. Obawiał się zadać swoje pytanie, ale z drugiej strony co mu szkodziło? - Naprawdę potrafisz pomóc duchom... pójść dalej? - spytał powoli i gdyby miał jeszcze prawdziwe serce, pewnie biłoby teraz jak dzwon.
Nie wiedział jak interpretować jego słowa ani co one mogły oznaczać. Do tej pory był tak pewny, że nic mu nie zaszkodzi, że nie brał pod uwagę możliwości niebytu, czy cokolwiek tam się znajdowało. Nie sądził, że w ogóle może znów... umrzeć.
Sama myśl była na równi pociągająca i mdła.
Tyle że teraz wiedział i pewnie czuł się w swojej niematerialnej formie. Był więc zaniepokojony i nieco zaintrygowany "Domem Duchów", o którym dopiero co usłyszał i który tak zachęcająco przyzywał go do siebie. Oby było to chwilowe, w innym wypadku jego spacery do Londynu stałyby się uciążliwe.
- Nie czuję zapachu - powiedział zgodnie z prawdą, nawet nie urażony. Chyba był przyzwyczajony do niezrozumienia, nieprzemyślanych słów i głupich pytań. Nie zliczyłby ile razy obca osoba rościła sobie prawo do tego, by znać przyczynę jego śmierci. Tak jakby jako duch nie miał już żadnej ludzkiej godności i prywatności. - Nie chcę być uwiązany. Mam nadzieję, że to tylko taka aura... - zauważył ostrożnie, przechadzając się swobodnie po pokoju, ale tak, by ciągle mieć czarodzieja w zasięgu spojrzenia. W każdej chwili był gotowy do użycia własnych czarów; nie potrzebował już ani różdżki ani własnego rdzenia, każda jego fantomowa cząstka była rdzeniem samym w sobie.
Ruszył za nim, gdy go pokierował, choć powodowała nim bardziej ciekawość niż sympatia. Nie zawahałby się teleportować ani podjąć ataku w wąskim zakresie swoich możliwości. Nawet jako duch niezbyt ufał ludziom.
- Vergil - powiedział powoli po krótkim monologu mężczyzny, ale jego myśli już zaprzątało coś innego. Spirytysta mógł to chyba dostrzec; że widocznie stał się poruszony, poddenerwowany. Obawiał się zadać swoje pytanie, ale z drugiej strony co mu szkodziło? - Naprawdę potrafisz pomóc duchom... pójść dalej? - spytał powoli i gdyby miał jeszcze prawdziwe serce, pewnie biłoby teraz jak dzwon.
Nie wiedział jak interpretować jego słowa ani co one mogły oznaczać. Do tej pory był tak pewny, że nic mu nie zaszkodzi, że nie brał pod uwagę możliwości niebytu, czy cokolwiek tam się znajdowało. Nie sądził, że w ogóle może znów... umrzeć.
Sama myśl była na równi pociągająca i mdła.
Umrzeć, usnąć? Śnić może?
Bowiem sny owe, które mogą nadejść pośród snu śmierci, gdy już odrzucimy wrzawę śmiertelnych, budzą w nas wahanie, zmieniając życie w klęskę...
Nic dziwnego, że palnąłeś coś o zapachu, skoro traktowałeś duchy jak po prostu... ludzi. Nie martwe dusze, które opuściły swoje skorupy i przez to traciły jakiekolwiek prawa do traktowania ich jak zwykłe istoty. W końcu... Tak właśnie było. Dużo ludzi jednak potrafiło o tym zapomnieć, ale nie ty, który spędził z nimi za długo czasu. Oczywiście posiadałeś respekt do śmierci, nie bałeś się jej poznać w jakimkolwiek wydaniu, traktując to wszystko jak naturalną kolej rzeczy. I tylko dwa widoki potrafiły cię wzdrygnąć, ale nie o tym była rozmowa w tym momencie. Teraz chciałeś się skupić na tym, który przybył do ciebie wiedziony nie pomocą, a tym co roztaczał Dom Duchów. Przytaknąłeś jedynie na jego słowa.
— Tak, to tylko aura, którą czuję za każdym razem jak tu wchodzę. Wy... wy macie zdecydowanie inną. — Nie powiedziałeś "duchy", bo to tak jakbyś traktował go przedmiotowo, kiedy faktycznie był kimś kto nadal czuł emocje, kto potrafił czynić magiczne cuda. Należał się mu jakiś szacunek z racji nie bycia poltergeistem, a po prostu strapioną duszą. Bo nawet jeśli nie mówił tego i nie było po nim tego widać, jego... osoba mówiła sama za siebie. Żaden duch, który potrzebował twojej pomocy nie wyglądał "inaczej" czy coś w tym stylu. Po prostu fantomowe postacie błąkające się po świecie miały swoje niespełnione cele, które trzymały je przy tym padole tak mocno, że nie potrafili zauważyć drogi kierującej ich na drugą stronę. Zwykli ludzie tego nie dostrzegali, ale nie ty. Ty rozumiałeś sposób w jaki to wszystko działało. Potrzebowałeś tego wiedzieć już z dawna, skoro teraz doskonale domyślałeś się na czym ten proces dolega. A kiedy kolejne dusze przychodziły i opowiadały swoje historie, ciężko było Ci czasem pożegnać się z tymi, których losy były tak piękne, a tak zniszczone. Nie spodziewałeś się nawet tego, że dziwnym trafem podświadomie byłeś ich terapeutą. Co było po prostu zabawne, wręcz absurdalne. Ty, który nie okazywałeś na wierzchu swoich emocji, potrafiłeś je wybierać na wierzch. I tym samym... pomagać. Bo nigdy nie byłeś liderem, nigdy nie pchałeś się do dowodzenia. Byłeś tylko pomagierem, co rzutowało na całe twoje życie. Więc co dalej zamierzałeś poczynić z duszą Caleba?
Rozsiadłeś się wygodnie na krześle, oczami spoglądając na dość pokaźną biblioteczkę zarówno najpopularniejszych dzieł spirytualistycznych jak i tych mniej spotykanych, a zaraz obok nich prozę, którą czasem czytałeś z nudów. Zbierałeś myśli, tak, aby odpowiedzieć duchowi na jego pytanie dość precyzyjnie. Usta poruszyły się ku górze, zaraz kiwnąłeś głową.
— Potrafię. To nie jest nic trudnego z mojej strony, ale najgorsze co może być to bycie upartym, nie wiedząc o tym, że jest to możliwe tylko nie posiadać wiedzy w jaki sposób. — Przewróciłeś oczami, zaraz przypominając sobie jakie były najtrudniejsze sytuacje. Krótkie westchnięcie z twoich ust uleciało wraz z powietrzem, gdy zamierzałeś kontynuować. — Wiesz jaki jest najtrudniejszy etap tej pomocy? Że nie rozdrapujecie ran, których już nie ma, a które są wam pomocne. Nie pozwalacie sobie pomóc, bo uważacie, że za bardzo grzebię w waszej przeszłości. A to jest właśnie najważniejsze - grzebanie. — Nic dziwnego, bo kto lubił, kiedy wyciągało się najcięższe i najbrutalniejsze wspomnienia. Ale też te przyjemne, intymne... Dotykające rodziny i nie tylko. To polegało na obustronnym zaufaniu - twoim i osoby, której pomagałeś. Chyba dlatego więc dużo duchów nie potrafiło przejść na drugą stronę, bo nie chciały zrobić tego pierwszego kroku. — Najcięższe pytanie to jednak ile ktoś potrafi znieść, aby sięgnąć po to, aby zaznać spokoju. — Czy była to insynuacja? A może po prostu dałeś mu znak, że nie jest to tak proste jak powiedzenie na czym polega ten proces.
— Tak, to tylko aura, którą czuję za każdym razem jak tu wchodzę. Wy... wy macie zdecydowanie inną. — Nie powiedziałeś "duchy", bo to tak jakbyś traktował go przedmiotowo, kiedy faktycznie był kimś kto nadal czuł emocje, kto potrafił czynić magiczne cuda. Należał się mu jakiś szacunek z racji nie bycia poltergeistem, a po prostu strapioną duszą. Bo nawet jeśli nie mówił tego i nie było po nim tego widać, jego... osoba mówiła sama za siebie. Żaden duch, który potrzebował twojej pomocy nie wyglądał "inaczej" czy coś w tym stylu. Po prostu fantomowe postacie błąkające się po świecie miały swoje niespełnione cele, które trzymały je przy tym padole tak mocno, że nie potrafili zauważyć drogi kierującej ich na drugą stronę. Zwykli ludzie tego nie dostrzegali, ale nie ty. Ty rozumiałeś sposób w jaki to wszystko działało. Potrzebowałeś tego wiedzieć już z dawna, skoro teraz doskonale domyślałeś się na czym ten proces dolega. A kiedy kolejne dusze przychodziły i opowiadały swoje historie, ciężko było Ci czasem pożegnać się z tymi, których losy były tak piękne, a tak zniszczone. Nie spodziewałeś się nawet tego, że dziwnym trafem podświadomie byłeś ich terapeutą. Co było po prostu zabawne, wręcz absurdalne. Ty, który nie okazywałeś na wierzchu swoich emocji, potrafiłeś je wybierać na wierzch. I tym samym... pomagać. Bo nigdy nie byłeś liderem, nigdy nie pchałeś się do dowodzenia. Byłeś tylko pomagierem, co rzutowało na całe twoje życie. Więc co dalej zamierzałeś poczynić z duszą Caleba?
Rozsiadłeś się wygodnie na krześle, oczami spoglądając na dość pokaźną biblioteczkę zarówno najpopularniejszych dzieł spirytualistycznych jak i tych mniej spotykanych, a zaraz obok nich prozę, którą czasem czytałeś z nudów. Zbierałeś myśli, tak, aby odpowiedzieć duchowi na jego pytanie dość precyzyjnie. Usta poruszyły się ku górze, zaraz kiwnąłeś głową.
— Potrafię. To nie jest nic trudnego z mojej strony, ale najgorsze co może być to bycie upartym, nie wiedząc o tym, że jest to możliwe tylko nie posiadać wiedzy w jaki sposób. — Przewróciłeś oczami, zaraz przypominając sobie jakie były najtrudniejsze sytuacje. Krótkie westchnięcie z twoich ust uleciało wraz z powietrzem, gdy zamierzałeś kontynuować. — Wiesz jaki jest najtrudniejszy etap tej pomocy? Że nie rozdrapujecie ran, których już nie ma, a które są wam pomocne. Nie pozwalacie sobie pomóc, bo uważacie, że za bardzo grzebię w waszej przeszłości. A to jest właśnie najważniejsze - grzebanie. — Nic dziwnego, bo kto lubił, kiedy wyciągało się najcięższe i najbrutalniejsze wspomnienia. Ale też te przyjemne, intymne... Dotykające rodziny i nie tylko. To polegało na obustronnym zaufaniu - twoim i osoby, której pomagałeś. Chyba dlatego więc dużo duchów nie potrafiło przejść na drugą stronę, bo nie chciały zrobić tego pierwszego kroku. — Najcięższe pytanie to jednak ile ktoś potrafi znieść, aby sięgnąć po to, aby zaznać spokoju. — Czy była to insynuacja? A może po prostu dałeś mu znak, że nie jest to tak proste jak powiedzenie na czym polega ten proces.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie potrzebował pomocy, nie szukał jej. Może przestał już wierzyć w to, że ktokolwiek byłby zdolny ukoić tę tępą resztkę bólu, jaka mu jeszcze została, że istniał na ziemi człowiek żywy mogący zrozumieć pustkę, będącą udziałem istnienia w materialnym świecie bez materialnego ciała. Jego wyprawy do Londynu były zawsze po części sentymentalne a po części praktyczne. Chciał obserwować proces rozwoju miasta, kraju i świata, nawet jeśli nie był już jego częścią. Chciał też odwiedzać starych przyjaciół, póki jeszcze żyli - bo kto wie, czy jeśli umrą, to nie umrą już na dobre, inaczej niż on. Czas płynął nieubłaganie, a on nie mógł dać się schwytać iluzji, że ma go nieograniczoną ilość. Nawet jeśli będzie istniał już zawsze, nie mógł powiedzieć tego samego o wszystkim co znał.
Nie wiedział jak radziły sobie duchy Hogwarckie z tym, że ich świat dawno przeminął. Nigdy ich o to nie zapytał.
- To dobrze - mruknął, nadal jeszcze nieufny, co w najbliższym czasie pewnie się nie zmieni. Vergil był specyficzny, żeby nie powiedzieć dziwny. Nie wiedział dlaczego ktoś miałby poświęcać swoje jedno życie kreaturom takim jak Caleb, a w każdym razie z innego powodu niż ministerstwo, które przepędzało ich z miejsc, w których nie powinni się znaleźć. Wiedział też o istnieniu czarnoksiężników, którzy ich pętali i nie wyobrażał sobie gorszego losu. Nie mógł być pewien, że Vergil nie ma w zanadrzu okrucieństwa, że nie sprzedaje ich egoistycznym magom bez krzty szacunku do czyjejś duszy. - Mówisz tak jakbyś robił to często. I jakby to było proste. Nawet zakładając, że wiele duchów po prostu się nie zgadza, bo nie chcą, bo to dla nich za trudne, bo się boją, cokolwiek... nie sądzę, byś mówił całą prawdę. Masa takich jak ja naprawdę chce odejść, ale magia która nas tu trzyma nie jest magią, którą posługują się czarodzieje. Nigdy nie była - stwierdził z uporem, bo to było łatwiejsze niż zastanawianie się nad tym jaką sam podjąłby decyzję, gdyby miał taką możliwość.
Czy miał jeszcze dla kogo istnieć? Jeśliby potrzebował czasu, to czy będą jeszcze istnieć ludzie skłonni mu pomóc, gdy nadejdzie pora? A może wszyscy już obrócą się w pył i proch?
To nie były pytania, na które umiał znaleźć odpowiedź.
Nie wiedział jak radziły sobie duchy Hogwarckie z tym, że ich świat dawno przeminął. Nigdy ich o to nie zapytał.
- To dobrze - mruknął, nadal jeszcze nieufny, co w najbliższym czasie pewnie się nie zmieni. Vergil był specyficzny, żeby nie powiedzieć dziwny. Nie wiedział dlaczego ktoś miałby poświęcać swoje jedno życie kreaturom takim jak Caleb, a w każdym razie z innego powodu niż ministerstwo, które przepędzało ich z miejsc, w których nie powinni się znaleźć. Wiedział też o istnieniu czarnoksiężników, którzy ich pętali i nie wyobrażał sobie gorszego losu. Nie mógł być pewien, że Vergil nie ma w zanadrzu okrucieństwa, że nie sprzedaje ich egoistycznym magom bez krzty szacunku do czyjejś duszy. - Mówisz tak jakbyś robił to często. I jakby to było proste. Nawet zakładając, że wiele duchów po prostu się nie zgadza, bo nie chcą, bo to dla nich za trudne, bo się boją, cokolwiek... nie sądzę, byś mówił całą prawdę. Masa takich jak ja naprawdę chce odejść, ale magia która nas tu trzyma nie jest magią, którą posługują się czarodzieje. Nigdy nie była - stwierdził z uporem, bo to było łatwiejsze niż zastanawianie się nad tym jaką sam podjąłby decyzję, gdyby miał taką możliwość.
Czy miał jeszcze dla kogo istnieć? Jeśliby potrzebował czasu, to czy będą jeszcze istnieć ludzie skłonni mu pomóc, gdy nadejdzie pora? A może wszyscy już obrócą się w pył i proch?
To nie były pytania, na które umiał znaleźć odpowiedź.
Umrzeć, usnąć? Śnić może?
Bowiem sny owe, które mogą nadejść pośród snu śmierci, gdy już odrzucimy wrzawę śmiertelnych, budzą w nas wahanie, zmieniając życie w klęskę...
Faktycznie mógł Tobie nie ufać, nie byłoby to głupie. W końcu pojawiasz się w jego post-życiu jak żarząca się świeca dla ćmy, która lgnie do tego światła tak jak on do energii "promieniującej" z Domu Duchów. Większym zdziwieniem mogło się jednak okazać, że ktoś faktycznie pomaga duchom, a nie pozwala im sobie spokojnie wałęsać po świecie, bezproblemowo wręcz traktując ich jako atrakcję tego świata magii. Nie zaklina ich, nie nagina do swojej własnej woli, aby ostatecznie stłamsić ich ostatecznie unicestwić. To też była droga, ale nie używałeś jej nader często, jeśli sprawia tego nie wymagała. Wierzyłeś w jakikolwiek dialog między dwoma istotami, które mogą dojść do konsensusu chociaż na chwilę. A być może i nawet na wieki. Nie zdziwiłeś się też Calebem, który miał swoje obiekcje do słów, których tak proizacznie używałeś. Jakby to było coś, co mówi się na co dzień każdemu przy herbacie. Ale byłeś po prostu przyzwyczajony, wyzbyty tej granicy między traktowaniem ducha jako... no właśnie ducha. Chyba też dlatego potrafiłeś je karcić, pocieszać, gniewać się na nie czy traktować czasem gorzej niż żyjące osoby. Kompletne przeciwieństwo. A może faktycznie zwariowałeś i nie dawałeś innej nadziei niż słuchać twoich słów, a twoja opinia pod względem twojego "konika" jakim jest spirytualizm była lepsza niż wszystkich innych.
Ale cierpliwie słuchałeś jego słów, aby w pewnym momencie znowu ceremonialnie przekręcić oczami i skupić się na tym, aby nalać sobie coś do picia. Zwykła woda wystarczyła, wolałeś zachować trzeźwość.
— Faktycznie. Zachowujesz się jak pseudoświatły, ale faktycznie jesteś neutralny. Z wami najwięcej jest do rozmowy, bo każde z was uważa, że ich racja jest prawdziwa ze względu na bycie duchem. I nikt inny nie potrafi was zrozumieć. Nie dziwię się, trzyma Cię naprawdę dużo spraw ziemskich, które nie pozwalają Ci spokojnie ułożyć planu na to jak odpuścić sobie z tym, co pozostawiłeś niedokończone za życia. Ale nie wiesz też które z nich jest faktycznie najważniejsza. Powiedz mi - boisz się czegoś? Strach to jedna z motywacji. Kiedyś miałem podobną sprawę, ba, wiele podobnych... zajęło mi parę miesięcy zanim doszliśmy do momentu, kiedy duchowi "twego typu" udało się dojść do faktycznego powodu jeszcze przebywania na tym świecie. Na początku zawsze wszystkiemu zaprzeczacie, przed wszystkim się bronicie, nie chcecie pomocy. Ktoś wam ją daje, mówicie, że jest doskonale i nie potrzebujecie. Ponoć duchy w Hogwarcie to już w ogóle tańczą z radości. No, ale ja też jestem tylko czarodziejem, więc mogę się mylić. — Czy ty się właśnie poirytowałeś na ducha? Istniała taka opcja, jednak nie chciałeś mu dać obecnie za wygraną. Więc jedynie czekałeś co on sam na to powie.
Ale cierpliwie słuchałeś jego słów, aby w pewnym momencie znowu ceremonialnie przekręcić oczami i skupić się na tym, aby nalać sobie coś do picia. Zwykła woda wystarczyła, wolałeś zachować trzeźwość.
— Faktycznie. Zachowujesz się jak pseudoświatły, ale faktycznie jesteś neutralny. Z wami najwięcej jest do rozmowy, bo każde z was uważa, że ich racja jest prawdziwa ze względu na bycie duchem. I nikt inny nie potrafi was zrozumieć. Nie dziwię się, trzyma Cię naprawdę dużo spraw ziemskich, które nie pozwalają Ci spokojnie ułożyć planu na to jak odpuścić sobie z tym, co pozostawiłeś niedokończone za życia. Ale nie wiesz też które z nich jest faktycznie najważniejsza. Powiedz mi - boisz się czegoś? Strach to jedna z motywacji. Kiedyś miałem podobną sprawę, ba, wiele podobnych... zajęło mi parę miesięcy zanim doszliśmy do momentu, kiedy duchowi "twego typu" udało się dojść do faktycznego powodu jeszcze przebywania na tym świecie. Na początku zawsze wszystkiemu zaprzeczacie, przed wszystkim się bronicie, nie chcecie pomocy. Ktoś wam ją daje, mówicie, że jest doskonale i nie potrzebujecie. Ponoć duchy w Hogwarcie to już w ogóle tańczą z radości. No, ale ja też jestem tylko czarodziejem, więc mogę się mylić. — Czy ty się właśnie poirytowałeś na ducha? Istniała taka opcja, jednak nie chciałeś mu dać obecnie za wygraną. Więc jedynie czekałeś co on sam na to powie.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Był istotą rozumną, zachował pamięć, zachował swój charakter, choć było wielu ludzi, którzy pewnie by w to zwątpili. Mieliby w końcu rację twierdząc, że duchy nie odczuwały ludzkich emocji; te stawały się dla nich tępe, słabsze, często niezrozumiałe. Odczuwał, nie był pozbawiony serca, przynajmniej w jego potocznym znaczeniu, podchodził jednak do spraw moralności inaczej niż za życia, bo nic co go trawiło nie wydawało się już tak istotne i ostateczne co wcześniej. W końcu wszystko poza nim przemijało - nie musiał się obawiać śmierci, straty, nienawiści ludzi, którzy żyli nie dłużej niż żarząca się zapałka.
Mimo to zdarzało mu się unieść, choć rzadziej. Bywał nieufny, bywał też naiwny, tylko że jego decyzje, tak się składało, miały o wiele mniejsze konsekwencje niż decyzje żywych ludzi. Nie wierzył w to, by był jeszcze w stanie naprawdę kogoś skrzywdzić, nawet gdyby próbował. Sam też czuł się chyba po części nietykalny, bo zwyczajnie nie budził zainteresowania.
Mało kto marnował czas na polowania na duchy. Ten tutaj człowiek był jakimś niejasnym wyjątkiem, o którym wciąż nie wiedział co sądzić.
Miał jednak czas na to, by z nim rozmawiać.
Na co innego mógłby go poświęcić?
- Co niby możesz wiedzieć o moich sprawach ziemskich? - zapytał z przekąsem, który brzmiał prawie jak Cillian, jak jego bliźniacza dusza, którą był. - Nie znasz ani mnie ani mojego życia, czy tamtego czy tego obecnego. Wydaje ci się, że wiesz dobrze, dlaczego każdy duch utknął w tym punkcie, ale to tak jakbyś powiedział żywemu człowiekowi, że masz remedium na jego wszystkie problemy. To głupie i z duchami jest tak samo, każdy jest inny. Nie bądź taki arogancki. - Nie podobało mu się to, o czym mówił Zabini, nie podobały mu się perspektywy, które mógłby rysować, gdyby w ogóle miał jeszcze naiwność, by w to wszystko uwierzyć. - Nie jest doskonale, jest bardzo źle. Ale jak niby ty mógłbyś mi pomóc? Gdyby przeanalizowanie jakichś swoich zaszłych win miało pomóc w pójściu dalej, to nie istniałyby tysiącletnie duchy. W końcu miały na to całe wieki. - Prychnął nieświadomie, przysiadając na stołku, którego właściwie wcale nie czuł, ale sprawiał dzięki temu bardziej ludzkiego. - Choćbym się nawet bał albo był wściekły... a zresztą. Opowiedz mi więcej. Opowiedz mi o duchach "mojego typu" - zachęcił sarkastycznie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
Posiedzi tu jeszcze tylko chwilę. Co mu szkodziło?
Mimo to zdarzało mu się unieść, choć rzadziej. Bywał nieufny, bywał też naiwny, tylko że jego decyzje, tak się składało, miały o wiele mniejsze konsekwencje niż decyzje żywych ludzi. Nie wierzył w to, by był jeszcze w stanie naprawdę kogoś skrzywdzić, nawet gdyby próbował. Sam też czuł się chyba po części nietykalny, bo zwyczajnie nie budził zainteresowania.
Mało kto marnował czas na polowania na duchy. Ten tutaj człowiek był jakimś niejasnym wyjątkiem, o którym wciąż nie wiedział co sądzić.
Miał jednak czas na to, by z nim rozmawiać.
Na co innego mógłby go poświęcić?
- Co niby możesz wiedzieć o moich sprawach ziemskich? - zapytał z przekąsem, który brzmiał prawie jak Cillian, jak jego bliźniacza dusza, którą był. - Nie znasz ani mnie ani mojego życia, czy tamtego czy tego obecnego. Wydaje ci się, że wiesz dobrze, dlaczego każdy duch utknął w tym punkcie, ale to tak jakbyś powiedział żywemu człowiekowi, że masz remedium na jego wszystkie problemy. To głupie i z duchami jest tak samo, każdy jest inny. Nie bądź taki arogancki. - Nie podobało mu się to, o czym mówił Zabini, nie podobały mu się perspektywy, które mógłby rysować, gdyby w ogóle miał jeszcze naiwność, by w to wszystko uwierzyć. - Nie jest doskonale, jest bardzo źle. Ale jak niby ty mógłbyś mi pomóc? Gdyby przeanalizowanie jakichś swoich zaszłych win miało pomóc w pójściu dalej, to nie istniałyby tysiącletnie duchy. W końcu miały na to całe wieki. - Prychnął nieświadomie, przysiadając na stołku, którego właściwie wcale nie czuł, ale sprawiał dzięki temu bardziej ludzkiego. - Choćbym się nawet bał albo był wściekły... a zresztą. Opowiedz mi więcej. Opowiedz mi o duchach "mojego typu" - zachęcił sarkastycznie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
Posiedzi tu jeszcze tylko chwilę. Co mu szkodziło?
Umrzeć, usnąć? Śnić może?
Bowiem sny owe, które mogą nadejść pośród snu śmierci, gdy już odrzucimy wrzawę śmiertelnych, budzą w nas wahanie, zmieniając życie w klęskę...
Nie kwestionowałeś tego, że rozmawiałeś z istotą rozumną. A raczej na tyle rozumną, na ile pozwalał jej rząd. Rzędów było wiele i nie dało się zawsze precyzyjnie określić którym był duch, dopóki nie emanował większością podanych przykładów. Twój rozmówca był takim, który właśnie należał do nieprecyzyjnych. Dla jednych to zły omen, a dla ciebie samego wrażenie, że dobry znak. Bo dzięki temu wiesz, że sytuacja nie jest zła i zdecydowanie nikt się nie obrazi, gdy mu to wytkniesz. Ekstrema i tak nie myślą. Ich esencja jest podyktowana tym co robili za życia, jakimi emocjami się posługiwali. Tylko na sterydach. Bardzo mocnych eliksirach. Które w tym świecie przyrównać można byłoby do najsilniejszych eliksirów wzmacniających. No, plus jeszcze podwyższonych jakimś narkotykiem znieczulającym wszelkie zmysły. Bingo, nagle masz swojego złego ducha z najgorszego rzędu duchów, który potrafi wszystko rozwalić na swojej drodze i ma gdzieś to, że jesteś od niego potężniejszy lub nie. Całe szczęście, ale też i bardzo dobrze, Caleb nie był takim duchem. Zrobiło Ci się nawet lżej na sercu, bo znałeś już sytuacje, kiedy widziałeś za życia dusze, które były naprawdę poczciwymi ludźmi, ale po ich obdarciu z psyche i pogrążeniu się w żalu za własne grzechy uwolniły najgłębszą, najgorszą swoją odmianę. Patrzyło się na to bardzo przykro, nawet jeśli na zewnątrz nie dawało się z siebie najwięcej emocji. Wprost mówiąc - można było żałować, że nie wiedziało się wcześniej. Trochę jak dylemat bycia lekarzem - współczujesz, ale potem przypominasz sobie, że jest kolejny pacjent. Więc następuje szybki reset mózgu, narzucasz sobie myśl, że znowu musisz komuś pomóc, więc łatwiej jest się pogodzić z emocjami. Więc naprawdę, czułeś "szczęście", że przynajmniej Caleb taki był i pomimo swojego... bycia Calebem, na tyle na ile już go poznałeś, nie miał w sobie tej buty. Ba, widać było, że chciał coś popchnąć dalej, pomimo faktu, że nie uważał Cię za kogoś z kim może porozmawiać o problemów. Miał z tobą problem, a ty powinieneś jednak mu w czymś pomóc. Przynajmniej zrozumieć co jest z nim "nie tak", że nie może zaznać spokoju.
— Przyznam, może trochę zabrzmiałem arogancko, ale nie zmienia to faktu, że mam rację. Nad tym wszystkim o czym teraz gadamy poświęcono lata, podporządkowano temu filozofię, zasady rządzące tym światem z perspektywy duchów, napisano bzdurne ustawy, które i tak w tym świecie magicznym ustanowiło ministerstwo, które samo nie wie czego tak naprawdę chce. Rzędy nie istnieją po to, aby was przyporządkować. Istnieją by nam pomóc. Byśmy my, spirytualiści i wajdeloci, którzy inaczej postrzegają świat, mogli zrozumieć tego czego nie rozumieją inni ludzie. Niepotrafiący znaleźć odpowiedzi w nie-logice logiki. Bo w tym nie ma logiki. Nie ma remedium jak pomóc wszystkim duszom, które potrafią być związane z kimś, z czymś... na wieki. Z więzią tak silną, że po tysiącach latach zapomina się o tym, bo jest to tak samo ludzkie jak to, że nie pamięta się wszystkich rzeczy z bycia dzieckiem. Więc pomagam, nie, pomagamy tym u których widać, że da się jeszcze pomóc. — Chociaż nie wspomniałeś o tym, że tym, którym nie da się już pomóc po prostu wykorzystywałeś do swoich celów. Więziłeś je, chociaż te chciały wychodzić na zewnątrz. Trzymałeś w swojej diabolicznej pieczy, bo dobrze wiedziałeś, że nie będą już przydatne dla społeczeństwa. Wykorzystywałeś wiec tylko te "niemożliwe" do odratowania przypadki. Uważałeś, że była to najlepsza cena za to, co robiłeś. A czego ministerstwo nie potrafiło przyjąć do rozumu, że świat taki był - nie dało się wszystkiego objąć prawami.
— Teraz jesteś zdenerwowany moimi słowami, bo wiesz, że w jakimś stopniu mam rację. Jeśli faktycznie uważasz, że nie mam racji - nic nie stoi na przeszkodzie, w końcu coś samo cię tu przywiodło i po twoim wyjściu rozmowy "jakby nie było". Ale jeśli sądzisz, że w jakiś sposób faktycznie mogę Ci pomóc - po prostu tu wrócisz. Nie staram się pomagać wszystkim na siłę, nie moja w tym rola. Nie jestem aż tak głupi, aby rzucać się wam wszystkim na kolana... — I znowu ruszyła w ruch różdżka, która przywołała wcześniejszą lekturę. Duch mógł uznać, że rozmowa została zakończona, albo jeszcze dopytać Cię paru rzeczy.
— Przyznam, może trochę zabrzmiałem arogancko, ale nie zmienia to faktu, że mam rację. Nad tym wszystkim o czym teraz gadamy poświęcono lata, podporządkowano temu filozofię, zasady rządzące tym światem z perspektywy duchów, napisano bzdurne ustawy, które i tak w tym świecie magicznym ustanowiło ministerstwo, które samo nie wie czego tak naprawdę chce. Rzędy nie istnieją po to, aby was przyporządkować. Istnieją by nam pomóc. Byśmy my, spirytualiści i wajdeloci, którzy inaczej postrzegają świat, mogli zrozumieć tego czego nie rozumieją inni ludzie. Niepotrafiący znaleźć odpowiedzi w nie-logice logiki. Bo w tym nie ma logiki. Nie ma remedium jak pomóc wszystkim duszom, które potrafią być związane z kimś, z czymś... na wieki. Z więzią tak silną, że po tysiącach latach zapomina się o tym, bo jest to tak samo ludzkie jak to, że nie pamięta się wszystkich rzeczy z bycia dzieckiem. Więc pomagam, nie, pomagamy tym u których widać, że da się jeszcze pomóc. — Chociaż nie wspomniałeś o tym, że tym, którym nie da się już pomóc po prostu wykorzystywałeś do swoich celów. Więziłeś je, chociaż te chciały wychodzić na zewnątrz. Trzymałeś w swojej diabolicznej pieczy, bo dobrze wiedziałeś, że nie będą już przydatne dla społeczeństwa. Wykorzystywałeś wiec tylko te "niemożliwe" do odratowania przypadki. Uważałeś, że była to najlepsza cena za to, co robiłeś. A czego ministerstwo nie potrafiło przyjąć do rozumu, że świat taki był - nie dało się wszystkiego objąć prawami.
— Teraz jesteś zdenerwowany moimi słowami, bo wiesz, że w jakimś stopniu mam rację. Jeśli faktycznie uważasz, że nie mam racji - nic nie stoi na przeszkodzie, w końcu coś samo cię tu przywiodło i po twoim wyjściu rozmowy "jakby nie było". Ale jeśli sądzisz, że w jakiś sposób faktycznie mogę Ci pomóc - po prostu tu wrócisz. Nie staram się pomagać wszystkim na siłę, nie moja w tym rola. Nie jestem aż tak głupi, aby rzucać się wam wszystkim na kolana... — I znowu ruszyła w ruch różdżka, która przywołała wcześniejszą lekturę. Duch mógł uznać, że rozmowa została zakończona, albo jeszcze dopytać Cię paru rzeczy.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tak naprawdę wcale nie oczekiwał pomocy. Choć był duchem już prawie dziesięć lat, wciąż zobaczył i poczuł zbyt mało, by uwierzyć w siatkę przeznaczenia, która mogłaby szarpać duszami na swoich sznurkach we wcześniej zaplanowane kierunki. Sklep, lokal - czymkolwiek był - Zabiniego posiadał po prostu wyjątkowo silną magiczną aurę i wystarczająco często mieszały się w nim byty żywe z astralnymi, aby wyczuł je już z daleka. Może całkiem niedawno był tutaj ktoś podobny do niego. Może odbył się jakiś rytuał. Nie mógł wiedzieć, nie chciał pytać. Nie wiedział właściwie co go tutaj dalej trzyma.
- Jesteś spirytystą? - wciął się Zabiniemu w słowo, nieelegancko, ale bez większego wyrzutu sumienia. Wciąż potrafił je odczuwać, ale tylko w przypadkach prawdziwie istotnych, gdy mógł, mniej lub bardziej świadomie, wpływać na życie żywych, a wiedział wszak, że nie ma do tego prawa. Zabini o nim zapomni gdy tylko stąd wyjdzie. Powinien, dla własnego komfortu. - Co to znaczy? Czym się zajmujecie? - Pluł sobie w brodę, że w czasie krótkiego życia udało mu się zrobić tak niewiele, tak niewiele się nauczyć, tak nikłą wiedzę zdobyć. Jak każdy śmiertelny wpadł w iluzję świetlanej przyszłości i wydawało mu się, że ma jeszcze czas. Teraz, gdy naprawdę miał go nieskończoną ilość, szybko zapominał o tym, czego się uczył, jeśli sobie tego nie powtarzał, nie trenował.
Miał słuszność w swojej zasadzie ograniczonego zaufania, tego, że nie dał mężczyźnie się zmanipulować, że nie chciał się poddać eksperymentalnym terapiom duszy - nie wiedział dlaczego, ale to przeczuwał.
Mimo to zirytowała go nonszalancka postawa czarodzieja, który zbył go jak frustrujące dziecko, które nie zamierzało dopuścić do siebie czegoś co dla wszystkich innych było już zupełnie oczywiste.
- Dobrze więc. Nie zdziw się, gdy już mnie tu więcej nie zobaczysz - odpowiedział, może nieco nazbyt surowo.
Czuł już zresztą charakterystyczną, natarczywą tęsknotę, która plątała myśli i odbierała mu resztki skupienia. Przybył do Londynu kilka godzin temu - a może kilka dni? - i przebywał tu zbyt długo. Musiał wracać do Doliny, na swój grób, który był jego domem. Tamto miejsce go związało, choć nigdy nie przyznałby obcemu, że nie jest w pełni wolnym duchem.
Nie pożegnał się, a zwyczajnie rozpłynął, teleportując w ciszy pozbawionej wszelkich trzasków i syknięć towarzyszących zwykle czarodziejom z różdżkami.
Był zmęczony.
/zt x2
- Jesteś spirytystą? - wciął się Zabiniemu w słowo, nieelegancko, ale bez większego wyrzutu sumienia. Wciąż potrafił je odczuwać, ale tylko w przypadkach prawdziwie istotnych, gdy mógł, mniej lub bardziej świadomie, wpływać na życie żywych, a wiedział wszak, że nie ma do tego prawa. Zabini o nim zapomni gdy tylko stąd wyjdzie. Powinien, dla własnego komfortu. - Co to znaczy? Czym się zajmujecie? - Pluł sobie w brodę, że w czasie krótkiego życia udało mu się zrobić tak niewiele, tak niewiele się nauczyć, tak nikłą wiedzę zdobyć. Jak każdy śmiertelny wpadł w iluzję świetlanej przyszłości i wydawało mu się, że ma jeszcze czas. Teraz, gdy naprawdę miał go nieskończoną ilość, szybko zapominał o tym, czego się uczył, jeśli sobie tego nie powtarzał, nie trenował.
Miał słuszność w swojej zasadzie ograniczonego zaufania, tego, że nie dał mężczyźnie się zmanipulować, że nie chciał się poddać eksperymentalnym terapiom duszy - nie wiedział dlaczego, ale to przeczuwał.
Mimo to zirytowała go nonszalancka postawa czarodzieja, który zbył go jak frustrujące dziecko, które nie zamierzało dopuścić do siebie czegoś co dla wszystkich innych było już zupełnie oczywiste.
- Dobrze więc. Nie zdziw się, gdy już mnie tu więcej nie zobaczysz - odpowiedział, może nieco nazbyt surowo.
Czuł już zresztą charakterystyczną, natarczywą tęsknotę, która plątała myśli i odbierała mu resztki skupienia. Przybył do Londynu kilka godzin temu - a może kilka dni? - i przebywał tu zbyt długo. Musiał wracać do Doliny, na swój grób, który był jego domem. Tamto miejsce go związało, choć nigdy nie przyznałby obcemu, że nie jest w pełni wolnym duchem.
Nie pożegnał się, a zwyczajnie rozpłynął, teleportując w ciszy pozbawionej wszelkich trzasków i syknięć towarzyszących zwykle czarodziejom z różdżkami.
Był zmęczony.
/zt x2
Umrzeć, usnąć? Śnić może?
Bowiem sny owe, które mogą nadejść pośród snu śmierci, gdy już odrzucimy wrzawę śmiertelnych, budzą w nas wahanie, zmieniając życie w klęskę...
Nigdy nie rozważał pozbycia się, jak z pewnością wielu by określiło jego żonę, problemu nawiedzającego jego mieszkanie. Nie przeszkadzała mu, nie w taki sposób w jaki innym mógłby przeszkadzać duch - a może było to dziwnego rodzaju przywiązanie, do którego nie chciał się przyznać? W końcu, gdyby chciał, mógłby pozbyć się już dawno nieposłusznego ducha ze swojego życia - a jednak wciąż były rzeczy i preteksty, które go przed tym powstrzymywały. Może dlatego, że nie lubił zmian? A może dlatego, że mimo że zrobił to co należało - nie zrobił tego, co chciał. Nie cofnąłby swoich akcji, nie chciałby żyć w kłamstwie, którego został ofiarą już raz. Cieszył się, kiedy prawda wyszła na raz, a jednak przechodząc przez próg sklepu spirytualistycznego, wiedział że były rzeczy, którymi wciąż musiał się zająć i uporządkować. Tak jak sam oferował swoje usługi specjalistyczne, tak szczerze wierzył w to, że aby uzyskać najlepsze rezultaty, warto było wracać się do tych posiadających doświadczenie w swoim fachu.
Wiedział, że nie potrzebował usług odpędzania - wiedział, że potrzebował kogoś doświadczonego w radzeniu sobie z duchami, aby móc samemu być w stanie poradzić sobie z tym nawiedzającym jego mieszkanie, bez większych ingerencji z zewnętrznej strony i bez ryzyka, że ktoś mógłby się dowiedzieć o tym małym i skrywanym sekrecie.
Wchodząc do domu duchów, zachowywał spokój i trzymał się zasad panujących w sklepie na Nokturnie - nie dotykać niczego. Świat spirytualistyczny był dla niego obcy, o ile sama obecność duchów była czymś czego doświadczał i miał świadomość, tak jak przecież większość czarodziejów powinna mieć, nie były czymś z czym potrafił sobie radzić i o czym wiedział wszystko. Zawsze było miejsce na naukę i rozwój, nawet w tematach za które uznawał się za większego niż mniejszego eksperta, a co dopiero na polu, w którym był zupełnym laikiem.
Przesuwał spokojnie wzrokiem po wystroju, nie reagując w większy sposób na hałasy i odgłosy, których powodów mógł wyłącznie się domyślać - duchy? Dzicy lokatorzy? Choć mogło to się zaliczać do pierwszej kategorii. Przewiew? A może sprytna mistyfikacja mająca zapewnić pewnego rodzaju doświadczenie tym, którzy zjawiali się w progach domu duchów? W końcu nie było powiedziane, że prowadzący go Zabini nie był człowiekiem biznesu, chcącym zachęcać klientelę w progi swojego biznesu nie tylko samym faktem, że mogli potrzebować jego usług - ale i ze względu na zaspokojenie ciekawości. Miejsca owiane legendami i tajemnicami zawsze mogły sprowadzić większy tłum, a za tym mógł iść również i wyższy zarobek. Nikt nie musiał przecież wiedzieć, gdzie leżała cienka granica między krzątającymi się po domu duchami, a mistyfikacjami. Ludzie wierzyli w to, co chcieli - i kiedy chcieli. Szczególnie, kiedy dało im się do tego przestrzeń do własnej interpretacji.
Mógł mieć z pewnością kilka pytań odnośnie samego lokalu - może bardziej wynikających z ciekawości, może chcąc poszerzyć swoją wiedzę i wymienić się doświadczeniami z kimś, kto w końcu odpowiadał za własne miejsce pracy. Jednak dzisiaj to on przyszedł w roli klienta, dzisiaj chciał skupić się na pytaniach, które posiadał - a może bardziej zagadnieniach? Ustalił sobie cel, który chciał zrealizować - a w tych był dość uparty, często nie przyjmując odmowy jako odpowiedź. Jeśli coś było niemożliwe w danej chwili, wierzył, że to tylko chwilowe ograniczenia - choć wierzył, że w miejscu domu duchów mógł znaleźć przynajmniej początek drogi do swojego rozwiązania.
- Przepraszam za moje nagłe najście. Vergil Zabini, jak mniemam? - odezwał się w końcu, widząc sylwetkę mężczyzny - choć może była to inna zjawa? Wolał się w końcu upewnić - nie chciał w końcu zostać ofiarą żartu jednego z duchów, które wierzył, że mogły się zjawić w tym miejscu jeśli rzeczywiście była prawda w tym, że było ono nawiedzone. Choć może w to też samemu decydował się wierzyć? Dodawało to w końcu wiarygodności samemu właścicielowi. - Przychodzę po konsultacje w sprawach duchu, mam nadzieję, że trafiłem pod właściwy adres - powiedział, uśmiechając się łagodnie i skiwając lekko głową.
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
5 Września 1958, popołudniu
Wydarzenia po wczorajszym wydarzeniu nadal gdzieś tobie majaczyły. To, co najbardziej pamiętasz jednak to fakt, że przybyłeś do tego miejsca już w nocy, jeszcze w jakimś stopniu zdezorientowany, ale zdawało się tobie być to najlepszym rozwiązaniem. Dom Duchów nie był daleko tak jak Arundel, dodatkowo w związku z efektami Nocy Tysiąca Gwiazd nie było to za bezpieczne miejsce. Twoje miejsce pracy było... idealne na obecny moment, aby przebywać w nim dłuższy czas. Nikt nie będzie przeszkadzał, wystawiłeś tabliczkę o zamknięciu, a jeszcze poprzedniego dnia wysłałeś list do namiestniczki, że będziesz jakiś czas przebywał w tym miejscu. Wszystko było całkiem spokojną sielanką, a ty nie mogłeś odczuć, że coś było nie tak. Chociaż... Ja wiem co. Ale nie zamierzam się z tobą tym dzielić. Być może kiedyś odkryjesz to sam.
Czekałeś więc większość dnia, starając się w swoich księgach szukać czegoś o Szarym Rycerzu, jednak nic nie podpowiadało tobie skąd mógłbyś dowiedzieć się więcej. Każda z nich nie zawierała o nim żadnej wzmianki, a dodatkowo myślałeś, że jest po prostu mitem. Duch, który był w tobie opowiadał o nim, był przerażony i trawiony strachem, że dowie się o tym, że z nim rozmawiał. Czy więc skoro byli tam oboje i każdy duch tak reagował... Czy to znaczyło, że Szary Rycerz był odpowiedzialny za te wszystkie dziwactwa dziejące się właśnie tutaj? Westchnąłeś, zamykając kolejna księgę i stawiając ją na stole. Gdzieś było jeszcze wino, którego zapomniałeś wypić, więc sięgnąłeś po kielich i nalałeś sobie go. Nie było ono najlepsze, było ono jednak na tyle znośne, że nie bolało w kubki smakowe i mówiło o swojej "nieszlacheckiej jakości". Na pewno lepsze od piwa. Czekałeś więc cierpliwie aż do pierwszego zapukania w twoje drzwi. Ruszyłeś się z krzesła i kierując się do nich miałeś juz przeświadczenie kto to mógł być...
— Madame Mericourt. — Witam ponownie w życiu Vergila, chociaż już jedno spotkanie skończyło się tak, jak nie chciała. Stanąłeś z boku pozwalając jej na wejście do środka, zaraz za nią zamykając. — Wina? — Wskazałeś na dopiero co otworzoną butelkę.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Vergil, po wydarzeniach na cmentarzu twarz trochę cię piekła i trochę swędziała. W ogromie wrażeń z wczorajszej nocy nie zwróciłeś na to szczególnej uwagi, ale rano obudziłeś się z piekącą wysypką na policzkach, czole i brodzie. Wyglądała trochę jak poparzenia. W lustrze dostrzegłeś, że czarne, migoczące drobinki pyłu zdawały się wniknąć pod twoją skórę. Wyglądało to nieco strasznie.
Nie byłeś jedyną ofiarą magicznego pyłu. W całej Anglii kobiety cierpiały z powodu szkodliwych plotek o właściwościach upiększających meteorytu i dotykały ich poparzenia po eksperymentach związanych z urodą. Twoja wysypka była ciemniejsza i wyglądała groźniej niż ich, ale byłeś chodzącym dowodem na to, że lepiej unikać kontaktu meteorytowego pyłu z delikatną skórą twarzy.
Gdy wpuściłeś Deirdre do domu, mogła natychmiast dostrzec twoją dolegliwość.
Wysypka zniknie samoistnie po upływie fabularnego tygodnia. Na ten czas otrzymujesz bonus +5 do zastraszania, jeśli odegrasz je fabularnie (nie musisz rzucać kostką, MG weźmie pod uwagę twój przerażający wygląd—innym MG zalinkuj przy próbie tego posta).
Jest to jedynie post uzupełniający, MG nie kontynuuje rozgrywki.
Nie byłeś jedyną ofiarą magicznego pyłu. W całej Anglii kobiety cierpiały z powodu szkodliwych plotek o właściwościach upiększających meteorytu i dotykały ich poparzenia po eksperymentach związanych z urodą. Twoja wysypka była ciemniejsza i wyglądała groźniej niż ich, ale byłeś chodzącym dowodem na to, że lepiej unikać kontaktu meteorytowego pyłu z delikatną skórą twarzy.
Gdy wpuściłeś Deirdre do domu, mogła natychmiast dostrzec twoją dolegliwość.
Jest to jedynie post uzupełniający, MG nie kontynuuje rozgrywki.
Michael Tonks
List od Vergila otrzymała szybko, co nie wywołało żadnego zdziwienia. Dostał konkretne rozkazy i musiał się ich trzymać - szkoda, że działał w ten sposób wyłącznie spętany mocą niewybaczalnej klątwy. O ileż łatwiej byłoby, gdyby ich wizyta na cmentarzu przebiegła tak, jak Deirdre planowała. Skuteczne poszukiwania przyczyn anomalii, pętającej nekropolię. I rzetelna współpraca, bazująca na niebywałej wiedzy i doświadczeniu spirytysty, gotowego pozyskać od niespokojnych duch cenne informacje. Na Merlina, udali się na cmentarz, nie w sam środek pojedynku z wprawnymi terrorystami, niegdyś dumnie należącymi do Biura Aurorów. Przeżyła Azkaban, podziemia Locus Nihil, stawiła czoła najpotężniejszym przeciwnikom, przeczołgała się nawet przez piekło Wenus, sądziła więc, że badanie miejsca spoczynku zmarłych na jej ziemiach, w środku miasta, będzie czymś prostym. Niestety, niekompetencja i impertynencja Zabiniego sprawiła, że próba odkrycia sekretów zniszczonego grobowca zakończyła się fiaskiem. Może nie całkowitym, uzyskali kilka cennych informacji, ale równie dobrze Deirdre mogłaby udać się tam sama.
Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie doprowadziła sprawy do końca. Porażka nie wchodziła w grę, tak samo jak zbyt łagodne potraktowanie kogoś, kto sabotował działania Śmierciożerczyni. Zabini podobno wyznawał te same wartości, pragnął znaleźć się w kręgu Rycerzy Walpurgii, ofiarował swe usługi i zamierzał udowodnić swą wartość - zawiódł, a więc zasługiwał na sprawiedliwe potraktowanie. Nie był jednak na tyle ważny, by ukaranie go stało się priorytetem, a już na pewno nie finezyjną zabawą. Najpierw musiał odkupić swe winy, później przyjdzie czas na ewentualną zabawę.
Odnalezienie miejsca pracy Zabiniego nie sprawiło jej żadnego problemu, na Pokątną trafiła szybko, wieczorem kolejnego dnia. Próg przekroczyła śmiało, bez słowa, a choć wyglądem należała ciągle do La Fantasmagorii - u Vergila pojawiła się od razu po pracy, w pełnym makijażu i eleganckiej szacie - to wyraz twarzy daleki był od tego naturalnego dla madame Mericourt. Żadnego uroczego uśmiechu czy powłóczystego spojrzenia, była obojętna i surowa. Upewniła się, że drzwi wejściowe zostały zamknięte, a potem ruszyła w głąb sklepu, kierując się na zaplecze. Nie oczekując zaproszenia - ani nie spodziewając się sprzeciwu.
- Co masz mi do powiedzenia, Zabini? - rzuciła ostro przez ramię, ignorując idiotyczną w tych okolicznościach propozycję napoju. Gdy znaleźli się na nieco ciasnym, ale kameralnym zapleczu, obróciła się przodem do czarodzieja, spoglądając na niego wyczekująco. Chłodno. W dłoniach powoli obracając różdzkę. Nie miał szans wybrnąć z tego, co zrobił, ale była ciekawa, czy w jego głowie pojawi się chociaż cień refleksji. Od tego zależało, czy powinna od razu go unieszkodliwić czy jednak wykorzystać resztki potencjału, który mógł skrywać.
Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie doprowadziła sprawy do końca. Porażka nie wchodziła w grę, tak samo jak zbyt łagodne potraktowanie kogoś, kto sabotował działania Śmierciożerczyni. Zabini podobno wyznawał te same wartości, pragnął znaleźć się w kręgu Rycerzy Walpurgii, ofiarował swe usługi i zamierzał udowodnić swą wartość - zawiódł, a więc zasługiwał na sprawiedliwe potraktowanie. Nie był jednak na tyle ważny, by ukaranie go stało się priorytetem, a już na pewno nie finezyjną zabawą. Najpierw musiał odkupić swe winy, później przyjdzie czas na ewentualną zabawę.
Odnalezienie miejsca pracy Zabiniego nie sprawiło jej żadnego problemu, na Pokątną trafiła szybko, wieczorem kolejnego dnia. Próg przekroczyła śmiało, bez słowa, a choć wyglądem należała ciągle do La Fantasmagorii - u Vergila pojawiła się od razu po pracy, w pełnym makijażu i eleganckiej szacie - to wyraz twarzy daleki był od tego naturalnego dla madame Mericourt. Żadnego uroczego uśmiechu czy powłóczystego spojrzenia, była obojętna i surowa. Upewniła się, że drzwi wejściowe zostały zamknięte, a potem ruszyła w głąb sklepu, kierując się na zaplecze. Nie oczekując zaproszenia - ani nie spodziewając się sprzeciwu.
- Co masz mi do powiedzenia, Zabini? - rzuciła ostro przez ramię, ignorując idiotyczną w tych okolicznościach propozycję napoju. Gdy znaleźli się na nieco ciasnym, ale kameralnym zapleczu, obróciła się przodem do czarodzieja, spoglądając na niego wyczekująco. Chłodno. W dłoniach powoli obracając różdzkę. Nie miał szans wybrnąć z tego, co zrobił, ale była ciekawa, czy w jego głowie pojawi się chociaż cień refleksji. Od tego zależało, czy powinna od razu go unieszkodliwić czy jednak wykorzystać resztki potencjału, który mógł skrywać.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Strona 1 z 2 • 1, 2
Dom Duchów Zabiniego
Szybka odpowiedź