Sypialnia gościnna
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom objęty Zaklęciem Fideliusa.
Sypialnia gościnna
Sypialnia gościnna jest położona na parterze, po przeciwległej stronie od kuchni. Podobnie jak cała Wrzosowa Przystań, pokój nie jest szczególnie bogato urządzony, znajdują się w nim jednak wszystkie potrzebne wygody. Na lewo od łóżka ustawiono niewielki stolik nocny, na prawo zaś — posłanie dla psa, które najczęściej pozostaje nieużywane.
| przychodzimy stąd
Adda miała rację – ich dom stanowił bezpieczną przystań, nawet jeśli stosunkowo obcą.
Jako siedziba poszukiwanego listem gończym aurora, a także podwójnej agentki, powinna zostać obłożona najsilniejszymi zabezpieczeniami z możliwych. Najpewniej tak właśnie się stało, i to jeszcze przed pojawieniem się w tych progach samej de Verley, wszak ani Michael, ani Justine nie mogli pozwolić sobie na niefrasobliwe podejście do tak ważnego tematu, o ile nie chcieli ryzykować swoim życiem, a także życiem swych najbliższych. Maeve pamiętała jak przez mgłę, że przecież Tonksów było więcej; tak, musiało być, w końcu rozmawiały kiedyś z Justine o podejrzanym towarzystwie, w jakim swego czasu obracała się ich młodsza siostra, Kerstin. Bo poruszały ten temat, prawda...? Tamte czasy, chwile, wydawały się niezwykle odległe. Jak gdyby dzieliły ją od nich całe lata, dekady nawet, nie zaś kilka miesięcy, ledwie garść zabarwionych niepewnością i naiwną beztroską tygodni.
Coś, co miało dopiero wzrastać i przybierać na sile, zostało zdławione w zarodku, by zostać zastąpione rzeczywistością pozbawioną choćby cienia nadziei na lepsze jutro. Zgodnie ze słowami przyjaciółki rozpoczynał się kolejny rozdział, być może epilog, zauważyła w duchu niewesoło, lecz bez strachu. Kwitnące wokół budynku wrzosy przywodziły na myśl jeszcze dawniejszy okres życia; ten, w którym odwiedzała dalszą rodzinę od strony matki. Jej bracia – widziała ich niezwykle wyraźnie, młodych, roześmianych, wciąż żywych – prześcigali się w miotlarskich akrobacjach, podczas gdy ona zasiadała na skraju wrzosowiska ze szkicownikiem lub książką w dłoni... Dlaczego znów wracała do tamtych wspomnień? Żeby tylko pogorszyć swój stan? Raz jeszcze dojść do wniosku, że każdy, do kogo się zbliża, w końcu zostawi ją samą?
W ciszy podążała śladem Addy, ostrożnie przekraczając próg spowitego morską bryzą domu, później też posłusznie kierując się w kierunku sypialni gościnnej; umysł, szukając drogi ucieczki, skupił się na pozornie pozbawionym sensu zajęciu: nasłuchiwaniu kroków, szelestów, skrzypnięć mającego już swoje lata lokum. Nie chciałaby przecież, by którykolwiek z pozostałych domowników zobaczył ją taką. Może i nie płakała już, nie potrafiła jednak okiełznać emocji, które odmalowywały się na pobladłej twarzy.
– Macie psa? – odezwała się cicho, próbując przełamać ściskający gardło wstyd, gdy stanęła w drzwiach niewielkiej sypialni i odnalazła wzrokiem coś, co przypominało posłanie dla czworonoga. Pytanie zadała nie tylko kierowana kurtuazją, żeby w końcu przestać przypominać złowróżbnie milczącą zmorę; wszak gdyby udało jej się odnaleźć Rolanda, w co uparcie wierzyła, kugucharzy współlokator mógłby okazać się swego rodzaju niedogodnością. Nie powinna jednak rozważać takich scenariuszy, karmić się nadzieją, gdy nie ujrzała jeszcze Nory na własne oczy – możliwe, że nie ostał się kamień na kamieniu, że mieszkające z nimi zwierzęta należało wliczyć w poczet ofiar lub też pogodzić się z myślą, iż dłużące się dni bezdomności, błąkania się po zrujnowanej okolicy, doprowadziły je na skraj wycieńczenia. Albo wprost w szpony tych tajemniczych, niosących śmierć cieni.
– Dziękuję, to więcej niż trzeba – dodała jeszcze, próbując przywołać na spierzchnięte usta blady uśmiech, wyszło jednak coś przypominającego bardziej bolesny grymas. – Jesteś tylko pewna, że innym nie będzie przeszkadzać moja obecność? – Skupiła spojrzenie na twarzy przyjaciółki, bezwiednie, kierując się instynktem, chcąc w ten sposób ocenić, czy powieka jej przy tym nie drgnie. Nie wątpiła w chęć pomocy Addy, wiedziała, że ta uchyliłaby jej nieba, gdyby tylko mogła; nie podejrzewała również, by Michael miał kłócić się z decyzją żony, zapewne doskonale rozumiejąc tragizm sytuacji, potrafiąc wykazać się empatią względem niedoszłej wdowy po aurorze. Lecz przecież nie mieszkali tutaj sami, tak przynajmniej to pamiętała, toteż nie chciała okazywać się ciężarem i problemem dla osób, których nawet nie znała.
Wciąż nie zsuwała z ramienia niewielkiego tobołka mieszczącego pozostałości po jej dobytku.
Adda miała rację – ich dom stanowił bezpieczną przystań, nawet jeśli stosunkowo obcą.
Jako siedziba poszukiwanego listem gończym aurora, a także podwójnej agentki, powinna zostać obłożona najsilniejszymi zabezpieczeniami z możliwych. Najpewniej tak właśnie się stało, i to jeszcze przed pojawieniem się w tych progach samej de Verley, wszak ani Michael, ani Justine nie mogli pozwolić sobie na niefrasobliwe podejście do tak ważnego tematu, o ile nie chcieli ryzykować swoim życiem, a także życiem swych najbliższych. Maeve pamiętała jak przez mgłę, że przecież Tonksów było więcej; tak, musiało być, w końcu rozmawiały kiedyś z Justine o podejrzanym towarzystwie, w jakim swego czasu obracała się ich młodsza siostra, Kerstin. Bo poruszały ten temat, prawda...? Tamte czasy, chwile, wydawały się niezwykle odległe. Jak gdyby dzieliły ją od nich całe lata, dekady nawet, nie zaś kilka miesięcy, ledwie garść zabarwionych niepewnością i naiwną beztroską tygodni.
Coś, co miało dopiero wzrastać i przybierać na sile, zostało zdławione w zarodku, by zostać zastąpione rzeczywistością pozbawioną choćby cienia nadziei na lepsze jutro. Zgodnie ze słowami przyjaciółki rozpoczynał się kolejny rozdział, być może epilog, zauważyła w duchu niewesoło, lecz bez strachu. Kwitnące wokół budynku wrzosy przywodziły na myśl jeszcze dawniejszy okres życia; ten, w którym odwiedzała dalszą rodzinę od strony matki. Jej bracia – widziała ich niezwykle wyraźnie, młodych, roześmianych, wciąż żywych – prześcigali się w miotlarskich akrobacjach, podczas gdy ona zasiadała na skraju wrzosowiska ze szkicownikiem lub książką w dłoni... Dlaczego znów wracała do tamtych wspomnień? Żeby tylko pogorszyć swój stan? Raz jeszcze dojść do wniosku, że każdy, do kogo się zbliża, w końcu zostawi ją samą?
W ciszy podążała śladem Addy, ostrożnie przekraczając próg spowitego morską bryzą domu, później też posłusznie kierując się w kierunku sypialni gościnnej; umysł, szukając drogi ucieczki, skupił się na pozornie pozbawionym sensu zajęciu: nasłuchiwaniu kroków, szelestów, skrzypnięć mającego już swoje lata lokum. Nie chciałaby przecież, by którykolwiek z pozostałych domowników zobaczył ją taką. Może i nie płakała już, nie potrafiła jednak okiełznać emocji, które odmalowywały się na pobladłej twarzy.
– Macie psa? – odezwała się cicho, próbując przełamać ściskający gardło wstyd, gdy stanęła w drzwiach niewielkiej sypialni i odnalazła wzrokiem coś, co przypominało posłanie dla czworonoga. Pytanie zadała nie tylko kierowana kurtuazją, żeby w końcu przestać przypominać złowróżbnie milczącą zmorę; wszak gdyby udało jej się odnaleźć Rolanda, w co uparcie wierzyła, kugucharzy współlokator mógłby okazać się swego rodzaju niedogodnością. Nie powinna jednak rozważać takich scenariuszy, karmić się nadzieją, gdy nie ujrzała jeszcze Nory na własne oczy – możliwe, że nie ostał się kamień na kamieniu, że mieszkające z nimi zwierzęta należało wliczyć w poczet ofiar lub też pogodzić się z myślą, iż dłużące się dni bezdomności, błąkania się po zrujnowanej okolicy, doprowadziły je na skraj wycieńczenia. Albo wprost w szpony tych tajemniczych, niosących śmierć cieni.
– Dziękuję, to więcej niż trzeba – dodała jeszcze, próbując przywołać na spierzchnięte usta blady uśmiech, wyszło jednak coś przypominającego bardziej bolesny grymas. – Jesteś tylko pewna, że innym nie będzie przeszkadzać moja obecność? – Skupiła spojrzenie na twarzy przyjaciółki, bezwiednie, kierując się instynktem, chcąc w ten sposób ocenić, czy powieka jej przy tym nie drgnie. Nie wątpiła w chęć pomocy Addy, wiedziała, że ta uchyliłaby jej nieba, gdyby tylko mogła; nie podejrzewała również, by Michael miał kłócić się z decyzją żony, zapewne doskonale rozumiejąc tragizm sytuacji, potrafiąc wykazać się empatią względem niedoszłej wdowy po aurorze. Lecz przecież nie mieszkali tutaj sami, tak przynajmniej to pamiętała, toteż nie chciała okazywać się ciężarem i problemem dla osób, których nawet nie znała.
Wciąż nie zsuwała z ramienia niewielkiego tobołka mieszczącego pozostałości po jej dobytku.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Adda uniosła krótko brwi, rozejrzała się po pomieszczeniu. Mieszkała tu już chwilę, ale wciąż brakowało jej czasu by odwiedzić każde pomieszczenie z osobna i przyjrzeć mu się z dokładnością. Legowisko dla psa? Nigdy nie słyszała o tym, żeby Michael lub ktokolwiek z domowników planował uroczego puszka. Był tylko Tom. Tom i wilcza przypadłość jej męża, ale przecież nie było żadnych szans na to, by co pełnię zajmował to urocze legowisko i po prostu przespał noc.
– Nie… ale wiem, że jest tutaj kot. Bardzo podobny do mojej animagicznej formy. Wołają na niego “Tom”. Może lubi duże legowiska. – Przygryzła policzek od wewnętrznej strony. – Nie miałam okazji poznać go jakoś wybitnie mocno. Póki co pracuję nad tym, żeby przestał prychać na Michaela, ale idzie mi raczej marnie – dodała, przechylając zabawnie głowę i posyłając przyjaciółce długie spojrzenie przez ramię.
Co jeszcze mogła jej opowiedzieć o tym miejscu? Na co przygotować?
– Mieszka z nami Kerstin, młodsza siostra Justine i Michaela – powiedziała w końcu i płynnym ruchem pociągnęła za szufladę w komodzie, sprawdzając czy leży w niej czysty ręcznik. – Nie wie o tym, czym się tak naprawdę zajmuję – uzupełniła po chwili głosem dalekim od wesołego. Pokręciła głową – dla niej jestem jednym z Niuchaczy. Załatwiam zaopatrzenie, rozmawiam z ludźmi… sama wiesz. Kerstin jest bardzo miła i kochana, ale mam wrażenie, że ma lekkie tendencje do matkowania. Ach, no i jest raczej… wydaje mi się, że w jej idealnym świecie powinnam się teraz bardziej skupić na domu. Na rodzinie. A czasy mamy jakie mamy.
Pchnęła szufladę z powrotem i odwróciła się, oparła o mebel biodrami. Powoli splotła ramiona na piersi, uważnie przeszukując własną pamięć w poszukiwaniu informacji, które mogą się Maeve przydać do dostosowania swojej wersji historii dla mieszkańców.
– Mieszka też z nami ich ojciec. Nie zdążyłam go jeszcze poznać jakoś lepiej, ale sprawia wrażenie pomocnego. I nie zadaje niepotrzebnych pytań. – Spojrzała na Maeve, gdy ta zaczęła się zastanawiać nad komfortem innych domowników i uśmiechnęła się lekko, jakby liczyła, że to jakoś jej pomoże, lepiej osadzi przekazywane informacje. – Rozmawiałam z nimi wstępnie, nikt nie zgłosił sprzeciwu. Podobno dom już wcześniej służył komuś związanemu z Zakonem za schronienie. Nie pytałam jednak o szczegóły.
Zastukała paznokciem w zmatowiałe drewno komody i jeszcze raz omiotła pomieszczenie wzrokiem. Co jeszcze?...
– Gdyby naszła cię ochota na kąpiel w morzu albo przejście się po plaży, to zachowaj wzmożoną czujność. W Noc Tysiąca Gwiazd spadł tam odłamek tej przeklętej komety, wygotował trochę wody i zabił część roślin, a ani ja ani Michael nie mamy pomysłu jak się go pozbyć tak, by nie narobić więcej szkód. Nie widzieliśmy przy nim żadnych Cieni, więc chociaż tyle.
Odepchnęła się od mebla, przeszła parę powolnych kroków, przesunęła palcami po ramie łóżka, nie do końca pewna czy powinna jeszcze zakłócać jej spokój. Czy to nie był już powoli czas na to, by zostawić Maeve samą i pozwolić jej się zmierzyć z samotnością na własną rękę. Ona by tego chciała. Chciałaby… spokoju. Ciszy. Samotności. Tylko po to, by móc się w świętym spokoju wypłakać i wykrzyczeć w poduszkę, jakoś ukierunkować ból.
– Mogę ci jeszcze w czymś pomóc? Chcesz coś zobaczyć? Dowiedzieć się czegoś?...
– Nie… ale wiem, że jest tutaj kot. Bardzo podobny do mojej animagicznej formy. Wołają na niego “Tom”. Może lubi duże legowiska. – Przygryzła policzek od wewnętrznej strony. – Nie miałam okazji poznać go jakoś wybitnie mocno. Póki co pracuję nad tym, żeby przestał prychać na Michaela, ale idzie mi raczej marnie – dodała, przechylając zabawnie głowę i posyłając przyjaciółce długie spojrzenie przez ramię.
Co jeszcze mogła jej opowiedzieć o tym miejscu? Na co przygotować?
– Mieszka z nami Kerstin, młodsza siostra Justine i Michaela – powiedziała w końcu i płynnym ruchem pociągnęła za szufladę w komodzie, sprawdzając czy leży w niej czysty ręcznik. – Nie wie o tym, czym się tak naprawdę zajmuję – uzupełniła po chwili głosem dalekim od wesołego. Pokręciła głową – dla niej jestem jednym z Niuchaczy. Załatwiam zaopatrzenie, rozmawiam z ludźmi… sama wiesz. Kerstin jest bardzo miła i kochana, ale mam wrażenie, że ma lekkie tendencje do matkowania. Ach, no i jest raczej… wydaje mi się, że w jej idealnym świecie powinnam się teraz bardziej skupić na domu. Na rodzinie. A czasy mamy jakie mamy.
Pchnęła szufladę z powrotem i odwróciła się, oparła o mebel biodrami. Powoli splotła ramiona na piersi, uważnie przeszukując własną pamięć w poszukiwaniu informacji, które mogą się Maeve przydać do dostosowania swojej wersji historii dla mieszkańców.
– Mieszka też z nami ich ojciec. Nie zdążyłam go jeszcze poznać jakoś lepiej, ale sprawia wrażenie pomocnego. I nie zadaje niepotrzebnych pytań. – Spojrzała na Maeve, gdy ta zaczęła się zastanawiać nad komfortem innych domowników i uśmiechnęła się lekko, jakby liczyła, że to jakoś jej pomoże, lepiej osadzi przekazywane informacje. – Rozmawiałam z nimi wstępnie, nikt nie zgłosił sprzeciwu. Podobno dom już wcześniej służył komuś związanemu z Zakonem za schronienie. Nie pytałam jednak o szczegóły.
Zastukała paznokciem w zmatowiałe drewno komody i jeszcze raz omiotła pomieszczenie wzrokiem. Co jeszcze?...
– Gdyby naszła cię ochota na kąpiel w morzu albo przejście się po plaży, to zachowaj wzmożoną czujność. W Noc Tysiąca Gwiazd spadł tam odłamek tej przeklętej komety, wygotował trochę wody i zabił część roślin, a ani ja ani Michael nie mamy pomysłu jak się go pozbyć tak, by nie narobić więcej szkód. Nie widzieliśmy przy nim żadnych Cieni, więc chociaż tyle.
Odepchnęła się od mebla, przeszła parę powolnych kroków, przesunęła palcami po ramie łóżka, nie do końca pewna czy powinna jeszcze zakłócać jej spokój. Czy to nie był już powoli czas na to, by zostawić Maeve samą i pozwolić jej się zmierzyć z samotnością na własną rękę. Ona by tego chciała. Chciałaby… spokoju. Ciszy. Samotności. Tylko po to, by móc się w świętym spokoju wypłakać i wykrzyczeć w poduszkę, jakoś ukierunkować ból.
– Mogę ci jeszcze w czymś pomóc? Chcesz coś zobaczyć? Dowiedzieć się czegoś?...
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Pokiwała nieznacznie głową na wieść, że dostrzeżone legowisko nie należało do psa; skoro jednak mieszkał z nimi kot, Tom, do tego kot, który uparcie prychał na Michaela i wciąż nie chciał się tego oduczyć, potencjalny konflikt z Rolandem wciąż wisiał w powietrzu. Po chwili jednak Maeve doszła do wniosku, że taka drażliwa reakcja wydawała się w pełni zasadna: zwierzę musiało wyczuwać drugą naturę Tonksa. – Może to tylko kwestia czasu – odparła cicho, po czym poruszyła bezgłośnie ustami, nie potrafiąc znaleźć w sobie dalszych słów otuchy. Była wdzięczna, że przyjaciółka wzięła na siebie ciężar prowadzenia rozmowy, że mówiła o domu i jego mieszkańcach, pomagając w ten sposób oswoić się z nową, diametralnie odmienną od oczekiwanej sytuacją. Na tyle, na ile się dało; żałobę musiała przeżyć samotnie, po swojemu i nikt nie mógł jej w tym ulżyć, lecz przecież fakt, że znów musiała korzystać z gościny innych, nie miała swego miejsca na ziemi, był boleśnie niewygodny, zaś Adda robiła wszystko, by zminimalizować powodowany tym niefortunnym położeniem dyskomfort. – Mam nadzieję, że nie masz w zwyczaju przechadzać się po domu w animagicznej postaci, bo jeszcze was pomylę – odezwała się znowu, a jej głos prawie zlał się z odgłosem stawianych powoli kroków; siliła się na żart, albo raczej coś, co mogłoby go przypominać, w innej sytuacji i w parze z innym zachowaniem.
– Och – zareagowała na wzmiankę o Kerstin. To musiało być trudne, nie móc porozmawiać z nią otwarcie i szczerze, musieć pilnować się nawet i w domu, z drugiej strony – im mniej osób wiedziało o prawdziwej naturze pracy Addy, tym lepiej. Niewątpliwie jednak musiało to komplikować odnajdowanie się wśród Tonksów, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt mniej lub bardziej nachalne sugestie dotyczące tego, jak powinna zmienić swoje priorytety po ślubie. Maeve poniekąd nie dziwiła się na tę myśl, wiele osób wciąż wyznawało takie przekonania, lecz czy naprawdę prowadzenie domu było teraz aż tak istotne? Nie zapowiadało się na to, by wojna miała się skończyć, przynajmniej nie w najbliższym czasie oraz nie w sposób, który mógłby jawić się w ich oczach jako ten właściwy. Ciągle spychano ich do defensywy, dociskano obcasem, to zaś zdawało się – przynajmniej w jej oczach – wiele istotniejszym problemem niż nieuporządkowany salon.
Bo o sprowadzaniu dziecka na ten świat, brutalny i krwawy, nie chciała nawet myśleć.
– Nie przejmuj się. Robisz co możesz, by kiedyś, pewnego dnia, móc poświęcić najbliższym więcej czasu – mruknęła w formie nieudolnego pocieszenia, nie będąc pewną, czy przyjaciółka faktycznie go potrzebuje. Podejrzewała jednak, że nawet ona miewała chwile, w których wątpiła w słuszność dokonywanych wyborów.
Na wzmiankę o ojcu Tonksów drgnęła lekko, zupełnie nie spodziewała się, że mogą mieszkać razem, pod jednym dachem, prędko jednak zreflektowała się, na powrót przyjmując przygarbioną, względnie stabilną pozę; drżące z nadmiaru emocji ręce kurczowo zaciskała na pasku przewieszonego przez ramię zawiniątka, w którym wciąż trzymała swój bagaż. – Dziękuję. I... czy mogłabyś uprzedzić innych, że... – urwała, nie wiedząc, jak ubrać wątpliwości w słowa. A im dłużej milczała, tym gorzej się czuła. – Że jestem im wdzięczna, naprawdę, nawet jeśli nie będzie tego widać? – rozwinęła w końcu, z nową mocą, zmuszając się do podchwycenia spojrzenia opartej o mebel gospodyni. Nie pytała o innego Zakonnika, któremu Przystań musiała służyć za przystanek na dalszej drodze, to bez znaczenia, jak się nazywał, informacja ta pomogła jednak w podjęciu kolejnej próby racjonalizacji wyrzutów sumienia. To nie pierwsza sytuacja, w której przyjmowali kogoś w swe progi. Może byli już do tego przyzwyczajeni. Może nie będzie im zawadzać aż tak.
Pobladła na wieść o pobliskim odłamku komety; nieudolnie spychane na bok emocje, obrazy, lęki powróciły ze zdwojoną mocą, skręcając żołądek w ciasny supeł. Cienie. Nora. Fox. Koniec świata – jej świata.
– Będę omijać plażę szerokim łukiem – zapowiedziała, ledwie wyrzucając z siebie te słowa przez ściśnięte gardło. Powiodła dookoła spłoszonym, spanikowanym wzrokiem; i choć towarzystwo Addy było miłe jej sercu, czarownica zrobiła dla niej tak wiele, to w tej chwili nie potrafiła z niego korzystać. – N-nie, nie trzeba. Chyba muszę... odpocząć. Zanim będziemy mogli udać się do Devon. – Pozwoliła sobie na podszyte słabością niedopowiedzenie, doskonale zdając sprawę z faktu, że przyjaciółka zrozumie. Nie było dla niej odpoczynku, i nie było chwili wytchnienia; musiała jednak zostać sama, zamknąć w sypialni i rzucić na nią zaklęcie wyciszające, nim odda się rozpaczy.
| zt?
– Och – zareagowała na wzmiankę o Kerstin. To musiało być trudne, nie móc porozmawiać z nią otwarcie i szczerze, musieć pilnować się nawet i w domu, z drugiej strony – im mniej osób wiedziało o prawdziwej naturze pracy Addy, tym lepiej. Niewątpliwie jednak musiało to komplikować odnajdowanie się wśród Tonksów, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt mniej lub bardziej nachalne sugestie dotyczące tego, jak powinna zmienić swoje priorytety po ślubie. Maeve poniekąd nie dziwiła się na tę myśl, wiele osób wciąż wyznawało takie przekonania, lecz czy naprawdę prowadzenie domu było teraz aż tak istotne? Nie zapowiadało się na to, by wojna miała się skończyć, przynajmniej nie w najbliższym czasie oraz nie w sposób, który mógłby jawić się w ich oczach jako ten właściwy. Ciągle spychano ich do defensywy, dociskano obcasem, to zaś zdawało się – przynajmniej w jej oczach – wiele istotniejszym problemem niż nieuporządkowany salon.
Bo o sprowadzaniu dziecka na ten świat, brutalny i krwawy, nie chciała nawet myśleć.
– Nie przejmuj się. Robisz co możesz, by kiedyś, pewnego dnia, móc poświęcić najbliższym więcej czasu – mruknęła w formie nieudolnego pocieszenia, nie będąc pewną, czy przyjaciółka faktycznie go potrzebuje. Podejrzewała jednak, że nawet ona miewała chwile, w których wątpiła w słuszność dokonywanych wyborów.
Na wzmiankę o ojcu Tonksów drgnęła lekko, zupełnie nie spodziewała się, że mogą mieszkać razem, pod jednym dachem, prędko jednak zreflektowała się, na powrót przyjmując przygarbioną, względnie stabilną pozę; drżące z nadmiaru emocji ręce kurczowo zaciskała na pasku przewieszonego przez ramię zawiniątka, w którym wciąż trzymała swój bagaż. – Dziękuję. I... czy mogłabyś uprzedzić innych, że... – urwała, nie wiedząc, jak ubrać wątpliwości w słowa. A im dłużej milczała, tym gorzej się czuła. – Że jestem im wdzięczna, naprawdę, nawet jeśli nie będzie tego widać? – rozwinęła w końcu, z nową mocą, zmuszając się do podchwycenia spojrzenia opartej o mebel gospodyni. Nie pytała o innego Zakonnika, któremu Przystań musiała służyć za przystanek na dalszej drodze, to bez znaczenia, jak się nazywał, informacja ta pomogła jednak w podjęciu kolejnej próby racjonalizacji wyrzutów sumienia. To nie pierwsza sytuacja, w której przyjmowali kogoś w swe progi. Może byli już do tego przyzwyczajeni. Może nie będzie im zawadzać aż tak.
Pobladła na wieść o pobliskim odłamku komety; nieudolnie spychane na bok emocje, obrazy, lęki powróciły ze zdwojoną mocą, skręcając żołądek w ciasny supeł. Cienie. Nora. Fox. Koniec świata – jej świata.
– Będę omijać plażę szerokim łukiem – zapowiedziała, ledwie wyrzucając z siebie te słowa przez ściśnięte gardło. Powiodła dookoła spłoszonym, spanikowanym wzrokiem; i choć towarzystwo Addy było miłe jej sercu, czarownica zrobiła dla niej tak wiele, to w tej chwili nie potrafiła z niego korzystać. – N-nie, nie trzeba. Chyba muszę... odpocząć. Zanim będziemy mogli udać się do Devon. – Pozwoliła sobie na podszyte słabością niedopowiedzenie, doskonale zdając sprawę z faktu, że przyjaciółka zrozumie. Nie było dla niej odpoczynku, i nie było chwili wytchnienia; musiała jednak zostać sama, zamknąć w sypialni i rzucić na nią zaklęcie wyciszające, nim odda się rozpaczy.
| zt?
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Adda zdusiła w sobie chęć, by odpowiedzieć Maeve w zupełnie innym tonie niż nakazywała sytuacja, nastrój i ogólna obyczajowość. Krótki żart o tym, że prędzej paradowałaby po korytarzu nago niż w kociej postaci mógłby się przyjąć w innym dniu, w innych okolicznościach, teraz jednak… teraz zdawało się, że wywołałby tylko więcej niepotrzebnego bólu. Uśmiechnęła się zatem tajemniczo i mrugnęła do Maeve porozumiewawczo.
– Czasem się zmieniam, ale głównie wtedy, gdy jesteśmy tu sami z Michaelem. Sprawdzam jak bardzo jest spostrzegawczy.
Uśmiech nabrał miękkości, gdy Maeve poradziła jej by się – tak po prostu – nie przejmować. Czasem dobrze było usłyszeć to od kogoś innego.
– Dziękuję. Wiesz… niby sama to sobie powtarzam raz po raz, ale bywają momenty w których te same słowa wypowiedziane innymi ustami mają o wiele większą wagę. Więcej znaczą? – dodała, niepewna tego, czy właśnie to miała na myśli.
Nerwowo zaciśnięte palce na pasku tobołka jej nie umknęły, ale starała się nie zwracać na to uwagi. Skinęła głową na tę cichą prośbę i podeszła powoli, ujęła przyjaciółkę za ramiona, potarła je w geście pocieszenia i otuchy.
– Uprzedzę, nie martw się tym.
W zasadzie już napomknęła niemrawo o tym, że Maeve może nie być duszą towarzystwa, że wiele przeszła i by dać jej po prostu spokój, ale przy okazji traktować jak człowieka, a nie jak porzucony wrak. Z własnego doświadczenia wiedziała, że litość i nadmiar współczucia czasem wcale nie pomagają, że stawiają człowieka w dziwnej sytuacji, jakby jednocześnie był schowany głęboko w cieniu własnej tragedii i wystawiony na świeczniku. Chciała jej tego oszczędzić; gdyby mogła, oszczędziłaby jej także wszelkich innych nieprzyjemności, ale świat niestety nie dopasowywał się do jej woli tak, jak elegancka rękawiczka do kształtu dłoni. Adda westchnęła w duchu i opuściła dłonie, widząc, jak Maeve nagle zbladła. Lepiej by dowiedziała się o komecie tu i teraz, niż gdyby miała się na nią przypadkiem natknąć w trakcie spaceru.
– Rozumiem – potaknęła, pojmując niedopowiedzenia. Jeszcze raz omiotła sypialnię wzrokiem, jakby chcąc się upewnić, że faktycznie, niczego więcej nie może dla Maeve zrobić. Wróciła do niej wzrokiem po chwili, jeszcze raz ścisnęła ją za dłoń. – Do zobaczenia – dodała na odchodne, wygodnie nie precyzując, kiedy to miałoby nastąpić, na swój sposób pozostawiając Maeve wolność w wyborze pory lub dnia w którym poczuje się na tyle silna, by wyjść z pokoju i stawić czoło nowej rzeczywistości.
|zt x2
– Czasem się zmieniam, ale głównie wtedy, gdy jesteśmy tu sami z Michaelem. Sprawdzam jak bardzo jest spostrzegawczy.
Uśmiech nabrał miękkości, gdy Maeve poradziła jej by się – tak po prostu – nie przejmować. Czasem dobrze było usłyszeć to od kogoś innego.
– Dziękuję. Wiesz… niby sama to sobie powtarzam raz po raz, ale bywają momenty w których te same słowa wypowiedziane innymi ustami mają o wiele większą wagę. Więcej znaczą? – dodała, niepewna tego, czy właśnie to miała na myśli.
Nerwowo zaciśnięte palce na pasku tobołka jej nie umknęły, ale starała się nie zwracać na to uwagi. Skinęła głową na tę cichą prośbę i podeszła powoli, ujęła przyjaciółkę za ramiona, potarła je w geście pocieszenia i otuchy.
– Uprzedzę, nie martw się tym.
W zasadzie już napomknęła niemrawo o tym, że Maeve może nie być duszą towarzystwa, że wiele przeszła i by dać jej po prostu spokój, ale przy okazji traktować jak człowieka, a nie jak porzucony wrak. Z własnego doświadczenia wiedziała, że litość i nadmiar współczucia czasem wcale nie pomagają, że stawiają człowieka w dziwnej sytuacji, jakby jednocześnie był schowany głęboko w cieniu własnej tragedii i wystawiony na świeczniku. Chciała jej tego oszczędzić; gdyby mogła, oszczędziłaby jej także wszelkich innych nieprzyjemności, ale świat niestety nie dopasowywał się do jej woli tak, jak elegancka rękawiczka do kształtu dłoni. Adda westchnęła w duchu i opuściła dłonie, widząc, jak Maeve nagle zbladła. Lepiej by dowiedziała się o komecie tu i teraz, niż gdyby miała się na nią przypadkiem natknąć w trakcie spaceru.
– Rozumiem – potaknęła, pojmując niedopowiedzenia. Jeszcze raz omiotła sypialnię wzrokiem, jakby chcąc się upewnić, że faktycznie, niczego więcej nie może dla Maeve zrobić. Wróciła do niej wzrokiem po chwili, jeszcze raz ścisnęła ją za dłoń. – Do zobaczenia – dodała na odchodne, wygodnie nie precyzując, kiedy to miałoby nastąpić, na swój sposób pozostawiając Maeve wolność w wyborze pory lub dnia w którym poczuje się na tyle silna, by wyjść z pokoju i stawić czoło nowej rzeczywistości.
|zt x2
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
| 15 września
Nie była w stanie powiedzieć, kiedy ostatnio przemieniała się w Emer. Musiały upłynąć całe miesiące, jeśli nie ponad rok. Nieuchronny upływ czasu sprawił, że szczegóły aparycji tej konkretnej przykrywki przestały być aż tak wyraźne. Na jej szczęście, wciąż posiadała – nieco sfatygowany już – certyfikat rejestracji różdżki, na nim zaś widniała fotografia, która skutecznie odświeżała pamięć.
– Tym razem przyniesiesz mi szczęście, w porządku? – mruknęła wprost w sierść ściskanego w ramionach Rolanda, nad którego grzbietem wytrwale studiowała ruchomą podobiznę Emer; wciąż nie mogła uwierzyć, że kuguchar nie zaginął, a tym samym uniknął tragicznego losu pozostałych mieszkańców Lisiej Nory. Musiał wierzyć, że po niego wróci, w końcu, dlatego wciąż uparcie krążył po okolicy tego, co jeszcze do niedawna mogli nazywać domem. I nie pomylił się.
Jego obecność zarówno koiła skołatane nerwy, przywracała namiastkę stabilności, jak i rozdrapywała wciąż niezagojone rany. Nawet i wybiedzony, z przyciętą sierścią, niczego nie utracił ze swej dostojności; do tego wciąż potrafił bezbłędnie wyczuć jej emocje, albo to po prostu niezaspokojona tęsknota nakazywała mu podążać za nią krok w krok po całej Wrzosowej Przystani.
Spędziła tak dłuższą chwilę, zamknięta w pokoju, przypominając sobie barwę głosu wymyślonej kobiety, a także rozkład pieprzyków na jej porcelanowej cerze. Musiała nie tylko zmienić swój wzrost, odebrać sobie ze dwa cale, ale i zmusić włosy do wygładzenia się oraz wydłużenia. Na szczęście kolor oczu miał pozostać taki sam. To nieznacznie ułatwiało zadanie.
W końcu westchnęła cicho, próbując odgonić namolny lęk dotyczący tego, czy ostatnie zdarzenia, a raczej wywołany przez nie chaos uczuć i myśli, nie odebrał jej zdolności przemiany, po czym delikatnie zdjęła kota z kolan, ignorując jego jawne oburzenie. Następnie przymknęła powieki i skupiła się na tym, co chciała osiągnąć; na odmienieniu rysów twarzy, kształtu nosa, pozbyciu się worków pod oczami. Fragment po fragmencie, starała się zmusić ciało do posłuszeństwa i przyjęciu aparycji kobiety, na której dane zarejestrowała niegdyś różdżkę.
| ST 101-110, +30 do rzutu; jeśli się uda, to zt
Nie była w stanie powiedzieć, kiedy ostatnio przemieniała się w Emer. Musiały upłynąć całe miesiące, jeśli nie ponad rok. Nieuchronny upływ czasu sprawił, że szczegóły aparycji tej konkretnej przykrywki przestały być aż tak wyraźne. Na jej szczęście, wciąż posiadała – nieco sfatygowany już – certyfikat rejestracji różdżki, na nim zaś widniała fotografia, która skutecznie odświeżała pamięć.
– Tym razem przyniesiesz mi szczęście, w porządku? – mruknęła wprost w sierść ściskanego w ramionach Rolanda, nad którego grzbietem wytrwale studiowała ruchomą podobiznę Emer; wciąż nie mogła uwierzyć, że kuguchar nie zaginął, a tym samym uniknął tragicznego losu pozostałych mieszkańców Lisiej Nory. Musiał wierzyć, że po niego wróci, w końcu, dlatego wciąż uparcie krążył po okolicy tego, co jeszcze do niedawna mogli nazywać domem. I nie pomylił się.
Jego obecność zarówno koiła skołatane nerwy, przywracała namiastkę stabilności, jak i rozdrapywała wciąż niezagojone rany. Nawet i wybiedzony, z przyciętą sierścią, niczego nie utracił ze swej dostojności; do tego wciąż potrafił bezbłędnie wyczuć jej emocje, albo to po prostu niezaspokojona tęsknota nakazywała mu podążać za nią krok w krok po całej Wrzosowej Przystani.
Spędziła tak dłuższą chwilę, zamknięta w pokoju, przypominając sobie barwę głosu wymyślonej kobiety, a także rozkład pieprzyków na jej porcelanowej cerze. Musiała nie tylko zmienić swój wzrost, odebrać sobie ze dwa cale, ale i zmusić włosy do wygładzenia się oraz wydłużenia. Na szczęście kolor oczu miał pozostać taki sam. To nieznacznie ułatwiało zadanie.
W końcu westchnęła cicho, próbując odgonić namolny lęk dotyczący tego, czy ostatnie zdarzenia, a raczej wywołany przez nie chaos uczuć i myśli, nie odebrał jej zdolności przemiany, po czym delikatnie zdjęła kota z kolan, ignorując jego jawne oburzenie. Następnie przymknęła powieki i skupiła się na tym, co chciała osiągnąć; na odmienieniu rysów twarzy, kształtu nosa, pozbyciu się worków pod oczami. Fragment po fragmencie, starała się zmusić ciało do posłuszeństwa i przyjęciu aparycji kobiety, na której dane zarejestrowała niegdyś różdżkę.
| ST 101-110, +30 do rzutu; jeśli się uda, to zt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Nie odczuła znajomego mrowienia, nie spłynęła nań fala chłodu, mimo to sięgnęła po leżące na szafce nocnej lusterko, by upewnić się w swej porażce. Odbicie pozostawało tak samo blade i zmęczone jak jeszcze chwilę temu; w jej aparycji nie zaszła choćby najmniejsza zmiana, co skwitowała bolesnym westchnięciem. Mimo wieloletniej praktyki wciąż zdarzały się jej wpadki, to nie było zaskakujące, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że próbowała przyjąć konkretną postać i odwzorować jej cechy charakterystyczne. Nie potrafiła jednak pozbyć się obawy, że to coś więcej niż zwykłe niepowodzenie – metamorfomagia bywała kapryśna, wymagała pełnego skupienia i nie lada kontroli nad emocjami. Długotrwałe rozstrojenie mogło uniemożliwić dokonywanie jakichkolwiek transmutacji, choćby i tych najmniej spektakularnych. Zaś sierpniowa tragedia skutecznie wybiła ją z rytmu, odzierając z resztek złudzeń.
– No i co ty na co, hm? Pewnie wolałbyś, żeby mi nie wyszło i żebym została z tobą tutaj? – burknęła z udawanym wyrzutem, pozwalając Rolandowi na powrót wspiąć się na kolana i z wymownym miauknięciem otrzeć łepkiem o jej podbródek. Sama miała mieszane uczucia wobec tego planu, od dawna nie postawiła nogi w Londynie, lecz przecież obowiązek wzywał, zaś stoliczne służby porządkowe musiały być zaangażowane w różnorakie działania mające na celu okiełznanie chaosu, który sprowadziła na ich głowy kometa. Wciąż jednak – strach pozostawał. Musiała go stłamsić, zepchnąć poza granice umysłu, by móc liczyć na sukces. Zaczęła oddychać głęboko i miarowo, a kiedy skutecznie skupiła się na tu i teraz, znów zaczęła odtwarzać w myślach wygląd Emer. Delikatną, niemalże nieskazitelną cerę z ledwie kilkoma pieprzykami, których rozlokowanie starała się odwzorować w oparciu o zdjęcie z certyfikatu rejestracji różdżki. Drobniejszy nos, ciężko opadające powieki, węższą żuchwę, za to wydatniejszą brodę. Niższy, mniej rzucający się w oczy wzrost i dłuższe, sięgające połowy pleców włosy. Do tego głos miał zacząć brzmieć przyjemniej dla ucha. Akiedy już widziała przed oczyma szczegółowy obraz Emer, podjęła kolejną próbę przemiany.
| ST 101-110, +30 do rzutu; jeśli się uda, to zt
– No i co ty na co, hm? Pewnie wolałbyś, żeby mi nie wyszło i żebym została z tobą tutaj? – burknęła z udawanym wyrzutem, pozwalając Rolandowi na powrót wspiąć się na kolana i z wymownym miauknięciem otrzeć łepkiem o jej podbródek. Sama miała mieszane uczucia wobec tego planu, od dawna nie postawiła nogi w Londynie, lecz przecież obowiązek wzywał, zaś stoliczne służby porządkowe musiały być zaangażowane w różnorakie działania mające na celu okiełznanie chaosu, który sprowadziła na ich głowy kometa. Wciąż jednak – strach pozostawał. Musiała go stłamsić, zepchnąć poza granice umysłu, by móc liczyć na sukces. Zaczęła oddychać głęboko i miarowo, a kiedy skutecznie skupiła się na tu i teraz, znów zaczęła odtwarzać w myślach wygląd Emer. Delikatną, niemalże nieskazitelną cerę z ledwie kilkoma pieprzykami, których rozlokowanie starała się odwzorować w oparciu o zdjęcie z certyfikatu rejestracji różdżki. Drobniejszy nos, ciężko opadające powieki, węższą żuchwę, za to wydatniejszą brodę. Niższy, mniej rzucający się w oczy wzrost i dłuższe, sięgające połowy pleców włosy. Do tego głos miał zacząć brzmieć przyjemniej dla ucha. Akiedy już widziała przed oczyma szczegółowy obraz Emer, podjęła kolejną próbę przemiany.
| ST 101-110, +30 do rzutu; jeśli się uda, to zt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Zdawało jej się, że zrobiła postęp; że skuteczniej okiełznała cały ten niepokój i lęk, który wywoływało nie tylko widmo wyprawy do Londynu, ale i stale obecne poczucie osamotnienia. Mimo to ciało nie usłuchało, wciąż utrzymując tę samą formę. Cholera. Nie wiedziała już, ile tu tak siedzi; choć zawsze zaczynała próby przemiany z odpowiednio dużym wyprzedzeniem, dając sobie dość czasu na dopracowanie przykrywki, zapanowanie nad kapryśnym darem, tak każde kolejne niepowodzenie było jej nie w smak. Wieloletnia praktyka pomagała uporządkować myśli, zabrać się do odświeżania pamięci w sposób poukładany, starannego uzupełniania stającego przed oczyma obrazu o kolejne detale. Najwidoczniej jednak krnąbrne emocje wciąż stawały jej na drodze do osiągnięcia sukcesu; utrudniały całkowite oddanie się metamorfomagii, a tym samym dokonanie skomplikowanej przemiany.
– Podobno do trzech razy sztuka – zwróciła się na poły do kuguchara, na poły do siebie samej, po czym poprawiła materiał wybranej na tę okazję sukienki – względnie eleganckiej, odpowiedniej dla czarownicy klasy średniej – i powoli wstała z łóżka, próbując nie zwracać uwagi na ciche skargi rozprostowywanych kości. Żałowała, że znaczna część jej garderoby przepadła wraz z Lisią Norą, robiła jednak co mogła, by powoli odbudować kolekcję ubrań, która miałaby pasować do najróżniejszych ról i sytuacji. Na szczęście mogła liczyć na pomoc Addy, której swobodny dostęp do Londynu i ministerialne kontakty ułatwiały dostęp do różnych dóbr, również i takich.
Dała sobie kilka minut na spowolnienie oddechu, uspokojenie pulsu, uparcie ignorując przy tym badawcze spojrzenie Rolanda, które podążało za nią krok w krok. Raz jeszcze wyobraziła sobie tę samą kobietę – tę, która spoglądała na nią z ruchomej fotografii certyfikatu. By skutecznie wcielić się w rolę Emer, musiała zmniejszyć swój wzrost przy zachowaniu tych samych proporcji ciała. Później zaś mogła skupić się na dostosowaniu rysów twarzy, zwężeniu żuchwy, uwydatnieniu brody oraz odmianie kształtu nosa czy faktury cery. Rozlokowanie pieprzyków miało naśladować to, które zostało uwiecznione w dniu wyrobienia certyfikatu. Na sam koniec zostawiała fryzurę oraz struny głosowe.
| ST 101-110, +30 do rzutu; jeśli się uda, to zt
– Podobno do trzech razy sztuka – zwróciła się na poły do kuguchara, na poły do siebie samej, po czym poprawiła materiał wybranej na tę okazję sukienki – względnie eleganckiej, odpowiedniej dla czarownicy klasy średniej – i powoli wstała z łóżka, próbując nie zwracać uwagi na ciche skargi rozprostowywanych kości. Żałowała, że znaczna część jej garderoby przepadła wraz z Lisią Norą, robiła jednak co mogła, by powoli odbudować kolekcję ubrań, która miałaby pasować do najróżniejszych ról i sytuacji. Na szczęście mogła liczyć na pomoc Addy, której swobodny dostęp do Londynu i ministerialne kontakty ułatwiały dostęp do różnych dóbr, również i takich.
Dała sobie kilka minut na spowolnienie oddechu, uspokojenie pulsu, uparcie ignorując przy tym badawcze spojrzenie Rolanda, które podążało za nią krok w krok. Raz jeszcze wyobraziła sobie tę samą kobietę – tę, która spoglądała na nią z ruchomej fotografii certyfikatu. By skutecznie wcielić się w rolę Emer, musiała zmniejszyć swój wzrost przy zachowaniu tych samych proporcji ciała. Później zaś mogła skupić się na dostosowaniu rysów twarzy, zwężeniu żuchwy, uwydatnieniu brody oraz odmianie kształtu nosa czy faktury cery. Rozlokowanie pieprzyków miało naśladować to, które zostało uwiecznione w dniu wyrobienia certyfikatu. Na sam koniec zostawiała fryzurę oraz struny głosowe.
| ST 101-110, +30 do rzutu; jeśli się uda, to zt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Strona 2 z 2 • 1, 2
Sypialnia gościnna
Szybka odpowiedź