Wydarzenia


Ekipa forum
Palace Theatre
AutorWiadomość
Palace Theatre [odnośnik]30.10.22 20:04

Palace Theatre

★★
Palace Theatre stał się miejscem, które łączyło wspólnotę w chwilach rozrywki i zbliżenia. Jego wyblakłe neony i eleganckie wykończenie stanowiły sentymentalny zapis epoki, gdy teatr był symbolem wieczornego rozrywania się. Spotkania z bingo przyciągają mieszkańców w każdym wieku, tworząc wokół siebie emocjonalną atmosferę, gdzie podniesienie głosu przy ogłoszeniu numeru może wywołać lawinę śmiechu, jak i zawodu.
Teatr jest również sceną małych, lokalnych spektakli, które przywołują na twarzach widzów uśmiechy i radość, a także zadumę. Pomimo że miejsce to przeżywało swój okres świetności w przeszłości, dziś nieco przytłumione neony i delikatne opadające kurtyny są świadectwem upływu czasu oraz wojennego widma.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.08.23 23:52, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Palace Theatre Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Palace Theatre [odnośnik]30.10.22 22:03
27 czerwca 1958

Mała trupa taneczna w Palace Theatre - teatrze, w którym czasem bywała z ojcem - ofiarowała pierwszy spektakl, którego miała okazję doświadczyć po ucieczce z aresztu. Dzisiejsze plany, okraszone chłodną ulewą rwącą kaptur z głowy krótko po teleportacji i soczystymi kroplami spływającymi w dół zaczerwienionych policzków jak łzy niepewności, były jej tajemnicą; każdemu, kto pytał, ofiarowała inną odpowiedź, ze wstydu, że łamała złożoną sobie przysięgę o odcięciu pięknego, krystalicznego świata tańca od siebie grubą kreską, szeroką jak mur i wysoką jak dwa mury.
W końcu nie wytrzymała; złamała się, ubrawszy ładniejszą, wyprasowaną sukienkę i wypolerowane trzewiki ze wstążką wiązaną wokół kostki (dzięki temu odrobinę przypominały profesjonalne puenty), a potem, ściskając bilet w dłoni skrytej w kieszeni płaszcza, zjawiła się w budynku, słysząc echo serca galopującego w piersi. Czuła się tak, jakby postępowała wbrew prawu. Zasiadając na miejscu na widowni drżały jej kolana, a dłonie nerwowo zacisnęły się na podłokietnikach, wbijając paznokcie w kobaltowe obicie krzesła; od przedstawienia dzieliło ją jeszcze dziesięć boleśnie długich minut, podczas których półwila była przekonana, że świat musiał, po prostu musiał stanąć nad przepaścią zamrożenia. Gdyby nie to, że wokół niej wciąż krzątali się ostatni spóźnieni goście, pomyślałaby, że w teatralnej sali w jakiś sposób zakrzywiono czasoprzestrzeń. Zakłamano rzeczywistość, byle tylko poddać ją jak najdłuższej torturze.
A potem się zaczęło...
Tego wieczora wystawiano tu taniec autorski, żaden klasyk. Historia opowiedziana reżyserskim piórem Winstona Thornbury'ego, współpracującego z choreografką Audrą Stebbing, bardzo luźno nawiązywała do mitu o Orfeuszu i Eurydyce; w dzisiejszym wydaniu para kochanków została rozdzielona nie przez ukąszenie jadowitego węża i truciznę pęczniejącą w ciele, a przez ciężkie od toksyn opary wojny. Celine z zapartym tchem przyglądała się pełnym desperacji próbom ucieczki przed odzianymi w czerń i karmazyn postaciami przypominającymi abstrakcyjne demony, których z początku okrutnie się bała, aż na scenie pojawiły się wróżki w alabastrowych kreacjach, odpowiadające lamentom młodzieńca, który utracił miłość. Było coś pokrzepiającego w ich niemal anielskiej aparycji, w krótkich pelerynkach na ich plecach, mieniących się tak, jakby były utkane z setek gwiazd; śledziła zachłannym wzrokiem linie ciał prężących się w tańcu, liczyła falbany w ich sukienkach, och, obserwowała nawet ułożenie ich fryzur, a każdą emocję chłonęła po tysiąckroć razy silniej niż przed aresztowaniem. Do końca pierwszego aktu zapłakała trzykrotnie, ale ani na moment nie oderwała się od doświadczenia, żeby dyskretnie otrzeć łzy chusteczką, niechętna stracić choćby sekundy widoku na scenę, bo właśnie ta jedna sekunda mogłaby przecież okazać się najcenniejszą.
Pod koniec aktu drugiego, gdy spektakl zbliżał się do finału, okazało się, że zamiast spróbować wrócić z narzeczoną do świata żywych, młodzieniec zdecydował się pozostać wraz z nią w świecie zmarłych; ostatnie sekundy ukazały błysk sztyletu w jego dłoni, dumnie uniesione ramię ku górze z zamiarem wtłoczenia ostrza prosto w pierś, oraz sylwetkę dziewczęcia przyciśniętą do jego pleców w pokrzepiającym uścisku - pokrzepiającym i tragicznym zarazem, nie chciała przecież, by życie jej ukochanego mężczyzny dobiegło końca. Nie chciała, by musiał wybierać między przyszłością bez miłości, a miłością bez przyszłości, a to łamało serce. Gdy więc zastygli w tej pozie, niedopowiedzianej, nieodbierającej finalnych tchnień życia, i na deski sceny opadła płachta kobaltowej kurtyny, nic dziwnego, że gromkie brawa dobiegające z widowni przypominały grzmoty piorunów uderzających o spienioną taflę jeziora. Ona - nie zareagowała od razu. Nie mogła. Jeszcze przez chwilę przytroczona do miejsca ciężarem przeżycia, poderwała się z niego dopiero lekka jak piórko, z całych sił dołączając do owacji, zapłakana ze wzruszenia, smutku i zachwytu, z namiastki odzyskanego ja.
Kilka uroczystych ukłonów, kilka minut braw, aż wreszcie publika ściągnęła do wyjścia, a teatr opustoszał, miękko moszcząc się w objęciach ciszy powracającej do serc ścian; zaklęciami uprzątnięto salę i scenę, znów podniesiono kurtynę, rozciągając ją na boki, w końcu zgasły również i światła, otuliwszy jedynym blaskiem pomieszczenia za półprzymkniętymi drzwiami prowadzącymi na korytarz, do części nigdy nieprzeznaczonej dla gości. Słyszała dobiegającą zza nich muzykę, łagodne łkanie pianina, być może umilające próbę ostatnich wytrwałych artystów; bo Celine, och, Celine została wbrew wszelkim nakazom i zakazom, zwinnie umykając cieniami przed wzrokiem pracowników Wrończyka tak długo, aż na niepewnych, owładniętych przejęciem nogach mogła wdrapać się na scenę i zostać nań sama. Jak za dawnych dni. Jak za dawnych lat.
Każdy skrawek jej duszy drżał w natchnionej namiętności, gdy wspinała się na palce i pozwoliła sobie popłynąć w objęciach muzycznych taktów, nieznanych z żadnego istniejącego już baletu. Pierwsze kroki plamiła nieśmiałość, półwila uczyła się ponownego obcowania z deskami teatru, odnajdywała w przestrzeni jego kolebki, nasiąkała dźwiękiem, widokiem i doznaniem, wabiona wiernie oddawanymi figurami tańca, które rozpamiętywała w powidokach kilkudziesięciu ostatnich minut; pragnęła tańczyć w ten sposób, stać się narzeczoną walecznego młodzieńca, duchem, kimkolwiek, byle po prostu kimś.
Nuty pianina stawały się intensywniejsze, a poza nimi nie istniał już żaden inny świat.
Celine tańczyła, pogrążona w improwizacji i reprodukcji, owładnięta gorącem łez cieknących ciurkiem po policzkach, pogrążona w fantazji i miękkich atłasach baletu (nieodpowiedniego, nie była tu ani proszona, ani nawet nie posiadała na sobie odpowiedniego obuwia!) a już z pewnością niezważająca na szmery odgłosów dobiegających z korytarza - na dźwięki nagle urywających się kroków, rozmowy zdławionej w akompaniamencie nabieranego z oburzeniem powietrza i szelestu tkanin jakby ręki uniesionej ku górze. Nie odczuła na sobie łuny światła padającej zza pleców, ani wzroku śledzącego drogę sylwetki uwikłanej w sekwencje arabesek i klasycznych elementów, nie odczuła, jak ten sam wzrok rozkładał na czynniki pierwsze technikę jej tańca, nie odczuła brwi ściągniętych w kontemplacji ani pomruku głębokiego zastanowienia. Stały się rzeczywiste dopiero w momencie, gdy melodia pianina dobiegła końca, a ona zamarła w półukłonie, z jedną nogą wyciągniętą daleko za siebie i rękoma splecionymi przed sobą w pełnym niewymuszonej gracji wieńcu.
Płuca paliły ją przyjemnie, tak jak nierozgrzane wcześniej mięśnie, ale to nic.
Lubiła, gdy płonęły właśnie w ten sposób.
- Co tu robisz? - ktoś nagle odezwał się zza jej pleców, głos głęboki, ale czysty i przyjemny, należący do kobiety, której obecność wyrwała Celine z zamroczenia podniosłością chwili, zmusił do zaskoczonego podskoczenia na równe nogi. Dojrzała postać o kasztanowych włosach i piwnych oczach przyglądała się jej uważnie.
- Ja... J-ja przepraszam, właśnie wychodziłam - rzuciła bezmyślnie półwila, w duchu przeklinając swoją głupotę, to, że naiwnie sądziła, że jej obecność pozostanie niezauważona; wycofała się o zaledwie pół kroku, dostrzegając u boku nieznajomej niskiego mężczyznę z notatnikiem w dłoniach, nim ta odezwała się ponownie.
- Nie wychodziłaś - nakazała i uniosła dłoń ku górze, obdarzona aurą autorytetu tak mocną, że Celine ani przez chwilę nie rozważyła, by znów się wycofać. Przynajmniej nie bez pozwolenia. - Twoim coupe jeté z pewnością nie brakuje techniki, ale nie sądzę, żebyś w ostatnim czasie często je wykonywała, mam rację? Entrechat zdradziło braki w treningu wytrzymałościowym. Pas de chat doprawdy imponujące. Relevé nawet w tych butach całkiem nienaganne. Chciałabym spojrzeć na twój taniec w lepszym świetle - wyliczała, a z każdą sekundą z twarzy Celine odpływało coraz więcej kropel krwi.
Czy to działo się naprawdę? W półmroku z tak chirurgiczną precyzją mogła ocenić ją jedynie utalentowana, wypraktykowana osobowość - ktoś, kto poderwał jej serce do jeszcze prędszego bicia, pełnego nagle zatlonej nadziei, w którą zaraz uderzył cierń. To żart, głupia, tylko żart, takiej kurwy nikt by nie chwalił. Zamrugała więc niepewnie, jakby przez chwilę rozważała, czy może jednak nie odwrócić się i czmychnąć stąd gdzie pieprz rośnie, ale następny krok, jaki wykonała, pchał ją w przód, zamiast do tyłu.
- Teraz...? - choć nabierała do płuc oddechu, te wciąż wydawały się puste, wyzute ze spokoju i obtoczone płonącym łańcuchem wrzynającym się w miękką, unerwioną tkankę.
Nieznajoma uśmiechnęła się pod nosem.
- Może być i teraz, jeśli masz czas. Jak ci na imię? - po tym, jak półwila przedstawiła się jej łagodnym, drżącym od emocji głosem, kobieta wskazała jej gestem przestrzeń za sceną i zaprosiła do ruszenia za sobą w głębiny teatralnej mekki, obok towarzyszącego im asystenta, który całą sytuacją zdawał się tak zdziwiony, jak oczarowanym był przez półwile podszepty. - Winston prosił mnie o zarekomendowanie tancerek do następnego sezonu, świeżych tchnień, kogoś, kto odda jego nowe wizje. Trudno mnie zaskoczyć, więc nie twierdzę, że tobie się to uda, ani że już to zrobiłaś, ale widzę pewien potencjał. Tylko od ciebie zależy, czy go zmarnujesz. Od jak dawna tańczysz?
Tylko od ciebie zależy, czy go zmarnujesz.
- Miałam cztery lata, gdy zaczęłam, proszę pani. Od tamtej pory to już trwało bez przerwy, dopóki... Pół roku temu musiałam na pewien czas przestać - wyjawiła, spąsowiała z zakłopotania, a jednocześnie chłonąca każdy cal przemierzanej drogi z niekrytym przejęciem; kobieta, która już za chwilę przedstawiła się jako Audra Stebbing, kiwnęła głową. W końcu doskonale dojrzała w ruchach Celine pewne kondycyjne braki, ich nazwanie słowem było formalnością.
Przed wejściem do salki treningowej czarownica nachyliła się do asystenta i poleciła mu odnaleźć Winstona Thornbury'ego, który podobno jeszcze tego wieczora nie wyszedł z Wrończyka, po czym wprowadziła półwilę do środka i przez czas, który przypominać mógłby tak dziesięć minut, jak i dwie godziny, sprawdzała jej znajomość baletniczych figur, terminologii oraz wyczucia rytmu, badała jej sprawność i oceniała talent jak lekarz pragnący w swej karierze odnaleźć chorobę lub remedium. Celine nie miała czasu zastanawiać się nad tym, z jaką łatwością wkroczyła w dawną rolę baletnicy pod uważnym okiem mistrza lub mistrzyni - bo to przyszło tak naturalnie, jak oddychanie, lub wręcz naturalniej niż ono. Chciała tego nie zmarnować. Przedrzeć się przez następną granicę w poszukiwaniu swojej normalności sprzed aresztowania. Odnaleźć okruchy wspomnień prowadzących Celine Lovegood do Celine Lovegood. A gdy skończyły, dopiero wówczas zlana potem zdała sobie sprawę z obecności na sali cicho klaszczącego czarodzieja.
Tego wieczora usłyszała, że oczekiwał na nią angaż w sezonie zimowych baletów.
Tego wieczora usłyszała, że ktoś w nią uwierzył.

zt


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.


Ostatnio zmieniony przez Celine Lovegood dnia 31.08.23 23:54, w całości zmieniany 3 razy
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Palace Theatre [odnośnik]03.11.22 21:28
30 czerwca 1958

W swojej arogancji sądziła, że powrót do salek treningowych stanie się łatwy, gdy zdobędzie się na pierwszy krok, czyli odnalezienie w sobie odwagi i przekroczenie ich wrót, przełamawszy oprószone wstydem opory. Och, Merlinie, jak bardzo się pomyliła! Jaka - znów - była głupia, wierząc, że wszystko przyjdzie bez trudu tylko dlatego, że na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy bardzo często spacerowała. Przecież to było niczym w zetknięciu z odradzającą się miłością, odnowioną w bólach, ogniu i słodkiej katordze wyciskającej ze skóry kryształki błyszczącego potu.
Od wieczoru przyjęcia w ramiona Palace Theatre wszystko potoczyło się z zaskakującym ją impetem: już następnego dnia o godzinie dziesiątej miała zjawić się w teatrze z rzeczami na przebranie, by poznać resztę skromnej tanecznej trupy i wziąć udział w zajęciach gimnastycznych, a w końcu także tanecznych, mających za zadanie rozruszać zaśniedziałe mięśnie. Zespół w Plymouth był mniejszy niż wszystkie, z którymi Celine zetknęła się w przeszłości - składał się zaledwie z dziesięciu innych dziewcząt i dziewięciu młodzieńców, i choć jakaś część jej serca ścisnęła się z żalu na wspomnienie spiętrzonych imion i sali baletowych wypełnionych niemalże po brzegi, szybko mitygowała się myślą, że z jedenaściorga nowych towarzyszy również należało się cieszyć. W większości byli mili. Gościnnie witali w zespole, podpytując o wcześniejsze taneczne dokonania, ścieżkę nauki, imiona i nazwiska, z którymi miała okazję pracować, autorytety, które mogły ją kształcić, z kolei błyski wydobywające się z membran tęczówek sugerowały, że jej speszone odpowiedzi nie były tym, czego oczekiwali. Czego się spodziewali. Devon nie rodziło tylu możliwości, ile Londyn i Beauxbatons spojone w harmonii; za oczami każdego z nich zdawała się widzieć mglistą obecność niewypowiedzianego oskarżenia, że skoro tak, brak angażu w miejscach wznioślejszych, opatrzonych renomą i popularnością, musiał oznaczać karykaturalny brak talentu albo zatajoną historię. Nie mylili się. Może czerwień rumieńców, może nerwowe przebieranie palcami po krawędzi cienkiego swetra, a może spojrzenie uparcie wbijane w lakierowane deski podłogi, w każdym razie coś pozwoliło im jeszcze o to nie spytać i Celine była im za to ogromnie wdzięczna.
Tamtego dnia zapewniono jej przymiarki kostiumów z teatralnym garderobianym, a jedna z tancerek, śliczna ciemnowłosa Temperance, zgodziła się pożyczyć koleżance zapasowy trykot w oczekiwaniu na to, aż ta wyposaży się we własny. Wraz z aresztowaniem i wyrzuceniem rzeczy na śmietnik przy kamienicy na Grimmauld Place przez dawnych gospodarzy, przepadła znakomita większość garderoby, która dziś byłaby na wagę złota.
Trudno, przynajmniej była pewna, na co przeznaczy pierwszą wypłatę.
Odtąd bywała w Palace Theatre codziennie. Intensywność gimnastyki rozgrzewającej ciało z każdym treningiem poluźniała ogniwa splatających ją łańcuchów, niewidzialnych, a jednak nie mniej realnych. Strząsała je przy sekwencjach powtarzanych ruchów, wygrzewała palącym uczuciem, jakie pozostawiały po sobie elastyczne taśmy niechętnie uginające się pod naporem kończyn, ścierała z siebie jak pot perlący czoło, aż ze zdumieniem odkryła, że dopiero tutaj, teraz, czuła się wolna. Kwiecień, maj i większa połowa czerwca zwróciły jej wolność fizyczną, ale to balet zwracał psychiczną, kroczek po kroczku. Drobiła w tej podróży natchniona własnym wycieńczeniem, które przy okazji sprawiało, że wieczorami jej głowa była ciężka jak kamień i lekka jak piórko. Może nie miała już siły na drżenie przed koszmarami, zanim te by nadeszły, a może nie musiała się ich więcej aż tak obawiać, tylko czas pokaże.
Ostatniego dnia czerwca, po dwóch godzinach gimnastyki, dopuszczono ją wreszcie do prawdziwych tanecznych zajęć budujących pamięć mięśniową i polerujących świadomość każdej figury. Nie znała tych kroków, celtyckich, starodawnych ludowych rytmów. Wsparta teraz na balustradzie trenowała pod surowym okiem Audry Stebbing, której zwykle miło brzmiący głos na sali treningowej zdawał się twardy i wymagający. Kobieta raz po raz wypowiadała nazwy francuskich kombinacji kroków, póz lub ruchów ciała, egzekwując nic gorszego od perfekcji. Celine odkryła, że w braku pobłażliwości kryło się coś satysfakcjonującego - bo wreszcie nie czuła się jak nieporadne dziecko, jakim należało się opiekować kosztem swoich obowiązków czy przyjemności, ani jak jajko o nadpękniętej skorupce, przy którym każdy ruch mógł zaowocować tragedią. Tutaj była baletnicą mającą dać z siebie nie mniej, niż sto jeden procent. Reperowaną, odżywającą, zdeterminowaną baletnicą.
A chociaż pani Stebbing była świadoma braków w kondycji półwili i praktyk zaniechanych na kilka miesięcy, zdawała się traktować ją tak samo jak wszystkich. W baletowych, dodatkowych zajęciach brała udział wyłącznie z innym młodzieńcem, który posiadał jakiś talent, nie tak błyszczący, ale dostateczny, by wzbudzić sympatię emerytowanej baletmistrzyni, która w Plymouth znalazła bezpieczną przystań.
- Dégagé do drugiej pozycji - obwieściła Stebbing. Brwi miała tak nisko naciągnięte na oczy, że wydawała się niczego nie widzieć; Celine bardzo szybko pożałowała spojrzenia na nią kątem oka, to było jak nieme zaproszenie wystosowane w kierunku katastrofy. - Płynnie, Lovegood, nie uderzaj czubkiem palców o podłogę przy odejmowaniu nogi - poleciła, a gdyby nie to, że półwila była już czerwona z wysiłku, na jej twarzy odmalowałby się głęboki rumieniec zażenowania. Broda zadygotała tylko przez chwilkę, ledwie ułamek sekundy, zanim zmusiła się do przełknięcia emocji odpowiedzialnych za taneczny perfekcjonizm; nawet gdy uważała się za nieidealną, to nie znaczyło, że miała pielęgnować w sobie ten nieidealizm, techniki popełniania błędów, szczególnie teraz będące podpałką na stosie kulejącego poczucia własnej wartości. Oddychaj, tańcz, upominała się więc w myślach i przy następnym dégagé jeszcze mocniej przyłożyła uwagę do powłóczystości gestu. Niestety w momencie, gdy dopiero zaczynała być z niego w miarę zadowolona, figura przeszła w demi-plié relevé i skupienie należało oprzeć na innych mięśniach, ciężar ciała rozłożyć pod innymi kątami; to ona musiała nadążać, nie pozostali czekać na nią.
- Dziesięć minut przerwy. Za godzinę zaczniemy próbę do Sekretów chmur - zarządziła za jakiś czas pani Stebbing. Wtedy dołączy do nich reszta zespołu, otwierając przed dziewczyną wrota prowadzące do tańca, który poznawała, zamiast znać. Zamarła na chwilę przy balustradzie i pochyliła do przodu, by następnie odgiąć tułów do tyłu i zamruczeć pod nosem, przymknąwszy przy tym powieki, a gdy znów je otworzyła, zobaczyła twarz baletmistrzyni nieopodal własnej. W porównaniu do czasu ćwiczeń kobieta nie wyglądała już na tak nieprzejednaną.
- Dla ciebie dosyć na dziś, Lovegood - oznajmiła, po czym uniosła dłoń ku górze, obserwując malujący się odruchowy sprzeciw na twarzy półwili, sprzeciw, który jeszcze nie zdążył wybrzmieć, a który nie miał racji bytu. Obie doskonale zdawały sobie z tego sprawę, po prostu jedna chętniej od drugiej. - Spisujesz się, ale to twój trzeci dzień powrotu do ćwiczeń, a ja nie zamierzam ryzykować twoim zdrowiem. Przeciążona na nic nam się tu nie przydasz. Idź do Chapmana, niech przygotuje dla ciebie wanienkę z lodem - poinstruowała.
- Na pewno? Bo mogę zostać i... - Celine urwała, ze ściągnięcia brwi Audry odczytując, że nic, co powie, nie wpłynie na zmianę decyzji kobiety, nawet jej desperacka próba zawrócenia biegu rzeki. Westchnęła, markotniejąc, choć w kącikach jej ust drgnęła bladość uśmiechu. - Dobrze, pani Stebbing. Moje mięśnie będą za to wdzięczne, ale ja - trochę mniej.
- Kto z nas kiedyś nie powiedział podobnych słów? - czarownica parsknęła krótko. - Jeśli Chapman nie będzie miał nic przeciwko, spróbujemy w ten sposób: każdego dnia pół godziny lub godzinę dłużej, aż twoje ciało dostosuje się do tempa i możliwości pozostałych. Cierpliwości. Na razie jesteśmy zadowoleni, ty też powinnaś. Szybko odnajdziesz się w tańcu ludowym - po tym, jak z gardła półwili padło pełne ciepłej wdzięczności dziękuję, Stebbing lekko ścisnęła jej ramię i oddaliła się w sobie znanym kierunku.
Dla baletmistrzyni oczywistym było, że odrdzewione umiejętności Celine w końcu przewyższą biegłość pozostałych tancerzy, ich talent, predyspozycje, sceniczne możliwości - wystarczyło tylko przyjrzeć się uważnie naturalnemu wdziękowi, z jakim się poruszała, zapałowi błyszczącemu w oczach i świadomości, z jaką manipulowała ciałem w tańcu, wyraźnie wypraktykowanej na przestrzeni lat. Wiedziała zatem co robi, planując treningi nowej podopiecznej tak, by jak najszybciej i najbezpieczniej odbudować jej kondycję.
Harris Chapman, tutejszy uzdrowiciel, doglądał jej powrotu do pełnej sprawności i po dniu takim jak ten przygotowywał balie wypełnione pokruszonym lodem, w które wsuwała nogi, żeby uniknąć nadmiernego puchnięcia mięśni. Kiedyś szczerze nienawidziła tego procesu - był długi i niekoniecznie przyjemny, ale dzisiaj, och, dzisiaj każde liźnięcie zimna było dla niej tylko kolejnym elementem wolności, z jaką na nowo oswajała duszę. Czymś wspaniałym, nie do powtórzenia. Czymś świeżym jak słońce rozganiające szarugę jesieni. Nie przeszkadzały w tym nawet zawiłe anegdoty opowiadane przez magomedyka, który krążył po gabinecie i porządkował medykamenty już któryś raz, jakby niesforne chochliki przestawiały fiolki ilekroć obrócił głowę i spojrzał gdzieś indziej; z kolei ona potakiwała z drobnym, kurtuazyjnym uśmiechem (mając nadzieję, że w odpowiednich momentach), w myślach rozpamiętując za to wszystkie wcześniejsze komentarze wskazujące na nieprawidłowe lub wybrakowane ruchy. Jutro bardziej skupię się na tym, poprawię to, popracuję nad tym. Tak więc jak Harris krążył po gabinecie, tak Celine krążyła po powidokach zajęć, tych kilku przepięknych dni, niemalże nierealnych - czy tym było słońce, o którym pod koniec marca opowiadał jej Jimmy Doe?

zt


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.


Ostatnio zmieniony przez Celine Lovegood dnia 31.08.23 23:55, w całości zmieniany 2 razy
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Palace Theatre [odnośnik]17.12.22 21:58
29 czerwca 1958

Dwie godziny gimnastyki, od dziesiątej do południa. Pnąca się do nieba wskazówka zegara nad lustrami w sali treningowej w kuluarach teatru. Głos obwieszczający, że czas na przerwę i drugie śniadanie, instrukcja, że za godzinę zaczną pierwsze tego dnia ćwiczenia taneczne.
Celine przyglądała się odbiciu swojej twarzy, ocierała ręcznikiem policzki, jakby próbowała zetrzeć z nich malinowy rumieniec zmęczenia; byłoby miło udawać, że powrót do skrupulatnego rozciągania wcale jej nie dotykał, ale, ach, to przecież było kłamstwo. Ze zwierciadła spoglądała na nią rozczochrana, zachwycona dziewczyna, której srebrne włosy półwila przygładziła drugą dłonią, wsuwając wyswobodzone kosmyki w rogal koka spiętego z tyłu głowy. A w tej głowie aż wrzało! Od ekscytacji, od gdybań, planów i założeń, bo był to pierwszy dzień, kiedy Audra Stebbing obiecała dopuścić ją do zajęć tańca, nie samego treningu elastyczności. Jak dobrze się złożyło, że Hector miał się zjawić we Wrończyku akurat dziś, mogący na własne oczy zobaczyć emocje, które drżały w słowach kreślonych w listach, tak inne niż lęk, rozpacz czy tęsknota. Inne niż wstyd.
Celine porwała ułożoną w kosteczkę sukienkę z wierzchu swojej torby, wsunęła ramiona w rękawy i zawiązała materiał w pasie przeznaczoną do tego wstęgą, w ten sposób okrywając odzież ćwiczebną. Pewnie nie tak spodziewał się ją ujrzeć - w lawendowym trykocie obszytym zwiewną spódnicą, w rajstopach, getrach i przede wszystkim dużych, mocno ocieplanych, elastycznych butach za kostki. Gdy nikt ich nie widział, pomiędzy jednym a drugim ćwiczeniem, baletnice często wyglądały właśnie tak, niczym estetyczne cebulki, bo niezwykle ważnym było zapobieganie utracie ciepła na przestrzeni dnia. W innym wypadku trening tracił na wartości...
Wędrowała drogą, do której zakamarków wciąż jeszcze nie przywykła, krokiem płynnym i wręcz skocznym z radości, prędkim, bo była już spóźniona, wydostając się zza kulis Wrończyka do głównego korytarza. Spektakle rozpoczynały się późnym popołudniem, większa ich część operowała wieczorami, więc szanse na to, by ktokolwiek poza nim odwiedził teraz teatr była znikoma. Oby tylko nie kazała mu czekać zbyt długo, co będzie, jeśli się rozmyśli? Nasączony rozpłomienionym zachwytem uśmiech błąkał się w kącikach ust; w sercu kwitła dziwna, niezarejestrowana przez Celine potrzeba tego, by był z niej dumny. Jak tatko. W końcu to Hector w znacznym stopniu odpowiadał za tę zmianę w jej życiu, stał się ojcem chrzestnym rewolucji poczynionej w promieniach czerwcowego skwaru, on, właśnie on. Spodoba mu się tutaj? Celine przyspieszyła, niemalże wypadając zza zakrętu, wychylająca się zza drzwi, które odgradzały sacrum od profanum - i ogarnęło ją poczucie ulgi na widok czarodzieja oczekującego już w holu. Do ostatniej chwili nie była pewna czy nie wypadną mu ważniejsze tego dnia zajęcia, zrozumiałaby je, lecz on nie zawiódł.
- Hectorze! - zaćwierkała, wcale nie próbując trzymać emocji na wodzy, jej szczęście powinno być zaraźliwe jak słodka choroba, byle dzielić się dobrocią z każdym potrzebującym. Taniec miał tę samą rolę. Od niego nigdy nie należało zdrowieć. - Dzień dobry, jesteś gotowy? - uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła ku niemu ręce, jednak w ostatniej chwili powstrzymała się przed zamknięciem go w ramionach. Pewnych granic nie należało przekraczać, tymczasem oni przekroczyli ich tak wiele. Sięgnęła więc tylko po jego dłoń i uścisnęła ją obiema własnymi, po czym odsunęła się na krok i obróciła się na czubkach palców, a lekki materiał spódnicy zafalował w powietrzu. - Spójrz, och, spójrz tylko na mnie. To naprawdę się dzieje!


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Palace Theatre [odnośnik]20.12.22 18:40
29.06

Po deszczowych miesiącach nadeszły upały. Orestes był zachwycony piękną pogodą, ale Hectora niepokoił nienaturalny gorąc - czy pamiętał takie lato? Musi spytać Letę o pszczoły, sąsiadów o uprawy, niepewny, czy koniec sezonu burz powinien go napawać nadzieją, czy też właśnie był świadkiem kolejnych symptomów choroby tego popsutego świata.
Celinę pytała, dlaczego został magipsychiatrą. Wtedy wierzył jeszcze, że życiem rządzi logika, że wszystko - każdego - da się zrozumieć, poukładać. Mylił się, ludzie byli wulkanami, byli chaosem. Byli zdolni do przemocy i okrucieństwa, każdy z nich.
Byli też zdolni wzbić się ponad własne traumy, rozwinąć skrzydła, znaleźć radość w drobnostkach. Samemu chyba tak nie potrafił, rzadko potrafił też wydobyć coś podobnego z pacjentów. Czytał listy Celine uważnie, kilkakrotnie, świadom pułapek ludzkiej psychiki. Był na tyle doświadczony, by nie dostrzec w słowach chaosu manii, kolejnych symptomów zdradliwej choroby. Dostrzegał - chciał dostrzec - szczerą, niespodziewaną radość. Postęp, którego nie spodziewał się tak wcześnie w ich terapii, choć być może jej zdolność do (prawie) niewinnego i szczerego zakochania w koledze powinna otworzyć mu oczy na pozytywne emocje kipiące w tej młodej dziewczynie.
Chciał dzisiaj zobaczyć jej nowe miejsce pracy, chciał ją wesprzeć, trochę egoistycznie chciał, aby spłynęło na niego trochę tej wesołości. Chciał też - i o tym nie wiedziała, dowiedzieć się nie może - dopełnić zawodowego obowiązku, przekonać się, czy wnioski z listów są prawdziwe. Czy naprawdę wszystko w porządku, czy jej entuzjazm jest naturalny i zdrowy. Wreszcie, dostrzegł w ostatnim liście niespodziewane zaufanie, miły przełom wobec jego własnej osoby - musiał zatem pielęgnować tą relację, okazać się niezbędnym magipsychiatrycznym wsparcie.
Przez myśl przemknęło mu kilkakrotnie, że dla innej pacjentki nie teleportowałby się do Kornwalii, że granice między opieką nad pacjentką i opieką nad kuzynką Yvette zdają się zacierać. Pamiętaj, że to półwila - przypominał sobie czasem, gdy patrzył w jej smutne oczy; ale przecież odpisywał na list, z namysłem.
Wszystko było zatem pod kontrolą.
Ubrał się w cienką, białą, idealnie wyprasowaną koszulę. Było gorąco na lekką, jasną marynarkę, ale i tak ją założył - bez pół-oficjalnego stroju czuł się zbyt szczupły, zbyt drobny, zbyt kruchy.
Czekał we foyer i w pierwszej chwili nie wierzył, że widzi przed sobą Celine. Nie chodziło o przedziwny, zbyt obcisły jak na jego gust strój - a o jej gesty, mimikę, ekspresję. Nie widział jej nigdy takiej, swobodnej i radosnej i... otwartej? Nie zdążył ukryć zdumienia na widok wyciągniętych ramion, uśmiechnął się - najpierw blado, potem szerzej - gdy ujęła go za dłoń. Kontrast z ich pierwszym spotkaniem, zamkniętym w sobie dziewczęciem skulonym na ogrodowej ławce, był ogromny.
Przygotował sobie, co powie, ale przez chwilę nie znajdował słów, wzruszony. Dystans, zawsze próbował się uczyć dystansu do pacjentów, ale pomimo tylu lat w zawodzie nie zawsze potrafił się odciąć, ich porażki były jego, ich (rzadsze) sukcesy też były po części jego.
-Celine, dziękuję, że znalazłaś czas. - odezwał się nieco oficjalnie, choć głos brzmiał ciepło. To on był tu gościem i to ona poświęcała mu część swojego dnia pracy - mimo, że to ona martwiła się jego rozkładem dnia.
-Wyglądasz wspaniale. - przyznał, choć nie miał na myśli wirującej spódnicy. Z niepokojem przesunął wzrokiem po jej żebrach. Wyglądała lepiej niż w kwietniu, ale wciąż była szczuplutka, a z typową dla swej profesji wszechwiedzą ostrożnością Hector nie do końca ufał interesom i motywacjom teatralnych uzdrowicieli. Uspokajało go, że pozostawała pod opieką Yvette. -Jak wyglądają treningi, dzień pracy, teatr? Nad jakim przedstawieniem pracujecie?


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Palace Theatre [odnośnik]22.12.22 23:24
Utracone kilogramy, nie w pełni jeszcze odpracowane, rzeczywiście odznaczały się pod strojem przylegającym do ciała, dowodem utartym w fizyczności na to, co przeszła. Na szczęście nie było już tak źle, jak gdy w ramionach Marcela znalazła się na progu domu Doe, tego samego, który dziś często mijała podczas leniwych spacerów w żarze prażącym chodniki Doliny Godryka. Sześć kilogramów, tyle straciła. Ile od tego czasu udało się jej na nowo pozyskać? Trudno stwierdzić, nie przykładała do tego wagi, gdy z każdym ruchem ciało przynosiło jedynie ciąg smutnych wspomnień. Gdyby nie to, że pożywienie było tak trudne do zdobycia, zapewne wyglądałaby już o wiele lepiej, stojąc teraz przed Hectorem z promiennym uśmiechem wyrzeźbionym na twarzy i spojrzeniem, które aż skrzyło się radością. Nie próbowała tego hamować, ukrywać. Była szczęśliwa i Hector, jako nie tyle lekarz, co i specyficzny przyjaciel, powinien o tym wiedzieć.
To dzięki niemu, wszystko dzięki niemu. Odpisał na list w chwili, gdy najbardziej tego potrzebowała, ale co więcej - przygotował ją psychicznie do tego, by zdobyła się na odwagę i spróbowała zaryzykować. Postawiła wszystko na jedną kartę. Uda się albo się nie uda, świat nie stanie w miejscu, jeśli okaże się, że jej powrót do tańca był błędem. Ból mijał. Potrzebował czasu, by zatrzeć wspomnienia, lecz to blizny budowały ludzi, te dobre, ale i złe chwile, trudne, pełne dramatów. Wcześniej myślała, że ból był bezsensowną torturą, ale dziś rozumiała, że stanowił integralną część ludzkiego kręgosłupa. Definiował, niszczył, ale i tworzył. Musiała tak myśleć, by nie oszaleć - i on jej w tym pomógł.
- Żartujesz? - niemalże weszła mu w słowo, brwi uniosły się wysoko, broda pochyliła jeszcze głębiej, by mogła spojrzeć na niego z wesołym powątpiewaniem. - Jak mogłabym go nie znaleźć? Och, Hectorze, nawet tak nie mów, bo pomyślę, że powinniśmy zamienić się miejscami w naszych... zwyczajnych spotkaniach. To dla mnie przyjemność, że jesteś. Że przyszedłeś. Nie musiałam szukać tego czasu - wyjaśniła, w końcu nie stwarzał jej problemów, nie musiał więc za nic dziękować. To jemu należały się podziękowania. Tylko w jaki sposób wyrażać wdzięczność człowiekowi, który zmienił twoje życie? Na podobnej zasadzie nie odnalazła jeszcze dobrych słów, by wyrazić to, co czuła, w rozmowie z Marcelem. Uratował ją nie jeden raz, jak powiedzieć mu ile to dla niej znaczyło?
- Chodźmy, wszystko ci pokażę! - zaświergotała i gładziutkim krokiem ruszyła w kierunku drzwi prowadzących do głównej, największej sali. W porównaniu z londyńskimi teatrami mogła wydawać się niewielka i skromna, jednak w mniemaniu Celine była wystarczająca, żeby wystawiać tam piękne balety. - Jestem teraz po dwóch godzinach gimnastyki. Póki co tylko to mogłam robić, żeby przyzwyczaić się do rytmu, do rozciągania. Obudzić ciało. Ale dziś będę mogła wziąć udział w rozgrzewce do tańca. Co prawda to tylko godzina, ale nie mogę się doczekać - obwieściła z błyskiem w oku. Gardło korytarza zwęziło się, a stamtąd mogli powziąć jedynie dwie drogi. - Te drzwi prowadzą za kulisy, ale to za chwilę - mruknęła tajemniczo, po czym nacisnęła elegancką klamkę większych, inkrustowanych wrót i otworzyła je przed Hectorem z teatralnym dygnięciem, głębokim, pełnym dramatyzmu i wesołości jednocześnie.
- A tutaj mamy główną aulę - rozpostarły się przed Hetorem florystyczne ornamenty ozdabiające ścianę sceny, a w pustych rzędach krzeseł przesiadywała jedynie cisza. Kurtyna była podciągnięta, przytrzymywana na bokach zdobnymi wstęgami. Trudno było szukać we Wrończyku przepychu, za to było widać w nim uwagę, dokładność i elegancję. - Dziś wieczorem wystawiane będą Muza elegii i Z tragarzem ci do twarzy, dwa zupełnie inne dzieła, tak różne, że trudno byłoby szukać większego kontrastu. Smutny dramat i trochę... nieodpowiednia komedia. Nie dla dzieci - przestrzegła, poprowadziwszy Hectora wzdłuż bocznej ściany, w pobliże sceny. W jej kroku nie brakowało rozmarzonej, baletowej płynności, widać było, że jest gotowa, że ogarnia ją pragnienie popłynięcia wraz z prądem, rozdrapania dawnych ran, przypomnienia sobie czym była i co kochała. - Ale to sztuki teatralne, nie baletowe, ja nie biorę w nich udziału. Właściwie w niczym go nie biorę. Będę tu tańczyć dopiero na zimę - wskazała na deski sceny i uśmiechnęła się łagodnie, poszukując jego wzroku. Gdzieś na dnie jej pogody ducha czaił się lęk; wypełzał na powierzchnię w rumieńcach i delikatnej płochliwości wzroku, gdy zastanawiała się, czy to wszystko pochwalał. - Podoba ci się? Zaraz przejdziemy na tyły, pokażę ci moją salę do ćwiczeń. Teraz stoi pusta - w jej głosie wybrzmiały subtelne nuty nadziei. Jesteś ze mnie dumny, Hectorze? Polubiłeś już Wrończyka?


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Palace Theatre [odnośnik]29.12.22 0:58
Czytając listy Celine zastanawiał się, czy powinni porozmawiać o ciele, o jego barierach. Dotychczas nie poruszał tego tematu, kierując się delikatnością i pewnością, że Yvette dba o jej zdrowie fizyczne. Teraz powróciła do tańca - nie tylko hobbystycznie, ale i zawodowo. Wiedział z własnego, bolesnego doświadczenia, że ograniczenia ciała odbijają się na psychice. Leczył pacjentów z zaburzeniami odżywiania, do dziś nie lubił patrzeć na własne udo, pamiętał jak Oliver wzdrygał się przed zdjęciem koszuli. Z jednej strony kibicował postanowieniu Celine - trudno było nie, gdy widział jaka była szczęśliwa, jak promieniała - ale z drugiej bał się, że gdy burza pozytywnych emocji ucichnie, baletnica może wpaść w pułapkę perfekcjonizmu.
Twoje ciało nie będzie takie, jak przed miesiącami więzienia - na pewno nie od razu, może nigdy. A jeśli uzdrowiciel stąd wymaga od ciebie czego innego, albo pośpiesza... Zacisnął zęby na samą myśl. Czuł całkowicie irracjonalne pragnienie ochrony własnej pacjentki, a mało co irytowało go na świecie równie mocno, jak uzdrowiciele, których uznawał za amatorów (a za takich uznawał teatralnych uzdrowicieli, pomijając fakt, że Archibald uznawał magipsychiatrów za amatorów) i którzy łamali dzieciom nogi by składać je od nowa wtrącali się do jego pacjentów.
Uśmiechnął się, słysząc potok słów. Życzliwych, ciepłych. Podczas pierwszych spotkań nie mówiła tak dużo, samo to było przełomem, sukcesem.
-To wciąż twoje obowiązki, a wiem, że plan dnia trzeba rozplanować. - uspokoił ją, zapominając, że nie każdy żyje - i nie każda instytucja funkcjonuje - wedle ścisłych schematów. Wychwycił, jak zwinnie nazwała ich zwyczajne spotkania. O tym też chciał porozmawiać, to chyba dobra okazja. -Skoro jesteśmy poza... moim miejscem pracy, co ty na to, abym przedstawił się twoim znajomym z teatru jako przyjaciel rodziny? Jestem w końcu przyjacielem Yvette. Albo - jak sobie życzysz. - zaproponował, wiedząc, że magipsychiatria to dyskretny temat. Złamał Nagiął własne zasady, wyszedł ze spotkaniami poza gabinet/dom pacjentki, lepiej ustalić bezpieczne struktury.
Poszedł za Celine, starając się dotrzymać jej zarówno kroku, jak i entuzjazmu.
-Czym różni się gimnastyka od rozgrzewki do tańca? - spytał z poziomem ekspertyzy człowieka, który miał w Hogwarcie zwolnienie z Quidditcha. Na razie największe wrażenie zrobiła na nim aula, z uśmiechem przesunął wzrokiem po eleganckich ornamentach.
-Bardzo ładnie. - przyznał szczerze, tym razem z ekspertyzą estety, który uwielbiał meblować i dekorować własny dom i starał się to robić pomimo wydatków żony.
-Wystawiacie coś dla dzieci? - zainteresował się zanim zdążył ugryźć się w język, może nie powinien mieszać Orestesa z jej światem, światem jego pacjentki. W odróżnieniu od innych pacjentów, wiedziała jednak, że miał syna. Zgadła sama. Celowo użył formy mnogiej, „wy”. To już t w ó j teatr, Celine.
-Domyślam się, że treningi i przygotowania zajmują o wiele więcej czasu niż sam sezon. - powiedział łagodnie, znając ją na tyle, by wyczuć już ziarno lęku. -Jak to wyglądało w twoim poprzednim miejscu pracy? - jej udział, to, w ilu przedstawieniach tańczyła. Nie chciał rozdrapywać tamtych ran, ale wolał rozwiać wszelkie nierealistyczne porównania zanim te narosły w jej głowie. To kornwalijski teatr, w kryzysie ekonomicznym - będzie mniej sztuk, mniej przepychu. Na ile była tego świadoma?
-Jak znalazłaś to miejsce, Celine? - zagaił, żywo zainteresowany. Listy nie oddawały całej historii, chciał usłyszeć to od niej.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Palace Theatre [odnośnik]29.12.22 2:04
Był taki wyrozumiały, czasem wręcz do przesady, uporządkowany i empatyczny, zdolny odszukać ziarno zrozumienia w tętniącym kolorami chaosie - i choć wzniecał tym jej zdezorientowane zdziwienie, była mu wdzięczna za każdy krok, jakimi delikatnie prowadził ją w kierunku normalności. Wiedział jak, potrafił to robić, a w jego postawie nie było widać wyłącznie podręcznikowych naleciałości; posiadał praktykę, skalę wyprowadzonych na prostą dusz, dotychczas zagubionych, połamanych jak pogruchotana kość. Bywało, że nie znajdowała słów, którymi mogłaby mu się zrewanżować - gubiły się w strunach głosowych, wiecznie odmawiając zaspokojenia potrzeby wyrażenia się jasno i klarownie, że była mu po prostu, po ludzku zobowiązana. On już to wie, podpowiadał rozsądek, lecz to wciąż było za mało. On, przyjaciel rodziny. Jej serce ścisnęło ciepło, którego istnienia nie byłaby zdolna przewidzieć; w każdym kłamstewku kryło się ziarno prawdy, a Hector faktycznie tym właśnie dla nich był, bliskim znajomym Yvette, kimś, komu uzdrowicielka ufała na tyle, by powierzyć mu pod opiekę wyniszczoną kuzynkę.
- To dla mnie zaszczyt - stwierdziła więc gładko i ponownie dygnęła przed Hectorem, unosząc przy tym poły sukienki na boki, jak prawdziwa dama wychowana w pałacu - lub po prostu dobra aktorka, przyzwyczajona do wcielania się w role ciałem, nie mową. Zaraz potem zachichotała cicho i pokręciła głową z politowaniem na własny pokaz, celowo przerysowany i dramatyczny. - Chociaż do tego potrzebowałbyś chyba jeszcze przyjaźni mojego brata. Myślę, że by cię polubił. On też zdecydowanie stąpa po ziemi. Rozwiązuje problemy, zamiast je tworzyć - ciągnęła, w porę powstrzymując cisnące się na usta zaproszenie do domu na rozdrożu Doliny, gdzie mógłby poznać Elrica i uścisnąć mu dłoń.
Jego pytanie dolało oliwy do buchającego stosu entuzjazmu, na którym płonęła niczym czarownica poświęcana przez niemagicznych do wytracenia uzdolnionej cywilizacji; tylko robiła to w radości, nie bólu i przemijaniu. Celine klasnęła w dłonie i obróciła się na palcach wokół własnej osi, przez co sukienka znów zafalowała w powietrzu, tnąc je z łatwością aksamitu.
- Gimnastyka to tylko to, po prostu gimnastyka. Rozciąganie i przygotowywanie się do dalszych ćwiczeń. A rozgrzewka, och, to już zupełnie coś innego! W jej trakcie wykonujesz baletowe figury, powtarzasz je, żeby na dobre wsiąknęły w mięśnie. Czasem ubierasz do tego puenty, a czasem ćwiczysz w elastycznych bucikach, jeśli nie musisz wspinać się na czubki palców. To wszystko zależy od wizji baletmistrza, albo, jak w naszym przypadku, baletmistrzyni - wyjaśniła obszernie, bo nawet jeśli pytał z czystej kurtuazji niż z ciekawości, to nie znaczyło, że musiał opuścić Wrończyka ze szczątkowymi informacjami. Zasłużył na ich pełne spektrum. Być może dzięki temu lepiej zrozumie duszę samej półwili, pozna i obejrzy na własne oczy to, co sprawiało jej tak wielką radość - a później wykorzysta to przeciw niej, by poruszyć kolejną czułą strunę jeszcze niedogojonego serca. Bywał okrutny i niestety musiał takim być; łamał kości, gdy te zrosły się w niepoprawny sposób, nie chciał tego robić, jednak zmuszał go do tego los, zmuszały zasady wybranego zawodu. Przeżywał własną traumę. Ale gdyby tylko bezmyślnie przytakiwał za każdym razem, gdy wymijająco opowiadała o swoich problemach, dziś wcale by tu nie stali, ani nie zwiedzaliby pięknej sali kornwalijskiego teatru.
- Teraz wystawiamy Don Kichota w dość zabawnej wersji. Myślę, że mądremu dziecku mogłoby się spodobać - delikatnie zastukała palcem w podbródek. - Chodźmy teraz na zaplecze. Aktorzy i tancerze mają przerwę na posiłek, jak mówiłam, więc powinniśmy móc zajrzeć do kilku sali. Chciałbyś zobaczyć rekwizyty do przedstawień? Albo garderoby z kostiumami? Pozwolono mi tam cię zabrać, jeśli dochowasz tajemnicy - wymruczała konspiracyjnie, po czym uśmiechnęła się szeroko, promiennie, otwarłszy drzwi prowadzące za kulisy. Czekał na nich tam wąski korytarz, pozbawiony okien, oświetlony za to przygaszonym płomieniem światełek unoszących się w powietrzu jak magiczne świece w Wielkiej Sali Hogwartu. Większość z trupy parało się magią, a ci, którzy nie mieli z nią wcześniej do czynienia, dziś byli świadomi jej istnienia. Świat boleśnie obnażył sekrety i pokazał, że mugole nie byli sami, tu i ówdzie otoczeni przez czarodziejów. Ci, którzy nie byli w stanie pogodzić się ze współegzystowaniem na scenie z czarodziejami, odeszli zanim Celine dołączyła do zespołu.
- Tam było podobnie - odparła lakonicznie, bo wcale nie chciała zagłębiać się dziś we wspomnienia z la Fantasmagorie, miały w sobie zbyt wiele goryczy i smutku, niewyjawionego gniewu, by chciała zatruwać tym dzisiejsze spotkanie z Hectorem. - To pomieszczenie na rekwizyty - Celine otworzyła drzwi i mięciutkim krokiem weszła do dużej przechowalni, gestem dłoni zapraszając za sobą uzdrowiciela. - Te, które nie zostaną dziś użyte. Podobają ci się? Każdego ranka te, które są potrzebne na wieczór, zostają przeniesione za scenę, a potem umieszczane w ich miejscach tuż przed spektaklem. Zmiany scenerii są szybkie. Zdziwiłbyś się jak bardzo - zapewniła z przekonaniem. Ściany podpierały wycięte z kartonu drzewa, których faktura przypominała prawdziwą korę, z wieszaków zwisały płachty kolorowych materiałów, tam stały meble, gdzieś indziej mniejsze obiekty jak szable czy zastawy stołowe, sztuczne krzewy, a nawet sylwetka konia o prawdziwych rozmiarach, na scenie poruszanego za pomocą czarów. - Teraz mamy wakat na ich twórcę - przyznała po chwili i radość nieco przygasła. - Poprzedni porzucił pracę z dnia na dzień, więc to spory problem... Nie znasz kogoś, kto jest utalentowany w takich rzeczach? - ostrożnie przesunęła palcami po wachlarzu stylizowanym na orientalną modę, dotknęła też pucharu, który przypominał magiczną czarę. Prawdopodobnie było zbyt wcześnie, by polecała władzom Wrończyka nowych pracowników, ale jeśli ci sprawdziliby się w pierwszych rozmowach, nie zaszkodziłoby pomóc jednego spotkać z drugim.
- Kiedyś przychodziłam tutaj... wiesz, z tatą - westchnęła nieco płochliwie, półgłośno, obróciwszy się na pięcie. Czekała ich dalsza droga. - Chyba chciałam odświeżyć te wspomnienia, Hectorze. Tak po prostu. Zobaczyć na własne oczy to, gdzie kiedyś razem spędzaliśmy czas i... dobrze się bawiliśmy. A potem wyszło jak wyszło - usta rozjaśnił nowy uśmiech, czystszy niż wcześniej, niesplamiony przygnębieniem. - Tego samego wieczora, kiedy zakradłam się na scenę, żeby zatańczyć... zostałam przyłapana i sprawdzona przez panią Stebbing. I tak już zostało. Znasz dalszy ciąg tej opowieści - bo brał w nim udział, stał się jego częścią, zapalnikiem, który wywołał w Celine reakcję łańcuchową - niepewnej, drżącej odwagi oraz determinacji, by sprawdzić, czy przyszłość mogła okazać się dobra. Kiedy wychodzili z rekwizytorni, na korytarzu minął ich przysadzisty wąsacz w dość osobliwym ubraniu i monoklu, ewidentnie nieprzebrany z próby, w której obecnie trwała przerwa. Półwila powitała go lekkim skinieniem głowy i subtelnym uśmiechem, a ten skinął w odpowiedzi zarówno jej, jak i Hectorowi, mamrocząc pod nosem kwestie, które notorycznie ulatywały mu dziś z pamięci. - To pan Olsen - szepnęła po drodze do Vale'a. Znajdowali się na tyle daleko, by oddalający się czarodziej na pewno nie mógł ich usłyszeć. - Świetny aktor, ale trochę roztargniony. Widziałam kilka jego komedii, nawet te lata temu. Były prześmieszne - oceniła - i nagle musnęła dłonią rękawa marynarki magipsychiatry. Dotyk, na który masz ochotę, którego się nie boisz. Kroczek poza granicę doczesnego dystansu. Przyjaciel rodziny. Prędko jednak cofnęła dłoń i jak gdyby nigdy nic ruszyła przed siebie. - Następna jest moja sala do ćwiczeń, a później garderoby kostiumowe - zapowiedziała jak prawdziwy przewodnik. Nie było to niecodzienną okolicznością, że członkowie wrończykowej braci oprowadzali zainteresowanych widzów po kuluarach ich mistycznego zamku, właściwie pani Stebbing opowiedziała się za tym z entuzjazmem, licząc chyba, że ktoś taki jak Hector mógłby ściągnąć do Kornwalii nowych spektatorów, świeże dusze wrażliwe na sztukę.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Palace Theatre [odnośnik]31.12.22 6:44
Nie wiedziała, że musiał się tego wszystkiego nauczyć. Wyrozumiałości, porządku, a zwłaszcza łagodności. Dzieciństwo nauczyło go tylko cierpliwości i ostrożności.
(I strachu i okrucieństwa).
Praktykował na sobie i na poranionych duszach pokroju Celine. Nosił maskę dobrego lekarza odkąd rozpoczął kurs, a po dekadzie przylgnęła już do niego na stałe, o wiele skuteczniej niż choćby rola zrozpaczonego wdowca. Cieszył się, że poznała go, gdy wprawił się już w tym wszystkim - a widząc jej postępy miał nawet wrażenie, że może naprawdę jest dobrym uzdrowicielem. Dobrym, dobrym, dobrym. Ktoś powiedział mu niedawno, że jest dobrym człowiekiem, ale w to trudno było uwierzyć.
-Dla mnie również. - skłonił się jej lekko, a choć brakowało mu gracji i zdolności aktorskich, to miał dobre maniery. -O... - zaskoczyła go za to wspomnieniem o bracie, zawahał się. Yvette znał wcześniej, przed rozpoczęciem terapii. Czy powinien nawiązywać - a raczej rozważać, ale każda myśl zasiana w głowie Hectora była przecież poważnie analizowana na dziesięć sposobów - przyjaźnie lub znajomości z pozostałymi członkami jej rodziny?
Pewnie nie - brzmiała klarowna odpowiedź, ale Celine patrzyła na niego tak radośnie, a światło igrało w jej różnokolorowych tęczówkach tak pięknie, że nie miał serca jej tego wyjaśniać. -...o..opowiedz mi więcej o bracie. - wybrnął w zamian, bo słuchanie o nim i poznanie relacji rodzinnych leżało w zakresie jego kompetencji, a Celine pierwszy raz poruszyła ten temat niepytana.
Gimnastyka nigdy nie była prosta i nie wiedział czym miała być po prostu gimnastyka, ale przezornie nie przerwał potoku słów. Może nie musiał rozumieć wszystkiego? Rozbawiło go, że z entuzjazmu wyjaśniała wszystko w drugiej osobie, tak jakby ktoś taki jak on kiedykolwiek mógł zatańczyć figurę baletową - ale nie dał po sobie poznać ironii jej słów, wciąż uśmiechał się ciepło. To nie był jego świat, ale zachwycało szczerze cieszyło go, ile radości balet przysparzał Celine.
-Jaka jest wasza baletmistrzyni? - naprawdę pragnął zrozumieć, ale nie znał się na puentach i figurach, z całą pewnością znał się tylko na ludziach. Ich temperamentach, osobowościach, wymaganiach.
-Zabawnej? - podchwycił, wyraźnie chcąc wiedzieć więcej o poczuciu humoru tej sztuki. Chciał pokazywać Orestesowi żarty z klasą, był wszak bardzo mądrym dzieckiem.
Mądrym i smutnym.
-Oczywiście! - nieświadomie pojaśniał, przypominając sobie jak w kwietniu byli z Orestesem w cyrkowym namiocie, jaką radość sprawiło chłopcu mierzenie kostiumów i oglądanie rekwizytów. Szkoda, że go tu nie ma, ale wszystko mu opowie. A Celine była o wiele lepszą i weselszą przewodniczką niż spięty wcalenieLawrence wcalenieSummers i tamta ruda siksa, która tak speszyła Orestesa.
Wyczuł, że pytanie o poprzednią pracę nieco zgasiło jej wesołość. To nie temat na dzisiaj, to temat na terapię - upomniał samego siebie i nie drążył dalej. Dzisiaj był tu gościem, to była jej praca, jej dzień. Nie byłby sobą, gdyby nie próbował zapamiętać każdej przydatnej informacji, ale Celine zasługiwała chociaż na pozory spokoju.
-Niesamowite. - przyznał, muskając opuszkami palców drzewo, którego pień wyglądał jak prawdziwa kora. -Tworzycie je za pomocą transmutacji? - zapytał, krukońska ciekawość kazała mu drążyć dalej i być może porozmawiać z twórcą tych pięknych dzieł - ale Celine szybko przyznała, że go tu nie było. Wakat.
-Jak radzicie sobie bez niego, umiecie to obsługiwać sami? - zmarszczył lekko brwi. Najpierw z troską, potem z namysłem. Przechylił lekko głowę, ptasio, jak zawsze gdy myślał o czymś, co powinien zostawić w spokoju. Nie drążyć. Ale za późno - już wcześniej przypomniał sobie wizytę w cyrku, myśli same pomknęły w tamtą stronę.
-Być może znam. - przyznał powoli, usiłując sobie przypomnieć, co dokładnie Laurence MorrowwcalenieSummers robił na scenie gdy asystował Iluzjoniście. -Celine... - zaczął z nagłą powagą. -...gdybym spytał cię nie jako magipsychiatra, co doradziłabyś dawnemu koledze - lub raczej koleżance - w pracy równie... niezręcznej jak twoja dawna praca? Może nawet niebezpiecznej. - splótł ze sobą palce, omal ich nie wyłamał, ale prędko się zreflektował. -W dodatku komuś, kto nie chce o tym rozmawiać. Na zachętę dałem mu hojny napiwek i poczuł się obrażony. - pożalił się niespodziewanie, bo wciąż nie dawało mu to spokoju. Była artystką, może ona potrafiłaby to wyjaśnić. Krukoni nienawidzili nierozwiązanych zagadek i niedomkniętych spraw.
-Tu jest bezpieczniej. - westchnął, ciężko. Spokojniej. Londyn był pewnie bezpieczniejszy, całkowicie wolny od wojny - ale nie dla mugolaków.
Zakłopotał się, że obciążył ją tamtą sprawą, gdy wspomniała o tacie. Czy nie narzucał się za bardzo z innymi tematami?
-Dobre wspomnienia pomagają oswoić pustkę. - uśmiechnął się. -Wybrzeże Rhyl - nie powinien tego mówić, był jej magipsychiatrą, ale słowa płynęły same. -przypomina mi o matce. - powinien tam częściej brać Letę, ale nie lubiła świstoklików.
Podejrzewał, że to wymówka.
Skinął uprzejmie głową panu Olsenowi, a potem zerknął na Celine, starając się nie patrzeć na nią nazbyt nachalnie.
Ktoś inny wziąłby ten dotyk, muśnięcie delikatne jak skrzydła motyla, za przypadkowy.
Ale on wciąż był chłopcem wrażliwym na każdy gest, chłopcem, któremu dotyk kojarzył się z groźbą bólu, wyczulonym na intencje.
A ona była dziewczyną, która powinna bać się mężczyzn.
Przełknął ślinę, zwolnił kroku, instynkt kazał mu być nieruchomo, nie spłoszyć jej - ale musiał za nią nadążyć, a szli już do kolejnych salek.
Uśmiechnął się, nieśmiało.
-Masz już własną salkę? Pokażesz mi ją? Możesz ją udekorować po swojemu?



We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Palace Theatre [odnośnik]10.01.23 20:23
Podstęp, jeśli faktycznie nim był, raz jeden został przez nią zauważony. Hector rzadko kiedy wyrażał niezwiązane z niczym zainteresowanie podczas ich rozmów, nauczyła się, że najbardziej niepozorne pytanie czy prośba mogły prowadzić w kierunku czegoś, co pieczołowicie usiłowała chronić przed światem, zamknąwszy tajemnice na dnie serca. Elric nie był jedną z nich, a jednak mimo wszystko poczuła wewnętrzny opór przed spełnieniem życzenia Hectora. Jakby obawiała się podskórnie, że pod jego pierwszą warstwą mogło kryć się coś zupełnie innego. Pouczającego. Rozdrapującego rany, których nie chciała teraz do siebie dopuszczać.
- Nie dzisiaj - zawyrokowała z drobną frywolnością zamkniętą w uśmiechu. Trudno było mu odmawiać, nie chciała tym przecież wzbudzić w nim antypatii; nie potrafiła oddzielać emocji od ich normalnych spotkań, nawet jeśli ich zamierzeniem był proces leczniczy, a co dopiero teraz? - Od ogółu do szczegółu, wiem jak z nami jest, Hectorze. Zaczniemy od ulubionego koloru jego skarpet, a skończymy w zębach łez, żalów i sekretów, jeśli jakieś istnieją, a jeśli nie, to pewnie i tak jakieś znajdziesz. Następnym razem. Zbuduję teatralne napięcie - chociaż wyglądała na pogodną i zrelaksowaną, wręcz rozbawioną, słowa były podszyte delikatną goryczą - bo dziwnie było wiedzieć, że w każdej dziedzinie życia dało się odnaleźć zadry wepchnięte w duszę, kaleczące ją od środka. Nie mogła się z tym pogodzić, przyzwyczaić do tego, próbowała, ale nie mogła. Łatwiej było nie wiedzieć, że coś bolało, albo że w ogóle powinno boleć, bo miało do tego prawo. Wypieranie stanowiło naturalną obronę przed bólem; nie sądziła nawet, że Hector wiedział o tym jak mało kto.
- Jeszcze za dobrze jej nie znam, ale przypomina mi baletmistrza z Beauxbatons. Mają w sobie podobną surowość. Wymagania. Dla ich równowagi potrafi komplementować, słyszałam jak rozmawia z innymi tancerzami podczas prób, bo chociaż w nich nie uczestniczyłam, to mogłam popatrzeć - wytłumaczyła, po czym przyjrzała się rekwizytom gęsto wyścielającym każdy kąt pomieszczenia.
- Szczerze? Nie mam pojęcia - wyznała przepraszająco, z lekkim uśmiechem zaplątanym w kącikach. W momencie, w którym ona dołączyła do trupy Wrończyka, ich twórcy już tu nie było. Zostawił po sobie pustkę i masę znaków zapytania. - Ich obsługa chyba nie jest bardzo skomplikowana, problem tkwi w nowych przedstawieniach, do których trzeba przygotować scenę - w końcu niebawem nastanie czas nowych premier, a tu nic nie było gotowe. Dramat! Jej brwi zmarszczyły się po chwili minimalnie, głowa w znajomym geście przechyliła do boku, a palec dotknął podbródka. Hector nie pytał hipotetycznie. Gdyby tak było, nie robiłby pauz, nie zbierałby myśli, tylko miałby je gotowe, jak zawsze. - Dawnym przyjaciołom czy kolegom trudno dawać napiwki - zauważyła powoli. Emocje były jej domeną, poruszała się po nich jak ryba w wodzie, odsiadka nie zdołała tego stępić. - Albo raczej - im je przyjmować. To może obudzić nierówność, tak sądzę. Każe ci myśleć, że komuś powodzi się lepiej od ciebie. Choć w głębi serca wiesz, że to dobre intencje, możesz odebrać to jako próbę, hm... pokazania ci gdzie twoje miejsce, dlatego, że sam z tym miejscem nie czujesz się w porządku - czy gdyby koleżanka z dawnego zespołu baletowego w akademii lub la Fantasmagorie wynagrodziła ją sowitym napiwkiem, zareagowałaby podobnie? Trudno powiedzieć, czuła się jak ktoś, kto złapał za nogi samego Merlina za szansę, która pojawiła się jak promyk słońca po bardzo długiej i surowej zimie, ale nie każdy miał możliwość postrzegania zmian w swoim życiu w ten sposób. Nie każde zmiany były zmianami na lepsze. - Nie chcę się wymądrzać, nie znam też ludzkich umysłów tak jak ty. Może wcale tak nie jest. Ale niektórzy po prostu... niektórzy chyba... muszą się sparzyć. Sama nie zmieniłabym swojego życia, gdyby mnie do tego nie zmuszono, nieważne jak niebezpieczne i głupie ono było... - westchnęła, opuściwszy spojrzenie na podłogę, chociaż za moment ponownie uniosła je na twarz Hectora, pytająco, jakby ją olśniło. Oczywiście! Powinna od razu zrozumieć. - Chodzi ci o kogoś, kto ma talent do takich rzeczy? - wskazała na drzewo, przy którym stał. Z początku założyła, że to niespotykane pytanie było kwestią przypadku, a Vale nie miał akurat pod ręką nikogo mądrzejszego, by się poradzić, ale może...
Oswajanie pustki, było w tym coś ujmująco poetyckiego. Nadawało otaczającej ją ciemności subtelności zlęknionego zwierzęcia, malowało w czerni parę dużych, błyszczących, nieufnych oczu. Czy pustka bała się jej tak samo, jak ona bała się pustki? Półwila nie była na tyle rozumna, by podejmować prawdziwie filozoficzne tematy, ale uśmiechnęła się pod nosem nostalgicznie, wyobrażając sobie ciemną masę tego tworu, który znajdował się gdzieś obok jak cień.
- Opowiesz mi o niej? - oko za oko, ząb za ząb, poprosiła w nawiązaniu do matki Hectora. Może dzięki temu zdołałaby wybaczyć własnej, gdyby poznała czyjąś, trudno powiedzieć.
- Och nie, chciałabym, ale nie - roześmiała się serdecznie, wesoło. - To trochę jak z salą lekcyjną, wszystkie dzieci mogą z niej korzystać - chyba że mają w swoich żyłach mugolską krew, wtedy zostanie przed nimi zamknięta brama do szkockiego zamku magii do czasu, aż źli ludzie sięgną po rozum do głowy i pukną się w czoła, a Brytanię owieje echo. - Po prostu akurat tutaj ćwiczę. Wiesz co nieco o balecie, Hectorze? Znasz figury, jakieś sztuki? - wprowadziła go do przestronnego pomieszczenia z dwiema ścianami wyłożonymi podłużnymi lustrami sięgającymi niemalże samego sufitu. Gdzieniegdzie znajdowały się rzeczy tancerzy, którzy czmychnęli się posilić albo prażyć w słońcu na tyłach teatru. Półwila gładkim krokiem dostała się na środek sali, nie mogąc zdusić w sobie entuzjazmu, który aż kipiał z chudej sylwetki. - Ballonné, chaînes, echappé, pas de chat, plié, arabesque... Za tym, co obserwuje się z widowni, stoją długie dekady, wieki perfekcji. Potężnych, wrażliwych na sztukę umysłów, i gibkich ciał uformowanych w dłoniach wymagających choreografów. To ledwie chwila, pomnik zbudowany w powietrzu, w ruchach i rytmie, sztuka najpiękniejsza, bo ulotna jak życie - snuła płynnie i miękko, przy czym lawirowała po sali, tańcząc do melodii rozbrzmiewającej wyłącznie w jej głowie, a potem zatrzymała się przed Hectorem i uśmiechnęła pogodnie. - Co wcześniej widziałeś? Cokolwiek? - Jezioro Łabędzie albo Dziadek do orzechów były pierwszym, co każdemu przychodziło na myśl. - Tutejszy reżyser wplata w klasyki swoje własne wizje, wiesz. Zupełnie nowe sztuki, świeże, wielopoziomowe, barwne. Tak słodkie, jak i gorzkie. Myślę, że spodobałyby ci się jego pomysły... On też musiał się zgodzić, żebym tu tańczyła - wyjaśniła.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Palace Theatre [odnośnik]12.01.23 0:46
Uniósł lekko jedną brew. Nie dzisiaj - zwykle dawał jej tą opcję, wciąż była stosunkowo świeżą pacjentką. Niektórym nie dawał podobnej opcji wcale, nie na terapii, ale wobec Celine zwykle był bardziej pobłażliwy wyrozumiały. Niezależnie od tej dziwnej łagodności, której nie musiał ćwiczyć i która przychodziła mu coraz naturalniej, ta chwila naprawdę nie była ani czasem ani miejscem na zwierzenia.
-Masz rację. - przyznał, choć nie lubił jej nie mieć. -Nie dzisiaj, nie tutaj. - skinął lekko głową. Zawsze będę respektował twoje granice, Celine, tak jak obiecałem. Czasem lubił prowokować pacjentów, ale w kontekście kogoś pozbawionego wolności i godności wydawało się to wyjątkowo ważne.
-Ale - uśmiechnął się delikatnie, choć spojrzenie pozostało przenikliwe, odbijając jej subtelny smutek. -pamiętaj, że następnym razem nie będziesz w pracy. Nie potrzebuję teatralności. - to nigdy nie była rozrywka, nawet jeśli problemy pacjentów stanowiły odskocznię od własnych.
-To cenna umiejętność, być surowym, ale sprawiedliwym. - skinął głową. Nie widział takich wzorców w domu, ale u profesorów w Hogwarcie już tak. Nauczył się wtedy, że przewidywalność równa się sprawiedliwości, że wymagania muszą być jasne i klarowne. Szkolne oceny i punkty domów kontrastowały z chaosem w rodzinie.
Zmarszczył lekko brwi, gdy wypowiedziała się na temat napiwku. Nie pomyślał o tym w ten sposób, a gdy padły słowa pokazać komuś gdzie jego miejsce, aż rozszerzył lekko oczy, dając Celine kolejny dowód na to, że nie pytał czysto hipotetycznie. Choć ożenił się dla pozycji, to w jego gabinecie każdy miał być równy i zasługujący na pomoc. Choć leczył pacjentów (często zamożnych) dla pieniędzy, chciał zburzyć sztywne hierarchie z Munga.
Czy naprawdę sprzeniewierzył się tym ideałom, dając zbyt wysoki napiwek?
-Dziękuję za perspektywę... artystki. Pewnie jedynym wyjściem są osobiste przeprosiny? - upewnił się, bo choć znał się na zawiłościach ludzkich umysłów i dobrych manierach, to może serce Celine lepiej pojmie artystyczne dusze. Gdy wspomniała o niebezpieczeństwach, pobladł nieco. La(w)urence - mugolak - Londyn. Celine - Londyn - Tower. Ciąg skojarzeń niepokoił. A potem zmarszczył brwi, słowa baletnicy, jego pacjentki, skutecznie skupiły jego uwagę na niej - musiał chwilowo odstawić wyrzuty sumienia na myśl o dawnym koledze.
-Nie mów tak o swoim życiu, Celine. - zwrócił uwagę, mechanicznie korygując jej tok myślenia, pomimo tego, że nie byli na terapii. -Decyzje mogą być błędne. Ale nie nazywaj głupim życia, nawet jego fragmentu. - to prosta droga do zatracenia się w kompleksach, w poczuciu, że jest się nic niewartym, nienaprawialnym, albo że samemu się o to prosiło.
Uśmiechnął się blado, skinął lekko głową.
-Widziałem niesamowite popisy transmutacji, w cyrku. Sam mistrz iluzji nie porzuci oczywiście swojego stanowiska, ale mam powód by sądzić, że... jego asystent może być spokojniejszy tutaj. - zerknął na Celine nieco wymownie, czy wychwyci tą aluzję? Teatr nie pytał o jej przeszłość, czy pytałby o jego personalia lub status krwi? -Powód, którego nie wysłucha, ale jeśli nasze drogi kiedykolwiek się przetną, będą pamiętał o waszym wakacie. - obiecał.
Zamrugał, zaskoczony.
Rzadko mówił o matce.
W gabinecie nie powinien wcale, ale dziś nie byli na terapii.
-Zmarła młodo, gdy byłem jeszcze na kursie uzdrowicielskim. - spróbował się smutno uśmiechnąć, pokazać, że oswoił się już z tymi wspomnieniami. Nie do końca. Tamte chwile spędzone z matką, jej ostatnie - były smutne, ale dobre, były ich. Przypominały jednak o drugiej, ciemniejszej stronie medalu. O tragedii, z którą nie zdołał się oswoić, rodzinie, której nigdy nie posklejał. Nie został magipsychiatrą po to, by nimi manipulować, a po to, by zrozumieć, by spróbować naprawić. Najpierw samego siebie i własny lęk przed szaleństwem, a potem ich poszarpane więzy.
Czasami wątpił w to, czy potrafi naprawić kogokolwiek. Dlatego ze wzruszeniem przeczytał list Celine, dlatego złożył go starannie i wsunął w ulubione wydanie Iliady. Pomiędzy wersety o pięknej Helenie. W jego wyobraźni została porwana gwałtem przez kapryśnego księcia, ale zdołała przetrwać w ponurej twierdzy - a potem Grecy ją uwolnili i pomimo trudu żyła dalej.
-Miałem już wtedy dom w Rhyl, ten, w którym mam gabinet. Zabrałem ją tam, zawsze lubiła morze. - kontynuował cicho. -To trudne dla młodego uzdrowiciela, poznać granice, przy których magimedycyna nie może już pomóc, może tylko... łagodzić cierpienie. - chciał wierzyć, że wtedy, dzięki przeciwbólowym zaklęciom i eliksirom, z dala od ojca (wreszcie z dala od ojca), już nie cierpiała.
Zamrugał, oczy go zapiekły.
To pewnie kurz.
(Wciąż nie mógł oswoić się z nową, odzyskaną zdolnością do wykrzesania z siebie łez. Wciąż budziły ukłucie strachu, natychmiast przestań płakać bo wymierzę jej cios za każdą łzę wciąż dźwięczało mu w duszy choć i matka i głos ojca już nigdy nie powrócą).
Jej śmiech, dźwięczny, perlisty, śmiech półwili - przywrócił go do rzeczywistości. Śmiała się, tak szczerze, a jeszcze w maju wydawało się to niemożliwe. Niesamowite. Nie zareagował na własną pomyłkę i naiwność własnego pytania, chwilę po prostu na nią patrzył.
-Nie znam figur ani francuskiego. - przyznał z uśmiechem. -Ale wiem trochę o samych sztukach, głównie o ich treści, o samej historii. - lubił te historie, oparte na mitach i baśniach. -Widziałem kiedyś z żoną i siostrą Jezioro Łabędzie - jego biały łabędź i Beatrice, czarny łabędź. Do dziś nie rozumiał, dlaczego nawiązały coś na kształt przyjaźni. -Ale najbardziej podoba mi się chyba motyw Giselle choć nigdy nie widziałem tego baletu na żywo. - przechylił lekko głowę. -Tańczyłaś kiedyś w Giselle, Celine? Mógłbym ją zdiagnozować, mógłbym stwierdzić przyczynę jej śmierci - ale w teatrze wolę wierzyć, że oszalała z miłości, choć to podobno medycznie niemożliwe. - uśmiechnął się ciepło, chyba żartując z własnej profesji.
-Dasz mi znać, kiedy wystawicie następne przedstawienie? Chętnie przyjdę, naprawdę. - dla Ciebie. Podobno miała jeszcze długo nie tańczyć, ale pewnie tam będzie, pewnie będzie czekała. Na widza, który kiedyś przyjdzie tam znowu i tym razem zobaczy ją na scenie. -Niezależnie ode mnie, powinnaś też zaprosić przyjaciół. Widzę, ile to daje ci radości, a ta jest tym piękniejsza, im częściej się nią dzielimy. - chyba potrafił żartować z magipsychiatrii, ale nie potrafił się powstrzymać przed dawaniem zaleceń. Zreflektował się. -Wybacz, wrócimy do tego w Rhyl, jako zadanie domowe. - wyprostował się, rozejrzał jeszcze raz po sali. -Rozmawiałaś z nim? - z reżyserem?

przechodzimy tutaj żeby nie blokować locki


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Palace Theatre [odnośnik]31.01.23 19:33
Dziwny jest ten świat
3 lipca 1958 r.
Noc była pełna strachów. Zbudzone nad ranem oczy łaknęły dalszego snu, ale ten napawał niepokojem. Niejasne wspomnienia przywoływały czerwone światło, czy było postrzępionym fragmentem snu, czy rzeczywiście dobiegało zza okna? Niewypoczęte ciało wydawało się spięte, lekki ból głowy subtelnie stukał w czaszkę ze wszystkich stron. Każda napotkana od rana twarz wydawała się równie zmęczona. Mogły dotrzeć do ciebie pogłoski o krwawym księżycu, który nocą pokazał się na niebie, barwiąc gęste obłoki szkarłatem. Zawieszenie działań wojennych winno przynieść chwilowy oddech, a jednak...

Celine: Tej nocy spałaś niespokojnie - twój sen był płytki, urywany, przeplatany na wpół świadomymi obrazami i wspomnieniami z niedalekiej przeszłości, które rozmyły się dopiero wraz z wpadającą przez okno szarością poranka. W teatrze miałaś być tego dnia wcześnie, zajęcia rozpoczynałaś z samego rana, ale bezsenność sprawiła, że na miejscu i tak zjawiłaś się przed czasem. Rozgrzewka ci nie szła, czułaś się zmęczona, rozdrażniona; twoje nogi i ramiona wydawały się ciężkie, jakby odlane z ołowiu, a kiedy przygotowywałaś się do zmiany pozycji, coś w odległej części budynku huknęło - jedne z drzwi zatrzasnęły się z trzaskiem. Popchnął je jeden ze spieszących się na próbę tancerzy? Przeciąg? Nie byłaś pewna, na scenie wciąż znajdowałaś się sama, a przynajmniej: nikogo obok siebie nie widziałaś. Podmuch wiatru poruszył ciężkimi kurtynami, poczułaś na plecach lodowaty, przenikliwy chłód; twoja skóra pokryła się gęsią skórką, jasne włosy się rozwiały, a nieliczne, oświetlające pomieszczenie lampy, zaczęły to gasnąć, to zapalać się ponownie. Gdzieś nad twoją głową zatrzepotały skrzydła - pod sufitem, na jednej z poziomych belek, przysiadł czarny ptak. Z jego gardła wydarło się krakanie, zagłuszone szuraniem - gdy ustawione na widowni krzesła zaczęły się podnosić, jedno po drugim, układając się w spiralę w powietrzu - poruszane niewidzialną siłą. Gdzieś w głównym korytarzu huknęło, coś ciężkiego upadło na podłogę. Celine!, usłyszałaś - i byłaś niemal pewna, że głos był znajomy, że należał do przyjaciela, do kogoś, kogo znałaś. Idąc w tamtym kierunku nie zauważyłaś jednak nikogo - dopóki drzwi na zewnątrz nie otworzyły się na oścież, wpuszczając do środka dzienne światło.

Neala: Nie byłaś w stanie przypomnieć sobie, w jaki sposób znalazłaś się w St Austell. Pamiętałaś, że do Kornwalii przygnały cię sprawunki, z samego rana złożyłaś krótką wizytę Macmillanom, ale reszta dnia pogrążona była w niepamięci - a gdy sięgałaś wstecz, widziałaś jedynie urywki zupełnie innych wspomnień: lasu skąpanego we mgle, koron drzew odbijających się w wodach płytkich jezior, znaków wyrytych na korze. Spieszyłaś się gdzieś - bose stopy lekko dotykały szorstkiej ściółki, igły wbijały się w jasną skórę, z głębi lasu nawoływały cię jednak głosy, których nie byłaś w stanie zignorować. Obok siebie prowadziłaś wierzchowca, wiedziałaś, że gdybyś wsiadła na jego grzbiet, pognałabyś szybciej - ale drzewa rosły zbyt gęsto, biegłaś więc, z wodzami zaciśniętymi w dłoni. Musiałaś już być blisko, czułaś obecność przyjaciół, istot ci bliskich - spomiędzy pni wyłoniła się chata, wystarczyło wejść do środka, już prawie sięgałaś klamki - ale wtedy zaalarmowało cię ostrzegawcze rżenie. Koń szarpnął się gwałtownie i wspiął na tylne nogi, we wnętrzu ściskającej wodze dłoni poczułaś pieczenie; musiałaś go wypuścić, cofnęłaś się o krok, stopa nadepnęła na ostry kamień - i wtedy wizja się rozwiała. Znajdowałaś się przed budynkiem teatru, a Montygon, czymś spłoszony, rzucił się właśnie do ucieczki, znikając za zakrętem wąskiej drogi. Stopy rzeczywiście miałaś bose, w którymś momencie musiałaś zrzucić buty - a wnętrze dłoni krwawiło, wyglądało na to, że otworzyła się świeża blizna po niedawnym rozcięciu. Serce biło ci mocno, czułaś się rozdrażniona, zdezorientowana; ciemny cień przysłonił słońce, a gdy podniosłaś głowę ujrzałaś chmarę czarnych, kołujących nad okolicą ptaków. Drzwi za twoimi plecami stanęły otworem, w ciemnym korytarzu dostrzegłaś jasnowłosą dziewczynę, w której od razu rozpoznałaś Celine - a za nią, w jakiś dziwny, obcy sposób, wyczuwałaś też obecność innych - osób, istnień? Nie byłaś pewna, częściowo wciąż tkwiąc w innych myślach - tych należących do Brenyn.

Czarne ptaki wykonały kolejną pętlę ponad teatrem, a kiedy cień, który rzucały, przesunął się wzdłuż budynku, nagle wszystkie znajdujące się w nim okna pękły z trzaskiem. Szklane odłamki posypały się niczym deszcz, migocząc w powietrzu - i nim jeszcze pierwszy z nich dotknął ziemi, ostre fragmenty zamigotały jaskrawym, odbitym światłem - światłem, które rozbłysło tuż nad waszymi głowami.

Na niebie rozgorzała kometa, za którą ciągnął się złocisty warkocz. Przyciągała wzrok w przedziwny sposób, jakby hipnotyzowała samą swoją obecnością na niebie. Jaśniała jak drugie słońce, trwała nieruchomo, a im dłużej oko spoglądało w jej światło, tym większy budziła niepokój. Jakby to światło wnikało gdzieś w umysł, w serce, pozostawiając po sobie trwogę i przerażającą pustkę, której nie sposób było zrozumieć.

Mistrz gry nie kontynuuje rozrywki, ale jest gotów odpowiedzieć na ewentualne wątpliwości. Zakończony wątek należy zgłosić w temacie dziwny jest ten świat; jeżeli współgracz nie pojawi się w wątku lub przestanie pisać w jego trakcie postać oczekująca może zaprosić dowolną inną, która odnajdzie się w sytuacji, w zamian za uciekiniera.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Palace Theatre Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Palace Theatre [odnośnik]06.02.23 20:51
z hectorem dogramy wątek w innej locce żeby nie kolidować :pwease:

To był trudny dzień, szorstki, szary i wypłowiały jak zbyt niewprawnie maltretowane pranie. Uciekła biel, promienie słońca stały się mętne, a powietrze ciążyło na dnie płuc i oblepiało je od środka, niechętnie wspinając się w stronę świata. Demony wychylały się z norek jak świeżo wyklute larwy i torowały sobie drogę przez sny napuchłe od strachów i smutków, od widoku dłoni pogrzebanych pod ziemią, w kamieniu i chybotliwym drewnie. Przeszłość patrzyła jej w oczy i śmiała się w głos, zataczając na rumianych policzkach mokre potoczki łez. Błyszczały jak gwiazdy, wyciekając z niej samoistnie niby krew upuszczana z żył, bezsilne, słone, pędzące w podróży donikąd i ginące w poduszce.
Od czasu wstania czuła się jak w transie, jak marionetka, za której sznureczki pociągały palce świeżych nawyków; poranna toaleta, śniadanie, wybór byle jakiej sukienki, spakowanie torby na zajęcia w teatrze, a potem droga przed siebie, cichy trzask teleportacji i już była w Kornwalii. Pracownicy Wrończyka snuli się po korytarzach jak duchy. Poplamiona kawą szata medyka wprawiła go w wisielczy nastrój, a reżyserowi, któremu o poranku gruba książka spadła na stopę, świat sprawił psikusa i teraz kuśtykał, nierównomiernie rozkładając ciężar ciała na nogach. Wszyscy byli podminowani, wyprani z kolorów; muzyka brzmiała inaczej, zupełnie jak gdyby ktoś wzniósł mur między jej dźwiękami a Celine. Nie radziła sobie w rozgrzewce. Gubiła znajomy rytm, rozdarła elastyczne rajstopy na wysokości kolana, choć teoretycznie było to niemożliwe, a każdy krok niósł za sobą wyłącznie zawód; niezaznajomiona z tańcem ludowym obiecała, że wplecie w niego elementy baletu zgodnie z poleceniem emerytowanej baletmistrzyni, która we Wrończyku wzięła ją pod swoje zaśniedziałe skrzydła, ale dziś Lovegood kaleczyła wszelką choreografię. To, co zwykle złapałaby w mig, dziś było dla niej niedostępnym zjawiskiem. Dziwną, nieznajomą magią przewyższającą możliwości.
Po pierwszej godzinie została sama w jasnej sali, ale nie była w stanie stwierdzić kiedy dokładnie pozostali tancerze rozpierzchli się po artystycznym przybytku ani jak długo to trwało, zanim zorientowała się, że już od pewnej chwili siedzi tańczy samotnie, wznosząc ciało w pokaleczonych ruchach szlachetnych, klasycznych kompozycji baletowych. Tańczyła do nicości, tańczyła wizję, która nie należała do niej. Jakie ruchy powołała do życia? Nie mogła wrócić do nich pamięcią, odruchowo jednak skuliła się, kiedy przez lepką membranę ciszy przedarł się gwałtowny huk przypominający te stare, skrzypiące drzwi, które strażnicy zatrzaskiwali za sobą po zawleczeniu jej do środka celi. Przez pomieszczenie przetoczył się gryzący oddech wiatru, który zerwał gumkę ze srebrnych włosów i poniósł ją gdzieś w kąt sali; nie spojrzała za nią, skoncentrowana na wejściu do treningowego gniazdka. Nie powinna, ale ruszyła przed siebie, a po jej skórze rozbiegały się dreszcze liżące ją od spodu, jakiś głuchy, tępy niepokój prowadzący ją przez znajome korytarze, które nagle wydawały się obce.
Celine! Celine!
Ktoś ją nawoływał, ktoś przyzywał. Rzeczywistość rozmywała się przed nią jak płótno, na które ktoś nieuważnym ruchem strącił kubeczek z wodą; lampy migotały jak błyszczące odwłoki świeciorków skąpane w lunarnej rzeczywistości nocy. Coś było nie tak. Coś zwijało jej żołądek w kłębek i zaciskało pięść wokół płuc. Kolejny huk przytwierdził ją na chwilę do ziemi, zamarła, instynktownie truchlejąc, podczas gdy dłonie wystrzeliły najpierw do uszu, chcąc zasłonić je przed dźwiękiem, a potem przylgnęły do oczu i skąpały ją w chwilowej ciemności, jednak nawet ta ciemność, jej krucha powłoka, nie oferowała wytchnienia. Nie dawała odpowiedzi. Coś tu się działo, coś złego. Dopiero po kilku długich wdechach i jeszcze dłuższych wydechach zmusiła się do powrotu do teraźniejszości, nakazując stopom dalszą drogę, te jednak niosły ją niechętnie, jakby przeczuwały, że za moment wydarzy się coś gorszego. I miały rację.
Drzwi do teatru stanęły otworem i do środka wpadł smolisty blask dnia, mgławy i nieczytelny. Świat ich nie chciał, słońce katowało żarem, ale nie kąpało twarzy swoim blaskiem. Na ziemi tańczyły brzydkie cienie. Ogień wrzał wyłącznie w znajomych włosach; okalał bladolicą twarz i podkreślał każdy pieg na świeżej, młodej skórze, ten wierny towarzysz, który nie opuszczał Neali na krok. Za nic w świecie nie pomyliłaby jej z inną osobą, wiedziała więc od razu, że oto jakimś cudem stoi przed nią akurat panna Weasley, że to ona, otulona skrzekliwym krakaniem dobiegającym z wysokości. Celine nie zdążyła się odezwać, zdołała jedynie rozchylić wargi, zanim szkło wokół niej eksplodowało, rozrzucając w powietrzu transparentne odłamki, które zaraz zabarwiły się na czerwono - najpierw krwią, kiedy drasnęły jej ramiona i zadrapały plecy i szyję, a potem czerwienią winowajcy spoglądającego na nie z szarego nieba. Kometa, piękna, przepełniająca grozą, złoto-karminowa; płynęła po szarości bez ruchu, gnała w zamrożeniu. Półwila dostrzegła ją później, niż może by tego chciała, bo oszołomiona wybuchem upadła na podłogę i skuliła się, piszcząc bezsilnie. To się nie dzieje, to się nie dzieje, powtarzała sobie panicznym szeptem przerażona, obezwładniona strachem, który rozgościł się pod kopułą czaszki i rozrósł w głowie jak rak. Kometa jednak przyzwała w końcu jej wzrok, spojrzała najpierw na Nealę, a potem, wabiona i kuszona, zwróciła go ku zjawisku, którego nikt nie zapowiadał - ani w Dolinie, ani w Kornwalii, nie słyszała wieści o jego nadejściu, wiedziała teraz jedynie to, że pojawiło się ubrane w złe szaty.
Nie drgnęła, a jednocześnie drżała cała. Nie była w stanie podnieść się i rzucić Neali na szyję, upewnić się, że nic jej nie było; strach tłumił parzący ból, który rozrastał się po przedramieniu z miejsca, gdzie w skórze tkwił wbity pokaźny odłamek wrończykowej szyby. To się nie dzieje naprawdę, snuła jak mantrę, do siebie, do przyjaciółki, ale nikt nie słyszał.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Palace Theatre [odnośnik]15.02.23 12:49
Byłam poza sobą.
Czasem miałam takie wrażenie. Ale to uczucie, gorejące w sercu moim mocno musiało być prawdą. Tęsknotą za tym, co utraciłam bezpowrotnie. Za tym co było i czego nie będzie już więcej. Chyba, może, jeszcze. A może nie wszystko było stracone jeszcze? Może jeszcze mogłam.. chciałam… byłam…?
Byłam?
Byłam znów w domu. A może dom był znów obok, albo dom był znów we mnie. Obok, niedaleko całkiem, rzecz by można, że ledwie na wyciągnięcie ręki dokładnie. Stawiałam kroki coraz szybciej, pewnie, nie zwracając uwagi na igły które drobnymi kłuciami znaczyły się na moich stopach. Nie zwracając uwagi, że idę boso. Boso, znaczyło wolność, bliskość natury, jej akceptację przecież. A rozszalałe z potrzeby serce prawie tego i tak nie zauważyło. Byłam już blisko, wiedziałam że tak, słyszałam ich, dokładnie. Wyraźnie, mocno.
- Chodź Montygonie, zaraz spotkamy ich znów. - powiedziałam do mojego przyjaciela, pociągając za wodzę. Kiedy widziałam ich ostatnio? Kenny’ego, Danni, Otto i resztę? Za długo, za dawno? Serce obiło mi się radośnie, prawie boleśnie, kiedy wyszliśmy z lasu. Zatrzymałam się ledwie na ułamek sekundy by zafalować zbierając się do szybszego kroku w kierunku chaty. - Nareszcie. - mimowolnie opuściło moje wargi pełne ulgi i wdzięczności. W końcu znów byłam w domu. Wyciągnęłam rękę do klamki i zachwiałam się, kiedy Montygon zarżał i podniósł się na tylne nogi pociągając mnie za sobą.
- Hej! - krzyknęłam zła trochę, że się zgrywa teraz, ale nie uniknęłam stanięcia boleśnie na kamieniu. Skóra wodzy przetrała mi wnętrze dłoni, odruchowo je wypuściłam. Rozchyliłam usta chcąc jeszcze coś powiedzieć…
…i nagle całkiem mnie zmroziło.
Gdzie byłam?
Poczułam jak puls podnosi mi się niebezpiecznie, kiedy próbuje się rozeznać w tym, co właściwie tutaj robiłam. Zrobiłam krok za Montygonem który spłoszony uciekał chcąc go gonić, ale wtedy moją uwagę przyciągnęło to co czułam. Spojrzałam w dół na stopy, a potem na rękę, po której spływało coś ciepłego. Coś ciepłego. Krew. Mimowolnie zadrżałam w przerażeniu ściskającym mi serce. Gdzie byłam? Jak się tu znalazłam? Czemu nie pamiętam? Ostatnie było rano, a teraz noc była dokładna przecież. Oddychaj Neala, spokojnie. Mówiłam sama do siebie, ale spokojna wcale nie byłam. Co teraz? Byłam sama? A James? Uniosłam spojrzenie, przypominając sobie. Różdżka, Neala. Nie opuszczaj jej w ogóle. A może to nie była noc jeszcze. Uniosłam głowę patrząc na chmarę czarnych ptaków. Co się działo? Co się działo? Co się działo? Gdzie byli ci, do których szłam? Byłam pewna że tym razem spotkam ich wreszcie a znów byłam sama całkiem. To powinno być tutaj? Do nich przyszłam, znaną drogą. Ale czemu wszystko inne było teraz?
Dźwięk otwieranych drzwi odwrócił mnie gwałtownie. Pociągnął rozpuszczone włosy za sobą. Ręka nadal poszczypywała a z niej sączyła się krew. A kiedy moje oczy trafiły na znajomą sylwetkę rozszerzyłam w zdumieniu oczy. Ale to nie było tylko to. Oni też. Teraz, od razu, czułam ich też.
- W końcu… - szepnęłam robiąc krok w ich stronę. Czując jak oczy zachodzą mi łazami, gdy serce uświadoamia sobie, że będzie mogło porzucić całą tą tęsknotę. Ale ruch ptaków zatrzymał mnie ponownie. A kiedy szkła pękły podszkoczyłam zasłaniając dłońmi głowę. Nie, nie, nie. Nie pech taki, kiedy znalazłam ich wszystkich. Cała… byłam cała, poza krawiąca dłonią. Ale kiedy otworzyłam zaciskane mocno wcześniej oczy zrozumiałam, że coś jest nie tak. A nie tak, patrzyło na nas z góry. Oczy rozszerzyły mi się w zdumieniu kiedy jasne spojrzenie podążało za nią. Na chwilę zapomniałam, tylko ona była. Ona i ponure przeświadczenie, że nic dobrze nie będzie. Że wszystko stracone już jest. Że nie zaleczę tęsknoty, która wypełnia moje serce, że Brendan napawdę odszedł, że zostałam sama i to dlatego czułam tą przenikliwą pustkę. Drżałam, a może płakałam bezgłośnie, nie byłam pewna. Ale kolejna strużka krwi, spływająca po dłoni zwróciła moją uwagę. Nie ciała, a umysłu. Nie sama, nie sama. Celine była obok. Celina i reszta - za nią, tam w środku.
Była, prawda? Uniosłam ręce, przytykając ich wnętrza do oczu. Muszę sprawdzić wtedy wiedzieć będę. Opuściłam głowę. Jeśli jej nie będzie, wtedy się rozpadnę, wtedy pozwolę by wzięła mnie pustka we władanie. Wtedy będzie mi już obojętne. Opuściłam drżące dłonie, jeszcze chwile oczy zamykając zbierając w sobie odwagę. Musisz mieć siłę, Neala. Tak mówił Brendan. Wypuściłam powietrze powoli, długo, dając sobie czasu jeszcze trochę. A z ulgi prawie opadłam, kiedy ją zobaczyłam. Ruszyłam dopadając, upadając na kolana obok.
- Celine. - szepnęłam unosząc rękę jakby chcąc dotknąć rany ale zadrżała mi więc cofnęłam ją. - Naprawię to, naprawię to. Co z resztą? - zapytałam spoglądając na nią. Ale ona, nie patrzyła wcale na mnie.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Palace Theatre [odnośnik]24.02.23 22:57
Gniewne pohukiwanie czarnych ptaków tętniło w uszach jak krew, której szum i jęk roznosiły się po całym ciele. Otulone piórami skrzydła cięły powietrze, jednakże Celine nie mogła oprzeć się wrażeniu, że tną ją samą, ją całą, że rozrywają skórę na strzępy i wślizgują się w mętne wnętrzności, szkarłatne, pokryte pulchnymi larwami. Panicznie zaciśnięte oczy wręcz gwałtem zostały rozwarte, głowa odchyliła się w tył, a kometa zawłaszczyła sobie jej spojrzenie, była hipnotyzująca i przerażająca zarazem, piękna i potworna. Porozumiewała się szeptem, nie sięgając przy tym po żadne słowo - a mimo to nie dało się wyzbyć z duszy wrażenia, że w głowie rozbrzmiewały jej obietnice, przesycone słodyczą i goryczą jednocześnie, ubierające przyszłość w czerń pełną nieszczęścia. Jej istota wymykała się zrozumieniu Celine. Półwila nie była zbyt mądra, a już z pewnością nie na tyle, by pojąć czego świadkami stały się właśnie z Nealą.
Z Nealą, bo ona przecież też tutaj była.
Głos Weasleyówny sprowadził ją na ziemię, zmusił i zachęcił, by spojrzała teraz na nią, zatapiając uwagę w słonecznych, kojących promieniach jej włosów i błękitnych głębinach ekspresyjnych tarczy tęczówek. Blada twarz usłana piegami zwrócona była w jej stronę, znajoma i bezpieczna, piękna wbrew temu, co twierdziła jej właścicielka. Rozbieganym, niepewnym wzrokiem prześlizgnęła się po łuku brwiowym w dół nosa, popatrzyła na kości policzkowe i linię żuchwy wytyczającą ramy jaśniejącego przed nią obrazu. Neala. Moja Neala.
Rozedrgany oddech wreszcie spowolnił swój cwał przez pierś, a umysł obejmował ramionami świadomość tego, że złe rzeczy wydarzyły się naprawdę, tu i teraz. Że nie był to sen ani fatamorgana pośród zimnych kamieni ścian aresztu, ale jawa, i że na tej jawie nie była sama. Dłonie Celine wystrzeliły w kierunku przyjaciółki, długie palce zamknęły się wokół jej nadgarstków, nim splotły się z palcami samej Weasleyówny, przyciągając ją bliżej, jakby zapragnęła nagle zetknąć się z nią ramionami. Spomiędzy połów skóry i rozerwanego materiału wciąż wystawał odłamek szkła, ale zdawała się nie zwracać uwagi na jego pieczenie, na to, jak wprowadzał w jej ciele uczucie kurczącego się zatoru, dziwnego stłoczenia.
- Skąd... Skąd się tu wzięłaś? - wydyszała chrapliwie, ni to czerwona, ni kompletnie blada. Kolory samej Celine zmieniały się jak sekwencja obracanego kalejdoskopu w dłoniach dziecka, które bawiło się nim nieuważnie, niedbale; uwolniła potem jedną dłoń i uniosła ją do policzka Neali, oparłszy ją o odnalezione tam ciepło i miękkość. Dotyk uwypuklał fakturę rzeczywistości, był jej jedynym prawdziwym źródłem poznania świata. - Uważaj, ja... Tutaj coś... Ja nie wiem co się stało - przyznała łamiącym się głosem, bo przecież była starsza, powinna wiedzieć, powinna rozumieć, to ona powinna osłonić płomiennowłosą przyjaciółkę przed niebezpieczeństwem, nie odwrotnie. W oczach błysnęły łzy, hymn niemocy i skołowania. Lęku. - Jaką resztą? - jej twarz wykrzywiła się pod ciężarem postępującej paniki. Kogo przyprowadziła ze sobą Neala? Przyjaciół? Marcela? Gdzie teraz byli, co się z nimi stało? Gdzie on poszedł, gdzie zniknął? Kolana Celine zaszurały o ziemię, obróciła się lekko, rozejrzawszy się dookoła. W oddali majaczył wierzgający ogon Montygona, rozbujany w biegu niczym żagiel chyboczącego się statku na gwałtownych, rwących falach. Nie było tam jednak żadnej żywej duszy. Choć jeszcze chwilę temu Wrończyk tętnił ludzką obecnością, teraz wydawał się opustoszały i samotny. Zalegająca w nim cisza pełna była strachu, złych omenów, a korytarz, w którym się znajdowały, zdezelowany i pokryty szklanymi odłamkami zniszczonych okien, nie wypełnił się zaalarmowaną obecnością; były same. Drgnęła, usiłując podnieść się na równe nogi. - Chodź, musimy... Musimy kogoś znaleźć, ja... Och, Nela. Nic ci nie jest? - jęknęła, wreszcie zauważając krew na dłoni przyjaciółki, podłużne cięcie spływające czerwienią. Nadziała się na szkło wyłamane z okiennych ram? Teraz, gdy klękała na ziemi?


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Palace Theatre
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach