Morsmordre :: Devon :: Plymouth
Palace Theatre
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Palace Theatre
Palace Theatre stał się miejscem, które łączyło wspólnotę w chwilach rozrywki i zbliżenia. Jego wyblakłe neony i eleganckie wykończenie stanowiły sentymentalny zapis epoki, gdy teatr był symbolem wieczornego rozrywania się. Spotkania z bingo przyciągają mieszkańców w każdym wieku, tworząc wokół siebie emocjonalną atmosferę, gdzie podniesienie głosu przy ogłoszeniu numeru może wywołać lawinę śmiechu, jak i zawodu.
Teatr jest również sceną małych, lokalnych spektakli, które przywołują na twarzach widzów uśmiechy i radość, a także zadumę. Pomimo że miejsce to przeżywało swój okres świetności w przeszłości, dziś nieco przytłumione neony i delikatne opadające kurtyny są świadectwem upływu czasu oraz wojennego widma.
Teatr jest również sceną małych, lokalnych spektakli, które przywołują na twarzach widzów uśmiechy i radość, a także zadumę. Pomimo że miejsce to przeżywało swój okres świetności w przeszłości, dziś nieco przytłumione neony i delikatne opadające kurtyny są świadectwem upływu czasu oraz wojennego widma.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.08.23 23:52, w całości zmieniany 2 razy
Coś złego działo się ze światem.
Coś innego działo też się ze mną. Gubiłam się w dwóch światach, obu równie ralnych, choć życie miałam niezmiennie tylko jedno. Jedno i to samo. Ale czułam ją w sercu, tęsknotę tak mocną i tak wyraźną i czasem wierzyłam, że należy do mnie. Należała może naprawdę w jakiś sposób? Pamiętałam ich wszystkich, dokładnie, wyraźnie. Ale nie mogłam się dokładnie odnaleźć w mojej własnej głowie. Tęskniłam za nimi, wyczekiwałam dnia by ujrzeć ich ponownie, choć rozsądek podpowiadał, że nie było na to sposobu. W jakiś sposób czułam się pusta - a może zwyczajnie opuszczona i samotna mimo ludzi wokół.
I nagle znalazłam się gdzie indziej. Gdzie indziej szłam, po coś innego, wszystko wokół jeszcze chwilę temu inne było - a teraz, teraz stałam patrząc na to, co dzieje się wokoło. A co jeśli to nie jest prawdziwe, a tamto było naprawdę? Możliwe? Nie? Już nic nie wiedziałam. Zadarta głowa śledziła ruch ciemnych ptaków na niebie. Montygon wyrwał się z uścisku, a skórzane wodze przetarły po ręce otwierając niedawną raną pulsująca krótkim ukłuciem bólu. To mnie otrzeźwiło, to zabrało tutaj gdziekolwiek to było. Spojrzałam za nim, krzycząc z pretensją za to, że się tak zachował. Ale nagle wszystko stało się zby szybko, bym w pierwszej chwili pojąć to mogła. Ptaki, szkło i dziwaczne zjawisko na nieboskłonie. Uniosłam ręce, obie, przytykając je do twarzy, do oczu, orientując się zaraz, że ręka mi krwawi, zostawiając ślad na powiece próbowałam go zetrzeć wierzchem dłoni, dłoń samą wycierając w sukienkę. Trudno, trudno. Myśl Neala, myśleć umiałaś przecież. I bądź dzielna, dzielna tak jak Brendan nakazł. Wzięłam wdech opuszczając głowę, odszukując wzrokiem nimfę moją własną, prywatną, której nie spodziewałam spotkać się tutaj właśnie.
- Celine. - zawołałam ruszając do niej. Dopadłam do niej, opadając na kolana przed nią. Nasze spojrzenia się spotkały, oddychałam ciężko, czując pulsującą w żyłach krew, uderzającą w uszy adrenaline. Przerażenie ściskało mi serce, bo nie wiedziałam skąd się tu wzięłam. Nie rozumiałam, a kiedy próbowałam zrozumieć trafiałam na pustkę. Ale znajdę odpowiedź. Jakoś, muszę przecież. Musiałam mieć jakiś cel. Zdawało mi się, że na początku patrzy na mnie trochę nieprzytomnie, jej dłonie splotły się z tymi moimi.
- Nie jestem pewna. - szepnęłam, czując jak powiedzenie tego na głos, jedynie wszystko potwierdza i ta niewiedza, ta niepewność sprawiły, że oczy lekko mi się zaszkliły. Kiedy jej dłoń znalazła się na moim policzku spróbowałam się uśmiechnąć, ale marnie mi to wyszło. Pokręciłam przecząco głową, powoli, nie wyrywając się za bardzo. - To nic, to nic, to nic. - powiedziałam na głos, chociaż to było wszystko. Ja też nie wiedziałam, ale powinnam być dzielną mimo wszystko. - Nie było ich z tobą? W środku? Briana i reszty? - zapytałam jej marszcząc lekko brwi w niezrozumieniu zerknęłam na budynek a potem wróciłam spojrzeniem do niej.
- Zaczekaj, Cellie. - poprosiłam ją, kiedy próbowała się podnieść. - Zaczekaj. - szepnęłam raz jeszcze, żeby zaraz spojrzeć na rękę, która krwawiła dalej. Pokręciłam przecząco głową. - Nie, znaczy tak, ale to nic. Montygon jak się wyrwał podrażnił ranę. Zaraz… - powiedziałam podwijając spódnicę, żeby złapać za halkę w ruchu i rozerwać ją zdecydowanym ruchem. Wyrywając pas materiału, który owinęłam wokół ręki. - Pokaż tą rękę. - szepnęłam do niej, obracając jej ciało trochę. Energicznie przetrzepałam spódnicę dopadając do kieszeni z której wyciągnęłam różdżkę. - Muszę je wyjąć, może zapiec, ale nie powinniśmy tutaj zostać na widoku za długo. - rozejrzałam się wokół. - Więc spróbuję jednym zaklęciem, bez tego co ból niweluje, przepraszam. - mówiłam szybko, trzęsącym się głosem. - Weź wdech. Na trzy czte… ry. - kiedy skończyłam pociągnęłam za szkło przytykając obok rany różdżkę. - Curatio vulnera maxima. - poprosiłam ją cicho, akcentując zgłoski, tak jak pokazywała mi pani Dorothea. Oby się udało.
Podniosłam się, trochę potem wyciągając do niej rękę, prawą.
- Musimy, masz rację. Czy ktoś może być w środku? - zapytałam jej spoglądając na miejsce z którego wyszła. - Właściwie, to w-wiesz, gdzie jesteśmy? - zapytałam jej marszcząc brwi, dreszcz przebiegł mi przez plecy.
1. na zaklecie
2. na moc
3 k6 pobagienne
Coś innego działo też się ze mną. Gubiłam się w dwóch światach, obu równie ralnych, choć życie miałam niezmiennie tylko jedno. Jedno i to samo. Ale czułam ją w sercu, tęsknotę tak mocną i tak wyraźną i czasem wierzyłam, że należy do mnie. Należała może naprawdę w jakiś sposób? Pamiętałam ich wszystkich, dokładnie, wyraźnie. Ale nie mogłam się dokładnie odnaleźć w mojej własnej głowie. Tęskniłam za nimi, wyczekiwałam dnia by ujrzeć ich ponownie, choć rozsądek podpowiadał, że nie było na to sposobu. W jakiś sposób czułam się pusta - a może zwyczajnie opuszczona i samotna mimo ludzi wokół.
I nagle znalazłam się gdzie indziej. Gdzie indziej szłam, po coś innego, wszystko wokół jeszcze chwilę temu inne było - a teraz, teraz stałam patrząc na to, co dzieje się wokoło. A co jeśli to nie jest prawdziwe, a tamto było naprawdę? Możliwe? Nie? Już nic nie wiedziałam. Zadarta głowa śledziła ruch ciemnych ptaków na niebie. Montygon wyrwał się z uścisku, a skórzane wodze przetarły po ręce otwierając niedawną raną pulsująca krótkim ukłuciem bólu. To mnie otrzeźwiło, to zabrało tutaj gdziekolwiek to było. Spojrzałam za nim, krzycząc z pretensją za to, że się tak zachował. Ale nagle wszystko stało się zby szybko, bym w pierwszej chwili pojąć to mogła. Ptaki, szkło i dziwaczne zjawisko na nieboskłonie. Uniosłam ręce, obie, przytykając je do twarzy, do oczu, orientując się zaraz, że ręka mi krwawi, zostawiając ślad na powiece próbowałam go zetrzeć wierzchem dłoni, dłoń samą wycierając w sukienkę. Trudno, trudno. Myśl Neala, myśleć umiałaś przecież. I bądź dzielna, dzielna tak jak Brendan nakazł. Wzięłam wdech opuszczając głowę, odszukując wzrokiem nimfę moją własną, prywatną, której nie spodziewałam spotkać się tutaj właśnie.
- Celine. - zawołałam ruszając do niej. Dopadłam do niej, opadając na kolana przed nią. Nasze spojrzenia się spotkały, oddychałam ciężko, czując pulsującą w żyłach krew, uderzającą w uszy adrenaline. Przerażenie ściskało mi serce, bo nie wiedziałam skąd się tu wzięłam. Nie rozumiałam, a kiedy próbowałam zrozumieć trafiałam na pustkę. Ale znajdę odpowiedź. Jakoś, muszę przecież. Musiałam mieć jakiś cel. Zdawało mi się, że na początku patrzy na mnie trochę nieprzytomnie, jej dłonie splotły się z tymi moimi.
- Nie jestem pewna. - szepnęłam, czując jak powiedzenie tego na głos, jedynie wszystko potwierdza i ta niewiedza, ta niepewność sprawiły, że oczy lekko mi się zaszkliły. Kiedy jej dłoń znalazła się na moim policzku spróbowałam się uśmiechnąć, ale marnie mi to wyszło. Pokręciłam przecząco głową, powoli, nie wyrywając się za bardzo. - To nic, to nic, to nic. - powiedziałam na głos, chociaż to było wszystko. Ja też nie wiedziałam, ale powinnam być dzielną mimo wszystko. - Nie było ich z tobą? W środku? Briana i reszty? - zapytałam jej marszcząc lekko brwi w niezrozumieniu zerknęłam na budynek a potem wróciłam spojrzeniem do niej.
- Zaczekaj, Cellie. - poprosiłam ją, kiedy próbowała się podnieść. - Zaczekaj. - szepnęłam raz jeszcze, żeby zaraz spojrzeć na rękę, która krwawiła dalej. Pokręciłam przecząco głową. - Nie, znaczy tak, ale to nic. Montygon jak się wyrwał podrażnił ranę. Zaraz… - powiedziałam podwijając spódnicę, żeby złapać za halkę w ruchu i rozerwać ją zdecydowanym ruchem. Wyrywając pas materiału, który owinęłam wokół ręki. - Pokaż tą rękę. - szepnęłam do niej, obracając jej ciało trochę. Energicznie przetrzepałam spódnicę dopadając do kieszeni z której wyciągnęłam różdżkę. - Muszę je wyjąć, może zapiec, ale nie powinniśmy tutaj zostać na widoku za długo. - rozejrzałam się wokół. - Więc spróbuję jednym zaklęciem, bez tego co ból niweluje, przepraszam. - mówiłam szybko, trzęsącym się głosem. - Weź wdech. Na trzy czte… ry. - kiedy skończyłam pociągnęłam za szkło przytykając obok rany różdżkę. - Curatio vulnera maxima. - poprosiłam ją cicho, akcentując zgłoski, tak jak pokazywała mi pani Dorothea. Oby się udało.
Podniosłam się, trochę potem wyciągając do niej rękę, prawą.
- Musimy, masz rację. Czy ktoś może być w środku? - zapytałam jej spoglądając na miejsce z którego wyszła. - Właściwie, to w-wiesz, gdzie jesteśmy? - zapytałam jej marszcząc brwi, dreszcz przebiegł mi przez plecy.
1. na zaklecie
2. na moc
3 k6 pobagienne
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 5
--------------------------------
#3 'k6' : 6
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 5
--------------------------------
#3 'k6' : 6
- Jak to? - jej głos był słaby, drżał od niezrozumienia, pęczniał od miliona pustych, splątanych ze sobą domysłów. Dzień samej Celine wydawał się mętny, ale sądziła, że była w tym odosobniona, że los sprawiał psikusy wyłącznie jej, karząc za niewyspanie, na którego tkaniu spędziła całą noc, marnotrawiąc energię. O co chodziło w tym wszystkim? Skąd niewiedza, skąd zagubienie skrzące się w oczach rudowłosej przyjaciółki? Przyglądała się jej i czuła, jak w dół kręgosłupa ześlizgnął się lodowaty dreszcz. Imiona, których nie znała, cienie mające przybrać ludzką postać, anonimowe, pozbawione twarzy, sensu. Kim był Brian? Kim była reszta? Skąd mieliby się tu wziąć, skoro nie wiedziała tego sama Neala? Czy ktoś ją skrzywdził? Wnętrzności Celine ścisnęły się, jakby powłoka jej ciała nagle stała się zbyt ciasna, by je pomieścić. - O czym ty mówisz, Nel? - pisnęła, strach podchodził do gardła. Na fakturze rzeczywistości pojawiały się zadrapania i zakrzywienia, których natury nie była w stanie nazwać; wyraz twarzy Weasley'ówny sugerował, że ta wcale nie żartowała, choć półwila pragnęła wierzyć, że było inaczej. Że to tylko beztroski, mały dowcip, z którego ta zaraz się wytłumaczy i razem rozetrą nerwy w salwach dźwięcznego śmiechu. Taki moment jednak nie nadszedł. Brian, reszta. - Co to za Brian? Nie znam żadnego Briana, tu nie pracuje żaden Brian, na pewno, wiedziałabym, gdyby było inaczej, ja... Kto miał tu przyjść? Ze mną? - panika rozmywała przed jej oczyma płótno widoku, sprawiała wrażenie, jakby woda z kubeczka malarza rozlała się na niedokończone dzieło i zmieszała ze sobą plamy koloru, farb. Nic nie było ani ostre, ani wyraźne, już nie. Oddech na nowo zaczął galopować w piersi, a policzki przybrały nienaturalnie purpurowy kolor, pełen strachu, zdenerwowania. Nie, nie możesz się rozkleić. Musisz być silna.
Po dłoni Neali kapała krew, dopiero to otrzeźwiło Celine z kolejnego napadu odbierających zmysły lęków i przytwierdziło kajdanami do tu i teraz.
- Podrażnił? To to stało się wcześniej? - spytała głucho, pełna obaw. Słyszała kiedyś, że lejce były w stanie zostawić ślady na dłoniach, ba, mogły nawet rozciąć skórę, ale czy doprowadziłyby do czegoś takiego? Neala była zaznajomiona z siodłem, ze wszystkim, co wiązało się z wierzchowcami, zapewne nie pozwoliłaby sobie na błąd, który kosztowałby ją tak drogo. Półwila ujęła w dłonie jej dłoń i w żałosnej próbie odegnania bólu, jaki musiał pulsować w ciele dziewczynki, chuchnęła w rozcięcie ciepłym, nieco chrapliwym oddechem. - Zaraz przejdzie. Tata mi mówił. Zawsze przechodziło, kiedy tak robił - obiecała naiwnie, nieświadoma, że Egerton Lovegood korzystał z rozproszonej uwagi kilkuletniego dziecka i intonował w myślach zaklęcie lecznicze. Niechętnie oderwała spojrzenie od strug płynnego karminu lejącego się po jasnej skórze Weasley i przyjrzała się własnemu ramieniu, z warg uciekł niepowstrzymany jęk zdumienia. Dopiero dotarło do niej, że odłamek tkwił w skórze, wystający spomiędzy płatów rozerwanego materiału jak dumna, niezachwiana wieża. Odbijał w przezroczystej fakturze blask komety. Zakrzywiał jej światło, bawił się nim, jakby rozgrywał się pomiędzy nimi subtelny taniec niezrozumiały przez śmiertelników. - Poczekaj, co? - przeniosła zatrwożony wzrok na przyjaciółkę, jednak zdecydowanie Neali przekuło słowa w czyny. Widziała różdżkę w dłoniach płomiennowłosej czarownicy i choć ufała jej, wspomnienie o braku zaklęcia przeciwbólowego uderzyło w jej żołądek jak pięść wymierzona bezlitośnie i gwałtownie. - Poczekaj, - powtórzyła błagalnie, - ja nie chcę... - ale dłoń poszła w ruch, odłamek został wyrwany. Jej organizm rozbłysł parzącą falą bólu, nerwy wrzasnęły przeraźliwie, z gardła wyrwało się piśnięcie, głośne, niekontrolowane, takie, które często dźwięczało echem w kamiennych korytarzach Tower of London. Tylko ból był inny. Jego rodzaj, smak. Dziś - w jęku kryła się odrobina wstydliwej przyjemności. Czuła, że żyje, wciąż masochistycznie szukała kary, której nie wymierzali już ludzie. Ze szpicu różdżki przyjaciółki błysnęło mgławe światło, które błyskawicznie sięgnęło rozoranej rany i liznęło ją błogością, zespajając ze sobą fragmenty skóry, i pośród kleksów czerwieni pozostała zgrubiała, błyszcząca blizna, która pewnego dnia zupełnie zaniknie. Teraz jednak prężyła się w miejscu, skąd Neala wydobyła odłamek, ale Celine nie była w stanie spojrzeć na nią od razu, oczy miała mocno zaciśnięte, rozwierały się powoli, ostrożnie, jakby bała się tego, co przed sobą zobaczy. Ale ból w końcu osłabł, zniknął. Pozostała wyłącznie Neala. Przestraszona, a jednocześnie tak odważna Neala, której wreszcie zarzuciła ramiona na szyję i którą przycisnęła do siebie w bezkresnej desperacji.
- Dziękuję ci, promyczku. Dziękuję. Chodźmy stąd już - załkała i poprowadziła Weasley w kierunku wnętrza teatru, zatrzaskując drzwi za ich plecami. Lawirowały między okruchami szkła, balansowały pośród obijanego przez nie światła komety. - Ktoś musi tu być, ale... Zanim to się stało, to wszystko, miałam wrażenie, że wszyscy zniknęli. Że zostałam tu sama. Dokąd poszli? Nie wiem. Ale musimy kogoś znaleźć, muszą gdzieś tu być - wypowiadała cicho, usiłując wprowadzić do głosu chociażby cząstkę pewności, spokoju. Powtarzane po stokroć kłamstwo w końcu stawało się prawdą, wmawiała więc sobie, że się nie bała. - Nie wiesz? To Wrończyk, teatr w Kornwalii. Pracuję tu, Nel. Tańczę. Myślałam... Nie przyszłaś mnie odwiedzić? Co się właściwie stało, naprawdę nie wiesz jak tu dotarłaś? - zapytała łagodnie, ale z palącą potrzebą jednocześnie przebijającą się przez zgłoski, potrzebą rozwikłania zagadki. - Znajdziemy uzdrowiciela, dobrze? On opatrzy twoją dłoń. Nie wiem czy mogłabyś sama, ale... może lepiej nie ryzykować. Chodź. Jego gabinet jest w tę stronę. Na pewno tam jest - przekonywała ją, siebie, cały świat, prowadząc trzymaną pod rękę Nealę przez korytarz. Minęły drzwi odgradzające główny hol od pomieszczeń dla pracowników, tu gardło holu wyraźnie się zwężyło.
Po dłoni Neali kapała krew, dopiero to otrzeźwiło Celine z kolejnego napadu odbierających zmysły lęków i przytwierdziło kajdanami do tu i teraz.
- Podrażnił? To to stało się wcześniej? - spytała głucho, pełna obaw. Słyszała kiedyś, że lejce były w stanie zostawić ślady na dłoniach, ba, mogły nawet rozciąć skórę, ale czy doprowadziłyby do czegoś takiego? Neala była zaznajomiona z siodłem, ze wszystkim, co wiązało się z wierzchowcami, zapewne nie pozwoliłaby sobie na błąd, który kosztowałby ją tak drogo. Półwila ujęła w dłonie jej dłoń i w żałosnej próbie odegnania bólu, jaki musiał pulsować w ciele dziewczynki, chuchnęła w rozcięcie ciepłym, nieco chrapliwym oddechem. - Zaraz przejdzie. Tata mi mówił. Zawsze przechodziło, kiedy tak robił - obiecała naiwnie, nieświadoma, że Egerton Lovegood korzystał z rozproszonej uwagi kilkuletniego dziecka i intonował w myślach zaklęcie lecznicze. Niechętnie oderwała spojrzenie od strug płynnego karminu lejącego się po jasnej skórze Weasley i przyjrzała się własnemu ramieniu, z warg uciekł niepowstrzymany jęk zdumienia. Dopiero dotarło do niej, że odłamek tkwił w skórze, wystający spomiędzy płatów rozerwanego materiału jak dumna, niezachwiana wieża. Odbijał w przezroczystej fakturze blask komety. Zakrzywiał jej światło, bawił się nim, jakby rozgrywał się pomiędzy nimi subtelny taniec niezrozumiały przez śmiertelników. - Poczekaj, co? - przeniosła zatrwożony wzrok na przyjaciółkę, jednak zdecydowanie Neali przekuło słowa w czyny. Widziała różdżkę w dłoniach płomiennowłosej czarownicy i choć ufała jej, wspomnienie o braku zaklęcia przeciwbólowego uderzyło w jej żołądek jak pięść wymierzona bezlitośnie i gwałtownie. - Poczekaj, - powtórzyła błagalnie, - ja nie chcę... - ale dłoń poszła w ruch, odłamek został wyrwany. Jej organizm rozbłysł parzącą falą bólu, nerwy wrzasnęły przeraźliwie, z gardła wyrwało się piśnięcie, głośne, niekontrolowane, takie, które często dźwięczało echem w kamiennych korytarzach Tower of London. Tylko ból był inny. Jego rodzaj, smak. Dziś - w jęku kryła się odrobina wstydliwej przyjemności. Czuła, że żyje, wciąż masochistycznie szukała kary, której nie wymierzali już ludzie. Ze szpicu różdżki przyjaciółki błysnęło mgławe światło, które błyskawicznie sięgnęło rozoranej rany i liznęło ją błogością, zespajając ze sobą fragmenty skóry, i pośród kleksów czerwieni pozostała zgrubiała, błyszcząca blizna, która pewnego dnia zupełnie zaniknie. Teraz jednak prężyła się w miejscu, skąd Neala wydobyła odłamek, ale Celine nie była w stanie spojrzeć na nią od razu, oczy miała mocno zaciśnięte, rozwierały się powoli, ostrożnie, jakby bała się tego, co przed sobą zobaczy. Ale ból w końcu osłabł, zniknął. Pozostała wyłącznie Neala. Przestraszona, a jednocześnie tak odważna Neala, której wreszcie zarzuciła ramiona na szyję i którą przycisnęła do siebie w bezkresnej desperacji.
- Dziękuję ci, promyczku. Dziękuję. Chodźmy stąd już - załkała i poprowadziła Weasley w kierunku wnętrza teatru, zatrzaskując drzwi za ich plecami. Lawirowały między okruchami szkła, balansowały pośród obijanego przez nie światła komety. - Ktoś musi tu być, ale... Zanim to się stało, to wszystko, miałam wrażenie, że wszyscy zniknęli. Że zostałam tu sama. Dokąd poszli? Nie wiem. Ale musimy kogoś znaleźć, muszą gdzieś tu być - wypowiadała cicho, usiłując wprowadzić do głosu chociażby cząstkę pewności, spokoju. Powtarzane po stokroć kłamstwo w końcu stawało się prawdą, wmawiała więc sobie, że się nie bała. - Nie wiesz? To Wrończyk, teatr w Kornwalii. Pracuję tu, Nel. Tańczę. Myślałam... Nie przyszłaś mnie odwiedzić? Co się właściwie stało, naprawdę nie wiesz jak tu dotarłaś? - zapytała łagodnie, ale z palącą potrzebą jednocześnie przebijającą się przez zgłoski, potrzebą rozwikłania zagadki. - Znajdziemy uzdrowiciela, dobrze? On opatrzy twoją dłoń. Nie wiem czy mogłabyś sama, ale... może lepiej nie ryzykować. Chodź. Jego gabinet jest w tę stronę. Na pewno tam jest - przekonywała ją, siebie, cały świat, prowadząc trzymaną pod rękę Nealę przez korytarz. Minęły drzwi odgradzające główny hol od pomieszczeń dla pracowników, tu gardło holu wyraźnie się zwężyło.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Kometa, która zawisła na jasnym niebie, przyniosła ze sobą atmosferę napięcia, niepokoju, jaśniejąc ponad waszymi głowami niczym zwiastujący nieszczęście omen. Ukrycie się przed nim wydawało się niemożliwe - przytłumione, mgliste światło wlewało się przez rozbite okna, pozostawiając blade smugi na pokrytej szklanymi odłamkami posadzce korytarza, przez który Celine próbowała poprowadzić Nealę - być może w otumanieniu nie zwracając uwagi na to, że przyjaciółka miała bose stopy, ani że w budynku teatru z pewnością nie miała odnaleźć uzdrowicielskiego gabinetu. Jeden z ostrzejszych fragmentów wbił się w odsłoniętą skórę podeszwy Neali, po spodzie jej stopy rozlało się pieczenie i ciepło, ostry ból kazał jej się zatrzymać - a kiedy przeniosła spojrzenie w dół, zamiast drewnianej podłogi zobaczyła leśne poszycie, a zamiast rozbitej szyby - czarny, ostry kamień. Wizja, z której wcześniej wyrwało ją szarpnięcie wierzchowca, powróciła, pochłaniając ją całą; wdzierający się przez okna blask komety zastąpiło słoneczne, prześwitujące pomiędzy pniami światło, Neala znów stała na leśnej ścieżce - obok siebie mając Celine, a przed sobą - drewnianą chatę, która nagle, niespodziewanie, na jej oczach stanęła w płomieniach.
Przerażony krzyk przedostał się przez zbite z desek ściany, ktoś z pewnością znajdował się w środku, teraz zamknięty w ognistej pułapce; głos był znajomy, a raczej - głosy, do uszu Neali docierały co najmniej dwa, jeden należący do kobiety i jeden do mężczyzny. Zamknięte na cztery spusty drzwi zadudniły, jakby ktoś próbował wyważyć je od środka, ale zawiasy nie puściły; a ogień tymczasem piął się wyżej, lizał ściany, sięgał krawędzi dachu; lada moment miał pochłonąć cały budynek razem z uwięzionymi w środku ludźmi. Potrzebowali pomocy, a Neala chciała im pomóc - ale jeśli zaczęła iść w stronę chaty, zorientowała się, że ta, wraz z każdym jej krokiem, się od niej oddala - że nieważne, jak prędko nie zaczęłaby biec, nie była w stanie zbliżyć się do niej choćby o milimetr.
Interwencja ma związek z konsekwencjami wydarzenia Sen nocy letniej. Pod wpływem wizji pozostaje tylko Neala, ST wyrwania się z niej jest równe 50, do rzutu dolicza się bonus z biegłości odporności magicznej.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, ale w razie pytań pozostaje do dyspozycji.
Przerażony krzyk przedostał się przez zbite z desek ściany, ktoś z pewnością znajdował się w środku, teraz zamknięty w ognistej pułapce; głos był znajomy, a raczej - głosy, do uszu Neali docierały co najmniej dwa, jeden należący do kobiety i jeden do mężczyzny. Zamknięte na cztery spusty drzwi zadudniły, jakby ktoś próbował wyważyć je od środka, ale zawiasy nie puściły; a ogień tymczasem piął się wyżej, lizał ściany, sięgał krawędzi dachu; lada moment miał pochłonąć cały budynek razem z uwięzionymi w środku ludźmi. Potrzebowali pomocy, a Neala chciała im pomóc - ale jeśli zaczęła iść w stronę chaty, zorientowała się, że ta, wraz z każdym jej krokiem, się od niej oddala - że nieważne, jak prędko nie zaczęłaby biec, nie była w stanie zbliżyć się do niej choćby o milimetr.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, ale w razie pytań pozostaje do dyspozycji.
Pokręciłam energicznie głową w zaprzeczeniu, czując jak oczy zachodzą mi łzami. Wzięłam wdech w drżące wargi, przygryzając dolne powiekę, by zaraz kompletnie bezradnie ręce rozłożyć na boki.
- Ostatnio... - szepnęłam ale po raz pierwszy nie wiedziałam czy mówić zgodnie z prawdą, marszcząc w rozpaczliwej emocji brwi. - Wydawało mi się, że jestem gdzieś, a potem okazuje się, że wcale nie. Jakbym jednocześnie tu i tam była, gdziekolwiek tam jest. - spojrzałam na nią, ale zaraz odwróciłam wzrok na bok, czując wstyd który zaczynał palić mnie po policzkach. - Co jeśli naprawdę i od zawsze byłam pomylona? - zapytałam jej czując jak drga mi z nerwów noga. - Nie mów nikomu, obiecaj. - szepnęłam łapiąc ją za ręce w rozpaczliwej prośbie. Nikt nie mógł się dowiedzieć. Zwłaszcza wujek i ciocia. Co pomyślałby sobie Brendan, gdyby się dowiedział, że jego własna rodzona siostra oszalała tak kompletnie? Że nie była w stanie rozróżnić życia od życia, snu od prawdziwości dnia, że zapadała się w świecie. C-co jeśli moja własna wyobraźnia obróciła się całkowicie przeciwko mnie? Zamrugałam kilka razy, kiedy Celine się odezwała rozglądając wokół. Spojrzałam na budynek za nią marszcząc brwi.
- Ale jestem pewna Celine, że go słyszałam. Tam, wcześniej, za tobą w budynku. Taki o - uniosłam rękę, żeby wskazać jego wzrost. - Ciemne włosy i oczy jak noc. - mówiłam dalej przesuwając wzrok z budynku na nią czując rozpościerającą się w moim wnętrzu panikę. Z roztargnieniem spojrzałam na rękę a potem uniosłam na nią przez chwilę wpatrując się w nią.
- Tak. Rozcięłam ją w Brenyn, żeby pomóc Brenyn. Ale w końcu zrobiliśmy to inaczej, tym wiesz rytuałem. Musiało nie zagoić się dokładnie. - powiedziałam, czując lekkie szczypanie we wnętrzu dłoni. Swoistego rodzaju pamiątkę po duchu, który mnie prowadził i duchu, który chciał pomóc tym, którzy byli dla niego ważni. Wytarłam rękę w materiał sukienki spoglądając znów za ramię Celine, wracając do niej spojrzeniem, kiedy złapała za moją rękę, obserwując z lekkim zdziwieniem kiedy podejmowała się jakiejś czynności. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie chciała być niewdzięczna za pomoc, którą Celine jej okazała. A może jednak powinna jej powiedzieć, że to nic nie da? Powinnam. Zdecydowałam i już otwierałam usta, kiedy dostrzegłam jej ranę. Sięgnęłam do spódnicy podwijając ją i urywając kawałek halki którą owinęłam wokół lewej dłoni zaczynając do niej mówić. Siebie przekonując, że miałam odwagę i umiejętności. Wyciągnęła szkło, a potem rzuciła zaklęcie marszcząc brwi, w modląc się do duchów wszelakich, by zaklęcie wyszło odpowiednio. Obserwując błękitne światło by poprowadzić je odpowiednio.
- Już. - szepnęła, jeszcze dla pewności złapałam owiniętą w materiał ręką jej ramię jakby chcąc się upewnić że mówiłam prawdę. Rozejrzałam się znów wokół. Powinniśmy zejść z widoku - cokolwiek się nie działo, nie powinniśmy tak stać - tak czułam, tak poradziłby mi Brendan. Nagłe objęcie Celine zatrzymało galop myśli. Ścisnęłam ją mocno, równie mocno co ona ściskała mnie.
- Tak, koniecznie, nie możemy tu zostać. - zgodziłam się z nią jak nigdy w niepasującym do mnie milczeniu słuchając padających z jej ust słów. Bo co miałam powiedzieć? Że nie wiedziałam, że nie do niej przyszłam i nie wiem do kogo właściwie. A właściwie to wiem, ale Celine zdawała się ich nie kojarzyć.
- Ja… pojechałam do Kornwalii, a potem… potem chciałam gdzieś dojść. Musiałam… do… do… - szukałam w pamięci wędrując za prowadzącą mnie przyjaciółką. Próbując znaleźć to, czego tak uparcie poszukiwałam.
- Auć. - wymknęło się z moich ust, kiedy coś ostrego wbiło mi się w stopę. Przeniosłam spojrzenie w dół na trawę która rozciągała się wokół i kamień na który trafiła noga, ten pokrywał się czerwienią. Najpewniej właśnie na niego nadepnęłam. Uniosłam wzrok spoglądając przed siebie. -...do chaty. - szepnęłam czując się jakbym właśnie wrosła w ziemię, bo oto miałam ją przed sobą. Podskoczyła, a moją twarz zalało bezbrzeżne zdziwienie kiedy chata stanęła w ogniu. A krzyk, który poniósł się wokół zjeżył mi włosy na dłoniach. Oddech mi przyśpieszył. Dłoń zadrżała. Puściłam rękę Celine odnajdując różdżkę w kieszeni spódnicy na powrót ją wyciągają.
- Nie mogą wyjść. - szepnęłam, robiąc krok do przodu, nie patrząc pod nogi, przecież tam rozciągała się trawa. - Nie mogą wyjść, wszystko płonie! - krzyknęłam do Celine, rzucając się do przodu, wyciągając przed siebie różdżkę. Musiałam im pomóc, musiałam, bo czułam że to do nich mnie ciągnie. Ale żaden z kroków mnie nie przybliżał. Więc każdy kolejny robiłam coraz szybszy. Unosząc rękę kierując w stronę chaty różdżkę. Coś znałam, coś na pewno.
- Nebula exstiguere! - wykrzyczałam rozpaczliwie, stawiając kolejne kroki przed siebie.
- Ostatnio... - szepnęłam ale po raz pierwszy nie wiedziałam czy mówić zgodnie z prawdą, marszcząc w rozpaczliwej emocji brwi. - Wydawało mi się, że jestem gdzieś, a potem okazuje się, że wcale nie. Jakbym jednocześnie tu i tam była, gdziekolwiek tam jest. - spojrzałam na nią, ale zaraz odwróciłam wzrok na bok, czując wstyd który zaczynał palić mnie po policzkach. - Co jeśli naprawdę i od zawsze byłam pomylona? - zapytałam jej czując jak drga mi z nerwów noga. - Nie mów nikomu, obiecaj. - szepnęłam łapiąc ją za ręce w rozpaczliwej prośbie. Nikt nie mógł się dowiedzieć. Zwłaszcza wujek i ciocia. Co pomyślałby sobie Brendan, gdyby się dowiedział, że jego własna rodzona siostra oszalała tak kompletnie? Że nie była w stanie rozróżnić życia od życia, snu od prawdziwości dnia, że zapadała się w świecie. C-co jeśli moja własna wyobraźnia obróciła się całkowicie przeciwko mnie? Zamrugałam kilka razy, kiedy Celine się odezwała rozglądając wokół. Spojrzałam na budynek za nią marszcząc brwi.
- Ale jestem pewna Celine, że go słyszałam. Tam, wcześniej, za tobą w budynku. Taki o - uniosłam rękę, żeby wskazać jego wzrost. - Ciemne włosy i oczy jak noc. - mówiłam dalej przesuwając wzrok z budynku na nią czując rozpościerającą się w moim wnętrzu panikę. Z roztargnieniem spojrzałam na rękę a potem uniosłam na nią przez chwilę wpatrując się w nią.
- Tak. Rozcięłam ją w Brenyn, żeby pomóc Brenyn. Ale w końcu zrobiliśmy to inaczej, tym wiesz rytuałem. Musiało nie zagoić się dokładnie. - powiedziałam, czując lekkie szczypanie we wnętrzu dłoni. Swoistego rodzaju pamiątkę po duchu, który mnie prowadził i duchu, który chciał pomóc tym, którzy byli dla niego ważni. Wytarłam rękę w materiał sukienki spoglądając znów za ramię Celine, wracając do niej spojrzeniem, kiedy złapała za moją rękę, obserwując z lekkim zdziwieniem kiedy podejmowała się jakiejś czynności. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie chciała być niewdzięczna za pomoc, którą Celine jej okazała. A może jednak powinna jej powiedzieć, że to nic nie da? Powinnam. Zdecydowałam i już otwierałam usta, kiedy dostrzegłam jej ranę. Sięgnęłam do spódnicy podwijając ją i urywając kawałek halki którą owinęłam wokół lewej dłoni zaczynając do niej mówić. Siebie przekonując, że miałam odwagę i umiejętności. Wyciągnęła szkło, a potem rzuciła zaklęcie marszcząc brwi, w modląc się do duchów wszelakich, by zaklęcie wyszło odpowiednio. Obserwując błękitne światło by poprowadzić je odpowiednio.
- Już. - szepnęła, jeszcze dla pewności złapałam owiniętą w materiał ręką jej ramię jakby chcąc się upewnić że mówiłam prawdę. Rozejrzałam się znów wokół. Powinniśmy zejść z widoku - cokolwiek się nie działo, nie powinniśmy tak stać - tak czułam, tak poradziłby mi Brendan. Nagłe objęcie Celine zatrzymało galop myśli. Ścisnęłam ją mocno, równie mocno co ona ściskała mnie.
- Tak, koniecznie, nie możemy tu zostać. - zgodziłam się z nią jak nigdy w niepasującym do mnie milczeniu słuchając padających z jej ust słów. Bo co miałam powiedzieć? Że nie wiedziałam, że nie do niej przyszłam i nie wiem do kogo właściwie. A właściwie to wiem, ale Celine zdawała się ich nie kojarzyć.
- Ja… pojechałam do Kornwalii, a potem… potem chciałam gdzieś dojść. Musiałam… do… do… - szukałam w pamięci wędrując za prowadzącą mnie przyjaciółką. Próbując znaleźć to, czego tak uparcie poszukiwałam.
- Auć. - wymknęło się z moich ust, kiedy coś ostrego wbiło mi się w stopę. Przeniosłam spojrzenie w dół na trawę która rozciągała się wokół i kamień na który trafiła noga, ten pokrywał się czerwienią. Najpewniej właśnie na niego nadepnęłam. Uniosłam wzrok spoglądając przed siebie. -...do chaty. - szepnęłam czując się jakbym właśnie wrosła w ziemię, bo oto miałam ją przed sobą. Podskoczyła, a moją twarz zalało bezbrzeżne zdziwienie kiedy chata stanęła w ogniu. A krzyk, który poniósł się wokół zjeżył mi włosy na dłoniach. Oddech mi przyśpieszył. Dłoń zadrżała. Puściłam rękę Celine odnajdując różdżkę w kieszeni spódnicy na powrót ją wyciągają.
- Nie mogą wyjść. - szepnęłam, robiąc krok do przodu, nie patrząc pod nogi, przecież tam rozciągała się trawa. - Nie mogą wyjść, wszystko płonie! - krzyknęłam do Celine, rzucając się do przodu, wyciągając przed siebie różdżkę. Musiałam im pomóc, musiałam, bo czułam że to do nich mnie ciągnie. Ale żaden z kroków mnie nie przybliżał. Więc każdy kolejny robiłam coraz szybszy. Unosząc rękę kierując w stronę chaty różdżkę. Coś znałam, coś na pewno.
- Nebula exstiguere! - wykrzyczałam rozpaczliwie, stawiając kolejne kroki przed siebie.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Słowa przebijały się przez mgiełkę panicznego szemrania, echa tysięcy poplątanych ze sobą głosów. Pamiętała opowieść pochodzącą z bagien Brenyn o tym, co przeżyła na nich Neala, nie miała jednak pojęcia o skutkach, które towarzyszyły dziewczynie do dziś. O pladze rozmywających się wspomnień, przeinaczanych tożsamości, życia w wielu momentach jednocześnie, w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Nie zastanawiała się, podążała za to za głosem instynktu, tym, jak wytyczał ścieżki gestów i pchał ją bliżej przyjaciółki; znalazła się tuż obok i ujęła jej twarz w dłonie, stykając ze sobą ich czoła. Czuła ciepło bijące od muśniętej słońcem skóry, czuła też cienką warstewkę potu perlącą się na ciele, efekt gorąca i emocji szamoczących się w sercu.
- Nie jesteś... N-nie pozwoliłabyś sobie na to. Gdyby świat skazał cię na pomylenie, powiedziałabyś mu, że się z tym nie zgadzasz i wydrapałabyś sobie drogę do normalności - ton jej głosu wciąż drżał, nie potrafiła jeszcze odnaleźć spokoju, ale rozumiała, że powinna poprowadzić do niego Nealę; w takich chwilach zawsze łatwiej przychodziło jej skupianie się na innych, na bliskich, których sercom chciała zwracać ukojenie. - Nie powiem - obiecała zgodnie z jej życzeniem. Gdyby nie to, mogłaby poprosić o radę Hectora albo Yvette, ale może wystarczyło po prostu polecić ich przyjaciółce? Wówczas sama mogłaby dokonać decyzji. Oboje zrobili dla półwili więcej, niż powinni, ale i więcej, niż myślała, że było możliwe, ufała im więc bezgranicznie zarówno w swoim przypadku, jak i Weasleyówny.
Cofnęła się potem, w niezrozumieniu i otumanieniu patrząc na rudowłosą czarownicę kreślącą przed jej oczyma sylwetkę tego nieistniejącego chłopca. A może istniejącego? Może był nowym nabytkiem Wrończyka, pracownikiem, który znalazł tu chwilę oddechu od wojny? Frenetycznie poszukiwała w pamięci odpowiedniej osoby, próbowała dopasować twarz do imienia, ale na próżno.
- Takich jest tu wielu, ale w środku nikogo takiego wtedy nie widziałam. Za mną nikogo nie było, naprawdę - pisnęła cicho, przestraszona tym, jak niewiele była w stanie pojąć ze słów przyjaciółki - zapewne z własnej winy. Była niemądra. Jej umysł był w stanie na bieżąco rozpoznawać i recytować elementy tanecznych kompozycji obserwowanych przed sobą, ale nie łączył kropek tak prężnie, by można było mówić o bogatym rozumie. Czy to dlatego? Dlatego nić porozumienia z Nealą wysuwała się spomiędzy palców, podczas gdy świat trząsł się w swoich posadach i rozmywał w winiecie przytłaczających emocji? Na chwilę skupiła się na oddechu i przymknęła powieki, a kiedy znów je otworzyła, oczy wyrażały nieme błaganie. Powiedz mi więcej. Pomóż mi, doprowadź tam, gdzie mam się znaleźć. Wytłumacz mi.
Przesunęła palcami po wierzchu dłoni Weasleyówny, nie chciała ryzykować dotykania ich środka. Rana była otwarta i płakała czerwienią, a Celine zabraniała sobie wystawienia jej na niebezpieczeństwo infekcji. Wrończyk był względnie czystym miejscem, teraz jednak na ziemi zalegało szkło, które mogło zagubić ostre drobiny na jej skórze, szkło marzące o dostaniu się do ciała dziewczynki jak pasożyt o niezaspokojonym głodzie.
- Możesz to wyleczyć? Siebie? Teraz? - poprosiła cichutko, z nadzieją. Nie była pewna zasad rządzących magią leczniczą, a wolała nie zakładać, że kierowanie jej na samego siebie było bezowocne. Łatwiej było wierzyć w coś innego, w odwrotność mającą odebrać Neali pieczenie i na nowo załatać rozerwaną bliznę.
Po bólu rezonującym w jej ramieniu pozostały blednące igiełki. Z początku wgryzały się w skórę agresywnie, niewrażliwe na to, jakie cierpienie jej sprawiały, aż wreszcie pozostał po nich cichy powidok, szept wcześniejszego kłucia. Błysk błękitu zaklęcia rozmył się, pozwoliwszy jej spojrzeć na odnowioną skórę, u której łączenia prężyła się cienka linijka zgrubiałej tkanki, różowej i skrzącej się w mętnym świetle dnia wpadającym przez roztrzaskane okna. Celine przyjrzała się efektowi czaru, a potem jej wzrok powrócił do przyjaciółki, pełen wdzięczności i ulgi.
- Dziękuję - sapnęła, odnalazłszy siłę na drobny, blady uśmiech. Ból był jej przyjacielem, koił strach, łagodził wewnętrzne rozedrganie i przetaczał uwagę na inne tory, przyjemniejsze, w których odnajdywała niespodziewane ciepło, ale tym razem był jej niepotrzebny - kiedy obok miała równie zdenerwowaną Nealę. - Za teatrem jest gabinet uzdrowiciela w takim małym budyneczku. Chodzimy tam czasem. Tylnym wyjściem będzie szybciej. Ja... Czym jest ta gwiazda? - mówiła szybko, obawiając się, że każda poczyniona między słowami pauza przerwie ciąg myśli, którego już nie odzyska; panika wlewała w jej rozum wodę, a i bez tego wątpiła, by była w stanie samej zrozumieć co miało miejsce - zarówno w teatrze, jak i na świecie. Na niebie. Złocisto-czerwona kometa wisiała w bezruchu i przyglądała się im niemal cynicznie.
Drgnęła i zatrzymała się gwałtownie, zamrożona dźwiękiem przerywającym opowieść. Kiedy spojrzała w dół, zobaczyła stopę skrzywdzoną szkłem zalegającym na ziemi, skrzywdzoną jej głupotą, jej zlęknionym roztargnieniem, pośpiechem pchającym Celine ku łatwiejszej drodze do ulokowanego nieopodal Wrończyka domu uzdrowiciela. Przeklęła w myślach swój bezdenny kretynizm, w oczach znów zalśniły łzy, bezradne i skruszone.
- Och - jęknęła ze wstydem i schyliła się, dopiero dojrzawszy ile odłamków znajdowało się na podłodze. Nie czuła ich przez materiał własnych butów, teraz jednak wyostrzyły się w jej oczach, przypominały masę ostrych jak brzytwa kłów wyszczerzonych w paszczy bestii. Prędkim, płynnym krokiem okrążyła przyjaciółkę i spróbowała odkopać od niej szkło tak dokładnie, jak tylko mogła. - Poczekaj, nie ruszaj się. Poczekaj. Przepraszam. Nie powinnam była, ja... Nie chciałam... Nela? - w dłoni rudzielca znalazła się różdżka, a choć nie wierzyła, by Weasley skierowała ją przeciwko niej w karze, serce i tak poderwało się do przerażonego galopu. Ale to nie o nią chodziło. Kto nie mógł wyjść? Co płonęło? Celine rozejrzała się gwałtownie dookoła, ale nie dostrzegła ani jednego języka ognia trawiącego wysłużone drewno teatru. - Nela, nie! - rzuciła się za nią. Dogonienie przyjaciółki nie było trudne, znalazła się blisko i dopadła do niej, jak najłagodniej usiłując zatrzymać ją w swoich objęciach, przycisnąć do ściany. Podeszwy stóp musiały płonąć jej bólem, dlaczego ten nie trzeźwił Neali? - Posłuchaj mnie - poprosiła błagalnie, czerwona z wzbierającej na nowo histerii. - Jesteśmy bezpieczne, Nela. Dobrze? Nie ma tu żadnego ognia. Drzwi są otwarte. Do każdego pomieszczenia. Nic nikomu nie grozi - ale gdzie byli wszyscy? Gdzie podziali się pracownicy Wrończyka, zanim kometa rozgorzała na niebie? Może naprawdę coś im groziło? Stłumiła w sobie niepokój i zaczerpnęła haust powietrza trzepoczącego się w piersi jak ptak zaciśnięty w dłonie. - Nie ma żadnego ognia... - powtórzyła, a mimo to uwolniła jedną ze swoich dłoni i wsunęła ją do podłużnej kieszeni przy biodrze, w której nosiła różdżkę pomiędzy tańcem. Palce zacisnęły się na grenadillowym drewnie. - Ale jeśli tak będzie lepiej - chwytała się nadziei jak ślepiec, błądząc po omacku po krainie opętania przyjaciółki, - to uratujmy ich razem... Stąd. Dobrze? Nebula exstiguere - otoczyła je chmura fioletu, wzniecona po nic innego jak po to, by uspokoić Nealę.
- Nie jesteś... N-nie pozwoliłabyś sobie na to. Gdyby świat skazał cię na pomylenie, powiedziałabyś mu, że się z tym nie zgadzasz i wydrapałabyś sobie drogę do normalności - ton jej głosu wciąż drżał, nie potrafiła jeszcze odnaleźć spokoju, ale rozumiała, że powinna poprowadzić do niego Nealę; w takich chwilach zawsze łatwiej przychodziło jej skupianie się na innych, na bliskich, których sercom chciała zwracać ukojenie. - Nie powiem - obiecała zgodnie z jej życzeniem. Gdyby nie to, mogłaby poprosić o radę Hectora albo Yvette, ale może wystarczyło po prostu polecić ich przyjaciółce? Wówczas sama mogłaby dokonać decyzji. Oboje zrobili dla półwili więcej, niż powinni, ale i więcej, niż myślała, że było możliwe, ufała im więc bezgranicznie zarówno w swoim przypadku, jak i Weasleyówny.
Cofnęła się potem, w niezrozumieniu i otumanieniu patrząc na rudowłosą czarownicę kreślącą przed jej oczyma sylwetkę tego nieistniejącego chłopca. A może istniejącego? Może był nowym nabytkiem Wrończyka, pracownikiem, który znalazł tu chwilę oddechu od wojny? Frenetycznie poszukiwała w pamięci odpowiedniej osoby, próbowała dopasować twarz do imienia, ale na próżno.
- Takich jest tu wielu, ale w środku nikogo takiego wtedy nie widziałam. Za mną nikogo nie było, naprawdę - pisnęła cicho, przestraszona tym, jak niewiele była w stanie pojąć ze słów przyjaciółki - zapewne z własnej winy. Była niemądra. Jej umysł był w stanie na bieżąco rozpoznawać i recytować elementy tanecznych kompozycji obserwowanych przed sobą, ale nie łączył kropek tak prężnie, by można było mówić o bogatym rozumie. Czy to dlatego? Dlatego nić porozumienia z Nealą wysuwała się spomiędzy palców, podczas gdy świat trząsł się w swoich posadach i rozmywał w winiecie przytłaczających emocji? Na chwilę skupiła się na oddechu i przymknęła powieki, a kiedy znów je otworzyła, oczy wyrażały nieme błaganie. Powiedz mi więcej. Pomóż mi, doprowadź tam, gdzie mam się znaleźć. Wytłumacz mi.
Przesunęła palcami po wierzchu dłoni Weasleyówny, nie chciała ryzykować dotykania ich środka. Rana była otwarta i płakała czerwienią, a Celine zabraniała sobie wystawienia jej na niebezpieczeństwo infekcji. Wrończyk był względnie czystym miejscem, teraz jednak na ziemi zalegało szkło, które mogło zagubić ostre drobiny na jej skórze, szkło marzące o dostaniu się do ciała dziewczynki jak pasożyt o niezaspokojonym głodzie.
- Możesz to wyleczyć? Siebie? Teraz? - poprosiła cichutko, z nadzieją. Nie była pewna zasad rządzących magią leczniczą, a wolała nie zakładać, że kierowanie jej na samego siebie było bezowocne. Łatwiej było wierzyć w coś innego, w odwrotność mającą odebrać Neali pieczenie i na nowo załatać rozerwaną bliznę.
Po bólu rezonującym w jej ramieniu pozostały blednące igiełki. Z początku wgryzały się w skórę agresywnie, niewrażliwe na to, jakie cierpienie jej sprawiały, aż wreszcie pozostał po nich cichy powidok, szept wcześniejszego kłucia. Błysk błękitu zaklęcia rozmył się, pozwoliwszy jej spojrzeć na odnowioną skórę, u której łączenia prężyła się cienka linijka zgrubiałej tkanki, różowej i skrzącej się w mętnym świetle dnia wpadającym przez roztrzaskane okna. Celine przyjrzała się efektowi czaru, a potem jej wzrok powrócił do przyjaciółki, pełen wdzięczności i ulgi.
- Dziękuję - sapnęła, odnalazłszy siłę na drobny, blady uśmiech. Ból był jej przyjacielem, koił strach, łagodził wewnętrzne rozedrganie i przetaczał uwagę na inne tory, przyjemniejsze, w których odnajdywała niespodziewane ciepło, ale tym razem był jej niepotrzebny - kiedy obok miała równie zdenerwowaną Nealę. - Za teatrem jest gabinet uzdrowiciela w takim małym budyneczku. Chodzimy tam czasem. Tylnym wyjściem będzie szybciej. Ja... Czym jest ta gwiazda? - mówiła szybko, obawiając się, że każda poczyniona między słowami pauza przerwie ciąg myśli, którego już nie odzyska; panika wlewała w jej rozum wodę, a i bez tego wątpiła, by była w stanie samej zrozumieć co miało miejsce - zarówno w teatrze, jak i na świecie. Na niebie. Złocisto-czerwona kometa wisiała w bezruchu i przyglądała się im niemal cynicznie.
Drgnęła i zatrzymała się gwałtownie, zamrożona dźwiękiem przerywającym opowieść. Kiedy spojrzała w dół, zobaczyła stopę skrzywdzoną szkłem zalegającym na ziemi, skrzywdzoną jej głupotą, jej zlęknionym roztargnieniem, pośpiechem pchającym Celine ku łatwiejszej drodze do ulokowanego nieopodal Wrończyka domu uzdrowiciela. Przeklęła w myślach swój bezdenny kretynizm, w oczach znów zalśniły łzy, bezradne i skruszone.
- Och - jęknęła ze wstydem i schyliła się, dopiero dojrzawszy ile odłamków znajdowało się na podłodze. Nie czuła ich przez materiał własnych butów, teraz jednak wyostrzyły się w jej oczach, przypominały masę ostrych jak brzytwa kłów wyszczerzonych w paszczy bestii. Prędkim, płynnym krokiem okrążyła przyjaciółkę i spróbowała odkopać od niej szkło tak dokładnie, jak tylko mogła. - Poczekaj, nie ruszaj się. Poczekaj. Przepraszam. Nie powinnam była, ja... Nie chciałam... Nela? - w dłoni rudzielca znalazła się różdżka, a choć nie wierzyła, by Weasley skierowała ją przeciwko niej w karze, serce i tak poderwało się do przerażonego galopu. Ale to nie o nią chodziło. Kto nie mógł wyjść? Co płonęło? Celine rozejrzała się gwałtownie dookoła, ale nie dostrzegła ani jednego języka ognia trawiącego wysłużone drewno teatru. - Nela, nie! - rzuciła się za nią. Dogonienie przyjaciółki nie było trudne, znalazła się blisko i dopadła do niej, jak najłagodniej usiłując zatrzymać ją w swoich objęciach, przycisnąć do ściany. Podeszwy stóp musiały płonąć jej bólem, dlaczego ten nie trzeźwił Neali? - Posłuchaj mnie - poprosiła błagalnie, czerwona z wzbierającej na nowo histerii. - Jesteśmy bezpieczne, Nela. Dobrze? Nie ma tu żadnego ognia. Drzwi są otwarte. Do każdego pomieszczenia. Nic nikomu nie grozi - ale gdzie byli wszyscy? Gdzie podziali się pracownicy Wrończyka, zanim kometa rozgorzała na niebie? Może naprawdę coś im groziło? Stłumiła w sobie niepokój i zaczerpnęła haust powietrza trzepoczącego się w piersi jak ptak zaciśnięty w dłonie. - Nie ma żadnego ognia... - powtórzyła, a mimo to uwolniła jedną ze swoich dłoni i wsunęła ją do podłużnej kieszeni przy biodrze, w której nosiła różdżkę pomiędzy tańcem. Palce zacisnęły się na grenadillowym drewnie. - Ale jeśli tak będzie lepiej - chwytała się nadziei jak ślepiec, błądząc po omacku po krainie opętania przyjaciółki, - to uratujmy ich razem... Stąd. Dobrze? Nebula exstiguere - otoczyła je chmura fioletu, wzniecona po nic innego jak po to, by uspokoić Nealę.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Tonęłam - a może gubiłam się. Noce przestały być pewne i z początku, bardziej wolałam dnie. Łaknęłam słońca, chciałam żeby mnie dotykało, obejmowało, tuliło. Bo w nich nie było ciemnych cieni, które pojawiły się nocą, kiedy gasło światło, kiedy zamykałam oczy. Dlatego, odsypiałam za dnia, leżąc pod jedną z jabłoni, pozwalając, żeby sukienka zsunęła się z kolan, żeby gorące słońce obejmowało mnie bardziej, całkiem. Nawet, jeśli przypalało brzydko skórę. Chodziłam do stajni, bo tam mogłam usłyszeć inne serce, a jego bicie mnie uspokajało. W niej czasem przesypiałam noc, bardziej drzemiąc, niż tylko śpiąc. Wiedząc, że ten sposób, nie będzie działał długo, niedługo noce staną się zimne i wytrzymać tam nie będę w stanie. Ale dni też zaczęły mieć swoją pułapką, przerażenie wypełniało moje żyły kiedy zrozumiałam, że nie miałam pojęcia jak się tutaj znalazłam. Na czym tak właściwie czas mi minął. Traciłam grunt. Co jeśli oszalałam całkiem? Zbzikowałam naprawdę. Oczy zaszły mi łzami, kiedy mówiłam do Celine z całych sił próbując się jakoś trzymać. Oddychałam ciężko przytykając swoje czoło do tego jej, zaciskając oczy, wykrzywiając usta, nie panując nad drżącą brodą. A kiedy z jej ust potoczyły się słowa nie byłam w stanie nic poradzić na założone parsknięcie w jakiś sposób ściągające trochę ciężaru.
- Tak b-bym mu po-powiedziała. - zgodziłam się, potakując kilka razy głową, bardziej chcąc w to uwierzyć, niż wierząc naprawdę. Po policzku pociekła mi łza, wzięłam drżący wdech w płuca. Musisz być silna, Neala. Rozległo się jak mantra głosem Brena w mojej głowie. Tylko dlaczego siła, była taka ciężka? Nikt mi tego nie powiedział wcześniej. - Dziękuję. - szepnęłam, kiedy zgodziła się zachować tą tajemnicę między nami. Nie chciałam ich martwić - mieli całe hrabstwo na głowie, każdemu starali się pomóc, a ja za chwilę miałam być pełnoletnia musiałam wiedzieć jak poradzić sobie sama.
- Byli, Celine. Musieli, czułam ich… - pokręciłam bez zrozumienia z otwartymi przejętymi oczami spoglądając od niej na budynek i z powrotem. Czy naprawdę mogłam się aż tak pomylić? Czy mój umysł znów sobie ze mną pogrywał? Co jeśli, Brenyn wtedy wcale nie istniała, co jeśli ją też wymyśliłam? Jak wiele rzeczy widziałam, których tak naprawdę wcale nie było?
- Zaraz… Zaraz - t-ty najpierw. - wybrałam, bo owinięta halką rana na ręce tylko leciutko poszczypywała. A ja sama najpierw chciałam pomóc wokół zamiast sobie. Bo ona była dla mnie ważna, może ważniejsza ode mnie samej. Na szczęście, mimo rozdygotanego serca różdżka mnie posłuchała i niebieskie światło zaklęcia objęło ranę, którą zasklepiło powoli.
Poszłam za nią, odpowiadając, tłumacząc, nie spoglądając pod nogi, przynajmniej do czasu, kiedy nie natrafiłam na kamień, o który rozcięłam sobie stopę. Bosą stopę. Właściwie, czemu miałam stopy bose? Nie wiedziałam, ale trawa niewiele mogła mi szkody zrobić. Ale działania Celine nie miały żadnego sensu. Zmarszczyłam brwi patrząc pod nogi jak kopie po trawie, a potem uniosłam na nią wzrok. Na nią. Na nią? Nie, to dźwięk łomoczących drzwi i chata której szukałam zwróciły moją uwagę.
Za późno.
Znalazłam ją za późno, stała w ogniu. Uniosłam rękę, układając ją na ramieniu Celine nie patrząc na nią, odsuwając ją, przesuwając, chcąc wydostać się za nią w tamtą stronę. Może jeszcze mogłam coś zrobić. Coś. Cokolwiek. Łomotanie w drzwi świadczyło o tym, że istniała jeszcze szansa. Ruszyłam, każdy kolejny krok stawiając coraz szybciej w końcu zaczynając biec, wzrok mając utkwiony tylko na chacie, która wcale nie znajdowała się coraz bliżej. Coś było nie tak, coś było w tym nietakiego, ale potrzeba pomocy była silna. Czułam ból w podeszwach stóp, ale one nie były teraz ważne. Ile mogły znaczyć poranione stopy przy wiszącym na włosku życiu kogoś mi bliskiego? Bo oni byli mi bliscy, wyciągnęłam różdżkę rzucając zaklęcie. Biegnąc dalej, gwałtownie zatrzymując się kiedy ręce Celine owinęły się wokół mnie.
- Puść mnie. - poprosiłam ją, szarpiąc się do przodu. - Tam są ludzie w środku Celine! - krzyknęła nie spoglądając na nią, nadal próbując się wyrwać z objęć. - Zaraz zginą strawieni przez ogień! - broda mi zadrżała a z oczu kawalkadą pomknęły łzy. Wielkie, słone, kapały z brody. Pokręciłam głową spoglądając na nią po raz pierwszy bez zrozumienia, jak mogła go nie widzieć, przecież tak jasno płonął. Czułam wyraźnie jego ciepło i słyszałam wołających o pomoc ludzi, ale mimo zaklęcia ogień nie gasnął. Kiedy poluźniła uścisk łapiąc za różdżkę wyrwałam się, zachwiałam chaotycznie za mocno wybiegając do przodu łapiąc pion ciężkimi kolejnymi krokami. - To nie działa. - szepnęłam rozgoryczonym głosem. Nie działało, czemu nie działało? Myśl. Myśl. MYŚL, Neala. Umiesz myśleć, czemu nie działa? Co możesz jeszcze? Wzięłam oddech. Nie mogli się wydstać - dlaczego? Dlaczego? DLACZEGO? Drzwi. Olśniło mnie nagle, musiały być zamknięte. Może nie ogień gasić tylko drzwi otwierać.
- Sezam materio! - krzyknęłam wywijając różdżką, celując w wejście. No dalej, dalej, proszę… oni nie mogą zginąć, nie kiedy tu jestem, kiedy Celine też próbuje pomóc.
1. Sezam Materio
2. próbuję się wyrwać
- Tak b-bym mu po-powiedziała. - zgodziłam się, potakując kilka razy głową, bardziej chcąc w to uwierzyć, niż wierząc naprawdę. Po policzku pociekła mi łza, wzięłam drżący wdech w płuca. Musisz być silna, Neala. Rozległo się jak mantra głosem Brena w mojej głowie. Tylko dlaczego siła, była taka ciężka? Nikt mi tego nie powiedział wcześniej. - Dziękuję. - szepnęłam, kiedy zgodziła się zachować tą tajemnicę między nami. Nie chciałam ich martwić - mieli całe hrabstwo na głowie, każdemu starali się pomóc, a ja za chwilę miałam być pełnoletnia musiałam wiedzieć jak poradzić sobie sama.
- Byli, Celine. Musieli, czułam ich… - pokręciłam bez zrozumienia z otwartymi przejętymi oczami spoglądając od niej na budynek i z powrotem. Czy naprawdę mogłam się aż tak pomylić? Czy mój umysł znów sobie ze mną pogrywał? Co jeśli, Brenyn wtedy wcale nie istniała, co jeśli ją też wymyśliłam? Jak wiele rzeczy widziałam, których tak naprawdę wcale nie było?
- Zaraz… Zaraz - t-ty najpierw. - wybrałam, bo owinięta halką rana na ręce tylko leciutko poszczypywała. A ja sama najpierw chciałam pomóc wokół zamiast sobie. Bo ona była dla mnie ważna, może ważniejsza ode mnie samej. Na szczęście, mimo rozdygotanego serca różdżka mnie posłuchała i niebieskie światło zaklęcia objęło ranę, którą zasklepiło powoli.
Poszłam za nią, odpowiadając, tłumacząc, nie spoglądając pod nogi, przynajmniej do czasu, kiedy nie natrafiłam na kamień, o który rozcięłam sobie stopę. Bosą stopę. Właściwie, czemu miałam stopy bose? Nie wiedziałam, ale trawa niewiele mogła mi szkody zrobić. Ale działania Celine nie miały żadnego sensu. Zmarszczyłam brwi patrząc pod nogi jak kopie po trawie, a potem uniosłam na nią wzrok. Na nią. Na nią? Nie, to dźwięk łomoczących drzwi i chata której szukałam zwróciły moją uwagę.
Za późno.
Znalazłam ją za późno, stała w ogniu. Uniosłam rękę, układając ją na ramieniu Celine nie patrząc na nią, odsuwając ją, przesuwając, chcąc wydostać się za nią w tamtą stronę. Może jeszcze mogłam coś zrobić. Coś. Cokolwiek. Łomotanie w drzwi świadczyło o tym, że istniała jeszcze szansa. Ruszyłam, każdy kolejny krok stawiając coraz szybciej w końcu zaczynając biec, wzrok mając utkwiony tylko na chacie, która wcale nie znajdowała się coraz bliżej. Coś było nie tak, coś było w tym nietakiego, ale potrzeba pomocy była silna. Czułam ból w podeszwach stóp, ale one nie były teraz ważne. Ile mogły znaczyć poranione stopy przy wiszącym na włosku życiu kogoś mi bliskiego? Bo oni byli mi bliscy, wyciągnęłam różdżkę rzucając zaklęcie. Biegnąc dalej, gwałtownie zatrzymując się kiedy ręce Celine owinęły się wokół mnie.
- Puść mnie. - poprosiłam ją, szarpiąc się do przodu. - Tam są ludzie w środku Celine! - krzyknęła nie spoglądając na nią, nadal próbując się wyrwać z objęć. - Zaraz zginą strawieni przez ogień! - broda mi zadrżała a z oczu kawalkadą pomknęły łzy. Wielkie, słone, kapały z brody. Pokręciłam głową spoglądając na nią po raz pierwszy bez zrozumienia, jak mogła go nie widzieć, przecież tak jasno płonął. Czułam wyraźnie jego ciepło i słyszałam wołających o pomoc ludzi, ale mimo zaklęcia ogień nie gasnął. Kiedy poluźniła uścisk łapiąc za różdżkę wyrwałam się, zachwiałam chaotycznie za mocno wybiegając do przodu łapiąc pion ciężkimi kolejnymi krokami. - To nie działa. - szepnęłam rozgoryczonym głosem. Nie działało, czemu nie działało? Myśl. Myśl. MYŚL, Neala. Umiesz myśleć, czemu nie działa? Co możesz jeszcze? Wzięłam oddech. Nie mogli się wydstać - dlaczego? Dlaczego? DLACZEGO? Drzwi. Olśniło mnie nagle, musiały być zamknięte. Może nie ogień gasić tylko drzwi otwierać.
- Sezam materio! - krzyknęłam wywijając różdżką, celując w wejście. No dalej, dalej, proszę… oni nie mogą zginąć, nie kiedy tu jestem, kiedy Celine też próbuje pomóc.
1. Sezam Materio
2. próbuję się wyrwać
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'k100' : 72
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'k100' : 72
Widziała stąd drżącą brodę, czuła strach bijący od Neali, od napięcia jej mięśni, barwiący każdy pieg smutną, stłamszoną szarością. Cokolwiek się z nią działo - zbyt mocno szarpało za koronkę nerwów, wycisnąwszy z oczu kryształki łez malujących ciepłe ścieżki w dół nieco zapadniętych policzków. Przemęczenie zostawiło na niej piętno, a półwila nie potrafiła jej pomóc; zagarniała ją do siebie i wtłaczała w nią własny gorąc, służyła uchem, do którego można było szeptać najgorsze tajemnice, ramieniem, na którym można było się oprzeć, ale to nie wystarczyło. Za murami czaszki, pod kosmykami rdzawych włosów, kryły się mgliste, czarne myśli, lepkie jak trucizna. Jak mogła się ich pozbyć, co powiedzieć, by nigdy więcej nie wróciły, głodne refleksów świetlistego słońca, jakie zawsze splatały się z aurą przyjaciółki?
Szkodziła jej bardziej, czy pomagała, przystając na scenariusze spisywane atramentem wyobraźni? Słowa ugrzęzły w jej gardle, przytaknęła jeden raz i drugi, ale zanim zmusiła się do kłamstwa, ponownie ujęła twarz Neali w dłonie i przyciągnęła ją bliżej siebie, zamknąwszy dziewczynę w czułym uścisku, zupełnie jakby w ten sposób, całą sobą, chciała odgrodzić ją od krwistego blasku komety. Z nieboskłonu wylewał się niepokój i pomyślała, że może jeśli szybko znajdą się w środku, pod bezpiecznym dachem, to Weasley poczuje się lepiej.
Ach, jak bardzo nie doceniła klątwy umoszczonej w jej duszy...
Ogień szalał w teatrze, pochłaniał Wrończyka jak wygłodzona bestia spuszczona z łańcucha wśród bezbronnego stada owiec, wpijając zębiska w ciepłe, parujące trzewia wywlekane na trawę. Strzykanie płomieni zagłuszało krzyki dobiegające z pomieszczenia, w którym znaleźli się uwięzieni przyjaciele; dym wślizgiwał się do ich płuc, odebrawszy resztki oddechu. To - gdzieś się działo. W świecie, do którego półwila nie była dopuszczona, utkanym z nici choroby trawiącej Nealę od czasu wydarzeń na torfowiskach Brenyn. Z sercem dudniącym w klatce żeber przyciskała do siebie przyjaciółkę, bo teraz, gdy przez lęk przebijała się również świadomość szklanych odłamków rozrzuconych po podłodze, nie wyobrażała sobie pozwolić jej biec przez drewniany korytarz. Ze stóp młodziutkiej czarownicy sączyła się krew, w pogoni za duchami stąpała na oślep po szczątkach okien, niepomna własnego bólu, jak zawsze, kiedy w grę wchodziło dobro innych ludzi. Zamykała oczy na siebie i otwierała je na potrzebujących.
To samo robiła z sercem.
- Nie mogę - szepnęła w ramiona szamoczącej się Neali, mówiąc to przede wszystkim do samej siebie. Do własnych trzęsących się ze strachu kończyn, które pragnęły niczego innego, jak puścić czarownicę i skulić się w kącie, zasłoniwszy uszy dłońmi, by nic więcej nie słyszeć. Nie wybaczyłaby sobie tego - przyczynienia się do krzywdy najbliższej przyjaciółki, jeśli mogła jej zapobiec, choćby kosztem poobijanych boków i konstelacji małych, zagubionych siniaków. - Proszę cię, ocknij się - powtarzała niczym mantrę, dłonią zakleszczoną na różdżce wykonując miękki ruch nakierowany na pomieszczenie, w którym chwilę temu tańczyła. To wspomnienie wydawało się teraz tak bardzo odległe - od rana umęczona przez otępienie kaleczyła choreografię, którą każdego innego dnia wykonałaby perfekcyjnie. Zgrzytała wtedy zębami i narzekała w myślach na swoją bezpodstawną ułomność, która z perspektywy czasu wydała się jej prosta i bezpieczna. Kometa jeszcze nie nadeszła, szyby nie popękały. - Accio buty - poprosiła cicho i magia usłuchała. Jej stopy znajdowały się w kołysce butów tanecznych, a para, w której zjawiła się teatrze wciąż znajdowała się obok ławki, gdzie zostawiła swoje rzeczy. Nawet jeśli rozmiar nie będzie na Nealę idealny, powinny trochę jej pomóc w drodze do uzdrowiciela - potrzebnego jeszcze bardziej. Ktoś mądrzejszy mógł ocalić Weasley, zaznajomiony z tajemnicami magicznych głów, ktoś jak Hector albo Yvette. Nie ona.
- Cze... - czekaj, chciała powiedzieć, zanim huk rozrywanego zamka w drzwiach wrzasnął w otaczającej je ponurej ciszy. Po metalowej części zostały zdeformowane wióry, klamka wyskoczyła z zawiasu i z łoskotem upadła na drewniane panele, wytrącona gwałtowną siłą zaklęcia. W tym samym czasie brązowe trzewiki klapnęły na podłogę nieopodal, obok ich stóp. Zadrżała, obróciwszy się, by spojrzeć na zniszczenie, a kiedy wzrok powrócił do twarzy przyjaciółki, jej tęczówki zapłonęły intensywnie, z determinacją; to musiało się zakończyć. - Przestań, Nel, walcz z tym! Z przeznaczeniem, które każe ci to widzieć i słyszeć - ostrożnie, by nie skrzywdzić jej różdżką, przyłożyła dłonie do policzków Neali i obróciła jej głowę w swoim kierunku, nakazała jej patrzeć w różnokolorowe tęczówki, w głębiny błękitu i leśnej zieleni, jakby mogły pokazać jej drogę do domu. Żałowała, że nie mogła sięgnąć po magię swoich przodkiń i za pomocą czaru wili przywrócić myśli przyjaciółki do tu i teraz. Gdyby było inaczej ten jeden, jedyny raz mogłaby dostrzec w tym przekleństwie prawdziwą wartość, ale ono znów obracało się w popiół w jej ustach. - Przepraszam, obiecuję, że możesz później odpłacić mi tym samym albo obrazić się na amen, ale muszę, muszę spróbować. Balneo! - szpic grenadillowej różdżki zawisł nad ich głowami i chlusnął w dół zimną wodą, zalewając czerwień zachodzącego słońca i srebro księżyca zaklęte w ich włosach - w zamiarze - przywracającą jaźń kaskadą. Przemówiła przez nią desperacja, ostatni pomysł, który przyszedł jej na myśl, zanim umysł do reszty poddałby się napierającemu na nią poczuciu przegranej. Wróć do mnie, Neala.
sprawność, accio i balneo
Szkodziła jej bardziej, czy pomagała, przystając na scenariusze spisywane atramentem wyobraźni? Słowa ugrzęzły w jej gardle, przytaknęła jeden raz i drugi, ale zanim zmusiła się do kłamstwa, ponownie ujęła twarz Neali w dłonie i przyciągnęła ją bliżej siebie, zamknąwszy dziewczynę w czułym uścisku, zupełnie jakby w ten sposób, całą sobą, chciała odgrodzić ją od krwistego blasku komety. Z nieboskłonu wylewał się niepokój i pomyślała, że może jeśli szybko znajdą się w środku, pod bezpiecznym dachem, to Weasley poczuje się lepiej.
Ach, jak bardzo nie doceniła klątwy umoszczonej w jej duszy...
Ogień szalał w teatrze, pochłaniał Wrończyka jak wygłodzona bestia spuszczona z łańcucha wśród bezbronnego stada owiec, wpijając zębiska w ciepłe, parujące trzewia wywlekane na trawę. Strzykanie płomieni zagłuszało krzyki dobiegające z pomieszczenia, w którym znaleźli się uwięzieni przyjaciele; dym wślizgiwał się do ich płuc, odebrawszy resztki oddechu. To - gdzieś się działo. W świecie, do którego półwila nie była dopuszczona, utkanym z nici choroby trawiącej Nealę od czasu wydarzeń na torfowiskach Brenyn. Z sercem dudniącym w klatce żeber przyciskała do siebie przyjaciółkę, bo teraz, gdy przez lęk przebijała się również świadomość szklanych odłamków rozrzuconych po podłodze, nie wyobrażała sobie pozwolić jej biec przez drewniany korytarz. Ze stóp młodziutkiej czarownicy sączyła się krew, w pogoni za duchami stąpała na oślep po szczątkach okien, niepomna własnego bólu, jak zawsze, kiedy w grę wchodziło dobro innych ludzi. Zamykała oczy na siebie i otwierała je na potrzebujących.
To samo robiła z sercem.
- Nie mogę - szepnęła w ramiona szamoczącej się Neali, mówiąc to przede wszystkim do samej siebie. Do własnych trzęsących się ze strachu kończyn, które pragnęły niczego innego, jak puścić czarownicę i skulić się w kącie, zasłoniwszy uszy dłońmi, by nic więcej nie słyszeć. Nie wybaczyłaby sobie tego - przyczynienia się do krzywdy najbliższej przyjaciółki, jeśli mogła jej zapobiec, choćby kosztem poobijanych boków i konstelacji małych, zagubionych siniaków. - Proszę cię, ocknij się - powtarzała niczym mantrę, dłonią zakleszczoną na różdżce wykonując miękki ruch nakierowany na pomieszczenie, w którym chwilę temu tańczyła. To wspomnienie wydawało się teraz tak bardzo odległe - od rana umęczona przez otępienie kaleczyła choreografię, którą każdego innego dnia wykonałaby perfekcyjnie. Zgrzytała wtedy zębami i narzekała w myślach na swoją bezpodstawną ułomność, która z perspektywy czasu wydała się jej prosta i bezpieczna. Kometa jeszcze nie nadeszła, szyby nie popękały. - Accio buty - poprosiła cicho i magia usłuchała. Jej stopy znajdowały się w kołysce butów tanecznych, a para, w której zjawiła się teatrze wciąż znajdowała się obok ławki, gdzie zostawiła swoje rzeczy. Nawet jeśli rozmiar nie będzie na Nealę idealny, powinny trochę jej pomóc w drodze do uzdrowiciela - potrzebnego jeszcze bardziej. Ktoś mądrzejszy mógł ocalić Weasley, zaznajomiony z tajemnicami magicznych głów, ktoś jak Hector albo Yvette. Nie ona.
- Cze... - czekaj, chciała powiedzieć, zanim huk rozrywanego zamka w drzwiach wrzasnął w otaczającej je ponurej ciszy. Po metalowej części zostały zdeformowane wióry, klamka wyskoczyła z zawiasu i z łoskotem upadła na drewniane panele, wytrącona gwałtowną siłą zaklęcia. W tym samym czasie brązowe trzewiki klapnęły na podłogę nieopodal, obok ich stóp. Zadrżała, obróciwszy się, by spojrzeć na zniszczenie, a kiedy wzrok powrócił do twarzy przyjaciółki, jej tęczówki zapłonęły intensywnie, z determinacją; to musiało się zakończyć. - Przestań, Nel, walcz z tym! Z przeznaczeniem, które każe ci to widzieć i słyszeć - ostrożnie, by nie skrzywdzić jej różdżką, przyłożyła dłonie do policzków Neali i obróciła jej głowę w swoim kierunku, nakazała jej patrzeć w różnokolorowe tęczówki, w głębiny błękitu i leśnej zieleni, jakby mogły pokazać jej drogę do domu. Żałowała, że nie mogła sięgnąć po magię swoich przodkiń i za pomocą czaru wili przywrócić myśli przyjaciółki do tu i teraz. Gdyby było inaczej ten jeden, jedyny raz mogłaby dostrzec w tym przekleństwie prawdziwą wartość, ale ono znów obracało się w popiół w jej ustach. - Przepraszam, obiecuję, że możesz później odpłacić mi tym samym albo obrazić się na amen, ale muszę, muszę spróbować. Balneo! - szpic grenadillowej różdżki zawisł nad ich głowami i chlusnął w dół zimną wodą, zalewając czerwień zachodzącego słońca i srebro księżyca zaklęte w ich włosach - w zamiarze - przywracającą jaźń kaskadą. Przemówiła przez nią desperacja, ostatni pomysł, który przyszedł jej na myśl, zanim umysł do reszty poddałby się napierającemu na nią poczuciu przegranej. Wróć do mnie, Neala.
sprawność, accio i balneo
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie rozumiałam. Nie rozumiałam i chyba to przerażało mnie najbardziej. Zawsze miałam pewność co do tego jaka jestem i jaka powinnam być. Nad czym pracować i co robić. Ale teraz… teraz czułam niezrozumiałe rozdarcie. Rozpierającą moje wnętrze tęsknotę trudną do wytłumaczenia. A przede wszystkim czułam strach.
Wisząca nad głową kometa przyprawiała mnie o ciarki na plecach, nie byłam pewna czy to ona nie pozwala mi spać, czy nie pozwalają mi na to obrazy z tej nocy na bagnach. Czułam powstrzymywane codziennie łzy pod powiekami, powtarzając jak mantrę słowa Brendana.
Musisz być dzielna, Neala..
I starałam się, naprawdę się starałam tylko… powoli nie wiedziałam już tak naprawdę jak. Rzeczy rozmywały mi się, rzeczywistość może bardziej. Trudna do złapania i objęcia palcami. Dziwnie nieoczywista w ostatnim czasie całkowicie wywrócona do góry nogami i nagle dzisiaj ocknęłam się tutaj, teraz, patrząc na to niewytłumaczalne zdarzenie. Ale najgorsze było chyba to, że… przez jakiś czas - a nawet nie wiedziałam jak długi - byłam gdzie indziej. W świecie utkanym z widziadeł nie przed tym teatrem co teraz. Nie, dopóki nie otworzyła się rana na mojej ręce.
Ból. Ból wyciągał mnie do przodu. Do tego świata. Ale czy na pewno ten był tym właściwym? Nie wiedziałam. Może jednak nie, bo znów wędrowałam po łące, mimo bólu w stopach. Znów szłam tam gdzie wcześniej już tak bliska celu ale…
…spóźniona. Ten stał w płomieniach. A ze środka docierały do mnie rozpaczliwie wołania o pomoc. A ja naprawdę chciałam pomóc. Zawsze się starałam jak tylko mogłam i kiedy mogłam. Ale żaden postawiony dalej krok nie przybliżał mnie do niej, żadne z zaklęć nie zdawało się działać. A do tego Celine… Celina patrzyła na mnie…
… pokręciłam głową próbując się wyrwać, nie wiedząc kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Jak mogła mnie zatrzymywać, kiedy tam, zaraz za nią ktoś walczył o życie. Nie wymyśliłam tego przecież. Widziałam dokładnie płomienie liżące niewielką chatkę.
Puść mnie. Puść mnie. Puść mnie. Puść mnie. Puść mnie. Proszę. Powtarzałam jak mantrę próbując się oswobodzić z zaciskając się wokół mnie ramion. Z klatki która powstrzymywała mnie przed pomocą tym, którzy w środku zaczynali pewnie już czuć dym wdzierający się do gardeł.
- Ty się ocknij! Oni tam umierają. - zapłakałam, nie zaprzestając w swoich wysiłkach, czując jak zmęczenie zaczyna mi doskwierać, ale jak mogła pozostawać niewzruszona na to, co działo się za nią. Skorzystałam z chwili, momentu kiedy odjęła różdżkę, sama się oswobadzając trochę. Wyrzucając zaklęcie. Zaklęcie, które… nic nie dało. Znowu. Znowu. Znowu nie nie byłam w stanie zrobić. Byłam tylko ciężarem. Nie mogłam nikomu pomóc. Nie mogłam oderwać wzroku, nie mogłam powstrzymać łez lejących się po moich policzkach a potem poczułam na nich dotyk. Zobaczyłam tęczówki należące do mojej przyjaciółki. Łapałam ciężko oddech. Ogień za jej plecami nadal dudnił. Niemal czułam dudniące ciepło które docierało aż do nas choć nadal znajdowało się daleko ode mnie. Poczułam się samotna. Samotna i całkowicie bezsilna.
Nic nie mogłam.
Słowa wili ledwie do mnie docierały, nie wiedziałam o czym mówiła. Co próbowała, nadal stawiałam jej opór, nadal chciałam tam dotrzeć, widok płonącej chaty odbijał się w moich jasnych tęczówkach. Brendan… na pewno by wiedział jak im pomóc.
Zimna, nagła, niespodziewana garść wody spływająca na mnie z góry zmusiła mnie do zamknięcia powiek na dłużej. Opiłam się wody. Zadrżałam. Z ust wydarły się nieartykułowany dźwięk zaskoczenia i protestu.
Nie było chaty. Mrugnęłam raz. Potem drugi. Nie było też ognia. Mrugnęłam trzeci łapiąc ciężkie oddechy. Siły opuściły mnie całkiem. Łzy nie przestały płynąć bo jedno było już całkiem jasne.
- Oszalałam. - szepnęłam, zalewając się spazmatycznym płaczem, osuwając na dół, nie patrząc na co. Mialam dość. Dość siebie. Dość tego dnia. Dość widziadeł. Nie wiedziałam co zrobić, żeby to naprawić. Strach zaciskał mi gardło. - Oszalałam, Celine. - szepnęłam, unosząc dłonie, żeby zakryć nimi twarz. Oszalałam naprawdę. To jedno jednak było pewne dla mnie dokładnie. Co do tego jednego nie miałam wątpliwości żadnych. Tylko… co powinnam zrobić dalej?
- Boje s-się. - wyrzuciłam z siebie nie potrafiąc zatrzymać dźwięków w siebie. Bałam się, siebie samej. Tego dokąd mogły zaprowadzić mnie widziadła, które objęły mnie całkiem. Nie miałam pojęcia co powinnam zrobić dalej. Może… to było nieuleczalne? - Chcę do domu. - szepnęłam nie odciągając dłoni od twarzy. Do domu, tego domu który dzieliłam z mamą i Brendanem. A może nie do niego, a do nich. Zostałam sama. Sama ze swoim szaleństwem.
Co dalej?
Wisząca nad głową kometa przyprawiała mnie o ciarki na plecach, nie byłam pewna czy to ona nie pozwala mi spać, czy nie pozwalają mi na to obrazy z tej nocy na bagnach. Czułam powstrzymywane codziennie łzy pod powiekami, powtarzając jak mantrę słowa Brendana.
Musisz być dzielna, Neala..
I starałam się, naprawdę się starałam tylko… powoli nie wiedziałam już tak naprawdę jak. Rzeczy rozmywały mi się, rzeczywistość może bardziej. Trudna do złapania i objęcia palcami. Dziwnie nieoczywista w ostatnim czasie całkowicie wywrócona do góry nogami i nagle dzisiaj ocknęłam się tutaj, teraz, patrząc na to niewytłumaczalne zdarzenie. Ale najgorsze było chyba to, że… przez jakiś czas - a nawet nie wiedziałam jak długi - byłam gdzie indziej. W świecie utkanym z widziadeł nie przed tym teatrem co teraz. Nie, dopóki nie otworzyła się rana na mojej ręce.
Ból. Ból wyciągał mnie do przodu. Do tego świata. Ale czy na pewno ten był tym właściwym? Nie wiedziałam. Może jednak nie, bo znów wędrowałam po łące, mimo bólu w stopach. Znów szłam tam gdzie wcześniej już tak bliska celu ale…
…spóźniona. Ten stał w płomieniach. A ze środka docierały do mnie rozpaczliwie wołania o pomoc. A ja naprawdę chciałam pomóc. Zawsze się starałam jak tylko mogłam i kiedy mogłam. Ale żaden postawiony dalej krok nie przybliżał mnie do niej, żadne z zaklęć nie zdawało się działać. A do tego Celine… Celina patrzyła na mnie…
… pokręciłam głową próbując się wyrwać, nie wiedząc kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Jak mogła mnie zatrzymywać, kiedy tam, zaraz za nią ktoś walczył o życie. Nie wymyśliłam tego przecież. Widziałam dokładnie płomienie liżące niewielką chatkę.
Puść mnie. Puść mnie. Puść mnie. Puść mnie. Puść mnie. Proszę. Powtarzałam jak mantrę próbując się oswobodzić z zaciskając się wokół mnie ramion. Z klatki która powstrzymywała mnie przed pomocą tym, którzy w środku zaczynali pewnie już czuć dym wdzierający się do gardeł.
- Ty się ocknij! Oni tam umierają. - zapłakałam, nie zaprzestając w swoich wysiłkach, czując jak zmęczenie zaczyna mi doskwierać, ale jak mogła pozostawać niewzruszona na to, co działo się za nią. Skorzystałam z chwili, momentu kiedy odjęła różdżkę, sama się oswobadzając trochę. Wyrzucając zaklęcie. Zaklęcie, które… nic nie dało. Znowu. Znowu. Znowu nie nie byłam w stanie zrobić. Byłam tylko ciężarem. Nie mogłam nikomu pomóc. Nie mogłam oderwać wzroku, nie mogłam powstrzymać łez lejących się po moich policzkach a potem poczułam na nich dotyk. Zobaczyłam tęczówki należące do mojej przyjaciółki. Łapałam ciężko oddech. Ogień za jej plecami nadal dudnił. Niemal czułam dudniące ciepło które docierało aż do nas choć nadal znajdowało się daleko ode mnie. Poczułam się samotna. Samotna i całkowicie bezsilna.
Nic nie mogłam.
Słowa wili ledwie do mnie docierały, nie wiedziałam o czym mówiła. Co próbowała, nadal stawiałam jej opór, nadal chciałam tam dotrzeć, widok płonącej chaty odbijał się w moich jasnych tęczówkach. Brendan… na pewno by wiedział jak im pomóc.
Zimna, nagła, niespodziewana garść wody spływająca na mnie z góry zmusiła mnie do zamknięcia powiek na dłużej. Opiłam się wody. Zadrżałam. Z ust wydarły się nieartykułowany dźwięk zaskoczenia i protestu.
Nie było chaty. Mrugnęłam raz. Potem drugi. Nie było też ognia. Mrugnęłam trzeci łapiąc ciężkie oddechy. Siły opuściły mnie całkiem. Łzy nie przestały płynąć bo jedno było już całkiem jasne.
- Oszalałam. - szepnęłam, zalewając się spazmatycznym płaczem, osuwając na dół, nie patrząc na co. Mialam dość. Dość siebie. Dość tego dnia. Dość widziadeł. Nie wiedziałam co zrobić, żeby to naprawić. Strach zaciskał mi gardło. - Oszalałam, Celine. - szepnęłam, unosząc dłonie, żeby zakryć nimi twarz. Oszalałam naprawdę. To jedno jednak było pewne dla mnie dokładnie. Co do tego jednego nie miałam wątpliwości żadnych. Tylko… co powinnam zrobić dalej?
- Boje s-się. - wyrzuciłam z siebie nie potrafiąc zatrzymać dźwięków w siebie. Bałam się, siebie samej. Tego dokąd mogły zaprowadzić mnie widziadła, które objęły mnie całkiem. Nie miałam pojęcia co powinnam zrobić dalej. Może… to było nieuleczalne? - Chcę do domu. - szepnęłam nie odciągając dłoni od twarzy. Do domu, tego domu który dzieliłam z mamą i Brendanem. A może nie do niego, a do nich. Zostałam sama. Sama ze swoim szaleństwem.
Co dalej?
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Łzy spływały w dół mokrych, piegowatych policzków płomiennowłosej lwicy, łzy bolesnych powrotów do rzeczywistości, łzy uświadomienia, że to, co widziała przed sobą, w co uwikłał ją los, wcale nie było prawdziwe. Z płuc Celine uleciał drżący, chrapliwy oddech, ale nie znalazła jeszcze siły na to, by wypuścić przyjaciółkę z ciasnej kołyski otaczających ją ramion. Przyciskała ją do siebie, tuliła, pozwalała jej wypłakać się w ramię, delikatnie kołysząc się na stopach wraz z nią to w przód, to w tył, jakby samym tym gestem, kojącym i matczynym, była w stanie zdmuchnąć z jej myśli proch lęku. Wszystko, co je otaczało, zatruł skrajny surrealizm; w jej uszach wciąż dźwięczało pochmurne pohukiwanie ptaków, które uwzięły się na Wrończyka, wypełniając korytarze ich melodią, gdy szyby w korytarzu pękły, wpuściwszy do środka dźwięki zewnętrznego świata wraz z ciężkim blaskiem komety. Ale to, co przydarzyło się Neali, zdawało się sięgać głębiej, dalej, wcześniej - klątwa, która osiadła na jej ramionach czarnym, smolistym całunem na pewno nie miała w sobie siły, by w swoim objawie przyzwać na niebie wielką, zawieszoną w bezruchu gwiazdę. Oczy półwili wciąż były szeroko otwarte, zamrożone w niemym przerażeniu i oniemieniu. Weasley łkała w jej ramiona, a ona otrząsała się z własnej paniki, przemoczona wraz z przyjaciółką, ale niewrażliwa na chłód wody, który wylał się z końca opuszczonej teraz różdżki. To zimno nie było jej nie w smak. Studziło rozpalone do czerwoności zmysły i pokazywało drogę z powrotem do tu i teraz, gdy minęło najgorsze i należało pochylić się nad konsekwencjami.
- Cichutko - szepnęła, przycisnąwszy czoło do czoła Neali. Dopiero wtedy opuściła powieki i otuliła się ciemnością, która odcięła ją od przebodźcowanej rzeczywistości choćby tylko na kilka ułamków sekundy - ale potrzebowała tego, osamotnienia i ciszy wypełniającej głowę, które uzmysławiały, że obie przetrwały to, co zaserwowało im tego dnia przeznaczenie. - Wcale nie - dodała łagodnie, choć czy mogła być tego pewna? A co jeśli wydarzenia z moczar Brenyn faktycznie tak mocno wpłynęły na Nealę, że mury jej umysłu zostały nadkruszone? Półwila momentalnie zganiła się na tę myśl, tylko po to, by następnie zganić się za akt zganienia, bo przecież nie było nic złego w chorobach trawiących umysły. Były trudne, trudniejsze niż byle skaleczenie czy zadrapanie, jednak stanowiły taką samą dolegliwość jak wszystko inne, tego uczył ją Hector, akceptacji, zrozumienia. - Za chwilkę. Nie możemy teleportować się w tym stanie, to byłoby niebezpieczne. Usiądź - poprosiła, jednocześnie odgarniając obutymi stopami resztkę odłamków szkła z podłogi przy ścianie, przy której stały, tak, by przyjaciółka więcej się nie poraniła. Potem uniosła rękę w kierunku sali tanecznej. - Accio ręcznik, accio butelka z wodą - zainkantowała głosem tak spokojnym, na jaki tylko mogła się zdobyć, by rzeczone przedmioty już po chwili poszybowały w powietrzu i pozwoliły, by je pochwyciła i razem z nimi sama usadowiła się na ziemi. Nie mogły ryzykować podróży do pobliskiego uzdrowiciela w takim stanie; ze stóp Neali sączyła się krew, jej podeszwy znaczyła szarpanina mniejszych i większych ran, które zadała sobie podczas szaleńczego biegu przez długość korytarza w poszukiwaniu źródła ognia i przyjaciół uwięzionych w fatamorganie. - Jeśli chciałabyś z kimś porozmawiać, ja... znam kogoś. Kogoś, kto zajmuje się duszą, strachem i traumą. Bardzo mądrego człowieka. Ufam mu - szeptała miękko, jednocześnie rozłożywszy uprzednio złożony w kostkę ręcznik, który obróciła środkiem na zewnątrz i na który wylała sowitą porcję chłodnej wody ze szklanej butelki. - Wszystko będzie dobrze, Nel. Jestem z tobą, zawsze będę. Poradzimy sobie z tym - obiecywała, obmywając zakrwawione stopy przyjaciółki. Ścierała z niej krew tak delikatnie, jak mogła, jej płuca wypełniał metaliczny zapach posoki i ciężki odór własnego strachu, który kłębił się nieustannie pośród meandrów myśli. - Kiedy wyszłam z więzienia, wszystko wydawało mi się straszne. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść. Nie mogłam patrzeć na własną skórę, by nie widzieć jej pokrytej wybroczynami. Miałam wrażenie, że w moim ciele kłębiło się robactwo, larwy, jak na trupie. Ale to w końcu zbladło. Poznałam tego człowieka i on odegnał cienie. Pokazał mi jak - snuła lekko drżącym tonem, nieświadoma, że nigdy wcześniej nie przyznała się Weasley do własnego aresztowania i że zrobiła to właśnie teraz, chcąc ją uspokoić. - Wypłacz to. Zostanę z tobą, dopóki nie oschnie ostatnia łza- dodała, starając się ułożyć usta w bladym, pokrzepiającym uśmiechu. W jej głowie szalało tak wiele pytań pozbawionych odpowiedzi, tak wiele niepewności odnośnie stanu, w którym znalazła się Neala - wiedziała jedynie, że nie mogła i nigdy nie zostawi jej z tym samej. Szczelnie owinęła ręcznik wokół obu stóp przyjaciółki i czule pogłaskała jej kolana, po czym przysunęła bliżej buty, które wcześniej przywołała tu magią. - Zaraz pójdziemy do domu - przyrzekła i przesunęła się bliżej, by znów objąć Weasley ramieniem. Rozdygotane emocje należało uspokoić przed teleportacją, w Devon, w Ottery St. Catchpole, zasięgną pomocy uzdrowiciela, który przyjrzy się obrażeniom dziewczyny, wyjaśnią cioci i wujkowi wszystko, co tu zaszło, a potem, dopiero potem, Celine wróci do Wrończyka, by znaleźć pozostałych pracowników i pomóc w naprawach zniszczeń, jeśli przyda się do tego dodatkowa różdżka.
rzuty i zt x2
- Cichutko - szepnęła, przycisnąwszy czoło do czoła Neali. Dopiero wtedy opuściła powieki i otuliła się ciemnością, która odcięła ją od przebodźcowanej rzeczywistości choćby tylko na kilka ułamków sekundy - ale potrzebowała tego, osamotnienia i ciszy wypełniającej głowę, które uzmysławiały, że obie przetrwały to, co zaserwowało im tego dnia przeznaczenie. - Wcale nie - dodała łagodnie, choć czy mogła być tego pewna? A co jeśli wydarzenia z moczar Brenyn faktycznie tak mocno wpłynęły na Nealę, że mury jej umysłu zostały nadkruszone? Półwila momentalnie zganiła się na tę myśl, tylko po to, by następnie zganić się za akt zganienia, bo przecież nie było nic złego w chorobach trawiących umysły. Były trudne, trudniejsze niż byle skaleczenie czy zadrapanie, jednak stanowiły taką samą dolegliwość jak wszystko inne, tego uczył ją Hector, akceptacji, zrozumienia. - Za chwilkę. Nie możemy teleportować się w tym stanie, to byłoby niebezpieczne. Usiądź - poprosiła, jednocześnie odgarniając obutymi stopami resztkę odłamków szkła z podłogi przy ścianie, przy której stały, tak, by przyjaciółka więcej się nie poraniła. Potem uniosła rękę w kierunku sali tanecznej. - Accio ręcznik, accio butelka z wodą - zainkantowała głosem tak spokojnym, na jaki tylko mogła się zdobyć, by rzeczone przedmioty już po chwili poszybowały w powietrzu i pozwoliły, by je pochwyciła i razem z nimi sama usadowiła się na ziemi. Nie mogły ryzykować podróży do pobliskiego uzdrowiciela w takim stanie; ze stóp Neali sączyła się krew, jej podeszwy znaczyła szarpanina mniejszych i większych ran, które zadała sobie podczas szaleńczego biegu przez długość korytarza w poszukiwaniu źródła ognia i przyjaciół uwięzionych w fatamorganie. - Jeśli chciałabyś z kimś porozmawiać, ja... znam kogoś. Kogoś, kto zajmuje się duszą, strachem i traumą. Bardzo mądrego człowieka. Ufam mu - szeptała miękko, jednocześnie rozłożywszy uprzednio złożony w kostkę ręcznik, który obróciła środkiem na zewnątrz i na który wylała sowitą porcję chłodnej wody ze szklanej butelki. - Wszystko będzie dobrze, Nel. Jestem z tobą, zawsze będę. Poradzimy sobie z tym - obiecywała, obmywając zakrwawione stopy przyjaciółki. Ścierała z niej krew tak delikatnie, jak mogła, jej płuca wypełniał metaliczny zapach posoki i ciężki odór własnego strachu, który kłębił się nieustannie pośród meandrów myśli. - Kiedy wyszłam z więzienia, wszystko wydawało mi się straszne. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść. Nie mogłam patrzeć na własną skórę, by nie widzieć jej pokrytej wybroczynami. Miałam wrażenie, że w moim ciele kłębiło się robactwo, larwy, jak na trupie. Ale to w końcu zbladło. Poznałam tego człowieka i on odegnał cienie. Pokazał mi jak - snuła lekko drżącym tonem, nieświadoma, że nigdy wcześniej nie przyznała się Weasley do własnego aresztowania i że zrobiła to właśnie teraz, chcąc ją uspokoić. - Wypłacz to. Zostanę z tobą, dopóki nie oschnie ostatnia łza- dodała, starając się ułożyć usta w bladym, pokrzepiającym uśmiechu. W jej głowie szalało tak wiele pytań pozbawionych odpowiedzi, tak wiele niepewności odnośnie stanu, w którym znalazła się Neala - wiedziała jedynie, że nie mogła i nigdy nie zostawi jej z tym samej. Szczelnie owinęła ręcznik wokół obu stóp przyjaciółki i czule pogłaskała jej kolana, po czym przysunęła bliżej buty, które wcześniej przywołała tu magią. - Zaraz pójdziemy do domu - przyrzekła i przesunęła się bliżej, by znów objąć Weasley ramieniem. Rozdygotane emocje należało uspokoić przed teleportacją, w Devon, w Ottery St. Catchpole, zasięgną pomocy uzdrowiciela, który przyjrzy się obrażeniom dziewczyny, wyjaśnią cioci i wujkowi wszystko, co tu zaszło, a potem, dopiero potem, Celine wróci do Wrończyka, by znaleźć pozostałych pracowników i pomóc w naprawach zniszczeń, jeśli przyda się do tego dodatkowa różdżka.
rzuty i zt x2
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Poszukiwanie odpowiedniej tancerki spośród pracownic Palace Theatre nie trwało długo. Nim po korytarzach artystycznej świątyni Plymouth poniosła się wieść o rozważaniach nad obsadzeniem pewnej roli, jej imię już pojawiło się na ustach reżysera i choreografki doglądającej zespołu tanecznego, i kiedy mężczyzna o koziej bródce pojawił się na próbach pod orędownictwem pani Stebbing, Celine nie spodziewała się, co tak naprawdę mogło kryć się za powodem jego odwiedzin. Dopiero następnego dnia zaproponowano jej skromną, drugoplanową rolę teatralną w spektaklu, którego premierę zaplanowano na początek września, z perspektywą przesunięcia jej na drugą połowę sierpnia, jeśli rozognione obchodami Lughnasadh emocje będą domagały się nowej duchowej pożywki, powrotu do kolorowych uniesień serca, do wzruszeń i lirycznych afektów. Kolory Mgieł miały opowiedzieć historię o zesłanym na banicję młodym mężczyźnie, którego umiejętne tkanie magii stało się jego przekleństwem, przeszywając myśli mniej zdolnych czarodziejów lękiem - jak i przeznaczeniem, gdy stojący w obliczu śmiertelnego zagrożenia świat bohatera miał niebawem obrócić się w zgliszcza. By temu zapobiec, potrzeba było maga silnego i utalentowanego, noszącego dobro w sercu, które zostało skrzywdzone. Duchy wezwą go do dawno utraconych stron, prosząc, by je ocalił, a on będzie musiał podjąć decyzję, czy ocalić przez to również ludzi, którzy wygnali go z ciepłych pieleszy domu i skazali na samotność. Poruszająca historia, w której najwyraźniej miała odnaleźć się także Celine - oraz jej balet, szlifowany pod okiem choreografki, gdy kończyły się zajęcia tańca ludowego, a sala teatralna pustoszała, zamieniając rytm skocznej muzyki na drugą, klasyczną i głęboką.
Euforia pierwszej reakcji szybko napotkała na płomiennej drodze mur zwątpienia. Ona, w prawdziwym spektaklu? Fakt, przeznaczona jej rola była pozbawiona jakichkolwiek mówionych kwestii, była właściwie epizodyczna i krótka, niemniej jednak to był świat jej matki, nie Celine. To Claire Lovegood spełniała się w małym wiejskim teatrze i pławiła w wyścielanej męską obecnością publice; czy jeśli jej córka przyjęłaby tę rolę, miałoby to oznaczać, że stawała się zupełnie taka, jak odrzucona matczyna figura? Zadrżała, wcale tego dla siebie nie chcąc, ale widząc iskrę nadchodzącej odmowy błyszczącą w jej oczach, pani Stebbing wspięła się na wyżyny cierpliwości i porozmawiała się z nią dłużej, niż zamierzała, studząc napierającą na zmysły niepewność i przekuwając ją w docenienie otrzymanej szansy. Zgodziła się więc. Reżyser wydawał się zadowolony tym faktem, nazywając ją Melusiną, baśniową postacią wplecioną w fabułę, w którą miała wcielić się półwila.
Niedawno nabyte magiczne puenty były tak wygodne, jakby Celine schroniła stopy w płatkach drugiej skóry; wspinała się na ich czubki i tańczyła pod wodzą choreografii starszej czarownicy, zgodnej z reżyserską wizją, a mimo to materiał pozostawał nieporuszony, choć para pozbawionego magii obuwia zdążyłaby się stępić, niezdatna do użytku, już po kilku dniach prób i dodatkowych zajęć z Aurą. Przeznaczona jej Melusina była jednym z silniejszych duchów przewodzących pomniejszym braciom, stworzeniem utkanym z krętej rzeki i popołudniowego wiatru, chwytającego sekrety i roznoszącego ich szepty po świecie, decydując, które powierzyć pozostałym żywiołom, a które zamknąć w gwieździstym pałacu na dnie morza, by na zawsze pozostały zamknięte w zaklętej szkatule, splecione z rozgrywającym się w śmiertelnym świecie przeznaczeniem. Podobnie jak pozostałe duchy - Melusina umierała, a scena, którą na deskach teatru miała odegrać Celine, była ostatnim aktem jej wiary, jej poświęceniem, gdy tańczyła dla głównego bohatera, by dodać mu sił. Cardan, bo tak brzmiało jego imię, słabł w obliczu trawiącej go niemocy, gdy kolejne nieudane zaklęcie podjętej próby wżerało się pod jego skórę i żywiło fragmentami duszy, odgryzając je od jego kości, a wtem w cienistym, oświetlonym pełnią księżyca lesie ukazywała mu się Melusina, srebrzysta, eteryczna i przeznaczająca ostatnie tchnienia swojego istnienia na pokrzepienie jego determinacji. Wiedziała, że poświęcała się w imię większej idei, że była ogniwem w wielkim łańcuchu uzdrowienia, dlatego bez słowa, lekka i cicha jak wiatr, pląsała obok powoli powstającego z kolan Cardana. On wstawał, ona opadała, on odżywał, ona umierała, taki czekał ją los i na taki los właśnie się godziła. Celine często miała w oczach łzy po skończonych próbach. Wypełniająca jej serce empatia napełniała ją świadomością przeżyć Melusiny i gdy tańczyła, czuła dokładnie to, co czuł duch, oddający nieśmiertelną esencję w zamian za równowagę dwóch światów. Sama kompozycja ułożona przez panią Stebbing aż wrzała od smutku, zdawała się płynąć w melancholijnych taktach muzyki dopełnionych cichą deklamacją Cardana, a migotliwa, srebrzysta sukienka z peleryną wyszywaną niby samym blaskiem gwiazd powiewała za nią przy każdym ruchu, podkreślona przez równie srebrzyste włosy, opuszczone na plecy miękkim welonem, lekko splątane, jakby wiecznie mieszkał w nich prawdziwy wiatr. Uwielbiała ten strój - przez moment zanurzając się we wspomnieniach, gdy każdy dzień pozwalał jej na noszenie podobnych rzeczy i gdy brała to za pewnik, coś, co nigdy nie ulegnie zmianie, nigdy nie zostanie zaprzepaszczone.
Próby do przedstawienia, choć wcale nie miała ich wiele, były przetykane regularnymi zadaniami. Garstka planowanych na nadchodzące miesiące uczt tanecznych pozwalała jej poznawać coraz to nowsze tajniki tańców ludowych i pielęgnować te, które zdążyła już przyswoić, jednak szybko odkryła, że nie sprawiały jej aż tyle radości, co momenty, gdy mogła być Melusiną i płakać dla Cardana rozjarzonymi łzami. Gdy choreografię opanowała do perfekcji, na scenę wprowadzono nowe elementy - magiczne, wstęgi półprzezroczystego materiału oplatające się delikatnie wokół jej nóg, kiedy wirowała po deskach, wręcz wyrywając serce ze swojej piersi, by przekuć je w moc i determinację młodego czarodzieja. Jakież to dziwnie trafne, myślała, kiedy drobne włókienko z jej serca mogło zagwarantować równie silne doznania, chociaż trwające ledwie przez mrugnięcie w stosunku do trwałości pokoju i bezpieczeństwa wywalczonych przez Cardana. Celine pojawiała się również w jego ostatnich momentach, gdy już jako stary czarodziej, przechadzający się po skrzącej zielenią puszczy i wspierający pochylone wiekiem ciało na kosturze, kroczył tym samym lasem, gdzie wytraciła swój ostatni oddech. Nie widział jej, ale tańczyła wokół niego, ledwie iskra, cień, delikatny szum wiatru lub może dawno utracona, ale nigdy nie zapomniana przyjaciółka; jego nogi zaczynały słabnąć, a jej stawały się trwalsze, jego oddech zaczynał świszczeć, a na jej twarz powracały kolory. Przez cały ten czas jej poświęcenie mieszkało w nim - i jego śmierć miała na nowo ją wyzwolić, zwracała wolność, lecz Melusina nie potrafiła się tym cieszyć. Płakała nad nim, gdy opadał, uśmiechnięty i błogi, usatysfakcjonowany długim i dobrym życiem, a potem chwytała jego duszę i jako wiatr pozwalała jej rozwiać się do najbliższych mu zakątków świata, jako rzeka niosła ją do głębin morza, które chciałby poznać. Za pomocą magii iluzji rozpryskiwali się w tym epilogu w chmurze dmuchawców, pozostawiając po sobie pustkę okraszoną ptasim trelem i dziecięcym śmiechem - wnuków poszukujących dziadka, który tego dnia udał się na spacer i napotkał swoje przeznaczenie z czystym i spokojnym sumieniem.
Po epilogu łzy Celine z przygnębionych stawały się radosne i poruszone, ciekły z oczu jak gorące kryształki kreślące ścieżki po rumianych policzkach. Choć z początku obawiała się swojego udziału w tym spektaklu i nie była pewna, czy sobie poradzi, to szybko nabrała zachwytu, tym bardziej, że nie musiała zapamiętywać ani jednej linijki tekstu. Jej rolą był ruch, pełne gracji pląsy przekazujące emocję gestem, a w tym, właśnie w tym była prawdziwie dobra. Ostatnie dni lipca były dla niej domknięte właściwie na ostatni guzik, zgodnie z wolą reżysera mieli powrócić do kilku finalnych prób po festiwalu lata; prędko przyswojona kreacja spotkała się z zadowoleniem zarówno głównego architekta Kolorów Mgieł, jak i pani Stebbing, która łatwość Celine w przyswojeniu kroków odebrała jako nowy zapalnik do wzmożenia ich popołudniowych zajęć. Czarownica przed zakończeniem prac na czas Lughnasadh zdradziła jej więc, o jakich wariacjach myślała dla niej na nadchodzącą wielkimi krokami przyszłość - nieważne czy zawodową, czy hobbystyczną, obie z nich czerpały radość, mogąc spełniać się w zatraconych baletniczych ambicjach. I tyle, póki co, jej wystarczało.
zt
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Palace Theatre
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Plymouth