mój umysł kryje klucz [czerwiec, 1953]
AutorWiadomość
И только то, что ты это забыл, не значит, что ты прощен.
elvira x imogen, czerwiec 1953
elvira x imogen, czerwiec 1953
Szklany dzban rozbił się hukiem na pobladłej ścianie pokoju, pokrywając ją krwistą czerwienią wina. Halka spływała po ciele, drażniąc zmarźnięte ciało, pokryto kroplami lodowatej wody. Ponoć schudła do tego stopnia, że co nowsze służki mówiły o duchu Norfolku.
Ona była tym duchem.
Od miesiąca.
Nawet medykamenty znane nadwornym znachorkom nie pomagały w wymiotach. Każdy pokarm kończył się trzęsącym się ciałem, zwiniętym w lodowatym rogu pokoju. Dziekowała wszelkim mocom tego świata, że jej brat wypłyną kilka tygodni wcześniej - oglądanie tego obrazu sprawiłoby mu ból, a na to nie mogła sobie pozwolić. Łzy kołatały pomiędzy zmęczonymi bezsennością powiekami.
Mówiono o histerii, mówiono o chorobie morskiej.
Mówiono, że mogła być brudna.
Brzemienna.
Pot przemieszał się z lodowatą kąpielą - gdy w opuszczonej łazience siedziała sama. Woda wystygła godzinę temu, choć może i dwie. Opuszki pokryły się charakterystycznymi fałdkami dawno temu. Nogi przylegały do siebie, dłonie do torsu, jakby delikatne otulenie wody sprawiało ból. Dotyk służki próbującej założyć na nią suknię kończył się krzykiem.
Uderzeniem dłonią w niewinny, delikatny policzek młodej twarzy.
Do jej komnaty wchodziła tylko jedna, starsza pracownica, tęga i wysoka. Pragmatyczna, zwykłe oziębła, choć spoglądając na obraz rysujący się przed jej oczyma nabierała delikatności. Współczuli jej i choć prawdziwa Imogen nie potrafiła wyobrazić sobie takiego uczucia, to ciału zwisającemu teraz przez miedzianą strukturę wanny było to obojętne.
Oni, czarodzieje - ludzie - wychwalali istnienie świadomości i rozumu. Szczycili się tym. Ale umysł, jej umysł, to klata pokryta kolcami. Nieustannie powracająca do bólu, łez pochłanianych przez lodowatą ziemię. Poddanie się, gdy przestała tracić oddech wśród zaciśniętej na buzi ręce. Pamiętała ból ud wygiętych w nienaturalny sposób, pamiętała ból każdego jego ruchu. Każdej próby rozmowy i przeprosin. Pamiętała krew na palcach ledwie sprzed kilku miesięcy i jej brak od tego czasu. Pamiętała ból przy każdym postawieniu kroku na schodach niedaleko wielkiej sali.
Teraz to wszystko tkwiło w jej głowie - w niezaprzeczalnym lęku, wstydzie i obrzydzeniu. Obawy przeszły powoli na strach o rodzinę i to, co się stanie, jeśli ktokolwiek się dowie. Obawy miały w geście kładzenie ręki na brzuch, gdy bolesne plotki uświadomiły ją, że ma objawy stanu błogosławionego. Obrzydliwa, szlachecka dwulicowość.
Miała też objawy traumy - przeżywania czegoś niebotycznie poniżającego, obrzydliwego i niezrozumiałego. Odciskującego piętno na każdym fragmencie jej przyszłego życia - na zdrowiu, relacjach, małżeństwie, dzieciach. Na możliwe najbrutalniejszym z bólów, które mogłaby przeżyć. Wtedy, wtedy pragnęła, by to się skończyło.
Teraz pragnęła skończyć to.
Założyła pierwszą lepszą szatę, choć i ta była na nią za mała. Nie była w stanie wykonać ani jednego zaklęcia - nie sięgąła po różdżkę od tak długiego czasu, że trzymanie jej w dłoni wydawało się nienaturalne. Siedziała na krześle, trzymając dłonie pomiędzy kolanami. Czerń odzienia sprawiała, że promienie słońca raziły schowaną w wiecznym półcieniu skórę. Kapelusz zakrywał w mroku sińce oczu.
Nie miała siły udawać.
Czekała na nią - kobietę. Nie wyobrażała sobie rozmawiać teraz z mężczyzną, gdy każda obecność powodowała lęk. Dłonie zaciskały się na materiale sukni. Próbowała nie płakać, gdy gula w gardle uwierała przy każdym połknięciu śliny, lecz te kilka łez odziało wychudzony policzek. Słyszała doskonale, że jest 'ciężkim przypadkiem', słyszała kpinę, gdy zapytana co jej dolega, odpowiedziała, że nic, że chce porozmawiać z kobietą. Słyszała - choć, najprawdopodobniej, to wszystko było jej wyimaginowaną wizją.
Słyszała stękot drzwi, gdy wybrali już kozła ofiarnego na rozmowę z nią i gdy tylko pierwsze kroki zostały postawione, cztery ściany odbiły półszept przepełniony nutą zawachania i udolnej próby zaczerpnięcia oddechu.
- Niech Pani nikomu nie mówi.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
this is what makes us girls
Wysyłanie Elviry wszędzie tam, gdzie nikt inny nie mógł albo nie chciał (raczej nie chciał) sobie poradzić stało się w niedługim czasie zwyczajem starszych uzdrowicieli na oddziale. Nie chodziło o te ciekawe, skomplikowane medyczne tajemnice, och nie. Była jeszcze na początku kariery, do tego kobietą, ważnych i przełomowych casusów nikt nie zamierzał jej powierzać. Musiała o nie sama walczyć, torować sobie drogę na przód szeregu z pomocą szponów i zębów. Oschła, zimna Multon, żelazna dziewica Munga, Elvira, której nikt nie lubił i której chętnie zwalano na głowę to co mogłoby ją złamać, gdyby była choć w połowie tak wątła za jaką ją uważali. Ale szczupłość ciała, kościstość palców i delikatność lica nie miały żadnego związku z jej determinacją do zostania wielką uzdrowicielką. Któregoś dnia przegoni aroganckiego ordynatora, tych wszystkich pompatycznych elegancików w limonkowych szatach przekonanych o własnej mądrości. Czuła, że jest od nich lepsza, dlatego nawet nie mrugnęła okiem, gdy posłano ją do "babskiej histerii".
Do młodziutkiej dziewczyny, której podobno nie było nic poza nastoletnim wydziwianiem, ale była szlacheckiego pochodzenia, więc trzeba ją było potraktować poważnie i przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Dziewczyny, która od początku zażądała kobiety (oni zawsze żądali), a jej męscy koledzy przyjęli to jak błogosławieństwo, bo nikt nie chciał się z tym użerać. Z odpowiedzialnością za lady, która postradała zmysły. A Elvira - cóż, może się potknie, myśleli, może jak zwykle powie o kilka słów za dużo i w końcu ją zwolnią. Byli w błędzie. Odkąd podjęła studia nad chorobami genetycznymi, nauczyła się rozmawiać ze szlachtą; była w końcu ich uzdrowicielką a nie damą do towarzystwa i oczekiwano od niej przede wszystkim profesjonalizmu.
Przed drzwiami prywatnej jednoosobowej sali poprawiła kołnierz swojego pracowniczego kitla i westchnęła. Nie była zestresowana, może tylko nieco zaintrygowana. Nie wierzyła w histerię, była ciekawa, co też może czekać ją za wyzwanie. Ciasno związane na karku włosy, różdżka w przedniej kieszeni i dociśnięta do piersi karta pacjentki nadawały jej powagi, którą mogła odejmować młoda twarz i złośliwe skrzywienie warg.
- Dzień dobry, nazywam się Elvira Multon i będę pani uzdrowicielką, lady Travers - odbębniła formułkę na wstępie, zbliżając się od progu do łóżka w kilku szybkich, zdecydowanych krokach. Po drodze zdążyła przysunąć sobie krzesło, na którym usiadła, marszcząc brwi. Dziewczyna wyglądała naprawdę źle; szara twarz, matowe włosy, szczupła, mizerna. To nie była kwestia ostatnich kilku dni. - Obowiązuje mnie tajemnica - przyznała natychmiast, bo dziewczyna podsyciła jej ciekawość. Zarysowała też pewne podejrzenie; czyżby chodziło o kobiece sprawy? Nastoletnią przygodę, niechcianą ciążę, problemy z krwawieniem? - Nikt nie dowie się o niczym, co zostanie powiedziane w tej sali, ale coś powiedzieć musisz. Inaczej ci nie pomogę - Nigdy nie była specjalnie zgrabna w słowach, ale kiedy nachyliła się nad młodszą dziewczyną, nie była już tak oschła. Co poradzić, że miała pewną sympatię do kobiet.
Histeria, też mi coś.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Robiła to raz pierwszy, drugi i następny. Zaciskała paznokcie na wewnętrznej stronie dłoni, błagając o chwilę otrzeźwiającego bólu - ten, który odsuwał cierpienie duszy i zagubienie umęczonych zmysłów. Była w wiecznej fazie ucieczki - ciągłym poszukiwaniu pomocy, błaganiu o nią - niewypowiedzianie, zachowaniem i gestami. Spojrzeniem, tak pustym, że zdawała się martwa. Być może, być może umarła te kilka miesięcy temu.
I bała się tylko tego, że nigdy więcej się nie narodzi.
Zauważywszy kobietę, tę o którą prosiła, gdy żądanie wymaga zanadto energii, nie czuła się wcale lepiej. Sądziła, że ten widok ją uspokoi, wprawi w kojące poczucie zrozumienia. Ale w świecie w którym się wychowywała - w kulcie czystości i nietykalności - nawet kobiet nie mogła być pewna. Nawet lekarzy, którzy mieli swoją wiedzą ją chronić.
Nawet siedzącej pod drzwiami guwernantki, która planowała już szereg złośliwości za uniemożliwienie jej wejścia do gabinetu, co przecież obiecała jej matce. Nie mogła ufać nikomu, już nigdy, bo choćby wyszła ,,szczęśliwie'' za mąż i urodziła gromadkę szlacheckich dzieci, to każde pomówienie przyniosłoby straty.
Nie jej, lecz rodziny.
Gdyby ktokolwiek dowiedział się do tym wszystkim teraz, nazwisko Travers ponownie trafiłoby na piedestał hańby, a ona - ona zostałaby wżeniona w byle pomniejszy ród, przygłupiego, naiwnego panicza, by ukryć jakiekolwiek objawy istnienia kogoś takiego w rodzinie. Choćby jej uwierzyli - matka zalała się łzami a brat i ojciec chcieli pomścić cierpienie najmłodszej latorośli - to nie uwierzyliby wszyscy. Nigdy. Zerwałaby, niczym wilczymi pazurami, resztki dobrobytu, szacunku i przyszłości. Jakże jej nieskuteczne ukrywanie tajemnicy byłoby samolubne.
Milczała, czując na sobie spojrzenie. Chciała być silna tak, jak przystało na Traversa - odważna, prawdomówna i nieustępliwa. Wszystko to w niej kiełkowało, gdy przed oczami Elviry plasowało się siedzące nieruchomo dziewczę, w pewien sposób bardziej przerażone swoim własnym strachem niż tym, co musiała teraz zrobić. A jednak, gdy tylko usta rozchyliły się, by cokolwiek powiedzieć, z kącików oczu popłynęły strugi słonawych łez, pozostawiających białe smugi na przypudrowanym nosku. Podniosła głowę, by odchylić się do tyłu i z głośnym stuknięciem uderzyć głową o ścianę za łóżkiem. Powieki przymkneły się do momentu, gdy obraz przed nią stał się rozmazany, a głowa z całym tułowiem zaczęła szamotać się w lewo i prawo, poszukując ucieczki od boleśnie napiętego karku. Blond włosy kruszyły się, napotykając na chropowatość białej farby, a powieki uniosły, zielone oczy kierując na sufit. Przekrwienie gałki ocznej, sine wory pod oczami, pozostałości po starych, ledwie gojących się ranach na policzkach - cały obraz krzyczał cierpię, ale ona nie potrafiła tego wypowiedzieć.
- Ja... - Przełknięcie śliny skończyło się lekkim kaszlnięciem w wychudzoną dłoń. Oddech był głośny, nerwowy. Próbowała złapać przelatujące myśli w sieć zrozumiałego przekazu. Bała się powiedzieć, jakby skryte w murach uszy miały tylko czekać na łupieszczy zwrot.
Nim jednak cokolwiek powiedziała, w przypływie nerwowego świądu, podniosła skrawek sukienki do pół ud - tak cholernie niepoprawnie, tak zwierzęco, jak tylko mogła zrobić osoba, która pragnęła teraz wyjść ze swojej skóry. Pożółkłe, rozległe plamy gojących się krwiaków pokrywała gęsia skórka wstydu, daleka uczuciu zimna.
Paznokcie zaczęły nerwowo zarysowywać czerwone ślady drapania na skórze kolan, by po chwili przestała, pozwalając ostatnim łzom spłynąć na kanciaste kształty żuchwy.
- Muszę wiedzieć, czy wszystko dobrze.
Nie było dobrze, ale dobrze oznaczało tajemnicę. Dobrze, oznaczało szereg kłamstw jej przyszłego życia. Dobrze, czyli tak, by przetrwać.
I bała się tylko tego, że nigdy więcej się nie narodzi.
Zauważywszy kobietę, tę o którą prosiła, gdy żądanie wymaga zanadto energii, nie czuła się wcale lepiej. Sądziła, że ten widok ją uspokoi, wprawi w kojące poczucie zrozumienia. Ale w świecie w którym się wychowywała - w kulcie czystości i nietykalności - nawet kobiet nie mogła być pewna. Nawet lekarzy, którzy mieli swoją wiedzą ją chronić.
Nawet siedzącej pod drzwiami guwernantki, która planowała już szereg złośliwości za uniemożliwienie jej wejścia do gabinetu, co przecież obiecała jej matce. Nie mogła ufać nikomu, już nigdy, bo choćby wyszła ,,szczęśliwie'' za mąż i urodziła gromadkę szlacheckich dzieci, to każde pomówienie przyniosłoby straty.
Nie jej, lecz rodziny.
Gdyby ktokolwiek dowiedział się do tym wszystkim teraz, nazwisko Travers ponownie trafiłoby na piedestał hańby, a ona - ona zostałaby wżeniona w byle pomniejszy ród, przygłupiego, naiwnego panicza, by ukryć jakiekolwiek objawy istnienia kogoś takiego w rodzinie. Choćby jej uwierzyli - matka zalała się łzami a brat i ojciec chcieli pomścić cierpienie najmłodszej latorośli - to nie uwierzyliby wszyscy. Nigdy. Zerwałaby, niczym wilczymi pazurami, resztki dobrobytu, szacunku i przyszłości. Jakże jej nieskuteczne ukrywanie tajemnicy byłoby samolubne.
Milczała, czując na sobie spojrzenie. Chciała być silna tak, jak przystało na Traversa - odważna, prawdomówna i nieustępliwa. Wszystko to w niej kiełkowało, gdy przed oczami Elviry plasowało się siedzące nieruchomo dziewczę, w pewien sposób bardziej przerażone swoim własnym strachem niż tym, co musiała teraz zrobić. A jednak, gdy tylko usta rozchyliły się, by cokolwiek powiedzieć, z kącików oczu popłynęły strugi słonawych łez, pozostawiających białe smugi na przypudrowanym nosku. Podniosła głowę, by odchylić się do tyłu i z głośnym stuknięciem uderzyć głową o ścianę za łóżkiem. Powieki przymkneły się do momentu, gdy obraz przed nią stał się rozmazany, a głowa z całym tułowiem zaczęła szamotać się w lewo i prawo, poszukując ucieczki od boleśnie napiętego karku. Blond włosy kruszyły się, napotykając na chropowatość białej farby, a powieki uniosły, zielone oczy kierując na sufit. Przekrwienie gałki ocznej, sine wory pod oczami, pozostałości po starych, ledwie gojących się ranach na policzkach - cały obraz krzyczał cierpię, ale ona nie potrafiła tego wypowiedzieć.
- Ja... - Przełknięcie śliny skończyło się lekkim kaszlnięciem w wychudzoną dłoń. Oddech był głośny, nerwowy. Próbowała złapać przelatujące myśli w sieć zrozumiałego przekazu. Bała się powiedzieć, jakby skryte w murach uszy miały tylko czekać na łupieszczy zwrot.
Nim jednak cokolwiek powiedziała, w przypływie nerwowego świądu, podniosła skrawek sukienki do pół ud - tak cholernie niepoprawnie, tak zwierzęco, jak tylko mogła zrobić osoba, która pragnęła teraz wyjść ze swojej skóry. Pożółkłe, rozległe plamy gojących się krwiaków pokrywała gęsia skórka wstydu, daleka uczuciu zimna.
Paznokcie zaczęły nerwowo zarysowywać czerwone ślady drapania na skórze kolan, by po chwili przestała, pozwalając ostatnim łzom spłynąć na kanciaste kształty żuchwy.
- Muszę wiedzieć, czy wszystko dobrze.
Nie było dobrze, ale dobrze oznaczało tajemnicę. Dobrze, oznaczało szereg kłamstw jej przyszłego życia. Dobrze, czyli tak, by przetrwać.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Elvira nie była wrażliwa, nie była też przesadnie empatyczna - ta cecha, będąca ponoć podstawą zawodu uzdrowiciela (co uważała za romantyczną ułudę i bzdurę), wygasła w niej na długo przed przywdzianiem kitla, zastąpiona narcystycznym egoizmem. Ale była dobra w tym co robiła i umiała zająć się pacjentem tak, by poczuł się zaopiekowany. By wyobraził ją sobie taką, jaką chciał ją widzieć, naiwnie sądząc, że ciepłe słowo pomogłoby mu lepiej niż wprawna ręka i różdżka. Choroba i śmierć były ciężkimi przeciwniczkami, tym cięższymi, że obie przyjmowały formę żeńską. Wybrała sobie najtrudniejszą specjalizację, bo wierzyła w to, że może im sprostać.
Czasami jednak trafiał się przypadek, w którym zwykłe postawienie diagnozy i zaordynowanie leczenia nie przyniosłyby skutku. Te bardziej skomplikowane, zawiłe w swoich warstwach nakładających się cierpień osobistych, emocjonalnych i społecznych. Nie radziła sobie z tym tak dobrze jak z serpentyną, ale mogła spróbować. Nie miała wyjścia, bo kobiet tu nie było wiele, więc dziś ona została oddelegowana do uciążliwego zadania. Skinęła głową kobiecie czekającej na korytarzu, bez formalnego przywitania, bo nie czuła takiej potrzeby. Jeden rzut oka na ubiór i postawę mówił, że to nie matka, nie lady Travers. A co ją w tym momencie obchodziła służba.
Dziewczyna na łóżku była młoda, praktycznie dziecko, blada i woskowa, o martwym spojrzeniu. Widziała już coś takiego u matek, które traciły dzieci i u kobiet umierających młodo na śmiertelną bladość. To byłoby bardzo proste, gdyby jej pacjentka była zwyczajnie dziedzicznie chora, ale podświadomie czuła, że nie chodzi o to. Ktoś musiał ją skrzywdzić, raczej nikt z rodziny, bo wtedy by tu nie trafiła. Wtedy byłaby skazana na życie pełne bólu. A teraz?
Usiadła obok, by nieco zrównać się z nią poziomem, nie górować jak wyrocznia. Podsunęła dłonią po stoliku drewniane pudełko z chusteczkami. Widziała już tyle łez, a te wciąż wprawiały ją w dyskomfort. Nie wiedziała co powiedzieć, ale wolała jej jeszcze nie dotykać. Zareagowała dopiero, gdy dziewczę zaczęło rzucać się po łóżku, w napadzie, który nijak nie przypominał zwyczajnych drgawek. Histeria? Nie, strach.
I wstyd.
Długa biała różdżka przytknięcia do skroni oraz łagodne ostrzeżenie pozwoliły uzdrowicielce rzucić skuteczne Paxo Maxima. Umysł chorej miał się w ten sposób wyciszyć, zwolnić, do punktu, w którym będzie w stanie zaczerpnąć pełen oddech i wyrazić myśli, z którymi walczyła. Miała małe rany na ciele, fakt, ale nie były one śmiertelne, nawet nie na tyle poważne, by leczyć je w szpitalu. Kaszlała i dyszała, ale nie była chora na płuca.
Wszystko stało się jasne, gdy podciągnęła skraj sukienki. Elvira najpierw uniosła brew, a potem skinęła głową, powolnym ruchem przejmując od dziewczyny materiał i podciągając go wyżej. Była delikatna.
- Obejrzę cię teraz. Zrobię to szybko i dyskretnie. Nie obawiaj się, nic ci tutaj nie grozi. - powiedziała nieco ciszej, łagodniej. Gdzieś w klatce piersiowej, na poziomie mostka, krew jej zawrzała i zaczęła palić. Miała ochotę krzyczeć, drapać i rozerwać mglistego mężczyznę od środka, ale zachowała stoicki spokój. - Nic ci już nie grozi - dodała jeszcze ciszej, łapiąc dziewczynę za dłonie, które były blade i zimne, a pod paznokciami miały krew z zadrapań. Ułożyła nadgarstki Traversówny wzdłuż ciała, zanim ostrożnie schwyciła za kościste kolana, żeby je rozchylić.
Nawet sylwetkę miała jeszcze bardziej dziecięcą niż kobiecą.
Oceniła wszystko, starając się korzystać bardziej ze wzroku niż dotyku, zapamiętując każdego siniaka, każde krwawe podbiegnięcie i naderwaną tkankę. Wszystko się już goiło, widać było, że ktoś o to zadbał, stosował maści, środki, ale dziewczyna musiała być w szoku, nie dała się wcześniej dotknąć uzdrowicielowi. Chyba była pierwsza, ale wcale nie czuła się z tego powodu dumnie. Poinformowała na głos o tym co zrobi zanim jeszcze uniosła różdżkę i powiodła ją po białych udach, by wspomóc gojące się rany, zelżyć ból, zatrzeć ślad. Potem dopiero odszukała wzrok dziewczęcia, opierając łokieć na krawędzi łóżka. Cienkie usta Elviry były mocno zaciśnięte, ale zmusiła się do tego, by złagodzić oschłość w głosie. Nie na nią była zła.
- Będę musiała zbadać cię też wewnątrz. To znaczy, że musisz rozchylić nogi i starać się ich nie zaciskać. Zrobię to najszybciej jak mogę i niczego nie poczujesz. - Zadba o to, znała zaklęcia. - Nikt poza mną nie będzie o niczym wiedział. Nie napiszę raportu. - A raczej, napisze go fałszywie. - To co cię spotkało jest niewybaczalne. - Sama nigdy by nie wybaczyła. Wciąż była dziewicą. - Zrobię wszystko, aby nie wpłynęło na resztę twojego życia. - Naprawi ją, na ile można, choć niektórych ran nie dało się zaleczyć w pełni. Frustrowało ją to i napawało cierpkim obrzydzeniem. Magicznie wytworzone błony dziewicze zanikały z czasem. Bolały bardziej przy uszkodzeniu. Nie skaże na to tej młódki. Ale mogła poświadczyć w dokumentach, że jej czystość została zachowana. Żaden głupi lord nie zrozumie różnicy, która była subtelna. Znacznie subtelniejsza niż wskazywałoby na to społeczne znaczenie. Wiedziała, że życie tej dziewczyny byłoby koszmarem, gdyby prawda wyszła na jaw i nie zamierzała na to pozwolić. Wystarczy już, że któregoś dnia zniewoli ją jeden mężczyzna.
Była zdecydowanie zbyt młoda.
A jeśli zaszła w ciążę, jej ból dopiero się zaczynał.
Czasami jednak trafiał się przypadek, w którym zwykłe postawienie diagnozy i zaordynowanie leczenia nie przyniosłyby skutku. Te bardziej skomplikowane, zawiłe w swoich warstwach nakładających się cierpień osobistych, emocjonalnych i społecznych. Nie radziła sobie z tym tak dobrze jak z serpentyną, ale mogła spróbować. Nie miała wyjścia, bo kobiet tu nie było wiele, więc dziś ona została oddelegowana do uciążliwego zadania. Skinęła głową kobiecie czekającej na korytarzu, bez formalnego przywitania, bo nie czuła takiej potrzeby. Jeden rzut oka na ubiór i postawę mówił, że to nie matka, nie lady Travers. A co ją w tym momencie obchodziła służba.
Dziewczyna na łóżku była młoda, praktycznie dziecko, blada i woskowa, o martwym spojrzeniu. Widziała już coś takiego u matek, które traciły dzieci i u kobiet umierających młodo na śmiertelną bladość. To byłoby bardzo proste, gdyby jej pacjentka była zwyczajnie dziedzicznie chora, ale podświadomie czuła, że nie chodzi o to. Ktoś musiał ją skrzywdzić, raczej nikt z rodziny, bo wtedy by tu nie trafiła. Wtedy byłaby skazana na życie pełne bólu. A teraz?
Usiadła obok, by nieco zrównać się z nią poziomem, nie górować jak wyrocznia. Podsunęła dłonią po stoliku drewniane pudełko z chusteczkami. Widziała już tyle łez, a te wciąż wprawiały ją w dyskomfort. Nie wiedziała co powiedzieć, ale wolała jej jeszcze nie dotykać. Zareagowała dopiero, gdy dziewczę zaczęło rzucać się po łóżku, w napadzie, który nijak nie przypominał zwyczajnych drgawek. Histeria? Nie, strach.
I wstyd.
Długa biała różdżka przytknięcia do skroni oraz łagodne ostrzeżenie pozwoliły uzdrowicielce rzucić skuteczne Paxo Maxima. Umysł chorej miał się w ten sposób wyciszyć, zwolnić, do punktu, w którym będzie w stanie zaczerpnąć pełen oddech i wyrazić myśli, z którymi walczyła. Miała małe rany na ciele, fakt, ale nie były one śmiertelne, nawet nie na tyle poważne, by leczyć je w szpitalu. Kaszlała i dyszała, ale nie była chora na płuca.
Wszystko stało się jasne, gdy podciągnęła skraj sukienki. Elvira najpierw uniosła brew, a potem skinęła głową, powolnym ruchem przejmując od dziewczyny materiał i podciągając go wyżej. Była delikatna.
- Obejrzę cię teraz. Zrobię to szybko i dyskretnie. Nie obawiaj się, nic ci tutaj nie grozi. - powiedziała nieco ciszej, łagodniej. Gdzieś w klatce piersiowej, na poziomie mostka, krew jej zawrzała i zaczęła palić. Miała ochotę krzyczeć, drapać i rozerwać mglistego mężczyznę od środka, ale zachowała stoicki spokój. - Nic ci już nie grozi - dodała jeszcze ciszej, łapiąc dziewczynę za dłonie, które były blade i zimne, a pod paznokciami miały krew z zadrapań. Ułożyła nadgarstki Traversówny wzdłuż ciała, zanim ostrożnie schwyciła za kościste kolana, żeby je rozchylić.
Nawet sylwetkę miała jeszcze bardziej dziecięcą niż kobiecą.
Oceniła wszystko, starając się korzystać bardziej ze wzroku niż dotyku, zapamiętując każdego siniaka, każde krwawe podbiegnięcie i naderwaną tkankę. Wszystko się już goiło, widać było, że ktoś o to zadbał, stosował maści, środki, ale dziewczyna musiała być w szoku, nie dała się wcześniej dotknąć uzdrowicielowi. Chyba była pierwsza, ale wcale nie czuła się z tego powodu dumnie. Poinformowała na głos o tym co zrobi zanim jeszcze uniosła różdżkę i powiodła ją po białych udach, by wspomóc gojące się rany, zelżyć ból, zatrzeć ślad. Potem dopiero odszukała wzrok dziewczęcia, opierając łokieć na krawędzi łóżka. Cienkie usta Elviry były mocno zaciśnięte, ale zmusiła się do tego, by złagodzić oschłość w głosie. Nie na nią była zła.
- Będę musiała zbadać cię też wewnątrz. To znaczy, że musisz rozchylić nogi i starać się ich nie zaciskać. Zrobię to najszybciej jak mogę i niczego nie poczujesz. - Zadba o to, znała zaklęcia. - Nikt poza mną nie będzie o niczym wiedział. Nie napiszę raportu. - A raczej, napisze go fałszywie. - To co cię spotkało jest niewybaczalne. - Sama nigdy by nie wybaczyła. Wciąż była dziewicą. - Zrobię wszystko, aby nie wpłynęło na resztę twojego życia. - Naprawi ją, na ile można, choć niektórych ran nie dało się zaleczyć w pełni. Frustrowało ją to i napawało cierpkim obrzydzeniem. Magicznie wytworzone błony dziewicze zanikały z czasem. Bolały bardziej przy uszkodzeniu. Nie skaże na to tej młódki. Ale mogła poświadczyć w dokumentach, że jej czystość została zachowana. Żaden głupi lord nie zrozumie różnicy, która była subtelna. Znacznie subtelniejsza niż wskazywałoby na to społeczne znaczenie. Wiedziała, że życie tej dziewczyny byłoby koszmarem, gdyby prawda wyszła na jaw i nie zamierzała na to pozwolić. Wystarczy już, że któregoś dnia zniewoli ją jeden mężczyzna.
Była zdecydowanie zbyt młoda.
A jeśli zaszła w ciążę, jej ból dopiero się zaczynał.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
W istocie coś w niej umarło. Rozkruszyło się na mniejsze fragmenty, rozsypało pomiędzy stertą oblekających skórę kości. Ból przypominał o krzywdzie, wstyd nakazywał milczenie a niemoc rozlewała się po trzęsącym nerwowo ciele. Miała wrażenie, że pod paznokciami dalej czuje jego skórę, a każdy zaczerpnięty oddech przypomina ten, gdy oprzytomniałe zmysły zrozumiały, co się dzieje - dokładnie tak, jak tamtej nocy, gdy każde kolejne słowo ulatywało w eter nieistotności.
Coś cały czas pękało, fragment po fragmencie, gdy próbą rozbudzenia wymęczonego ciała, były komentarze przy rodzinnym stole. Musiała rozgrywać swoją rolę coraz lepiej, gdy jej zachowanie spotykało się z coraz głębszą krytyką ze strony rodziny. W świecie ułudy i uśmiechów nie mogła pozwolić sobie na prawdę, nie mogła powiedzieć nikomu, a tkwiące w umyśle myśli pchały do ryzykownych zachowań, wyzbytych instynktu samozachowawczego.
Ciało znów wpadło w męczące pozostałości mięśni kompulsywne ruchy, płuca wypluwały resztę możliwości dostarczenia tlenu do komórek. Ciało owładnęła zaraza gorsza od najtrudniejszej choroby - niczym organizm walczący sam ze sobą, umęczała się kolejną lawiną myśli, które za sprawą jednego dotyku, odeszły w niepamięć. Błoga pustka w umyśle, chłód powietrza obijający się przez tchawicę aż po najmniejsze pęcherzyki płuc. Wyostrzenie zmysłów, by w cichym spokoju skupić je na jednej, małej rysie poszarzałej podłogi.
Osoba obok, której obecność pozwalała jej mówić. Teraz, w obawach i lękach przepisanych z języka myśli do końcówki drewna, potrzebowała przede wszystkim mówić.
- Jeśli się dowiedzą... - Rozchylone usta próbowały wypowiedzieć kolejne słowa, język nie współgrał jednak w zamierzonym celu. Ton spadł do półszeptu, głośno przełknięta ślina wskazywała na trud ze zdobyciem każdego słowa
- Zabiją mnie. - Po latach miała podejść do tego racjonalnie, pierwsze momenty były jednak dramatyczne. Od najmłodszych lat, gdzieś pomiędzy wychowaniem a obserwacją, tkwiło przeświadczenie o kulcie czystości, konieczności bycia delikatną, posłuszną, nietkniętą. Ona była brudna, a nerwowe posunięcia gąbki nie potrafiły zmyć dojmującego, niemalże wepchniętego pod warstwę skóry przeświadczenia o upadku.
Wzięta przed chwilą chusteczka tkwiła w dłoni, a ciało dziewczęcia postępowało zgodnie ze słowami uzdrowicielki. Spoglądała na nią, przytakując nerwowo na każde tłumaczenie, które pozwalało jej zachować spokój. Wystarczył jednak dotyk, przesunięcie różdżką wzdłuż posiniaczonego uda, by palce zacisnęły się nerwowo na delikatnym materiale chusteczki, a ciało przeszedł zauważalny dreszcz. Oddech na chwilę urósł do rangi głośnego świstu. Zamknięte nerwowo oczy uciekły od spoglądania na Elvirę, próbując odsunąć od siebie natręctwo człowieczeństwa - myśli, dobijające się coraz głębiej, wprowadzające w panikę.
Rozchylone posłusznie kolana, za jej zgodą, co okrywało się wyjątkiem, drżały w całej swojej kościstej strukturze. Delikatność, z jaką była traktowana pozwoliła jej zachować spokój, ale mowa ciała mówiła sama za siebie o całym dyskomforcie, wewnętrznym cierpieniu rozchodzącym się z każdym dotkniętym fragmentem.
Nie miała pojęcia co można zrobić, czy da się to cofnąć. Usunąć, przeinaczyć, zakłamać. Nie docierało do niej, że w przyszłości to myśli - świadomość, jej sama obawa - będą największymi wrogami, zdradzającymi nieprawidłowości. Nie miała też wizji - a może, po prostu odsuwała ją od siebie w panice, że to może być prawda - co by się działo, jeśli zaszłaby w ciążę. Nie chciała o tym wiedzieć, zastanawiać się czy szukać rozwiązania - naiwny, dziecięcy jeszcze umysł, nakazywał jej skupianie się na tym, co się wydarzyło i jak cierpiała w aktualnym momencie, nie roztrważając szczegółów przyszłości - gdyby nie złośliwe docinki wypowiadane za plecami zbyt głośno, nie miałaby świadomości, że w ciąży może być. Tym bardziej nie wiedziała, jakie fakty zdradza jej ciało - miała ledwie piętnaście lat, a wychowana w konserwatywnym środowisku, nie miała prawda zapytać.
Nie wiedziała było największym podsumowaniem. Nie wiedziała co się z nią dzieje, jak, co będzie dalej. I to, przeplątane z fizycznym cierpieniem i psychicznym złamaniem, sprawiało, że każdy krok przypominał walkę o życie.
Zaschło jej w gardle.
- Czy to będzie kiedyś widać? - Zachrypnięty głos smakował słono, niczym przesiąknięty łzami. Zielone spojrzenie spoglądało na sufit, starając się powstrzymać od dobijających się na powierzchnię łez. Palce zaciskały się poleśnie na wyściółce kozetki, stopy zginały i prostowały w nerwowym wyczekiwaniu końca. Kiedyś będzie musiała wyjść za mąż, kiedyś jej ciało będzie dostępne więcej niż lekarzom, służkom i jej samej.
Słowa Elviry koiły, choć nie potrafiła tego wypowiedzieć. Spojrzenie Imogen znów powróciło do kobiety - starszej, ale nie na tyle by przepaść wieku ją straszyła, była bliższa siostrze - a dłoń rozchyliła się w geście prośby o uściśnięcie. Na moment, by znów poczuć ciepło skóry.
- Wie Pani co się stanie, jeśli... jeśli się dowiedzą? - Słone krople nie zostały powstrzymane przed ujrzeniem światła dziennego. Powoli, niczym w turystycznej wędrówce, podążały kształtem nosa, spływając aż do kącika ust. Wiedziała? Mogła jej powiedzieć prawdę, ale i potwierdzić złudne żądania do losu, by nie stało się nic.
Była jej jedynym drogowskazem i choć bycie pierwszym uzdrowicielem nie było dla niej w tym wyjątkowe, to panna Multon mogła nie zdawać sobie sprawy, jak jej wsparcie odbiło się na przyszłości Imogen. W tym momencie, sama Imogen o tym nie wiedziała.
Coś cały czas pękało, fragment po fragmencie, gdy próbą rozbudzenia wymęczonego ciała, były komentarze przy rodzinnym stole. Musiała rozgrywać swoją rolę coraz lepiej, gdy jej zachowanie spotykało się z coraz głębszą krytyką ze strony rodziny. W świecie ułudy i uśmiechów nie mogła pozwolić sobie na prawdę, nie mogła powiedzieć nikomu, a tkwiące w umyśle myśli pchały do ryzykownych zachowań, wyzbytych instynktu samozachowawczego.
Ciało znów wpadło w męczące pozostałości mięśni kompulsywne ruchy, płuca wypluwały resztę możliwości dostarczenia tlenu do komórek. Ciało owładnęła zaraza gorsza od najtrudniejszej choroby - niczym organizm walczący sam ze sobą, umęczała się kolejną lawiną myśli, które za sprawą jednego dotyku, odeszły w niepamięć. Błoga pustka w umyśle, chłód powietrza obijający się przez tchawicę aż po najmniejsze pęcherzyki płuc. Wyostrzenie zmysłów, by w cichym spokoju skupić je na jednej, małej rysie poszarzałej podłogi.
Osoba obok, której obecność pozwalała jej mówić. Teraz, w obawach i lękach przepisanych z języka myśli do końcówki drewna, potrzebowała przede wszystkim mówić.
- Jeśli się dowiedzą... - Rozchylone usta próbowały wypowiedzieć kolejne słowa, język nie współgrał jednak w zamierzonym celu. Ton spadł do półszeptu, głośno przełknięta ślina wskazywała na trud ze zdobyciem każdego słowa
- Zabiją mnie. - Po latach miała podejść do tego racjonalnie, pierwsze momenty były jednak dramatyczne. Od najmłodszych lat, gdzieś pomiędzy wychowaniem a obserwacją, tkwiło przeświadczenie o kulcie czystości, konieczności bycia delikatną, posłuszną, nietkniętą. Ona była brudna, a nerwowe posunięcia gąbki nie potrafiły zmyć dojmującego, niemalże wepchniętego pod warstwę skóry przeświadczenia o upadku.
Wzięta przed chwilą chusteczka tkwiła w dłoni, a ciało dziewczęcia postępowało zgodnie ze słowami uzdrowicielki. Spoglądała na nią, przytakując nerwowo na każde tłumaczenie, które pozwalało jej zachować spokój. Wystarczył jednak dotyk, przesunięcie różdżką wzdłuż posiniaczonego uda, by palce zacisnęły się nerwowo na delikatnym materiale chusteczki, a ciało przeszedł zauważalny dreszcz. Oddech na chwilę urósł do rangi głośnego świstu. Zamknięte nerwowo oczy uciekły od spoglądania na Elvirę, próbując odsunąć od siebie natręctwo człowieczeństwa - myśli, dobijające się coraz głębiej, wprowadzające w panikę.
Rozchylone posłusznie kolana, za jej zgodą, co okrywało się wyjątkiem, drżały w całej swojej kościstej strukturze. Delikatność, z jaką była traktowana pozwoliła jej zachować spokój, ale mowa ciała mówiła sama za siebie o całym dyskomforcie, wewnętrznym cierpieniu rozchodzącym się z każdym dotkniętym fragmentem.
Nie miała pojęcia co można zrobić, czy da się to cofnąć. Usunąć, przeinaczyć, zakłamać. Nie docierało do niej, że w przyszłości to myśli - świadomość, jej sama obawa - będą największymi wrogami, zdradzającymi nieprawidłowości. Nie miała też wizji - a może, po prostu odsuwała ją od siebie w panice, że to może być prawda - co by się działo, jeśli zaszłaby w ciążę. Nie chciała o tym wiedzieć, zastanawiać się czy szukać rozwiązania - naiwny, dziecięcy jeszcze umysł, nakazywał jej skupianie się na tym, co się wydarzyło i jak cierpiała w aktualnym momencie, nie roztrważając szczegółów przyszłości - gdyby nie złośliwe docinki wypowiadane za plecami zbyt głośno, nie miałaby świadomości, że w ciąży może być. Tym bardziej nie wiedziała, jakie fakty zdradza jej ciało - miała ledwie piętnaście lat, a wychowana w konserwatywnym środowisku, nie miała prawda zapytać.
Nie wiedziała było największym podsumowaniem. Nie wiedziała co się z nią dzieje, jak, co będzie dalej. I to, przeplątane z fizycznym cierpieniem i psychicznym złamaniem, sprawiało, że każdy krok przypominał walkę o życie.
Zaschło jej w gardle.
- Czy to będzie kiedyś widać? - Zachrypnięty głos smakował słono, niczym przesiąknięty łzami. Zielone spojrzenie spoglądało na sufit, starając się powstrzymać od dobijających się na powierzchnię łez. Palce zaciskały się poleśnie na wyściółce kozetki, stopy zginały i prostowały w nerwowym wyczekiwaniu końca. Kiedyś będzie musiała wyjść za mąż, kiedyś jej ciało będzie dostępne więcej niż lekarzom, służkom i jej samej.
Słowa Elviry koiły, choć nie potrafiła tego wypowiedzieć. Spojrzenie Imogen znów powróciło do kobiety - starszej, ale nie na tyle by przepaść wieku ją straszyła, była bliższa siostrze - a dłoń rozchyliła się w geście prośby o uściśnięcie. Na moment, by znów poczuć ciepło skóry.
- Wie Pani co się stanie, jeśli... jeśli się dowiedzą? - Słone krople nie zostały powstrzymane przed ujrzeniem światła dziennego. Powoli, niczym w turystycznej wędrówce, podążały kształtem nosa, spływając aż do kącika ust. Wiedziała? Mogła jej powiedzieć prawdę, ale i potwierdzić złudne żądania do losu, by nie stało się nic.
Była jej jedynym drogowskazem i choć bycie pierwszym uzdrowicielem nie było dla niej w tym wyjątkowe, to panna Multon mogła nie zdawać sobie sprawy, jak jej wsparcie odbiło się na przyszłości Imogen. W tym momencie, sama Imogen o tym nie wiedziała.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Choć geneza jej narodzenia mieściła się wśród szlachty, sama zupełnie nie nadawałaby się do tego fałszywego świata. W owym czasie, jako aspirujący i zupełnie samodzielny pracownik Munga, gardziła wybujałą etykietą i siatką kłamstw, na jaką składało się życie w wyższej sferze. Gardziła także swoją matką, która przeskoczyła ze skrajności w skrajność, sklasyfikowana wśród własnej rodziny jako niepozorna, niegroźna, ale niewygodna wariatka. Łatwo było pozbyć się wadliwego ogniwa, zesłać je na wygnanie na głęboką wieś, gdzie wśród kwiatów i zapachów domniemanego raju mogła raz na zawsze zniknąć ze wspomnień. Arystokraci pozbywali się swoich z klasą, w białych rękawiczkach, pod pozorem troski.
Równie łatwo przyszłoby im zapewne pozbycie się młodej dziewczyny, która nie ze swojej winy została zbrukana. Znalezienie dla niej odludnej wysepki, wydanie za podstarzałego sukinsyna, z którym nigdy nie będzie szczęśliwa. Nie znała w pełni historii każdego ze szlachetnych rodów, nigdy jej to nie interesowało, ale patrząc na tę kruchą dziewczynę nie mogła otrząsnąć się z tego gorzkiego wrażenia.
Najchętniej powiedziałaby jej, żeby ich wszystkich posłała do diabła. Ale to przecież nigdy nie było takie proste.
- Nie dowiedzą się. Nikt cię nie zabije. Lady, spójrz na mnie - Nie złapała jej za brodę, nie pozwalała sobie na poufałość, siedziała jednak blisko, przy samej krawędzi jej łóżka, opierając łokcie na własnych kolanach i patrząc na nią z pełną żalu natarczywością. - Zabiliby tego kto cię skrzywdził. On na to zasługuje, nie ty. Obiecuję, że wyjdziesz stąd z czystą kartą. - Słowa były tylko słowami, równie dobrze mogła rzucać je na wiatr, ale w kwestii opisu badania miała jedyny głos, bo tylko ją dopuszczono do obejrzenia młodziutkiej, roztrzęsionej dziewczyny.
Chcieli z niej zakpić, ale tak naprawdę zakpili z siebie. Ona wiedziała jak jej pomóc.
Kościste kolana nastolatki drżały, jej ciało było pokryte gęsią skórką i pozostałościami siniaków. Elvira obchodziła się z nią ostrożnie jak z najdelikatniejszym preparatem na szkiełku laboratoryjnym, oglądała i leczyła powierzchowne obrażenia, koniec końców musząc sięgnąć dalej. Nie chciała jej tego robić, ale była zmuszona, aby ocenić uszkodzenia wewnątrz.
- To potrwa tylko chwilę - powtórzyła znowu, czyniąc wszystko w paru sprawnych ruchach, które dały jej ogląd na sytuację. Dziewczyna nie była już dziewicą, to na pewno. Jej ciało wciąż było obtarte, posiniaczone. Nie krwawiło, ale nie pozostawiało wątpliwości co do charakteru zdarzenia; jego brutalności, zezwierzęcenia. Musiało bardzo boleć. - Uzdrowiciel, taki jak ja, dostrzeże ten brak. Ale mężczyzna, choćby i najbardziej doświadczony, może mieć z tym problem. To nie jest tak oczywiste, kobiety są zbudowane różnie. Nie każda krwawi za pierwszym razem. Koniec końców... nie powinien zauważyć - mówiła ostrożnie, nie chcąc dawać dziewczęciu fałszywej nadziei. Niemniej jednak, czuła, że ma rację. Choć sama nie posiadała żadnego doświadczenia w kwestii seksualności, znała dobrze anatomię kobiecości i miała już do czynienia z przypadkami gwałtów czy chorobowych abnormalności. Fakt, nikt dotąd nie chciał od niej fałszywego zaświadczenia dziewictwa. Nie chciała tego nawet lady Travers; to była jej decyzja, że sfałszuje raport i zrobi to bez skrupułów.
Zobaczyła wyciągniętą dłoń i zawahała się. Z reguły nie robiła takich rzeczy, nie chciała zbliżać się emocjonalnie do pacjentów w żaden sposób. Była profesjonalistką.
Ale koniec końców i tak na krótką chwilę splotła ich palce, by uścisnąć je mocno i pewnie.
Nic ci już nie grozi.
Kolejne pytanie, tak niewinne, powinno ją zirytować. Już o tym rozmawiały. Ale zachowała nieludzką jak na siebie cierpliwość, gdy odpowiedziała cicho:
- Wiem. Ale się nie dowiedzą. - Powoli odsunęła rękę, musiała wstać, by podejść do jednej z szaf. - Teraz dam ci do wypicia eliksir, który powie nam, czy to zdarzenie zostawiło trwały efekt. Czy nosisz dziecko - sprecyzowała, bo doszła do wniosku, że jej słowa są zbyt enigmatyczne dla roztrzęsionej nastolatki. - Nie obawiaj się jednak, jeśli nawet tak jest, zadbamy o to, by znikło.
Nie zamierzała nikogo skazywać na nastoletnią ciążę i nie wiedziała, czy w swoim dworze dziewczyna została natychmiast zaopatrzona w to, w co powinni ją zaopatrzyć. Nie wiedziała nawet ile osób o tym wiedziało, a przecież nie będzie teraz dopytywać. Musiała jednak przeprowadzić badanie do końca.
Równie łatwo przyszłoby im zapewne pozbycie się młodej dziewczyny, która nie ze swojej winy została zbrukana. Znalezienie dla niej odludnej wysepki, wydanie za podstarzałego sukinsyna, z którym nigdy nie będzie szczęśliwa. Nie znała w pełni historii każdego ze szlachetnych rodów, nigdy jej to nie interesowało, ale patrząc na tę kruchą dziewczynę nie mogła otrząsnąć się z tego gorzkiego wrażenia.
Najchętniej powiedziałaby jej, żeby ich wszystkich posłała do diabła. Ale to przecież nigdy nie było takie proste.
- Nie dowiedzą się. Nikt cię nie zabije. Lady, spójrz na mnie - Nie złapała jej za brodę, nie pozwalała sobie na poufałość, siedziała jednak blisko, przy samej krawędzi jej łóżka, opierając łokcie na własnych kolanach i patrząc na nią z pełną żalu natarczywością. - Zabiliby tego kto cię skrzywdził. On na to zasługuje, nie ty. Obiecuję, że wyjdziesz stąd z czystą kartą. - Słowa były tylko słowami, równie dobrze mogła rzucać je na wiatr, ale w kwestii opisu badania miała jedyny głos, bo tylko ją dopuszczono do obejrzenia młodziutkiej, roztrzęsionej dziewczyny.
Chcieli z niej zakpić, ale tak naprawdę zakpili z siebie. Ona wiedziała jak jej pomóc.
Kościste kolana nastolatki drżały, jej ciało było pokryte gęsią skórką i pozostałościami siniaków. Elvira obchodziła się z nią ostrożnie jak z najdelikatniejszym preparatem na szkiełku laboratoryjnym, oglądała i leczyła powierzchowne obrażenia, koniec końców musząc sięgnąć dalej. Nie chciała jej tego robić, ale była zmuszona, aby ocenić uszkodzenia wewnątrz.
- To potrwa tylko chwilę - powtórzyła znowu, czyniąc wszystko w paru sprawnych ruchach, które dały jej ogląd na sytuację. Dziewczyna nie była już dziewicą, to na pewno. Jej ciało wciąż było obtarte, posiniaczone. Nie krwawiło, ale nie pozostawiało wątpliwości co do charakteru zdarzenia; jego brutalności, zezwierzęcenia. Musiało bardzo boleć. - Uzdrowiciel, taki jak ja, dostrzeże ten brak. Ale mężczyzna, choćby i najbardziej doświadczony, może mieć z tym problem. To nie jest tak oczywiste, kobiety są zbudowane różnie. Nie każda krwawi za pierwszym razem. Koniec końców... nie powinien zauważyć - mówiła ostrożnie, nie chcąc dawać dziewczęciu fałszywej nadziei. Niemniej jednak, czuła, że ma rację. Choć sama nie posiadała żadnego doświadczenia w kwestii seksualności, znała dobrze anatomię kobiecości i miała już do czynienia z przypadkami gwałtów czy chorobowych abnormalności. Fakt, nikt dotąd nie chciał od niej fałszywego zaświadczenia dziewictwa. Nie chciała tego nawet lady Travers; to była jej decyzja, że sfałszuje raport i zrobi to bez skrupułów.
Zobaczyła wyciągniętą dłoń i zawahała się. Z reguły nie robiła takich rzeczy, nie chciała zbliżać się emocjonalnie do pacjentów w żaden sposób. Była profesjonalistką.
Ale koniec końców i tak na krótką chwilę splotła ich palce, by uścisnąć je mocno i pewnie.
Nic ci już nie grozi.
Kolejne pytanie, tak niewinne, powinno ją zirytować. Już o tym rozmawiały. Ale zachowała nieludzką jak na siebie cierpliwość, gdy odpowiedziała cicho:
- Wiem. Ale się nie dowiedzą. - Powoli odsunęła rękę, musiała wstać, by podejść do jednej z szaf. - Teraz dam ci do wypicia eliksir, który powie nam, czy to zdarzenie zostawiło trwały efekt. Czy nosisz dziecko - sprecyzowała, bo doszła do wniosku, że jej słowa są zbyt enigmatyczne dla roztrzęsionej nastolatki. - Nie obawiaj się jednak, jeśli nawet tak jest, zadbamy o to, by znikło.
Nie zamierzała nikogo skazywać na nastoletnią ciążę i nie wiedziała, czy w swoim dworze dziewczyna została natychmiast zaopatrzona w to, w co powinni ją zaopatrzyć. Nie wiedziała nawet ile osób o tym wiedziało, a przecież nie będzie teraz dopytywać. Musiała jednak przeprowadzić badanie do końca.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Słowa Elviry oscylowały wokół czegoś, co powinno być dla młodej damy absolutnie niezrozumiałe. Anatomia czynu, który w ich świecie - wszystkich, absolutnie wszystkich kobiet, które tego nie doświadczyły - był tematem tabu, powinna być jej obca. Jednak doświadczyła, w pełni świadoma czynów, ruchów, kroków następujących po sobie. Ból po bólu, upokorzenie po upokorzeniu. Strach przesiewany przez utraty świadomości.
Słowa o rodzinie docierały najgłębiej, bo też o nich się bała. O opinię, skrzywdzenie rysujące się w oczach braci, matki, ciotek. Świadomość jej cierpienia sprawiłaby im dyskomfort, była tego absolutnie przekonana, widząc to nawet spojrzeniach, których osąd nie był tak istotny. Widząc to w niej, jej reakcji; w cieple, którego się nie spodziewała, a które wzniosło ponad strach poczucie bezpieczeństwa. Docierała do niej coraz swobodniej, otwarciej. Słowa wypowiadane z kobiecych ust odbijały się o umysł dziewczęcia, muskały upragnionym odpoczynkiem zmysłów. Logika kazała zachowywać spokój, pozostać silną. Wspomnienia wykrzykiwały cierpienie nieopisane słowami; wznoszone frazesami niezrozumiałego języka.
Te wrzaski miały jego głos.
Głos, który dobierał się do trzewi raz po raz. Głos, który teraz próbował się przebić, a jednak nie potrafił sięgnąć podnóżka statusu, w którym aktualnie się znajdowała. Zaopiekowana, wypielęgnowana, bezpieczna. Zielone, podkreślone czerwienią wymęczonych bezsennością oczu, tęczówki spojrzały na Elvirę z lekkim zwątpieniem. - Da się to cofnąć? - Szept, na wpół złamany w połowie zdania. Ile była gotowa zrobić, by ułudna sięgnała daleko? Na ile mogła sobie pozwolić?
To zdarzenie. Brzmiało dopowiedziane w spojrzeniu, pustym, wydartym z duszy i smaku.
Dziecko. Na bogów. Mogła mieć w sobie dziecko i choć to był powód, dla którego tu przybyła, dopiero jej słowa - wykwalifikowanej osoby, innej kobiety - wybrzmiały tak intensywnie. Ciężkie szarpnięcie, głośny świst wciągniętego powietrza. Wspomnienie słów, które padały za jej plecami, gdy przychodziły do jej komnaty. Nie mówiły nic, lecząc oparzeni zadane rozbudzoną do szaleństwa furią. Nie mówiły nic, gdy leżała całą noc w lodowatej wodzie, zapadając w odbierające oddech osłabienie. Pielęgnowały, ale wydawały wyrok. Jeden za drugim, coraz to poważniejszy.
Kobiety, półwile, takie jak ona, już tak mają.
Sama się prosiła.
- Dziękuję. - Skwitowała, bo jedynie tyle była w stanie wypowiedzieć, gdy słowa uzdrowicielki kosztowały ją coraz więcej trudności. Dochodziły do niej konsekwencje, które przed dniami skrywał ból. Dochodziła dojrzałość, odebrana niewinność, której nigdy nie mieli jej zwrócić. Dochodziło cierpienie, wspinało wzdłuż tchawicy, rozrywało krtań. Obejmowało delikatne ciało, gdy żebra wystawały z wychudzonego wymęczeniem ciała.
Dochodziło to, co się z nią stało, ukształtowawszy blond włosy na kształt węży; odbierawszy urodę, o której wcale wszakże nie decydowała.
Wstrzymaj się z sądami, aż zobaczysz meduzę.
Niedoświadczone trudami ciało, wrzucone w wir boleści niezrozumiałych dla tak młodego umysłu. Pośród cieni tradycji, tego, jakie role miała spełniać. Niewypowiedziane męczeństwo, bo dawno osiedlone w skrawkach kobiecych historii - tych wyjętych z opowieści, tych dotkniętych naprawdę. Otępienie obejmowało ciało, ręka sięgnęła po fiolkę, podnosząc się na łokciu, aby wypić roztwór. Pojedyncza łza trafiła na spierzchnięte usta; słony posmak pozostał na długo.
Nic, poza zrządzeniem losu, nie mogło jej już czekać.
│ Elvirko, wybieraj! <3
Słowa o rodzinie docierały najgłębiej, bo też o nich się bała. O opinię, skrzywdzenie rysujące się w oczach braci, matki, ciotek. Świadomość jej cierpienia sprawiłaby im dyskomfort, była tego absolutnie przekonana, widząc to nawet spojrzeniach, których osąd nie był tak istotny. Widząc to w niej, jej reakcji; w cieple, którego się nie spodziewała, a które wzniosło ponad strach poczucie bezpieczeństwa. Docierała do niej coraz swobodniej, otwarciej. Słowa wypowiadane z kobiecych ust odbijały się o umysł dziewczęcia, muskały upragnionym odpoczynkiem zmysłów. Logika kazała zachowywać spokój, pozostać silną. Wspomnienia wykrzykiwały cierpienie nieopisane słowami; wznoszone frazesami niezrozumiałego języka.
Te wrzaski miały jego głos.
Głos, który dobierał się do trzewi raz po raz. Głos, który teraz próbował się przebić, a jednak nie potrafił sięgnąć podnóżka statusu, w którym aktualnie się znajdowała. Zaopiekowana, wypielęgnowana, bezpieczna. Zielone, podkreślone czerwienią wymęczonych bezsennością oczu, tęczówki spojrzały na Elvirę z lekkim zwątpieniem. - Da się to cofnąć? - Szept, na wpół złamany w połowie zdania. Ile była gotowa zrobić, by ułudna sięgnała daleko? Na ile mogła sobie pozwolić?
To zdarzenie. Brzmiało dopowiedziane w spojrzeniu, pustym, wydartym z duszy i smaku.
Dziecko. Na bogów. Mogła mieć w sobie dziecko i choć to był powód, dla którego tu przybyła, dopiero jej słowa - wykwalifikowanej osoby, innej kobiety - wybrzmiały tak intensywnie. Ciężkie szarpnięcie, głośny świst wciągniętego powietrza. Wspomnienie słów, które padały za jej plecami, gdy przychodziły do jej komnaty. Nie mówiły nic, lecząc oparzeni zadane rozbudzoną do szaleństwa furią. Nie mówiły nic, gdy leżała całą noc w lodowatej wodzie, zapadając w odbierające oddech osłabienie. Pielęgnowały, ale wydawały wyrok. Jeden za drugim, coraz to poważniejszy.
Kobiety, półwile, takie jak ona, już tak mają.
Sama się prosiła.
- Dziękuję. - Skwitowała, bo jedynie tyle była w stanie wypowiedzieć, gdy słowa uzdrowicielki kosztowały ją coraz więcej trudności. Dochodziły do niej konsekwencje, które przed dniami skrywał ból. Dochodziła dojrzałość, odebrana niewinność, której nigdy nie mieli jej zwrócić. Dochodziło cierpienie, wspinało wzdłuż tchawicy, rozrywało krtań. Obejmowało delikatne ciało, gdy żebra wystawały z wychudzonego wymęczeniem ciała.
Dochodziło to, co się z nią stało, ukształtowawszy blond włosy na kształt węży; odbierawszy urodę, o której wcale wszakże nie decydowała.
Wstrzymaj się z sądami, aż zobaczysz meduzę.
Niedoświadczone trudami ciało, wrzucone w wir boleści niezrozumiałych dla tak młodego umysłu. Pośród cieni tradycji, tego, jakie role miała spełniać. Niewypowiedziane męczeństwo, bo dawno osiedlone w skrawkach kobiecych historii - tych wyjętych z opowieści, tych dotkniętych naprawdę. Otępienie obejmowało ciało, ręka sięgnęła po fiolkę, podnosząc się na łokciu, aby wypić roztwór. Pojedyncza łza trafiła na spierzchnięte usta; słony posmak pozostał na długo.
Nic, poza zrządzeniem losu, nie mogło jej już czekać.
│ Elvirko, wybieraj! <3
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Nie potrafiła wyobrazić sobie sytuacji, w której honor rodziny miałaby stawić wyżej niż własną krzywdę - choć rodzice, zwłaszcza matka, starali się od młodego wieku udowadniać, że ją kochają, ostatecznie wychowali córkę na kobietę egoistyczną, oschłą, gdy przychodziło do troski o innych ludzi.
Dobrze wykonywała swoją pracę przede wszystkim dlatego, że była profesjonalistką i nie dawała ponosić się moralnym rozterkom. Nic dziwnego, że i dla niej zaskoczeniem była więc kobieca więź, którą tak szybko odczuła w przypadku lady Travers. Tylko dziewczynką, w której mężczyźni już zdołali zniweczyć wszelką niewinność.
Może to i lepiej, szeptało w jej duszy coś ciemnego i podłego, coś zazdrosnego o wszystko to co miała lady, a czego nie miała ona. Kiedy jednak spojrzała znów w te zapłakane, spuchnięte oczy, prędko uciszyła wszelkie przejawy złośliwości. W tym momencie nie istniało nic, czego mogłaby zazdrościć Imogen; mogła jej jednak pomóc. Przyszła kobieta wewnątrz tej dziewczyny nigdy nie pozbiera się z przeświadczenia, że mężczyznom wszystko uchodzi płazem, jeśli teraz jej nie pomoże. Nie chciała przyczyniać się do powstania kolejnej wątłej marionetki, na salonach zwanej pieszczotliwie lady.
Pytanie było naiwne, ale spodziewała się go. Nie każda czarownica była uzdrowicielką, nie mogła się spodziewać, że będzie dobrze znać swoje ciało, zwłaszcza będąc tak młodą.
- Niestety nie. Nie naprawdę. To niesprawiedliwe, wiem - powiedziała cicho, nie przekraczając jednak kolejnej granicy. Mogła złapać ją za rękę, ale nie otrze jej łez, nie pogłaszcze po głowie. Miała od tego rodzinę; ona była jej uzdrowicielką, której zadaniem było podnieść ją z tego dna i wypuścić w świat zdrową. Tak zdrową, jak mogła się stać. - Obiecuję ci jednak, że szansa na to, że mężczyzna dostrzeże twoje przeszłe doświadczenia jest niewielka. Nie jest to rzeczą oczywistą. Kobiety tracą znak swojego dziewictwa nawet podczas lotu na miotle, to się zdarza. Podczas stażu spotykałam kobiety, które krwawiły w ten sposób przez przypadek. Były przerażone. Ale to wcale nie oznacza, że nie były czyste. - Zabrała dłoń, ale pozostawiła spojrzenie, z ledwością powstrzymując się przed uchwyceniem dziewczęcia za brodę, by spojrzała jej w oczy i uwierzyła. - Ty też nie stałaś się wtedy nieczysta. Przemoc nie odbiera kobiecie czystości. - Wątpiła, by uznał tak którykolwiek z męskich uzdrowicieli, z którymi pracowała; większość zapewne pokręciłaby ze smutkiem głową i uznała, że młoda dziewczyna straciła właśnie szansę na szczęśliwą przyszłość. Elvira jednak czuła protest przed tą myślą; że męskie widzimisię mogło zmienić tożsamość jakiejkolwiek kobiety, która nie oddała swojego daru świadomie.
Dała dziewczynie chwilę na przyjęcie tych słów, szansę, by zapadły w jej myśli i zapuściły w nich korzenie. Nie zareagowała na podziękowania, w pełni skupiona na pracy, która pozostała jej do wykonania. Obejrzała pacjentkę dokładnie, miała w planach kilka dodatkowych recept na łagodzące środki, o których do tej pory nie pomyślały opiekunki. Coś na ból, coś uspokajającego na wstyd. Najpierw jednak dokładnie odmierzyła miarką dziewięć uncji proszku, by zmieszać go z rozpuszczalnikiem. Dziewięć, w numerologii liczba oznaczająca płodność. Mikstura, którą zamierzała jej podać, gorzka i pozostawiająca na języku cierpki osad, przyniosła słodycz już niejednej kobiecie oczekującej potomstwa.
Dla Imogen jednak mogła okazać się wyrokiem kolejnego cierpienia. Jeśli przyjdzie Elvirze wydzielić Rue ze starannie zamkniętego sejfu, będzie musiała zapewnić dziewczynie opiekę także po opuszczeniu szpitala. Środki poronne były niebezpieczne i pozostawiały trwały ślad. Czasem mogły nawet doprowadzić do śmierci.
Starała się, by jej twarz nie wyrażała niczego, gdy podawała dziewczynie metalową szklankę; jej nastoletnie łzy ją onieśmielały, szmaragdowe spojrzenie sięgało głębiej niżby sobie życzyła.
Kiedy jednak lady przełknęła gęsty płyn, sprawnie i metodycznie odsłoniła jej podbrzusze by przyjrzeć się okolicom łona.
Żarzący się pod skórą czerwony blask między udami miał kolor krwi.
Dla Imogen był jednak również kolorem nadziei.
- Twoje łono jest czyste - powiedziała powoli, kładąc nacisk na ostanie słowo, gdy pomagała dziewczynie poprawić szatę, na nowo zaciągnąć ją skromnie za kolana.
Gdy ich oczy spotkały się ponownie, Elvira po raz pierwszy pozwoliła sobie na uśmiech.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dobrze wykonywała swoją pracę przede wszystkim dlatego, że była profesjonalistką i nie dawała ponosić się moralnym rozterkom. Nic dziwnego, że i dla niej zaskoczeniem była więc kobieca więź, którą tak szybko odczuła w przypadku lady Travers. Tylko dziewczynką, w której mężczyźni już zdołali zniweczyć wszelką niewinność.
Może to i lepiej, szeptało w jej duszy coś ciemnego i podłego, coś zazdrosnego o wszystko to co miała lady, a czego nie miała ona. Kiedy jednak spojrzała znów w te zapłakane, spuchnięte oczy, prędko uciszyła wszelkie przejawy złośliwości. W tym momencie nie istniało nic, czego mogłaby zazdrościć Imogen; mogła jej jednak pomóc. Przyszła kobieta wewnątrz tej dziewczyny nigdy nie pozbiera się z przeświadczenia, że mężczyznom wszystko uchodzi płazem, jeśli teraz jej nie pomoże. Nie chciała przyczyniać się do powstania kolejnej wątłej marionetki, na salonach zwanej pieszczotliwie lady.
Pytanie było naiwne, ale spodziewała się go. Nie każda czarownica była uzdrowicielką, nie mogła się spodziewać, że będzie dobrze znać swoje ciało, zwłaszcza będąc tak młodą.
- Niestety nie. Nie naprawdę. To niesprawiedliwe, wiem - powiedziała cicho, nie przekraczając jednak kolejnej granicy. Mogła złapać ją za rękę, ale nie otrze jej łez, nie pogłaszcze po głowie. Miała od tego rodzinę; ona była jej uzdrowicielką, której zadaniem było podnieść ją z tego dna i wypuścić w świat zdrową. Tak zdrową, jak mogła się stać. - Obiecuję ci jednak, że szansa na to, że mężczyzna dostrzeże twoje przeszłe doświadczenia jest niewielka. Nie jest to rzeczą oczywistą. Kobiety tracą znak swojego dziewictwa nawet podczas lotu na miotle, to się zdarza. Podczas stażu spotykałam kobiety, które krwawiły w ten sposób przez przypadek. Były przerażone. Ale to wcale nie oznacza, że nie były czyste. - Zabrała dłoń, ale pozostawiła spojrzenie, z ledwością powstrzymując się przed uchwyceniem dziewczęcia za brodę, by spojrzała jej w oczy i uwierzyła. - Ty też nie stałaś się wtedy nieczysta. Przemoc nie odbiera kobiecie czystości. - Wątpiła, by uznał tak którykolwiek z męskich uzdrowicieli, z którymi pracowała; większość zapewne pokręciłaby ze smutkiem głową i uznała, że młoda dziewczyna straciła właśnie szansę na szczęśliwą przyszłość. Elvira jednak czuła protest przed tą myślą; że męskie widzimisię mogło zmienić tożsamość jakiejkolwiek kobiety, która nie oddała swojego daru świadomie.
Dała dziewczynie chwilę na przyjęcie tych słów, szansę, by zapadły w jej myśli i zapuściły w nich korzenie. Nie zareagowała na podziękowania, w pełni skupiona na pracy, która pozostała jej do wykonania. Obejrzała pacjentkę dokładnie, miała w planach kilka dodatkowych recept na łagodzące środki, o których do tej pory nie pomyślały opiekunki. Coś na ból, coś uspokajającego na wstyd. Najpierw jednak dokładnie odmierzyła miarką dziewięć uncji proszku, by zmieszać go z rozpuszczalnikiem. Dziewięć, w numerologii liczba oznaczająca płodność. Mikstura, którą zamierzała jej podać, gorzka i pozostawiająca na języku cierpki osad, przyniosła słodycz już niejednej kobiecie oczekującej potomstwa.
Dla Imogen jednak mogła okazać się wyrokiem kolejnego cierpienia. Jeśli przyjdzie Elvirze wydzielić Rue ze starannie zamkniętego sejfu, będzie musiała zapewnić dziewczynie opiekę także po opuszczeniu szpitala. Środki poronne były niebezpieczne i pozostawiały trwały ślad. Czasem mogły nawet doprowadzić do śmierci.
Starała się, by jej twarz nie wyrażała niczego, gdy podawała dziewczynie metalową szklankę; jej nastoletnie łzy ją onieśmielały, szmaragdowe spojrzenie sięgało głębiej niżby sobie życzyła.
Kiedy jednak lady przełknęła gęsty płyn, sprawnie i metodycznie odsłoniła jej podbrzusze by przyjrzeć się okolicom łona.
Żarzący się pod skórą czerwony blask między udami miał kolor krwi.
Dla Imogen był jednak również kolorem nadziei.
- Twoje łono jest czyste - powiedziała powoli, kładąc nacisk na ostanie słowo, gdy pomagała dziewczynie poprawić szatę, na nowo zaciągnąć ją skromnie za kolana.
Gdy ich oczy spotkały się ponownie, Elvira po raz pierwszy pozwoliła sobie na uśmiech.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Czas, co jak wiatr na wolności, szczęście i wstecz po życie gna.
Spotkanie odwróciło kolej schematów biegnącą przez niewieści umysł, rozbudzając coś na kształt nadziei. Nawet stracone poczucie możliwości - odwrócenia straty, odwrócenia bólu - nie było tak dojmujące, gdy ciepło drugiej osoby dawało szansę.
Dalej, gdzieś w głębi, biło w niej dobro. Prostota uczuć, przyzwoitość charakteru. Tkwiło w niej dziecko, które skrzywdzono raz i o raz za dużo. Tkwiła też młodziutka dziewczyna, której zbyt szybko odebrano nastoletnią naiwność. Ukrócono marzenia, odebrano poczucie bezpieczeństwa stanowiące podstawę bytu rozumnych istot. Pozostawała sama, ona i jej ból, ona i jej odebrana wszakże przyszłość, bo choć teraz o tym nie wiedziała, to wspomniany, okrutny czyn, odebrał jej pięć lat życia. Pięć lat, które będą na powrót wyglądały jak ten dzień, wzbudzając strach i nadzieję, ból i szczęście.
Szczęście, które objawiło się w cichym odetchnięciu, na wieść o ratunku, było niczym strumień życiodajnej wody. Ciepło płynące z wewnątrz organizmu przyczyniło się do lekkiego wzdrygnięcia, wszechowładniającego wstydu, nie uległa jednak pokusie odsunięcia się, dopóki kobiecy głos by jej tego nie nakazał.
Bowiem wraz z utratą niewinności, utraciła też coś na kształt siły charakteru. Decyzyjności, tejże wielkopomnej możliwości podejmowania kroków wedle własnego wyboru. Odebrał jej to i nie oddał, oddać nie chciał a nie miała sił, by się szarpać. Tkwiła więc w niemocy, która ujmowała z ramion całą zgromadzoną siłę.
I tak, i tak miało trwać.
Ale jej słowa, te które zapadły jeszcze przed dobrą nowiną, kryły w sobie więcej - swojego rodzaju wyrok, obietnicę, że nie dowie się nikt. Przyrzeczenie, którego posmak miał pozostawać póki śmierć nie zdejmie z niej klątwy cierpienia. Niegotowa była zauważyć przecież możliwość, że szczerość ugości w jej umyśle. Że będzie chciała być z kimś tak prawdziwie i otwarcie, by zdradzić mu uwłaczającą rzeczywistość, ciążące piętno. Wiedzieć miała ona - persona, która mogła jej zaszkodzić, a jednak wsparła, dając coś na kształt kobiecego zrozumienia, siły i głębi, prawdziwości w systematycznie, rzetelnie wykonywanych obowiązkach. Wiedziała, ale musiała wiedzieć, by teraz dusza Imogen poruszyła nietknięta lękiem o te przyszłe, niepojęte dla tak młodego umysłu życie, które mogłoby w niej tkwić. To nadal nie dochodziła - wielkość takiej możliwości, jej konsekwencje i możliwości, bowiem dla dziecka, którym dalej po części była, było to po prostu nierealne. Wiedza przyszła jednak boleśnie, tak jak i boleśnie zdarto z jej ramion zabawkowe falbanki, oddając ramiona w poczucie napływającej odpowiedzialności, a za niej i kiełkującej dojrzałości. Niczym jabłko zerwano z jabłoni za szybko, kwaśne i ciężkostrawne, a jednak lśniące idealną skórą bez przebarwień od uderzeń słowa. I tylko pszczoła, która to miała odwagę, zbliżyła się do niej o pomocą.
Była czysta, ale ciało miało czuć brud jeszcze długo, długo później.
- Wierzę. - Bo uwierzyła, na ten moment tak, bowiem uzdrowicielka pozostawała jej jedyną wieszczką realów. O mechanizmie, wykonaniu, dowiedziała się brutalnie doświadczając czegoś, co kryło się za nieświadomością i stertą pytań, których nie zdołała nawet sama sobie zadać. Teraz te pytania zostały rozwiane, choć odpowiedź na nie pozostawała mylna do tego, jak naprawdę mogłaby się kształtować przyszłość. Gdyby nie głupota, gdyby nie sadyzm i utrata świadomości. Gdyby nie wyrwana, wspomniana decyzyjność, której to miała hołdować jako człowiek.
Spotkanie odwróciło kolej schematów biegnącą przez niewieści umysł, rozbudzając coś na kształt nadziei. Nawet stracone poczucie możliwości - odwrócenia straty, odwrócenia bólu - nie było tak dojmujące, gdy ciepło drugiej osoby dawało szansę.
Dalej, gdzieś w głębi, biło w niej dobro. Prostota uczuć, przyzwoitość charakteru. Tkwiło w niej dziecko, które skrzywdzono raz i o raz za dużo. Tkwiła też młodziutka dziewczyna, której zbyt szybko odebrano nastoletnią naiwność. Ukrócono marzenia, odebrano poczucie bezpieczeństwa stanowiące podstawę bytu rozumnych istot. Pozostawała sama, ona i jej ból, ona i jej odebrana wszakże przyszłość, bo choć teraz o tym nie wiedziała, to wspomniany, okrutny czyn, odebrał jej pięć lat życia. Pięć lat, które będą na powrót wyglądały jak ten dzień, wzbudzając strach i nadzieję, ból i szczęście.
Szczęście, które objawiło się w cichym odetchnięciu, na wieść o ratunku, było niczym strumień życiodajnej wody. Ciepło płynące z wewnątrz organizmu przyczyniło się do lekkiego wzdrygnięcia, wszechowładniającego wstydu, nie uległa jednak pokusie odsunięcia się, dopóki kobiecy głos by jej tego nie nakazał.
Bowiem wraz z utratą niewinności, utraciła też coś na kształt siły charakteru. Decyzyjności, tejże wielkopomnej możliwości podejmowania kroków wedle własnego wyboru. Odebrał jej to i nie oddał, oddać nie chciał a nie miała sił, by się szarpać. Tkwiła więc w niemocy, która ujmowała z ramion całą zgromadzoną siłę.
I tak, i tak miało trwać.
Ale jej słowa, te które zapadły jeszcze przed dobrą nowiną, kryły w sobie więcej - swojego rodzaju wyrok, obietnicę, że nie dowie się nikt. Przyrzeczenie, którego posmak miał pozostawać póki śmierć nie zdejmie z niej klątwy cierpienia. Niegotowa była zauważyć przecież możliwość, że szczerość ugości w jej umyśle. Że będzie chciała być z kimś tak prawdziwie i otwarcie, by zdradzić mu uwłaczającą rzeczywistość, ciążące piętno. Wiedzieć miała ona - persona, która mogła jej zaszkodzić, a jednak wsparła, dając coś na kształt kobiecego zrozumienia, siły i głębi, prawdziwości w systematycznie, rzetelnie wykonywanych obowiązkach. Wiedziała, ale musiała wiedzieć, by teraz dusza Imogen poruszyła nietknięta lękiem o te przyszłe, niepojęte dla tak młodego umysłu życie, które mogłoby w niej tkwić. To nadal nie dochodziła - wielkość takiej możliwości, jej konsekwencje i możliwości, bowiem dla dziecka, którym dalej po części była, było to po prostu nierealne. Wiedza przyszła jednak boleśnie, tak jak i boleśnie zdarto z jej ramion zabawkowe falbanki, oddając ramiona w poczucie napływającej odpowiedzialności, a za niej i kiełkującej dojrzałości. Niczym jabłko zerwano z jabłoni za szybko, kwaśne i ciężkostrawne, a jednak lśniące idealną skórą bez przebarwień od uderzeń słowa. I tylko pszczoła, która to miała odwagę, zbliżyła się do niej o pomocą.
Była czysta, ale ciało miało czuć brud jeszcze długo, długo później.
- Wierzę. - Bo uwierzyła, na ten moment tak, bowiem uzdrowicielka pozostawała jej jedyną wieszczką realów. O mechanizmie, wykonaniu, dowiedziała się brutalnie doświadczając czegoś, co kryło się za nieświadomością i stertą pytań, których nie zdołała nawet sama sobie zadać. Teraz te pytania zostały rozwiane, choć odpowiedź na nie pozostawała mylna do tego, jak naprawdę mogłaby się kształtować przyszłość. Gdyby nie głupota, gdyby nie sadyzm i utrata świadomości. Gdyby nie wyrwana, wspomniana decyzyjność, której to miała hołdować jako człowiek.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Sama zapewne nigdy nie przyznałaby, że potrafi oferować ciepło. To było zarezerwowane dla matek, niektórych żon i co słabszych pielęgniarek, którym wydawało się, że będą w stanie zastąpić swoim pacjentom ich najbliższą rodzinę. Gdyby jedynym, co ma ludziom do zaoferowania, były życzliwe słowo i dotyk mogłaby spróbować szczęścia w Wenus albo innym miejscu dla upadłych kobiet. Ale nie była też... cóż, chyba naprawdę nie była podła.
Do tej pory raczej cieszyła się z opinii chłodnej kobiety, ale przypadek Imogen okazał się zbyt bliski jej własnym nieuświadomionym lękom - nie tyle lękom przed utratą czystości, co godności i kontroli nad własnym ciałem i życiem. Mała szlachcianka nie była jeszcze nawet dość duża, by móc na poważnie zdecydować czego oczekuje od swojej przyszłości. I myśl o tym, że tak ślicznej dziewczynie mężczyzna zdążył już odebrać godność rozpalała w piersi Elviry nie tyle smutek co gniew, burzliwą nienawiść, którą nadzwyczaj łatwo byłoby przyoblec w agresję...
Ale nie była okrutnikiem, z pewnością nie. Zajmowała się walką ze śmiercią, a nie podążaniem z nią ramię w ramię.
- Spójrz na mnie. Już po wszystkim. Badanie jest skończone.
Musiała co jakiś czas przywoływać dziewczę z tego mrocznego miejsca, do którego wędrowała we własnej głowie, gdy tylko jej na to pozwolono. Z tymi emocjonalnymi następstwami, ranami i traumami niewidocznymi dla oka, Elvira Multon poradzić sobie nie potrafiła. Podstawy magipsychiatrii na kursie zawsze zdawały jej się mętne i nudne, bo nie dawały natychmiastowego i spektakularnego efektu, który lubiła dostrzegać u własnych pacjentów. Nie miała zresztą wrażliwości ani zdolności do tego, by zrozumieć drugiego człowieka w jego cierpieniu; cudze łzy, narzekania i życiowe historie budziły w niej w najlepszym razie dyskomfort, w najgorszym frustrację. Na tej dziewczynie nie chciała się jednak wyżywać, więc przemawiała najłagodniej jak umiała, z niemałą ulgą odsuwając się od łóżka. Nie pozostawało wiele do zrobienia poza wypisaniem zaleceń, recept.
Czy powinna oferować dziewczynie wizytę kontrolną? Wątpliwe, pewnie byłaby dla niej tylko kolejną traumą. Zdecydowała się zaznaczyć na karcie, by ponownie odwiedziła szpital tylko w przypadku narastania nowych, niepokojących symptomów.
- Otarcia i rany zagoją się z czasem. Maści, które ci zapiszę, pomogą z dyskomfortem. Najlepiej, jeśli będziesz aplikować je samodzielnie - Podrapała się miękką końcówką pióra po brodzie. - Poza tym nic nie wskazuje na żadne trwałe następstwa... fizyczne. - Poza, rzecz jasna, utraconym dziewictwem. Można było jednak rzec, że Merlin nad dziewczyną czuwał; bękart i konieczność jego usunięcia byłyby kolejną, może nawet większą traumą. Elvira wciąż miała w pamięci kobietę, która zastosowała Rue zbyt późno i trafiła do nich nie dalej jak cztery miesiące temu. Poza faktem, że przeżyła z ledwością i tylko dzięki ich wprawnej interwencji, nigdy już nie będzie mogła mieć dziecka; nawet chcianego. - Musisz teraz o siebie zadbać, lady Travers. Daj sobie czas. Ten ból, to wszystko... - Przygryzła wargę i zmarszczyła brwi. Nie umiała ubierać takich spraw w zgrabne słowa. - Z czasem minie. Może nie w tym roku ani nie w następnym, ale minie. Najważniejsze, żebyś nie dała sobie nigdy, nikomu, wmówić, że jesteś czemukolwiek winna. - Zastanawiała się, czy powinna dodać coś jeszcze, ale nie miała pomysłu.
Pochyliła się więc niezręcznie nad pergaminem, żeby skończyć pisanie podsumowania z wizyty.
Podbięgnięcia krwawe i otarcia na wewnętrznej części ud po stronie lewej i na obu przedramionach... Z wywiadu: napaść fizyczna/samoobrona... Zewnętrzne i wewnętrzne narządy kobiece w normie, bez ewidentnych śladów...
Ręka nie drgnęła jej ani przez moment.
/zt x2?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Do tej pory raczej cieszyła się z opinii chłodnej kobiety, ale przypadek Imogen okazał się zbyt bliski jej własnym nieuświadomionym lękom - nie tyle lękom przed utratą czystości, co godności i kontroli nad własnym ciałem i życiem. Mała szlachcianka nie była jeszcze nawet dość duża, by móc na poważnie zdecydować czego oczekuje od swojej przyszłości. I myśl o tym, że tak ślicznej dziewczynie mężczyzna zdążył już odebrać godność rozpalała w piersi Elviry nie tyle smutek co gniew, burzliwą nienawiść, którą nadzwyczaj łatwo byłoby przyoblec w agresję...
Ale nie była okrutnikiem, z pewnością nie. Zajmowała się walką ze śmiercią, a nie podążaniem z nią ramię w ramię.
- Spójrz na mnie. Już po wszystkim. Badanie jest skończone.
Musiała co jakiś czas przywoływać dziewczę z tego mrocznego miejsca, do którego wędrowała we własnej głowie, gdy tylko jej na to pozwolono. Z tymi emocjonalnymi następstwami, ranami i traumami niewidocznymi dla oka, Elvira Multon poradzić sobie nie potrafiła. Podstawy magipsychiatrii na kursie zawsze zdawały jej się mętne i nudne, bo nie dawały natychmiastowego i spektakularnego efektu, który lubiła dostrzegać u własnych pacjentów. Nie miała zresztą wrażliwości ani zdolności do tego, by zrozumieć drugiego człowieka w jego cierpieniu; cudze łzy, narzekania i życiowe historie budziły w niej w najlepszym razie dyskomfort, w najgorszym frustrację. Na tej dziewczynie nie chciała się jednak wyżywać, więc przemawiała najłagodniej jak umiała, z niemałą ulgą odsuwając się od łóżka. Nie pozostawało wiele do zrobienia poza wypisaniem zaleceń, recept.
Czy powinna oferować dziewczynie wizytę kontrolną? Wątpliwe, pewnie byłaby dla niej tylko kolejną traumą. Zdecydowała się zaznaczyć na karcie, by ponownie odwiedziła szpital tylko w przypadku narastania nowych, niepokojących symptomów.
- Otarcia i rany zagoją się z czasem. Maści, które ci zapiszę, pomogą z dyskomfortem. Najlepiej, jeśli będziesz aplikować je samodzielnie - Podrapała się miękką końcówką pióra po brodzie. - Poza tym nic nie wskazuje na żadne trwałe następstwa... fizyczne. - Poza, rzecz jasna, utraconym dziewictwem. Można było jednak rzec, że Merlin nad dziewczyną czuwał; bękart i konieczność jego usunięcia byłyby kolejną, może nawet większą traumą. Elvira wciąż miała w pamięci kobietę, która zastosowała Rue zbyt późno i trafiła do nich nie dalej jak cztery miesiące temu. Poza faktem, że przeżyła z ledwością i tylko dzięki ich wprawnej interwencji, nigdy już nie będzie mogła mieć dziecka; nawet chcianego. - Musisz teraz o siebie zadbać, lady Travers. Daj sobie czas. Ten ból, to wszystko... - Przygryzła wargę i zmarszczyła brwi. Nie umiała ubierać takich spraw w zgrabne słowa. - Z czasem minie. Może nie w tym roku ani nie w następnym, ale minie. Najważniejsze, żebyś nie dała sobie nigdy, nikomu, wmówić, że jesteś czemukolwiek winna. - Zastanawiała się, czy powinna dodać coś jeszcze, ale nie miała pomysłu.
Pochyliła się więc niezręcznie nad pergaminem, żeby skończyć pisanie podsumowania z wizyty.
Podbięgnięcia krwawe i otarcia na wewnętrznej części ud po stronie lewej i na obu przedramionach... Z wywiadu: napaść fizyczna/samoobrona... Zewnętrzne i wewnętrzne narządy kobiece w normie, bez ewidentnych śladów...
Ręka nie drgnęła jej ani przez moment.
/zt x2?
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
mój umysł kryje klucz [czerwiec, 1953]
Szybka odpowiedź