1953 - Swimming through sick lullabies
AutorWiadomość
Sylwester 1953
Nie publicznie - wyrzuci jej, gdy wrócą do domu, a ona odparuje, że to wcale nie było publicznie, że to tylko jeden taniec, może dwa, a on nie potrafi przecież tańczyć i za dużo sobie wyobraża. Że nikt się nie domyśli, że każda żona pozbawiona partnera do tańca by się tak zachowała. Może ona zbije szklankę, a on mocniej zaciśnie palce na swojej, zerkając z niepokojem na drzwi do pokoju syna. Zamilknie, nie będzie chciał go obudzić.
Nie publicznie, miał jedną, pieprzoną zasadę, bo gubił się w świecie pozbawionym struktur. Nawet ich układ - a raczej jej zachcianki, pierwszy romans zupełnie go przecież zaskoczył, prawie złamał - wdrożył zatem w sztywne ramy, spróbował dogadać każdy detal, ale ona i tak robiła po swojemu.
Oparł dłonie o balkonową balustradę, mocno, aż pobielały mu palce. Pewnie nie powinien wychodzić z sali, pewnie Beatrice mu to potem wytknie i uzna, że sam podsyca plotki, że skoro nie mogą tańczyć to powinni się częściej uśmiechać. Potrzebował świeżego powietrza.
Żałował, że w ogóle tu przyszedł, ale ludzie o ich pozycji powinni się pokazywać, gdzieś na parkiecie mignął mu nawet ktoś z pacjentów. Uśmiechał się uprzejmie, grymasem wypracowanym przez lata, młody magipsychiatra z przepiękną żoną u boku, życie powinno być słodkie. Oparł laskę o ścianę, przygładził drogi garnitur. Zdjął obrączkę i chwilę obracał ją w palcach, wyobrażając sobie, jak turla się z balustrady i spada w ciemność.
Obejrzał się przez ramię, błysk miedzianych loków i szkarłatnej sukni (ten odcień gryzie się z jej włosami), Beatrice znów brylowała na parkiecie. Tym razem nie z nim, po dwóch wspólnych tańcach łaskawie zdecydowała się zachować część pozorów.
Czasami wyobrażał sobie, że mógłby ją udusić, a potem przypominał sobie, że trucizny są niewykrywalne, bardziej praktyczne.
Wdech-wydech.
Potem tłumaczył sobie, że takie wyobrażenia są normalne, że nikt nie ma wpływu na myśli formułowane w gniewie. Że nigdy nie zdobyłby się na taki krok,bo widział co ojciec robił matce bo jego syn potrzebował matki.
Drgnął, słysząc odgłos otwieranych drzwi. Drgnął jak ktoś, kto od lat, może od dzieciństwa, oglądał się przez ramię, słysząc nagłe odgłosy. Dzieci bywają okrutne, bracia też bywają okrutni.
(Mój brat wiedziałby, jak porozmawiać z żoną tak, żeby posłuchała - pomyślał gorzko, choć brat uparcie pozostawał kawalerem, Hector po prostu go znał).
Prędko wsunął obrączkę z powrotem na palec, bo mało brakowało, a faktycznie by ją upuścił. Dopiero wtedy przybrał maskę łagodnego uśmiechu i obejrzał się przez ramię, tłumiąc irytację. Powściąganie własnych emocji było w końcu jego pracą - i bywało bardzo przydatne, gdy grywał w pokera w burdelu.
Rozpoznając twarz i suknię eleganckiej kobiety, która towarzyszyła dziś Chernovowi, przyjrzał się brunetce nieco uważniej. Zaskoczenie też zdławił, uśmiech stał się do bólu uprzejmy.
Biedna dziewczyna.
-Dobry wieczór. - nie wygoni jej stąd przecież, dobre maniery wymagają choćby krótkiej wymiany zdań. Zresztą, co Beatrice miała w sobie, czego brakowało tej kobiecie? Nie znał się na kobietach, ale na pierwszy rzut oka - tylko rude włosy. Albo bezwstydność.
Jemu brakowało za to sprawnej nogi, czarującego uśmiechu i pewności siebie, z jaką poruszał się przez świat Igor Chernov. Zarazem ten brunet o jasnych oczach był irytująco podobny do Hectora, co wydawało się dodatkowym policzkiem. Beatrice od zawsze bywała złośliwa.
Nie publicznie - wyrzuci jej, gdy wrócą do domu, a ona odparuje, że to wcale nie było publicznie, że to tylko jeden taniec, może dwa, a on nie potrafi przecież tańczyć i za dużo sobie wyobraża. Że nikt się nie domyśli, że każda żona pozbawiona partnera do tańca by się tak zachowała. Może ona zbije szklankę, a on mocniej zaciśnie palce na swojej, zerkając z niepokojem na drzwi do pokoju syna. Zamilknie, nie będzie chciał go obudzić.
Nie publicznie, miał jedną, pieprzoną zasadę, bo gubił się w świecie pozbawionym struktur. Nawet ich układ - a raczej jej zachcianki, pierwszy romans zupełnie go przecież zaskoczył, prawie złamał - wdrożył zatem w sztywne ramy, spróbował dogadać każdy detal, ale ona i tak robiła po swojemu.
Oparł dłonie o balkonową balustradę, mocno, aż pobielały mu palce. Pewnie nie powinien wychodzić z sali, pewnie Beatrice mu to potem wytknie i uzna, że sam podsyca plotki, że skoro nie mogą tańczyć to powinni się częściej uśmiechać. Potrzebował świeżego powietrza.
Żałował, że w ogóle tu przyszedł, ale ludzie o ich pozycji powinni się pokazywać, gdzieś na parkiecie mignął mu nawet ktoś z pacjentów. Uśmiechał się uprzejmie, grymasem wypracowanym przez lata, młody magipsychiatra z przepiękną żoną u boku, życie powinno być słodkie. Oparł laskę o ścianę, przygładził drogi garnitur. Zdjął obrączkę i chwilę obracał ją w palcach, wyobrażając sobie, jak turla się z balustrady i spada w ciemność.
Obejrzał się przez ramię, błysk miedzianych loków i szkarłatnej sukni (ten odcień gryzie się z jej włosami), Beatrice znów brylowała na parkiecie. Tym razem nie z nim, po dwóch wspólnych tańcach łaskawie zdecydowała się zachować część pozorów.
Czasami wyobrażał sobie, że mógłby ją udusić, a potem przypominał sobie, że trucizny są niewykrywalne, bardziej praktyczne.
Wdech-wydech.
Potem tłumaczył sobie, że takie wyobrażenia są normalne, że nikt nie ma wpływu na myśli formułowane w gniewie. Że nigdy nie zdobyłby się na taki krok,
Drgnął, słysząc odgłos otwieranych drzwi. Drgnął jak ktoś, kto od lat, może od dzieciństwa, oglądał się przez ramię, słysząc nagłe odgłosy. Dzieci bywają okrutne, bracia też bywają okrutni.
(Mój brat wiedziałby, jak porozmawiać z żoną tak, żeby posłuchała - pomyślał gorzko, choć brat uparcie pozostawał kawalerem, Hector po prostu go znał).
Prędko wsunął obrączkę z powrotem na palec, bo mało brakowało, a faktycznie by ją upuścił. Dopiero wtedy przybrał maskę łagodnego uśmiechu i obejrzał się przez ramię, tłumiąc irytację. Powściąganie własnych emocji było w końcu jego pracą - i bywało bardzo przydatne, gdy grywał w pokera w burdelu.
Rozpoznając twarz i suknię eleganckiej kobiety, która towarzyszyła dziś Chernovowi, przyjrzał się brunetce nieco uważniej. Zaskoczenie też zdławił, uśmiech stał się do bólu uprzejmy.
Biedna dziewczyna.
-Dobry wieczór. - nie wygoni jej stąd przecież, dobre maniery wymagają choćby krótkiej wymiany zdań. Zresztą, co Beatrice miała w sobie, czego brakowało tej kobiecie? Nie znał się na kobietach, ale na pierwszy rzut oka - tylko rude włosy. Albo bezwstydność.
Jemu brakowało za to sprawnej nogi, czarującego uśmiechu i pewności siebie, z jaką poruszał się przez świat Igor Chernov. Zarazem ten brunet o jasnych oczach był irytująco podobny do Hectora, co wydawało się dodatkowym policzkiem. Beatrice od zawsze bywała złośliwa.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
On jej nie mówił, a ona nie pytała.
Nigdy o to nie pytała, przecież to było tak kurewsko oczywiste. Żyła z obserwacji, z wychwytania z powietrza tego, co pomiędzy słowami, co kryło się w spojrzeniach i uśmiechach. Była znawcą mowy ciała, katalogu zachowań, a nade wszystko ― znała Igora Chernova nie od wczoraj, ani nie od miesiąca.
We wczesnym stadium znajomości już to zauważyła. To, że lubił się oglądać za innymi, choć wówczas jeszcze się pilnował. Wtedy postanowiła to ignorować, puścić płazem, przecież sama też lubiła w głębi ducha docenić przystojnego mężczyznę, czy uznać piękno innej kobiety. Wtedy to było nieszkodliwe. Ale im dalej w las, tym przewin było więcej. I dużo cięższego kalibru.
Która to była jego kochanka w tym roku? Trzecia? Czwarta? (Adda oparła się barkiem o framugę, wypiła cały kieliszek szampana na raz). Pobawi się nią chwilę, potem mu się znudzi, jak wszystko inne, znajdzie kolejną. (Przechyliła nieznacznie głowę, obserwując furkoczącą, czerwoną suknię kobiety, która tańczyła z jej mężem). Ponurą nagrodę pocieszenia stanowił dla niej fakt, że koniec końców i tak zawsze wracał do niej. Do swojej żony.
Ale każda kolejna zdrada i każdy kolejny powrót budził w niej coraz większą niechęć do tego człowieka i ogólne zobojętnienie co do obowiązujących w ich związku zasad. On miał kochankę? Jedną, drugą, piątą? Świetnie. Ona też sobie kogoś znajdzie. Choćby tego biedaka, któremu przyprawiała rogi baba w czerwieni.
Stłumiła westchnienie cisnące się na usta i po prostu wyszła na balkon, uprzednio zabierając z torebki srebrną papierośnicę. Miała ochotę się upić. Miała ochotę zapalić. Miała ochotę robić rzeczy niezgodne z prawem. W dokach pewnie mieli weselszą imprezę, bez kijów w dupie, ciasnych, dopasowanych sukienek i tematów okołopolitycznych.
Na zewnątrz było chłodno, mróz lekko szczypał odsłonięty obojczyk, nagą skórę ramion, ale nie przeszkadzało jej to, nawykła do trudnych warunków, głównie przez pracę. Ściemniało się już, na ulicy rozlewało się mleczne światło sączące się z latarni, lekki wiatr wzbijał chmurki śnieżnego pyłu na opuszczonych chodnikach. Gdyby wyłączyć muzykę dochodzącą z budynku, otoczyłaby ich martwa, głucha cisza.
Adda niedbale oparła się biodrem o balustradę, wsunęła papierosa pomiędzy wargi i odpaliła. Że też spotkała na balkonie akurat jego, co za ponury żart losu.
― Panie Vale ― mruknęła, zaciągając się dymem. Podsunęła mu też papierośnicę, na wypadek, gdyby sam chciał zapalić. ― Uroczy wieczór, prawda? ― Nieco schrypnięty głos pani Chernov przeczył jednak temu, jakoby uważała wieczór za uroczy.
Dmuchnęła obłokiem papierosowego dymu, kiedy Igor łaskawie spojrzał w stronę balkonu, strzepnęła popiół.
― Jestem ciekawa ― podjęła po chwili milczenia ― jak długo to już trwa. ― Widząc, że jej rozmówca chyba nie nadąża za jej tokiem myślenia, dodała: ― Ile mój mąż obraca pańską żonę.
Uśmiechnęła się szelmowsko, kiedy ostatnie słowo wybrzmiało wśród padającego drobno śniegu. Mogła być ułożona i poprawna, mogła mieć też kij w dupie i zaciśnięte usta. Mogła być śliska i nieobliczalna, mogła też być bezpośrednia i wulgarna. Do wyboru do koloru, posiadała tyle wyrobionych ról, że mogła w nich swobodnie przebierać. Dzisiejszej nocy miała szczególną ochotę na bezpośredniość i ogólne zobojętnienie. Nie czuła się już dotknięta tymi zdradami, zaczynało ją to powoli bawić. Przestawała traktować go poważnie, bo wiedziała, że to jedno Igora Chernova zaboli do żywego.
Jego gniew był nagrodą za krzywdy. Zresztą, zawsze lubiła kusić los. I nigdy nie pozostawała mu dłużna.
Znów zaciągnęła się dymem.
― Wie pan, panie Vale ― mruknęła po chwili ― mojego męża niewiele rzeczy może ruszyć. Ale gdyby miał pan ochotę dopiec swojej żonie, pozostaję do dyspozycji. ― Spojrzała w jego stronę, uśmiechnęła się, całkiem wesoło, jakby dzieli się zabawnymi historyjkami z pracy. ― Ukradkowe spojrzenia, przypadkowe muśnięcie dłoni, parę rozmów przeprowadzonych szeptem… ― uśmiech nabrał drapieżnych nut, zielone oczy błysnęły przekorą ― inne aktywności także rozważę. Niech pan to traktuje jak współpracę w ramach maksymy “wróg mojego wroga, jest moim przyjacielem”.
Nigdy o to nie pytała, przecież to było tak kurewsko oczywiste. Żyła z obserwacji, z wychwytania z powietrza tego, co pomiędzy słowami, co kryło się w spojrzeniach i uśmiechach. Była znawcą mowy ciała, katalogu zachowań, a nade wszystko ― znała Igora Chernova nie od wczoraj, ani nie od miesiąca.
We wczesnym stadium znajomości już to zauważyła. To, że lubił się oglądać za innymi, choć wówczas jeszcze się pilnował. Wtedy postanowiła to ignorować, puścić płazem, przecież sama też lubiła w głębi ducha docenić przystojnego mężczyznę, czy uznać piękno innej kobiety. Wtedy to było nieszkodliwe. Ale im dalej w las, tym przewin było więcej. I dużo cięższego kalibru.
Która to była jego kochanka w tym roku? Trzecia? Czwarta? (Adda oparła się barkiem o framugę, wypiła cały kieliszek szampana na raz). Pobawi się nią chwilę, potem mu się znudzi, jak wszystko inne, znajdzie kolejną. (Przechyliła nieznacznie głowę, obserwując furkoczącą, czerwoną suknię kobiety, która tańczyła z jej mężem). Ponurą nagrodę pocieszenia stanowił dla niej fakt, że koniec końców i tak zawsze wracał do niej. Do swojej żony.
Ale każda kolejna zdrada i każdy kolejny powrót budził w niej coraz większą niechęć do tego człowieka i ogólne zobojętnienie co do obowiązujących w ich związku zasad. On miał kochankę? Jedną, drugą, piątą? Świetnie. Ona też sobie kogoś znajdzie. Choćby tego biedaka, któremu przyprawiała rogi baba w czerwieni.
Stłumiła westchnienie cisnące się na usta i po prostu wyszła na balkon, uprzednio zabierając z torebki srebrną papierośnicę. Miała ochotę się upić. Miała ochotę zapalić. Miała ochotę robić rzeczy niezgodne z prawem. W dokach pewnie mieli weselszą imprezę, bez kijów w dupie, ciasnych, dopasowanych sukienek i tematów okołopolitycznych.
Na zewnątrz było chłodno, mróz lekko szczypał odsłonięty obojczyk, nagą skórę ramion, ale nie przeszkadzało jej to, nawykła do trudnych warunków, głównie przez pracę. Ściemniało się już, na ulicy rozlewało się mleczne światło sączące się z latarni, lekki wiatr wzbijał chmurki śnieżnego pyłu na opuszczonych chodnikach. Gdyby wyłączyć muzykę dochodzącą z budynku, otoczyłaby ich martwa, głucha cisza.
Adda niedbale oparła się biodrem o balustradę, wsunęła papierosa pomiędzy wargi i odpaliła. Że też spotkała na balkonie akurat jego, co za ponury żart losu.
― Panie Vale ― mruknęła, zaciągając się dymem. Podsunęła mu też papierośnicę, na wypadek, gdyby sam chciał zapalić. ― Uroczy wieczór, prawda? ― Nieco schrypnięty głos pani Chernov przeczył jednak temu, jakoby uważała wieczór za uroczy.
Dmuchnęła obłokiem papierosowego dymu, kiedy Igor łaskawie spojrzał w stronę balkonu, strzepnęła popiół.
― Jestem ciekawa ― podjęła po chwili milczenia ― jak długo to już trwa. ― Widząc, że jej rozmówca chyba nie nadąża za jej tokiem myślenia, dodała: ― Ile mój mąż obraca pańską żonę.
Uśmiechnęła się szelmowsko, kiedy ostatnie słowo wybrzmiało wśród padającego drobno śniegu. Mogła być ułożona i poprawna, mogła mieć też kij w dupie i zaciśnięte usta. Mogła być śliska i nieobliczalna, mogła też być bezpośrednia i wulgarna. Do wyboru do koloru, posiadała tyle wyrobionych ról, że mogła w nich swobodnie przebierać. Dzisiejszej nocy miała szczególną ochotę na bezpośredniość i ogólne zobojętnienie. Nie czuła się już dotknięta tymi zdradami, zaczynało ją to powoli bawić. Przestawała traktować go poważnie, bo wiedziała, że to jedno Igora Chernova zaboli do żywego.
Jego gniew był nagrodą za krzywdy. Zresztą, zawsze lubiła kusić los. I nigdy nie pozostawała mu dłużna.
Znów zaciągnęła się dymem.
― Wie pan, panie Vale ― mruknęła po chwili ― mojego męża niewiele rzeczy może ruszyć. Ale gdyby miał pan ochotę dopiec swojej żonie, pozostaję do dyspozycji. ― Spojrzała w jego stronę, uśmiechnęła się, całkiem wesoło, jakby dzieli się zabawnymi historyjkami z pracy. ― Ukradkowe spojrzenia, przypadkowe muśnięcie dłoni, parę rozmów przeprowadzonych szeptem… ― uśmiech nabrał drapieżnych nut, zielone oczy błysnęły przekorą ― inne aktywności także rozważę. Niech pan to traktuje jak współpracę w ramach maksymy “wróg mojego wroga, jest moim przyjacielem”.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
-Pani Chernov. - jego nazwisko twardo układało się na języku. -Szampańska zabawa. - przytaknął ostrożnie, próbując nie okazać mową ciała ani tonem głosu, jakie to cholernie ironiczne. Zaiste, szampański Sylwester - wypalić na balkonie papierosa z żoną kochanka własnej żony, życie wciąż potrafiło zaskakiwać. Nie lubił nawet palić, ale po krótkiej chwili wahania sięgnął po papierosa. Orestes wciąż był za mały, by zrozumieć napięcia pomiędzy rodzicami i zadawać pytania, ale Hector nie wierzył, że jego małżeństwo kiedykolwiek zmieni się na lepsze. Może zatem wypracować przydatne nawyki, dbać o pozory lepiej niż żona.
Zapach papierosów zamaskuje zapach innego mężczyzny.
Uśmiechnął się lekko, pozorując zainteresowanie jej ciekawością. Porozmawiają o muzyce, a może o wystroju sali lub życzeniach na Nowy Rok? Nawet znudzony, potrafił udawać. Jeden papieros, idealne ramy dla tej rozmowy. Potem ją przeprosi i wróci na tą cholerną salę.
Jak długo co trwa?
Zamrugał, uśmiech zbladł, ale umysł nie chciał zaakceptować scenariusza, w którym Adriana Chernov pojawiła się tutaj nieprzypadkowo, chcąc porozmawiać akurat z nim. Zaciągnął się dymem, chcąc kupić sobie trochę czasu, sekundę na zmianę tematu.
I zaktrzusił się dymem, zbyt gwałtownie wciągając powietrze z zaskoczenia. Nagły kaszel uniemożliwił mu pożądaną reakcję, szczere i oburzone zaskoczenie. Choć czy jakakolwiek reakcja byłaby w tej sytuacji poprawna? Miał przed sobą elegancką kobietę, kogoś z ich świata manier i pozorów. Ostatnim, czego się spodziewał, było postawienie sprawy wprost. Wulgarnie.
-Nie mam pojęcia... - zaczął, spoglądając na nią szeroko otwartymi oczyma, desperacko próbując zagrać oburzenie. Był świetnym obserwatorem z powołania, ale kłamcą z konieczności, każda rola kosztowała go wiele energii. Przeważnie wcielał się w osoby, które udawał przez całe życie - idealnego syna, oddanego męża. Zdumiony mąż był nową, nieprzećwiczoną sytuacją. -...o czym pani mówi. - wysyczał. Nie odwzajemnił uśmiechu, jego irytacja była chyba szczera.
O niektórych rzeczach nie powinno się mówić na głos.
A Adriana Chernov uparcie kontynuowała.
Zatrzymał na niej uważne spojrzenie, przechylił lekko głowę w bok. Żartowała z niego? Zanim na twarz wpełzł rumieniec upokorzenia, zrozumiał, że pomimo uśmiechu mówiła poważnie.
Przełknął ślinę, z wrażenia zapomniał o tym, że powinien mrugać. Oczy znieruchomiały, jak w młodości, zanim nauczył się, że to stresuje pacjentów.
Prawie zapomniał jak to jest, flirtować tak po prostu.
Mógłby podchwycić tą grę, choć nie było w niej szczerości, tylko gorycz i zemsta. Zdawał sobie sprawę, jak instrumentalny byłby to układ, ale irytacja powoli zaczęła wyparowywać. Już raz potraktowano ich instrumentalnie, do tego przywykł.
Wyobraził sobie to, co proponowała. Kilka umiejętnie zasianych podejrzeń, wystudiowanych gestów. Może skusiłby się na to, gdyby czuł cokolwiek do swojej żony, gdyby wierzył w możliwość zazdrości. A nawet jeśli nie, może skusiłby się z czystej przekory - gdyby nie błędy młodości. Raz, przed ślubem, nawiązał głupi romans z czystej chęci udowodnienia samemu sobie, że potrafi być taki jak inni chłopcy, chcąc poczuć się pożądanym. Tamta dziewczyna pragnęła go aż za bardzo, uczuciem, którego nie w pełni potrafił odwzajemnić, ale koniec końców ukarano ich oboje. Jego łagodniej, aranżowanym małżeństwem. Ją podobnie, ale stokroć bardziej surowo, kobiety zawsze karano bardziej.
Czy Adriana była tego świadoma?
-Pani mąż... - zaczął powoli, nie odrywając od niej wzroku. -...chyba nie byłby równie wyrozumiały? - dokończył z rezygnacją, rozumiejąc już, że gorączkowe zaprzeczanie na niewiele się zdała, że pani Chernov przejrzała tą sytuację. A nie mówiłem, że ktoś się zorientuje? Z Beatrice łatwo było czytać, jak z otwartej księgi - ale na ile znała własnego męża, a na ile złość zaburzała jej trzeźwy osąd? Hector znał go krócej, ale obserwował go uważnie - to ciekawsze niż Beatrice, zawsze jakieś urozmaicenie. Mężczyźni, którzy nosili głowę równie wysoko, nie znosili upokorzeń.
-A Beatrice to nie dopiecze. - roześmiał się gorzko, bez śladu wesołości. Strzepnął popiół z papierosa. Pani Chernov miała ładnie wykrojone usta i smukłą sylwetkę, może mógłby spojrzeć na nią w ten sposób, wyobrazić sobie coś więcej. Ale tego nie zrobił.
Albo nie potrafił.
Spojrzał na nią uważnie - omijając wzrokiem dopasowaną suknię, ciemne włosy i pełne wargi, zatrzymał wzrok dopiero na oczach. Sięgnął pamięcią czasów, gdy jeszcze na poważnie rozważał znalezienie kochanki, gdy na moment pozwolił sobie na marzenia o kimś, z kim byłoby łatwiej, by uznać, że z żadną kobietą nigdy łatwo nie będzie i że prościej płacić za wyładowanie.
Tak, wtedy łudził się jeszcze, że zemsta mogłaby coś zmienić. Czy Adriana też była na tym etapie, czy Beatrice była pierwszą zdradą, o której się dowiedziała?
-Pierwszy raz...? - westchnął, spoglądając na nią oczyma człowieka o wiele starszego i bardziej złamanego niż dwudziestopięciolatek ze śliczną żoną i zdrowym synem.
Jedynym synem. Beatrice nie pogrzebała jego marzeń o szczęśliwym małżeństwie, nigdy sobie na nie nie pozwalał - czysta krew, dobro rodziny. Ale pogrzebania marzeń o większej rodzinie nie umiał jej wybaczyć - tak, jak nie umiałby wychować dziecka innego mężczyzny. To też zaznaczył w ich układzie.
Zapach papierosów zamaskuje zapach innego mężczyzny.
Uśmiechnął się lekko, pozorując zainteresowanie jej ciekawością. Porozmawiają o muzyce, a może o wystroju sali lub życzeniach na Nowy Rok? Nawet znudzony, potrafił udawać. Jeden papieros, idealne ramy dla tej rozmowy. Potem ją przeprosi i wróci na tą cholerną salę.
Jak długo co trwa?
Zamrugał, uśmiech zbladł, ale umysł nie chciał zaakceptować scenariusza, w którym Adriana Chernov pojawiła się tutaj nieprzypadkowo, chcąc porozmawiać akurat z nim. Zaciągnął się dymem, chcąc kupić sobie trochę czasu, sekundę na zmianę tematu.
I zaktrzusił się dymem, zbyt gwałtownie wciągając powietrze z zaskoczenia. Nagły kaszel uniemożliwił mu pożądaną reakcję, szczere i oburzone zaskoczenie. Choć czy jakakolwiek reakcja byłaby w tej sytuacji poprawna? Miał przed sobą elegancką kobietę, kogoś z ich świata manier i pozorów. Ostatnim, czego się spodziewał, było postawienie sprawy wprost. Wulgarnie.
-Nie mam pojęcia... - zaczął, spoglądając na nią szeroko otwartymi oczyma, desperacko próbując zagrać oburzenie. Był świetnym obserwatorem z powołania, ale kłamcą z konieczności, każda rola kosztowała go wiele energii. Przeważnie wcielał się w osoby, które udawał przez całe życie - idealnego syna, oddanego męża. Zdumiony mąż był nową, nieprzećwiczoną sytuacją. -...o czym pani mówi. - wysyczał. Nie odwzajemnił uśmiechu, jego irytacja była chyba szczera.
O niektórych rzeczach nie powinno się mówić na głos.
A Adriana Chernov uparcie kontynuowała.
Zatrzymał na niej uważne spojrzenie, przechylił lekko głowę w bok. Żartowała z niego? Zanim na twarz wpełzł rumieniec upokorzenia, zrozumiał, że pomimo uśmiechu mówiła poważnie.
Przełknął ślinę, z wrażenia zapomniał o tym, że powinien mrugać. Oczy znieruchomiały, jak w młodości, zanim nauczył się, że to stresuje pacjentów.
Prawie zapomniał jak to jest, flirtować tak po prostu.
Mógłby podchwycić tą grę, choć nie było w niej szczerości, tylko gorycz i zemsta. Zdawał sobie sprawę, jak instrumentalny byłby to układ, ale irytacja powoli zaczęła wyparowywać. Już raz potraktowano ich instrumentalnie, do tego przywykł.
Wyobraził sobie to, co proponowała. Kilka umiejętnie zasianych podejrzeń, wystudiowanych gestów. Może skusiłby się na to, gdyby czuł cokolwiek do swojej żony, gdyby wierzył w możliwość zazdrości. A nawet jeśli nie, może skusiłby się z czystej przekory - gdyby nie błędy młodości. Raz, przed ślubem, nawiązał głupi romans z czystej chęci udowodnienia samemu sobie, że potrafi być taki jak inni chłopcy, chcąc poczuć się pożądanym. Tamta dziewczyna pragnęła go aż za bardzo, uczuciem, którego nie w pełni potrafił odwzajemnić, ale koniec końców ukarano ich oboje. Jego łagodniej, aranżowanym małżeństwem. Ją podobnie, ale stokroć bardziej surowo, kobiety zawsze karano bardziej.
Czy Adriana była tego świadoma?
-Pani mąż... - zaczął powoli, nie odrywając od niej wzroku. -...chyba nie byłby równie wyrozumiały? - dokończył z rezygnacją, rozumiejąc już, że gorączkowe zaprzeczanie na niewiele się zdała, że pani Chernov przejrzała tą sytuację. A nie mówiłem, że ktoś się zorientuje? Z Beatrice łatwo było czytać, jak z otwartej księgi - ale na ile znała własnego męża, a na ile złość zaburzała jej trzeźwy osąd? Hector znał go krócej, ale obserwował go uważnie - to ciekawsze niż Beatrice, zawsze jakieś urozmaicenie. Mężczyźni, którzy nosili głowę równie wysoko, nie znosili upokorzeń.
-A Beatrice to nie dopiecze. - roześmiał się gorzko, bez śladu wesołości. Strzepnął popiół z papierosa. Pani Chernov miała ładnie wykrojone usta i smukłą sylwetkę, może mógłby spojrzeć na nią w ten sposób, wyobrazić sobie coś więcej. Ale tego nie zrobił.
Albo nie potrafił.
Spojrzał na nią uważnie - omijając wzrokiem dopasowaną suknię, ciemne włosy i pełne wargi, zatrzymał wzrok dopiero na oczach. Sięgnął pamięcią czasów, gdy jeszcze na poważnie rozważał znalezienie kochanki, gdy na moment pozwolił sobie na marzenia o kimś, z kim byłoby łatwiej, by uznać, że z żadną kobietą nigdy łatwo nie będzie i że prościej płacić za wyładowanie.
Tak, wtedy łudził się jeszcze, że zemsta mogłaby coś zmienić. Czy Adriana też była na tym etapie, czy Beatrice była pierwszą zdradą, o której się dowiedziała?
-Pierwszy raz...? - westchnął, spoglądając na nią oczyma człowieka o wiele starszego i bardziej złamanego niż dwudziestopięciolatek ze śliczną żoną i zdrowym synem.
Jedynym synem. Beatrice nie pogrzebała jego marzeń o szczęśliwym małżeństwie, nigdy sobie na nie nie pozwalał - czysta krew, dobro rodziny. Ale pogrzebania marzeń o większej rodzinie nie umiał jej wybaczyć - tak, jak nie umiałby wychować dziecka innego mężczyzny. To też zaznaczył w ich układzie.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lubiła kruszyć mury. Fachowo zajmowała się rozbijaniem ludzkich fasad, choć nie tak, jak on. Nie miała do tego przeszkolenia, nie miała fachowej wiedzy, bazowała na intuicji i na empatii, na tym, co uda jej się wyłapać z mimiki twarzy, z błyszczących oczu, z tonu głosu.
Poza tym, tak bardzo starał się zachować pozory (urocze, doprawdy), tak bardzo chciał sprawiać wrażenie porządnego obywatela, że czuła się osobiście zaproszona do gry w której stawką były jego emocje. Jego zdziwienie, jego oburzenie, jego współczucie, jego irytacja.
Uśmiechnęła się znów, tym razem na wargach zagościł nieco przebieglejszy wyraz. W kontaktach międzyludzkich zawsze czuła się pewnie, może nawet zbyt pewnie i czasami się na tym parzyła. Ale czy to sprawiało, że próbowała mniej, że zachowywała większą ostrożność? Niespecjalnie. Była uzależniona od ryzyka, a sytuacja, która poprzednim razem zakończyła się negatywnie, w innym zestawie okoliczności miała przecież szansę zakończyć się powodzeniem.
Pieprzyć konsekwencje.
― Może tak ― potaknęła lekko, niezobowiązująco, obracając papierosa w palcach ― może nie. Ale wie pan co? ― Spojrzała na niego spod oka, nadal bardziej rozbawiona całą sytuacją, niż faktycznie zła. ― Mam to w dupie.
Dlaczego miałaby się przejmować tym, czy Igor będzie wyrozumiały? Ona w tej sytuacji była poszkodowana i jedyne, co chciała zrobić, to odpłacić mu równą monetą, czy to takie straszne? Och, no tak, w tym społeczeństwie podwójnych standardów pewnie tak właśnie było. Ale ona nie zamierzała się ugiąć i dopasować, nie w tej kwestii. Mimo tego, że jej kręgosłup moralny był bardzo elastyczny i momentami uszkodzony, mimo tego, że jej kodeks wartości momentami pozostawiał wiele do życzenia ― była wierna niektórym zasadom. I jeśli ktoś sprawiał jej przykrość, działał na szkodę, to nie zamierzała od tak puścić tego płazem.
Kto miałby stanąć w obronie jej interesu, jeśli nie ona sama?
Westchnęła lekko, nieznacznie rozczarowana stwierdzeniem, że Beatrice to nie ruszy. Szkoda. Naprawdę szkoda, upiekłaby dwie pieczenie na jednym ogniu i wieczór od razu rysowałby się ciekawiej.
Strzepnęła popiół, podniosła nieznacznie głowę, spojrzała w rozgwieżdżone niebo. Aksamitny granat przetkany był gdzieniegdzie srebrnymi nitkami chmur oświetlonych blaskiem księżyca, sprawiając wrażenie jakby wyrwanego ze snu.
To było naprawdę ładne niebo.
― Pierwszy raz ― potaknęła, posyłając mężczyźnie spojrzenie godne niewinnej, smutnej owieczki ― w tym kwartale ― dodała zaraz i cała iluzja niewinności prysnęła w tej samej sekundzie. Umalowane czerwienią wargi rozciągnęły się w uśmiechu, w kąciku ust zadrgał cień kpiny, w zielonych oczach błysnęło coś niebezpiecznego, drapieżnego.
Adda, wbrew temu, co działo się w jej małżeństwie i na parkiecie, we wnętrzu sali, zdawała się bawić wyśmienicie.
― Jeśli dobrze znam mojego męża - a myślę, że znam - to może powinniśmy przejść na imiona ― stwierdziła filozoficznym tonem. Sięgnęła po oprószoną śniegiem popielniczkę, strzepnęła z niej biały puch i zgasiła papierosa. Zaciągnęła się mroźnym, zimowym powietrzem, aż zakłuło ją w płucach.
― Co pan na to? Czy nadal woli pan grać święte oburzenie za samą sugestię tego, że wiem, co się tam dzieje? ― Po chwili namysłu sięgnęła po kolejnego papierosa, ale jeszcze go nie zapaliła. ― Bez tego kija w dupie jest pan o wiele przyjemniejszy.
Mrok nocy rozświetlił samotny płomień, pojawiła się kolejna chmura siwego dymu. Mrugnęła do niego; zaczepnie, zawadiacko, z humorem. Ale może to było tylko złudzenie? Przywidzenie?
Z AdrianąChernov de Verley nigdy niczego nie można było być pewnym.
Poza tym, tak bardzo starał się zachować pozory (urocze, doprawdy), tak bardzo chciał sprawiać wrażenie porządnego obywatela, że czuła się osobiście zaproszona do gry w której stawką były jego emocje. Jego zdziwienie, jego oburzenie, jego współczucie, jego irytacja.
Uśmiechnęła się znów, tym razem na wargach zagościł nieco przebieglejszy wyraz. W kontaktach międzyludzkich zawsze czuła się pewnie, może nawet zbyt pewnie i czasami się na tym parzyła. Ale czy to sprawiało, że próbowała mniej, że zachowywała większą ostrożność? Niespecjalnie. Była uzależniona od ryzyka, a sytuacja, która poprzednim razem zakończyła się negatywnie, w innym zestawie okoliczności miała przecież szansę zakończyć się powodzeniem.
Pieprzyć konsekwencje.
― Może tak ― potaknęła lekko, niezobowiązująco, obracając papierosa w palcach ― może nie. Ale wie pan co? ― Spojrzała na niego spod oka, nadal bardziej rozbawiona całą sytuacją, niż faktycznie zła. ― Mam to w dupie.
Dlaczego miałaby się przejmować tym, czy Igor będzie wyrozumiały? Ona w tej sytuacji była poszkodowana i jedyne, co chciała zrobić, to odpłacić mu równą monetą, czy to takie straszne? Och, no tak, w tym społeczeństwie podwójnych standardów pewnie tak właśnie było. Ale ona nie zamierzała się ugiąć i dopasować, nie w tej kwestii. Mimo tego, że jej kręgosłup moralny był bardzo elastyczny i momentami uszkodzony, mimo tego, że jej kodeks wartości momentami pozostawiał wiele do życzenia ― była wierna niektórym zasadom. I jeśli ktoś sprawiał jej przykrość, działał na szkodę, to nie zamierzała od tak puścić tego płazem.
Kto miałby stanąć w obronie jej interesu, jeśli nie ona sama?
Westchnęła lekko, nieznacznie rozczarowana stwierdzeniem, że Beatrice to nie ruszy. Szkoda. Naprawdę szkoda, upiekłaby dwie pieczenie na jednym ogniu i wieczór od razu rysowałby się ciekawiej.
Strzepnęła popiół, podniosła nieznacznie głowę, spojrzała w rozgwieżdżone niebo. Aksamitny granat przetkany był gdzieniegdzie srebrnymi nitkami chmur oświetlonych blaskiem księżyca, sprawiając wrażenie jakby wyrwanego ze snu.
To było naprawdę ładne niebo.
― Pierwszy raz ― potaknęła, posyłając mężczyźnie spojrzenie godne niewinnej, smutnej owieczki ― w tym kwartale ― dodała zaraz i cała iluzja niewinności prysnęła w tej samej sekundzie. Umalowane czerwienią wargi rozciągnęły się w uśmiechu, w kąciku ust zadrgał cień kpiny, w zielonych oczach błysnęło coś niebezpiecznego, drapieżnego.
Adda, wbrew temu, co działo się w jej małżeństwie i na parkiecie, we wnętrzu sali, zdawała się bawić wyśmienicie.
― Jeśli dobrze znam mojego męża - a myślę, że znam - to może powinniśmy przejść na imiona ― stwierdziła filozoficznym tonem. Sięgnęła po oprószoną śniegiem popielniczkę, strzepnęła z niej biały puch i zgasiła papierosa. Zaciągnęła się mroźnym, zimowym powietrzem, aż zakłuło ją w płucach.
― Co pan na to? Czy nadal woli pan grać święte oburzenie za samą sugestię tego, że wiem, co się tam dzieje? ― Po chwili namysłu sięgnęła po kolejnego papierosa, ale jeszcze go nie zapaliła. ― Bez tego kija w dupie jest pan o wiele przyjemniejszy.
Mrok nocy rozświetlił samotny płomień, pojawiła się kolejna chmura siwego dymu. Mrugnęła do niego; zaczepnie, zawadiacko, z humorem. Ale może to było tylko złudzenie? Przywidzenie?
Z Adrianą
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Nie wiedział jeszcze, że trafiła kosa na kamień - że obydwoje zajmowali się obserwowaniem ludzi zawodowo, że Adda de Verley Adriana Chernov przypatruje mu się równie wnikliwie, jak on jej. Tyle, że jego praca zmusiła do łagodności, do poskromienia chłodnego i przekornego charakteru. Śledczy mogli z kolei bezkarnie wbijać szpile, prowokować podejrzanych. Gdyby wiedział, że znalazł się na celowniku wiedźmie strażniczki, podszedłby do tej rozmowy z większą dozą ostrożności - ale nawet tego nie podejrzewał, mając przed sobą jedynie elegancką żonę policjanta. W środowisku, w którym wychował się Hector, byłaby po prostu kurą domową, przyszłą matką dzieci Igora.
Zauważył, że uśmiechała się samymi ustami, nie oczyma. W zielonych oczach próbował dostrzec drwinę - zrozumieć, czy pani Chernov okrutnie bawi się jego kosztem. Na analizę potrzebował jednak czasu, a słowa szermierka toczyła się zdecydowanie zbyt szybo, jak na jego gust. Lubił podobne gry, ale nie wtedy, gdy był nieprzygotowany, gdy był ich ofiarą.
-Nie wie zatem pani, do czego zdolni są mężczyźni. - stwierdził cicho, poważnie, gdy tak lekceważąco wypowiedziała się o Igorze. Wszyscy mężczyźni. Oparł ciężar ciała na balustradzie, by ulżyć niesprawnej nodze, móc się skupić. Nie odrywał od brunetki wzroku, usiłując przejrzeć jej mimikę (nad którą panowała zaskakująco dobrze), odnaleźć uczucia inne niż złość, dostrzec ślady fałszu. Czy naprawdę nie wiedziała, do czego mógł być zdolny zazdrosny mąż - czy wręcz przeciwnie, liczyła na wybuch zazdrości?
Nie podążył za jej wzrokiem, nie podniósł głowy, by spojrzeć w gwiazdy. Mógł to robić każdego innego wieczoru, znajomość układu nieba była niezbędna do warzenia eliksirów.
A do opanowania ataku panicznego lęku (co - ludzie - powiedzą, i co komu powie sama Adriana?) było niezbędne poznanie tej zaskakującej rozmówczyni, wymykającej się wszelkim ramom rozmowy, z każdą chwilą łamiącej kolejne konwenanse. Uparcie wwiercał wzrok w jej profil - gotów jej współczuć pierwszej zdrady i czując na ramionach dziwny ciężar, gdy przyznała, że to kolejny raz. Czyli wiedział, co robić - Beatrice pewnie się to podobało.
Przez dłuższą chwilę milczał. Jakby nie zamierzał zniżać się do odpowiedzi na jej propozycję, albo zwyczajnie nie wiedział co odpowiedzieć. Dopiero, gdy puściła mu perskie oko (chyba, jej twarz rozmyła się na moment w chmurze dymu) i powiedziała coś o kiju w pewnym miejscu, wreszcie zamrugał.
Kąciki ust drgnęły lekko - w rozbawieniu, a może cieniu gorzkiego uśmiechu? Jego mimika też pozostawała nieodgadniona, a oczy smutne.
-Hector. - westchnął, bawiąc się srebrnym mankietem od koszuli. Zerknął na własne palce i spróbował sobie wyobrazić hipotetyczny scenariusz, w którym odpowiada na jej propozycję jak prawdziwy mężczyzna, bawi się wstążkami jej gorsetu, korzysta (wykorzystuje?) z propozycji kobiety tyleż nieobliczalnej, co nieszczęśliwej. Z krukońską precyzją spróbował odnaleźć się w tej hipotezie, ale wyobraźnia go zawodziła, jakby oglądał cały scenariusz zza grubej, szklanej szyby. Zawodziła go nawet ciekawość, nawet potrzeba oszczędności. Adriana nie da mu poczucia władzy, którego szukał w Wenus, mówiła zbyt wiele, pomyliła się też w swojej hipotezie. Wbrew jej założeniom, nie był sfrustrowany, bo żona odmawiała mu wspólnych nocy.
Ulżyło mu, odkąd w odpowiedzi na pierwszy romans Beatrice, wymownie wyprowadził się do innej sypialni - by już nigdy nie przekroczyć progu jej pokoju.
Wiedział już, co odpowie - pozostawała kwestia, jak. Mógłby uciąć rozmowę już teraz, całkiem szczerze. Powiedzieć, że profesjonaliście o jego pozycji nie wypada się zniżać do poziomu Beatrice i Igora - że gesty, które miałyby im dokuczyć, wywołają jedynie inne, bardziej szkodliwe plotki. Jak lawina.
Mógłby, ale chyba poczuł się zaintrygowany. Jej fasadą, z pozoru niemożliwą do skruszenia. Pewnością siebie, równie niezachwianą. Sposobem, w jaki mówiła o Igorze i emocjami, skrzącymi się pod kpiącym uśmiechem.
Dawno nie wbijał nikomu szpili, przy pacjentach zmuszał się do łagodności i cierpliwości. Nie wybrał jednak swojej profesji z powodu altruizmu - siłą napędową zawsze była ciekawość, surowa, niejednokrotnie okrutna. Chęć zerwania masek, zerwania pozorów, rozdrapania ran.
-Nie zna mnie pani... nie znasz mnie - poprawił się, zgodnie z jej życzeniem przechodząc na "ty". Uniósł podbródek, poszukał jej spojrzenia. -...ale proponujesz mi wiele. - zbyt wiele, bo nie wiesz, do czego jestem zdolny, a do czego niezdolny. Nie dałby jej przyjemności - jakakolwiek wiara w to, że potrafiłby się tego nauczyć, rozpłynęła się dawno temu, wśród krytycznych uwag Beatrice. Nie znała go, nie mogła wiedzieć o skłonności do przemocy, do fizycznego okrucieństwa. O tym, że swój poprzedni romans, ten jedyny i nawiązany jeszcze przed ślubem, pogrzebał siarczystym policzkiem. Nie spodziewał się wtedy po sobie spontaniczności, ale od tamtej pory nie zapominał, do czego był zdolny.
-Tylko po to, by mu dopiec. - nie było w tym pożądania. Hector zawsze miał samoocenę równie mierną jak własna kondycja, ale obiektywnie uznał, że przynajmniej twarz ma przyjemną dla oka. Tyle, że dzielił z Igorem Chernovem ciemne loki i lodowato błękitne oczy, a zatem nawet element fascynacji odpadał.
-Zatem musisz go bardzo kochać. - skwitował,profesjonalnie bezceremonialnie.
Zauważył, że uśmiechała się samymi ustami, nie oczyma. W zielonych oczach próbował dostrzec drwinę - zrozumieć, czy pani Chernov okrutnie bawi się jego kosztem. Na analizę potrzebował jednak czasu, a słowa szermierka toczyła się zdecydowanie zbyt szybo, jak na jego gust. Lubił podobne gry, ale nie wtedy, gdy był nieprzygotowany, gdy był ich ofiarą.
-Nie wie zatem pani, do czego zdolni są mężczyźni. - stwierdził cicho, poważnie, gdy tak lekceważąco wypowiedziała się o Igorze. Wszyscy mężczyźni. Oparł ciężar ciała na balustradzie, by ulżyć niesprawnej nodze, móc się skupić. Nie odrywał od brunetki wzroku, usiłując przejrzeć jej mimikę (nad którą panowała zaskakująco dobrze), odnaleźć uczucia inne niż złość, dostrzec ślady fałszu. Czy naprawdę nie wiedziała, do czego mógł być zdolny zazdrosny mąż - czy wręcz przeciwnie, liczyła na wybuch zazdrości?
Nie podążył za jej wzrokiem, nie podniósł głowy, by spojrzeć w gwiazdy. Mógł to robić każdego innego wieczoru, znajomość układu nieba była niezbędna do warzenia eliksirów.
A do opanowania ataku panicznego lęku (co - ludzie - powiedzą, i co komu powie sama Adriana?) było niezbędne poznanie tej zaskakującej rozmówczyni, wymykającej się wszelkim ramom rozmowy, z każdą chwilą łamiącej kolejne konwenanse. Uparcie wwiercał wzrok w jej profil - gotów jej współczuć pierwszej zdrady i czując na ramionach dziwny ciężar, gdy przyznała, że to kolejny raz. Czyli wiedział, co robić - Beatrice pewnie się to podobało.
Przez dłuższą chwilę milczał. Jakby nie zamierzał zniżać się do odpowiedzi na jej propozycję, albo zwyczajnie nie wiedział co odpowiedzieć. Dopiero, gdy puściła mu perskie oko (chyba, jej twarz rozmyła się na moment w chmurze dymu) i powiedziała coś o kiju w pewnym miejscu, wreszcie zamrugał.
Kąciki ust drgnęły lekko - w rozbawieniu, a może cieniu gorzkiego uśmiechu? Jego mimika też pozostawała nieodgadniona, a oczy smutne.
-Hector. - westchnął, bawiąc się srebrnym mankietem od koszuli. Zerknął na własne palce i spróbował sobie wyobrazić hipotetyczny scenariusz, w którym odpowiada na jej propozycję jak prawdziwy mężczyzna, bawi się wstążkami jej gorsetu, korzysta (wykorzystuje?) z propozycji kobiety tyleż nieobliczalnej, co nieszczęśliwej. Z krukońską precyzją spróbował odnaleźć się w tej hipotezie, ale wyobraźnia go zawodziła, jakby oglądał cały scenariusz zza grubej, szklanej szyby. Zawodziła go nawet ciekawość, nawet potrzeba oszczędności. Adriana nie da mu poczucia władzy, którego szukał w Wenus, mówiła zbyt wiele, pomyliła się też w swojej hipotezie. Wbrew jej założeniom, nie był sfrustrowany, bo żona odmawiała mu wspólnych nocy.
Ulżyło mu, odkąd w odpowiedzi na pierwszy romans Beatrice, wymownie wyprowadził się do innej sypialni - by już nigdy nie przekroczyć progu jej pokoju.
Wiedział już, co odpowie - pozostawała kwestia, jak. Mógłby uciąć rozmowę już teraz, całkiem szczerze. Powiedzieć, że profesjonaliście o jego pozycji nie wypada się zniżać do poziomu Beatrice i Igora - że gesty, które miałyby im dokuczyć, wywołają jedynie inne, bardziej szkodliwe plotki. Jak lawina.
Mógłby, ale chyba poczuł się zaintrygowany. Jej fasadą, z pozoru niemożliwą do skruszenia. Pewnością siebie, równie niezachwianą. Sposobem, w jaki mówiła o Igorze i emocjami, skrzącymi się pod kpiącym uśmiechem.
Dawno nie wbijał nikomu szpili, przy pacjentach zmuszał się do łagodności i cierpliwości. Nie wybrał jednak swojej profesji z powodu altruizmu - siłą napędową zawsze była ciekawość, surowa, niejednokrotnie okrutna. Chęć zerwania masek, zerwania pozorów, rozdrapania ran.
-Nie zna mnie pani... nie znasz mnie - poprawił się, zgodnie z jej życzeniem przechodząc na "ty". Uniósł podbródek, poszukał jej spojrzenia. -...ale proponujesz mi wiele. - zbyt wiele, bo nie wiesz, do czego jestem zdolny, a do czego niezdolny. Nie dałby jej przyjemności - jakakolwiek wiara w to, że potrafiłby się tego nauczyć, rozpłynęła się dawno temu, wśród krytycznych uwag Beatrice. Nie znała go, nie mogła wiedzieć o skłonności do przemocy, do fizycznego okrucieństwa. O tym, że swój poprzedni romans, ten jedyny i nawiązany jeszcze przed ślubem, pogrzebał siarczystym policzkiem. Nie spodziewał się wtedy po sobie spontaniczności, ale od tamtej pory nie zapominał, do czego był zdolny.
-Tylko po to, by mu dopiec. - nie było w tym pożądania. Hector zawsze miał samoocenę równie mierną jak własna kondycja, ale obiektywnie uznał, że przynajmniej twarz ma przyjemną dla oka. Tyle, że dzielił z Igorem Chernovem ciemne loki i lodowato błękitne oczy, a zatem nawet element fascynacji odpadał.
-Zatem musisz go bardzo kochać. - skwitował,
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uniosła uprzejmie brwi, kiedy stwierdził, że nie wie do czego zdolni są mężczyźni. I przez chwilę ― bardzo krótką, ledwie mgnienie oka ― miała ochotę mu udowodnić, że jednak wie. I że ją to nie obchodzi, bo nie jest kolejną kobietą w typie żony, której jedyną aspiracją jest to, by urodzić dzieci i jakoś przetrwać. Wręcz przeciwnie, Adda już dawno temu postanowiła sobie, że spędzi to życie w dokładnie taki sposób, jaki aktualnie jej się zamarzy, bez względu na to, co ludzie powiedzą.
Mieli w końcu pierdolony XX wiek.
― Panie Vale ― posłała mu pobłażliwe spojrzenie spod rzęs ― jest pan pewien? ― Widziała, że bardzo stara się zachować pozory, dostrzegła, jak nerwowo poprawia spinkę przy mankiecie, pamiętała, jak święcie się oburzył na sugestię romansu pomiędzy tamta dwójką.
Kiedy tak usilnie chował się za swoim murem zbudowanym z pozorów, obojętności i chłodnego podejścia, nieświadomie ściągał na siebie jeszcze większą katastrofę. Nie znał jej, nie wiedział, że jeśli Adda nie obejdzie tego muru, jeśli nie znajdzie wyłomu przez który zdoła się prześlizgnąć, to go po prostu wysadzi.
Zerknęła kontrolnie w stronę parkietu ― nikt nadal nie wykazał nimi zainteresowania ― potem przysunęła się o krok bliżej, zawiesiła na nim spojrzenie o sekundę dłużej, niż nakazywałoby dobre wychowanie.
― Wiem więcej, niż się panu wydaje ― szepnęła konspiracyjnie, skwitowała całą sytuację nieodgadnionym uśmiechem, wycofała się, chcąc dalej kontynuować grę. Zdenerwuje się? Wydobędzie z niego coś więcej, niż chłodną kalkulację i zachowawczość?
Chłodny powiew wiatru rozwiał dym; jeden z ciemnych loków wymknął się spod spinki, opadł miękko na ramię połaskotał obojczyk.
― Adriana ― odparła triumfalnie. Zielone oczy zdawały się mówić: “jeden do zera dla mnie, Hectorze”. ― Może być też “Adda”, jeśli masz ochotę. Albo Szelma.
Z przydomkiem chyba utożsamiała się nawet bardziej niż z własnym imieniem. Tak ją nazywali w dokach, pod tym mianem figurowała wśród ludzi zajmujących się rzeczami mniej niż bardziej legalnymi. Czy była sprytna? Owszem. Czy radziła sobie w życiu? Jak najbardziej. Czy nie zawsze w sposób uczciwy?
Uśmiechnęła się pod nosem, sama do siebie.
Spojrzała znów na niego, kiedy stwierdził, że musi Igora bardzo kochać. Prawie się zaśmiała, kiedy nagle wyłapała coś nieokreślonego, jakiś nienamacalny znak, że zaczęła się kolejna tura ich rozgrywki ― jej zdaniem zdecydowanie ciekawszej niż to, co działo się na parkiecie, wewnątrz eleganckiego budynku.
Próbował na niej prowokacji, żeby powiedziała mu coś więcej? Chciał ją podejść, wyłudzić informacje? Przedrzeć się przez wygodną zasłonę kłamstw, niedomówień, półprawd i gównoprawd? Niemal znów się zaśmiała, wargi rozciągnął szeroki, bandycki uśmiech.
― O tak ― potaknęła z zapałem, chcąc wciągnąć go w bagno kolejnych zmyślonych faktów, zobaczyć, jak się w nim odnajdzie, jak bardzo był przenikliwy i bystry. ― Tak mocno, że przy następnej okazji dosypię twojej Beatrice czegoś na sraczkę do drinka ― przybrała poważny ton, jakby faktycznie dokładnie to zamierzała zrobić, albo może i ciut więcej. Jakby faktycznie miał rację w swoich przypuszczeniach. Jakby się nie pomylił.
Znów zaciągnęła się dymem; powoli, leniwie. Oparła się wygodniej o barierkę, od niechcenia przyjrzała się srebrnej obrączce. W świetle księżyca mieniła się wyjątkowo chłodnym blaskiem.
― Spokojnie, robiłam to już kiedyś ― dodała lekko, niezobowiązująco ― trucizny w drinku, środki na przeczyszczenie w zupie, wróżkowy pył w mące.
Mówią, że najciemniej pod latarnią. Łatwo było budować pozory kłamstwa, mówiąc prawdę w którą nikt nie uwierzy. Przecież kto to widział: kura domowa robiąca coś poza rozkładaniem nóg i niańczeniem dzieci? Niemożliwe.
― Proponuję ci tyle, ile sam weźmiesz, Hector ― stwierdziła, obserwując dokładnie jego twarz. Strasznie przypominał jej Igora, mieli tak podobne rysy twarzy, tak podobne oczy, że gdyby nie fakt, że z jednym dzieliła od dawna życie, to mogłaby wziąć ich za braci. ― Sam zdecyduj, co to będzie: niezobowiązująca rozmowa, parę spotkań przy winie, a może sojusz dwóch osób, których życie dalekie jest od ideału?
Teraz strzelała w ciemno: jedyne co o nim wiedziała, to fakt, że zdradza go żona i że nazywał się Hector Vale. Blefowała, że wie coś więcej, starała się stworzyć iluzję kobiety, która wie dużo za dużo, jak na kurę domową (i co w zasadzie było prawdą, ale nie w tym konkretnym przypadku), co miało się spójnie połączyć z jej poprzednim wyznaniem i dać mu szansę na zrozumienie, że nie jest tym, za kogo ją bierze.
I że za chwilę może być znów kimś innym.
Mieli w końcu pierdolony XX wiek.
― Panie Vale ― posłała mu pobłażliwe spojrzenie spod rzęs ― jest pan pewien? ― Widziała, że bardzo stara się zachować pozory, dostrzegła, jak nerwowo poprawia spinkę przy mankiecie, pamiętała, jak święcie się oburzył na sugestię romansu pomiędzy tamta dwójką.
Kiedy tak usilnie chował się za swoim murem zbudowanym z pozorów, obojętności i chłodnego podejścia, nieświadomie ściągał na siebie jeszcze większą katastrofę. Nie znał jej, nie wiedział, że jeśli Adda nie obejdzie tego muru, jeśli nie znajdzie wyłomu przez który zdoła się prześlizgnąć, to go po prostu wysadzi.
Zerknęła kontrolnie w stronę parkietu ― nikt nadal nie wykazał nimi zainteresowania ― potem przysunęła się o krok bliżej, zawiesiła na nim spojrzenie o sekundę dłużej, niż nakazywałoby dobre wychowanie.
― Wiem więcej, niż się panu wydaje ― szepnęła konspiracyjnie, skwitowała całą sytuację nieodgadnionym uśmiechem, wycofała się, chcąc dalej kontynuować grę. Zdenerwuje się? Wydobędzie z niego coś więcej, niż chłodną kalkulację i zachowawczość?
Chłodny powiew wiatru rozwiał dym; jeden z ciemnych loków wymknął się spod spinki, opadł miękko na ramię połaskotał obojczyk.
― Adriana ― odparła triumfalnie. Zielone oczy zdawały się mówić: “jeden do zera dla mnie, Hectorze”. ― Może być też “Adda”, jeśli masz ochotę. Albo Szelma.
Z przydomkiem chyba utożsamiała się nawet bardziej niż z własnym imieniem. Tak ją nazywali w dokach, pod tym mianem figurowała wśród ludzi zajmujących się rzeczami mniej niż bardziej legalnymi. Czy była sprytna? Owszem. Czy radziła sobie w życiu? Jak najbardziej. Czy nie zawsze w sposób uczciwy?
Uśmiechnęła się pod nosem, sama do siebie.
Spojrzała znów na niego, kiedy stwierdził, że musi Igora bardzo kochać. Prawie się zaśmiała, kiedy nagle wyłapała coś nieokreślonego, jakiś nienamacalny znak, że zaczęła się kolejna tura ich rozgrywki ― jej zdaniem zdecydowanie ciekawszej niż to, co działo się na parkiecie, wewnątrz eleganckiego budynku.
Próbował na niej prowokacji, żeby powiedziała mu coś więcej? Chciał ją podejść, wyłudzić informacje? Przedrzeć się przez wygodną zasłonę kłamstw, niedomówień, półprawd i gównoprawd? Niemal znów się zaśmiała, wargi rozciągnął szeroki, bandycki uśmiech.
― O tak ― potaknęła z zapałem, chcąc wciągnąć go w bagno kolejnych zmyślonych faktów, zobaczyć, jak się w nim odnajdzie, jak bardzo był przenikliwy i bystry. ― Tak mocno, że przy następnej okazji dosypię twojej Beatrice czegoś na sraczkę do drinka ― przybrała poważny ton, jakby faktycznie dokładnie to zamierzała zrobić, albo może i ciut więcej. Jakby faktycznie miał rację w swoich przypuszczeniach. Jakby się nie pomylił.
Znów zaciągnęła się dymem; powoli, leniwie. Oparła się wygodniej o barierkę, od niechcenia przyjrzała się srebrnej obrączce. W świetle księżyca mieniła się wyjątkowo chłodnym blaskiem.
― Spokojnie, robiłam to już kiedyś ― dodała lekko, niezobowiązująco ― trucizny w drinku, środki na przeczyszczenie w zupie, wróżkowy pył w mące.
Mówią, że najciemniej pod latarnią. Łatwo było budować pozory kłamstwa, mówiąc prawdę w którą nikt nie uwierzy. Przecież kto to widział: kura domowa robiąca coś poza rozkładaniem nóg i niańczeniem dzieci? Niemożliwe.
― Proponuję ci tyle, ile sam weźmiesz, Hector ― stwierdziła, obserwując dokładnie jego twarz. Strasznie przypominał jej Igora, mieli tak podobne rysy twarzy, tak podobne oczy, że gdyby nie fakt, że z jednym dzieliła od dawna życie, to mogłaby wziąć ich za braci. ― Sam zdecyduj, co to będzie: niezobowiązująca rozmowa, parę spotkań przy winie, a może sojusz dwóch osób, których życie dalekie jest od ideału?
Teraz strzelała w ciemno: jedyne co o nim wiedziała, to fakt, że zdradza go żona i że nazywał się Hector Vale. Blefowała, że wie coś więcej, starała się stworzyć iluzję kobiety, która wie dużo za dużo, jak na kurę domową (i co w zasadzie było prawdą, ale nie w tym konkretnym przypadku), co miało się spójnie połączyć z jej poprzednim wyznaniem i dać mu szansę na zrozumienie, że nie jest tym, za kogo ją bierze.
I że za chwilę może być znów kimś innym.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
-Jestem pewien tego, że niektórzy potrafią skrywać sekrety lepiej niż moja żona. - odparował chłodno, wciąż spoglądając na własny mankiet. Słowa wybrzmiały jednak prędzej niż poprzednie, od razu w odpowiedzi na jej pytanie. Oczywiście, że był pewien, zawodowo wydobywał z ludzi ich sekrety, brudy, czasem zbrodnie. Krukońska ciekawość splatała się w nim z etyką zawodową - zdobywał wiedzę, z którą nikt nie mógł zrobić. Tajemnica lekarska, kolejna z niezbędnych struktur.
Podniósł wzrok.
-Jak długo wie pani o nich? - westchnął, po raz ostatni mówiąc do niej per "pani." Zaraz potem padła propozycja przejścia na ty, a wspólna tajemnica chyba zbliżała. Nadal był zirytowany, głównie na Beatrice, ale panika powoli ustępowała. Przyglądał się teraz Adrianie uważniej, zdając sobie sprawę, że pewnie pierwszy i ostatni raz jest w podobnej sytuacji - dwójka zdradzonych małżonków na balkonie, każde domyśliło się samodzielnie.
Uniósł lekko brew.
-Prawdziwa z ciebie szelma, Adriano. - imię brzmiało równie surowo jak ostre zgłoski Igor Chernov, może jednak rozważy to zdrobnienie. -Mogłem nic nie wiedzieć, a twój niedelikatny przekaz zachwiałby szczęśliwym życiem zakochanego w swojej żonie męża. - ironizował złośliwie, zaciągając się dymem. Żartował - skoro zdobyła się na rozmowę, to pewnie obserwowała go równie długo, jak on Beatrice i Igora. Może popełnił błąd, zbyt późno skupiając uwagę na Adrianie.
Prowokacja zadziałała, uśmiech zmienił się nieco, choć Adriana nadal grała swoją rolę - może nawet bardziej zażarcie niż wcześniej. Przejrzała go, to, że też był zdolny do wbijania szpil.
Pomimo tego, nie porzucił swojej hipotezy. Skoro zadała sobie tyle trudu, by zająć się tamtem Beatrice i Igora, by zapragnąć wzbudzić w nich zazdrość - to musiało jej zależeć bardziej od niego.
Nagle parsknął śmiechem, obracając papierosa w palcach. To, że żona kochanka żony oferuje jemu, przeszkolonemu alchemikowi (o tym nie mogła wiedzieć - z obawy o plotki o "rozdrabnianiu się", reklamował tą praktykę dopiero stałym pacjentom) prymitywne trucizny, naprawdę było ironią losu.
-Przewodem pokarmowym i jego zaburzeniami potrafię zająć się sam. - sprostował, z miną wskazującą na lepiej od ciebie. -Proponujesz mi szkolne psoty? - nie licząc wróżkowego pyłu, ten faktycznie byłoby trudno zdobyć (dlaczego o tym mówiła, brała go? Była równie pewna siebie, jak ci, którzy nawdychali się radości wróżek, ale źrenice miała normalne, zachowywała się trzeźwo) zniżył się do podobnej mściwości jeszcze w Hogwarcie.
Uśmiech spełzł z twarzy, Hector raz jeszcze zaciągnął się dymem, jakby próbując ocenić, czy Adriana naprawdę miała to na myśli - czy naprawdę chciała zrobić krzywdę jego żonie, z czystej zazdrości.
-Nie zrobisz tego matce mojego syna. - zaprotestował, poważniejąc. Jasne oczy błysnęły ostrzegawczo, to jego żona i jego sprawa. W dodatku miał zamiaru ryzykować, że eksperymenty jakiejś zazdrosnej czarownicy będą kolidować z eliksirem uspokajającym, którego dolewał czasem do herbaty Beatrice.
Westchnął ciężko, gasząc niedopałek na balustradzie balkonu. Dalekie od ideału, ależ spędził całe życie, usiłując wpasować się w ten ideał, pomimo kalectwa, pomimo inności. Ideał wyznaczony przez pana ojca, ideał głowy rodziny po jego śmierci. Ideał, który pomagał mu budować karierę, sielankowy obrazek eleganckiej rodziny.
-Ależ nasze życie jest idealne. Sama zobacz, jak wytworny jest ten bal sylwestrowy. - brzmiał prawie szczerze, gdyby nie chłodny, ironiczny wyraz twarzy. -Aż tak łatwo mnie przejrzeć? - skrzyżował ręce na torsie, podświadomie odgradzając Adrianę od siebie. Jeśli czegoś od niej chciał, to chyba tylko porady, jak to zmienić.
-Plotki zaszkodziłyby mojej karierze i dziecku. - przyznał w końcu, wreszcie odpowiadając na jej propozycję wprost, bez drwiny i retorycznych uników.
-Ale... - było w niej coś, co wciąż się mu wymykało, coś ciekawego. A nie znosił nierozwiązanych zagadek. -...w przyszły piątek twój mąż zostanie dłużej w pracy, a Beatrice wyjedzie do Londynu na zakupy. - już wiedział, wszystko wiedział. -Prywatna rozmowa przy winie, u mnie, nikomu nie zaszkodzi.
Podniósł wzrok.
-Jak długo wie pani o nich? - westchnął, po raz ostatni mówiąc do niej per "pani." Zaraz potem padła propozycja przejścia na ty, a wspólna tajemnica chyba zbliżała. Nadal był zirytowany, głównie na Beatrice, ale panika powoli ustępowała. Przyglądał się teraz Adrianie uważniej, zdając sobie sprawę, że pewnie pierwszy i ostatni raz jest w podobnej sytuacji - dwójka zdradzonych małżonków na balkonie, każde domyśliło się samodzielnie.
Uniósł lekko brew.
-Prawdziwa z ciebie szelma, Adriano. - imię brzmiało równie surowo jak ostre zgłoski Igor Chernov, może jednak rozważy to zdrobnienie. -Mogłem nic nie wiedzieć, a twój niedelikatny przekaz zachwiałby szczęśliwym życiem zakochanego w swojej żonie męża. - ironizował złośliwie, zaciągając się dymem. Żartował - skoro zdobyła się na rozmowę, to pewnie obserwowała go równie długo, jak on Beatrice i Igora. Może popełnił błąd, zbyt późno skupiając uwagę na Adrianie.
Prowokacja zadziałała, uśmiech zmienił się nieco, choć Adriana nadal grała swoją rolę - może nawet bardziej zażarcie niż wcześniej. Przejrzała go, to, że też był zdolny do wbijania szpil.
Pomimo tego, nie porzucił swojej hipotezy. Skoro zadała sobie tyle trudu, by zająć się tamtem Beatrice i Igora, by zapragnąć wzbudzić w nich zazdrość - to musiało jej zależeć bardziej od niego.
Nagle parsknął śmiechem, obracając papierosa w palcach. To, że żona kochanka żony oferuje jemu, przeszkolonemu alchemikowi (o tym nie mogła wiedzieć - z obawy o plotki o "rozdrabnianiu się", reklamował tą praktykę dopiero stałym pacjentom) prymitywne trucizny, naprawdę było ironią losu.
-Przewodem pokarmowym i jego zaburzeniami potrafię zająć się sam. - sprostował, z miną wskazującą na lepiej od ciebie. -Proponujesz mi szkolne psoty? - nie licząc wróżkowego pyłu, ten faktycznie byłoby trudno zdobyć (dlaczego o tym mówiła, brała go? Była równie pewna siebie, jak ci, którzy nawdychali się radości wróżek, ale źrenice miała normalne, zachowywała się trzeźwo) zniżył się do podobnej mściwości jeszcze w Hogwarcie.
Uśmiech spełzł z twarzy, Hector raz jeszcze zaciągnął się dymem, jakby próbując ocenić, czy Adriana naprawdę miała to na myśli - czy naprawdę chciała zrobić krzywdę jego żonie, z czystej zazdrości.
-Nie zrobisz tego matce mojego syna. - zaprotestował, poważniejąc. Jasne oczy błysnęły ostrzegawczo, to jego żona i jego sprawa. W dodatku miał zamiaru ryzykować, że eksperymenty jakiejś zazdrosnej czarownicy będą kolidować z eliksirem uspokajającym, którego dolewał czasem do herbaty Beatrice.
Westchnął ciężko, gasząc niedopałek na balustradzie balkonu. Dalekie od ideału, ależ spędził całe życie, usiłując wpasować się w ten ideał, pomimo kalectwa, pomimo inności. Ideał wyznaczony przez pana ojca, ideał głowy rodziny po jego śmierci. Ideał, który pomagał mu budować karierę, sielankowy obrazek eleganckiej rodziny.
-Ależ nasze życie jest idealne. Sama zobacz, jak wytworny jest ten bal sylwestrowy. - brzmiał prawie szczerze, gdyby nie chłodny, ironiczny wyraz twarzy. -Aż tak łatwo mnie przejrzeć? - skrzyżował ręce na torsie, podświadomie odgradzając Adrianę od siebie. Jeśli czegoś od niej chciał, to chyba tylko porady, jak to zmienić.
-Plotki zaszkodziłyby mojej karierze i dziecku. - przyznał w końcu, wreszcie odpowiadając na jej propozycję wprost, bez drwiny i retorycznych uników.
-Ale... - było w niej coś, co wciąż się mu wymykało, coś ciekawego. A nie znosił nierozwiązanych zagadek. -...w przyszły piątek twój mąż zostanie dłużej w pracy, a Beatrice wyjedzie do Londynu na zakupy. - już wiedział, wszystko wiedział. -Prywatna rozmowa przy winie, u mnie, nikomu nie zaszkodzi.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie potrafiła jednoznacznie odpowiedzieć na jego pytanie. Igor zdradzał ją od dawna, ale kiedy kończyły się jego kolejne epizody, a kiedy zaczynały kolejne? To nigdy nie zaprzątało jej tak do końca głowy.
Spojrzała w stronę swojego eleganckiego rozmówcy, obróciła papierosa w palcach. Jeśli podzieli się z nim swoją mało precyzyjną odpowiedzią, zapewne znów uraczy ją jakąś równie śmiałą, co mylną teorią, że pewnie nie wie, bo jest zbyt zraniona, bo jej zależy, bo go kocha. Czy miała ochotę dalej słuchać podobnych wynurzeń?
― Jakiś czas ― odparła nieprecyzyjnie ― od kiedy zmienił rutynę patroli. ― Ta informacja też pewnie niewiele mu mówiła, była fałszywym tropem rzuconym w rozmowie, rozproszeniem, by przypadkiem znów nie wyciągnął mylnych wniosków. Nie chciała psychiatrycznej analizy, nie prosiła o nią, poza tym, to ona tu była od obserwacji i analizowania, a nie…
Uniosła brew, tknięta nagłą myślą, jeszcze raz przeciągnęła spojrzeniem po jego sylwetce. Powoli, nieśpiesznie, z przyjemnością drapieżnika pastwiącego się nad ofiarą. Laska, utykanie, elegancki, drogi garnitur, oszczędność w ruchach, dbałość o reputację, nieco cięty język. Fakt, że nie dało się go wybić z rytmu; może odstawał nieco w tempie, potrzebował chwili na zebranie słów, ale nadal nie dał się nabrać na żadną z jej sztuczek, nie dał się omotać.
― Proszę cię ― parsknęła, słysząc dźwięczącą w jego głosie ironię. ― Ja ci nie ubliżam. Nie tak otwarcie przynajmniej.
Oczywiście, że go obserwowała. Wyłapywała spojrzenia wypełnione dezaprobatą, cień rozdrażnienia czający się w kąciku warg, kiedy starał się utrzymać miły, neutralny uśmiech dla reszty świata. Dobrze się ukrywał, to musiała mu oddać, ale jego żona… Adda przeniosła leniwie spojrzenie w stronę drzwi balkonowych. O jego żonie nie można było powiedzieć tego samego. W zasadzie, to ona głównie wszystko zdradzała, wystarczyło tylko patrzeć, a Beatrice dostarczała tyle materiału dowodowego, że mogłaby nim obwieścić Biuro Aurorów i obwieścić wszem i wobec, że mają dziś zmianę wystroju pomieszczeń.
Jego mina “znam się na eliksirach lepiej od ciebie” była rozkoszna. Dobrze więc ― uznała rozbawiona ― mieli w obecnej chwili remis. Vale, jak widać, też potrafił się zręcznie odciąć i na Merlina, bardzo jej się to podobało.
― Oczywiście, że nie ― mruknęła, zaciągając się dymem. ― Bo wbrew twoim założeniom, nie jestem ani zakochana, ani zazdrosna, tylko znudzona. ― Oderwała się od barierki, powoli przeszła wzdłuż balkonu, podziwiając widok. ― Ale czasem zdarza mi się odpowiadać równą monetą. Prowokacja za prowokację. ― Błysnęła figlarnym uśmiechem przez ramię.
― Aha. Jak z bajki ― podłapała jego ironię. Po jego następnym pytaniu przewróciła zabawnie oczami. ― Trochę ― przyznała tonem na wpół miłym, a na wpół rozbawionym. ― Sztywność cię zdradza, Hector. Trochę więcej elastyczności i będę mogła legalnie uznać, że brakuje ci do mnie bardzo dużo, a nie w chuj dużo.
― Zdajesz sobie sprawę z tego, jak właśnie zabrzmiałeś? ― spytała wesoło z drugiego końca balkonu. Nie był daleko, ledwie parę metrów; w tej grobowej, sylwestrowej ciszy nie musiała nawet podnosić głosu by dobrze ją słyszał. ― Ale z sympatii do twojego ironicznego uśmiechu uznam, że nie ma tam żadnego drugiego dna.
― Jesteś dobrze poinformowany ― stwierdziła z uznaniem, znów przechadzając się wzdłuż balustrady. ― Znać zawartość kalendarzyka swojej żony to jedno, ale wiedzieć, co będzie robił pan Chernov? ― Zaciągnęła się dymem, tym razem przytrzymała go dłużej w płucach, nim uleciał przez nos. ― To już wymaga pewnej zręczności o którą cię nie podejrzewałam.
Spojrzała w stronę swojego eleganckiego rozmówcy, obróciła papierosa w palcach. Jeśli podzieli się z nim swoją mało precyzyjną odpowiedzią, zapewne znów uraczy ją jakąś równie śmiałą, co mylną teorią, że pewnie nie wie, bo jest zbyt zraniona, bo jej zależy, bo go kocha. Czy miała ochotę dalej słuchać podobnych wynurzeń?
― Jakiś czas ― odparła nieprecyzyjnie ― od kiedy zmienił rutynę patroli. ― Ta informacja też pewnie niewiele mu mówiła, była fałszywym tropem rzuconym w rozmowie, rozproszeniem, by przypadkiem znów nie wyciągnął mylnych wniosków. Nie chciała psychiatrycznej analizy, nie prosiła o nią, poza tym, to ona tu była od obserwacji i analizowania, a nie…
Uniosła brew, tknięta nagłą myślą, jeszcze raz przeciągnęła spojrzeniem po jego sylwetce. Powoli, nieśpiesznie, z przyjemnością drapieżnika pastwiącego się nad ofiarą. Laska, utykanie, elegancki, drogi garnitur, oszczędność w ruchach, dbałość o reputację, nieco cięty język. Fakt, że nie dało się go wybić z rytmu; może odstawał nieco w tempie, potrzebował chwili na zebranie słów, ale nadal nie dał się nabrać na żadną z jej sztuczek, nie dał się omotać.
― Proszę cię ― parsknęła, słysząc dźwięczącą w jego głosie ironię. ― Ja ci nie ubliżam. Nie tak otwarcie przynajmniej.
Oczywiście, że go obserwowała. Wyłapywała spojrzenia wypełnione dezaprobatą, cień rozdrażnienia czający się w kąciku warg, kiedy starał się utrzymać miły, neutralny uśmiech dla reszty świata. Dobrze się ukrywał, to musiała mu oddać, ale jego żona… Adda przeniosła leniwie spojrzenie w stronę drzwi balkonowych. O jego żonie nie można było powiedzieć tego samego. W zasadzie, to ona głównie wszystko zdradzała, wystarczyło tylko patrzeć, a Beatrice dostarczała tyle materiału dowodowego, że mogłaby nim obwieścić Biuro Aurorów i obwieścić wszem i wobec, że mają dziś zmianę wystroju pomieszczeń.
Jego mina “znam się na eliksirach lepiej od ciebie” była rozkoszna. Dobrze więc ― uznała rozbawiona ― mieli w obecnej chwili remis. Vale, jak widać, też potrafił się zręcznie odciąć i na Merlina, bardzo jej się to podobało.
― Oczywiście, że nie ― mruknęła, zaciągając się dymem. ― Bo wbrew twoim założeniom, nie jestem ani zakochana, ani zazdrosna, tylko znudzona. ― Oderwała się od barierki, powoli przeszła wzdłuż balkonu, podziwiając widok. ― Ale czasem zdarza mi się odpowiadać równą monetą. Prowokacja za prowokację. ― Błysnęła figlarnym uśmiechem przez ramię.
― Aha. Jak z bajki ― podłapała jego ironię. Po jego następnym pytaniu przewróciła zabawnie oczami. ― Trochę ― przyznała tonem na wpół miłym, a na wpół rozbawionym. ― Sztywność cię zdradza, Hector. Trochę więcej elastyczności i będę mogła legalnie uznać, że brakuje ci do mnie bardzo dużo, a nie w chuj dużo.
― Zdajesz sobie sprawę z tego, jak właśnie zabrzmiałeś? ― spytała wesoło z drugiego końca balkonu. Nie był daleko, ledwie parę metrów; w tej grobowej, sylwestrowej ciszy nie musiała nawet podnosić głosu by dobrze ją słyszał. ― Ale z sympatii do twojego ironicznego uśmiechu uznam, że nie ma tam żadnego drugiego dna.
― Jesteś dobrze poinformowany ― stwierdziła z uznaniem, znów przechadzając się wzdłuż balustrady. ― Znać zawartość kalendarzyka swojej żony to jedno, ale wiedzieć, co będzie robił pan Chernov? ― Zaciągnęła się dymem, tym razem przytrzymała go dłużej w płucach, nim uleciał przez nos. ― To już wymaga pewnej zręczności o którą cię nie podejrzewałam.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
-Patroli. - parsknął, wzniósł oczy do góry, a potem zaciągnął się papierosem. Chwycił go mocniej, aż palce pobielały. Kojarzył, że Chernov jest policjantem, ale próbował nie myśleć o tym, że ktoś taki bawi się z nimi na Sylwestrze, wśród innych uzdrowicieli i naukowców. Pewnie z powodu czystej krwi. - zracjonalizował sobie, irracjonalnie rozdrażniony. Igor Chernov, postawny, dobrze zbudowany, z pracą opartą na fizyczności - akurat w typie Beatrice.
Powoli wypuścił dym z płuc.
Nie był chyba zazdrosny, a jeśli już, to nie o nią - a o własne utracone szanse. Kim byłby, jaki by był, gdyby upadek ze schodów i klątwa nie pozbawiły go sił i pewnych perspektyw?
Ojciec zawsze dawał mu do zrozumienia (miał na to milion różnych sposobów), że jest niedoskonałym pierworodnym synem, starszym bliźniakiem - a zachowanie żony jedynie wskrzeszało kompleksy, które chciał pogrzebać.
-Beatrice nie grzeszy sprytem, wiem od dawna. - mruknął, choć wcale nie pytała. -Jest w typie pana Chernov? - uśmiechnął się tak uprzejmie, że aż jadowicie. Też jesteś w jego typie? Wydajesz się za sprytna.
-Ubliżam? Sama przyznałaś, że nazywają cię szelmą. - gdy raz opuścił maskę łagodności, trudno było wrócić do gry pozorów. Złośliwie wyparł się ironii, udał, że nie rozumie. Było w tym coś zabawnego, a po tym upokorzeniu (niemalże publicznym, choć na szczęście sekret wciąż był chyba bezpieczny, pomiędzy ich czwórką - już nie trójką) zasłużył chyba na chwilę zabawy w sylwestrową noc.
Spoważniał dopiero, gdy poruszyli temat eliksirów - choć sama Adda najwyraźniej wciąż była rozbawiona, może coraz bardziej.
-To nie jest równa moneta. Ani prowokacja. - wyrwało mu się. Ścisnął papierosa tak mocno, że aż palce mu pobielały. Zatrucie pokarmowe to jedno, a niszczenie rodziny to... -...to u niej już standard, a to moja rodzina, moje nazwisko, moja reputacja, moja kariera, mój syn. - urwał, nie wiedząc, czemu właściwie jej to mówi. -Nie powinna z nim tańczyć, nie publicznie. Może mnie prowokuje, ale najlepsza, najmniej ryzykowna odpowiedź to wciąż cisza. - przyczaić się, przeczekać, jak całe życie. -Nie jestem już nawet znudzony, tylko... - wściekły, zniecierpliwiony, bezsilny?
Przymknął na moment oczy. Ojciec nigdy nie znalazłby się w takiej sytuacji, doskonale wiedział, co by zrobił na jego miejscu - i z jakiegoś powodu nie potrafił tego zrobić. Gdyby wyglądał jak własny bliźniak, może mógłby po prostu ją zastraszyć (ciekawe, czy on wiedziałby, co robić), ale nie wiedział, co robić. Myślał, że układ się sprawdza, ale Beatrice wciąż miała to za zabawę.
Nieszczęśliwy.
-Czy to zostanie między naszą czwórką? - nie dokończył myśli i w zamian zadał spokojne, pragmatyczne pytanie. Adriana de Verley zdawała się być zbyt... żywiołowa, by zapanować nad potencjalną wizerunkową katastrofą, ale wolałby być przygotowany. Czy byli to sobie winni, ostrzeżenie od zdradzanej żony do zdradzanego męża?
Z niezadowoleniem odwrócił wzrok na wieść o tym, że sztywność go zdradzała. Nie był pewien, jak inaczej powinien zareagować w odpowiedzi na rewelacje od Adriany de Verley, jak zareagowałby normalny człowiek, jakie obowiązywały tutaj struktury i konwenanse.
Z drugiej strony - ona sama też nie wpisywała się w ramy wytyczone dla normalnej żony, a konwenanse miała wyraźnie gdzieś.
Otworzył szerzej oczy, gdy zdał sobie sprawę, jak właśnie zabrzmiał.
-Ja... przepraszam... - wybąkał, wyraźnie zakłopotany, tak jakby wcale nie proponowała czegoś podobnego pierwsza. Pruderyjne wychowanie wzięło na moment górę. Dopiero w odpowiedzi na zapewnienie, że nie zinterpretuje niewłaściwie jego słów, rozluźnił się nieco i posłał jej blady uśmiech.
Tym razem szczery.
Niechętnie zerknął w stronę opartej o ścianę laski, chcąc podejść bliżej - ale na szczęście nie musiał ruszać się z miejsca, Adda znów zaczęła iść wzdłuż balustrady. Tym razem w jego stronę. Poruszała się z gracją, miała ładną sylwetkę, regularne rysy twarzy, miły uśmiech o ile z kogoś nie drwiła - rejestrował bezemocjonalnie, jakby oceniał dzieło sztuki. Chyba nie rozumiał mężczyzn pokroju Igora.
-Wystarczy, że znam dobrze własną żonę. - wzruszył lekko ramionami, w gorzkim głosie pobrzmiał cień smutnej dumy. -Nowe przygody angażują ją bezgranicznie dopóki nie zmieni obiektu westchnień. - uwolnisz się od niej, gdy tylko ją lub Igora dopadnie nuda. Nie utrzymywała natomiast wielu romansów na raz.
Właściwie, sam wolałby, żeby fascynacja Chernovem trwała jak najdłużej. Wtedy Beatrice była skupiona na tym, co poza domem. Potem, gdy szukała nowego obiektu westchnień, była nieznośna zarówno w domu, jak i poza nim - a Hector usztywniał się na widok każdego nowego mężczyzny, przeklinał ją w myślach za każde spojrzenie i uśmiech, jeszcze bardziej obawiał o jasne granice układu.
-Macie dzieci? - zapytał nagle, zamyślony,testując pewną hipotezę.
On tkwił w złotej klatce, ale Adda zdawała się być wolnym ptakiem.
Dlaczego wciąż przy nim tkwisz?
Powoli wypuścił dym z płuc.
Nie był chyba zazdrosny, a jeśli już, to nie o nią - a o własne utracone szanse. Kim byłby, jaki by był, gdyby upadek ze schodów i klątwa nie pozbawiły go sił i pewnych perspektyw?
Ojciec zawsze dawał mu do zrozumienia (miał na to milion różnych sposobów), że jest niedoskonałym pierworodnym synem, starszym bliźniakiem - a zachowanie żony jedynie wskrzeszało kompleksy, które chciał pogrzebać.
-Beatrice nie grzeszy sprytem, wiem od dawna. - mruknął, choć wcale nie pytała. -Jest w typie pana Chernov? - uśmiechnął się tak uprzejmie, że aż jadowicie. Też jesteś w jego typie? Wydajesz się za sprytna.
-Ubliżam? Sama przyznałaś, że nazywają cię szelmą. - gdy raz opuścił maskę łagodności, trudno było wrócić do gry pozorów. Złośliwie wyparł się ironii, udał, że nie rozumie. Było w tym coś zabawnego, a po tym upokorzeniu (niemalże publicznym, choć na szczęście sekret wciąż był chyba bezpieczny, pomiędzy ich czwórką - już nie trójką) zasłużył chyba na chwilę zabawy w sylwestrową noc.
Spoważniał dopiero, gdy poruszyli temat eliksirów - choć sama Adda najwyraźniej wciąż była rozbawiona, może coraz bardziej.
-To nie jest równa moneta. Ani prowokacja. - wyrwało mu się. Ścisnął papierosa tak mocno, że aż palce mu pobielały. Zatrucie pokarmowe to jedno, a niszczenie rodziny to... -...to u niej już standard, a to moja rodzina, moje nazwisko, moja reputacja, moja kariera, mój syn. - urwał, nie wiedząc, czemu właściwie jej to mówi. -Nie powinna z nim tańczyć, nie publicznie. Może mnie prowokuje, ale najlepsza, najmniej ryzykowna odpowiedź to wciąż cisza. - przyczaić się, przeczekać, jak całe życie. -Nie jestem już nawet znudzony, tylko... - wściekły, zniecierpliwiony, bezsilny?
Przymknął na moment oczy. Ojciec nigdy nie znalazłby się w takiej sytuacji, doskonale wiedział, co by zrobił na jego miejscu - i z jakiegoś powodu nie potrafił tego zrobić. Gdyby wyglądał jak własny bliźniak, może mógłby po prostu ją zastraszyć (
Nieszczęśliwy.
-Czy to zostanie między naszą czwórką? - nie dokończył myśli i w zamian zadał spokojne, pragmatyczne pytanie. Adriana de Verley zdawała się być zbyt... żywiołowa, by zapanować nad potencjalną wizerunkową katastrofą, ale wolałby być przygotowany. Czy byli to sobie winni, ostrzeżenie od zdradzanej żony do zdradzanego męża?
Z niezadowoleniem odwrócił wzrok na wieść o tym, że sztywność go zdradzała. Nie był pewien, jak inaczej powinien zareagować w odpowiedzi na rewelacje od Adriany de Verley, jak zareagowałby normalny człowiek, jakie obowiązywały tutaj struktury i konwenanse.
Z drugiej strony - ona sama też nie wpisywała się w ramy wytyczone dla normalnej żony, a konwenanse miała wyraźnie gdzieś.
Otworzył szerzej oczy, gdy zdał sobie sprawę, jak właśnie zabrzmiał.
-Ja... przepraszam... - wybąkał, wyraźnie zakłopotany, tak jakby wcale nie proponowała czegoś podobnego pierwsza. Pruderyjne wychowanie wzięło na moment górę. Dopiero w odpowiedzi na zapewnienie, że nie zinterpretuje niewłaściwie jego słów, rozluźnił się nieco i posłał jej blady uśmiech.
Tym razem szczery.
Niechętnie zerknął w stronę opartej o ścianę laski, chcąc podejść bliżej - ale na szczęście nie musiał ruszać się z miejsca, Adda znów zaczęła iść wzdłuż balustrady. Tym razem w jego stronę. Poruszała się z gracją, miała ładną sylwetkę, regularne rysy twarzy, miły uśmiech o ile z kogoś nie drwiła - rejestrował bezemocjonalnie, jakby oceniał dzieło sztuki. Chyba nie rozumiał mężczyzn pokroju Igora.
-Wystarczy, że znam dobrze własną żonę. - wzruszył lekko ramionami, w gorzkim głosie pobrzmiał cień smutnej dumy. -Nowe przygody angażują ją bezgranicznie dopóki nie zmieni obiektu westchnień. - uwolnisz się od niej, gdy tylko ją lub Igora dopadnie nuda. Nie utrzymywała natomiast wielu romansów na raz.
Właściwie, sam wolałby, żeby fascynacja Chernovem trwała jak najdłużej. Wtedy Beatrice była skupiona na tym, co poza domem. Potem, gdy szukała nowego obiektu westchnień, była nieznośna zarówno w domu, jak i poza nim - a Hector usztywniał się na widok każdego nowego mężczyzny, przeklinał ją w myślach za każde spojrzenie i uśmiech, jeszcze bardziej obawiał o jasne granice układu.
-Macie dzieci? - zapytał nagle, zamyślony,
On tkwił w złotej klatce, ale Adda zdawała się być wolnym ptakiem.
Dlaczego wciąż przy nim tkwisz?
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
― Jeśli uległa mu szybko ― strzepnęła popiół niedbałym ruchem ― to jest w jego typie ― orzekła, w głos na krótki moment wkradł się cień goryczy. Ona sama uległa mu zbyt szybko, zbyt naiwnie wierząc, że to, co ich łączy jest szczerze i prawdziwe. Miała sobie za złe tamtą naiwność i chwilowe zaćmienie mózgu. Przecież nie była byle podfruwajką, wiedziała, jak obchodzić się z mężczyznami, potrafiła rozpoznać kłamstwa i zagrywki pod konkretny ― zazwyczaj łóżkowy ― cel.
Co poszło nie tak przy Chernovie? Co ją wtedy opętało?
― Skoro to twoja rodzina, twoje nazwisko, twoja reputacja, twoja kariera i twój syn, to czemu tak ryzykujesz? ― Przechyliła nieznacznie głowę w bok, odgarnęła lok zsuwający się na czoło. ― Czemu oddajesz kontrolę komu innemu? Jaką masz pewność, że twoja żona będzie nadal milczeć? ― Pochwyciła jego spojrzenie, uśmiechnęła się, inaczej niż jeszcze chwilę temu; ciepło, jakby próbowała zrozumieć jego podejście, a nie tylko zabawić się jego kosztem.
Przez chwilę wydawać by się mogło, że jest jego przyjaciółką; sojusznikiem. Adda potrafiła wyprowadzać ludzi w pole, potrafiła wcisnąć im pasujący jej do sytuacji przekaz, ale tak samo, jak potrafiła udawać, potrafiła się też zdobyć na prawdziwe uczucia, na realne przeżycie emocji tu i teraz, zamiast spychania jej na bok.
― Jeśli chcesz ― stwierdziła filozoficznie, prawie łagodnie. ― Nie mam interesu w tym, by to nagłaśniać, nie karmię się też cudzym nieszczęściem. ― Przelotnie spojrzała znów w stronę zaśnieżonych ulic i leniwego blasku sączącego się z latarni. ― Wystarczy poprosić ― dodała ciszej.
To spotkanie było zdecydowanie nieplanowane ― wykorzystała po prostu moment, podążyła za impulsem, oddając się ryzyku, chcąc poczuć adrenalinę. W pierwszych momentach po prostu przeskakiwała pomiędzy kolejnymi rolami i bawiła się przy tym wyśmienicie, ale im dłużej z nim rozmawiała, tym bardziej odczuwała dziwny spokój. Chwilowo przeszła jej ochota na żarty i słowne gierki, korzystała z tego, że mogą porozmawiać.
Nawet nie podejrzewała, że tak bardzo chciała z kimś po prostu porozmawiać.
― Igor wykazuje stałe zainteresowanie wszystkim ― wzruszyła niedbale ramionami ― jego uwagę absorbuje wiele rzeczy, ale stara się żadnej nie zaniedbać. Oczywiście, na swój, policyjny sposób ― mruknęła, zaciekawiona, czy pan magipsychiatra odnajdzie drugie dno ukryte w jej słowach.
Kolejne pytanie ją zaskoczyło, ale skwitowała je parsknięciem; trochę smutnym, a trochę zaskoczonym.
― Nie, Hectorze. Nie mamy ― znów zaciągnęła się dymem, spróbowała wydmuchać zgrabne kółeczko, ale nie wyszło jej nic, poza bezkształtną chmurą. ― Jeszcze nie spotkałam mężczyzny z którym chciałabym je mieć.
― Jak to jest? ― spytała po chwili, opierając się biodrami o barierkę tuż obok niego. ― …Mieć dziecko?
Co poszło nie tak przy Chernovie? Co ją wtedy opętało?
― Skoro to twoja rodzina, twoje nazwisko, twoja reputacja, twoja kariera i twój syn, to czemu tak ryzykujesz? ― Przechyliła nieznacznie głowę w bok, odgarnęła lok zsuwający się na czoło. ― Czemu oddajesz kontrolę komu innemu? Jaką masz pewność, że twoja żona będzie nadal milczeć? ― Pochwyciła jego spojrzenie, uśmiechnęła się, inaczej niż jeszcze chwilę temu; ciepło, jakby próbowała zrozumieć jego podejście, a nie tylko zabawić się jego kosztem.
Przez chwilę wydawać by się mogło, że jest jego przyjaciółką; sojusznikiem. Adda potrafiła wyprowadzać ludzi w pole, potrafiła wcisnąć im pasujący jej do sytuacji przekaz, ale tak samo, jak potrafiła udawać, potrafiła się też zdobyć na prawdziwe uczucia, na realne przeżycie emocji tu i teraz, zamiast spychania jej na bok.
― Jeśli chcesz ― stwierdziła filozoficznie, prawie łagodnie. ― Nie mam interesu w tym, by to nagłaśniać, nie karmię się też cudzym nieszczęściem. ― Przelotnie spojrzała znów w stronę zaśnieżonych ulic i leniwego blasku sączącego się z latarni. ― Wystarczy poprosić ― dodała ciszej.
To spotkanie było zdecydowanie nieplanowane ― wykorzystała po prostu moment, podążyła za impulsem, oddając się ryzyku, chcąc poczuć adrenalinę. W pierwszych momentach po prostu przeskakiwała pomiędzy kolejnymi rolami i bawiła się przy tym wyśmienicie, ale im dłużej z nim rozmawiała, tym bardziej odczuwała dziwny spokój. Chwilowo przeszła jej ochota na żarty i słowne gierki, korzystała z tego, że mogą porozmawiać.
Nawet nie podejrzewała, że tak bardzo chciała z kimś po prostu porozmawiać.
― Igor wykazuje stałe zainteresowanie wszystkim ― wzruszyła niedbale ramionami ― jego uwagę absorbuje wiele rzeczy, ale stara się żadnej nie zaniedbać. Oczywiście, na swój, policyjny sposób ― mruknęła, zaciekawiona, czy pan magipsychiatra odnajdzie drugie dno ukryte w jej słowach.
Kolejne pytanie ją zaskoczyło, ale skwitowała je parsknięciem; trochę smutnym, a trochę zaskoczonym.
― Nie, Hectorze. Nie mamy ― znów zaciągnęła się dymem, spróbowała wydmuchać zgrabne kółeczko, ale nie wyszło jej nic, poza bezkształtną chmurą. ― Jeszcze nie spotkałam mężczyzny z którym chciałabym je mieć.
― Jak to jest? ― spytała po chwili, opierając się biodrami o barierkę tuż obok niego. ― …Mieć dziecko?
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
-Każdemu ulega szybko. - skwitował posępnie. Aby oderwać się od pochmurnych myśli, spojrzał uważniej na Adrianę - wydawała się tak różna od Beatrice, łączyła je tylko uroda. Rozumiał, czemu Igor Chernov zainteresował się tą śliczną dziewczyną kobietą, ale dlaczego ona uległa jemu? Wydawała się przecież inteligentna.
Z drugiej strony - on sam, biorąc ślub, łudził się, że zdoła niepodzielnie rządzić własnym domem. No cóż.
Zmarszczył lekko brwi, nie spodobały mu się jej pytania - ale ciepły uśmiech nieco złagodził wydźwięk gorzkich słów. Przypomniał sobie w myślach, że Adriana de Verley miała podobny problem, że nie przyszła tutaj aby z niego kpić. Że gdyby chciała mu zaszkodzić - porozmawiałaby o swoich podejrzeniach z kimkolwiek innym.
Zatem sojusz.
A w ramach sojuszu, mógł jej podarować trochę szczerości.
-Mamy... układ. Jest zbyt... chaotyczna, by przestrzegać go co do joty, ale działał. Ja... - przełknął ślinę, nie lubił tych uczuć, tych słów. -...boję się, że zmiana jedynie rozdmuchałaby ogień zamiast ugasić pożar. Musimy żyć z kartami, które nam się trafiły, prawda? - uśmiechnął się bardzo gorzko. Jemu trafił się ambitny ojciec, czysta krew, wpływowy teść i durna żona.
-Proszę. - szepnął od razu, w odpowiedzi na jej słowa. Zmusił usta do bladego uśmiechu, nie odrywając od Addy zmęczonego wzroku. Dziękuję. Może na początku źle ją ocenił, może zwiodła go maską arogancji. Przez moment - teraz, gdy patrzył na nią tak przenikliwie, że zapomniał o mruganiu - wydawała się równie smutna i bezbronna jak on sam.
-Policyjny? - podchwycił, zastanawiając się, co praca Chernova ma do jego romansów. Miał wrażenie, że słowa Addy miały jakieś drugie dno, ale jeszcze go nie wychwycił. Znał ją za krótko, by w lot pojmować wszystkie aluzje - może z biegiem czasu... Uczył się w końcu czytać własnych pacjentów, był dobrym obserwatorem. Im więcej czasu z kimś spędzał, tym lepiej odczytywał nawet najsubtelniejsze gesty.
Z bratem potrafili nawet porozumiewać się bez słów. Kiedyś.
Zacisnął lekko palce na lasce, nie rozumiejąc czemu myślał o nim ilekroć Beatrice wyjątkowo go irytowała. Tak, jakby mógł cokolwiek na to poradzić. (Nawet jeśli mógł, pewnie by nie chciał).
-A ja kobiety, z którą chciałbym je mieć. - odpowiedział bez namysłu Addzie i roześmiał się krótko, bez śladu wesołości. -Orestes chyba nie wdał się w matkę, na szczęście. - zaciągnął się papierosem, a potem utkwił wzrok w zielonych tęczówkach Addy i milczał dłużej niż zwykle.
Jak to jest mieć dzieci?
Nie odsunął się, choć stała nieco za blisko.
I nie odwrócił wzroku, choć nie powinien myśleć... nie powinien jej mówić, że...
-Tylko dzięki dziecku tutaj dziś jestem. - westchnął, wydychając dym. Uśmiechnął się gorzko, nie wkładając już żadnego wysiłku w utrzymanie na twarzy obojętnej maski. Był bezsilny, był smutny, czasami nie miał siły na nic.
Czy tylko dzięki Orestesowi był na Sylwestrze, czy miał na myśli co innego? Spoglądał na nią z rezygnacją i cichym zainteresowaniem, ciekaw, czy odgadnie to sama.
Z drugiej strony - on sam, biorąc ślub, łudził się, że zdoła niepodzielnie rządzić własnym domem. No cóż.
Zmarszczył lekko brwi, nie spodobały mu się jej pytania - ale ciepły uśmiech nieco złagodził wydźwięk gorzkich słów. Przypomniał sobie w myślach, że Adriana de Verley miała podobny problem, że nie przyszła tutaj aby z niego kpić. Że gdyby chciała mu zaszkodzić - porozmawiałaby o swoich podejrzeniach z kimkolwiek innym.
Zatem sojusz.
A w ramach sojuszu, mógł jej podarować trochę szczerości.
-Mamy... układ. Jest zbyt... chaotyczna, by przestrzegać go co do joty, ale działał. Ja... - przełknął ślinę, nie lubił tych uczuć, tych słów. -...boję się, że zmiana jedynie rozdmuchałaby ogień zamiast ugasić pożar. Musimy żyć z kartami, które nam się trafiły, prawda? - uśmiechnął się bardzo gorzko. Jemu trafił się ambitny ojciec, czysta krew, wpływowy teść i durna żona.
-Proszę. - szepnął od razu, w odpowiedzi na jej słowa. Zmusił usta do bladego uśmiechu, nie odrywając od Addy zmęczonego wzroku. Dziękuję. Może na początku źle ją ocenił, może zwiodła go maską arogancji. Przez moment - teraz, gdy patrzył na nią tak przenikliwie, że zapomniał o mruganiu - wydawała się równie smutna i bezbronna jak on sam.
-Policyjny? - podchwycił, zastanawiając się, co praca Chernova ma do jego romansów. Miał wrażenie, że słowa Addy miały jakieś drugie dno, ale jeszcze go nie wychwycił. Znał ją za krótko, by w lot pojmować wszystkie aluzje - może z biegiem czasu... Uczył się w końcu czytać własnych pacjentów, był dobrym obserwatorem. Im więcej czasu z kimś spędzał, tym lepiej odczytywał nawet najsubtelniejsze gesty.
Z bratem potrafili nawet porozumiewać się bez słów. Kiedyś.
Zacisnął lekko palce na lasce, nie rozumiejąc czemu myślał o nim ilekroć Beatrice wyjątkowo go irytowała. Tak, jakby mógł cokolwiek na to poradzić. (Nawet jeśli mógł, pewnie by nie chciał).
-A ja kobiety, z którą chciałbym je mieć. - odpowiedział bez namysłu Addzie i roześmiał się krótko, bez śladu wesołości. -Orestes chyba nie wdał się w matkę, na szczęście. - zaciągnął się papierosem, a potem utkwił wzrok w zielonych tęczówkach Addy i milczał dłużej niż zwykle.
Jak to jest mieć dzieci?
Nie odsunął się, choć stała nieco za blisko.
I nie odwrócił wzroku, choć nie powinien myśleć... nie powinien jej mówić, że...
-Tylko dzięki dziecku tutaj dziś jestem. - westchnął, wydychając dym. Uśmiechnął się gorzko, nie wkładając już żadnego wysiłku w utrzymanie na twarzy obojętnej maski. Był bezsilny, był smutny, czasami nie miał siły na nic.
Czy tylko dzięki Orestesowi był na Sylwestrze, czy miał na myśli co innego? Spoglądał na nią z rezygnacją i cichym zainteresowaniem, ciekaw, czy odgadnie to sama.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiele razy zastanawiała się, co tak właściwie przyciągnęło ją do Igora i wyszło na to, że po prostu za bardzo lubiła ryzyko i za bardzo pociągają ją niebezpieczni mężczyźni. Wniosek ― tak porażająco banalny i oczywisty ― wydawał jej się z początku śmieszny, niemalże nieprawdziwy i dużo czasu spędziła na tym, by to zaakceptować. Sądziła, że za tym wyborem kryje się coś więcej, coś gorszego, może nawet wprawnie rzucone Imperio, ale nie.
― W niektórych grach istnieje możliwość zmiany wybranej karty ― stwierdziła filozoficznie, tym razem ogniskując spojrzenie na tym nieszczęsnym przejściu na balkon. Za szybą mignęła czerwona suknia i znajomy krój fraka, przez okienne ramy przesączała się cicha melodia walca, zakłócając ich nieskazitelną, zimową ciszę. ― Choć wygląda na to, że oboje nie mamy tej opcji w pakiecie.
Ona też nie mogła uciec z tego związku, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyła. Że i tak ją znajdzie, że nigdy się nie uwolni, choć czasem do głosu dochodziła także inna myśl ― że być może to po prostu strach. Czysty, pierwotny strach, nad którym się nie panuje, który wpływa na odruchy, czy tego chcemy, czy nie.
Zawsze dusiła tę myśl w zarodku, nie pozwalała jej się rozwinąć. Przecież się nie bała. Niczego się nie bała, miałą wolną wolę i była po prostu ostrożna…
― Mhm ― potaknęła, ale nie rozwinęła wypowiedzi; zmieniła zdanie. Chyba nie chciała, żeby się domyślił, nie chciała, żeby wiedział. Chciała się wykreować na śmiałą kobietę, może nieustraszoną, a na pewno lubiącą ryzyko. Taką, która się nie przejmuje jakimś tam mężem i jego poczynaniami ― nie mogła więc dać po sobie poznać, że gdzieś tam, w głębi ducha, tli się ognik strachu.
Może jutro mu powie. Może za miesiąc. Może nigdy.
Wolałaby żeby to nie wyszło na jaw, a jednocześnie w towarzystwie Hectora czuła absurdalną potrzebę mówienia.
Uśmiechnęła się gorzko, kiedy podłapał jej słowa. Więc łączyło ich nawet więcej, niż początkowo zakładała, choć teraz taki wniosek wydawał jej się wyjątkowo smutny. Zwłaszcza, kiedy wzięła pod uwagę jego kolejne słowa, ich ukryte znaczenie, które udało jej się wychwycić. Sama ― dawno temu ― myślała o czymś podobnym. O ostatecznym rozwiązaniu problemu, ale nim sięgnęła po właściwe środki by zrealizować wizję ― poczuła chęć buntu. Obiecała sobie, że nie odejdzie z tego świata tylko dlatego, że zepsuła sobie życie, poślubiając jakiegoś palanta. A jeśli już gdzieś po drodze zdarzy jej się wypadek, to napsuje mu tyle krwi, ile tylko zdoła. Nie zniknie po cichu.
Przechyliła się nieznacznie w jego stronę, nieśmiało trąciła ramieniem jego bark, jakby w niemej próbie przekazania prostego “wiem, co chciałeś powiedzieć i to rozumiem”.
― Wielu ludzi mi powtarza, ile siły potrafi dać takie dziecko. Ile może obudzić w człowieku determinacji ― mruknęła, gasząc papierosa o barierkę. ― Ale chyba jeszcze nikt nie powiedział mi, że to właśnie dzięki dziecku ― trzyma się życia ― przyszedł na Sylwestra. ― Uśmiechnęła się, znów w ten delikatny, melancholijny sposób.
Skrzyżowała ręce na piersi, w końcu czując zimno; potarła odsłonięte ramię dłonią by się choć trochę rozgrzać.
― …Chcesz trochę pomilczeć, zanim wrócimy? Wyglądasz, jakbyś tego właśnie potrzebował.
/zt x2
― W niektórych grach istnieje możliwość zmiany wybranej karty ― stwierdziła filozoficznie, tym razem ogniskując spojrzenie na tym nieszczęsnym przejściu na balkon. Za szybą mignęła czerwona suknia i znajomy krój fraka, przez okienne ramy przesączała się cicha melodia walca, zakłócając ich nieskazitelną, zimową ciszę. ― Choć wygląda na to, że oboje nie mamy tej opcji w pakiecie.
Ona też nie mogła uciec z tego związku, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyła. Że i tak ją znajdzie, że nigdy się nie uwolni, choć czasem do głosu dochodziła także inna myśl ― że być może to po prostu strach. Czysty, pierwotny strach, nad którym się nie panuje, który wpływa na odruchy, czy tego chcemy, czy nie.
Zawsze dusiła tę myśl w zarodku, nie pozwalała jej się rozwinąć. Przecież się nie bała. Niczego się nie bała, miałą wolną wolę i była po prostu ostrożna…
― Mhm ― potaknęła, ale nie rozwinęła wypowiedzi; zmieniła zdanie. Chyba nie chciała, żeby się domyślił, nie chciała, żeby wiedział. Chciała się wykreować na śmiałą kobietę, może nieustraszoną, a na pewno lubiącą ryzyko. Taką, która się nie przejmuje jakimś tam mężem i jego poczynaniami ― nie mogła więc dać po sobie poznać, że gdzieś tam, w głębi ducha, tli się ognik strachu.
Może jutro mu powie. Może za miesiąc. Może nigdy.
Wolałaby żeby to nie wyszło na jaw, a jednocześnie w towarzystwie Hectora czuła absurdalną potrzebę mówienia.
Uśmiechnęła się gorzko, kiedy podłapał jej słowa. Więc łączyło ich nawet więcej, niż początkowo zakładała, choć teraz taki wniosek wydawał jej się wyjątkowo smutny. Zwłaszcza, kiedy wzięła pod uwagę jego kolejne słowa, ich ukryte znaczenie, które udało jej się wychwycić. Sama ― dawno temu ― myślała o czymś podobnym. O ostatecznym rozwiązaniu problemu, ale nim sięgnęła po właściwe środki by zrealizować wizję ― poczuła chęć buntu. Obiecała sobie, że nie odejdzie z tego świata tylko dlatego, że zepsuła sobie życie, poślubiając jakiegoś palanta. A jeśli już gdzieś po drodze zdarzy jej się wypadek, to napsuje mu tyle krwi, ile tylko zdoła. Nie zniknie po cichu.
Przechyliła się nieznacznie w jego stronę, nieśmiało trąciła ramieniem jego bark, jakby w niemej próbie przekazania prostego “wiem, co chciałeś powiedzieć i to rozumiem”.
― Wielu ludzi mi powtarza, ile siły potrafi dać takie dziecko. Ile może obudzić w człowieku determinacji ― mruknęła, gasząc papierosa o barierkę. ― Ale chyba jeszcze nikt nie powiedział mi, że to właśnie dzięki dziecku ― trzyma się życia ― przyszedł na Sylwestra. ― Uśmiechnęła się, znów w ten delikatny, melancholijny sposób.
Skrzyżowała ręce na piersi, w końcu czując zimno; potarła odsłonięte ramię dłonią by się choć trochę rozgrzać.
― …Chcesz trochę pomilczeć, zanim wrócimy? Wyglądasz, jakbyś tego właśnie potrzebował.
/zt x2
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
1953 - Swimming through sick lullabies
Szybka odpowiedź