Sugar & Joy
AutorWiadomość
Świat nie zginął i nie spłonął. Przynajmniej nie cały.
Ale i tak było wesoło.
Dobrze było zobaczyć znajome twarze, wymienić się najnowszymi plotkami nad stołem i ocenić, kogo ciekawego Tiara przydzieliła im w tym roku. Corinne cieszyła się z powrotu do Hogwartu, mimo tego, że w wakacje nie mogła narzekać na brak atrakcji ― czy to związanych z trollami, czy tymi towarzyskimi. Chętnie uczestniczyła w przyjęciach i zabawach, bardzo szybko odnajdując tam nowe kontakty i nowych znajomych; czas upływał jej w tańcu i na niezobowiązujących rozmowach salonowych, w których tematy oscylowały wokół tylu dziedzin na raz, że aż żal byłoby nie skorzystać.
Oczywiście, było parę przyjęć na które nie dostała zaproszenia, ale nie przejmowała się tym ― nie wszyscy musieli ją lubić czy za nią przepadać; nie miała aspiracji, by zostać ulubienicą tłumów.
Po opuszczeniu Wielkiej Sali i pożegnaniu dwóch koleżanek z roku, miała skierować się od razu do Pokoju Wspólnego Ślizgonów ― przed snem chciała się jeszcze raz, bardzo wnikliwie, zapoznać z planem zajęć na dzień jutrzejszy. Jeśli pamięć jej nie myliła, pierwsze miało być ONMS, na które czekała, jak na gwiazdkę. Jeszcze w Ludlow zapoznała się z zawartością książek, choć dość pobieżnie, na więcej nie starczyło jej czasu i była przekonana, że ten rok będzie nie mniej ekscytujący od dwóch poprzednich.
Lekkim, energicznym krokiem zbiegła po schodach, zręcznie wyminęła stadko zagubionych pierwszoroczniaków. (Puchoni tutaj? Przecież to nie była droga do beczki). Rzuciła krótki, niezobowiązujący uśmiech w stronę starszego czarodzieja z obrazu, moszczącego się wygodnie w swoim fotelu, skręciła w następny korytarz i prawie zderzyła się z wysokim Krukonem czającym się tuż za rogiem.
― Szukałem cię ― oznajmił cicho Jamie Baxter, jej… właściwie to kim był dla niej?
― A ja ciebie nie ― mruknęła, odsuwając się o krok. Nadal nie potrafiła przeboleć tego, że nie odpisał jej na list z wakacji, rzekomo spędzając je w towarzystwie tej głupiej Gryfonki z czwartego roku. ― Co tu robisz, Baxter? Wieża Zachodnia to nie w tym kierunku.
― Chciałem porozmawiać ― zmieszał się wyraźnie ― wiesz, o tym, co robiłem z Lottie Brown i że…
Corinne uniosła dumnie głowę, choć żeby spojrzeć na niego z góry musiałaby chyba wejść na stołek, albo nauczyć się lewitacji. Miała nadzieję, że chociaż spojrzeniem go zmiażdży, wywierci dziurę w duszy, albo spetryfikuje, jak bazyliszek.
Czasem chciała być takim bazyliszkiem. Wtedy nawet nestor by się jej bał.
― Nie obchodzi mnie, co robiłeś z Lottie ― oznajmiła wyniośle, splatając ramiona na piersi ― i ty też mnie nie obchodzisz. A teraz zejdź mi z oczu.
Jamie westchnął, posłał jej spojrzenie zbitego psidwaka, ale nie dała się na nie nabrać.
― Mogłabyś chociaż-
― Evandra! ― zawołała przesadnie miło na widok wychodzącej z odnogi korytarza kuzynki. Wyminęła Baxtera bez słowa. (Rzuciła mu jeszcze przez ramię spojrzenie pełne świętego oburzenia). I dogoniła czarownicę w paru szybkich krokach.
― A już myślałam, że nie dopadnę cię pierwszego dnia ― powiedziała z łobuzerskim uśmiechem i uścisnęła ją na powitanie ― jak minęła ci końcówka wakacji? Nie widziałyśmy się od… ― sięgnęła szybko pamięcią wstecz ― … tego sierpniowego przyjęcia-katastrofy u Audrey. Wszystko w porządku?
Corinne obejrzała się kontrolnie za siebie, ale nie dostrzegła już Baxtera. Dobrze, czyli sobie poszedł. Świetnie.
― Orientujesz się, czy ta plotka o problemach z transportem zwierząt jest prawdziwa, czy to kolejny nieśmieszny żart kogoś z Hufflepuffu? ― Zaraz wróciła spojrzeniem do Evandry. ― Nie chciałabym, żeby moja sowa została gdzieś kompletnie sama.
Sad to see you go
Was sorta hopin' that you'd stay
Was sorta hopin' that you'd stay
Corinne Avery
Zawód : arystokratka
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rumor, humor, huk, harmider
dzikie harce, rozhowory
huczą bory, dzikie stwory
leśne strachy idą w tan
dzikie harce, rozhowory
huczą bory, dzikie stwory
leśne strachy idą w tan
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Do Hogwartu wracam zwykle z uśmiechem na ustach, ciesząc się z powrotu do znajomych twarzy, jakich na salonach spotkać nie sposób. Na salonach, gdzie bywać będę wkrótce coraz częściej, już za rok, kiedy ukończywszy pełnoletność wrota do śmietanki towarzyskiej staną przede mną otworem, na co wprost nie mogę się doczekać! Tymczasem pełnymi garściami chcę czerpać z hogwarckiej różnorodności i z radością spoglądam na mijających mnie pierwszorocznych. Będąc na piątym roku już wkrótce dosięgnę szesnastego roku życia, dzięki czemu mogę górować nad tymi wszystkimi słodkimi dziećmi. Prawdę mówiąc nie mogę się też doczekać, kiedy będę mieć własne pociechy o pucołowatych policzkach i złotych, okalających twarzyczki lokach, ale dziś zadowolić się muszę przestraszonymi spojrzeniami pierwszorocznych. Spaceruję podziemnym korytarzem, częstując ich uśmiechami, na które te nie wiedzą jak odpowiedzieć. Niczym nie różnią się od swoich starszych odpowiedników.
Skręcić już mam do pokoju wspólnego, kiedy słyszę za plecami dźwięczny głos. Zatrzymuję się więc od razu i perlistym uśmiechem sięgam lady Avery. Nie jestem głupia, widzę tego, którego Corinne chce spławić, wymownie się ze mną witając. Czy to problem, że używa mnie za wymówkę? Oczywiście, że nie, od tego są przyjaciele, by przychodzić na ratunek w każdej sytuacji.
- Przyjęcie-katastrofa u Audrey, to istny żart! - wtóruję jej od razu, pozwalając by mój głos poniósł się korytarzem i dosięgnął tego-wielkiego-utrapienia, jakim jest panicz Baxter. W teatralności nie mam sobie równych i choć zazwyczaj mówię zupełnie szczerze, a kłamstwem to się brzydzę (a tfu! - no chyba że chodzi o półprawdę…), tak przesadność słów i gestów, oraz błyskawiczne wcielanie się w nową sytuację, nie sprawia mi żadnego problemu. Widząc jak Krukon znika za rogiem, zwracam się ku kuzynce.
Ściągam delikatnie jasne brwi - nie można zbyt mocno, bo od tego deformuje się twarz, jak mówi maman - i zastanawiam się nad prawdopodobieństwem zaistnienia problemu.
- Wierzyć, komukolwiek z Hufflepuffu? - wzdycham tylko i kręcę głową z powątpiewaniem. Niezbyt interesuje mnie ta kwestia, wszak wszystkie stworzenia wrócą sobie same do domu, przyciągnięte siłą miłości. Albo instynktem i orientacją w terenie, którą pewnie mają zdecydowanie lepszą ode mnie. - Nie przejmuj się, sowa akurat łatwo się nie gubi. Wyobraź sobie co by było, gdyby trzeba było organizować grupę poszukiwawczą za każdym razem, gdy wybierze się na polowanie - mówię z poważną miną znawcy, próbując podnieść ją na duchu i poprawić humor.
Mrugam kilkakrotnie, przyglądając się twarzy młodej czarownicy. Głowię się krótką chwilę czy jest osobą godną poruszenia arcy-istotnego tematu, finalnie decydując się na podzielenie z dziewczyną swoimi przemyśleniami.
- Czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym, jak przykre jest, że do Hogwartu nie przybywają uczniowie w naszym wieku? Moim, twoim. - Wzruszam trochę ramionami, bo naturalnie chodzi mi po prostu o osoby starsze niż lat jedenaście. - Wspaniale byłoby móc zawiesić oko na kimś nowym, kto do zatęchłej, ponurej rzeczywistości wprowadzi pewien powiew świeżości? - Dwa miesiące wakacji to zdecydowanie za mało, by poznać kogoś godnego uwagi, z kim można porozmawiać i kto zachwyci. - Naturalnie, nie ma się czasu podczas całego roku szkolnego, by prawdziwie i blisko poznać wszystkich, ale też poświęcanie czasu każdemu mija się z celem bycia zafascynowaną, czy tak?
Panna Avery jest ode mnie nieco niższa, drobniejsza i przede wszystkim młodsza, toteż elegancko służę jej ramieniem, tak jak to robią ci wszyscy dżentelmeni, którzy chcą się przypodobać i prowadzę kuzynkę piwnicznym korytarzem.
Skręcić już mam do pokoju wspólnego, kiedy słyszę za plecami dźwięczny głos. Zatrzymuję się więc od razu i perlistym uśmiechem sięgam lady Avery. Nie jestem głupia, widzę tego, którego Corinne chce spławić, wymownie się ze mną witając. Czy to problem, że używa mnie za wymówkę? Oczywiście, że nie, od tego są przyjaciele, by przychodzić na ratunek w każdej sytuacji.
- Przyjęcie-katastrofa u Audrey, to istny żart! - wtóruję jej od razu, pozwalając by mój głos poniósł się korytarzem i dosięgnął tego-wielkiego-utrapienia, jakim jest panicz Baxter. W teatralności nie mam sobie równych i choć zazwyczaj mówię zupełnie szczerze, a kłamstwem to się brzydzę (a tfu! - no chyba że chodzi o półprawdę…), tak przesadność słów i gestów, oraz błyskawiczne wcielanie się w nową sytuację, nie sprawia mi żadnego problemu. Widząc jak Krukon znika za rogiem, zwracam się ku kuzynce.
Ściągam delikatnie jasne brwi - nie można zbyt mocno, bo od tego deformuje się twarz, jak mówi maman - i zastanawiam się nad prawdopodobieństwem zaistnienia problemu.
- Wierzyć, komukolwiek z Hufflepuffu? - wzdycham tylko i kręcę głową z powątpiewaniem. Niezbyt interesuje mnie ta kwestia, wszak wszystkie stworzenia wrócą sobie same do domu, przyciągnięte siłą miłości. Albo instynktem i orientacją w terenie, którą pewnie mają zdecydowanie lepszą ode mnie. - Nie przejmuj się, sowa akurat łatwo się nie gubi. Wyobraź sobie co by było, gdyby trzeba było organizować grupę poszukiwawczą za każdym razem, gdy wybierze się na polowanie - mówię z poważną miną znawcy, próbując podnieść ją na duchu i poprawić humor.
Mrugam kilkakrotnie, przyglądając się twarzy młodej czarownicy. Głowię się krótką chwilę czy jest osobą godną poruszenia arcy-istotnego tematu, finalnie decydując się na podzielenie z dziewczyną swoimi przemyśleniami.
- Czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym, jak przykre jest, że do Hogwartu nie przybywają uczniowie w naszym wieku? Moim, twoim. - Wzruszam trochę ramionami, bo naturalnie chodzi mi po prostu o osoby starsze niż lat jedenaście. - Wspaniale byłoby móc zawiesić oko na kimś nowym, kto do zatęchłej, ponurej rzeczywistości wprowadzi pewien powiew świeżości? - Dwa miesiące wakacji to zdecydowanie za mało, by poznać kogoś godnego uwagi, z kim można porozmawiać i kto zachwyci. - Naturalnie, nie ma się czasu podczas całego roku szkolnego, by prawdziwie i blisko poznać wszystkich, ale też poświęcanie czasu każdemu mija się z celem bycia zafascynowaną, czy tak?
Panna Avery jest ode mnie nieco niższa, drobniejsza i przede wszystkim młodsza, toteż elegancko służę jej ramieniem, tak jak to robią ci wszyscy dżentelmeni, którzy chcą się przypodobać i prowadzę kuzynkę piwnicznym korytarzem.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jestem wdzięczna, że Evandra tak gładko wchodzi w rolę i bez cienia wątpliwości podejmuje temat, ratując mi tym samym skórę. Nie mam ochoty dalej szarpać się z Baxterem, ale obiecuję sobie, że go odpowiednio ukarzę. Jako trzecioklasistka nie mam może zbyt wielkich możliwości, pomyślałby kto, ale jestem pomysłowa i sprytna, na pewno znajdę sposób.
Wierzę kuzynce na słowo, choć w głębi ducha trochę się martwię. Lubię swoją sowę, czasami co prawda nie do końca się rozumiemy ― on mnie gryzie, ja w niego rzucam kapciem; on wrzuca mój list do jeziora, a ja przysięgam, że następną rzeczą, która wyląduje w jeziorze, będzie on sam. Trochę dziwna to relacja, jakby nieco odmienna od powszechnego wzorca. Z moich informacji wynika, że czarodzieje zazwyczaj dobrze dogadują się ze swoimi pierzastymi pupilami.
Nie podnoszę dalej tematu, wygaszam poczucie zmartwienia i uśmiecham się, widząc jej poważną minę, jakby pozowała na znawczynię tematu, wziętego ornitologa. Zapominam nawet o usłyszanej gdzieś w Ludlow historii zagubionych ptaków drapieżnych, których mężczyźni mego rodu używali do polowań.
― Nie przybywają? ― pytam; z początku nie do końca rozumiem, co Evandra ma na myśli, ale nim niezrozumienie wypłynie na moją twarz, nim zagości na dobre w spojrzeniu, padają kolejne słowa, a ja już chyba rozumiem.
― Zawsze możesz liczyć na jakiś kąsek z wymiany ― mówię żartobliwie, bo przecież taki proceder ― choć znany i praktykowany ― jest raczej rzadki. Uczniowie nieczęsto zmieniają szkoły.
Zastanawiam się nad jej dalszymi słowami; chętnie przyjmuję oferowane mi ramię i maszerujemy równym tempem już we dwie ― dalej, w głąb korytarza, ku znajomemu przejściu.
― Nie ma potrzeby poznawać blisko każdego jednego ucznia z osobna ― mówię w końcu, mój ton nadal wyraża głęboką zadumę. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym problemem, nigdy chyba nie czułam potrzeby bycia zafascynowaną kimkolwiek. Wiem, czego szukam w ludziach i chętnie odkrywam, czy towarzyszący mi uczniowie wykazują pożądane cechy. Lubię ich badać, lubię obserwować, jakby szkoła była jednym, wielkim polem na eksperymenty.
Uśmiecham się z tą myślą do Evandry; trochę figlarnie, a trochę zaczepnie, jak knujący chochlik.
― Wystarczy, że znajdziesz tych, którzy wzbudzają twoje zainteresowanie i im poświęcisz uwagę. Może kryją w sobie coś więcej, niż ci się zdaje? Może właśnie wtedy znajdziesz coś, co cię zafascynuje do reszty? A jeśli nie… ― wzruszam ramionami beztrosko ― wymienisz ich na innych.
― Chyba, że szukasz fascynacji od pierwszego spojrzenia ― dodaję po chwili, potem wzdycham lekko ― wtedy sytuacja ma się gorzej. Ale, z racji na ograniczone zasoby ludzkie, może warto rozważyć moje podejście? Co sądzisz? Możemy razem poszukać kogoś fascynującego, zobaczymy czy spodoba się nam obu, czy tylko jednej ― proponuję z entuzjazmem, bo to brzmi, jak dobra zabawa na której możemy tylko zyskać. W końcu nawet, jeśli nie znajdziemy kogoś interesującego, to spędzimy miło czas.
Wierzę kuzynce na słowo, choć w głębi ducha trochę się martwię. Lubię swoją sowę, czasami co prawda nie do końca się rozumiemy ― on mnie gryzie, ja w niego rzucam kapciem; on wrzuca mój list do jeziora, a ja przysięgam, że następną rzeczą, która wyląduje w jeziorze, będzie on sam. Trochę dziwna to relacja, jakby nieco odmienna od powszechnego wzorca. Z moich informacji wynika, że czarodzieje zazwyczaj dobrze dogadują się ze swoimi pierzastymi pupilami.
Nie podnoszę dalej tematu, wygaszam poczucie zmartwienia i uśmiecham się, widząc jej poważną minę, jakby pozowała na znawczynię tematu, wziętego ornitologa. Zapominam nawet o usłyszanej gdzieś w Ludlow historii zagubionych ptaków drapieżnych, których mężczyźni mego rodu używali do polowań.
― Nie przybywają? ― pytam; z początku nie do końca rozumiem, co Evandra ma na myśli, ale nim niezrozumienie wypłynie na moją twarz, nim zagości na dobre w spojrzeniu, padają kolejne słowa, a ja już chyba rozumiem.
― Zawsze możesz liczyć na jakiś kąsek z wymiany ― mówię żartobliwie, bo przecież taki proceder ― choć znany i praktykowany ― jest raczej rzadki. Uczniowie nieczęsto zmieniają szkoły.
Zastanawiam się nad jej dalszymi słowami; chętnie przyjmuję oferowane mi ramię i maszerujemy równym tempem już we dwie ― dalej, w głąb korytarza, ku znajomemu przejściu.
― Nie ma potrzeby poznawać blisko każdego jednego ucznia z osobna ― mówię w końcu, mój ton nadal wyraża głęboką zadumę. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym problemem, nigdy chyba nie czułam potrzeby bycia zafascynowaną kimkolwiek. Wiem, czego szukam w ludziach i chętnie odkrywam, czy towarzyszący mi uczniowie wykazują pożądane cechy. Lubię ich badać, lubię obserwować, jakby szkoła była jednym, wielkim polem na eksperymenty.
Uśmiecham się z tą myślą do Evandry; trochę figlarnie, a trochę zaczepnie, jak knujący chochlik.
― Wystarczy, że znajdziesz tych, którzy wzbudzają twoje zainteresowanie i im poświęcisz uwagę. Może kryją w sobie coś więcej, niż ci się zdaje? Może właśnie wtedy znajdziesz coś, co cię zafascynuje do reszty? A jeśli nie… ― wzruszam ramionami beztrosko ― wymienisz ich na innych.
― Chyba, że szukasz fascynacji od pierwszego spojrzenia ― dodaję po chwili, potem wzdycham lekko ― wtedy sytuacja ma się gorzej. Ale, z racji na ograniczone zasoby ludzkie, może warto rozważyć moje podejście? Co sądzisz? Możemy razem poszukać kogoś fascynującego, zobaczymy czy spodoba się nam obu, czy tylko jednej ― proponuję z entuzjazmem, bo to brzmi, jak dobra zabawa na której możemy tylko zyskać. W końcu nawet, jeśli nie znajdziemy kogoś interesującego, to spędzimy miło czas.
Sad to see you go
Was sorta hopin' that you'd stay
Was sorta hopin' that you'd stay
Corinne Avery
Zawód : arystokratka
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rumor, humor, huk, harmider
dzikie harce, rozhowory
huczą bory, dzikie stwory
leśne strachy idą w tan
dzikie harce, rozhowory
huczą bory, dzikie stwory
leśne strachy idą w tan
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jeśli chodzi o odwracanie uwagi, to jestem najlepsza w swoim fachu. Gdyby nie to, że cała moja przyszłość jest już przesądzona i usłana różami (nie, w piątej klasie nie mam jeszcze pojęcia, kto tak naprawdę będzie moim mężem), to mogłabym się spróbować w podobnym zawodzie. Szalony, niebezpieczny świat zła i występku jest na wyciągnięcie ręki, czy odnalazłabym się w kręgach złoczyńców? Złodziei kosztowności? Na pewno byłabym świetna i niezastąpiona, ale kto będzie wtedy organizował wystawne bale? Przecież nie lady Adelaide.
- Szykuje się jakaś wymiana?! - pytam nagle, zwracając błękit oczu ku twarzy kuzynki, lecz jej żartobliwy uśmiech rozwiewa wszelkie wątpliwości. - Już zrobiłaś mi nadzieję, to nie ładnie, Corinne Avery - cmokam z niezadowoleniem, jak to w zwyczaju miała moja ulubiona opiekunka panna Rogers. Kobieta przeżyła już swoje i szczęśliwie nie musi się już mną zajmować. Z pewnością miała niezwykle wielki wkład w me wykształcenie. Jej minę wyrażającą skrajną dezaprobatę opanowałam do perfekcji.
- Żeby wzbudzić moje zainteresowanie, trzeba czegoś więcej, niż ładnej buzi. Wymagam umiejętności zajmującej konwersacji. - A to szalenie istotna i jakże trudna kwestia, o której panienka Avery może jeszcze nie wiedzieć i nie do końca zdawać sobie sprawę. Problem polega przecież na tym, że ci wszyscy potencjalnie interesujący mnie chłopcy zwyczajnie przede mną uciekają. Albo gubią się w słowach, zaczynają jąkać, błądzą gdzieś spojrzeniem, jakby umysły ich zostały zatrute jakąś niepojętą miksturą. Niewielu potrafi mnie prawdziwie zachwycić, jak choćby Harry Smith - jedna z moich wielkich miłości - który swym niebiańskim głosem, łobuzerskim uśmiechem i zaciekawionym spojrzeniem potrafił doprowadzić mnie do drżenia rąk. Jaka szkoda, że w czerwcu skończył już Hogwart i nasze ścieżki musiały się rozejść, żywię szczerą nadzieję, że nie na zawsze. - Ale masz rację - stwierdzam poważnym tonem i kiwam potakująco głową. Corinne, mimo tak młodego wieku, to jednak ma głowę na karku. - Kiedy nie można mieć tego, czego się chce, należy obniżyć wymagania i rozejrzeć się za możliwościami. - Ten sposób jest znacznie mniej satysfakcjonujący, nie pozwala w pełni nasycić się tym, czego się pragnie. Mam szczerą nadzieję, że w swej przyszłości będę mogła sięgnąć po więcej; po to, co mnie prawdziwie uszczęśliwi.
Stukot naszych obcasów niesie się echem po kamiennym korytarzu, wreszcie mieszając się z dochodzącymi z oddali głosami innych uczniów, co oznajmia nam, że zbliżamy się do głównego przejścia. Wskakuję na schodek ruchomych schodów i wolną dłonią przytrzymuję się poręczy.
- Oh, czy wspominałam, że nadal pisze do mnie lord Tristan Rosier? - pytam nagle konspiracyjnym, teatralnym szeptem, kiedy mój wzrok pada na zawieszony w korytarzu obraz z rycerzem walczącym ze smokiem. Natychmiast przypomina mi się sylwetka ciemnookiego arystokraty o duszy artysty. - Sądziłam, że zdążył już o mnie zapomnieć, wszak nie widujemy się na co dzień, a i jego pewnie każdego dnia otacza wianuszek pięknych dam. - Nieznacznie krzywię się z przekąsem (tylko trochę, bo za bardzo nie można, maman mówi, że mogę zachorować na brzydotę, a do tego nie mogę dopuścić), niechętnie dołączając przed oczy wyobraźni ustawione w kolejce do Rosiera panny. - Jak myślisz, najdroższa kuzynko, jak długo trwa przelotne zauroczenie? - pytam tonem gotowym na teoretyczną dysputę. Uwielbiam dyskusje, w których podjąć można obiektywnie każdy temat, a te najlepiej omawiać z Krukonami. Doświadczenie nauczyło mnie, że tylko oni zdolni są do powstrzymania swych emocji, dzięki czemu moje mogą zdominować całą konwersację.
- Szykuje się jakaś wymiana?! - pytam nagle, zwracając błękit oczu ku twarzy kuzynki, lecz jej żartobliwy uśmiech rozwiewa wszelkie wątpliwości. - Już zrobiłaś mi nadzieję, to nie ładnie, Corinne Avery - cmokam z niezadowoleniem, jak to w zwyczaju miała moja ulubiona opiekunka panna Rogers. Kobieta przeżyła już swoje i szczęśliwie nie musi się już mną zajmować. Z pewnością miała niezwykle wielki wkład w me wykształcenie. Jej minę wyrażającą skrajną dezaprobatę opanowałam do perfekcji.
- Żeby wzbudzić moje zainteresowanie, trzeba czegoś więcej, niż ładnej buzi. Wymagam umiejętności zajmującej konwersacji. - A to szalenie istotna i jakże trudna kwestia, o której panienka Avery może jeszcze nie wiedzieć i nie do końca zdawać sobie sprawę. Problem polega przecież na tym, że ci wszyscy potencjalnie interesujący mnie chłopcy zwyczajnie przede mną uciekają. Albo gubią się w słowach, zaczynają jąkać, błądzą gdzieś spojrzeniem, jakby umysły ich zostały zatrute jakąś niepojętą miksturą. Niewielu potrafi mnie prawdziwie zachwycić, jak choćby Harry Smith - jedna z moich wielkich miłości - który swym niebiańskim głosem, łobuzerskim uśmiechem i zaciekawionym spojrzeniem potrafił doprowadzić mnie do drżenia rąk. Jaka szkoda, że w czerwcu skończył już Hogwart i nasze ścieżki musiały się rozejść, żywię szczerą nadzieję, że nie na zawsze. - Ale masz rację - stwierdzam poważnym tonem i kiwam potakująco głową. Corinne, mimo tak młodego wieku, to jednak ma głowę na karku. - Kiedy nie można mieć tego, czego się chce, należy obniżyć wymagania i rozejrzeć się za możliwościami. - Ten sposób jest znacznie mniej satysfakcjonujący, nie pozwala w pełni nasycić się tym, czego się pragnie. Mam szczerą nadzieję, że w swej przyszłości będę mogła sięgnąć po więcej; po to, co mnie prawdziwie uszczęśliwi.
Stukot naszych obcasów niesie się echem po kamiennym korytarzu, wreszcie mieszając się z dochodzącymi z oddali głosami innych uczniów, co oznajmia nam, że zbliżamy się do głównego przejścia. Wskakuję na schodek ruchomych schodów i wolną dłonią przytrzymuję się poręczy.
- Oh, czy wspominałam, że nadal pisze do mnie lord Tristan Rosier? - pytam nagle konspiracyjnym, teatralnym szeptem, kiedy mój wzrok pada na zawieszony w korytarzu obraz z rycerzem walczącym ze smokiem. Natychmiast przypomina mi się sylwetka ciemnookiego arystokraty o duszy artysty. - Sądziłam, że zdążył już o mnie zapomnieć, wszak nie widujemy się na co dzień, a i jego pewnie każdego dnia otacza wianuszek pięknych dam. - Nieznacznie krzywię się z przekąsem (tylko trochę, bo za bardzo nie można, maman mówi, że mogę zachorować na brzydotę, a do tego nie mogę dopuścić), niechętnie dołączając przed oczy wyobraźni ustawione w kolejce do Rosiera panny. - Jak myślisz, najdroższa kuzynko, jak długo trwa przelotne zauroczenie? - pytam tonem gotowym na teoretyczną dysputę. Uwielbiam dyskusje, w których podjąć można obiektywnie każdy temat, a te najlepiej omawiać z Krukonami. Doświadczenie nauczyło mnie, że tylko oni zdolni są do powstrzymania swych emocji, dzięki czemu moje mogą zdominować całą konwersację.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zaskoczenie Evandry mnie bawi; uśmiecham się więc jak rasowa szelma i spuszczam skromnie oczy, kiedy stwierdza, że nie ładnie tak robić komuś nadzieję. Nie czuję się winna, że tak zrozumiała moje słowa, zresztą, rzadko czuję się winna. W Ludlow skrucha nie jest mile widziana ― chyba, że oficjalna, wobec nestora. Tego jedynego którego należy się bać będąc Averym.
― Tylko tyle? ― dziwię się szczerze, bo wydaje mi się, że dziewczyny takie jak Evandra mają bardzo wysokie wymagania, że prócz ładnej buzi i srebrnego języka trzeba wykazać się jeszcze tuzinem innych talentów, by zwróciły na delikwenta uwagę. Nie jest to nic złego rzecz jasna, przecież panna o jej statusie nie powinna poświęcać uwagi byle komu, ja sama zresztą nie powinnam, ale życie ― nawet tak krótkie, jak moje ― pisze różne scenariusze.
― Myślałam, że musi co najmniej pośpiewać ci po trytońsku ― żartuję sobie dalej, mrugam porozumiewawczo do kuzynki (mojej ulubionej, warto zaznaczyć), razem z nią wskakuję na schodek, ale nie chwytam się barierki, polegam na jej ramieniu, na eleganckim uchwycie. Czasem jestem w nią zapatrzona jak w obrazek, czasem zazdroszczę jej uroku i tego, jak przepływa między ludźmi w towarzystwie, choć sama przecież nie odstaję od niej zbytnio. ― Albo opanować spienione fale mórz, by móc dopłynąć do brzegu na dwóch delfinach.
Kiwam głową z entuzjazmem, kiedy Evandra podłapuje mój tok myślenia i nieznacznie zadzieram podbródek ku górze, dumna z tego, że starsza kuzynka decyduje się pójść tą ścieżką. Kto wie, gdzie ją zaprowadzi, może to właśnie dzięki mnie i mojemu podejściu znajdzie kogoś tak interesującego, że nie będzie mogła myśleć już o nikim innym. Poza mną, oczywiście, bo o mnie powinna jednak pamiętać!
Unoszę wysoko brwi i patrzę na nią z niedowierzaniem, kiedy pada znane mi nazwisko. Jestem jeszcze młoda, nikt nie przypomina mi o tym, co czeka na mnie po skończeniu szkoły, ale staram się trochę rozeznać w temacie, zorientować kto z kim, po co i dlaczego. W końcu wiedza to władza, a ja lubię władzę.
― Słówkiem nic nie pisnęłaś ― stwierdzam, pozorując śmiertelnie obrażony ton, ale uśmiech mnie zdradza. Nie miałabym do niej pretensji nawet gdyby nie oddała mi ulubionej szpilki do włosów. ― Ach, Evandro, nie oszukujmy się, trudno o tobie zapomnieć i zdziwiłabym się, gdyby lord Rosier sobie z tym zadaniem poradził ― mówię to z pełną powagą i w pełni świadomie, bo rzadko prawię komukolwiek komplementy i jeśli już to robię, to szczerze. Ponadto uważam, że Evandrze należy się tyle uwagi i adoratorów ile tylko jej się zamarzy. I niech żaden nie poważy się jej skrzywdzić, bo osobiście zadbam o to, by nie opuścił toalety przez najbliższy tydzień.
― Czy to podchwytliwe pytanie? ― Odbijam zgrabnie piłeczkę, przechylam nieznacznie głowę w jej stronę. ― Powiedziałabym, wzorując się na autorytetach z zakresu prawa czarodziejów, że to zależy. Może i rok, jeśli fascynacja jest silna, może tydzień, jeśli obiekt okazuje się tylko pięknie błyszczeć z daleka, a przy bliższym poznaniu traci swój blask. Prawdziwym pytaniem może powinno być: kiedy wiadomo, że to przelotne zauroczenie o dowolnej długości, a kiedy coś, co winnyśmy nazywać poważniejszymi słowami?
― Tylko tyle? ― dziwię się szczerze, bo wydaje mi się, że dziewczyny takie jak Evandra mają bardzo wysokie wymagania, że prócz ładnej buzi i srebrnego języka trzeba wykazać się jeszcze tuzinem innych talentów, by zwróciły na delikwenta uwagę. Nie jest to nic złego rzecz jasna, przecież panna o jej statusie nie powinna poświęcać uwagi byle komu, ja sama zresztą nie powinnam, ale życie ― nawet tak krótkie, jak moje ― pisze różne scenariusze.
― Myślałam, że musi co najmniej pośpiewać ci po trytońsku ― żartuję sobie dalej, mrugam porozumiewawczo do kuzynki (mojej ulubionej, warto zaznaczyć), razem z nią wskakuję na schodek, ale nie chwytam się barierki, polegam na jej ramieniu, na eleganckim uchwycie. Czasem jestem w nią zapatrzona jak w obrazek, czasem zazdroszczę jej uroku i tego, jak przepływa między ludźmi w towarzystwie, choć sama przecież nie odstaję od niej zbytnio. ― Albo opanować spienione fale mórz, by móc dopłynąć do brzegu na dwóch delfinach.
Kiwam głową z entuzjazmem, kiedy Evandra podłapuje mój tok myślenia i nieznacznie zadzieram podbródek ku górze, dumna z tego, że starsza kuzynka decyduje się pójść tą ścieżką. Kto wie, gdzie ją zaprowadzi, może to właśnie dzięki mnie i mojemu podejściu znajdzie kogoś tak interesującego, że nie będzie mogła myśleć już o nikim innym. Poza mną, oczywiście, bo o mnie powinna jednak pamiętać!
Unoszę wysoko brwi i patrzę na nią z niedowierzaniem, kiedy pada znane mi nazwisko. Jestem jeszcze młoda, nikt nie przypomina mi o tym, co czeka na mnie po skończeniu szkoły, ale staram się trochę rozeznać w temacie, zorientować kto z kim, po co i dlaczego. W końcu wiedza to władza, a ja lubię władzę.
― Słówkiem nic nie pisnęłaś ― stwierdzam, pozorując śmiertelnie obrażony ton, ale uśmiech mnie zdradza. Nie miałabym do niej pretensji nawet gdyby nie oddała mi ulubionej szpilki do włosów. ― Ach, Evandro, nie oszukujmy się, trudno o tobie zapomnieć i zdziwiłabym się, gdyby lord Rosier sobie z tym zadaniem poradził ― mówię to z pełną powagą i w pełni świadomie, bo rzadko prawię komukolwiek komplementy i jeśli już to robię, to szczerze. Ponadto uważam, że Evandrze należy się tyle uwagi i adoratorów ile tylko jej się zamarzy. I niech żaden nie poważy się jej skrzywdzić, bo osobiście zadbam o to, by nie opuścił toalety przez najbliższy tydzień.
― Czy to podchwytliwe pytanie? ― Odbijam zgrabnie piłeczkę, przechylam nieznacznie głowę w jej stronę. ― Powiedziałabym, wzorując się na autorytetach z zakresu prawa czarodziejów, że to zależy. Może i rok, jeśli fascynacja jest silna, może tydzień, jeśli obiekt okazuje się tylko pięknie błyszczeć z daleka, a przy bliższym poznaniu traci swój blask. Prawdziwym pytaniem może powinno być: kiedy wiadomo, że to przelotne zauroczenie o dowolnej długości, a kiedy coś, co winnyśmy nazywać poważniejszymi słowami?
Sad to see you go
Was sorta hopin' that you'd stay
Was sorta hopin' that you'd stay
Corinne Avery
Zawód : arystokratka
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rumor, humor, huk, harmider
dzikie harce, rozhowory
huczą bory, dzikie stwory
leśne strachy idą w tan
dzikie harce, rozhowory
huczą bory, dzikie stwory
leśne strachy idą w tan
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Prycham śmiechem, wolną dłonią przesłaniając usta, bo tak otwarcie, to przecież nie wypada parskać, nawet w prywatnej rozmowie na osobności. Wyobrażam sobie tych wszystkich czarodziejów w powozach z delfinami, obraz ten bawi mnie niezmiernie, bo nie ma innej opcji, niż by wpadali zaraz do wody, krzycząc wniebogłosy.
- Wolałabym, aby kawaler mnie zainspirował swoją osobowością, własnymi zainteresowaniami. Poszerzał moje horyzonty, był dla mnie inspiracją - wymieniam kolejno, jakby nigdy nic, bo uważam, że to absolutne podstawy, bez których nie ma co zawracać mi głowy. - Choć przyznaję, że panowanie nad falami brzmi jak coś, co mogłabym uznać za godne uwagi. Jak sądzisz, czy ktoś poza Traversami sprostałby tym wymaganiom? - zastanawiam się na głos, bo nie przychodzi mi na myśl nikt poza rodem, który jako jedyny ma z morzem więcej wspólnego, niż Lestrange. Gdyby tylko mieli oni w sobie odrobinę więcej ogłady, mogłabym naprawdę zacząć ich rozważać, mają wszak piękny, pachnący solą zamek. Na mojej twarzy zaraz pojawia się grymas. - Ugh… Evandra Travers nie brzmi zbyt dobrze…
Uśmiecham się do kuzynki z wdzięcznością. Wie doskonale jak działają na mnie pochlebstwa, zwłaszcza gdy mam pewność, że nie są wcale wymuszone. Przy Corinne doskonale wiem, że jest ze mną szczera i nigdy mnie nie oszuka. Ma rację, gdy mówi, że nie jest łatwo o mnie zapomnieć, w końcu dokładam wszelkich starań, bym mocno zapadała komuś w pamięć.
Schodząc ze schodów kierujemy się do holu, gdzie uderza nas gwar licznie rozgadanej młodzieży. Wymijamy ich wszystkich, prowadzę pannę Avery nieco dalej i przez główne drzwi na dziedziniec, który także pełen jest wymieniającymi się wakacyjnymi wrażeniami uczniaków.
- Dokładnie tak, właśnie to mnie zastanawia - wzdycham ciężko i posyłam sugestywne spojrzenie tym, którzy siedzą na jednym z kamiennych łuków. Młodzi doskonale wiedzą czego się od nich oczekuje, podnoszą się z miejsca i odchodzą pospiesznie z przepraszającymi uśmiechami - tych to doskonale wychowałam. Opadam teatralnie na siedzenie i wzdycham ponownie dla wzmocnienia efektu dramaturgii. - Po prostu nie chcę sobie niczego nad wyraz dopowiadać. Jakby to było zwykłe, przelotne zauroczenie, mogłabym się niczym nie przejmować, oddać radości, pełnić zaszczytną rolę adorowanej niewiasty. - Wyuczonym gestem odrzucam jasne włosy na plecy, dbając o to, by wolno opadając wyglądały zjawiskowo. - Ale co w przypadku, w którym i ja mu ulegnę, i zacznę tęsknić każdego dnia, wyglądając kolejnego listu? Co, jeśli po roku fascynacja zniknie, pozostawiając pustkę i niespełnione marzenia? Jakże mogę myśleć o tym na poważnie, kiedy nie mam pewności, że mnie nigdy nie zrani? - Dzielę się tymi wszystkimi wątpliwościami, nie mówiąc na głos, że tak naprawdę spełnia się właśnie ta cała moja przepowiednia. Wzbraniam się przed tym z całych sił, bo złamane serce jest najgorszym z możliwych scenariuszy, ale w głębi duszy wiem, że przepadłam. Zerkam zaraz z ukosa z moją drogą kuzynkę i pochwycam jej dłoń, lekko przyciągając bliżej siebie. - Powiedz mi proszę, kochana Corinne, czy i do twojego serca zapukał jakiś kawaler? - O sobie i własnych rozterkach rozpowiadać mogę długimi godzinami, a i tak wieczności nie starczy, aby omówić każdy z nich. Przenieść chcę uwagę na pannę Avery, niech i ona dostanie trochę zasłużonej atencji.
- Wolałabym, aby kawaler mnie zainspirował swoją osobowością, własnymi zainteresowaniami. Poszerzał moje horyzonty, był dla mnie inspiracją - wymieniam kolejno, jakby nigdy nic, bo uważam, że to absolutne podstawy, bez których nie ma co zawracać mi głowy. - Choć przyznaję, że panowanie nad falami brzmi jak coś, co mogłabym uznać za godne uwagi. Jak sądzisz, czy ktoś poza Traversami sprostałby tym wymaganiom? - zastanawiam się na głos, bo nie przychodzi mi na myśl nikt poza rodem, który jako jedyny ma z morzem więcej wspólnego, niż Lestrange. Gdyby tylko mieli oni w sobie odrobinę więcej ogłady, mogłabym naprawdę zacząć ich rozważać, mają wszak piękny, pachnący solą zamek. Na mojej twarzy zaraz pojawia się grymas. - Ugh… Evandra Travers nie brzmi zbyt dobrze…
Uśmiecham się do kuzynki z wdzięcznością. Wie doskonale jak działają na mnie pochlebstwa, zwłaszcza gdy mam pewność, że nie są wcale wymuszone. Przy Corinne doskonale wiem, że jest ze mną szczera i nigdy mnie nie oszuka. Ma rację, gdy mówi, że nie jest łatwo o mnie zapomnieć, w końcu dokładam wszelkich starań, bym mocno zapadała komuś w pamięć.
Schodząc ze schodów kierujemy się do holu, gdzie uderza nas gwar licznie rozgadanej młodzieży. Wymijamy ich wszystkich, prowadzę pannę Avery nieco dalej i przez główne drzwi na dziedziniec, który także pełen jest wymieniającymi się wakacyjnymi wrażeniami uczniaków.
- Dokładnie tak, właśnie to mnie zastanawia - wzdycham ciężko i posyłam sugestywne spojrzenie tym, którzy siedzą na jednym z kamiennych łuków. Młodzi doskonale wiedzą czego się od nich oczekuje, podnoszą się z miejsca i odchodzą pospiesznie z przepraszającymi uśmiechami - tych to doskonale wychowałam. Opadam teatralnie na siedzenie i wzdycham ponownie dla wzmocnienia efektu dramaturgii. - Po prostu nie chcę sobie niczego nad wyraz dopowiadać. Jakby to było zwykłe, przelotne zauroczenie, mogłabym się niczym nie przejmować, oddać radości, pełnić zaszczytną rolę adorowanej niewiasty. - Wyuczonym gestem odrzucam jasne włosy na plecy, dbając o to, by wolno opadając wyglądały zjawiskowo. - Ale co w przypadku, w którym i ja mu ulegnę, i zacznę tęsknić każdego dnia, wyglądając kolejnego listu? Co, jeśli po roku fascynacja zniknie, pozostawiając pustkę i niespełnione marzenia? Jakże mogę myśleć o tym na poważnie, kiedy nie mam pewności, że mnie nigdy nie zrani? - Dzielę się tymi wszystkimi wątpliwościami, nie mówiąc na głos, że tak naprawdę spełnia się właśnie ta cała moja przepowiednia. Wzbraniam się przed tym z całych sił, bo złamane serce jest najgorszym z możliwych scenariuszy, ale w głębi duszy wiem, że przepadłam. Zerkam zaraz z ukosa z moją drogą kuzynkę i pochwycam jej dłoń, lekko przyciągając bliżej siebie. - Powiedz mi proszę, kochana Corinne, czy i do twojego serca zapukał jakiś kawaler? - O sobie i własnych rozterkach rozpowiadać mogę długimi godzinami, a i tak wieczności nie starczy, aby omówić każdy z nich. Przenieść chcę uwagę na pannę Avery, niech i ona dostanie trochę zasłużonej atencji.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zamyślam się wyraźnie, zabawnie mrużę oczy, sięgając w głąb własnej pamięci. Przetrząsam zakamarki, zadaję sobie to samo pytanie, ale odpowiedź nie nadchodzi. Wzruszam więc ramionami w geście kapitulacji, przecież nie mogę wiedzieć wszystkiego, choć czasem wydaje mi się, że jednak wiem i dobitnie lubię to zaprezentować szerszej publice, by zaraz potem zgarnąć należny mi aplauz, słowa uznania i pochwały.
― Faktycznie ― przyznaję Evandrze rację, Travers jakoś niespecjalnie jej pasuje, a eliminacja tego rodu z naszych rozważań zmusza do skreślenia mojego świetnego pomysłu z delfinami. A szkoda, miał potencjał, mojej kuzynce chyba także przypadł do gustu. No nic! Nie wszystko przecież stracone, dziś pierwszy dzień pobytu w Hogwarcie po przerwie wakacyjnej, czyli ciąży na nas dokładnie zero obowiązków i można snuć teorie o różnorakiej tematyce do upadłego.
Spacerując pod rękę z Evandrą, od czasu do czasu wyławiam z mijanych tłumów znajomą twarz. Nie szczędzę miłych uśmiechów (jeśli kogoś lubię lub jest użyteczny) ani ponurych grymasów (jeśli ktoś zalazł mi za skórę), wyniośle unoszę podbródek, kiedy mija mnie pewien Puchon w którego pod koniec zeszłego roku rzuciłam łajnobombą. (To jeszcze nie koniec, dojadę cię). Przelotnie unoszę brwi w geście uznania, kiedy jedno spojrzenie Evandry wywołuje reakcje o których mi pozostaje jedynie marzyć. (Kiedyś też będę taka wspaniała). Zasiadam tuż obok niej, odruchowo wygładzam materiał swojej spódniczki, zarzucam nogę na nogę i wsłuchuję się w jej dalsze słowa.
Poruszony temat wydaje mi się studnią bez dna, intuicja podpowiada, że kuzynka napotkała w swoich hipotetycznych rozważaniach poważny problem, który wybiega daleko poza moje trzynastoletnie kompetencje, ale zamierzam jej pomóc tak, jak tylko będę umiała i przy okazji liczyć w głębi ducha na to, że nie przejedzie się na moich radach, jak po lodzie.
Choć może powinnam puścić wodze fantazji, zabawić się w śledczego? W końcu to tylko hipotetyczne rozważania, a ja lubię knuć.
― Rok to szmat czasu ― stwierdzam w końcu filozoficznie, po przygługawej chwili milczenia i opieram jedną dłoń o chłodny kamień, przyjmując swobodniejszą pozę ― może każ mu podpisać dokument stanowiący o tym, że nie wolno cię ranić? ― myślę na głos, ton mam śmiertelnie poważny, a moje myśli krążą gdzieś wokół Departamentu Przestrzegania Prawa. Czy takie umowy trzeba było zawierać w obecności świadków, którzy poręczą w razie czego? ― A może przysięga wieczysta? ― wpadam na kolejny genialny pomysł, którego głównym założeniem ma być obrona interesów Evandry. Jeśli chłopak przyrzeknie jej, że nigdy jej nie zrani - ale jednak dopuści się występku - umrze. Pięknie. Kara idealna, sama bym lepszej nie wymyśliła, a mojego geniuszu powinni zazdrościć mi przodkowie, lata temu urządzający pokazowe egzekucje wszystkim, którzy zaszkodzili interesom rodu.
Przenoszę wzrok z grupy rozchichotanych Gryfonek na Evandrę, uśmiecham się ładnie, kiedy łapie moją dłoń i przysuwam się bliżej jej boku, niemalże stykając się ramieniem w ramię. Jej pytanie sprawia, że wściekle różowy pąs obleka moje blade policzki, zdradzając tym samym, że sprawa pomiędzy mną a Baxterem jest daleka od zakończenia. Wzdycham cierpiętniczo, ale nie wymiguję się od pytania, wiem, że mojej drogiej kuzynce mogę zwierzyć się ze wszystkiego, a ona na pewno pomoże mi znaleźć odpowiednie remedium.
― Powiedzmy, że odczuwam nagłą słabość w nogach na widok tego Krukona od którego mnie uratowałaś chwilę temu. Ale ― zastrzegam zaraz, chyba zbyt prędko ― teraz nie chcę go widzieć na oczy, bo doszły mnie słuchy, że jego obiektem zainteresowania jest jakaś Lottie ― prycham zdegustowana, bo nawet nie wiem, kim owa panna jest, a to znaczy, że jest nieistotna i pewnie ma brudną krew.
― Czasem nie mogę się zdecydować ― dodaję mrukliwie, nadal obrażona na Baxtera ― czy chcę wydrapać oczy jemu, jej, czy może obojgu. Jak myślisz, jak podrzucę jej parę karaluchów w syropie do kolacji, to będzie bardzo niemiło, czy tylko trochę? ― zastanawiam się na głos, w głowie już kreując plan doskonały w którym nikt nigdy nie dowie się, że to moja sprawka i tym samym Slytherin uniknie minusowych punktów.
― Faktycznie ― przyznaję Evandrze rację, Travers jakoś niespecjalnie jej pasuje, a eliminacja tego rodu z naszych rozważań zmusza do skreślenia mojego świetnego pomysłu z delfinami. A szkoda, miał potencjał, mojej kuzynce chyba także przypadł do gustu. No nic! Nie wszystko przecież stracone, dziś pierwszy dzień pobytu w Hogwarcie po przerwie wakacyjnej, czyli ciąży na nas dokładnie zero obowiązków i można snuć teorie o różnorakiej tematyce do upadłego.
Spacerując pod rękę z Evandrą, od czasu do czasu wyławiam z mijanych tłumów znajomą twarz. Nie szczędzę miłych uśmiechów (jeśli kogoś lubię lub jest użyteczny) ani ponurych grymasów (jeśli ktoś zalazł mi za skórę), wyniośle unoszę podbródek, kiedy mija mnie pewien Puchon w którego pod koniec zeszłego roku rzuciłam łajnobombą. (To jeszcze nie koniec, dojadę cię). Przelotnie unoszę brwi w geście uznania, kiedy jedno spojrzenie Evandry wywołuje reakcje o których mi pozostaje jedynie marzyć. (Kiedyś też będę taka wspaniała). Zasiadam tuż obok niej, odruchowo wygładzam materiał swojej spódniczki, zarzucam nogę na nogę i wsłuchuję się w jej dalsze słowa.
Poruszony temat wydaje mi się studnią bez dna, intuicja podpowiada, że kuzynka napotkała w swoich hipotetycznych rozważaniach poważny problem, który wybiega daleko poza moje trzynastoletnie kompetencje, ale zamierzam jej pomóc tak, jak tylko będę umiała i przy okazji liczyć w głębi ducha na to, że nie przejedzie się na moich radach, jak po lodzie.
Choć może powinnam puścić wodze fantazji, zabawić się w śledczego? W końcu to tylko hipotetyczne rozważania, a ja lubię knuć.
― Rok to szmat czasu ― stwierdzam w końcu filozoficznie, po przygługawej chwili milczenia i opieram jedną dłoń o chłodny kamień, przyjmując swobodniejszą pozę ― może każ mu podpisać dokument stanowiący o tym, że nie wolno cię ranić? ― myślę na głos, ton mam śmiertelnie poważny, a moje myśli krążą gdzieś wokół Departamentu Przestrzegania Prawa. Czy takie umowy trzeba było zawierać w obecności świadków, którzy poręczą w razie czego? ― A może przysięga wieczysta? ― wpadam na kolejny genialny pomysł, którego głównym założeniem ma być obrona interesów Evandry. Jeśli chłopak przyrzeknie jej, że nigdy jej nie zrani - ale jednak dopuści się występku - umrze. Pięknie. Kara idealna, sama bym lepszej nie wymyśliła, a mojego geniuszu powinni zazdrościć mi przodkowie, lata temu urządzający pokazowe egzekucje wszystkim, którzy zaszkodzili interesom rodu.
Przenoszę wzrok z grupy rozchichotanych Gryfonek na Evandrę, uśmiecham się ładnie, kiedy łapie moją dłoń i przysuwam się bliżej jej boku, niemalże stykając się ramieniem w ramię. Jej pytanie sprawia, że wściekle różowy pąs obleka moje blade policzki, zdradzając tym samym, że sprawa pomiędzy mną a Baxterem jest daleka od zakończenia. Wzdycham cierpiętniczo, ale nie wymiguję się od pytania, wiem, że mojej drogiej kuzynce mogę zwierzyć się ze wszystkiego, a ona na pewno pomoże mi znaleźć odpowiednie remedium.
― Powiedzmy, że odczuwam nagłą słabość w nogach na widok tego Krukona od którego mnie uratowałaś chwilę temu. Ale ― zastrzegam zaraz, chyba zbyt prędko ― teraz nie chcę go widzieć na oczy, bo doszły mnie słuchy, że jego obiektem zainteresowania jest jakaś Lottie ― prycham zdegustowana, bo nawet nie wiem, kim owa panna jest, a to znaczy, że jest nieistotna i pewnie ma brudną krew.
― Czasem nie mogę się zdecydować ― dodaję mrukliwie, nadal obrażona na Baxtera ― czy chcę wydrapać oczy jemu, jej, czy może obojgu. Jak myślisz, jak podrzucę jej parę karaluchów w syropie do kolacji, to będzie bardzo niemiło, czy tylko trochę? ― zastanawiam się na głos, w głowie już kreując plan doskonały w którym nikt nigdy nie dowie się, że to moja sprawka i tym samym Slytherin uniknie minusowych punktów.
Sad to see you go
Was sorta hopin' that you'd stay
Was sorta hopin' that you'd stay
Corinne Avery
Zawód : arystokratka
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rumor, humor, huk, harmider
dzikie harce, rozhowory
huczą bory, dzikie stwory
leśne strachy idą w tan
dzikie harce, rozhowory
huczą bory, dzikie stwory
leśne strachy idą w tan
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Parska śmiechem na wspomnienie o przysiędze wieczystej. Naturalnie brzmi to jak doskonały pomysł, który romantyczna dusza chce poprzeć, jednak padające z ust nastolatki nie mogą być brane na poważnie.
- Masz rację, zginie natychmiast, kiedy sprawi, że popłyną mi łzy - przytakuje, siląc się na poważny ton. Czy to nie wspaniałe, stąpać po tak kruchym lodzie, decydując się na złożenie podobnej obietnicy? Zwłaszcza w przypadku tak chwiejnej w swych nastrojach półwili, jednak do tego sama zainteresowana nigdy się nie przyzna, uważając siebie za niezwykle stabilną i zdecydowaną co do własnych pragnień istotę.
- Słusznie nie chcesz się z nim widzieć - ponownie godzi się z młodą czarownicą, kiwając głową ze zdecydowaniem. - Mężczyźni, którzy przeskakują z jednego kwiatka na drugi, nie są warci naszego czasu. To oczywiste, że kiedy raz spróbują, zawsze już czynić będą to samo - dzieli się złotą radą, szczerze wierząc w jej słuszność. Słyszała niegdyś rozmowę matki z przyjaciółką, kiedy te plotkowały półgłosem o kawalerach i ich rokowaniach na rynku matrymonialnym. To dzięki nim Evandra dobrze wie, przy których czarodziejach należy powstrzymać się przed kokietowaniem, a kiedy rzucić bardziej przychylne spojrzenie.
- W porządku, jeśli ma ci to pomóc ze spokojem ducha, to idź - godzi się z Corinne, kiedy ta podejmuje decyzję o poszukiwaniach sowy. Nie widzi sensu, by ją zatrzymywać, skoro dziewczyna potrzebuje rozejrzeć się za ukochanym pupilem. - Spotkamy się później, w Wielkiej Sali. Życzę powodzenia - żegna się jeszcze ciepło i opierając się nadal o kamienny łuk, odprowadza ją wzrokiem, nim znika za rogiem korytarza. Ślizgonka tkwi tak jeszcze przez moment, zastanawiając się, czy jej własna sowa przetrwała perturbacje, jednak nie jest doń tak mocno przywiązana. Wiecznie strojąca fochy uszatka lubi dziobać palce, a i listy przynosi zmięte, zupełnie niepasujące do eleganckiej lady, przez co stale musi się wstydzić.
Pogrążona w zamyśleniu bezwiednym ruchem przeczesuje złote włosy, by wreszcie odepchnąć się od murów. Wygładza jeszcze brzeg czarnej spódnicy o zielonych emblematach, odwraca się na pięcie i zatrzymuje gwałtownie, kiedy ktoś staje jej na drodze.
- Oh dzień dobry! - wita się uprzejmym tonem, mocno spuszczając wzrok, by przyjrzeć się pierwszorocznemu. - Czyżby ktoś się zgubił? Czego poszukujesz? - Pogoda w głosie Evandry zachęca do zwierzeń, sprawia, że kolana miękną, a rozmarzone spojrzenie wodzi gdzieś w sennych iluzjach, lub wręcz przeciwnie - budzi niechęć, zwątpienie, czasem także i wrogość. Lady Lestrange jest już do tych zmian przyzwyczajona, potrafiąc prędko wyczuć z kim ma do czynienia, i w którą stronę potoczy się rozmowa. Czy to dlatego, że dzieci i młodzież są niezwykle przewidywalni?
- Masz rację, zginie natychmiast, kiedy sprawi, że popłyną mi łzy - przytakuje, siląc się na poważny ton. Czy to nie wspaniałe, stąpać po tak kruchym lodzie, decydując się na złożenie podobnej obietnicy? Zwłaszcza w przypadku tak chwiejnej w swych nastrojach półwili, jednak do tego sama zainteresowana nigdy się nie przyzna, uważając siebie za niezwykle stabilną i zdecydowaną co do własnych pragnień istotę.
- Słusznie nie chcesz się z nim widzieć - ponownie godzi się z młodą czarownicą, kiwając głową ze zdecydowaniem. - Mężczyźni, którzy przeskakują z jednego kwiatka na drugi, nie są warci naszego czasu. To oczywiste, że kiedy raz spróbują, zawsze już czynić będą to samo - dzieli się złotą radą, szczerze wierząc w jej słuszność. Słyszała niegdyś rozmowę matki z przyjaciółką, kiedy te plotkowały półgłosem o kawalerach i ich rokowaniach na rynku matrymonialnym. To dzięki nim Evandra dobrze wie, przy których czarodziejach należy powstrzymać się przed kokietowaniem, a kiedy rzucić bardziej przychylne spojrzenie.
- W porządku, jeśli ma ci to pomóc ze spokojem ducha, to idź - godzi się z Corinne, kiedy ta podejmuje decyzję o poszukiwaniach sowy. Nie widzi sensu, by ją zatrzymywać, skoro dziewczyna potrzebuje rozejrzeć się za ukochanym pupilem. - Spotkamy się później, w Wielkiej Sali. Życzę powodzenia - żegna się jeszcze ciepło i opierając się nadal o kamienny łuk, odprowadza ją wzrokiem, nim znika za rogiem korytarza. Ślizgonka tkwi tak jeszcze przez moment, zastanawiając się, czy jej własna sowa przetrwała perturbacje, jednak nie jest doń tak mocno przywiązana. Wiecznie strojąca fochy uszatka lubi dziobać palce, a i listy przynosi zmięte, zupełnie niepasujące do eleganckiej lady, przez co stale musi się wstydzić.
Pogrążona w zamyśleniu bezwiednym ruchem przeczesuje złote włosy, by wreszcie odepchnąć się od murów. Wygładza jeszcze brzeg czarnej spódnicy o zielonych emblematach, odwraca się na pięcie i zatrzymuje gwałtownie, kiedy ktoś staje jej na drodze.
- Oh dzień dobry! - wita się uprzejmym tonem, mocno spuszczając wzrok, by przyjrzeć się pierwszorocznemu. - Czyżby ktoś się zgubił? Czego poszukujesz? - Pogoda w głosie Evandry zachęca do zwierzeń, sprawia, że kolana miękną, a rozmarzone spojrzenie wodzi gdzieś w sennych iluzjach, lub wręcz przeciwnie - budzi niechęć, zwątpienie, czasem także i wrogość. Lady Lestrange jest już do tych zmian przyzwyczajona, potrafiąc prędko wyczuć z kim ma do czynienia, i w którą stronę potoczy się rozmowa. Czy to dlatego, że dzieci i młodzież są niezwykle przewidywalni?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Teraz żałowała, że zgodziła się na ten głupi zakład. No i na co jej to było, co? Teraz musiała iść i zagadać, bo przecież inaczej się ośmieszy. Drobna Ślizgonka, która jeszcze gubiła się w tym wielkim zamku. Ruchome schody to była jakaś koszmarna pułapka na Pierwszorocznych, na pewno tak było! I nie dało się określić kiedy się ruszą! Były kapryśne jak kot jej matki. Tylko czekasz, aż nagle uznał, że zaatakowanie pazurami to świetna forma zabawy.
Ściskając podręcznik od eliksirów patrzyła jak dwie śliczne dziewczyny znikają zza rogiem. To była jej szansa! Ale im wszystkim będzie głupio jak pokaże podpis panny Lestrange na swoim podręczniku. I będzie mogła mówić, że miała odwagę do niej podejść. Przestaną się z niej nabijać. O!
Usiadła na murku i czekała. Była cierpliwa, miała czas. Zajęcia na dzisiaj skończyła więc mogła sterczeć i trzy godziny, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Słyszała melodyjny śmiech starszych Ślizgonek, taki ładny, prawie jak śpiew. Zaczęła z nudów nawet przeglądać podręcznik i na nowo studiować jego treść. Profesor Slughorn straszył tym swoim szczurzym ogonem. Nie chciała nigdy musieć go brać! Brrr. Aż się wzdrygnęła na samo wspomnienie. Chyba eliksiry nie będa jej ulubionym przedmiotem. Dostrzegła poruszenie więc zeskoczyła z murka zatrzaskując z głosem książkę. Podbiegła do Evandry, a kiedy ta się odezwała, na chwilę zabrało jej słów. Krtań też odmówiła posłuszeństwa i z jej ust wydobył się przedziwny skrzek. Zmieszała się i odchrząknęła.
-Czymogłabymotrzymaćodciebiepodpisnaswojejksiążce? - Wypaliła na wydechu zdając sobie po chwili sprawę, że starsza dziewczyna nie mogła nic z tego zrozumieć. Ogarnij się Rozalka, bo zaraz zostaniesz wyśmiana. Wzięła głębszy wdech. -Czy mogłabym otrzymać od ciebie… podpis na mojej książce? - Spłonęła rumieńcem gotowa przyjąć wyśmianie i to takie, że cała szkoła usłyszy. Czubki uszu paliły żywym ogniem kiedy odwróciła wzrok i wyciągnęła w stronę Evandry swój podręcznik. Jeszcze ładny i nie zniszczony. Przeskoczyła z jednej nogi na drugą w zmieszaniu jakie objęło całe ciało.
Ściskając podręcznik od eliksirów patrzyła jak dwie śliczne dziewczyny znikają zza rogiem. To była jej szansa! Ale im wszystkim będzie głupio jak pokaże podpis panny Lestrange na swoim podręczniku. I będzie mogła mówić, że miała odwagę do niej podejść. Przestaną się z niej nabijać. O!
Usiadła na murku i czekała. Była cierpliwa, miała czas. Zajęcia na dzisiaj skończyła więc mogła sterczeć i trzy godziny, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Słyszała melodyjny śmiech starszych Ślizgonek, taki ładny, prawie jak śpiew. Zaczęła z nudów nawet przeglądać podręcznik i na nowo studiować jego treść. Profesor Slughorn straszył tym swoim szczurzym ogonem. Nie chciała nigdy musieć go brać! Brrr. Aż się wzdrygnęła na samo wspomnienie. Chyba eliksiry nie będa jej ulubionym przedmiotem. Dostrzegła poruszenie więc zeskoczyła z murka zatrzaskując z głosem książkę. Podbiegła do Evandry, a kiedy ta się odezwała, na chwilę zabrało jej słów. Krtań też odmówiła posłuszeństwa i z jej ust wydobył się przedziwny skrzek. Zmieszała się i odchrząknęła.
-Czymogłabymotrzymaćodciebiepodpisnaswojejksiążce? - Wypaliła na wydechu zdając sobie po chwili sprawę, że starsza dziewczyna nie mogła nic z tego zrozumieć. Ogarnij się Rozalka, bo zaraz zostaniesz wyśmiana. Wzięła głębszy wdech. -Czy mogłabym otrzymać od ciebie… podpis na mojej książce? - Spłonęła rumieńcem gotowa przyjąć wyśmianie i to takie, że cała szkoła usłyszy. Czubki uszu paliły żywym ogniem kiedy odwróciła wzrok i wyciągnęła w stronę Evandry swój podręcznik. Jeszcze ładny i nie zniszczony. Przeskoczyła z jednej nogi na drugą w zmieszaniu jakie objęło całe ciało.
I show not your face but your heart's desire
Uważa się za osobę o swobodnym, optymistycznym podejściu do życia, zawsze gotową na przygody, na to, co przygotował jej los. Wydaje się, że mało co potrafi ją zaskoczyć, szczególnie prozaiczna codzienność, a mimo to na widok podręcznika ogarnia ją zdumienie.
Dziewczynka wyrasta przed nią niespodziewanie, w dodatku sypie z rękawa inkantacje, jakich Evandra na pierwszy rzut oka (ucha?) nie rozumie. Mruga kilkakrotnie z jasnymi brwiami uniesionymi w zastanowieniu i rozgląda się dyskretnie wokół, czy to nie aby jakiś głupi żart. Na horyzoncie, za winklami korytarzy oraz kolumn nie dostrzega wychylających się buzi, jakie mogłyby potwierdzić przypuszczenia.
- Oh zupełnie… nie jestem na to przygotowana - mówi nadal zaskoczona, skupiając swój wzrok już tylko na młodej Ślizgonce. Już wcześniej spotkała się z czymś podobnym; dziewczęta piszą do siebie liściki i uzupełniają Złote Myśli na szorstkich stronach notatników, zdradzając wzajemnie swoje sekrety. Ale żeby na podręczniku eliksirów? Los bywa przewrotny i bardzo dowcipny, zwłaszcza biorąc pod uwagę szczątkowe zainteresowanie lady Lestrange tym przedmiotem. - Czy użyczysz mi, proszę, swojego pióra? - pyta wreszcie cieplejszym tonem, kiedy po oczyszczeniu gardła łapie rezon.
Na dźwięk prośby jest znów poruszenie; dziewczę rzuca się do swojej torby w poszukiwaniu pisadła i odnajduje je zaskakująco szybko - czyżby była przygotowana na tę ewentualność? Sprawnie chwyta pióro o długich lotkach i już po chwili wielokrotnie powtarzana sentencja - ”Ucz się, ucz, bo nauka, to potęgi klucz” - zdobi teraz pierwszą stronę podręcznika.
- Wybierasz się może do pokoju wspólnego, Rosalie? - zwraca się do uczennicy, zwracając jej własność, poznając dziewczęce imię po istniejącym już na stronie nowej książki podpisie. - Liczę na to, że skrzaty przeniosły już poczęstunek z Wielkiej Sali i będzie można zdobyć kilka pasztecików - dodaje teatralnym szeptem. Sugestia tylko pozornie nie jest transakcją wiązaną, bo choć nie ma w niej żadnych podtekstów, tak towarzyszenie lady Lestrange w przejściu korytarzem uznawane jest za zakrawające na szerszą skalę wydarzenie. Kiedyś nie robiła tego specjalnie, zwyczajnie pragnąc poszerzać krąg znajomych, jednak od kiedy zrozumiała, jak bardzo w życiu czarodziejów krwi błękitnej istotna jest popularność i bycie lubianą, tak pielęgnuje swoje grono, ostrożnie je dobierając. Te drobne gesty, posłany uśmiech, zwykłe podążanie korytarzem we wspólnym kierunku, nabierają nowego charakteru, kiedy dostrzeże to choć jedna postronna osoba i przekaże wieść dalej w świat. Wagę tej lekcji - wyważanie popularności i dyskrecji - ma Evandra już wkrótce doskonale zrozumieć.
| zt wszyscy
Dziewczynka wyrasta przed nią niespodziewanie, w dodatku sypie z rękawa inkantacje, jakich Evandra na pierwszy rzut oka (ucha?) nie rozumie. Mruga kilkakrotnie z jasnymi brwiami uniesionymi w zastanowieniu i rozgląda się dyskretnie wokół, czy to nie aby jakiś głupi żart. Na horyzoncie, za winklami korytarzy oraz kolumn nie dostrzega wychylających się buzi, jakie mogłyby potwierdzić przypuszczenia.
- Oh zupełnie… nie jestem na to przygotowana - mówi nadal zaskoczona, skupiając swój wzrok już tylko na młodej Ślizgonce. Już wcześniej spotkała się z czymś podobnym; dziewczęta piszą do siebie liściki i uzupełniają Złote Myśli na szorstkich stronach notatników, zdradzając wzajemnie swoje sekrety. Ale żeby na podręczniku eliksirów? Los bywa przewrotny i bardzo dowcipny, zwłaszcza biorąc pod uwagę szczątkowe zainteresowanie lady Lestrange tym przedmiotem. - Czy użyczysz mi, proszę, swojego pióra? - pyta wreszcie cieplejszym tonem, kiedy po oczyszczeniu gardła łapie rezon.
Na dźwięk prośby jest znów poruszenie; dziewczę rzuca się do swojej torby w poszukiwaniu pisadła i odnajduje je zaskakująco szybko - czyżby była przygotowana na tę ewentualność? Sprawnie chwyta pióro o długich lotkach i już po chwili wielokrotnie powtarzana sentencja - ”Ucz się, ucz, bo nauka, to potęgi klucz” - zdobi teraz pierwszą stronę podręcznika.
- Wybierasz się może do pokoju wspólnego, Rosalie? - zwraca się do uczennicy, zwracając jej własność, poznając dziewczęce imię po istniejącym już na stronie nowej książki podpisie. - Liczę na to, że skrzaty przeniosły już poczęstunek z Wielkiej Sali i będzie można zdobyć kilka pasztecików - dodaje teatralnym szeptem. Sugestia tylko pozornie nie jest transakcją wiązaną, bo choć nie ma w niej żadnych podtekstów, tak towarzyszenie lady Lestrange w przejściu korytarzem uznawane jest za zakrawające na szerszą skalę wydarzenie. Kiedyś nie robiła tego specjalnie, zwyczajnie pragnąc poszerzać krąg znajomych, jednak od kiedy zrozumiała, jak bardzo w życiu czarodziejów krwi błękitnej istotna jest popularność i bycie lubianą, tak pielęgnuje swoje grono, ostrożnie je dobierając. Te drobne gesty, posłany uśmiech, zwykłe podążanie korytarzem we wspólnym kierunku, nabierają nowego charakteru, kiedy dostrzeże to choć jedna postronna osoba i przekaże wieść dalej w świat. Wagę tej lekcji - wyważanie popularności i dyskrecji - ma Evandra już wkrótce doskonale zrozumieć.
| zt wszyscy
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sugar & Joy
Szybka odpowiedź