Rene Dubois
Nazwisko matki: Delacour
Miejsce zamieszkania: Dzielnica Portowa, Londyn
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Ubogi
Zawód: Naukowiec / Asystent
Wzrost: 165 cm
Waga: 60 kg
Kolor włosów: Czarne
Kolor oczu: Błękitne
Znaki szczególne: Wyjątkowo niski wzrost jak na dorosłego mężczyznę. Dziwna fryzura przypominająca nieudany eksperyment. Ciało wiecznie pokryte zadrapaniami, siniakami czy obtarciami, tak starymi jak i nowymi, świeżymi.
16 cali, Giętka, Heban, Włos z ogona demimoza
Beauxbatons, Smoki
Brak
Wyrwa w ziemi. Czarna, popękana dziura na podłodze. Ziejąca czeluść niebezpiecznie się ku niemu rozrastająca. Wystarczy jeden nieuważny krok...
Najpierw jest słodycz naleśników z jabłkami i cynamonem, które robiła jego macocha. Potem przebija je zimne, wieczorne, leśne powietrze, suchość ziemi i ciepła nuta palonego drewna.
On przy ognisku w bezchmurną noc. Za nim w małej chatce ktoś stoi i na niego czeka. Ktoś kogo twarzy nie da się dostrzec z tak daleka. Pozwala mu być wolnym, ale go nie opuszcza.
Historia świata oraz magii. Podróżowanie po najdzikszych, leśnych oraz górskich zakątkach. Survival. I od niedawna geomancja.
Brak
Obserwacja zwierząt w ich naturalnym środowisku. Tropienie magicznych żył. Spisywanie i publikowanie swoich spostrzeżeń. Uczęszczanie na wykłady mądrzejszych ludzi.
Żaden z niego meloman, ale Króla zawsze chętnie posłucha.
Andy Biersack
Francja, okolice Paryża. Wrzesień 1932 roku. Osiemnastoletnia Amelie przyglądała się swojemu nowonarodzonemu synkowi. Ku swej narastającej konsternacji, bez względu na to ile czasu trzymała go w ramionach, nie czuła wobec niego zupełnie nic. Żadnej miłości czy nawet niechęci. Tylko pusta obojętność. Zupełnie jakby nie nosiła go pod sercem tyle miesięcy. Jakby wcale nie umierała z bólu wypychając go na świat. To zmusiło ją do zastanowienia się czy popełniła błąd. "Nie" pomyślała, szybko i zdecydowanie odrzucając taką opcję. Błąd wzniecałby w niej emocje, a ona nie czuła niczego.
Amelie nie zamierzała zostawać matką w tak młodym wieku. I jako czarownica, miała o wiele więcej opcji pozbycia się niechcianej ciąży niż jej mugolskie odpowiedniczki. A mimo to donosiła dziecko, które wiedziała, że porzuci. Wiedziała o tym, że zostawi je z jego ojcem już ponad pół roku temu. Być może to tłumaczyło tę obojętność - zdążyła przetrawić swoje decyzje.
"Albo to tylko zmęczenie" zauważyła, odkładając dziecko na dopiero co opuszczone przez nią łóżko. Była słaba, lecz nawet w takim stanie nikt tutaj nie byłby w stanie jej powstrzymać. Zniknęła w mgnieniu oka.
Raul dotarł do szpitala najszybciej jak mógł. Nawet w tak ważnym dniu nie udało mu się urwać z pracy. W zakładzie nikogo nie obchodziło, że jego dziewczyna rodzi. Podekscytowany wizją spotkania swojego pierworodnego, który choć nieplanowany, już zdążył zmienić jego życie na lepsze, wpadł do odpowiedniej sali tuż po teleportacji ukochanej. Nawet ten detal zaplanowała.
"Chciałeś rodziny. Dbaj o niego."
Te słowa, zapisane na szybko słabą ręką, można było odczytać w różnoraki sposób. Dla jednej osoby, brzmiały one jak drwina. Przytyk. Rodziły gniew, żal i rozpacz. Dla kogoś innego, było to pełne dobrej woli pożegnanie i szansa na zadowolenie obu stron, pomimo ich różnych pragnień. Ostatecznie, pochodzili przecież z zupełnie różnych światów. To od początku nie miało sensu.
Rene nigdy nie uważał swojego dzieciństwa za szczególnie złe czy traumatyczne. Niekoniecznie nazwałby je szczęśliwym, jednak nie uważał tego za coś bardzo złego. Widział przecież jak jego ojciec wychodzi z siebie by utrzymać jego i jego brata, Remiego. Rzadko bywał w domu, a kiedy już się w nim zjawiał, zazwyczaj łatwo się irytował, dużo narzekał i wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Wystarczyło się go słuchać i nie było problemu. A jeśli się coś spociło... Cóż, wszystko ma swoje konsekwencje. Jasne, Remi zawsze obrywał jakby mniej i lżej. Pewnie dlatego, że był bardziej podobny do mamy, a na mamę ojciec nigdy nawet głosu nie podnosił. Ich matka zawsze wiedziała jak obejść się z mężem. Ale też nie wchodziła mu w drogę. Zgrywali się idealnie.
Pomimo ewidentnej faworyzacji, Remi był świetnym młodszym bratem. Do pewnego wieku, byli z Rene niemal nierozłączni. Dla starszego z chłopców, poczucie odpowiedzialności było powodem do dumy i spełnienia. Uwielbiał robić za mądrzejszego, bardziej obytego i silniejszego i dzielić się doświadczeniem. Tego też od niego wymagano, przynajmniej do czasu. Jednorazowe, dziwne wypadki z udziałem Rene, z czasem tylko przybierały na sile. Ostatecznie strach przed czymś co okrzyknięto "pechem" zmusiło jego rodziców do odsunięcia od niego brata. Nie warto było ryzykować. Rene to rozumiał, ale przecież to nigdy nie oznacza, że coś mniej boli.
Amelie nigdy nie uświadomiła Raula o istnieniu świata magicznego. Nie zdążyła czy nie chciała - to nie miało znaczenia. Ważny był efekt. Wiele jej decyzji wpłynęło na życie jej dawnego kochanka, lecz jeszcze bardziej miały one wpływ na jej syna. Faktem było, że Rene czuł się mniej kochany, choć starał się w to nie wierzyć. Do tego doszły anomalie, które go otaczały, a których nie miał szans zrozumieć, mimo iż jeszcze bardziej umacniały w nim poczucie inności. Wszystko to mogło wyglądać inaczej, gdyby z nim została, albo chociaż zabrała ze sobą czy nawet wcale nie dawała mu życia. Na szczęście, tam, gdzie ona zawiodła, pomogli inni. Choć tak Raul jak i jego żona, Sophie, byli mugolami i nie mieli możliwości zrozumieć i pomóc Rene, wraz z pojawieniem się dziwnych zdarzeń w ich życiu, przyszła także osoba gotowa uświadomić całą rodzinę jak wielkim darem są umiejętności młodego czarodzieja. Oczywiście, jedna wizyta, nawet jeśli oznaczałaby iż ktoś ma oko na rozwój talentów chłopca, nie miała szans zagwarantować pełnego zrozumienia i akceptacji ze strony jego rodziców. Zwłaszcza ojciec Rene źle to zniósł, nagle orientując się kim musiała być matka jego pierworodnego. Uznając, iż to przez magię go opuściła, postanowił uniemożliwić synowi pójście w jej ślady. Było już jednak za późno. I nie sposób było dopilnować by dziecko nie szukało dodatkowych informacji na własną rękę. W mugolskich bibliotekach brakowało podręczników magii i rzetelnych informacji o niej, ale dało się dorwać książki o podobnej tematyce, nawet jeśli ostatecznie miały okazać się stekiem bzdur czy literacką fikcją. Wystarczyły one jednak do zauroczenia chłopca czymś co do tej pory go tylko przerażało. I gdy nadszedł ten wyjątkowy moment otrzymania przez niego listu z Akademii, nawet kłótnia z ojcem nie powstrzymała go przed podjęciem decyzji. Choć Raul postawił Rene ultimatum, jego syn i tak wyjechał. W tamtym momencie ich rozstanie było bolesne i wydawało się ostateczne.
Po dotarciu do szkoły, Rene został przydzielony do grupy Smoków. Ich dążenie do balansu oraz warsztaty literackie bardzo mu odpowiadały. Nauka magii i poznawanie nowego świata prawie zupełnie go pochłonęło. Prawie, gdyż nocami, choć zmęczony i senny, przewracał się w łóżku i wspominał kłótnię z ojcem. Wiedział, że będzie musiał wrócić do domu. Chciał tego, lecz zarazem bał się ponownej konfrontacji. Tęsknił, ale przede wszystkim bał się utraty domu. W tych trudnych chwilach pomógł mu ten sam nauczyciel, który przyszedł uświadomić go o jego pochodzeniu. Przekonał Rene, że jego ojciec na pewno również żałuje sposobu w jaki się rozeszli. Przerwa świąteczna miała być idealną okazją do zmierzenia się z lękiem i przekonania, iż nie było po co się tak martwić. Problem jednak faktycznie istniał. I te kilka miesięcy wystarczyły panu Dubois do podjęcia decyzji. Gdy Rene pojawił się w grudniu na progu domu, Raul nie pozwolił mu nawet wejść do środka. Zamiast uścisku i przeprosin, dał synowi kartkę z zapisanym imieniem i nazwiskiem jego prawdziwej matki. Wtedy dopiero Rene odkrył, że osoba, którą dotąd tak nazywał, była w istocie jego macochą.
"Skoro masz to po niej, to niech ona cię wychowuje."
Na szczęście, dzięki magii odnalezienie Amelie nie było tak niemożliwą opcją i wcale nie zajęło dużo czasu. Nie zmieniła nawet nazwiska i nie ukrywała się, więc wystarczyło wysłanie jednej sowy by nawiązać z nią kontakt. Tym czego żadna magia nie mogła naprawić było złamane serce jej syna, który korespondował z nią wiedząc, że go nie chciała, przeżywając utratę rodziny z którą się wychował. Na szczęście, nie był w tym wszystkim zupełnie sam. Tak nauczyciele jak i nowi koledzy wspierali go na każdym kroku. Nie wszyscy się nad nim rozczulali, ale te parę życzliwych osób i nieskończona ilość nowych doznań i informacji sprawnie odwracały jego uwagę i nie pozwalały się za długo dołować. Gdyby nie cudowny świat w który wkroczył podczas tego pierwszego roku w Akademii, z pewnością nie poradziłby sobie tak dobrze.
Na wakacje Rene pojechał już do matki. Umówili się zawczasu, że go przyjmie, ale tylko na te parę miesięcy w roku i to tylko do pełnoletności. Choć Amelie dostrzegła błąd w swoim dawnym rozumowaniu i była gotowa zadośćuczynić dziecku krzywd, wciąż nie paliła się do roli matki. Chciała spełnić coś co uważała za swoją powinność, skoro ojciec jej syna zawiódł. Miała jednak własne życie i cele i nie widziała w nim stałego miejsca dla syna. Mimo iż było to kolejne odrzucenie, tym razem nie bolało tak bardzo. Dla Rene, Amelie była obca i zdystansowana. Oboje postanowili nie próbować się do siebie zbliżyć, traktując się formalnie przez cały wspólnie spędzany czas. Chłopak traktował pobyt u matki jako czas na naukę w spokoju. Taka długa wycieczka do prywatnej biblioteki w której może liczyć na jedzenie, ma własny tymczasowy pokój z łazienką, a na koniec nie tylko nie musi płacić, ale wręcz otrzymuje pieniądze - akurat tyle by starczyło mu na materiały do szkoły na kolejny rok i zostało trochę drobnych. Przystań dla statku, lecz nie port. Ten już go nie przyjmie.
Kolejne lata w Beauxbatons mijały Rene na nauce, poznawaniu innych czarodziejów i powolnym odkrywaniu co w tej nowej rzeczywistości go najbardziej interesuje, a które rzeczy osobiście mało go ruszają. Pierwszą miłością stała się transmutacja. Możliwość zmiany jednej rzeczy w inną to coś co jeszcze niedawno mógł sobie co najwyżej przyśnić. Obserwowanie przemiany, inicjowanie jej i zgłębianie logiki kryjącej się za nią były nieskończenie bardziej pochłaniające niż np. krojenie owadów i robienie z nich zupy. Tak samo czytanie o historii magicznego świata wciągało lepiej niż niejedna książka, podczas, gdy balansowanie na badylu i lądowanie wpierw na ziemi, a potem w skrzydle szpitalnym było raczej bolesnym marnotrastwem czasu. Oczywiście Rene rozumiał, że pomimo swoich preferencji, wszystko czego go uczyli w szkole przyda mu się w późniejszym życiu. Być może nigdy nie zostanie zawodnikiem Quidditcha, jednak wypadało umieć przemieszczać się na miotle. Dzięki takiemu podejściu zdołał odkryć, że jak na mieszczucha, który w domu rodzinnym miał stosunkowo mało okazji do uprawiania sportów i zawsze wybierał czytanie ponad bieganie po drzewach, w istocie to drugie sprawia mu równie wiele satysfakcji, jeśli nie więcej. Dopiero w Akademii Rene miał szansę popróbować nowych rzeczy, nie tylko stricte magicznych.
Pierwsze lata coraz lepiej poznawał swoje predyspozycje i zainteresowania. I już na trzecim roku zaczął formułować plan na przyszłość. Początkowo ogólnikowy, bardziej marzenie niż cel. Z każdą poprawką przekształcał się w coś bardziej namacalnego. Nie miał domu, ale był wolny. Chciał poznawać świat i mieć okazję do podróżowania. Nie straszne byłoby mu życie w drodze i nie miał wiele do stracenia. I wiedział, że jeśli zmieni zdanie, zawsze może wrócić do cywilizacji, gdyż z pomocą magii było to o wiele prostsze. Początkowo wyobrażał sobie, że wybierze się w jakieś surowe, niedostępne i odizolowane miejsce, gdzie będzie obserwował zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Magiczne, ale też te zwykłe, dzikie. ONMS uświadomiła mu jak niezwykłe są inne stworzenia i że większość życia miał styczność co najwyżej z mijanymi na ulicy psami. Później, w ostatnich latach szkoły zaintrygował go również temat żył magicznej energii oraz pomysł tropienia ich z dala od cywilizacji. Jego wiecznie żywa fascynacja historią magii i ludzkości poszerzyła się o zainteresowanie geologią i geomancją, gdyż wiedza o ziemi pozwalała nadać głębszą perspektywę wydarzeniom odbywającym się na jej powierzchni. Trzeba było jednak przygotować plan awaryjny. Co jeśli będzie potrzebował jednak znaleźć pracę i żyć normalnie, wśród ludzi? Kariera naukowa wydawała się najoczywistszą opcją. Przecież i tak intrygowała go transmutacja, do tego szła mu na tyle dobrze, że na pewno ktoś przyjąłby go na asystenta czy inną pomoc. Z taką motywacją, Dubois ostatnie parę lat szkoły niemal zupełnie poświęcił się samorozwojowi. W efekcie jego koledzy nigdy nie stali się przyjaciółmi. Nie znałazł też dziewczyny, choćby na chwilę. Być może nawet żadna by go nie chciała - nie miał okazji się przekonać, bo jeśli nawet ktokolwiek okazywał nim zainteresowanie, Rene zwyczajnie tego nie dostrzegał. W zamian ukończył naukę bez większych problemów, przy okazji przygotowując się fizycznie do planowanego wyjazdu z dala od cywilizacji. Dodatkowo, choć się tego nie spodziewał, otrzymał od matki większą sumę pieniędzy. Nie na tyle sporą by już nie musiał się nigdy martwić o finanse, ale wystarczającą, aby zdążyć znaleźć zajęcie zanim zacznie głodować. Zrozumiał, że to pożegnanie z jej strony. Przyjął je z wdzięcznością, zamknął w swojej skrytce i wyruszył tam, gdzie pieniądze na nic mu się nie przydadzą.
Jego pierwsza noc pod gołym, niezanieczyszczonym światłem niebem była chwilą, której nigdy nie zapomni. Czuł się niezniszczalny, choć było o wiele zimniej niż zakładał i nie udało mu się poradzić sobie z przydządzaniem posiłku bez użycia różdżki. Początkowo czuł się na tyle zuchwale, że chciał unikać korzystania z magii, jednak rzeczywistość szybko zweryfikowała jego umiejętności i zmusiła do poddania tego naiwnego pomysłu. Oczywiście zamierzał to z czasem zmienić - to był początek jego pobocznej, kulinarnej przygody. Nigdy jednak nie brał rozwoju w tej strefie na poważnie.
Choć jeszcze nic nie odkrył, już nie mógł się doczekać aż napisze do znajomych ze szkoły i opowie im o swoich przygodach. I wyobrażał sobie ile dobrego może przynieść jego praca, choć sam nie był pewien na co dokładnie powinien zwracać uwagę i od czego zacząć. Był jednak gotów próbować. I głównie na tym minął mu pierwszy tydzień - na próbach. Zrobił sobie obóz w miejscu, które zapewniało mu bezpieczeństwo, nie znajdywało się za blisko terenów krążących po okolicy wilków i dawało mu dobry widok. Podobno po rozległych lasach na których skraju się znajdował, krążyły jednorożce. Wiedział, że już przez samą jego płeć raczej będą go unikał, ale nie tylko z ich powodu wybrał to miejsce. Poza naturalnym pięknem i możliwością spotkania rzadkich, niedostępnych stworzeń, przyciągnęła go tu też rozległa siatka jaskiń, która miała wejście niedaleko jego obozu. Szansa zwiedzenia ich w swoim tempie i nadzieja odkrycia czegoś dotąd nieznanego wydawały się niemożliwe do zignorowania. Jednak Rene nie chciał ryzykować bez potrzeby. Miał tyle czasu ile potrzebował i nie chciał się spieszyć. I był cierpliwy. Albo raczej tak z początku uważał.
Kilka tygodni bez towarzystwa i bez przełomu uświadomił Rene, że być może jego powrót do cywilizacji będzie szybszy niż zakładał. Łatwiej było przełknąć dumę i zwinąć obóz, gdy zrozumiał, że wielkich czynów nie dokonuje się szybko, nawet jeśli cały czas jest się niezwykle zmotywowanym i ciężko pracuje. O wiele bardziej realistycznym byłoby powracanie na miejsce regularnie i porównywanie wyników oraz spoglądanie na miejsce świeżym, wypoczętym okiem. Za długie gapienie się na te same drzewa i skały i błądzenie wciąż w jednej okolicy znieczulało zmysły, nawet u czarodzieja. W związku z tym wypadało więc znaleźć jakieś lokum i prawdziwą pracę. Tutaj pomogły pieniądze od matki i dobre oceny. Plan awaryjny się opłacił, gdy młody Dubois załapał się na pozycję asystenta przy badaniach dotyczących długotrwałych wpływów transmutacji na transmutowane stworzenia i obiekty. Praca, choć obawiał się, że okaże się nudna w porównaniu z ekscytującym życiem w dziczy, w istocie miała dobry wpływ na Rene. Nie tylko go nie nudziła, co dodatkowo uświadomiła jak bardzo tęsknił za rozmowami z ludźmi podzielającymi jego zainteresowania. Dzięki niej wpadł w wir poznawania ludzi nauki, chodzenia na wykłady i seminaria, wymieniania się spostrzeżeniami i... kolejny raz szybko się wypalił. Ani życie zupełnie w dziczy do niego nie pasowało, ani tak samo obracanie się wciąż wśród ludzi. Zmęczony natłokiem spotkań na jakie się impulsywnie poumawiał, rzucił je wszystkie, wziął wolne w pracy i powrócił do wilków, jednorożców i jaskiń. W tym przeskakiwaniu między ekstremami zupełnie odszedł od ideałów Smoków z Beauxbatons. Jeszcze tego nie dostrzegał, przekonany, że tak właśnie wygląda balans. Nie rezygnował z niczego, ale też nie starał się tego godzić. Choć spędzał dużo czasu na swych samotnych wyprawach, większość czasu zachowywał się jak dziecko na biwaku, albo wręcz nudził, zamiast faktycznie pracować. Zakochany w otaczających go wilkach, nie mając bladego pojęcia jak je do siebie przekonać, a do tego nie mając pomysłu czym się zajmować po zachodzie słońca, zaczął ćwiczyć transmutowanie samego siebie. Animagia wydawała się świetnym pomysłem, pewnego rodzaju wyzwaniem, a do tego czymś co ostatecznie zbliży go do głównego celu. A gdy już opanował tę jakże trudną sztukę, zaczął wykorzystywać ją głównie do zabawy. Oczywiście obawiając się posądzenia o ukrywanie tej umiejętności, szybko udał się na rejestrację. Argumentował nabycie takiej umiejętności jako pomoc w badaniach, które zamierza opublikować. Niejako zmuszony by zacząć brać je na poważnie, faktycznie wziął się za pisanie swoich spostrzeżeń. Choć większość z nich nie była specjalnie odkrywcza, jego błyskotliwe wnioski i lekkość pióra wystarczyły do nadania im jakiejkolwiek wartości. Zainspirowany tym, Rene znów zaczął brać swoje wyjazdy na poważnie. Wycieczki na wykłady także. Już nie traktował ich tylko jako zaspokojenia ciekawości, a jako kolejne narzędzie do gromadzenia danych. Zwłaszcza w Anglii spodobał mu się jeden wykładowca. Nie mając okazji mu się przedstawić, wysłał mu sowę. Z jednego listu zrobiła się cała, długa i błyskotliwa korespondencja. Kiedy ze sobą pisali, Dubois planował dłuższy pobyt i zwiedzenie nowoodkrytej odnogi jaskini. Jednak wtedy dotychczas płynna korespondencja ustała bez słowa. Z początku starał się tym nie przejmować. Przygotował się do spędzenia kilku dni w jaskini, choć złe przeczucia towarzyszyły mu jeszcze zanim przekroczył jej wejście. Starał się nimi nie przejmować, jednak nie potrafił się zupełnie odciąć. Ciężko nie martwić się po dłuższym czasie bez odzewu od osoby, która nie wiadomo kiedy stała się bliska, nawet jeśli w zabieganiu nigdy nie było szansy stanąć razem sobą twarzą w twarz. Ten brak koncentracji podczas trudnej wspinaczki musiał się źle skończyć. Zamyślony czarodziej źle ocenił grunt, gdy omijał stromy spadek. Postawił krok zbyt blisko krawędzi i omsknęła mu się noga. W ostatniej chwili udało mu się złapać skał i uniknąć upadku, ale stracił jedyne źródło światła - wsuniętą w tylną kieszeń spodni różdżkę. Samo trzymanie jej tam było błędem i świadczyło o złym przygotowaniu do tak niebezpiecznej czynności. I nie wynikało nawet z niewiedzy, tylko właśnie pośpiechu. Choć wedle planu Rene miał sporo czasu na zwiedzanie, podświadomie próbował robić wszystko jak najszybciej, aby móc czym prędzej sprawdzić co się stało z jego przyjacielem. A przez zbytnie przyzwyczajenie do polegania tylko na magii, nie zabrał ze sobą nawet latarki. Nie znając się na czarowaniu bez różdżki, pozostało mu spróbowanie zejścia na dół by ją odzyskać. Mimo iż próbował zachować ostrożność i wreszcie zwolnił i faktycznie skupił się na tym co robi, nie miał szans poradzić sobie po omacku. Spadł tuż obok swojej zguby.
Obudził się obolały, ale żywy. Potrzebował chwili by zorientować się, że nie oślepł, tylko jest za ciemno by cokolwiek widział. Odnalazł ręką różdżkę i rozświetlił jaskinię. Nie miał jednak siły się podnieść. Nie wiedział ile czasu był nieprzytomny, lecz oczywistym było, że nikt go nie odnajdzie. Jedyną osobą, która mogła zorientować się, że coś mu się stało, był czarodziej z którym tak namiętnie korespondował. Skoro jednak pierwszy zamilkł, jakie były szanse, że zauważy milczenie ze strony Rene? Nie znając zaklęć leczniczych, bez eliksirów pod ręką i w tak ciężkim stanie Dubois pozostało zbieranie sił i próba wydostania się na własną rękę. To jak tego dokonał na zawsze odcisnęło na nim swoje piętno. Choć udało mu się wrócić do obozu, a potem do domu, potrzebował opieki uzdrowiciela i odmawiał wyjaśnienia co dokładnie go spotkało i jak sobie poradził. Wrócił do pracy i nie wydawał się bardzo zmienić. Wybrał się nawet kolejny raz do Anglii, na wielodniową konferencję. Być może wreszcie dowie się dlaczego jego dobry kolega przestał odpisywać. Choć od wypadku ta kwestia przestała go aż tak interesować.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 1 | Brak |
Uroki: | 1 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Uzdrawianie: | 0 | +1 (różdżka) |
Transmutacja: | 25 | +4 (różdżka) |
Alchemia: | 0 | Brak |
Sprawność: | 11 | Brak |
Zwinność: | 18 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: francuski | II | 0 |
angielski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia Magii | II | 10 |
Skradanie | II | 10 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Numerologia | I | 2 |
Opieka nad magicznymi stworzeniami | I | 2 |
Geomancja | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznawstwo | II | 8 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rozpoznawalność | I | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (tworzenie prozy) | I | ½ |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Gotowanie | I | ½ |
Śpiew | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | II | 7 |
Wspinaczka | II | 7 |
Grotołaztwo | II | 7 |
Jeździectwo | I | ½ |
Pływanie | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Reszta: 0 |
Ostatnio zmieniony przez Rene Dubois dnia 26.12.22 15:17, w całości zmieniany 11 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: William Moore