Wydarzenia


Ekipa forum
Tylne wyjście
AutorWiadomość
Tylne wyjście [odnośnik]22.12.22 19:12

Tylne wyjście

Wyjście prowadzi do niewielkiego, przydomowego ogrodu, który kiedyś był pełen ziół i roślin o wiele bardziej wymagających niż dzikie malwy i równie dzika, trochę nieproszona mięta. Adda nie dba zbytnio o ten skrawek ziemi, nie ma na to czasu czy chęci albo i jednego i drugiego. Ogródek rośnie więc wedle własnego uznania, a jedyne o czym de Verley w zasadzie pamięta, to regularne przycinanie krzaków przy furtce prowadzącej na ścieżkę do lasu.
Ogródek nosi też w sobie ślady psiej bytności ― rozkopanych dołów nikt nie zasypuje, wykopanych roślin nikt nie zbiera. Chaos wewnątrz; chaos panuje także na zewnątrz.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Tylne wyjście Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Tylne wyjście [odnośnik]08.06.23 15:00
18 lipca
Gajówka nosiła w sobie ślady różnych wspomnień. Tych radosnych, tych neutralnych i tych, o których próbowała zapomnieć, uznając swój epizod załamania nerwowego za dość niewygodny i wstydliwy. To tutaj przecież spotkała Everetta po raz pierwszy od pamiętnego polowania w pubie, w którym ― wedle swojego własnego mniemania ― oczarowała go tak skutecznie, że jeszcze chwila-moment, a dostałaby nawet kluczyk do skrytki w Gringottcie. To tutaj przesiadywali razem z Louisem, dyskutowali o rzeczach niestworzonych i dotąd przez nikogo nie wymyślonych, tutaj łatali we trójkę nietoperze. Tutaj też próbowała utopić się w morzu wypitego alkoholu, kiedy straciła najpierw Lwa, potem dziecko, a na samym końcu brata.
Tak ― pomyślała Adda, biorąc kolejny, głęboki oddech w płuca ― gajówka nosiła w sobie ślady różnych wspomnień. Wesołych, neutralnych i złych. A w dniu dzisiejszym do przepastnej kolekcji miało wpaść kolejne.
Było już dobrze popołudniu, kiedy skończyła codzienną rutynę podlewania swojej przepastnej kolekcji kwiatów i doglądania co wrażliwszych okazów. Korzystając z okazji ― skontrolowała także rozwój mięty i szałwii kiełkujących dopiero w niewielkich doniczkach na kuchennym parapecie, posprzątała niedokończone listy rzeczy, którymi powinna się zająć; starannie ukryła w sypialni książkę o likantropii, nie chcąc, by Everett ją przypadkiem gdzieś zauważył i wysnuł błędne wnioski. I choć ona sama nie widziała przeciwwskazań do tego, by mu powiedzieć o przypadłości Michaela, tak wiedziała, że nie może. To nie był jej sekret, nie mogła nim rozporządzać wedle własnej woli.
Skończywszy pracę, Adda stanęła na środku pokoju dziennego, podparła się dłońmi pod boki i uznała, że jest względnie czysto, choć gdyby zapytała dowolnej pani domu na pełen etat, to ta miałaby zapewne szereg zastrzeżeń i tym podobnych uwag. Dało się przejść do kuchni? No otóż, proszę państwa, dało się. Przez okna było jeszcze coś widać? Jak najbardziej. Gajówka pachniała starym drewnem i ziołami? Jak najbardziej. Nawet ogród ― zazwyczaj zarośnięty dzikimi malwami i innym kwieciem ― prezentował się godnie, a ponad kolorowymi kwiatami, na uboczu, w cieniu okalających gajówkę sosen, dało się dostrzec hamak.
Tak czysto to nie wiem, kiedy ostatnio było ― skomentowała pod nosem Adda, otrzepując dłonie z kurzu. Spojrzała na zegarek zdobiący jej nadgarstek i ze zdumieniem odkryła, że to już lada moment. Może powinna zrobić jeszcze coś z włosami?... Spiąć? Zostawić rozpuszczone? A może…
Puk-puk. Znajomy odgłos zwabił jej uwagę i sprawy dotyczące wyglądu ― czy to jej, czy samej gajówki ― nagle przestały zaprzątać jej głowę. W podskokach pognała do drzwi wejściowych, zamaszystym gestem pociągnęła za klamkę i nie czekając na specjalne zaproszenie, rzuciła się Everettowi na szyję w ramach entuzjastycznego powitania.
Zastanawiałam się, czy będziesz na czas ― wymruczała mu do ucha, po czym zwinnie wyślizgnęła się z ewentualnego uścisku, jak kot, któremu dość pieszczot. ― Chodź, chodź ― zachęciła, znikając we wnętrzu gajówki ― mam przestudzoną herbatę, w sam raz na taki ukrop, napijesz się? Czy wolisz coś mocniejszego? ― Obejrzała się na czarodzieja przez ramię i odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Uśmiech Addy, choć wesoły i przyjemny, zdawał się mieć drugie dno, a iskra tląca się w zielonym oku była wyjątkowo podejrzana.
Kolejny gest ― pozornie bez znaczenia ― płynne przeciągnięcie dłonią po spódnicy, jakby próbowała ją wygładzić ― srebrny błysk ginący w bordowym materiale.
I znowu to spojrzenie, teraz już ewidentnie podejrzane.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Tylne wyjście [odnośnik]28.06.23 12:58
Żar lał się z nieba, przez co nawet dopiero co założona koszula kleiła mi już się do grzbietu, nie mogło mnie to jednak powstrzymać przed dotarciem do szkockiej Gajówki. Tak jak i zmęczenie po godzinach przydomowej pracy, ani nawet ta irytująca kometa. Wszak w końcu musiałem upewnić się, czy z Adą wszystko dobrze, a zupełnie przy okazji odzyskać flet, do tego swą koślawą figurkę hipogryfa. Niby od tej nieszczęsnej czkawki minęło trochę czasu, a później podobno zaopiekował się nią Lew – tak przynajmniej zakładałem, skoro w liście wspominała o niespodziance w jego osobie – ale wciąż wolałem skontrolować sytuację po swojemu. Tamtego dnia nie tylko najadła się strachu i nerwów, w końcu utraciła również pamiątkę po Louisie, to zaś było ciosem jeszcze silniejszym niż choćby kąpiel w piaskowej pułapce. Na miejsce nie zmierzałem więc z pustymi rękami, potrzebowaliśmy czegoś, czym można byłoby wspomóc proces rozluźniania się; w przewieszonym przez ramię plecaku skrywałem trzy butelki czarnego ale, wydawało się ono być napitkiem odpowiednim do niezobowiązującego spotkania. Poza tym, spożywanie wysokoprocentowych trunków przy takiej piekielnej pogodzie byłoby proszeniem się o katastrofę.
Może tak nad Gajówką przetoczy się akurat jakaś burza? Przyniesie chociaż trochę ukojenia? Nie...? Na niebie nie było żadnej chmurki, toteż nie było się co łudzić. No dobrze. Trudno. Jakoś damy sobie radę. Skryjemy się w cieniu, zalegniemy na hamaku, to zawsze brzmiało jak dobry plan. Kiedy w końcu moje stopy spotkały się z ziemią, uderzyły w piaszczystą ścieżkę prowadzącą do pobliskiego lasu, odetchnąłem z ulgą i przetarłem zroszone potem czoło rękawem; na Merlina, kto by pomyślał, że po przeraźliwie mroźnej zimie nawiedzi nas upiornie gorące lato? Czy tak już miało być zawsze? A może to wina tej paskudnej gwiazdy, która ciągle wisiała na niebie? Nawet nie pomniejszałem swojej wysłużonej miotły; do Gajówki miałem ledwie chwilę marszu, zaraz odstawię Zamiatacza pod ścianę, to wystarczy. Byle tylko nie roztopić się po drodze, to byłoby dość nieeleganckie z mojej strony.
To ja – sapnąłem donośnie, kiedy już stanąłem przed tylnym wejściem do znajomego, wzbudzającego słodko-gorzkie wspomnienia domu, i zastukałem knykciami we framugę. Nie musiałem czekać długo, a drzwi stanęły przede mną otworem – cóż, Ada musiała kręcić się akurat gdzieś niedaleko – i przyjaciółka rzuciła się prosto w me ramiona. – Ktoś tu się chyba stęsknił – mruknąłem pod nosem, z uśmiechem prędko wstępującym na wargi, przelotnie ściskając ją mocniej, choć dopiero wtedy dotarło do mnie, że może to nie najlepszy pomysł; najchętniej wskoczyłbym teraz do balii z wodą, poza tym, pewnie przydałoby mi się zmyć z siebie trudy podróży. – Przecież ja się nigdy nie spóźniam – udałem oburzenie, kiedy już uznała, że dość czułości i zwiększyła dzielącą nas odległość; no, przynajmniej starałem się nie spóźniać, ale różnie to bywało. Zgodnie z ułożonym wcześniej planem zostawiłem miotłę przy wejściu, po czym – nie ściągając butów – ruszyłem za czarownicą w głąb przyjemnie chłodnej, a przynajmniej chłodniejszej niż podwórze, Gajówki. – Przestudzona herbata brzmi dobrze. Wspaniale nawet. Przyniosłem ze sobą czarne ale, nim jednak możemy zająć się za chwilę, jak już złapię oddech i przestanę parować. – Sięgnąłem do plecaka, wyciągając z niego wspomniany dar, z udawanym pokłonem przekazując go w ręce gospodyni. Może wstawilibyśmy butelki do zimnej wody? Zawsze coś. Wtedy też podchwyciłem spojrzenie mojej towarzyszki, spojrzenie, które było jeszcze bardziej tajemnicze niż zwykle; znałem ją wiele długich lat, to z kolei oznaczało, że większość mrugnięć i gestów byłem już w stanie zinterpretować z mniejszą lub większą dokładnością. Ale to? Co to za mina? Chciała mi się czymś pochwalić? A może nie tyle pochwalić, co pożalić? Bo chyba nie planowała zaatakować mnie zaraz poduchą, litości...
Bezwiednie wodziłem wzrokiem za kolejnymi ruchami kobiecego ciała, próbując z nich coś wyczytać. Poprawienie włosów, tak. Wygładzenie spódnicy, normalna sprawa. Co mi umykało?
No co? – zapytałem w końcu, marszcząc przy tym brwi. Byłem wyraźnie zbity z pantałyku, do tego wymęczony podróżą; istnieje szansa, że upał pozbawił mnie resztek oleju w głowie. – Coś zrobiłem? – dodałem, wspierając się o pobliski mebel. Jeszcze raz skupiłem wzrok na dłoni, którą odgarniała lok, a później zadbała o stan odzienia. Dopiero wtedy zauważyłem coś srebrnego; ozdobę, na której zatańczyły wpadające przez okno promienie słońca. Pierścionek. – Ach, sprawiłaś sobie nowe cacuszko? – zagadnąłem jak gdyby nigdy nic, nawet nie przypuszczając, że nie była to byle błyskotka, że nie było to pocieszenie po utraconej pamiątce, a znak.

| Przynoszę ze sobą Czarne Ale (3 butelki (0,5 l))


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Tylne wyjście [odnośnik]13.07.23 17:10
Everett był zlany potem i klejący, ale wcale nie ostudziło to zapału pani już-niebawem-Tonks do tego, by wyściskać go za wszystkie czasy. Dobry humor nie opuszczał ją zresztą od paru dobrych dni (no, może poza chwilą grozy w górach, kiedy sądziła, że Michael chce się jej pozbyć w cichy sposób) i trudno było jej to ukryć. Chociaż ― może nawet nie próbowała?
Na taką pogodę powinniśmy mieć naszykowane świstokliki, wiesz? ― oświeciła kompana. ― Szkoda, że nie znam się na numerologii, to mogłabym takie zrobić. Wtedy tylko chwila na aktywację i puf! jesteś u mnie. Cały, w jednym kawałku, a przede wszystkim ― całkiem suchy. ― Wciąż mówiąc zniknęła w głębi gajówki, na moment nawet opuściła główny pokój i zajęła szukaniem czystego ręcznika. Mogłaby ochłodzić powietrze zaklęciem ― transmutacja była w końcu jej najgłębiej poznaną dziedziną, a zaklęcie na manipulację temperaturą nie było aż tak trudne. Przyjemny chłód im obu zrobiłby dobrze, choć obawiała się, że taka drastyczna zmiana temperatur mogłaby Everettowi zaszkodzić. Jeszcze nabawiłby się przeziębienia, a takie choróbsko w pełnię lata to nic przyjemnego.
Masz ― podała mu niewielki, błękitny ręcznik z wyhaftowanym kwiatkiem ― osusz się, a potem postaram się coś zaradzić na ten ukrop. O, no i najpierw wsadzę to Ale do zimnej wody, mam naszykowaną miskę. ― Przejęła od niego dary, z wprawą upchała dwie butelki pod pachą, a trzecią przytrzymała w dłoni i odmaszerowała w stronę kącika kuchennego. Miska, faktycznie naszykowana i wypełniona wodą z lodem, została uzupełniona o podarki, a Adda sięgnęła do szafki po dwa kubki i sprawnie napełniła je ostudzoną herbatą. Po chwili zawahania dodała także po łyżce czarodziejskiego miodu pitnego, by urozmaicić smak.
Kiedy tak tkwiła w kąciku, ledwie parę metrów dalej, naszła ją ochota by pochwalić się swoim najnowszym świecidełkiem już-teraz-natychmiast, dlatego najpierw sięgnęła włosów, potem jeszcze wygładziła spódnicę, ale nie, Everett nie zrozumiał aluzji ani trochę, czym zasłużył sobie na pełne rozbawionego rozczarowania westchnienie.
Typowy mężczyzna ― podsumowała, kręcąc głową i krzyżując ręce na piersi ― trzeba do ciebie mówić dużymi literami. Ale nie ma tak łatwo, nic ci nie powiem, sam musisz zgadnąć co to za “cacuszko”. ― Zgarnęła kubki z osłodzoną herbatą i przeszła do kanapy, ustawiła naczynia na blacie. A myślała, że szybciej się zorientuje…
Mogę ci jednak wspaniałomyślnie pomóc ― odezwała się po chwili i sięgnęła po ukrytą w kieszonce spódnicy różdżkę. ― Caeli fluctus ― wyrecytowała gładko, bez zająknięcia. Magia odpowiedziała od razu, Adda wyraźnie poczuła, że ma pełną kontrolę nad uwolnionym czarem i stopniowo, dość powoli, zaczęła obniżać temperaturę, by finalnie zatrzymać ją gdzieś w okolicach dwudziestu stopni.
Teraz na pewno prościej będzie mu ― a w zasadzie im obojgu ― myśleć i egzystować.
Chodź tu do mnie, panie kolego ― zachęciła go z cieniem rozbawienia w głosie i opadła na siedzisko kanapy, rozsiadła się wygodnie, poklepała dłonią miejsce tuż obok. ― Dam ci się przyjrzeć z bliska nawet. I powiedzmy… że masz trzy szanse. ― Uśmiechnęła się łobuzersko, specjalnie nie precyzując co stanie się po ewentualnych trzech pudłach. Może sam, całkiem nieświadomie, zasugeruje jej coś odpowiednio zabawnego?

| czestuję mojego kumpla czarną herbatą i odrobiną miodu pitnego


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Tylne wyjście [odnośnik]06.09.23 14:31
Wiem – przytaknąłem, gdy tylko usłyszałem o pomyśle organizowania świstoklików specjalnie na takie okazje. To znaczy na dni, w których temperatura sięgała niebywałych jak dla naszej szerokości geograficznej wartości, a do tego niebo miała we władaniu przedziwna, napełniająca serca zwątpieniem kometa. Wisiała nad nami już niemalże od trzech tygodni i nie wyglądało na to, by zamierzała zniknąć, przynajmniej nie sama z siebie. Czym ona, u licha, była? Nawet i mądre głowy, które odpowiadały za opublikowany na łamach Horyzontów Zaklęć artykuł, nie miały całkowitej pewności. Wcale nie napawało mnie to optymizmem. – Niestety, o ile nie znajdziemy sobie jakiegoś nowego znajomego z zamiłowaniem do numerologii, wizja ta pozostanie jedynie w sferze marzeń... No chyba że szukasz nowego hobby, co? – Przybrałem na usta iście chochliczy uśmiech, cierpliwie czekając aż przyjaciółka wróci do pokoju, w którym to właśnie mnie zostawiła. Nie miałem jej tego za złe; w końcu nie byłem gościem, a przynajmniej nie takim, przy którym należałoby się pilnować lub który wymagał stałej opieki. Gajówkę znałem jak własną kieszeń, wiedziałem co i gdzie mogę znaleźć, toteż czułem się tutaj niemalże jak u siebie. – O, dziękuję – odparłem z wdzięcznością, gdy już Złotowłosa wychynęła zza zakrętu i wspaniałomyślnie wręczyła mi ręcznik. I już miałem się nim otrzeć, wtedy jednak, nim jeszcze Ada zdołałaby ulokować butelki w wodzie, do głowy strzelił mi jakże genialny pomysł; rzuciłem się w kierunku miski dzikim pędem, uważając przy tym, by nie potrącić gospodyni i nie wytrącić z jej rąk Ale. Bez pytania – i bez ostrzeżenia – zanurzyłem twarz w zimnej, przeraźliwie zimnej cieczy, próbując się w ten sposób ochłodzić. Nie wytrzymałem tak długo, ledwie mgnienie, po czym odskoczyłem do tyłu z głośnym, a przy tym dramatycznym przekleństwem na ustach. Dopiero wtedy zrobiłem użytek z otrzymanego ręcznika, wpierw ocierając głowę, później spocony kark i wciąż lepiące się plecy. – Trochę lepiej – przyznałem na głos, posłusznie ustępując Adzie miejsca przy kuchennych szafkach. Nie chciałem przeszkadzać w przygotowywaniu herbaty czy tych obiecanych działaniach, które miałyby na celu załagodzenie panującego nawet i we wnętrzu domu gorąca.
Nie rozumiałem, co też stara mi się przekazać tymi niepozornymi ruchami; nie wyglądały na przypadkowe, a z drugiej strony – jakie znaczenie mogłoby mieć poprawienie włosów? Czy spódnicy? Dopiero po chwili zauważyłem zdobiący smukłą dłoń pierścionek, chyba się nim jeszcze nie chwaliła, a przynajmniej nic takiego nie pamiętałem. – No wcale bym się nie obraził, gdyby kobiety zaczęły mówić dużymi literami, ba, gdyby wykładały kawę na ławę, wtedy wszystko stałoby się odrobinę prostsze – odbiłem piłeczkę, czując się przede wszystkim głupio, bo przecież wyraźnie za nią nie nadążałem. Poza tym, przytyk ten przypomniał mi o kłótni z Evelyn, o czym wcale nie chciałem teraz myśleć. – Czyli rozumiem, że to nie ty go sobie sprawiłaś – mruknąłem po chwili, skinąwszy jej lekko głową, gdy już wprawnie obniżyła panującą w Gajówce temperaturę, tym samym pomagając mi w myśleniu. Powlokłem się śladem czarownicy w kierunku kanapy, wciąż ściskając w dłoni ręcznik, tak na wszelki wypadek. Kiedy tylko opadliśmy na siedzisko, bezceremonialnie ująłem przyjaciółkę za rękę i podetknąłem sobie tę owianą tajemnicą ozdobę pod sam nos, by przyjrzeć się jej z bliska. – Nie wygląda mi na talizman – oceniłem po chwili ciszy, z wciąż zmrużonymi ślepiami, dość prędko wykluczając tę możliwość. Nie dostrzegałem żadnych run, nie wyczuwałem również aury mocy, na którą zdążyłem się już na przestrzeni lat wyczulić. W takim razie miałem do czynienia z ozdobą. Ładną, to prawda, mógłbym nawet pokusić się o stwierdzenie, że gustowną, lecz ozdobą. A ozdoby nosiło się w zgoła innych celach. – Chcesz powiedzieć, że ministerstwo wypłaca teraz premie w postaci biżuterii? – zażartowałem, łudząc się, że może Ada – w której oku wciąż tańczyła figlarna iskra – uraczy mnie jakąś mniej lub bardziej oczywistą wskazówką. – Wygrałaś go w karty? A może dostałaś od...? Och. – Dopiero wtedy zaświtała mi w głowie pewna myśl, z początku nieśmiała, wydająca się tak samo zabawna, jak i inne proponowane przeze mnie scenariusze, z każdą kolejną chwilą zyskująca jednak na mocy. Zwłaszcza w zestawieniu ze skrawkami informacji, które de Verley zaserwowała mi, nim czkawka brutalnie porwała ją z mojego fotela. – Od Lwa. Dostałaś go od Lwa, prawda? Kiedy wznowiliście kontakt? – zadałem w końcu pytanie, które cisnęło mi się na usta jeszcze w Gawrze. Poza tym, nawet jeśli trafiłem, nawet jeśli to on obdarował Złotowłosą, wcale nie oznaczało to jeszcze, że to taki pierścionek. Znaczy zaręczynowy. Prawda? Przecież nie mogli być ze sobą długo, teraz, odkąd znów zaistnieli w swoich życiach. Ada miała już za sobą jedno małżeństwo, i to takie, o którym najlepiej byłoby całkiem zapomnieć, nie chciałbym więc, by decyzję o wstąpieniu w kolejne podejmowała impulsywnie, pod wpływem chwili.
Ale może bałem się na zapas. To pewnie tylko prezent. Na pocieszenie po tych wszystkich stresach.


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Tylne wyjście [odnośnik]20.09.23 16:32
Odpowiedź Everetta była co najmniej zagadkowa i uderzała w dziwnie nieprzyjemne tony zgorzknienia, których się po nim nie spodziewała. Temat kobiet i dużych liter brzmiał dość intrygująco, więc postanowiła, że kiedy tylko uporają się z najnowszymi wiadomościami dotyczącymi jej stanu cywilnego, to pociągnie go za język. Choć, koniec końców, trochę się już domyślała o co chodzi. Albo może ― o kogo.
Usiedli w końcu na kanapie, a jej dłoń została poddana wnikliwej analizie i profesjonalnej obserwacji. Adda uśmiechnęła się niewinnie, w zaciszu własnych myśli obliczając szanse przyjaciela na poprawną odpowiedź. W zasadzie sporo wskazówek pozostawiła mu podczas jej ostatniej, dość niespodziewanej, wizyty w Gawrze. Czy połączy fakty?
Tak, to nie talizman ― potaknęła mrukliwie, z zadowoleniem obserwując, jak czarodziej myśli dalej. Pierwsza odpowiedź ― pudło. Przy drugiej zaśmiała się miło, ale pokręciła głową.
Drugie pudło, mój drogi. A Ministerstwo mogłoby płacić w szynce albo w kawie, na pewno byłoby to bardziej pożyteczne w obecnych czasach ― dodała z westchnieniem. Co prawda, jako pracownica londyńskiej instytucji, mogła liczyć na pewne benefity z racji okazanej lojalności i wytrwałości z których zresztą korzystała nader bezwstydnie. Żałowała jedynie, że jest ich tak niewiele.
Trzecie pudło ― odparła, gdy zasugerował wygraną w karty, ale nim nadszedł werdykt w postaci przegranej, Everett sam odgadł odpowiedź. I musiała przyznać, że nie wyglądał na specjalnie zadowolonego.
Adda sięgnęła wolną dłonią po kubek, upiła nieco herbaty. Posłodzona czarodziejskim miodem pitnym zyskiwała oryginalnego smaku, który skwitowała uniesionymi brwiami w geście uznania dla własnego pomysłu.
Cisza przedłużała się, a ciążące pytania i domysły należało rozwiać.
Dostałam go od Lwa ― potwierdziła, zgrabnym ruchem uwalniając rękę z dłoni przyjaciela i sama spojrzała na błyskające tajemnicą szmaragdowe oczko osadzone w srebrnym pierścionku. ― Spotkaliśmy się jakoś w maju, w Plymouth. Na początku wydawało mi się, że zobaczyłam ducha. ― Uśmiechnęła się cierpko, bo wspomnienie ich pierwszego spotkania po latach nadal pozostawiało po sobie gorzki posmak. Tak samo jak późniejsza kłótnia w barze i jeszcze kolejna w lesie. Gorycz przeszłości zastąpił jednak słodki smak teraźniejszości i w zielonych oczach znów mignęła wesoła iskra, do spółki z czymś nowym. Nową emocją, nowym uczuciem, którego nie dało się podrobić.
Od… jakoś od lipca jesteśmy razem. Od dnia w którym pojawiła się na niebie ta przeklęta kometa ― kolejny łyk herbaty, a roziskrzone spojrzenie mimowolnie opadło na złożony w kostkę koc na którym częściowo siedział Everett. Wspomnienie wspólnej nocy zostało jednak szybko przegnane koniecznością wznowienia opowieści. Kubek stuknął głucho o stolik.
A od dwóch dni jestem jego narzeczoną ― zaczęła ostrożnie, uważnie lustrując twarz przyjaciela wzrokiem, jakby szukając w niej wskazówek jego nadchodzącej reakcji. ― Wiem… że to trochę szybko ― bąknęła, nagle speszona, jak nie ona i umknęła wzrokiem w bok, na stolik, na kubek. ― Ale nie chcę tracić czasu, wiesz? ― Kubek jednak nie potaknął, ani nie zaprzeczył, więc wróciła spojrzeniem do Everetta. Uśmiech, który przyozdobił jej wargi był ciepły i nieśmiały, niewinny. Prawie jak za dawnych, szkolnych lat.
Od czterech lat żyję ze świadomością, że straciłam swoją szansę na szczęśliwy związek. Taki poważny, nie jakieś podrywy w pubie i parę nocy by rozładować napięcie. Od czterech lat wiem, że to on jest tym jedynym. I nikogo innego nie chcę ani nie widzę na tym miejscu. ― Ostrożnie sięgnęła po jego dłoń i zacisnęła na niej palce w geście pełnym stłumionych, niedopowiedzianych emocji, które targały jej duszą od dłuższego czasu. ― Weźmiemy ślub na Festiwalu ― dokończyła cicho ― przyjdziesz…?


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Tylne wyjście [odnośnik]28.09.23 16:07
Prędko pożałowałem cierpkiej, podszytej nieprzepracowanymi emocjami uwagi, bo wiedziałem, że nie pozostanie ona niezauważona. Może Ada nie odniesie się do mych słów już teraz, ale z pewnością ich nie zapomni; poczeka na odpowiednią chwilę, aż rozluźnię się, opuszczę gardę, a później weźmie z zaskoczenia, zada przeraźliwie trafne pytanie i zbije z pantałyku. Nie byłaby to pierwsza taka sytuacja, ani nie ostatnia. Tylko czy naprawdę powinniśmy o tym rozmawiać? O mojej nieszczęsnej kłótni z Evelyn? Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby i tak już o niej wiedziała, co poniekąd ułatwiało, ale tylko poniekąd. W głowie miałem mętlik, rozumiałem jeszcze mniej niż kiedykolwiek i nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na pytanie, czy powinienem narzucać się Despenser ze swymi przeprosinami. Dlatego właśnie milczenie wydawało się najbezpieczniejszym z możliwych rozwiązań.
Pokręciłem lekko głową, zarówno po to, by odgonić bzyczącą przy uchu muchę, jak i w celu otrząśnięcia się z tych niewesołych rozmyślań. Dość tego malkontenctwa, miałem zupełnie inne plany na to popołudnie, jak na przykład – wybadanie stanu ducha gospodyni. Czy naprawiła już bluzkę? Nie zgubiła ani fletu, ani hipogryfa? I jak powinienem interpretować te niejednoznaczne komentarze dotyczące jakiegoś adoratora? Posłusznie zająłem miejsce na kanapie, po czym zacząłem obracać dłonią przyjaciółki to w jedną, to w drugą stronę, by obejrzeć nowe świecuszko pod każdym kątem. Porządna robota, ładna i zgrabna, wolna od zbędnych kombinacji. Nie był to amulet, co sama potwierdziła –  nie była to również premia od jaśnie nam panującego ministra Malfoya, psia jego mać. – Zakręć się wokół któregoś urzędasa, może przekonasz go, by zarządził prezent w postaci pęta kiełbasy z okazji sierpniowego festiwalu. Bo przecież wymyślili sobie teraz jakiś drugi, nie? W Londynie – kontynuowałem, jednocześnie wciąż przyglądając się pierścionkowi w zadumie, ze zmarszczką wyraźnie przecinającą czoło. Niewiele później wyraz mej twarzy uległ drastycznej odmianie, kiedy – jeszcze nim sama zdołałaby mi zdradzić właściwe rozwiązanie zagadki – połączyłem kropki, dokonałem niebywale skomplikowanego numerologicznie rachunku i spłynęło na mnie zrozumienie. Nie żebym miał coś przeciwko obdarowywaniu Ady prezentami, zasługiwała na nie i to bez dwóch zdań, taki jednak podarek, w formie pierścionka, popychał myśli dalej, kierował je ku dość nieoczekiwanym wizjom przyszłości. Chciałem dla niej prawdziwego szczęścia; mężczyzny, z którym będzie dzielić ideały, który okaże się podporą, nie kolejnym ciężarem. Wszak obiecałem sobie, że nigdy więcej nie pozwolę jej popełnić tego samego błędu, pogubić kroków i zaangażować się w związek, który zamiast uskrzydlać, rzuci na dno. Lub doprowadzi do ostateczności, do konieczności wydrapania sobie drogi na wolność, wywalczenia jej kłami i pazurami...
No cóż, do czterech razy sztuka – mruknąłem, znów próbując przemycić w głosie żartobliwą nutę, dźwignąć kąciki ust ku górze. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, sięgnąłem więc po zaoferowany przez de Verley kubek z ostudzoną herbatą; upiłem kilka większych łyków, dopiero wtedy przypominając sobie, że naprawdę zaschło mi w pysku – podróżowanie przy tych temperaturach robiło swoje. – Nie dziwię ci się. Po takim czasie... – urwałem; nie chciałem wchodzić przyjaciółce w słowo, ostatnim jednak czego pragnąłem było, by uznała, że nie słucham albo jeszcze gorzej, że słucham acz podchodzę do tej historii jedynie w sposób krytyczny. Szanowałem kobiece uczucia, wciąż żywy sentyment, z drugiej strony – to na moich barkach spoczywał obowiązek pozostawania tym roztropnym. Choć, o zgrozo, za szczeniaka mało kto posądzałby mnie o posiadanie choćby krztyny rozsądku, to nauczyłem się go z czasem, a może raczej wraz z pojawieniem się na świecie Jarvisa. – Od lipca? Złotko, lipiec ledwie co się zaczął – zauważyłem na poły rozbawiony, na poły wstrząśnięty tym jak niewiele czasu minęło odkąd doprecyzowali łączącą ich relację. Byłem ostatnim, który powinien wymądrzać się na temat związków, narzeczeństw czy – o zgrozo – małżeństw, naprawdę, Adę traktowałem jednak jak siostrę. Oznaczało to, że musiałem się przejmować, musiałem nie od razu przyklaskiwać porywom serca, ale stać na straży racjonalności.
Akurat upijałem kolejny łyk zaprawionego miodem napoju, gdy czarownica – wspaniały wybrała sobie moment, no naprawdę – uraczyła mnie kolejną informacją, i to taką zwalającą z nóg. Wybałuszyłem oczy i zachłysnąłem się herbatą, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. – Czekaj, czekaj... Mamy osiemnastego lipca. Jesteście razem od niecałych trzech tygodni. Dwa dni temu poprosił cię o rękę. Na gacie Merlina, Ada... – Próbowałem poukładać to sobie w głowie, oswoić się z tą dość szaloną myślą, lecz odkąd na niebie pojawiła się kometa, nie byłem sobą, a przynajmniej nie tak do końca. Wtedy też dojrzałem odmalowujące się na twarzy czarownicy zmieszanie, tak do niej nie podobne, i ugryzłem się w język; znów to robiłem, zachowywałem się jak osioł, tylko utrudniałem. Więc choć wzmianka ślubu – słodka Helgo, ślubu! – niemalże przyprawiła mnie o zawał, to próbowałem nie dać tego po sobie poznać. Kilka głębszych oddechów później zdobyłem się nawet na uśmiech: blady, lecz szczery. Widziałem przecież, że o całej tej sytuacji, nowej i z pewnością ekscytującej, mówi z zadowoleniem. Że w jej słowach na próżno byłoby szukać zawahania czy niepewności. – Spójrz na mnie, proszę – zacząłem miękko, próbując podchwycić wzrok przyjaciółki. – Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała. Wyglądasz na szczęśliwą. Tylko to się dla mnie liczy. Po prostu byłem... jestem w szoku. Bo to szybciej niż szybko. – Ująłem ją za dłoń, tę samą, którą ku mnie wyciągnęła i zamknąłem kruche palce w pokrzepiającym geście. – Mogę się tylko domyślać, jakie to było trudne. Żyć z myślą, że straciłaś taką szansę, że jest ktoś, z kim chciałabyś spędzić resztę życia, ale nie jest wam to pisane... – Coś ścisnęło mnie w gardle, jakaś dziwna emocja niewiadomego pochodzenia. – Lew ma więc szczęście, że wrócił. I oczywiście, że przyjdę. Tylko powiesz gdzie i kiedy zamierzacie to zrobić. – Uśmiechnąłem się ciepło, cieplej niż jeszcze kilka chwil temu, celowo nie mówiąc ślub, żeby przypadkiem nie zakrztusić się na tym niezwykle poważnym słowie. – Ale zdajesz sobie sprawę z faktu, że muszę z nim jeszcze porozmawiać, co? Miałem go przecież przemaglować. – Zmrużyłem ślepia, pozwalając sobie na rozluźnienie dość podniosłej atmosfery tą jakże istotną lecz zabawioną lżejszą nutą uwagą. Niech już lepiej zacznie o nim opowiadać, a także o samych zaręczynach, żebym nie musiał wyciągać wszystkich tych informacji od Lwa.


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Tylne wyjście [odnośnik]14.10.23 14:33
Owszem ― potaknęła bez cienia entuzjazmu w głosie. Odmienna wersja Festiwalu oznaczała, że będzie musiała pojawić się w obu tych miejscach, tym samym ograniczając sobie czas spędzony na beztrosce z mężem i… Adda zmieszała się nieco własną myślą, uśmiechnęła głupio pod nosem. Tak dawno nie używała tego słowa pod swoim adresem, że brzmiało aż dziwnie. Szczególnie wtedy, gdy nie niosło ze sobą ładunku goryczy i smutku. ― Wymyślili sobie własną wersję i podobno ma być jakaś wielka uczta. Nie wybierasz się? Kto wie, jeśli dopisze ci szczęście to może dostaniesz nawet to swoje pęto kiełbasy. ― Uśmiech nabrał złośliwej nuty, oczy błysnęły charakternie. Miała dobry humor, a sprawa tajemniczego pierścionka i jego niejasnego pochodzenia zdawała się jeszcze ją nakręcać. Zgadnie? Nie zgadnie? Obie te opcje wydawały jej się równie ekscytujące.
Przepraszam bardzo? ― spytała, umiejętnie barwiąc ton niebezpieczną nutą zwiastującą nadchodzącą burzę. Wesoły ognik przeczył jednak tak strasznej zapowiedzi, Adda bawiła się nad wyraz dobrze dozując informacje i sprawdzając, jaki jest ich odbiór. ― Co masz na myśli mówiąc “po takim czasie”? Toż to ledwo trzy lata z okładem… ― dodała i uniosła kubek do ust, raz jeszcze kosztując doprawionej herbaty. Może jednak coś z niej będzie w kwestii kucharzenia, o ile wcześniej jej komary nie zjedzą.
Uwagę o tym, że lipiec ledwie co się rozpoczął puściła mimo uszu i zaraz potem sięgnęła po kolejną informację. Krztuszący się Everett nie był jednak tym, co zamierzała osiągnąć; sam widok był co prawda zabawny, ale nie mogłaby tak siedzieć jak kołek i się przyglądać. Odstawiła szybko swoje naczynie i spróbowała poklepać przyjaciela po plecach, licząc na to, że nie będzie musiała sięgać po mocno zakurzone podstawy pierwszej pomocy w przypadku zadławień.
No już-już… ― Sama reakcja została jednak szybko uzupełniona dokładnym wyliczeniem dni w których znajomość jej i Michaela miała szansę się rozwinąć, a Adda przybrała minę prawdziwego niewiniątka. Splotła ręce na podołku i zatrzepotała rzęsami, trochę się wygłupiając, a trochę czarując. ― No co? Prawdziwej miłości nie można stawać na drodze, a ja nie robię się coraz młodsza… ― powiedziała tonem głębokiej konspiracji, po czym parsknęła śmiechem, nie mogąc już wytrzymać. Wesołość szybko jednak przygasła pod ciężarem powagi.
Nie ma na co czekać ― stwierdziła z westchnieniem. ― Wiesz, jak jest. Wiesz, że trwa wojna i… co, jeśli on kiedyś nie wróci? Co, jeśli ja nie wrócę? Wiele złego może się stać każdemu z nas, więc uważam, że powinniśmy czerpać z życia garściami, póki jest na to szansa. Podejmować decyzje, nawet głupie czy pochopne, a potem zasmakować się w ewentualnych konsekwencjach. ― Spuściła wzrok na swoje dłonie, przyjrzała się pierścionkowi. ― Umrę niczego nie żałując. A już na pewno nie tego.
Kiedy powietrze wypełniły słowa prośby, podniosła na Everetta oczy, dostrzegając ten nikły, acz całkiem uroczy i ciepły uśmiech, który bezwiednie odwzajemniła.
Wiem, że nie robisz tego specjalnie ― dłoń uciekła z przyjacielskiego uścisku i odnalazła drogę do jego żeber, by tam bezlitośnie ukłuć go palcem ― bo starsi bracia już tak mają, że najpierw do głowy przychodzi im szereg wątpliwości i zastrzeżeń, a dopiero potem się cieszą. ― Tortura nie potrwała długo, ledwie jedno ukłucie, może dwa; potem dłoń przesunęła się dalej, na plecy, a Adda po prostu się przytuliła, ufnie obejmując Everetta w pasie. ― Masz jednak szczęście, że w miarę szybko przeszedłeś od jednego stadium do drugiego… ― Podejrzana nuta wkradła się w jej ton, sugestia lub groźba jednak nie padła.
Zdaję sobie z tego sprawę, byłabym zdziwiona, gdybyś jednak z tego pomysłu zrezygnował. Ale może nie magluj go na temat samych zaręczyn, co? ― mruknęła miękko w jego koszulę, wciąż wygodnie oparta o męskie ciało. ― Zabawna sprawa tak w ogóle, ale na samym początku sądziłam, że Ministerstwo wydało na mnie wyrok, a on ma dokonać dzieła. Zabrał mnie na odludzie, w góry, szliśmy ładnych parę godzin… nie wiem dlaczego od razu nie skojarzyłam, że byliśmy tam już wcześniej, parę lat temu, jeszcze podczas trwania romansu. Prawie mu tam ze strachu zemdlałam, ale ostatecznie wcale nie wyszło tak źle. ― Uniosła dłoń i jeszcze raz spojrzała na pierścionek. Nie mogła nasycić wzroku jego widokiem, a szmaragdowe oczko błyskało do niej raz po raz, załamując promienie słońca. ― Gdyby nie decyzja Michaela, to poślubiłabym go jeszcze tego samego dnia, przed dowolnym urzędnikiem, który nie próbowałby nas na dzień dobry posłać przed oblicze Wizengamotu. O, więc widzisz, wcale to nie było takie pochopne z jego strony, skoro zachował zdrowy rozsądek… A ten pierścionek ― pomachała dłonią ― kupił mi już lata temu, sam wiesz kiedy… ale nim zebrał się do ostatecznej decyzji, ja podjęłam swoją ― zmarkotniała wyraźnie i poprawiła się, zmieniła lekko pozę, podwinęła nogi na kanapę. Everett był całkiem wygodnym oparciem i nie zamierzała z niego rezygnować.
Chcemy to zrobić dość dyskretnie, sam zresztą rozumiesz. Czasy są jakie są ― kontynuowała wesoło ― na rytuale chabrowym, w nocy. Konkretnego dnia jeszcze nie wybraliśmy, ale pewnie gdzieś na początku, może drugi lub trzeci dzień, by ominąć największe tłumy…


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Tylne wyjście [odnośnik]01.11.23 23:22
Sam nie wiem, pewnie ledwo wystarczy mi czasu, żeby zakręcić się tam w Dorset, a co dopiero wpaść jeszcze do Londynu. – Bo przecież hodowla nie mogła poczekać; gdybym poprosił Evelyn o urlop, pewnie by mi nie odmówiła, nawet gdyby oznaczało to dla niej harowanie dniem i nocą, bez przerwy, byle tylko wyrobić się ze wszystkim lub też prawie wszystkim. A inna sprawa, że nie rozmawialiśmy teraz zbyt często, raczej taktycznie się wymijaliśmy, przy okazji udając, że wcale tego nie robimy. – Ale czas pokaże. Uczta brzmi zachęcająco – przyznałem szczerze, uśmiech nie schodził mi przy tym z ust. Naturalnie, nie stawałem się nagle zwolennikiem nowego ładu, fanatyzmu ubranego w płaszczyk Walki o Tradycje, lecz darmowa wyżerka, zwłaszcza w tych czasach, była obiektywnie rzecz ujmując dość kuszącą propozycją.
No właśnie, trzy lata z okładem... – Nie dawałem zbić się z pantałyku, wpędzić w wyrzuty sumienia. Mogła mówić co chciała, ale nie bez powodu w pierwszym momencie naturalną myślą było, że natknęła się na ducha, widmo przeszłości, że to nie może być Tonks z krwi i kości. Czas mijał, a wraz z nim pewne rzeczy, bolesne fakty, stawały się codziennością. Trzy lata to nie tydzień. Co więcej, obecnie każdy miesiąc przynosił ze sobą tyle rewelacji, głównie tych niewesołych, że okres ten zdawał się jeszcze rozleglejszy, dłuższy.
Prawie wpędziła mnie do grobu – ciekawe ile osób rocznie umierało z powodu zakrztuszenia się herbatą, może byłbym jedynym takim przypadkiem? – a kiedy skończyłem ją podliczać, czy raczej porządkować sobie wszystkie najważniejsze daty, ujrzałem tę opanowaną do perfekcji minę najniewinniejszego niewiniątka na świecie. Doskonale wiedziała, jak przechylić głowę czy zatrzepotać rzęsami, by stopić męskie oburzenie, albo też opór. – Dobra, dobra, jakbyś naprawdę przejmowała się swoim wiekiem i tym, co wypada, a czego nie... – Machnąłem ręką, upijając kolejny, tym razem ostrożniejszy, łyk przestudzonego napoju. Zaraz jednak umilkłem, by cierpliwie wysłuchać poważniejszej części wywodu, a dzięki temu spróbować wejść w jej buty, spojrzeć na tę sytuację z jej perspektywy. – Wolałbym jednak, żeby złe omijało cię szerokim łukiem – mruknąłem cierpko, jednocześnie obejmując ją przy tym zatroskanym spojrzeniem. Czasem zapominałem, albo raczej wypierałem, że igrała z losem każdego dnia; prowadziła niebezpieczną grę, w której stawka była cholernie wprost wysoka. Jednak czy mogłaby z tego zrezygnować? Nie, oczywiście, że nie. – Rozumiem. I rozumiem, że nie chcesz wypuścić go z rąk, nie tym razem. Czasy mamy niepewne, tak naprawdę żadne z nas nie może być pewne jutra. – No, w porządku, takich jak rodzina Tonksów problem ten dotyczył nieco bardziej; Justine wciąż łypała na przechodniów z listów gończych, Michael może już nie, ale Merlin raczył wiedzieć, czy nie jest to stan jedynie przejściowy. – Korzystajcie zatem. Bądźcie tylko ostrożni, proszę. Ty bądź ostrożna. Nie chcę, by to umieranie bez żalu wydarzyło się szybciej niż za sto lat – przestrzegłem Adę, grożąc jej przy tym wyciągniętym przed siebie palcem. Nie wiedziałem, co innego mógłbym powiedzieć. Podjęła już decyzję, do tego decyzję, której była pewna, tak jak i pewna była Tonksa. Prawdziwa miłość, narzeczony, zaraz też – mąż. Choć skupiałem się na niej, na nich oraz wiszących nad ich głowami trudnościach, gdzieś z tyłu umysłu zamajaczyła mi pewna niewygodna myśl; nie do końca określona, mglista, bezsprzecznie powiązana jednak z tym, co powiedziała czarownica. Z wojną, dyszącym w kark niebezpieczeństwem i zachętą do podejmowania śmiałych działań. Odgoniłem ją jednak, niczym tę natrętną muchę, by poświęcić przyjaciółce pełnię mej uwagi.
Bo starsi bracia od tego są – przytaknąłem; dobrze, że nie wzięła tego do siebie, moich sceptycyzmu i podejrzliwości. A choć nie łączyły nas więzy krwi, to tak właśnie o niej myślałem: jak o siostrze. – Ał, ał. – Próbowałem uciec przed kobiecym palcem, który tak wytrwale szukał kontaktu z moimi żebrami, jednak na próżno. Siedziałem zbyt blisko, by móc się jej wymknąć. Na szczęście prędko porzuciła dźganie, zamiast tego postanowiła skrócić i tak niewielki dystans, przylgnąć do mej piersi. Prędko objąłem ją ramieniem, wolną ręką odstawiając kubek na pobliski mebel, by przypadkiem nie doszło do jakiegoś nieszczęścia. Kolejnego znaczy. – A gdybym nie przeszedł? Co by się stało? Zaprezentowałabyś mi minę numer trzy, czy raczej potraktowała upiorogackiem? – zagaiłem, szczerze zainteresowany, czy powinienem traktować ten komentarz w formie groźby, czy też nie. Zaraz po tym zamieniłem się w słuch, chcąc dowiedzieć się, dlaczego nie powinienem wypytywać Lwa akurat o zaręczyny. A im dłużej słuchałem, w tym większym szoku byłem. – Zabawna sprawa, myślałaś, że ministerstwo wydało na ciebie wyrok... – powtórzyłem powoli, z niedowierzaniem, jak gdybym dopiero próbował zrozumieć znaczenie tych słów. – Chyba mamy nieco inne poczucie humoru, wiesz? Ale nie bierz tego do siebie, tak bywa. – Poklepałem ją po ramieniu, w niby to pocieszającym geście. Dobrze, że historia rozwinęła się w zupełnie innym kierunku; zamiast egzekucji pierścionek zaręczynowy, kamień musiał spaść jej z serca. – To w sumie całkiem, ten, romantyczne. I dobór miejsca, i fakt, że pierścionek czekał na ciebie od tamtego czasu. – Musiałem mu to przyznać, nie załatwił tego bez pomyślunku, a do decyzji o oświadczynach musiał dojrzewać jeszcze zanim doszło do zerwania kontaktu. Z drugiej strony, wtedy to nie było co myśleć o wiązaniu się małżeństwem, wiadomo dlaczego. Zauważyłem, że wraz z ostatnimi słowami Ada nieco zmarkotniała; poprawiła pozycję, co przyjąłem ze stoickim spokojem, pozwalając jej umościć się jak tylko chciała, po czym na powrót objąłem ją ramieniem. – No już, nie ma co myśleć o tym, co było kiedyś. Stało się, nic na to nie poradzi. Najważniejsze, że znów stanęliście na swej drodze i doszliście do porozumienia. – Choć porozumienie było tutaj dość poważnym niedopowiedzeniem. Ba, przecież planowali ślub. I to tak szybko! – Na rytuale chabrowym, ciekawe. Ciekawsze niż zwykła ceremonia, moim skromnym zdaniem. Tak sobie pomyślałem... – urwałem, nagle sztywniejąc, robiąc sobie przerwę na dobranie odpowiednich słów. Wiedziałem, że wkraczam na grząski grunt, a mimo to musiałem zapytać. – Rozmawiałaś o tym z Evelyn? Już wie? Będzie na ślubie? Ostatnio nie reagujemy na siebie zbyt dobrze, więc wolałbym wiedzieć wcześniej, na co mam się szykować – oświadczyłem względnie spokojnie, wkładając w osiągnięcie tego spokoju całą swą siłę. Nie lubiłem tej sytuacji, ani trochę, ale również za cholerę nie wiedziałem, w jaki sposób wszystko naprostować, wyjaśnić i wrócić do tego, co było kiedyś. O ile w ogóle było to możliwe.


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Tylne wyjście [odnośnik]05.11.23 18:39
Parsknęła lekko, absolutnie nic nie robiąc sobie z tego grożącego palucha i była gotowa zaraz wziąć odwet, wkłuć się gdzieś pomiędzy żebra, trafić go torturą łaskotek. Słów ostrzeżenia, prośby o ostrożność, z pozoru nie wzięła na poważnie. Everett znał ją jednak na tyle, by swobodnie interpretować ten nagły błysk emocji w zielonym oku, by trafnie odczytać intencje czające się za chochliczym uśmiechem. Dotarło do niej, zrozumiała. I była wyjątkowo rozczulona faktem, że chce ją oglądać tak długo, do momentu aż zmieni się starą, zasuszoną śliwkę, bo przecież to robią ludzie dobijający setki.
A wiesz od czego są młodsze siostry? ― zagadnęła z pasją, przymierzając się do wymierzenia kary bez względu na wszystko. ― Od tego, żeby nękać i zadawać niewygodne pytania. ― Chciała mu nawet zaprezentować jedno z nich, bardzo niewygodne, bo w ich trójstronnym układzie ze szkoły chyba tylko ona była świadoma tego, że pomiędzy Evelyn i Everettem jest… coś. I to “coś” zdecydowanie wymyka im się spod kontroli i ram przyjaźni. Złośliwy ognik przemknął w jej oczach, pozostawiając za sobą obietnicę powrotu do tematu. Teraz musieli najpierw domknąć ogłoszone przez nią rewelacje.
Och, no nie wiem ― odparła, pozorując głębokie zamyślenie. ― Mogę cię też zamienić w ropuchę i oddać Evelyn na przykład. Albo fretkę. Które byś wolał? ― zagadnęła, unosząc głowę, by ze swojej wtulonej w męskie ciało pozycji mieć lepszy widok. Kiedy uznał, że mieli odmienne poczucie humoru ― parsknęła.
Oj no ― dźgnęła go palcem w pierś ― na początku też nie wierzyłam w to co się dzieje, ale z perspektywy czasu brzmi to bardzo zabawnie. Zobaczysz, za tydzień albo dwa sam będziesz tak o tym myślał.
Spojrzała jeszcze raz na pierścionek, poruszyła dłonią, z zadowoleniem łapiąc kolejne szmaragdowe błyski. Nie mogła nasycić nim oczu, a myśl, że może go nosić tylko w określonych, dość ograniczonych, przypadkach, zdawała się ją smucić. Gdyby nie wojna ― mogłaby się pochwalić wszystkim, bez wyjątku. Gdyby nie wojna, mogliby wziąć normalny ślub i się nie kryć. Gdyby nie wojna, mogliby wieść całkiem normalne życie, dokładnie takie na jakie mieli szansę w Londynie, lata temu.
Też uważam, że to romantyczne ― szepnęła, a potem spłonęła najżywszym rumieńcem, jaki dane było Everettowi oglądać. ― Ale nie mów mu tego, bo jeszcze obrośnie w piórka i urośnie mu ego ― chwila zawahania ― albo nie, wiesz co, powiedz mu. ― Złoty londyński lew może nie potrzebowałby podbudowania swojego przeogromnego ego, ale wojennemu Michaelowi przydałoby się nieco pochwał, komplementów i świętego spokoju. Przydałoby się udowodnić mu, że likantropia nijak go nie definiuje, a przynajmniej nie w jej oczach.
Słuchała jego słów dalej i już-już miała opowiedzieć nieco więcej na temat samego rytuału i jego przebiegu, kiedy poruszył temat, którego się nie spodziewała. Ściągnęła krótko brwi, ale zapewne tego nie dostrzegł, nie, póki była w niego wtulona jak w poduszkę.
Nie… nie rozmawiałam z nią jeszcze, choć miałam w planach rzecz jasna. Jak to “nie reagujecie na siebie zbyt dobrze”? ― spytała lekko przejęta, dopiero teraz uwalniając się z objęć prawie-brata i spoglądając na niego z troską. ― Co się stało?...


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Tylne wyjście [odnośnik]08.11.23 11:24
Uwierz mi, z tego zdaję sobie sprawę aż za dobrze – oświadczyłem, gdy przyjaciółka zdefiniowała mi zakres obowiązków młodszych sióstr. Ada wiodła prym, w czym pomagały jej chochlicza natura i wyczulony zmysł obserwacji, zaś Jade – nawet jeśli nie widywaliśmy się teraz wybitnie często, co przyjmowałem z pewną dozą smutku, to i tak przy każdym spotkaniu pamiętała, by uraczyć mnie odpowiednią dawką nękania, jak za dawnych czasów. Co ona teraz porabiała? Czyżby praca tak bardzo dawała w kość...? Rozkojarzyłem się na ledwie mgnienie; prędko powróciłem myślami do swej kanapowej towarzyszki, próbując rozszyfrować jej tajemnicze spojrzenie, przyczajoną w wypowiedzianych dopiero co słowach groźbę. O co ona mogła chcieć mnie zagaić? Poruszaliśmy kwestię nagłego ślubu, zaręczyn – koniec końców uroczych, w pierwszym momencie napędzających jednak stracha – więc czy powinienem spodziewać się niejakiej kontynuacji tego tematu? Miałem z czymś pomóc? Coś załatwić? Tylko czy wtedy takie pytanie miałoby prawo nosić miano niewygodnego? – To bardzo miłe, że pozostawiasz mi wybór w tej jakże hipotetycznej sytuacji. Z dwojga złego wolałbym już fretkę, proszę to sobie odnotować – odpowiedziałem, robiąc krótką pauzę, gdy tak ze zmarszczką między brwiami rozważałem zalety i wady obu zaproponowanych stworzeń. A dlaczego nie królik? Nie zasługiwałem na bycie królikiem? Nie odnosiłem się jednak do pomysłu oddawania mnie w ręce Evelyn, by nie kusić losu, nie zbaczać w kierunku grząskiego gruntu.
Dobra, dobra, wrócimy do tego za dwa tygodnie, ale zaręczam ci, że wtedy nadal nie będę się śmiał. – Może dla niej to nic takiego, może dużo łatwiej przychodziło jej nabieranie dystansu do takich rewelacji, albo po prostu w żartach szukała ucieczki przed wszechobecnym strachem, ale ja nadal nie potrafiłem wyjść z szoku, dlaczego Ministerstwo miałoby wydawać na nią wyrok. Wpadła w tarapaty? Coś poszło nie tak? I jak często dokonywano takich egzekucji...? Nie, chyba naprawdę wolałem o tym nie myśleć, żeby nie popsuć sobie humoru, nie zatruć popołudnia malkontenctwem i ewentualnymi uszczypliwościami, które mogłyby same nasunąć mi się na język. Ruch ozdoby zwabił mój wzrok; przyglądałem jej się na poły jako fachowiec, nazwijmy to, choć nie byłem żadnym specjalistą od pierścionków akurat, a na poły jako przejęty, wciąż muszący pogodzić się z nowym stanem rzeczy przyjaciel. Nie potrafiłem czytać w myślach, podejrzewałem jednak, że Ada musi nasycić wzrok otrzymanym wyrazem miłości, nauczyć się go na pamięć, nim schowa na dnie szuflady i wróci do odgrywania roli wdowy po Chernovie.
Jak ona się w tym wszystkim nie gubiła?
Oho, ktoś tu się chyba zawstydził. – Dźgnąłem czarownicę paluchem, gdy spąsowiała, ba, spaliła buraka. – To nic złego. Powiem więcej, to chyba całkiem dobrze, że zaręczyny okazały się romantycznie, nie? Nie o tym marzy każda czarownica? – Nie chciałem jej utrudniać, wykorzystywać sytuacji, wprost przeciwnie; miałem nadzieję, że irracjonalne skrępowanie zniknie równie szybko co się pojawiło. Zaraz parsknąłem w reakcji na piękny pokaz zmienności. – Dobra, to mu powiem. Albo nie powiem. Chyba że jednak powiem. – Pokręciłem lekko, z uśmiechem, głową. Nawet zdołałem się nieco rozluźnić, odetchnąć po wyczerpującej podróży i odzyskać względną równowagę po usłyszeniu wieści dnia. Lecz przecież musiałem ten efekt popsuć jednym prostym pytaniem: czy Evelyn będzie na ślubie.
Powinienem przewidzieć reakcję Ady; nie mogła przyjąć tej uwagi, że nie reagujemy na siebie najlepiej, ze spokojem. Dlatego właśnie przestała się do mnie przytulać, zwiększyła dzielącą nas odległość, by móc spojrzeć mi w oczy, a jeśli nie w oczy, to chociaż na twarz, z której potrafiła czytać jak z otwartej księgi. Prędko pożałowałem swej decyzji. Z jednej strony chciałem się jej wygadać, z drugiej – rozmawianie o kłótni wcale nie należało do łatwych zadań. Zwłaszcza że dalej nie wiedziałem, czy zachowałem się jak skończony kretyn, czy nie. – Znaczy... Ech. Nawet nie wiem, od czego zacząć – przyznałem zgodnie z prawdą; poprawiłem się na kanapie, na powrót sięgając po kubek z herbatą i dopiłem ją jednym haustem. Wcale nie grałem na czas. Ani trochę. – Miałem wolne, ale nie mogłem spać, przez tą durną kometę, więc uznałem, że skoro i tak jestem na nogach, to wpadnę i porobię coś przy hodowli, nakarmię konie, posprzątam boksy... Myślałem, że pomogę, to może chociaż ona się wyśpi, czasem by się jej przydało. – Wzruszyłem ramieniem, niechętnie wracając do tamtego dnia, tamtych chwil, myślą. Wciąż było we mnie zbyt wiele emocji. Sprzecznych, silnych, zdradzieckich. – Musiałem zasnąć w stajni, obudziła mnie Evelyn, zła. Powiedziała, że rozsądku mam za sykl, a no i że jestem osłem. A później, że jej na mnie zależy... Nie wiem, Ada. Czasem jej w ogóle nie rozumiem. Zachowuje się, jakby wolała, żebym trzymał się na dystans, nie podchodził, nie mówił, bo przecież... bo ma ten swój futerkowy problem. Ale to bez sensu. Jesteśmy przyjaciółmi. Nie mogę i nie chcę jej unikać. – Mówiłem chaotycznie, nieskładnie, w trakcie tego wywodu obejmując głowę dłońmi, łokcie zaś wspierając na kolanach. Czy słuchaczka miała z tego cokolwiek zrozumieć? Wątpliwe. Trudno jednak było zreferować przebieg tamtego spotkania w sposób logiczny. Poszczególne wypowiedzi, słowa, obrazy, mieszały się w jedno. – Powiedziałem kilka głupich rzeczy, nie żeby celowo, przypadkiem. Evelyn wspominała swoją rodzinę, to jak ją traktowali... – Z trudem stłumiłem cisnące się na usta przekleństwo. – Aż w końcu zaczęła płakać. Przeze mnie. – Westchnąłem ciężko i boleśnie, przyznając się do tego wyczynu ze wstydem; nie potrafiłem spojrzeć przyjaciółce w oczy, bałem się, że ujrzę w nich potępienie. – Masz może to ale pod ręką? – Nie pogardziłbym teraz alkoholem.


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Tylne wyjście [odnośnik]07.12.23 14:55
Nie o tym marzy każda czarownica?
Pytanie było trudne i ― przynajmniej według Addy ― nie miało jednoznacznej odpowiedzi. Lata temu, gdy zauroczyła się na zabój w Chernovie sądziła, że to jest właśnie to o czym marzy. Romantyczne uniesienia, spokojne życie w małżeńskiej sielance; dwójka dzieci, poukładany ogródek i mąż w pracy, a na starość ciepły kocyk i bujany fotel. Potem… potem jej dziewczęce marzenia szybko zweryfikowała rzeczywistość, a życie wymusiło zmianę planów, której następstwem była kolejna zmiana planów, a potem jeszcze inna i kolejna, aż w końcu całe jej życie zmieniło się w jeden wielki chaos i następujące po sobie improwizacje.
O czym marzyła teraz, dzisiaj? Czy miała jeszcze jakieś życzenia poza tymi absolutnie przyziemnymi? Dach nad głową, bezpieczeństwo rodziców?... Trudno było jej odpowiedzieć sobie samej, a brak radosnych myśli w tematyce uniesień i romansów tylko ją zasmucił. Czy jako narzeczona ― już wkrótce żona ― nie powinna obudzić sobie choć części z dawnych marzeń? Czy cała dziewczęca naiwność zniknęła bezpowrotnie w dniu w którym Igor po raz pierwszy podniósł na nią rękę?
Jeszcze raz spojrzała na pierścionek, niemrawym gestem okręciła go wokół palca. Entuzjazm na chwilę przygasł, ale nie pozwoliła by przygnębienie zainfekowało atmosferę. Szybko podłapała uśmiech Everetta, jeszcze na moment utrzymując błogą sielankę, ale zaraz potem gruchnęła wieść o Evelyn i poczuła się strasznie dziwnie. Czy próbował jej to powiedzieć od samego początku, a ona, zbyt skupiona na sobie, nic nie dostrzegła? A może nie chciał mówić i wyszło przypadkiem?...
Najlepiej od początku ― powiedziała cicho, łagodnie i w milczeniu obserwowała kolejne ruchy. Grał na zwłokę, ewidentnie zbierając słowa i myśli. Co się stało? Co wymagało aż takiego namysłu?
Everett powoli ruszył ze swoją wersją opowieści. Adda tymczasem oplotła dłońmi kubek, zapatrzyła się w drżącą taflę napoju i poświęciła całą uwagę na to, by go wysłuchać, ale i wyłapać po drodze niepokojące niuanse. Znała Evelyn nie od dziś, ani nie od tygodnia, wiedziała, jak ciężko przychodzi jej proszenie o pomoc czy jej akceptacja.
Uśmiechnęła się kątem warg, gdy opisał zachowanie ich przyjaciółki, a potem nawiązał do problemu likantropii. Skądś znała ten wzorzec…
Może się boi, że zrobi ci krzywdę ― odparła powoli, wciąż wpatrzona w swój kubek ― albo uważa się za niegodną głębszych relacji. Może widzi w sobie potwora, który tylko okazjonalnie przybiera ludzki kształt. ― Skrzywiła się nieznacznie, przymknęła oczy, gdy zalała ją fala wspomnień. Całkiem świeżych, niedawnych, przecież ledwo miesiąc temu Michael traktował ją podobnie i równie skutecznie próbował ją od siebie odsunąć.
Ja… ― zaczęła, ale szybko urwała;. to nie był jej sekret, nie mogła się dzielić problemami Michaela bez jego wiedzy ― …wydaje mi się, że ona walczy sama ze sobą. Że jej zależy, że chce dla ciebie dobrze, ale równocześnie torturuje się myślą, że wszędzie będzie ci dobrze, tylko nie przy niej.
Stosowanie analogii na przykładzie własnych przeżyć było okraszone sporym ryzykiem błędu, ale Adda wierzyła w to, że zna własnych przyjaciół, a zachowanie Evelyn do złudzenia przypominało jej to, którym raczył ją Michael zanim zdołała do niego dotrzeć i wbić mu do głowy, że nie obchodzi jej przekleństwo księżyca, że jej to nie przeszkadza. Że nie postrzega go jako słabego, niegodnego jej uwagi i uczuć.
Jesteś pewien, że przez ciebie? ― Zwróciła twarz w kierunku czarodzieja; spojrzenie miała przygaszone, melancholijne, adekwatne do omawianego tematu. ― A nie przez… wszystko inne? Hodowlę, wojnę, samotność, fakt, że bierze na siebie tyle rzeczy i nie pozwala sobie pomóc? Każdy czasem pęka, wiesz przecież najlepiej ― mruknęła, odwołując się do swojego mrocznego epizodu sprzed lat ― może byłeś po prostu katalizatorem. Może byłeś kroplą, która przelała czarę. ― Odstawiła kubek. ― Co się stało potem? Odszedłeś, tak jak chciała?
Na pytanie o ale skinęła głową i podniosła się by przynieść dwie butelki. Z części kuchennej dało się usłyszeć cichy syk otwieranych kapsli, potem kroki. Butelka zimnego napoju spoczęła na barku czarodzieja, Adda odczekała aż ją złapie, nim puściła szyjkę.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Tylne wyjście [odnośnik]18.12.23 8:54
Pokiwałem głową – z początku ledwie widocznie, dopiero po chwili wyraźniej, gwałtowniej, z ledwie utrzymywanymi na wodzy nerwami. Byłem więcej niż pewien, że tego właśnie dotyczyły obawy Evelyn, że kiedyś nie zapanuje nad sobą i mnie skrzywdzi; ba, powiedziała mi o tym wprost, nie pozostawiając w tym temacie żadnych wątpliwości. Tylko czy to wyjaśniało wszystko, załatwiało sprawę? – A czy tobie oświadczyła kiedyś, że masz się trzymać z daleka? Na dystans? – Dwa ostatnie słowa wyplułem z siebie z goryczą, której nawet nie próbowałem maskować. Może nie powinienem rozdrapywać tej rany, powracać do zabarwionych wstydem i złością wspomnień sprzeczki, lecz przekroczyłem już granicę, zacząłem mówić, zaś przestać wcale nie było tak łatwo. Nieprzepracowane emocje robiły swoje, pchały na język kolejne słowa. Z jednej strony ciekawiła mnie odpowiedź, która mogła paść z ust przyjaciółki, z drugiej – byłem niemalże pewien, że jej nie kopnął ten wątpliwy zaszczyt. – Powiem ci to samo, co powiedziałem jej. Ja to rozumiem. Naprawdę. Że może się bać, i to jak cholera. Że w ten pokrętny sposób może próbować mnie chronić. Ale na dłuższą metę to nie ma sensu. Najmniejszego. – Przestałem podtrzymywać głowę dłońmi; wyprostowałem się z czymś na kształt zniecierpliwionego sapnięcia, z roztargnieniem podchwytując spojrzenie Adriany. Zastukałem palcami o materiał kanapy. – Nie przestaniemy się przecież przyjaźnić. Widywać. A do... do przemiany – musiałem przemóc się, by użyć tego słowa; zwykle omijałem je szerokim łukiem, nie nazywając lykantropii, ani tym bardziej powiązanych z nią objawów, wprost – może dojść w najmniej oczekiwanym momencie, nie da się tego do końca przewidzieć, nie da się temu z całą pewnością zapobiec, nawet jeśli obwaruje się jakimiś wydumanymi zasadami i postara wszystkich od siebie odstraszyć. Nawet jeśli pojawię się tam zgodnie z grafikiem, nie zaś bez zapowiedzi. Albo kiedy ta cholera kometa zniknie już z nieba, mam nadzieję, że prędzej lub później. Dlatego nie wiem, czego ona ode mnie oczekuje, tak naprawdę. Żebym dał jej spokój? Wprost przeciwnie, żebym nie wracał uwagi na opór, na słowa? Bo przecież zamykanie się na mnie, na nas... – Urwałem, jednocześnie wzruszając przy tym bezładnie ramieniem, próbując przeanalizować, przetrawić, dalszą część wypowiedzi posmutniałej towarzyszki. Przejechałem językiem po zębach, przygryzłem policzek. Ada znała się na ludziach lepiej niż zakładałem; a przecież wierzyłem, że czyta z nich jak z otwartych ksiąg. Taka przynajmniej myśl zaświtała mi w głowie, gdy przypomniałem sobie niektóre z wyraźniejszych, wybijających się na tle kłótni słów. Żywych świadectw snutych przez de Verley przypuszczeń. – Mówiła o sobie źle. Naprawdę źle. I że jestem wart więcej, cokolwiek to znaczy – mruknąłem cicho, ze zmęczeniem, również po to, by dać już-prawie-pani-Tonks znać, że najprawdopodobniej trafiła w samo sedno, choć sedno to nijak mi się nie podobało. Empatyczna, potrafiąca przejrzeć wypracowaną pozę drugiej kobiety, z większą łatwością wchodziła w jej buty. – Nawet jeśli byłem tylko katalizatorem, nie powinienem do tego doprowadzić, do tego, żeby pękła i to w taki sposób, w takich okolicznościach – dodałem, nie potrafiąc ot tak pozbyć się odpowiedzialności za łzy, choć w słowach gospodyni czaiła się mądrość i wiedziałem, choć nie chciałem tego przyznać, że pewnie ma rację. Że ujrzałem efekt zbierających się tygodniami, jeśli nie miesiącami, lęków. Obecnej stale, gdzieś na granicy umysłu, odrazy względem siebie samej. – Staram się pomagać. Naprawdę. Ale trudno byłoby zrobić coś więcej, dotrzeć do niej skuteczniej, skoro stawia taki zażarty opór – zauważyłem z wyraźnie pobrzmiewającym w głosie smutkiem. Granica między złością a zmęczeniem, melancholią, była doprawdy cienka.
Zanim odpowiedziałem na ostatnie pytanie, poczekałem aż Ada wróciła z kuchni; wstrząsnął mną lekki dreszcz, gdy zimne szkło spotkało się z mym ramieniem, sięgnąłem po nie na ślepo. – Nie. Znaczy, ona odeszła pierwsza. Na koniec wspomniała, że zostawiła truskawki dla Jarvisa, żebym je wziął... Ale później się poprawiła, powiedziała, żebym robił co chcę i poszła – wyjaśniłem, wciąż chaotycznie, po czym przytknąłem do ust butelkę Ale, pociągnąłem z niej większy łyk. Przyjemny chłód spłynął w dół przełyku. – Nie rozmawiałyście o tym? – zapytałem, choć wyglądało na to, że w istocie byłem pierwszym, który postanowił się jej wygadać, wyżalić, poradzić.


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Tylne wyjście [odnośnik]22.01.24 19:13
Adda uśmiechnęła się kątem warg, bardziej do siebie, niż do Everetta i taktycznie odwróciła spojrzenie. Pewnych rzeczy Evelyn nie musiała jej mówić, by wyczuła co ma na myśli.
Niektóre słowa przepływają w powietrzu bez udziału głosu. Niektóre zamiary i myśli da się odczytać z oczu ― odparła wymijająco. Evelyn nigdy nie powiedziała jej, nie wprost, żeby dała jej spokój. Choć z drugiej strony, Adda nigdy nie próbowała przekraczać jej granic, a zdolność czytania z ludzi tylko ułatwiała jej tę znajomość, potrafiła rozpoznać, kiedy lepiej będzie się wycofać, kiedy nie drążyć, kiedy zostawić temat w próżni.
Ja wiem, że rozumiesz ― Adda sięgnęła po dłoń przyjaciela i zacisnęła na niej palce ― uwierz mi, wiem co czujesz znacznie lepiej, niż mógłbyś przypuszczać. Ale czasem… czasem zrozumienie to nie wszystko. Czasem deklaracja to także nie wszystko. Likantropi… oni patrzą na to inaczej, w sposób, którego nie jesteśmy w stanie pojąć. Każda emocja, każde potencjalne zdarzenie to ryzyko. Spróbuj się w nią wczuć, spróbuj postawić się w tej sytuacji. Wolałbyś ryzykować życiem Evelyn, moim, czy nawet Jarvisa, trzymać nas przy sobie, kiedy wiedziałbyś, że nawet niepowodzenie przy tworzeniu talizmanu może kosztować cię przemianę? ― Adda pokręciła głową, westchnęła. ― Z drugiej jednak strony, czym jest życie bez bliskości ukochanych osób? ― dodała ciszej. ― Czym jest życie bez relacji? Ty jesteś gotowy i chętny do podjęcia ryzyka, ale Evelyn nie. Daj jej czas i ― zabrzmi to nieco głupio ― słuchaj tego, co dyktuje ci intuicja. Likantropa da się wydobyć ze skorupki, da się go otworzyć na to ryzyko.
Sama przecież nie tak dawno temu robiła to samo. Była obok, drążyła wtedy, gdy wyczuła okazję, powoli oswajała Michaela ze swoją obecnością, z ponownym dotykiem, bliskością. Pomogła jej w tym wszystkim ministerialna teczka, odgórne ujawnienie sekretu wilkołactwa ― Everett nie miał tego wsparcia, ale o przypadłości Evelyn przecież wiedział. Teraz… teraz pozostawała tylko praca u podstaw. Małymi krokami, powoli.
Ale to nie twoja wina ― zapewniła prędko, niemalże wchodząc Everettowi w słowo. Był katalizatorem, owszem, ale przecież niecelowo doprowadził Evelyn do łez. To był nieszczęśliwy splot wydarzeń i następujących po sobie sytuacji, nic więcej. ― Nie wiń się za to, bo nic odkrywczego w głębi ducha nie znajdziesz. Nic prócz poczucia winy za coś, czemu zapobiec nie mogłeś i z czym radzić sobie nie potrafisz. A przynajmniej jeszcze nie, bo wierzę, że znajdziesz sposób, żeby do niej dotrzeć. ― Nieśmiało trąciła jego bark ramieniem i uśmiechnęła się pocieszająco. ― Skoro do mnie dotarłeś i zdołałeś wyciągnąć z tamtego dołka… ― Głos Addy pozostawał cichy, rozmyty, jakby sięgnięcie do spowitej ciemnością przeszłości wciąż przychodziło jej zbyt ciężko. I zbyt wstydliwie.
Jedyne co mogę ci jeszcze doradzić to cierpliwość i upór. Jeśli ci zależy… ― zawiesiła teatralnie głos, a spojrzenie, jeszcze chwilę osnute mgiełką smutku, nabrało nagle psotnych iskier ― …a oboje wiemy, że zależy… ― pozwoliła sobie dodać na odchodnym do kuchni ― …to nie dasz się odtrącić.
Pójście po kolejną partię napojów zajęło jej ledwie chwilę; gdy Everett odebrał butelkę, Adda znów zapadła się w sofie.
Jak kobieta mówi, żebyś robił co chciał, to to nigdy nie jest dobry znak ― mruknęła ponuro. ― Ale dobrze, że zostawiłeś ją samą. Są sytuacje w których lepiej nie przeciągać struny…
Kolejne pytanie było niespodziewane. Adda pokręciła głową.
Nie, nie mówiła mi o tym… ale jeszcze jej nie odwiedzałam w tym tygodniu, więc możliwe, że napomknie o sytuacji, kiedy będę na farmie. ― Spojrzała na przyjaciela kątem oka i uśmiechnęła się lisio. ― Nie bój żaby, nic jej nie powiem o naszej rozmowie. A podobno w kłamstwie lub wygodnym obchodzeniu prawdy trudno mi dorównać.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Tylne wyjście [odnośnik]26.01.24 7:55
Wychodzi na to, że chyba nie jestem w tym jakiś wybitnie dobry – mruknąłem, a przez mą twarz przemknął kwaśny uśmiech, gdy przyjaciółka nie do końca wprost odpowiadała na podszyte goryczą pytanie. Czy to naprawdę powód, dla którego nigdy nie usłyszała od Despenser podobnych słów, by trzymała się na dystans? Ponieważ sama widziała i rozumiała więcej, zwracała uwagę na aluzje, gesty i drgnienia, które dla mnie pozostawały nieprzeniknioną tajemnicą? Wycofywała się w odpowiednim momencie, nim Evelyn musiałaby werbalizować swe obawy czy lęki? Wciąż balansowałem na granicy smutku i poirytowania, zagubiony w labiryncie własnych uczuć, gdy poczułem na skórze dotyk kobiecej dłoni; ścisnąłem ją, lekko lecz pewnie, tak by nie sprawić Adzie choćby cienia dyskomfortu. Wsłuchiwałem się w spływające z ust czarownicy słowa w napięciu; wcale nie podobało mi się to, co mówiła, co próbowała mi przekazać. Jednak w chwili, w której nakazała mi wejść w buty Szkotki, spróbować pomyśleć, czy sam ryzykowałbym bezpieczeństwem jej, Jarvisa, innych bliskich mi osób, gdybym to ja został zarażony lykantropią, westchnąłem ciężko, niezwykle boleśnie. Znacznie bardziej przypadła mi do gustu kontynuacja tej myśli – czym było życie bez ciepła, wsparcia, miłości? Gdzie znalazłbym się ja sam, gdyby nie moja niezmiennie wyrozumiała, ściśle związana ze sobą rodzina i syn, dla którego musiałem dojrzeć, choć trochę, za którego byłem odpowiedzialny, i z którym najlepiej na całym świecie kontemplowało się karty z czekoladowych żab?
Mam nadzieję, że się da. – Nakłonić Evelyn do opuszczenia gardy, do dopuszczenia mnie bliżej, albo chociaż tego, by przestała mnie tak uparcie odpychać. Nie zastanawiałem się przy tym – jeszcze nie – skąd w de Verley takie zrozumienie dla osób dotkniętych wilkołactwem. Znała tylu ludzi, lawirowała między wieloma różnymi środowiskami, grupami, tego wymagał od niej wykonywany zawód, toteż zakładałem, że jemu właśnie zawdzięcza tę wiedzę. – Choć nie wiem, czy mamy czas, czy którekolwiek z nas go ma. Zaś moja intuicja nie jest chyba najlepszym z doradców, wiesz? Ale może po prostu powinienem zestawić ją wraz z tym wszystkim, co powiedziała mi ona, co mówisz mi teraz ty. – Wzruszyłem lekko ramieniem, nie chcąc się ani nad sobą użalać, ani rozwodzić nad zagrożeniem stale dyszącym nam w karki; wojna mogła się po nas upomnieć każdego dnia, ja zaś wolałbym nie umierać skłócony.
Pokiwałem głową, naprawdę chcąc wierzyć w to, co mówiła, co próbowała wbić mi do głowy; że łzy nie były moją winą. Wiedziałem jednak, iż potrzebuję więcej czasu – którego mogę wcale nie otrzymać – by zrozumieć to w pełni, by wyplenić wyrosłe na gruncie nieporozumienia wyrzuty sumienia, zracjonalizować zdarzenia tamtego dnia. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że dałaś do siebie wtedy dotrzeć. – Zakotwiczyłem spojrzenie na znajomych zielonych oczach; głos Ady wybrzmiał słabiej, może również wstydliwie. Domyślałem się, że wracanie myślami do wspomnianych czasów, czasów dojmującej żałoby i wstrętu do życia, nie było dlań łatwe. Ani tym bardziej przyjemne. Tym razem to ja trąciłem ją barkiem, jednocześnie zmuszając usta, by przyjęły formę subtelnego, w założeniu pokrzepiającego uśmiechu. Moje starania były jedynie częścią sukcesu; gdyby nie pozwoliła sobie pomóc, spełzłby one na niczym. – Oczywiście, że zależy – potwierdziłem, choć doskonale rozumiałem, co też czarownica implikuje, do czego pije. Znów budził się w niej figlarny chochlik. Znów sugerowała coś, z czym ja sam jeszcze nie wiedziałem, co zrobić. – To w końcu moja przyjaciółka, wiesz! – doprecyzowałem z naciskiem, na tyle głośno, by zmierzająca do kuchni gospodyni wciąż mogła tę uwagę dosłyszeć. Zresztą, po co ja się wysilałem? Ada i tak wiedziała swoje.
Prawdę mówiąc nie jestem pewien, czy sama z siebie poruszy ten temat – mruknąłem, kiedy już na powrót usiadła obok mnie, otrzymałem butelkę piwa. Despenser nie była szczególnie wylewna, a przyznawanie się do naszej kłótni, poddawanie emocjonalnej wiwisekcji, nie brzmiało jak coś, co miałaby sprowadzić na siebie z własnej woli. – Tak czy inaczej nie wątpię, że mój... nazwijmy to sekret... jest z tobą bezpieczny – dodałem jeszcze, wznosząc szkło w formie żartobliwego toastu. Wciąż jednak nie było mi do śmiechu.
Na szczęście alkoholu nam nie brakowało.

| 2xzt :pwease:


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Tylne wyjście
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach