Warsztat
AutorWiadomość
Warsztat
Stanowi największą część domu Sheridanów, w której to powstają wszystkie zamówienia otrzymywane przez rodzinę; podzielony jest na dwa pomieszczenia. Do gabinetu, do którego możliwe jest wejście z zewnątrz, zapraszani są klienci celem określenia zakupów. Biuro jest niewielką klitką, gdzie w piętrzących się po sufit dokumentach rozpisane są przeszłe oraz aktualne zamówienia. Pracownia może pomieścić kilkoro pracowników rodziny Sheridan oraz powstające tu meble; klienci nie mają wstępu do tej części budynku. Wzdłuż ścian stoją regały zawierające niezbędne do pracy narzędzia, od młotków, hebli i miarek, po farby, zawiasy czy ozdobne okucia. Mimo iż żadna półka czy szufladka nie są opatrzone opisem, każdy z pracowników doskonale wie gdzie znaleźć potrzebne przybory. W powietrzu stale unosi się mieszanina zapachów świeżego drewna oraz farb. Z pracowni można bezpośrednio przejść do części mieszkalnej.
Niechętnie spędzał ostatnie kilka dni w domowym zaciszu. Odesłany przez Billy’ego na przymusowe wolne, mimo iż usłyszał od niego wiele podnoszących na duchu słów, nadal obwinia się za połowicznie udaną akcję i wprost nie może się doczekać następnej okazji do wykazania. Nie ma co liczyć na żadne zlecenie w najbliższym czasie. Przykuty do Cork musi więc wypełnić obowiązki rodzinne.
W poniedziałkowy poranek jako jeden z pierwszych schodzi do kuchni, by kombinując przy piecu zagotować mleko na śniadanie. W ostatnim momencie zdejmuje garnek z płomieni i zasypuje płatkami owsianymi. Buja się na krześle z nogami opartymi na stole ze wzrokiem i umysłem w pełni skupionymi na powstającym na chropowatym papierze szkicu. Ćwiczy niemal każdego dnia, zamazując kartki kolejnymi przenoszonymi z wyobraźni obrazami.
- Och! To ta twoja panna, co to ją spotkałeś w puszczy? - słyszy za sobą głos ciotki, która przechodząc obok z czystymi ścierkami zagląda chłopakowi przez ramię. Ian wzdryga się nagle, pospiesznie zamykając notatki.
- N-nie, nie, oczywiście, że nie! - odpowiada gorączkowo, czując jak pąsowieją mu policzki. Prawdą jest jednak, że na powstającym rysunku kreślone węglem linie układają się w dziewczęcą twarz, jaką ma przyjemność widzieć na żywo wyłącznie dwa razy, a mimo to wspomnienie rudowłosej jest tak żywe, jakby widział ją zaledwie wczoraj.
- Za hebel się weź, a nie panny ci w głowie - odzywa się Fidelma Smith, z domu Sheridan - ukochana matka, przed której czujnym okiem nic się nie ukryje. Nawet jeśli sprawia wrażenie, że coś jej umyka, można mieć pewność, że robi to celowo. Obie kobiety są w kuchni od dłuższego już czasu, lecz zapatrzony w szkicownik Ian nawet ich nie zauważa. - Pan Tremaine czeka na sekretarzyk. Pamiętasz, że miałeś skończyć składanie pokrywy?
Młody Smith zdejmuje nogi ze stołu i od razu zrywa się z miejsca.
- No jasne, już się robi! - Salutuje, wytrzymując nacisk wyczekujących spojrzeń kobiet i przenosi się do warsztatu, szalenie im wdzięczny, że nie kontynuują poruszonego tematu.
W warsztacie unosi się już zapach piłowanego drewna, a do uszu dociera szorstki dźwięk. Nikt nie podnosi głowy na widok kolejnej osoby w pracowni, każdy zajęty jest własną pracą, nie przerywając własnej. Ian dociera na drugi kraniec pokoju i zdejmuje ciężką płachtę przykrywającą niedokończony projekt, a w powietrze naraz wbijają się leżące nań pojedyncze wióry. Chłopak wspiera się rękami na biodrach, lustrując krytycznym okiem zastany mebel, po czym kiwa głową, stwierdzając że może uda mu się skończyć go przed zachodem słońca. Narzuca na siebie wyświechtany fartuch i zabiera się do pracy.
Biurko ma już blat i przybite doń nogi. Drewno mahoniowe przywiezione tu na zamówienie było twarde, lecz łatwe w obróbce. Smith zwykł polecać je klientom, którzy przychodzili po poradę w sprawie zamówienia. Meble z niego wykonane były wyjątkowe i zachowywały swoje właściwości oraz niepowtarzalny urok także wtedy, gdy przechowywano je w mało korzystnych warunkach.
Ian zagląda do ciągnącego się na pół ściany regału w poszukiwaniu odpowiedniego materiału. Waha się między lnem a bawełną, sprawdzając między palcami grubość każdego z nich i oceniając czy aby na pewno nadadzą się na tył pokrywy. Dobór tkaniny zależy od efektu, jaki się oczekuje. Zarówno len jak i bawełna są dobrym pomysłem dla biurka żaluzjowego, lecz pan Tremaine wyraźnie zaznaczył podczas składania zamówienia, że zależy mu na efekcie przypominającym do złudzenia antyk. Smith wspina się na palce, chcąc zdjąć z najwyższej półki interesującą go belkę, jednak będąc jednym z najniższych pracowników warsztatu, nie sięga rękoma pod sufit. Naprędce kalkuluje czy opłaca mu się gimnastyka i wyskok na ugiętych nogach, jednak wysłuchiwanie narzekań ze strony wujostwa i kuzynostwa nie jest wcale atrakcyjnym sposobem na spędzanie reszty popołudnia. Machnięciem różdżki przywołuje do siebie płótno konopne, którego struktura daje prawdziwie unikatowy efekt. Na czystej przestrzeni Ian rozkłada materiał i przybija doń przygotowane wcześniej listewki. Odmierza każdą z nich, upewniając się, że podczas otwierania i zamykania klapy żaden element nie będzie zahaczać, a jednocześnie wszystkie będą na tyle elastyczne, by dopasowywać się do wyznaczonego po łuku toru poruszania się klapy.
- Oi, Patrick! Używasz tych wierteł? - zwraca się do kuzyna, kiedy poszukiwania odpowiedniego rozmiaru wśród zestawów narzędzi spełzają na niczym. Czarodziej podnosi głowę znad kufra, nieopatrznie uderzając się tyłem głowy o klapę. Ian parska śmiechem i zaraz tłumi w sobie radość, widząc jak mężczyzna gromi go wzrokiem, pocierając dłonią swoją czuprynę.
- Bierz i zmykaj! Tylko odłóż na miejsce! - Patrick grozi mu jeszcze palcem, ale Smith jednym susem zgarnia interesujące go wiertła i ucieka, nim kuzyn się rozmyśli.
W drodze powrotnej do swojego stanowiska, zatrzymuje się jeszcze wśród licznych szufladek, gdzie znajduje niezbędne do mechanizmu zamykającego prowadnice. Bez nich biurko żaluzjowe byłoby zupełnie niefunkcjonalne. Montuje ostatnie z metalowych elementów, pogwizdując przy tym skoczną melodię, przytupuje do wybrzmiewającego w głowie rytmu.
Śrubokrętem podważa pokrywę puszki, pochyla się nad jej wnętrzem, z uśmiechem na ustach wąchając charakterystyczny zapach impregnatu do drewna. Świeżą bawełnianą szmatkę moczy w zawartości puszki, wyciskając z powrotem jej nadmiar, a następnie przechodzi do rozsmarowywania jej po całym biurku. Olej wnika głęboko w strukturę drewna, uwydatniając jego fakturę. Dzięki odpowiednio dobranej powłoce, drewno to będzie mogło swobodnie oddychać, a także odparowywać wilgoć. Ze szczególną uwagą przesuwa ścierką po wszelkich zagięciach, łukach i zakamarkach. Po nałożeniu pierwszej warstwy nadchodzi chwila przerwy, którą Ian spędza na czujnym sprawdzeniu, czy aby nie podczas olejowania nie powstały żadne zacieki czy inne skazy. Czystą szmatką ponownie przechodzi przez mebel, polerując całą jego powierzchnię. Szczęśliwie specyfika czarodziejskich olejów stosowanych w warsztacie Sheridanów, nie trzeba czekać dziesięciu godzin, aż ten odpowiednio się wchłonie. Mahoń ma to do siebie, że jako drewno twarde samo w sobie bogate jest w substancje oleiste. Nie trzeba więc nakładać nań wielu warstw, by uzyskać pożądany efekt. Panująca w warsztacie umiarkowana temperatura oraz średnia wilgotność powietrza wspomagają jego schnięcie.
- Kolacja! - dochodzi go głos ciotki, który rozciąga się po całej powierzchni warsztatu. Rozlega się szuranie krzeseł, wszyscy pracujący przy meblach czarodzieje podnoszą się z miejsc i ruszają ku wyjściu. Wstaje także i Ian, odgarniając z czoła kosmyki spoconych włosów. Triumfalnym spojrzeniem obrzuca błyszczącą powierzchnię biurka żaluzjowego i czystą szmatką przeciera jeszcze lakierowane na błysk uchwyty szuflad. Mebel posiada liczne zakamarki oraz schowki, projektowanie i budowa całej konstrukcji zajęły kilka dobrych dni. Dobrze było zobaczyć go wreszcie w całości.
- A ty dokąd? - pyta Fidelma, jak zawsze pojawiając się znikąd, gdy Ian zamierza wycofać się z pracowni i podążyć w stronę kuchni. Syn jej prostuje się niczym struna, gotów na kontrolę. Czarownica z wymalowaną na twarzy powagą ogląda mebel, poszukując wszelkich potencjalnych niedociągnięć. Ian pewien jest swojej pracy, więc odzyskawszy rezon uśmiecha się szeroko. Skinięcie głowy i lekko uniesiony kącik ust matki oznacza najwyższą aprobatę, jaką chłopak odczytuje na swoją korzyść.
- Ha! Brawo ja! - szerzy się dumny, prezentując swój taniec zwycięstwa. Pani Smith wznosi tylko oczy ku niebu, wymownie wzdychając cicho i wymija chłopaka bez żadnego dodatkowego słowa.
- Przygotuj je do transportu i chodź na kolację. Jutro dostarczysz je do pana Tremaine. - Efektywność i dotrzymywanie terminów są dla niej niezwykle ważne, o czym daje synowi znać na każdym możliwym kroku. Surowe wychowanie w rodzinie Sheridanów i wysoko stawiana poprzeczka sprawiały, że wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, jak istotna jest wspólna dbałość o dobrą reputację.
- Ma się rozumieć! - zapewnia pełen zapału, odstawiając finałowe wygibasy, a gdy matka odchodzi już w kierunku wyjścia z warsztatu, Ian pakuje biurko w stabilną skrzynię. - Reducio! - Dzięki inkantacji pomniejsza gotowe zamówienie, po czym zostawia swój roboczy fartuch i w ślad za czarownicą opuszcza pracownię.
| zt, 1217 słów
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Warsztat
Szybka odpowiedź